Piąta Księga Mojżeszowa - Christina Larsson - ebook + audiobook
BESTSELLER

Piąta Księga Mojżeszowa ebook i audiobook

Christina Larsson

4,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Tej samej nocy w Göteborgu ofiarą napaści padają dwaj mężczyźni. Do obu zdarzeń dochodzi na ulicy Andra Långgatan, przy której swoje siedziby mają liczne restauracje, kluby ze striptizem i sklepy z antykami. Okoliczności obu napadów mogą wskazywać, że dokonał ich jeden i ten sam sprawca. Jedną z ofiar jest odnoszący sukcesy i znany w świecie finansów biznesmen, który umiera na skutek odniesionych obrażeń. Druga ofiara to kantor z kościoła w Bankeryd. Przeżył napad, ale nie chce wyjaśnić policji, co robił w mieście o tak później porze.

Dochodzenie prowadzi komisarz policji kryminalnej Ingrid Bergman wraz ze swoją ekipą śledczą. Okazuje się, że żaden z napadniętych mężczyzn nie został okradziony. Motyw pobicia pozostaje nieznany. W toku śledztwa Bergman trafia do pewnego środowiska, w którym obowiązuje zasada milczenia. 

„Piąta Księga Mojżeszowa” to powieść o fanatyzmie, podwójnej grze i prześladowaniu. Jest pierwszą z serii książek o Ingrid Bergman – komisarz policji kryminalnej w Göteborgu.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 417

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 10 godz. 23 min

Oceny
4,0 (562 oceny)
217
185
105
45
10
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Luna88

Z braku laku…

Bardzo przewidywalna, można całą fabułę dopisać samemu po pierwszym zdaniu w wątku. Tłumaczenie słabe. "stickery"? To są karteczki, notatki.
30
FisherAnett

Nie polecam

Strata czasu. Książka mogła by być o połowę krótsza gdyby nie opisy wykonywania czynności przez głównych bohaterów. Cała akcja rozwija się i kończy na 10 ostatnich str.
20
Annku90

Dobrze spędzony czas

#maratonczytam_se #czytam_se "– Dla mnie spra­wa Karls­sona wy­gląda tak, że gdy pod­no­simy ko­lejny ka­mień, znaj­du­jemy pod nim coś in­nego, niż się spo­dzie­wa­li­śmy – stwier­dził z wes­tchnie­niem Vi­king. – Ra­cja, a pod więk­szo­ścią tych ka­mieni nie ma nic – zgo­dziła się z nim Ha­mil­ton." Nie wiem jak Wy, ale ja podnosząc kamień nigdy nie mam oczekiwań co to tego, co znajdę pod spodem. Zazwyczaj nie myślę o tym, a jak coś znajduję, jest to dla mnie zaskoczenie i niespodzianka. Biorąc do ręki czytnik, podnosiłam do ręki ten przysłowiowy kamień. Bez wygórowanych oczekiwań, chociaż widziałam dobre opinie o książce wśród bookstagramowych znajomych. I powiem Wam jedno - jeśli tak dobry będzie cały maraton jak pierwsza przesłuchana w nim książka, to ja nie mam pytań i nie chce się zatrzymywać! Pierwsza część z Ingrid Bergman okazała się być czytelniczą ucztą. Bergman jest komisarzem policji kryminalnej. Pracuje w Göteborgu i śmiało stwierdzam, że ma zgrany zespół, w który...
10
siwy40

Całkiem niezła

do przeczytania na szybko
10
AnnaCecylia

Z braku laku…

Przeciagnieta i robiaca z policji oraz czytelnika idiotow
00

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nału: 5:e Mo­se­bo­ken

Prze­kład z ję­zyka szwedz­kiego: Woj­ciech Ły­gaś

Co­py­ri­ght © Chri­stina Lars­son, 2023

This edi­tion: © Word Au­dio Pu­bli­shing In­ter­na­tio­nal/Gyl­den­dal A/S, Co­pen­ha­gen 2023

Pro­jekt gra­ficzny okładki: Anna Slo­torsz

Re­dak­cja: Wi­told Ko­wal­czyk

Ko­rekta: Jo­anna Kłos

ISBN 978-87-0237-984-6

Kon­wer­sja i pro­duk­cja e-bo­oka: www.mo­ni­ka­imar­cin.com

Wszel­kie po­do­bień­stwo do osób i zda­rzeń jest przy­pad­kowe.

Word Au­dio Pu­bli­shing In­ter­na­tio­nal/Gyl­den­dal A/S

Kla­re­bo­derne 3 | DK-1115 Co­pen­ha­gen K

www.gyl­den­dal.dk

www.wor­dau­dio.se

Prolog

– Obudź się. Twój oj­ciec chce cię wi­dzieć.

Erik czuje, jak czy­jeś mało de­li­katne ręce chwy­tają go za chude ra­miona i nim po­trzą­sają. Na wpół roz­bu­dzony siada w łóżku i ener­gicz­nie po­ciera twarz obiema dłońmi. Za­zwy­czaj bu­dzi go matka, ale dzi­siaj z ja­kichś wzglę­dów wy­rę­czył ją ich sługa Jo­seph. Co on robi w jego sy­pialni w środku nocy? Od razu oprzy­tom­niał.

– Po­spiesz się. Wiesz, jak bar­dzo twój oj­ciec nie lubi, gdy się spóź­niasz.

– Czy coś się stało? Dla­czego chce się ze mną wi­dzieć o tej po­rze?

– Nie py­taj, tylko chodź ze mną.

– Prze­cież… – za­czyna Erik, ale nie koń­czy, bo Jo­seph, który po swo­ich ostat­nich sło­wach ru­szył do drzwi, od­wró­cił się, spoj­rzał na niego za­tro­ska­nym wzro­kiem i przy­ło­żył pa­lec do ust, jakby chciał go uci­szyć. Szybko wy­szli z domu. Noc była czarna, a cy­ka­nie świersz­czy wprost ogłu­szało. Erik szybko zmarzł, bo na dwo­rze było zimno, więc otu­lił się szczel­niej ko­szulą od pi­żamy.

– Do­kąd idziemy?

Jo­seph nie od­po­wie­dział.

– Do­kąd idziemy? – po­wtó­rzył ze stra­chem Erik, ale sługa i tym ra­zem mil­czał, więc Erik prze­stał py­tać i po­dą­żał za nim nie­mal bie­giem. Po pew­nym cza­sie do­tarli do nie­wiel­kiego drew­nia­nego ko­ścioła z da­chem w kształ­cie pal­mo­wego li­ścia. Tam oj­ciec Erika spra­wo­wał po­sługę jako pa­stor. Jo­seph otwo­rzył wiel­kie drew­niane drzwi, ale sam zo­stał na ze­wnątrz. Erik spoj­rzał na niego py­ta­ją­cym wzro­kiem.

– Te­raz mu­sisz ra­dzić so­bie sam – po­wie­dział Jo­seph. – Twój oj­ciec czeka na cie­bie w za­kry­stii.

Erik wszedł do środka i z bi­ją­cym ser­cem ru­szył w stronę drzwi, które pro­wa­dziły do znaj­du­ją­cej się w tyl­nej czę­ści ko­ścioła za­kry­stii. Były uchy­lone, ze środka prze­bi­jało nie­wy­raźne świa­tło. Oj­ciec ubrany był w szaty li­tur­giczne i stał ty­łem do niego.

– Po­dobno oj­ciec mnie we­zwał? – spy­tał Erik.

– Tak, mój synu – od­po­wie­dział su­ro­wym gło­sem pa­stor, który na­dal stał od­wró­cony ple­cami. – Zgrze­szy­łeś, a ja, jako sługa Pana, mu­szę cię za to uka­rać, cho­ciaż zro­bię to z nie­chę­cią.

Erik po­czuł, jak ogar­nia go strach. Padł na ko­lana i zło­żył dło­nie jak do mo­dli­twy. My­śli kłę­biły mu się w gło­wie, bo nie miał po­ję­cia, który z jego uczyn­ków tak roz­gnie­wał ojca.

– Oj­cze… – za­czął nie­pew­nym gło­sem, ale pa­stor od razu mu prze­rwał.

– Milcz! Wi­dzia­łem cię dzi­siaj w to­wa­rzy­stwie dziew­cząt. Ma­lo­wa­łeś usta i ubie­ra­łeś się w dziew­częce stroje, ale dam ci na­uczkę, że­byś ni­gdy wię­cej tego nie ro­bił, bo jest to obrzy­dliwe w oczach Boga. Zdej­mij pi­żamę i włóż ubra­nie, które leży na krze­śle. Po­spiesz się, bo ina­czej po­czu­jesz, jak sma­kuje kij.

Erik nie ro­zu­miał, o czym mó­wił oj­ciec i dla­czego był tak roz­gnie­wany, ale prze­stra­szył się kary fi­zycz­nej. Gdy pa­stor po­sta­na­wiał uka­rać syna, ten czę­sto rze­czy­wi­ście ob­ry­wał, a ciało miał po­tem bar­dzo po­si­nia­czone. Zdjął więc przez głowę ko­szulę od pi­żamy, spu­ścił spodnie, pod­szedł do krze­sła i wziął le­żące na nim czer­wone, błysz­czące, pra­wie prze­zro­czy­ste ubra­nie. Ni­gdy przed­tem nie wi­dział tak pięk­nego ma­te­riału. Ostroż­nie wło­żył je przez głowę i po­czuł na swo­jej dzie­cię­cej skó­rze jego de­li­katny do­tyk.

Pa­stor do­piero te­raz od­wró­cił się twa­rzą do syna. Erik uj­rzał w jego oczach coś, czego ni­gdy wcze­śniej nie wi­dział.

– Weź ją i po­ma­luj so­bie usta – po­wie­dział pa­stor, po­da­jąc mu ja­skra­wo­czer­woną szminkę.

Erik wciąż nic nie ro­zu­miał, ale był już tak prze­stra­szony, że nie od­wa­żył się od­mó­wić. Po­ma­lo­wał usta i oj­ciec się do niego uśmiech­nął. Erik po­czuł chwi­lową ulgę.

– Stań przy stole i od­wróć się do mnie ple­cami.

Erik wy­ko­nał to po­le­ce­nie, byle tylko nie do­stać la­nia.

– Po­chyl się.

Erik po­chy­lił się tak głę­boko, że po­licz­kiem do­ty­kał twar­dej po­wierzchni drew­nia­nego blatu. Z tyłu za sobą sły­szał, że jego oj­ciec robi coś ze swo­imi sza­tami. Chwilę póź­niej pa­stor pod­szedł do niego, za­darł mu ko­szulę na plecy, ob­na­żył po­śladki i sta­nął tuż za nim. Erik za­ci­snął po­wieki. Tylko nie ki­jem, bła­gał w my­ślach, tylko nie ki­jem. Na­gle po­czuł na po­ślad­kach do­tknię­cie cze­goś twar­dego, cie­płego. Za­ci­snął zęby i za­mknął oczy, żeby po­wstrzy­mać łzy.

– Oj­cze ko­chany, nie bij mnie ki­jem…

– To nie kij, mój synu, to coś in­nego – od­parł zdy­sza­nym, nie­wy­raź­nym gło­sem pa­stor. – To cię na­uczy, że­byś ni­gdy wię­cej nie ubie­rał się w dziew­częce ani ko­biece stroje.

Chwilę po­tem Erik po­czuł, jak coś twar­dego i cie­płego wci­ska mu się mię­dzy po­śladki, a pod­brzu­sze roz­sa­dza ogromny ból.

Poniedziałek, 17 kwietnia

Godzina 8.53

Ko­mi­sarz po­li­cji kry­mi­nal­nej In­grid Berg­man stała przy oknie w swoim służ­bo­wym po­koju na trze­cim pię­trze ko­mendy po­li­cji przy Ernst Fon­tells Plats w Göte­borgu i pa­trzyła na ulicę. Był po­nie­dział­kowy ra­nek, sią­pił deszcz i całe mia­sto spo­wite było szarą mgłą. Z okien jej po­koju roz­ta­czał się wi­dok na Skåne­ga­tan i na sta­dion Ul­levi. Sa­mo­chody wle­kły się po­woli w po­ran­nych kor­kach, a po­je­dyn­czy prze­chod­nie szli z opusz­czo­nymi gło­wami i rę­kami głę­boko wbi­tymi w kie­sze­nie kur­tek i płasz­czy. Jej my­śli bie­gły wbrew jej woli do wsz­czę­tego rano śledz­twa. Ze­brane na biurku akta cze­kały, aż się nimi zaj­mie. Dziś o pią­tej przy An­dra Lång­ga­tan zna­le­ziono dwóch nie­przy­tom­nych męż­czyzn, któ­rych za­raz po­tem od­wie­ziono do szpi­tala Sahl­gren­ska na od­dział in­ten­syw­nej te­ra­pii.

W ubie­głym ty­go­dniu ich wy­dział za­koń­czył trzy trudne śledz­twa, za które od­po­wia­dała. Kiedy w pią­tek po po­łu­dniu wy­szła z ko­mendy i wró­ciła do domu, uświa­do­miła so­bie, że ma przed sobą pierw­szy od dawna wolny week­end i nie bę­dzie mu­siała się zaj­mo­wać żad­nym do­cho­dze­niem. Dzi­siaj rano, gdy tylko we­szła do ko­mendy, do­stała te­le­fon, że ma prze­jąć nowe śledz­two. Na myśl o tym, jak nie­pro­fe­sjo­nal­nie pro­wa­dzono na miej­scu zda­rze­nia pierw­sze czyn­no­ści, ogar­nęła ją złość.

Jej roz­wa­ża­nia zo­stały prze­rwane przez do­bie­ga­jące z ko­ry­ta­rza gło­śne dźwięki. Chwilę póź­niej do po­koju wszedł naj­więk­szy w ko­men­dzie ko­bie­ciarz Tho­mas Al­freds­son. To­wa­rzy­szyły mu trzy inne osoby: Vi­king Jo­hans­son, Ka­rin Falk i Nina Ha­mil­ton. Cała czwórka sta­no­wiła ją­dro jej ekipy śled­czej.

