Zasłona dymna - Christina Larsson - ebook + audiobook

Zasłona dymna ebook i audiobook

Christina Larsson

4,2

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Kiedy osiemdziesięcioczteroletnia Elna Oskarsson zostaje znaleziona martwa w swoim mieszkaniu w Göteborgu, wszystko wskazuje na brutalne morderstwo. Inspektor Ingrid Bergman i jej zespół podejrzewają, że sąsiadka ofiary, Ragnhilda, mogła dopuścić się tego okrutnego zabójstwa, choć z początku sprawiała wrażenie niewinnej i zaskoczonej dokonaną zbrodnią. W tym samym czasie w okolicach Göteborga dochodzi do serii eksplozji, których najpewniej dokonała grupa bojowych działaczy na rzecz ochrony środowiska.

Gdy Ingrid zmaga się z dwoma pozornie niemającymi ze sobą nic wspólnego śledztwami, musi również stawić czoła problemom w życiu prywatnym. Związek kobiety przechodzi bowiem poważny kryzys. Ingrid zaczyna nawet podejrzewać, że jej mąż wdał się w romans.

„Zasłona dymna” to opowieść o kłamstwie, fanatyzmie i chciwości. To również siódma książka z serii, której główną bohaterką jest Ingrid Bergman, komisarz Wydziału Zabójstw Policji Kryminalnej w Göteborgu.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 380

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 9 godz. 25 min

Lektor: Agata Góral
Oceny
4,2 (166 ocen)
73
61
22
10
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Aniapie

Nie oderwiesz się od lektury

Super!
00
Isenor_Tarpanito

Dobrze spędzony czas

„Zasłona dymna” to opowieść o kłamstwie, fanatyzmie i chciwości. To również siódma książka z serii, której główną bohaterką jest Ingrid Bergman. Jest najnowsza i tegoroczna książka. Budowanie narracji i napięcia robi wrażenie.
00
Vrhedna_

Nie oderwiesz się od lektury

Wciągająca, mimo że dość szybko można się domyślić kto za wszystkim stoi.
00
ewakurz

Nie oderwiesz się od lektury

świetna książka. wciąga od pierwszych stron. dobra akcja
00
Annku90

Dobrze spędzony czas

#maratonczytam_se #czytam_se "Mo­gliby sprze­dać dom i wy­je­chać do Hiszpa­nii albo do in­nego cie­płego kraju, gdzie ciem­ność i chłód nie wy­wo­łują u ludzi za­bu­rzeń psy­chicz­nych." Może nie u nas w Malmö, ale wyżej, w Jokkmok w północnej Szwecji, są dni (zima) kiedy dzień trwa 3 godziny i mój Mąż będąc tam w delegacji tego doświadczył. Umielibyście tak funkcjonować? Ingrid Bergman przeżywa kryzys w swoim związku. Cieszy się, że ma córkę, ale podejrzewa Adama o zdradę i cały czas zastanawia się nad pełnym zaangażowaniem w pracy a wychowaniem dziecka. Jedno i drugie potrzebuje uwagi. Które jest dla głównej bohaterki ważniejsze? W pracy oczywiście nie ma nudy. Do morderstwa doszło w mieszkaniu ponad osiemdziesięcioletniej kobiety. Podejrzenia padają na sąsiadkę. Dodatkowo w mieście dochodzi do serii eksplozji. Zaczyna się szukanie winnych, spraw z pozoru nic nie łączy ale co raz częściej pojawia się Przyszłość ziemi. Członkowie są sprawdzani. Do czego dojdzie zespół docho...
00

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nału: Sken­dåd

Prze­kład z ję­zyka szwedz­kiego: Woj­ciech Ły­gaś

Co­py­ri­ght © Chri­stina Lars­son, 2024

This edi­tion: © Word Au­dio Pu­bli­shing In­ter­na­tio­nal/Gyl­den­dal A/S, Co­pen­ha­gen 2024

Pro­jekt gra­ficzny okładki: Anna Slo­torsz

Re­dak­cja: Wi­told Ko­wal­czyk

Ko­rekta: Ju­styna Ku­kian

ISBN 978-87-0238-008-8

Kon­wer­sja i pro­duk­cja e-bo­oka: www.mo­ni­ka­imar­cin.com

Wszel­kie po­do­bień­stwo do osób i zda­rzeń jest przy­pad­kowe.

Word Au­dio Pu­bli­shing In­ter­na­tio­nal/Gyl­den­dal A/S

Kla­re­bo­derne 3 | DK-1115 Co­pen­ha­gen K

www.gyl­den­dal.dk

www.wor­dau­dio.se

Ty­dzień wcze­śniej

Ból stop­niowo pro­mie­nio­wał od karku w dół, aż ob­jął całe plecy. Wi­told od je­de­na­stu go­dzin sie­dział za kie­row­nicą swo­jej cię­ża­rówki. Świat za oknami jego wozu ską­pany był w sza­rej, li­sto­pa­do­wej mgle. O tej po­rze roku zmrok za­pa­dał szybko. Wi­told wes­tchnął. Oczy szczy­pały go ze zmę­cze­nia, a mo­no­tonne ru­chy wy­cie­ra­czek i pa­da­jący deszcz dzia­łały na niego usy­pia­jąco.

We­dług szwedz­kich prze­pi­sów czas pracy kie­rowcy ta­kiego tira nie mógł prze­kro­czyć dwu­na­stu go­dzin. Jed­nak w chwili, kiedy opusz­cza on te­ry­to­rium Szwe­cji, prze­pisy prze­stają go obo­wią­zy­wać. Dłu­gie od­cinki do prze­je­cha­nia, jak rów­nież wie­lo­go­dzinne sie­dze­nie w tej sa­mej po­zy­cji mają ne­ga­tywny wpływ na or­ga­nizm. Na de­sce roz­dziel­czej le­żała roz­ło­żona mapa. Na­wi­ga­cja uła­twi­łaby orien­ta­cję w te­re­nie, ale w tej, którą pro­wa­dził Wi­told, na­wi­ga­cja wy­sia­dła. Po wje­cha­niu do Göte­borga przez pe­wien czas je­chał za An­drze­jem, ale na skrzy­żo­wa­niu z sy­gna­li­za­cją świetlną stra­cił go z oczu. Na myśl o tym, że może po­my­lić drogę, roz­bo­lał go żo­łą­dek. Chęt­nie by za­dzwo­nił do ja­dą­cego przed nim ko­legi, ale nie miał się gdzie za­trzy­mać, bo na uli­cach pa­no­wał in­ten­sywny ruch. Wje­chał w długi tu­nel, a po wy­jeź­dzie z niego ode­tchnął z ulgą, bo uj­rzał znak dro­gowy z sym­bo­lem ter­mi­nalu pro­mo­wego. Na prawo od ulicy, którą się po­ru­szał, pły­nęła rzeka, w od­dali ma­ja­czyły syl­wetki kilku du­żych pro­mów. Wkrótce wje­dzie na te­ren portu i za­par­kuje w Ter­mi­nalu Nie­miec­kim.

Do­ku­menty miał w po­rządku, więc przez punkt kon­tro­lny prze­je­chał bez pro­blemu. Na­resz­cie! Za­par­ko­wał przy ogro­dze­niu, w miej­scu, które wska­zał mu cel­nik. Tro­chę da­lej stała cię­ża­rówka An­drzeja. Wi­told wy­jął pa­pie­rosa i go za­pa­lił. Wła­śnie tego mu było trzeba. Na­cią­gnął kurtkę na głowę i szyb­kim kro­kiem po­ko­nał nie­dużą od­le­głość, jaka go dzie­liła od wozu ko­legi. Otwo­rzył drzwi i usiadł na miej­scu pa­sa­żera.

– Cześć, Wi­tek – po­wie­dział z uśmie­chem An­drzej i po­dał mu bu­telkę al­ko­holu. Wi­told wy­pił tro­chę i po­czuł, jak po­woli scho­dzi z niego na­pię­cie, a ból w karku i w ra­mio­nach stop­niowo ustę­puje. Za nie­całe dwie go­dziny wjadą na prom. Naj­pierw coś zje, a po­tem bę­dzie spał, aż wpłyną do portu w Ki­lo­nii. Al­ko­hol pa­lił go w żo­łą­dek, ale po­pra­wił mu na­strój. Wi­told uniósł bu­telkę i wy­chy­lił z niej dwa łyki. Był pe­wien, że na prom wje­dzie bez pro­blemu. Na­gle w pew­nej od­le­gło­ści od cię­ża­rówki uj­rzał ja­kiś blask. Spoj­rzał w tam­tym kie­runku, żeby spraw­dzić, co to jest. Spoj­rzał na An­drzeja, wy­cią­gnął rękę i spy­tał:

– Wi­dzisz?

– Tak – od­parł An­drzej. – Chyba coś się pali!

Pło­mie­nie się­gały co­raz wy­żej, ale oni nie mieli po­wodu do nie­po­koju, bo działo się to da­leko od miej­sca, w któ­rym za­par­ko­wali. Wie­czorną ci­szę prze­rwał gło­śny dźwięk sy­ren.

– Wy­sia­damy – za­de­cy­do­wał An­drzej i otwo­rzył drzwi. – Zo­baczmy, co tam się dzieje.

Wi­told zro­bił to nie­chęt­nie, bo na dwo­rze było zimno i na­dal pa­dał deszcz. Wraz z grupą in­nych kie­row­ców we­szli mię­dzy cię­ża­rówki. Szybko się oka­zało, że ogień ob­jął dwa duże, wy­peł­nione kar­to­nami kon­te­nery do re­cy­klingu. Na miej­scu zja­wiło się kilku pra­cow­ni­ków portu, któ­rzy po paru mi­nu­tach pra­wie cał­ko­wi­cie uga­sili po­żar.

– Idioci – stwier­dził An­drzej.

Obaj z Wi­tol­dem za­wró­cili do jego wozu, gdy na­gle uj­rzeli kurę i po­dą­ża­jące za nią stadko mło­dych. Zwie­rzęta szły w ich kie­runku, ko­ły­sząc się na no­gach. Wi­told po­czuł na ple­cach lo­do­waty chłód i na­tych­miast wy­trzeź­wiał. Nie mógł uwie­rzyć w to, co wi­dzi. To chyba nie ich ła­du­nek! Mi­nął zgro­ma­dzo­nych lu­dzi, wbiegł mię­dzy sa­mo­chody i zo­ba­czył, że ktoś wy­ła­mał za­mek w tyl­nych drzwiach cię­ża­rówki An­drzeja, otwo­rzył je i wy­pu­ścił drób, który się roz­biegł po ter­mi­nalu. Wi­told ru­szył bie­giem do swo­jego sa­mo­chodu z na­dzieją, że go to nie spo­tkało. Nie wie­dział, co zrobi, je­śli się okaże, że jego kur­czaki też się wy­do­stały z wozu. Za nie­zre­ali­zo­wany trans­port wy­na­gro­dze­nia na pewno nie do­sta­nie. Żeby tylko zdą­żył za­mknąć drzwi! Do­biegł do wozu i z roz­pa­czą stwier­dził, że na co­kol­wiek jest już za późno, bo dzie­sięć ty­sięcy kur prze­zna­czo­nych do uboju w Niem­czech roz­bie­gło się po por­cie. Na wi­dok tego, co się stało, ogar­nęła go taka roz­pacz, że za­czął krzy­czeć. W pew­nej chwili wiatr przy­wiał ja­kąś kartkę, który przy­kle­iła mu się do po­liczka. Po­iry­to­wany zdjął ją z twa­rzy. Jego uwagę przy­kuło zdję­cie przed­sta­wia­jące stado kur na roz­świe­tlo­nej słoń­cem łące. Pod spodem znaj­do­wał się tekst w ję­zyku an­giel­skim:

Stop okrut­nemu trans­por­towi zwie­rząt! Bądź przy­ja­cie­lem Matki Ziemi i zo­stań we­ge­ta­ria­ni­nem! Kur­cząt i kur nie na­leży trzy­mać w klat­kach i kar­mić pełną pe­sty­cy­dów soją z Ame­ryki Po­łu­dnio­wej! Ro­snąca pro­duk­cja soi pro­wa­dzi do utraty la­sów desz­czo­wych!

Wi­told za­ci­snął pięć, zmiął kartkę i rzu­cił ją na zie­mię. Był tak zły, że aż się roz­pła­kał.

Pią­tek, 15 li­sto­pada

1

Ko­mi­sarz po­li­cji kry­mi­nal­nej In­grid Berg­man wier­ciła się na krze­śle. Salę wy­peł­niało du­szące, ubo­gie w tlen po­wie­trze, co mo­gło ozna­czać, że na­wa­liła kli­ma­ty­za­cja albo ktoś ją nie­pra­wi­dłowo za­in­sta­lo­wał. Było tak go­rąco, że po­li­cjantce zro­biło się nie­do­brze i z tru­dem się kon­cen­tro­wała na tre­ści wy­kładu. My­ślami była gdzie in­dziej. Ro­zej­rzała się po sali. Nie­któ­rzy uczest­nicy mieli ma­towy wzrok i roz­grzane po­liczki. Je­dyną osobą, która nie mu­siała uda­wać za­in­te­re­so­wa­nia, był Tho­mas Al­freds­son sie­dzący ze zmru­żo­nymi oczami i skrzy­żo­wa­nymi na piersi rę­kami. Spo­tka­nie od­by­wało się w du­żej sali kon­fe­ren­cyj­nej ko­mendy po­li­cji na dru­gim pię­trze, gdzie swój ga­bi­net miał re­gio­nalny ko­men­dant po­li­cji. Na tym sa­mym po­zio­mie znaj­do­wały się też po­miesz­cze­nia kan­ce­la­rii, działu per­so­nal­nego, Wy­działu Praw­nego, Biura Pra­so­wego i Biura Wy­wiadu.

