Postać - Christina Larsson - ebook + audiobook

Postać ebook i audiobook

Christina Larsson

4,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

W jednej z dzielnic Göteborga stoi wzniesiona w XVII wieku twierdza. W jej podziemiach ciągnie się sieć ciemnych, zalewanych wodą korytarzy. Pewnego dnia w jednym z nich odkryte zostają zwłoki piętnastoletniej dziewczyny. Obrażenia na jej ciele wskazują, że pobito ją przed śmiercią. Ślady prowadzą do jednego z grupy sześciu mężczyzn, którzy w chwili śmierci ofiary przebywali w podziemnych korytarzach. Policja jest pewna, że to tylko kwestia czasu, gdy oprawca przyzna się do winy.

Tymczasem dochodzi do kolejnego napadu na nastolatkę, a ślady i zabezpieczone dowody sugerują, że winna jest komisarz Ingrid Bergman. Całe jej życie i kariera zawodowa wiszą na włosku. Bergman wie, że musi znaleźć prawdziwego sprawcę i oczyścić się z podejrzeń.

„Postać” to powieść o rodzinie, przeszłości i nietolerancji. To również czwarta książka z serii, której główną bohaterką jest Ingrid Bergman, komisarz wydziału zabójstw policji kryminalnej w Göteborgu.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 387

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 9 godz. 38 min

Oceny
4,5 (176 ocen)
103
56
15
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Aniapie

Nie oderwiesz się od lektury

Super!
00
Isenor_Tarpanito

Całkiem niezła

"Postać" to powieść o rodzinie, przeszłości i nietolerancji. Dobrze skonstruowana intryga, zaciekawienie i dreszczyk emocji. Książka zarówno bawi, porusza i zaskakuje.
00
Annku90

Dobrze spędzony czas

#maratonczytam_se #czytam_se "Kiedy była z Ada­mem, wszyst­ko wy­da­wało jej się pro­ste. Do­brze wie­dzia­ła, że po­winna pie­lę­gno­wać ten zwią­zek ze wszyst­kich sił. Nie może go ze­psuć, sta­wia­jąc na pierw­szym miej­scu pracę. Wła­śnie na tym po­lega ży­cie: że może się uśmie­chać i do­brze się czuć." Dziś wracamy do Ingrid, której postać w książce to pracocholiczka w pełnej krasie. Myślę, że wszystkie czytające tę serię osoby się ze mną zgodzą. Oczywiście mamy tu dwa problemy. Jeden z nich to zwłoki 15-latki znalezione w podziemiach miasta. Nastolatka została pobita, a ślady prowadzą do jednego z mężczyzn, którzy akurat w tym czasie w podziemiach przebywali. Niestety, podejrzenie pada na inną osobę, kiedy dochodzi do następnego napadu. I tu mamy drugi problem. Wszystkie ślady wskazują właśnie na komisarz Bergman. Teraz musi znaleźć prawdziwego sprawcę, by oddalić od siebie podejrzenia. Już Wam pisałam, że im dalej w fabułę tym lepiej i tym razem się nie zawiodłam. Do...
00
AgaNKwiat

Nie oderwiesz się od lektury

To jest bardzo ciekawa książka. Z jednej strony wiadomo co się stało i co się dzieje, q z drugiej wciąga i chce się dalszej części wydarzeń.
00
bozanka

Dobrze spędzony czas

Dość ciekawa fabuła, choć nie wydaje mi się, żeby policja nie zauważyła różnicy między odciskiem palca prawdziwym a transferowanym. Jakiś fragment odczynnika przeniesiony wraz z odciskiem, ciągle taki sam nacisk itp czynniki powinny dać do myślenia. A najbardziej mnie irytowało, że kobieta nie pojmuje sygnału wysyłanego jej przez własne ciało i nie rozumie dlaczego czuje mdłości...
00

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nału: Silhuetten

Prze­kład z ję­zyka szwedz­kiego: Woj­ciech Ły­gaś

Co­py­ri­ght © Chri­stina Lars­son, 2023

This edi­tion: © Word Au­dio Pu­bli­shing In­ter­na­tio­nal/Gyl­den­dal A/S, Co­pen­ha­gen 2023

Pro­jekt gra­ficzny okładki: Anna Slo­torsz

Re­dak­cja: Wi­told Ko­wal­czyk

Ko­rekta: Jo­anna Kłos

ISBN 978-87-0237-996-9

Kon­wer­sja i pro­duk­cja e-bo­oka: www.mo­ni­ka­imar­cin.com

Wszel­kie po­do­bień­stwo do osób i zda­rzeń jest przy­pad­kowe.

Word Au­dio Pu­bli­shing In­ter­na­tio­nal/Gyl­den­dal A/S

Kla­re­bo­derne 3 | DK-1115 Co­pen­ha­gen K

www.gyl­den­dal.dk

www.wor­dau­dio.se

Ulica Lyc­kans väg, dziel­nica Lo­rens­berg, Göte­borg

Środa, 17 stycz­nia, go­dzina 23.15

Ma­ria Var­gas uśmiech­nęła się w my­ślach. Le­żała ukryta wśród krze­wów ro­do­den­dronu koło stawu Näc­kros­dam­men i ob­ser­wo­wała tylną część sto­ją­cego przy Lyc­kans väg domu z mu­ro­wa­nym pod­piw­ni­cze­niem. Nie mo­gła się na­dzi­wić, że w oko­licy pa­nuje taka ci­sza i spo­kój, cho­ciaż dziel­nica wil­lowa Lo­rens­berg po­ło­żona jest w cen­trum Göte­borga, rzut ka­mie­niem od głów­nej ulicy mia­sta, Ave­nyn.

W wielu nie­ru­cho­mo­ściach znaj­du­ją­cych się w tej dziel­nicy swoje sie­dziby miały przed­się­bior­stwa i róż­nego ro­dzaju in­sty­tu­cje. Wy­ją­tek sta­no­wiła willa na­le­żąca do ko­mi­sarz po­li­cji kry­mi­nal­nej In­grid Berg­man, jedna z nie­licz­nych słu­żą­cych wy­łącz­nie do ce­lów miesz­kal­nych. Tuż za do­mem roz­cią­gał się park, który czę­sto od­wie­dzali oko­liczni miesz­kańcy. Oczy­wi­ście nie o tej po­rze roku, a tym bar­dziej nie o tak póź­nej go­dzi­nie.

Wiał prze­ni­kliwy wiatr, tem­pe­ra­tura spa­dła do kilku stopni po­wy­żej zera. Ci, któ­rzy wy­szli na ze­wnątrz i nie ubrali się sto­sow­nie do wa­run­ków, z pew­no­ścią mar­zli. W ciągu ostat­nich paru go­dzin Ma­rię Var­gas mi­nęło za­le­d­wie kilku prze­chod­niów z psami. W od­le­gło­ści dwu­dzie­stu me­trów od niej szli z po­chy­lo­nymi gło­wami i wsu­nię­tymi głę­boko do kie­szeni rę­kami. Zde­cy­do­wali się wyjść z domu, mimo ko­niecz­no­ści sta­wie­nia czoła ni­skiej tem­pe­ra­tu­rze i prze­ni­kli­wym po­ry­wom wia­tru. Je­den z psów na­wet ją wy­czuł, ale nie zdo­łał po­cią­gnąć swo­jego pana w ciemne krzaki po­ra­sta­jące te­ren wo­kół stawu.

Ostroż­nie kuc­nęła, zwi­nęła pod­kładkę, na któ­rej le­żała, i umie­ściła ją ra­zem z lor­netką w ple­caku. Zdjęła grubą czapkę i wło­żyła ko­mi­niarkę, spod któ­rej wi­dać było tylko oczy i usta. Wy­pro­sto­wała się i czuj­nie ro­zej­rzała po oko­licy. Sta­rała się roz­pro­sto­wać koń­czyny, bo przez dwie ostat­nie mi­nuty czu­wała nie­ru­chomo z wy­ostrzo­nymi do gra­nic zmy­słami. Dwa razy głę­boko ode­tchnęła i po­woli opu­ściła po­ro­śnięty wy­so­kimi i gę­stymi krze­wami te­ren. Kiedy do­tarła do oświe­tlo­nej ścieżki dla pie­szych i ro­we­rzy­stów, która od­dzie­lała park od po­ro­śnię­tego drze­wami ogrodu na ty­łach willi, za­trzy­mała się i czuj­nym wzro­kiem skon­tro­lo­wała cały te­ren. Po stwier­dze­niu, że w po­bliżu ni­kogo nie ma, szyb­kim kro­kiem prze­szła na drugą stronę i po­now­nie zna­la­zła się w cie­niu chro­nią­cej ją ro­ślin­no­ści. Sku­lona prze­bie­gła mię­dzy krze­wami, wspięła się na strome zbo­cze i do­szła do ka­mien­nego muru, który od­gra­dzał tylną część domu od reszty te­renu. Stąd ru­szyła w prawo, wzdłuż muru, aż do­tarła do miej­sca, w któ­rym roz­cią­gał się otwarty te­ren. Po dru­giej stro­nie bu­dynku znaj­do­wało się tylne wej­ście, z któ­rego w daw­nych cza­sach ko­rzy­stała służba, żeby dys­kret­nie wcho­dzić i rów­nie dys­kret­nie wy­cho­dzić. Tą samą drogą do­star­czano do domu ar­ty­kuły spo­żyw­cze.

Głę­boko ode­tchnęła. Musi za­cho­wać spo­kój. Wie­działa, że przez parę chwil bę­dzie wi­doczna na otwar­tym te­re­nie. Po­wo­dem było ze­wnętrzne oświe­tle­nie umiesz­czone nad drew­nia­nymi, wy­gię­tymi w łuk drzwiami. Miała przed sobą kilka kry­tycz­nych se­kund. Dłu­gimi su­sami po­ko­nała od­le­głość dzie­lącą ją od drzwi, wy­pro­sto­wała się i wy­krę­ciła ża­rówkę. Wszystko od­było się tak szybko, że je­śli ktoś ją ob­ser­wo­wał, zdą­żył je­dy­nie za­uwa­żyć ludzką syl­wetkę, po czym ze zdu­mie­niem stwier­dził, że lampa nad wej­ściem zga­sła.

Var­gas po­now­nie zna­la­zła się w bez­piecz­nych ob­ję­ciach ciem­no­ści i tro­chę się roz­luź­niła. Kilka razy ude­rzyła ża­rówką o udo, żeby stłuc de­li­katny żar­nik, po czym wkrę­ciła ją wraz z oprawką w po­przed­nie miej­sce. Wsu­nęła do uszu dwie za­tyczki, wło­żyła na­usz­niki ochronne i wy­jęła nie­wiele więk­szą od pióra wiecz­nego la­tarkę. Spoj­rzała na ze­ga­rek, żeby za­pa­mię­tać go­dzinę, wło­żyła klucz do zamka i prze­krę­ciła. Od tego mo­mentu miała tylko pięt­na­ście mi­nut.

Po wej­ściu do środka za­mknęła za sobą drzwi, za­pa­liła la­tarkę i moc­nym, wą­skim stru­mie­niem świa­tła oświe­tliła pod­łogę w przed­po­koju. Po pra­wej stro­nie zo­ba­czyła schody pro­wa­dzące na par­ter. Znaj­do­wały się do­kład­nie tam, gdzie za­zna­czono je na pla­nie, który wy­po­ży­czyła z ar­chi­wum miej­skiego. Ustawa o swo­bod­nym do­stę­pie do da­nych oka­zała się dla niej praw­dzi­wym da­rem z nieba. Sie­dem se­kund póź­niej we­szła scho­dami na par­ter, na chwilę się za­trzy­mała i ro­zej­rzała po ko­ry­ta­rzu. Na­stęp­nie prze­szła przez sa­lon do bi­blio­teki, w któ­rej stał kom­pu­ter sta­cjo­narny. Otwo­rzyła ze­wnętrzną kie­szeń ple­caka i wy­jęła z niej dwa pen­drive’y. Wy­ko­nu­jąc te czyn­no­ści, czuła, jak drżą jej ręce.

Na­gle się wzdry­gnęła, bo włą­czył się alarm i cały bu­dy­nek wy­peł­nił prze­szy­wa­jący, ostry dźwięk. Od tego mo­mentu se­kundy za­częły biec jesz­cze szyb­ciej niż przed chwilą. Var­gas czuła, jak ska­cze jej ad­re­na­lina, a krew bu­zuje w ży­łach. Włą­czyła kom­pu­ter i wło­żyła do niego pierw­szy pen­drive. Te­raz po­zo­stało jej tylko cier­pli­wie cze­kać. Uśmiech­nęła się w my­ślach, bo szybko się oka­zało, że wła­mie się do kom­pu­tera bez mar­no­wa­nia czasu na ła­ma­nie ha­sła. Wy­jęła pierw­szy pen­drive i wło­żyła drugi. Za­pi­sany na nim pro­gram wgrał się na kom­pu­ter w ciągu pięt­na­stu se­kund. Kiedy pro­ces in­sta­la­cji do­biegł końca, klik­nęła w menu słowo START, we­szła w wy­szu­ki­warkę i wpi­sała swoje dane elek­tro­niczne. Se­kundę póź­niej pro­stym klik­nię­ciem prze­słała na pen­drive’a elek­tro­niczny pod­pis ban­kowy, po czym wy­ka­so­wała z wy­szu­ki­warki słowo, które w nią wcze­śniej wpi­sała, i wy­łą­czyła kom­pu­ter. W tej sa­mej chwili alarm ucichł, co ozna­czało, że ze wszyst­kim po­ra­dziła so­bie w nie­całe trzy mi­nuty. Po­szło jej znacz­nie szyb­ciej, niż za­kła­dała. Z ulgą zdjęła słu­chawki, wy­jęła z uszu za­tyczki i ra­zem z pen­drive’ami wło­żyła je do ple­caka. Ci­sza, która pa­no­wała w po­koju, była pra­wie na­ma­calna. Szu­miało jej w uszach, więc kilka razy głę­boko ode­tchnęła, żeby uspo­koić puls. Sta­rała się przy­wo­łać w pa­mięci roz­kład domu, po­nie­waż jej ko­lej­nym ce­lem była przy­le­ga­jąca do sy­pialni ła­zienka.

