Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Troje redaktorów telewizyjnych - Kaja, Daniel i Jeremi spędza w redakcyjnym pokoju większość swojego życia. Uwikłani w spory programowe i własne problemy osobiste przegapiają romans, który rozkwita tuż pod ich nosem. Piękna Małgo z działu ekonomicznego, od którego sprawnego funkcjonowania zależy byt redakcji, zostaje zamordowana w trakcie romansu pewnego wieczoru. Znajdą ją Kaja z Danielem wracając z późnego montażu. Zaraz potem zniknie gnębiący ich nadmiarem zadań kierownik redakcji kultury i rozrywki Mieszko. Spowoduje to szereg przetasowań w redakcji. Jeremi nieoczekiwanie przejmie schedę po kierowniku i (czego się w ogóle nie spodziewa) będzie także wypełniać szereg jego pozazawodowych zobowiązań.
Kochankiem Małgo okaże się być jeden z kolegów Kai z produkcji, który zacznie jej gwałtownie unikać. Kaja będzie więc pracować za dwoje. Będzie ją wspierał Jeremi. Oprócz prowadzonego śledztwa, które sparaliżuje redakcję, Kaja będzie miała na głowie znalezienie mnóstwa nowych programów na wiosenne premiery.
Śledztwo, ostatnie przed emeryturą, poprowadzi z pozoru ospała komisarz i wdowa Bebcia Kluczyk. Niezwykle zainteresowana randkami w Internecie i zakończeniem remontu małego domku na działce. Zechce to uczynić poprzez romanse z kolejnymi oblubieńcami z netu. Fachowcami kolejno od: hydrauliki, stolarki i ogrodnictwa.
W trakcie śledztwa koledzy Kai ujawniają skrywane dotąd sekrety. I matactwa. Bebcia uratuje jej życie a sobie reputację.
Ujawnienie nazwiska mordercy Małgo i porywacza Mieszka odbędzie się jak u Agathy Christie, w zamkniętym pokoju redakcyjnym, w telewizji na szóstym piętrze. Bebcia, która go wskaże i dowiedzie mu winę jak niegdyś Herkules Poirot, zostanie tym samym zmuszona niebawem do podjęcia się kolejnej policyjnej roboty. Rozwiązanie zagadki będzie zaskoczeniem dla wszystkich i stanie się zarazem powodem do rozpoczęcia kolejnego śledztwa. Tajemniczej historii z przeszłości Mieszka…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 232
Magda Kuydowicz
Cała nadzieja w nieboszczce
OSOBY ZAMIESZANE W ZBRODNIĘ:
Małgo, czyli Małgorzata Pańczyk - piękna i seksowna szefowa działu ekonomicznego komercyjnej telewizji Pegaz; osoba bardzo wpływowa
Kaja Danowska – dziennikarka, która poza toksycznym związkiem wikła się również w kryminalną intrygę
Malwina Nagłowska - zwariowana przyjaciółka Kai, gotowa na wszystko
Daniel Birbancki – redaktor i kolega Kai, nieprzytomnie zakochany w Małgo, ale też gotów na wiele poświęceń dla swojej mamusi
Mamusia Daniela – upiorna i bardzo roszczeniowa starsza pani
Jeremi Rajewski - redaktor ponad miarę odpowiedzialny, podrywacz i pracoholik
Mieszko Pokalski – charyzmatyczny kierownik działu i przyjaciel Małgo
Dyrektor Anna Wołczyk - atrakcyjna szefowa telewizji Pegaz, której wszystko nagle spada na głowę
Lenka, Sabinka, Julia, Iwonka – koleżanki z pracy Kai, jej prawdziwe sprzymierzeńczynie
Lisek, Jaco (ekipa filmowa) i Jaromir z Czerwoną (upiorne gwiazdy ze Stada Pacanów) - uczestnicy zdjęć w Królikarni
Maks Nadobny - narzeczony Kai, od którego nie sposób się uwolnić
Genowefa Nadobna – mamusia Maksa, która pragnie, by jej nieznośny syn się wreszcie ustatkował
Bebcia (Elżbieta) Kluczyk – komisarz przed emeryturą, wielbicielka Tyrolu i owczarka francuskiego Bobika
Leszek Koźmiński – komisarz i lojalny przyjaciel Maksa i Kai
Rogaś, Tadejowski i Nawiał – aspiranci i współpracownicy komisarz Bebci Kluczyk
Mała Czarna – ukochana suczka Kai i ulubienica owczarka francuskiego Bobika
I kilka innych postaci
Małgo – kruczoczarna demoniczna piękność z długimi nogami, leniwym ruchem otworzyła drzwi do naszego pokoju. Wślizgnęła się z gracją kota, po czym po efektownej pauzie ruszyła w moim kierunku.
Jak zawsze wywołała poruszenie, szczególnie w męskiej części redakcji.
Jeremi, zerwał się na równe nogi z taką werwą, że wylał kawę, a Daniel nerwowo przecierał okulary.
Westchnęłam. Jej pojawienie się nigdy nie wróżyło nic dobrego.
– Witam wszystkich! – rzuciła Małgo.
– Dzień dobry… – odpowiedział tylko Jeremi i opadł na krzesło, nie spuszczając wzroku z atrakcyjnej menedżerki.
Małgo miała czarne legginsy, buty na obcasach, białą męską koszulę rozpiętą prawie do pępka, a na szyi – o niebiosa! – efektowny naszyjnik z kryształkami Swarovskiego, o którym mogłabym tylko pomarzyć. Migotał prowokacyjnie między jej bujnymi piersiami, gdy z groźną miną szła w moją stronę z kosztorysem.
– SAP-a nie ma – przemówiła z lekką chrypką, z powodu której faceci mdleli na potęgę.