Kiedy ona skoń­czy, za­sta­na­wiała się Berg­man. Sie­dzą tu od dwóch go­dzin i słu­chają wy­kładu. Po­chy­liła się, uda­jąc, że się dra­pie w kostkę. Stłu­miła ziew­nię­cie, oczy za­szły jej łzami. Wy­pro­sto­wała się i za­uwa­żyła, że Ca­rin Ek­berg ba­daw­czo jej się przy­gląda. Ek­berg prze­szła do nich nie­dawno z Pań­stwo­wego Wy­działu Ope­ra­cyj­nego i ob­jęła sta­no­wi­sko sze­fo­wej Biura Wy­wiadu, które obej­mo­wało swym za­się­giem tak zwany Re­gion Za­chodni. Krą­żyły po­gło­ski, że ma za­równo złe, jak i do­bre strony. Berg­man w ogóle jej nie znała.

– Na ko­niec pod­su­muję mój wy­kład – oznaj­miła Ek­berg. – Po­win­ni­śmy zdia­gno­zo­wać wspo­mniane przeze mnie pro­blemy i spró­bo­wać je roz­wią­zać. Moje główne za­da­nie po­lega na stwo­rze­niu at­mos­fery we­wnętrz­nego za­ufa­nia, żeby na jego fun­da­men­cie zbu­do­wać ta­kie samo za­ufa­nie w na­szych kon­tak­tach z in­sty­tu­cjami ze­wnętrz­nymi, zwłasz­cza z wła­dzami gmin, urzę­dami, or­ga­ni­za­cjami i miesz­kań­cami Re­gionu Za­chod­niego. Za­nim wy­bie­rzemy wła­ściwą me­todę, którą bę­dziemy mo­gli wy­ko­rzy­sty­wać dla do­ko­ny­wa­nia wła­ści­wych ocen, po­win­ni­śmy za­na­li­zo­wać przy­czyny i na­wią­zać współ­pracę. Je­śli cho­dzi o prze­stęp­czość wśród nie­let­nich, mu­simy in­ter­we­nio­wać na wcze­śniej­szym eta­pie, żeby po­wstrzy­mać re­kru­ta­cję mło­dych chłop­ców przez gangi, a jed­no­cze­śnie roz­bi­jać siatki prze­stęp­cze albo przy­nam­niej utrud­niać im pro­wa­dze­nie dzia­łal­no­ści, i to we wszyst­kich dzie­dzi­nach, zwłasz­cza ta­kich jak han­del nar­ko­ty­kami i han­del ludźmi. Po­win­ni­śmy też pod­jąć dzia­ła­nia za­po­bie­gaw­cze, uwzględ­nia­jąc ra­porty o za­gro­że­niach, które do nas na­pły­nęły w ostat­nim cza­sie. Jak wszy­scy wie­dzą, naj­go­rzej jest pod tym wzglę­dem w Malmö, gdzie ist­nieje za­gro­że­nie ata­kami ter­ro­ry­stycz­nymi. W tym roku było ich już pięć­dzie­siąt osiem. Po­dob­nie to wy­gląda tylko w stre­fach dzia­łań wo­jen­nych albo w kra­jach, które mają długą hi­sto­rię ter­ro­ry­zmu. W na­szym re­gio­nie sy­tu­acja kształ­tuje się tro­chę le­piej. Można na­wet po­wie­dzieć, że los nam tego wszyst­kiego oszczę­dził, ale mu­simy okre­ślić wraż­liwe sek­tory i wraż­liwą in­fra­struk­turę. W Sta­nach Zjed­no­czo­nych od po­nad dwu­dzie­stu lat w miej­scach ta­kich jak mu­zea, bi­blio­teki i inne obiekty uży­tecz­no­ści pu­blicz­nej prze­pro­wa­dzane są kon­trole bez­pie­czeń­stwa i jest to oczy­wi­ste. W Lon­dy­nie wpro­wa­dzono je też w te­atrach i na lo­do­wi­skach. Ani w Sta­nach, ani w Wiel­kiej Bry­ta­nii nie ma w obiegu ta­kiej ilo­ści ma­te­ria­łów wy­bu­cho­wych, jak w Szwe­cji, co ozna­cza, że mamy do czy­nie­nia z zu­peł­nie nową sy­tu­acją, która sta­wia nam okre­ślone wy­ma­ga­nia. Cho­dzi o re­gu­larną ochronę miejsc pu­blicz­nych i in­sty­tu­cji re­ali­zu­ją­cych pod­sta­wowe funk­cje spo­łeczne.

Dajże spo­kój, ko­bieto, po­wie­działa w my­ślach Berg­man. Mó­wie­nie o stre­fie dzia­łań wo­jen­nych było prze­sadą, cho­ciaż w jej opi­nii sy­tu­acja nie­po­ko­jąco się po­gar­szała. Ek­berg po­winna skoń­czyć swój wy­kład przed dwu­dzie­stoma mi­nu­tami. Berg­man się za­sta­na­wiała, czy nie wyjść chył­kiem z sali, ale nie mo­gła wy­my­ślać mą­drego uza­sad­nie­nia. Poza tym nie chciała się już na po­czątku skon­flik­to­wać z nową sze­fową Biura Wy­wiadu. Wie­działa, że ta z ła­two­ścią może jej utrud­nić ży­cie.

Ek­berg znowu zro­biła pauzę. Berg­man miała na­dzieję, że to już ko­niec, ale pre­le­gentka wy­piła tro­chę wody ze szklanki i kon­ty­nu­owała:

– Wy­dział Bez­pie­czeń­stwa i Za­rzą­dza­nia Kry­zy­so­wego otrzy­mał po­le­ce­nie, żeby we współ­pracy z Biu­rem Wy­wiadu spo­rzą­dzić li­stę znaj­du­ją­cych się w na­szym re­gio­nie waż­nych dla spo­łe­czeń­stwa miejsc i in­sty­tu­cji, które mogą się stać ce­lem ata­ków ter­ro­ry­stycz­nych. Trzeba im za­po­bie­gać i wdro­żyć środki bez­pie­czeń­stwa, które utrud­nią i, miejmy na­dzieję, unie­moż­li­wią ewen­tu­alne próby prze­pro­wa­dza­nia ich z uży­ciem ma­te­ria­łów wy­bu­cho­wych. Pa­trząc na to, co się dzieje w Eu­ro­pie, ła­two za­uwa­żymy, że do nas też wkrótce do­trze tak zwany eko­ter­ro­ryzm, który na kon­ty­nen­cie roz­wija się w szyb­kim tem­pie. Do­świad­cze­nie po­ka­zuje, że za ata­kami ter­ro­ry­stycz­nymi stoją nie tylko gangi lub or­ga­ni­za­cje re­li­gijne, ale także ak­ty­wi­ści kli­ma­tyczni i or­ga­ni­za­cje pa­ra­mi­li­tarne, które bro­nią swo­ich in­te­re­sów.

Al­freds­son po­chy­lił się do Berg­man i szep­nął:

– Idziemy dziś wie­czo­rem do kina. Pój­dziesz z nami? Leci film Kury ata­kują. Po­dobno sce­na­riusz oparto na praw­dzi­wych wy­da­rze­niach.

Ek­berg prze­rwała wy­kład i spoj­rzała na Al­freds­sona ostrym wzro­kiem.

– Wy­da­rze­nia, do któ­rych do­szło w por­cie, mogą nam się wy­da­wać nie­winne i śmieszne w po­rów­na­niu z tym, co się dzieje w Niem­czech i we Fran­cji, gdzie do­ko­nano sa­bo­tażu i pró­bo­wano za­blo­ko­wać lot­ni­ska. Jed­nak nie­po­ko­jące jest to, że ci, któ­rzy za tymi czy­nami stali, nie po­nie­śli żad­nych kon­se­kwen­cji.

Ek­berg znowu zro­biła prze­rwę, prze­rzu­ciła kilka kar­tek, unio­sła głowę i ro­zej­rzała się po sali, jakby chciała za­pa­mię­tać nie­które twa­rze. Berg­man od­nio­sła wra­że­nie, że przy­glą­dała jej się dłu­żej niż in­nym.

– Na tym za­koń­czę mój wy­kład – stwier­dziła po chwili Ek­berg. – Czy ktoś ma ja­kieś py­ta­nia?

Od­po­wie­działo jej mil­cze­nie. Był pią­tek, późne po­po­łu­dnie i wszy­scy chcieli jak naj­szyb­ciej iść do domu.

– Okej – stwier­dziła Ek­berg. – Je­śli ktoś byłby za­in­te­re­so­wany tym te­ma­tem i chciałby wejść w skład grupy ro­bo­czej, która ma okre­ślić strefy po­ten­cjal­nych ata­ków ter­ro­ry­stycz­nych i do­ko­nać od­po­wied­niej ana­lizy, za­pra­szam do współ­pracy. Do­ty­czy to też osób, które chcia­łyby uzy­skać bar­dziej szcze­gó­łowe dane. Pro­szę się kon­tak­to­wać bez­po­śred­nio ze mną albo z moim biu­rem. – Ek­berg ze­brała kartki, lekko się uśmiech­nęła i po­wie­działa: – Dzię­kuję za uwagę.

Salę wy­peł­niło szu­ra­nie krze­seł o pod­łogę i gwar przy­tłu­mio­nych gło­sów. Al­freds­son de­mon­stra­cyj­nym ru­chem się prze­cią­gnął, spoj­rzał na Berg­man i po­wie­dział:

– Masz ja­kieś plany? Zjesz z nami lunch czy bie­rzesz wolne?

– Wy­bie­ram lunch – od­parła po­li­cjantka i ru­szyła do wyj­ścia. Na­gle usły­szała, że ktoś ją woła po imie­niu. Od­wró­ciła się i tuż za sobą uj­rzała Ek­berg. Berg­man mu­siała mieć zdzi­wioną minę, bo Ek­berg uśmiech­nęła się do niej z roz­ba­wie­niem i wy­cią­gnęła do niej jej rękę. Miała mocny, zde­cy­do­wany uścisk dłoni.

– Miło mi – po­wie­działa.

Berg­man ski­nęła głową, bo nie chciała tra­cić czasu na roz­mowę o ni­czym.

– Czy mo­gły­by­śmy się umó­wić na roz­mowę?

– Tak – od­parła Berg­man, cze­ka­jąc na ciąg dal­szy. Nie za­mie­rzała py­tać, co Ek­berg miała na my­śli, ale prze­mknęło jej przez głowę, że nowa sze­fowa Biura Wy­wiadu ją zna.

– Ode­zwę się, żeby uzgod­nić ter­min – po­wie­działa Ek­berg i spoj­rzała na ze­ga­rek: – Zro­biło się późno, mu­szę już iść. – Ski­nęła głową, od­wró­ciła się i szyb­kim kro­kiem wy­szła z sali.

– No pro­szę – stwier­dził Al­freds­son. – Robi się cie­ka­wie.

– Nie są­dzę – od­parła po­li­cjantka. – Chodźmy coś zjeść.

Kilka mi­nut póź­niej sie­dzieli w re­stau­ra­cji Ulle & Vi przy ulicy Skåne­ga­tan. Za­mó­wili lunch i je­dli w mil­cze­niu. W pew­nej chwili Al­freds­son odło­żył sztućce i spy­tał:

– Co są­dzisz o tej Ek­berg?

Berg­man wzru­szyła ra­mio­nami.

– Zo­ba­czymy za rok albo naj­wcze­śniej za kilka mie­sięcy. Wy­gląda na osobę o du­żych am­bi­cjach. Pew­nie my­śli, że tak zwana wie­lo­stronna współ­praca to klucz do suk­cesu w zwal­cza­niu prze­stęp­czo­ści.

– A po­waż­nie? To, co mó­wiła, było nie­po­prawne po­li­tycz­nie.

– Uwa­żam, że je­śli cho­dzi o dzia­ła­nia pre­wen­cyjne, to miała ra­cję, zwłasz­cza kiedy wspo­mniała o ra­to­wa­niu dzie­cia­ków, za­nim zo­staną we­ssane przez gangi i wcią­gnięte w ich dzia­łal­ność prze­stęp­czą. To musi być oczy­wi­sto­ścią, która nie po­winna ob­cią­żać bu­dżetu po­li­cji, a nas zmu­szać do de­cy­do­wa­nia, co w na­szej pracy jest prio­ry­te­tem. A co ty o niej są­dzisz?

– Szcze­rze? No cóż… Komu by się chciało czy­tać te jej ra­porty o eko­lo­gicz­nych idio­tach? Me­dia i tak są pełne zło­wiesz­czych prze­po­wiedni na te­mat za­gro­żeń kli­ma­tycz­nych. Nie jedz mięsa, nie la­taj sa­mo­lo­tem, se­gre­guj śmieci, uży­waj wszyst­kiego po kilka razy, prze­ra­biaj swoją kupkę… i tak da­lej.

– A nie uwa­żasz, że w tej pro­gno­zach kryje się pewna ra­cja?

– Masz na my­śli to, co się wy­da­rzyło w Ter­mi­nalu Nie­miec­kim? W ta­kim ra­zie zwra­cam ci uwagę, że uwaga me­diów nie sku­piła się na ku­rach ho­do­wa­nych na mączce so­jo­wej ani na wy­ci­na­niu la­sów tro­pi­kal­nych, tylko na kwe­stiach zwią­za­nych z bez­pie­czeń­stwem.

– Ża­den z tych ak­ty­wi­stów nie zo­stał osa­dzony w aresz­cie, a ich ak­cja tra­fiła na czo­łówki ga­zet.

– Na ra­zie mam to w no­sie. Co ro­bisz w week­end?

– Nora zła­pała prze­zię­bie­nie i ma go­rączkę, więc całe dwa dni spę­dzimy z Ada­mem w domu – od­parła Berg­man. – A co ty pla­nu­jesz?

W tym sa­mym mo­men­cie ode­zwał się jej te­le­fon. Po­li­cjantka spoj­rzała na wy­świe­tlacz. Dzwo­nił jej prze­ło­żony, Ting­ström, na­czel­nik Wy­działu do spraw Za­bójstw. Od razu ode­brała.

– Mamy zgło­sze­nie o zna­le­zie­niu zwłok star­szej ko­biety w Ör­gryte – oznaj­mił krótko na­czel­nik. – Po­jedź tam.

