Chiny. Wielki skok w mgłę - Gabriel Grésillon - ebook

Chiny. Wielki skok w mgłę ebook

Gabriel Gresillon

3,9

Opis

W końcu Chiny zrobiły swój Wielki Skok, choć w sposób, który raczej wzburzyłby Wielkiego Sternika. Dziś Państwo Środka to druga co do wielkości gospodarka na świecie, największy eksporter, „wschodząca” potęga, z bogacącą się klasą średnią i szczelnie zamkniętym systemem politycznym odziedziczonym po epoce komunizmu. 
Te same Chiny grzęzną jednak w coraz głębszej mgle niepewności. Wzrost jest bezsporny, ale jakim kosztem? Swobodny dostęp do dóbr – zgoda, lecz za jaką cenę? Rozwój – nie ma wątpliwości, czy jednak aby na pewno pokojowy?
Wadliwy system finansowy, koncentracja władzy, zabójczy miejski smog, pułapka średniego dochodu, zanieczyszczenie wód i gleb, ograbiane i pacyfikowane mniejszości, drastyczne nierówności społeczne – cały obecny model Państwa Środka się chwieje. Dodajmy do tego agresywną politykę zagraniczną, próby kontroli mediów również poza granicami swego państwa, jawne kontestowanie wartości demokratycznych i praw jednostki.
Istnieje chińskie zagrożenie − twierdzi Gabriel Grésillon, wieloletni korespondent z Pekinu − i wszyscy musimy być tego świadomi.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 289

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,9 (10 ocen)
3
4
2
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




CZĘŚĆ PIERWSZAZimne poty kolosa

1Państwo ekokłamca czyli zejście do ekologicznego piekła

I znowu klapa. Na początku zimy przełomu lat 2013/2014 wszyscy mieszkańcy regionu pekińskiego dali się nabrać i uwierzyli. Niemal czterdzieści milionów ludzi, jeśli liczymy tylko mieszkańców stolicy i ich sąsiadów z portowego miasta Tiencin, odetchnęło głęboko z nadzieją. Każdy z nich podchodził do zbliżającej się pory chłodów z mieszaniną rezygnacji i wzbierającej złości. Trauma „aeropokalipsy”[1] ze stycznia 2013 roku wciąż była obecna w głowach wszystkich. Na razie jednak nic podobnego nie miało miejsca. Oczywiście pod koniec września pojawiła się nagła fala szarzyzny, przyprawiająca o szaleństwo detektory zanieczyszczeń. Na twarzach pekińczyków dawało się niemal wyczytać pełen urazu żal – „O nie, to już…?”. Lecz później, prawdziwy chiński cud, w dniu święta narodowego, około godziny szóstej rano w przestworzach rozległo się kilka potężnych wybuchów. Natychmiast rozpętała się ulewa, a kilka godzin później – objawiło się nieskalane niebo. Wszystko gotowe na kolejną piękną defiladę…

Od tamtej pory mierniki łaskotało 100 a nawet 200 mikrogramów cząstek pyłu na metr sześcienny, nie więcej. Drobiazg… pod warunkiem, że nie zważamy na zalecenia Światowej Organizacji Zdrowia (WHO). Jej eksperci, tkwiący daleko i zawsze gotowi wszcząć alarm, sugerują nam, by nie wystawiać się na kontakt z powietrzem o stężeniu większym niż 25 mikrogramów na metr sześcienny dziennie. W Paryżu ogranicza się prędkość na peryferiach, kiedy wskaźnik przekracza poziom 50. Lecz 50 mikrogramów czego? Czegoś, co nosi nazwę PM2,5, znaną każdemu Chińczykowi, od bankiera po robotnika, od gosposi po licealistę. Substancji o wielkości mniejszej niż 2,5 mikrona, noszących często barbarzyńskie nazwy. Siarczany tego, azotany owego, szczypta amonu czy kwasu – te apetyczne stworzenia kochają nas tak bardzo, że pędzą, by zagnieździć się w naszych najdalszych pęcherzykach płucnych i okazują nam dozgonne uczucie. Z tą drobną różnicą, że skracają życie. W Pekinie dzień, kiedy wskaźnik spada poniżej 50 jest świętem. Wypuszcza się na dwór dzieci i delektuje tym momentem łaski.

