Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Na dworcu kolejowym w Göteborgu grupa młodych imigrantów z Afryki Północnej napada na starszą kobietę. Zdarzenie wzbudza zainteresowanie mediów, a komendant regionalnej policji przeznacza dodatkowe środki na działania wymierzone w gangi – zwłaszcza w grupy, w których królują uciekinierzy spoza Europy. Celem jest powstrzymanie narastającej przemocy z ich strony.
Ingrid Bergman, komisarz kryminalna, wraca do pracy po krótkim urlopie macierzyńskim. Zaczyna interesować się nierozwiązanym śledztwem sprzed wielu lat. Ponad ćwierć wieku temu funkcjonariusze znaleźli odciętą głowę, ale sprawcy tego potwornego czynu nigdy nie złapano. Z czasem podjęte na nowo dochodzenie ujawnia coraz więcej tajemnic.
Pracownik urzędu gminy zajmujący się inwentaryzacją cieków wodnych w pobliskim rezerwacie przyrody natrafia przypadkiem na nieużywaną starą studnię pełną ludzkich zwłok. Ciała znajdują się w różnym stadium rozkładu. Bergman stwierdza, że popełnioną 25 lat temu zbrodnię musi coś łączyć z tym makabrycznym znaleziskiem.
„Grupa Zero” to powieść o egoizmie, nadużywaniu władzy i przekraczaniu moralnych granic. To również szósta książka z serii, której główną bohaterką jest Ingrid Bergman, komisarz wydziału zabójstw policji kryminalnej w Göteborgu.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 428
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału: Socialgrupp noll
Copyright © Christina Larsson, 2024
This edition: © Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S, Copenhagen 2024
Projekt graficzny okładki: Anna Slotorsz
Redakcja: Witold Kowalczyk
Korekta: Aneta Iwan
ISBN 978-87-0238-004-0
Konwersja i produkcja e-booka: www.monikaimarcin.com
Wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń jest przypadkowe.
Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S
Klareboderne 3 | DK-1115 Copenhagen K
www.gyldendal.dk
www.wordaudio.se
Jak zwykle serdecznie dziękuję pani Annie Allardi, inspektor policji
PROLOG
Kiedy przekroczył próg domu, od razu wyczuł, że tu byli. Rozejrzał się po przedpokoju, jakby czegoś szukał, a potem cofnął się o kilka kroków, obejrzał zamek dźwigniowy i framugę drzwi, ale nie zauważył zarysowań ani śladów włamania, które zwróciłyby jego szczególną uwagę. Mimo to był na sto procent przekonany, że tu byli. Ich obecność zdradził słaby zapach naparstnicy purpurowej, nadal unoszący się w powietrzu. Wszedł do środka, ale nie zdjął ubrania ani zaśnieżonych butów, które zostawiały na podłodze kałuże i powoli topniejące błoto. Zazwyczaj zachowuje daleko posuniętą ostrożność i dokładnie sprawdza, co się wokół niego dzieje, ale tym razem zrobił wyjątek, uznawszy, że takie środki ostrożności są zbędne.
Przymknął oczy i głęboko oddychał, żeby zapanować nad paniką. Nie wiedział, co go czeka w środku. Dwa razy przełknął ślinę i wszedł do dużego pokoju. Na stoliku przy kanapie stała wykonana ze stali nierdzewnej i wypełniona do połowy wodą okrągła waza w kształcie nerki. Leżał w niej różowofioletowy bukiet kwiatów ułożonych w kształcie tarczy zegara z łodygami zanurzonymi w wodzie. Mężczyzna miał nadzieję, że o nim zapomnieli, że ten dzień już nie przyjdzie, bo od tamtych wydarzeń upłynęło wiele lat. Za wszystko odpokutował, a później także zapłacił. Na początku pieniędzmi, a potem na inne sposoby, żeby zadośćuczynić różnym ludziom, którzy nawet nie wiedzieli, że stali się beneficjentami jego dobrych uczynków. W jego środowisku uważano go za porządnego człowieka, ale nikt nawet nie podejrzewał, jaką cenę musiał za to płacić. Jedno wiedział na pewno: niczego nie żałował. Rozejrzał się po znajomym pokoju, w którym stały równie znajome meble: kanapa, stolik zaprojektowany przez Carla Malmstena i fotel typu Häggbom, przeznaczony dla osób o długich nogach i wysokich plecach. Takich jak on. „Ulubieniec, który wiernie towarzyszy swemu nabywcy do końca życia, sprawia mu prawdziwą radość, służy do odpoczynku i samodoskonalenia”. Właśnie takie hasło reklamowe znajdowało się w ogłoszeniu, kiedy przed laty kupiono ten fotel i resztę mebli. Postawił teczkę na podłodze i potarł dłońmi twarz. Po co w ogóle wraca myślami do jakiegoś starego fotela? I to w takiej chwili? Może jego mózg chce go odciąć od rzeczywistości?
Zebrał siły i wrócił do przedpokoju. Zdjął buty oraz kurtkę i powiesił ją na wieszaku, a szalik i rękawiczki położył na półce na czapki. Spojrzał przelotnie w lustro i stwierdził, że dziwnie się skulił, ma matowy wzrok i zwiotczałe ręce. Od razu poczuł się stary i niedołężny. Pomyślał, że to chyba koniec, że wszystko mu teraz odbiorą. A przecież nie musi tak być. Jeszcze nie. Zacisnął szczęki, wyprostował się i jeszcze raz spojrzał w lustro. Na myśl o tym, jaki ma wybór, zaśmiał się do siebie. Zabrzmiało to pusto, bo sam się pusto czuł, ale mimo wszystko… Miał do wyboru trzy możliwości, jak w popularnej grze: jedynkę, krzyżyk albo dwójkę. Jedynka oznaczała, że zlekceważy ostrzeżenie, co może się skończyć publicznym poniżeniem, po którym będzie traktowany jak parias i wyrzutek. Krzyżyk oznaczał działanie i stanowił jedyny sposób na to, żeby uchronić bliskie mu osoby od zła i skutków decyzji, która nie została jeszcze podjęta, jak również od decyzji, które podjął dawno temu.
Niczego nie żałuje. Ciekawe, czy gdyby ci, którym to wszystko uczynił, poznali prawdę, popatrzyliby na niego inaczej. Może by zrozumieli jego motywy? Tego się niestety nie dowie, bo to tajemnica i tajemnicą musi pozostać.
Jeśli wybierze dwójkę, wszystko się skończy i nigdy więcej nie będzie się musiał o nic martwić. Skończą się lata strachu i poczucia winy, ale jego życie też dobiegnie końca. Dwójka oznacza samozagładę, choć byłaby najprostszym i najlepszym wyborem, bo mógłby ochronić tych, dla których ratowania tyle kiedyś uczynił. Niestety to byłby też jego koniec.
W czasie tych rozważań dostał esemesa. Niechętnie go otworzył i przeczytał znajdujące się w nim polecenie. Głęboko westchnął i wydał płynący z głębi duszy żałosny dźwięk. Usiadł na podłodze, skulił się i tak mocno zacisnął powieki, że poczuł ból. Znowu każą mu wybrać kogoś, kto będzie musiał umrzeć. To się chyba nigdy nie skończy, a on nigdy nie będzie wolny.
Rozdział 1
Poniedziałek, 1 marca
Godzina 14.59
Do wyboru miała pięćdziesiąt pięć zaległych, nierozwiązanych spraw. Komisarz policji kryminalnej Ingrid Bergman jeszcze raz przejrzała spis starych dochodzeń w sprawie zabójstw, w których nie udało się ustalić podejrzanego ani powiązać nikogo z tymi zbrodniami. Chciała dokonać prawidłowego wyboru, bo wiedziała, że z chwilą, gdy to uczyni, na nic innego nie będzie miała czasu. Teoretycznie wszystkie nierozwiązane sprawy są tak samo ważne, ale to tylko teoria. Chciała się zająć czymś, co ją poruszy, wzbudzi ciekawość, będzie prawdziwym wyzwaniem. Na wstępne zapoznanie się z opisem spraw poświęciła prawie tydzień, ponieważ robiła to powoli i metodycznie. Skreślała jedną sprawę po drugiej, aż zostały trzy. Potem poszła do swojego bezpośredniego przełożonego, naczelnika wydziału, Alberta Tingströma, oznajmiła mu, że dokonała wyboru, i poinformowała, którymi sprawami zamierza się zająć. Mimo to wciąż nie była pewna, czy jej wybór był właściwy, i nawet się zastanawiała, czy o tym z kimś nie porozmawiać.
Myślami wróciła do rozmowy, którą odbyła z Tingströmem przed dwoma tygodniami. Sama do niego zadzwoniła i poprosiła o spotkanie. Chciała się wyrwać z domu i wrócić do pracy, bo czuła, że jest jej to potrzebne. Jej córka, Nora, skończyła właśnie pół roku. W czasie rozmowy z Tingströmem ustalili, jak będzie wyglądać jej tymczasowa praca. Bergman wiedziała z doświadczenia, że rozwiązywanie trudnych spraw nie polega na samej fizycznej obecności na komendzie, bo trzeba się też wykazać wysiłkiem intelektualnym. Tingström podzielił jej punkt widzenia. Zaoferował jej pracę na pół etatu i zaproponował, żeby się zajęła starymi sprawami, które od kilku miesięcy czekały w kolejce. Obiecał, że przydzieli jej do pomocy jednego lub dwóch śledczych i technika kryminalistycznego. Bergman nie wiedziała, z kim jej przyjdzie pracować, ale miała nadzieję, że będzie to ktoś z jej dawnej ekipy śledczej w Wydziale do spraw Zabójstw. Spojrzała na zegarek i głośno zaklęła. Czas tak szybko płynie. Powinna już iść do domu, bo jeśli się spóźni, Adam znowu będzie niezadowolony. Po drodze zrobi zakupy, bo o szóstej mają do niej wpaść z wizytą jej dwie najlepsze przyjaciółki, Ewa i Helene, które zaprosiła na kolację.