– Czego nie ma? – zdziwiłam się.
Pracowałam w Pegazie od niedawna i telewizyjna nomenklatura była mi ciągle obca. Z lekka mnie też przerażała.
– Każdy ma SAP-a, ty też – wyjaśniła, wachlując się papierami i przysiadając na brzeżku mojego biurka.
Ruchem głowy nakazała mi, bym przekręciła monitor w jej stronę, co uczyniłam. Bogini wydęła piękne wargi i długim, smukłym palcem pokazywała mi, gdzie klikać. Posłusznie stukałam w klawiaturę to, co dyktowała.
Jeremi z Danielem w milczeniu i z niegasnącym podziwem obserwowali boginię. Praca przestała być dla nich ważna. Chwilami zapominali wręcz oddychać. Daniel nerwowo mrugał. Jeremi usiłował zetrzeć plamę kawy z nienagannie wyprasowanej koszuli w kratkę. Ale tarł nie w tym miejscu, gdzie trzeba, gdyż ani na sekundę nie spuszczał wzroku z Małgo.
– I ja znam ten SAP? – zaryzykowałam kolejne pytanie.
Małgo westchnęła z politowaniem i przechyliła się w moją stronę. Wyjęła mi myszkę z ręki i zniecierpliwiona kliknęła w jakąś ikonkę. Po chwili na monitorze pojawiła się lista pracowników stacji mających dostępy do kosztorysów. Widniał tam jak byk mój numer ewidencyjny i rzeczony SAP.
Wpisałam pokornie numer w odpowiednią rubryczkę, proponując Małgo kawę i coś słodkiego.
– Jestem na diecie. Ale macie coś naprawdę dobrego? – zainteresowała się.
Spojrzałam na Jeremiego. Odblokowało go i rzucił się w stronę szafki z kawą i herbatą, której zawartość solidarnie uzupełnialiśmy.
– No… mamy czekoladki, które dziewczyny przywiozły z delegacji w Krakowie i kawę z Brazylii od naszego korespondenta – kusił Jeremi, nasz redaktor odpowiedzialny za zakupy zagraniczne.
Wręcz wił się z chęci służenia Małgo i spełniania jej zachcianek.
– Kawa może być – zgodziła się łaskawie – Mała czarna, bez mleka.
– Dodać słodzik? – odważyłam się zapytać.
– A daj!
Daniel podsunął Małgo krzesło. Usiadła niczym królowa, krzyżując zgrabne nogi. Postawiliśmy przed nią naszą najładniejszą porcelanową filiżankę, a na talerzyku słodzik w saszetce.
Uleganie kaprysom albo niewypowiedzianym oczekiwaniom bogini weszło nam w krew. Poza niekwestionowaną urodą miała również sporo innych zalet. Nie można było odmówić jej kompetencji. Nie pojmowałam, jak to się dzieje, że tony dokumentów krążą po firmie, krążą, a gdy wracają, to pieniądze trafiają na moje konto. Dlatego tak jak wszyscy ulegałam słodkiej tyranii Małgo.
Tak było prościej. Koleżanki, które poszły na wojnę z boginią, poległy. I z kosztorysami, i perspektywami rozwoju kariery. Dział ekonomiczny był niezależną wyspą. Kto chciał dobrze funkcjonować w firmie, musiał się z tym pogodzić. Produkowałam więc zestawienia, kosztorysy, scenariusze, opisy i inne potrzebne dokumenty w określonej i pożądanej przez Małgo ilości i na czas. Niestety, nadal robiłam błędy i byłam za to słusznie krytykowana. Systematycznie i z nietajoną satysfakcją. Kajałam się więc, obiecując za każdym razem poprawę. Grałyśmy w to z Małgo od miesięcy.
Nie zazdrościłam jej ani pieniędzy, ani wpatrzonych w nią mężczyzn.
Ale zgrabnych nóg i innych detali doskonałej figury już tak. I to bardzo.
Wielokrotnie starannie się jej przyglądałam, szukając najmniejszych wad. Wprawdzie miała dość paskudny charakter, ale wiele pięknych kobiet może sobie na to bezkarnie pozwolić. To mi jakoś nie przeszkadzało.
Za to te jej wąskie pęciny, drobne kostki, długie palce, łabędzia szyja i pełna wdzięku kibić doprowadzały mnie do szału.
Może oczy mogłaby mieć odrobinę większe… Ale i tak jej zielone kocie spojrzenie działało na wszystkich.
„Może chociaż plecy ma brzydkie” – łudziłam się. Ale gdzie tam!
Kiedyś latem przyszła w sukience na ramiączkach, odsłaniając swoje tyły, od szyi po pośladki. Padłam z rozpaczy. Małgo i z tyłu była idealnie gładka, wypielęgnowana i opalona na ciepły brąz.
Gdybym ja poleżała chwilę na plaży, od razu miałabym czerwone placki na plecach, a nogi pokryte zdecydowanie nie ciepłym brązem. Małgo wszystko miała równiutko opalone, i to od pierwszych gorących dni maja. Podejrzewałam ją o używanie potwornie drogiego samoopalacza Chanel, który pewnie wsmarowywał w nią jeden z wielu kochanków. Aby być tego pewną, musiałabym poczuć specyficzny korzenny zapach, ale do obwąchiwania jej na szczęście nie byłam w stanie się zniżyć.
W filiżance Małgo parowała kawa zaparzona w ekspresie przez Jeremiego, a moi koledzy pląsali wokół menedżerki jak w transie.
Jeremi opowiadał dykteryjki z planu zdjęciowego naszego wizerunkowego spotu, a Daniel, raz po raz ocierając zaparowane okulary, podsuwał jej służbowe czekoladki i prywatne wafelki ukrywane przed nami w szufladzie.