Po­li­cjantka od­parła, że za­raz to zrobi, i na tym roz­mowa do­bie­gła końca.

2

Fi­lippa gło­śno szlo­chała. Czuła się tak, jakby cały świat się sprzy­siągł prze­ciwko niej. Była tak ze­stre­so­wana i sfru­stro­wana, że bo­lało ją całe ciało. Pa­da­jący deszcz oraz silne po­rywy wia­tru spra­wiały, że ga­łę­zie wiel­kich drzew ro­sną­cych wzdłuż Va­sa­ga­tan przy­po­mi­nały roz­ko­ły­sane macki. Li­ście, które z nich opa­dały, fru­wały nad ulicą. W końcu nad­je­chał tram­waj. Zgrzyt­nęły ha­mulce i drzwi roz­su­nęły się z sy­kiem. Fi­lippa od­cze­kała, aż z wa­gonu wyj­dzie ko­bieta z wóz­kiem, któ­rej ktoś przy tym po­mógł, a po­tem we­szła do środka i sta­nęła po­śród lu­dzi w prze­mo­czo­nych ubra­niach. Stała ze wzro­kiem wbi­tym w pod­łogę i ner­wowo mru­gała po­wie­kami, żeby po­wstrzy­mać łzy. Po­przed­niego dnia mu­siała się na­słu­chać ko­men­ta­rzy ko­le­ża­nek z kursu i w pew­nym mo­men­cie coś w niej pę­kło. Po­czuła, że dłu­żej z nimi nie wy­trzyma. Sama już nie wie­działa, po co się za­pi­sała na kurs fry­zjer­ski. Mi­nęło pół­tora roku, a ona rzy­gała wszyst­kim, co miało co­kol­wiek wspól­nego z wło­sami i grzyw­kami. Nie pa­so­wała do tych wszyst­kich bimbo, które wy­glą­dały jak lalki po­kryte grubą war­stwą szpa­chli, z prze­dłu­żo­nymi rzę­sami i roz­pusz­czo­nymi wło­sami się­ga­ją­cymi tyłka. Umiały roz­ma­wiać tylko o jed­nym: o swoim pie­przo­nym wy­glą­dzie, chło­pa­kach i wie­czo­rach, które spę­dzały w knaj­pach. Wczo­raj po­in­for­mo­wała pro­wa­dzą­cego kurs, że re­zy­gnuje, ale dzi­siaj ża­ło­wała tej de­cy­zji. Rzu­ciła mu w twarz, co o tym kur­sie my­śli i ja­kie ma zda­nie na te­mat swo­ich ko­le­ża­nek. Przed chwilą stała przed wej­ściem do szkoły, ale nie miała od­wagi wejść do środka. Po re­zy­gna­cji z dal­szej na­uki nie mo­gła tak po pro­stu wró­cić. Głu­pio zro­biła, bo do końca zo­stało jej tylko pół­tora mie­siąca. Dy­plom ukoń­cze­nia kursu ode­bra­łaby przed świę­tami Bo­żego Na­ro­dze­nia. Nie wie­działa, co zro­bić, czuła się zdo­ło­wana. Wszystko wy­da­wało jej się ta­kie trudne. Ma­rzyła o jed­nym: żeby zna­leźć pracę, za­ro­bić dużo pie­nię­dzy i jak naj­szyb­ciej się stąd wy­pro­wa­dzić.

Na­gle ktoś do­tknął jej ra­mie­nia. Od­wró­ciła się i uj­rzała dwóch star­szych męż­czyzn, któ­rzy na nią pa­trzyli sta­now­czym wzro­kiem. Ubrani byli w czarne kurtki, na gło­wach mieli czapki z dasz­kiem.

– Bi­lety do kon­troli – po­wie­dział je­den z nich pod­nie­sio­nym gło­sem, jakby się zwra­cał do dziecka albo do osoby nie­sły­szą­cej.

Fi­lippa wło­żyła rękę do kie­szeni, ale bi­letu mie­sięcz­nego w niej nie zna­la­zła. Czuła na so­bie wzrok in­nych po­dró­żu­ją­cych tram­wa­jem. Wy­pro­sto­wała się i za­częła prze­szu­ki­wać po­zo­stałe kie­sze­nie. Czyżby go zgu­biła? Za­pła­ciła za niego pra­wie osiem­set ko­ron. Musi go zna­leźć.

– Przy­kro mi, ale chyba zo­sta­wi­łam go w domu – po­wie­działa. – Czy mogę z nim przy­je­chać do wa­szego biura, żeby go oka­zać?

– Pro­szę wy­siąść z tram­waju – od­parł ten sam męż­czy­zna jesz­cze bar­dziej sta­now­czym to­nem i wska­zał ręką drzwi. Drugi usta­wił się w taki spo­sób, żeby zro­bić jej przej­ście.

Fi­lippa po­krę­ciła głową. Je­chała do domu i nie za­mie­rzała mar­no­wać czasu. Bała się, że zo­ba­czy ją któ­raś z ko­le­ża­nek z kursu fry­zjer­skiego.

– Je­śli pani nie wy­sią­dzie, we­zwiemy po­li­cję.

Fi­lippa czuła na so­bie oskar­ża­jące spoj­rze­nia po­zo­sta­łych pa­sa­że­rów. Spu­ściła głowę, mi­nęła kon­tro­le­rów i wy­sia­dła. Cho­lera! Chyba jed­nak zgu­biła ten bi­let. Roz­pła­kała się na do­bre, bo nie mo­gła po­wstrzy­mać łez. Po­de­szła do wiaty i usia­dła na ławce. W tym mo­men­cie było jej kom­plet­nie obo­jętne, czy ktoś ją zo­ba­czy.

– Wszystko w po­rządku? – usły­szała na­gle mę­ski głos z lek­kim ak­cen­tem.

Ką­tem oka za­uwa­żyła, że ktoś obok niej usiadł, ale uda­wała, że nie usły­szała py­ta­nia. Czuła, że je­śli ktoś ją te­raz za­gad­nie i bę­dzie dla niej miły, nie wy­trzyma. Ma­rzyła tylko o jed­nym: żeby wszy­scy dali jej spo­kój.

– Jak się czu­jesz? – spy­tał męż­czy­zna.

Fi­lippa za­szlo­chała i po­krę­ciła głową, ale na­wet na niego nie spoj­rzała.

– Pro­szę mi dać spo­kój – od­parła. – Nie po­trze­buje ni­czy­jej po­mocy.

– Nie są­dzę – stwier­dził męż­czy­zna. – Wi­dzę, że pła­czesz i cała się trzę­siesz.

Czego ty chcesz, po­my­ślała Fi­lippa. Unio­sła głowę, żeby go prze­pę­dzić, ale uj­rzała parę ja­sno­nie­bie­skich, za­tro­ska­nych, przy­ja­znych oczu. Męż­czy­zna wy­glą­dał na star­szego od niej o do­bre dzie­sięć lat, ale był miły, a do tego przy­stojny.

Wy­jęła chu­s­teczkę hi­gie­niczną, otarła oczy i nos. To ty­powe w jej ży­ciu. Za­gad­nął ją fajny fa­cet, a ona wy­gląda fa­tal­nie.

– Le­piej się czu­jesz? – spy­tał ostroż­nie.

Fi­lippa ski­nęła głową i po­czer­wie­niała. Męż­czy­zna wy­glą­dał jak za­wo­dowy mo­del. Nie mo­gła ode­rwać wzroku od jego pięk­nych oczu i ciem­nych, krę­co­nych wło­sów, które opa­dały mu nie­sfor­nie na twarz. Pró­bo­wał je od­gar­nąć, ale na próżno. Zmarsz­czył czoło i spoj­rzał na nią za­tro­ska­nym wzro­kiem. Po­ło­żył dłoń na jej ręce i spy­tał:

– Co się stało? Czy ktoś cię źle po­trak­to­wał?

Fi­lippa nie mo­gła po­wstrzy­mać łez i w końcu się roz­pła­kała.

– Je­stem zdo­ło­wana – od­parła. – Wszystko się na­gle po­sy­pało.

W jed­nej chwili po­czuła się tak, jakby męż­czy­zna na­ci­snął ja­kiś gu­zik i tym sa­mym za­chę­cił ją do mó­wie­nia. Słowa pły­nęły jej z ust jak wartki po­tok. Opo­wie­działa mu o bez­ro­bot­nej matce, która sie­dzi w domu i żło­pie wódkę ze swoim no­wym, obrzy­dli­wym fa­ce­tem. Kiedy wy­cho­dziła z domu, od razu pró­bo­wał się do niej do­bie­rać. Wspo­mniała o braku pie­nię­dzy i o tym, że czuje się wy­ob­co­wana i nie­po­trzebna, o kur­sie fry­zjer­skim i o Ale­xan­drze, który w ze­szłym ty­go­dniu z nią ze­rwał i na­dal był jej wi­nien pie­nią­dze. Póź­niej się do­wie­działa, że w tym sa­mym cza­sie uma­wiał się z inną dziew­czyną.

– Przy­suń się do mnie – po­wie­dział męż­czy­zna, bio­rąc ją za rękę. – Twój były chło­pak to zwy­kły du­pek. Nie warto o nim my­śleć. Może to do­brze, że się prze­sta­li­ście spo­ty­kać? To chyba le­piej, nie są­dzisz?

Męż­czy­zna ob­jął ją i się do niej uśmiech­nął. Fi­lippa chciała się od niego od­su­nąć, ale nie zro­biła tego. W my­ślach przy­znała mu ra­cję. Ale­xan­der to rze­czy­wi­ście du­pek. Nie ma sensu po nim pła­kać. Za­le­żało jej tylko na tym, żeby od­zy­skać pie­nią­dze. Ski­nęła głową i wsu­nęła dło­nie do kie­szeni kurtki.

– Jak masz na imię? – spy­tał nie­zna­jomy.

– Fi­lippa.

– Miło mi – od­parł i wstał z ławki. – Mu­szę już iść.

Fi­lippa z tru­dem po­wstrzy­my­wała się od pła­czu. Prze­łknęła ślinę i ciężko od­dy­chała przez usta. Męż­czy­zna po­dał jej sto ko­ron i wi­zy­tówkę.

– Mam na imię Da­vid. Weź te pie­nią­dze, że­byś mo­gła do­je­chać do domu. Zwró­cisz, kiedy bę­dziesz mo­gła. – Po tych sło­wach znowu się do niej uśmiech­nął i po­gła­skał ją po po­liczku. Fi­lippa ski­nęła mu z wdzięcz­no­ścią głową.

– Je­śli nie masz pla­nów na dzi­siej­szy wie­czór, mo­żesz przyjść po­słu­chać mo­jego wy­kładu w fun­da­cji Przy­szłość Ziemi. Mamy swoją sie­dzibę przy Fa­briks­ga­tan nie­da­leko sklepu ICA Fo­cu­shu­set. Trzeba wy­siąść na przy­stanku tram­wa­jo­wym Li­se­berg.

Fi­lippa nie mo­gła wy­krztu­sić słowa. Wy­da­wało jej się, że to sen. Czy to się dzieje na­prawdę? Może ten dzień nie okaże się taki zły?

– Bę­dzie mi na­prawdę miło, je­śli przyj­dziesz – po­wie­dział Da­vid.

Fi­lippa po­czer­wie­niała na twa­rzy, nie­śmiało się uśmiech­nęła i od­parła:

– Za­sta­no­wię się.

Męż­czy­zna spo­waż­niał.

– Tu się nie ma nad czym za­sta­na­wiać. Po pro­stu przyjdź.

Uniósł rękę, żeby się po­że­gnać, i od­szedł po­włó­czy­stym kro­kiem. Fi­lippa od­pro­wa­dzała go wzro­kiem, aż znik­nął jej z oczu. Spoj­rzała na ta­blicę z roz­kła­dem jazdy, żeby spraw­dzić, o któ­rej od­je­dzie jej tram­waj. Ten, który kur­suje do dziel­nicy Bräma­re­går­den w Hi­sin­gen, miał przy­je­chać za mi­nutę. Serce wa­liło jej w piersi i prze­stała my­śleć o Ale­xan­drze.

3

Berg­man i Al­freds­son wy­sie­dli z sa­mo­chodu i spoj­rzeli na brą­zową, wy­ko­naną z ka­mien­nych płyt fa­sadę domu. Osie­dle Präst­gård­sän­gen skła­dało się z trzech zbu­do­wa­nych w po­ło­wie lat sześć­dzie­sią­tych wie­żow­ców. Wznie­siono je w ra­mach pro­gramu zwa­nego „Mi­lion miesz­kań”, ale nie za­chwy­cały urodą. Berg­man nie mo­gła zro­zu­mieć, dla­czego to miej­sce stało się tak po­pu­larne, ale po głęb­szym za­sta­no­wie­niu do­szła do wnio­sku, że chyba tych lu­dzi ro­zu­mie. Osie­dle na­le­żało do dziel­nicy Ör­gryte, a miesz­ka­nia, które za­pro­jek­to­wał Si­gvard Ber­na­dotte, urzą­dzone były w wy­so­kim stan­dar­dzie.

Przy jed­nym z wejść do bu­dynku stał po­li­cyjny ra­dio­wóz i na­le­żący do tech­ni­ków mi­kro­bus. Umun­du­ro­wany funk­cjo­na­riusz po­in­for­mo­wał ich, że za­bez­pie­cza te­ren. Wska­zał ręką dom i po­wie­dział:

– Szó­ste pię­tro. Na pod­ło­dze w ła­zience leży star­sza ko­bieta. Nie żyje. To praw­do­po­dob­nie wła­ści­cielka miesz­ka­nia. Na­zywa się Elna Oskars­son. Ze wstęp­nych roz­mów z są­sia­dami wiemy, że nie miała dzieci ani bli­skiej ro­dziny. Po­li­cję za­wia­do­miła przy­ja­ciółka de­natki, która też mieszka w tym domu. We­szła do miesz­ka­nia, uży­wa­jąc za­pa­so­wego klu­cza, po­nie­waż miała złe prze­czu­cie. Pa­trol, który jako pierw­szy zja­wił się na miej­scu, za­bez­pie­czył te­ren i we­zwał ka­retkę po­go­to­wia, która za­brała świadka… to zna­czy tę przy­ja­ciółkę de­natki… do szpi­tala Sahl­gren­ska. Tech­nicy przy­je­chali tuż przed wami.