– Dzień do­bry – po­wie­działa, a gdy wszy­scy za­jęli miej­sca i w po­koju za­pa­dła ci­sza, Berg­man wy­pro­sto­wała się na krze­śle i zsu­nęła z czoła na nos oku­lary do czy­ta­nia.

– Dzi­siaj o pią­tej rano w dziel­nicy Ma­sthug­get zna­le­ziono dwóch nie­przy­tom­nych męż­czyzn. Z pierw­szych oglę­dzin wy­nika, że zo­stali po­bici ki­jem, być może bejs­bo­lo­wym. Z tego, co wiem, na­dal są nie­przy­tomni. My­ślę, że już na wstęp­nym eta­pie do­cho­dze­nia mo­żemy przy­jąć, że w obu przy­pad­kach mamy do czy­nie­nia z tym sa­mym sprawcą lub spraw­cami. Za osiem piąta na po­li­cję za­dzwo­niła ano­ni­mowa osoba. Po­in­for­mo­wała, że na­ulicy An­dra Lång­ga­tan leży męż­czy­zna z za­krwa­wioną głową, i od razu się roz­łą­czyła. Ta sama osoba za­dzwo­niła po­now­nie o pią­tej trzy­dzie­ści sie­dem. Spy­tała, dla­czego ranny męż­czy­zna na­dal tam leży i dla­czego na miej­sce nie wy­słano ka­retki po­go­to­wia. Szybko się wy­ja­śniło, że do­szło do nie­po­ro­zu­mie­nia: nasz ra­dio­wóz i ka­retka po­go­to­wia, które otrzy­mały zgło­sze­nie przed piątą, rze­czy­wi­ście za­brały do szpi­tala nie­przy­tom­nego męż­czy­znę, ale póź­niej się oka­zało, że sto pięć­dzie­siąt me­trów da­lej le­żał drugi. In­nymi słowy, po­bito dwóch męż­czyzn, nie jed­nego.

– Jak mo­gło dojść do ta­kiej po­myłki? – spy­tała Ka­rin Falk. – Nie spraw­dzili ad­resu przed pierw­szym wy­jaz­dem? Może był ja­kiś inny po­wód?

– Oczy­wi­ście, że spraw­dzili, ale zgło­sze­nie przy­jęli dwaj po­li­cjanci, któ­rzy są u nas w ra­mach pro­gramu Wy­miana Kadr i w prze­ci­wień­stwie do nas nie znają to­po­gra­fii te­renu. Nu­mer domu, sprzed któ­rego za­brano pierw­szego z po­bi­tych męż­czyzn, nie zga­dzał się z nu­me­rem po­da­nym w zgło­sze­niu, ale po­nie­waż było ono ano­ni­mowe, nikt nie za­dał so­bie trudu, żeby to spraw­dzić, bo zga­dzała się na­zwa ulicy i rze­czy­wi­ście zna­le­ziono na niej za­krwa­wio­nego, nie­przy­tom­nego męż­czy­znę. Przyj­mu­jący zgło­sze­nie nie wie­dzieli, że ulica ma pół ki­lo­me­tra dłu­go­ści.

– Czy tu nie cho­dzi o fa­chową po­moc z Greb­be­stad? – spy­tał z iro­nią Al­freds­son. – To oni się znowu zbłaź­nili? Jak długo to jesz­cze po­trwa? W ra­mach wy­miany wy­sła­li­śmy do Greb­be­stad dwóch na­szych śled­czych, a nam przy­słano dwóch sta­rych, tłu­stych dziad­ków, któ­rzy nie mają po­ję­cia o rze­tel­nej pracy po­li­cyj­nej.

Berg­man wes­tchnęła w my­ślach. Szef Cen­tral­nego Urzędu Śled­czego zle­cił Wy­dzia­łowi Roz­woju i Stra­te­gii opra­co­wa­nie no­wych me­tod pracy, które miały na celu po­pra­wić sku­tecz­ność dzia­łań po­li­cji. Jedno z roz­wią­zań po­le­gało na tym, że funk­cjo­na­riu­sze z mniej­szych miej­sco­wo­ści mieli od­by­wać prak­tyki w Sztok­hol­mie, Göte­borgu i Malmö. W tym sa­mym cza­sie śled­czy z du­żych miast byli de­le­go­wani do ko­mend na pro­win­cji. Każdy taki po­byt trwał od jed­nego mie­siąca do czte­rech. Pro­gram miał dać kie­row­nic­twu po­li­cji w Göte­borgu wgląd w to, ja­kiego ro­dzaju kwa­li­fi­ka­cje mają ich ko­le­dzy z lo­kal­nych ko­mend i po­ste­run­ków. Może było tak, że tempo pracy i me­tody, które po­li­cja w du­żych mia­stach uwa­żała za zbyt wolne i prze­sta­rzałe, w pełni od­po­wia­dały po­li­cjan­tom za­trud­nio­nym na pro­win­cji? Może jedni funk­cjo­na­riu­sze do­brze się od­naj­dują w ma­łych miej­sco­wo­ściach, a inni w du­żych? Berg­man nie znała od­po­wie­dzi na te py­ta­nia, ale wie­działa, że taka wy­miana kadr od­bija się ne­ga­tyw­nie na ich co­dzien­nej pracy.

– Po­roz­ma­wiaj­cie z ko­le­gami z Greb­be­stad, któ­rzy przy­jęli zgło­sze­nia – od­parła, pa­trząc wy­mow­nie na Ka­rin i Tho­masa. – Na­zy­wają się Hult­berg i Svahn.

Po tych sło­wach roz­dzie­liła mię­dzy wszyst­kich le­żący na biurku stos pa­pie­rów.

– W for­mu­la­rzu zgło­sze­nio­wym pra­wie nic nie za­pi­sano – za­uwa­żyła Falk i spoj­rzała na nią py­ta­ją­cym wzro­kiem. – Za­wiera za­le­d­wie kilka zdań.

– Wiem, dla­tego tym bar­dziej taka roz­mowa jest ko­nieczna. Obaj na pewno wie­dzą coś wię­cej. Po­roz­ma­wiaj­cie też z ob­sługą ka­retki, która zja­wiła się na miej­scu.

– A co z osobą, która do­ko­nała ano­ni­mo­wego zgło­sze­nia? – spy­tała Nina Ha­mil­ton. – Czy coś o niej wiemy?

– Z na­szych za­pi­sów wy­nika, że nu­mer te­le­fonu, z któ­rego ta osoba dzwo­niła, na­leży do nie­ja­kiej Marty Cron­ström. Mieszka przy tej sa­mej ulicy, na któ­rej zna­le­ziono obu po­bi­tych męż­czyzn.

– Czy ktoś z nią roz­ma­wiał?

– Nie, ale naj­pierw po­roz­ma­wiaj­cie z tymi dwoma, któ­rzy przy­jęli zgło­sze­nie. Je­śli ta ko­bieta chciała po­zo­stać ano­ni­mowa, do­brze by­łoby ze­brać o niej tro­chę in­for­ma­cji. Być może w cza­sie bez­po­śred­niego prze­słu­cha­nia nie bę­dzie zbyt roz­mowna.

– Ano­ni­mowe zgło­sze­nie… – zdzi­wił się Al­freds­son. – Czy jej się wy­daje, że nie po­tra­fimy na­mie­rzyć jej te­le­fonu sta­cjo­nar­nego?

Berg­man spoj­rzała na niego z pewną nie­chę­cią. Al­freds­son miał pra­wie dwa me­try wzro­stu, wa­żył po­nad dzie­więć­dzie­siąt ki­lo­gra­mów i miał cza­ru­jący spo­sób by­cia, któ­rym uwo­dził wiele ko­biet i wi­dzów te­le­wi­zyj­nych. Przez pięć lat wy­stę­po­wał w Gla­dia­to­rach – szwedz­kiej wer­sji pro­gramu Ame­ri­can Gla­dia­tors – ale po pew­nym cza­sie mu się to znu­dziło. Jako śled­czy sta­no­wił nie­za­prze­czalną war­tość do­daną, bo lu­dzie chęt­nie się przed nim otwie­rali. Uwa­żali, że go znają, bo prze­cież oglą­dali go w te­le­wi­zji. Jego wzrost i waga też bu­dziły ogólny sza­cu­nek. Więk­szość lu­dzi na pewno dwa razy się za­sta­nowi, za­nim go za­czepi. Al­freds­son pra­co­wał naj­czę­ściej w pa­rze z Ka­rin, która sta­no­wiła jego cał­ko­wite prze­ci­wień­stwo. Łą­czyło ich je­dy­nie to, że oboje byli bar­dzo wy­spor­to­wani. Ka­rin była spo­kojna, roz­ważna i za­my­ślona. Miała szare oczy i ob­cięte na jeża włosy, a jej dys­kretny spo­sób by­cia i bi­jący od niej spo­kój wzbu­dzały re­spekt i za­ufa­nie za­równo wśród po­li­cjan­tów, jak i zwy­kłych lu­dzi. Miała fo­to­gra­ficzną pa­mięć i po­tra­fiła za­pa­mię­tać mnó­stwo szcze­gó­łów. Berg­man była na­prawdę za­do­wo­lona, że ma ją w swo­jej eki­pie.

– Dla nas to chyba do­brze, że nie wszy­scy są tacy sprytni, prawda? – od­parła. – Dzięki temu na­sza praca jest tro­chę ła­twiej­sza. Tak czy ina­czej, Vi­king i Nina po­jadą na An­dra Lång­ga­tan, żeby od­wie­dzić na­szą ano­ni­mową pa­nią Cron­ström, a Tho­mas i Ka­rin uda­dzą się do szpi­tala Sahl­gren­ska, żeby po­roz­ma­wiać z le­ka­rzami. Do­wiedz­cie się, czy po­bici męż­czyźni od­zy­skali przy­tom­ność i czy można z nich co­kol­wiek wy­do­być. Ustal­cie ich toż­sa­mość i sprawdź­cie, czy po­wia­do­miono ich ro­dziny. Przy odro­bi­nie szczę­ścia roz­wią­żemy tę sprawę w parę dni. Za pięć mi­nut idę do na­czel­nika na spo­tka­nie z pro­ku­ra­to­rem. Bę­dziemy oma­wiać szcze­góły śledz­twa, które za­koń­czy­li­śmy w ubie­głym ty­go­dniu. Ja­kieś py­ta­nia?

Nikt się nie ode­zwał.

– W ta­kim ra­zie za­pra­szam na trze­cią na od­prawę. W ra­zie czego dzwoń­cie na ko­mórkę.

Berg­man wstała z krze­sła i ru­szyła do drzwi.

– A kij bejs­bo­lowy? – spy­tał Jo­hans­son. – Po­wie­dzia­łaś, że sprawca mógł się po­słu­żyć wła­śnie ta­kim na­rzę­dziem.

Jo­hans­son peł­nił w eki­pie funk­cję ko­goś w ro­dzaju „re­je­stra­tora”. Jego za­da­nie po­le­gało na do­pil­no­wa­niu, żeby cały ze­brany ma­te­riał śled­czy tra­fiał do bazy da­nych. Dzięki temu ich ekipa śled­cza miała go do dys­po­zy­cji w jed­nym miej­scu. Tego dnia miał na so­bie szytą na miarę białą ko­szulę marki Oscar Ja­cob­son i gra­na­towe chi­nosy z dys­kret­nym skó­rza­nym pa­skiem oraz za­dbane buty że­glar­skie. Z za­cze­sa­nymi do tyłu wło­sami wy­glą­dał na­prawdę ele­gancko. Berg­man wie­działa z do­świad­cze­nia, że tacy jak on nie ro­sną na drze­wach. Nie­stety, Jo­hans­son nie in­te­re­so­wał się ko­bie­tami.

– No wła­śnie, kij – po­wie­działa. Wró­ciła za biurko i usia­dła w fo­telu. – Nasi ko­le­dzy z Greb­be­stad zna­leźli go kilka me­trów od miej­sca, w któ­rym le­żała druga ofiara. Były na nim wy­raźne ślady krwi albo cze­goś, co ją przy­po­mi­nało. Nino, skon­tak­tuj się z tech­ni­kami. Spy­taj ich, czy zna­leźli ja­kieś ślady i kiedy do­sta­niemy wstępny ra­port.

Ha­mil­ton była naj­młod­sza spo­śród in­spek­to­rów. Żywe, nie­bie­skie oczy i głę­bo­kie do­łeczki w po­licz­kach były do­wo­dem na to, że czę­sto się uśmie­chała. Ciemne włosy z nie­równo przy­ciętą grzywką miała za­wsze zwią­zane w koń­ski ogon. Można by po­wie­dzieć, że w ich kil­ku­oso­bo­wym ze­spole była je­dyną nor­malną osobą: mę­żatka z dwójką dzieci, która miesz­kała w ty­po­wym sze­re­gowcu w dziel­nicy Askim. W wol­nym cza­sie upra­wiała przy­do­mowy ogró­dek i utrzy­my­wała bli­skie kon­takty z in­nymi ro­dzi­nami, które miały dzieci. Dla po­zo­sta­łych człon­ków ekipy sta­no­wiła żywy do­wód na to, że ży­cie poza po­li­cją też ist­nieje, a rze­czą nor­malną jest po­sia­da­nie ro­dziny i dzieci, boje z upier­dliwą te­ściową i dba­nie o to, żeby pies za­cho­wy­wał się jak na­leży.

– Coś jesz­cze? – spy­tała Berg­man. Po­pa­trzyła po wszyst­kich, ale znowu od­po­wie­działo jej mil­cze­nie. – Okej, w ta­kim ra­zie wi­dzimy się o trze­ciej.

