Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
W jednej z dzielnic Göteborga stoi wzniesiona w XVII wieku twierdza. W jej podziemiach ciągnie się sieć ciemnych, zalewanych wodą korytarzy. Pewnego dnia w jednym z nich odkryte zostają zwłoki piętnastoletniej dziewczyny. Obrażenia na jej ciele wskazują, że pobito ją przed śmiercią. Ślady prowadzą do jednego z grupy sześciu mężczyzn, którzy w chwili śmierci ofiary przebywali w podziemnych korytarzach. Policja jest pewna, że to tylko kwestia czasu, gdy oprawca przyzna się do winy.
Tymczasem dochodzi do kolejnego napadu na nastolatkę, a ślady i zabezpieczone dowody sugerują, że winna jest komisarz Ingrid Bergman. Całe jej życie i kariera zawodowa wiszą na włosku. Bergman wie, że musi znaleźć prawdziwego sprawcę i oczyścić się z podejrzeń.
„Postać” to powieść o rodzinie, przeszłości i nietolerancji. To również czwarta książka z serii, której główną bohaterką jest Ingrid Bergman, komisarz wydziału zabójstw policji kryminalnej w Göteborgu.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 387
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Czas: 9 godz. 38 min
Tytuł oryginału: Silhuetten
Przekład z języka szwedzkiego: Wojciech Łygaś
Copyright © Christina Larsson, 2023
This edition: © Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S, Copenhagen 2023
Projekt graficzny okładki: Anna Slotorsz
Redakcja: Witold Kowalczyk
Korekta: Joanna Kłos
ISBN 978-87-0237-996-9
Konwersja i produkcja e-booka: www.monikaimarcin.com
Wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń jest przypadkowe.
Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S
Klareboderne 3 | DK-1115 Copenhagen K
www.gyldendal.dk
www.wordaudio.se
Ulica Lyckans väg, dzielnica Lorensberg, Göteborg
Środa, 17 stycznia, godzina 23.15
Maria Vargas uśmiechnęła się w myślach. Leżała ukryta wśród krzewów rododendronu koło stawu Näckrosdammen i obserwowała tylną część stojącego przy Lyckans väg domu z murowanym podpiwniczeniem. Nie mogła się nadziwić, że w okolicy panuje taka cisza i spokój, chociaż dzielnica willowa Lorensberg położona jest w centrum Göteborga, rzut kamieniem od głównej ulicy miasta, Avenyn.
W wielu nieruchomościach znajdujących się w tej dzielnicy swoje siedziby miały przedsiębiorstwa i różnego rodzaju instytucje. Wyjątek stanowiła willa należąca do komisarz policji kryminalnej Ingrid Bergman, jedna z nielicznych służących wyłącznie do celów mieszkalnych. Tuż za domem rozciągał się park, który często odwiedzali okoliczni mieszkańcy. Oczywiście nie o tej porze roku, a tym bardziej nie o tak późnej godzinie.
Wiał przenikliwy wiatr, temperatura spadła do kilku stopni powyżej zera. Ci, którzy wyszli na zewnątrz i nie ubrali się stosownie do warunków, z pewnością marzli. W ciągu ostatnich paru godzin Marię Vargas minęło zaledwie kilku przechodniów z psami. W odległości dwudziestu metrów od niej szli z pochylonymi głowami i wsuniętymi głęboko do kieszeni rękami. Zdecydowali się wyjść z domu, mimo konieczności stawienia czoła niskiej temperaturze i przenikliwym porywom wiatru. Jeden z psów nawet ją wyczuł, ale nie zdołał pociągnąć swojego pana w ciemne krzaki porastające teren wokół stawu.
Ostrożnie kucnęła, zwinęła podkładkę, na której leżała, i umieściła ją razem z lornetką w plecaku. Zdjęła grubą czapkę i włożyła kominiarkę, spod której widać było tylko oczy i usta. Wyprostowała się i czujnie rozejrzała po okolicy. Starała się rozprostować kończyny, bo przez dwie ostatnie minuty czuwała nieruchomo z wyostrzonymi do granic zmysłami. Dwa razy głęboko odetchnęła i powoli opuściła porośnięty wysokimi i gęstymi krzewami teren. Kiedy dotarła do oświetlonej ścieżki dla pieszych i rowerzystów, która oddzielała park od porośniętego drzewami ogrodu na tyłach willi, zatrzymała się i czujnym wzrokiem skontrolowała cały teren. Po stwierdzeniu, że w pobliżu nikogo nie ma, szybkim krokiem przeszła na drugą stronę i ponownie znalazła się w cieniu chroniącej ją roślinności. Skulona przebiegła między krzewami, wspięła się na strome zbocze i doszła do kamiennego muru, który odgradzał tylną część domu od reszty terenu. Stąd ruszyła w prawo, wzdłuż muru, aż dotarła do miejsca, w którym rozciągał się otwarty teren. Po drugiej stronie budynku znajdowało się tylne wejście, z którego w dawnych czasach korzystała służba, żeby dyskretnie wchodzić i równie dyskretnie wychodzić. Tą samą drogą dostarczano do domu artykuły spożywcze.
Głęboko odetchnęła. Musi zachować spokój. Wiedziała, że przez parę chwil będzie widoczna na otwartym terenie. Powodem było zewnętrzne oświetlenie umieszczone nad drewnianymi, wygiętymi w łuk drzwiami. Miała przed sobą kilka krytycznych sekund. Długimi susami pokonała odległość dzielącą ją od drzwi, wyprostowała się i wykręciła żarówkę. Wszystko odbyło się tak szybko, że jeśli ktoś ją obserwował, zdążył jedynie zauważyć ludzką sylwetkę, po czym ze zdumieniem stwierdził, że lampa nad wejściem zgasła.
Vargas ponownie znalazła się w bezpiecznych objęciach ciemności i trochę się rozluźniła. Kilka razy uderzyła żarówką o udo, żeby stłuc delikatny żarnik, po czym wkręciła ją wraz z oprawką w poprzednie miejsce. Wsunęła do uszu dwie zatyczki, włożyła nauszniki ochronne i wyjęła niewiele większą od pióra wiecznego latarkę. Spojrzała na zegarek, żeby zapamiętać godzinę, włożyła klucz do zamka i przekręciła. Od tego momentu miała tylko piętnaście minut.
Po wejściu do środka zamknęła za sobą drzwi, zapaliła latarkę i mocnym, wąskim strumieniem światła oświetliła podłogę w przedpokoju. Po prawej stronie zobaczyła schody prowadzące na parter. Znajdowały się dokładnie tam, gdzie zaznaczono je na planie, który wypożyczyła z archiwum miejskiego. Ustawa o swobodnym dostępie do danych okazała się dla niej prawdziwym darem z nieba. Siedem sekund później weszła schodami na parter, na chwilę się zatrzymała i rozejrzała po korytarzu. Następnie przeszła przez salon do biblioteki, w której stał komputer stacjonarny. Otworzyła zewnętrzną kieszeń plecaka i wyjęła z niej dwa pendrive’y. Wykonując te czynności, czuła, jak drżą jej ręce.
Nagle się wzdrygnęła, bo włączył się alarm i cały budynek wypełnił przeszywający, ostry dźwięk. Od tego momentu sekundy zaczęły biec jeszcze szybciej niż przed chwilą. Vargas czuła, jak skacze jej adrenalina, a krew buzuje w żyłach. Włączyła komputer i włożyła do niego pierwszy pendrive. Teraz pozostało jej tylko cierpliwie czekać. Uśmiechnęła się w myślach, bo szybko się okazało, że włamie się do komputera bez marnowania czasu na łamanie hasła. Wyjęła pierwszy pendrive i włożyła drugi. Zapisany na nim program wgrał się na komputer w ciągu piętnastu sekund. Kiedy proces instalacji dobiegł końca, kliknęła w menu słowo START, weszła w wyszukiwarkę i wpisała swoje dane elektroniczne. Sekundę później prostym kliknięciem przesłała na pendrive’a elektroniczny podpis bankowy, po czym wykasowała z wyszukiwarki słowo, które w nią wcześniej wpisała, i wyłączyła komputer. W tej samej chwili alarm ucichł, co oznaczało, że ze wszystkim poradziła sobie w niecałe trzy minuty. Poszło jej znacznie szybciej, niż zakładała. Z ulgą zdjęła słuchawki, wyjęła z uszu zatyczki i razem z pendrive’ami włożyła je do plecaka. Cisza, która panowała w pokoju, była prawie namacalna. Szumiało jej w uszach, więc kilka razy głęboko odetchnęła, żeby uspokoić puls. Starała się przywołać w pamięci rozkład domu, ponieważ jej kolejnym celem była przylegająca do sypialni łazienka.
Weszła do niej, otworzyła jedną z szafek i z zadowoleniem skinęła głową. Znalazła to, po co tu przyszła, a mianowicie szczotkę do włosów i szklankę do płukania ust po umyciu zębów. Wyjęła z plecaka dwie papierowe torebki i do jednej włożyła szklankę, a do drugiej kilkadziesiąt włosów ze szczotki. Teraz została jej do zrobienia ostatnia rzecz. W drodze na prowadzące do piwnicy schody zatrzymała się w przedpokoju przy szafce na klucze i powiesiła w niej zapasowy klucz, który ukradła podczas ostatniej wizyty u Bergman. Już go nie potrzebowała, bo zrobiła duplikat. Miała nadzieję, że Ingrid nie zauważyła jego zniknięcia.
Po wykonaniu wszystkich czynności wyszła z willi i wróciła pod osłonę rododendronów przy stawie. Spojrzała na zegarek i stwierdziła, że to, co zaplanowała, załatwiła w niecałe dziesięć minut. Teraz poczeka, aż zjawi się pracownik firmy ochroniarskiej, a po jego odjeździe znowu włączy alarm.
Miała przed sobą jeszcze kilka godzin pracy.
Siedziba firmy ochroniarskiejUlica Västra Hamngatan, Göteborg
Czwartek, 18 stycznia, godzina 10.15
– Awaria systemu alarmowego? Tylko tyle ma pan do powiedzenia? Czy to potwierdzona informacja? Przecież wasz pracownik nawet nie wszedł do środka, żeby sprawdzić, czy system nadal działa.
Bergman była naprawdę poirytowana. Skrzyżowała ręce na piersi i spojrzała na Christera Hillstranda – ubranego w garnitur trzydziestoparoletniego mężczyznę, który siedział za biurkiem w bezpiecznej odległości od niej.
– Powodem tego, że system sam się włączył, mogła być zużyta bateria backupu – tłumaczył Hillstrand. – Innego wyjaśnienia nie widzę. System, który został zainstalowany w pani domu, ma już kilka ładnych lat. Jego wiek nie jest oczywiście bezpośrednią przyczyną uruchomienia alarmu, ale na tę chwilę nasuwa mi się tylko takie skojarzenie. Sama pani powiedziała, że nic nie wskazuje na włamanie, zwłaszcza że nic nie zostało skradzione. W tej sytuacji mogę jedynie zasugerować instalację któregoś z nowoczesnych systemów alarmowych. Nasza firma dopełniła obowiązków zgodnie z podpisaną przez obie strony umową. Przykro mi z powodu tego, co się stało, i przepraszam za ewentualne uciążliwości, na które była pani narażona, ale sama pani przed chwilą wspomniała, że nie doszło do żadnych uszkodzeń i nic nie zostało skradzione. W tej sytuacji proponuję wizytę jednego z naszych specjalistów od zabezpieczeń, a potem wspólnie ustalimy, jaki należałoby zainstalować system wykorzystujący najnowsze rozwiązania technologiczne.
– Proszę przygotować wyczerpujący raport na temat wszystkich okoliczności związanych z uruchomieniem alarmu. Niech pan poda, o której godzinie alarm się włączał, określi przyczynę i opisze, jak wasza firma na to zareagowała.
Hillstrand zaklął w myślach. Tego dnia zamierzał wyjść z firmy przed południem, żeby zdążyć na trening w siłowni Nautilus, a potem pojechać na długi lunch ze swoją nową dziewczyną Cecilią. Dobrze wiedział, że kobiety uwielbiają mężczyzn o wysportowanej sylwetce, którzy mają muskuły i kaloryfer na brzuchu. Ćwiczenia fizyczne wzmagały jego popęd seksualny, a przy okazji utwierdzały go w przekonaniu, że żadna kobieta mu się nie oprze. Obawiał się, że rozmowa z Bergman może się przeciągnąć i że będzie się musiał obyć bez treningu i seksu.
Sięgnął więc po leżącą na biurku teczkę, wyjął z niej raporty sporządzone przez ochroniarzy, którzy ostatniej nocy jeździli na patrole, i zobowiązująco się uśmiechnął do siedzącej naprzeciwko niego kłótliwej kobiety. W jego własnym interesie leżało, żeby się jej jak najszybciej pozbyć. Z jej sprawą zapoznał się zaledwie kilka minut przed rozmową. Bergman zadzwoniła do firmy pół godziny temu i zapowiedziała, że wkrótce się zjawi. Próbował scedować to na kogoś innego, ale Anita, która rozmawiała z klientką przez telefon, stwierdziła, że równie dobrze sam może się tym zająć. Ostrzegła go też, że kobieta jest natarczywa i na pewno nie da się zbyć byle czym, ponieważ już na wstępie zapowiedziała, że sprawę może zakończyć jedynie spotkanie z ich pracownikiem twarzą w twarz.
– Zobaczmy, co tu mamy… Pierwszy sygnał dotarł do Centrum Powiadamiania Ratunkowego wczoraj o dwudziestej trzeciej czterdzieści jeden. Zgodnie z umową pracownicy Centrum próbowali się z panią skontaktować telefonicznie. Najpierw zadzwonili pod numer stacjonarny, potem pod komórkowy, a ponieważ nie mogli się do pani dodzwonić, zadzwonili do Helene Holmström, bo to jej numer podała nam pani jako drugi numer kontaktowy. Niestety, pani Holmström też nie odebrała.
Udzieliwszy tych wyjaśnień, Hillstrand spojrzał na Bergman pytającym wzrokiem.
– Nie mogłyśmy odebrać, ponieważ w tym samym czasie leciałyśmy samolotem z Bangkoku do Göteborga. Samolot wylądował o piątej rano. Proszę kontynuować.
– W tej sytuacji Centrum Powiadamiania Ratunkowego ponownie się z nami skontaktowało o dwudziestej trzeciej czterdzieści osiem. Kwadrans później jeden z naszych ochroniarzy zjawił się przed pani domem. Z jego raportu wynika, że wszystko było w porządku. Nie zauważył wybitej szyby, śladów uszkodzenia zamka w drzwiach ani nic innego, co mogłoby świadczyć, że doszło do włamania.
– W takim razie co uruchomiło alarm?
– Z raportu wynika, że głównym powodem była awaria magnesów przy drzwiach wejściowych, która sprawiła, że połączenie zostało przerwane. Potem włączyły się dwa czujniki ruchu umieszczone wewnątrz domu.
Hillstrand jeszcze raz sięgnął do teczki z raportami.
– Przebieg wydarzeń związanych z uruchomieniem alarmu wyglądał tak samo za każdym razem, powtórzyło się to pięciokrotnie. Jestem więc prawie na sto procent pewien, że doszło do chwilowego zwarcia. Mogło ono być spowodowane tym, że zbliża się termin wymiany baterii w jednostce sterującej. Z tego co widzę, ostatnia wymiana nastąpiła półtora roku temu. Z podpisanej z panią umowy serwisowej wynika, że w ciągu kilku najbliższych miesięcy trzeba będzie wymienić starą baterię na nową. Jak rozumiem, nie zna się pani na sprawach technicznych, więc wyjaśnię, co się mogło zdarzyć. Otóż niektóre baterie nie wytrzymują całego okresu przewidzianego terminu użytkowania i wtedy dochodzi do takich problemów. Baterie powinny wytrzymać dwa lata, ale ze względów bezpieczeństwa wymieniamy je zwykle o pół roku wcześniej. Właśnie na tym polega nasza praca. Zależy nam na bezpieczeństwie naszych klientów.
Co on bredzi, pomyślała Bergman.
– Oboje wiemy, że jednostka sterująca jest zaopatrywana z gniazdka. Jak pan to wyjaśni?
– Osobie, która się na tych sprawach nie zna, trudno czasem wyjaśnić kwestie techniczne. Przyznaję bez bicia, że w rozmowie z kimś takim nie zawsze potrafię to zrobić w sposób w pełni zrozumiały…
Hillstrand zrobił pauzę, po czym uśmiechnął się dyplomatycznie, odchylił głowę na bok, splótł dłonie i położył je na biurku.
– Najprawdopodobniej doszło do awarii baterii w jednostce sterującej. Do przerw w dostawie prądu mogło dojść wiele razy, a pani niekoniecznie musiała to zauważyć. Mogło to wpłynąć na żywotność baterii.
– Po jakim czasie wasz pracownik zjawił się na miejscu za drugim razem?
Hillstrand przebiegł wzrokiem leżące przed nim kartki.
– Alarm włączył się ponownie o wpół do pierwszej w nocy. Centrum Powiadamiania Ratunkowego próbowało się z panią skontaktować, ale bez powodzenia. Do nas zadzwonili za dwadzieścia pierwsza. Nasz pracownik zjawił się na miejscu punktualnie o pierwszej.
– A trzeci alarm?
– Uruchomił się dwadzieścia po pierwszej.
– O której godzinie wasz pracownik pojechał na miejsce?
Hillstrand spojrzał na Bergman zmęczonym wzrokiem.
– Tuż po drugiej.
– A konkretnie?
– Kwadrans po drugiej.
– To znaczy, że zjawił się na miejscu prawie godzinę po tym, jak alarm się włączył. Od jego poprzedniego uruchomienia upłynęło niewiele czasu, więc wasz pracownik nie mógł odjechać od mojego domu zbyt daleko.
Hillstrand poruszył się niecierpliwie na krześle. Dopiero teraz do niego dotarło, że sprawa nie wygląda dla niego dobrze.
– Naszych pracowników wysyłamy na miejsce jak najprędzej, ale czasem musimy dokonać wyboru.
– Czy już wtedy uznaliście, że powodem włączania się alarmu jest awaria systemu? To chce mi pan powiedzieć?
– Nie, ale jak już wyjaśniłem…
– Okej, proszę kontynuować. O której godzinie alarm włączył się kolejny raz?
– Za piętnaście trzecia.
– Proszę mówić dalej.
– Centrum Powiadamiania Ratunkowego próbowało się z panią skontaktować, ale…
– Wiem. W skrzynce znalazłam powiadomienia, ale leciałam samolotem i nie mogłam odebrać.
– Centrum powiadomiło nas za pięć trzecia, a nasz pracownik zjawił się na miejscu około wpół do czwartej.
Hillstrand zamknął leżącą przed nim teczkę i demonstracyjnym ruchem położył na niej dłonie.
– A ostatni raz?
– Nasz pracownik napisał w raporcie, że wszystko było w porządku. Nie znalazł śladów włamania, stłuczonych szyb w oknach ani nic takiego. Poza tym dwa razy obszedł dom dookoła.
– A następna interwencja? Powiedział pan, że alarm włączył się pięć razy.
– Właśnie tak było – odparł Hillstrand. Otworzył teczkę i znowu zaczął przeglądać papiery. Bergman zauważyła, że zanim odpowiedział na jej pytanie, źrenice mu się rozszerzyły.
– Centrum Powiadamiania Ratunkowego odebrało sygnał kwadrans przed piątą. Z nami skontaktowali się za dziesięć piąta, a nasz pracownik zjawił się na miejscu kwadrans później.
Hillstrand zamknął teczkę, spojrzał na Bergman i powiedział:
– Tak to wyglądało. Raporty sporządzone przez naszego pracownika są w porządku.
– Chciałabym otrzymać kopie dokumentów, które ma pan w tej teczce, jak również imię, nazwisko i numer telefonu pracownika, który sprawdzał mój dom.
Bergman zażądała tych informacji, bo nie ufała Hillstrandowi. Zauważyła, że kiedy opisywał ostatni przypadek włączenia się alarmu, coś zwróciło jego uwagę. Świadczyła o tym wyraźnie mowa jego ciała. Ten sposób komunikacji rzadko kłamie.