Berg­man ski­nęła głową i ra­zem z Al­freds­so­nem wje­chali windą na szó­ste pię­tro, na któ­rym znaj­do­wały się trzy miesz­ka­nia. Do klamki jed­nego z nich przy­cze­piona była nie­bie­sko-biała ta­śma po­li­cyjna. Al­freds­son za­pu­kał dwa razy i prze­czy­tał na głos treść wi­szą­cej na drzwiach ta­bliczki:

– Elna Oskars­son.

Drzwi się uchy­liły i w szpa­rze uka­zała się twarz jed­nego z tech­ni­ków, Fre­drika Bo­berga. W noz­drza ude­rzył smród stę­chli­zny i eks­kre­men­tów. Bo­berg miał na so­bie kom­bi­ne­zon ochronny i la­tek­sowe rę­ka­wiczki. Usta i nos za­kry­wała mu ma­seczka.

– Wi­taj­cie – po­wie­dział. Cof­nął się w głąb przed­po­koju, a kiedy Berg­man i Al­freds­son we­szli do środka, wrę­czył im po kom­ple­cie odzieży ochron­nej.

– Dzięki – po­wie­działa ko­mi­sarz, wkła­da­jąc swój kom­bi­ne­zon. – Co wie­cie? – spy­tała.

– Wy­gląda mi to na mor­der­stwo. Pa­to­log, który ją oglą­dał, stwier­dził, że ko­bieta nie żyje od nie­ca­łej doby. Śmierć na­stą­piła wczo­raj, póź­nym po­po­łu­dniem albo wie­czo­rem.

Berg­man ro­zej­rzała się po przed­po­koju, który przy­po­mi­nał ko­ry­tarz. Za­uwa­żyła, że jedne drzwi są uchy­lone. Ze środka bił silny blask re­flek­to­rów.

– Ile tu jest po­ko­jów? – spy­tała.

– Cztery, a do tego kuch­nia – od­parł Bo­berg.

– Opro­wadź nas – po­pro­siła Berg­man, po­nie­waż przed oglę­dzi­nami zwłok chciała so­bie wy­ro­bić wstępną opi­nię o de­natce. W miesz­ka­niu ofiary za­wsze można się na­tknąć na ja­kąś cenną wska­zówkę dla śledz­twa, która może po­móc w wy­ty­po­wa­niu sprawcy.

– Ładne miesz­ka­nie – stwier­dziła, wcho­dząc do kuchni. Szybko jed­nak do­szła do wnio­sku, że lep­szym okre­śle­niem by­łoby „urzą­dzone ze sma­kiem”. Wy­star­czyło rzu­cić okiem, żeby się prze­ko­nać, że wszystko mu­siało tu sporo kosz­to­wać, cho­ciaż miesz­ka­nie nie było ani za­gra­cone, ani za­wa­lone tan­detą. W oknach wi­siały za­słony firmy Jo­sef Franks Tul­pa­ner, a po­nie­waż kie­dyś ta­kie oglą­dała, do­brze wie­działa, ile kosz­tują. Na pa­ra­pe­cie stały ręcz­nie zdo­bione do­niczki z Wal­de­mar­sudde, w któ­rych ro­sły z ró­żo­wymi pe­lar­go­nie. W kuchni pod sto­łem le­żał dy­wan Märta Måås Fjet­ter­ström. W ta­kim lo­kum na pewno nie miesz­kała ro­dzina z dziećmi, które bru­dzą i ba­ła­ga­nią, tak jak jej dwu­ipół­let­nia Nora.

– Zga­dzam się z tobą – przy­tak­nął jej Al­freds­son. – Star­sza pani ze­mdla­łaby na wi­dok mo­jego miesz­ka­nia.

Prze­szli do du­żego, ja­snego po­koju, który peł­nił funk­cję sa­lonu, a samo po­miesz­cze­nie przy­po­mi­nało sa­lon wy­sta­wien­ni­czy. Stały w nim me­ble marki Carl Malm­sten z lat sześć­dzie­sią­tych, kom­plet wy­po­czyn­kowy i stół z sze­ścioma krze­słami. Do tego lampa do czy­ta­nia i dwa duże fo­tele po obu stro­nach usy­tu­owa­nego w rogu sto­lika. Berg­man po­de­szła bli­żej i za­uwa­żyła, że krze­sło przy oknie wy­gląda na bar­dziej zu­żyte niż dru­gie. Do­my­śliła się, że było to ulu­bione miej­sce wła­ści­cielki, znacz­nie wy­god­niej­sze niż ka­napa z ni­skim opar­ciem. Do­szła też do wnio­sku, że Oskars­son mu­siała być bar­dzo sa­motną osobą. To, co zo­ba­czyła w kuchni, utwier­dziło ją w tym prze­ko­na­niu. Pach­niało tam środ­kami de­zyn­fek­cyj­nymi i spe­cy­fi­kami do czysz­cze­nia me­bli. Dla wielu star­szych, sa­mot­nych osób był to spo­sób na pod­trzy­ma­nie po­czu­cia wła­snej god­no­ści. Po­rzą­dek i dys­cy­plina… wszystko wy­sprzą­tane i po­ukła­dane. Gdyby nie te co­raz bar­dziej kło­po­tliwe de­men­cja, de­pre­sja i po­czu­cie bez­sensu każ­dego ko­lej­nego dnia…

Na dłu­giej ścia­nie po­koju znaj­do­wało się okno i wyj­ście na bal­kon. Berg­man wyj­rzała przez nie i prze­cią­gnęła pal­cem po mar­mu­ro­wym pa­ra­pe­cie.

– Nie­wia­ry­godne! – stwier­dziła. – Ani śladu ku­rzu. Wszystko jest do­kład­nie wy­czysz­czone i wy­sprzą­tane. Jak my­ślisz, czy miesz­ka­nie zo­stało splą­dro­wane? – spy­tała, pa­trząc na Bo­berga.

– Na ra­zie nie zna­leź­li­śmy nic, co by na to wska­zy­wało.

– Za­uwa­ży­łem piękne ob­razy na ścia­nach – wtrą­cił Al­freds­son. – Nie są w moim gu­ście, ale wy­glą­dają na dro­gie.

– Ra­cja – od­parła Berg­man. Po­de­szła do jed­nego z nich i przez chwilę stu­dio­wała pod­pis au­tora. – To Dar­del – stwier­dziła.

Al­freds­son wzru­szył ra­mio­nami.

– Nic mi to nie mówi – od­parł. – Drogi?

– Kosz­tuje około dwu­stu ty­sięcy ko­ron.

Po­li­cjant gwizd­nął z wra­że­nia. Berg­man po­de­szła do na­stęp­nego ob­razu.

– X-et Eri­xson. Wart przy­naj­mniej osiem­dzie­siąt albo i sto ty­sięcy ko­ron.

– Chcesz po­wie­dzieć, że na ścia­nach wi­szą ory­gi­nały?

– Na to wy­gląda.

W tym sa­mym mo­men­cie roz­le­gło się gło­śne chrząk­nię­cie. Berg­man i Al­freds­son od­wró­cili się i uj­rzeli Ber­tila Nils­sona. Tech­nik stał w progu ubrany w biały kom­bi­ne­zon. Na czoło miał pod­cią­gniętą ma­seczkę.

– Wy­da­wało mi się, że sły­szę twój głos – po­wie­dział.

– Do­brze ci się wy­da­wało – od­parła z uśmie­chem Berg­man.

– Chodź­cie ze mną, po­każę wam ła­zienkę i zwłoki.

Berg­man wzięła głę­boki od­dech, żeby się men­tal­nie przy­go­to­wać na to, co za chwilę zo­ba­czy. Wpraw­dzie przez lata pracy w po­li­cji na­oglą­dała się wielu ta­kich wi­do­ków, ale każdy był inny, a ona mu­siała so­bie po­wta­rzać, że ma przed sobą praw­dzi­wego czło­wieka, który nie­dawno żył i od­dy­chał. W taki spo­sób chro­niła swoją wraż­li­wość, żeby w przy­szło­ści móc się mie­rzyć z ko­lej­nymi ta­kimi wi­do­kami. Cią­gle czuła się tak, jakby ba­lan­so­wała na li­nie. Mu­siała uwa­żać, żeby się nie uod­por­nić na ta­kie wi­doki, a jed­no­cze­śnie pil­no­wać, żeby się nie od­biły ne­ga­tyw­nie na jej psy­chice. Sta­nęła w progu ła­zienki i ro­zej­rzała się po niej. Ka­felki, ele­menty por­ce­la­nowe i pod­łoga miały ja­sno­zie­lony ko­lor. Po pra­wej stro­nie znaj­do­wała się wanna, do po­łowy wy­peł­niona wodą. W ła­zience nie było se­desu. Dwa kroki da­lej, przy wan­nie, le­żała drobna i szczu­pła ko­bieta, która wy­glą­dała jak pi­sklę. Miała nie wię­cej niż sto sześć­dzie­siąt cen­ty­me­trów wzro­stu i wa­żyła naj­wy­żej czter­dzie­ści pięć, pięć­dzie­siąt ki­lo­gra­mów. Jej pierś przy­po­mi­nała pu­stą torbę, a łono jak u więk­szo­ści star­szych osób po­zba­wione było owło­sie­nia. Berg­man po­czuła na­głą po­trzebę, żeby ją czymś okryć, na przy­kład cie­płym ko­cem, aby w ten spo­sób wy­ra­zić sza­cu­nek dla jej dłu­giego ży­cia. Skóra ko­biety była bla­do­żółta i cienka jak per­ga­min, ciało po­marsz­czone z wy­jąt­kiem we­wnętrz­nej strony stóp. Były wy­jąt­kowo za­dbane, a pa­znok­cie po­ma­lo­wane ró­żo­wym la­kie­rem. Ko­bieta wy­glą­dała tak, jakby się po­ło­żyła na pod­ło­dze, żeby przez chwilę od­po­cząć. I tylko prawy ło­kieć nie­na­tu­ral­nie wy­gięty wska­zy­wał, że coś jest nie tak. Wo­kół jej stóp utwo­rzyła się plama mo­czu, a eks­kre­menty przy­po­mi­nały kształ­tem nie­re­gu­larny wie­niec. Wiot­cze­nie mię­śni to ty­powe zja­wi­sko po­śmiertne.

Berg­man od­wró­ciła się i spoj­rzała na Nils­sona, jakby chciała go po­pro­sić o po­zwo­le­nie. Tech­nik ski­nął głową i po­li­cjantka we­szła do ła­zienki. Ofiara miała sze­roko otwarte oczy i usta, jakby w chwili śmierci uj­rzała coś strasz­nego. Część jej czaszki wy­glą­dała jak papka zło­żona z od­pry­sków ko­ści, sub­stan­cji mó­zgo­wej, za­schnię­tej krwi i kę­pek wło­sów. Berg­man wy­szła z ła­zienki. To, co zo­ba­czyła, w pełni jej wy­star­czyło.

– Śmierć na pewno nie na­stą­piła z przy­czyn na­tu­ral­nych – stwier­dziła rze­czo­wym to­nem, kiedy prze­szli do kuchni, żeby się nie tło­czyć w przed­po­koju.

Nils­son ski­nął głową na znak, że po­dziela jej opi­nię.

– Do zgonu do­szło na sku­tek kilku ude­rzeń za­da­nych głów­nie w tył głowy. W ła­zience nie zna­leź­li­śmy na­rzę­dzia zbrodni. Po­cze­kamy na ra­port z Za­kładu Me­dy­cyny Są­do­wej, być może zdo­łają okre­ślić, czym po­słu­żył się sprawca. Do­szli­śmy z Bo­ber­giem do wnio­sku, że za­bójca dzia­łał sam. Na to przy­naj­mniej wska­zują za­bez­pie­czone ślady.

– Ślady? – po­wtó­rzyła Berg­man.

Nils­son ski­nął głową i po­pra­wił ma­seczkę, która mu się zsu­nęła z czoła na twarz.

– Od­ci­ski wą­skiego buta… chyba z gumy. Roz­miar trzy­dzie­ści osiem, trzy­dzie­ści dzie­więć albo czter­dzie­ści. Można by po­my­śleć, że to but dam­ski, ale na sto pro­cent bę­dziemy to wie­dzieli po ana­li­zie od­ci­sku w la­bo­ra­to­rium. Na wan­nie zna­leź­li­śmy od­cisk za­krwa­wio­nej dłoni. Na rę­kach ofiary nie ma śla­dów krwi, co ozna­cza, że ten ślad mógł po­zo­sta­wić za­bójca. Ta­kie od­ci­ski zo­sta­wia osoba z ma­łymi dłońmi i wą­skimi pal­cami.

– Su­ge­ru­jesz, że za­bójcą była ko­bieta? – spy­tał Al­freds­son.

– Nie­ko­niecz­nie – syk­nął w od­po­wie­dzi Nils­son.

Berg­man ci­cho jęk­nęła. Miała już do­syć ta­kiego za­cho­wa­nia. Pra­wie za każ­dym ra­zem, kiedy obaj ze sobą roz­ma­wiają, ska­czą so­bie do gar­dła jak ko­guty. Za­uwa­żyła, że Al­freds­son po­czer­wie­niał, więc od razu się włą­czyła do roz­mowy, a Nils­so­nowi rzu­ciła bła­galne spoj­rze­nie.

– Ma­cie coś wię­cej? – spy­tała.

Nils­son chrząk­nął dwa razy i zdjął rę­ka­wiczki.

– Na dy­wa­niku obok zwłok zna­leź­li­śmy kilka dłu­gich, ja­snych wło­sów. Mam na­dzieję, że uda nam się z nich wy­od­ręb­nić DNA i okre­ślić płeć osoby, do któ­rej na­le­żały.