Niechętnie wyjęła z kieszeni marynarki telefon, zadzwoniła do archiwum policyjnego i zamówiła segregatory ze streszczeniem trzech nierozwiązanych spraw, które wybrała spośród pół setki innych. Włożyła kurtkę i ociągając się, wyszła z pokoju. Wolałaby tu zostać, żeby się zająć pracą, bo powrót do biura po sześciu miesiącach urlopu macierzyńskiego bardzo ją ucieszył. Lubi policyjny rytm, potrzebuje go dla lepszego samopoczucia. W budynku czuła się tak, jakby ściany komendy były zaimpregnowane adrenaliną. Wszyscy o czymś rozmawiali, biegali po korytarzach, rozmawiali przez telefon i jak zwykle narzekali na kiepską kawę z automatu. Czuła się tu bezpiecznie, jakby to był jej prawdziwy dom. Z dala od pieluch i nieprzespanych nocy.
Rozdział 2
Poniedziałek, 1 marca
Godzina 18.07
Głos dobiegający z głośników poinformował pasażerów, że pociąg dotrze wkrótce na Dworzec Główny w Göteborgu. Osoba, która wygłaszała tę formułkę, podziękowała im też za wspólną podróż i życzyła miłego dnia.
– Co za bezczelność! – mruknęła Margareta Bolinder, bo pociąg, którym jechała, miał prawie pięć godzin opóźnienia, a smród z przepełnionej toalety wyczuwalny był chyba we wszystkich przedziałach. W wagonie restauracyjnym zabrakło dań i napojów i został po prostu zamknięty. Nie można było kupić nawet kubka kawy. Konduktor poinformował pasażerów, że powodem opóźnienia były obfite opady śniegu, które doprowadziły do awarii zwrotnic i kłopotów z trakcją elektryczną, która pokryła się warstwą lodu. Bolinder uznała takie tłumaczenie za zwykłe wymówki. Przecież to nie nowina, że zimą w Szwecji pada śnieg i panuje mróz. Taka pogoda nikogo nie powinna dziwić. Może pracownicy kolei mogliby porozmawiać z kimś z jej pokolenia? W latach jej młodości rozmawiano ze starszymi ludźmi, żeby wykorzystać ich mądrość i doświadczenie, ale teraz nikt już tego nie robi. Wygląda na to, że w dzisiejszych czasach liczy się tylko bezmyślna młodzież, nowinki i trudna w stosowaniu technologia. Za jej czasów było inaczej, bo tym, którzy mieli choć trochę oleju w głowie, wszyscy okazywali szacunek. Ludzie, którzy są odpowiedzialni za kursowanie pociągów, powinni poczytać o dawnych czasach, kiedy dzięki pracy kolejarzy składy kursowały zgodnie z rozkładem jazdy. Tyle że wtedy za koleje odpowiedzialne było państwo.
Głośno prychnęła i tak energicznie potrząsnęła głową, że włosy jej się zatrzęsły, chociaż przed wyjazdem spryskała je sprejem, żeby się nie rozsypały. Teraz już wie, że nie powinna była jechać pociągiem. Lepiej było odbyć tę podróż samochodem, ale zrezygnowała z tego zamiaru, bo od pewnego czasu cierpi na „łagodne położeniowe zawroty głowy”, jak stwierdził pewien młody lekarz, który niedawno ją badał. Wolała więc nie ryzykować i zamiast pojechać z Örebro do Göteborga samochodem, wybrała pociąg.
Kiedy skład wjechał na dworzec, wysiadła z wagonu i postawiła walizkę na peronie, żeby zawiązać szalik i zapiąć płaszcz. Na twarzy czuła podmuchy ostrego, mroźnego powietrza. Ostatni raz była w Göteborgu w roku dziewięćdziesiątym trzecim. Zdumionym wzrokiem rozglądała się po dworcu, który od tamtego czasu bardzo się zmienił. Szukała wzrokiem tabliczek kierujących do wyjścia na plac Drottningtorget i do Brunnsparken. Wiedziała, że jest tam przystanek tramwajowy, z którego będzie mogła dojechać na miejsce. Jej uwagę przykuła grupka owiniętych w koce żebraków, którzy siedzieli przy słupach i przy ścianach. Przed nimi stały kartonowe kubki, do których ktoś co pewien czas wrzucał pieniądze. Niektórzy trzymali zdjęcia swoich dzieci i wymownie wskazywali je ręką. Bolinder zauważyła, że szukali z nią kontaktu wzrokowego, jakby chcieli ją zachęcić, żeby wrzuciła im do kubków parę koron. „Jeszcze czego!” – pomyślała, bo dla niej była to kwestia zasad. Nie poświęcając im więcej uwagi, poszła dalej ze wzrokiem wpatrzonym przed siebie. Wszędzie stały grupki ciemnoskórych mężczyzn, którzy przestępowali z nogi na nogę, próbując się ogrzać. Palili papierosy i zajęci byli swoimi telefonami. „Imigranci. Czarnuchy. Obrzydliwe!” Postanowiła udawać, że ich nie widzi. „Wracajcie do swoich krajów” – powiedziała w myślach. „Przestańcie na nas pasożytować”. Czytała o nich w gazetach i oglądała programy w telewizji. W Malmö przejęli niektóre dzielnice i okupują parki obłożeni całym swoim dobytkiem. Przyjechali do Szwecji, żeby żyć za darmo z tego, na co ona i inni obywatele tego kraju przez całe życie ciężko pracowali. Wielu z nich twierdzi, że są jeszcze dziećmi, chociaż mają męski zarost. Ćpają, żyją z kradzieży i się prostytuują. Kradną na potęgę i pewnie się śmieją z głupich, naiwnych Szwedów. Rozglądała się po dworcu i nie mogła się nadziwić, że jest tu tak samo jak w Malmö.
Szybkim krokiem ruszyła do wejścia. Dopiero w środku poczuje się bezpiecznie, bo przecież takim jak oni chyba nie wolno tam przebywać. Drzwi otworzyły się automatycznie i z ulgą weszła do rozświetlonego gmachu hali. Przeszła kilkanaście kroków i stanęła, żeby się rozejrzeć. Podziwiała piękne, wysoko sklepione, szklane dachy, kute żyrandole i zachowaną z dawnych czasów dębową okładzinę. Stary, okazały dworzec z połowy dziewiętnastego wieku był najlepszym przykładem na to, jak się wtedy budowało z myślą o ludziach, którym takie miejsce miało służyć przez wiele lat. Liczyła się jakość. Zatrzymała wzrok na szkaradnych schowkach z szarej blachy, które stały wzdłuż ściany i swym wyglądem psuły całe wrażenie. Że też nikomu nie przyszło na myśl, żeby je jakoś zakryć albo postawić inne, które się lepiej wtopią w otoczenie. Nagle ujrzała mężczyznę w swoim wieku, który próbował otworzyć jeden ze schowków. W jednej dłoni trzymał kartkę, drugą próbował wpisać kod i szarpał za uchwyt. Z jego nerwowych ruchów przebijała frustracja, bo drzwiczki nie chciały się otworzyć, więc spróbował jeszcze raz. Bolinder nie spuszczała go z oczu, bo jego ruchy, a zwłaszcza wymachy rąk, wydały jej się znajome. Twarzy nie widziała, bo mężczyzna stał plecami do niej. W końcu otworzył schowek i włożył do niego termobox.
Bolinder nie wiedziała, do czego takie termoboxy służą, ale mężczyznę rozpoznała od razu. Instynktownie się odwróciła, wbiła wzrok w podłogę i wyszła z hali tym samym wejściem, przez które się tu dostała. Rozbolało ją serce, zaschło jej w ustach, z trudem oddychała. Nagle ktoś ją chwycił i poczuła, że obszukują ją czyjeś ręce. Próbowała się wyrwać, ale czarnuchy były wszędzie. Bił od nich zapach papierosów i słodkawy smród potu. Zrobiło jej się niedobrze, zawartość żołądka podeszła jej pod gardło. Chciała wezwać pomocy, ale nie mogła wydobyć głosu. Poczuła falę ciepła i chwilę później upadła bezwładnie na ziemię, a przed oczami zrobiło jej się ciemno.
Rozdział 3
Poniedziałek, 1 marca
Godzina 18.30
Adam się pochylił i zabrał Norę z kolan Ingrid. Dziewczynka skończyła przed chwilą pić pokarm z butelki.
– Położę ją do łóżeczka, żebyśmy mogli zjeść w spokoju – powiedział i wyszedł z małą na rękach. Bergman, Ewa i Helene zostały same.
– Wygląda na to, że się wdrożył – zauważyła z wymownym uśmiechem Helene. – Czy on jest zadowolony, że przebywa na urlopie tacierzyńskim?
– Bardziej niż ja – odpowiedziała Bergman, nakrywając do stołu. – W przeciwieństwie do mnie jest uosobieniem cierpliwości. Wiem, że to może zabrzmieć głupio, ale kiedy idzie do pracy, a ja zostaję z Norą, po całych dniach się nudzę. Nie mogę sobie znaleźć miejsca i nie wiem, co z sobą począć.
– W wolnych chwilach mogłabyś coś upiec, zabrać się do robienia przetworów owocowych, uszyć nowe firanki albo wyhaftować poszwy na poduszki – zasugerowała Ewa i spojrzała niewinnym wzrokiem na Helene, która od razu podchwyciła ten wątek.
– Mogłabyś też kupić kilka roślin doniczkowych, żeby je później pielęgnować – stwierdziła z uśmiechem. – Kaktusy nie wymagają wiele pracy.
– Tak myślicie? – upewniła się Bergman. – A może powinnam się zapisać na kurs „Jak być grzecznym i sympatycznym gościem, żeby nie zostać wyrzuconym przez gospodynię na ulicę?”.
– Tego nie musisz robić – odparła z uśmiechem Helen. – Uważam, że powinnaś się trzymać tradycyjnych zajęć domowych dla kobiet, które są na urlopie macierzyńskim. Jeśli Nora już w tak młodym wieku nauczy się wyrzucać gości na ulicę, źle to może na nią wpłynąć. Mogłaby wpaść na pomysł, żeby w dorosłym wieku wstąpić do policji albo wybrać jakiś inny typowo kobiecy zawód. Jak myślicie?