Wzięła no­tat­nik i dłu­go­pis, wy­szła z po­koju i skie­ro­wała się do ga­bi­netu na­czel­nika wy­działu. Al­bert Ting­ström peł­nił tę funk­cję od dzie­wię­ciu lat. Był so­lid­nym po­li­cjan­tem, który za­wsze za­cho­wy­wał się spo­koj­nie i dy­plo­ma­tycz­nie. Na po­czątku de­ner­wo­wał ją jego nor­r­landzki dia­lekt i dłu­gie pauzy, które ro­bił mię­dzy zda­niami. Zda­rzało się, że na­gle prze­ry­wał w pół zda­nia i wy­cho­dził z po­koju, żeby zro­bić so­bie kawy, po czym wra­cał i koń­czył wy­po­wiedź, jakby w trak­cie jego nie­obec­no­ści czas za­trzy­mał się w miej­scu. De­ner­wo­wała się, gdy w ra­mach ja­kie­goś śledz­twa mu­siała się z nim umó­wić na roz­mowę. Z cza­sem zro­zu­miała, że, za­cho­wu­jąc się w ten spo­sób, sta­rał się za­pro­wa­dzić spo­kój w swoim oto­cze­niu, dać swoim współ­pra­cow­ni­kom czas na za­sta­no­wie­nie, żeby pod­czas wy­ko­ny­wa­nych czyn­no­ści nie po­mi­nęli cze­goś istot­nego. Słusz­nie uwa­żał, że na­leży uni­kać sy­tu­acji, w któ­rej śledz­two pro­wa­dzone jest na po­czątku nie­chluj­nie, bo po­tem trzeba się cof­nąć albo za­cząć wszystko od nowa.

Drzwi ga­bi­netu były otwarte, więc Berg­man za­pu­kała lekko we fra­mugę. Ting­ström, który sie­dział przy biurku, uniósł głowę znad pa­pie­rów i ski­nął jej głową.

– Wejdź i usiądź. Przed chwilą dzwo­nił sza­nowny pan pro­ku­ra­tor, że się spóźni. Zro­bić ci kawy?

– Nie, dzię­kuję. Wy­pi­łam już trzy, a jest do­piero wpół do dzie­sią­tej. Na­sza kawa z au­to­matu sma­kuje dzi­siaj znacz­nie go­rzej niż zwy­kle. A może tylko tak mi się wy­daje, bo nie pi­łam jej od kilku dni? Nie­ważne. Spo­ży­wa­nie du­żych ilo­ści kawy może być mo­czo­pędne. Na au­to­ma­cie po­winna wi­sieć kartka z ostrze­że­niem.

– Jak to mo­czo­pędne? – zdzi­wił się Ting­ström.

– Nie­ważne… Chyba jed­nak pójdę i przy­niosę so­bie jesz­cze je­den ku­bek. Ty też się na­pi­jesz?

– Z przy­jem­no­ścią.

Berg­man uśmiech­nęła się, po­krę­ciła głową i wy­szła z po­koju. Po po­wro­cie usia­dła na ka­na­pie na­prze­ciwko du­żego ma­ho­nio­wego biurka. Oboje po­pi­jali cie­pły na­pój. Jako pierw­szy ode­zwał się Ting­ström:

– Przed chwilą roz­ma­wia­łem z ko­men­dan­tem re­gio­nal­nym po­li­cji. Po­in­for­mo­wa­łem go o kło­po­tach z ko­le­gami z Greb­be­stad. W od­po­wie­dzi usły­sza­łem, że udzie­la­nie im re­pry­mend to de­li­katna kwe­stia. Oba­wia się, że gdyby sprawa do­tarła do lu­dzi z wyż­szego szcze­bla, na przy­kład do szefa Cen­tral­nego Urzędu Śled­czego, ktoś mógłby uznać, że za­miast wspie­rać na­szych ko­le­gów z pro­win­cji, jak to za­leca pro­gram wy­miany, trak­tu­jemy ich w spo­sób lek­ce­wa­żący.

– Co ta­kiego? – zdzi­wiła się Berg­man i od­sta­wiła ku­bek. – Cią­gle mu­simy uwa­żać, żeby nie na­dep­nąć na od­cisk ko­muś na wy­so­kim szcze­blu.

– Wi­tam pań­stwa! – roz­le­gło się od drzwi.

Do po­koju wszedł pro­ku­ra­tor Per Schildt.

– My też cię wi­tamy – od­parł na­czel­nik. Uniósł się lekko z krze­sła i wska­zał męż­czyź­nie wolne miej­sce obok Berg­man. – Sia­daj. Wła­śnie roz­ma­wia­li­śmy o tym, jak na­leży ro­zu­mieć pro­gram wy­miany kadr. Cie­kaw je­stem, jak bę­dzie wy­glą­dać ewa­lu­acja tych, któ­rzy w nim uczest­ni­czyli.

– Krążą plotki, że nie wszyst­kie oceny będą po­zy­tywne. Co się stało tym ra­zem?

– Nasi ko­le­dzy z Greb­be­stad ode­brali ostat­niej nocy zgło­sze­nie w spra­wie po­bi­cia na An­dra Lång­ga­tan. Kiedy przy­je­chała ka­retka, stali obok i za­miast po­móc, przy­glą­dali się, jak ob­sługa ła­duje po­szko­do­wa­nego do ka­retki. Po­tem stam­tąd od­je­chali i zro­bili so­bie prze­rwę na kawę. Póź­niej ktoś za­dzwo­nił, że na tej sa­mej ulicy leży jesz­cze jedna po­bita osoba, a zgło­sze­nie przy­jęli ci sami funk­cjo­na­riu­sze, po­nie­waż byli naj­bli­żej. Ich po­moc także tym ra­zem ogra­ni­czyła się do tego sa­mego. Po pro­stu stali z boku i przy­glą­dali się pracy ra­tow­ni­ków. Kie­rowca ka­retki zna­lazł w po­bliżu drew­niany kij, który im prze­ka­zał. Na szczę­ście przed zej­ściem z dy­żuru prze­ka­zali go na­szym tech­ni­kom. Śledz­twem kie­ruje In­grid.

– Co już wie­cie? – spy­tał Schildt.

– Na ra­zie nie­wiele – od­parła Berg­man. – Tho­mas i Ka­rin są w dro­dze do szpi­tala, żeby prze­słu­chać ofiary na­padu. Mają też prze­py­tać ob­sługę ka­retki i po­li­cjan­tów z Greb­be­stad. Nina i Vi­king prze­słu­chają ko­bietę, która mo­gła być świad­kiem na­padu. O trze­ciej za­czy­namy od­prawę. Po niej będę wie­działa wię­cej.

–Wi­dzę, że trzy­masz rękę na pul­sie. Czy masz ja­kąś teo­rię do­ty­czącą przy­czyn po­bi­cia?

– Jesz­cze nie, ale je­śli ofiary znają spraw­ców, ich za­trzy­ma­nie bę­dzie kwe­stią czasu. Za dzień albo dwa tra­fią do aresztu.

Poniedziałek, 17 kwietnia

Godzina 15.01

Berg­man była spo­kojna i roz­luź­niona. Schildt na­mó­wił ją i Ting­ströma na wspólny lunch. Wy­brał re­stau­ra­cję Bras­se­rie Lipp,która le­żała przy Ave­nyn, głów­nej i re­pre­zen­ta­cyj­nej alei Göte­borga. Przez cały czas za­ba­wiał ich aneg­do­tami z okresu, gdy stu­dio­wał prawo na uni­wer­sy­te­cie. Kiedy wra­cali na ko­mendę, przez szarą mgłę prze­biło się wio­senne słońce. Po­czuli się tak, jakby po­wie­trze na­sy­cone było na­dzieją i opty­mi­zmem. Ting­ström za­po­wie­dział, że przyj­dzie na po­po­łu­dniową od­prawę, po­nie­waż chciałby usły­szeć, w któ­rym kie­runku zmie­rza śledz­two. Je­śli stwier­dzi, że do­cho­dze­nie jest wie­lo­wąt­kowe i skom­pli­ko­wane, przez kilka na­stęp­nych dni nie przy­dzieli eki­pie żad­nej in­nej sprawy. Berg­man od­no­siła cza­sem wra­że­nie, że na­czel­nik ma szó­sty zmysł, dzięki któ­remu po­tra­fił prze­wi­dzieć, że dane śledz­two się roz­wi­nie i zrobi się z niego po­ważna sprawa. Rzadko uczest­ni­czył w po­cząt­ko­wej fa­zie do­cho­dze­nia, ale je­śli to ro­bił, ta de­cy­zja po cza­sie zwy­kle oka­zy­wała się słuszna.

Tym ra­zem do­szła do wnio­sku, że Ting­ström prze­sa­dził. Trudno jej było uwie­rzyć, że do­cho­dze­nie, które zo­stało wsz­częte wcze­śnie rano, za­mieni się w rów­nie dłu­gie i skom­pli­ko­wane śledz­two jak to, które trwało sie­dem mie­sięcy i za­koń­czyło się w po­przed­nim ty­go­dniu. Bra­ko­wało jej ener­gii i chęci nie­zbęd­nych do szyb­kiego roz­wią­za­nia tej sprawy. Za­sta­na­wiała się, czy nie po­pro­sić Ting­ströma, żeby po­wie­rzył to śledz­two ko­muś in­nemu. Tylko komu? Kto miałby ochotę je prze­jąć? Od­po­wiedź brzmiała „nikt” i przy­szła jej do głowy w tej sa­mej chwili, w któ­rej za­dała so­bie te py­ta­nia. Znała samą sie­bie na tyle do­brze, że mo­gła się spo­dzie­wać szyb­kiego prze­zwy­cię­że­nia chwi­lo­wego kry­zysu i spraw­nego po­pro­wa­dze­nia śledz­twa. Je­dyny efekt byłby taki, że na­dep­nę­łaby ko­muś na od­cisk i na­ro­biła so­bie wro­gów w ko­men­dzie. Je­śli ktoś jest ko­mi­sa­rzem po­li­cji kry­mi­nal­nej, to nie po­wi­nien się pod­da­wać tylko dla­tego, że od czasu do czasu czuje się zmę­czony albo wy­czer­pany. To tak, jakby wy­pi­sała so­bie na czole, że ma tej pracy do­syć. Z dru­giej strony prawda była taka, że nie­jedna osoba chęt­nie za­ję­łaby jej miej­sce.

Tym­cza­sem cała ekipa ze­brała się w salce kon­fe­ren­cyj­nej. Ting­ström też się zja­wił. Wszy­scy cze­kali, aż za­cznie się od­prawa. Na ra­zie pro­wa­dzili luźne roz­mowy, któ­rych głów­nym te­ma­tem była po­goda. Berg­man spoj­rzała na ze­ga­rek i głę­boko ode­tchnęła. Musi ze­brać siły i sku­pić się na spo­tka­niu.

– My­ślę, że mo­żemy za­cząć – po­wie­działa i od­wró­ciła się do Falk i Al­freds­sona: – Jak wam po­szło w szpi­talu?

Oboje po­pa­trzyli na sie­bie, jakby nie wie­dzieli, które ma za­cząć. Tho­mas ski­nął Ka­rin głową.

– Nie było to ta­kie pro­ste, jak by się mo­gło wy­da­wać. Wiemy, kim są ofiary, wiemy też, że naj­praw­do­po­dob­niej nie zo­stały ob­ra­bo­wane, po­nie­waż zna­le­ziono przy nich port­fele, klu­cze i te­le­fony ko­mór­kowe. Męż­czy­zna, który zo­stał zna­le­ziony jako drugi, na­dal jest nie­przy­tomny. Ma strza­skaną tylną część czaszki i do­znał krwa­wie­nia we­wnętrz­nego. Le­karz, z któ­rym roz­ma­wia­li­śmy, był scep­tyczny. Po­wie­dział, że ro­ko­wa­nia na prze­ży­cie są słabe, po­nie­waż rent­gen wy­ka­zał ni­ską ak­tyw­ność mó­zgu. Je­śli po­bity męż­czy­zna prze­żyje, do końca ży­cia bę­dzie od­czu­wał skutki uboczne.

Ci­sza, jaka za­pa­dła po tych sło­wach, była pra­wie na­ma­calna. Wszy­scy zda­wali so­bie sprawę, że je­śli ofiara umrze, będą mu­sieli zmie­nić kwa­li­fi­ka­cję czynu z po­bi­cia na za­bój­stwo lub po­bi­cie ze skut­kiem śmier­tel­nym.

– Ofiara ma pięć­dzie­siąt sześć lat, na­zywa się Lars-Ove Karls­son i po­cho­dzi z Greb­be­stad. Na ra­zie nie wiemy o nim zbyt wiele. Jedna z pie­lę­gnia­rek pró­bo­wała się do­dzwo­nić do ro­dziny, ale bez po­wo­dze­nia. Ra­zem z Tho­ma­sem wy­ko­na­li­śmy kilka ru­ty­no­wych czyn­no­ści. Karls­son jest za­mel­do­wany w Greb­be­sta­dzie. Ka­wa­ler, nie ma dzieci, nie­ka­rany.

Falk zro­biła krótką prze­rwę, żeby in­for­ma­cje, które przed chwilą prze­ka­zała, za­pa­dły wszyst­kim w pa­mięci.

– Drugi z męż­czyzn na­zywa się Jo­han Wil­helms­son. Ma trzy­dzie­ści cztery lata i jest ko­ściel­nym kan­to­rem w Ban­ke­ry­dzie. Na szczę­ście od­zy­skał przy­tom­ność. Zda­niem le­ka­rza, z któ­rym roz­ma­wia­li­śmy, nad Wil­helms­so­nem czu­wał anioł stróż, po­nie­waż męż­czy­zna do­znał je­dy­nie wstrząsu mó­zgu i ma dwa zła­mane że­bra. W tyl­nej czę­ści głowy za­ło­żono mu kilka szwów. Kiedy go przy­wie­ziono do szpi­tala, był nie­przy­tomny, ale po od­zy­ska­niu przy­tom­no­ści na­tych­miast oznaj­mił, że chce wró­cić do domu. Był obu­rzony tym, że o zda­rze­niu po­wia­do­miono jego żonę, i za­gro­ził, że oskarży szpi­tal o zła­ma­nie ta­jem­nicy pa­cjenta. Nie chciał nam zdra­dzić, co ro­bił w Göte­borgu, i nie wy­po­wie­dział się na te­mat noc­nego na­padu. Jest wku­rzony, a nam za­rzuca, że mie­szamy się w jego sprawy pry­watne. Twier­dzi, że nic nie wi­dział, nic nie sły­szał i nie zro­bił nic, co by­łoby sprzeczne z pra­wem. Nie za­mie­rza też do­ko­ny­wać żad­nego zgło­sze­nia. Za­gro­ził, że je­śli nie zo­sta­wimy go w spo­koju i nie po­zwo­limy mu wró­cić do domu, oskarży nas o prze­śla­do­wa­nie. Jedna z pie­lę­gnia­rek, która roz­ma­wiała przez te­le­fon z jego żoną, ze­znała, że pani Wil­helms­son była bar­dzo zdzi­wiona, kiedy usły­szała, że jej mąż jest w Göte­borgu.