We­szła do niej, otwo­rzyła jedną z sza­fek i z za­do­wo­le­niem ski­nęła głową. Zna­la­zła to, po co tu przy­szła, a mia­no­wi­cie szczotkę do wło­sów i szklankę do płu­ka­nia ust po umy­ciu zę­bów. Wy­jęła z ple­caka dwie pa­pie­rowe to­rebki i do jed­nej wło­żyła szklankę, a do dru­giej kil­ka­dzie­siąt wło­sów ze szczotki. Te­raz zo­stała jej do zro­bie­nia ostat­nia rzecz. W dro­dze na pro­wa­dzące do piw­nicy schody za­trzy­mała się w przed­po­koju przy szafce na klu­cze i po­wie­siła w niej za­pa­sowy klucz, który ukra­dła pod­czas ostat­niej wi­zyty u Berg­man. Już go nie po­trze­bo­wała, bo zro­biła du­pli­kat. Miała na­dzieję, że In­grid nie za­uwa­żyła jego znik­nię­cia.

Po wy­ko­na­niu wszyst­kich czyn­no­ści wy­szła z willi i wró­ciła pod osłonę ro­do­den­dro­nów przy sta­wie. Spoj­rzała na ze­ga­rek i stwier­dziła, że to, co za­pla­no­wała, za­ła­twiła w nie­całe dzie­sięć mi­nut. Te­raz po­czeka, aż zjawi się pra­cow­nik firmy ochro­niar­skiej, a po jego od­jeź­dzie znowu włą­czy alarm.

Miała przed sobą jesz­cze kilka go­dzin pracy.

Sie­dziba firmy ochro­niar­skiejUlica Västra Hamn­ga­tan, Göte­borg

Czwar­tek, 18 stycz­nia, go­dzina 10.15

– Awa­ria sys­temu alar­mo­wego? Tylko tyle ma pan do po­wie­dze­nia? Czy to po­twier­dzona in­for­ma­cja? Prze­cież wasz pra­cow­nik na­wet nie wszedł do środka, żeby spraw­dzić, czy sys­tem na­dal działa.

Berg­man była na­prawdę po­iry­to­wana. Skrzy­żo­wała ręce na piersi i spoj­rzała na Chri­stera Hil­l­stranda – ubra­nego w gar­ni­tur trzy­dzie­sto­pa­ro­let­niego męż­czy­znę, który sie­dział za biur­kiem w bez­piecz­nej od­le­gło­ści od niej.

– Po­wo­dem tego, że sys­tem sam się włą­czył, mo­gła być zu­żyta ba­te­ria bac­kupu – tłu­ma­czył Hil­l­strand. – In­nego wy­ja­śnie­nia nie wi­dzę. Sys­tem, który zo­stał za­in­sta­lo­wany w pani domu, ma już kilka ład­nych lat. Jego wiek nie jest oczy­wi­ście bez­po­śred­nią przy­czyną uru­cho­mie­nia alarmu, ale na tę chwilę na­suwa mi się tylko ta­kie sko­ja­rze­nie. Sama pani po­wie­działa, że nic nie wska­zuje na wła­ma­nie, zwłasz­cza że nic nie zo­stało skra­dzione. W tej sy­tu­acji mogę je­dy­nie za­su­ge­ro­wać in­sta­la­cję któ­re­goś z no­wo­cze­snych sys­te­mów alar­mo­wych. Na­sza firma do­peł­niła obo­wiąz­ków zgod­nie z pod­pi­saną przez obie strony umową. Przy­kro mi z po­wodu tego, co się stało, i prze­pra­szam za ewen­tu­alne uciąż­li­wo­ści, na które była pani na­ra­żona, ale sama pani przed chwilą wspo­mniała, że nie do­szło do żad­nych uszko­dzeń i nic nie zo­stało skra­dzione. W tej sy­tu­acji pro­po­nuję wi­zytę jed­nego z na­szych spe­cja­li­stów od za­bez­pie­czeń, a po­tem wspól­nie usta­limy, jaki na­le­ża­łoby za­in­sta­lo­wać sys­tem wy­ko­rzy­stu­jący naj­now­sze roz­wią­za­nia tech­no­lo­giczne.

– Pro­szę przy­go­to­wać wy­czer­pu­jący ra­port na te­mat wszyst­kich oko­licz­no­ści zwią­za­nych z uru­cho­mie­niem alarmu. Niech pan poda, o któ­rej go­dzi­nie alarm się włą­czał, okre­śli przy­czynę i opi­sze, jak wa­sza firma na to za­re­ago­wała.

Hil­l­strand za­klął w my­ślach. Tego dnia za­mie­rzał wyjść z firmy przed po­łu­dniem, żeby zdą­żyć na tre­ning w si­łowni Na­uti­lus, a po­tem po­je­chać na długi lunch ze swoją nową dziew­czyną Ce­ci­lią. Do­brze wie­dział, że ko­biety uwiel­biają męż­czyzn o wy­spor­to­wa­nej syl­wetce, któ­rzy mają mu­skuły i ka­lo­ry­fer na brzu­chu. Ćwi­cze­nia fi­zyczne wzma­gały jego po­pęd sek­su­alny, a przy oka­zji utwier­dzały go w prze­ko­na­niu, że żadna ko­bieta mu się nie oprze. Oba­wiał się, że roz­mowa z Berg­man może się prze­cią­gnąć i że bę­dzie się mu­siał obyć bez tre­ningu i seksu.

Się­gnął więc po le­żącą na biurku teczkę, wy­jął z niej ra­porty spo­rzą­dzone przez ochro­nia­rzy, któ­rzy ostat­niej nocy jeź­dzili na pa­trole, i zo­bo­wią­zu­jąco się uśmiech­nął do sie­dzą­cej na­prze­ciwko niego kłó­tli­wej ko­biety. W jego wła­snym in­te­re­sie le­żało, żeby się jej jak naj­szyb­ciej po­zbyć. Z jej sprawą za­po­znał się za­le­d­wie kilka mi­nut przed roz­mową. Berg­man za­dzwo­niła do firmy pół go­dziny temu i za­po­wie­działa, że wkrótce się zjawi. Pró­bo­wał sce­do­wać to na ko­goś in­nego, ale Anita, która roz­ma­wiała z klientką przez te­le­fon, stwier­dziła, że rów­nie do­brze sam może się tym za­jąć. Ostrze­gła go też, że ko­bieta jest na­tar­czywa i na pewno nie da się zbyć byle czym, po­nie­waż już na wstę­pie za­po­wie­działa, że sprawę może za­koń­czyć je­dy­nie spo­tka­nie z ich pra­cow­ni­kiem twa­rzą w twarz.

– Zo­baczmy, co tu mamy… Pierw­szy sy­gnał do­tarł do Cen­trum Po­wia­da­mia­nia Ra­tun­ko­wego wczo­raj o dwu­dzie­stej trze­ciej czter­dzie­ści je­den. Zgod­nie z umową pra­cow­nicy Cen­trum pró­bo­wali się z pa­nią skon­tak­to­wać te­le­fo­nicz­nie. Naj­pierw za­dzwo­nili pod nu­mer sta­cjo­narny, po­tem pod ko­mór­kowy, a po­nie­waż nie mo­gli się do pani do­dzwo­nić, za­dzwo­nili do He­lene Holm­ström, bo to jej nu­mer po­dała nam pani jako drugi nu­mer kon­tak­towy. Nie­stety, pani Holm­ström też nie ode­brała.

Udzie­liw­szy tych wy­ja­śnień, Hil­l­strand spoj­rzał na Berg­man py­ta­ją­cym wzro­kiem.

– Nie mo­gły­śmy ode­brać, po­nie­waż w tym sa­mym cza­sie le­cia­ły­śmy sa­mo­lo­tem z Bang­koku do Göte­borga. Sa­mo­lot wy­lą­do­wał o pią­tej rano. Pro­szę kon­ty­nu­ować.

– W tej sy­tu­acji Cen­trum Po­wia­da­mia­nia Ra­tun­ko­wego po­now­nie się z nami skon­tak­to­wało o dwu­dzie­stej trze­ciej czter­dzie­ści osiem. Kwa­drans póź­niej je­den z na­szych ochro­nia­rzy zja­wił się przed pani do­mem. Z jego ra­portu wy­nika, że wszystko było w po­rządku. Nie za­uwa­żył wy­bi­tej szyby, śla­dów uszko­dze­nia zamka w drzwiach ani nic in­nego, co mo­głoby świad­czyć, że do­szło do wła­ma­nia.

– W ta­kim ra­zie co uru­cho­miło alarm?

– Z ra­portu wy­nika, że głów­nym po­wo­dem była awa­ria ma­gne­sów przy drzwiach wej­ścio­wych, która spra­wiła, że po­łą­cze­nie zo­stało prze­rwane. Po­tem włą­czyły się dwa czuj­niki ru­chu umiesz­czone we­wnątrz domu.

Hil­l­strand jesz­cze raz się­gnął do teczki z ra­por­tami.

– Prze­bieg wy­da­rzeń zwią­za­nych z uru­cho­mie­niem alarmu wy­glą­dał tak samo za każ­dym ra­zem, po­wtó­rzyło się to pię­cio­krot­nie. Je­stem więc pra­wie na sto pro­cent pe­wien, że do­szło do chwi­lo­wego zwar­cia. Mo­gło ono być spo­wo­do­wane tym, że zbliża się ter­min wy­miany ba­te­rii w jed­no­stce ste­ru­ją­cej. Z tego co wi­dzę, ostat­nia wy­miana na­stą­piła pół­tora roku temu. Z pod­pi­sa­nej z pa­nią umowy ser­wi­so­wej wy­nika, że w ciągu kilku naj­bliż­szych mie­sięcy trzeba bę­dzie wy­mie­nić starą ba­te­rię na nową. Jak ro­zu­miem, nie zna się pani na spra­wach tech­nicz­nych, więc wy­ja­śnię, co się mo­gło zda­rzyć. Otóż nie­które ba­te­rie nie wy­trzy­mują ca­łego okresu prze­wi­dzia­nego ter­minu użyt­ko­wa­nia i wtedy do­cho­dzi do ta­kich pro­ble­mów. Ba­te­rie po­winny wy­trzy­mać dwa lata, ale ze wzglę­dów bez­pie­czeń­stwa wy­mie­niamy je zwy­kle o pół roku wcze­śniej. Wła­śnie na tym po­lega na­sza praca. Za­leży nam na bez­pie­czeń­stwie na­szych klien­tów.

Co on bre­dzi, po­my­ślała Berg­man.

– Oboje wiemy, że jed­nostka ste­ru­jąca jest za­opa­try­wana z gniazdka. Jak pan to wy­ja­śni?

– Oso­bie, która się na tych spra­wach nie zna, trudno cza­sem wy­ja­śnić kwe­stie tech­niczne. Przy­znaję bez bi­cia, że w roz­mo­wie z kimś ta­kim nie za­wsze po­tra­fię to zro­bić w spo­sób w pełni zro­zu­miały…

Hil­l­strand zro­bił pauzę, po czym uśmiech­nął się dy­plo­ma­tycz­nie, od­chy­lił głowę na bok, splótł dło­nie i po­ło­żył je na biurku.

– Naj­praw­do­po­dob­niej do­szło do awa­rii ba­te­rii w jed­no­stce ste­ru­ją­cej. Do przerw w do­sta­wie prądu mo­gło dojść wiele razy, a pani nie­ko­niecz­nie mu­siała to za­uwa­żyć. Mo­gło to wpły­nąć na ży­wot­ność ba­te­rii.

– Po ja­kim cza­sie wasz pra­cow­nik zja­wił się na miej­scu za dru­gim ra­zem?

Hil­l­strand prze­biegł wzro­kiem le­żące przed nim kartki.

– Alarm włą­czył się po­now­nie o wpół do pierw­szej w nocy. Cen­trum Po­wia­da­mia­nia Ra­tun­ko­wego pró­bo­wało się z pa­nią skon­tak­to­wać, ale bez po­wo­dze­nia. Do nas za­dzwo­nili za dwa­dzie­ścia pierw­sza. Nasz pra­cow­nik zja­wił się na miej­scu punk­tu­al­nie o pierw­szej.

– A trzeci alarm?

– Uru­cho­mił się dwa­dzie­ścia po pierw­szej.

– O któ­rej go­dzi­nie wasz pra­cow­nik po­je­chał na miej­sce?

Hil­l­strand spoj­rzał na Berg­man zmę­czo­nym wzro­kiem.

– Tuż po dru­giej.

– A kon­kret­nie?

– Kwa­drans po dru­giej.

– To zna­czy, że zja­wił się na miej­scu pra­wie go­dzinę po tym, jak alarm się włą­czył. Od jego po­przed­niego uru­cho­mie­nia upły­nęło nie­wiele czasu, więc wasz pra­cow­nik nie mógł od­je­chać od mo­jego domu zbyt da­leko.

Hil­l­strand po­ru­szył się nie­cier­pli­wie na krze­śle. Do­piero te­raz do niego do­tarło, że sprawa nie wy­gląda dla niego do­brze.

– Na­szych pra­cow­ni­ków wy­sy­łamy na miej­sce jak naj­prę­dzej, ale cza­sem mu­simy do­ko­nać wy­boru.

– Czy już wtedy uzna­li­ście, że po­wo­dem włą­cza­nia się alarmu jest awa­ria sys­temu? To chce mi pan po­wie­dzieć?

– Nie, ale jak już wy­ja­śni­łem…

– Okej, pro­szę kon­ty­nu­ować. O któ­rej go­dzi­nie alarm włą­czył się ko­lejny raz?

– Za pięt­na­ście trze­cia.

– Pro­szę mó­wić da­lej.

– Cen­trum Po­wia­da­mia­nia Ra­tun­ko­wego pró­bo­wało się z pa­nią skon­tak­to­wać, ale…

– Wiem. W skrzynce zna­la­złam po­wia­do­mie­nia, ale le­cia­łam sa­mo­lo­tem i nie mo­głam ode­brać.