Bergman pokręciła z uśmiechem głową. Co ona by zrobiła bez takich przyjaciółek jak Ewa i Helene? Zawsze może na nie liczyć, na dobre i na złe. Grają z nią w golfa, wysłuchują tego, co im opowiada o swoich sprawach, spotykają się z nią i zawsze są w dobrym humorze, chociaż ona nie zawsze jest dla nich taka, jaka powinna być, ponieważ nadal zbyt dużo czasu poświęca na pracę, która jest dla niej ważniejsza niż wszystko inne. Na szczęście małżeństwo z Adamem i przyjście na świat Nory niczego w jej relacjach z przyjaciółkami nie zmieniły. Przeciwnie: stały się sobie jeszcze bardziej bliskie.
– Żarty na bok – powiedziała Helene. – Masz już za sobą cały tydzień pracy. Jak było?
Bergman wzruszyła ramionami i otworzyła butelkę wina.
– Całkiem dobrze. Pomysł jest taki, żebym się zajęła dawnymi sprawami, które nadal pozostają nierozwiązane. Jest ich całkiem sporo. Technika posunęła się do przodu, mamy do dyspozycji coraz więcej nowoczesnych rozwiązań. Najpierw trzeba przeprowadzić dokładną analizę śladów, bo wówczas nie zawsze było to możliwe. To trochę tak jak w serialu Kryminalne zagadki Las Vegas. A co u ciebie, Helene? Nadal masz tyle pracy?
Helene posmutniała na twarzy.
– Nie wiem, w co ręce włożyć. Trafia do nas coraz więcej dzieci o nieustalonej tożsamości. Proszą nas o ubrania, jedzenie, pomoc medyczną i inne rzeczy. Sytuacja staje się alarmująca, bo stale ich przybywa, a nas ciągle jest za mało. Każdego dnia mamy do czynienia z bezdomnymi, bezrobotnymi, psychicznie chorymi, samotnymi matkami i innymi osobami, które z różnych powodów są w potrzebie i mają prawo liczyć na pomoc ze strony społeczeństwa. Niestety nasze państwo zawodzi, a politycy przeznaczają na taką pomoc za mało środków. Opieka społeczna jest tak niewydolna, że coraz więcej osób trafia do nas.
– Całe szczęście, że im pomagacie – powiedziała Ewa, klepiąc Helene po ramieniu. – A jak ty się w tym odnajdujesz? Nie widzę zbyt dużego entuzjazmu.
– Jakoś to wytrzymuję, bo po pracy mogę zostawić te wszystkie problemy za sobą i wrócić do domu. Mieszkam sama i nie muszę się z nikim tłoczyć. Wystarczy zamknąć drzwi na klucz. Kiedy jestem głodna, zamawiam jedzenie do domu, a kiedy choruję, idę do lekarza. Wykonuję pracę, która sprawia mi radość, mam grono przyjaciół i nieźle zarabiam. Kiedy czuję, że takie życie mnie nudzi, rezerwuję hotel i jadę na kilka tygodni za granicę, gdzie jestem traktowana jak ważny gość.
– Nie poznaję cię – stwierdziła Bergman. Usiadła przy stole i nalała wina do kieliszków. – Nigdy nie byłaś taka cyniczna. Na pewno wszystko u ciebie w porządku?
– Szczerze mówiąc, nie wiem, czy nadal potrafię pogodzić się z tym, z czym mam do czynienia na co dzień. Jeśli jednak któregoś dnia uznam, że nie jestem w stanie dłużej pomagać ludziom, wspierać ich ani walczyć o tych, którzy są w najgorszej sytuacji, ktoś będzie musiał mnie zastąpić i harować tak ciężko jak ja.
– Może pora zmienić pracę? – spytała Ewa.
– Nie sądzę… Zostawmy jednak w spokoju moją skromną osobę i porozmawiajmy o czymś przyjemniejszym.
– Przyjemniejszym od czego? – spytał Adam, wchodząc do kuchni. – Może o uroczystości nadania imienia naszej córeczce?
Podszedł do piecyka i wyjął z niego garnek z lasagne. Po kuchni rozszedł się zapach czosnku i chili, który sprawił, że trzy przyjaciółki całą swoją uwagę skupiły na naczyniu, które Adam postawił na stole. Ze stojącej w zlewozmywaku miski z sałatką zdjął folię spożywczą, wyjął z lodówki dressing, przemieszał go i polał nim sałatkę. Postawił ją na stole i usiadł obok Bergman.
– Wspaniały zapach! – oceniła Ewa. Pociągnęła głośno nosem i uśmiechnęła się teatralnie do Adama. – Nie zdajesz sobie sprawy, jak ciężko nam było z Ingrid, zanim cię poznała. Jedzenie, które nam serwowała, było tragiczne. Kiedy nas zapraszała na obiad albo na kolację, ryzykowałyśmy życiem. Bałyśmy się, że może się to skończyć zatruciem pokarmowym.
Bergman uniosła wzrok.
– No proszę. Jakoś nie zauważyłam, żebyście kiedykolwiek cudem uniknęły śmierci. Pewnie dlatego, że w dziewięćdziesięciu dziewięciu przypadkach na sto jedzenie pochodziło z cateringu.
– Jeden przypadek na sto to i tak o jeden za dużo – odparła Ewa, stukając Helene łokciem w bok. – Mam rację?
– Jasne. Za każdym razem w jednej ręce trzymałam widelec, a w drugiej telefon z palcem na numerze alarmowym.
– W takim razie bardzo się cieszę, że jestem dla Ingrid tak nieodzowny – zaśmiał się Adam, a trzy przyjaciółki mu zawtórowały. – Życzę smacznego. A teraz, zanim zmienicie temat, porozmawiajmy o naszej uroczystości. Wypijmy za to.
Cała czwórka uniosła kieliszki, patrząc sobie zgodnie ze zwyczajem w oczy.
– Za Norę i jej rodziców – powiedziała Helene.
– Za Norę i jej rodziców chrzestnych – odparła Bergman.
– Zapomniałem ci o czymś powiedzieć – rzucił Adam, gdy odstawili kieliszki na stół. – Wczoraj dzwoniła do mnie twoja mama. Nie wiedziałem, że chcesz ją zaprosić na uroczystość. Nic nie mówiłaś, że zmieniłaś plany.
Bergman odłożyła sztućce i spojrzała na niego zdziwionym wzrokiem.
– O czym ty mówisz? – spytała.
– Że twoja mama przyjęła zaproszenie. Podobno próbowała się do ciebie dodzwonić, żeby potwierdzić przyjazd, ale nie odbierałaś, więc skontaktowała się w tej sprawie ze mną.
– Akurat ty wiesz najlepiej, jak ona potrafi manipulować ludźmi. Co jej powiedziałeś?
– Że jest mile widziana. Myślałem, że zmieniłaś zdanie i ją zaprosiłaś.
– Skąd ci to przyszło do głowy? Przecież wiesz, jak mnie potraktowała.
Adam spojrzał na Ingrid, ale ona wytrzymała jego wzrok. Odwrócił się więc do Ewy i Helene i stwierdził zrezygnowany:
– Wybaczcie.
Zabrał swój talerz, sztućce i kieliszek, poszedł do salonu, usiadł na kanapie i włączył telewizor.
Bergman trzasnęła pięścią w stół. Zrobiła to z taką siłą, że wino w kieliszkach rozlało się na blat.
– Moja matka jest cholernie sprytna. Dobrze wie, co zrobić, żeby wszyscy tańczyli, jak im zagra. Jest specjalistką od skłócania ludzi, którzy potem zwracają się przeciwko sobie, podczas gdy ona wychodzi z takich sytuacji w roli niewinnej ofiary.
– Ale to nie była wina Adama – zauważyła Helen. – Idź do niego.
Bergman skinęła głową i zamrugała oczami, żeby powstrzymać łzy. Przesunęła dłonią po czole i po chwili namysłu doszła do wniosku, że to sprawka Andersa albo Petera. Któryś z jej braci się wygadał, że w niedzielę ma się odbyć świecka ceremonia nadania Norze imienia. Bergman wiedziała, że nie powinna być na nich zła, a tym bardziej nie powinna mieć pretensji do Adama. Po prostu straciła nad sobą panowanie. Wiadomość o niespodziewanej wizycie matki wyprowadziła ją z równowagi. Była zdegustowana jej podłą sztuczką.
– Wybaczcie – powiedziała, wstając od stołu. – Porozmawiamy o naszej ceremonii kiedy indziej. Obiecuję, że do was zadzwonię.
Rozdział 4
Wtorek, 2 marca
Godzina 08.01
– Wczoraj wieczorem na Dworcu Głównym w Göteborgu doszło do napadu rabunkowego, którego ofiarą padła starsza kobieta – powiedział inspektor policji kryminalnej Viking Johansson, rozpoczynając odprawę. W sali zebrali się też dwaj pozostali członkowie jego ekipy śledczej, a mianowicie Nina Hamilton i Thomas Alfredsson, funkcjonariusz z Wydziału do spraw Zabójstw. Oboje zaparzyli sobie przed spotkaniem kawę, a kubki stały teraz przed nimi. – Jeden ze strażników kolejowych wezwał karetkę. Policja została poinformowana o zdarzeniu dopiero dzisiaj rano. Zadzwonił do nas ktoś ze szpitala Sahlgrenska, kiedy kobieta odzyskała przytomność. Zorientowała się, że straciła zegarek, portfel, złoty naszyjnik i telefon komórkowy, który miała w torebce. Obrażenia ciała i uraz głowy, których doznała, świadczą, że napad miał motyw typowo rabunkowy. Całe zdarzenie mogły zarejestrować kamery monitoringu.
Johansson zrobił pauzę, żeby jego słowa właściwie wybrzmiały.
– Przecież to nie jest sprawa dla naszego wydziału – zauważyła Hamilton.
– Nie, ale trafiła do nas na polecenie regionalnego komendanta policji. Od tej pory nasz wydział ma się zajmować wszystkimi przestępstwami powiązanymi z imigrantami i przestępczością zorganizowaną.