– Czy wiemy, jak za­bójca wszedł do miesz­ka­nia?

– Na pierw­szy rzut oka nie wi­dać śla­dów wła­ma­nia, ale za­nim udzie­limy de­fi­ni­tyw­nej od­po­wie­dzi, do­kład­nie obej­rzymy drzwi wej­ściowe. Wła­ma­nie przez okno trzeba z góry wy­klu­czyć, bo miesz­ka­nie jest na szó­stym pię­trze. Pierw­sze wy­niki z ana­lizy pró­bek po­bra­nych w miesz­ka­niu będą znane naj­wcze­śniej ju­tro do po­łu­dnia. Mam ra­cję?

Nils­son spoj­rzał na Bo­berga, który po­twier­dził jego słowa ski­nie­niem głowy.

– Nie wcze­śniej, bo mu­simy po­cze­kać na wy­niki ba­dań la­bo­ra­to­ryj­nych od­ci­sków pal­ców. W tym mo­men­cie wła­śnie to jest naj­waż­niej­sze. Chyba że znaj­dziemy inne cie­kawe ślady, ale wtedy od razu was po­wia­do­mimy.

– Zgoda, niech tak bę­dzie – zgo­dziła się Berg­man. – Ja i Tho­mas za­czniemy od oglę­dzin sy­pialni, po­tem zaj­miemy się kuch­nią i du­żym po­ko­jem. À pro­pos, zna­leź­li­ście ja­kieś klu­cze? Wła­ści­cielka po­winna mieć ko­mórkę w piw­nicy. Trzeba ją bę­dzie prze­szu­kać.

– Górna szu­flada ko­mody w przed­po­koju – od­parł Al­freds­son. – Stoi też na niej te­le­fon sta­cjo­narny, nu­mery wy­biera się przy po­mocy tar­czy. W dzi­siej­szych cza­sach to rzadki wi­dok. My­śla­łem, że ta­kie apa­raty wy­szły z uży­cia, ale kiedy pod­nio­słem słu­chawkę, usły­sza­łem sy­gnał.

– Co jesz­cze zna­leź­li­ście w ko­mo­dzie? – spy­tała Berg­man.

– Nie spraw­dza­łem. Szu­flada była wy­su­nięta na kilka cen­ty­me­trów i tylko dla­tego za­uwa­ży­łem klu­cze. Ni­czego nie do­ty­ka­łem: ani ko­mody, ani jej za­war­to­ści.

Berg­man się zdzi­wiła, że szu­flada nie była za­su­nięta do końca. Nie pa­so­wało to do ogól­nego wy­glądu miesz­ka­nia. Wy­jęła te­le­fon i po­wie­działa:

– Za­nim bę­dziemy kon­ty­nu­ować, po­wia­do­mię o wszyst­kim Ting­ströma.

Na­czel­nik ode­brał po dru­gim sy­gnale.

– Po­trze­bu­jemy lu­dzi do prze­słu­cha­nia są­sia­dów – po­wie­działa po­li­cjantka po zre­fe­ro­wa­niu ak­tu­al­nego stanu rze­czy.

– Przy­ślę ci ko­goś – obie­cał Ting­ström.

– Chcę też za­pro­po­no­wać, żeby do mo­jej ekipy śled­czej do­łą­czyli Nina i Vi­king. Pierw­szą od­prawę zwo­łam ju­tro na wpół do dwu­na­stej i przy­dzielę każ­demu od­po­wiedni za­kres prac. Czy masz ja­kieś nowe in­for­ma­cje w spra­wie są­siadki, która nas po­in­for­mo­wała o zna­le­zie­niu zwłok?

– Nie, ale w szpi­talu mi obie­cali, że za­nim ją wy­pi­szą do domu, ktoś do nas za­dzwoni. Za­ła­twię link do na­gra­nia z jej roz­mowy.

– Okej, w ta­kim ra­zie kon­ty­nu­ujemy – stwier­dziła Berg­man i się roz­łą­czyła. Po­sta­no­wiła za­cząć od sy­pialni.

W szu­fla­dzie ko­mody, która tam stała, zna­leźli za­peł­nioną do po­łowy szka­tułkę z bi­żu­te­rią. Nie­stety, nie udało się na po­cze­ka­niu usta­lić, czy cze­goś bra­kuje. W więk­szo­ści były to zwy­kłe świe­ci­dełka, które nie pa­so­wały do cha­rak­teru miesz­ka­nia. Berg­man po­sta­no­wiła po­roz­ma­wiać o tym z przy­ja­ciółką za­mor­do­wa­nej ko­biety, która mo­gła po­móc w usta­le­niu, czy ze szka­tułki coś nie znik­nęło. Dzi­wiło ją, że ni­g­dzie nie zna­leźli le­karstw, cho­ciaż ko­biety w tym wieku zwy­kle ja­kieś za­ży­wają. Za to w schowku stało sporo środ­ków de­zyn­fek­cyj­nych. A kiedy ze sto­ją­cej w przed­po­koju ko­mody wy­su­nęli szu­fladę, zna­leźli w niej port­fel, nie­ważny pasz­port, no­tes z nu­me­rami te­le­fo­nów i klu­cze. Al­freds­son wska­zał pal­cem te ostat­nie i po­wie­dział:

– Dwa z nich wy­glą­dają na klu­cze do drzwi wej­ścio­wych z do­dat­ko­wym wi­zje­rem, a ten to chyba klucz do ko­mórki w piw­nicy.

W sto­sunku do po­zo­sta­łych przed­mio­tów port­fel le­żał lekko po sko­sie. Berg­man wzięła go do ręki i roz­ło­żyła. W środku zna­la­zła kilka mo­net i kartę do ban­ko­matu. W prze­gród­kach nie było bank­no­tów, zdjęć, pa­ra­go­nów, kar­tek z PIN-em ani in­nych dro­bia­zgów, które lu­dzie zwy­kle no­szą w port­fe­lach.

– Co ty na to? – spy­tał Al­freds­son. – My­ślę, że ktoś ją okradł. Wła­mał się do miesz­ka­nia, żeby je ob­ro­bić, i sy­tu­acja wy­mknęła mu się spod kon­troli.

– Naj­pierw mu­simy usta­lić, czy w chwili, kiedy ko­bieta, która do nas za­dzwo­niła, we­szła do miesz­ka­nia, drzwi były za­mknięte na klucz.

– Masz ra­cję.

W tym mo­men­cie za­dzwo­nił te­le­fon Berg­man. Za­mel­do­wał się po­li­cjant, który sta­wił się na miej­scu z kil­koma in­nymi funk­cjo­na­riu­szami, żeby po­móc w prze­słu­chi­wa­niu są­sia­dów. Stali przy wej­ściu do bu­dynku i cze­kali na dal­sze po­le­ce­nia. Berg­man wy­słała do nich Al­freds­sona, żeby się nimi za­jął i wy­dał im od­po­wied­nie po­le­ce­nia, a po­tem jesz­cze raz obej­rzała całe miesz­ka­nie. Za­częła od sy­pialni. Szybko za­uwa­żyła, że wła­ści­cielka sy­piała na le­wej stro­nie po­dwój­nego łóżka, po­nie­waż stała przy nim para pan­to­fli, a na szafce szklanka. Dość długo oglą­dała czarno-białe, opra­wione w ramki zdję­cia ślubne, które wi­siały nad łóż­kiem. Stwier­dziła, że Elna Oskars­son była kie­dyś ładną ko­bietą. Na jed­nym ze zdjęć wy­glą­dała na nie wię­cej niż dwa­dzie­ścia lat. Po­dob­nie jak jej mąż.

4

Fi­lippa długo pa­trzyła na drew­nianą, po­krytą złusz­czoną farbą fa­sadę bu­dynku w Gårda. Znaj­du­jące się w nim miesz­ka­nia na wy­na­jem cie­szyły się du­żym po­wo­dze­niem, cho­ciaż więk­szość z nich miała prysz­nice w piw­nicy, a z kra­nów pły­nęła tylko zimna woda. Fi­lippa do­szła jed­nak do wnio­sku, że mimo ni­skiego stan­dardu chęt­nie by tu za­miesz­kała. Bar­dzo jej za­le­żało, żeby się jak naj­prę­dzej wy­pro­wa­dzić z domu. Czuła, że dłu­żej tam nie wy­trzyma. Dzi­siaj rano, kiedy brała prysz­nic, kon­ku­bent matki wtar­gnął do ła­zienki i mu­siała się bro­nić przed jego obrzy­dli­wymi jak macki ośmior­nicy ła­pami, któ­rymi pró­bo­wał ją ob­ła­py­wać. I do tego się z niej śmiał. Zde­ner­wo­wało ją to. Co jed­nak zrobi, je­śli Da­vid, któ­rego po­znała na przy­stanku tram­wa­jo­wym, się roz­my­ślił? Miała na­dzieję, że do tego nie doj­dzie. Bar­dzo by chciała, żeby do­strzegł w niej ko­goś szcze­gól­nego, bo prze­cież po­świę­cił jej tro­chę swo­jego czasu i chciał jej po­móc. Na drzwiach wej­ścio­wych wi­siała ko­lo­rowa kartka z na­pi­sem „PRZY­SZŁOŚĆ ZIEMI”. Fi­lippa ze­brała się na od­wagę, kilka razy głę­boko ode­tchnęła i otwo­rzyła drzwi. Strzałki wska­zały jej kie­ru­nek. Sie­dziba fun­da­cji mie­ściła się w piw­nicy. Od razu usły­szała do­bie­ga­jący z dołu gwar ludz­kich gło­sów. Szła dłu­gim, oświe­tlo­nym ko­ry­ta­rzem, aż do­tarła do po­miesz­cze­nia wy­peł­nio­nego ludźmi. Więk­szość z nich była w jej wieku. Na ścia­nach wi­siały afi­sze z ha­słami typu „Ra­tuj­cie na­szą pla­netę”, „Za­kaz uży­wa­nia two­rzyw sztucz­nych”, „Przejdź na we­ga­nizm”. Me­ble wy­glą­dały na ku­pione w ja­kimś an­ty­kwa­ria­cie, ale w środku pa­no­wała przy­jemna, ro­dzinna at­mos­fera. W pew­nej chwili zo­ba­czyła Da­vida, który roz­ma­wiał z kil­koma dziew­czy­nami. Od razu za­uwa­żyła, że są od niej star­sze, ład­niej­sze i pew­niej­sze sie­bie. Przed chwilą czuła się świet­nie, ale po tym, co zo­ba­czyła, stra­ciła pew­ność sie­bie. Co ty tu ro­bisz?, po­my­ślała. Po­sta­no­wiła znik­nąć, za­nim kto­kol­wiek ją za­uważy i za­cznie za­da­wać py­ta­nia. Jed­nak nim zdą­żyła wyjść, za­uwa­żył ją Da­vid, który po­ma­chał do niej ręką i za­pro­sił ją do środka. Fi­lippa nie­chęt­nie do niego po­de­szła.

– Cześć – po­wie­dział, a kiedy się do niej uśmiech­nął, w jego po­licz­kach po­ja­wiły się dwa do­łeczki. Fi­lippa po­czuła się nie­zręcz­nie. Obie dziew­czyny uważ­nie jej się przy­glą­dały.

– Cześć – od­parła ci­chym gło­sem.

– Faj­nie, że przy­szłaś – stwier­dził en­tu­zja­stycz­nym to­nem Da­vid. – Przed chwilą roz­ma­wia­łem o to­bie z Ebbą i Ju­lią.

Fi­lippa miała ochotę za­paść się pod zie­mię, ale Da­vid zro­bił taką minę, jakby czy­tał jej w my­ślach.

– Usta­li­li­śmy, że trzeba ci zna­leźć miej­sce do spa­nia – wy­ja­śnił.

Obie dziew­czyny ski­nęły gło­wami, że tak wła­śnie było.

– Ja też tu miesz­kam… two­rzymy ko­lek­tyw – wy­ja­śniła Ju­lia.

Fi­lip­pie spodo­bał się jej spo­sób by­cia. Do­szła do wnio­sku, że Ju­lia jest cool. Była wy­soka i szczu­pła, miała duże oczy, wy­so­kie ko­ści po­licz­kowe i na­tu­ralną urodę. Nie mu­siała na­kła­dać ma­ki­jażu. – Na gó­rze mamy trzy sy­pial­nie, wspólny sa­lon i kuch­nię. Je­śli chcesz, mo­żesz się wpro­wa­dzić do po­koju, który stoi pu­sty. Na­wet ju­tro.

Fi­lippa nie wie­działa, co po­wie­dzieć. Była tak za­sko­czona tą pro­po­zy­cją, że ode­brało jej mowę.

– A czynsz? – spy­tała.

– Sześć­set ko­ron na głowę – od­parła z uśmie­chem Ju­lia. – To nie­wiele, bo stan­dard jest ni­ski. Za­sta­nów się nad tą pro­po­zy­cją. Je­śli chcesz, po­każę ci ten po­kój, ale do­piero po od­czy­cie Da­vida.

– Okej… to zna­czy chęt­nie – ucie­szyła się Fi­lippa.

– Świet­nie – stwier­dził Da­vid i po­ło­żył jej dłoń na ra­mie­niu. Stał tak bli­sko, że Fi­lippa się za­czer­wie­niła, a jej ciało ob­lała fala cie­pła. – Bar­dzo się cie­szę, że przy­szłaś – kon­ty­nu­ował tak ci­cho, że tylko ona go sły­szała. – Za chwilę wy­gło­szę wy­kład, ale mam na­dzieję, że po­tem się spo­tkamy… tylko ty i ja. Zo­sta­niesz?

Fi­lippa ski­nęła głową, a Da­vid od­da­lił się w stronę pod­wyż­sze­nia, które peł­niło funk­cję ma­łej sceny. W chwili, kiedy na nią wszedł, w po­koju za­pa­dła ci­sza. Fi­lippa oce­niła, że w po­miesz­cze­niu zgro­ma­dziło się ja­kieś pięć­dzie­siąt osób. Wszy­scy wpa­try­wali się w niego peł­nym wy­cze­ki­wa­nia wzro­kiem.

