Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
26 osób interesuje się tą książką
To, co Paris przeżyła na Bali, zmieniło ją na zawsze. Czy okaże się tak odważna jak jej starsza siostra?
Po latach wypełnionych katastrofami, w świecie Paris Hamilton w końcu pojawił się spokój. Mieszka na tropikalnej wyspie Bali ze starszym rodzeństwem, surfuje całymi dniami i cieszy się życiem, do czasu gdy pojawiają się jej zaginieni rodzice. Columbus i Virginia Hamiltonowie próbują przekonać córkę, by wróciła z nimi do Stanów Zjednoczonych. Chcą, aby rodzina znów trzymała się razem. Tylko czy to jeszcze możliwe?
Paris ledwie pamięta mamę i tatę. Zapomniała już o niemiłych sytuacjach, a wspomina wyłącznie te dobre. Czy porzuci beztroskie życie na Bali, żeby znów być z rodzicami? A może zdecyduje, że lepiej zostać z Sydney, Elvisem i Troyem w rajskiej Indonezji?
Jedno jest pewne: ta decyzja zmieni całe jej życie, a konsekwencje będą ogromne.
Książka dla czytelników 15+.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 652
Projekt okładki: Magdalena Kaczanowska
Adaptacja projektu do druku: Piotr Wszędyrówny
Redakcja: Maria Dobosiewicz
Redaktor prowadzący: Małgorzata Święcicka
Redakcja techniczna: Sylwia Rogowska-Kusz
Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski
Korekta: Karolina Mrozek, Justyna Techmańska
Droga Czytelniczko/ Drogi Czytelniku,
Paris w tej książce podejmuje się wielu ryzykownych zachowań. Nie powtarzajcie ich w prawdziwym życiu. Dbajcie o siebie, pozostańcie bezpieczni, a szaleństwa przeżywajcie na papierze.
Ściskam Was mocno!
Marysia
Grafiki w środku: pl.freepik.com
© for the text by Maria Krasowska
© for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2024
ISBN 978-83-287-3307-7
You&YA
MUZA SA
Wydanie I
Warszawa 2024
–fragment–
Drodzy Czytelnicy!
Nazywam się Paris Hamilton, a surfing to moja największa pasja. W tej opowieści zobaczycie mnie na desce mnóstwo razy. Domyślam się, że niektóre surferskie pojęcia będą dla Was trudne do zrozumienia czy wymówienia, dlatego stworzyłam ten słowniczek. Wracajcie do niego, kiedy tylko zechcecie. Zachęcam też do wyszukiwania nieznanych pojęć w Google lub na YouTube – wtedy zobaczycie, jak w rzeczywistości wyglądają niektóre fale czy manewry.
AIR
[wymawiaj: er]
Manewr, podczas którego surfer wyskakuje z deską w powietrze, a następnie ląduje z powrotem na fali.
BEACH BREAK
[bicz brejk]
Spot z piaszczystym dnem.
BOTTOM TURN
[botom tern]
Zwrot wykonywany na dole fali. Często pierwszy manewr po złapaniu fali, który przygotowuje do kolejnych ruchów.
CUTBACK
[katbak]
Manewr, w którym surfer zawraca w kierunku piany fali, aby utrzymać się w strefie najbardziej energetycznej.
DUCK DIVE
[dak dajw]
Zanurkowanie pod nadchodzącą falą razem z deską. Technika używana głównie na shortboardach, aby ominąć fale i dostać się na line-up (patrz: hasło „line-up” w słowniczku).
FINY
Płetwy zamocowane pod spodem deski surfingowej, służące do stabilizacji.
FLOATER
[flołter]
Manewr, w którym surfer przejeżdża po spienionej górnej części fali.
GRIP PAD
Mata przymocowana do tylnej części deski surfingowej, zapewniająca lepszą przyczepność dla stóp surfera niż sam wosk, którym smaruje się deski.
HEAT
[hit]
Pojedyncza runda zawodów surfingowych, w której kilku surferów rywalizuje ze sobą przez określony czas, zazwyczaj 20–35 minut.
KOOK
[kuk]
Początkujący surfer, który nie zna jeszcze zasad panujących w wodzie lub zachowuje się nieodpowiednio, stwarzając zagrożenie dla siebie i dla innych.
LAYBACK
[lejbak]
Manewr, w którym surfer w trakcie top turnu lub cutbacku (oba terminy zostały wyjaśnione w słowniczku) odchyla się mocno do tyłu, często dotykając wody. Jest bardzo trudny i wymagający technicznie.
LEASH
[lisz]
Smycz przymocowana do deski surfingowej i kostki u nogi surfera, zapobiegająca zgubieniu deski po upadku.
LINE-UP
[lajnap]
Miejsce na spocie (patrz: hasło „spot” w słowniczku), gdzie surferzy siedzą na deskach i czekają na fale.
LOKALSI
Surferzy, którzy od urodzenia (lub od bardzo dawna) mieszkają przy danym spocie (patrz: hasło „spot” w słowniczku) i traktują go jako własny.
LONGBOARD
[longbord]
Dłuższa deska surfingowa, zazwyczaj mająca ponad 9 stóp (czyli ponad 274 cm) długości, idealna do łapania mniejszych i łagodniejszych fal.
PADLOWANIE
Pływanie na desce surfingowej w pozycji leżącej, polegające na wiosłowaniu rękami.
POP-UP
[popap]
Szybkie wstanie z pozycji leżącej do stojącej na desce surfingowej po złapaniu fali.
PORANNY PATROL
Surfowanie z samego rana, często nawet przed wschodem słońca, zazwyczaj po to, aby uniknąć tłumu na spocie.
PRIORYTET
Pierwszeństwo do przejazdu na fali, które zazwyczaj ma surfer startujący najbliżej szczytu fali.
QUIVER
[kłiwer]
Duży pokrowiec na deski surfingowe.
REEF BREAK
[rif brejk]
Spot, na którego dnie znajduje się rafa koralowa lub kamienie.
SESJA
Pojedyncze wyjście na surfing.
SET
Grupa kilku większych fal, które nadchodzą w regularnych odstępach czasu, zazwyczaj co kilkanaście sekund.
SHAPER
[szejper]
Osoba, która projektuje i ręcznie wykonuje deski surfingowe.
SHORTBOARD
[szortbord]
Krótsza deska surfingowa, zazwyczaj mająca mniej niż 7 stóp (czyli mniej niż 213 cm) długości, zaprojektowana do technicznie wymagających, radykalnych i szybkich manewrów na falach.
SNAP
Manewr polegający na szybkim i gwałtownym zwrocie deski, wykonywany zazwyczaj na samej górze fali.
SPOT
Miejsce do surfowania, najczęściej fragment oceanu/morza przy plaży, gdzie łamią się zdatne do surfingu fale.
STICK
[stik]
Wytrzymały krem z filtrem UV w sztyfcie, którym surferzy smarują twarze, aby uniknąć poparzeń słonecznych.
SURFING W TANDEMIE
Dyscyplina, w której dwie osoby jednocześnie surfują na jednej dużej desce, wykonując różne akrobacje i figury.
SWELL
[słel]
Seria fal generowanych przez różne warunki pogodowe na otwartym morzu/oceanie, które przenoszą się na duże odległości i docierają do wybrzeża jako zestaw fal do surfowania.
TEAM RIDER
[tim rajder]
Surfer sponsorowany przez markę lub firmę, który jest twarzą jej produktów, promuje ją, nosi ubrania z jej logo i angażuje się w rozmaite działania marketingowe.
TOP TURN
[top tern]
Manewr, w którym surfer wykonuje zwrot na szczycie fali.
TUBA
Fala tworząca pusty tunel, w którym surfer może płynąć.
WARUN
Potoczne określenie na warunki do surfowania. Jeżeli fale danego dnia dopisują, to można powiedzieć, że jest dobry warun.
WOSK
Nakłada się go na górną powierzchnię deski surfingowej, aby zapewnić lepszą przyczepność stóp.
ZDROPOWAĆ
Zajechać komuś drogę na fali, kiedy nie ma się priorytetu (patrz: hasło „priorytet” w słowniczku).
5’11”
Przykładowy rozmiar deski surfingowej, wymawiany jako „pięć jedenaście”. Pierwsza liczba oznacza stopy, druga cale. Może być to równie dobrze 6'4" (sześć cztery) czy 9'0" (dziewięć zero).