Johansson znowu zrobił pauzę, wręczył każdemu po cienkiej teczce, wyjął kartkę i przeczytał na głos jej treść:
– Ofiarą napadu jest siedemdziesięciotrzyletnia Margareta Bolinder z Örebro. Rozwiązanie tej sprawy nie powinno nam zabrać dużo czasu. Poprosimy o pomoc nasz dział techniczny.
– Co to są „przestępstwa powiązane z imigrantami”?
– Kobieta twierdzi, że napadła ją banda młodych ludzi obcego pochodzenia. Wybieram się do szpitala, żeby ją przesłuchać.
– W takim razie ja i Nina przejrzymy nagrania z kamer monitoringu i porozmawiamy ze strażnikiem dworcowym. Czy są jacyś świadkowie tego zdarzenia?
– Z tego, co wiem, nikt się z nami nie skontaktował, ale mam nadzieję, że ktoś to w końcu zrobi. Spytajcie centrali, czy ktoś nie dzwonił w tej sprawie. Porozmawiajcie z personelem restauracji, kawiarń i sklepów na dworcu, może coś widzieli. Jakieś propozycje?
Alfredsson i Hamilton popatrzyli na siebie i pokręcili głowami.
– W takim razie widzimy się o trzeciej – zakończył Johansson i spojrzał na zegarek. – W razie czego dzwońcie.
Rozdział 5
Wtorek, 2 marca
Godzina 08.30
Bergman z trudem stłumiła ziewnięcie. Przyszła do archiwum, żeby odebrać segregatory, które zamówiła na dzisiaj poprzedniego dnia przed wyjściem z biura. W nocy niewiele spała. Adam znowu był w złym humorze. Ostatnio coraz częściej mu się to zdarza. Narzeka i marudzi. Od dwóch albo trzech tygodni nie uprawiali ze sobą seksu. Ciągle się zastanawia, po co odebrał telefon od jej matki. Przecież wiedział, że nie chce jej tu widzieć, że za nic w świecie nie zaprosiłaby jej na rodzinną uroczystość. Nadal była zła na Adama z powodu tego, co zrobił poprzedniego dnia. Adam jest zdania, że powinna dać matce szansę, bo Nora ma prawo mieć przynajmniej jedną babcię, a jego matka już nie żyje. Ale ona ma inne zdanie. Jej matka już kilka razy otrzymała takie szanse, ale wykorzystywała je tylko po to, żeby zrobić z siebie ofiarę i męczennicę. Dosyć tego!
– Proszę bardzo – powiedział pracownik archiwum, kładąc na wysokiej ladzie trzy grube segregatory. Potem wrócił do komputera i ze skupioną miną wystukał coś na klawiaturze. Po kilku sekundach włączyła się drukarka, która zaczęła z siebie wypluwać pojedyncze kartki. Kiedy skończyła, mężczyzna je zebrał, podał Bergman, podsunął jej jakiś dokument, podał długopis i powiedział:
– Proszę pokwitować odbiór.
Bergman podpisała i poszła do swojego nowego pokoju służbowego w Wydziale do spraw Zabójstw. W połowie drogi się rozmyśliła i postanowiła zajść do działu technicznego, żeby zasięgnąć opinii Bertila Nilssona. Drzwi jego pokoju były otwarte. Mężczyzna siedział przy biurku, rozmawiał przez telefon i energicznie gestykulował. Na widok policjantki skinął jej głową i wskazał krzesło.
Bergman uśmiechnęła się w myślach, bo Nilsson jak zwykle przeciągnął dłonią dwa razy po głowie, jakby chciał się upewnić, czy resztki jego włosów znajdują się na swoim miejscu. Wciąż nie mogła zrozumieć, czemu ich po prostu nie obetnie. Fakt, że tak troskliwie o nie dbał, o wiele bardziej przykuwał uwagę osób postronnych, niż gdyby je skrócił albo nawet ogolił całą głowę, tak jak to robi większość mężczyzn, kiedy ich łysina się powiększa. Wiedziała jednak, że Nilsson nigdy tego nie zrobi, bo nosił taką fryzurę od dnia, w którym go pierwszy raz zobaczyła. Po prostu nie należy do tych, którzy się na takie zmiany decydują. Ostrożnie ułożyła segregatory na biurku. Nilsson popatrzył na nie, w kilku krótkich zdaniach zakończył rozmowę, z trzaskiem odłożył telefon na biurko i mruknął coś o niekompetentnych idiotach zatrudnionych w policji. Nilsson znany był ze swoich zmiennych humorów, ale uchodził za najlepszego forensyka, jak od pewnego czasu oficjalnie nazywano techników kryminalistycznych. Bergman współpracowała z nim od lat i nieźle się dogadywali, co trochę ją dziwiło. Czasem mawiała z rozbawieniem, że w ich wzajemnych relacjach utrzymuje się coś takiego jak „równowaga terroru”.
Nilsson głęboko westchnął, założył dłonie za kolana i pokręcił głową.
– Widzę, że przyszłaś z wizytą. To miłe z twojej strony. Witam, witam. Dzięki twojej obecności poziom IQ na komendzie wzrósł o pięćdziesiąt procent. Dawno cię nie widziałem. Słyszałem, że masz się zająć starymi sprawami.
– Zgadza się – odparła Bergman i poklepała leżące na biurku segregatory. – Wybrałam trzy najciekawsze i uzgodniłam z Tingströmem, że się nimi zajmę po kolei. Przyszłam tu, żeby cię spytać, czy zapamiętałeś jakieś szczegóły związane z tymi dochodzeniami i od którego z nich byś zaczął.
Nilsson skinął głową i pochylił się nad biurkiem.
– Przypomnij mi, co to za sprawy – odparł.
Bergman zreferowała mu każdą z nich. Nilsson roześmiał się głośno i pokręcił głową.
– Bardziej niż same zabójstwa interesuje cię to, kto prowadził dochodzenia, którzy śledczy i technicy byli w nie zaangażowani, prawda?
Bergman nie mogła się powstrzymać od uśmiechu. Nilsson zdążył ją dobrze poznać przez te wszystkie lata, więc tylko skinęła głową na potwierdzenie, że jego przypuszczenia są słuszne.
Nilsson przebiegł wzrokiem po naklejkach na segregatorach i jeden z nich podniósł z biurka.
– Wybrałbym tę sprawę – stwierdził. – Bez dwóch zdań.
Bergman poczuła ulgę, ponieważ Nilsson dokonał tego samego wyboru co ona. Tę samą deklarację złożyła też naczelnikowi Tingströmowi.
– Kompletuję ekipę śledczą. Chciałbyś się do nas przyłączyć?
Nilsson spojrzał na stosy papierów, teczek i segregatorów, które leżały na jego biurku, na regale i na półkach i spytał:
– Nie zauważyłaś, ile mam na głowie?
– Nie – odparła policjantka i szeroko się uśmiechnęła. – Urządziłam się w salce konferencyjnej na drugim piętrze. Od tej pory będzie pełniła funkcję mojego pokoju służbowego. Zapraszam cię na pierwszą odprawę, zaczynamy jutro rano o wpół do dziewiątej. Poinformuję Tingströma o twojej zgodzie.
Rozdział 6
Wtorek, 2 marca
Godzina 09.15
– Jak myślisz, czy to w ogóle ma sens, żeby odgradzać ten teren i wzywać techników? – spytała Hamilton, patrząc niepewnym wzrokiem na Alfredssona.
Oboje stali przed oszklonymi drzwiami prowadzącymi z peronów do hali dworca kolejowego. Mijali ich ludzie, którzy wchodzili do hali lub z niej wychodzili. Alfredsson rozejrzał się po asfaltowej nawierzchni i pokręcił głową.
– Nie, bo wszystko i tak już zostało zanieczyszczone. To by nie miało sensu.
Strażnik kolejowy, mężczyzna po sześćdziesiątce, wskazał im miejsce, w którym po napadzie leżała Bolinder. To on wezwał karetkę. Na ziemi nadal widoczna była ciemna plama.
– Ta kobieta została ranna, miała zakrwawiony tył głowy – powiedział. – Chciałem jej podłożyć marynarkę mojego służbowego munduru, ale było za dużo krwi. Nie wiedziałem, jak się zachować, więc zostawiłem to tak, jak było. Po kilku minutach przyjechała karetka i zajęli się nią ratownicy.
– Widział pan, jak ta kobieta upadła? – spytała Hamilton.
– Nie, ale kiedy usłyszałem krzyki, od razu się odwróciłem i dopiero wtedy ją zobaczyłem, jak leży na ziemi. Myślę, że weszła do hali tuż za mną.
– Czy była otoczona przez jakichś ludzi? – spytał Alfredsson.
– Co pan ma na myśli? Na dworcu zawsze jest pełno podróżnych.
– Przepraszam, ale czy państwo rozmawiają o tej kobiecie, którą wczoraj zabrała karetka? – spytała nagle dziewczyna ubrana w koszulkę polo z logo Espresso House.
– Tak – odparła Hamilton i odwróciła się w jej stronę. – Widziała pani to zdarzenie?
Dziewczyna skinęła głową i zerknęła przez ramię. Hamilton spojrzała w tamtym kierunku, ale nic konkretnego nie zauważyła.
– Czy moglibyśmy porozmawiać o tym gdzie indziej? – spytała dziewczyna. Policjantka domyśliła się po jej przestraszonym wzroku i niespokojnych ruchach, że dziewczyna się czegoś boi. – Wolałabym, żeby nikt mnie z wami nie widział.
Kilka minut później cała trójka siedziała w pomieszczeniu służbowym dla personelu. Dziewczyna obgryzała paznokcie, jakby walczyła z myślami i nie wiedziała, od czego zacząć.
– Pracuje pani w Espresso House, prawda? – zaczęła Hamilton.
– Tak.
– Jak się pani nazywa i od jak dawna jest pani tam zatrudniona?
– Nazywam się Ellen Lundgren i mam dwadzieścia jeden lat. W firmie pracuję od dwóch lat, w różnych lokalizacjach. Przed Bożym Narodzeniem podjęłam pracę w kawiarni na dworcu. – Dziewczyna zrobiła krótką pauzę, skrzyżowała ręce na piersi i kontynuowała. – Widziałam ich. Zauważyłam, jak tę kobietę obserwowali. Robili to od samego początku, od kiedy wysiadła z pociągu. Porozumieli się wzrokiem, a potem podeszli do niej od tyłu i ją otoczyli. Widziałam to, ale nie zdążyli jej nic zrobić, bo wyszła przez drzwi. Poza halą rzadko kogoś atakują.