Małgo wpatrywała się nieco znudzona w swoje idealnie opiłowane paznokcie z japońskim manicurem. Drogim, wzmacniającym płytkę i prawie niewidocznym.
– A powiedz nam – odważyłam się odezwać – czy to prawda że kierownik Mieszko się zaręczył?
– Phi – prychnęła, popijając kawę drobnymi łyczkami. – Ciekawe kiedy? Ma na głowie audyt, a poza tym chyba by mi powiedział. Znamy się od dziecka.
Wszyscy wiedzieliśmy, że uczyli się w jednej podstawówce i liceum, i że rozdzieliły ich dopiero studia . Pochodzili z małej mieściny na Podlasiu, a ich matki razem pracowały w szkole.
Mieszko nie był urodziwy, ale słynął z ognistego temperamentu i równie bujnej ambicji. Małgo traktowała go jak brata. To on ściągnął ją do naszej telewizji.
– Widziano go, jak kupował pierścionek w galerii. Drogi, z brylantem w białym złocie – drążyłam.
– Zakochany jest, to fakt – kiwnęła głową w moją stronę – ale to chyba nic poważnego, skoro mnie nie poprosił, abym to klepnęła.
– Klepnęła? – Jeremi maślanym wzrokiem nadal wpatrywał się w nogi i szpilki Małgo.
– Zwykle liczy się z moim zdaniem – sprecyzowała bogini.
– On, on… – zaciął się z podniecenia Daniel – …nie wygląda na zakochanego.
– Mieszko nie daje tego po sobie znać. Ale dwa razy był dzień po dniu w tej samej koszuli – ucięła dyskusję Małgo, dopijając kawę i wstając z krzesła.
Panowie zerwali się, by otworzyć jej drzwi. Daniel miał bliżej, więc tym razem wygrał.
Gdy wyszła, zostawiając za sobą mgiełkę perfum Molecule 02, na które nigdy nie będzie mnie stać, zauważyłam, że nie zabrała ze sobą kosztorysu.
– Zaniosę jej! – Jeremi od razu wystartował do drzwi.
– Zostaw w sekretariacie, ona nie lubi, gdy się do niej wchodzi bez uprzedzenia – szepnął Daniel, po czym przetarł zaparowane okulary.
***
Reszta dnia upłynęła nam na rutynowych pracach redakcyjnych, przerywanych tradycyjnym systemem puknięć w ścianę kierownika. Nie chciało mu się wychodzić z pokoju, więc usiłował nas wytresować. Niestety, byliśmy mało karni, bo ciągle myliła nam się liczba puknięć z odpowiadającym im poleceniem.
– Trzy razy puknął czy mi się wydaje? – Daniel czochrał się po bujnej czuprynie, szukając w chmurze zestawienia reportaży na wiosnę.
– Czy trzy oznacza: „Chodźcie do mnie wszyscy za chwilę”? – Spojrzałam na Jeremiego z nadzieją, że on pamięta.
– Trzy to coś innego – stwierdził. – Dwa – to: „Chodźcie”, jedno – to prośba o cukier, bo zapomniał, lub sól w porze obiadu.
– Oszaleć można! Może to spiszemy? – . – Po co? I tak ciągle zmienia. – Jeremi sięgnął po słuchawkę, by zadzwonić wewnętrzną linią, gdy nagle mnie olśniło.
– Czekaj! Montaże! Chodzi o spis popołudniowych montaży! – krzyknęłam.
Szybko wydrukowałam zestawienie i poszłam prosto do „jaskini zła”, jak nazywaliśmy gabinet Mieszka.
Siedział naburmuszony i coś stukał na klawiaturze.
– Zestawienie dla ciebie. – Podsunęłam mu tabelkę.
– Dziś ty i Daniel ? – spytał.
– Yhm, robię kulturę na popołudnie, a Daniel sport na wieczór.
– Co macie?
Mieszko nie musiał czytać, miał bowiem od tego personel. Czyli mnie.
– Ja mam Viki Gabor, Baranovskiego i Krystiana Ochmana – nowe klipy i nagrane zapowiedzi dla widzów, a Daniel ma wspomnienia olimpijczyków o Szurkowskim i fragmenty wyścigów. I trochę siatkówki mężczyzn. Szef sportu się zgodził.
– Dobra. – Kiwnął ryżą brodą kierownik. – Byliście już na obiedzie?
Takie pytaniowyróżnienie zdarzało się rzadko. Mieszko uwielbiał dania z pobliskiej chińskiej budki. Jeździł tam nawet samochodem, gdy tylko miał chwilę czasu. Mój żołądek źle znosił taką ilość glutaminianu sodu, ale z zasady nie odmawiałam kierownikowi. Jadłam w jego towarzystwie ryż i surówki. Wspólny obiad był świetnym pretekstem do rozmowy o podwyżce lub nowym projekcie. A Jeremi, jak mi się zwierzył przy kawiarce dziś o poranku, miał taki na horyzoncie.
– Ja już jadłam. Ale Damian z Jeremim piją tylko kawę od rana. Zawołać ich?
– Nieee. – Mieszko przeciągnął się. – Tak tylko pytałem… z troski o zespół, rzecz jasna.
– Oczywiście – przytaknęłam. – O mnie nie musisz się martwić. Gotuję w domu i przynoszę jedzenie do pracy.
– I zawsze masz coś ciekawego… – Mieszko zawiesił głos.
Masz ci los! Jeszcze dożywiać go będę! Niedoczekanie!
– Jestem na diecie warzywnej – gładko skłamałam .
– A nie, nie, to dziękuję. Warzyw mam teraz pod dostatkiem. – Uśmiechnął się pod nosem.