– Cen­trum po­wia­do­miło nas za pięć trze­cia, a nasz pra­cow­nik zja­wił się na miej­scu około wpół do czwar­tej.

Hil­l­strand za­mknął le­żącą przed nim teczkę i de­mon­stra­cyj­nym ru­chem po­ło­żył na niej dło­nie.

– A ostatni raz?

– Nasz pra­cow­nik na­pi­sał w ra­por­cie, że wszystko było w po­rządku. Nie zna­lazł śla­dów wła­ma­nia, stłu­czo­nych szyb w oknach ani nic ta­kiego. Poza tym dwa razy ob­szedł dom do­okoła.

– A na­stępna in­ter­wen­cja? Po­wie­dział pan, że alarm włą­czył się pięć razy.

– Wła­śnie tak było – od­parł Hil­l­strand. Otwo­rzył teczkę i znowu za­czął prze­glą­dać pa­piery. Berg­man za­uwa­żyła, że za­nim od­po­wie­dział na jej py­ta­nie, źre­nice mu się roz­sze­rzyły.

– Cen­trum Po­wia­da­mia­nia Ra­tun­ko­wego ode­brało sy­gnał kwa­drans przed piątą. Z nami skon­tak­to­wali się za dzie­sięć piąta, a nasz pra­cow­nik zja­wił się na miej­scu kwa­drans póź­niej.

Hil­l­strand za­mknął teczkę, spoj­rzał na Berg­man i po­wie­dział:

– Tak to wy­glą­dało. Ra­porty spo­rzą­dzone przez na­szego pra­cow­nika są w po­rządku.

– Chcia­ła­bym otrzy­mać ko­pie do­ku­men­tów, które ma pan w tej teczce, jak rów­nież imię, na­zwi­sko i nu­mer te­le­fonu pra­cow­nika, który spraw­dzał mój dom.

Berg­man za­żą­dała tych in­for­ma­cji, bo nie ufała Hil­l­stran­dowi. Za­uwa­żyła, że kiedy opi­sy­wał ostatni przy­pa­dek włą­cze­nia się alarmu, coś zwró­ciło jego uwagę. Świad­czyła o tym wy­raź­nie mowa jego ciała. Ten spo­sób ko­mu­ni­ka­cji rzadko kła­mie.

– Nie wolno nam udo­stęp­niać tych do­ku­men­tów bez na­kazu pro­ku­ra­tora, po­nie­waż teczka za­wiera in­for­ma­cje do­ty­czące na­szej pracy. Obo­wią­zują w niej szcze­gólne prze­pisy zwią­zane z za­cho­wa­niem ta­jem­nicy i za­sad bez­pie­czeń­stwa. Pew­nie się pani do­my­śla, że nie chcemy, aby te in­for­ma­cje tra­fiły do na­szej kon­ku­ren­cji.

– Mam za sobą dwu­na­sto­go­dzinny lot sa­mo­lo­tem. Do Göte­borga przy­le­cia­łam dziś rano. Kiedy włą­czy­łam te­le­fon, zna­la­złam pięć wia­do­mo­ści od Cen­trum Po­wia­da­mia­nia Ra­tun­ko­wego. W każ­dej z nich znaj­do­wała się in­for­ma­cja o tym, że w moim domu włą­czył się sys­tem alar­mowy. Przy­je­cha­łam do was, bo chcę usta­lić, co się do­kład­nie stało. Nie zga­dzam się z pana su­ge­stią, że zgro­ma­dzony w tej teczce ma­te­riał zo­stał skla­sy­fi­ko­wany jako tajny.

– Ale tak wła­śnie się stało. Nie je­ste­śmy zo­bo­wią­zani do ujaw­nia­nia tych in­for­ma­cji w for­mie pi­sem­nej.

– Je­stem ko­mi­sa­rzem po­li­cji kry­mi­nal­nej w Göte­borgu. Czy pan na­prawdę nie ro­zu­mie, że w cza­sie mo­jej nie­obec­no­ści mo­gło dojść do pię­ciu prób wła­ma­nia do mo­jego domu? Bar­dzo mnie to nie­po­koi. Chcę, żeby ta sprawa zo­stała grun­tow­nie wy­ja­śniona. Je­śli było tak, jak pan za­su­ge­ro­wał, a mia­no­wi­cie przy­czyną były pro­blemy tech­niczne, chcę być na sto pro­cent pewna, że ta ocena jest słuszna. Je­śli jed­nak ist­nieje choćby naj­mniej­sza wąt­pli­wość, mu­szę o tym wie­dzieć.

Hil­l­strand roz­ło­żył ręce w po­jed­naw­czym ge­ście.

– Ro­zu­miem pani nie­po­kój. Chcemy, żeby nasi klienci czuli się w pełni bez­piecz­nie, ale sama pani wspo­mniała, że nic nie zo­stało skra­dzione ani uszko­dzone. Czy zna­la­zła pani ja­kie­kol­wiek ślady świad­czące o tym, że w domu był ktoś obcy?

– Do domu we­szłam kwa­drans po szó­stej i nie zdą­ży­łam go do­kład­nie obej­rzeć. Czemu w związku z tak dużą liczbą alar­mów nie po­wia­do­mi­li­ście po­li­cji?

– Ro­bimy to tylko wtedy, kiedy nasz pra­cow­nik stwier­dzi, że do­szło do wła­ma­nia albo cho­ciaż do próby wła­ma­nia. W tym wy­padku na­pi­sał w ra­por­cie, że nic o tym nie świad­czy.

Berg­man po­czuła na­gle, że z po­wodu bez­sen­nej nocy i jet lagu nie jest w sta­nie ja­sno my­śleć. Być może prze­sa­dza z po­dej­rze­niami, być może alarm fak­tycz­nie jest prze­sta­rzały, a ba­te­ria na wy­czer­pa­niu, przez co sys­tem kilka razy sam się włą­czył. Je­śli jed­nak ktoś tak jak ona ma na co dzień do czy­nie­nia z prze­stęp­stwami i ban­dy­tami, ła­two może prze­sa­dzić, po­dej­rze­wa­jąc naj­gor­szy sce­na­riusz.

– My­ślę, że dal­sza roz­mowa nie ma sensu. Pro­szę jak naj­prę­dzej wy­słać ko­goś na miej­sce. Niech spraw­dzi, czy mój sys­tem funk­cjo­nuje pra­wi­dłowo.

Hil­l­strand wstał z krze­sła i z za­do­wo­le­niem wy­cią­gnął rękę. Umiał so­bie ra­dzić z na­tręt­nymi klien­tami. Kiedy się wy­krzy­czą, za­wsze miękną. Mimo to na­wet on ro­zu­miał, że gdy do­cho­dzi do uru­cho­mie­nia alarmu, lu­dzie za­czy­nają się nie­po­koić, a jego firma żyje prze­cież z tego, że lu­dzie oba­wiają się wła­mań do swo­ich do­mów i miesz­kań. W każ­dej sy­tu­acji stara się re­ago­wać tak samo, bez względu na to, z kim ma do czy­nie­nia: z ty­po­wym Svens­so­nem czy pa­nią ko­mi­sarz po­li­cji kry­mi­nal­nej. Lu­dzie za­wsze po­dej­rze­wają naj­gor­sze, ale kiedy do nich do­ciera, że nic złego się nie stało, po­woli się uspo­ka­jają. Wy­star­czy oka­zać cier­pli­wość, spo­koj­nie ich wy­słu­chać i przed­sta­wić rze­czowe ar­gu­menty. Sys­temy alar­mowe, bez względu na to, ile kosz­tują i jak bar­dzo są za­awan­so­wane, mogą się włą­czać same, po­nie­waż zro­bione są z wraż­li­wych ele­men­tów. Pro­blemy tech­niczne zda­rzają się co­dzien­nie. W ta­kich sy­tu­acjach klient naj­czę­ściej do­cho­dzi do wnio­sku, że le­piej, by alarm włą­czył się o raz za dużo niż o raz za mało.

– Oso­bi­ście wy­ślę do pani domu któ­re­goś z na­szych naj­lep­szych pra­cow­ni­ków. Czy mo­żemy usta­lić ter­min wi­zyty na dzie­wiątą rano?

Hil­l­strand wie­dział, że na tym eta­pie roz­mowy trzeba już tylko ka­dzić. Nie­za­do­wo­leni klienci są naj­gor­szą formą re­klamy, a ich firma nie za­słu­guje na ne­ga­tywne opi­nie. Je­śli ko­bieta, z którą wła­śnie roz­ma­wia, fak­tycz­nie jest po­li­cjantką, bę­dzie mógł wy­ko­rzy­stać ten fakt jako ważny ar­gu­ment mar­ke­tin­gowy. Ich firma bę­dzie się mo­gła po­chwa­lić przed in­nymi klien­tami: zo­bacz­cie, na­wet po­li­cjanci wy­bie­rają na­szą firmę i ofe­ro­wane przez nas sys­temy.

Spoj­rzał na swój ku­piony nie­dawno ze­ga­rek marki Bre­itling. Je­śli po­zbę­dzie się tej baby te­raz, zdąży wpaść do Ce­ci­lii na szybki nu­me­rek. Si­łow­nię może za­li­czyć po po­łu­dniu.

– Niech bę­dzie dzie­wiąta – zgo­dziła się Berg­man. Wpraw­dzie o szó­stej po­winna być w pracy, ale ja­koś to roz­wiąże. Nie wie­działa na ra­zie, jak bę­dzie wy­glą­dał jej pierw­szy dzień na ko­men­dzie po po­wro­cie z urlopu. Może być cał­kiem spo­kojny, ale nie da się wy­klu­czyć, że czeka na nią wiele no­wych spraw. W tym mo­men­cie była tak zmę­czona, że ma­rzyła o tym pierw­szym sce­na­riu­szu.

– W ta­kim ra­zie je­ste­śmy umó­wieni – stwier­dził ze sztyw­nym uśmie­chem Hil­l­strand.

Berg­man spoj­rzała mu w oczy, po­dała mu rękę i po­twier­dziła za­pro­po­no­wany ter­min. Jego dłoń uści­snęła tro­chę moc­niej, niż to było ko­nieczne. Pie­przony du­pek, po­my­ślała. Ra­dziła so­bie z bar­dziej śli­skimi ty­pami niż ten. Dała mu szansę, nie mo­gąc wy­klu­czyć, że to on ma ra­cję, ale je­śli się okaże, że w sys­te­mie alar­mo­wym nie stwier­dzono żad­nej usterki, po­prosi ko­le­gów z działu tech­nicz­nego, żeby go obej­rzeli i prze­te­sto­wali. Je­śli i oni nic nie znajdą, do­pil­nuje, by Hil­l­strand udo­stęp­nił jej za­war­tość teczki.

Sfru­stro­wana po­szła do sa­mo­chodu, usia­dła za kie­row­nicą, po­ło­żyła na niej dło­nie i za­częła się za­sta­na­wiać co da­lej. Po­winna wró­cić do domu, roz­pa­ko­wać wa­lizki, zro­bić za­kupy, umyć się, przej­rzeć pocztę i za­dzwo­nić do Adama, z któ­rym jest umó­wiona na wie­czór. Na­stęp­nego dnia bę­dzie mu­siała wró­cić do pracy. Te­raz naj­chęt­niej za­szy­łaby się w domu, żeby się prze­spać, ale wie­działa, że je­śli to zrobi, wy­wróci swój nowy cykl do­bowy do góry no­gami.

Wes­tchnęła i uru­cho­miła sil­nik. Może jed­nak prze­sa­dziła, żą­da­jąc od Hil­l­stranda udo­stęp­nie­nia da­nych, które są za­strze­żone dla firmy? Po­winna była wziąć go pod włos i wy­do­być z niego to, co ją in­te­re­suje. Taki spo­sób pro­wa­dze­nia roz­mowy to jedna z ty­po­wych „tech­nik prze­słu­chi­wa­nia”. W nor­mal­nych oko­licz­no­ściach jest w tym do­bra, ale tym ra­zem do­pro­wa­dziła tylko do tego, że Hil­l­strand bro­nił się przed jej za­ku­sami zę­bami i pa­zu­rami. Nie umiała po­trak­to­wać go ła­god­nie i oka­zać mu cier­pli­wo­ści. Ko­muś ta­kiemu jak on po­winna dać od­czuć, że są so­bie równi, skoro pra­cują pra­wie w tej sa­mej branży. Gdyby to zro­biła, do­wie­dzia­łaby się wię­cej. Za­uwa­żyła jed­nak, że coś pró­bo­wał przed nią ukryć.

Była już tak zmę­czona, że zbie­rało jej się na płacz. Po­sta­no­wiła po­je­chać do domu, do­kład­nie go obej­rzeć i spraw­dzić, czy cze­goś nie bra­kuje. Po­szuka też śla­dów wska­zu­ją­cych na to, że ostat­niej nocy ktoś jed­nak był w środku.

Ulica Mar­klands­ga­tan Dziel­nica Järn­brott

Czwar­tek, 18 stycz­nia, go­dzina 13.07

Mo­nica Jo­hans­son cho­dziła nie­spo­koj­nie po miesz­ka­niu, po­nie­waż nie wie­działa, co zro­bić. A wła­ści­wie wie­działa: po­winna za­dzwo­nić na po­li­cję, ale coś ją przed tym po­wstrzy­my­wało. We­szła do kuchni, sta­nęła przy oknie i za­częła się nie­spo­koj­nie roz­glą­dać po osie­dlu. Za­sta­na­wiała się, gdzie jest jej córka. So­fie nie da­wała znaku ży­cia od sie­dem­na­stu go­dzin. Kiedy ostat­nim ra­zem zgło­siła na po­li­cji jej za­gi­nię­cie, nie­długo po­tem So­fie wró­ciła do domu, a ona głu­pio się czuła, kiedy mu­siała za­dzwo­nić na ko­mendę po­now­nie i wszystko od­wo­łać. Udało jej się na­mó­wić po­li­cjan­tów do wsz­czę­cia ak­cji po­szu­ki­waw­czej, bo po­li­cja bar­dzo po­waż­nie trak­tuje przy­padki za­gi­nię­cia dzieci. Przez ostatni rok So­fie bar­dzo się zmie­niła. Z ra­do­snej dziew­czyny, która tre­no­wała piłkę ręczną i do­brze się uczyła, stała się za­mkniętą w so­bie, na­bur­mu­szoną panną.