Wskaźniki sytuujące się na poziomie między 100 i 200 oznaczają, że zanieczyszczenie jest faktem, doskonale namacalnym, ale dającym się przeżyć, jeśli jest się zaprawionym w boju wojownikiem, w jakiego zamienił się mieszkaniec Pekinu. Nawet jeśli ten mieszkaniec to francuski uczeń, który przyswoił już sobie miejscowe wyrażenie „Dziś zanieczyszcza się”. Uczymy się nawet je lubić, porównując z tym, co muszą znosić inni. Październik: Harbin, miasto na dalekiej północy duszące się pod naporem 900 mikrogramów na metr sześcienny! W środku dnia samochody jeżdżą z kompletem włączonych świateł. Miasto jest jak sparaliżowane. Niczym żołnierz, który właśnie usłyszał świst przelatującej koło ucha kuli, mieszkaniec Pekinu waha się między perwersyjną radością ocaleńca a grozą myśli, że to tylko odroczenie wyroku. Listopad i grudzień: tym razem dusi się Szanghaj. Och, doprawdy, to tylko 300 czy 400 mikrogramów, nie ma czym zawracać sobie głowy. Ale dla Szanghaju, korzystającego na ogół z oczyszczających wiatrów morskich, to ponury wynik. I końcówka stycznia – terakotowa armia z Xi’anu wita chiński nowy rok zdumiewającym osiągnięciem: właśnie przekroczono poziom tysiąca mikrogramów na metr sześcienny! W Pekinie nie jest jeszcze najgorzej. Niemal niewiarygodne.

I hop! – trzy tygodnie później, po tym, jak Pekinowi udało się prześlizgnąć między cząsteczkami, stolica znowu budzi się w piekle. Piekle? Słowo może wydawać się za mocne, ponieważ, o ile zmuszamy się, by o tym nie myśleć, życie ze wskaźnikami zanieczyszczenia między 400 a 600 jest możliwe. Lecz w tym szkopuł – myśli się tylko o tym. Bo też i mówi się wyłącznie na ten temat. W biurze, restauracji, szkole – wszędzie słychać pomruki wściekłości. Jak nie wpadać w przerażenie w obliczu tego zagęszczenia, powietrza tak gęstego, że zdaje się nieomal dotykalne? Jak zachować buddyjski spokój pośród wszystkich tych wyziewów węgla i niedających się określić substancji o zapachu przywodzącym na myśl płonące opony? W widoczności ograniczonej do kilkudziesięciu metrów? Gdzie się podziała wieża Guo Mao, wznosząca się w samym sercu dzielnicy biznesowej i wyższa niż nasza wieża Eiffla? I skąd się biorą te nawracające bóle głowy i zadyszka pojawiająca się przy najmniejszym wysiłku?

Trzeba jednak żyć dalej. Sposób numer jeden: zaopatrzyć się w urządzenia oczyszczające powietrze. Jeśli jeszcze tego nie uczynili, ci, co mogą sobie na to pozwolić pędzą do sklepów. Lecz oddychanie ma swoją cenę: na wyposażenie małego pokoju trzeba wydać przynajmniej 250 euro. Luksus klasy średniej… Wszystkim innym pozostają maseczki chroniące przed zanieczyszczeniem. Wielką nowością późnolutowego szczytu, który potrwa około dwóch tygodni, stało się upowszechnienie tego nowego modnego dodatku. Białe, czarne lub wielobarwne. Bawełniane, plastikowe lub z kauczuku. Z zaworem à la Darth Vader lub bez. Wyraźnie nawiązujące stylem do „wojny okopowej” dla najbardziej wyrafinowanych. Trzeba naprawdę złej woli, by udawać, że w całym tym bogactwie nie można znaleźć czegoś dla siebie. Chodząc ulicami widzi się istny pokaz mody! Autoportrety, czyli „selfies”, to klasyka – każdy chce zapisać ten na poły retro, na poły futurystyczny look, przywodzący na myśl apokaliptyczne opowiadania science fiction. I wzbudzić niemałą trwogę u odległych przyjaciół, wysyłając im ten stereotypowy obrazek.

Jeśli wierzyć oficjalnym statystykom, 15 procent terytorium Chin dusi się pod gigantyczną masą smogu. Jeśli uporczywa legenda głosi, że Wielki Mur można dostrzec z Księżyca, jest pewne, że ta chmura pyłu jest doskonale widoczna z satelity. Ogromna narośl na państwie cudownego wzrostu.

Przyczyny? Z jednej strony rozwój transportu samochodowego. W 2013 roku w Chinach upłynniono dwadzieścia milionów samochodów. Między rokiem 2000 i 2010 ten segment rynku wzrósł dwudziestokrotnie. Przewiduje się, że w roku 2015 po stolicy będzie jeździło sześć milionów samochodów i to mimo podjętych ostatnio środków, mających ograniczyć sprzedaż. Dla porównania – w roku 2004 było ich dwa miliony. Kiepsko oczyszczona benzyna wydziela przy spalaniu między innymi szkodliwe osady. Nie bez winy jest też węgiel. To on jest źródłem 70 procent energii w Chinach i 80 procent tamtejszych dostaw prądu. I znowu nie jest to najlepsze rozwiązanie pod względem ekologicznym. Tak w ogóle Pekin otacza cała masa zakładów przemysłowych, które wypuszczają tyle zanieczyszczeń, ile tylko zechcą. Uwięzione między górami powietrze stoi. Sytuacja pogorszyła się na tyle, iż szanghajska Akademia Nauk Społecznych stwierdziła, że życie w stolicy jest „na granicy znośności”. Ocenę tę natychmiast ocenzurowano w mediach, było jednak za późno – szkody w umysłach zdążyły się dokonać.