„To znaczy, że wegetarianka…” – pomyślałam o kobiecie zaręczonej z nim brylantem, a głośno powiedziałam: – To ja już pójdę!
Mieszko łaskawie kiwnął głową i wrócił do swoich mejli.
– Trafiłaś w gust? – zapytał Daniel, zbierając materiały na montaż.
– Chyba tak, bo nawet spytał, czy już jedliśmy…
– Będzie chciał, żebym go znowu zastąpił w piątek – westchnął Jeremi. - Zawsze wcześniej udaje miłego i troskliwego.
– To go uprzedź i weź wolne! – Zebrałam swoje rzeczy i spojrzałam na Daniela. – Idziemy?
– „Weź wolne” – burknął Jeremi. – I co ja wtedy będę robił?
– Uporządkujesz zdjęcia lub kolekcję piór – podsunęłam koledze, który był podręcznikowym przykładem pracoholika.
Pewna moja urodziwa koleżanka kiedyś się uparła, że nauczy go odpoczywać.
Wziął więc trzy dni wolnego, ale od razu się rozchorował.
Chudy, wysoki, z poważnym i smutnym spojrzeniem budził wielką sympatię i jednocześnie współczucie kobiet. Niewiele mu to jednak pomagało. Praca zawsze wygrywała w jego życiu z miłością.
Idąc na montaż, zadzwoniłam do sąsiadki z prośbą, żeby wyszła z moim psem, bo zostanę dłużej w pracy. Córeczka Patrycji, Amelia, miała lekkie cechy autyzmu. Uwielbiała moją Małą Czarną, minisuczkę a la york, z nienaturalnie dużymi uszami i oczami, którą zaadoptowałam ze schroniska. Teraz dzięki sąsiadce suczka pójdzie na spacer i będzie pieszczona i karmiona ponad miarę. Amelia bardzo się przy Małej wyciszała, a jej mama miała dzięki temu kilka gwarantowanych kwadransów spokoju. Ja zaś czyste sumienie, bo nie zawalałam jako opiekunka zwierzaka, który z trudem wychodził z traumy.
W montażowni czekała już Iwonka, odpicowana na wieczorną randkę. Opinała ją niczym zbroja czarna dzianinowa kiecka z golfem. Do tego miała ciemnozielone kozaki z zamszu na wysokich obcasach i usta pomalowane krwistoczerwoną szminką. Niewysoka i szczupła, miała kręcone włosy do ramion, ufarbowane na srebrny blond. Była kobieca, przebojowa, a dziś nawet drapieżna. I tak się zapewne czuła.
Rzuciła okiem na moje dżinsy, bluzę z kapturem, potargane włosy i z nadzieją w głosie spytała, ile nam dziś zajmie montowanie klipów. Miała bowiem rezerwację stolika na dwudziestą w nowej susharni na Saskiej Kępie i nie zamierzała spóźnić się więcej niż kwadrans.
– Jakiś milioner ci się trafił? – spytałam.
– Nie, to ja jestem milionerką. A on jest młody i śliczny.
Kiwnęłam głową ze zrozumieniem, bo Iwonka była tuż po korzystnym rozwodzie i niczego sobie nie odmawiała. Uważała, że seks to najlepszy kosmetyk. Sądząc po efektach jej intensywnego ostatnio życia, miała rację.
– Też powinnaś spróbować – zachęciła mnie kuksem w bok i podsunęła wafle ryżowe w gorzkiej czekoladzie.
– Nic z tego. – Ugryzłam kawałek. – Nawet niezłe. Ja to muszę najpierw się zakochać.
– O rany! To masz trudno z seksem.
– Niespecjalnie trudno, ale rzadko. W wtedy to wpadam po uszy.
– Stresujące.
– Dość, ale inaczej nie potrafię. Próbowałam.
– Chcesz dodać tu grafikę, bo jeden klip ma archiwalne sceny filmowe? – Iwonka zmieniła temat i pokazała na monitorze, gdzie planuje dołożyć czerni.
– Dobrze, tylko daj pod to jakieś tło podobne do belki z podpisem, że niby tak miało być.
– To w paski?
– Tak, niech się przemazują jak tu – pokazałam palcem.
Iwonka sprawnie klikała i montowała klipy dla Mieszka. W pokoju obok Daniel z nerwowym Waldeczkiem zajmowali się sportem.
Lubiłam tę spokojną robotę. Na trzecim piętrze był słaby zasięg telefonu, więc panowały dobre warunki do skupienia się na pracy.
Poza tym romanse Iwonki były ciekawszym tematem niż pełne napięć rozmowy z kolegami dręczonymi podobnie jak ja przez kierownika – teraz na przykład planowanymi hitami na wiosnę.
Mieliśmy nadmiar pracy i niedobór czasu oraz gotówki na kupowanie nowych programów. Mieszko mimo to żądał atrakcyjnych pomysłów, pozyskanych za darmo i realizowanych najchętniej na wczoraj. Było to o tyle trudne, że jako mały kanał prywatnej stacji musieliśmy stać w kolejce i czekać dłużej niż duzi gracze z atrakcyjnym czasem emisji i takimże cennikiem reklam. Uciekałam przed tymi tematami i rozmową z kierownikiem, jak długo się dało.
Niestety, powtarzało się to co sezon. Wiosną szefowie wręcz eksplodowali ogromną ilością żądań i wybuchali frustracją na wieść o tym, co inni mają w ramówce, a oni nie mogą mieć, bo ich nie stać. Ktoś musiał być winny tej sytuacji, ale nie zamierzałam być tym ktosiem.