Za­sta­na­wiała się, kiedy do tej ne­ga­tyw­nej zmiany do­szło. Czy nie wtedy, kiedy So­fie zdała do dzie­wią­tej klasy? Może zo­sta­wiła jej zbyt wiele swo­body? Za bar­dzo jej za­ufała i uwie­rzyła, że sama so­bie ze wszyst­kim po­ra­dzi? Chciała po­ka­zać, że jej ufa, a te­raz się za­mar­twia. Sa­mo­dzielne spra­wo­wa­nie opieki nad dziec­kiem to bar­dzo trudna sprawa. Jej były mąż Hasse zo­sta­wił ich i za­ło­żył nową ro­dzinę, kiedy So­fie i Hugo byli mali. Na po­czątku sta­rał się utrzy­my­wać z dziećmi ja­kiś kon­takt i na­wet ło­żył na ich utrzy­ma­nie, ale kiedy się oże­nił i na świat przy­szło dwoje dzieci, no­wej ro­dzi­nie od­dał cały swój czas.

Czę­sto wi­działa roz­cza­ro­wany wzrok syna, kiedy Hasse in­for­mo­wał przez te­le­fon, że znowu nie za­bie­rze go na obie­cany wcze­śniej mecz ho­ke­jowy, albo gdy się tłu­ma­czył, dla­czego nie przyj­dzie na tre­ning pił­kar­ski Hu­gona. Ina­czej było z So­fią, która dużo wcze­śniej niż Hugo zdy­stan­so­wała się wo­bec ojca. Chęt­nie przyj­mo­wała od niego pre­zenty uro­dzi­nowe i świą­teczne, ale na tym ich kon­takty się koń­czyły. Mimo to było wi­dać, że bra­kuje jej taty.

Je­śli cho­dzi o fi­nanse, żyli na przy­zwo­itym po­zio­mie, po­nie­waż jako pie­lę­gniarka za­ra­biała cał­kiem nie­źle. Stać ją było na utrzy­ma­nie sa­mo­chodu, a w fe­rie zi­mowe jeź­dziła z dziećmi na obozy nar­ciar­skie. So­fie i Hugo mieli wła­sne lap­topy i te­le­fony ko­mór­kowe, tak jak inne dzieci w ich oto­cze­niu. Miesz­kali we wła­sno­ścio­wym trzy­po­ko­jo­wym miesz­ka­niu, dzieci miały od­dzielne po­koje, a ona spała na ka­na­pie w du­żym po­koju. Kre­dyt miesz­ka­niowy spła­ciła dzięki po­mocy ro­dzi­ców dawno temu, co ozna­czało, że w po­rów­na­niu z więk­szo­ścią in­nych ro­dzin ich sy­tu­acja była na­prawdę do­bra. Nic więc dziw­nego, że gdy So­fie za­częła tra­fiać za kra­dzieże do aresztu, ona jako jej matka mu­siała so­bie w końcu za­dać pewne py­ta­nia. Wsty­dziła się swo­jej sy­tu­acji. Wstyd wy­wo­łany fak­tem, że jest sa­motną matką wy­cho­wu­jącą dzieci, prze­ni­kał ją wręcz do szpiku ko­ści, cho­ciaż po­winna być ra­czej dumna, że sama po­trafi o nie za­dbać. Kie­dyś spy­tała So­fie, dla­czego pró­bo­wała ukraść te­le­fon.

– Prze­cież je­den już masz. Je­śli chcia­łaś ku­pić nowy, wy­star­czyło po­pro­sić o pie­nią­dze.

Ale So­fie nie od­po­wie­działa. Wzru­szyła ra­mio­nami, rzu­ciła „prze­pra­szam” i po­szła do swo­jego po­koju.

Ostat­nimi czasy So­fie za­częła pod­bie­rać matce pie­nią­dze z port­mo­netki. Co pe­wien czas kra­dła po kilka dwu­dzie­stek. Mo­nica nie py­tała o po­wody, bo nie chciała na­ru­szać kru­chego za­wie­sze­nia broni, które nie­dawno za­warły. Ma­rzyła o tym, żeby jej córka znowu była taka jak kie­dyś: otwarta i ra­do­sna, a nie przy­ga­szona i za­mknięta w so­bie. Więk­szość czasu So­fie spę­dzała przy kom­pu­te­rze za za­mknię­tymi drzwiami swo­jego po­koju. Mo­nica pró­bo­wała do niej na różne spo­soby do­trzeć, ale po­nie­waż po każ­dej ta­kiej pró­bie So­fie jesz­cze głę­biej się cho­wała w swo­jej sko­ru­pie, w końcu prze­stała ją na­ga­by­wać. Te­raz tego ża­ło­wała. Po­sta­no­wiła, że od tej pory So­fie bę­dzie ją in­for­mo­wać, z kim się za­daje. A w dni po­wsze­dnie wra­cać do domu naj­póź­niej o dzie­wią­tej wie­czo­rem i przy­naj­mniej trzy razy w ty­go­dniu za­siądą do wspól­nej ro­dzin­nej ko­la­cji. Po­winna też sama za­dbać o swoje ubra­nia. Ma już pięt­na­ście lat, więc pra­nie albo pra­so­wa­nie nie po­winno jej spra­wiać kło­po­tów. Od tej pory wszystko się zmieni. Jest jej matką, ale nie bę­dzie za nią dłu­żej wszyst­kiego ro­biła. Ko­niec z wy­rzu­tami su­mie­nia wy­wo­ła­nymi tym, że były mąż nie chciał prze­jąć przy­pa­da­ją­cych na niego obo­wiąz­ków ro­dzi­ciel­skich.

Gdy po­wzięła te po­sta­no­wie­nia, na­lała so­bie kie­li­szek czer­wo­nego wina, otwo­rzyła książkę i usia­dła na ka­na­pie. Dzi­siaj ma dzień wolny, ale po­świę­ciła go na za­mar­twia­nie się o swoją córkę. Le­piej spró­bo­wać się tro­chę od­prę­żyć. Wzięła się do czy­ta­nia, ale nie mo­gła się sku­pić, bo jej my­śli przez cały czas krą­żyły wo­kół So­fie. Oby wresz­cie wró­ciła do domu.

Ulica Lyc­kans väg, Lo­rens­berg

Czwar­tek, 18 stycz­nia, go­dzina 13.59

Berg­man wes­tchnęła i za­częła się ubie­rać. Wy­po­sa­żona w la­tarkę po­sta­no­wiła za­cząć oglą­da­nie domu od tyłu, cho­ciaż była bar­dzo zmę­czona. Miała na­dzieję, że świeże po­wie­trze ją ożywi. Nie­długo przyj­dzie Adam.

Była do­piero druga po po­łu­dniu, ale za­częło się już ściem­niać. Niebo stało się szare i sią­pił deszcz. Tę­sk­niła za Taj­lan­dią, słoń­cem, gol­fem, tam­tej­szym je­dze­niem, bez­chmur­nym nie­bem i go­ścin­nymi miesz­kań­cami tego kraju. Ostat­nie go­dziny po­świę­ciła na prze­szu­ka­nie swo­jego domu, ale stwier­dziła je­dy­nie brak szklanki, w któ­rej stała jej szczo­teczka do zę­bów. Wie­działa jed­nak, że nie może za­dzwo­nić do firmy ochro­niar­skiej z in­for­ma­cją, że zgi­nęła jej szklanka. Poza tym nie była tego do końca pewna.

Uważ­nie oglą­dała po­szcze­gólne okna, a nie­które miej­sca oświe­tlała la­tarką, żeby spraw­dzić, czy nie znaj­dzie uszko­dzeń wska­zu­ją­cych na próbę wła­ma­nia. Po pra­wej stro­nie willi nie było ogrodu, był tylko długi, sze­roki na cztery me­try ka­mienny ta­ras, który biegł wzdłuż ca­łego bu­dynku. Da­lej stała już przy­bu­dówka są­sia­dów, która bez­po­śred­nio przy­le­gała do jej po­se­sji. Dom miał pod­piw­ni­cze­nie, przez co ta­ras znaj­do­wał się kilka me­trów nad po­ro­śnię­tym krza­kami zbo­czem. Tro­chę da­lej bie­gła ścieżka ro­we­rowa, która sta­no­wiła coś w ro­dzaju na­tu­ral­nej gra­nicy po­se­sji.

Po spraw­dze­niu tyłu domu po­de­szła do wej­ścia do piw­nicy. To wła­śnie tu włą­czył się alarm. Szybko za­uwa­żyła, że ża­rówka nad drzwiami wej­ścio­wymi jest po­psuta. Wspięła się na palce i ją wy­krę­ciła. Nie mo­gła so­bie przy­po­mnieć, kiedy ostat­nio ją wy­mie­niała i czy przed wy­jaz­dem na urlop ża­rówka jesz­cze się świe­ciła. Ostroż­nie przy­ło­żyła ją do ucha, po­trzą­snęła nią i usły­szała słaby brzęk. Po­sta­no­wiła jak naj­szyb­ciej wy­mie­nić ją na nową. Omio­tła świa­tłem la­tarki fu­trynę drzwiową i do­kład­nie obej­rzała za­mek, ale nic szcze­gól­nego nie zna­la­zła. Być może pra­cow­nik firmy ochro­niar­skiej miał ra­cję, że nie była to próba wła­ma­nia i do­szło po pro­stu do awa­rii sys­temu alar­mo­wego. Opu­ściła la­tarkę, by oświe­tlić zie­mię wo­kół sie­bie. Więk­szość po­ro­śnię­tego trawą zbo­cza była po­kryta bło­tem i za­dep­tana. Do­szła do wnio­sku, że śla­dów jest za dużo, a całe miej­sce nie wy­gląda nor­mal­nie. Być może nie­które ślady zo­sta­wił pra­cow­nik firmy ochro­niar­skiej, który był tu ostat­niej nocy, ale żeby aż tyle? Na­gle po­czuła smród mo­czu i za­klęła w my­ślach. Coś jest nie tak z fa­ce­tami, że lu­bią si­kać po ścia­nach. Mogą to ro­bić w krza­kach, w ca­łym parku, ale wy­star­czy, że nie działa ze­wnę­trze oświe­tle­nie, i od razu od­bie­rają to jako za­chętę do si­ka­nia. Każde miej­sce jest dla nich do­bre. W ja­kimś za­ułku albo wą­skiej uliczce w cen­trum mia­sta nie działa oświe­tle­nie, a oni po za­pad­nię­ciu zmierz­chu za­mie­niają je w pu­bliczny sza­let. Je­śli się jed­nak za­dba o oświe­tle­nie, szu­kają so­bie in­nego miej­sca.

Gdyby ktoś wszedł do jej domu od tej strony, mu­siałby zo­sta­wić na pod­ło­dze grudki ziemi. Ale ona żad­nych ta­kich gru­dek nie zna­la­zła. Wes­tchnęła i nie­wiele mą­drzej­sza za­częła się wspi­nać po dłu­gich stro­mych scho­dach, które pro­wa­dziły do fron­to­wej czę­ści działki i od­dzie­lały jej po­se­sję od działki są­siada. Wła­ści­wie był to sze­roki na cztery me­try as­fal­towy pas, który wy­ko­rzy­sty­wała jako miej­sce par­kin­gowe. Po­de­szła do drzwi wej­ścio­wych, żeby do­kład­nie obej­rzeć fu­tryny i ich gładką po­wierzch­nię. Zna­la­zła na nich ja­kieś rysy, ale przy­po­mniała so­bie, że były tam wcze­śniej. W chwili, kiedy za­mie­rzała obej­rzeć za­mek, usły­szała za sobą kroki. Od­wró­ciła się szybko i uj­rzała Adama.

– Za­czę­łaś go­rzej wi­dzieć czy co? – spy­tał na wi­dok la­tarki.

– Stę­sk­ni­łam się za tobą – od­parła z uśmie­chem i wy­cią­gnęła do niego ręce.

– Bar­dzo się cie­szę, że wró­ci­łaś. Ależ się opa­li­łaś! Masz taką opa­le­ni­znę na ca­łym ciele?

Adam ob­jął ją i fi­glar­nie się uśmiech­nął.

– Pew­nie chciał­byś ją zo­ba­czyć? – spy­tała Berg­man, wy­swo­ba­dza­jąc się z jego ob­jęć. – Wejdźmy do środka. Je­stem za­ła­mana tą po­godą. Wy­lą­do­wa­łam w Szwe­cji kilka go­dzin temu, ale chęt­nie bym wsia­dła w pierw­szy sa­mo­lot i wró­ciła do Taj­lan­dii.

– W ta­kim ra­zie bądź tak miła i dla mnie też za­re­zer­wuj bi­let, bo nie wy­trzy­mam bez cie­bie ko­lej­nych dwóch ty­go­dni. À pro­pos, nie je­steś zmę­czona?

– Zmę­czona to mało po­wie­dziane. Mo­gła­bym za­snąć na sto­jąco.

– Wiem, co utrzy­ma­łoby cię w for­mie przez kilka na­stęp­nych go­dzin.

– Je­stem tego pewna – od­parła Berg­man. Wło­żyła klucz do zamka, otwo­rzyła drzwi i we­szła do środka. – Na­pi­jesz się kawy? A może je­steś głodny? Zdą­ży­łam zro­bić za­kupy.

– Fi­li­żanka kawy do­brze mi zrobi. A wła­śnie, czym się przed chwilą zaj­mo­wa­łaś?

– Wejdźmy do środka. Na­sta­wię wodę, usią­dziemy i wszystko ci opo­wiem.

*

– Tak więc alarm włą­czył się pięć razy, a firma ochro­niar­ska twier­dzi, że to wina in­sta­la­cji?

– Tak. Po­wie­dzieli, że ba­te­ria jest pra­wie cał­ko­wi­cie roz­ła­do­wana.

– A co ty o tym są­dzisz?

– Sama nie wiem. Je­stem zbyt zmę­czona, żeby trzeźwo my­śleć. Prze­szu­ka­łam cały dom, obej­rza­łam go też od ze­wnątrz, ale nie zna­la­złam nic, co mo­głoby wska­zy­wać na to, że firma się myli. Nie­stety w moim za­wo­dzie za­wsze mu­szę po­dej­rze­wać to, co naj­gor­sze. Pew­nie dla­tego się tak za­nie­po­ko­iłam, kiedy po­zna­łam szcze­góły zwią­zane z tym, co się działo ostat­niej nocy.

– Za­wsze lu­bisz mieć nad wszyst­kim pełną kon­trolę, prawda?

– Tak. W mo­jej pracy to ko­nieczne. Ni­czego nie wolno lek­ce­wa­żyć ani twier­dzić, że wszystko jest w po­rządku, trzeba po pro­stu zba­dać każdy szcze­gół, bez względu na to, czy wy­daje nam się ważny. Po­dob­nie jest z do­wo­dami: wszystko musi być czarno na bia­łym. To, co usły­sza­łam w fir­mie ochro­niar­skiej, spra­wiło, że za­czę­łam się po­waż­nie za­sta­na­wiać. Te­raz, gdy znowu o tym my­ślę, do­cho­dzę do wnio­sku, że moja zde­cy­do­wana re­ak­cja była w du­żej mie­rze spo­wo­do­wana lek­ce­wa­żą­cym spo­so­bem, w jaki zo­sta­łam po­trak­to­wana.

– Co za­mie­rzasz z tym zro­bić?

– Sama nie wiem. Ju­tro ma do mnie przy­je­chać pra­cow­nik tej firmy, żeby obej­rzeć sys­tem alar­mowy. Za­mie­rzam za­in­sta­lo­wać naj­no­wo­cze­śniej­sze urzą­dze­nie uwzględ­nia­jące no­winki tech­no­lo­giczne. Po­tem po­pro­szę mo­ich ko­le­gów z działu tech­nicz­nego, żeby obej­rzeli sys­tem, który mam za­mon­to­wany te­raz. Je­śli stwier­dzą, że alarm uru­cho­mił się z po­wodu roz­ła­do­wa­nej ba­te­rii albo błędu tech­nicz­nego, od­pusz­czę so­bie tę sprawę. Je­śli nie…

– To co?

– Za­żą­dam, żeby firma udo­stęp­niła mi pi­semne ra­porty z tam­tej nocy. Po­tem sama po­roz­ma­wiam z pra­cow­ni­kiem, który zo­stał wy­słany na moją po­se­sję.

– Ro­zu­miem, że na ra­zie nie zna­la­złaś żad­nych śla­dów, które by wska­zy­wały na obec­ność w twoim domu nie­po­żą­da­nych go­ści?

– Nie – od­parła Berg­man, za­glą­da­jąc do kubka z kawą.

– Za­brzmiało to tak, jak­byś nie była pewna. Coś jest nie tak?

Berg­man spoj­rzała Ada­mowi w oczy. Znali się od nie­dawna, ale ona wciąż nie prze­sta­wała się dzi­wić, jak ła­two czy­tał jej w my­ślach.

– W ła­zience jest szafka, w któ­rej trzy­mam szklankę i szczo­teczkę do zę­bów. Dzi­siaj spraw­dza­łam i szklanki nie było.

– Czy ist­nieje na to ja­kieś lo­giczne wy­tłu­ma­cze­nie?

– W za­sa­dzie nie.

– Wy­obra­żasz so­bie te na­główki w ga­ze­tach? „Wła­ma­nie do willi ko­mi­sarz In­grid Berg­man. Łu­pem wła­my­wa­czy pa­dła szklanka do płu­ka­nia jamy ust­nej”.

Adam za­śmiał się ze swo­jego dow­cipu. Berg­man ude­rzyła go w rękę.

– Prze­pra­szam, ale nie mo­głem się po­wstrzy­mać. A tak po­waż­nie: zna­la­złaś coś in­nego, co cię za­nie­po­ko­iło? Wy­rzuć to z sie­bie.

– Nie działa ża­rówka nad wej­ściem do piw­nicy.

– Pę­kła?

– Po­szedł żar­nik. Pew­nie ża­rówka była stara. Będę mu­siała wkrę­cić nową.

– W ta­kim ra­zie zróbmy to od razu – za­pro­po­no­wał Adam i wstał z krze­sła.

– Nie trzeba. Le­piej zaj­mijmy się two­imi po­my­słami na to, jak utrzy­mać mnie przez kilka go­dzin w for­mie. Je­stem kom­plet­nie wy­koń­czona.

Ulica Len­nart Tor­stens­sons­ga­tanLo­rens­berg

Czwar­tek, 18 stycz­nia, go­dzina 17.00

Var­gas wzdry­gnęła się gwał­tow­nie, a kiedy zło­wrogi dźwięk bu­dzika do­tarł do jej świa­do­mo­ści, usia­dła na łóżku. Po kilku se­kun­dach przy­po­mniała so­bie wy­da­rze­nia ostat­niej nocy. Jej cia­łem wstrzą­snął mi­mo­wolny dreszcz, a wło­ski zje­żyły się jej na rę­kach. Była w świet­nym hu­mo­rze, bo zdo­była wszystko, czego po­trze­bo­wała. Spu­ściła nogi na pod­łogę, wstała i unio­sła ręce. Ostat­niej nocy wszystko po­szło zgod­nie z pla­nem. Uśmiech­nęła się na myśl o ochro­nia­rzu, który zja­wiał się pod do­mem In­grid za każ­dym ra­zem, kiedy włą­czał się alarm. Ob­cho­dził willę do­okoła, czemu to­wa­rzy­szył gło­śny brzęk klu­czy. Oświe­tlał la­tarką okna, drzwi i ściany, ale za każ­dym ra­zem po­świę­cał na to co­raz mniej czasu, jakby ro­bił to wy­łącz­nie z po­czu­cia obo­wiązku. Pięć alar­mów w ciągu kilku go­dzin w za­ciem­nio­nej willi. Dom stał pu­sty, a z wła­ści­cielką nie było kon­taktu. Fir­mie ochro­niar­skiej było to na rękę, uznała więc, że to fał­szywy alarm. Cie­kawe, jak In­grid to przy­jęła. Pew­nie te­raz krąży wo­kół willi ze szkłem po­więk­sza­ją­cym, ale nie­wiele znaj­dzie, bo z domu zgi­nęła tylko szklanka i znik­nęło kilka wło­sów z grze­bie­nia. Za­pewne tlą się w niej ja­kieś wąt­pli­wo­ści, ale wła­śnie na tym jej za­le­żało. In­grid jesz­cze nie wie, że jej przy­rod­nia sio­stra za­mie­rza ją znisz­czyć. Tym sa­mym ka­riera pani ko­mi­sarz wła­śnie do­biega końca.

*

Kiedy była młod­sza, wiele razy py­tała o ojca, ale ni­gdy nie otrzy­mała pre­cy­zyj­nej od­po­wie­dzi. Mama za każ­dym ra­zem twier­dziła, że był nim ja­kiś ma­ry­narz, z któ­rym spę­dziła jedną noc i za­szła w ciążę.

Dzie­ciń­stwo miała trudne, bo wszy­scy inni wie­dzieli, kto był jej oj­cem. Nie­któ­rzy na­zy­wali ją bę­kar­tem.

Wśród in­nych dzieci miała ni­ski sta­tus, po­nie­waż jej mama nie miała męża i pra­co­wała jako opie­kunka osób star­szych. Za­ra­biała nie­wiele i w domu cią­gle bra­ko­wało pie­nię­dzy. Jako na­sto­latka była wyż­sza i sil­niej­sza od ró­wie­śni­ków, któ­rzy przez długi czas ją prze­śla­do­wali. Kiedy jed­nak stwier­dziła, że prze­wyż­sza ich siłą i wa­run­kami fi­zycz­nymi, za­częła się im sta­wiać. Ni­gdy nie za­po­mni, co czuła, gdy pierw­szy raz wlała chło­pa­kowi, który był od niej o kilka lat star­szy. Zła­mała mu nos i kilka że­ber. Po tym zda­rze­niu zo­sta­wiono ją w spo­koju i od­no­szono się do niej z sza­cun­kiem. Zna­la­zła przy­ja­ciół i miej­sce w gru­pie in­nych wy­klu­czo­nych. Cho­dziła z nimi na wa­gary i ra­zem z nimi kra­dła. Mó­wiąc krótko, stała się jedną z nich. Słu­chali jej, sta­wiali ją so­bie za wzór i ża­den nie ośmie­lał się z nią za­dzie­rać. Na po­czątku trak­to­wała to jak próbę, jakby się przy­cza­iła, cze­ka­jąc, co bę­dzie da­lej. Do dzi­siaj pa­mięta swój pierw­szy raz: przy­ci­snęła w tu­nelu do ściany star­szą, prze­ra­żoną ko­bietę, która bez oporu od­dała jej swój port­fel. Za­chę­ciło ją to do dal­szych po­dob­nych za­cho­wań, a przy oka­zji na­peł­niło osza­ła­mia­ją­cym po­czu­ciem siły i pew­no­ści sie­bie, które stało się dla niej jak nar­ko­tyk.

Przez wiele lat wspól­nie za­li­czyli wiele wła­mań i kra­dzieży, pili al­ko­hol i bili lu­dzi dla za­bawy. Kiedy mieli pie­nią­dze, od razu czuli się le­piej. Za­kład opieki spo­łecz­nej pró­bo­wał zro­bić z nimi po­rzą­dek, po­nie­waż wa­ga­ro­wali i za­stra­szali wszyst­kich wo­kół. Po jed­nym z wła­mań, pod­czas któ­rego na­pad­nięty męż­czy­zna do­stał ataku serca, tra­fiła za kraty. Przez kilka lat prze­by­wała w za­kła­dach po­praw­czych w oto­cze­niu kry­mi­na­li­stów, pod­czas gdy jej mama ze łzami w oczach pró­bo­wała prze­mó­wić jej do roz­sądku.

W wieku dzie­więt­na­stu lat po­znała Car­stena i ra­zem wy­ru­szyli w świat. Żyli z okra­da­nia na­iw­nych tu­ry­stów, dzięki czemu za­wsze mieli kąt do spa­nia i pie­nią­dze na je­dze­nie. Cza­sem miesz­kali w luk­su­so­wych ho­te­lach, ale prze­waż­nie wy­bie­rali zwy­kłe, ta­nie po­koje. Ni­gdy nie prze­by­wali w jed­nym miej­scu dłu­żej niż przez ty­dzień, dzięki czemu ob­je­chali cały świat. Do­piero kiedy do­tarli do Cho­roni, wio­ski ry­bac­kiej na wy­brzeżu We­ne­zu­eli, po­sta­no­wili w niej osiąść. Naj­bar­dziej po­do­bało im się to, że nikt nie za­da­wał im py­tań. Do­póki ktoś się nie wy­po­wia­dał na te­maty po­li­tyczne, zo­sta­wiano go w spo­koju.

Po la­tach tu­łaczki po­sta­no­wili się osie­dlić na stałe, po­nie­waż do­szli do wnio­sku, że le­piej miesz­kać w tym sa­mym miej­scu, niż stale żyć na wa­liz­kach. Za­częli pro­wa­dzić upo­rząd­ko­wane ży­cie, prze­stali okra­dać tu­ry­stów i po­znali miej­sco­wych z wio­ski. To wła­śnie tam po raz pierw­szy w ży­ciu za­znała spo­koju i bez­pie­czeń­stwa, zwłasz­cza że nikt nie wie­dział nic o jej prze­szło­ści. Była po pro­stu Ma­rią – wy­soką, ja­sno­włosą Szwedką, a nie bę­kar­tem albo dziew­czyną re­gu­lar­nie tra­fia­jącą do po­praw­cza­ków.

Po pew­nym cza­sie pod­jęła pracę w ma­łym miej­sco­wym ho­telu. Nie dla­tego jed­nak, że było to dla niej sty­mu­lu­jące, tylko z po­wodu Do­lo­res, wła­ści­cielki ho­telu, dla któ­rej ży­wiła wielki sza­cu­nek. Czter­dzie­sto­let­nia, drobna, czar­no­włosa Do­lo­res nie­ofi­cjal­nie roz­strzy­gała więk­szość spraw we wsi. Była też wła­ści­cielką trzech ku­trów ry­bac­kich i po­bli­skiej plan­ta­cji ka­kao. Kie­dyś ku­piła kom­pu­ter i wsta­wiła go do swo­jego ho­te­lo­wego biura, ale nie wie­działa, jak go ob­słu­gi­wać. Biuro po­dróży, które re­zer­wo­wało po­koje w jej ho­telu, chciało to ro­bić drogą in­ter­ne­tową, a tu­ry­ści mu­sieli utrzy­my­wać kon­takt ze świa­tem, bo łącz­ność te­le­fo­niczna po­zo­sta­wiała wiele do ży­cze­nia. I to wła­śnie na nią, Ma­rię, spadł obo­wią­zek ob­sługi kom­pu­tera. Po kilku ty­go­dniach zdała so­bie sprawę, jaki otwo­rzył się przed nią świat. Wpraw­dzie nie miała się kogo ra­dzić, ale w sieci zna­la­zła wszyst­kie od­po­wie­dzi na swoje py­ta­nia i wąt­pli­wo­ści. Za­in­sta­lo­wane w kom­pu­te­rze opro­gra­mo­wa­nie po­ma­gało jej w wielu spra­wach. Dzięki niemu szybko się na­uczyła wła­my­wać do róż­nych sys­te­mów. Pew­nego razu pod­jęła próbę zdo­by­cia ha­seł do konta ban­ko­wego i prze­la­nia na wła­sne konto środ­ków z konta firmy, któ­rej wła­ści­ciele nie mieli po­ję­cia o za­bez­pie­cze­niach an­tyw­ła­ma­nio­wych. Po­szło jej to sto­sun­kowo ła­two, bo w la­tach dzie­więć­dzie­sią­tych in­ter­net był jesz­cze w po­wi­ja­kach. Te­raz jest bar­dziej za­awan­so­wany, więc już tego nie robi, bo na­wet by nie wie­działa, na co te pie­nią­dze wy­dać. Poza tym Do­lo­res za­czę­łaby ją po­dej­rze­wać, skoro ma pod kon­trolą całą wieś. Mimo to od czasu do czasu wła­my­wała się na konto firmy, która z ja­kichś wzglę­dów jej się nie po­do­bała, i bez pro­blemu okra­dała ją z pie­nię­dzy. Naj­czę­ściej trak­to­wała to jako wy­zwa­nie dla swo­jego in­te­lektu, ale ro­biła to także z in­nego po­wodu: da­wało jej to ad­re­na­li­no­wego kopa, któ­rego znała z daw­nych lat. To, co ro­biła na co dzień, ta­kich emo­cji jej nie przy­no­siło.

*

Pew­nego dnia do­stała list od matki. Przy­szedł z od­le­głego kraju, który pra­wie wy­parła ze świa­do­mo­ści. Matka pi­sała w nim o ojcu. Oka­zało się, że wcale nie był ma­ry­na­rzem, który na po­czątku lat sześć­dzie­sią­tych przy­pły­nął z krótką wi­zytą do Göte­borga, tylko Szwe­dem, miesz­ka­ją­cym w swo­jej oj­czy­stej Szwe­cji. Wła­śnie zmarł, ale zo­sta­wił jej spa­dek i dla­tego po­winna wró­cić do kraju.

Zna­la­zła w wy­szu­ki­warce jego dane i jesz­cze raz prze­czy­tała to, co matka na­pi­sała o nim w li­ście. Jej oj­ciec miesz­kał w miej­sco­wo­ści Sävsjö w Smålan­dzie. Z ga­zet się do­wie­działa, że był za­an­ga­żo­wany w dzia­łal­ność lo­kal­nego klubu pił­kar­skiego. Zna­la­zła na­wet zdję­cie, na któ­rym stał w to­wa­rzy­stwie swo­ich dwóch sy­nów. Wszy­scy trzej ubrani byli w dresy i ra­do­śnie się uśmie­chali po wy­gra­nym me­czu. Zna­la­zła też in­for­ma­cje o swo­jej przy­rod­niej sio­strze, która miała na imię In­grid. We­szła w wy­szu­ki­warkę i wpi­sała jej dane, ale wy­świe­tliło się mnó­stwo stron po­świę­co­nych daw­nej gwieź­dzie fil­mo­wej o tym sa­mym imie­niu i na­zwi­sku. Cie­kawe, dla­czego jej ro­dzice wy­brali na chrzcie ta­kie imię. Póź­niej zna­la­zła zdję­cia in­nej In­grid, która była ko­mi­sa­rzem po­li­cji w Göte­borgu. Jej zdję­cie utwier­dziło ją w prze­ko­na­niu, że są przy­rod­nimi sio­strami i miały tego sa­mego ojca, po­nie­waż po­do­bień­stwo mię­dzy nimi było ude­rza­jące.

Złość, jaka ją ogar­nęła z po­wodu kłamstw matki na te­mat ojca, spra­wiła, że znowu stała się nie­spo­kojna. Po­dob­nie re­ago­wała w okre­sie, kiedy była na­sto­latką. Długo nie mo­gła za­snąć, ale na­gle spoj­rzała na sie­bie, Car­stena i miesz­kań­ców wio­ski w inny spo­sób. Przez kilka dni się wa­hała, lecz w końcu po­sta­no­wiła po­le­cieć do Szwe­cji. Car­sten nie chciał jej to­wa­rzy­szyć, ale miała to w no­sie, bo już dawno temu się nim znu­dziła. Stał się pod­sta­rza­łym, upier­dli­wym fa­ce­tem, pod­czas gdy ona do­bie­gała czter­dziestki. Po­my­ślała, że je­śli stam­tąd nie wy­je­dzie, po­zo­sta­nie tam na za­wsze. Uznała, że nad­szedł czas po­pró­bo­wać in­nego ży­cia. Je­śli jej się nie spodoba, za­wsze bę­dzie mo­gła wró­cić do We­ne­zu­eli.

*

Przed Bo­żym Na­ro­dze­niem udała się na umó­wione spo­tka­nie w spra­wie po­działu ma­jątku. Miała się tam spo­tkać ze swoim przy­rod­nim ro­dzeń­stwem. Ży­wiła na­dzieję, że do­wie się o ojcu cze­goś wię­cej. Matka dała jej kie­dyś ko­pertę z za­świad­cze­niem, na któ­rym stało czarno na bia­łym, że jej oj­cem był Sven Berg­man. Kiedy jed­nak matka In­grid na­zwała ją bę­kar­tem, wró­ciły wspo­mnie­nia z daw­nych lat, gdy była po­ni­żana jako nie­ślubne dziecko. Po tym in­cy­den­cie znie­na­wi­dziła ich ro­dzinę, po­nie­waż na spo­tka­nie po­je­chała bez złych in­ten­cji. Była uczciwą ko­bietą, chciała się tylko do­wie­dzieć cze­goś o swoim ojcu, któ­rego nie znała. Nie­stety sy­tu­acja wy­mknęła się spod kon­troli i matka In­grid po­zwo­liła so­bie na zbyt wiele. To przez ich ro­dzinę miała tak kosz­marne dzie­ciń­stwo. Gdyby nie oni, oj­ciec oże­niłby się z mamą i by­liby szczę­śliwą ro­dziną.

Otrzą­snęła się ze wspo­mnień. Prze­spała cały dzień i czuła się lekko oszo­ło­miona, ale na myśl o tym, co ją czeka, po­czuła wy­strzał ad­re­na­liny. Czuła, że znowu żyje w spo­sób, ja­kiego nie do­świad­czyła od wielu lat.

Ko­menda po­li­cji, plac Ern­sta Fon­tella

Pią­tek, 19 stycz­nia, go­dzina 5.57

Kilka mi­nut przed szó­stą Berg­man we­szła do bu­dynku po­li­cji przy placu Ern­sta Fon­tella. Wsia­dła do windy i wje­chała na swoje pię­tro. Nie było jej w pracy przez trzy ty­go­dnie, ale czuła się tak, jakby wra­cała po pół roku. Nie mo­gła się już do­cze­kać spo­tka­nia ze swoją ekipą śled­czą, żeby po­słu­chać żar­to­bli­wego po­li­cyj­nego żar­gonu i usły­szeć, co się wy­da­rzyło w cza­sie jej nie­obec­no­ści. Na ko­ry­ta­rzu pa­no­wała ci­sza. Na­gle zo­ba­czyła Ting­ströma, który wy­sta­wił głowę przez drzwi.

– Czy mo­gła­byś do mnie wejść? – spy­tał.

Al­bert Ting­ström od wielu lat pra­co­wał na sta­no­wi­sku na­czel­nika Wy­działu Śled­czego. Był do­brym po­li­cjan­tem, za­wsze sta­rał się dzia­łać spo­koj­nie i dy­plo­ma­tycz­nie. Na po­czątku jego nor­r­landzki spo­kój i dłu­gie prze­rwy, które zwykł ro­bić mię­dzy zda­niami, tro­chę ją de­ner­wo­wały. Po­tra­fił też na­gle wyjść, żeby zro­bić so­bie kawę, po czym wra­cał i kon­ty­nu­ował prze­rwany wą­tek, jakby czas sta­nął w miej­scu. Kiedy pro­wa­dziła ja­kieś śledz­two i mu­siała z nim coś omó­wić, ta­kie za­cho­wa­nie było dla niej fru­stru­jące. Z cza­sem zro­zu­miała, że wła­śnie w taki spo­sób sta­rał się za­pa­no­wać nad stre­sem w swoim oto­cze­niu za­wo­do­wym. Dzięki temu jego pod­władni mieli wię­cej czasu do na­my­słu, żeby nic im nie umknęło.

Zdjęła czapkę i rę­ka­wiczki i wło­żyła je do kie­szeni kurtki. Drzwi do po­koju na­czel­nika były otwarte, więc tylko przy­gła­dziła włosy i we­szła do środka.

– Wi­taj po urlo­pie – za­czął Ting­ström. – Skła­mał­bym, mó­wiąc, że tę­sk­ni­li­śmy za tobą tylko z po­wodu ilo­ści pracy, jaka na nas spa­dła. Po­goda też robi swoje. To pew­nie przez nią lu­dziom pusz­czają nerwy. Wy­kań­czają się z roz­pa­czy, że mu­szą żyć w na­szej sza­rej mgle. Sia­daj.

Wy­po­wia­da­jąc to słowo, na­czel­nik wy­ko­nał za­ma­szy­sty gest ręką. Berg­man roz­pięła kurtkę i z uśmie­chem usia­dła w jed­nym z fo­teli sto­ją­cych przed ma­ho­nio­wym biur­kiem.

– Za­brzmiało to tak, jakby w cza­sie mo­jej nie­obec­no­ści nic się tu nie zmie­niło – sko­men­to­wała jego słowa.

Ting­ström oparł się ple­cami o fo­tel i w mil­cze­niu spoj­rzał przez okno.

– Coś się stało? – spy­tała Berg­man, wi­dząc, że na­czel­nik na­dal mil­czy.

– I tak, i nie – od­parł. – Sprawy wy­glą­dają jak zwy­kle. My, po­li­cjanci, chcemy cza­sem iść na urlop, ale nasi ko­le­dzy prze­stępcy nie przyj­mują tego do wia­do­mo­ści. Dziś nad ra­nem zna­le­ziono mar­twą dziew­czynę, praw­do­po­dob­nie zo­stała za­mor­do­wana. Grupka mło­dych męż­czyzn na­tra­fiła na nią w pod­ziem­nych ko­ry­ta­rzach sta­rej twier­dzy, do któ­rych się wcho­dzi od strony Sahl­grens­ga­tan nad Ro­sen­lund­ska­na­len. Nasi tech­nicy są tam od pią­tej. Po­sła­łem też Tho­masa i Ninę. Chciał­bym ci po­wie­rzyć kie­ro­wa­nie tym śledz­twem. Weź ze sobą Ka­rin, bo jest już wpro­wa­dzona w sprawę. Nie za­po­mnij za­brać la­tarki, gu­mo­wego obu­wia i kom­bi­ne­zo­nów ochron­nych. W ko­ry­ta­rzach stoi woda i nie ma w nich oświe­tle­nia.

– Czy wiemy, co to za dziew­czyna?

– Na dzie­więć­dzie­siąt dzie­więć pro­cent tak. Wczo­raj wie­czo­rem pewna ko­bieta, Mo­nica Jo­hans­son, zgło­siła za­gi­nię­cie pięt­na­sto­let­niej córki, od któ­rej od po­nad doby nie miała żad­nych wie­ści. Ry­so­pis, który nam prze­ka­zała, zga­dza się z ry­so­pi­sem zna­le­zio­nej dziew­czyny. Tech­nicy zna­leźli przy niej port­fel z le­gi­ty­ma­cją.

– Dla­czego matka cze­kała ze zgło­sze­niem aż tyle go­dzin?

– Sama ją o to spy­taj.

– Wiesz coś wię­cej? Na przy­kład jak długo tam le­żała?

– Na ten mo­ment nie mam żad­nych in­nych in­for­ma­cji.

– Czy ktoś po­wia­do­mił jej matkę?

– Tak. Wszyst­kie na­miary, któ­rych po­trze­bu­jemy, ma Ka­rin. Dane oso­bowe, miej­sce za­miesz­ka­nia i tak da­lej.

– Kogo jesz­cze mo­żesz przy­dzie­lić do tej sprawy?

– My­śla­łem o Vi­kingu Jo­hans­so­nie i Ma­lin Skogsby.

– Okej, w ta­kim ra­zie od razu tam po­jadę. Gdzie jest Ka­rin?

– Tu­taj.

Berg­man od­wró­ciła się i uj­rzała uśmiech­niętą Falk.

– Wszyst­kiego naj­lep­szego w no­wym roku – po­wie­działa.

– Dzię­kuję, wza­jem­nie. Ależ się opa­li­łaś! Do­brze ci tam było?

– Do­brze to za mało po­wie­dziane. Dwa ty­go­dnie le­ni­stwa z Ewą i He­lene, golf, wy­cieczki, mnó­stwo śmie­chu i do­brego je­dze­nia. Wró­ci­ły­śmy wczo­raj rano.

– To zna­czy, że mia­łaś tylko je­den dzień, żeby się przy­sto­so­wać do na­szej wspa­nia­łej po­gody i przy­stą­pić do pracy. I pro­szę, na star­cie tak po­ważna sprawa.

– Można po­wie­dzieć, że po­czą­tek na­stą­pił wczo­raj rano, kiedy wy­sia­dły­śmy z sa­mo­lotu w Lan­dvet­ter i od­słu­cha­łam wia­do­mo­ści w te­le­fo­nie. Do­wie­dzia­łam się, że alarm w moim domu włą­czał się tam­tej nocy aż pięć razy.

– Coś ta­kiego! – za­wo­łał Ting­ström. – Do­szło do wła­ma­nia?

– Sama nie wiem. W fir­mie ochro­niar­skiej za­pew­niali mnie, że mam prze­sta­rzały sys­tem albo że ba­te­ria była na wy­czer­pa­niu. Chcia­łam po­roz­ma­wiać z ochro­nia­rzem, któ­rego firma wy­sy­łała pod mój dom, ale od­mó­wiono mi pod po­zo­rem ta­jem­nicy służ­bo­wej. Za­żą­dano ode mnie na­kazu pro­ku­ra­tora. Pra­wie się za­ła­ma­łam.

– Czy coś zo­stało skra­dzione albo znisz­czone? – spy­tała Falk.

– Nie, a przy­naj­mniej nic ta­kiego nie stwier­dzi­łam.

– No to mia­łaś szczę­ście – od­parł Ting­ström, pa­trząc wy­mow­nie na ze­ga­rek.

– Le­piej już chodźmy – po­wie­działa Berg­man i wstała z krze­sła.

*

Dzie­więć mi­nut póź­niej za­par­ko­wała przy Sahl­grens­ga­tan nad Ro­sen­lund­ska­na­len. Wy­sia­dła z wozu, wło­żyła kom­bi­ne­zon ochronny i gu­mowe obu­wie. Tro­chę da­lej, koło bramy pro­wa­dzą­cej do sys­temu ko­ry­ta­rzy, za­uwa­żyła po­wie­wa­jącą na wie­trze ta­śmę po­li­cyjną. Obok stał Al­freds­son w to­wa­rzy­stwie dwóch umun­du­ro­wa­nych funk­cjo­na­riu­szy.

– Ja­śnie pa­nie ra­czyły się w końcu zja­wić – stwier­dził z uśmie­chem na ich wi­dok.

– Ważne osoby za­wsze się spóź­niają – od­parła Berg­man. – Co wie­cie?

– Na ra­zie nie­wiele. Pa­trol, który przy­był na miej­sce jako pierw­szy, cały te­ren ogro­dził ta­śmą, a po­tem za­dzwo­nili na cen­tralę. Ofiara to na­sto­latka w wieku około pięt­na­stu lat. Fa­ceci, któ­rzy ją tu zna­leźli i nas o tym po­wia­do­mili, byli kom­plet­nie pi­jani. Cze­kamy, aż wy­trzeź­wieją, do­piero wtedy bę­dziemy mo­gli ich prze­słu­chać. Je­dy­nym wy­jąt­kiem jest Da­niel Te­gnér. Nina i ja już go prze­słu­cha­li­śmy. Na szczę­ście zdą­ży­li­śmy ich stam­tąd za­brać, za­nim o spra­wie do­wie­działy się me­dia.

– Co ze­znał?

– Wy­gląda na to, że był kimś w ro­dzaju prze­wod­nika grupy mło­dych męż­czyzn, któ­rzy świę­to­wali wie­czór ka­wa­ler­ski. In­sty­tu­cja, która za­rzą­dza for­ty­fi­ka­cjami, nie or­ga­ni­zuje zwie­dza­nia o tej po­rze roku z po­wodu pod­wyż­szo­nego po­ziomu wody w ka­nale. Te­gnér znał jed­nego spo­śród tych męż­czyzn i zro­bił dla nich wy­ją­tek.

– Czy prze­by­wali tu wła­śnie z tego po­wodu?

– Tak. Chło­pak ze­znał, że zja­wili się około trze­ciej w nocy. We­szli do środka, bramę zo­sta­wili otwartą. Na końcu jed­nego z tu­ne­lów znaj­duje się duże, pu­ste po­miesz­cze­nie. Po­tem je wam po­każę, je­śli chce­cie. Pili tam piwo i wódkę, a Te­gnér opo­wia­dał im hi­sto­rie o roz­bój­ni­kach, któ­rzy żyli w cza­sach, gdy te for­ty­fi­ka­cje bu­do­wano. Czy wie­cie, że szpi­tal Sahl­gren­ska urzą­dzono w za­bu­do­wa­niach na­le­żą­cych w dzie­więt­na­stym wieku do Szkoły Pe­da­go­gicz­nej, a tu na dole prze­cho­wy­wano zwłoki? Mu­szę przy­znać, że cho­dze­nie tymi ko­ry­ta­rzami wy­wo­łuje we mnie dość nie­miłe uczu­cie. Ale wra­ca­jąc do sprawy… Mniej wię­cej po trzy­dzie­stu mi­nu­tach wspo­mniany prze­wod­nik po­sta­no­wił wra­cać. Wszy­scy byli pi­jani, więc ru­szył przo­dem jako pierw­szy. Chło­pak, który miał wziąć ślub, szedł na końcu. Z ja­kie­goś po­wodu ode­rwał się od grupy i za­błą­dził. Kiedy jego kum­ple wy­szli z tu­nelu, za­uwa­żyli, że go nie ma. Od­cze­kali chwilę, a gdy się nie zja­wiał, Te­gnér wró­cił go po­szu­kać. Pew­nie po­my­ślał, że chło­pak spe­cjal­nie tam zo­stał, żeby ich na­stra­szyć. Kiedy go zna­lazł, tam­ten za­cho­wy­wał się jak hi­ste­ryk. Ma­chał rę­kami i wy­krzy­ki­wał coś o tru­pie. Te­gnér wy­pro­wa­dził go na ulicę i ka­zał mu cze­kać, a sam wró­cił do tu­nelu, żeby spraw­dzić, co się stało. Na końcu ko­ry­ta­rza zna­lazł mar­twą dziew­czynę i od razu za­dzwo­nił pod nu­mer alar­mowy.

– Gdzie te­raz jest?

– Trzeź­wieje ra­zem ze swo­imi kum­plami.

– A ta dziew­czyna?

– Wła­śnie ją wiozą do za­kładu me­dy­cyny są­do­wej.

– Czy mo­gli­by­śmy wejść do środka?

– Tak. Tech­nicy prze­ba­dali te­ren od wej­ścia do miej­sca zna­le­zie­nia zwłok.

– Gdzie jest Nina?

– Po­szła ku­pić nam kawę.

– Okej, w ta­kim ra­zie chodźmy tam.

Sku­leni gę­siego ze­szli na dół stro­mymi scho­dami. Jako pierw­szy szedł Al­freds­son. Nie­ła­two mu było się skra­dać przy pra­wie dwóch me­trach wzro­stu i po­tęż­nej syl­wetce. Co chwilę za­cze­piał roz­piętą kurtką o spi­cza­ste sta­lak­tyty, które zwi­sały z ka­mien­nych blo­ków na su­fi­cie. Berg­man szła jako ostat­nia. W świe­tle rzu­ca­nym przez ja­rze­niówki wi­działa pa­jąki i inne ro­bac­two, któ­remu swoim przy­by­ciem za­kłó­cili spo­kój. Po­su­wali się po­woli, bro­dząc od czasu do czasu w wy­peł­nia­ją­cej chod­nik wo­dzie. Pod­łoże było błot­ni­ste i śli­skie, ale na chro­po­wa­tych ścia­nach nie było nic, czego mo­gliby się uchwy­cić.

Po kilku me­trach ko­ry­tarz zro­bił się szer­szy i wyż­szy. Po obu stro­nach znaj­do­wały się dwa po­miesz­cze­nia. Al­freds­son za­trzy­mał się i wy­pro­sto­wał, żeby strzep­nąć ro­bac­two z ubra­nia i wy­trzeć ręce.

– By­ły­ście tu kie­dyś? – spy­tał.

Nina i Berg­man po­krę­ciły gło­wami.

– Ja też nie, cho­ciaż wiele razy chcia­łem obej­rzeć te tu­nele. Wiele o nich sły­sza­łem, ale ni­gdy nie tra­fiła mi się oka­zja, żeby je zwie­dzić.

– Ze mną było tak samo – od­parła Berg­man. – Te­raz przy­szli­śmy tu służ­bowo.

– Prze­wod­nik po­wie­dział, że te po­miesz­cze­nia słu­żyły żoł­nie­rzom jako schro­nie­nie. To nie­zbyt przy­jemne miej­sce, je­śli się czeka na przy­by­cie nie­przy­ja­ciela. Chodźmy da­lej.

Tu­nel zro­bił się szer­szy i nie mu­sieli się już schy­lać, ale na­dal było śli­sko, więc sta­wiali kroki bar­dzo ostroż­nie. Po mniej wię­cej dwu­dzie­stu me­trach tu­nel jesz­cze bar­dziej się roz­sze­rzył i sta­nęli w miej­scu, w któ­rym krzy­żo­wał się z trzema in­nymi. Te­ren po­ło­żony był wy­żej niż ten, z któ­rego przy­szli.

– Spójrz­cie w górę… Wi­dzi­cie ten tu­nel? Bie­gnie pro­sto­pa­dle i pro­wa­dzi do Szkoły Pe­da­go­gicz­nej. Praw­do­po­dob­nie słu­żył jako za­pa­sowe wyj­ście dla żoł­nie­rzy, bo prze­cież żadne za­ję­cia się tam nie od­by­wały.

– Je­śli kie­dyś znu­dzi ci się praca w po­li­cji, bę­dziesz mógł się za­trud­nić jako prze­wod­nik – za­żar­to­wała Falk. – W cza­sie prze­słu­cha­nia do­wie­dzia­łeś się wielu no­wych fak­tów o tym miej­scu.

– A nie przy­szło ci do głowy, że ze względu na swoje ga­ba­ryty nie na­daję się do tego za­wodu? W prze­ciw­nym ra­zie uznał­bym to za ku­szący po­mysł na póź­niej­sze lata, kiedy już będę miał po dziurki w no­sie dziel­nych ko­le­gów i ko­le­ża­nek z pracy. Okej, kon­ty­nu­ujmy. Na wprost za­czyna się na­stępny tu­nel. Jest tak wą­ski, że w kilka se­kund można się w nim na­ba­wić klau­stro­fo­bii. Nie ma z niego wyj­ścia, więc nie bę­dziemy do niego wcho­dzić tylko po to, żeby za­wró­cić. Mnie się to zda­rzyło. Tu­nel na lewo pro­wa­dzi do więk­szego po­miesz­cze­nia, w któ­rym prze­by­wała grupa świę­tu­jąca wie­czór ka­wa­ler­ski. W tu­nelu, który od­cho­dzi w prawo, zna­le­ziono dziew­czynę.

– Czy nasi tech­nicy na­dal tam są? – spy­tała Berg­man.

– Tak, Nils­son i Bo­berg. Po­zo­stali prze­szu­kują inne tu­nele. Uży­wają spe­cja­li­stycz­nych na­rzę­dzi do prze­sie­wa­nia zna­le­zio­nego ma­te­riału. To ciężka praca, bo w środku nie ma za dużo miej­sca. Gdzie­nie­gdzie jest bar­dzo cia­sno.

W tej sa­mej chwili usły­szeli za sobą stek prze­kleństw i plusk wody. Kilka se­kund póź­niej zja­wiła się Ha­mil­ton z dwoma kub­kami kawy i prze­krzy­wioną lampką na czole.

– Ależ tu śli­sko! Tho­mas, twoja kawa.

– Pa­mię­ta­łaś, żeby ku­pić cap­puc­cino?

– Za­mó­wi­łeś po­dwójne espresso. Je­śli chcesz coś in­nego, idź po to sam.

– Wi­dzę, że chyba fak­tycz­nie będę mu­siał się prze­bran­żo­wić na prze­wod­nika – od­parł z uśmie­chem Al­freds­son.

– Słu­cham?

– Żar­to­wa­łem… Dzięki za kawę – od­parł Al­freds­son i od­wró­cił się do Berg­man. – Co ro­bimy? Nie ma sensu za­pusz­czać się tam we czwórkę. W tu­nelu jest za mało miej­sca.

– W ta­kim ra­zie ty i Nina wró­ci­cie na ko­mendę. Sprawdź­cie, czy można już prze­słu­chać tych, co trzeź­wieją. Weź­cie do po­mocy Vi­kinga i Ma­lin, mam na to zgodę Ting­ströma. Spy­taj­cie prze­wod­nika, kto ma klu­cze do tu­ne­lów i czy coś so­bie przy­po­mniał. Skon­tak­tuj­cie się z dy­rek­cją Szkoły Pe­da­go­gicz­nej i spy­taj­cie, czy na­dal można się do­stać do ko­ry­ta­rzy szy­bem. Ustal­cie, kiedy ostat­nio opro­wa­dzano tu ja­kieś grupy… zresztą sami wie­cie, o co py­tać. Ja i Ka­rin spy­tamy tech­ni­ków, czy coś usta­lili, ale naj­pierw za­dzwo­nię do za­kładu me­dy­cyny są­do­wej. Spy­tam Han­séna, kiedy za­mie­rza prze­pro­wa­dzić sek­cję zwłok dziew­czyny.

Berg­man wy­jęła te­le­fon i za­dzwo­niła do Han­séna, który ode­brał po kilku sy­gna­łach.

– Wła­śnie za­czę­li­śmy – od­parł na za­dane mu py­ta­nie. – Wy­bie­rasz się do nas?

Berg­man spoj­rzała na ze­ga­rek.

– Mam jesz­cze parę spraw do za­ła­twie­nia, wpadnę o wpół do je­de­na­stej.

– Okej, w ta­kim ra­zie do zo­ba­cze­nia.

Berg­man wsu­nęła te­le­fon do kie­szeni i za­częła się nad czymś za­sta­na­wiać.

– Ka­rin, zbierz jak naj­wię­cej in­for­ma­cji o tej dziew­czy­nie i po­roz­ma­wiaj z jej ro­dzi­cami. Ja po­jadę do tech­ni­ków, a po­tem do za­kładu me­dy­cyny są­do­wej. O trzy­na­stej spo­tkamy się na od­pra­wie. Po­in­for­muj o tym całą ekipę. Czy jest coś, co po­win­ni­śmy jesz­cze zro­bić? – spy­tała, a gdy wszy­scy po­krę­cili gło­wami, do­dała: – W ta­kim ra­zie bę­dziemy w kon­tak­cie. Dzwoń­cie, je­śli po­ja­wią się nowe fakty.

Po tych sło­wach za­pa­liła la­tarkę i we­szła do tu­nelu, w któ­rym pra­co­wali tech­nicy. Po kil­ku­na­stu me­trach usły­szała przy­tłu­mione głosy i zo­ba­czyła blask świa­tła. Była na miej­scu.

– Dzień do­bry – przy­wi­tał ją Nils­son. – Wi­dzę, że wró­ci­łaś z urlopu.

– Na to wy­gląda – od­parła z uśmie­chem po­li­cjantka i ski­nęła głową Bo­ber­gowi, który stał na końcu cia­snego tu­nelu. – Ma­cie coś?

– Młoda dziew­czyna, mocno po­bita, z opuch­niętą twa­rzą, naga od pasa w dół. Obok ciała le­żały port­fel i karta do te­le­fonu. Dziew­czyna na­zywa się So­fie Jo­hans­son i ma pięt­na­ście lat. Le­żała na ple­cach z sze­roko roz­chy­lo­nymi no­gami, w po­chwę miała wci­śniętą bu­telkę. Póź­niej po­każę ci zdję­cia. Zwłoki wy­sła­li­śmy do za­kładu me­dy­cyny są­do­wej. Pa­to­log, który tu przy­je­chał… In­ge­mar Karls­skog… oce­nił, że śmierć na­stą­piła kilka go­dzin temu. Po­dej­rze­wamy, że dziew­czyna zo­stała za­mor­do­wana w tym sa­mym miej­scu, w któ­rym ją zna­le­ziono. Co ona tu ro­biła o tej po­rze?

– Nie mam po­ję­cia. Czy do­szło do gwałtu?

– Nie wiem. Mu­simy po­cze­kać na wy­nik ob­duk­cji.

– Ilu twoim zda­niem było spraw­ców?

– Praw­do­po­dob­nie kilku, ale trudno to okre­ślić.

– Czy oprócz port­fela miała przy so­bie ja­kieś inne przed­mioty?

– Nasi lu­dzie na pewno coś zna­leźli, ale nie umiem po­wie­dzieć, czy ma to war­tość do­wo­dową. Tu­ry­ści zo­sta­wiają w ta­kich miej­scach mnó­stwo śmieci. Nie­stety, duża część tu­nelu stoi pod wodą i nie ma szans na zna­le­zie­nie od­ci­sków bu­tów. Za to na ścia­nach i na su­fi­cie za­bez­pie­czyli tro­chę włó­kien z ubrań, które mogą na­le­żeć do sprawcy. Na ra­zie nic wię­cej nie mamy.

– O trzy­na­stej od­prawa. Cie­bie też za­pra­szam.

Ulica Mar­klands­ga­tan Dziel­nica Järn­brott

Pią­tek, 19 stycz­nia, go­dzina 7.32

Falk po­je­chała do domu ro­dzi­ców za­mor­do­wa­nej dziew­czyny. Po dro­dze prze­pro­wa­dziła roz­mowę z funk­cjo­na­riu­szami, któ­rzy ode­brali zgło­sze­nie o jej za­gi­nię­ciu. Nie po­trak­to­wali tej sprawy po­waż­nie, po­nie­waż w ciągu ostat­nich dzie­wię­ciu mie­sięcy jej matka aż pięć razy zgła­szała za­gi­nię­cie córki, która za każ­dym ra­zem wra­cała do domu. Poza tym So­fie znana była funk­cjo­na­riu­szom z Wy­działu do spraw Nie­let­nich.

Pew­nie stale spra­wiała kło­poty, po­my­ślała Falk, wci­ska­jąc dzwo­nek przy drzwiach. W tym sa­mym cza­sie, gdy roz­ma­wiała przez te­le­fon z jej ro­dzi­cami, spraw­dzała, czy So­fie fi­gu­ruje w po­li­cyj­nych re­je­strach.

Drzwi otwo­rzył jej blady jak ściana, mniej wię­cej dzie­się­cio­letni chło­piec, który spoj­rzał na nią tę­pym wzro­kiem.

– Dzień do­bry – po­wie­działa Falk i od razu się przed­sta­wiła. – Ro­dzice w domu?

– Tylko mama.

– Czy mógł­byś ją po­pro­sić?

Chło­piec po­krę­cił głową.

– Niech pani wej­dzie.

Falk tro­chę się zdzi­wiła, sły­sząc taką od­po­wiedź, ale po­słusz­nie po­szła za chłop­cem do du­żego po­koju. Na ka­na­pie sie­działa czer­wona od pła­czu ko­bieta. Miała za­mknięte oczy i opusz­czone bez­wied­nie ręce.

– Dzień do­bry, na­zy­wam się Ka­rin Falk i je­stem po­li­cjantką. Czy pani jest mamą So­fie?

Na dźwięk tego imie­nia ko­bieta ski­nęła głową, za­kwi­liła jak dziecko i za­sło­niła twarz rę­kami. Falk usia­dła obok niej i ob­jęła ją ra­mie­niem. Chło­piec na­dal stał w drzwiach.

– Czy tata jest w domu? – spy­tała go Falk.

– On z nami nie mieszka, ale nie­długo przy­je­dzie bab­cia, żeby mnie stąd za­brać.

Niech to szlag, po­my­ślała po­li­cjantka. Przy­je­chała na roz­mowę i na­wet się nie po­fa­ty­go­wała, żeby ze­brać wię­cej in­for­ma­cji o ro­dzi­cach dziew­czyny.

– Usiądź obok mnie – za­pro­po­no­wała. – Ra­zem na nią po­cze­kamy.

– Je­ste­ście na sto pro­cent pewni, że to So­fie? – spy­tała na­gle ko­bieta. – Przed pa­nią był tu inny po­li­cjant. Przy­szedł z księ­dzem, ale nie wiem, po co go przy­pro­wa­dził, bo ksiądz przez cały czas mil­czał. Tam­ten po­li­cjant po­wie­dział, że nie są jesz­cze na sto pro­cent pewni, czy to moja córka.

– Po­dany przez pa­nią ry­so­pis się zga­dza, poza tym zna­leź­li­śmy przy niej port­fel z le­gi­ty­ma­cją. Czy po­li­cjant wspo­mniał o tym?

– Nie uwie­rzę, do­póki nie zo­ba­czę jej na wła­sne oczy. Przed­tem też zni­kała, ale za­wsze wra­cała do domu.

– W tej chwili iden­ty­fi­ka­cja jest nie­moż­liwa, bo trwa sek­cja zwłok. Bę­dzie pani mo­gła zo­ba­czyć córkę póź­niej.

W tym mo­men­cie roz­legł się dzwo­nek do­mo­fonu. Chło­piec ze­rwał się z ka­napy i wy­biegł do przed­po­koju. Sły­chać było, jak z kimś roz­ma­wia. Po chwili wró­cił.

– Bab­cia czeka na mnie w sa­mo­cho­dzie – oznaj­mił i wy­szedł. Chwilę póź­niej trza­snęły drzwi. Falk po­de­szła do okna i ob­ser­wo­wała, jak chło­piec wsiada do sa­mo­chodu. Kiedy od­je­chał, od­wró­ciła się i spy­tała:

– Czy jest ktoś, kto mógłby do­trzy­mać pani to­wa­rzy­stwa? Po tej tra­gicz­nej wia­do­mo­ści nie po­winna pani być sama. Gdzie jest oj­ciec dzieci?

– Zo­sta­wił nas, kiedy były małe. Te­raz ma nową ro­dzinę, któ­rej po­święca cały swój czas. Ni­gdy się nie trosz­czył o So­fie.

– Czy jest ktoś inny, do kogo mo­gła­bym za­dzwo­nić?

– To nie­po­trzebne, ja­koś so­bie po­ra­dzę. Kiedy będę mo­gła ją zo­ba­czyć? Chcę być ab­so­lut­nie pewna, że to ona. Chyba pani ro­zu­mie?

– Oczy­wi­ście, ale…

– Mogę po­pro­sić ojca, żeby do mnie przy­je­chał.

– To do­bry po­mysł. Pro­szę mi coś opo­wie­dzieć o So­fie… na przy­kład o jej ko­le­żan­kach, ra­dze­niu so­bie w szkole, upodo­ba­niach i tak da­lej.

Ko­bieta wy­tarła nos i dwa razy prze­cią­gnęła dłońmi przez włosy.

– Od kilku lat moim dzie­ciom nie jest ła­two. Na szczę­ście wspie­rają nas moi ro­dzice i za­wsze mogę na nich li­czyć. So­fie miała daw­niej wielu przy­ja­ciół i do­brze się uczyła. Cza­sem po­ma­gała mi w pra­cach do­mo­wych, od­bie­rała brata ze szkoły. Hugo jest od niej młod­szy o pięć lat. Ja­kiś rok temu się zmie­niła, ale nie wiem, jak do tego do­szło. Stała się mil­cząca, a jej na­uczy­ciele w szkole za­częli się skar­żyć, że cho­dzi na wa­gary. Od­by­łam z nią roz­mowę i po­tem rza­dziej wa­ga­ro­wała, ale w szkole na­dal zbie­rała złe oceny. W końcu tra­fiła za kra­dzież do po­praw­czaka. Któ­re­goś dnia wró­ciła do domu w to­wa­rzy­stwie po­li­cjan­tów, a kiedy usły­sza­łam, co zro­biła, do­zna­łam szoku. Oka­zało się, że ukra­dła na­szyj­nik za marne sto pięć­dzie­siąt ko­ron. W ca­łej swo­jej na­iw­no­ści my­śla­łam, że to, co się stało, po­działa na nią od­stra­sza­jąco. Mia­łam na­dzieję, że tylko chciała spraw­dzić, jak to jest coś ukraść, bo to do­świad­cze­nie wielu mło­dych osób. Nie­stety póź­niej przy­ła­pano ją na ko­lej­nych kra­dzie­żach. Za pierw­szym i dru­gim ra­zem ukra­dła te­le­fon ko­mór­kowy. Do dzi­siaj nie wiem, co ją do tego skło­niło, bo krótko przed­tem do­stała na uro­dziny mo­del, jaki chciała mieć. Za trze­cim ra­zem ukra­dła drogą, mar­kową bie­li­znę w skle­pie sieci NK. Przez lata wy­cho­wy­wa­łam na­sze dzieci sama, ale ni­czego im ni­gdy nie bra­ko­wało. Moi ro­dzice da­wali mi pie­nią­dze, poza tym mam do­brze płatną pracę. Ni­gdy nie mo­głam zro­zu­mieć, dla­czego So­fie nie pro­siła mnie o pie­nią­dze na ta­kie rze­czy. Nie mu­siała kraść.

– Czy pani się do­my­śla, po co córka po­szła do twier­dzy?

– Nie, ale kiedy dzieci były młod­sze, opro­wa­dza­łam tam tu­ry­stów. Hugo i So­fie czę­sto mi to­wa­rzy­szyli, trak­to­wali to jako przy­godę.

– Czy ma pani klu­cze od wej­ścia?

– Nie.

– Z kim córka się spo­ty­kała, kiedy zni­kała z domu?

– Tego nie wiem. So­fie jest ma­ło­mówna, a po zmia­nie, która się w niej do­ko­nała, prze­stała przy­pro­wa­dzać zna­jo­mych do domu. A jak już wraca, za­myka się w swoim po­koju i sie­dzi przy kom­pu­te­rze.

– Kiedy wi­działa ją pani ostatni raz?

– W czwar­tek o ósmej wie­czo­rem.

– Czy mó­wiła, do­kąd się wy­biera albo o któ­rej wróci?

– Nie. Py­ta­łam ją o to, ale nie od­po­wie­działa.

– Dla­czego się pani wstrzy­my­wała z za­wia­do­mie­niem po­li­cji o jej za­gi­nię­ciu?

– Być może za­brzmi to dziw­nie, ale przez ostat­nie lata So­fie wiele razy zni­kała z domu. Na szczę­ście za­wsze wra­cała cała i zdrowa. Po­tem, kiedy dzwo­ni­łam na po­li­cję i in­for­mo­wa­łam, że się od­na­la­zła, czu­łam się tro­chę jak głu­pia kwoka, za­lęk­niona o swoje pi­sklęta. Tym ra­zem po­sta­no­wi­łam cze­kać do końca, ale te­raz wi­dzę, że to był zły po­mysł. Gdy­bym za­dzwo­niła na po­li­cję wcze­śniej, być może So­fie na­dal by żyła.

– Cóż, na pewne py­ta­nia już ni­gdy nie znaj­dziemy od­po­wie­dzi. Obie­cuję, że uczy­nimy wszystko, żeby wy­ja­śnić tę sprawę.

– Moja ko­chana có­reczka… Nie ro­zu­miem… Czemu to spo­tkało wła­śnie ją?

– Nie umiem na to py­ta­nie od­po­wie­dzieć, ale chcia­ła­bym obej­rzeć jej po­kój.

– Oczy­wi­ście. Pro­szę za mną.

*

Po­kój, do któ­rego we­szły, był ja­sny i czy­sty. Na prawo od okna stało sze­ro­kie łóżko. Na ja­sno­ró­żo­wej na­rzu­cie sie­działo ze trzy­dzie­ści mi­siów i in­nych plu­sza­ków. Na­prze­ciwko łóżka stało białe biurko z Ikei, na bla­cie le­żał lap­top i po­jem­nik na dłu­go­pisy. Na krze­śle obok biurka za­le­gało kilka zło­żo­nych w kostkę ubrań. Na ścia­nach wi­siały pla­katy przed­sta­wia­jące psy i koty.

– So­fie za­wsze chciała mieć ja­kieś zwie­rzę, naj­le­piej psa, ale mam aler­gię na sierść zwie­rząt i nie mo­głam go jej ku­pić.

Falk po­de­szła do szafy na ubra­nia, ale za­nim ją otwo­rzyła, spoj­rzała na ko­bietę, jakby mil­cząco py­tała ją o zgodę. Na wie­sza­kach wi­siały ko­szule i kurtki, reszta ubrań le­żała na pół­kach. Wszyst­kie były wy­pra­so­wane i równo uło­żone.

– Czy So­fie utrzy­my­wała po­rzą­dek w swo­ich rze­czach?

– Nie – od­parła ko­bieta i słabo się za­śmiała. – Jest taka sama jak więk­szość na­sto­la­tek, co ozna­cza, że ubra­nia i mo­kre ręcz­niki lą­dują zwy­kle na pod­ło­dze. To ja dbam o po­rzą­dek w jej po­koju.

– Wspo­mniała pani, że przez ostatni rok córka bar­dzo się zmie­niła. Czy po­trafi pani wy­tłu­ma­czyć, dla­czego do tego do­szło? Może było to skut­kiem ja­kie­goś kon­kret­nego zda­rze­nia?

– Wiele razy za­da­wa­łam so­bie te py­ta­nia, ale ni­gdy nie umia­łam zna­leźć na nie od­po­wie­dzi.