– Na po­czątku chciał­bym po­dzię­ko­wać wam za wa­sze za­an­ga­żo­wa­nie – za­czął Da­vid przy­jem­nym, ale sta­now­czym gło­sem. Mó­wił z lek­kim, ame­ry­kań­skim ak­cen­tem, który pod­kre­ślał jego cha­ry­zmę i en­tu­zjazm. – Mu­simy dzia­łać ra­zem, zwra­cać na sie­bie uwagę. Tu cho­dzi o przy­szłość na­szych dzieci i wnu­ków.

Jego słowa wy­wo­łały aplauz, ale Da­vid uniósł ręce i wszy­scy na­tych­miast uci­chli. Był pod­eks­cy­to­wany, miał za­czer­wie­nione po­liczki, cały pro­mie­niał.

– Na­sza fun­da­cja, Przy­szłość Ziemi, chce otwo­rzyć lu­dziom oczy i stwo­rzyć uni­wer­salną świa­do­mość kli­ma­tyczną, żeby ra­to­wać Matkę Zie­mię, za­nim bę­dzie za późno. Po­my­śl­cie tylko: gdyby wszy­scy prze­szli na dietę we­ge­ta­riań­ską, mo­gli­by­śmy za­koń­czyć prze­my­słowy chów zwie­rząt i za­mknąć za­kłady ho­dowli zwie­rząt, które tło­czą się w klat­kach i ni­gdy nie wi­działy świa­tła dzien­nego. Po­my­śl­cie o trans­por­to­wa­niu tych ze­stre­so­wa­nych istot, które umie­rają z prze­grza­nia w cia­snych bok­sach. Je­śli spad­nie za­po­trze­bo­wa­nie na pro­dukty so­jowe, które są wy­ko­rzy­sty­wane jako po­karm dla zwie­rząt ho­dow­la­nych, zmniej­szy się też wy­cinka la­sów tro­pi­kal­nych.

Co za bzdury, po­my­ślała Fi­lippa. Tym­cza­sem Da­vid kon­ty­nu­ował swój wy­kład, wy­ja­śnia­jąc istotę spraw. Fi­lippa ni­gdy się nie in­te­re­so­wała zmia­nami kli­ma­tycz­nymi, dzia­łal­no­ścią ak­ty­wi­stów ani wpły­wem wzro­stu dwu­tlenku wę­gla w at­mos­fe­rze na przy­szłość pla­nety.

– Czy wie­cie, że je­den prze­lot sa­mo­lo­tem z Göte­borga do Sztok­holmu to tyle samo co czter­dzie­ści ty­sięcy po­dróży po­cią­giem? Mam na my­śli ilość dwu­tlenku wę­gla, jaka po­wstaje w cza­sie po­dróży mię­dzy tymi dwoma mia­stami.

Po­kój wy­peł­nił się przy­tłu­mio­nym gwa­rem. Da­vid kon­ty­nu­ował:

– Wie­cie, że Göte­borg wraz z dzie­wię­cioma ota­cza­ją­cymi go gmi­nami do­star­cza rocz­nie pięć­set pięć­dzie­siąt ty­sięcy ton od­pa­dów do spa­larni w Säve­näs, która na­leży do firmy Re­nova? Wie­cie, że Re­nova przyj­muje śmieci z An­glii i Włoch? Wie­cie, że w pro­ce­sie ich prze­twa­rza­nia po­wstaje pięć­set ton po­piołu dzien­nie? Wie­cie, że są one póź­niej zrzu­cane do ka­mie­nio­łomu w Ta­gene? Wła­dze na­zy­wają to czy­stą ener­gią i twier­dzą, że dzieje się tak z ko­rzy­ścią dla spo­łe­czeń­stwa.

Da­vid zro­bił pauzę i uniósł ja­kąś bro­szurę, żeby każdy mógł ją wi­dzieć.

– W tej bro­szurce można prze­czy­tać, że wła­dze na­zy­wają ta­kie spa­la­nie „przy­ja­znym dla śro­do­wi­ska po­zy­ski­wa­niem ener­gii”. Bro­szurkę wy­dru­ko­wała firma Re­nova, która używa tych pięk­nych słó­wek, żeby nami ma­ni­pu­lo­wać. Chce, żeby ich kłam­stwa ład­nie brzmiały.

Fi­lippa do­słow­nie czuła ener­gię i jed­ność, które wy­peł­niały po­kój. Dzięki sło­wom Da­vida na­brała ochoty, żeby się w to za­an­ga­żo­wać. Nie wie­działa jak, ale była pewna, że tego chce. Tym­cza­sem Da­vid kon­ty­nu­ował swój wy­kład. Trwało to do­syć długo, a kiedy wy­po­wie­dział ostat­nie zda­nie, okla­skom i ogól­nemu aplau­zowi nie było końca.

– Dzię­kuję – po­wie­dział z po­ważną miną. – Ape­lują do wszyst­kich: po­móż­cie nam zdo­by­wać fun­du­sze, że­by­śmy mo­gli pro­pa­go­wać na­sze prze­sła­nie, bo tylko w ten spo­sób zdo­łamy wpły­nąć na lu­dzi z na­szego oto­cze­nia, zwłasz­cza na tych, któ­rzy po­dej­mują de­cy­zje.

Wy­cią­gnął rękę, wska­zał ja­kiś punkt za Fi­lippą i za­koń­czył sło­wami:

– Zgła­szaj­cie się do Ebby i Ju­lii. Każdy otrzyma ja­kieś za­da­nie.

Fi­lippa obej­rzała się za sie­bie. Obie dziew­czyny wpa­try­wały się w Da­vida błysz­czą­cymi z po­dziwu oczami. Za­częła się za­sta­na­wiać, czy ona też tak na niego pa­trzy. Ju­lia uśmiech­nęła się do niej, mru­gnęła okiem, po­de­szła i po­wie­działa:

– Chodź ze mną, po­każę ci na­sze miesz­ka­nie. Ebba wszyst­kim się zaj­mie.

– Okej – od­parła Fi­lippa. Miała na­dzieję, że kiedy wrócą, bę­dzie mo­gła po­roz­ma­wiać z Da­vi­dem.

5

Berg­man jesz­cze raz obej­rzała zwłoki Elny Oskars­son, bo ta­kie imię i na­zwi­sko wid­niało na ta­bliczce na drzwiach miesz­ka­nia. Po­tem jej ciało tra­fiło do czar­nego worka słu­żą­cego do prze­wozu zwłok. Ko­mi­sarz przy­trzy­my­wała drzwi, żeby pra­cow­nicy, któ­rzy przy­je­chali po ciało, mo­gli przejść z no­szami. Kiedy wy­szli, za­mknęła drzwi na klucz, ale w tej sa­mej chwili usły­szała ja­kieś ha­łasy na klatce scho­do­wej. Otwo­rzyła i zo­ba­czyła zna­jo­mego re­por­tera z ka­merą na ra­mie­niu. Męż­czy­zna stał na scho­dach i blo­ko­wał przej­ście lu­dziom z no­szami.

– Pro­szę ich prze­pu­ścić! – za­wo­łała Berg­man.

Męż­czy­zna się od­wró­cił i pod­szedł do niej, pod­su­wa­jąc jej mi­kro­fon. Wi­dok po­li­cjantki naj­wy­raź­niej go ucie­szył.

– Zo­sta­li­śmy po­in­for­mo­wani, że w tym bu­dynku zna­le­ziono mar­twą ko­bietę. Po­dobno zo­stała za­mor­do­wana. Czy może to pani po­twier­dzić?

Berg­man miała ochotę za­trza­snąć mu drzwi przed no­sem, żeby zga­sić mu na twa­rzy tę jego bez­czelną minę, ale szybko się opa­no­wała. Do­my­śliła się, że me­dia po­in­for­mo­wał któ­ryś z są­sia­dów po tym, jak się do­wie­dział o śmierci Oskars­son od prze­słu­chu­ją­cych go po­li­cjan­tów. Uznała więc, że nie ma sensu za­prze­czać.

– Po­twier­dzam, że w tym miesz­ka­niu zna­le­ziono mar­twą ko­bietę. Ślady wska­zują, że nie zmarła śmier­cią na­tu­ralną. Wię­cej na tę chwilę nie mogę po­wie­dzieć. Śledz­two jest we wstęp­nej fa­zie.

Berg­man ski­nęła re­por­te­rowi głową na znak, że to wszystko, za­mknęła drzwi i prze­krę­ciła klucz. Cho­lera, po­my­ślała. Tacy jak on ni­gdy nie po­zwa­lają po­li­cji pra­co­wać w spo­koju. Czy oni na­prawdę nie ro­zu­mieją, że mogą za­szko­dzić śledz­twu?

– Mó­wi­łaś coś? – za­wo­łał z sy­pialni Nils­son, pa­trząc na nią ze zmarsz­czo­nym czo­łem.

– Roz­ma­wia­łam z re­por­te­rem. Ma­cie coś no­wego?

– W szafce jest mnó­stwo ak­ce­so­riów do sprzą­ta­nia, a miesz­ka­nie jest ide­al­nie czy­ste. Mamy kło­pot ze zna­le­zie­niem od­ci­sków pal­ców i ja­kich­kol­wiek in­nych śla­dów. Mam na­dzieję, że w ła­zience coś bę­dzie. Wszyst­kie po­wierzch­nie zo­stały wy­tarte do czy­sta.

– Ja też to za­uwa­ży­łam.

– Czy roz­mowy z są­sia­dami przy­nio­sły ja­kiś re­zul­tat?

– Nie – od­parła Berg­man i spoj­rzała na ze­ga­rek. Wła­ści­wie mo­głaby już wró­cić do domu. Nie była tu już po­trzebna, ale coś ją po­wstrzy­my­wało przed wyj­ściem, więc po­sta­no­wiła jesz­cze raz obej­rzeć wszyst­kie po­miesz­cze­nia. Coś jej tu nie pa­so­wało. Może to, że miesz­ka­nie było tak do­kład­nie wy­sprzą­tane? Je­dyną rze­czą, która od­bie­gała od normy, była wy­su­nięta na kilka cen­ty­me­trów szu­flada ko­mody w przed­po­koju i odło­żony krzywo port­fel. W nor­mal­nych oko­licz­no­ściach nie wzbu­dzi­łoby to jej za­in­te­re­so­wa­nia, ale tu­taj od razu zwró­ciła na to uwagę. We­szła do przed­po­koju, sta­nęła przy ko­mo­dzie, wy­su­nęła górną szu­fladę i jesz­cze raz obej­rzała jej za­war­tość. Za­sta­na­wiała się, czy coś mo­gło z niej znik­nąć i kim była Elna Oskars­son. Na pod­sta­wie aran­ża­cji miesz­ka­nia nie można okre­ślić, czym się na co dzień zaj­mo­wała ani z kim się spo­ty­kała, ale wiele wska­zy­wało na to, że naj­bar­dziej in­te­re­so­wało ją utrzy­ma­nie tego miej­sca w czy­sto­ści i po­rządku. Czy to zna­czy, że cały swój czas po­świę­cała na sprzą­ta­nie? W miesz­ka­niu nie zna­le­ziono al­bu­mów ze zdję­ciami ani po­żół­kłych wy­cin­ków z ga­zet. Była tylko stara fo­to­gra­fia ślubna, która nie­wiele mo­gła opo­wie­dzieć o prze­szło­ści tej ko­biety. Berg­man nie mo­gła się do­cze­kać, kiedy za­cznie prze­słu­chi­wać są­siadkę, która za­dzwo­niła na po­li­cję. Wy­jęła te­le­fon, ale w skrzynce ma­ilo­wej zna­la­zła je­dy­nie wia­do­mość do Ek­berg. Nowa sze­fowa Biura Wy­wiadu chciała się z nią spo­tkać w po­nie­dzia­łek o siód­mej rano w swoim biu­rze na dru­gim pię­trze. Nie py­tała, czy Berg­man dys­po­nuje wol­nym cza­sem, tylko wy­dała jej po­le­ce­nie, któ­rego po­li­cjantka nie mo­gła zi­gno­ro­wać.

6

Ból był tak silny, że Al­freds­son trzy­mał się za głowę. Przed chwilą roz­dzie­lił mię­dzy przy­sła­nych funk­cjo­na­riu­szy po­szcze­gólne klatki scho­dowe. Prze­słu­chi­wa­nie są­sia­dów i miesz­kań­ców oko­licz­nych do­mów uwa­żał za jedną z naj­bar­dziej nud­nych i mo­no­ton­nych czyn­no­ści w swo­jej pracy. Rzadko to ro­bił, a dzi­siaj na do­da­tek od­czu­wał zmę­cze­nie i był na lek­kim kacu. Na samą myśl o smro­dzie, jaki się uno­sił w miesz­ka­niu, w któ­rym zna­le­ziono zwłoki star­szej ko­biety, za­war­tość żo­łądka pod­cho­dziła mu do gar­dła. Miał na­dzieję, że wy­ja­śnią tę sprawę w ciągu kilku dni. So­bie przy­dzie­lił tę klatkę scho­dową, w któ­rej miesz­kała ofiara, bo to tu wi­dział naj­więk­szą szansę na to, że od któ­re­goś z lo­ka­to­rów uzy­ska cenne in­for­ma­cje. Za­czął od par­teru, a po­tem szedł w górę, aż do­tarł na szó­ste pię­tro, na któ­rym miesz­kała Oskars­son. Na­ci­snął dzwo­nek, a kiedy na wszelki wy­pa­dek za­pu­kał do drzwi, w miesz­ka­niu roz­le­gło się szcze­ka­nie psa. Po chwili za­uwa­żył, że ktoś przy­ło­żył oko do wi­zjera. Wy­jął więc swoją le­gi­ty­ma­cję służ­bową i uniósł ją na wy­so­kość piersi. Drzwi otwo­rzyła mu ko­bieta po czter­dzie­stce. Ubrana była w szla­frok, miała po­tar­gane włosy i za­spaną twarz. Na ręce trzy­mała pie­ska, który przy­po­mi­nał kłę­bek wełny. Al­freds­son się prze­sta­wił, wska­zał przez ra­mię drzwi są­sied­niego miesz­ka­nia i wy­ja­śnił:

– Pani są­siadka… ta star­sza ko­bieta… zo­stała zna­le­ziona mar­twa. Prze­słu­chu­jemy wszyst­kich są­sia­dów. Znała ją pani?