– Wnio­sek jest taki, że kan­tor cierpi na pa­ra­noję albo bar­dzo się cze­goś boi – wtrą­cił Al­freds­son. – Tak czy ina­czej, za­cho­wy­wał się cho­ler­nie dziw­nie.

Falk ski­nęła głową. Berg­man wstała z krze­sła i oparła się dłońmi o stół.

– Uwa­żam, że naj­pierw po­win­ni­śmy przej­rzeć zgro­ma­dzony ma­te­riał i go omó­wić, a do­piero po­tem za­cząć się za­sta­na­wiać, kto mógł być sprawcą obu po­bić i dla­czego kan­tor za­cho­wuje się tak dziw­nie. Pro­po­nuję, żeby każdy po­szedł zro­bić so­bie kawy. Wy­gląda na to, że na­sza dys­ku­sja tro­chę się prze­cią­gnie.

Po po­wro­cie do sali Berg­man wy­piła tro­chę kawy i od­sta­wiła ku­bek na stół, jakby chciała dać do zro­zu­mie­nia, że czas za­brać się do pracy.

– Nina i Vi­king, jak wam po­szło?

Jo­hans­son prze­rzu­cił kilka kar­tek w no­tat­niku, chrząk­nął i od­parł:

– Przede wszyst­kim zga­dzam się z tym, co po­wie­działa Ka­rin. Sprawa rze­czy­wi­ście nie wy­daje się tak pro­sta, jak to wy­glą­dało na po­czątku. Za­czę­li­śmy od za­po­zna­nia się z tre­ścią obu zgło­szeń. Roz­mowy wy­ko­nano z tego sa­mego nu­meru, który na­leży do Marty Cron­ström. Mieszka przy An­dra Lång­ga­tan, więc od razu do niej po­je­cha­li­śmy. Nina mu­siała przez pe­wien czas ne­go­cjo­wać z nią przez otwór na li­sty i do­piero po dłuż­szych na­mo­wach Cron­ström uchy­liła drzwi na tyle, że mo­gli­śmy jej po­ka­zać na­sze le­gi­ty­ma­cje służ­bowe. W końcu mu­sie­li­śmy ją na­stra­szyć, że je­śli nam nie otwo­rzy, za­bie­rzemy ją na prze­słu­cha­nie na ko­mendę. Roz­pła­kała się, otwo­rzyła drzwi i wpu­ściła nas do środka. Za­czę­li­śmy ją uspo­ka­jać, po­roz­ma­wia­li­śmy o kilku nie­istot­nych spra­wach i na­gle ni stąd, ni z owąd oznaj­miła, że to ona za­dzwo­niła na nu­mer alar­mowy i zgło­siła, że na ulicy przed oknem jej kuchni leży męż­czy­zna. Wy­ja­śniła, że na sta­rość ma kło­poty ze snem i zwy­kle bu­dzi się około czwar­tej. Idzie wtedy do kuchni, robi so­bie kawę i czeka, aż do­star­czą jej ga­zetę. Tam­tego ranka przy­pad­kowo wyj­rzała przez okno i zo­ba­czyła, że na chod­niku ktoś leży i mocno krwawi. Chciała ja­koś po­móc, ale wo­lała po­zo­stać ano­ni­mowa, żeby się w coś nie wplą­tać. Nic wię­cej się od niej nie do­wie­dzie­li­śmy, ale od­nie­śli­śmy wra­że­nie, że albo kła­mie, albo coś ukrywa. My­ślę, że wie wię­cej, niż po­wie­działa.

Al­freds­son trza­snął no­te­sem o stół.

– Prze­cież to ja­kaś farsa! Na do­da­tek je­den z po­bi­tych nam grozi, że oskarży nas o wszystko, co naj­gor­sze. To jest chore!

W miarę, jak się na­krę­cał, ro­bił się co­raz bar­dziej czer­wony na twa­rzy.

– Gdyby po­li­cja prze­rwała na mie­siąc ja­kieś do­cho­dze­nie, zo­sta­łaby oskar­żona, że nic nie robi. Po­słu­chaj­cie tylko, czego się do­wie­dzie­li­śmy od tych tak zwa­nych po­li­cjan­tów, Hult­berga i Svahna. Na­wia­sem mó­wiąc, obaj gro­zili, że wy­ślą nas na dy­wa­nik do ko­men­danta re­gio­nal­nego po­li­cji.

Berg­man wes­tchnęła w my­ślach. O co mu znowu cho­dzi? Od pew­nego czasu zro­bił się zrzę­dliwy i stale się cze­pia dro­bia­zgów, na które nie po­wi­nien mar­no­wać czasu.

– Uspo­kój się, a złość za­cho­waj na inne oka­zje. Wszy­scy wiemy, że lu­dzie, któ­rzy się cze­goś boją, za­cho­wują się wła­śnie w taki spo­sób.

Berg­man mu­siała cza­sem trak­to­wać nie­któ­rych człon­ków swo­jej ekipy tak, jakby była ich matką. Z Tho­ma­sem też tak było: kiedy górę brał jego tem­pe­ra­ment, mu­siała go okieł­zny­wać.

– Ka­rin, czy mo­żesz nam wy­ja­śnić, o co cho­dzi z Hult­ber­giem i Svah­nem?

Al­freds­son otwo­rzył usta, żeby coś po­wie­dzieć, ale Berg­man po­pa­trzyła na niego ostrym wzro­kiem.

– Cze­kamy.

– Obaj peł­nili nocny dy­żur, więc po­trze­bo­wa­li­śmy tro­chę czasu, żeby przy­wró­cić ich do ży­cia. Ła­two się do­my­ślić, że byli na nas źli i ode­słali nas do ra­portu, w któ­rym opi­sali to, co się wy­da­rzyło w cza­sie noc­nego wy­jazdu. Po­tem do­dali, że je­śli chcemy się do­wie­dzieć cze­goś wię­cej, po­win­ni­śmy się skon­tak­to­wać z ko­men­dan­tem re­gio­nal­nym po­li­cji. Na ko­niec stwier­dzili, że mają już po dziurki w no­sie tak zwa­nych ko­le­gów z Göte­borga, któ­rzy naj­nor­mal­niej w świe­cie ich prze­śla­dują, i ostrze­gli, że wię­cej na to nie po­zwolą.

– Prze­śla­dują? Tho­mas, czy mo­żesz wy­ja­śnić, dla­czego użyli tego słowa?

Berg­man do­brze wie­działa, że Al­freds­son po­trafi ko­goś prze­stra­szyć sa­mym wy­glą­dem. Zwłasz­cza gdy się nad kimś po­chyla. Przy­tła­cza roz­mówcę swoim ogrom­nym cia­łem i robi groźne miny, któ­rych się na­uczył w cza­sie wy­stę­pów w te­le­wi­zji. Po­li­cjanci z Greb­be­stad na pewno nie uznali ta­kiego za­cho­wa­nia za ko­le­żeń­skie.

Al­freds­son zro­bił nie­winną minę i wzru­szył ra­mio­nami, ale Berg­man zdą­żyła za­uwa­żyć jego le­dwo skry­wany uśmiech.

– Nie mam po­ję­cia, o czym mó­wią. Z tego, co tu usły­sza­łem, wy­nika, że „prze­śla­do­wa­nie” to jedno z mod­nych słów, któ­rych nie­któ­rzy lu­bią uży­wać w kon­tek­ście po­li­cjan­tów.

Lek­ce­wa­żący ton Al­freds­sona wy­wo­łał w gło­wie Berg­man tępy ból wzma­ga­jący się z każ­dym wy­po­wia­da­nym przez niego sło­wem. Chciała mu się ja­koś od­ciąć, ale do roz­mowy nie­spo­dzie­wa­nie włą­czył się Ting­ström.

– Dzi­siaj już dwa razy dzwo­nił do mnie ko­men­dant re­gio­nalny po­li­cji. Wy­raź­nie dał mi do zro­zu­mie­nia, że na­szych ko­le­gów z Greb­be­stad mamy zo­sta­wić w spo­koju. Ka­zał ich trak­to­wać tak, jak­by­śmy chcieli po­szu­kać błę­dów w ich pracy, a nie od­trą­cić ich sa­mych. Ce­lem pro­gramu wy­miany jest, jak sama na­zwa wska­zuje, wy­miana do­świad­czeń. In­nymi słowy, ko­men­dant nie ży­czy so­bie żad­nych te­le­fo­nów ze skar­gami. Od ni­kogo. Nie chce też, żeby w ewa­lu­acji po­ja­wiły się ne­ga­tywne oceny i ko­men­ta­rze. Zo­stało nam kilka dni. Po­tem się ich po­zbę­dziemy i wrócą do nas nasi lu­dzie.

Wszy­scy po­pa­trzyli na Ting­ströma ze zdzi­wie­niem. Nie byli przy­zwy­cza­jeni do sy­tu­acji, gdy na­czel­nik mówi pod­nie­sio­nym gło­sem albo ko­goś kry­ty­kuje, zwłasz­cza ko­goś ta­kiego jak ko­men­dant po­li­cji.

– In­grid, w przy­szło­ści to ty bę­dziesz się kon­tak­to­wać z Hult­ber­giem i Svah­nem. Ob­chodź się z nimi jak z jaj­kiem.

Berg­man po­pa­trzyła mu w oczy i ski­nęła głową. Do­my­śliła się, że je­śli na­czel­nik zde­cy­do­wał się na taką in­ter­wen­cję słowną, mu­siał być pod silną pre­sją swo­ich prze­ło­żo­nych.

– W ta­kim ra­zie zo­stały nam do omó­wie­nia dwie sprawy: kij i ra­port tech­niczny. Nino, czy masz coś do prze­ka­za­nia?

– Nie­stety nie. Nils­son po­wie­dział, że wstępny ra­port przy­śle naj­wcze­śniej ju­tro po po­łu­dniu.

– A per­so­nel ka­retki po­go­to­wia? Ze­znali coś waż­nego?

– Też nie. Zdzi­wiło ich tylko, że po­li­cjanci, któ­rzy przy­je­chali na miej­sce po pierw­szym we­zwa­niu, nie za­bez­pie­czyli te­renu i pra­wie w ogóle nie wy­cho­dzili z ra­dio­wozu. To byli ci sami ra­tow­nicy, któ­rzy przy­je­chali do dru­giego we­zwa­nia. Je­den z nich wska­zał na­szym ko­le­gom kij, który le­żał kilka me­trów od ofiary.

– Szkoda, że nie sły­szy tego ko­men­dant re­gio­nalny po­li­cji – wtrą­cił iro­nicz­nym to­nem Al­freds­son.

Berg­man po­czuła, jak ogar­nia ją złość.

– Rze­czy­wi­ście, bo naj­pierw ka­załby ci się za­mknąć, a po­tem by ci przy­po­mniał, że pro­wa­dzimy po­ważne śledz­two. Nie­stety, to na nas spad­nie obo­wią­zek na­pra­wie­nia błę­dów, które zo­stały po­peł­nione nocą.

Wstała z krze­sła i po­de­szła do okna. Mu­siała za­pa­no­wać nad ner­wami, żeby nie wy­buch­nąć.

– My­ślę, że po­win­ni­śmy od razu ru­szyć z ko­pyta. Bę­dziemy po­trze­bo­wali do­dat­ko­wych lu­dzi, żeby prze­słu­chać miesz­kań­ców.

Berg­man zer­k­nęła na na­czel­nika, który ski­nął głową na znak, że ak­cep­tuje jej pro­po­zy­cję.

– Ktoś mu­siał coś wi­dzieć albo sły­szeć. Po­dej­rze­wamy, że do obu na­pa­dów do­szło nad ra­nem. Pierw­sza ofiara zo­stała zgło­szona za dzie­sięć piąta. Praw­do­po­dob­nie nie le­żała tam zbyt długo. Na tej ulicy jest za­wsze pełno lu­dzi, więc do pierw­szego ataku mo­gło dojść nie póź­niej niż w ciągu trzech kwa­dran­sów przed zgło­sze­niem.

Berg­man zro­biła prze­rwę i ro­zej­rzała się po po­koju. Wszy­scy ski­nęli gło­wami na znak, że po­dą­żają za jej to­kiem ro­zu­mo­wa­nia.

– O tej po­rze dnia na ulice wy­jeż­dżają zwy­kle pierwsi ku­rie­rzy, służby oczysz­cza­nia mia­sta i tak­sów­ka­rze. Są też klienci kin ero­tycz­nych, im­pre­zo­wi­cze, któ­rzy wra­cają do domu po noc­nej ba­lan­dze, albo zwy­kli lu­dzi w dro­dze do pracy. Ta ulica jest inna od po­zo­sta­łych, więc trudno nam bę­dzie zna­leźć świad­ków, któ­rzy ze­chcą opo­wie­dzieć, co tam ro­bili o tej po­rze. Pro­po­nuję zwo­łać kon­fe­ren­cję pra­sową i zwró­cić się do spo­łe­czeń­stwa z ape­lem o po­moc. Mu­simy obie­cać, że każdy, kto się do nas zgłosi, po­zo­sta­nie ano­ni­mowy.

– Przy­dzielę wam do­dat­ko­wych lu­dzi do prze­słu­chi­wa­nia oko­licz­nych miesz­kań­ców – za­de­kla­ro­wał Ting­ström.