Wiedziałam, że gdy zejdę z montażu, dopadnie mnie telefon od Mieszka . Większość pożądanych przez kierownika nowych programów wymagała drogich licencji i łaszenia się do dystrybutorów, by godzili się w umowach na rozszerzenie praw do emisji u nas. Programy szły na cały świat i potrzebowały regulacji prawnych w różnych strefach. Liczba telefonów, które należało w związku z tym wykonać, i pism rozsyłanych w tych sprawach była ogromna, bo należało je przygotować w kilku wersjach. Na samą myśl robiło mi się słabo. Byłam z tą robotą w lesie.
Mając to z tyłu głowy, wysunęłam głowę z dziupli Iwonki i zajrzałam przez uchylone drzwi do Waldka. Tak jak sądziłam, obaj z Danielem zatopieni byli w rozmowie na temat nowych iPhone’ów.
– Długo jeszcze wam zejdzie? – spytałam
– Opornie nam się materiały ściągają. A jak u was? – Daniel jak zwykle czochrał swoją czuprynę, wpatrując się w nowe cacko Waldka.
– Jeszcze godzinka.
– Mieszko dzwonił?
– U mnie cisza, a u ciebie?
– Wysłałem mu dwie ogromne tabele przed wyjściem – pochwalił się Daniel.
– Lizus!
– Cały dzień siedziałem nad prawami do meczów i skoków narciarskich i mi się udało. Zaplanowałaś mu teatry do lata?
– Czekam na zgody twórców, gorzej jest z filmami dokumentalnymi. O teleturniejach nie wspomnę.
– No tak, drogie są jak pies. Mam już siatkówkę. To na razie!
– Na razie…
Wróciłam do pracy z Iwonką. Zrobiłam opisy i wysłałam dane dotyczące praw. Była dziewiętnasta trzydzieści. – Oglądamy całość, potem wysyłaj to na emisję i leć! – uspokoiłam Iwonkę, która już podrygiwała nerwowo, malując karminowe usta.
Szybko poprawiłyśmy dwie literówki, a reszta była w porządku. Wyszłam z montażowni. Daniel musiał chwilę zostać, żeby podciąć wypowiedzi sportowców o geniuszu Szurkowskiego.
Powoli szłam ciemnym korytarzem, potem po schodach i długim łącznikiem. Tylko w jednym bufecie paliło się światło. Telewizja Pegaz świeciła pustkami. Wjechałam windą na piętro redakcji. W naszym sekretariacie paliła się lampka na blacie, przy którym stanęłam, by wziąć klucz do pokoju. Nawet Jeremi o tej porze zwykle już zmierzał metrem do domu. O dziwo nie zostawił dla nas klucza.
Zadzwoniłam do Daniela.
– Brałeś klucze do pokoju? – spytałam.
– Nie, no skąd! Jeremi miał zostawić tam, gdzie zawsze.
– Nie ma ich pod blatem. Zabrał do domu??
– Niemożliwe!
– Dobra, poszukam jeszcze.
– Daj znać, mnie jeszcze chwilę to zajmie. W razie czego weźmiemy zapasowy od strażników.
– To na razie, odezwę się!
Podeszłam do przeszklonych drzwi naszego pokoju, zajrzałam do środka i zamarłam. Klucz tkwił w zamku, ale po tym, co ujrzałam wewnątrz, nie odważyłam się go przekręcić ani nacisnąć klamki. Na środku podłogi leżała Małgo… Jej wytrzeszczone zielone oczy nieruchomo wpatrywały się w sufit. Była równie martwa, jak piękna.
Wrzasnęłam i osunęłam się na podłogę.
***
W takim stanie znalazł mnie Daniel, który usiłował bezskutecznie dodzwonić się w sprawie kluczy, żeby ustalić, czy ma je brać od strażnika, czy nie. W końcu przyszedł do redakcji z zapasowymi. Leżałam na podłodze już przytomna, ale jak sparaliżowana, a za oszklonymi drzwiami leżał trup.
– Jezusienazareńskikrólużydowskicotusięstało! Małgo, to niemożliwe!!! To się nie dzieje! – krzyczał mój kolega i patrzył przez szklane drzwi. Zaczął mnie podnosić i jednocześnie dzwonił po ochronę.
– Panie Janku, na górę szybko, szóste piętro! – dyszał, bo wyślizgiwałam mu się spod ramion. – Jak to co? Wypadek ! I to ostateczny! Co? A dzwoń, gdzie pan uważasz, tylko chodź tu migiem. Trzeba zabezpieczyć miejsce zbrodni.
Następne minuty pamiętam jak przez mgłę. Ktoś tupał i sapał(pewnie pan Janek i jego kolega). Posadzono mnie na krześle w sekretariacie i okryto pledem sekretarki Leny, która opatulała nim chore nerki.
Tkwiłam nadal w stuporze, ale na szczęście już w pewnym oddaleniu od zwłok.
Potem pojawili się niebiescy wraz z dziwną okrąglutką postacią w tyrolskim kapelusiku z piórkiem i w wojskowym płaszczu. Gromkim głosem wykrzykiwała różne komendy dotyczące zdjęć i odpowiedniego traktowania biednej Małgo .
Martwą boginię wynieśli na noszach, a drzwi pokoju zakleili taśmą i zaplombowali.
Wszystko to rejestrowałam cząstką świadomości, siedząc na krześle Leny bokiem do wejścia. Byłam skulona i zamotana w jej pled i długie troczki swojej bluzy z frędzlami, którą dostałam od Leny w podzięce za napisanie z nią na scenariusza pewnego koncertu. Nikt nie miał problemu z pomaganiem Lenie. Była urocza i znała wszystkich, bo pracowała w Pegazie od dawna. Ciepła bluza, podbita sztucznym futerkiem wisiała u mnie w szafie. Nie raz mi się już przydała, a teraz dodawała irracjonalnej pewności, że to wszystko niebawem się skończy i bezpiecznie wrócę do domu.