– Nie wolno nam udostępniać tych dokumentów bez nakazu prokuratora, ponieważ teczka zawiera informacje dotyczące naszej pracy. Obowiązują w niej szczególne przepisy związane z zachowaniem tajemnicy i zasad bezpieczeństwa. Pewnie się pani domyśla, że nie chcemy, aby te informacje trafiły do naszej konkurencji.
– Mam za sobą dwunastogodzinny lot samolotem. Do Göteborga przyleciałam dziś rano. Kiedy włączyłam telefon, znalazłam pięć wiadomości od Centrum Powiadamiania Ratunkowego. W każdej z nich znajdowała się informacja o tym, że w moim domu włączył się system alarmowy. Przyjechałam do was, bo chcę ustalić, co się dokładnie stało. Nie zgadzam się z pana sugestią, że zgromadzony w tej teczce materiał został sklasyfikowany jako tajny.
– Ale tak właśnie się stało. Nie jesteśmy zobowiązani do ujawniania tych informacji w formie pisemnej.
– Jestem komisarzem policji kryminalnej w Göteborgu. Czy pan naprawdę nie rozumie, że w czasie mojej nieobecności mogło dojść do pięciu prób włamania do mojego domu? Bardzo mnie to niepokoi. Chcę, żeby ta sprawa została gruntownie wyjaśniona. Jeśli było tak, jak pan zasugerował, a mianowicie przyczyną były problemy techniczne, chcę być na sto procent pewna, że ta ocena jest słuszna. Jeśli jednak istnieje choćby najmniejsza wątpliwość, muszę o tym wiedzieć.
Hillstrand rozłożył ręce w pojednawczym geście.
– Rozumiem pani niepokój. Chcemy, żeby nasi klienci czuli się w pełni bezpiecznie, ale sama pani wspomniała, że nic nie zostało skradzione ani uszkodzone. Czy znalazła pani jakiekolwiek ślady świadczące o tym, że w domu był ktoś obcy?
– Do domu weszłam kwadrans po szóstej i nie zdążyłam go dokładnie obejrzeć. Czemu w związku z tak dużą liczbą alarmów nie powiadomiliście policji?
– Robimy to tylko wtedy, kiedy nasz pracownik stwierdzi, że doszło do włamania albo chociaż do próby włamania. W tym wypadku napisał w raporcie, że nic o tym nie świadczy.
Bergman poczuła nagle, że z powodu bezsennej nocy i jet lagu nie jest w stanie jasno myśleć. Być może przesadza z podejrzeniami, być może alarm faktycznie jest przestarzały, a bateria na wyczerpaniu, przez co system kilka razy sam się włączył. Jeśli jednak ktoś tak jak ona ma na co dzień do czynienia z przestępstwami i bandytami, łatwo może przesadzić, podejrzewając najgorszy scenariusz.
– Myślę, że dalsza rozmowa nie ma sensu. Proszę jak najprędzej wysłać kogoś na miejsce. Niech sprawdzi, czy mój system funkcjonuje prawidłowo.
Hillstrand wstał z krzesła i z zadowoleniem wyciągnął rękę. Umiał sobie radzić z natrętnymi klientami. Kiedy się wykrzyczą, zawsze miękną. Mimo to nawet on rozumiał, że gdy dochodzi do uruchomienia alarmu, ludzie zaczynają się niepokoić, a jego firma żyje przecież z tego, że ludzie obawiają się włamań do swoich domów i mieszkań. W każdej sytuacji stara się reagować tak samo, bez względu na to, z kim ma do czynienia: z typowym Svenssonem czy panią komisarz policji kryminalnej. Ludzie zawsze podejrzewają najgorsze, ale kiedy do nich dociera, że nic złego się nie stało, powoli się uspokajają. Wystarczy okazać cierpliwość, spokojnie ich wysłuchać i przedstawić rzeczowe argumenty. Systemy alarmowe, bez względu na to, ile kosztują i jak bardzo są zaawansowane, mogą się włączać same, ponieważ zrobione są z wrażliwych elementów. Problemy techniczne zdarzają się codziennie. W takich sytuacjach klient najczęściej dochodzi do wniosku, że lepiej, by alarm włączył się o raz za dużo niż o raz za mało.
– Osobiście wyślę do pani domu któregoś z naszych najlepszych pracowników. Czy możemy ustalić termin wizyty na dziewiątą rano?
Hillstrand wiedział, że na tym etapie rozmowy trzeba już tylko kadzić. Niezadowoleni klienci są najgorszą formą reklamy, a ich firma nie zasługuje na negatywne opinie. Jeśli kobieta, z którą właśnie rozmawia, faktycznie jest policjantką, będzie mógł wykorzystać ten fakt jako ważny argument marketingowy. Ich firma będzie się mogła pochwalić przed innymi klientami: zobaczcie, nawet policjanci wybierają naszą firmę i oferowane przez nas systemy.
Spojrzał na swój kupiony niedawno zegarek marki Breitling. Jeśli pozbędzie się tej baby teraz, zdąży wpaść do Cecilii na szybki numerek. Siłownię może zaliczyć po południu.
– Niech będzie dziewiąta – zgodziła się Bergman. Wprawdzie o szóstej powinna być w pracy, ale jakoś to rozwiąże. Nie wiedziała na razie, jak będzie wyglądał jej pierwszy dzień na komendzie po powrocie z urlopu. Może być całkiem spokojny, ale nie da się wykluczyć, że czeka na nią wiele nowych spraw. W tym momencie była tak zmęczona, że marzyła o tym pierwszym scenariuszu.
– W takim razie jesteśmy umówieni – stwierdził ze sztywnym uśmiechem Hillstrand.
Bergman spojrzała mu w oczy, podała mu rękę i potwierdziła zaproponowany termin. Jego dłoń uścisnęła trochę mocniej, niż to było konieczne. Pieprzony dupek, pomyślała. Radziła sobie z bardziej śliskimi typami niż ten. Dała mu szansę, nie mogąc wykluczyć, że to on ma rację, ale jeśli się okaże, że w systemie alarmowym nie stwierdzono żadnej usterki, poprosi kolegów z działu technicznego, żeby go obejrzeli i przetestowali. Jeśli i oni nic nie znajdą, dopilnuje, by Hillstrand udostępnił jej zawartość teczki.
Sfrustrowana poszła do samochodu, usiadła za kierownicą, położyła na niej dłonie i zaczęła się zastanawiać co dalej. Powinna wrócić do domu, rozpakować walizki, zrobić zakupy, umyć się, przejrzeć pocztę i zadzwonić do Adama, z którym jest umówiona na wieczór. Następnego dnia będzie musiała wrócić do pracy. Teraz najchętniej zaszyłaby się w domu, żeby się przespać, ale wiedziała, że jeśli to zrobi, wywróci swój nowy cykl dobowy do góry nogami.
Westchnęła i uruchomiła silnik. Może jednak przesadziła, żądając od Hillstranda udostępnienia danych, które są zastrzeżone dla firmy? Powinna była wziąć go pod włos i wydobyć z niego to, co ją interesuje. Taki sposób prowadzenia rozmowy to jedna z typowych „technik przesłuchiwania”. W normalnych okolicznościach jest w tym dobra, ale tym razem doprowadziła tylko do tego, że Hillstrand bronił się przed jej zakusami zębami i pazurami. Nie umiała potraktować go łagodnie i okazać mu cierpliwości. Komuś takiemu jak on powinna dać odczuć, że są sobie równi, skoro pracują prawie w tej samej branży. Gdyby to zrobiła, dowiedziałaby się więcej. Zauważyła jednak, że coś próbował przed nią ukryć.
Była już tak zmęczona, że zbierało jej się na płacz. Postanowiła pojechać do domu, dokładnie go obejrzeć i sprawdzić, czy czegoś nie brakuje. Poszuka też śladów wskazujących na to, że ostatniej nocy ktoś jednak był w środku.
Ulica Marklandsgatan Dzielnica Järnbrott
Czwartek, 18 stycznia, godzina 13.07
Monica Johansson chodziła niespokojnie po mieszkaniu, ponieważ nie wiedziała, co zrobić. A właściwie wiedziała: powinna zadzwonić na policję, ale coś ją przed tym powstrzymywało. Weszła do kuchni, stanęła przy oknie i zaczęła się niespokojnie rozglądać po osiedlu. Zastanawiała się, gdzie jest jej córka. Sofie nie dawała znaku życia od siedemnastu godzin. Kiedy ostatnim razem zgłosiła na policji jej zaginięcie, niedługo potem Sofie wróciła do domu, a ona głupio się czuła, kiedy musiała zadzwonić na komendę ponownie i wszystko odwołać. Udało jej się namówić policjantów do wszczęcia akcji poszukiwawczej, bo policja bardzo poważnie traktuje przypadki zaginięcia dzieci. Przez ostatni rok Sofie bardzo się zmieniła. Z radosnej dziewczyny, która trenowała piłkę ręczną i dobrze się uczyła, stała się zamkniętą w sobie, naburmuszoną panną.
Zastanawiała się, kiedy do tej negatywnej zmiany doszło. Czy nie wtedy, kiedy Sofie zdała do dziewiątej klasy? Może zostawiła jej zbyt wiele swobody? Za bardzo jej zaufała i uwierzyła, że sama sobie ze wszystkim poradzi? Chciała pokazać, że jej ufa, a teraz się zamartwia. Samodzielne sprawowanie opieki nad dzieckiem to bardzo trudna sprawa. Jej były mąż Hasse zostawił ich i założył nową rodzinę, kiedy Sofie i Hugo byli mali. Na początku starał się utrzymywać z dziećmi jakiś kontakt i nawet łożył na ich utrzymanie, ale kiedy się ożenił i na świat przyszło dwoje dzieci, nowej rodzinie oddał cały swój czas.
Często widziała rozczarowany wzrok syna, kiedy Hasse informował przez telefon, że znowu nie zabierze go na obiecany wcześniej mecz hokejowy, albo gdy się tłumaczył, dlaczego nie przyjdzie na trening piłkarski Hugona. Inaczej było z Sofią, która dużo wcześniej niż Hugo zdystansowała się wobec ojca. Chętnie przyjmowała od niego prezenty urodzinowe i świąteczne, ale na tym ich kontakty się kończyły. Mimo to było widać, że brakuje jej taty.
Jeśli chodzi o finanse, żyli na przyzwoitym poziomie, ponieważ jako pielęgniarka zarabiała całkiem nieźle. Stać ją było na utrzymanie samochodu, a w ferie zimowe jeździła z dziećmi na obozy narciarskie. Sofie i Hugo mieli własne laptopy i telefony komórkowe, tak jak inne dzieci w ich otoczeniu. Mieszkali we własnościowym trzypokojowym mieszkaniu, dzieci miały oddzielne pokoje, a ona spała na kanapie w dużym pokoju. Kredyt mieszkaniowy spłaciła dzięki pomocy rodziców dawno temu, co oznaczało, że w porównaniu z większością innych rodzin ich sytuacja była naprawdę dobra. Nic więc dziwnego, że gdy Sofie zaczęła trafiać za kradzieże do aresztu, ona jako jej matka musiała sobie w końcu zadać pewne pytania. Wstydziła się swojej sytuacji. Wstyd wywołany faktem, że jest samotną matką wychowującą dzieci, przenikał ją wręcz do szpiku kości, chociaż powinna być raczej dumna, że sama potrafi o nie zadbać. Kiedyś spytała Sofie, dlaczego próbowała ukraść telefon.
– Przecież jeden już masz. Jeśli chciałaś kupić nowy, wystarczyło poprosić o pieniądze.
Ale Sofie nie odpowiedziała. Wzruszyła ramionami, rzuciła „przepraszam” i poszła do swojego pokoju.
Ostatnimi czasy Sofie zaczęła podbierać matce pieniądze z portmonetki. Co pewien czas kradła po kilka dwudziestek. Monica nie pytała o powody, bo nie chciała naruszać kruchego zawieszenia broni, które niedawno zawarły. Marzyła o tym, żeby jej córka znowu była taka jak kiedyś: otwarta i radosna, a nie przygaszona i zamknięta w sobie. Większość czasu Sofie spędzała przy komputerze za zamkniętymi drzwiami swojego pokoju. Monica próbowała do niej na różne sposoby dotrzeć, ale ponieważ po każdej takiej próbie Sofie jeszcze głębiej się chowała w swojej skorupie, w końcu przestała ją nagabywać. Teraz tego żałowała. Postanowiła, że od tej pory Sofie będzie ją informować, z kim się zadaje. A w dni powszednie wracać do domu najpóźniej o dziewiątej wieczorem i przynajmniej trzy razy w tygodniu zasiądą do wspólnej rodzinnej kolacji. Powinna też sama zadbać o swoje ubrania. Ma już piętnaście lat, więc pranie albo prasowanie nie powinno jej sprawiać kłopotów. Od tej pory wszystko się zmieni. Jest jej matką, ale nie będzie za nią dłużej wszystkiego robiła. Koniec z wyrzutami sumienia wywołanymi tym, że były mąż nie chciał przejąć przypadających na niego obowiązków rodzicielskich.
Gdy powzięła te postanowienia, nalała sobie kieliszek czerwonego wina, otworzyła książkę i usiadła na kanapie. Dzisiaj ma dzień wolny, ale poświęciła go na zamartwianie się o swoją córkę. Lepiej spróbować się trochę odprężyć. Wzięła się do czytania, ale nie mogła się skupić, bo jej myśli przez cały czas krążyły wokół Sofie. Oby wreszcie wróciła do domu.
Ulica Lyckans väg, Lorensberg
Czwartek, 18 stycznia, godzina 13.59
Bergman westchnęła i zaczęła się ubierać. Wyposażona w latarkę postanowiła zacząć oglądanie domu od tyłu, chociaż była bardzo zmęczona. Miała nadzieję, że świeże powietrze ją ożywi. Niedługo przyjdzie Adam.
Była dopiero druga po południu, ale zaczęło się już ściemniać. Niebo stało się szare i siąpił deszcz. Tęskniła za Tajlandią, słońcem, golfem, tamtejszym jedzeniem, bezchmurnym niebem i gościnnymi mieszkańcami tego kraju. Ostatnie godziny poświęciła na przeszukanie swojego domu, ale stwierdziła jedynie brak szklanki, w której stała jej szczoteczka do zębów. Wiedziała jednak, że nie może zadzwonić do firmy ochroniarskiej z informacją, że zginęła jej szklanka. Poza tym nie była tego do końca pewna.
Uważnie oglądała poszczególne okna, a niektóre miejsca oświetlała latarką, żeby sprawdzić, czy nie znajdzie uszkodzeń wskazujących na próbę włamania. Po prawej stronie willi nie było ogrodu, był tylko długi, szeroki na cztery metry kamienny taras, który biegł wzdłuż całego budynku. Dalej stała już przybudówka sąsiadów, która bezpośrednio przylegała do jej posesji. Dom miał podpiwniczenie, przez co taras znajdował się kilka metrów nad porośniętym krzakami zboczem. Trochę dalej biegła ścieżka rowerowa, która stanowiła coś w rodzaju naturalnej granicy posesji.
Po sprawdzeniu tyłu domu podeszła do wejścia do piwnicy. To właśnie tu włączył się alarm. Szybko zauważyła, że żarówka nad drzwiami wejściowymi jest popsuta. Wspięła się na palce i ją wykręciła. Nie mogła sobie przypomnieć, kiedy ostatnio ją wymieniała i czy przed wyjazdem na urlop żarówka jeszcze się świeciła. Ostrożnie przyłożyła ją do ucha, potrząsnęła nią i usłyszała słaby brzęk. Postanowiła jak najszybciej wymienić ją na nową. Omiotła światłem latarki futrynę drzwiową i dokładnie obejrzała zamek, ale nic szczególnego nie znalazła. Być może pracownik firmy ochroniarskiej miał rację, że nie była to próba włamania i doszło po prostu do awarii systemu alarmowego. Opuściła latarkę, by oświetlić ziemię wokół siebie. Większość porośniętego trawą zbocza była pokryta błotem i zadeptana. Doszła do wniosku, że śladów jest za dużo, a całe miejsce nie wygląda normalnie. Być może niektóre ślady zostawił pracownik firmy ochroniarskiej, który był tu ostatniej nocy, ale żeby aż tyle? Nagle poczuła smród moczu i zaklęła w myślach. Coś jest nie tak z facetami, że lubią sikać po ścianach. Mogą to robić w krzakach, w całym parku, ale wystarczy, że nie działa zewnętrze oświetlenie, i od razu odbierają to jako zachętę do sikania. Każde miejsce jest dla nich dobre. W jakimś zaułku albo wąskiej uliczce w centrum miasta nie działa oświetlenie, a oni po zapadnięciu zmierzchu zamieniają je w publiczny szalet. Jeśli się jednak zadba o oświetlenie, szukają sobie innego miejsca.
Gdyby ktoś wszedł do jej domu od tej strony, musiałby zostawić na podłodze grudki ziemi. Ale ona żadnych takich grudek nie znalazła. Westchnęła i niewiele mądrzejsza zaczęła się wspinać po długich stromych schodach, które prowadziły do frontowej części działki i oddzielały jej posesję od działki sąsiada. Właściwie był to szeroki na cztery metry asfaltowy pas, który wykorzystywała jako miejsce parkingowe. Podeszła do drzwi wejściowych, żeby dokładnie obejrzeć futryny i ich gładką powierzchnię. Znalazła na nich jakieś rysy, ale przypomniała sobie, że były tam wcześniej. W chwili, kiedy zamierzała obejrzeć zamek, usłyszała za sobą kroki. Odwróciła się szybko i ujrzała Adama.
– Zaczęłaś gorzej widzieć czy co? – spytał na widok latarki.
– Stęskniłam się za tobą – odparła z uśmiechem i wyciągnęła do niego ręce.
– Bardzo się cieszę, że wróciłaś. Ależ się opaliłaś! Masz taką opaleniznę na całym ciele?
Adam objął ją i figlarnie się uśmiechnął.
– Pewnie chciałbyś ją zobaczyć? – spytała Bergman, wyswobadzając się z jego objęć. – Wejdźmy do środka. Jestem załamana tą pogodą. Wylądowałam w Szwecji kilka godzin temu, ale chętnie bym wsiadła w pierwszy samolot i wróciła do Tajlandii.
– W takim razie bądź tak miła i dla mnie też zarezerwuj bilet, bo nie wytrzymam bez ciebie kolejnych dwóch tygodni. À propos, nie jesteś zmęczona?
– Zmęczona to mało powiedziane. Mogłabym zasnąć na stojąco.
– Wiem, co utrzymałoby cię w formie przez kilka następnych godzin.
– Jestem tego pewna – odparła Bergman. Włożyła klucz do zamka, otworzyła drzwi i weszła do środka. – Napijesz się kawy? A może jesteś głodny? Zdążyłam zrobić zakupy.
– Filiżanka kawy dobrze mi zrobi. A właśnie, czym się przed chwilą zajmowałaś?
– Wejdźmy do środka. Nastawię wodę, usiądziemy i wszystko ci opowiem.
*
– Tak więc alarm włączył się pięć razy, a firma ochroniarska twierdzi, że to wina instalacji?
– Tak. Powiedzieli, że bateria jest prawie całkowicie rozładowana.
– A co ty o tym sądzisz?
– Sama nie wiem. Jestem zbyt zmęczona, żeby trzeźwo myśleć. Przeszukałam cały dom, obejrzałam go też od zewnątrz, ale nie znalazłam nic, co mogłoby wskazywać na to, że firma się myli. Niestety w moim zawodzie zawsze muszę podejrzewać to, co najgorsze. Pewnie dlatego się tak zaniepokoiłam, kiedy poznałam szczegóły związane z tym, co się działo ostatniej nocy.
– Zawsze lubisz mieć nad wszystkim pełną kontrolę, prawda?
– Tak. W mojej pracy to konieczne. Niczego nie wolno lekceważyć ani twierdzić, że wszystko jest w porządku, trzeba po prostu zbadać każdy szczegół, bez względu na to, czy wydaje nam się ważny. Podobnie jest z dowodami: wszystko musi być czarno na białym. To, co usłyszałam w firmie ochroniarskiej, sprawiło, że zaczęłam się poważnie zastanawiać. Teraz, gdy znowu o tym myślę, dochodzę do wniosku, że moja zdecydowana reakcja była w dużej mierze spowodowana lekceważącym sposobem, w jaki zostałam potraktowana.
– Co zamierzasz z tym zrobić?
– Sama nie wiem. Jutro ma do mnie przyjechać pracownik tej firmy, żeby obejrzeć system alarmowy. Zamierzam zainstalować najnowocześniejsze urządzenie uwzględniające nowinki technologiczne. Potem poproszę moich kolegów z działu technicznego, żeby obejrzeli system, który mam zamontowany teraz. Jeśli stwierdzą, że alarm uruchomił się z powodu rozładowanej baterii albo błędu technicznego, odpuszczę sobie tę sprawę. Jeśli nie…
– To co?
– Zażądam, żeby firma udostępniła mi pisemne raporty z tamtej nocy. Potem sama porozmawiam z pracownikiem, który został wysłany na moją posesję.
– Rozumiem, że na razie nie znalazłaś żadnych śladów, które by wskazywały na obecność w twoim domu niepożądanych gości?
– Nie – odparła Bergman, zaglądając do kubka z kawą.
– Zabrzmiało to tak, jakbyś nie była pewna. Coś jest nie tak?
Bergman spojrzała Adamowi w oczy. Znali się od niedawna, ale ona wciąż nie przestawała się dziwić, jak łatwo czytał jej w myślach.
– W łazience jest szafka, w której trzymam szklankę i szczoteczkę do zębów. Dzisiaj sprawdzałam i szklanki nie było.
– Czy istnieje na to jakieś logiczne wytłumaczenie?
– W zasadzie nie.
– Wyobrażasz sobie te nagłówki w gazetach? „Włamanie do willi komisarz Ingrid Bergman. Łupem włamywaczy padła szklanka do płukania jamy ustnej”.
Adam zaśmiał się ze swojego dowcipu. Bergman uderzyła go w rękę.
– Przepraszam, ale nie mogłem się powstrzymać. A tak poważnie: znalazłaś coś innego, co cię zaniepokoiło? Wyrzuć to z siebie.
– Nie działa żarówka nad wejściem do piwnicy.
– Pękła?
– Poszedł żarnik. Pewnie żarówka była stara. Będę musiała wkręcić nową.
– W takim razie zróbmy to od razu – zaproponował Adam i wstał z krzesła.
– Nie trzeba. Lepiej zajmijmy się twoimi pomysłami na to, jak utrzymać mnie przez kilka godzin w formie. Jestem kompletnie wykończona.
Ulica Lennart TorstenssonsgatanLorensberg
Czwartek, 18 stycznia, godzina 17.00
Vargas wzdrygnęła się gwałtownie, a kiedy złowrogi dźwięk budzika dotarł do jej świadomości, usiadła na łóżku. Po kilku sekundach przypomniała sobie wydarzenia ostatniej nocy. Jej ciałem wstrząsnął mimowolny dreszcz, a włoski zjeżyły się jej na rękach. Była w świetnym humorze, bo zdobyła wszystko, czego potrzebowała. Spuściła nogi na podłogę, wstała i uniosła ręce. Ostatniej nocy wszystko poszło zgodnie z planem. Uśmiechnęła się na myśl o ochroniarzu, który zjawiał się pod domem Ingrid za każdym razem, kiedy włączał się alarm. Obchodził willę dookoła, czemu towarzyszył głośny brzęk kluczy. Oświetlał latarką okna, drzwi i ściany, ale za każdym razem poświęcał na to coraz mniej czasu, jakby robił to wyłącznie z poczucia obowiązku. Pięć alarmów w ciągu kilku godzin w zaciemnionej willi. Dom stał pusty, a z właścicielką nie było kontaktu. Firmie ochroniarskiej było to na rękę, uznała więc, że to fałszywy alarm. Ciekawe, jak Ingrid to przyjęła. Pewnie teraz krąży wokół willi ze szkłem powiększającym, ale niewiele znajdzie, bo z domu zginęła tylko szklanka i zniknęło kilka włosów z grzebienia. Zapewne tlą się w niej jakieś wątpliwości, ale właśnie na tym jej zależało. Ingrid jeszcze nie wie, że jej przyrodnia siostra zamierza ją zniszczyć. Tym samym kariera pani komisarz właśnie dobiega końca.
*
Kiedy była młodsza, wiele razy pytała o ojca, ale nigdy nie otrzymała precyzyjnej odpowiedzi. Mama za każdym razem twierdziła, że był nim jakiś marynarz, z którym spędziła jedną noc i zaszła w ciążę.
Dzieciństwo miała trudne, bo wszyscy inni wiedzieli, kto był jej ojcem. Niektórzy nazywali ją bękartem.
Wśród innych dzieci miała niski status, ponieważ jej mama nie miała męża i pracowała jako opiekunka osób starszych. Zarabiała niewiele i w domu ciągle brakowało pieniędzy. Jako nastolatka była wyższa i silniejsza od rówieśników, którzy przez długi czas ją prześladowali. Kiedy jednak stwierdziła, że przewyższa ich siłą i warunkami fizycznymi, zaczęła się im stawiać. Nigdy nie zapomni, co czuła, gdy pierwszy raz wlała chłopakowi, który był od niej o kilka lat starszy. Złamała mu nos i kilka żeber. Po tym zdarzeniu zostawiono ją w spokoju i odnoszono się do niej z szacunkiem. Znalazła przyjaciół i miejsce w grupie innych wykluczonych. Chodziła z nimi na wagary i razem z nimi kradła. Mówiąc krótko, stała się jedną z nich. Słuchali jej, stawiali ją sobie za wzór i żaden nie ośmielał się z nią zadzierać. Na początku traktowała to jak próbę, jakby się przyczaiła, czekając, co będzie dalej. Do dzisiaj pamięta swój pierwszy raz: przycisnęła w tunelu do ściany starszą, przerażoną kobietę, która bez oporu oddała jej swój portfel. Zachęciło ją to do dalszych podobnych zachowań, a przy okazji napełniło oszałamiającym poczuciem siły i pewności siebie, które stało się dla niej jak narkotyk.
Przez wiele lat wspólnie zaliczyli wiele włamań i kradzieży, pili alkohol i bili ludzi dla zabawy. Kiedy mieli pieniądze, od razu czuli się lepiej. Zakład opieki społecznej próbował zrobić z nimi porządek, ponieważ wagarowali i zastraszali wszystkich wokół. Po jednym z włamań, podczas którego napadnięty mężczyzna dostał ataku serca, trafiła za kraty. Przez kilka lat przebywała w zakładach poprawczych w otoczeniu kryminalistów, podczas gdy jej mama ze łzami w oczach próbowała przemówić jej do rozsądku.
W wieku dziewiętnastu lat poznała Carstena i razem wyruszyli w świat. Żyli z okradania naiwnych turystów, dzięki czemu zawsze mieli kąt do spania i pieniądze na jedzenie. Czasem mieszkali w luksusowych hotelach, ale przeważnie wybierali zwykłe, tanie pokoje. Nigdy nie przebywali w jednym miejscu dłużej niż przez tydzień, dzięki czemu objechali cały świat. Dopiero kiedy dotarli do Choroni, wioski rybackiej na wybrzeżu Wenezueli, postanowili w niej osiąść. Najbardziej podobało im się to, że nikt nie zadawał im pytań. Dopóki ktoś się nie wypowiadał na tematy polityczne, zostawiano go w spokoju.
Po latach tułaczki postanowili się osiedlić na stałe, ponieważ doszli do wniosku, że lepiej mieszkać w tym samym miejscu, niż stale żyć na walizkach. Zaczęli prowadzić uporządkowane życie, przestali okradać turystów i poznali miejscowych z wioski. To właśnie tam po raz pierwszy w życiu zaznała spokoju i bezpieczeństwa, zwłaszcza że nikt nie wiedział nic o jej przeszłości. Była po prostu Marią – wysoką, jasnowłosą Szwedką, a nie bękartem albo dziewczyną regularnie trafiającą do poprawczaków.
Po pewnym czasie podjęła pracę w małym miejscowym hotelu. Nie dlatego jednak, że było to dla niej stymulujące, tylko z powodu Dolores, właścicielki hotelu, dla której żywiła wielki szacunek. Czterdziestoletnia, drobna, czarnowłosa Dolores nieoficjalnie rozstrzygała większość spraw we wsi. Była też właścicielką trzech kutrów rybackich i pobliskiej plantacji kakao. Kiedyś kupiła komputer i wstawiła go do swojego hotelowego biura, ale nie wiedziała, jak go obsługiwać. Biuro podróży, które rezerwowało pokoje w jej hotelu, chciało to robić drogą internetową, a turyści musieli utrzymywać kontakt ze światem, bo łączność telefoniczna pozostawiała wiele do życzenia. I to właśnie na nią, Marię, spadł obowiązek obsługi komputera. Po kilku tygodniach zdała sobie sprawę, jaki otworzył się przed nią świat. Wprawdzie nie miała się kogo radzić, ale w sieci znalazła wszystkie odpowiedzi na swoje pytania i wątpliwości. Zainstalowane w komputerze oprogramowanie pomagało jej w wielu sprawach. Dzięki niemu szybko się nauczyła włamywać do różnych systemów. Pewnego razu podjęła próbę zdobycia haseł do konta bankowego i przelania na własne konto środków z konta firmy, której właściciele nie mieli pojęcia o zabezpieczeniach antywłamaniowych. Poszło jej to stosunkowo łatwo, bo w latach dziewięćdziesiątych internet był jeszcze w powijakach. Teraz jest bardziej zaawansowany, więc już tego nie robi, bo nawet by nie wiedziała, na co te pieniądze wydać. Poza tym Dolores zaczęłaby ją podejrzewać, skoro ma pod kontrolą całą wieś. Mimo to od czasu do czasu włamywała się na konto firmy, która z jakichś względów jej się nie podobała, i bez problemu okradała ją z pieniędzy. Najczęściej traktowała to jako wyzwanie dla swojego intelektu, ale robiła to także z innego powodu: dawało jej to adrenalinowego kopa, którego znała z dawnych lat. To, co robiła na co dzień, takich emocji jej nie przynosiło.
*
Pewnego dnia dostała list od matki. Przyszedł z odległego kraju, który prawie wyparła ze świadomości. Matka pisała w nim o ojcu. Okazało się, że wcale nie był marynarzem, który na początku lat sześćdziesiątych przypłynął z krótką wizytą do Göteborga, tylko Szwedem, mieszkającym w swojej ojczystej Szwecji. Właśnie zmarł, ale zostawił jej spadek i dlatego powinna wrócić do kraju.
Znalazła w wyszukiwarce jego dane i jeszcze raz przeczytała to, co matka napisała o nim w liście. Jej ojciec mieszkał w miejscowości Sävsjö w Smålandzie. Z gazet się dowiedziała, że był zaangażowany w działalność lokalnego klubu piłkarskiego. Znalazła nawet zdjęcie, na którym stał w towarzystwie swoich dwóch synów. Wszyscy trzej ubrani byli w dresy i radośnie się uśmiechali po wygranym meczu. Znalazła też informacje o swojej przyrodniej siostrze, która miała na imię Ingrid. Weszła w wyszukiwarkę i wpisała jej dane, ale wyświetliło się mnóstwo stron poświęconych dawnej gwieździe filmowej o tym samym imieniu i nazwisku. Ciekawe, dlaczego jej rodzice wybrali na chrzcie takie imię. Później znalazła zdjęcia innej Ingrid, która była komisarzem policji w Göteborgu. Jej zdjęcie utwierdziło ją w przekonaniu, że są przyrodnimi siostrami i miały tego samego ojca, ponieważ podobieństwo między nimi było uderzające.
Złość, jaka ją ogarnęła z powodu kłamstw matki na temat ojca, sprawiła, że znowu stała się niespokojna. Podobnie reagowała w okresie, kiedy była nastolatką. Długo nie mogła zasnąć, ale nagle spojrzała na siebie, Carstena i mieszkańców wioski w inny sposób. Przez kilka dni się wahała, lecz w końcu postanowiła polecieć do Szwecji. Carsten nie chciał jej towarzyszyć, ale miała to w nosie, bo już dawno temu się nim znudziła. Stał się podstarzałym, upierdliwym facetem, podczas gdy ona dobiegała czterdziestki. Pomyślała, że jeśli stamtąd nie wyjedzie, pozostanie tam na zawsze. Uznała, że nadszedł czas popróbować innego życia. Jeśli jej się nie spodoba, zawsze będzie mogła wrócić do Wenezueli.
*
Przed Bożym Narodzeniem udała się na umówione spotkanie w sprawie podziału majątku. Miała się tam spotkać ze swoim przyrodnim rodzeństwem. Żywiła nadzieję, że dowie się o ojcu czegoś więcej. Matka dała jej kiedyś kopertę z zaświadczeniem, na którym stało czarno na białym, że jej ojcem był Sven Bergman. Kiedy jednak matka Ingrid nazwała ją bękartem, wróciły wspomnienia z dawnych lat, gdy była poniżana jako nieślubne dziecko. Po tym incydencie znienawidziła ich rodzinę, ponieważ na spotkanie pojechała bez złych intencji. Była uczciwą kobietą, chciała się tylko dowiedzieć czegoś o swoim ojcu, którego nie znała. Niestety sytuacja wymknęła się spod kontroli i matka Ingrid pozwoliła sobie na zbyt wiele. To przez ich rodzinę miała tak koszmarne dzieciństwo. Gdyby nie oni, ojciec ożeniłby się z mamą i byliby szczęśliwą rodziną.
Otrząsnęła się ze wspomnień. Przespała cały dzień i czuła się lekko oszołomiona, ale na myśl o tym, co ją czeka, poczuła wystrzał adrenaliny. Czuła, że znowu żyje w sposób, jakiego nie doświadczyła od wielu lat.
Komenda policji, plac Ernsta Fontella
Piątek, 19 stycznia, godzina 5.57
Kilka minut przed szóstą Bergman weszła do budynku policji przy placu Ernsta Fontella. Wsiadła do windy i wjechała na swoje piętro. Nie było jej w pracy przez trzy tygodnie, ale czuła się tak, jakby wracała po pół roku. Nie mogła się już doczekać spotkania ze swoją ekipą śledczą, żeby posłuchać żartobliwego policyjnego żargonu i usłyszeć, co się wydarzyło w czasie jej nieobecności. Na korytarzu panowała cisza. Nagle zobaczyła Tingströma, który wystawił głowę przez drzwi.
– Czy mogłabyś do mnie wejść? – spytał.
Albert Tingström od wielu lat pracował na stanowisku naczelnika Wydziału Śledczego. Był dobrym policjantem, zawsze starał się działać spokojnie i dyplomatycznie. Na początku jego norrlandzki spokój i długie przerwy, które zwykł robić między zdaniami, trochę ją denerwowały. Potrafił też nagle wyjść, żeby zrobić sobie kawę, po czym wracał i kontynuował przerwany wątek, jakby czas stanął w miejscu. Kiedy prowadziła jakieś śledztwo i musiała z nim coś omówić, takie zachowanie było dla niej frustrujące. Z czasem zrozumiała, że właśnie w taki sposób starał się zapanować nad stresem w swoim otoczeniu zawodowym. Dzięki temu jego podwładni mieli więcej czasu do namysłu, żeby nic im nie umknęło.
Zdjęła czapkę i rękawiczki i włożyła je do kieszeni kurtki. Drzwi do pokoju naczelnika były otwarte, więc tylko przygładziła włosy i weszła do środka.
– Witaj po urlopie – zaczął Tingström. – Skłamałbym, mówiąc, że tęskniliśmy za tobą tylko z powodu ilości pracy, jaka na nas spadła. Pogoda też robi swoje. To pewnie przez nią ludziom puszczają nerwy. Wykańczają się z rozpaczy, że muszą żyć w naszej szarej mgle. Siadaj.
Wypowiadając to słowo, naczelnik wykonał zamaszysty gest ręką. Bergman rozpięła kurtkę i z uśmiechem usiadła w jednym z foteli stojących przed mahoniowym biurkiem.
– Zabrzmiało to tak, jakby w czasie mojej nieobecności nic się tu nie zmieniło – skomentowała jego słowa.
Tingström oparł się plecami o fotel i w milczeniu spojrzał przez okno.
– Coś się stało? – spytała Bergman, widząc, że naczelnik nadal milczy.
– I tak, i nie – odparł. – Sprawy wyglądają jak zwykle. My, policjanci, chcemy czasem iść na urlop, ale nasi koledzy przestępcy nie przyjmują tego do wiadomości. Dziś nad ranem znaleziono martwą dziewczynę, prawdopodobnie została zamordowana. Grupka młodych mężczyzn natrafiła na nią w podziemnych korytarzach starej twierdzy, do których się wchodzi od strony Sahlgrensgatan nad Rosenlundskanalen. Nasi technicy są tam od piątej. Posłałem też Thomasa i Ninę. Chciałbym ci powierzyć kierowanie tym śledztwem. Weź ze sobą Karin, bo jest już wprowadzona w sprawę. Nie zapomnij zabrać latarki, gumowego obuwia i kombinezonów ochronnych. W korytarzach stoi woda i nie ma w nich oświetlenia.
– Czy wiemy, co to za dziewczyna?
– Na dziewięćdziesiąt dziewięć procent tak. Wczoraj wieczorem pewna kobieta, Monica Johansson, zgłosiła zaginięcie piętnastoletniej córki, od której od ponad doby nie miała żadnych wieści. Rysopis, który nam przekazała, zgadza się z rysopisem znalezionej dziewczyny. Technicy znaleźli przy niej portfel z legitymacją.
– Dlaczego matka czekała ze zgłoszeniem aż tyle godzin?
– Sama ją o to spytaj.
– Wiesz coś więcej? Na przykład jak długo tam leżała?
– Na ten moment nie mam żadnych innych informacji.
– Czy ktoś powiadomił jej matkę?
– Tak. Wszystkie namiary, których potrzebujemy, ma Karin. Dane osobowe, miejsce zamieszkania i tak dalej.
– Kogo jeszcze możesz przydzielić do tej sprawy?
– Myślałem o Vikingu Johanssonie i Malin Skogsby.
– Okej, w takim razie od razu tam pojadę. Gdzie jest Karin?
– Tutaj.
Bergman odwróciła się i ujrzała uśmiechniętą Falk.
– Wszystkiego najlepszego w nowym roku – powiedziała.
– Dziękuję, wzajemnie. Ależ się opaliłaś! Dobrze ci tam było?
– Dobrze to za mało powiedziane. Dwa tygodnie lenistwa z Ewą i Helene, golf, wycieczki, mnóstwo śmiechu i dobrego jedzenia. Wróciłyśmy wczoraj rano.
– To znaczy, że miałaś tylko jeden dzień, żeby się przystosować do naszej wspaniałej pogody i przystąpić do pracy. I proszę, na starcie tak poważna sprawa.
– Można powiedzieć, że początek nastąpił wczoraj rano, kiedy wysiadłyśmy z samolotu w Landvetter i odsłuchałam wiadomości w telefonie. Dowiedziałam się, że alarm w moim domu włączał się tamtej nocy aż pięć razy.
– Coś takiego! – zawołał Tingström. – Doszło do włamania?
– Sama nie wiem. W firmie ochroniarskiej zapewniali mnie, że mam przestarzały system albo że bateria była na wyczerpaniu. Chciałam porozmawiać z ochroniarzem, którego firma wysyłała pod mój dom, ale odmówiono mi pod pozorem tajemnicy służbowej. Zażądano ode mnie nakazu prokuratora. Prawie się załamałam.
– Czy coś zostało skradzione albo zniszczone? – spytała Falk.
– Nie, a przynajmniej nic takiego nie stwierdziłam.
– No to miałaś szczęście – odparł Tingström, patrząc wymownie na zegarek.
– Lepiej już chodźmy – powiedziała Bergman i wstała z krzesła.
*
Dziewięć minut później zaparkowała przy Sahlgrensgatan nad Rosenlundskanalen. Wysiadła z wozu, włożyła kombinezon ochronny i gumowe obuwie. Trochę dalej, koło bramy prowadzącej do systemu korytarzy, zauważyła powiewającą na wietrze taśmę policyjną. Obok stał Alfredsson w towarzystwie dwóch umundurowanych funkcjonariuszy.
– Jaśnie panie raczyły się w końcu zjawić – stwierdził z uśmiechem na ich widok.
– Ważne osoby zawsze się spóźniają – odparła Bergman. – Co wiecie?
– Na razie niewiele. Patrol, który przybył na miejsce jako pierwszy, cały teren ogrodził taśmą, a potem zadzwonili na centralę. Ofiara to nastolatka w wieku około piętnastu lat. Faceci, którzy ją tu znaleźli i nas o tym powiadomili, byli kompletnie pijani. Czekamy, aż wytrzeźwieją, dopiero wtedy będziemy mogli ich przesłuchać. Jedynym wyjątkiem jest Daniel Tegnér. Nina i ja już go przesłuchaliśmy. Na szczęście zdążyliśmy ich stamtąd zabrać, zanim o sprawie dowiedziały się media.
– Co zeznał?
– Wygląda na to, że był kimś w rodzaju przewodnika grupy młodych mężczyzn, którzy świętowali wieczór kawalerski. Instytucja, która zarządza fortyfikacjami, nie organizuje zwiedzania o tej porze roku z powodu podwyższonego poziomu wody w kanale. Tegnér znał jednego spośród tych mężczyzn i zrobił dla nich wyjątek.
– Czy przebywali tu właśnie z tego powodu?
– Tak. Chłopak zeznał, że zjawili się około trzeciej w nocy. Weszli do środka, bramę zostawili otwartą. Na końcu jednego z tunelów znajduje się duże, puste pomieszczenie. Potem je wam pokażę, jeśli chcecie. Pili tam piwo i wódkę, a Tegnér opowiadał im historie o rozbójnikach, którzy żyli w czasach, gdy te fortyfikacje budowano. Czy wiecie, że szpital Sahlgrenska urządzono w zabudowaniach należących w dziewiętnastym wieku do Szkoły Pedagogicznej, a tu na dole przechowywano zwłoki? Muszę przyznać, że chodzenie tymi korytarzami wywołuje we mnie dość niemiłe uczucie. Ale wracając do sprawy… Mniej więcej po trzydziestu minutach wspomniany przewodnik postanowił wracać. Wszyscy byli pijani, więc ruszył przodem jako pierwszy. Chłopak, który miał wziąć ślub, szedł na końcu. Z jakiegoś powodu oderwał się od grupy i zabłądził. Kiedy jego kumple wyszli z tunelu, zauważyli, że go nie ma. Odczekali chwilę, a gdy się nie zjawiał, Tegnér wrócił go poszukać. Pewnie pomyślał, że chłopak specjalnie tam został, żeby ich nastraszyć. Kiedy go znalazł, tamten zachowywał się jak histeryk. Machał rękami i wykrzykiwał coś o trupie. Tegnér wyprowadził go na ulicę i kazał mu czekać, a sam wrócił do tunelu, żeby sprawdzić, co się stało. Na końcu korytarza znalazł martwą dziewczynę i od razu zadzwonił pod numer alarmowy.
– Gdzie teraz jest?
– Trzeźwieje razem ze swoimi kumplami.
– A ta dziewczyna?
– Właśnie ją wiozą do zakładu medycyny sądowej.
– Czy moglibyśmy wejść do środka?
– Tak. Technicy przebadali teren od wejścia do miejsca znalezienia zwłok.
– Gdzie jest Nina?
– Poszła kupić nam kawę.
– Okej, w takim razie chodźmy tam.
Skuleni gęsiego zeszli na dół stromymi schodami. Jako pierwszy szedł Alfredsson. Niełatwo mu było się skradać przy prawie dwóch metrach wzrostu i potężnej sylwetce. Co chwilę zaczepiał rozpiętą kurtką o spiczaste stalaktyty, które zwisały z kamiennych bloków na suficie. Bergman szła jako ostatnia. W świetle rzucanym przez jarzeniówki widziała pająki i inne robactwo, któremu swoim przybyciem zakłócili spokój. Posuwali się powoli, brodząc od czasu do czasu w wypełniającej chodnik wodzie. Podłoże było błotniste i śliskie, ale na chropowatych ścianach nie było nic, czego mogliby się uchwycić.
Po kilku metrach korytarz zrobił się szerszy i wyższy. Po obu stronach znajdowały się dwa pomieszczenia. Alfredsson zatrzymał się i wyprostował, żeby strzepnąć robactwo z ubrania i wytrzeć ręce.
– Byłyście tu kiedyś? – spytał.
Nina i Bergman pokręciły głowami.
– Ja też nie, chociaż wiele razy chciałem obejrzeć te tunele. Wiele o nich słyszałem, ale nigdy nie trafiła mi się okazja, żeby je zwiedzić.
– Ze mną było tak samo – odparła Bergman. – Teraz przyszliśmy tu służbowo.
– Przewodnik powiedział, że te pomieszczenia służyły żołnierzom jako schronienie. To niezbyt przyjemne miejsce, jeśli się czeka na przybycie nieprzyjaciela. Chodźmy dalej.
Tunel zrobił się szerszy i nie musieli się już schylać, ale nadal było ślisko, więc stawiali kroki bardzo ostrożnie. Po mniej więcej dwudziestu metrach tunel jeszcze bardziej się rozszerzył i stanęli w miejscu, w którym krzyżował się z trzema innymi. Teren położony był wyżej niż ten, z którego przyszli.
– Spójrzcie w górę… Widzicie ten tunel? Biegnie prostopadle i prowadzi do Szkoły Pedagogicznej. Prawdopodobnie służył jako zapasowe wyjście dla żołnierzy, bo przecież żadne zajęcia się tam nie odbywały.
– Jeśli kiedyś znudzi ci się praca w policji, będziesz mógł się zatrudnić jako przewodnik – zażartowała Falk. – W czasie przesłuchania dowiedziałeś się wielu nowych faktów o tym miejscu.
– A nie przyszło ci do głowy, że ze względu na swoje gabaryty nie nadaję się do tego zawodu? W przeciwnym razie uznałbym to za kuszący pomysł na późniejsze lata, kiedy już będę miał po dziurki w nosie dzielnych kolegów i koleżanek z pracy. Okej, kontynuujmy. Na wprost zaczyna się następny tunel. Jest tak wąski, że w kilka sekund można się w nim nabawić klaustrofobii. Nie ma z niego wyjścia, więc nie będziemy do niego wchodzić tylko po to, żeby zawrócić. Mnie się to zdarzyło. Tunel na lewo prowadzi do większego pomieszczenia, w którym przebywała grupa świętująca wieczór kawalerski. W tunelu, który odchodzi w prawo, znaleziono dziewczynę.
– Czy nasi technicy nadal tam są? – spytała Bergman.
– Tak, Nilsson i Boberg. Pozostali przeszukują inne tunele. Używają specjalistycznych narzędzi do przesiewania znalezionego materiału. To ciężka praca, bo w środku nie ma za dużo miejsca. Gdzieniegdzie jest bardzo ciasno.
W tej samej chwili usłyszeli za sobą stek przekleństw i plusk wody. Kilka sekund później zjawiła się Hamilton z dwoma kubkami kawy i przekrzywioną lampką na czole.
– Ależ tu ślisko! Thomas, twoja kawa.
– Pamiętałaś, żeby kupić cappuccino?
– Zamówiłeś podwójne espresso. Jeśli chcesz coś innego, idź po to sam.
– Widzę, że chyba faktycznie będę musiał się przebranżowić na przewodnika – odparł z uśmiechem Alfredsson.
– Słucham?
– Żartowałem… Dzięki za kawę – odparł Alfredsson i odwrócił się do Bergman. – Co robimy? Nie ma sensu zapuszczać się tam we czwórkę. W tunelu jest za mało miejsca.
– W takim razie ty i Nina wrócicie na komendę. Sprawdźcie, czy można już przesłuchać tych, co trzeźwieją. Weźcie do pomocy Vikinga i Malin, mam na to zgodę Tingströma. Spytajcie przewodnika, kto ma klucze do tunelów i czy coś sobie przypomniał. Skontaktujcie się z dyrekcją Szkoły Pedagogicznej i spytajcie, czy nadal można się dostać do korytarzy szybem. Ustalcie, kiedy ostatnio oprowadzano tu jakieś grupy… zresztą sami wiecie, o co pytać. Ja i Karin spytamy techników, czy coś ustalili, ale najpierw zadzwonię do zakładu medycyny sądowej. Spytam Hanséna, kiedy zamierza przeprowadzić sekcję zwłok dziewczyny.
Bergman wyjęła telefon i zadzwoniła do Hanséna, który odebrał po kilku sygnałach.
– Właśnie zaczęliśmy – odparł na zadane mu pytanie. – Wybierasz się do nas?
Bergman spojrzała na zegarek.
– Mam jeszcze parę spraw do załatwienia, wpadnę o wpół do jedenastej.
– Okej, w takim razie do zobaczenia.
Bergman wsunęła telefon do kieszeni i zaczęła się nad czymś zastanawiać.
– Karin, zbierz jak najwięcej informacji o tej dziewczynie i porozmawiaj z jej rodzicami. Ja pojadę do techników, a potem do zakładu medycyny sądowej. O trzynastej spotkamy się na odprawie. Poinformuj o tym całą ekipę. Czy jest coś, co powinniśmy jeszcze zrobić? – spytała, a gdy wszyscy pokręcili głowami, dodała: – W takim razie będziemy w kontakcie. Dzwońcie, jeśli pojawią się nowe fakty.
Po tych słowach zapaliła latarkę i weszła do tunelu, w którym pracowali technicy. Po kilkunastu metrach usłyszała przytłumione głosy i zobaczyła blask światła. Była na miejscu.
– Dzień dobry – przywitał ją Nilsson. – Widzę, że wróciłaś z urlopu.
– Na to wygląda – odparła z uśmiechem policjantka i skinęła głową Bobergowi, który stał na końcu ciasnego tunelu. – Macie coś?
– Młoda dziewczyna, mocno pobita, z opuchniętą twarzą, naga od pasa w dół. Obok ciała leżały portfel i karta do telefonu. Dziewczyna nazywa się Sofie Johansson i ma piętnaście lat. Leżała na plecach z szeroko rozchylonymi nogami, w pochwę miała wciśniętą butelkę. Później pokażę ci zdjęcia. Zwłoki wysłaliśmy do zakładu medycyny sądowej. Patolog, który tu przyjechał… Ingemar Karlsskog… ocenił, że śmierć nastąpiła kilka godzin temu. Podejrzewamy, że dziewczyna została zamordowana w tym samym miejscu, w którym ją znaleziono. Co ona tu robiła o tej porze?
– Nie mam pojęcia. Czy doszło do gwałtu?
– Nie wiem. Musimy poczekać na wynik obdukcji.
– Ilu twoim zdaniem było sprawców?
– Prawdopodobnie kilku, ale trudno to określić.
– Czy oprócz portfela miała przy sobie jakieś inne przedmioty?
– Nasi ludzie na pewno coś znaleźli, ale nie umiem powiedzieć, czy ma to wartość dowodową. Turyści zostawiają w takich miejscach mnóstwo śmieci. Niestety, duża część tunelu stoi pod wodą i nie ma szans na znalezienie odcisków butów. Za to na ścianach i na suficie zabezpieczyli trochę włókien z ubrań, które mogą należeć do sprawcy. Na razie nic więcej nie mamy.
– O trzynastej odprawa. Ciebie też zapraszam.
Ulica Marklandsgatan Dzielnica Järnbrott
Piątek, 19 stycznia, godzina 7.32
Falk pojechała do domu rodziców zamordowanej dziewczyny. Po drodze przeprowadziła rozmowę z funkcjonariuszami, którzy odebrali zgłoszenie o jej zaginięciu. Nie potraktowali tej sprawy poważnie, ponieważ w ciągu ostatnich dziewięciu miesięcy jej matka aż pięć razy zgłaszała zaginięcie córki, która za każdym razem wracała do domu. Poza tym Sofie znana była funkcjonariuszom z Wydziału do spraw Nieletnich.
Pewnie stale sprawiała kłopoty, pomyślała Falk, wciskając dzwonek przy drzwiach. W tym samym czasie, gdy rozmawiała przez telefon z jej rodzicami, sprawdzała, czy Sofie figuruje w policyjnych rejestrach.
Drzwi otworzył jej blady jak ściana, mniej więcej dziesięcioletni chłopiec, który spojrzał na nią tępym wzrokiem.
– Dzień dobry – powiedziała Falk i od razu się przedstawiła. – Rodzice w domu?
– Tylko mama.
– Czy mógłbyś ją poprosić?
Chłopiec pokręcił głową.
– Niech pani wejdzie.
Falk trochę się zdziwiła, słysząc taką odpowiedź, ale posłusznie poszła za chłopcem do dużego pokoju. Na kanapie siedziała czerwona od płaczu kobieta. Miała zamknięte oczy i opuszczone bezwiednie ręce.
– Dzień dobry, nazywam się Karin Falk i jestem policjantką. Czy pani jest mamą Sofie?
Na dźwięk tego imienia kobieta skinęła głową, zakwiliła jak dziecko i zasłoniła twarz rękami. Falk usiadła obok niej i objęła ją ramieniem. Chłopiec nadal stał w drzwiach.
– Czy tata jest w domu? – spytała go Falk.
– On z nami nie mieszka, ale niedługo przyjedzie babcia, żeby mnie stąd zabrać.
Niech to szlag, pomyślała policjantka. Przyjechała na rozmowę i nawet się nie pofatygowała, żeby zebrać więcej informacji o rodzicach dziewczyny.
– Usiądź obok mnie – zaproponowała. – Razem na nią poczekamy.
– Jesteście na sto procent pewni, że to Sofie? – spytała nagle kobieta. – Przed panią był tu inny policjant. Przyszedł z księdzem, ale nie wiem, po co go przyprowadził, bo ksiądz przez cały czas milczał. Tamten policjant powiedział, że nie są jeszcze na sto procent pewni, czy to moja córka.
– Podany przez panią rysopis się zgadza, poza tym znaleźliśmy przy niej portfel z legitymacją. Czy policjant wspomniał o tym?
– Nie uwierzę, dopóki nie zobaczę jej na własne oczy. Przedtem też znikała, ale zawsze wracała do domu.
– W tej chwili identyfikacja jest niemożliwa, bo trwa sekcja zwłok. Będzie pani mogła zobaczyć córkę później.
W tym momencie rozległ się dzwonek domofonu. Chłopiec zerwał się z kanapy i wybiegł do przedpokoju. Słychać było, jak z kimś rozmawia. Po chwili wrócił.
– Babcia czeka na mnie w samochodzie – oznajmił i wyszedł. Chwilę później trzasnęły drzwi. Falk podeszła do okna i obserwowała, jak chłopiec wsiada do samochodu. Kiedy odjechał, odwróciła się i spytała:
– Czy jest ktoś, kto mógłby dotrzymać pani towarzystwa? Po tej tragicznej wiadomości nie powinna pani być sama. Gdzie jest ojciec dzieci?
– Zostawił nas, kiedy były małe. Teraz ma nową rodzinę, której poświęca cały swój czas. Nigdy się nie troszczył o Sofie.
– Czy jest ktoś inny, do kogo mogłabym zadzwonić?
– To niepotrzebne, jakoś sobie poradzę. Kiedy będę mogła ją zobaczyć? Chcę być absolutnie pewna, że to ona. Chyba pani rozumie?
– Oczywiście, ale…
– Mogę poprosić ojca, żeby do mnie przyjechał.
– To dobry pomysł. Proszę mi coś opowiedzieć o Sofie… na przykład o jej koleżankach, radzeniu sobie w szkole, upodobaniach i tak dalej.
Kobieta wytarła nos i dwa razy przeciągnęła dłońmi przez włosy.
– Od kilku lat moim dzieciom nie jest łatwo. Na szczęście wspierają nas moi rodzice i zawsze mogę na nich liczyć. Sofie miała dawniej wielu przyjaciół i dobrze się uczyła. Czasem pomagała mi w pracach domowych, odbierała brata ze szkoły. Hugo jest od niej młodszy o pięć lat. Jakiś rok temu się zmieniła, ale nie wiem, jak do tego doszło. Stała się milcząca, a jej nauczyciele w szkole zaczęli się skarżyć, że chodzi na wagary. Odbyłam z nią rozmowę i potem rzadziej wagarowała, ale w szkole nadal zbierała złe oceny. W końcu trafiła za kradzież do poprawczaka. Któregoś dnia wróciła do domu w towarzystwie policjantów, a kiedy usłyszałam, co zrobiła, doznałam szoku. Okazało się, że ukradła naszyjnik za marne sto pięćdziesiąt koron. W całej swojej naiwności myślałam, że to, co się stało, podziała na nią odstraszająco. Miałam nadzieję, że tylko chciała sprawdzić, jak to jest coś ukraść, bo to doświadczenie wielu młodych osób. Niestety później przyłapano ją na kolejnych kradzieżach. Za pierwszym i drugim razem ukradła telefon komórkowy. Do dzisiaj nie wiem, co ją do tego skłoniło, bo krótko przedtem dostała na urodziny model, jaki chciała mieć. Za trzecim razem ukradła drogą, markową bieliznę w sklepie sieci NK. Przez lata wychowywałam nasze dzieci sama, ale niczego im nigdy nie brakowało. Moi rodzice dawali mi pieniądze, poza tym mam dobrze płatną pracę. Nigdy nie mogłam zrozumieć, dlaczego Sofie nie prosiła mnie o pieniądze na takie rzeczy. Nie musiała kraść.
– Czy pani się domyśla, po co córka poszła do twierdzy?
– Nie, ale kiedy dzieci były młodsze, oprowadzałam tam turystów. Hugo i Sofie często mi towarzyszyli, traktowali to jako przygodę.
– Czy ma pani klucze od wejścia?
– Nie.
– Z kim córka się spotykała, kiedy znikała z domu?
– Tego nie wiem. Sofie jest małomówna, a po zmianie, która się w niej dokonała, przestała przyprowadzać znajomych do domu. A jak już wraca, zamyka się w swoim pokoju i siedzi przy komputerze.
– Kiedy widziała ją pani ostatni raz?
– W czwartek o ósmej wieczorem.
– Czy mówiła, dokąd się wybiera albo o której wróci?
– Nie. Pytałam ją o to, ale nie odpowiedziała.
– Dlaczego się pani wstrzymywała z zawiadomieniem policji o jej zaginięciu?
– Być może zabrzmi to dziwnie, ale przez ostatnie lata Sofie wiele razy znikała z domu. Na szczęście zawsze wracała cała i zdrowa. Potem, kiedy dzwoniłam na policję i informowałam, że się odnalazła, czułam się trochę jak głupia kwoka, zalękniona o swoje pisklęta. Tym razem postanowiłam czekać do końca, ale teraz widzę, że to był zły pomysł. Gdybym zadzwoniła na policję wcześniej, być może Sofie nadal by żyła.
– Cóż, na pewne pytania już nigdy nie znajdziemy odpowiedzi. Obiecuję, że uczynimy wszystko, żeby wyjaśnić tę sprawę.
– Moja kochana córeczka… Nie rozumiem… Czemu to spotkało właśnie ją?
– Nie umiem na to pytanie odpowiedzieć, ale chciałabym obejrzeć jej pokój.
– Oczywiście. Proszę za mną.
*
Pokój, do którego weszły, był jasny i czysty. Na prawo od okna stało szerokie łóżko. Na jasnoróżowej narzucie siedziało ze trzydzieści misiów i innych pluszaków. Naprzeciwko łóżka stało białe biurko z Ikei, na blacie leżał laptop i pojemnik na długopisy. Na krześle obok biurka zalegało kilka złożonych w kostkę ubrań. Na ścianach wisiały plakaty przedstawiające psy i koty.
– Sofie zawsze chciała mieć jakieś zwierzę, najlepiej psa, ale mam alergię na sierść zwierząt i nie mogłam go jej kupić.
Falk podeszła do szafy na ubrania, ale zanim ją otworzyła, spojrzała na kobietę, jakby milcząco pytała ją o zgodę. Na wieszakach wisiały koszule i kurtki, reszta ubrań leżała na półkach. Wszystkie były wyprasowane i równo ułożone.
– Czy Sofie utrzymywała porządek w swoich rzeczach?
– Nie – odparła kobieta i słabo się zaśmiała. – Jest taka sama jak większość nastolatek, co oznacza, że ubrania i mokre ręczniki lądują zwykle na podłodze. To ja dbam o porządek w jej pokoju.
– Wspomniała pani, że przez ostatni rok córka bardzo się zmieniła. Czy potrafi pani wytłumaczyć, dlaczego do tego doszło? Może było to skutkiem jakiegoś konkretnego zdarzenia?
– Wiele razy zadawałam sobie te pytania, ale nigdy nie umiałam znaleźć na nie odpowiedzi.