– Dzięki. W ta­kim ra­zie skon­tak­tuję się z na­szymi tech­ni­kami. Po­pro­szę, żeby za­bez­pie­czyli miej­sca zda­rzeń i po­szu­kali śla­dów, które jesz­cze nie zo­stały za­tarte. Mu­simy po­now­nie prze­słu­chać Cron­ström, ale tro­chę z tym po­cze­kamy, żeby zdą­żyła ochło­nąć. Ka­rin i Tho­mas: przed wyj­ściem z biura za­dzwoń­cie do szpi­tala i po­pro­ście le­ka­rzy, żeby przed wy­pi­sa­niem kan­tora do domu ko­niecz­nie się z nami skon­tak­to­wali. Niech za­dzwo­nią, je­śli Karls­son od­zy­ska przy­tom­ność, i niech się z nami kon­tak­tują w każ­dej in­nej spra­wie, która do­ty­czy obu ofiar.

– Zajmę się tym – obie­cała Falk.

– Świet­nie. Ju­tro mu­simy prze­słu­chać kan­tora i wy­do­być z niego wię­cej in­for­ma­cji. Na ran­nej od­pra­wie prze­dys­ku­tu­jemy, jak się do tego za­brać. Mam na­dzieję, że po prze­słu­cha­niu miesz­kań­ców bę­dziemy wie­dzieć wię­cej. Ja­kieś py­ta­nia? Mamy jesz­cze coś do omó­wie­nia?

Berg­man ro­zej­rzała się, ale wszy­scy po­krę­cili gło­wami. Spoj­rzała na Al­freds­sona, który zro­bił to samo.

– Okej, w ta­kim ra­zie spo­ty­kamy się ju­tro o wpół do ósmej rano.

Wszy­scy jak na dany sy­gnał wstali z krze­seł i opu­ścili po­kój. Czuli po­wagę sy­tu­acji. Spo­kój, który na­stał po za­koń­cze­niu ostat­niego śledz­twa, trwał krótko i mi­nął po week­en­dzie. Za­my­ślona Berg­man po­de­szła do okna, za­mknęła je i po­pa­trzyła na Ting­ströma, który na­dal sie­dział przy stole.

– Jak my­ślisz, czy oba na­pady coś łą­czy?

– Tak, ale moim zda­niem nie miały pod­łoża ra­bun­ko­wego. Być może ktoś chciał do­wa­lić ho­mo­sek­su­ali­stom i nie wie­dział, że jedną z ofiar jest oj­ciec ro­dziny. Obie ofiary zo­stały po­trak­to­wane bar­dzo bru­tal­nie.

– Bez względu na to, kim jest sprawca, wy­gląda na to, że nie za­mie­rzał okraść swo­ich ofiar. Je­śli jed­nak ktoś wpadł na po­mysł, żeby w ten spo­sób pięt­no­wać ho­mo­sek­su­ali­stów, może to ozna­czać, że sprawca nie boi się użyć prze­mocy, a coś ta­kiego tylko roz­bu­dza jego ape­tyt. Nie raz to wi­dzie­li­śmy, prawda?

– Masz ra­cję. Po­cze­kajmy na to, co ze­znają miesz­kańcy. Je­śli nie wy­pły­nie nic no­wego, trzeba bę­dzie prze­słu­chać kan­tora. W ra­zie ko­niecz­no­ści zmu­simy go do mó­wie­nia. Bierzmy się do ro­boty, a po­tem wra­cajmy do domu.

Wtorek, 18 kwietnia

Godzina 7.30

Tego dnia Berg­man po­szła do pracy pie­chotą. W cza­sie szyb­kiego spa­ceru przez mia­sto, które jesz­cze nie do końca zdą­żyło się wy­bu­dzić ze snu, na­pa­wała się ci­szą. Je­dy­nym dźwię­kiem, który za­kłó­cał jej spo­kój, był do­bie­ga­jący z da­leka zgrzyt kół tram­wa­jo­wych o szyny. Pro­mie­nie słońca świe­ciły mocno, ale były jesz­cze zbyt słabe, żeby grzać o tak wcze­snej po­rze. Na­de­szła wio­sna, ale dla Berg­man nie miało to te­raz żad­nego zna­cze­nia. Czuła się zmę­czona i ocię­żała. Ko­lejny raz miała wra­że­nie, że z upły­wem lat z co­raz więk­szym tru­dem gro­ma­dzi ener­gię nie­zbędną do po­pro­wa­dze­nia ko­lej­nego śledz­twa. Na myśl o tym, co ją dzi­siaj czeka, zwol­niła kroku. W jed­nej z wy­staw skle­po­wych uj­rzała swoje od­bi­cie, ale roz­po­znała się do­piero po kilku se­kun­dach. Weź się w garść, po­my­ślała, to tylko zmę­cze­nie, nic wię­cej. Po­sta­no­wiła, że po pracy po­je­dzie do cen­trum spor­to­wego Ska­tås i prze­bie­gnie ośmio­ki­lo­me­trową rundę. Uznała, że tylko jog­ging albo gra w golfa po­mogą jej roz­pro­szyć po­nure my­śli, które co pe­wien czas pró­bo­wały ją wy­dre­no­wać z ener­gii i wiary we wła­sne siły. W week­end mo­głaby po­grać z Evą i He­lene w golfa. Dla niej byłby to po­czą­tek se­zonu.

W chwili, gdy we­szła do swo­jego po­koju, za­dzwo­nił we­wnętrzny te­le­fon. Dy­żurny po­in­for­mo­wał ją, że chciał się z nią pil­nie skon­tak­to­wać dok­tor Vinge ze szpi­tala Sahl­gren­ska. Od razu wy­krę­ciła jego nu­mer i w ocze­ki­wa­niu na po­łą­cze­nie dwa razy obe­szła biurko. Zdjęła kurtkę i usia­dła w fo­telu.

Le­karz po­in­for­mo­wał ją, że po­bity na ulicy Karls­son zmarł, nie od­zy­skaw­szy przy­tom­no­ści. We­dług wstęp­nej dia­gnozy śmierć na­stą­piła na sku­tek ob­ra­żeń głowy i wy­lewu krwi do mó­zgu. Po­wo­dem śmierci były ude­rze­nia za­dane cięż­kim na­rzę­dziem w tył głowy. Ofiara miała też zmiaż­dżoną śle­dzionę i sze­reg in­nych ob­ra­żeń we­wnętrz­nych. Do­kładny ra­port miał zo­stać prze­słany po wy­ko­na­niu sek­cji zwłok.

Kiedy o wpół do ósmej Berg­man we­szła do salki kon­fe­ren­cyj­nej, za­stała w niej Ting­ströma, czte­rech człon­ków swo­jej ekipy, Ber­tila Nils­sona z działu tech­nicz­nego i kilku in­nych funk­cjo­na­riu­szy, któ­rzy prze­słu­chi­wali miesz­kań­ców do­mów znaj­du­ją­cych się nie­da­leko miejsc, gdzie do­szło do obu na­pa­dów. Ze­brani dys­kret­nie zer­k­nęli na ścienny ze­gar, a po­tem na Berg­man. Po­li­cjantka za­uwa­żyła ich spoj­rze­nia i uśmiech­nęła się w my­ślach. Wszy­scy wie­dzieli, że nie lubi się spóź­niać. Po­de­szła do flip­charta, na­pi­sała na nim „Lars-Ove Karls­son” i na­ry­so­wała duży krzyż.

– Wszyst­kich, któ­rzy jesz­cze o tym nie wie­dzą, in­for­muję, że Lars-Ove Karls­son zmarł na sku­tek ob­ra­żeń do­zna­nych w cza­sie noc­nego na­padu, do któ­rego do­szło dobę temu przy An­dra Lång­ga­tan.

Po tych sło­wach od­dała głos Ting­strömowi, który zre­fe­ro­wał wy­niki prze­pro­wa­dzo­nych wie­czo­rem i nocą prze­słu­chań.

– Roz­mowy z miesz­kań­cami nic nie dały. Wy­gląda na to, że oprócz star­szej pani, która do nas za­dzwo­niła, nikt nic nie wi­dział ani nie sły­szał. Ni­czego się też nie do­wie­dzie­li­śmy od roz­no­si­cieli ga­zet, tak­sów­ka­rzy i pra­cow­ni­ków służb oczysz­cza­nia mia­sta. Mimo to mam na­dzieję, że w ciągu dnia za­czną do nas wpły­wać ja­kieś in­for­ma­cje. Na go­dzinę trze­cią za­mie­rzam zwo­łać kon­fe­ren­cję pra­sową, więc wszyst­kich za­pra­szam na od­prawę na drugą. Po­pro­wa­dzimy ją ra­zem – za­koń­czył Ting­ström, kie­ru­jąc ostat­nie zda­nie do Berg­man.

Po­li­cjantka ski­nęła głową na znak, że się zga­dza. Śledz­two ru­szyło pełną parą. Była za­do­wo­lona, że sprawy to­czą się w ru­ty­nowy spo­sób, bo wszystko układa się wtedy jak na­leży i wszy­scy wie­dzą, co mają ro­bić. Zmę­cze­nie i ocię­ża­łość znik­nęły jak za do­tknię­ciem cza­ro­dziej­skiej różdżki.

Na­czel­nik wstał od stołu.

– To tyle z mo­jej strony. Mu­szę już iść, mam jesz­cze mnó­stwo spraw do za­ła­twie­nia. Zo­ba­czymy się o dru­giej.

– O dru­giej – po­twier­dziła z wes­tchnie­niem Berg­man, która była mu wdzięczna za tak­towne za­cho­wa­nie. Ting­ström włą­czył się do roz­mowy na tyle, na ile było to ko­nieczne. Nie chciał jej zdo­mi­no­wać ani wcho­dzić w drogę. Z wła­snych, nie za­wsze naj­lep­szych do­świad­czeń wie­działa, że nie wszy­scy prze­ło­żeni się tak za­cho­wują.

– Masz dla nas coś no­wego? – spy­tała Nils­sona, jed­nego z naj­bar­dziej do­świad­czo­nych tech­ni­ków po­li­cyj­nych, który po­woli od­li­czał ostat­nie lata do eme­ry­tury. W dziale tech­nicz­nym pra­co­wał od pra­wie czter­dzie­stu lat. Do pracy przy­cho­dził ubrany w wor­ko­wate ga­bar­dy­nowe spodnie, mu­chę i ko­szulę w kratę. Na ły­si­nie zo­stały mu resztki wło­sów, które pró­bo­wał ja­koś za­cze­sy­wać, ale z każ­dym ro­kiem ro­bił to z co­raz mniej­szym po­wo­dze­niem.

Nils­son chrząk­nął i od­parł:

– Nie­stety nie­wiele. Na miej­scu prze­stęp­stwa nie zna­leź­li­śmy nic, co mia­łoby ja­ką­kol­wiek war­tość dla śledz­twa. Oba miej­sca zo­stały za­bez­pie­czone do­piero pół doby po na­pa­dzie, a prze­cież tamtą ulicą prze­ta­cza się co­dzien­nie mnó­stwo lu­dzi i sa­mo­cho­dów. Poza tym przez całą noc, do dzie­sią­tej rano, pa­dał deszcz. Na do­miar złego ulica jest sprzą­tana w każdy po­nie­dzia­łek mię­dzy czwartą a szó­stą. Ozna­cza to, że ewen­tu­alne ślady zmył deszcz albo sa­mo­chód po­le­waczka. Na szczę­ście pa­trol, który zja­wił się na miej­scu, za­bez­pie­czył kij. Gdyby nie oni, nie tra­fiłby w na­sze ręce.

Nils­son zro­bił krótką prze­rwę, przej­rzał no­tatki i kon­ty­nu­ował:

– Na kiju zna­leź­li­śmy ślady krwi i resztki włó­kien.

Prze­su­nął dło­nią po gło­wie i na­gle roz­ja­śnił się jak dziecko, które do­stało mnó­stwo pre­zen­tów pod cho­inkę.

– Nie rób­cie ta­kich po­nu­rych min. Na uchwy­cie kija zna­leź­li­śmy piękne od­ci­ski pal­ców. Mam na­dzieję, że ra­port koń­cowy bę­dzie go­towy po po­łu­dniu.

Po tych sło­wach trza­snął o stół pli­kiem pa­pie­rów, które trzy­mał w ręce, aż wszy­scy pod­sko­czyli na swo­ich miej­scach.

– Tyle z mo­jej strony. Je­śli nie ma py­tań, będę le­ciał. Mam mnó­stwo pracy.

– Dzięki – po­wie­działa Berg­man, a gdy Nils­son wy­cho­dził z po­koju, unio­sła rękę na znak po­że­gna­nia.

– Na ra­zie słabo to wszystko wy­gląda, ale mam na­dzieję, że kan­tor, który na­dal leży w szpi­talu, okaże więk­szą chęć do współ­pracy. Mu­simy mu tylko po­wie­dzieć, jaki los spo­tkał Karls­sona, bo prze­cież obaj zo­stali po­bici tego sa­mego ranka. Vi­king i Ka­rin: po­je­dzie­cie do szpi­tala, żeby wy­cią­gnąć z kan­tora, co się da, a po­tem zbierz­cie jak naj­wię­cej in­for­ma­cji na te­mat Karls­sona. Może go coś łą­czyć z Wil­helms­so­nem, cho­ciaż na tę chwilę wiele wska­zuje na to, że wy­wo­dzą się z dwóch róż­nych śro­do­wisk. Przy oka­zji po­szu­kaj­cie też cze­goś o kan­to­rze. Ka­rin bę­dzie od­po­wie­dzialna za kon­takty z tech­ni­kami. Po­in­for­muj ich o tym, za­nim wy­je­dzie­cie w te­ren.

– Okej.

– Tho­mas zaj­mie się prze­słu­chi­wa­niem miesz­kań­ców. Sprawdź, czy nie wpły­nęły ja­kieś in­for­ma­cje od ku­rie­rów, tak­sów­ka­rzy, do­star­czy­cieli ga­zet i pra­cow­ni­ków służb oczysz­cza­nia mia­sta. Upew­nij się, czy nie zgło­sił się ja­kiś świa­dek, który coś wi­dział albo sły­szał.

– A te­le­fon ko­mór­kowy?

– Sprawdź bil­lingi, może z nich się do­wiemy, po co Karls­son przy­je­chał do Göte­borga. Ka­rin i Vi­king spraw­dzą rze­czy, które zo­stały po nim w szpi­talu.