Hamilton chciała zadać dziewczynie kolejne pytania, ale doszła do wniosku, że lepiej będzie poczekać. Dziewczyna westchnęła i kontynuowała:
– Nagle ta kobieta wróciła. Szła szybkim krokiem ze wzrokiem wbitym w ziemię i weszła prosto między nich. Potrzebowali kilku chwil, żeby ją zaatakować i okraść, trwało to nie więcej niż dziesięć sekund. Kobieta upadła na ziemię, a oni się rozproszyli w różnych kierunkach. Dzisiaj już ich tu nie widziałam. Pewnie chcą odczekać, aż sprawa przycichnie.
– Proszę nam opowiedzieć coś więcej o tych chłopakach – poprosiła Hamilton, bo zauważyła, że nie może liczyć na spontaniczne zeznanie.
– Zwykle jest ich siedmiu albo ośmiu, czasem więcej. Działają na terenie rozciągającym się między Nordstan a dworcem. Nie wiem, ile tych gangów jest, ale myślę, że kilka. Spotkanie z nimi nie wróży nic dobrego. Rozbierają człowieka wzrokiem, ale robią to z uśmiechem na twarzy. Dobrze wiedzą, że ktoś taki się przestraszy i będzie chciał stąd szybko wyjść. Kiedy pracuję na wieczorną zmianę, zawsze przychodzi po mnie mój chłopak albo mama, bo sama boję się wracać.
– Może ich pani opisać? Kolor włosów, ubranie, wiek, wzrost?
– Nie rozumiecie, o kim mówię? To chłopaki z imigranckich rodzin, wszyscy wyglądają podobnie. Są szczupli, mają ciemne włosy i ciemną karnację, ubrani są w jeansy i tenisówki, noszą czapki z daszkiem, na głowy mają naciągnięte kaptury albo kominiarki. Pokręćcie się trochę po dworcu kolejowym, po peronach, po dworcu autobusowym i placu Drottningtorget albo idźcie do Nordstan. Sami zobaczycie, że jest ich tam pełno.
– Rozpozna pani tych, którzy wczoraj napadli tę kobietę, gdyby ich pani znowu zobaczyła?
– Nie wiem… chyba tak.
Hamilton zapisała dane dziewczyny i dała jej swoją wizytówkę.
– To na wypadek, gdyby pani sobie coś przypomniała albo gdyby się tu znowu zjawili – wyjaśniła.
Półtorej godziny później Hamilton i Alfredsson zakończyli przesłuchiwanie personelu restauracji, sklepów i kawiarń w hali dworca.
– Mam nadzieję, że kamery nagrały ten napad – stwierdziła Hamilton.
– Ja też – odparł Alfredsson. – Proponuję się skontaktować z naszymi kolegami z komendy w centrum miasta, którzy mają na oku gangi młodocianych. Ciekaw jestem, czego się od nich dowiemy.
Rozdział 7
Wtorek, 2 marca
Godzina 12.51
Bergman cofnęła się o dwa kroki i popatrzyła na białą tablicę, na której przed chwilą powiesiła powiększone zdjęcie Anniki Williams, ofiary zbrodni popełnionej w tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym trzecim roku. Zabójcy nie udało się ustalić, chociaż w czasie śledztwa zgromadzono aż siedemnaście segregatorów akt. Bergman wzięła do ręki skoroszyt z notatkami, które sporządziła przed południem, i segregator, którego zawartość kazała skopiować w czterech egzemplarzach, a następnie położyła je przy krótkim boku stołu konferencyjnego. Za kilka minut ma spotkanie z Tingströmem. Spojrzała na zegarek i doszła do wniosku, że zdąży sobie zaparzyć kawy i pójść do toalety. Kiedy wróciła do pokoju, zastała w nim naczelnika w towarzystwie nieznanego mężczyzny na wózku inwalidzkim. Był po sześćdziesiątce, miał krótkie, przyprószone siwizną włosy. Obaj siedzieli blisko siebie i rozmawiali przytłumionymi głosami. Bergman chrząknęła, żeby zasygnalizować swoją obecność. Obaj mężczyźni spojrzeli w jej stronę.
– Cześć – powiedział Tingström. – To jest Gordon Stare, który będzie z nami współpracował przy twoim śledztwie.
Bergman weszła do pokoju i wyciągnęła rękę na powitanie.
– Witam – powiedziała, a Stare uścisnął jej dłoń z tak dużą siłą, że policjantka poczuła, jak przeszywa ją promieniujący ból sięgający od obojczyka aż do dłoni. Miała ochotę krzyczeć z bólu, ale zdołała zachować kamienną twarz. Pomyślała, że jej nowy kolega ma nie po kolei w głowie.
– Gordon wejdzie w skład twojej ekipy śledczej – oznajmił Tingström. – Zacznie od dzisiaj.
Bergman popatrzyła na naczelnika, a potem na Gordona, który tak jak ona zachowywał kamienną twarz i nie okazywał żadnych uczuć.
– Myślałam, że sama będę mogła dobrać członków ekipy – odparła, akcentując słowo „sama”.
– Gordon przyjechał do nas z Hagi, przez siedemnaście lat pracował w Europolu. Jest doświadczonym profilerem i psychologiem z wykształcenia.
– Nie mam powodów w to wątpić, ale miałam na myśli coś innego – odparła Bergman, krzyżując ręce na piersi.
Naczelnik obrzucił ją ostrzegawczym spojrzeniem i nieznacznie pokręcił głową.
– Czy moglibyśmy porozmawiać na osobności? – spytała Bergman, a gdy Tingström skinął głową, wyszli na korytarz i zamknęli za sobą drzwi.
– Mam w nosie, gdzie ten Stare pracował… w Europolu, CIA, MI6 czy w Mosadzie – stwierdziła policjantka. – Chcę mieć w ekipie ludzi, którzy nie będą działać na własną rękę i bez porozumienia ze mną. Czy ty naprawdę uważasz, że ktoś taki jak on nie będzie chciał prowadzić śledztwa własnymi metodami? Choćby po to, żeby nam wszystkim pokazać, jaki to on jest świetny? Potem wykorzysta ten fakt do zrobienia kolejnego kroku w karierze. Możesz mnie oskarżyć, że jestem stronnicza i uprzedzona, ale dobrze wiem, jak tacy jak on funkcjonują.
– Polecenie przyszło z góry i nie podlega dyskusji. Pamiętasz zamach na lotnisku Schiphol w Amsterdamie, który w ubiegłym roku przeprowadziło Państwo Islamskie? Zginęło w nim sześćdziesiąt siedem osób, a prawie czterysta zostało rannych. Gordon jeździ na wózku na skutek obrażeń, których wtedy doznał. Niedawno postanowił wrócić do Göteborga i w okresie rekonwalescencji będzie z nami współpracował na pół etatu. Postrzegaj to jako szansę na coś pozytywnego. Powiedziałem mu, że jesteś dokładna i kompetentna, resztę na pewno wygooglował. Na to, co przeczytał o tobie w internecie, nie mam wpływu.
– Niech ci będzie, ale jestem zaskoczona – odparła Bergman i uniosła ręce w obronnym geście. Już dawno temu się przekonała, że w takich sporach nie wygra, i nawet ona wiedziała, kiedy ustąpić. Stwierdzenie „polecenie przyszło z góry” mogło oznaczać cokolwiek. Zresztą… czy współpraca z takim profilerem może być czymś złym? To tylko kilka miesięcy, może nawet krócej. – Rozmawiałam z Bertilem, który zgodził się współpracować przy tej sprawie. Chcę go mieć w swojej ekipie.
Tingström zrobił taką minę, jakby się zawahał, a ponieważ wiedział, że Bergman nie odstąpi od tego warunku, skinął głową na znak, że się zgadza.
– Przydziel mi przynajmniej jednego śledczego – dodała. – Obiecałeś mi to. Najlepiej kogoś z trójki: Nina, Viking albo Thomas.
– Spróbuję to załatwić, ale na początku musisz sobie radzić z Gordonem i Nilssonem.
– Zgoda – odparła Bergman, chociaż wcale jej się to nie spodobało. – Wracajmy na salę, opowiem więcej o tej sprawie.
Położyła dłoń na klamce, ale na chwilę się zawahała. Spojrzała na Tingströma i dodała:
– Próbował zmiażdżyć mi rękę, widziałeś?
– Będzie z was znakomita ekipa – odparł naczelnik, unosząc kciuk.
„Nieźle się zaczyna” – pomyślała policjantka.
– Zaparzę wam kawę – powiedziała. – Wy przez ten czas zapoznajcie się z zawartością segregatorów, które przygotowałam z myślą o was. Leżą na stole.
I nie czekając na odpowiedź, ruszyła korytarzem do pokoju socjalnego, w którym stał ekspres. Uczyniła to nie dlatego, że nagle zapragnęła usługiwać obu panom, tylko po to, żeby zyskać na czasie i stłumić złość, która ją naszła po rozmowie z naczelnikiem. Gordon Stare… Jak można się tak nazywać?
Pięć minut później wróciła z kawą do salki konferencyjnej. Ani Tingström, ani Gordon nie pokazali po sobie, że to, co się przed chwilą wydarzyło, w jakiś sposób ich dotknęło. Bergman napiła się kawy, otworzyła skoroszyt z notatkami i wskazała wiszące na tablicy zdjęcie.
– To jest ofiara zbrodni, Annika Williams – zaczęła. – Jej zaginięcie zgłoszono jedenastego lutego dziewięćdziesiątego trzeciego roku. Trzy miesiące później w ziemiance leśnej, dwadzieścia kilometrów na południe od miejscowości Floda, znaleziono jej głowę. Reszty ciała wciąż nie udało się zlokalizować. Śledztwo prowadził Egon Arnell. Nie znam go, bo zanim podjęłam pracę w policji, Arnell przeszedł na emeryturę, ale na pewno zna go Nilsson, który tu wtedy pracował. Nilsson to nasz forensyk – wyjaśniła, patrząc na Gordona. – On też wejdzie w skład naszej ekipy śledczej, bo zawsze istnieje coś, czego nie ma w materiale śledczym. Będziemy też potrzebować kogoś, kto nam wyjaśni, jakie przyjęto założenia i jakim tropem poszło śledztwo.