Ktoś życzliwy przyniósł herbatę w moim kubku termicznym w mopsy (chyba Daniel), a ktoś inny plecak i kurtkę z pokoju (to pan Janek).Wreszcie kryminalna wrzawa przycichła.
Dopiłam herbatę, wstałam i zrobiłam kilka ćwiczeń, żeby rozprostować zastygłe mięśnie. Wyszłam z pokoju do naszej koedukacyjnej łazienki.
Dwóch policjantów myło ręce i dyskutowało na temat braku papierowych ręczników. Na mój widok odwrócili się i przyjrzeli z wyraźną dezaprobatą.
– Mam coś na nosie? – zapytałam mało uprzejmie.
– E, nie, ale musimy panią przesłuchać. Gdzie pani była?
– Cały cholerny czas w sekretariacie. A teraz muszę siku - odpowiedziałam i znikłam za drzwiami toalety.
Gdy wyszłam, nie było ich. Czekali w sekretariacie, dokładnie oglądając zawartość mojego plecaka i kieszeni kurtki.
– Szukacie narzędzia zbrodni? – zakpiłam.
– Nie wykluczamy i takiej możliwości – przyznał wyższy policjant, który miał imponujący nos. – To pani ją znalazła, prawda?
– Tak. Ale bardzo chciałabym wrócić do domu. – Zabrałam dużemu facetowi plecak.
– Mamy tylko kilka pytań. Komisarz Kluczyk zaraz tu przyjdzie. Wejdźmy do gabinetu dyrektor. Tam będzie spokojniej.
– I zimniej – dodałam. – Nasza dyrektor ciągle wietrzy, więc zabiorę ze sobą pled.
Nie minęło kilka minut, gdy w gabinecie zjawiła się pulchna postać w tyrolskim kapelusiku, ale już bez wojskowego płaszcza. Miała na sobie dziwne wdzianko – ni to marynarkę, ni surdut, i wąskie spodnie. Mogłaby w każdej chwili zacząć jodłować i nie uznałabym, że to nie na miejscu
– Bebcia Kluczyk, ochrzczona jako Elżbieta. – Komisarz przedstawiła się krótkim uściskiem dłoni i usiadła vis-à-vis mnie przy biurku dyrektorki.
– Kaja Danowska, redaktorka – odwzajemniłam się.
– Pani znalazła denatkę, Małgorzatę Pańczyk?
– Tak.
– Która to była godzina?
– Jakaś dziewiętnasta czterdzieści pięć, może pięćdziesiąt… trochę się idzie do nas z montażu. Ona była już, no wie pani…
– Sztywna?
– Tego nie wiem, nie weszłam do pokoju. Leżała tak nienaturalnie skręcona. Jakby nagle upadła. Wyglądała na nieżywą.
– Ciekawe…– Bebcia Kluczyk przyjrzała mi się. – Czyta pani kryminały?
– O tak! Namiętnie od lat! Robiłam też z kolegą program „Kryminalna Siódemka”
– A znam, koledzy ze stołecznej współpracowali… Stąd u pani ta wiedza.
– Wiedza nie… raczej intuicja.
– Mało kto wie, że nienaturalna pozycja ciała oznacza jego poważne uszkodzenie lub śmierć – wyjaśniła Bebcia.
– O proszę! – ucieszyłam się.
– Lubiła ją pani?
– Małgo? Skąd! Podziwiałam ją, owszem, ale szczerze nie znosiłam. Jak dla mnie miała za dużo seksapilu. Była tu niezbędna.
Bebcia uniosła brwi.
– Tylko ona umiała zapanować nad naszym działem prawnym i tak przygotować dokumenty, żeby wszystko szło szybko i pieniądze docierały na czas. Była równie piękna, co skuteczna. Taka zabójcza mieszanka… o, pardon!
Bebcia uśmiechnęła się tak, że z jej oczy zrobiły się wesołe szparki. - Celna uwaga. Kolejna!
– Chciałabym już…
– Ostatnia rzecz – przerwała mi. – Kiedy widziała ją pani żywą po raz ostatni?
– Dziś około piętnastej. Była w redakcji i przyniosła mi kosztorys do poprawienia.
– Czego kosztorys? – zainteresowała się Bebcia.
– A to ma znaczenie? – zdziwiłam się. – Cyklu kulinarnego, z mistrzem grilla Arturem Morozem. Miał być realizowany w jego domu na Kaszubach.
– Wszystko ma znaczenie, droga pani redaktor. Denatka obracała dużymi pieniędzmi. Umiała doprowadzić transakcje do szybkiego finału. Różnym osobom mogło to przeszkadzać.
– Nie rozumiem.
– W kosztorysach można zaszyć wiele ukrytych kwot. Trzysta złotych tu, pięćset tam… A w skali roku zbiera się spora suma.
– Małgo może była wredna, ale niegłupia. Dobrze zarabiała i nie ryzykowałaby utraty pracy dla jakiegoś szwindla.
– Ale umiałaby go wykryć…
– No tak. – Spojrzałam z uznaniem na miłośniczkę Tyrolu. – Od tej strony patrząc, była nawet groźna. Mogę już…
– Oczywiście, odwiezie panią aspirant Rogaś. Jest późno, a za panią trudne przejścia.
– Dziękuję, mieszkam blisko metra i naprawdę…
– Nie ma o czym mówi! Robson!
Wysoka postać z dużym nosem wyskoczyła nagle zza drzwi gabinetu.
– Dodzwoniłeś się do szefa pani Kai?
– Nie odbiera, ten redaktor Daniel obiecał go powiadomić jutro z rana.
– A właśnie, gdzie jest Daniel? – zainteresowałam się.
– Składa zeznania w pokoju obok. Bardzo nam pomógł. Można się pogubić na tych korytarzach. Przekazał nam też namiary na resztę redakcji.