Zaryzykuję stwierdzenie, że surfing był mi przeznaczony, w końcu urodziłam się na Hawajach, czyli w jego światowej stolicy. Pierwsze sześć lat życia spędziłam na Oahu – najbardziej zaludnionej wyspie archipelagu, gdzie rozbijają się jedne z najlepszych fal na Ziemi. North Shore, północne wybrzeże. Mekka surferów. Dawniej na desce pływał tu chyba każdy z wyjątkiem moich rodziców, którzy z jakiegoś powodu woleli czyścić ocean z plastiku niż szaleć w wodzie na falach (jakby to się wykluczało). Nigdy nie rozumiałam, jak mogło ich do tego nie ciągnąć. Ja na widok fal zapominałam o bożym świecie – nie tylko w dzieciństwie, ale przez całe życie.
Mam dwójkę rodzeństwa. Sydney jest starsza ode mnie o siedem lat, a Troy o jedenaście. To właśnie oni zarazili mnie miłością do tego sportu (czy raczej stylu życia, bo surfing to coś więcej niż zwykła aktywność fizyczna). Oboje surfowali, jeszcze zanim się urodziłam. Spędzali w wodzie tyle czasu, że przez cały rok chodzili na maksa opaleni, a ich włosy były rozjaśnione słońcem niemal do bieli. To właśnie oni postawili mnie na desce surfingowej parę dni po tym, kiedy nauczyłam się chodzić i chociaż shortboard Troya leżał wtedy na plaży, a nie w wodzie, bo inaczej bym się utopiła, to i tak był to wielki dzień. Mój brat klaskał najgłośniej ze wszystkich, gdy udało mi się zrobić pierwszy pop-up, czyli podniesienie się z brzucha na nogi.
Wiem to, bo mama mnie wtedy nagrywała. Ja sama nie pamiętam ani tego dnia, ani co najmniej sześciuset kolejnych, za to nasłuchałam się od rodzeństwa tak wielu opowieści i naoglądałam tylu nagrań, że mam wrażenie, jakbym odtwarzała to wszystko z pamięci.
To był jeszcze ten czas, gdy nasi rodzice nie mieli nic przeciwko surfingowi, tylko cieszyli się, że ich dzieci uprawiają sport na świeżym powietrzu. Potem jednak, gdy Sydney i Troy zaczęli ujeżdżać większe fale i wracali do domu z kolejnymi ranami, siniakami i twarzami spalonymi na raka mimo stosowania kremu z najmocniejszym filtrem, rodzicom przestało się to podobać.
Wtedy było już jednak za późno na zmiany. Moje rodzeństwo uzależniło się od surfingu, a wierzcie mi, że jest to nałóg, którego nie da się pozbyć. Nie znam ani jednej osoby, która zakochałaby się w tym sporcie, a potem z niego dobrowolnie zrezygnowała. To się po prostu nie zdarza. Jeżeli ludzie rezygnują, to z powodu kontuzji (nie mówię o początkujących, którzy stali na desce trzy razy w życiu – oni jeszcze nie zdążyli się uzależnić).
Kiedy się urodziłam, Sydney i Troy chcieli jak najszybciej rzucić mnie na fale, jednak rodzice zabronili im zabierać mnie do wody w obawie, że się utopię. Dość zrozumiałe. Ale czy zakazy moich rodziców kiedykolwiek nas przed czymś powstrzymały?
Spojler: nigdy.
W tamtych czasach życie na Hawajach kosztowało krocie (teraz jest jeszcze gorzej, ale to temat na inny rozdział). Jedzenie było drogie, paliwo też, a ceny domów zaczynały się od miliona dolarów i mówię tu o zwyczajnych domkach, a nie o willach z basenem. Gdy miało się trójkę dzieci, tak jak moi rodzice, to przy normalnej pracy można było wyżyć tylko wtedy, gdy miało się takich prac kilka. Odkąd pamiętam, mama i tato pracowali na półtora etatu, a i tak wystarczało nam jedynie na podstawowe potrzeby. Jeśli moja siostra lub brat chcieli kupić coś, co nie było im potrzebne do szkoły lub niezbędne do życia, musieli sami na to zapracować. Sydney niańczyła więc dzieci sąsiadów, a Troy udzielał lekcji surfingu. Ja byłam bobasem, więc ode mnie nikt niczego nie wymagał.
Jeszcze.
Gdy Troy miał piętnaście lat, dostał sponsoring Rip Curla – jednej z najpopularniejszych firm produkujących akcesoria i odzież dla surferów – a wtedy jego pracą stała się jazda na falach. Póki osiągał dobre wyniki w zawodach, płacili mu za to, że promował ich markę swoją twarzą. Rodzicom średnio się to podobało, bo uważali surfing za zbyt niebezpieczny, ale potrzebowaliśmy kasy, a sponsorzy płacili lepiej niż inni ludzie zatrudniający szesnastolatków. Bywało, że płacili lepiej niż pracodawcy rodziców.
Miałam wtedy cztery lata. Dnie spędzałam w przedszkolu, a że popołudniami mama i tato wciąż pracowali, to opiekę nade mną przejmowało rodzeństwo, głównie Sydney. Albo bawiłam się w domu, gdy ona się uczyła, albo chodziłam z nią do pracy – zajmowała się wtedy dziećmi sąsiadów i mną jednocześnie. Podobno byłam dość grzeczna i bawiłam się w spokoju, więc nie miała ze mną kłopotów, ale i tak jej współczuję. Nie doświadczyła normalnego dzieciństwa. Od najmłodszych lat musiała zasuwać.
Bywały dni, kiedy Sydney miała mnie dość i wtedy to Troy zabierał mnie ze sobą do pracy, co kochałam, gdyż jego pracą była plaża. (Czy mój brat był Kenem? Trochę tak. Wygląd się zgadzał.) Jak na przystojnego przyszłego mistrza świata przystało, leciały na niego wszystkie laski z jego liceum, a on to w pewien sposób wykorzystywał – gdy przyjeżdżaliśmy na plażę, prosił te, które akurat tam siedziały, żeby się mną opiekowały, gdy on będzie w wodzie. Zawsze się zgadzały. Połowa z nich poszłaby za Troyem w ogień, druga połowa skoczyłaby dla niego z mostu, a gdyby się im oświadczył, każda powiedziałaby „tak”. Miał wyjątkową osobowość i ciekawy charakter (po latach okazało się, że jest w spektrum autyzmu). Nie wytrwał w żadnym z tych początkowych związków dłużej niż parę tygodni, ale nie przeszkadzało to ani jemu, ani jego kolejnym dziewczynom w łudzeniu się, że następnym razem będzie inaczej.
Tym sposobem wychowała mnie banda nastolatków pod palmami. Nie narzekam. Te dziewczyny i ich koledzy (bo oni wszyscy zawsze siedzieli tam w grupach) nauczyli mnie pływać, budowali ze mną zamki z piasku i łowili dla mnie rozgwiazdy, które potem męczyłam na plaży. Raz podrzucali mnie do nieba, a raz zakopywali, aby dorobić mi syreni ogon. Cudownie wspominam te lata. Czasami robiłam się głodna i wtedy karmili mnie wszystkim, co akurat mieli pod ręką, czyli raczej niczym zdrowym. Może to przez nich wyrosłam na strasznego niejadka.
Któregoś dnia opiekowała się mną trójka znajomych ze szkoły Troya: Ashley – zabujana w nim na zabój bogata laska, oraz Kimiko i Tama. To jedno z moich najwcześniejszych wyraźnych wspomnień, a wszystko przez to, że dali mi orzeszki ziemne, po zjedzeniu których zaczęłam się dusić.
– Jest uczulona na fistaszki! – panikowała szesnastoletnia Ashley, gdy moja twarz zrobiła się czerwona i nie mogłam złapać oddechu.
– Ty idioto, czemu ją nimi nakarmiłeś?! – wrzeszczała na brata Kimiko.
– Skąd miałem wiedzieć, że to zły pomysł?! – bronił się przerażony Tama.
Ashley wzięła mnie na ręce.
– Przestańcie się kłócić. Trzeba ją zawieźć do szpitala!
– Nie mamy auta – panikowała Kimiko, po czym wręczyła bratu telefon. – Dzwoń po karetkę.
– Nie – protestowała Ashley. Była najstarsza, najmądrzejsza i najbardziej zabujana w moim bracie. – Zanim karetka dojedzie, będzie po Paris. Weźmiemy samochód Troya i sami pojedziemy na izbę przyjęć. Wiecie, gdzie trzyma kluczyki?
– W którymś z kół – powiedział Tama. Surferzy zawsze zostawiali klucze w dziwnych miejscach pod swoim autem. – Zabierzcie ją, a ja powiem Troyowi, co z jego siostrzyczką.
Kimiko wzięła mnie na ręce i pobiegła na parking, a Ashley w tym czasie przeklinała, szukając kluczyków ukrytych w alufelgach. Gdy w końcu je znalazła, otworzyła samochód, a wtedy spanikowana Kimi, która nie miała żadnego doświadczenia z dziećmi, nie tyle posadziła mnie w foteliku, co rzuciła mnie na niego. I całe szczęście, że to zrobiła, bo impet pozwolił mi odkrztusić orzeszek, który utknął mi w tchawicy. Wyplułam go prosto na jej twarz i zaczęłam płakać jak opętana.
Ashley odpaliła samochód.
– Kimi, wsiadaj! Nie mamy czasu. Ona może umrzeć!
Kimiko się rozpłakała, ale z ulgi, bo zrozumiała, co się stało.
– Ona nie ma żadnego uczulenia, Ash. Dławiła się. O Boże… O Boże… O Boże…
Obie odetchnęły, choć ich nerwy wciąż buzowały, po czym zamknęły samochód i wróciły ze mną na plażę. Troy i Tama właśnie wybiegali z wody, spanikowani.
– Już wszystko dobrze – zapewniała ich zdyszana Kimiko. – Paris nie ma żadnego uczulenia. Po prostu zadławiła się orzeszkiem, ale już wszystko gra.
To, że wszystko grało, najwyraźniej nie przeszkadzało mi w ryczeniu jak dzika syrena strażacka. Wszyscy próbowali mnie uspokoić, ale zamknęłam się dopiero, gdy Troy powiedział:
– Jak przestaniesz płakać, to pozwolę ci popływać na mojej desce.
Nie było to łatwe, ale przestałam.
– Naucys mnie selfować? – wysepleniłam, wciąż dysząc.
– Tak. Ale musisz obiecać, że nie powiesz rodzicom. Zabiją mnie, jak się dowiedzą. Obiecujesz?
– Tak.
– Na paluszek?
Uścisnęliśmy małe palce, po czym całą czwórką zabrali mnie do wody. Troy zaciągał mnie w głąb oceanu i wpychał na małe falki, Kimi i Tama łapali mnie, gdy spadałam z deski, a Ashley nagrywała wszystko swoim wypasionym telefonem. To ona uchwyciła moją pierwszą prawdziwą falę, na której wstałam i nie spadłam aż do samego końca.
Od tamtej chwili wiedziałam, że zostanę surferką.
Kiedy słońce zaszło i musieliśmy wyjść z wody, ryczałam głośniej, niż gdy się dławiłam. Zakochałam się w surfingu tak samo jak moje rodzeństwo i tak już zostało na zawsze. Troy mówi, że to był jeden z najlepszych dni w jego życiu (pewnie dlatego, że dzień później zaczął chodzić z Ashley, ale mój debiut na pewno grał w tym sporą rolę).
Niedługo później Sydney zarobiła na nową deskę i w tajemnicy przed rodzicami rzuciła opiekę nad dziećmi, twierdząc, że woli surfować niż pracować, skoro kupiła już wszystko, czego potrzebowała: zarąbistego shortboarda i zapas wosku. Wszyscy chodziliśmy wtedy w ubraniach oraz piankach z Rip Curla, które Troy dostawał za darmo i jedliśmy najtańsze jedzenie, głównie ryż z sosem z orzeszków ziemnych, byle tylko moje rodzeństwo nie musiało szukać pracy. Chcieliśmy spędzać jak najwięcej czasu w wodzie.
Gdy miałam pięć lat, surfowałam już tak dobrze, że Troy i Sydney zabrali mnie na moje pierwsze wielkie fale. Dla nich nie były duże, ale mnie sięgały nad głowę. Założyli mi kamizelkę, żebym się nie utopiła, i puszczali mnie na zmianę. To był kolejny dzień, którego nigdy nie zapomnę.
– Dobra robota, młoda – pochwalił mnie nieznajomy łysy mężczyzna, gdy wychodziliśmy z wody, po czym przybił mi piątkę. – Za tydzień są lokalne zawody dla dzieci, powinniście ją zapisać – rzucił do mojego rodzeństwa. – Ma szansę stanąć na podium w kategorii maluchów.
Sydney i Troy zapuścili korzenie w piachu, a gość odszedł, śmiejąc się pod nosem.
– Czemu stoicie jak posągi? – dziwiłam się.
– To… To… był… To był… – mamrotał Troy.
– Kelly Slater! – pisnęła Sydney.
– Kto to Kelly Slater? – zapytałam, nic nie rozumiejąc.
Troy potrząsnął głową, jakby budził się z transu.
– Najlepszy surfer w historii! Nikt nie zdobył tylu tytułów mistrza świata co on. Nie wierzę…
– Chcę iść na zawody! – oznajmiłam, uradowana. – Chcę wygrać!
Okazało się, że rozgrywki odbędą się w niedzielę, a w niedziele rodzice byli w domu, więc mój udział odpadał. Płakałam przez to jak fontanna, bo zdążyłam sobie wyobrazić siebie na podium z trofeum w ręce i trudno mi było zaakceptować fakt, że nie dostanę szansy, by o nie zawalczyć. Ale cóż. Sydney i Troy utrzymywali wszystkie nasze surferskie eskapady w tajemnicy przed rodzicami i tak musiało pozostać. Gdybym wzięła udział w zawodach, mogłabym już nigdy nie stanąć na desce, a to było zdecydowanie za duże ryzyko, by je podejmować.
Mama i tato wiedzieli, że czasami jeżdżę z bratem na plażę, więc moje rozjaśnione na platynę włosy nie wzbudziły ich podejrzeń, ale opalenizna od leasha na pewno by to zrobiła. (Leash to ta smycz, którą przypina się deskę do nogi). Dlatego też gdy pierwszy raz opaliłam się tak mocno, że biały pasek na kostce zaczął się rzucać w oczy, Troy kupił dla mnie grubą frotkę, którą miałam nosić na nodze w tym miejscu.
– Powiedz rodzicom, że wszystkie twoje koleżanki takie mają. Że to taka moda w przedszkolu – mówił mi w sekrecie. – Pamiętaj, że jeśli ich nie przekonasz, to dla ciebie koniec surfingu.
Byłam przerażona tym scenariuszem. Cudem udało mi się wcisnąć rodzicom kłamstwo, a potem kolejne i kolejne, i tak przez jakieś dwa lata. Dobrze, że byłam najmłodszym dzieckiem. Wierzyli we wszystko. Prawda wyszła na jaw dopiero po moich szóstych urodzinach, gdy Troy miał niemal śmiertelny wypadek na Banzai Pipeline – jednym z najniebezpieczniejszych spotów na świecie. On na szczęście to przetrwał, ale nie mogę powiedzieć tego samego o naszych więzach rodzinnych.
Kiedy miałam sześć lat, dorobiłam się własnej deski surfingowej, choć nie zdobyłam jej pracą, a słodkimi oczami. Kupiła mi ją Rosie – dziewczyna Troya, która pilnowała mnie, opalając się na plaży, gdy moje rodzeństwo szalało na zbyt wysokich dla mnie falach.
– Chciałabym mieć swoją deskę – wyznałam, patrząc, jak Sydney i Troy siedzą w oddali na swoich shortboardach i czają się na jakiś dobry set.
– Może poproś o nią na urodziny? – zasugerowała Rosie.
Pokręciłam smutno głową, przesypując piasek z ręki do ręki.
– Były tydzień temu – wyznałam. Spojrzałam na dziewczynę, układając usta w kształt podkowy. – Dostałam przytulankę i cukierki. Moja rodzina nie ma pieniędzy na nic więcej.
Gdy mówiłam, że życie na Hawajach jest drogie, a ludzie ledwo wiążą koniec z końcem, to nie miałam na myśli wszystkich. Rodzina Rosie posiadała wielkie plantacje ananasów i prywatny helikopter, toteż gdy dziewczyna spostrzegła mój żal, natychmiast spakowała nasze rzeczy do samochodu i zabrała mnie do najbliższego sklepu ze sprzętem surferskim. Tam sprzedawca pomógł nam wybrać odpowiedniego shortboarda, a godzinę później wróciłyśmy na plażę z fioletowo-niebieską deską z różowym leashem, tęczowymi finami i padem w jednorożce. Nazwałam ją Sparkle Star. (Nie wnikajcie. Miałam sześć lat).
Kiedy Sydney i Troy wyszli z wody, a ja pokazałam im moją zdobycz, szczerząc się od ucha do ucha, oniemieli. Zamarli, stojąc na gorącym piasku i ociekając wodą. Wymienili spojrzenia, jednocześnie wniebowzięci i przerażeni.
Wniebowzięci, bo to była idealna deska dla mnie.
Przerażeni, bo nie mogliśmy zabrać jej do domu. Gdyby rodzice zobaczyli Sparkle Star, natychmiast by nas przejrzeli i ukaraliby nas tak dotkliwie, że nie pozbieralibyśmy się aż do wyjazdu na studia.
– Mogę ją trzymać u siebie – zaproponowała Rosie, a na jej twarzy malowało się współczucie. Chciała sprawić mi radość, a narobiła kłopotów.
– To bez sensu – odparł Troy. – Mieszkasz strasznie daleko, a my potrzebujemy sprzętu pod ręką, jeśli młoda ma regularnie surfować.
Mój brat od zawsze mówił dokładnie to, co myślał. Nie miał żadnego filtra. Wszyscy, którym to przeszkadzało, szybko się od niego odsuwali, ale Rosie akurat lubiła tę szczerość i nie obrażała się o byle pierdołę.
– Racja – mruknęła tylko, zastanawiając się nad rozwiązaniem.
– Może zapytaj Olliego, czy nie przechowa nam jej w garażu? – zasugerowała Troyowi Sydney, która słynęła z najlepszych pomysłów. Ollie był przyjacielem mojego brata i mieszkał dwie minuty od nas. Miał tyle rodzeństwa, że zawsze ktoś kręcił się u nich w domu, więc trzymanie tam deski miało sporo sensu.
– Niezłe – przyznał mój brat. – Podjedziemy do niego w drodze powrotnej.
Ollie nie miał nic przeciwko, więc od tamtej pory za każdym razem, gdy jechaliśmy na spot (czyli prawie codziennie po szkole), podjeżdżaliśmy pod jego dom. Samodzielnie wyskakiwałam z samochodu, dzwoniłam do drzwi, czekałam, aż ktoś mi otworzy, a potem zabierałam Sparkle Star z wielkim uśmiechem na ustach. Shortboard ledwo mieścił mi się pod pachą, ale nosiłam go z dumą, jak trofeum.
Życie było piękne.
Przez miesiąc.
Potem Troy miał wypadek i wszystko się popsuło.
Pamiętam ten dzień aż za dobrze. Troy jarał się już poprzedniego wieczoru, bo na Pipeline wszedł idealny warun – tak dobry, że mój brat następnego dnia poszedł na wagary, by móc surfować od rana. Gdy Sydney i ja wróciłyśmy ze szkoły, Rosie zgarnęła nas swoim pick-upem i razem z grupą jej znajomych pojechałyśmy na Pipeline na pace, by obserwować zawodowych surferów. Po drodze zgarnęłyśmy Sparkle Star, bo choć wiedziałam, że nie wejdę na tę wyjątkowo niebezpieczną falę jeszcze przez co najmniej dziesięć lat, to nie potrafiłam rozstać się z deską.
Słowo wyjaśnienia dla osób niezorientowanych w świecie surfingu: Banzai Pipeline to plaża na północy Oahu, gdzie łamie się znana na całym świecie mocarna fala. Jest wyjątkowa, ponieważ tworzy tuby – to znaczy, że przy odpowiednich warunkach jest pusta w środku i surferzy moją jeździć w niej jak w tunelu (pewnie widzieliście to na zdjęciach). Wygląda odlotowo, ale jest bardzo niebezpieczna, a czasem i śmiertelna – co roku umiera tam jedna czy dwie osoby, a weźcie pod uwagę, że surfują tam tylko najlepsi. Właśnie dlatego wszyscy z naszego towarzystwa oprócz Troya i jednego jego kolegi siedzieli na plaży.
Następne, co pamiętam, to wrzaski. Nie wiem, kto darł się głośniej: Rosie czy Sydney. Obie zerwały się i pobiegły w stronę oceanu, a ja rzuciłam się za nimi, nie wiedząc, o co chodzi. A potem zamarłam. Zrobiło mi się słabo na widok krwawiącego ciała mojego brata, które wyrzuciły na brzeg fale.
Parę sekund później przy Troyu stało ze trzydzieści osób. Zapanował chaos. Ktoś wziął mnie na ręce. Ktoś uspokajał. Ktoś dzwonił pod numer alarmowy. Ktoś krzyczał, ktoś biegał, ktoś klęknął nad ciałem. Zaraz przybiegli też ratownicy i rozpoczęli swoje standardowe procedury, a po dwudziestu minutach w końcu przyjechała karetka.
– Możemy zabrać jedną osobę z rodziny – poinformował nas ratownik, kiedy we trójkę razem z Rosie i Sydney próbowałyśmy dostać się do ambulansu.
– Nie zostawię przecież młodszej siostry! – rzuciła Sydney łamiącym się głosem.
– Przykro mi, ale takie są procedury – mówił mężczyzna, kiedy pozostali ładowali mojego brata do środka na noszach. – Zabranie was obu byłoby zbyt niebezpieczne. Narazilibyśmy się na kolejny wypadek, a tych już nam wystarczy, nieprawdaż?
Rosie pociągnęła nas za ręce.
– Wsiadajcie do mnie do auta – ucięła dyskusję. – Pojedziemy za karetką.
Jeśli ratownik chciał nam zagwarantować bezpieczeństwo, to mu nie wyszło. Ja siedziałam na kolanach Sydney na fotelu pasażera, Rosie prowadziła jak rajdowiec, z tyłu ścisnęło się paru przyjaciół mojego brata, dyskutując z przerażeniem w głosach, a na pace jechała kolejna grupa naszych znajomych razem z moją deską, której nie chciałam zostawiać. Była jak pluszowy miś dla wystraszonych dzieci – dawała mi poczucie komfortu. Sydney sugerowała, żebym zostawiła ją na plaży, ale tak się wtedy wydarłam, że Sparkle Star pojechała z nami. Sytuacja była zbyt chaotyczna i poważna, by komukolwiek chciało się wtedy dyskutować z rozryczanym bachorem.
Nie wiem, co myślałam, wbiegając z tą deską do szpitala, ale po wyjściu z auta nie wypuściłam jej z rąk ani na chwilę.
Gdy pielęgniarki wiozły Troya na salę operacyjną, kręciło mi się w głowie. Byłam tak otumaniona, że gdy przyjechali moi rodzice, dalej stałam jak słup soli ze Sparkle Star pod pachą i nawet nie pomyślałam, żeby się schować.
Mama i tato próbowali ze mną rozmawiać, ale ja tylko płakałam. Sydney też ledwo sklejała zdania. Dopiero kierowca karetki wyjaśnił rodzicom sytuację, a wtedy oboje pobiegli do Troya, który zapadł w śpiączkę. Nikt nie wiedział, czy się obudzi. Fala mocno cisnęła nim o dno.
Niedługo później lekarze zabrali mojego brata na operację, a wtedy rodzice wrócili do nas, wściekli jak nigdy wcześniej. Ja dostałam klapsa, który nawet nie bolał, bo mój umysł był gdzie indziej, za to Sydney oberwało się dużo bardziej.
– JESTEŚCIE DWÓJKĄ IDIOTÓW, TY I TWÓJ ZAFIKSOWANY NA PUNKCIE FAL BRAT! – darł się na nią ojciec, po czym uderzył ją z liścia w twarz. – MÓWILIŚMY WAM, ŻE MACIE NIE BRAĆ PARIS DO WODY! A WY CO?! NAUCZYLIŚCIE JĄ SURFOWAĆ!
– My nie… – płakała Sydney. – Nie braliśmy jej do wody…
– PRZESTAŃ KŁAMAĆ! NIE WIERZĘ, ŻE WCZEŚNIEJ SIĘ NIE ZORIENTOWALIŚMY! SAMA WIDZISZ, JAKIE TO NIEBEZPIECZNE! – Tato wymachiwał rękami jak opętany, a ja cofnęłam się i zamarłam pod ścianą, żałując, że nie mogę się w nią wtopić i zniknąć. Gdy na mnie wskazał, prawie zwymiotowałam ze stresu. – TWOJA SIOSTRA MOGŁA ZGINĄĆ! – krzyczał na Sydney. – I JESZCZE KUPILIŚCIE JEJ DESKĘ?! TAK WYDAJECIE CIĘŻKO ZAROBIONE PIENIĄDZE?!
Syd była zbyt przejęta, żeby odpowiedzieć, więc odezwała się Rosie, która stała zaraz obok i także wyglądała, jakby chciała zapaść się pod ziemię.
– To ja ją kupiłam dla Paris – wyjaśniła drżącym głosem. – Przepraszam. Nie wiedziałam, że nie powinnam tego robić.
Wiedziała.
Chwilę później mój ojciec rozwalił Sparkle Star na pół na własnym kolanie. Tak nawrzeszczał na Rosie, że dziewczyna uciekła ze szpitala, a on został wyprowadzony z budynku przez ochroniarzy.
Mama widziała, że jestem roztrzęsiona, więc przytuliła mnie mocno.
– Myszko, nie płacz. Będzie dobrze. Twój brat wyzdrowieje.
– Ale ja chcę Sparkle Star! – darłam się.
Mama spojrzała na mnie jak na kosmitkę.
– Co takiego? – pytała.
– Jej deskę – fuknęła wkurzona Sydney, unosząc głowę znad telefonu. Nie powinna była tego robić, bo jej wypowiedź zadziałała na mamę jak płachta na byka.
W oczach Virginii Hamilton rozbłysł gniew, jakiego jeszcze nigdy u niej nie widziałam, a wtedy poczułam, jakbym opuszczała swoje ciało i patrzyła na nie z boku, tak bardzo nie chciałam w nim wtedy być. Bałam się i o siebie, i o Sydney.
– TY SIĘ LEPIEJ NIE ODZYWAJ! – mama krzyknęła na moją siostrę tak głośno, że cały szpital ją słyszał. Potem na chwilę się opamiętała. – Wystarczająco sobie nagrabiłaś, gówniaro! Oddawaj ten telefon. Masz szlaban do końca życia.
– Ale ja tylko…
– NIE OBCHODZĄ MNIE TWOJE WYJAŚNIENIA!
– PISZĘ Z ROSIE! – wybuchła Sydney.
– Nie masz po co – warknęła mama, wyrywając jej komórkę. – Zabraniam wam kontaktu z tą zepsutą dziewczyną.
– Ale…
– Jeszcze jedno słowo i twoja deska podzieli los Shining Star, czy jakkolwiek nazwaliście to cholerstwo!
Żadna z nas już się nie odezwała, a ja zwymiotowałam.
Trzy dni później Troy wybudził się ze śpiączki, ale musiały minąć kolejne dwa tygodnie, żeby lekarze wypuścili go do domu. Przez cały ten czas nie odzywałam się do nikogo poza Sydney, chociaż i ona nie była zbyt rozmowna. Nie dziwię się jej. Rodzice codziennie wypominali, że jest wyrodną córką, zabrali jej deskę surfingową (na zawsze), telefon (na dwa miesiące) i zamknęli w szafce na klucz kable do routera, telewizora i laptopa, żebyśmy na pewno nie znalazły sobie żadnej rozrywki, kiedy oni byli w pracy. Zabronili jej też wychodzić z domu (na miesiąc) – jedynym wyjątkiem była szkoła, do której oczywiście musiała chodzić.
Moją jedyną karą został zakaz surfingu, który nie był niczym nowym, ale teraz wiedziałam, że rodzice będą tego pilnować. Żadnych wypadów na plażę. Żadnego zostawania z rodzeństwem. Mama powiedziała, że po zerówce będę z nią jeździć do pracy i tak też się stało. Odbierała mnie ze szkoły, a potem jechałyśmy do jej biura, gdzie nudziłam się tak bardzo, że aż mnie to bolało.
Gdy rodzice ochłonęli, znów byli dla mnie mili. Nie winili mnie. Miałam sześć lat i byłam najmłodsza, więc nawet gdybym zrobiła coś okropnego, nie gniewaliby się zbyt długo. Niestety nie mogę powiedzieć tego samego o Troyu i Sydney – oni mieli przechlapane, bo wiecie, co wymyślili moi rodzice?
– Przeprowadzamy się do Teksasu – oznajmiła mama przy kolacji, gdy Troy wrócił do domu, cały w szwach i bandażach. – Surfing szkodzi wam wszystkim. Troy, dzwonili do nas ze szkoły, że byłeś na wagarach. Jesteś w ostatniej klasie! Musisz się skupić na nauce, inaczej nie dostaniesz się na żadne, nawet najgorsze studia!
– I dobrze – odparł mój brat jak gdyby nigdy nic. – Zamierzam zostać zawodowym surferem, a do tego niepotrzebny mi uniwerek.
Rodzice zaczęli kipieć. Mama zaciskała zęby ze złości, a tacie trzęsła się ręka, jakby chciał w coś uderzyć, tylko jeszcze nie wybrał w co.
– Oczywiście, że pójdziesz! – oznajmił ostro Columbus Hamilton. – Ustaliliśmy to.
Troy pokręcił głową.
– Nie ze mną. I możesz tak nie krzyczeć? Głowa mi zaraz wybuchnie.
– Nie pyskuj do ojca! – skarciła go matka. – Jesteś naszym dzieckiem, kochamy cię i chcemy dla ciebie jak najlepiej!
Widziałam po twarzy Troya, że zaczyna tracić cierpliwość, a to był zły znak. Gdy mojego brata coś odpowiednio mocno zirytowało, potrafił zrobić awanturę stulecia, a potem zamykał się w pokoju i nie odzywał do nikogo przez długie godziny. Nienawidziłam tych momentów.
– Jeśli chcecie dla mnie jak najlepiej, to dajcie mi żyć tak, jak chcę! – kłócił się z rodzicami. – Mam prawie osiemnaście lat! Przestańcie za mnie decydować!
– Masz także połamane żebra i poważny uraz czaszki! – krzyczała mama. – Troy. Przejrzyj na oczy. Jesteś zaślepiony, pewnie przez tą twoją dziewczynę, o której istnieniu nawet nie wiedzieliśmy! Jak mogłeś trzymać to wszystko w tajemnicy? I jak śmiałeś zabierać siostry na surfing, wiedząc, że na to nie pozwalamy?!
Troy jakimś cudem zachował spokój, ale bałam się, że zaraz wybuchnie. On był jak czajnik. Można go było dość długo irytować bez żadnych konsekwencji, ale jak już buchał parą, to na całego.
– Chyba właśnie przejrzałem na oczy – powiedział w końcu.
Tato pochylił się nad stołem.
– Czyli pójdziesz na studia?
– Nie – zaprzeczył zdecydowanym tonem. – Będę zawodowym surferem.
Spojrzałam ukradkiem na mamę, mając złudną nadzieję, że nie poprze taty. Zauważyłam, że przygryzała wargę i powstrzymywała płacz.
– A jak będziesz miał kontuzję, która wykluczy cię ze sportu? – pytała przez łzy. – Co wtedy zrobisz, synu? Będziesz bezdomny przez resztę życia?
Troy wzruszył ramionami.
– Wtedy zostanę trenerem.
– A jak fala złamie ci kręgosłup i cię sparaliżuje?! – zarzucał mu ojciec.
– To zostanę trenerem dla sparaliżowanych.
Sydney parsknęła stłumionym śmiechem, a ja się rozpłakałam, przerażona wizją tych wszystkich katastrof.
– Widzicie, do czego doprowadziliście? – wypomniał rodzicom Troy. – Młoda przez was ryczy. Ze mną nigdy nie ryczała.
– JESTEŚ NIEPOWAŻNY! – krzyknął ojciec, po czym wstał i wziął głęboki oddech. Już się bałam, że rzuci talerzem, ale na szczęście usiadł z powrotem. Spojrzał na nas ostro. – Za miesiąc wyjeżdżamy do Teksasu, z dala od fal, żebyście skupili się na nauce. Powinniśmy byli zrobić to dawno temu. Domy są tam trzy razy tańsze, w końcu będziemy mieć z mamą po jednej pracy, a wy nie będziecie musieli dorabiać po lekcjach. Sydney, koniec z opieką nad dziećmi. Przyłożysz się do obowiązków szkolnych.
– Przecież ja… – moja siostra chciała coś dodać, ale w porę zamknęła usta. Przypomniała sobie, że rodzice nie wiedzą, iż rzuciła pracę wiele miesięcy wcześniej. – Okej.
– Mądra dziewczynka – poparł ją tato. – Troy, wziąłbyś przykład z siostry. Masz tydzień, żeby odwołać wszystkich sponsorów. Już ich nie potrzebujemy.
Mój brat dźgał widelcem makaron, ale nic nie jadł. Wzrok też wbił w jedzenie i już się nie odzywał. Mamrotał coś pod nosem i strzepywał nerwowo dłonie, żeby nie wybuchnąć.
Ja za to nie wytrzymałam.
– Kocham surfing! – wypaliłam, zrywając się z krzesła. – Chcę zostać na Hawajach! I nienawidzę cię, bo złamałeś mi deskę! – wygarnęłam ojcu. Zanim mnie dopadł, zamknęłam się w łazience.
Miesiąc później staliśmy we czwórkę na lotnisku w Honolulu: mama, tato, Sydney i ja. Czekaliśmy przed naszą bramką, ściskając w dłoniach karty pokładowe, gotowi, by wejść do samolotu. Czekaliśmy na Troya, który godzinę wcześniej poszedł do łazienki, tłumacząc się, że musi pilnie iść na dwójkę. Gdy do boardingu zostało pięć minut, a on wciąż nie wracał, mama wybrała jego numer.
– Troy. Gdzie ty jesteś?! Zaraz wchodzimy na pokład! Wyłaź z tej łazienki!
Cokolwiek mój brat odpowiedział, przełączyła go na głośnik.
– Wszyscy mnie słyszą? – zapytał, a gdy mama przytaknęła, powiedział: – Hej, rodzinko. Sorry, ale nie lecę z wami. Uciekłem z lotniska, Rosie mnie odebrała i jedziemy właśnie na północne wybrzeże. Surfing to moje życie. Kłamałem z tymi sponsorami, wcale nie zerwałem kontraktów. Rip Curl zafundował mi rehabilitantów, a Red Bull zapłaci za moje bilety lotnicze i hotele na czas zawodów. Niedługo zawalczę o tytuł mistrza świata.
Wszystkim nam odjęło mowę. Ojciec płonął gniewem, mama prawie wypuściła telefon z ręki, Sydney pobladła, a ja zaczęłam płakać.
– Troy, nie wygłupiaj się! – warknął tato do słuchawki. – Nie masz tu nawet domu!
– Wcale się nie wygłupiam – odparł spokojnie mój brat. – Chwilowo zamieszkam u Rosie, która, swoją drogą, serdecznie cię nie pozdrawia. Potem sobie coś ogarnę.
– Jeśli za pięć minut się tu nie pojawisz, osobiście cię przy…
– Tato, odpuść – przerwał mu Troy. – Nigdzie z wami nie lecę. Za parę tygodni mam osiemnastkę. Nie zmusisz mnie. Wsiadajcie w ten samolot.
– Nie bez ciebie! – powiedziała mama trzęsącym się głosem.
– Owszem, beze mnie. Nie macie wyboru. Nie dostaliście jeszcze pieniędzy za dom, brak wam hajsu na kolejne bilety, a tania linia, którą wybraliście, na pewno nie pozwoli wam zmienić daty lotu.
Mama zaciskała zęby, jakby chciała krzyczeć, ale powstrzymywała się, bo byliśmy w miejscu pełnym ludzi. Ja za to wypłakiwałam sobie oczy, nie mogąc uwierzyć, że mój kochany brat mnie tak zostawił. Objęłam Sydney, szukając wsparcia.
Nagle moja siostra złapała mnie za rękę, a potem pociągnęła do samolotu, bo akurat skończyła się kolejka do bramki. Wtedy rodzice musieli wybrać między Troyem a nami. Chyba rzeczywiście byliśmy spłukani, bo nawet nie rozważyli, żeby się rozdzielić. Przeszli przez gate zaraz za nami, a siedem godzin później wylądowaliśmy całą czwórką w Austin w Teksasie.
Tamtego dnia nasza rodzina rozpadła się bezpowrotnie.
Przez kolejne dwa lata widziałam Troya tylko dwukrotnie, gdy odwiedzał nas na Boże Narodzenie. Za pierwszym razem przyjechał na tydzień. Trzy dni przeżyliśmy w zgodzie, ale czwartego zaczęły się kłótnie z rodzicami: o surfing, o studia, o wybory życiowe, o jego kolejną dziewczynę, a nawet o odżywki białkowe i o to, że mój brat chodził w skarpetach nie do pary. Rodzice czepiali się dosłownie wszystkiego. Tacy już byli, a Troy zdążył się od tego odzwyczaić, więc wkurzało go to o wiele bardziej niż mnie i moją siostrę.
Rok później przyjechał już tylko na jedną noc.
Mimo to zawsze był dobrym bratem. Sprezentował mi mój pierwszy telefon (rodzice chcieli go natychmiast skonfiskować, ale Troy się uparł, że musi mieć ze mną kontakt). Od tamtej pory dzwonił do mnie regularnie i zawsze mnie rozśmieszał, kiedy byłam smutna. Nawet przestałam się wkurzać, że nas zostawił. Rodzeństwo wytłumaczyło mi, dlaczego to zrobił, a ja byłam w takim wieku, że zaczęłam co nieco rozumieć. Poza tym pokazywał mi przez kamerkę plaże na Hawajach, opowiadał o falach i obiecywał, że gdy będę starsza, zostanie moim trenerem surfingu.
Żyłam tą nadzieją.
Szkoła, do której poszłam, okazała się całkiem fajna. Nie znalazłam żadnej przyjaciółki, ale koleżanki z klasy nie były takie złe. Oczywiście dokuczało mi kilka wrednych typiar, zazdrosnych, że przyjechałam z Hawajów, ale radziłam sobie z nimi tak, jak nauczyło mnie starsze rodzeństwo – gdy za bardzo mi się naprzykrzały, groziłam im Troyem i Sydney. Raz nawet zadzwoniłam do brata na wideo, a on je tak nastraszył, że odczepiły się na dobre. Niesamowite, co działa na siedmiolatki.
Moją najlepszą przyjaciółką była wtedy Sydney. Tak, jest między nami siedem lat różnicy, ale przypominam wam, że wychowałam się wśród nastolatków. To nie wiek łączy ludzi, tylko wspólne problemy. A Sydney i ja miałyśmy ich sporo jeszcze przed przeprowadzką – największym byli oczywiście rodzice.
Nie zrozumcie mnie źle. Columbus i Virginia Hamiltonowie nie zawsze zachowywali się tak okropnie, jak wcześniej opisywałam. To były ich najgorsze momenty. Poza tym byli raczej normalnymi rodzicami, chociaż mieli parę fiksacji, które mnie mocno irytowały.
Pierwszą z nich były dobre oceny. Nie chcieli kolejnego niewyedukowanego dziecka, więc cisnęli nas ze szkołą, w głębi duszy licząc, że zostaniemy lekarkami lub prawniczkami (po moim trupie). Plusem było to, że jeżeli rzeczywiście dostawałyśmy piątki, dawali nam trochę wolności. Sydney pozwalali chodzić na nocowania do koleżanek, a ja mogłam oglądać tyle telewizji, ile tylko chciałam, byle nie po dziewiętnastej. I tylko jeśli to oni wybierali mi bajki.
Taaak… Mieli obsesję na punkcie kontrolowania wszystkiego w naszym życiu, żebyśmy wyszły na takich ludzi, jakich sobie wymarzyli. Spojler: nie wyszło im. Troy zerwał z nimi wszelkie kontakty, Sydney zaszła w ciążę w wieku piętnastu lat, a ja uciekłam z domu i również na zawsze przestałam się do nich odzywać. Nie nazwałabym tego sukcesem wychowawczym.
Drugą obsesją moich rodziców było zdrowe odżywianie, a że w końcu mieliśmy sporo pieniędzy, bo utrzymywali o jedno dziecko mniej i mieszkali w trzy razy tańszym miejscu, to stać ich było na ekologiczne brokuły i pełnoziarnisty chleb bez chemicznych dodatków. Uparli się, że już nigdy nie tkniemy cukru ani tłuszczów trans. Co więcej, zakazali nam kupowania jedzenia w szkole, które raczej do zdrowych nie należało, a zamiast tego mama pakowała nam pełnowartościowe lunche.
To też nie poszło po jej myśli.
– O fuj! Co tak śmierdzi? – jęknęła Lucy, moja koleżanka z ławki. Zatkała nos, gdy na długiej przerwie otworzyłam śniadaniówkę.
– Humus – mruknęłam. Nienawidziłam humusu, ale mama uparła się, że muszę go jeść, bo ciecierzyca zawiera wartościowe białko. – Z marchewkami. Ugh.
Lucy jadła akurat pizzę ze stołówki.
– Chcesz kawałek? – zapytała, litując się nade mną, bo gapiłam się na moje jedzenie smutnym wzrokiem, niechętna, by je tknąć. Jednak na pizzę też nie miałam ochoty. Byłam strasznym niejadkiem w tamtych czasach.
– Nie lubię pizzy, ale dzięki – wymamrotałam.
– Nie lubisz pizzy?! No okej. To może chcesz croissanta z czekoladą? Mogę ci przynieść jednego z bufetu.
Na wzmiankę o słodkim rogaliku moje oczy się zaświeciły. Pokiwałam błagalnie głową. Croissanty z czekoladą były moją ulubioną rzeczą ze stołówki, ale żeby je wziąć, trzeba było opłacać szkolne lunche. Każdy uczeń miał legitymację z czipem, którą przykładał do bramki, a jeśli płatności się zgadzały, to przechodził do bufetu i brał, co chciał. Wybór był spory i nie wszystko było niezdrowe, ale mama nie wierzyła (i słusznie), że wybiorę akurat sałatkę i jabłko, więc nie płaciła za szkolne lunche i pakowała mi jedzenie sama.
Lucy poszła po croissanta.
– Proszę – powiedziała, podając mi go w serwetce. – A to cuchnące obrzydlistwo wyrzuć do kosza.
Kolejna koleżanka podzieliła się ze mną ciastkami i tak wyglądało moje „zdrowe odżywianie” w szkole. Cukier i tłuszcze trans – dokładnie to, czego zabraniali mi rodzice. Ich reżim przynosił odwrotne rezultaty.
Do domu zawsze wracałam jako pierwsza, a godzinę później żółty szkolny autobus przywoził Sydney z gimnazjum. Wtedy miałyśmy jakieś dwie godziny na rozrabianie przed powrotem rodziców.
– Nienawidzę humusu – powiedziałam, gdy tylko Sydney przekroczyła próg. – A ty?
Moja siostra wykonała gest rzygania, a ja zaczęłam się śmiać.
– Czy jak ukradniemy mamie całą ciecierzycę, to już go nie zrobi? – zapytałam.
– Zrobi, tego możesz być pewna. Ale chodź. Tylko przysięgnij, że się nie wygadasz.
– Przysięgam.
Zaciekawiona pobiegłam za nią korytarzem. Sydney wpuściła mnie do siebie, po czym otworzyła plecak i wysypała jego zawartość na łóżko, szczerząc się łobuzersko. Oprócz książek wyleciała stamtąd tona słodyczy: żelki, batony, cukierki, czekolady, gumy i ciastka. Wybałuszyłam oczy, mrugając z niedowierzaniem.
– Skąd to wszystko masz? – zapytałam.
– Troy przysłał mi sto dolców, więc skoczyłam do sklepu – pochwaliła się Sydney, otwierając ciastka.
– To nie fair! – Tupnęłam nogą. – Ja też chcę kasę!
– Wyluzuj – ochrzaniła mnie. – Połowę kazał mi wydać na ciebie. Bierz i jedz.
Nie musiała się powtarzać. Dorwałam słodycze i opychałam się żelkami, ciastkami oraz czekoladą, aż usłyszałam samochód rodziców parkujący na podjeździe. Wtedy zamarłam.
– Jakoś szybko wrócili – przeraziłam się.
Sydney wyjrzała za okno, przejęta.
– Kurde. Dobra, musimy zatrzeć ślady – oznajmiła i natychmiast zaczęła działać. Wepchnęła papierki pod materac, a następnie zagoniła mnie do łazienki, gdzie umyłyśmy zęby i wypłukałyśmy usta piekącym płynem, którego nienawidziłam, ale poświęciłam się, żeby mama i tato nie wyczuli od nas zapachu słodyczy.
– Nieważne, co się będzie działo, nie możemy wpaść – ostrzegała mnie przed wyjściem na korytarz. – A gdyby rodzice jednak coś odkryli, powiedz, że dostałaś słodycze od koleżanek z klasy, jasne?
Pokiwałam głową ze śmiertelną powagą, a wtedy Sydney poklepała mnie w ramię, dodając mi otuchy.
– Nie bój się. Cokolwiek się stanie, będę trzymać twoją stronę – zapewniła.
Jak widzicie, od najmłodszych lat byłam trenowana w sztuce kłamstwa i aktorstwa. Moja siostra opanowała obie te dziedziny doskonale i chyba tylko dzięki temu udało nam się przetrwać Wielki Kryzys Żywiołowy (zwany potocznie Kryzysem), który nadszedł dwa lata później. O tym jeszcze opowiem. Na razie żyłyśmy jednak w błogiej nieświadomości, przekonane, że jesteśmy skazane na Teksas aż do osiemnastki.
– Na studia wyjadę na Hawaje – powiedziała Sydney któregoś dnia. – Będę mogła uczyć się i surfować jednocześnie, a mama i tato niczego mi nie zabronią.
Powinnam jej wtedy powiedzieć, że owszem, zabronią, bo studia są drogie i bez pieniędzy rodziców Sydney nigdzie nie wyjedzie, ale miałam siedem lat i zero pojęcia, że edukacja w Stanach Zjednoczonych kosztuje majątek, więc zamiast tego przejęłam się czymś innym.
– Zostawisz mnie samą z rodzicami? – pisnęłam. Mój puls przyspieszył, a oczy się zaszkliły. Byłam przerażona myślą, że zostanę w Teksasie bez siostry. To brzmiało jak koszmar.
Sydney przytuliła mnie mocno.
– Mamy jeszcze cztery lata. Do tego czasu coś wymyślimy – zapewniała mnie.
– Jeśli wrócisz na Hawaje, masz mnie zabrać ze sobą – rzuciłam z upartą miną, ale ona spojrzała na mnie smutno.
– Wiesz, że rodzice mi na to nie pozwolą.
– No to mnie porwiesz, a ja nie będę protestować.
Sydney zachichotała.
– Na razie niczym się nie martw. Będzie dobrze.
Przytuliłam ją mocno, a kiedy się trochę uspokoiłam, powiedziałam:
– Czasami chciałabym, żeby mama i tata zniknęli. Żebyśmy mogły żyć same na swoich zasadach. I surfować.
Przeczytajcie jeszcze raz powyższą wypowiedź siedmioletniej mnie. Zaznaczcie ją zakreślaczem albo wklejcie znacznik, a gdy dotrzecie do fragmentu, w którym opowiadam o tsunami, możecie tu śmiało wrócić i ryknąć śmiechem. Albo płaczem. Do wyboru.
Rok później nie byłyśmy z Sydney aż tak blisko, bo obie poznałyśmy fajne koleżanki w naszym wieku, z którymi spędzałyśmy wolny czas. Okazało się, że Lucy, ta, która potajemnie przynosiła mi croissanty z bufetu, mieszkała na moim osiedlu i z biegiem tygodni się zaprzyjaźniłyśmy. Był czas, że przesiadywałyśmy w swoich domach niemal codziennie, choć zdecydowanie częściej był to jej dom niż mój, bo ona miała wypasioną szafkę z niezdrowym jedzeniem oraz basen w ogrodzie. Zrobiłyśmy sobie deski surfingowe z dmuchanych materacy i bawiłyśmy się tam, gdy tylko pogoda dopisywała.
Dwa lata później nie czułam się już jak „ta nowa”. Dobrze znałam dzieciaki z klasy i z osiedla, pamiętałam, który sąsiad jeździ którym samochodem oraz znałam drogę do każdej ważniejszej miejscówki w mieście. Zadomowiłam się na przedmieściach Austin i nawet trochę przestałam tęsknić za surfingiem, choć wciąż ogromnie tęskniłam za Troyem.
Właśnie, Troy. Mój brat został jednym z najlepszych surferów na tej planecie i zakwalifikował się do WSL Championship Tour, co w świecie surfingu było wtedy największym możliwym osiągnięciem. Pewnie nie macie pojęcia, o co chodzi, więc wyjaśnię wam to najprościej, jak umiem.
WSL, czyli World Surf League, była organizacją zrzeszająca najlepszych zawodników z całego świata, taką jak FIFA czy NBA, tylko dla surferów. Co roku organizowali różne serie zawodów, a ta najbardziej prestiżowa nazywała się Championship Tour. Składało się na nią dziesięć czy jedenaście eventów (w zależności od roku) rozłożonych w czasie od stycznia do września. Każde zawody odbywały się gdzie indziej. W roku, w którym mój brat zaczął brać w nich udział, pierwsze odbyły się na Pipeline na Hawajach (czyli tam, gdzie kiedyś prawie zginął), drugie na Sunset Beach (około dwa kilometry dalej), trzecie w Portugalii, czwarte i piąte w Australii, szóste na Tahiti… Nie będę dalej wymieniać, bo i tak tego nie zapamiętacie i nie jest to teraz ważne. Zakodujcie tylko, że w ostatnim evencie trasy, czyli w wielkim finale, brało udział jedynie pięciu najlepszych mężczyzn i pięć najlepszych kobiet, i oni wszyscy walczyli o tytuł mistrza oraz mistrzyni świata.
Gdy miałam osiem lat, mój brat dostał się do finału. Było to osiągnięcie tak wielkie, że nawet moi rodzice oglądali transmisję na żywo z tych zawodów. Siedzieliśmy całą rodziną przed telewizorem i patrzyliśmy, jak Troy zdobywa tytuł wicemistrza świata. Pokonał go jedynie Jack Robinson.
– Za rok skopię Robinsonowi dupę – mówił Troy w wywiadzie po finale, wkurzony, że przegrał. Nigdy nie miał wyczucia ani taktu. Jedni kochali go za tę szczerość, inni kręcili głowami z niedowierzaniem, że można się tak niekulturalnie wypowiedzieć, ale jedno było pewne: Troya znał każdy, kto interesował się surfingiem.
Rodzice oburzyli się, że ich syn wypowiedział słowo „dupa” w telewizji, ale moje myśli zaprzątało co innego.
Surfing.
Mówiłam, że przestałam za nim tęsknić? Kłamałam. A raczej okłamywałam sama siebie. Wystarczył mi też rzut oka na Sydney, by wiedzieć, że moja siostra czuła to samo, tylko że ona akurat nigdy się nie oszukiwała i nawet dołączyła do szkolnej drużyny pływackiej. Nie przepadała za chlorowaną wodą w niebieskim prostokącie, zdecydowanie wolała ocean, ale chodziła tam, by utrzymać sprawne mięśnie do momentu, gdy wróci na fale.
Obie byłyśmy przekonane, że zrobi to dopiero cztery lata później, gdy skończy osiemnastkę, a ja poczekam dodatkowe siedem. Wyobraźcie sobie więc poziom naszego szczęścia (nie dacie rady, ale spróbujcie) kiedy okazało się, że wyjeżdżamy na Bali. Surfing jest tam równie popularny co na Hawajach i, co najlepsze, nasi rodzice nie mieli o tym zielonego pojęcia.
Ja na początku też nie.
Ale Sydney tak.
Miałam wtedy osiem lat, a ona piętnaście. Mimo upływu czasu wciąż nie byłyśmy zachwycone mieszkaniem w Teksasie, ale każda z nas jakoś ułożyła sobie tu życie, bo powrót na Hawaje nie wchodził w grę i chcąc nie chcąc trzeba było się zadomowić w nowym miejscu.
Nasi rodzice musieli nas chyba nienawidzić, bo ledwo nasze życie zyskało stabilność, wyjechali z nowym „genialnym” pomysłem przeprowadzki.
– Dziewczynki… – zaczęła mama tajemniczo, gdy w któryś weekend usiedliśmy razem do kolacji. – Mam dla was ważną informację. Myślę, że będziecie zadowolone, bo wiem, że Teksas nie jest waszym ulubionym miejscem…
– Dokąd wyjeżdżamy? – bąknęła Sydney przez zaciśnięte gardło. Puls podskoczył nam obu. Czyżbyśmy lecieli na Hawaje?, pomyślałam, robiąc sobie niepotrzebne nadzieje.
Mama zamilkła na chwilę, patrząc to na mnie, to na Sydney.
– Na Bali – wyznała w końcu.
Zmarszczyłam brwi, zawiedziona, że nie wracamy do domu.
– Gdzie jest Bali? – dopytywałam.
– To tropikalna wyspa w Indonezji. – Mama otworzyła mapy w telefonie i pokazała mi mały zielony punkt w archipelagu nad Australią. – Spodoba wam się – zapewniała z uśmiechem.
– Szef postanowił wysłać nas na badania tamtych okolic – wyjaśnił tato. – Podobno indonezyjskie plaże toną w plastiku, więc poszukamy rozwiązania tego problemu. To wspaniała oferta, i jaka dobra dla świata! – zachwycał się. Columbus Hamilton od zawsze dbał o planetę bardziej niż o własne dzieci.
– Wyjeżdżamy na stałe? – zapytała moja siostra.
– Na kilka miesięcy, może rok. – Mama uniosła ramiona. – Zobaczymy.
– Co?! Nie możecie zabrać mnie ze szkoły! – burzyła się Sydney. – Chcę zostać z moimi koleżankami, bo w końcu jakieś mam! Dlaczego znów chcecie wywracać nasze życie do góry nogami? Jestem na nie.
– Ja też! – dorzuciłam, bo zawsze szłam za jej przykładem. – Ledwo zaprzyjaźniłam się z Lucy, a wy jak zwykle musicie wszystko zepsuć!
Rodzice westchnęli.
– Ten temat nie podlega dyskusji – wtrącił tato. – W czasie pobytu na Bali będziecie uczęszczać do szkoły online, a potem wrócimy do Teksasu, więc proszę nie biadolić, tylko jeść obiad. Paris, Lucy będzie na ciebie czekać, więc przestań się zamartwiać i wcinaj warzywa.
Reszta posiłku minęła w ciszy, a kiedy wszyscy skończyli jeść, Sydney pobiegła do swojego pokoju. Ruszyłam za nią.
– Syd? – zapytałam pod jej zamkniętymi drzwiami. – Wpuść mnie, proszę! Nie bądź smutna. Przecież tu wrócimy.
Moja siostra otworzyła pokój i jednym ruchem ręki wciągnęła mnie do środka, a drugim przekręciła zamek. Kucnęła przede mną, a na jej ustach malował się konspiracyjny uśmieszek.
– Ty wcale nie jesteś smutna – zauważyłam, marszcząc pytająco brwi. O co tu chodzi? – Syd? Co się dzieje?
Sydney uśmiechnęła się szeroko. Widać było, że jest wniebowzięta. Ale dlaczego? Aż tak nienawidzi Teksasu? Nie mogłam jej zrozumieć.
– Ile wiesz o Bali? – zapytała mnie.
– Nic. Czemu szepczemy?
– Patrz na to.
Wyszukała coś w telefonie, śmiejąc się do ekranu, po czym pokazała mi zdjęcia z Bali przedstawiające epickie fale i rajskie plaże. Zbierałam szczękę z podłogi, a Sydney przyłożyła palec do ust.
– Indonezja to raj dla surferów – wyjaśniła. – Dlatego nie mogę uwierzyć, że tam jedziemy! Rodzice na bank nie mają o niczym pojęcia, w końcu nie siedzą w surferskim świecie, ale na Bali czekają na nas cudowne fale!
Spojrzałam na Sydney, zagubiona.
– To czemu zrobiłaś dramę przy stole? – dziwiłam się.
– Żeby nie budzić ich podejrzeń – odparła, jakby to było oczywiste. – Gdybym nagle zaczęła skakać z radości, to szybko zgadliby dlaczego, bo jest tylko jeden powód, dla którego mogłabym się aż tak cieszyć. Potem odwołaliby cały wyjazd i tyle by było z naszego surfingu.
– No, okej… Ale… – główkowałam. – Przecież i tak nie pozwolą nam iść na fale. Może tobie czasami tak, ale mnie na pewno nie. Jestem ich małą córeczką, kruchą jak porcelana – szydziłam ze słów mamy, które faktycznie niedawno wypowiedziała.
– A kto twierdzi, że będziemy pytać o pozwolenie? – Sydney uśmiechnęła się do mnie przebiegle, a ja odpowiedziałam tym samym. Tajne wypady ukształtowały naszą siostrzaną więź i bez nich zaczęłyśmy się od siebie odsuwać. Nagle poczułam, że znów jestem blisko siostry.
Byłam zbyt mała, żeby zastanawiać się nad szczegółami i kwestionować słowa Sydney. Teraz widzę masę potencjalnych problemów: mogłyśmy mieszkać za daleko plaży, rodzice mogli zabierać nas do pracy albo zatrudnić nianię, a wynajem desek mógł być za drogi. Ale wtedy wierzyłam jeszcze w Świętego Mikołaja, więc słowa siostry przekonały mnie natychmiast. Wyobraziłam sobie, jak będziemy surfować i to była najszczęśliwsza myśl, jaka przebiegła przez moją głowę przez ostatnie dwa lata.
Sydney zadzwoniła do Troya i opowiedziała mu o wszystkim, a on zaczął jej doradzać, jak obejść poszczególne problemy. Obiecał, że skontaktuje się ze znajomymi surferami, którzy byli już kiedyś na Bali, i dowie się jak najwięcej. Sprawa była wygrana. Wewnętrznie piszczałam z radości, zewnętrznie jednak musiałam uważać, żeby rodzice niczego nie podejrzewali.
Udało się.
* * *
koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji
You&YA
MUZA SA
ul. Sienna 73
00-833 Warszawa
tel. +4822 6211775
e-mail: [email protected]
Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl
Wersja elektroniczna: MAGRAF sp.j., Bydgoszcz