– Elna Oskars­son… – stwier­dziła z uśmie­chem ko­bieta i prze­cią­gnęła dło­nią po wło­sach. – Tak bym tego nie okre­śliła. Pra­cuję do póź­nych go­dzin i sporo po­dró­żuję, więc obie funk­cjo­no­wa­ły­śmy o róż­nych po­rach dnia i nocy. Chyba pan wie, co mam na my­śli?

– Czy była pani wczo­raj w domu?

– Tak.

– A sły­szała pani na klatce scho­do­wej ja­kieś od­głosy? Na przy­kład trza­ska­nie drzwi albo gło­śno roz­ma­wia­ją­cych lu­dzi?

Ko­bieta wzru­szyła ra­mio­nami.

– Przy­kro mi, ale więk­szą część dnia prze­spa­łam, a kiedy słu­cham mu­zyki, nie sły­szę pra­wie żad­nych dźwię­ków, które do­bie­gają z ze­wnątrz. Około dzie­sią­tej wie­czo­rem po­je­cha­łam do pracy.

– A z nim pani nie wy­cho­dziła? – spy­tał Al­freds­son, spo­glą­da­jąc wy­mow­nie na psa, któ­rego ko­bieta na­dal trzy­mała na ręce.

– Nie – od­parła z uśmie­chem ko­bieta. – On jest tak mały, że sika do skrzynki na bal­ko­nie.

– Gdzie pani pra­cuje?

– Je­stem tan­cerką – od­po­wie­działa ko­bieta z wy­zy­wa­ją­cym bły­skiem w oczach.

– Gdzie? – spy­tał po­li­cjant, cho­ciaż był na sto pro­cent pe­wien, że nie ma do czy­nie­nia z diwą ope­rową.

– W He­art­beat. To nocny lo­kal przy An­dra Lång­ga­tan.

Strip­ti­zerka, do­my­ślił się Al­freds­son i po­gra­tu­lo­wał so­bie bły­sko­tli­wo­ści. Po tylu la­tach pracy w po­li­cji po­trafi bez­błęd­nie okre­ślić, z kim ma do czy­nie­nia, na pod­sta­wie sa­mego wy­glądu i za­cho­wa­nia da­nej osoby.

– Dzię­kuję… nie mam wię­cej py­tań – po­wie­dział. Wy­jął swoją wi­zy­tówkę, po­dał ją roz­mów­czyni i do­dał: – W ra­zie czego pro­szę się z nami skon­tak­to­wać.

Ko­bieta wzięła wi­zy­tówkę i przez chwilę ją stu­dio­wała.

– Ja­sne… a ko­rzy­sta­jąc z oka­zji, że pan tu jest, chcia­ła­bym coś zgło­sić. Drzwi wej­ściowe do na­szej klatki scho­do­wej są czę­sto otwarte. Strasz­nie mi to prze­szka­dza, bo każdy może tu wejść. Zgła­sza­łam tę nie­do­god­ność wła­ści­cie­lowi bu­dynku, ale do tej pory nic z tym nie zro­bił. Lu­dzie trak­tują na­szą klatkę scho­dową jak noc­le­gow­nię. W są­siedz­twie jest szkoła pod­sta­wowa. Przy­cho­dzą do nas dzieci, dzwo­nią do drzwi i ucie­kają. W skrzyn­kach pocz­to­wych znaj­du­jemy mnó­stwo głu­pich re­klam, a kiedy wra­cam późno do domu, czuję się nie­swojo, bo na scho­dach spo­ty­kam lu­dzi, któ­rzy tu nie miesz­kają.

Al­freds­son przy­po­mniał so­bie, że ża­den z prze­słu­chi­wa­nych są­sia­dów nie skar­żył mu się na ta­kie rze­czy, więc uznał te in­for­ma­cje za in­te­re­su­jące. Po­dzię­ko­wał za roz­mowę i wy­szedł. Zo­stały mu jesz­cze dwa miesz­ka­nia. Miał szczę­ście, bo do tej pory nie za­stał tylko jed­nego z lo­ka­to­rów. Był pią­tek wie­czór, więk­szość miesz­kań­ców spę­dzała czas w domu. W tej sa­mej chwili do­stał od Berg­man ese­mesa. Od razu na niego od­pi­sał.

U mnie nic no­wego, wra­cam do domu. Co u cie­bie?

Też nic kon­kret­nego.

Okej. Od­prawa ju­tro o 11.30.

Al­freds­son ża­ło­wał, że nie ma przy so­bie bu­telki wody, bo czuł, że ma nie­świeży od­dech. Roz­bo­lała go głowa i ma­rzył, żeby się wy­spać, ale wie­dział, że bę­dzie mógł się stąd wy­rwać naj­wcze­śniej za pół­to­rej go­dziny. Chyba, że na­gle coś się wy­da­rzy i bę­dzie mu­siał zmie­nić plany.

7

Berg­man za­trzy­mała się na placu Sankt Sig­frid­splan, żeby ku­pić tro­chę ra­ków, ale się skoń­czyły, zde­cy­do­wała się więc na ho­mary. W lo­dówce chło­dziła się bu­telka crémant, więc uznała, że ho­mary też będą do niego pa­so­wać. Wresz­cie przy­szedł pią­tek. Tę­sk­niła za do­mem, my­ślała o No­rze. Miała na­dzieję, że dziew­czynka nie ma go­rączki i że spę­dzą ten week­end we trójkę. Na­gle za­tę­sk­niła za Ada­mem. Bę­dzie za­sko­czony, kiedy mu po­każe, co ku­piła. Może po ko­la­cji znowu się będą ko­chać? Stale są tak prze­mę­czeni, że na­wet nie pa­mię­tała, kiedy upra­wiali seks. Pew­nie przed kil­koma ty­go­dniami.

Na dwo­rze było już ciemno, a kiedy wkła­dała klucz do zamka, za­uwa­żyła, że w oknach domu palą się świa­tła. We­szła do przed­po­koju i pierw­szą rze­czą, którą usły­szała, był ża­ło­sny głos Nory. Nie tego się spo­dzie­wała.

– Dzień do­bry… wró­ci­łam! – za­wo­łała. Po­sta­wiła torby z za­ku­pami na pod­ło­dze, zdjęła buty, kurtkę i sza­lik. W tej sa­mej chwili do przed­po­koju wszedł Adam z Norą na rę­kach. Dziew­czynka ubrana była w pi­żamę.

– Wresz­cie je­steś – po­wie­dział i chciał jej po­dać Norę, ale ta wcze­piła się w niego rącz­kami. Miała błysz­czące oczy i roz­grzane po­liczki. Berg­man do­tknęła jej czoła.

– Ma go­rączkę? – spy­tała.

– Tak – od­parł po­iry­to­wa­nym to­nem Adam. – Czy mo­gła­byś ją ode mnie wziąć? Mu­szę już wyjść, je­stem spóź­niony.

Berg­man do­piero te­raz za­uwa­żyła, że Adam jest świeżo ogo­lony i ele­gancko ubrany. Wy­cią­gnęła ręce po Norę, ale dziew­czyna wciąż nie chciała się od niego ode­rwać.

– Ta­ta­aaaa… – pro­te­sto­wała zrzę­dli­wym to­nem.

– Wy­cho­dzisz? – zdzi­wiła się Berg­man. – Zro­bi­łam za­kupy. My­śla­łam, że zjemy ra­zem…

Adam za­wią­zał sza­lik wo­kół szyi.

– Kilka razy cię uprze­dza­łem, że dziś wie­czo­rem mnie nie bę­dzie. Czemu ni­gdy mnie nie słu­chasz? Idę na spo­tka­nie z grupą ro­dzi­ców.

Berg­man za­ci­snęła zęby. Nora wier­ciła jej się na rę­kach i trudno ją było utrzy­mać.

– Szcze­rze mó­wiąc, nie pa­mię­tam, że­byś o tym mó­wił. Ku­pi­łam ho­mary na ko­la­cję.

Adam po­krę­cił głową.

– Nora ja­dła kleik pół go­dziny temu. Jest po ką­pieli i ma zmie­nioną pie­lu­chę. Spraw­dzaj tem­pe­ra­turę. O czwar­tej do­stała lek na zbi­cie go­rączki. – Spoj­rzał na ze­ga­rek i do­dał: – Mu­szę już iść.

De­mon­stra­cyj­nym ru­chem wło­żył rę­ka­wiczki, od­wró­cił się do Berg­man ple­cami i na­ci­snął klamkę. Do przed­po­koju wpa­dła fala chłod­nego po­wie­trza, ko­bieta po­czuła za­pach wody po go­le­niu. Ład­nie pach­nie, po­my­ślała. Miała ochotę wbić się twa­rzą w jego sza­lik i nie wy­pu­ścić go z domu.

– O któ­rej wró­cisz? – spy­tała, wy­cią­ga­jąc do niego rękę.

Adam po­pa­trzył na nią prze­cią­głym wzro­kiem. Berg­man miała taką minę, jakby była zła i smutna.

– Od­po­wiem ci tak, jak ty od­po­wia­dasz mnie – od­parł. – Wrócę, o któ­rej bę­dzie mi pa­so­wać.

Nora co­raz gło­śniej zrzę­dziła. Berg­man była już tak po­iry­to­wana, że miała ochotę za­tkać jej usta.

– Nie wiem, o któ­rej przyjdę – rzu­cił na od­chod­nym Adam. – Ty ni­gdy nie wra­casz o usta­lo­nej go­dzi­nie.

Ko­bieta po­czuła, jak krew pul­suje jej w skro­niach. Z tru­dem się po­ha­mo­wała, żeby nie po­wie­dzieć cze­goś, czego póź­niej mo­głaby ża­ło­wać.

– W ta­kim ra­zie ży­czę ci mi­łego wie­czoru – od­parła chłod­nym to­nem, si­ląc się na spo­kój.

Adam spoj­rzał na nią ta­kim wzro­kiem, jakby chciał jej się od­gryź. Wi­dać było, że tylko czeka na pre­tekst do sprzeczki. Pew­nie cho­dził po miesz­ka­niu i cze­ka­jąc na jej po­wrót, sam się na­krę­cał. Berg­man za­ci­snęła pię­ści. Prze­cież za­miast od­gry­wać mę­czen­nika mógł do niej za­dzwo­nić. Gdyby to zro­bił, nie do­szłoby do ta­kiej scy­sji. Ale on się tylko od­wró­cił na pię­cie, wy­szedł z domu i za­trza­snął jej drzwi przed no­sem. Przez chwilę miała ochotę szarp­nąć za klamkę, otwo­rzyć drzwi i spy­tać, czemu za­cho­wuje się jak dziecko, ale się opa­no­wała i dała spo­kój. Drżą­cymi dłońmi gła­skała Norę po wło­sach i po plec­kach i za­nu­ciła coś pod no­sem, żeby ją uspo­koić, a po­tem po­szła do kuchni i usia­dła przy stole. Płacz Nory prze­szedł w szloch, ale w końcu się uspo­ko­iła. Berg­man czuła, jak Nora zwiot­czała jej na rę­kach, co ozna­czało, że dziew­czynka za­snęła ze zmę­cze­nia. Ostroż­nie za­nio­sła ją do sy­pialni i po­ło­żyła do łó­żeczka. Nora na­dal była roz­grzana i miała wy­pieki na po­licz­kach. Berg­man stała nad łóż­kiem i długo się przy­glą­dała swo­jej córce – ich wspól­nemu skar­bowi. Po­tem wró­ciła do kuchni, żeby so­bie przy­rzą­dzić coś do je­dze­nia.

Na­gle usły­szała dźwięk przy­cho­dzą­cego ese­mesa. Spoj­rzała na ekran swo­jego te­le­fonu, ale nie do­strze­gła ikonki no­wej wia­do­mo­ści. Chwilę póź­niej przy­szedł ko­lejny ese­mes. Ro­zej­rzała się po kuchni i zo­ba­czyła, że na pa­ra­pe­cie leży te­le­fon Adama. Pew­nie za­po­mniał go za­brać. Na wy­świe­tla­czu wid­niała wia­do­mość: „Cze­kam na cie­bie. Kiedy przyj­dziesz?”. Berg­man prze­cią­gnęła pal­cem po ekra­nie, żeby spraw­dzić, kto wy­słał ese­mesa, ale nic jej to nie dało, bo do­stęp do apa­ratu był chro­niony ha­słem. Dziwne. Adam ni­gdy nie blo­ko­wał do­stępu do swo­jego te­le­fonu. Wpraw­dzie nie­raz zwra­cała mu na to uwagę, ale on tylko wzru­szał ra­mio­nami. Ogar­nęła ją za­zdrość. Wpi­sała PIN, któ­rego Adam uży­wał wcze­śniej, ale był już nie­ak­tu­alny. Wo­lała nie ry­zy­ko­wać, bo je­śli ko­lejny raz wpi­sze błędne ha­sło, te­le­fon zo­sta­nie za­blo­ko­wany, a Adam od razu się do­my­śli, że przy nim grze­bała. Po­cie­szała się, że to nic waż­nego, że wia­do­mość przy­szła od któ­rejś z ma­tek, z któ­rymi Adam się spo­ty­kał, i na pewno by się ośmie­szyła, gdyby go o to spy­tała. Nie­chęt­nie odło­żyła te­le­fon na pa­ra­pe­cie i po­sta­no­wiła spę­dzić wie­czór w bar­dziej przy­jemny spo­sób. Po­szła do sa­lonu, na­kryła stół, usia­dła przed te­le­wi­zo­rem, zja­dła por­cję ho­ma­rów i po­piła je wi­nem. Po­tem obej­rzała film, który wcze­śniej na­grała. Po ca­łym ty­go­dniu pracy była już tak zmę­czona, że szczy­pały ją oczy. Le­żała na ka­na­pie i po­woli za­sy­piała.