Stare spojrzał spod przymkniętych powiek na policjantkę i spytał:
– Sugerujesz, że Arnell zaniedbał swoje obowiązki?
– Ależ skąd. Jednym z powodów, dla których wybrałam tę sprawę, było to, że śledztwo prowadziła tak legendarna postać. Arnell znany był z dokładności i dbałości o szczegóły, umiał spojrzeć na sprawy nieszablonowo. Zawsze bardzo dokładnie badał każdy trop. Nasza przewaga polega na tym, że aby rozwiązać sprawę sprzed prawie trzydziestu lat, zastosujemy całkiem inne metody śledcze niż te, którymi się posługiwano wtedy. Wielki postęp dokonał się też w technice kryminalistycznej. To, czego nie można było poddać analizie wtedy, dzisiaj można wykonać w kilka minut.
– A jak wygląda lista spraw, które były w kręgu zainteresowania śledczych w początkowym etapie śledztwa? – spytał Stare, splatając dłonie na stole.
Bergman przerzuciła dwie kartki w notesie. Była pewna, że Stare wie, na czym polega rozwiązywanie takich starych, niewyjaśnionych spraw. Lista, o której wspomniał, to najważniejsza rzecz w tak zwanym „pierwszym segregatorze”, ponieważ zawiera najważniejsze informacje o znalezionych śladach i wstępnych tezach przyjętych przez śledczych.
– Sporo się z niej dowiemy, zwłaszcza o osobach, które zostały przesłuchane i które znowu będziemy mogli przesłuchać. W „pierwszym segregatorze” jest też opisanych wiele tropów, które prowadziły w różnych kierunkach.
– A lojaliści? – spytał Tingström, który do tego momentu tylko się przysłuchiwał rozmowie. Policjanci określają tym słowem osoby, które wiedzą więcej, niż zeznały w czasie przesłuchania.
– Jestem pewna, że możemy liczyć na nowe zeznania świadków. Z zebranych dokumentów wynika, że niektóre osoby wiedziały o ofierze więcej, niż zeznały. Przesłuchano je kilka razy, ale wniosek z tego jest taki, że te osoby pewne sprawy po prostu przemilczały. Mam nadzieję, że po tylu latach przynajmniej niektóre z nich zaczną mówić i dojdzie do przełomu w śledztwie, chociaż wcześniej wydawało się to niemożliwe.
– Brzmi obiecująco – stwierdził naczelnik i wstał z krzesła, jakby chciał zasygnalizować, że musi wyjść. – Co z odprawami? Czy moglibyśmy się spotykać raz w tygodniu?
Bergman nie czekała na opinię Gordona i od razu się zgodziła.
– Co o tym myślisz? – spytała, kiedy Tingström wyszedł z pokoju. Uznała, że lepiej będzie od razu wziąć byka za rogi.
Stare podrapał się po brodzie.
– Mamy sporo materiału do przejrzenia – odparł, patrząc wymownie na zgromadzone w kartonach segregatory. – Opowiedz mi więcej o ofierze i o samym dochodzeniu.
– W chwili śmierci Williams miała dwadzieścia siedem lat. Mieszkała sama w dwupokojowym mieszkaniu w Bagaregården w Göteborgu i pracowała jako nauczycielka edukacji wczesnoszkolnej. Nie miała rodzeństwa i oprócz rodziców nikogo bliskiego. Na zdjęciu wygląda na bardzo ładną kobietę. Jej przyjaciółki zeznały, że partnerów zmieniała jak rękawiczki. Ostatni był żonaty. Łatwo więc zgadnąć, że wśród przesłuchiwanych osób mogły być takie, które czuły zazdrość albo same miały kogoś na boku. Podobnie rzecz się ma z tak zwanymi lojalistami. Podejrzewam, że niektórzy z nich z różnych względów nie powiedzieli policji całej prawdy.
Stare skinął w zamyśleniu głową.
– Czy sprawcą mógł być ktoś z jej bliskiego otoczenia? – spytał.
– Z materiałem śledczym zapoznałam się ogólnie, ale to bez wątpienia najlepiej udokumentowana teoria.
– Jak zginęła?
Bergman zaczęła szukać wśród segregatorów jakiegoś dokumentu i dopiero gdy go znalazła, odpowiedziała na pytanie:
– Sekcja wykazała, że kiedy sprawca ucinał jej głowę, Williams już nie żyła. W trakcie badań toksykologicznych znaleziono ślady obecności środków uspokajających, tak zwanych benzodiazepin. Niektóre z nich stosowane są jako środki usypiające.
– Co to znaczy? Że ofiara przyjmowała te środki na co dzień, czy że je dostała od zabójcy?
Bergman wzruszyła ramionami i jeszcze raz wskazała segregatory.
– Odpowiedź znajdziesz tutaj. Przeczytałam nie więcej niż pięć procent akt, ale to dobre pytanie. Podzielimy się materiałem i przestudiujemy jego treść. Kończę o trzeciej i idę do domu, więc dobrze by było, gdybyśmy uzgodnili wspólny plan pracy.
– My? – zdziwił się Stare. Spojrzał na nią i spytał z uśmiechem: – Czy to znaczy, że zmieniłaś zdanie? Przed chwilą mówiłaś o śledztwie, które ty masz poprowadzić.
Bergman nie odwzajemniła jego uśmiechu.
– Niektóre informacje zamierzam ci przekazywać, jeśli jest to dla ciebie jakieś pocieszenie. Uważam, że byłoby lepiej, gdybyśmy od początku ze sobą współpracowali w pełnym zakresie.
– Lubisz udawać, że nie rozumiesz, co się do ciebie mówi?
– Nie lubię niezręcznie zawoalowanej krytyki.
– A kto lubi? Mogę zacząć od sporządzenia profilu sprawcy, bo na tym się znam. Co ty na to?
Bergman się zawahała, chociaż nie wiedziała dlaczego. Być może z tej prostej przyczyny, że Stare traktował ją po koleżeńsku. Jego zachowanie było dla niej zaskakujące.
– Dobry pomysł. Zrób to, a ja się skontaktuję z rodzicami Williams, z lekarzem medycyny sądowej, który wykonał sekcję zwłok, i z Arnellem, który prowadził śledztwo. Musimy też sporządzić oś czasu, na której zaznaczymy najważniejsze fakty i daty.
– O której jutro zaczniemy? I kiedy moglibyśmy się spotkać z technikiem, o którym wspomniałaś?
– Masz na myśli Nilssona? Przychodzi do pracy o wpół do dziewiątej. Ja zaczynam między siódmą a ósmą.
– Nie możemy wykluczyć, że Williams nie znała swojego zabójcy – stwierdził Stare. Brał do ręki segregatory, które przydzieliła mu Bergman, i czytał oznakowania na grzbietach.
– Skąd to przypuszczenie?
– Jeśli śledczym nie udało się powiązać z zabójstwem nikogo z kręgu jej bliskich znajomych, taka sugestia nasuwa się sama.
– Skoro ktoś nie ma pełnego wglądu w sprawę, może wyciągnąć różne wnioski. Radzę z nimi poczekać, dopóki nie zapoznamy się ze wszystkimi faktami.
Stare uśmiechnął się powściągliwie i skrzyżował ręce na piersi.
– Może być też tak, że informacje, którymi dysponujemy, są błędne albo nawet fałszywe. W takiej sytuacji nie wyciągniemy żadnych wniosków.
Bergman postanowiła nie kontynuować tej wymiany zdań, ponieważ zauważyła, że pan profiler i psycholog, którego podrzucił jej Tingström, lubi mieć ostatnie słowo. Proszę bardzo, niech mu będzie, ale tylko wtedy, gdy chodzi o wymianę zdań, jak to było w czasie tej rozmowy. Na pewno nie będzie tolerować takiego zachowania, jeśli chodzi o jej metody i sposób prowadzenia śledztwa. Intuicja i przeczucia bywają równie ważne jak dowody. Jeśli nie będzie mogła prowadzić śledztwa własnymi metodami, poprosi Tingströma, żeby wyznaczył na jej miejsce kogoś innego. Naczelnik wie, że ją na to stać, ale nie była pewna, czy o jej podejściu do prowadzenia dochodzeń został poinformowany Gordon. Miała nadzieję, że nie będzie zmuszona zakomunikować mu tego wprost, bo z doświadczenia wiedziała, że takie ziarno nigdy nie pada na podatny grunt. Zwłaszcza gdy chodzi o mężczyzn.
– Być może – odparła, ale w drodze do wieszaka unikała wzroku swojego nowego kolegi. Zdjęła kurtkę i rzuciła: – Do jutra. Zamierzasz tu nocować?
Stare skinął głową, otworzył pierwszy segregator i zaczął czytać.
– Świetnie – stwierdziła Bergman. – W takim razie skseruj cały materiał dowodowy. Wykonaj po cztery kopie każdego dokumentu.
I nie czekając na odpowiedź, wyszła z pokoju, trzaskając drzwiami.
Rozdział 8
Wtorek, 2 marca
Godzina 14.51
Johansson zaklął w myślach. Wizyta w szpitalu zabrała mu więcej czasu, niż się spodziewał. Zadzwonił tam przed wyjazdem, żeby uprzedzić o swojej wizycie i poinformować, że chciałby przesłuchać ofiarę napadu, Margaretę Bolinder, jak również porozmawiać z osobą, która zgłosiła jej sprawę na policję, ale kiedy wszedł do budynku, okazało się, że nikt na niego nie czekał i nikt o jego wizycie nie wiedział. Stracił czas, żeby trafić na oddział, a kiedy tam w końcu dotarł, usłyszał, że o jego przyjeździe nikt nie został uprzedzony. Po powrocie na komendę poszedł do salki konferencyjnej na spotkanie z Hamilton i Alfredssonem. Miał nadzieję, że poszło im lepiej. Oboje już na niego czekali. Ku swemu zdumieniu zastał tam Tingströma.