Pekin nie ma jednak monopolu na powietrze nienadające się do oddychania. Wspólne badanie Azjatyckiego Banku Rozwoju i pekińskiego Uniwersytetu Tsinghua pozwoliło ustalić, że wśród dziesięciu miast o najbardziej szkodliwej atmosferze, siedem należy do drugiej co do wielkości gospodarki świata. Nowy chiński rekord! Jest jednak jeszcze gorzej: wśród pięciuset największych chińskich miast tylko jedna setna może się poszczycić powietrzem o jakości zgodnej z normami WHO[2].

Nikt już nie wątpi w szkodliwość mikrocząsteczek. O ile nie mają skłonności masochistycznych, Chińczycy starają się nie dać przytłoczyć badaniom podejmującym próbę oceny otaczającego ich niebezpieczeństwa. Wszystkie one mrożą krew w żyłach. Poprzestaniemy zatem na statystykach przygotowanych przez międzynarodowy zespół pod kierownictwem amerykańskiej Akademii Nauk. Według nich długość życia jest krótsza o pięć i pół roku na północy Chin, gdzie od czasów Mao ludność ma prawo do ogólnodostępnego ogrzewania i gdzie w związku z tym wszystko tonie w dymie spalanego węgla[3]. Choroby układu krążenia występują tu dużo częściej. Związek z wystawianiem się na działanie spalin węglowych nie ulega wątpliwości. Szacuje się, że zanieczyszczenie powietrza spowodowało w 2010 roku milion dwieście tysięcy przedwczesnych zgonów w Chinach. W ciągu trzydziestu lat liczba zgonów z powodu raka płuc wzrosła pięciokrotnie. W 2012 roku na milion pięćset dziewięćdziesiąt tysięcy przypadków śmierci, jakie choroba ta spowodowała na całym świecie, ponad jedna trzecia miała miejsce w Chinach. Co zaskakujące, problem ten dotyka nie tylko ludzi. Według niektórych naukowców chińska produkcja rolna spadła, ponieważ zanieczyszczenia powietrza zmniejszają intensywność nasłonecznienia, a to szkodzi zachodzącemu w roślinach procesowi fotosyntezy.

Nie można już dłużej unikać tego tematu, a władze nie mogą dłużej udawać. Ma Jun, dyrektor Instytutu Spraw Publicznych i Środowiska, jest jedną z bardzo nielicznych medialnych osób uosabiających walkę z zanieczyszczeniem środowiska. Wypowiada się w stanowczy sposób: „Dziesięć lat temu dla znakomitej większości Chińczyków absolutnie priorytetowe znaczenie miał rozwój gospodarczy. Dzisiaj jest to zanieczyszczenie”. Potwierdzenie tego niepokoju przyniosło studium amerykańskiego ośrodka badań Pew – zanieczyszczenie powietrza i wody należy do pięciu tematów, które najżywiej obchodzą Chińczyków.

Ewolucja wydaje się oczywista, zważywszy na pogorszenie sytuacji w tak krótkim okresie. Jednak odzwierciedla ona także pewną zmianę mentalności. Po latach zaprzeczania i publikowania w oficjalnej prasie artykułów relatywizujących wpływ PM2,5 na zdrowie, w końcu władze stolicy zostały zmuszone do pójścia w ślady ambasady Stanów Zjednoczonych, która ma czelność prezentować stale na swojej stronie internetowej wskaźnik PM2,5. Uczyniły to jednak nie bez odrazy. Na początku gest ten postrzegano wyłącznie w kategoriach amerykańskiej prowokacji. Waszyngton miał jednak argument nie do odparcia: w publikowaniu tej informacji chodzi wyłącznie o ochronę własnych obywateli mieszkających w Pekinie. Z całą pewnością nie ma to nic wspólnego z mieszaniem się do chińskiej polityki…

Przyciśnięte do muru tą niemożliwą do zniesienia obcą ingerencją oraz rosnącą świadomością własnych obywateli, władze miejskie Pekinu musiały w końcu zgodzić się na publikowanie własnego wskaźnika. Od tej pory każdego dnia, korzystając ze specjalnej aplikacji, można rzucić okiem i porównać na bieżąco oba wskaźniki. I − dziwna sprawa – cyfra chińska jest często niższa od tej amerykańskiej.

Nie ma bowiem co ukrywać – zanieczyszczenia środowiska stały się kwestią polityczną. Premier Li Keqiang zaangażował się w wypowiedzenie im bezlitosnej „wojny”. Stojąc przed trzema tysiącami przedstawicieli chińskiego ludu – którzy, rzecz jasna, nie są wybierani głosami obywateli tylko wyznaczani przez partię – ten uchodzący za jednego z najbardziej liberalnych ludzi w łonie aparatu państwa, nie krył chęci stawienia czoła tej istnej pladze. Zresztą Pekin mnoży inicjatywy idące w tym kierunku, odblokowuje budżety, by poprawić jakość powietrza, zamyka powodujące zanieczyszczenia fabryki i zalewa świat komunikatami o działaniach podjętych, by uporać się z problemem.

Jest jednak pewien szkopuł. „Ochrona zasobów naturalnych, od których człowiek pozostaje zależny […] jest strategicznym celem i fundamentalną polityką narodową Chin” – czytamy w raporcie pochodzącym z… 1997 roku. Można by też przypomnieć jedenasty plan pięcioletni, obejmujący lata 2006−2010, a uchwalony w roku 2005, który kładł nacisk na rozwój zarazem zrównoważony i szanujący środowisko naturalne. Można by w kółko odtwarzać, choć byłoby to okrutne, wszystkie te fragmenty wystąpień, w których były premier Wen Jiabao, co roku obiecuje tym samym przedstawicielom ludowym zieleńsze państwo i gospodarkę służącą człowiekowi. Można by w końcu, lecz byłoby to już grubą przesadą, przypomnieć sobie nazwę planu zainicjowanego na przełomie wieków, w perspektywie igrzysk olimpijskich w 2008 roku: „Beijing Blue Sky”.

Jeśli zanieczyszczenie stało się tematem politycznym, to dlatego, że uosabia, być może bardziej niż jakakolwiek inna plaga chińska, utratę wartości słowa oficjeli. Na planie przemysłowym Chiny zbudowały sobie pozycję – jeśli coś postanowią, wprowadzają w czyn. Jednak w kwestii środowiska naturalnego kraj ten odznacza się permanentną bezczynnością. Może masowo dotować energie odnawialne i stać się budzącym postrach producentem paneli słonecznych i turbin wiatrowych. Nie udaje mu się jednak powstrzymać straszliwej degradacji jakości swojego powietrza, ziemi i wód.

Według Ma Juna należy „przede wszystkim zabrać się za zanieczyszczenia atmosferyczne, gdyż walka ta ma potężną moc jednoczenia ludzi”. Niezależnie od tego, czy jesteś bogaty czy biedny, nie zdołasz uciec przed otaczającym cię powietrzem. Zamożny człowiek interesów może jeść produkty ekologiczne, pić butelkowaną wodę i ewentualnie dwa razy do roku wysyłać rodzinę, by pooddychała czystym, morskim powietrzem Sanya, na południowej chińskiej wyspie. Lecz gdy tylko wytknie nos na zewnątrz, jest równie bezbronny, co wędrowny robotnik. Jednakże Ma Jun uprzedza: „Musimy natychmiast dołączyć do tego inne tematy – zanieczyszczenie wód i gleb, ponieważ jeśli będziemy opieszali, rozwiązanie tych problemów będzie nieskończenie bardziej kosztowne i skomplikowane”.

I zaprawdę jest co robić. Chińskie wody? Zapytajcie Deng Feia, co o tym sądzi. Ten były dziennikarz jest dziś internetowym aktywistą o wyglądzie gwiazdy rocka. Rozliczne asystentki tłoczą się wokół niego, już to ładując jego iPhona, już to donosząc mu napoje, kiedy ten opowiada o swojej walce. Kiedy zobaczył w blogosferze zdjęcia studni, w których woda miała podejrzany kolor, poprosił internautów, by przysyłali mu zdjęcia zrobione we własnej okolicy i pomogli nakreślić mapę problematycznych miejsc. Operacja „Pokażcie mi brudną rzekę” była jednym z najbardziej udanych happeningów w sieci – dzięki potędze mediów społecznościowych właściwie zewsząd napłynęły do niego przejmujące obrazy, pokazujące skalę problemu. Zebrał je, a następnie sam opublikował, żeby wywrzeć presję na lokalnych władzach. „Początkowo byłem zdumiony sukcesem operacji, ale natychmiast poczułem wściekłość, ponieważ wszyscy ludzie żyjący w pobliżu tych wód zaczną chorować, to pewne jak w banku. Zajmują zbyt niską pozycję w społeczeństwie, by mogli walczyć”, ocenia Deng Fei.

Akurat w kwestii chorób Deng Fei ma wiele do powiedzenia. To on jako pierwszy badał sprawę „rakowych wiosek”. Władze przez długi czas walczyły z tą nazwą, lecz w końcu państwowa agencja Xinhua postanowiła użyć jej w jednym ze swoich artykułów. Społecznościami tego typu usiany jest cały kraj, zwłaszcza zaś jego wschodnia część. Ich cecha wspólna: budzący grozę wskaźnik zachorowalności na raka… i fabryki, wydzielające substancje, o których nikt nie potrafi powiedzieć, czym są. Ile takich jest? Co najmniej dwieście czterdzieści siedem, odpowiada chiński student, który badał ten temat, ograniczając się do zbierania oficjalnych danych. Od tamtej pory Xinhua zdobyła się na odwagę, by stwierdzić, że może ich być ponad czterysta.

Często przyczyną są ścieki wypuszczane przez fabryki. W jednym przypadku chodzi o sto ton martwych ryb, zebranych w rzece płynącej przez prowincję Hubei. Amoniak osiągnął taki poziom, że pokonał wodę. W innym jest to badanie wykazujące, że dwadzieścia milionów Chińczyków jest narażonych na działanie niebezpiecznych ilości arszeniku poprzez wody gruntowe. W Szanghaju dopływ rzeki Pudong zmienia kolor na jaskrawoniebieski. Tuż pod bokiem jest historia przedsiębiorcy z prowincji Zhejiang, który rzucił wyzwanie lokalnym władzom. Nie rozpoznając już rzeki, u brzegów której wychował się, zaproponował szefowi biura ochrony środowiska 200 tysięcy juanów, jeśli tylko ten odważy się zażyć w niej dwudziestominutowej kąpieli. Kilka dni później podobna oferta 300 tysięcy juanów pojawiła się w innym regionie. Ani w jednym, ani w drugim przypadku nikt nie podjął wyzwania. A czy superbohaterski policjant, którego ochrzczono mianem Muscle Zhang, żałował swego aktu odwagi, gdy rzucił się w toń, by ratować topiącą się nastolatkę, która próbowała popełnić samobójstwo? Kilka godzin później chwyciły go bóle głowy i wymioty, trafił do szpitala, gdzie zdiagnozowano u niego bardzo poważne zakażenie płuc. Wszystkie te historie krążą, rzecz jasna, w internecie.

I na koniec: okazało się, że wśród dopływów głównych rzek Chin, zbadanych przez tamtejsze Ministerstwo Środowiska, niemal jedna trzecia toczy wody, które są niebezpieczne już przy zwykłym zetknięciu ze skórą. Jako głównego winowajcę wskazuje się zakłady przemysłowe, lecz przy bliższym zbadaniu może się to okazać niesprawiedliwe wobec rolnictwa, na którym spoczywa być może co najmniej równie duża odpowiedzialność. Oficjalne badanie z 2010 roku dowiodło, że nawozy mają jeszcze bardziej szkodliwy wpływ na chińskie wody niż odpady przemysłowe. Co z pewnością nie było żadną nowiną dla działaczy Greenpeace’u. Ta pozarządowa organizacja właśnie wyliczyła, że Chiny zużywają 35 procent wszystkich nawozów azotowych stosowanych na całym świecie[4]. Oznacza to, że zużycie nawozów w tym kraju przekracza potrzeby o 40 procent.

W rolnictwie chodzi zresztą nie tylko o produkty chemiczne. Odpady organiczne również zasługują na baczną uwagę. Cały świat odkrył je wiosną 2013 roku w jednym z tych felietonów, które budzą zachwyt mediów dzięki niesamowitemu połączeniu grozy i tajemnicy ze szczyptą absurdu, który jest smaczkiem Chin. Któż nie słyszał o wieprzowych tuszach unoszących się na wodach przepływającej przez Szanghaj rzeki Huangpu? Internauci mieli ubaw po pachy, szydząc z tej sprawy. Zważywszy, że był to czas, gdy sukcesy święcił film Życie Pi (Life of Pi) zręczni użytkownicy Photoshopa przerabiali plakat hollywoodzkiej superprodukcji na podejrzane „Life of Pig”, czyli „Życie Świnki”: mężczyzna na barce wiosłuje pośród unoszących się na wodzie świń. Było też doskonale zmontowane zdjęcie przedstawiające wędkarza trzymającego w ręku stworzenie o ciele ryby i głowie wieprzka. Mutant genetyczny w wodach rzeki Huangpu? Zza dawki humoru celnie wyziera jednak strach. Koniec końców nikt bowiem nie zna ani dokładnej liczby pływających tuszy, ani ich pochodzenia. Czy było ich – jak chce wersja oficjalna – dziesięć tysięcy? Czy może raczej szesnaście tysięcy, jak mówią niezależne szacunki? I przede wszystkim – co się stało? Według najbardziej przekonującej hipotezy było to pokłosie udanego nalotu policji, która rozpracowała siatkę zajmującą się zakupem martwych zwierząt, by następnie przerobić je na produkty spożywcze. Zamknięcie części tego lukratywnego biznesu miało sprawić, że dziesiątki hodowców znalazło się w kłopocie, nie mogąc spalić zalegających martwych zwierząt. Przewóz ciężarówką na brzeg rzeki był o wiele prostszy…

Prawda czy fałsz? Nikt tego tak naprawdę nie wie. I to właśnie jest jedna z najciemniejszych stron chińskiego kryzysu ekologicznego. Trzeba przyznać, że władze centralne robią niezaprzeczalny wysiłek, by pod wieloma względami zapewnić przejrzystość – publikują dane na temat zanieczyszczeń atmosferycznych w wielu miastach oraz emisji wydzielanych przez część fabryk. Jednak złe nawyki trudno wyplenić. Masa pływających świńskich zwłok jest doskonałą ilustracją tego niewiarygodnego talentu, którym błyszczą niektórzy chińscy oficjele przy okazji komunikacji kryzysowej. Minister spraw obywatelskich Li Liguo, który występował na konferencji prasowej dokładnie w czasie niezwykłego połowu, zasługuje na miejsce na podium w swojej kategorii. Kiedy jeden z dziennikarzy zadał pytanie na ten temat, niewzruszony przedstawiciel państwa wolał mówić o wadze zapewniania ludności wysokiej jakości usług socjalnych, zwłaszcza w zakresie… ceremonii pogrzebowych. „Są dwa rodzaje usług pogrzebowych” – wyjaśnił, po czym zagłębił się w technicznych szczegółach. Czarny humor? Nawet nie. Ordynarne odwrócenie uwagi. Nie ma potrzeby dodawać, że ani przez moment występujący na konferencji Li Liguo nie poruszył jedynej kwestii wzbudzającej zainteresowanie w całych Chinach.

Bez trudu można znaleźć inne tego rodzaju przykłady. Pozostańmy przy pływających ciałach – w Lanzhou ujawniono, że każdego roku ponad sto ludzkich zwłok wyławia się z wód Żółtej Rzeki. Między rokiem 2008 a 2012 było ich czterysta siedemnaście. Li Lei, szef miejscowego biura ds. środowiska naturalnego, skomentował to tak: „Według naszych analiz, przeprowadzonych w ostatnich latach, jakość wody nie tylko pozostała na normalnym poziomie, ale w niektórych przypadkach nawet się poprawiła”. Faktycznie − rozkładające się zwłoki są niezwykle pomocne w oczyszczaniu wody.

Można też przypomnieć, że Pekin – wciąż mając na celu poprawę jakości powietrza – wydawał niekończące się komunikaty o szkodliwości grillowania. Koniec z sympatycznymi grillami na poboczu drogi! Drodzy muzułmanie z zachodniej części Chin, którzy utknęliście w stolicy – schowajcie swoje szaszłyki z jagnięciny i chwyćcie za miseczki ryżu! Wszyscy pekińczycy zostali wezwani na pomoc w tej wielkiej batalii. Dyrektor stołecznego biura spraw zagranicznych Zhao Huimin zachęcał swych rodaków do „współdziałania i pracy ramię w ramię z rządem w celu oczyszczenia powietrza”. Koniec też ze smażeniną – przyrządzanie jej wydziela zbyt wiele mikrocząsteczek. Po internecie niesie się szczery śmiech: pewien internauta, przywołując losowanie, które rządzi zakupem nowych samochodów w mieście, podpowiada: „A dlaczego by nie stworzyć loterii, w której stawką jest możliwość zakupu oleju do smażenia?”. Inny, nawiązując do wdrożonego w mieście naprzemiennego ruchu samochodowego, rzuca: „Pozwólmy na ciepłe posiłki w dni parzyste, a w nieparzyste − tylko zimne zakąski!”. Przywołajmy jeszcze jednego internautę, który naigrawa się z systemu wewnętrznych paszportów chińskich, czyli systemu meldunkowego hukou: „Niech ci, którzy nie mają pekińskiego meldunku lub nie płacili podatków pekińskim urzędom przez pięć kolejnych lat mają zakaz smażenia!”.

Nawet wypadki z zanieczyszczeniem powietrza w stolicy – które już nikogo nie śmieszą, a jeśli budzą jakiś śmiech, to bardzo gorzki – rodzą reakcje tak kompletnie nieadekwatne, że doskonale sprawdziłyby się w charakterze żartów primaaprilisowych. Niedawne szczyty stężenia cząsteczek stały się dla rzekomych ekspertów wojskowych okazją do sławienia zalet mgły w dziedzinie obronności: w przypadku ataku armii amerykańskiej, Chiny mają do dyspozycji kamuflaż, którego nie pokona nawet najnowocześniejszy laser! Dwukrotnie tego typu popisy krasomówstwa musiały być zmienione przez wpływowe media publiczne, zmuszone w efekcie do uderzenia się w pierś pod wpływem wzburzenia, jakie wywołały te paranoiczne bajdurzenia. Jak zauważył pewien internauta: „Nie potrzebujemy żadnych urządzeń do kamuflażu w obliczu amerykańskiej armii, wszyscy padniemy trupem zanim jeszcze nas zaatakują!”.

Na szczęście zdarza się, że gdy brak taktu graniczy z prowokacją, pojawiają się sankcje. W otaczającej Pekin prowincji Hebei, urzędnik odpowiedzialny za kwestie związane ze środowiskiem naturalnym komitetu powiatowego Cangxian doświadczył tego na własnej skórze. Kiedy z miejscowych kranów zaczęła płynąć brunatno-czerwona woda, wypowiedział się z całym sprytem, na jaki było go stać: „Kolor nie oznacza, że woda jest zanieczyszczona. Wiecie przecież, że kiedy gotuje się czerwoną fasolę, woda przybiera właśnie taki kolor”. Został zwolniony ze stanowiska, a fabryka chemiczna złożyła przeprosiny za wodę, która, jak się okazało, nie zawierała fasolek, za to mnóstwo zanieczyszczeń.

W obszarze „na ogół niesprawnej komunikacji” nie wszystko, niestety, jest komiczne. Czasem wolelibyśmy móc pośmiać się z absurdalnej deklaracji niż zderzać z ogłuszającą ciszą. W 2009 roku chińskie władze przeprowadziły zakrojone na szeroką skalę badanie jakości wody dostarczanej przez cztery tysiące oczyszczalni w całym kraju. Czy były zgodne z obowiązującymi normami? Wciąż czekamy na odpowiedź na to pytanie. Według krążących plotek co czwarta oczyszczalnia wody nie spełnia wymogów. Dziennikarze bardzo szanowanego w Chinach portalu Caixin sądzą, że w rzeczywistości niemal połowa oczyszczalni nie zdałaby egzaminu. Cytowany przez Caixin rządowy naukowiec zadowolił się lakonicznym stwierdzeniem „Sytuacja wciąż wymaga poprawy”. No comment.

To samo prawdopodobnie powtarza sobie Dong Zhengwei w kwestii jakości gleb: powinna ulec poprawie. Lecz jak bardzo? Ten pekiński adwokat zebrał całą odwagę, kiedy dowiedział się, że zapoczątkowany przez władze centralne w 2006 roku ogólnokrajowy audyt zakończono w 2010. Od 2013 roku pisał do najwyższych władz państwowych z prośbą o opublikowanie wyników tej mrówczej pracy. Odpowiedź: informacje te zostały zaklasyfikowane jako „tajemnica państwowa”. „Tajemnica państwowa? – wzburza się. Przecież nie mówimy o sprawach wojskowych czy związanych z bezpieczeństwem narodowym!”. Oczywiście, dodaje Dong Zhengwei, „nic tak nie służy podsycaniu podejrzliwości społeczeństwa – czyżby sytuacja była tak poważna, że nie mają odwagi o niej mówić?”. W końcu rząd zrozumiał, że milczenie sprowadza nań ryzyko. Wiosną 2014 roku postanowił więc zaprezentować najważniejsze wnioski płynące z przeprowadzonego audytu. Dowiedzieliśmy się wówczas, że niemal jedna piąta uprawnych ziem w Chinach jest zanieczyszczona. W klimacie pełnym wątpliwości natychmiast nasuwa się pytanie – czy prawda nie jest aby gorsza?

Jak w tej sytuacji patrzeć z apetytem na leżące na talerzu świeżo ugotowane warzywa? Powtarzające się skandale z żywnością, które raz po raz wstrząsają krajem, nie służą bynajmniej uspokojeniu. Od mleka w proszku z melaminą, które zabiło rzesze dzieci w 2008 roku, poprzez „wybuchające” w 2011 arbuzy, nafaszerowane substancjami chemicznymi, mającymi przyspieszyć ich wzrost, poprzez wykorzystywany do smażenia olej, poddawany recyklingowi przez mafię i sprzedawany jako świeży olej ryżowy, a w rzeczywistości zawierający kadm – metal ciężki o silnym działaniu toksycznym, po tilapię karmioną ludzkimi ekskrementami, fluorescencyjny popcorn, kurczaki przemalowywane na wołowinę i kaczkę sprzedawaną jako baraninę – przy czym w obu ostatnich przypadkach zmianę wyglądu mięsa uzyskiwano przy pomocy toksycznych operacji – wyobraźnia oszustów zdaje się nie mieć końca. Lista przytoczonych przykładów jest tylko nieskończenie małą próbką. Oglądany z tej perspektywy francuski skandal z koniną niemal budzi śmiech. Wystarczy, by zepsuć samopoczucie narodu, który dzieli z Francuzami niepohamowane zamiłowanie do dobrego jadła i długich rodzinnych posiłków.

Dopełnieniem tego ponurego obrazu jest kwestia zasobów wodnych. Zważywszy, że Chiny mają do dyspozycji – w przeliczeniu na mieszkańca – ilość odpowiadającą 28 procentom średniej światowej, dwie trzecie miast musi borykać się z ich brakiem[5]. W Pekinie sytuacja jest mówiąc szczerze dramatyczna – roczne zużycie przekracza o 71 procent zasoby, które nie przestają się kurczyć, podczas gdy liczba mieszkańców wciąż wzrasta. Ale władze centralne są sprytne – by pozbyć się problemu wyciągnęły z rękawa asa w postaci gigantycznego kanału, kierującego pokaźną część zasobów wodnych z południa kraju na północ. Przy czym zaprzeczają wprost istnieniu ogromnego ryzyka. Przedstawione ostatnio badanie dowodzi, że cztery z pięciu wielkich rzek zasilających ten kanał są zanieczyszczone. Jeśli chodzi o konsekwencje sejsmiczne, co można powiedzieć o dziele, które będzie przesyłało stale takie masy wody, ile toczy Sekwana w Paryżu, które na dodatek będą pokonywać ponad tysiąc kilometrów, przepływając między innymi pod Żółtą Rzeką? Nic nie przeraża Chińczyków! W końcu, w imię czego trzeba było pozbawić Południe cennego zasobu, mimo iż wszystko wskazuje na to, że susze nawiedzają często również tę część kraju?

Niezależnie od tego pod jakim kątem patrzymy na kwestie ekologiczne, ciarki przechodzą po plecach. Chiny źle gospodarują swoimi zasobami naturalnymi i pozwoliły, by na ich terytorium powstał gigantyczny ekologiczny zator. Oczywistość tego zjawiska rzuca się w oczy, gdy tylko poczuje się puls tego kraju. Zanim jeszcze spróbujemy postawić diagnozę, jedna rzecz jawi się jako pewna: przy takich zaburzeniach, pacjent musi być dotknięty poważną chorobą. To zresztą nie jedyny symptom zauważalny u chorego − jak zobaczymy później, na płaszczyźnie społecznej i politycznej oznaki patologii są równie wyraźne, ten jednak jest najbardziej rażący, a i społeczeństwo ma już dojmującą świadomość powagi sytuacji. I tym gorzej znosi oficjalną śpiewkę, która od 2005 roku obiecuje stworzenie „ekologicznej cywilizacji”. Jeśli bowiem Chiny miałyby stawać się ową cywilizacją szanującą środowisko, moglibyśmy zacierać ręce z radości: my, mieszkańcy innych państw rozwiniętych żylibyśmy wtedy w rajskim ogrodzie.

[1] * Ang. airpocalypse (przyp. tłum.).

[2] Por. zwłaszcza Jacky Huang, Seven cities in China listed among the ten most polluted cities in the world, chinahush.com, 29 stycznia 2013.

[3] Por. badanie amerykańskiej Akademii Nauk na stronie http://www.pnas.org/content/110/32/12936.abstract

[4] Badanie Greenpeace’u jest dostępne na stronie: http://www.greenpeace.org/canada/Global/canada/report/2010/8/Summary-En.pdf.

[5] Por. Horace Lu, Two thirds of Chinese cities face water shortages, shanghaiist.com, 17 lutego 2012.

Wydawnictwo Akademickie

DIALOG

 

specjalizuje się w publikacji książek dotyczących języków,

zwyczajów, wierzeń, kultur, religii, dziejów

i współczesności świata Orientu.

Naszymi autorami są znani orientaliści polscy

i zagraniczni, wybitni znawcy tematyki Wschodu.

Wydajemy także przekłady bogatej

i niezwykłej literatury pięknej krajów Orientu.

 

Redakcja: 00-112 Warszawa, ul. Bagno 3/219

tel.: (0 22) 620 32 11, (0 22) 654 01 49

e-mail: [email protected]

Biuro handlowe: 00-112 Warszawa, ul. Bagno 3/218

tel./faks: (0 22) 620 87 03

e-mail: [email protected]

http://www.wydawnictwodialog.pl

Serie Wydawnictwa Akademickiego DIALOG:

 

Języki orientalne

Literatury orientalne

Philologia orientalis

Skarby Orientu

Mądrość Orientu

Podróże - Kraje - Ludzie

Sztuka Orientu

Teatr Orientu

Świat Orientu

Dzieje Orientu

Języki Azji i Afryki

Być kobietą

Współczesna Afryka i Azja

Orientalia Polona

Vicus. Studia Agraria

Życie codzienne w miastach Orientu

Literatura frankofońska

Temat dnia

Literatura okresu transformacji

 

 

Prowadzimy sprzedaż wysyłkową