– Jaka obo­wią­zuje teza ro­bo­cza?

Py­ta­nie za­dała jedna z po­li­cjan­tek, która prze­słu­chi­wała miesz­kań­ców. Wy­glą­dała na dwa­dzie­ścia pięć lat i na­zy­wała się Ma­lin Skogsby. W cza­sie od­prawy przy­sta­wiał się do niej Al­freds­son, co skrzęt­nie od­no­to­wała Berg­man. Wy­da­wało mu się, że po­nie­waż jest byłą gwiazdą te­le­wi­zyjną, żadna ko­bieta mu się nie oprze. Za każ­dym ra­zem mu­siał się utwier­dzać w prze­ko­na­niu, że po­trafi po­de­rwać każdą nową po­li­cjantkę. Na przy­kład Skogsby, która miała dłu­gie, ja­sne włosy, ciem­no­nie­bie­skie oczy i do­łeczki w po­licz­kach.

– Mo­żemy wy­klu­czyć tezę o na­pa­dzie ra­bun­ko­wym, ale niech każdy sam się wy­po­wie na ten te­mat. Jaka jest wa­sza opi­nia?

Po­li­cjantka prze­su­nęła wzro­kiem po ze­bra­nych. Wszy­scy mieli sku­pione, po­ważne miny.

– Zga­dzam się, że sprawca nie za­mie­rzał ob­ra­bo­wać swo­ich ofiar – od­parła ostroż­nie Skogsby. – Je­śli jed­nak za­ło­żymy, że mamy do czy­nie­nia z jed­nym i tym sa­mym sprawcą, mo­gło mu za­le­żeć na czymś, co ofiary miały przy so­bie. Być może coś im jed­nak za­brał, cho­ciaż nie­ko­niecz­nie było to coś, o czym w pierw­szym od­ru­chu zwy­kle my­ślimy… port­fel, te­le­fon ko­mór­kowy…

– Kon­ty­nuuj – po­wie­działa za­chę­ca­ją­cym to­nem Berg­man.

– To tylko luźna uwaga, nic wię­cej.

– Cie­kawa teo­ria, która do­wo­dzi, że nie na­leży się zbyt wcze­śnie za­my­kać na nowe su­ge­stie. Wróćmy jed­nak do mo­tywu. Ja­kie mo­gły być inne przy­czyny po­bi­cia?

– Ho­mo­fo­bia – rzu­cił Al­freds­son, a reszta osób mu przy­tak­nęła.

– Zga­dzam się z tobą. Co jesz­cze?

Od­po­wie­działo jej mil­cze­nie, więc przy­stą­piła do roz­dzie­la­nia za­dań.

– Ja i Nina od­wie­dzimy pa­nią Cron­ström, po­roz­ma­wiamy z po­li­cjan­tami z Greb­be­stad i za­sta­no­wimy się, co da­lej. Czy każdy wie, co ma ro­bić?

Wszy­scy ski­nęli gło­wami.

– Świet­nie. Wi­dzimy się o dru­giej – za­koń­czyła Berg­man, po czym zwró­ciła się do Niny, która na­dal sie­działa przy stole. – Za­dzwoń do za­kładu me­dy­cyny są­do­wej i spy­taj, na kiedy pla­nują sek­cję zwłok Karls­sona. Nie mo­żemy jej prze­oczyć.

– Ja­sne.

– Przed wy­jaz­dem za­dzwo­nię do Hult­berga i Svahna i umó­wię się z nimi na lunch. Za­mów nam sa­mo­chód. Spo­tkamy się za kwa­drans przed wej­ściem.

– „Nie ma pro­blema” – stwier­dziła Ha­mil­ton i wy­szła z po­koju.

Berg­man była za­do­wo­lona, że ma w eki­pie lu­dzi, z któ­rymi tak do­brze się do­ga­duje i któ­rzy nie kwe­stio­nują jej po­le­ceń. Po­lu­biła zwłasz­cza Ninę, bo ni­gdy nie do­szło mię­dzy nimi do kłótni ani nie­po­ro­zu­mień. Kwa­drans póź­niej obie sie­działy w nie­ozna­ko­wa­nym ra­dio­wo­zie. Pro­wa­dziła Ha­mil­ton. Sek­cja zwłok miała się za­cząć na­stęp­nego dnia o ósmej rano. Sto­lik na lunch z po­li­cjan­tami z Greb­be­stad też był za­re­zer­wo­wany.

Wtorek, 18 kwietnia

Godzina 10.13

Berg­man wci­snęła dzwo­nek przy drzwiach miesz­ka­nia Marty Cron­ström. W środku roz­legł się prze­szy­wa­jący dźwięk, a kiedy ucichł, usły­szała szmery, jakby ktoś pod­szedł do drzwi i cze­kał na ko­lejny dzwo­nek. Obie po­li­cjantki od razu się do­my­śliły, że star­sza pani ob­ser­wuje je przez wi­zjer, dla­tego z miej­sca wy­pro­du­ko­wały wzbu­dza­jący uf­ność uśmiech i spoj­rzały w stronę ma­łego, okrą­głego, szkla­nego otworu. Ich po­stawa zo­stała na­tych­miast wy­na­gro­dzona, po­nie­waż pani Cron­ström uchy­liła drzwi. Przed otwar­ciem na całą sze­ro­kość chro­nił je łań­cuch.

– Dzień do­bry – za­częła Ha­mil­ton i wy­cią­gnęła rękę. Do­brze za­pa­mię­tała to, co Cron­ström po­wie­działa w swoim pierw­szym ze­zna­niu, a mia­no­wi­cie, że za­zwy­czaj wstaje o czwar­tej nad ra­nem. Te­raz było wpół do je­de­na­stej. Ha­mil­ton oka­zała le­gi­ty­ma­cję służ­bową i spy­tała: – Po­znaje mnie pani? Na­zy­wam się Nina Ha­mil­ton i pra­cuję w po­li­cji.

– Wpraw­dzie je­stem już stara, ale jesz­cze nie cier­pię na skle­rozę – wy­ce­dziła przez zęby star­sza pani. Za­nim jed­nak zdjęła łań­cuch, żeby uchy­lić drzwi o ko­lejne dwa­dzie­ścia cen­ty­me­trów, uważ­nie jej się przyj­rzała.

– To moja sze­fowa – wy­ja­śniła Ha­mil­ton. Berg­man oka­zała swoją le­gi­ty­ma­cję służ­bową, a Cron­ström bez żad­nego za­że­no­wa­nia zmie­rzyła po­li­cjantkę wzro­kiem od stóp do głów. Po dłu­giej chwili na jej twa­rzy uka­zał się wstrze­mięź­liwy uśmiech.

– Po­wie­dzia­łam mo­jej sze­fo­wej, że w po­nie­dzia­łek rano za­cho­wała się pani bar­dzo dziel­nie. Za­dzwo­niła pani na nu­mer alar­mowy i we­zwała ka­retkę.

– Mu­sia­łam za­dzwo­nić dwa razy, za­nim w końcu przy­je­chali. Speł­ni­łam tylko swój oby­wa­tel­ski obo­wią­zek. Inne za­cho­wa­nie by­łoby dla chrze­ści­ja­nina nie do po­my­śle­nia.

Wy­po­wia­da­jąc te słowa, Cron­ström za­darła lekko brodę.

– Święta prawda – zgo­dziła się z nią Berg­man. – Mu­szę jed­nak przy­znać, że nie wszy­scy za­cho­wują się tak dziel­nie jak pani, dla­tego po­li­cja do­ce­nia oby­wa­teli, któ­rzy wspie­rają ją w pracy. Taka po­stawa czę­sto uła­twia nam na­sze dzia­ła­nia. Kiedy usły­sza­łam, jak się pani za­cho­wała, po­sta­no­wi­łam od­wie­dzić pa­nią oso­bi­ście.

Cron­ström zro­biła prze­mą­drzałą minę i za­darła brodę jesz­cze wy­żej.

– Przy­nio­sły­śmy tro­chę cia­stek do kawy – po­wie­działa Ha­mil­ton, uno­sząc pu­dełko ob­wią­zane zło­tym sznur­kiem. – Ale je­śli jest pani za­jęta, nie bę­dziemy nie­po­trzeb­nie za­bie­rać czasu.

Na re­ak­cję cze­kała nie dłu­żej niż pół se­kundy. Cron­ström na­tych­miast otwo­rzyła drzwi na całą sze­ro­kość i wpu­ściła obie po­li­cjantki do miesz­ka­nia.

– Pro­szę wejść, na­sta­wię kawę – od­parła przy­mil­nym to­nem.

Berg­man i Ha­mil­ton wy­mie­niły po­ro­zu­mie­waw­cze spoj­rze­nia. Do­szły do wnio­sku, że udało im się udo­bru­chać sta­ruszkę. Te­raz będą mu­siały ją na­kło­nić, żeby opo­wie­działa, co na­prawdę wi­działa w nocy.

Berg­man ro­zej­rzała się do­świad­czo­nym wzro­kiem po przed­po­koju. Po le­wej stro­nie zo­ba­czyła drzwi z na­pi­sem „WC”, po pra­wej półkę na czapki, za którą znaj­do­wały się drzwi pro­wa­dzące do sy­pialni. Stały w niej szafka nocna i po­je­dyn­cze łóżko, nad któ­rym wi­siał duży drew­niany krzyż. Kilka me­trów da­lej wcho­dziło się z przed­po­koju na lewo do kuchni, ale Cron­ström skrę­ciła w prawo i wpro­wa­dziła obie po­li­cjantki do prze­ła­do­wa­nego me­blami po­koju dzien­nego. Główne miej­sce zaj­mo­wał w nim kom­plet wy­po­czyn­kowy w stylu Ka­rola XIV Jana, na któ­rym le­żało kilka ha­fto­wa­nych po­du­szek. Obok stały dwa małe sto­liki na­kryte ko­ron­ko­wymi ser­we­tami. W każ­dym rogu po­koju stał kwiet­nik z pa­prot­kami, na ścia­nach wi­siały ha­fto­wane ma­katki z re­li­gij­nymi cy­ta­tami i mo­ty­wami. Przy jed­nej z dłu­gich ścian stał re­gał, ale za­miast ksią­żek wy­peł­niony był por­ce­la­no­wymi anioł­kami róż­nej wiel­ko­ści i kształtu.

Na jed­nej z pó­łek stało po­nad dwa­dzie­ścia ro­dzin­nych zdjęć opra­wio­nych w ramki. Na krót­szej ścia­nie znaj­do­wały się trzy wy­cho­dzące na ulicę okna. Co cie­kawe, na pa­ra­pe­tach nie było kwia­tów ani por­ce­la­no­wych fi­gu­rek, le­żały tam za to zro­bione na szy­dełku ser­wety. Berg­man się do­my­śliła, dla­czego tak jest, do­piero wtedy, gdy na jed­nym z pa­ra­pe­tów zo­ba­czyła lor­netkę. Naj­wi­docz­niej star­sza pani wła­śnie tak spę­dzała dłu­gie, sa­motne dni: ob­ser­wo­wała ulicę, pie­lę­gno­wała kwiaty i in­te­re­so­wała się wszyst­kim, co zwró­ciło jej uwagę. Berg­man wzdry­gnęła się na myśl o star­szych oso­bach, dla któ­rych je­dyną roz­rywką w ciągu dnia było sie­dze­nie w oknie i ob­ser­wo­wa­nie in­nych lu­dzi. To był ich je­dyny spo­sób na za­bi­cie upły­wa­ją­cego czasu.

– Pro­szę usiąść, przy­niosę kawę – po­wie­działa Cron­ström i wzięła ze stołu pu­dełko z ciast­kami, które po­ło­żyła tam Ha­mil­ton. Po­cze­kała, aż obie po­li­cjantki zajmą wska­zane im miej­sca, i po­czła­pała do kuchni z pu­deł­kiem w jed­nej i la­ską w dru­giej ręce. Kiedy roz­legł się trzask por­ce­lany, Ha­mil­ton spy­tała szep­tem:

– Ty czy ja?

– Ty – od­parła Berg­man. Ha­mil­ton wstała z ka­napy i po­szła do kuchni.

– Czy mogę ja­koś po­móc?

Cron­ström wzdry­gnęła się na dźwięk jej głosu i unio­sła głowę znad tacy, którą za­mie­rzała za­nieść do po­koju. Ha­mil­ton od­nio­sła wra­że­nie, że nie tylko ją prze­stra­szyła, ale także zde­ner­wo­wała.

– Po co się pani tak skrada? Czego tu pani szuka? Wiem, że po­li­cjanci są szko­leni, żeby się tak za­cho­wy­wać.

– Prze­pra­szam, ale nie chcia­łam pani prze­stra­szyć – od­parła Ha­mil­ton. Wie­działa, że stąpa po cien­kiej li­nie. – Ma pani piękne miesz­ka­nie, które przy­po­mina mi dom mo­jej babci. Ona też miała mnó­stwo ład­nych przed­mio­tów, stały do­słow­nie wszę­dzie. Kiedy by­ły­śmy dziećmi, mu­sia­ły­śmy się za­cho­wy­wać grzecz­nie, żeby cze­goś nie zrzu­cić i nie znisz­czyć. Ta­kie wy­cho­wa­nie zo­staje w czło­wieku na długo.

Cron­ström od razu zła­god­niała i po­pa­trzyła na nią bar­dziej przy­ja­znym wzro­kiem.

– No pro­szę. Wi­dzę, że zo­stała pani wy­cho­wana we wła­ściwy spo­sób. Pro­szę wy­ło­żyć ciastka na ta­le­rzyk, który stoi na stole.

Ha­mil­ton ski­nęła głową i po­czuła się jak małe, nie­grzeczne dziecko: zo­stała skar­cona, ale po chwili ktoś się nad nią uli­to­wał. Za­brała się do roz­wią­zy­wa­nia sznurka, któ­rym było owi­nięte pu­dełko. Wo­lała nie pro­sić o no­życzki, żeby znowu nie prze­stra­szyć go­spo­dyni. Roz­wią­zy­wała sznu­rek i roz­glą­dała się po kuchni. Stół na­kryty był starą ce­ratą w biało-czer­woną kratę. Od razu się do­my­śliła, po któ­rej stro­nie sia­dała Cron­ström, bo w miej­scu, które znaj­do­wało się przy oknie, wzór był wy­tarty. Mo­gło to zna­czyć, że wła­ści­cielka miesz­ka­nia spę­dzała tam wiele go­dzin. Na oknie stało ra­dio, za to bra­ko­wało kwia­tów i in­nych ozdob­nych dro­bia­zgów. Po­de­szła do szyby, żeby spraw­dzić, jaki wi­dok roz­ciąga się z kuchni na ulicę.

W tym sa­mym cza­sie Berg­man roz­glą­dała się po po­koju. Po­de­szła do sto­ją­cego przy oknie stołu i stwier­dziła, że miej­sce, z któ­rego ka­retka za­brała kan­tora, znaj­duje się bli­sko okna. Cron­ström na pewno wi­działa, jak po­li­cjanci za­bez­pie­czają te­ren. Je­śli sie­działa tu w po­nie­dzia­łek rano, na pewno wi­działa też atak na kan­tora, cho­ciaż dzień był desz­czowy i mgli­sty. Ko­biety w jej wieku boją się ze­zna­wać prawdę, bo nie chcą być w nic za­mie­szane, a mimo to dwa razy we­zwała ka­retkę. Coś jej w tym wszyst­kim nie pa­so­wało. Jesz­cze raz po­pa­trzyła na zdję­cia na półce. Jej uwagę przy­kuła czarno-biała fo­to­gra­fia przed­sta­wia­jąca parę młodą. Wy­da­wało jej się, że roz­po­znaje na niej Martę Cron­ström. Są­dząc z wieku, mo­gła to być jej fo­to­gra­fia ślubna. Prze­le­ciała wzro­kiem po in­nych zdję­ciach, wró­ciła pod okno i za­częła ob­ser­wo­wać uliczny tłum.

Kiedy Ha­mil­ton i Cron­ström wró­ciły do po­koju, Berg­man sie­działa na ka­na­pie. Nie prze­szka­dzała go­spo­dyni, gdy ta na­le­wała kawę i czę­sto­wała je cia­stecz­kami. W końcu jed­nak skie­ro­wała roz­mowę na to, co obie z Niną chciały usły­szeć:

– Jak już wcze­śniej mó­wi­łam, bar­dzo do­ce­niamy, że na wi­dok le­żą­cego na ulicy czło­wieka za­dzwo­niła pani pod nu­mer alar­mowy i we­zwała ka­retkę. Chcia­ły­by­śmy usły­szeć coś wię­cej o tym, co się wtedy wy­da­rzyło. Na przy­kład o któ­rej go­dzi­nie za­uwa­żyła pani tam­tego męż­czy­znę i tak da­lej.

– Opo­wie­dzia­łam już wszystko, co wiem. Nic wię­cej nie mam do do­da­nia.

– Nie­któ­rzy świad­ko­wie przy­po­mi­nają so­bie o nie­któ­rych szcze­gó­łach po pew­nym cza­sie… – za­częła Berg­man, za­wie­sza­jąc głos i nie koń­cząc zda­nia.

– Nie wi­dzia­łam nic oprócz tego, co ze­zna­łam. Nie chcę być za­mie­szana w tę sprawę tylko dla­tego, że so­bie nie ra­dzi­cie. Zo­staw­cie starą ko­bietę w spo­koju.

– Dziś rano zmarł męż­czy­zna, do któ­rego we­zwała pani po­moc. Śmierć na­stą­piła na sku­tek ob­ra­żeń do­zna­nych w cza­sie na­padu. Oprócz pani nie mamy in­nych świad­ków, dla­tego by­łoby do­brze, gdyby spró­bo­wała so­bie pani przy­po­mnieć, co do­kład­nie wi­działa.

Kiedy Cron­ström usły­szała o śmierci po­bi­tego męż­czy­zny, drgnęła. W jej oczach po­ja­wiło się coś, co przy­po­mi­nało strach.

– Po­wta­rzam, że nic nie wi­dzia­łam – syk­nęła z taka siłą, że ślina pry­snęła jej na brodę. Wstała z ka­napy, wska­zała po­li­cjant­kom przed­po­kój i po­wie­działa: – Pro­szę już iść. Gdyby tu był mój syn albo bło­go­sła­wio­nej pa­mięci mąż, już dawno wy­rzu­ci­liby was za drzwi. Je­ste­ście bez­czelne! Pro­szę wyjść.

– Tego sa­mego ranka ktoś po­bił w po­dobny spo­sób in­nego męż­czy­znę – kon­ty­nu­owała spo­koj­nym gło­sem Berg­man, która na­wet nie wstała z ka­napy. – Po­dej­rze­wamy, że to ten sam sprawca. Uwa­żamy, że wi­działa pani wię­cej, niż nam opo­wie­działa.

Cron­ström przez długą chwilę mil­czała, po czym po­de­szła do okna i długo przez nie pa­trzyła, jakby się za­sta­na­wiała, co zro­bić. W końcu od­wró­ciła się i spoj­rzała na Berg­man.

– Nasz Pan przy­go­to­wał dla każ­dego inny plan ży­cia. Tych, któ­rzy są nie­po­słuszni, ka­rze.

– Nie­po­słuszni? Chce pani po­wie­dzieć, że obaj męż­czyźni zo­stali po­bici, bo Bóg chciał ich w ten spo­sób uka­rać?

– To oczy­wi­ste. Inny po­wód nie ist­nieje. No ale do­syć tego, pro­szę już wyjść. Je­stem zmę­czona i mu­szę się po­ło­żyć. Mam w końcu osiem­dzie­siąt trzy lata. Nie zniosę dłu­żej tych in­sy­nu­acji. Już mó­wi­łam, że nie chcę być za­mie­szana w ta­kie dziwne sprawy. Wy­star­czy tego.

– Nie bę­dziemy pani dłu­żej mę­czyć – od­parła Berg­man. Za­uwa­żyła, że Cron­ström rze­czy­wi­ście wy­gląda na zmę­czoną, i do­szła do wnio­sku, że nic wię­cej z niej nie wy­cią­gną. – Gdyby jed­nak przy­po­mniała pani so­bie coś, co mo­głoby nam po­móc, bę­dziemy bar­dzo wdzięczne.

Berg­man po­dała jej swoją wi­zy­tówkę.

– Pro­szę dzwo­nić o każ­dej po­rze dnia i nocy do mnie albo do pani in­spek­tor Niny Ha­mil­ton. Dzię­ku­jemy za po­świę­cony nam czas.

Po­li­cjantki po­że­gnały się i wy­szły. Kiedy za­jęły miej­sca w sa­mo­cho­dzie, Ha­mil­ton wy­buch­nęła śmie­chem.

– „Nasz Pan przy­go­to­wał dla każ­dego z nas inny plan ży­cia. Tych, któ­rzy są nie­po­słuszni, ka­rze” – prze­drzeź­niała sta­ruszkę, po czym do­dała ści­szo­nym gło­sem: – Cie­kawe, jaki plan Bóg ma dla mnie. Nino Ha­mil­ton, bę­dziesz ko­chać swo­jego fa­ceta, dwójkę wa­szych dzieci, psa, parę cho­mi­ków i te­ściową i nie opu­ścisz ich w szczę­ściu ani w nie­szczę­ściu. Nie za­po­mnij, że masz też sprzą­tać, prać i po­zwa­lać się ob­ra­żać sta­rym ba­bom.

– Co o niej my­ślisz? – spy­tała z Berg­man, za­pi­na­jąc pas bez­pie­czeń­stwa.

Ha­mil­ton opo­wie­działa, co wi­działa w kuchni.

– Ma so­koli wzrok i używa go do wy­szy­wa­nia ma­ka­tek albo szpie­go­wa­nia lu­dzi przez okno. My­ślę, że obie te rze­czy robi na­raz. Czy za­uwa­ży­łaś tu ja­kie­kol­wiek oku­lary?

– Nie. Poza tym w ca­łym miesz­ka­niu nie było odro­biny ku­rzu.

– Cze­kała na nas, bo czuła, że przyj­dziemy. Była przy­go­to­wana na na­szą wi­zytę i wie­działa, co po­wie. Wczo­raj, kiedy przy­szłam do niej z Vi­kin­giem, była zszo­ko­wana na­szą wi­zytą. Od­nio­słam wra­że­nie, że cze­goś się bała.

– Wy­gląda na to, że strach mi­nął. Cie­kawe dla­czego.

Wtorek, 18 kwietnia

Godzina 11.52

Po po­wro­cie na ko­mendę Berg­man i Ha­mil­ton po­de­szły do re­cep­cji, żeby się umó­wić na spo­tka­nie z po­li­cjan­tami z Greb­be­stad. Za­stały tam mnó­stwo in­te­re­san­tów. Hult­berg i Svahn mieli pełne ręce ro­boty.

– Wła­ści­wie to mogę iść z nimi na ten lunch sama – za­pro­po­no­wała Berg­man. – Zo­ba­czymy się na od­pra­wie.

– Nie ma sprawy – od­parła Ha­mil­ton. – Mam mnó­stwo spraw do za­ła­twie­nia.

Na ko­ry­ta­rzu Berg­man na­tknęła się na Skogsby.

– Jak mi­nął dzień?

– Z tego, co wiem, nie po­su­nę­li­śmy się za da­leko. Dziwna sprawa: do­szło do dwóch na­pa­dów, ale nikt nic nie wi­dział ani nie sły­szał. Zro­bi­łam so­bie prze­rwę na obiad.

– A co byś po­wie­działa na lunch na koszt firmy?

– Czemu nie? A co to za oka­zja?

– To lunch po­że­gnalny – od­parła Berg­man, wska­zu­jąc Hult­berga i Svahna. Obaj po­li­cjanci wła­śnie zmie­rzali w ich kie­runku.

Wtorek, 18 kwietnia

Godzina 13.59

Lunch prze­bie­gał w tak mi­łej at­mos­fe­rze, że cała czwórka za­sie­działa się w lo­kalu. W pew­nej chwili Berg­man uświa­do­miła so­bie, że może się spóź­nić na od­prawę. Po po­wro­cie na ko­mendę po­je­chała windą na trze­cie pię­tro i szyb­kim kro­kiem udała się do sali, w któ­rej zwy­kle od­by­wały się ta­kie spo­tka­nia. We­szła do środka z du­szą na ra­mie­niu i w tym sa­mym mo­men­cie wszyst­kie spoj­rze­nia sku­piły się na niej. Spoj­rzała na cy­frowy ze­gar ścienny. Po­ka­zy­wał punkt czter­na­stą. Zdą­żyła.

– Dzień do­bry – po­wie­działa lekko zdy­sza­nym gło­sem i ro­zej­rzała się po sali. Wszyst­kie osoby, które były na ran­nej od­pra­wie, za­mel­do­wały się też na tej po­po­łu­dnio­wej. – Za pięć mi­nut do­łą­czy do nas Ma­lin, która wła­śnie par­kuje sa­mo­chód. Za­czniemy, kiedy przyj­dzie. Kto nie zdą­żył na­lać so­bie kawy, może to zro­bić te­raz.

Nie­które osoby po­pa­trzyły na nią zdu­mio­nym wzro­kiem, ale nikt z wy­jąt­kiem Al­freds­sona się nie ode­zwał. Po­li­cjant skrzy­żo­wał ra­miona i spy­tał:

– Chcesz po­wie­dzieć, że Ma­lin zo­stała twoją szo­ferką? My­śla­łem, że ra­zem z mo­imi ludźmi prze­słu­chuje miesz­kań­ców oko­licz­nych do­mów przy An­dra Lång­ga­tan.

Po tych sło­wach Al­freds­son wstał i ru­szył do drzwi. Berg­man po­czuła, jak ogar­nia ją złość. Zde­ner­wo­wana jego ko­men­ta­rzem wy­szła z sali i po­szła z nim do au­to­matu.

– Wy­sła­łam ci wia­do­mość, ale naj­wi­docz­niej jej nie czy­ta­łeś. Za­bra­łam Ma­lin tylko na go­dzinę, więc się mnie nie cze­piaj. Ja­koś nie pro­te­sto­wa­łeś, kiedy od­ry­wa­łam cię od two­ich obo­wiąz­ków, że­byś za­ła­twił sprawę, która była znacz­nie waż­niej­sza.

– Okej, okej. Mam mało lu­dzi i mnó­stwo osób do prze­słu­cha­nia. Po­trze­buję wzmoc­nie­nia.

– Omó­wimy to póź­niej z Ting­strömem. Jest już Ma­lin… wra­camy do sali i za­czy­namy. Kto chce za­cząć? Czy ktoś ma do za­ko­mu­ni­ko­wa­nia coś waż­nego?

Berg­man cze­kała, ale nikt się nie kwa­pił, żeby za­cząć. Z do­świad­cze­nia wie­działa, że gdy za­cznie od­po­wied­nia osoba, można oszczę­dzić dużo czasu. Uwa­żała, że wpro­wa­dza­nie z góry usta­lo­nej ko­lej­no­ści nie ma sensu. Naj­waż­niej­sze jest to, żeby jako pierw­szy głos za­brał ktoś, kto wie, że ma do prze­ka­za­nia coś waż­nego, co może sta­no­wić prze­łom w śledz­twie. Je­śli na sa­mym po­czątku po­ja­wiają się w prze­ka­zie od­po­wied­nie fakty, inni mogą je uzu­peł­niać wła­snymi in­for­ma­cjami. Dzięki temu śledz­two ru­sza z miej­sca, a po­my­sły na to, jak je pro­wa­dzić da­lej, po­ja­wiają się jakby same z sie­bie. Berg­man zda­wała so­bie sprawę, że ko­muś, kto nie wie, jak wy­glą­dają jej od­prawy albo kto jest na nich pierw­szy raz, mogą się wy­dać cha­otyczne. Za to ci, któ­rzy pra­cują z nią od lat, ce­nią taki spo­sób or­ga­ni­zo­wa­nia spo­tkań, które przy­po­mi­nają bu­rzę mó­zgów.