– Zacznę od tego, że media wiedzą o napadzie na dworcu centralnym i czekają na szczegóły o tej sprawie – zaczął naczelnik. – Pewnie się domyślacie, jaki wymiar ma to zdarzenie. Starsza, bezbronna kobieta powalona na ziemię i okradziona przez bandę imigrantów. Nasze biuro prasowe dostało polecenie, żeby opublikować oficjalne oświadczenie w tej sprawie. Jeśli ktoś będzie was pytał o szczegóły, możecie się na nie powołać.
– Skalę tego problemu uświadomiłam sobie dopiero po serii rozmów z pracownikami sklepów, kawiarń i restauracji na dworcu – stwierdziła Hamilton. – Powiedzieli mi, że nie mogą sobie poradzić z gangami, które w większości składają się z imigrantów. Kradną i odstraszają klientów, a swoim zachowaniem zmuszają ludzi do kluczenia po dworcu. Pracownicy boją się wracać wieczorami do domu, zwłaszcza po tym, jak muszą wyprosić kogoś z lokalu.
– Dotarliście do świadków napadu? – spytał Johansson.
Hamilton opowiedziała o dziewczynie z Espresso House i streściła jej zeznanie.
– Chcemy obejrzeć z Thomasem nagrania z kamer monitoringu. Mam nadzieję, że znajdziemy coś w dobrej jakości. Potem jesteśmy umówieni na rozmowę z kilkoma funkcjonariuszami z Wydziału do spraw Nieletnich.
– Dobrze byłoby się skontaktować ze street workerami, którzy działają w centrum miasta – zasugerował Tingström. – Na pewno są lepiej poinformowani od nas.
– Mogę się tym zająć – zadeklarował Alfredsson.
– Jak było w szpitalu? – spytała Hamilton. – Rozmawiałeś z Bolinder?
– Przez cały czas mówiła tylko o powrocie do domu – odparł Johansson. – Jest zszokowana tym, co ją spotkało. Jej syn i synowa są w drodze z Örebro do Göteborga, żeby ją zabrać ze szpitala. Lekarz stwierdził, że doznała wstrząsu mózgu, i założył jej cztery szwy z tyłu czaszki.
Johansson zrobił pauzę, otworzył teczkę, wyjął z niej kilka powiększonych fotografii i przekazał kolejnej osobie. Zdjęcia przedstawiały siniaki i nawet laik by się domyślił, w jaki sposób powstały. Na dłoniach i na brzuchu widoczne były sine pręgi od palców, które wbiły się w skórę, pozostawiając na niej wyraźne ślady. Przypominały odcisk stempla.
– Napastnicy oskubali swoją ofiarę ze wszystkiego – stwierdził Alfredsson. – Mamy do czynienia z prawdziwymi zawodowcami, którzy dobrze wiedzieli, co robią. Najpierw otoczyli ofiarę, a potem w kilka sekund okradli ją z pieniędzy i cennych przedmiotów. Bolinder pewnie nawet nie zauważyła, że została okradziona, i dopiero po pewnym czasie stwierdziła, że straciła portfel i telefon.
– Po co przyjechała do Göteborga? – spytała Hamilton.
– Na spotkanie klasowe z okazji pięćdziesiątej rocznicy odebrania dyplomu szkoły pielęgniarskiej. Zamierzała się zatrzymać w hotelu Panorama, bo tam miała się odbyć impreza. Zamiast tego spędziła noc w szpitalu.
Johansson wypowiedział ostatnie zdanie z pewnym cynizmem.
– Rozpozna sprawców napadu?
– Nie. Zeznała, że nic nie pamięta. Była wyraźnie zszokowana i roztrzęsiona. Nie chciała nawet rozmawiać o tym zdarzeniu. Przez cały czas mówiła o powrocie do domu.
– Szkoda – stwierdziła Hamilton. – Może po kilku dniach, kiedy pamięć jej wróci, zmieni zdanie? Jedyną osobą, która zna prawdę, jest na razie Ellen Lundgren z Espresso House. Mam nadzieję, że nagranie z kamery monitoringu jest na tyle dobrej jakości, że pomoże nam ustalić sprawców napadu.
Policjantka spojrzała na zegarek.
– Obejrzę je jutro rano, a teraz muszę już wyjść, żeby odebrać dzieci z przedszkola.
Wstała z krzesła, a na odchodnym popatrzyła na Johanssona i Tingströma.
– Czy mamy jeszcze coś do omówienia? – spytała.
Odpowiedzią było milczenie.
– Jutro o jedenastej w moim pokoju – powiedział Johansson, wstając z krzesła. – Omówimy tę sprawę i podzielimy zadania. Na dwoje babka wróżyła. Może się okazać, że sprawa wcale nie jest tak prosta, jak nam się wydawało, ale mam nadzieję, że szybko ją zamkniemy.
Rozdział 9
Wtorek, 2 marca
Godzina 19.02
Prosto po pracy Bergman pojechała do Skatås, żeby przebiec ośmiokilometrową pętlę. Musiała oczyścić myśli, pozbyć się napięć i złych emocji, które się w niej nagromadziły w czasie ostatniej doby. Nie mogła zrozumieć, dlaczego nic jej się nie układa. Zanim poznała Adama, prowadziła samodzielny tryb życia, ale nigdy nie czuła się samotna. Wszystko było o wiele prostsze, bo do nikogo ani do niczego nie musiała się dostosowywać. Podobnie było z Ewą i Helene, które od lat są jej bliskimi przyjaciółkami. Mają własne życie i są silnymi kobietami, na które zawsze może liczyć. Na myśl o tym, co wspólnie przeżyły – wyjazdy turystyczne, kolacje w restauracjach, golf i długie rozmowy – uśmiechnęła się do siebie. Za każdym razem odbywa się to bez żadnych warunków wstępnych. Z Adamem jest inaczej. Prowadzi intensywny tryb życia, żyje teraźniejszością, ma artystyczną duszę i nie chce zrozumieć, że jej praca bywa dla niej ważniejsza od niego i ich związku. W takich sytuacjach czuje się jak w pułapce. Niewidzialne nici oplatają jej sumienie, obnażając najgorsze cechy.
Przyznała w myślach, że kiedy poprzedniego dnia Adam wspomniał o rozmowie z jej matką, zareagowała zbyt impulsywnie, chociaż zachował się przyzwoicie, chcąc tylko między nimi pośredniczyć. Zastanawiała się, jak wyglądałby ich związek, gdyby tak szybko nie zaszła w ciążę. Ciekawe, że żadne z nich nawet nie wspomniało o aborcji. Nie widziała w tym nic dziwnego, bo dla niej była to ostatnia szansa, żeby znowu zostać mamą. Od śmierci Linusa, do której doszło przed jedenastu laty, bardzo pragnęła urodzić dziecko. Linus przeżył tylko rok. Wciąż ma przed oczami jego jasne włosy, niebieskie oczy i okrągłą buzię z dwoma dołeczkami. Na samo wspomnienie zbiera jej się na płacz.
„Co z tobą, kobieto?” – pomyślała. Zacisnęła dłonie i wbiła paznokcie w skórę. Nagły ból sprawił, że wróciła do rzeczywistości. Wyprostowała się i wzięła kilka głębokich wdechów. Powinna pomyśleć o Adamie i zająć się Norą, tym ich słodkim, anielskim, pełnym energii i woli życia stworzonkiem. „Co z tobą?” – powtórzyła w myślach.
Kiedy wróciła do domu, Adam siedział w kuchni przy stole. Jedną ręką przytrzymywał Norę na kolanach, drugą mieszał łyżką kaszkę w talerzu. Na widok Ingrid cały się rozpromienił. Policjantka podeszła do niego i go objęła. Dotknęła nosem jego szyi, wciągnęła jego zapach. Pachniał sobą: mężczyzną, piżmem, drzewem sandałowym. Poczuła, jak wzbiera w niej pożądanie. Gwałtownie go zapragnęła.
– Przepraszam – szepnęła. – Wybacz, że taka jestem…
Więcej nie zdążyła powiedzieć, bo Nora ugryzła ją w rękę dolnymi ząbkami. Bergman cofnęła się zdumiona jej zachowaniem, a Adam zaśmiał się na widok jej miny. Nora zapłakała, więc wzięła ją na ręce. Dziewczynka ucichła i objęła matkę swoimi tłuściutkimi rączkami za szyję. Adam uśmiechnął się na ten widok, odłożył łyżkę i chwycił się pod boki.
– Witamy w domu – powiedział i pogłaskał ją po ręce w miejscu po ugryzieniu.
– Zasłużyłam na to – stwierdziła z uśmiechem Bergman.
– Ciesz się, że ja też cię nie ugryzłem, bo miałem na to wielką ochotę. Na szczęście zrobiła to za mnie Nora, więc na razie powinno ci to wystarczyć. A teraz, drogie panie, zapraszam do stołu. Zaraz was obsłużę.
– Pysznie pachnie. Co ugotowałeś? – spytała Bergman. Odsunęła od siebie Norę i posadziła ją w dziecięcym foteliku. Dziewczynka chwyciła łyżkę i zaczęła się nią bawić.
– Ojojoj, jaka głodna! – zawołał Adam i podał małej kawałek ogórka. Dziewczynka rzuciła łyżkę na podłogę, a on cierpliwie ją podniósł i położył na stole. – Obie wystawiacie mnie na próbę – dodał, patrząc na Ingrid. – Macie szczęście, że was kocham.
Spojrzał jej w oczy, położył dłoń na jej ręce i delikatnie ją pogłaskał.
– Byłbym wdzięczny, gdybyś czasem doceniła to, co robię – powiedział. – Co zrobimy z twoją matką?
– Jutro do niej zadzwonię i powiem, że nie życzymy sobie jej wizyty.