Obu­dził ją Adam, szar­piąc za ra­mię. Berg­man się do­my­śliła, że za­snęła, bo nie mo­gła so­bie przy­po­mnieć za­koń­cze­nia filmu. Pró­bo­wała przy­cią­gnąć do sie­bie Adama, ale się od niej od­su­nął.

– Wszystko wy­pi­łaś sama? – spy­tał, wska­zu­jąc opróż­nioną bu­telkę. Ta­lerz z ho­ma­rami i ko­szy­czek z chle­bem na­dal stały na sto­liku.

Berg­man ski­nęła głową, uśmiech­nęła się i po­pa­trzyła na niego męt­nym wzro­kiem. Adam skrzy­wił się po­iry­to­wany.

– Na mi­łość bo­ską! – za­wo­łał. – Co ty wy­pra­wiasz? Nora jest chora.

Berg­man wy­pro­sto­wała się ener­gicz­nie na ka­na­pie. Tak gwał­towny ruch spo­wo­do­wał, że do­stała mdło­ści.

– Go­rączka spa­dła i Nora smacz­nie śpi – od­parła.

– Upi­łaś się. Nie je­stem ślepy.

– O co ci cho­dzi?! – za­wo­łała Berg­man. – Czemu cią­gle się mnie cze­piasz? Sie­dzia­łam tu i cze­ka­łam na cie­bie.

Adam wes­tchnął i prze­cią­gnął dło­nią po wło­sach. Miał nie­obecny wzrok, przy­po­mi­nał ko­goś, kto dźwiga na swych bar­kach cięż­kie brze­mię.

Berg­man klep­nęła ręką w ka­napę.

– Może w końcu usią­dziesz? – spy­tała.

– Je­stem zmę­czony i pójdę się po­ło­żyć. Zaj­miesz się rano Norą?

– Ja­sne – od­parła roz­cza­ro­wa­nym gło­sem Berg­man. Przez cały czas ze sobą wal­czyła, żeby nie zwy­mio­to­wać. Miała mdło­ści, śmier­działo jej z ust. Chyba fak­tycz­nie prze­sa­dziła z wi­nem. Od­cze­kała, aż Adam wyj­dzie z ła­zienki i znik­nie w sy­pialni, i do­piero wtedy po­sprzą­tała ze stołu, umyła zęby i po­ło­żyła się do łóżka. Adam gło­śno chra­pał i nie mo­gła za­snąć. Po gło­wie krą­żyły jej różne my­śli. Około czwar­tej wstała z łóżka i po­szła zwy­mio­to­wać. Do­piero wtedy za­snęła.

So­bota, 16 li­sto­pada

8

Fi­lippa już trzeci raz czy­tała ese­mesa od Da­vida i z tru­dem tłu­miła zie­wa­nie. „Dzięki, że wczo­raj przy­szłaś. Szkoda, że nie zdą­ży­li­śmy po­roz­ma­wiać. Mam na­dzieję, że wkrótce znowu się spo­tkamy”. Ostat­niego wie­czoru była bar­dzo roz­cza­ro­wana, bo kiedy Ju­lia opro­wa­dziła ją po miesz­ka­niu i wró­ciły na dół do sali, Da­vida już nie było. Te­raz stała i roz­glą­dała się po po­koju, w któ­rym miała za­miesz­kać. Po­miesz­cze­nie nie było duże, ale nie miało to zna­cze­nia. Na jego wy­po­sa­że­nie skła­dało się łóżko, krze­sło, nocna szafka i ko­moda. Nie­wiele, ale na tę chwilę wię­cej nie po­trze­bo­wała. W końcu udało jej się wy­rwać z domu. Po­przed­niego dnia, kiedy wró­ciła ze spo­tka­nia, spa­ko­wała swoje rze­czy i przy­go­to­wała się do wy­pro­wadzki. Cały jej do­by­tek zmie­ścił się w dwóch du­żych tor­bach i kilku re­kla­mów­kach, cho­ciaż za­brała ze sobą koł­drę i kilka ręcz­ni­ków. Kiedy rano wy­cho­dziła z domu, jej mama spała, bo nie zdą­żyła wy­trzeź­wieć. Przed wyj­ściem po­szła do kuchni i zo­sta­wiła na stole kartkę z wia­do­mo­ścią, że się wy­pro­wa­dza i że de­cy­zję tę pod­jęła sama, bo nie musi się przed nią tłu­ma­czyć. Mama bę­dzie nie­za­do­wo­lona, bo straci ty­siąc ko­ron, które od niej do­sta­wała jako do­płatę do czyn­szu. Te­raz sama bę­dzie mu­siała po­kryć całą kwotę, pod­czas gdy ona, Fi­lippa, za­płaci za swoje nowe lo­kum sześć­set ko­ron. Po re­zy­gna­cji z kursu nie otrzy­my­wała już sty­pen­dium i bę­dzie mu­siała po­szu­kać so­bie pracy. Na szczę­ście Ju­lia po­zwo­liła jej po­cze­kać z pierw­szą wpłatą do czasu, aż jej sy­tu­acja fi­nan­sowa się unor­muje.

Miała na­dzieję, że Da­vid mieszka w tym sa­mym miesz­ka­niu, ale tak nie było. Na­gle ktoś za­pu­kał do drzwi. Za­wo­łała „pro­szę!” i do po­koju we­szła Ju­lia.

– Na­pi­jesz się her­baty? – spy­tała.

– Chęt­nie – od­parła Fi­lippa i po­szła z nią do kuchni.

– Eko­lo­giczna – wy­ja­śniła Ju­lia, po­da­jąc jej ku­bek pa­ru­ją­cego na­poju. – Składa się z mie­szanki po­krzyw, skrzypu po­lnego i ko­pru wło­skiego.

Fi­lippa po­dzię­ko­wała i wy­piła drobny łyk. Her­bata miała lekko gorzki smak. Tro­chę cu­kru na pewno by go zła­go­dziło, ale czuła, że w tym miej­scu nie ma sensu o niego pro­sić.

– Jaka her­batę zwy­kle pi­jesz? – spy­tała Ju­lia.

– Taką jak ta – od­parła Fi­lippa.

– Ja się od­ży­wiam w pełni eko­lo­gicz­nie. Moje menu składa się głów­nie z pro­duk­tów we­gań­skich, ale od czasu do czasu po­zwa­lam so­bie na ja­kieś da­nie we­ge­ta­riań­skie. Każdy po­wi­nien się trosz­czyć o śro­do­wi­sko, bez względu na to, czym się zaj­muje i ja­kie ma upodo­ba­nia. Trzeba do­ko­ny­wać od­po­wie­dzial­nych wy­bo­rów, bo każdy z nich ro­dzi okre­ślone kon­se­kwen­cje. Tak mówi Da­vid, a ja się z nim w pełni zga­dzam.

Fi­lippa ski­nęła głową, jakby wszystko zro­zu­miała, cho­ciaż do­tąd było jej obo­jętne, co je i skąd to je­dze­nie po­cho­dzi. Je­śli ktoś ma nie­wiele pie­nię­dzy, trudno mu prze­strze­gać tych wszyst­kich za­sad. Naj­czę­ściej ja­dła ka­napki i pół­pro­dukty, po­trawy jed­no­garn­kowe, pul­pety, ła­twe do ugo­to­wa­nia ma­ka­rony i inne po­trawy, które wy­star­czy za­lać ke­czu­pem, żeby na­brały przy­zwo­itego smaku. Ni­gdy się nie za­sta­na­wiała nad tym, o czym wspo­mniała Ju­lia, ale czuła, że jej słowa mają ja­kiś sens. Je­śli ktoś chce coś zmie­nić, po­wi­nien do­ko­ny­wać od­po­wie­dzial­nego wy­boru. Mó­wiła o świa­do­mo­ści eko­lo­gicz­nej, choć Fi­lippa nie do końca wie­działa, co to okre­śle­nie ozna­cza. Chciała po­ma­gać, stać się taka jak ci, któ­rzy two­rzą Przy­szłość Ziemi, a naj­chęt­niej znowu by się spo­tkała z Da­vi­dem. Na lo­dówce le­żał plik wy­cin­ków pra­so­wych. Zdję­cia przed­sta­wiały bie­ga­jące wśród sa­mo­cho­dów kury i mar­twe kur­czaki uno­szące się na wo­dzie wśród cu­mu­ją­cych w por­cie stat­ków. Po­de­szła bli­żej, żeby się do­wie­dzieć cze­goś wię­cej.

Ty­siące sztuk mar­twego dro­biu. Pro­test w Ter­mi­nalu Nie­miec­kim wy­mie­rzony w uciąż­liwe me­tody trans­portu zwie­rząt. Po­li­cja po­dej­rzewa, że za zda­rze­niem stoją ak­ty­wi­ści eko­lo­giczni i or­ga­ni­za­cje bro­niące praw zwie­rząt. Na ra­zie nikt nie zo­stał za­trzy­many.

Fi­lippa przy­po­mniała so­bie, o czym ostat­niego wie­czoru mó­wił Da­vid. Może to on i lu­dzie z fun­da­cji stali za wy­da­rze­niami w por­cie? Nie­chęt­nie mu­siała przy­znać, że jej to im­po­no­wało.

Ju­lia po­kle­pała ją po ra­mie­niu.

– Je­śli chcesz, mo­żesz iść do po­śred­niaka i za­de­kla­ro­wać, że za­mie­rzasz dla nas pra­co­wać jako wo­lon­ta­riuszka. Skoń­czy­łaś dwa­dzie­ścia lat?

– Nie.

– To do­brze, bo dzięki temu kwa­li­fi­ku­jesz się do grupy mło­dzieży, która ma gwa­ran­cję pracy. Idź tam w po­nie­dzia­łek i po­wiedz, że chcesz od­być u nas prak­tykę. – Ju­lia wy­jęła z tyl­nej kie­szeni wi­zy­tówkę i po­dała ją Fi­lip­pie. – Tu są moje dane kon­tak­towe. Po­proś, żeby do mnie za­dzwo­nili, a ja po­twier­dzę, że fak­tycz­nie je­steś u nas na prak­tyce. Przy­znają ci spe­cjalny do­da­tek mo­ty­wa­cyjny. Nie­złe, co?

Fi­lippa nie mo­gła uwie­rzyć, że to wszystko dzieje się na­prawdę. Dzięki Da­vi­dowi ma gdzie miesz­kać, a Ju­lia tro­skli­wie się nią za­jęła, dzięki czemu ży­cie stało się prost­sze.

– Dzięki za po­moc – po­wie­działa ci­chym gło­sem i szybko prze­łknęła ślinę, żeby się nie roz­pła­kać. Ju­lia mo­głaby so­bie po­my­śleć, że jest jej przy­kro, a tego by nie chciała.

Dziew­czyna cie­pło się do niej uśmiech­nęła i po­ło­żyła jej dłoń na ra­mie­niu.

– Nie ma sprawy, ale te­raz już mu­szę le­cieć. Mam do omó­wie­nia kilka spraw z Ebbą… wczo­raj ją po­zna­łaś. Cho­dzi o zbiórkę pie­nię­dzy na na­szą fun­da­cję. To ja je­stem za to od­po­wie­dzialna. Po po­łu­dniu idziemy do Lan­dali i Va­sa­stan, żeby roz­da­wać bro­szury z na­szym prze­sła­niem. Bę­dzie nam po­ma­gać około dwu­dzie­stu wo­lon­ta­riu­szy. Po­dzie­limy się ad­re­sami. Każdą od­wie­dzaną osobę mamy in­for­mo­wać o dzia­łal­no­ści na­szej or­ga­ni­za­cji, wrę­czyć bro­szurę i po­pro­sić o da­tek. Je­śli nie masz cze­goś w pla­nach, mo­żesz się do nas przy­łą­czyć. Przy oka­zji zo­ba­czysz, jak dzia­łamy. Zbie­ra­nie pie­nię­dzy to dla nas prio­ry­tet. Na­sza praca to wa­ru­nek tego, żeby Da­vid mógł się sku­pić na roz­po­wszech­nia­niu na­szego prze­sła­nia.

– Nie ma sprawy… chęt­nie wam po­mogę – od­parła Fi­lippa. – Jesz­cze raz dzię­kuję, że ty i Da­vid da­li­ście mi tę szansę. Po­sta­ram się was nie za­wieść. Obie­cuję.

– Su­per. W ta­kim ra­zie spo­ty­kamy się o trzy­na­stej przy ulicy Kor­svägen.

9

Obu­dziło ją gło­śne chra­pa­nie Adama. Przy­po­mniała so­bie, że po po­wro­cie do domu był na nią zły. Za­rzu­cał jej, że wy­piła za dużo wina, cho­ciaż on też nie był cał­kiem trzeźwy. Do­cho­dziła dzie­wiąta. Ależ za­spali! Czuła się świeża i wy­po­częta. Od­su­nęła koł­drę i ci­cho prze­szła przez po­kój, żeby nie obu­dzić Adam. Miała na­dzieję, że je­śli długo po­śpi, obu­dzi się w lep­szym hu­mo­rze.

Nora miała spo­kojną noc. Jej pierś uno­siła się spo­koj­nie, a po­liczki nie były tak roz­pa­lone, jak po­przed­niego dnia. Berg­man ostroż­nie do­tknęła jej czoła i z ulgą stwier­dziła, że jest chłodne. Po­pra­wiła koł­derkę i po­sta­no­wiła wziąć prysz­nic i się ubrać. Jej my­śli krą­żyły wo­kół za­bój­stwa na osie­dlu Präst­gård­sän­gen. Praw­do­po­dob­nie do­szło do wła­ma­nia, sy­tu­acja wy­mknęła się spod kon­troli i wła­my­wacz za­bił ko­bietę. Ktoś bę­dzie mu­siał stwier­dzić, co zgi­nęło z miesz­ka­nia.