Ona sama jest zda­nia, że spo­sób, w jaki pro­wa­dzi śledz­twa, jest bar­dzo kre­atywny. Na or­ga­ni­zo­wa­nych przez nią od­pra­wach wszy­scy mają pełną swo­bodę wy­po­wie­dzi i każda teza roz­pa­try­wana jest z uwagą. Nie ma miej­sca na ogra­ni­cze­nia ani my­śle­nie w ści­śle okre­ślo­nych ra­mach. Wpraw­dzie nie­któ­rzy człon­ko­wie jej ekipy są cza­sem trudni do okieł­zna­nia, ale wła­śnie to czyni z nich świet­nych śled­czych. Cho­dzi tylko o to, żeby stwo­rzyć im od­po­wied­nie wa­runki, za­pew­nić ela­stycz­ność i dać swo­bodę dzia­ła­nia. Nie raz się oka­zy­wało, że z po­zoru sza­lona teza pro­wa­dziła do prze­łomu w śledz­twie i roz­wią­za­nia trud­nej sprawy. To mię­dzy in­nymi dla­tego ma naj­lep­sze sta­ty­styki wy­kry­wal­no­ści i wiele osób chce z nią współ­pra­co­wać. Jed­nak dzi­siaj było ina­czej. Nikt się nie pa­lił do za­bra­nia głosu, więc zwró­ciła się do Jo­hans­sona i Falk, któ­rzy sie­dzieli obok sie­bie.

– Za­cznijmy od kan­tora Wil­helms­sona, który na­dal leży w szpi­talu. Czy dzi­siaj był bar­dziej skłonny do współ­pracy?

– Jak na kan­tora to praw­dziwy zimny drań. Ta­kie jest moje zda­nie. Stale po­wta­rza, że nie prze­by­wał w nie­do­zwo­lo­nym miej­scu ani nie zro­bił nic, co by­łoby sprzeczne z pra­wem. Mówi, że prze­śla­du­jemy nie­win­nego czło­wieka, i twier­dzi, że nie ma po­ję­cia, kim jest druga ofiara na­padu. Po­wie­dzie­li­śmy mu, że Karls­son zmarł na sku­tek ob­ra­żeń, ale tylko wzru­szył ra­mio­nami.

– Trzeba go bę­dzie znowu prze­słu­chać.

– My­ślę, że on się cze­goś boi.

– Tym bar­dziej ma uza­sad­niony po­wód, żeby po­wie­dzieć prawdę. Czego się do­wie­dzie­li­ście o Karls­so­nie?

– Miesz­kał w Greb­be­sta­dzie przy ulicy Slin­ge­rvägen. Był ka­wa­le­rem, jeź­dził no­wym audi TT, nie­ka­rany. W jego port­felu zna­leź­li­śmy ty­siąc dwie­ście ko­ron, kartę Ma­ster­card, prawo jazdy, kartę klienta sieci ICA, kartę wstępu do krę­gielni w Ström­stad i roczną kartę na tam­tej­szą pły­wal­nię. Oprócz tego w port­felu była wi­zy­tówka sa­lonu fry­zjer­skiego w Greb­be­stad i ulotka re­kla­mu­jąca re­stau­ra­cję Hamn­kro­gen. Też w Greb­be­stad.

Falk przej­rzała swoje no­tatki i kon­ty­nu­owała:

– Na ra­zie nie udało nam się na­mie­rzyć ni­kogo z jego ro­dziny, ale w jego te­le­fo­nie zna­leź­li­śmy tro­chę nu­me­rów. Wśród tych, na które dzwo­nił ostat­nio, je­den jest nie­znany. W kon­tak­tach zna­leź­li­śmy mię­dzy in­nymi nu­mery do krę­gielni i na pły­wal­nię. Dzwo­ni­li­śmy do re­stau­ra­cji Hamn­kro­gen, ale nikt z per­so­nelu, który tam za­sta­li­śmy, nie znał Karls­sona. Po­dob­nie było w sa­lo­nie fry­zjer­skim. Wspo­mniany nie­znany nu­mer na­le­żał do nie­za­re­je­stro­wa­nego abo­nenta, który uży­wał karty pre­paid. Pró­bo­wa­li­śmy się do niego do­dzwo­nić, ale za każ­dym ra­zem włą­czała się au­to­ma­tyczna se­kre­tarka. Zwró­ci­li­śmy się do ope­ra­tora o udo­stęp­nie­nie bil­lin­gów Karls­sona za ostat­nie dwa mie­siące. W su­mie nie mamy nic kon­kret­nego, więc ju­tro po­je­dziemy do Greb­be­stad, żeby tro­chę po­szpe­rać.

– Do­bry po­mysł – stwier­dziła Berg­man. – Ja i Nina roz­ma­wia­ły­śmy przed po­łu­dniem z Martą Cron­ström. Uwa­żamy, że wi­działa przez okno coś, co mo­gło mieć zwią­zek z obu po­bi­ciami, ale z ja­kie­goś po­wodu nie chce nam o tym po­wie­dzieć. W oknie spę­dza chyba wiele go­dzin. W cza­sie roz­mowy spra­wiała wra­że­nie po­de­ner­wo­wa­nej i po­iry­to­wa­nej, a jej ko­men­ta­rze były po­zba­wione wraż­li­wo­ści i na­ce­cho­wane lo­do­wa­tym chło­dem. Stwier­dziła na przy­kład, że ofiary zo­stały uka­rane za nie­po­słu­szeń­stwo. Uwa­żam, że trzeba spró­bo­wać wy­cią­gnąć od niej wię­cej.

– Zga­dzam się – od­parła Ha­mil­ton. – Pro­po­nuję dać jej tro­chę czasu do za­sta­no­wie­nia. Po­tem ją przy­ci­śniemy.

Berg­man ski­nęła głową na znak, że się zga­dza z tą pro­po­zy­cją.

– Czy Cron­ström wy­ja­śniła, co miała na my­śli, mó­wiąc o ka­rze i nie­po­słu­szeń­stwie? – spy­tał Jo­hans­son. – Od­no­szę wra­że­nie, że jest ko­bietą głę­boko re­li­gijną. Może to ja­kiś cy­tat, który gdzieś usły­szała, i te­raz z całą po­wagą go po­wta­rza? Albo fak­tycz­nie coś wi­działa, ale do­szła do wnio­sku, że czło­wiek, który zo­stał po­bity przed jej do­mem, po pro­stu do­stał to, na co za­słu­żył?

– Wcale by mnie nie zdzi­wiło, gdy­byś miał ra­cję – od­parła Berg­man. – Tak czy ina­czej, jesz­cze z nią nie skoń­czy­li­śmy. My­ślę, że od­cze­kamy kilka dni. To do­bry po­mysł. Dajmy jej tro­chę czasu na uspo­ko­je­nie.

Wszy­scy ski­nęli gło­wami na znak, że się z tym zga­dzają. Berg­man uznała, że może przejść do na­stęp­nego te­matu.

– Ja i Ma­lin wy­bra­ły­śmy się z Hult­ber­giem i Svah­nem na lunch. Jest do­kład­nie tak, jak po­dej­rze­wa­li­śmy: obaj pra­cują tak, jak się to robi w ma­łych miej­sco­wo­ściach. Po­ste­ru­nek w Greb­be­stad li­czy czte­rech funk­cjo­na­riu­szy, ale dwaj nie peł­nią służby: je­den ze względu na wiek, drugi z po­wodu nie­za­li­czo­nego te­stu strze­lec­kiego. Ozna­cza to, że Hult­berg i Svahn sami mu­szą jeź­dzić na pa­trole i pro­wa­dzić więk­szość do­cho­dzeń. Uwa­żają, że w po­cząt­ko­wym eta­pie śledz­twa spo­rzą­dze­nie do­kład­nego zgło­sze­nia nie jest ważne, bo można to zro­bić póź­niej. Więk­szość in­for­ma­cji trzy­mają w gło­wach i byli zdzi­wieni, że ode­brano im nad­zór nad śledz­twami.

Al­freds­son zro­bił iro­niczną minę.

– To brzmi jak sce­na­riusz z kiep­skiej ko­me­dii. A nie py­ta­ły­ście ich, czy nie uży­wają pseu­do­ni­mów Kling i Klang, jak po­li­cjanci z filmu o Pippi Poń­czo­szance?

Berg­man zi­gno­ro­wała jego ko­men­tarz i kon­ty­nu­owała:

– W su­mie nie mieli do prze­ka­za­nia nic wię­cej oprócz tego, co na­pi­sali w ra­por­cie. Za­uwa­żyli jed­nak, że mię­dzy czwartą a szó­stą rano dziel­nica była sprzą­tana. Tho­mas, do­wie­dzia­łeś się cze­goś w tej spra­wie?

– Roz­ma­wia­łem z dy­rek­to­rem Za­rządu Zie­leni Miej­skiej. Prze­śle nam fak­sem sche­mat dzien­nych dy­żu­rów dla tej dziel­nicy i li­stę osób, które tam­tego dnia były w pracy. Na­mie­rzy­łem ku­riera, który w po­nie­dzia­łek rano roz­wo­ził ga­zety na An­dra Lång­ga­tan. Nie wi­dział i nie sły­szał nic, co jego zda­niem by­łoby ważne. Po­wie­dział, że o tej po­rze za­wsze się tam kręcą dziwni lu­dzie. Poza tym było zimno i pa­dał deszcz, a jemu za­le­żało na tym, żeby jak naj­szyb­ciej skoń­czyć. Je­śli cho­dzi o roz­mowy z tak­sów­ka­rzami i miesz­kań­cami, też nie dały żad­nych re­zul­ta­tów.

– Wy­daje mi się, że to bę­dzie duży pro­blem w śledz­twie – za­uwa­żyła Berg­man. – Zbrod­nia zo­stała po­peł­niona na jed­nej z naj­bar­dziej zna­nych ulic Göte­borga, gdzie za­wsze się kręci sporo lu­dzi. Tym­cza­sem nikt nic nie wi­dział ani nie sły­szał. Nino, co z in­for­ma­cjami od osób, które do nas dzwo­nią?

– Nie usły­sza­łam nic, co mo­gli­by­śmy wy­ko­rzy­stać w śledz­twie. Chyba że za ważną in­for­ma­cję uznamy to, że, jak po­wie­dział je­den z dzwo­nią­cych, zbliża się dzień sądu Pań­skiego.

Ha­mil­ton zro­biła prze­rwę, bo wszy­scy spoj­rzeli na nią zdzi­wio­nym wzro­kiem.

– To mi przy­po­mina, co o ka­rze i nie­po­słu­szeń­stwie mó­wiła Cron­ström. Mam na­dzieję, że po kon­fe­ren­cji pra­so­wej wpły­nie wię­cej in­for­ma­cji. Wra­ca­jąc do kwe­stii re­li­gii: kan­tor to też funk­cja re­li­gijna. Czy znamy na­zwi­sko i nu­mer te­le­fonu czło­wieka, który do nas dzwo­nił i ostrze­gał przed koń­cem świata?

– Nie­stety nie. Dzwo­nił z au­to­matu albo z apa­ratu, ko­rzy­sta­jąc z karty typu pre­paid.

– Ro­zu­miem. Bę­dziesz od­po­wie­dzialna za upo­rząd­ko­wa­nie wszyst­kich zgło­szeń. Oso­bom, które je przyj­mują, po­wiedz, że in­te­re­sują nas zgło­sze­nia o te­ma­tyce re­li­gij­nej. A te­raz przejdźmy do spraw przy­ziem­nych – za­koń­czyła i spoj­rzała na Nils­sona z działu tech­nicz­nego.

Tech­nik chrząk­nął i jak zwy­kle prze­cią­gnął dło­nią po gło­wie, żeby wy­gła­dzić resztkę wło­sów.

– Na wspo­mnia­nym kiju stwier­dzi­li­śmy obec­ność włó­kien i wło­sów, za­bez­pie­czy­li­śmy też dwie różne grupy krwi. Jest też sporo od­ci­sków pal­ców, ale pierw­sze spraw­dze­nie nie dało żad­nych wy­ni­ków. Kij zro­biony jest z drewna, ale nie po­tra­fię okre­ślić, jaki to ga­tu­nek. Z tego sa­mego ga­tunku ro­bione są kije do bejs­bola albo do na­szego szwedz­kiego brän­n­bolla. Nie wy­gląda na nowy, ale na ra­zie nic wię­cej nie da się o nim po­wie­dzieć. Pra­cu­jemy nad tym. Czy wy­ko­nano sek­cję zwłok? Cze­kamy na pro­to­kół od le­ka­rza me­dy­cyny są­do­wej, żeby po­rów­nać grupy krwi.

– Bę­dzie go­towy ju­tro – od­parła Berg­man. – Za­mie­rzam być obecna przy sek­cji. Niech od rana każdy się zaj­mie swo­imi spra­wami. Od­prawa o szes­na­stej.

Kiedy wszy­scy za­częli wsta­wać od stołu, zwró­ciła się do Ting­ströma:

– Je­śli prze­słu­cha­nie kan­tora nic nie da, bę­dziemy mu­sieli roz­sze­rzyć śledz­two, ale do tego po­trzeba nam bę­dzie wię­cej lu­dzi.

Ting­ström po­ki­wał w za­my­śle­niu głową i spoj­rzał na ze­ga­rek.

– Za­raz za­czy­namy kon­fe­ren­cję pra­sową. Co mo­żemy po­wie­dzieć?

– Opo­wiemy o śmier­tel­nej ofie­rze, ale nie wspo­mnimy o tym, że mniej wię­cej w tym sa­mym cza­sie zo­stała po­bita druga osoba. Nie wy­mie­nimy na­zwisk, bo nie udało nam się skon­tak­to­wać z ro­dzi­nami ofiar. Kon­fe­ren­cję wy­ko­rzy­stamy do tego, żeby zwró­cić się do spo­łe­czeń­stwa z ape­lem o po­moc.

– Niech tak bę­dzie – zgo­dził się Ting­ström, po czym wy­jął z teczki kra­wat i za­wią­zał go so­bie na szyi.