Po kolacji Bergman wykąpała i uśpiła Norę, a gdy wróciła do salonu, zobaczyła, że Adam zasnął przed telewizorem. Domyśliła się, że ostatniej nocy niewiele spał, więc okryła go kocem i usiadła w fotelu. Wzięła pilota, żeby ściszyć dźwięk, ale nagle ujrzała na ekranie budynek swojej komendy. Zaraz potem nastąpiła przebitka na Brunnsparken, Nordstan, Kanaltorget i Dworzec Główny. W kolejnym materiale dziennikarz pytał kobietę w średnim wieku, co myśli o aktywności policji w jej dzielnicy. Spytał ją, czy boi się przebywać wieczorem w centrum Göteborga.
Kamera zrobiła zbliżenie i pokazała grupkę ciemnoskórych mężczyzn kręcących się po Nordstan. Chwilę później ponownie pokazano kobietę, która na ich widok okazała strach i oburzenie. W kolejnym materiale wystąpił inny dziennikarz, który relacjonował z Dworca Głównego:
– Przedwczoraj wieczorem na oczach tłumu ofiarą pobicia i napadu rabunkowego padła starsza kobieta. Chwilę wcześniej wysiadła z pociągu i weszła do hali dworca. Została tam zaatakowana przez grupę młodych mężczyzn obcego pochodzenia, którzy ją pobili i okradli. Kobieta doznała obrażeń i została odwieziona do szpitala Sahlgrenska. Wiele osób pracujących na dworcu potwierdziło przebieg tego zdarzenia. Niestety żadna z nich nie chciała wystąpić przed kamerą z obawy przed konsekwencjami. Chcemy zadać kierownictwu policji kilka pytań. Co robicie, żeby zapewnić mieszkańcom naszego miasta bezpieczeństwo w miejscach publicznych? Dlaczego ulice patroluje tak niewielu policjantów? Co robią politycy i władze, żeby oczyścić ulice z gangów?
Reporter patrzył z poważną miną w obiektyw kamery. Chwilę później na ekranie pojawił się znany dziennikarz telewizyjny za wysokim stołem. Naprzeciwko niego stał ubrany w jasnogranatowy mundur rzecznik prasowy policji, Anders Nygren.
– Czy zgodzi się pan z opinią, że gangi stopniowo przejmują kontrolę nad ulicami naszego miasta? – spytał prowadzący. – Czy to znaczy, że z obawy przed zdarzeniem takim jak opisane przed chwilą zwykli obywatele będą unikali wychodzenia wieczorami i nocami z domu?
Nygren zabrał głos, ale jego słowa zabrzmiały tak, jakby ktoś nacisnął guzik z nagraną na taśmę gotową odpowiedzią:
– Komenda policji w Göteborgu od wielu lat prowadzi działania specjalne, których celem jest przeciwdziałanie wzrostowi przestępczości. Komendant regionalny policji postanowił, że naszym priorytetem będą działania prewencyjne w zachodniej części miasta. Mają one zapobiegać aktom przemocy w miejscach publicznych. W celu zintensyfikowania działań, które zostały już podjęte, policja przydzieliła na ten cel dodatkowe środki i pieniądze.
Bergman wyłączyła telewizor, bo nie była w stanie tego słuchać. Dlaczego w sytuacji, kiedy władza zawodzi swoich obywateli, odpowiedzialność zawsze spada na policję? Czemu żaden dziennikarz nie spyta, dlaczego doszło do wzrostu przestępczości z udziałem gangów ulicznych i dlaczego przestępstw dopuszczają się coraz młodsze osoby? Jak to jest, że gangi, które wałęsają się po Nordstan, składają się z samych mężczyzn? Dlaczego nie ma wśród nich białych bezrobotnych kobiet w średnim wieku?
Rozebrała się, poszła do łazienki, umyła zęby i wróciła do Nory. Dziewczynka miała zaróżowione policzki, jasne włoski kleiły jej się do główki. Buzię miała na wpół otwartą, na poduszce leżał smoczek. Wyglądała tak niewinnie i spokojnie, że Bergman poczuła się dumna, chociaż ogarnął ją wstyd. Zastanawiała się, dlaczego nie mogłaby spędzać z Norą więcej czasu w ciągu dnia. Czemu nie chce żyć czasem teraźniejszym zamiast ciągle okazywać niecierpliwość? Pogłaskała małą po policzku, wyszła z pokoju i wróciła do salonu. Delikatnie potrząsnęła Adamem, a kiedy otworzył oczy, położyła się do łóżka. Przez chwilę czekała, aż wróci z łazienki, ale zanim przyszedł, zasnęła.
Rozdział 10
Środa, 3 marca
Godzina 07.15
Hamilton piła kawę z kubka i zapisywała na dysku swojego komputera nagrania zarejestrowane przez kamery monitoringu na Dworcu Głównym w Göteborgu. Czuła się świeża i wypoczęta. Jej mąż, Bo, zabrał dzieci i pojechał na kilka dni do swoich rodziców, dzięki czemu będzie mogła poświęcić na pracę tyle czasu, ile zechce. Poza tym odpadnie jej stres związany z odwożeniem dzieci do przedszkola. Obudziła się jak zwykle o wpół do szóstej i poszła pobiegać z Sixtenem, ich golden retrieverem. Po powrocie do domu wzięła prysznic, ubrała się i zjadła śniadanie złożone z jajek na miękko, które popiła smoothie z warzyw i owoców. Co za początek dnia! Chciałaby takich poranków codziennie, ale w życiu tak nie jest, zwłaszcza gdy się mieszka w szeregowcu, w którym na okrągło jest coś do naprawy. Trzeba się też opiekować małymi dziećmi, które regularnie na coś chorują, i pilnować psa nierozumiejącego słowa „porządek”. Uśmiechnęła się w myślach. Na nic by nie zamieniła nawet jednego dnia spędzonego z ukochaną rodziną, chociaż czasem, kiedy Bo wyjeżdża z dziećmi, a ona może się zająć swoimi sprawami, też czuje się wspaniale.
Komendant regionalny policji wydał oświadczenie prasowe w sprawie planowanej przez policję akcji w Okręgu Zachodnim. Ma ona zostać przeprowadzona na wszystkich poziomach policyjnych struktur, żeby pokazać przestępcom, że od tej pory policja będzie stosować w miejscach publicznych zasadę „zero tolerancji”. Brzmi dobrze, ale to utopia, którą można włożyć między bajki. Hamilton miała nadzieję, że uda im się rozwiązać sprawę napadu rabunkowego na kobietę, do którego doszło na dworcu kolejowym. Wystarczy przejrzeć nagrania z monitoringu. Mają też mocnego świadka, Ellen Lundgren z Espresso House. Dziewczyna zapewniła, że jeśli policja pokaże jej nagranie, wskaże sprawców napadu.
Jeszcze raz porównała swoje notatki z tym, co było zapisane w komputerowej bazie danych, i zauważyła, że do rozmowy między ochroniarzem z dworca a operatorem numeru alarmowego doszło prawie o osiemnastej trzydzieści. Siedemnaście minut później przyjechała karetka pogotowia.
Przez kilka sekund się nad czymś zastanawiała, a potem postanowiła obejrzeć sekwencje obejmujące to, co się działo na pół godziny przed napadem. Najbardziej interesowały ją nagrania z tych kamer, które swym zasięgiem obejmowały teren między peronami a halą dworca. Miała nadzieję, że zobaczy członków gangu, o których wspomniała Lundgren, i że ujęcia twarzy bandytów będą wyraźne. Z rozczarowaniem stwierdziła, że nagrania mają niską rozdzielczość, a ich oglądanie wymaga dużego wysiłku. Mimo to już po kilku minutach zauważyła grupkę młodych mężczyzn o ciemnej karnacji. Ubrani byli w tenisówki i spodnie z niskim krokiem, a na głowy mieli nasunięte ciemne kaptury. Było ich ośmiu, może dziesięciu i poruszali się w grupie jak pszczeli rój. Oceniła, że mają od trzynastu do osiemnastu lat. Kamera zawieszona była około czterech metrów nad ziemią i rejestrowała obrazy z perspektywy lotu ptaka, więc trudno było rozróżnić twarze. Poza tym obraz na ekranie się zawieszał, a chłopcy chodzili po hali dworcowej, jakby nie mogli sobie znaleźć miejsca. Pewnie z powodu zimna. Niewykluczone też, że byli naćpani i nie mogli ustać spokojnie.
Nagle na ekranie pojawiła się grupa pasażerów z walizkami, co mogło oznaczać, że na któryś z peronów wjechał pociąg. Podróżni wychodzili na zewnątrz przez automatyczne drzwi. Hamilton zapisała dokładny czas tego zdarzenia, bo godziny i minuty wyświetlały się w prawym dolnym rogu ekranu. Będzie musiała ustalić, skąd przyjechał pociąg, o której godzinie skład dotarł na miejsce i którędy szli pasażerowie. Porówna to z godziną zapisaną przez kamerę.
Grupa chłopaków wtopiła się w tłum pasażerów, przecinając mu drogę pod kątem prostym. Ludzie zatrzymywali się poirytowani i zagniewani, a potem szli szybko dalej, kierując się do wyjścia. Hamilton cofnęła nagranie i jeszcze raz obejrzała film. Zauważyła, że kiedy chłopcy przeciskali się przez tłum, szli z pochylonymi głowami, na które mieli głęboko naciągnięte kaptury. Ich ruchy były przemyślane, cała akcja trwała zaledwie kilka sekund. Przypominało jej to synchronicznie przeprowadzony atak delfinów na ławicę ryb, który oglądała na kanale National Geographic. Ludzie dopiero po pewnym czasie się zorientują, że w chwili, kiedy minęła ich grupka młodocianych, stracili portfele i telefony komórkowe.
Zadzwoniła do Alfredssona i poprosiła go, żeby do niej przyszedł. Po obejrzeniu nagrania policjant zareagował tak samo jak ona, to znaczy stwierdził, że napastnicy dobrze wiedzieli, co robią. Oboje postanowili przestudiować akta śledztw wszczętych w sprawie podobnych napadów rabunkowych, żeby w przyszłości je rozwiązywać zamiast zamykać, ponieważ umarzanie spraw dotyczących indywidualnych napadów rabunkowych lub przestępstw dokonywanych przez złodziei kieszonkowych stało się w ostatnim czasie zbyt częstym zjawiskiem.
Rozdział 11
Środa, 3 marca
Godzina 08.22