– Daniel taki jest. Za wszystko czuje się odpowiedzialny. Poza tym chyba podkochiwał się w Małgo, ale był bez szans.
– Dlaczego? – zainteresowała się Bebcia.
– Małgo jest…, znaczy była kobietą luksusową. Wyrafinowaną, ale skorą do flirtów. Śmiertelnie zakochany w niej redaktor, z kredytem mieszkaniowym na trzydzieści pięć lat, to partia nie dla niej.
– Rozumiem, a drugi kolega?
– Jeremi? To pracoholik. Dzwoniliście do niego?
– Tak, z panem Danielem. Wyszedł tym razem chwilę po was, gdy w dziale ekonomicznym jeszcze paliło się światło – zreferował Robson.
– Czyli była Małgo i jej nowa pracownica Elka. Przyuczała ją po godzinach do pracy nad umowami. – Pokiwałam głową i wstałam, odrzucając niedbale pled Lenki na podłogę.
Aspirant Rogaś vel Robson natychmiast go podniósł i starannie złożył w kostkę. Wyszliśmy z Bebcią z pokoju szefowej. W sekretariacie siedział Daniel, który w milczeniu podał mi kurtkę i szalik. Uścisnęliśmy się na pożegnanie.
***
Mała Czarna czekała stęskniona. Sąsiadka włączyła jej lampkę na stoliku przy oknie i otuliła moim kocem. Po kilku susach i szczeknięciach na powitanie, usiadłyśmy w fotelu, żebym mogła spokojnie pomyśleć. Głaskałam suczkę, starając się opanować mętlik w głowie. Mój ukochany Maks nie przebywał akurat w stolicy, a tym samym w naszym mieszkaniu. W pogoni za sensacją ruszył do Piły. Związki bez zobowiązań i perspektyw to była jego specjalność.
Był znanym dziennikarzem, ale imał się różnych zajęć. Pisywał na przykład scenariusze dla agencji reklamowych, a ponieważ podobnie jak ja uwielbiał kryminały, pojechał szukać sensacyjnych inspiracji dla firmy produkującej oranżadę. Dzięki mnie zaprzyjaźnił się z komisarzem Leszkiem Koźmińskim, szefem tamtejszego Festiwalu „Kryminalna Piła”. O tej porze na pewno mieli już ostro w czubie, więc nie zamierzałam zawracać mu głowy. Ale z drugiej strony, od tego przecież był, żeby mu ją zawracać…
Wzięłam suczkę pod pachę i poszłyśmy do kuchni nastawić wodę na herbatę. Pijałam ją hektolitrami, dodając wieczorami odrobinę soku malinowego lub domowej nalewki Maksa. Dzień miałam ciężki, więc wlałam sobie zdrowo alkoholu do kubka. Upiłam łyk i zadzwoniłam do mojej drugiej połówki.
– Kochanie, trochę już uchlany jestem, co tam? – zapytał z troską.
– Zabili Małgo… To ja ją znalazłam i… – pociągnęłam nosem, robiąc głośny wdech – …boję się teraz wrócić do pracy.
– Piszesz scenariusz czy mnie wkręcasz? – zapytał Mężczyzna Mojego Życia.
– Bogini nie żyje, ty głupku! – wrzasnęłam.
– Poczekaj, spokojnie. Jesteś w domu?
– Tak – chlipnęłam – z Małą Czarną.
– Wracam jutro wieczorem, dasz radę do tego czasu?
– Nie wiem – odparłam szczerze.
– Czekaj, dam ci Leszka.
– Kajka, jak się masz? Słyszę, że to ja bym się teraz przydał. a nie Maks. – Komisarz Koźmiński mimo wypitego alkoholu rzeczowym komentarzem wlał mi trochę otuchy w serce.
– Boję się… – wyznałam łzawo.
– Rozumiem. Też bym się bał na twoim miejscu. Kto prowadzi śledztwo?
– Niejaka Bebcia… Elżbieta Kluczyk.
– Znam ją. Tuż przed emeryturą, ekscentryczna, ale bardzo dokładna w robocie. Zadzwonię do niej, gdy trochę wytrzeźwieję. Zajmie się tobą do naszego powrotu.
– Naszego? – zdziwiłam się.
– No przecież samej cię z tym nie zostawię. Daję ci jeszcze Maksa, ale kładź się spać i niczym nie martw. Śledztwo jest w dobrych rękach!
– Kochanie, to ten tego, niebawem jesteśmy – zabełkotał Maks .
– Czekam na was! – obwieściłam tonem kobiety zawiedzionej i się rozłączyłam.
– O wszystkim dowiaduję się ostatni! – grzmiał od rana kierownik. - Jakim prawem pracownicy udzielają wyjaśnień bez mojej zgody!
Siedzieliśmy, gdzie popadło w jego małym pokoju. Ja na podłodze tuż pod ścianą, bo przyszłam ostatnia. Milczeliśmy, czekając, aż Mieszko się wyładuje. Lub chociaż weźmie głębszy wdech, co niestety nie następowało. Wrzeszczał, tylko bardziej się nakręcając i machając rękoma.
– Ale przecież dzwoniłem… – urażony Jeremi z lekka poczerwieniał - …nagrałem się…
– Czy ja nie mogę mieć chwili prywatności z kobietą! – ryknął na to Mieszko.
– Ależ…. – sumitował się Jeremi.
– Jakby nie było lepszych terminów! Dlaczego akurat w czwartek wieczorem! Przed piątkiem! – gorączkował się kierownik.
– To wie tylko morderca. – Lenka siorbnęła herbatę z kubka i poprawiła okulary, które jak zwykle zjechały jej na koniec nosa.
Zamilkliśmy zgodnie, a kierownik zawiesił na niej ciężkie spojrzenie.
– Czekam na dokumenty, pani Leno! – warknął. – Od tygodnia!
– To moja wina – wtrąciłam się. – Ośrodki nie wysłały jeszcze opisów do programów po emisji. Pogonię ich dzisiaj i przekażę materiał bezpośrednio kierownictwu.
– Do końca dnia? – upewnił się jeszcze Mieszko.
– Postaram się – obiecałam i uśmiechnęłam się potulnie. To zwykle działało.
– Policja chce mieć pokój na przesłuchania – wtrącił się Jeremi. – Może to pomieszczenie po magazynku? Jest sprzątnięte. Możemy w czynie społecznym wstawić tam z Danielem stół i dwa krzesła .
– Dobrze. – Mieszko kiwnął głową. – Wskażę odpowiednie meble w magazynie i ktoś je dostarczy na piętro.
– Szefie, pan jest jako pierwszy – szepnął zza okularów Daniel. – Na tej, no, liście przesłuchań. Za godzinę chyba.
– Niech przyjdą do mnie – łaskawie zgodził się kierownik – a w byłym magazynku będzie zeznawać reszta zespołu.
– To załatwione! – Lenka mrugnęła do mnie. – Idziesz do mnie sprawdzić rozpiski koncertów na wiosnę?
– Podgonię dokumenty z ośrodków i przyjdę. – Uśmiechnęłam się.
– Możecie wracać do swoich obowiązków – zarządził Mieszko i otarł brodę chusteczką.
Był aż spocony ze złości. Ale ani słowem nie zająknął się o pięknej Małgo. A przecież była jego przyjaciółką z dzieciństwa…
– Nie uważacie, że to dziwne, iż nie wspomniał słowem o Małgo? – spytałam kolegów po powrocie do pokoju, pstrykając włącznik dzbanka do herbaty .
– Może to jeszcze do niego nie dotarło?. – Daniel podał mi kubek w krasnale z kilkoma listkami białej herbaty w środku. – Letnią wodę poproszę.
– Gdyby ją widział tak jak ja… – Wlałam Danielowi wodę do naczynia, a na swój wrzątek czekałam, machając w powietrzu łyżeczką.
– Moim zdaniem to był raczej zawodowy układ. – Jeremi z obrzydzeniem oglądał swój brudny kubek. – On jest wkurzony, bo co teraz zrobi z kosztorysami? Kto będzie odwalał tę czarną robotę…?
– Dam ci filiżankę, mam czystą, i zaparzę więcej earl greya. – Podałam Jeremiemu naczynie po swojej babci.
– Nie żal ci? – Jeremi z respektem oglądał delikatną porcelanę, ręcznie malowaną w pastelowe wzory. – Mam niezgrabne paluchy.
– Daj spokój – żachnęłam się. – Naczyń się używa, a nie modli do nich, gdy stoją w salonie za szybką witrynki.
– My z mamą właśnie się do nich modlimy – wyszeptał jak zawsze nieśmiało Daniel. – Co niedziela po obiedzie do Białej Marii Rosenthala.
– Wydaje mi się, że trochę odbiegliśmy od tematu… – zwróciłam uwagę, zaparzając aromatyczną herbatę dla siebie i Jeremiego. – Co o tym wszystkim myślicie?
– Zbrodnia jak zbrodnia. Laska była efektowna, zwracała uwagę, może nawet prowokowała facetów, to tak skończyła. – Jeremi wzruszył ramionami.
– No wiesz co! Żeby uroda była powodem zabójstwa? – oburzyłam się, siadając przy biurku. Czekając przepisowe trzy minuty, aż herbata się zaparzy, zerkałam co chwila do służbowej poczty.
– Uroda może nie, ale to, co można dzięki niej osiągnąć, to inna sprawa – stwierdził Jeremi, patrząc na swoją herbatę. – Jest już gotowa?
– Jeszcze chwila. Muszę zadzwonić w sprawie dokumentów dla Mieszka, ale wrócimy do tematu. -
Moi koledzy z regionów byli wiecznie w terenie i dzięki temu nieustannie i skutecznie migali się od biurokracji. Mimo to kilkoro z nich dopadłam telefonicznie i zmusiłam do pracy z papierami. Muzycy mieli po pandemii pod górkę i nie mogli czekać na honoraria w nieskończoność. W naszych programach było sporo muzyki. Na osiem zaległych zestawień praw autorskich cztery powinnam mieć do końca dnia gotowe. Mogłam teraz spokojnie napić się herbaty i chwilę podrążyć sensacyjny temat. Należało mi się.
– A więc, panowie, uroda prowokuje, a luksus zabija. Czy tak?
– O jednym i drugim mam raczej mgliste pojęcie. – Jeremi dmuchał do kubka, żeby wystudzić herbatę. – Pozwolisz mi posłodzić czy jak zwykle będzie wykład o aromatach?
– Cukier też zabija – przypomniałam i wręczyłam koledze torebkę ze słodzikiem, zabranym z kawiarenki na parterze.
– Nie wiem, jak możecie tak o tym dowcipkować! – Daniel, choć lekceważony przez naszą boginię, patrzył na nas z naganą w lekko załzawionych oczach.
– Tylko to nam zostało. – Jeremi wzruszył ramionami. – Ciekawe, czy pensje przyjdą normalnie. Kaja, jak ty masz naliczane honoraria? Robiła je Małgo?
– Tak. Poza pensją co miesiąc dodatkowa kasa za montaże i programy letnie z całej Polski.
– Od razu wszystko płacili czy cykali po kilka przelewów?
– Po kilka. Małgo pilnowała, żebym dostawała regularnie tak po trzy w miesiącu. Będzie nam jej brakować… – westchnęłam.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki