Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł
Oni widzą więcej. Słyszą lepiej. Czują mocniej. Są szybsi, groźniejsi, niezniszczalni. Są Wyjątkowi.
Tally Youngblood była zwykła. Potem stała się piękna. Teraz jest bronią. Jako Wyjątkowa należy do elitarnej grupy stworzonej do eliminowania każdego, kto zagraża porządkowi nowego świata. Zaprojektowana, by trzymać Brzydkich w ryzach, a Ślicznych w kajdanach głupoty, Tally wierzy, że chroni idealne społeczeństwo.
Gdy otrzymuje misję zniszczenia Nowego Dymu – bastionu rebeliantów, którzy walczą o wolność i odrzucają iluzję doskonałości – jej lojalność zostaje wystawiona na próbę. Zaczyna kwestionować wszystko, co do tej pory wydawało jej się słuszne. Czy naprawdę chce bronić świata, który być może jest bardziej zepsuty niż ci, których ma niszczyć?
Trzeci tom kultowej serii, która stała się światowym fenomenem. Na jej podstawie powstał film dostępny na platformie Netflix.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 310
Do wszystkich fanów, którzy pisali do mnie na temat tej serii: dziękuję, że powiedzieliście mi, co było w niej dobre, co złe, a które fragmenty sprawiły, że cisnęliście książką na drugi koniec pokoju. (Tak, dobrze wiecie, do kogo mówię).
Oskubując płatki, nie zbierzesz piękności kwiatu.
Rabindranath Tagore, Zbłąkane ptaki
Sześć lotodesek wśliznęło się między drzewa z gracją i gładkością kart opadających w wirze na stół. Jadący na nich ludzie ze śmiechem uskakiwali i uchylali się przed ciężkimi od lodu gałęziami, uginając kolana i wyciągając ręce. Za sobą pozostawiali kryształowy deszcz maleńkich sopli, strząśniętych z sosnowych szpilek i migoczących w promieniach księżyca.
Tally postrzegała wszystko z mroźną precyzją: słaby, lodowaty wiatr na gołych rękach, minimalne zmiany obciążenia przyciskające jej stopy do deski. Wciągała w nozdrza las, smużki sosnowej woni oblepiały jej gardło i język, gęste jak syrop.
W zimnym powietrzu dźwięki zdawały się rozbrzmiewać czyściej, luźna poła domowej kurtki łopotała niczym flaga na wietrze, przyczepne buty na każdym zakręcie napierały z lekkim piskiem na powierzchnię deski. Fausto puszczał dudniącą muzykę taneczną prosto przez skórtenę, jednak w świecie wokół zalegała cisza. Ponad gorączkowym rytmem Tally słyszała każdy skurcz swoich nowych mięśni obudowanych kokonem monowłókien.
Zmrużyła oczy smagane mroźnym wiatrem. Napływające do nich łzy sprawiły, że teraz widziała jeszcze wyraźniej. Obok przelatywały migotliwe, rozmazane sople, światło księżyca posrebrzało cały świat, wyglądający jak stary, bezbarwny film, który nagle ożył.
Oto jedna z zalet bycia Nacinaczem: teraz wszystko było mroźne, czyste jak lód, jak gdyby świat otwierał się przed nią.
Shay podleciała do Tally, ich palce na moment zetknęły się w przelocie. Uśmiechnęła się. Tally próbowała odpowiedzieć uśmiechem, lecz na widok twarzy Shay coś ścisnęło jej się w żołądku. Piątka Nacinaczy działała dziś pod przykrywką, ich czarne źrenice kryły się pod mętnymi soczewkami kontaktowymi. Maski z inteligentnego plastiku ukrywały ostre rysy okrutnych ślicznych. Przebrali się za brzydkich, bo wybierali się nieproszeni na imprezę w parku Kleopatry.
Tally ta zabawa w przebieranki wydała się przedwczesna. Zaledwie od paru dni była Wyjątkowa i kiedy patrzyła na Shay, spodziewała się ujrzeć nową, cudownie okrutną urodę najlepszej przyjaciółki, a nie dzisiejszą brzydką maskę.
Przechyliła na bok deskę, unikając ciężkiej od lodu gałęzi i zrywając kontakt. Skoncentrowała się na rozmigotanym świecie, na kołysaniu się i lawirowaniu między drzewami. Prąd zimnego powietrza pomógł jej skupić się na otoczeniu, a nie na dręczącym ją przegiętym uczuciu — wynikającym z tego, że Zane im nie towarzyszył.
— Przed nami cała balanga brzydkich. — Na tle muzyki zabrzmiały słowa Shay. Procesor wszczepiony w szczękę wychwycił je i rozesłał poprzez sieć skórten. — Na pewno jesteś na to gotowa, Tally-wa?
Tally odetchnęła głęboko, chłonąc oczyszczający myśli chłód. Wciąż czuła mrowienie nerwów, lecz gdyby się teraz wycofała, zachowałaby się jak totalny losowiec.
— Spokojnie, szefowo. To będzie mroźna sprawa.
— I powinna. To w końcu impreza — odparła Shay. — Zachowujmy się jak szczęśliwi mali brzydcy.
Paru Nacinaczy zachichotało, spoglądając po swoich sztucznych twarzach. Tally znów przypomniała sobie o obecności własnej, cienkiej na milimetr maski: plastikowych wyprysków i nierówności sprawiających, że jej twarz wyglądała niedoskonale i nieczysto, pokrywających cudowną pulsującą sieć błyskotatuaży. Nierówne korony ukrywały ostre jak brzytwa zęby. Nawet wytatuowane dłonie spsikano sztuczną skórą.
Zerknięcie w lustro ukazało Tally, jak wygląda: jak zwykła brzydka, przeciętna, krzywonosa, z tłuściutkimi policzkami i niecierpliwym wyrazem twarzy — tęsknie wyglądająca następnych urodzin, pustogłowej operacji i wyprawy za rzekę. Innymi słowy, kolejna przeciętna piętnastolatka.
To był pierwszy numer Tally od zamiany w Wyjątkową. Sądziła, że będzie już gotowa na wszystko — serie operacji wyposażyły ją w nowe silniejsze mięśnie i refleksy podkręcone do iście wężowej szybkości. Potem zaś spędziła dwa miesiące w obozie szkoleniowym Nacinaczy w głuszy, niemal bez snu i zapasów.
Ale już jedno zerknięcie w lustro pozbawiło ją pewności siebie.
To, że do miasta wrócili przez dzielnicę staryków, nad niekończącymi się rzędami ciemnych, identycznych domów, jeszcze pogorszyło sprawę. Przeciętna nuda miejsca, w którym dorastała, zdawała się ją oblepiać, a dotyk recyklingowanego stroju domowego na wrażliwej nowej skórze także nie pomagał. Wychuchane drzewa pasa zieleni zdawały się zaciskać wokół Tally, jakby miasto próbowało znów ją schwytać i ściągnąć na poziom przeciętności. Lubiła być Wyjątkowa, obca, mroźna i lepsza i nie mogła się już doczekać powrotu w głuszę i zdarcia z twarzy brzydkiej maski.
Zacisnęła zęby, słuchając sieci skórten. Zalała ją muzyka Fausta i dźwięki wydawane przez pozostałych — ciche oddechy, szum wiatru na twarzach. Wyobraziła sobie, że gdzieś w tle słyszy bicie ich serc, jakby rosnące podniecenie Nacinaczy odbijało się echem w jej kościach.
— Rozdzielmy się — poleciła Shay, gdy światła imprezy stały się wyraźne. — Nie chcemy wyglądać na jedną ekipę.
Nacinacze złamali szyk, Tally została z Faustem i Shay. Tachs i Ho skręcili w stronę wylotu parku Kleopatry. Fausto wyłączył grajkę i muzyka ucichła, pozostawiając jedynie szum wiatru i odległy łoskot balangi.
Tally jeszcze raz odetchnęła nerwowo i jej nozdrza wypełnił zapach tłumu — pot brzydkich, rozlany alkohol. Nagłośnienie imprezy nie korzystało ze skórten: prymitywne głośniki wpuszczały dźwięki wprost w powietrze, pozwalając im rozlewać się tysiącami odbić wśród drzew. Brzydcy zawsze byli hałaśliwi.
Ze szkolenia Tally wiedziała, że mogłaby zamknąć oczy i poruszać się po lesie wyłącznie dzięki najsłabszym echom, niczym nietoperz słuchający własnych pisków. Dziś wieczór jednak potrzebowała swojego wyjątkowego wzroku.
Shay miała w Brzydalowie szpiegów, którzy donieśli, że na imprezie zjawią się obcy — Nowodymiarze rozdający nano i podsycający niepokój.
Dlatego przybyli też Nacinacze: zaszły Wyjątkowe Okoliczności.
Cała trójka wylądowała tuż poza kręgiem pulsujących stroboskopowych świateł lotokul. Zeskoczyli na poszycie z trzeszczących od mrozu sosnowych szpilek. Shay kazała ich deskom ukryć się między wierzchołkami drzew, po czym posłała Tally rozbawione spojrzenie.
— Wydajesz się zdenerwowana.
Tally wzruszyła ramionami. Nie czuła się komfortowo w mundurku z brzydkich czasów. Shay zawsze umiała wyczuć emocje pozostałych.
— Może i tak, szefowo.
Tu, na skraju imprezy, natrętne wspomnienie przypomniało jej, jak zawsze się czuła, przybywając na przyjęcie. Nawet jako piękna pustogłowa nienawidziła mrowienia nerwów, pojawiającego się zawsze, gdy napierał na nią tłum, gorąca dziesiątek ciał, ciężaru przygważdżających ją spojrzeń. Teraz maska oblepiała jej twarz, tworząc barierę oddzielającą Tally od świata. Bardzo niewyjątkowe. Policzki pod warstewką plastiku na moment poczerwieniały, niczym w przypływie wstydu.
Shay sięgnęła ku niej i uścisnęła jej dłoń.
— Nie martw się, Tally-wa.
— To tylko brzydcy. — Szept Fausta przeciął powietrze. — A my jesteśmy tu z tobą. — Jego ręka spoczęła na ramieniu Tally i delikatnie pchnęła ją naprzód.
Tally przytaknęła, słysząc przez skórtenę powolne, spokojne oddechy pozostałych. Było dokładnie tak, jak zapowiadała Shay: Nacinacze pozostawali złączeni, tworząc nierozerwalną ekipę. Nigdy już nie będzie sama, choć czasami miała wrażenie, że czegoś jej brakuje, i choć nierzadko brak Zane’a budził w niej obezwładniającą panikę.
Rozgarniając gałęzie, ruszyła w ślad za Shay w krąg błyskających świateł.
***
Wspomnienia Tally pozostały idealnie jasne i czyste, nie jak w czasach, gdy była pustogłową kretynką, stale oszołomioną i ogłupiałą. Pamiętała, jak wielką wagę przykładali brzydcy do Wiosennej Balangi. Nadejście wiosny oznaczało dłuższe dni, pełne numerów i latania na desce, i mnóstwo imprez na świeżym powietrzu.
Gdy jednak wraz z Faustem podążyła za Shay przez tłum, nie czuła wcale energii zapamiętanej z zeszłego roku. Impreza wydawała się niesamowicie spokojna, nieciekawa, losowa. Brzydcy jedynie stali dokoła, nieśmiali i tak skrępowani, że każdy, kto zaczynał tańczyć, wyglądał, jakby za bardzo się starał. Wszyscy sprawiali wrażenie pustych i sztucznych, niczym statyści na ścianie wideo czekający na przybycie prawdziwych gości.
Prawdą było jednak to, co lubiła powtarzać Shay: brzydcy nie są tak durni jak pustogłowi. Tłum rozstępował się przed nimi gładko, błyskawicznie. Mimo niesymetrycznych, pryszczatych twarzy brzydcy mieli bystre oczy, w których lśniły nerwowe iskierki świadomości. Byli dość sprytni, by wyczuć, że trójka Nacinaczy różni się od reszty. Nikt nie przyglądał się zbyt długo Tally i nie zorientował się, co kryje się za maską z inteligentnego plastiku, lecz ciała ustępowały pod jej najlżejszym nawet dotknięciem. Widziała wstrząsane dreszczami ramiona mijanych ludzi, zupełnie jakby brzydcy wyczuwali w powietrzu coś niebezpiecznego.
Jakże łatwo odczytywała myśli odbijające się na ich twarzach! Widziała zazdrość i nienawiść, rywalizację i pociąg odzwierciedlone w minach i sposobie poruszania się. Teraz, gdy stała się Wyjątkowa, wszystko było jasne i oczywiste, zupełnie jakby patrzyła z góry na leśną ścieżkę.
Odkryła, że się uśmiecha, w końcu odprężona i gotowa do łowów. Znalezienie intruzów na zabawie powinno być łatwizną.
Zaczęła przeczesywać wzrokiem tłum, szukając kogoś, kto wyróżniałby się spośród innych: nieco zbyt pewnego siebie, przesadnie umięśnionego, opalonego od życia w głuszy. Wiedziała, jak wyglądają Dymiarze.
Zeszłej jesieni, jeszcze w czasach, gdy była brzydka, Shay uciekła w głuszę, by uniknąć operacji zamieniającej w pustogłowych. Tally wyruszyła za nią, by sprowadzić ją z powrotem, i obie na kilka tygodni wylądowały w Starym Dymie. Życie jak zwierzę stanowiło czystą torturę, lecz teraz wspomnienia mogły jej się przydać. Dymiarze mieli w sobie pewną arogancję — uważali się za lepszych od mieszkańców miasta.
Potrzebowała zaledwie paru sekund, by wyłuskać wzrokiem Ho i Tachsa krążących w tłumie. Wyróżniali się niczym para kotów sunących pośród stada kaczek.
— Nie myślisz, że za bardzo rzucamy się w oczy, szefowo? — wyszeptała, pozwalając, by sieć poniosła jej słowa.
— Niby jak?
— Oni są tacy zagubieni, a my wyglądamy… wyjątkowo.
— Bo jesteśmy Wyjątkowi. — Shay obejrzała się na nią przez ramię. Na jej wargach zatańczył uśmiech.
— Myślałam jednak, że mamy pozostać w przebraniu.
— To nie znaczy, że nie możemy się zabawić — powiedziała Shay i nagle pomknęła naprzód.
Fausto dotknął ramienia Tally.
— Patrz i ucz się.
Był Wyjątkowy dłużej niż ona. Nacinacze stanowili najnowszą grupę wśród Wyjątkowych Okoliczności, lecz operacja Tally trwała najdłużej. W przeszłości robiła mnóstwo bardzo przeciętnych rzeczy i trzeba było czasu, by doktorzy zdołali pozbyć się narosłego w niej poczucia winy i wstydu. Przypadkowe resztki emocji zaćmiewały umysł, a to trudno nazwać wyjątkowym. Prawdziwa moc kryła się w mroźnej czystości myśli, dokładnej wiedzy, kim się jest. Nacinania.
Toteż Tally została z Faustem, patrząc i ucząc się.
Shay złapała pierwszego z brzegu chłopaka i oderwała go od dziewczyny, z którą rozmawiał. Jego drink wylał się na ziemię. Chłopak zaczął protestować, potem jednak spojrzał jej w oczy.
Tally zauważyła, że Shay nie jest tak brzydka jak reszta z nich; mimo przebrania w jej oczach wciąż pozostały fioletowe błyski, w stroboskopowych światłach tęczówki lśniły jak u drapieżnika. Przyciągnęła do siebie chłopaka, ocierając się o niego. Towarzysząca ruchowi fala mięśni spłynęła po niej jak po poruszonej linie.
Potem chłopak nie odwrócił już wzroku, nawet gdy oddawał swoje piwo jednej z dziewczyn gapiącej się z otwartymi ustami. Brzydki położył dłonie na ramionach Shay, jego ciało także zaczęło się poruszać.
Teraz ludzie zaczynali się im przyglądać.
— Nie pamiętam, by to było częścią planu — powiedziała cicho Tally.
Fausto roześmiał się.
— Wyjątkowi nie potrzebują planów, a już na pewno nie sztywnych.
Stał tuż za Tally, obejmując ją w pasie. Czuła na karku jego oddech i po jej ciele zaczęło rozchodzić się mrowienie.
Odsunęła się. Nacinacze nieustannie się dotykali, lecz ona nie zdążyła jeszcze do tego przywyknąć. W takich chwilach tym bardziej martwiło ją to, że Zane jak dotąd do nich nie dołączył.
Przez skórtenę Tally słyszała Shay szepczącą do chłopaka. Jej oddech stał się głębszy, mimo że Shay mogła bez mrugnięcia okiem przebiec kilometr w dwie minuty. W sieci rozległ się ostry szelest niedogolonego zarostu, gdy otarła się policzkiem o twarz brzydkiego. Tally wzdrygnęła się, a Fausto zachichotał.
— Spokojnie, Tally-wa — rzekł, masując jej ramiona. — Ona wie, co robi.
To akurat było oczywiste: taniec Shay promieniował na innych i przyciągał ludzi. Do tej pory impreza przypominała nerwową bańkę wiszącą w powietrzu. Shay strzaskała kruchą, napiętą otoczkę, co uwolniło zamknięty w środku lód. Tłum zaczął łączyć się w pary, oplatając się ramionami, poruszając coraz szybciej. Ktokolwiek zajmował się muzyką, musiał to zauważyć — dźwięki stały się głośniejsze, basy głębsze, lotokule nad głowami pulsowały, zmieniając kolory, od czerni po oślepiający blask. Tłum zaczął skakać w rytm melodii.
Tally poczuła, jak jej tętno przyspiesza. Zdumiało ją, jak łatwo Shay pociągnęła ich za sobą. Impreza się zmieniała, stawała na głowie, i to wyłącznie przez nią. Nie przypominało to durnych numerów z brzydkich czasów — przekradania się przez rzekę, kradzieży kamizelek bungee. To była czysta magia.
Magia Wyjątkowych.
Co z tego, że jej twarz skrywała brzydka maska? Shay zawsze powtarzała na szkoleniach, że pustogłowi nic nie rozumieją: to nie wygląd się liczy, ważne jest, jak się zachowujesz, jak postrzegasz siebie. Siła i refleks to tylko część większej całości — Shay po prostu wiedziała, że jest Wyjątkowa, i dlatego nią była. Wszyscy inni stanowili jedynie tapetę, niewyraźne tło, zwykły szum. Trzeba było dopiero Shay, by rozświetliła ich swym blaskiem jak reflektor.
— Chodź — wyszeptał Fausto i odciągnął Tally od gęstniejącego tłumu. Wycofali się w stronę skraju polany, przemykając niezauważeni. Wszystkie oczy kierowały się ku Shay i jej przypadkowemu partnerowi. — Idź tam i uważaj.
Tally przytaknęła. Słyszała szepty pozostałych Nacinaczy rozpraszających się wokół. Nagle wszystko nabrało sensu…
Impreza była zbyt martwa, zbyt nudna, by zamaskować Wyjątkowych i ich ofiary. Teraz jednak zebrani unosili ręce, machając nimi do rytmu, w powietrze wzlatywały plastikowe kubki, wszędzie panował ruch i zamęt. Jeśli Dymiarze zamierzali wprosić się na balangę, to na to właśnie czekali.
Poruszanie się stanowiło pewien problem. Tally przebiła się przez rój dziewczynek — jeszcze maluchów — tańczących razem z zamkniętymi oczami. Brokat rozpylony na ich nierównej skórze błyskał w pulsującym świetle lotokul. Gdy Tally przepychała się między młodymi, nawet nie zadrżeli. Nowa energia przepełniająca imprezę, taneczna magia Shay, zagłuszyła jej wyjątkową aurę.
Małe brzydkie ciała odbijające się od niej przypomniały Tally, jak bardzo zmieniła się wewnątrz. Jej nowe kości wykonano z materiału ceramicznego stosowanego w lotnictwie, lekkiego jak bambus i twardego jak diament. Mięśnie były jak postronki, splecione z samonaprawiających się monowłókien. Obok niej brzydcy wydawali się miękcy, niematerialni, przypominali ożywione pluszowe zabawki, zapalczywe, lecz niegroźne.
W jej głowie zadźwięczał ping, Fausto podkręcił zasięg skórteny i uszy Tally wychwyciły strzępy dźwięków: krzyki dziewczyny tańczącej obok Tachsa, niski, basowy rytm dobiegający z głośników niedaleko Ho. Wśród tego wszystkiego Shay szeptała coś do ucha swego losowego chłopaka. Tally miała wrażenie, jakby stała się piątką ludzi jednocześnie, jakby jej świadomość rozpełzła się po całej imprezie, chłonąc w siebie jej energię, mieszaninę świateł i dźwięków.
Odetchnęła głęboko, kierując się w stronę krańca polany i szukając mroku poza kręgiem świateł z lotokul. Stamtąd mogła wygodniej się przyglądać, lepiej panować nad zmysłami.
Wkrótce odkryła, że łatwiej jest tańczyć, poddawać się ruchom tłumu, zamiast przebijać się przez niego. Pozwoliła, by popychali ją między sobą, podobnie jak pozwalała prądom powietrznym unosić lotodeskę. Wyobrażała sobie wówczas, że szybuje niczym drapieżny ptak.
Zamknąwszy oczy, chłonęła imprezę pozostałymi zmysłami. Może to właśnie oznaczało bycie Wyjątkowym: taniec pośród innych, uczucie, że jest się jedynym prawdziwym człowiekiem w tłumie.
Nagle włosy na karku Tally zjeżyły się, jej nozdrza rozszerzyły gwałtownie. Zapach wyróżniający się wyraźnie wśród woni ludzkiego potu i rozlanego piwa przywołał wspomnienia brzydkich dni, ucieczki, pierwszych chwil spędzonych samotnie w głuszy.
Czuła woń dymu — ciężki smród ogniska.
Uniosła powieki. Brzydcy z miasta nie palili drzew ani nawet pochodni, bo zabraniało tego prawo. Jedyne źródło światła stanowiły migoczące lotokule i wschodzący właśnie księżyc.
Zapach musiał pochodzić od kogoś z zewnątrz.
Zaczęła zataczać coraz szersze kręgi, rozglądając się wśród tłumu i próbując odnaleźć źródło woni.
Nikt się nie wyróżniał: zwykła banda durnych brzydkich, tańczących z zapałem, wymachujących rękami, rozlewających piwo. Nie widziała wśród nich nikogo wdzięcznego, pewnego siebie, silnego…
I wtedy ujrzała dziewczynę.
Tańczyła w objęciach jakiegoś chłopaka, szepcząc mu coś z napięciem do ucha. Jego palce poruszały się nerwowo na plecach dziewczyny, bez związku z rytmem muzyki. Wyglądali jak para maluchów na pierwszej nieudanej randce. Dziewczyna obwiązała się kurtką w pasie, jakby nie przeszkadzał jej chłód. Po wewnętrznej stronie jej rąk widniał wzór z jasnych kwadratów, ślad po plastrach przeciwsłonecznych.
Musiała spędzać dużo czasu na dworze.
Gdy Tally podeszła bliżej, znów wyczuła zapach drzewnego dymu. Jej nowe doskonałe oczy dostrzegły szorstki materiał spódnicy dziewczyny, utkanej z naturalnych włókien, jej nierówne szwy. Nozdrza Tally wypełniła kolejna ostra woń: proszek do prania. Tego stroju nie zaprojektowano po to, by założyć go raz i wrzucić do recyklera. Należało go prać, zanurzać w mydlinach i uderzać o kamienie w zimnym strumieniu. Tally widziała niedoskonały kształt fryzury dziewczyny — włosów przystrzyżonych ręcznie metalowymi nożyczkami.
— Szefowo — wyszeptała.
— Tak szybko, Tally-wa? — odparła sennie Shay. — Świetnie się bawię.
— Chyba mam Dymiarę.
— Jesteś pewna?
— Bez dwóch zdań. Pachnie jak pralnia.
— Widzę ją — zabrzmiał pośród muzyki głos Fausta. — Brązowa koszula? Tańczy z jednym gościem?
— Tak. I jest opalona.
Usłyszeli pełne irytacji westchnienie i kilka wymamrotanych słów przeprosin, gdy Shay uwolniła się od swego brzydkiego chłopaka.
— Jeszcze ktoś?
Tally ponownie przebiegła wzrokiem tłum, zataczając szeroki krąg wokół dziewczyny i próbując wychwycić zapach dymu w powietrzu.
— Z tego, co widzę, nie.
— Według mnie nikt inny nie wygląda dziwnie. — W pobliżu pojawiła się głowa Fausta. On również zbliżał się do dziewczyny. Z drugiej strony nadciągali Tachs i Ho.
— Co ona robi? — spytała Shay.
— Tańczy i… — Tally urwała, widząc, jak dłoń dziewczyny wsuwa się do kieszeni chłopaka. — Właśnie coś mu dała.
Shay syknęła cicho. Zaledwie parę tygodni wcześniej Dymiarze zajmowali się w Brzydalowie tylko propagandą. Teraz jednak przemycali coś znacznie niebezpieczniejszego: pigułki pełne nano.
Nano likwidowały blizny sprawiające, że śliczni pozostawali pustogłowi, wygłuszające gwałtowne emocje i pragnienia. Tyle że w odróżnieniu od narkotyków, których działanie w końcu mija, te zmiany były trwałe. Głodne, mikroskopijne maszyny mnożyły się, każdego dnia było ich więcej. Jeśli ktoś miał pecha, pożerały także jego mózg. Wystarczyła jedna pigułka, żeby stracić rozum.
Tally widziała już coś takiego.
— Brać ją — poleciła Shay.
Żyły Tally wypełniła adrenalina. Teraz widziała wszystko jasno mimo muzyki i poruszeń tłumu. Ona pierwsza dostrzegła dziewczynę, toteż jej przypadło zadanie, przywilej schwytania ofiary.
Obróciła pierścionek na środkowym palcu, czując, jak wysuwa się igła. Wystarczy jedno ukłucie, by Dymiarka zachwiała się i straciła równowagę, jakby zbyt wiele wypiła. Ocknie się w kwaterze głównej Wyjątkowych Okoliczności, gotowa na pójście pod nóż.
Na tę myśl po plecach Tally przebiegł dreszcz. Wkrótce dziewczyna stanie się pustogłowa, śliczna, radosna i szczęśliwa. I niewiarygodnie głupia.
Ale to i tak lepsze niż los biednego Zane’a.
Osłoniła palcem igłę, uważając, by nie ukłuć kogoś przypadkiem w tłumie. Jeszcze parę kroków i wyciągnęła drugą rękę, by odciągnąć chłopaka.
— Odbijany? — spytała.
Jego oczy rozszerzyły się, twarz rozjaśnił uśmiech.
— Co? Chcecie zatańczyć?
— W porządku — odparła dziewczyna z Dymu. — Może ona też chciałaby trochę dostać?
Odwiązała rękawy kurtki i naciągnęła ją sobie na ramiona, wsunęła ręce w rękawy i do kieszeni. Tally usłyszała szelest foliowej torebki.
— Połamcie nogi. — Chłopak cofnął się, patrząc na nie z lubieżnym uśmiechem.
Wyraz jego twarzy sprawił, że Tally zapiekły policzki. Chłopak uśmiechał się teraz z wyższością, był rozbawiony. Zupełnie jakby była kimś przeciętnym, nikim ciekawym — nikim wyjątkowym. Brzydka maska z inteligentnego plastiku nagle zdawała się ją parzyć.
Ten dureń sądził, że przyszła tu zapewnić mu rozrywkę. Musiał zrozumieć, że jest inaczej.
Błyskawicznie ułożyła w głowie nowy plan.
Nacisnęła guzik na bransolecie. Sygnał z szybkością dźwięku dotarł do plastiku pokrywającego jej twarz i dłonie. Inteligentne cząsteczki zaczęły się rozłączać i brzydka maska eksplodowała w obłoczku pyłu, odsłaniając ukryte pod spodem okrutne piękno. Tally zamrugała mocno, zrzucając szkła kontaktowe i ukazując wilcze, czarne jak węgiel tęczówki. Poczuła, jak koronki się ześlizgują, i wypluła je do stóp chłopaka, po czym uśmiechnęła się, odsłaniając kły.
Cała przemiana zabrała niecałą sekundę, z jego twarzy ledwie zdążył zniknąć grymas rozbawienia.
Tally uśmiechnęła się lekko.
— Spadaj, brzydki. A ty — odwróciła się do dziewczyny z Dymu — wyjmij ręce z kieszeni.
Tamta przełknęła ślinę i powoli uniosła ręce na boki.
Tally poczuła na sobie wzrok dziesiątków oczu przyciąganych jej okrutną urodą, oszołomienie tłumu na widok pulsujących tatuaży pokrywających jej skórę fascynującą, czarną koronką. Szybko skończyła recytować formułę:
— Nie chcę cię skrzywdzić, ale zrobię to, jeśli będę musiała.
— Nie będziesz — odparła spokojnie dziewczyna, po czym zrobiła coś z rękami, unosząc w górę kciuki.
— Nawet nie próbuj… — zaczęła Tally. Zbyt późno dostrzegła wybrzuszenie wszyte w strój dziewczyny — paski przypominające kamizelkę bungee, zaciskające się samoistnie wokół ramion i ud.
— Dym żyje — syknęła dziewczyna.
Tally sięgnęła ku niej dokładnie w chwili, gdy tamta wystrzeliła w powietrze niczym naciągnięta gumka. Palce Tally zacisnęły się w pustce, patrzyła w górę z otwartymi ustami. Dziewczyna wciąż się wznosiła. W jakiś sposób zdołali przerobić baterie kamizelki tak, by wyrzuciła ją z ziemi w powietrze.
Ale czy nie oznacza to, że zaraz spadnie?
Tally dostrzegła ruch na ciemnym niebie. Ze skraju lasu nad imprezę nadleciały dwie lotodeski. Jedną kierował Dymiarz ubrany w zwierzęce skóry, druga była pusta. Gdy dziewczyna osiągnęła ich pułap, Dymiarz wyciągnął rękę i ledwie zwalniając, wciągnął ją z powietrza na pustą deskę.
Ciałem Tally wstrząsnął dreszcz. Rozpoznała kurtkę Dymiarza uszytą ręcznie ze skór. W jednym błysku lotokuli jej podkręcone oczy dostrzegły bliznę przecinającą brew.
„David” — pomyślała.
— Tally, spójrz w górę!
Polecenie Shay wyrwało dziewczynę z oszołomienia. Natychmiast dostrzegła kolejne deski mknące ponad tłumem, tuż nad głowami zebranych. Jej własne bransolety zareagowały szarpnięciem. Ugięła kolana, obliczając chwilę skoku.
Tłum cofał się przed nią, wstrząśnięty widokiem okrutnej, ślicznej twarzy i nagłym wzlotem dziewczyny — lecz chłopak tańczący wcześniej z Dymiarką spróbował ją złapać.
— To Wyjątkowa! Pomóżcie im uciec!
Jego atak był powolny i niezgrabny, Tally dźgnęła dłoń chłopaka niepotrzebną już igłą. Cofnął szybko rękę, wpatrując się w nią przez moment z ogłupiałą miną, a potem runął na ziemię.
Zanim upadł, Tally znalazła się w powietrzu. Trzymając oburącz nierówną powierzchnię własnej deski, ustawiła stopy na chwytliwej powierzchni i przesunęła własny ciężar, gwałtownie skręcając.
Shay także stała już na desce.
— Bierz go, Ho! — rozkazała, wskazując nieprzytomnego brzydkiego, jej własna maska także zniknęła w obłoczku pyłu. — Reszta z was za mną.
Tally mknęła już naprzód, lodowaty wiatr chłostał odsłoniętą twarz, w gardle wzbierał zimny okrzyk bitewny. Setki zdumionych twarzy przyglądały jej się z zalanej piwem ziemi.
David był jednym z przywódców Dymiarzy — najlepszą zdobyczą, na jaką Nacinacze mogli liczyć w tę zimną noc. Tally nie mogła uwierzyć, że odważył się przybyć do miasta. Zamierzała jednak dopilnować, by już go nie opuścił.
Pomknęła pomiędzy błyskającymi lotokulami i znalazła się nad lasem. Jej oczy natychmiast przywykły do ciemności. Wypatrzyła dwójkę Dymiarzy, wyprzedzali ją zaledwie o sto metrów. Lecieli nisko, pochyleni do przodu jak surferzy na stromej fali.
Mieli przewagę, lecz deska Tally także była wyjątkowa — najlepsza, jaką mogło stworzyć miasto. Przyspieszyła, muskając czubki rozkołysanych drzew i pozostawiając za sobą pióropusze lodu.
Nie zapomniała, że to matka Davida wynalazła nano, maszyny, które uszkodziły mózg Zane’a. Ani tego, że to David wywabił Shay w głuszę wiele miesięcy temu, uwiódł najpierw ją, a potem Tally, robiąc wszystko, co w jego mocy, by zniszczyć ich przyjaźń.
Wyjątkowi nie zapominali swoich wrogów. Nigdy.
— Mam cię — powiedziała.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki