Chasing Paris (t.3) - Maria Krasowska - ebook

Chasing Paris (t.3) ebook

Maria Krasowska

0,0
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Chase i Paris oficjalnie nie są już razem. Jak potoczy się ich surferska kariera?

W życiu szesnastoletniej zawodniczki nic nie idzie zgodnie z planem. Najpierw Paris zerwała z chłopakiem, którego wciąż kocha, a teraz leci na Tahiti, by kontynuować Trasę Mistrzów wyłącznie w towarzystwie starszego brata. Nie tak wyobrażała sobie ten wyjazd. Na domiar złego ma problem z łapaniem fal w nowym miejscu i prawdopodobnie przegra nadchodzący event.

Wtedy w jej życie ponownie wkracza Tobias Florence.

Chłopak pomaga Paris w przygotowaniach do zawodów, ale też komplikuje jej codzienność. Dziewczyna najchętniej trzymałaby się od niego z daleka, by oszczędzić sobie kolejnych rozterek sercowych, lecz jeśli nie zaakceptuje pomocy, nie wygra. Międzynarodowa Liga Surfingu podejmuje w międzyczasie okrutną decyzję, zmuszając nastolatkę do zawarcia nieplanowanej umowy.

Co połączy Paris i Tobiasa? Jaką rolę odegrają w ich życiu Sydney i Elvis? Czy dziewczynie uda się pokonać doświadczonych rywali w najbardziej prestiżowych zawodach świata?

Jedno jest pewne: to będą dwa miesiące pełne wyzwań.

 

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 503

Rok wydania: 2025

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Projekt okładki: Magdalena Kaczanowska

Adaptacja projektu do druku: Piotr Wszędyrówny

Redakcja: Maria Dobosiewicz

Redaktor prowadzący: Małgorzata Święcicka

Redakcja techniczna: Sylwia Rogowska-Kusz

Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski

Korekta: Katarzyna Szajowska, Karolina Mrozek

Droga Czytelniczko/Drogi Czytelniku,

ta książka porusza trudne tematy dotyczące między innymi zdrowia psychicznego i trudnych decyzji. Jeżeli czujesz, że tego typu treści mogą źle na Ciebie wpłynąć lub nie są dla Ciebie odpowiednie, odłóż tę książkę. Twoje samopoczucie jest najważniejsze.

Marysia

Grafiki w środku: pl.freepik.com

© for the text by Maria Krasowska

© for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2025

ISBN 978-83-287-3394-7

You&YA

MUZA SA

Wydanie I

Warszawa 2025

–fragment–

Dla Banana z Betonowa, Guru wiedzy, Królowej flądr, Lucjana, Sarumana i Zuzi

Besties, generalnie jesteście JAKBY MEGA

Kolejność alfabetyczna, więc proszę się nie wywyższać!

SŁOWNICZEK

AIR

[wymawiaj: er]

Manewr, podczas którego surfer wyskakuje z deską w powietrze, a następnie ląduje z powrotem na fali.

BOTTOM TURN

[botom tern]

Zwrot wykonywany na dole fali. Często pierwszy manewr po jej złapaniu, który przygotowuje do kolejnych ruchów.

CARVE

[karw]

Płynny skręt w surfingu, wykonywany na fali poprzez przechylenie deski na krawędź, aby zmienić kierunek i zachować prędkość.

CUTBACK

[katbak]

Manewr, w którym surfer zawraca w kierunku piany fali, aby utrzymać się w strefie najbardziej energetycznej.

FINY

Płetwy zamocowane pod spodem deski surfingowej, służące do stabilizacji.

FLOATER

[flołter]

Manewr, w którym surfer przejeżdża po spienionej górnej części fali.

HEAT

[hit]

Pojedyncza runda zawodów surfingowych, w której kilku surferów rywalizuje ze sobą przez określony czas, zazwyczaj 20–35 minut.

KOOK

[kuk]

Początkujący surfer, który nie zna jeszcze zasad panujących w wodzie lub zachowuje się nieodpowiednio, stwarzając zagrożenie dla siebie i dla innych.

LAYBACK

[lejbak]

Manewr, w którym surfer w trakcie top turnu lub cutbacku (oba terminy zostały wyjaśnione w słowniczku) odchyla się mocno do tyłu, często dotykając wody. Jest bardzo trudny i wymagający technicznie.

LEASH

[lisz]

Smycz przymocowana do deski surfingowej i kostki u nogi surfera, zapobiega zgubieniu deski po upadku.

LINE-UP

[lajnap]

Miejsce na spocie (patrz: hasło „spot” w słowniczku), gdzie surferzy siedzą na deskach i czekają na fale.

LIP

Górna część fali, która załamuje się i opada.

LOKALSI

Surferzy, którzy od urodzenia (lub od bardzo dawna) mieszkają przy danym spocie (patrz: hasło „spot” w słowniczku) i traktują go jako własny.

OFF THE LIP

Manewr w surfingu, który polega na dynamicznym skręcie na samej krawędzi fali, często tuż przed jej załamaniem. Jest to bardziej agresywna i widowiskowa wersja top turnu.

OKNO PROGNOZOWE

Okres trwający od kilku dni do kilku tygodni, w którym organizatorzy czekają na idealne warunki do rozegrania zawodów. Zawody surfingowe nie odbywają się w konkretnym, ustalonym z góry dniu, ale właśnie w oknie prognozowym, gdy fale są najlepsze.

PADLOWANIE

Pływanie na desce surfingowej w pozycji leżącej, polega na wiosłowaniu rękami.

PEAK

[pik]

Najwyższy punkt fali, gdzie zaczyna się ona załamywać. Zazwyczaj jest to najlepsze miejsce do startu.

PRIORYTET

Pierwszeństwo do przejazdu na fali, które zazwyczaj ma surfer startujący najbliżej szczytu fali.

QUIVER

[kłiwer]

Duży pokrowiec na deski surfingowe.

SESJA

Pojedyncze wyjście na surfing.

SET

Grupa kilku większych fal, które nadchodzą w regularnych odstępach czasu, zazwyczaj co kilkanaście sekund.

SHORTBOARD

[szortbord]

Krótsza deska surfingowa, zazwyczaj mająca mniej niż 7 stóp (czyli mniej niż 213 cm) długości, zaprojektowana do technicznie wymagających, radykalnych i szybkich manewrów na falach.

SNAP

Manewr polegający na szybkim i gwałtownym zwrocie deski, wykonywany zazwyczaj na samej górze fali.

SPOT

Miejsce do surfowania, najczęściej fragment oceanu/morza przy plaży, gdzie załamują się zdatne do surfingu fale.

SWELL

[słel]

Seria fal generowanych przez różne warunki pogodowe na otwartym morzu/oceanie, które przenoszą się na duże odległości i docierają do wybrzeża jako zestaw fal do surfowania.

TEAM RIDER

[tim rajder]

Surfer sponsorowany przez markę lub firmę, który jest twarzą jej produktów, promuje ją, nosi ubrania z jej logo i angażuje się w rozmaite działania marketingowe.

TOP TURN

[top tern]

Manewr, w którym surfer wykonuje zwrot na szczycie fali.

TUBA

Fala tworząca pusty tunel, w którym surfer może płynąć.

WARUN

Potoczne określenie na warunki do surfowania. Jeżeli fale danego dnia dopisują, to można powiedzieć, że jest dobry warun.

WIPEOUT

[łajpałt]

Dramatycznie wyglądający upadek surfera z deski, często w wyniku załamania się fali lub utraty równowagi.

WOSK

Nakłada się go na górną powierzchnię deski surfingowej, aby zapewnić lepszą przyczepność stóp.

ZIELONA FALA

Fala, która się jeszcze nie załamała, czyli nie utworzyła piany. Jest idealna do surfowania, ponieważ ma gładką powierzchnię, która pozwala jechać na desce wzdłuż ściany wody.

PARIS67. ŻEGNAJCIE, HAWAJE!

Dni poprzedzające mój wylot do Polinezji Francuskiej spędziłam głównie na łażeniu po sklepach. Nigdy nie przepadałam za wielkimi zakupami, ale nie miałam wyjścia. Cywilizacja na Tahiti mocno podupadła przez Wielki Kryzys Żywiołowy, a liczba ludności wyspy spadła o siedemdziesiąt procent i wynosiła obecnie marne czterdzieści tysięcy, więc wszystko, czego mogłam zechcieć użyć w trakcie nadchodzącego miesiąca, musiałam zabrać ze sobą. Potrzebowałam nie tylko paru nowych ubrań i gadżetów, ale też kolejnej walizki oraz dwóch quiverów.

Poza tym chciałam spędzić czas z moją najlepszą przyjaciółką. Jessica kochała zakupy, więc jeździłyśmy razem po Oahu, zahaczając o nasze ulubione sklepy, restauracje, lodziarnie i bazarki. Ona prowadziła, a ja zajmowałam fotel pasażera i modliłam się, żebyśmy nie wylądowały w rowie. W ostatnich dniach Jess zdała na prawko i ekscytowała się teraz jazdą, a ja pozwalałam jej prowadzić, gdyż musiałam sprawdzić, czy dobrze zajmie się moim samochodem, kiedy wyjadę. Oddawałam subaru w jej ręce na ponad cztery miesiące, tak samo jak mój dom oraz wszystko, co w nim zostawało. Poza tym lubiłam widzieć ją szczęśliwą, a kierowanie autem było spełnieniem jej marzeń.

– Nie wierzę, że zobaczymy się dopiero we wrześniu! – westchnęła Jessica, gdy jechaliśmy na lotnisko. Był piętnasty marca. Tama, kolega Troya, prowadził wielkiego pick-upa. Mój brat siedział z przodu razem z nim, a Jess i ja zajmowałyśmy tyły i trzymałyśmy się za ręce, niepocieszone, że nadszedł czas rozłąki. – Przez ostatnie cztery lata widywałyśmy się prawie codziennie. Co ja bez ciebie zrobię? – smuciła się.

– Będzie dobrze – zapewniałam i ją, i siebie. – Masz fajnych znajomych w pracy oraz w szkole, a poza tym może poznasz kogoś nowego.

– Nikt nie dorówna tobie – odparła z nostalgicznym uśmiechem.

– W czerwcu zaczynasz wakacje, więc gdybyś chciała przylecieć na Outer Banks albo do Kalifornii, to zapraszam. Moja siostra kupi ci bilet.

– Kusząca propozycja, zwłaszcza z tą Kalifornią. – Jessica się uśmiechnęła. – Za to do Karoliny Północnej mnie nie zaciągniesz. Mam dość tego miejsca do końca życia. Trzymam kciuki za twój występ, ale wolę w tym czasie siedzieć w robocie i natrzepać tyle hajsu, ile tylko będę w stanie.

– Czaję – westchnęłam. – Ja też wolałabym nie wracać w tamte okolice, ale nigdzie indziej moje szanse na wygraną nie są tak wysokie jak tam, więc nie odpuszczę.

– Mam nadzieję, że wygrasz.

Wjechaliśmy na teren lotniska. Całe szczęście, że Tama włączył rap, bo choć nienawidziłam tego gatunku muzyki, to dzięki niemu przynajmniej nie płakałam. Gdyby poleciało cokolwiek smętnego, pewnie rozkleiłabym się do reszty.

Niecierpliwie odpięłam pas. Do odlotu zostało tylko półtorej godziny, a bilety lotnicze kosztowały fortunę, więc nie chciałam narażać Sydney na kolejne wydatki. Musieliśmy się pospieszyć. Tama zatrzymał się tuż przy terminalu i razem z Troyem szybko przerzucił nasze bagaże na parę wielkich wózków.

– Dzięki, stary – powiedział mój brat, przytulając kolegę na pożegnanie. Poklepali się szybko po plecach.

– Nie ma za co, a teraz biegnijcie, bo się spóźnicie. Pamiętaj, że masz pokazać wszystkim, kto tu jest mistrzem. Będę cię oglądać.

– Tak jest – wyszczerzył się Troy. – Mysza, chodź. Już czas.

Niechętnie oderwałam się od Jessiki. Po moich policzkach leciały strumienie łez.

– Do zobaczenia – wychlipałam, chwytając swój wózek. – Będę tęsknić.

– Ja też. Oby lipiec nadszedł jak najszybciej. – Jess cofnęła się w stronę auta, aby łatwiej było mi odejść. – No i nie przegapię żadnego live­streamu, obiecuję.

Ona akurat nie płakała, gdyż mało co wywoływało u niej łzy, ale wiedziałam, że też nie jest jej łatwo. Zaczynałyśmy nowy etap w życiu, a ja czułam się, jakbym wyjeżdżała na studia z kochającego rodzinnego domu. Było to znacznie trudniejsze niż opuszczenie Pineville. Tym razem nie uciekałam przed niczym złym, za to zostawiałam za sobą wiele dobrego, więc myśl o kilkumiesięcznej separacji trochę mnie przerażała.

Jak dobrze, że leci ze mną Troy, pomyślałam z ulgą, gdy przedzieraliśmy się przez lotnisko. Nie byłam psychicznie gotowa na samotną wyprawę. Od miesięcy nastawiałam się, że przeżyję Trasę Mistrzów w towarzystwie Chase’a, a tu nagle moje plany legły w gruzach. Zerwaliśmy. Od tamtego czasu czułam pustkę, gdyż tak bardzo przywykłam do obecności chłopaka, że zapomniałam już, jak żyć bez niego. Od końca listopada spędzaliśmy więcej czasu razem niż osobno, a był marzec. Za bardzo się przywiązałam, zarzucałam sobie, kręcąc głową.

Stanęłam w kolejce do odprawy bagażowej i przestąpiłam niecierpliwie z nogi na nogę. Zerknęłam na zegarek. Obyśmy zdążyli. Na szczęście jako pasażerowie klasy biznes czekaliśmy krócej niż pozostali.

Wracając do tematu Chase’a, czyli motywu przewodniego w moim mózgu w tamtym czasie… Na bolące serce pomagał mi ogrom obowiązków. W kółko miałam coś do załatwienia w związku z wyjazdem, przez co nie poświęcałam nadmiernej uwagi uczuciom. Poza tym ostatnie tygodnie mojego „związku” z Fioravantim były dość burzliwe, co sprawiło, że rozstania przestały mnie zaskakiwać. Przyzwyczaiłam się do myśli, że nasza historia nie skończy się happy endem. Nie, póki Chase ma ten głupi kontrakt, myślałam, zaciskając dłoń na paszporcie tak mocno, że trochę go pogięłam.

– Ziemia do myszy – rzucił Troy. Przewyższał mnie o ponad głowę, więc musiał się mocno zgarbić, by spojrzeć w moje zapatrzone w przestrzeń oczy. – Pan prosi o dokumenty, więc ożyj.

– Przepraszam. Zamyśliłam się – odparłam natychmiast, po czym podałam pracownikowi lotniska paszport. Oddaliśmy walizki na taśmę, dopłaciliśmy dwa tysiące dolarów za transport desek surfingowych (wspominałam już, że podróże po Kryzysie masakrycznie podrożały?), a potem zanieśliśmy quivery do okienka na ponadwymiarowe bagaże.

Ledwo zdążyliśmy na boarding.

– No nie! Nie zdążę kupić przekąsek! – zrzędziłam, kiedy ustawialiśmy się w kolejce do samolotu. Spojrzałam z wyrzutem na Troya. – Wszystko przez to, że ktoś w połowie drogi na lotnisko przypomniał sobie, że nie wziął dokumentów!

Ale Troy miał mnie gdzieś. Założył słuchawki wyciszające i stał z nosem w telefonie, klepiąc w klawiaturę w pełnym skupieniu. Stanęłam na palcach, żeby podejrzeć, z kim pisze. Emma de Vries. No tak. Ostatnio w kółko ze sobą gadali. Dalej nie wiedziałam, czy się zejdą, czy nie, ale kibicowałam im z całego serca. Nie zadawałam jednak zbyt wielu pytań i nie wtrącałam się w te rozmowy, ponieważ Troyowi robiło się wtedy przykro. Tęsknił za dziewczyną bardziej, niż był skłonny to przyznać.

Dziesięć minut później siedzieliśmy już w samolocie, po kwadransie wznieśliśmy się nad ocean, a po niecałych sześciu godzinach wylądowaliśmy na Tahiti – wyspie zlokalizowanej między Ameryką Południową a Australią. Dochodziła dwudziesta druga. Żałowałam, że lądujemy w nocy, ponieważ liczyłam na podziwianie widoków, które kojarzyłam z livestreamów z zawodów, ale jedyny lot bez przesiadek operował wyłącznie o tej godzinie, więc musiałam się wstrzymać z tym podziwianiem do rana.

Troy wynajął samochód terenowy, którym pojechaliśmy do Teahupo’o – wsi zlokalizowanej na przeciwnym krańcu wyspy, gdzie znajdował się spot surfingowy o tej samej nazwie. To tam odbywał się kolejny event Trasy Mistrzów. Przez całe półtorej godziny przeprawy siedziałam oparta o okno i umierałam z ciekawości, wyobrażając sobie tropikalne krajobrazy. W końcu jednak zamknęłam szybę, bo zaczęło padać.

Troy zauważył, że jestem markotna.

– Co jest? – zapytał, patrząc na mnie przelotnie. Samochodem zabujało. Przejeżdżaliśmy przez takie wertepy, że aż deski skakały nam w bagażniku.

– Chcę, żeby było już rano – zrzędziłam. – Latami oglądałam zawody na Tahiti i podziwiałam lokalną przyrodę, a gdy tu w końcu przyleciałam, trwa noc i leje. Co za skam.

– Tu leje przez większość czasu – odpowiedział mój brat. – Albo przynajmniej jest pochmurno. Taki klimat. No, przynajmniej był taki przed Kryzysem, bo teraz to nie wiem. Ta czteroletnia wulkaniczna zima trochę namieszała.

Uniosłam brwi, wpatrując się w wycieraczki pracujące na najszybszym ustawieniu.

– Dobrze, że wzięłam kalosze.

– Ja zabrałem tylko japonki. Od jutra siedzę cały czas na falach – skomentował optymistycznie, po czym posłał mi motywujące spojrzenie. – A ty razem ze mną.

Jęknęłam, przybita myślą o czekających mnie sesjach na Teahupo’o. Bałam się tej fali, choć wiedziałam, że muszę zwalczyć ten lęk, by móc zostać mistrzynią świata – a tak się składa, że niczego nie pragnęłam równie mocno.

O dwudziestej trzeciej nawigacja oznajmiła, że dotarliśmy na miejsce. Troy wjechał na posesję państwa Temauri, czyli małżeństwa, które zaoferowało nam gościnę na kolejne sześć tygodni. Wiedziałam o nich tylko tyle, że nazywali się Erita oraz Manu, byli rodowitymi Tahitańczykami, a przez jakiś czas mieszkali w USA, dzięki czemu świetnie znali angielski. Cieszyło mnie to, ponieważ dziwnie spałoby mi się u ludzi, z którymi nie potrafiłabym się porozumieć. Co prawda na Tahiti mówiono po francusku, a ja podłapałam trochę tego języka w dzieciństwie, ale minęło tyle lat, że prawie nic już nie pamiętałam.

Gdy podjechaliśmy bliżej domu, wyszedł ku nam niski mężczyzna około sześćdziesiątki, uśmiechnięty od ucha do ucha. Jego włosy były trochę siwe, trochę czarne, a skóra brązowa. W jednej ręce trzymał parasolkę, a drugą machał na Troya, aby ten jechał za jego wskazówkami. Podjechaliśmy więc na tył posesji, gdzie zaparkowaliśmy pod dachem i dopiero tam wysiedliśmy z auta.

– Dobry wieczór, przyjaciele z Hawajów! – Tahitańczyk powitał nas z otwartymi ramionami. Miał mocny francuski akcent, który jednak nauczyłam się rozumieć lata temu. – Jestem Manu. – Podał rękę mojemu bratu.

– Troy.

– Paris – powiedziałam z uśmiechem, gdy obeszłam auto i także uścisnęłam jego dłoń. – Bardzo miło nam pana poznać. Dziękujemy za gościnę – dodałam, gdyż czułam, że Troyowi takie formułki raczej nie przyjdą na myśl. To ja musiałam nadrabiać etykietą.

– Ależ cała przyjemność po mojej stronie! Szkoda, że tak strasznie pada, ale jutro rano pogoda ma się poprawić, więc wyczekujcie pięknych widoków – nawijał Manu wesoło. – O, a to moja żona, Erita – przedstawił kobietę, która stanęła w drzwiach do domu i machała na nas, abyśmy weszli. – Czekamy z kolacją. Jest świeża ryba, którą sam złowiłem. Dawajcie bagaże, pomogę wam nosić, zwłaszcza tobie, słoneczko. – Posłał mi miły uśmiech.

Zazwyczaj irytowałam się, gdy ktoś mówił do mnie w ten sposób, ale tym razem nie miałam obiekcji, ponieważ Manu wydawał się wyjątkowo ciepłym i kochanym człowiekiem. Odwzajemniłam uśmiech, a następnie otworzyłam bagażnik. Po trzech rundach w tę i z powrotem przenieś­liśmy wszystkie nasze rzeczy do salonu hostów.

– Pewnie zechcecie skorzystać z toalety – odezwała się pani Erita. Ona także wyglądała jak rodowita Tahitanka: ciemne długie włosy, brązowa skóra, szeroki uśmiech. Zaprowadziła nas do drzwi na parterze i pokazała łazienkę. – Umyjcie ręce, potem zjemy, póki kolacja jest ciepła, a następnie pokażę wam wasz pokój. Jesteście zmęczeni po podróży? Długo lecieliście?

– Niedługo, tylko sześć godzin – odparłam, po czym skoczyłam do toalety, zostawiając hostów samych z Troyem. Miałam nadzieję, że mój brat nie narobi mi wiochy.

Państwo Temauri okazali się przekochanymi ludźmi. Nakarmili nas pysznym jedzeniem, opowiedzieli co nieco o miejscowych zwyczajach, a potem zaprowadzili do przestronnego pokoju na piętrze, który miał dwa łóżka i własną łazienkę. Nie było tu luksusowo, ale za to czysto i przytulnie.

Zastanawiacie się pewnie, dlaczego Troy i ja zamieszkaliśmy u przypadkowych ludzi, a nie w porządnym hotelu. Otóż dlatego, że w Teahupo’o po prostu nie było hoteli. Mieszkańcy okolicznych wiosek od dekad pilnowali, aby ich przepiękna okolica nie zamieniła się w pole betonu, dlatego nie mieli ani dobrych dróg, ani wielu miejsc noclegowych. Jednocześnie cechowała ich gościna (oraz często też bieda), dlatego chętnie przyjmowali surferów pod swój dach w zamian za opłatę jak za hotel. Nie marudziłam, gdyż podobało mi się to rozwiązanie. Warunki były przyzwoite, hości chętnie dzielili się z nami doświadczeniami i opowiadali o miejscowych zwyczajach, a pani Erita wspaniale gotowała.

Jedyną inną opcją noclegową w Teahupo’o były bungalowy. Mieszkańcy posiadający co większe działki stawiali na tyłach swoich posesji małe drewniane domki i wynajmowali je turystom. Owen Bryson, przedstawiciel Vansa, chciał mi zapewnić pobyt w jednym z takich miejsc, ale odmówiłam z prostego powodu: nie chciałam mieszkać drzwi w drzwi z Tobiasem. Co prawda nie pałałam już do Florence’a taką niechęcią jak na początku, a wręcz zaczynałam go lubić, ale tajemnicza aura chłopaka sprawiała, że po każdym naszym spotkaniu moje myśli obsesyjnie krążyły wyłącznie wokół niego. Nie mogłam sobie pozwolić na takie rozpraszacze. Przyjechałam tu na zawody. Potrzebowałam przestrzeni do życia i trenowania w spokoju, dlatego wybrałam pobyt w homestay’u i niczego nie żałowałam.

Niestety gdy tylko przyłożyłam głowę do poduszki w pierwszą noc na Tahiti, znów zaczęłam rozmyślać o Tobim. Nie uniknę go, przyznałam przed sobą. Codziennie będziemy się przecież widywać na spocie. Obróciłam się na drugi bok, zirytowana. Zastanawiałam się, kiedy chłopak przyleci, ale nie zamierzałam do niego pisać ani tym bardziej dzwonić w tej sprawie. Musiałoby się palić, żebym dobrowolnie wybrała jego numer.

PARIS68. OD DZIŚ IDENTYFIKUJĘ SIĘ JAKO BOJA

Spaliśmy przy uchylonym oknie, więc następnego ranka obudziło mnie ćwierkanie ptaków. Powoli otworzyłam zaspane oczy i usiadłam na łóżku otoczonym moskitierą. Ziewnęłam, obserwując otoczenie. Po drugiej stronie pokoju Troy wciąż chrapał, więc po cichu wydostałam się spomiędzy siatki i podeszłam do okna.

Na widok krajobrazu uśmiech sam zakwitł na mojej twarzy. Ogród państwa Temauri wypełniały soczystozielone palmy, kolorowe kwiaty i rozmaite grządki. W oddali dostrzegłam trójkątne zielone góry, charakterystyczne dla tego regionu, a gdy nieco się wychyliłam, ujrzałam też kawałek oceanu. Niebo pokrywały jednolite szare chmury, jednak ani trochę nie odbierało to uroku wyspie.

Boże, jak tu pięknie!

Byłam oczarowana do tego stopnia, że nawet nie wpadłam w mój grymaśny poranny humor. Rozpierała mnie ekscytacja. Nie chodziło nawet o piękno dookoła, w końcu przyjechałam z równie ładnych Hawajów, ale sam fakt nowych przygód czekających na mnie tuż za rogiem dodawał mi skrzydeł.

Po skorzystaniu z łazienki zeszłam na palcach na dół. Nie zastałam moich hostów, ale drzwi stały otworem, więc wyszłam na zewnątrz i, stąpając boso po wciąż mokrej trawie, obeszłam posesję, aż natknęłam się na panią Eritę.

– Dzień dobry – przywitałam ją radośnie.

– Dzień dobry, słoneczko – odparła, prostując się znad grządki. – Jak ci się podoba w Teahupo’o? I jak ci się spało?

– Jest przepięknie, a spałam doskonale.

– Masz ochotę na śniadanie?

– Jeszcze nie – odparłam zgodnie z prawdą. Niespodziewane emocje sprawiły, że w ogóle nie byłam głodna.

– To dobrze, bo myślałam, że pośpicie dłużej – zaśmiała się miło kobieta. – Przyrządzę coś, kiedy Manu wróci znad zatoki. Pojechał na ryby.

– Codziennie na nie jeździ?

– W weekendy tak, a w pozostałe dni nie, ponieważ ciężko byłoby nam wtedy zdążyć do pracy. On naprawia auta w warsztacie w sąsiedniej miejscowości, a ja uczę matematyki w tamtejszej szkole podstawowej – wyjaśniła.

– Matma to mój ulubiony przedmiot – pochwaliłam się.

– Jesteś z niej dobra?

– Byłam. Już nie chodzę do szkoły – wyjaśniłam skrótowo. – Teraz jestem zawodową surferką.

– Naprawdę? A wyglądasz na taką młodziutką!

Wyglądam też na grzeczniutką, odpowiedziałam w myślach.

– À propos surfingu… – zmieniłam temat, by pani Erita nie drążyła. – Idę pospacerować wzdłuż wybrzeża i obejrzeć fale. Wystarczy skręcić w prawo, prawda?

– Tak, za zakrętem od razu zobaczysz wodę. Tylko wróć za godzinkę na śniadanie, dobrze?

– Oczywiście. Bardzo dziękuję – odparłam, po czym ruszyłam ku bramie. Pani Erita była przemiłą kobietą, jednak za bardzo ciągnęło mnie nad ocean, by kontynuować z nią rozmowę. Chciałam w końcu zobaczyć tę legendarną falę, dla której tu przyjechałam.

Bez zakładania butów potruchtałam w stronę plaży i już po kilku minutach dostrzegłam widowiskowe tuby. Niewiele widziałam, gdyż spot znajdował się prawie kilometr od brzegu, na krańcu rafy koralowej, ale to musiało mi wystarczyć. Szkoda, że nie wzięłam lornetki. Spojrzałam na wieżę obserwacyjną stojącą na rafie, a potem na łódki dryfujące obok spotu. Z obu tych miejsc miałabym dobry widok, ale na razie pozostawało mi sterczenie na brzegu.

Gdy znudziło mi się podziwianie fali, obeszłam prawie całą wioskę. Wiało w niej pustkami. Spotkałam zaledwie paru miejscowych i jednego lokalnego surfera, ale ani jednego zawodnika. Albo Troy i ja przyjechaliśmy pierwsi, albo reszta jeszcze śpi, wywnioskowałam. Ewentualnie siedzi już w wodzie.

Po godzinie wróciłam do domu, gdzie zjedliśmy śniadanie całą czwórką, a następnie Troy kazał mi się zbierać na surfing.

– Którą deskę mam wziąć? – pytałam, gdy wchodziliśmy po schodach.

– Hmmm… Tego shorta z niebieskim padem.

– Założyć piankę czy lycrę?

– Lycra wystarczy. Pospiesz się, bo przegapimy najlepszy etap przypływu.

Wpadliśmy do pokoju i otworzyliśmy walizki. Pochyliłam się nad stosem moich kolorowych strojów, po czym wzięłam parę nerwowych wdechów. Na myśl o ogromnych tubach poczułam zalążek paniki. Jak dobrze, że będzie ze mną tylko Troy. Mój trener Ricky został na Hawajach ze względu na wizyty lekarskie, dlatego zaczynałam przygodę z Teahupo’o wyłącznie w towarzystwie brata. Co prawda rady Brazylijczyka mogłyby mi się przydać, ale zapewne wyrzygałabym też śniadanie ze stresu, co z Troyem nie miało prawa się zdarzyć. On nigdy na mnie nie krzyczał i nie ciągnął na siłę na fale. Miał wręcz anielską cierpliwość – aż się czasem zastanawiałam, czy na pewno jesteśmy spokrewnieni.

Podjechaliśmy samochodem do portu, gdzie wsiedliśmy do łódki, która zabrała nas na spot. Zatrzymaliśmy się jakieś trzydzieści metrów od line-upu, by nie zawadzać innym surferom, a potem wyskoczyliśmy z deskami do wody. Dalej płynęliśmy już sami. Wynajęty przez Troya sternik zakotwiczył w kanale, w którym nie rozbijały się fale, i czekał, aż skończymy sesję.

Kiedy płynęłam ku ogromnym tubom, serce waliło mi jak szalone. Gdyby nie obecność brata, natychmiast bym zawróciła.

– Mysza, wyluzuj – powiedział Troy, widząc moją bladą twarz. Usiadł na desce i dopiął swój kask. – Fala jest dziś mała. Dasz radę. Pomogę ci.

Wzięłam wdech. Naprawdę powinnam się uspokoić.

– Mała?! To coś ma trzy metry! – panikowałam, patrząc na zamykającą się z hukiem tubę. Ktoś właśnie z niej wyjechał, wyskakując na koniec w powietrze. Niezły jest. To zawodnik trasy czy jakiś lokals?

– No właśnie: trzy, a nie siedem – przekonywał. – Chodź. Musimy podpłynąć jeszcze kawałek.

Uspokajał mnie fakt, że Troy surfował na Teahupo’o jeszcze przed Kryzysem, więc znał ten spot całkiem nieźle – nie aż tak dobrze jak miejscowi, ale wystarczająco, bym czuła się w miarę bezpiecznie. Podążyliśmy do miejsca, w którym mieliśmy czekać na fale, a we mnie oprócz lęku narastała też ekscytacja. Choć bałam się tej mocarnej tuby, to jednak marzyłam, by ją opanować. Mój surferski gen tego pragnął. Obym się nie zabiła, a wtedy wszystko będzie dobrze, powtarzałam w głowie, gdy zbliżałam się do line-upu.

Do tego wszystkiego dopadła mnie też nostalgia. Po raz pierwszy od lat trenowałam z bratem, który przecież uczył mnie wstawać na desce! To dzięki niemu w ogóle surfowałam. Uśmiechnęłam się pod nosem na przyjemne wspomnienia z dzieciństwa i jednocześnie zawzięłam, by przepłynąć jeszcze kawałek i usiąść w strategicznym miejscu. Nie mogę się bać. Poradzę sobie. Troy w to wierzy, Ricky w to wierzy… Teraz muszę uwierzyć i ja.

Ech. Gdyby to tylko było takie proste…

Ledwo usiadłam na line-upie, a cała moja pewność siebie wyparowała. Przez pierwszą godzinę niczego nie złapałam. Sterczałam jak kołek i uciekałam przed falami, które brali lokalsi i mój brat. Oczywiście byłam tu jedyną dziewczyną. Zero zaskoczenia, ale zawód owszem, pomyślałam, kręcąc się na wodzie. Dawniej surfowała tu niesamowita miejscowa, Vahiné Fierro, ale albo coś jej się stało w Kryzysie, albo odpuściła dzisiejszy warun. Szkoda. Może w jej towarzystwie byłoby mi raźniej.

Troy na razie dawał mi spokój i cierpliwe czekał, aż się przełamię.

Minęła kolejna godzina, a ja wciąż robiłam za dekorację na spocie. A co, jeśli nie nadaję się na tę falę?, zaczął mi podpowiadać złośliwy głosik w głowie. Szybko się jednak zreflektowałam. Nie mogę się poddać. Nie w momencie, gdyogląda mnie mnóstwo dziewczyn, dla których jestem inspiracją. Pokażę światu, że Teahupo’o jest nie tylko dla facetów. Bałam się jak nie wiem co, ale podpłynęłam do Troya, który właśnie wrócił z fali.

– Pomożesz mi wybrać coś, co mnie nie zabije? – poprosiłam. – Jestem gotowa.

Troy uśmiechnął się szeroko.

– No nareszcie! A już myślałem, że do wieczora będziesz tu sterczeć jak boja.

– Spadaj – odparowałam. – Lepiej mów, co i gdzie mam brać.

Brat zrobił mi krótki wykład z przypomnieniem wszystkiego, co musiałam wiedzieć, żeby zminimalizować ryzyko rąbnięcia w rafę, po czym ustawiliśmy się w dobrym miejscu i czekaliśmy na set.

– Teraz! – krzyknął po dziesięciu minutach. – Dajesz, padluj na prawo.

Powiosłowałam w stronę fali, co chwilę spoglądając za siebie, by wiedzieć, gdzie wystartować. Dam radę, motywowałam się. Mam odpowiednie umiejętności, a także kask. Mimo to w ostatnim momencie zawróciłam, gdyż nadchodzące monstrum zmroziło mi krew w żyłach. Tony wody przeszły pode mną i zawinęły się w tunel parę metrów dalej, a następnie opadły z łomotem.

– Mysza… Co to miało być? – jęknął Troy. – Przepuściłaś idealną falę!

– Spanikowałam – odparłam niezbyt z siebie dumna. – Posiedzę tu jeszcze trochę i popatrzę na ciebie, żeby się oswoić.

– Nic ci to nie da. Musisz się po prostu przełamać.

Po prostu? Nic nie było tu proste.

– Daj mi jeszcze pół godziny – prosiłam.

Troy wywrócił oczami, ale przestał mnie przekonywać.

Niestety po upływie trzydziestu minut wciąż nie byłam gotowa. Przepuściłam dwie kolejne fale, znów poprosiłam brata o dodatkowy czas, a potem powtórzyłam tę porażkę jeszcze trzykrotnie. Nie potrafiłam się przełamać. Za każdym razem w ostatniej chwili się wycofywałam.

– Jezu no, nie wytrzymam z tobą! – wkurzył się Troy podczas trzeciej godziny sesji. – Chcesz surfować czy nie? Bo już nie rozumiem. Dziś są naprawdę dobre fale na początek, dobrze o tym wiesz.

– No ale co z tego, kiedy nie umiem się przełamać? – wydusiłam przez zaciśnięte gardło. Ze wszystkich sił próbowałam nie płakać. Skoro Troy tracił cierpliwość, to było bardzo źle.

– Jak mam cię uczyć, kiedy ty nic nie bierzesz? – narzekał.

Wzruszyłam ramionami, patrząc na niego spode łba. Też chciałabym wiedzieć.

Chłopak przez chwilę milczał, obserwując mnie uważnie.

– Idę usiąść w lepszym miejscu i sam coś połapię – zadecydował w końcu. – Daj znać, jak już się ogarniesz. Na razie ta sesja nie ma sensu.

I zostawił mnie samą, a ja położyłam się na desce i ukryłam głowę na między ramionami, załamana. Nie przychodziło mi do głowy żadne rozwiązanie. Jak postąpiłby Ricky?, zastanowiłam się. Cóż, pewnie tak by na mnie nawrzeszczał, że dla świętego spokoju wzięłabym jakąś falę, nawet żeby z niej spaść, ale nie musieć już go słuchać. Jęknęłam bezradnie. Ale może znalazłby lepszy sposób? Uczepiłam się tej nadziei i postanowiłam zadzwonić do trenera zaraz po powrocie na ląd.

Wkrótce wróciłam na łódź, założyłam surferskie poncho i czekałam na brata, gawędząc w międzyczasie ze sternikiem. On opowiadał mi o Tahiti, ja jemu o Hawajach, a potem wymienialiśmy się historiami z Kryzysu – typowa rozmowa dwójki nieznajomych w tych czasach. Ponarzekałam też na brata.

– Jest dobrym nauczycielem, kiedy trzeba poprawiać technikę, ale za nic w świecie nie potrafi mnie zmotywować, gdy blokuje mnie moja głowa – westchnęłam.

– Cóż, lepiej nic nie złapać i wrócić kolejnego dnia, niż złapać złą falę i siedzieć potem w szpitalu – podsumował sternik.

– Może i tak…

Problem polegał na tym, że nie miałam wiele czasu na opanowanie Teahupo’o. Był szesnasty marca, a okno prognozowe otwierało się dwudziestego kwietnia.

W końcu Troy wrócił na pokład.

– Przegapiłaś zajebisty warun – rzucił do mnie. – Żałuj.

– Odwal się – warknęłam. – Nic nie rozumiesz.

Nagle zatęskniłam za Chase’em. On siedziałby ze mną cierpliwie i motywował mnie do skutku. Tylko czy dałabym się przekonać? Nie miałam takiej pewności. Gdy chodziło o blokady w głowie, wykazywałam wręcz legendarny upór. Mimo to fajnie byłoby surfować z kimś bardziej wspierającym, komu naprawdę zależało. Z Troyem bywało różnie.

Po powrocie do domu wzięłam prysznic, a następnie zadzwoniłam do Ricky’ego. Streściłam mu przebieg mojej sesji, a on o dziwo nawrzeszczał na mnie tylko trochę. Natłukł mi jednak do głowy, dzięki czemu kolejnego dnia, gdy fale były mniejsze, udało mi się złapać aż cztery – ale tylko dlatego, że ledwo się tubowały, dlatego nie panikowałam. Poszło mi absolutnie przeciętnie. Dwa razy spadłam, a dwa razy wykręciłam parę manewrów, lecz żaden z nich nie zapewniłby mi zwycięstwa w zawodach. Zapewne nie wyszłabym nawet z pierwszego heatu.

Muszę się bardziej postarać.

W kolejnych dniach złapałam parę fal, lecz wciąż żadna z nich nie była godna zawodniczki Trasy Mistrzów. Mimo to nie poddawałam się. Walczyłam o kolejne przejazdy, gdyż za każdym razem bałam się coraz mniej. Liczyłam na to, że gdy nadejdzie mocniejszy swell i fale urosną, wtedy też dam radę się przełamać i złapać tubę z prawdziwego zdarzenia. Z dnia na dzień budowałam pewność siebie. W końcu nawet odważyłam się pływać blisko Troya, który siedział przy samym peaku, czyli tam, gdzie fala była najmocniejsza i największa.

– No, w końcu się ogarnęłaś – pochwalił mnie po jednym z lepszych przejazdów. – W samą porę, bo jutro przyjdzie spory swell. Czas zacząć treningi z prawdziwego zdarzenia.

Uśmiechnęłam się na siłę, ale moje wnętrzności zacisnęły się w tak ciasny supeł, że ledwo oddychałam.

PARIS69. CHCIAŁAM OSIĄGNIĘĆ, A OSIĄGNĘŁAM SZCZYT DESPERACJI

Oszczędzę wam przynudzania o moich surferskich porażkach i powiem tyle: kolejnego dnia fale urosły do czterech metrów, a ja po żadną nie wystartowałam. Siedziałam jak kołek na line-upie, wkurzona na siebie samą, a obok tkwił mój brat, który także się na mnie wkurzał. Myślałam, że oszaleję.

Wielu surferów próbowało mi pomagać, lecz nic nie przebijało barier w mojej głowie. Ricky darł się na mnie przez telefon i kazał wizualizować startowanie na stromych falach, a Sydney prawiła mi kazania, że zawody to nie wszystko i że są ważniejsze rzeczy w życiu. Wywracałam oczami na te mądrości. Byłam bliska wypłynięcia na spot tylko po to, żeby cisnąć telefonem w tubę i nie musieć słuchać już żadnych rad.

Mimo to wciąż szukałam rozwiązania, a desperacja skłoniła mnie do zrobienia ostatniej rzeczy, której bym się po sobie spodziewała. Wybrałam numer Tobiasa Florence’a.

– Paris Hamilton – zaczął nieodgadnionym tonem, odbierając prawie natychmiast. – Czemu zawdzięczam ten zaszczyt?

Brzmiał na zaspanego, ale nie mogłam go przecież obudzić, gdyż była już czternasta.

– Masz chwilę? – westchnęłam. – Przepraszam, że dzwonię, ale mam okropny dzień i wszyscy mnie wkurzają. Chyba potrzebuję, żeby ktoś mnie walnął czymś w łeb.

– Przylatuję za trzy dni – oznajmił nijakim tonem. – Mam wziąć kij bejsbolowy czy wolisz oberwać takim do golfa?

– Spierdalaj.

– To ty dzwonisz.

Zapadła cisza. Co ja odwalam?

– Mam zrytą banię i nie potrafię brać fal – wyznałam w końcu. – Przesiedziałam tydzień na tym durnym spocie i nie zaliczyłam ani jednego przejazdu godnego zawodniczki Trasy Mistrzów! Po co ja się tu w ogóle pchałam? Jestem do niczego.

– Co chcesz ode mnie usłyszeć? – zapytał.

– Nie wiem – burknęłam, zwijając się w kulkę na łóżku. – Nie sądzę, aby cokolwiek mi pomogło, więc chyba zadzwoniłam, żeby się dobić.

Chłopak długo nie odpowiadał. Zmarszczyłam brwi, zastanawiając się, czy nie przerwało nam połączenia.

– Halo? – rzuciłam ostentacyjnie do słuchawki.

– Co?

– Słyszysz mnie?

– Niestety tak – odparł. – Sprawdzam właśnie prognozy na Teahupo’o – poinformował, a po chwili zagwizdał z uznaniem. – O matko, ale macie dobry warun! Widzę, że utrzyma się aż do mojego przyjazdu. Co prawda ląduję w nocy, ale następnego ranka od razu popędzę do wody, a ty razem ze mną.

– Co? Nie. Nie ma mowy. – Usiadłam na łóżku z wrażenia. – Chyba cię pogrzało.

– Jeśli nie pójdziesz tam sama, to przysięgam, że wyciągnę cię siłą z domu i wepchnę na te fale, choćbyś miała ukręcić mi za to łeb – zagroził.

– Wtedy pociągnę cię ze sobą i umrzemy razem.

– Cóż za romantyczna wizja. Jestem skłonny ją przetestować.

– Po co ja w ogóle do ciebie dzwoniłam? – warknęłam, zła na nas oboje. Kipiało we mnie z emocji.

– Musisz być strasznie zdesperowana.

– Jestem! – wybuchłam. – Nawet nie wiesz, jak bardzo chcę się przemóc, ale to trudne, kiedy paraliżuje mnie strach! Nie mam cierpliwości do samej siebie, a mój brat ma mnie serdecznie dość i wcale mu się nie dziwię.

– Czy na Pipe nie bałaś się bardziej niż na Teahupo’o? – zapytał w końcu Tobi, tym razem bez przytyków.

– Może?

– Skoro wystartowałaś tam, to wystartujesz też na Tahiti.

– Hmmm… Kiedy pierwszy raz tam wypłynęłam, to prawie dostałam ataku paniki. Pomogła mi jednak obecność Chase’a, choć on sam tak się o mnie bał, że prawie zawołał ratowników.

– W takim razie może powinnaś iść na fale razem z nim – zasugerował. – Skoro pomógł ci na Pipe…

– Nie – ucięłam. – Wtedy czułam się dzięki niemu pewniej, bo znał spot, a do tego na brzegu stacjonowali ratownicy. Tu spot jest prawie pusty, zna się na nim zaledwie paru lokalsów, a ratowników brak. Poza tym… – opowiedziałam Tobiasowi o mojej kłótni z Chase’em, a on o dziwo słuchał i nawet podpytywał, jak się czuję.

– Pewnie o tym nie wiesz, ale kiedyś sporo pływałem na Teahupo’o i doskonale znam tę falę – pocieszał, gdy skończyłam wywód. – Pomogę ci, gdy przyjadę – obiecał. Zabrzmiało to tak szczerze, że supeł moich flaków nieco się poluzował. – Ale spróbuj coś złapać do tego czasu, dobra? Albo przynajmniej siedź na line-upie, żeby się oswoić ze spotem i wizualizuj sobie start na fali.

– Okej – westchnęłam zrezygnowana. – Ricky doradzał mi to samo, więc dam temu szansę.

– Wspaniale. No i jak zwykle nie odpowiedziałaś na moje pytanie – wytknął mi zaczepnie.

Zmarszczyłam brwi.

– Które niby?

– Kij bejsbolowy czy do golfa?

Przełączyłam rozmowę na wideo, a gdy kamerki się uruchomiły, pokazałam Tobiemu środkowy palec. Roześmiał się na ten widok, rozwalony w łóżku w domu Vansa. Blond włosy miał zmierzwione, jakby dopiero co wstał.

– Jest czternasta, a ty śpisz? – zdziwiłam się.

– Leżę – odparł tylko. – Jeszcze jakieś pytania czy możemy kończyć?

– Jesteś dziwny – skwitowałam, na co Tobi uniósł brwi z politowaniem.

– Nigdy więcej nie odbiorę od ciebie telefonu.

Rozłączyłam się z premedytacją, a potem zadzwoniłam do niego jeszcze raz.

– Co znowu? – burknął, a ja wyszczerzyłam zęby.

– Odebrałeś, ty kłamco – wytknęłam mu radośnie. – Miłego dnia.

Po tych słowach rozłączyłam się już na dobre i zeszłam na dół, by pomóc pani Ericie w gotowaniu. Co prawda Sydney płaciła jej za nasze posiłki, ale lubiłam z rozmawiać z tą kobietą.

Do końca dnia byłam już w dobrym humorze.

Kolejne trzy dni wyglądały podobnie: o świcie jadłam z bratem śniadanie, a potem wypływaliśmy na spot, gdzie obserwowałam, jak on łapie fale. Swell urósł do monstrualnych rozmiarów, przez co siedząc na line-upie, czułam się jak na rollercoasterze. Co kilkanaście sekund żołądek podchodził mi do gardła, ponieważ wznosiłam się o parę metrów razem z przechodzącą pode mną falą, a chwilę później gwałtownie opadałam. Dobrze, że nie miałam choroby lokomocyjnej.

Po parogodzinnej sesji wracaliśmy na obiad, który gotowała nam pani Erita, zawsze odpowiednio zbilansowany pod sportowców. Następnie wracaliśmy na fale. Mnie to nie męczyło (przynajmniej nie fizycznie), bo tylko sterczałam tam bezczynnie, za to Troy tyle padlował, że wieczorami nie miał już siły. Rozciągał się tylko oraz wykonywał ćwiczenia, które utrzymywały go w formie, a potem padał do łóżka niczym kłoda i nic nie było w stanie go zbudzić aż do rana.

Dopiero czwartego dnia odpuściłam poranną sesję. Po pierwsze, wyjątkowo chciało mi się spać. Po drugie, nie byłam gotowa na spotkanie z Tobiasem, który przyleciał na Tahiti poprzedniej nocy. Wiedziałam, że na bank spotkalibyśmy się na spocie, a nie miałam ochoty na wykład o pokonywaniu barier w głowie – nie kiedy byłam w swoim porannym humorze. Początkowa ekscytacja nowym miejscem zdążyła już ze mnie wyparować, przez co po przebudzeniu znów chciałam strzelić sobie w łeb (a jak nie sobie, to Bogu ducha winnym osobom postronnym, które ważyły się zbyt głośno oddychać w mojej obecności). Poszłam za to na plażę z czytnikiem, żeby nie nudzić się w czterech ścianach.

Po trzech godzinach leżakowania pod palmami dostałam wiadomość. Gdy zobaczyłam, kto ją przysłał, odblokowałam nerwowo telefon.

Stalker: Wróciłem z surfa, był zajebisty warun

Stalker: Spotkałem Troya

Stalker: Powiedział, że zostałaś w domu, żeby się wyspać

Stalker: Serio, Paris? Obiecałaś, że będziesz siedzieć na falach

Wywróciłam oczami. Odłożyłam czytnik i odpisałam:

Paris: Dzisiaj obserwuję je z brzegu

Stalker: Nie no, fenomenalna taktyka, sędziowie z pewnością ją docenią

Stalker: Wpadnij do mnie

Uniosłam brwi, zaskoczona tą propozycją. Sekundę później Tobi udostępnił mi swoją lokalizację, a niebieska kropka migała zaledwie pół kilometra dalej.

Stalker: Tylko nie wcześniej niż za kwadrans, bo muszę się umyć. Chyba że masz ochotę posterczeć na werandzie, to zapraszam, mam hamak

Stalker: Albo zostawię ci otwarte drzwi

Stalker: Przyjdziesz?

Zastanawiałam się przez chwilę.

Paris: Przyjdę

Nosiło mnie od bezczynnego siedzenia z czytnikiem. Moje ciało łaknęło ruchu, więc każda okazja do spaceru była dobra. Natychmiast wstałam z leżaka. Coś się we mnie ścisnęło na myśl o spotkaniu z Tobiasem, ale codziennie na spocie przeżywałam znacznie większy stres, więc bez problemu to olałam i ruszyłam do domu. Tam pochyliłam się nad walizką i wygrzebałam z niej krótki kombinezon ze zwiewnego materiału, a potem narzuciłam go na bikini. Zostawiłam plażową torbę, włożyłam kalosze i z samym telefonem komórkowym w kieszeni poszłam do Tobiasa. W końcu wyszło trochę słońca, ale i tak wszędzie było błoto.

Dziesięć minut później weszłam przez otwartą bramę na wielką posesję pełną tropikalnej roślinności. Z przodu działki stał zwyczajny duży dom, w którym zapewne mieszkał właściciel, a z tyłu, tuż za trawiastym polem do siatkówki, dostrzegłam rządek siedmiu małych drewnianych bungalowów. Zerknęłam na wiadomości od Tobiasa. Nie napisał, który domek jest jego, ale wszystkie z wyjątkiem jednego stały puste, więc wiedziałam, dokąd się udać. Zdjęłam kalosze i w samych skarpetach weszłam po dwóch drewnianych stopniach prowadzących na werandę.

Tobi musiał usłyszeć moje kroki, bo stanął w drzwiach i oparł się o framugę. Nosił ciuchy z Vansa i wyglądał tak surfersko, jak to tylko możliwe.

– Jesteś tu od dziesięciu dni, a nie złapałaś ani jednej dobrej fali? – Uniósł oceniająco brwi.

– Tak wyszło – mruknęłam, zaplatając ręce na piersi.

– Jesteś zawodniczką Trasy Mistrzów i nie złapałaś ani jednej porządnej fali? – powtórzył, na co tylko wzruszyłam ramionami. – Chyba nie muszę ci mówić, że jeśli się nie ogarniesz, to możesz zapomnieć o finałach.

Spojrzałam na niego ostro.

– Przyszłam tu na wykład w drzwiach czy wpuścisz mnie do środka?

Odsunął się, bym mogła przejść, a wtedy przestąpiłam przez próg i rozejrzałam się po miniaturowym domku. Miał rozmiar dużego pokoju, ale architektowi jakimś cudem udało się wcisnąć tu niewielką kuchnię, za nią rozkładaną kanapę ze stolikiem i telewizorem naprzeciwko, szafę oraz odrębne pomieszczenie, które musiało być łazienką.

– Ciasne, ale własne – podsumował chłopak, po czym zgarnął pościel z kanapy i ustawił oparcie do pionu. – Siadaj.

Tak też zrobiłam. On w tym czasie wyjął z lodówki kanapkę, która wyglądała, jakby kupił ją poprzedniego wieczoru na stacji benzynowej, po czym usiadł na stołku i zapytał:

– Chcesz kawałek? Zaoferowałbym ci coś lepszego, ale nie byłem jeszcze w sklepie.

– Nie, dzięki. Ta kanapka wygląda, jakby ktoś ją już raz zjadł.

Tobi wziął wielkiego gryza.

– I tak też smakuje, ale jestem zbyt głodny, by wybrzydzać – skwitował z pełnymi ustami. – Są tu w ogóle jakieś sklepy albo knajpy?

– Jest jeden mały sklepik, warzywniak, pizzeria otwierana wyłącznie w weekendy i mała knajpka z lokalnym żarciem. Po cokolwiek więcej trzeba jechać do miasta.

– Czyli nic się nie zmieniło – podsumował, po czym wrócił do jedzenia, a ja gapiłam się w ściany.

– Całkiem niezły ten bungalow – rzuciłam w końcu. – Może następnym razem skorzystam z propozycji Owena. Dzielenie pokoju z Troyem wydawało się super pomysłem, dopóki nie zaczął chrapać. Dzisiaj w nocy musiałam go trzepnąć poduszką chyba z dziesięć razy, żeby się w końcu obudził i przewrócił na bok. Na szczęście mamy przemiłych hostów, a pani Erita świetnie gotuje. Gdyby zobaczyła twoją kanapkę, toby cię zaciągnęła do nas na obiad.

Tobi spojrzał na mnie poważnie.

– Ty mi lepiej opowiedz, jakim cudem nie złapałaś ani jednej dobrej fali, skoro ja złapałem dwanaście za co najmniej siódemkę, a jestem tu od niecałej doby.

Opadłam na kanapę.

– Mówiłam ci już – przypomniałam niechętnie. – Boję się.

Popatrzył na mnie badawczo, po czym sięgnął po telefon i sprawdził prognozę surfingową.

– Od jutra fale będą już mniejsze. Jeśli z tobą pójdę, obiecujesz spróbować coś złapać?

– Już nieraz próbowałam – odparłam, wbijając wzrok w dłonie. – Zawsze w ostatniej chwili rezygnuję, bo spadek jest za duży.

– A gdybym cię popchnął, tobyś stanęła na nogach czy spadła jak wór cementu prosto w rafę?

Uniosłam wściekły wzrok na Tobiasa.

– Nawet o tym nie myśl.

– Dobra, nie będę próbował – odparł, choć nawet na sekundę nie oderwał ode mnie badawczego spojrzenia. Żuł przy tym kęs kanapki. – Kiedy przylatuje twój trener?

– Za dwa tygodnie, razem z Chase’em – westchnęłam.

– Co? Nie możesz czekać dwóch tygodni na złapanie fali!

– Uwierz, że jestem tego świadoma.

– Jutro o świcie idziemy na spot i będziemy na nim siedzieć, aż uznam, że zrobiłaś progres – zarządził, po czym stanął przy zlewie i wsadził talerz pod strumień wody, by zmyć okruszki.

– Troy mówił to samo, a potem ze mną zwariował.

– Jeżeli nie zwariowałem jeszcze sam ze sobą, to uwierz, że nie zwariuję i z tobą – zapewnił, odkładając naczynie na suszarkę. Potem usiadł obok mnie, włączył telewizor i uruchomił YouTube. – Zacznijmy od teorii. Przyda ci się.

Siedziałam u Tobiego do wieczora, a on włączał filmik za filmikiem i tłumaczył zachowanie miejscowej fali, aż w końcu wiedziałam już wszystko, czego dało się dowiedzieć z internetu. Dalej przerażała mnie wizja kolejnego dnia, ale po raz pierwszy poczułam, że może jednak sobie poradzę.

– Skąd ty to wszystko wiesz? – zapytałam Tobiasa. Byłam pod wrażeniem jego wykładów.

– Mówiłem ci już, że kiedyś tu surfowałem – odparł, nie wyjaśniając niczego więcej. – Jesteś pewna, że nie chcesz, żebym cię odprowadził?

Włożyłam kalosze, gotowa wracać do siebie.

– Umiem chodzić i nie potrzebuję niańki – powiedziałam.

– Ale może chcesz towarzystwa?

Patrzyłam na niego przez dłuższą chwilę i choć niechętnie przyznałam przed sobą, że fajnie by było, gdyby mnie odprowadził, to moja duma i przesadna wręcz skłonność do niezależności nie pozwalały mi się odezwać.

Mimo ciszy Tobias włożył buty, wyszedł z domku i zamknął za nami drzwi. Po raz pierwszy ucieszyłam się, że tak świetnie mnie znał. Gdy stanął przy mnie z rękami w kieszeniach, drgnął mu kącik ust.

– Prowadź – powiedział. – Muszę poznać tę panią Eritę i wybłagać ją o jakiś obiad, bo jeśli mam jeść kanapki z gotowca do końca wyjazdu, to sam sobie przywalę kijem w łeb.

Podążyliśmy ku wyjściu z posesji.

– Bejsbolowym czy do golfa? – zaśmiałam się pod nosem.

O dziwo, Tobias też parsknął.

– Jeśli weźmiesz jutro jakąś falę, to pozwolę ci wybrać.

– Kusząca propozycja.

– Tak myślałem.

* * *

koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji

You&YA

MUZA SA

ul. Sienna 73

00-833 Warszawa

tel. +4822 6211775

e-mail: [email protected]

Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl

Wersja elektroniczna: MAGRAF sp.j., Bydgoszcz