Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Czy doświadczone przez los rodzeństwo znajdzie klucz do rodzinnego szczęścia? Piętnastoletni Sam i jego autystyczny brat Avery nie mają łatwego życia. Porzuceni przez rodziców i najbliższych, schodzą na złą drogę. Sam stara się udźwignąć odpowiedzialność za siebie i brata, nie zawsze jednak dokonuje właściwych wyborów. By nie spać na ulicy, nastolatek włamuje się do mieszkań pod nieobecność właścicieli i pomieszkuje w nich do powrotu lokatorów. Pewnego dnia Sam trafia do domu nietuzinkowej, radosnej, nieco chaotycznej – ale przede wszystkim kochającej się rodziny. Nie spodziewa się, że tym razem to domownicy włamią się… do jego serca. „Chłopak, który okradał domy. I dziewczyna, która skradła jego serce” to wzruszająca, pełna odcieni szarości opowieść o niezachwianej sile rodzinnej miłości i o pierwszym zauroczeniu, które pojawia się w najmniej spodziewanym momencie.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 386
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
W przypadku znalezienia proszę zwrócić De Laineyom.
ROZDZIAŁ 1
Gdyby tylko nie było tak ciemno, a jego palce nie zesztywniały od zaschniętej krwi, dałby radę otworzyć ten zamek w dokładnie trzydzieści osiem sekund.
Sammy Lou jest naprawdę dumny z tego rekordu. Właściwie to jedna z niewielu rzeczy, z których naprawdę może być dumny, jeśli wziąć pod uwagę to, że jego życie składa się głównie z rozpracowanych zamków, kieszeni wypchanych skradzionymi monetami, rozwiązanych sznurowadeł i bólu w żołądku, który może oznaczać zarówno głód, jak i samotność.
Dzisiaj zapewne chodzi o pusty brzuch.
Bo przecież już dawno temu powinien się przyzwyczaić do samotności.
Musi jedynie rozpracować ten przeklęty zamek, zanim ktoś zauważy i wezwie policję. Dom stoi pusty już od kilku dni – przynajmniej tak sugerowały zasłonięte okna, które wieczorami pozostawały ciemne, i nieaktualna gazeta na podjeździe. Wie, że w środku nikogo nie ma. Wystarczająco długo obserwował to miejsce.
Kombinuje przy zamku od ponad dwóch minut. Jego dłonie są zalewane przez pot, który zwilża zaschniętą krew i przepływa mu między kostkami. Wytrychy, prezent od brata, często służą mu jako przedłużenie cienkich i zwinnych palców, które teraz, o ironio, wydają się zbyt grube i powolne.
Nie może dać się złapać.
Już od roku włamuje się do domów.
Nie może dać się złapać.
Sammy przeklina pod nosem, gdy jeden z wytrychów zacina się w zamku. Udaje mu się go uwolnić, ale mija zbyt wiele sekund, w ciągu których jego serce zaczyna bić jak szalone. Za dużo ryzykuje, więc wycofuje się z powrotem do cienia. W końcu zawsze znajdzie się jakieś inne wejście.
Prześlizguje się po cichu na tyły, czując, jak rozwiązane sznurowadła smagają go po kostkach. Dom zbudowano ze starych cegieł, okna są pozasłaniane roletami. Trudno jest coś dostrzec z powodu wysokiego płotu, który nie wpuszcza światła księżyca, ale pod małym okienkiem widać ułożone w stos kawałki drewna, które zdają się cicho go zapraszać.
Sam zrzuca plecak na trawę i wchodzi na stosik opału, ostrożnie stawiając każdy krok, aby nie skończyć pod lawiną rozłupanych kłód. I tak jest już wystarczająco obolały. Sięga rękoma do małego okna prowadzącego do łazienki, ciesząc się, że ominął go okres nagłego wzrostu, który tak często dotyka zwykłych piętnastolatków. Nie wygląda na swój wiek, ale na rok młodszego, a może nawet i dwa. Wątła budowa ciała i niewielki wzrost rzadko mu przeszkadzają, często wręcz działają na jego korzyść, ponieważ dzięki takiej posturze znacznie łatwiej jest mu się zakradać przez małe okna i ciasne korytarze.
Na wpół balansując, na wpół przytulając się do ściany, Sam majstruje przy zamku od okna, kiedy niespodziewanie stos drewna wydaje złowieszczy dźwięk i jedna z kłód się przesuwa.
Ta rodzina świetnie sobie radzi z zabezpieczaniem domu. Jest za to do bani w układaniu drewna na opał.
Jeśli się nie uda, to będzie musiał...
– Mógłbyś je po prostu zbić.
Serce Sama odlatuje na jakieś piętnaście metrów... i niestety chwilę później jego stopy również zdają się unosić równie wysoko. Chłopak próbuje się złapać ściany, obcierając opuszki palców, ale szybko traci równowagę i spada do tyłu na plecy. Wytrychy wysuwają mu się z ręki i giną gdzieś w ciemnościach.
Przynajmniej nie spadł z dużej wysokości.
Przynajmniej stos drewna się nie posypał.
Przynajmniej to tylko jego brat, myśli Sam, wciąż leżąc na plecach i wpatrując się w sylwetkę stojącą na tle gwiazd.
Przez chwilę po prostu leży na zroszonej trawie, czując, jak jego koszulka robi się wilgotna, a serce wraca z powrotem gardła.
– Cholera jasna, Avery! – przeklina cicho Sam.
– Nie zabrałem młotka. – Brat wyciąga telefon z kieszeni, włącza aplikację latarki i świeci nią Samowi prosto w oczy. – Ale możemy użyć kamienia lub nawet lepiej: twojej głowy. W końcu jest wystarczająco twarda i brzydka. – Prycha śmiechem, ale zaraz potem szybko dodaje: – To był żart. Żartowałem. Zrozumiałeś, że to był tylko żart, prawda?
Sam nie był przygotowany na to, że w taki sposób spędzi dzisiejszy wieczór. Nie był gotowy na komplikacje, na to, ile mu zajmie włamanie, ani na...
Avery’ego.
Który przecież nie miał powodu, żeby się tu pojawiać, chyba że...
– Czy coś się stało? – Sam osłania oczy przed światłem latarki. – Jesteś ranny? Masz jakieś kłopoty albo... – Czuje, jak jego puls przyspiesza. – Czy wszystko w porządku?
– Co? – Skołowany Avery mruga kilka razy. – Tak, nie martw się. Nic mi nie jest.
Sam nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, jak napięta jest jego klatka piersiowa, dopóki nie usłyszał: „Nic mi nie jest”. Dopiero teraz czuje, że trzęsą mu się ręce. Musi na chwilę zamknąć oczy i postarać się zachować spokój. Wszystko jest w porządku. Avery ma się dobrze.
Sam wstaje i rzuca z irytacją w głosie:
– Zgaś to światło.
Nie chciał na niego warknąć. Po prostu przez ten nagły przypływ paniki musiał się na kimś wyładować.
– Jesteś zły? – Avery przyciska telefon do klatki piersiowej, jakby to mogło w jakikolwiek sposób powstrzymać Sama przed odebraniem mu komórki, gdyby naprawdę tego chciał. Jego brat jest niezgrabny, ma mocno zarysowany podbródek, bliznę w kąciku ust i spiczastą twarz jak u elfa, po której wyraźnie widać, że jego też ominęły nagłe zmiany typowe dla okresu dojrzewania.
– Jeszcze nie, ale zaraz mogę być. – Sam zaciska mocno zęby. – Wyłącz to albo tak ci przyłożę, że obudzisz się w następną środę.
Chłopak marszczy czoło w niezadowoleniu, ale wyłącza latarkę.
Wzrok Sama potrzebuje chwili, żeby znów przyzwyczaić się do ciemności. Chłopak nastawia uszu, ale nie słyszy żadnych ruchów, szeptów ani syren policyjnych. Na szczęście nie został przyłapany.
– Mogę załatwić ci telefon – proponuje brat, kołysząc się w przód i tył na piętach. – To by rozwiązało wiele problemów.
Oczywiście, że tak, Avery. Telefon wpłynąłby na fakt, że Sam okrada domy ubrany w ciuchy, które zwinął z lumpeksu, oraz że od kilku miesięcy potrzebuje strzyżenia, a także że jego odstające żebra mogłyby mu równie dobrze służyć za liczydło, na którym liczyłby wszystkie przegapione posiłki.
Jego lepka od krwi ręka zaciska się w pięść, ale Sam wie, że nigdy nie uderzyłby brata. To tylko blef. Prawda jest taka, że to Sam co chwilę zbiera cięgi. To on przedziera się przez świat, torując drogę Avery’emu, żeby chociaż jeden z braci Lou nie musiał się o wszystko potykać i robić sobie krzywdy.
– Nie musiałbyś niczego rozwiązywać, gdybyś przestał niszczyć wszystko wokół – zwraca mu uwagę Sam głosem drżącym od frustracji.
Rezultat jest natychmiastowy.
Avery momentalnie garbi się, by stać się jak najmniejszym potencjalnym celem. Sam jest taki głupi. Głupek! Powinien był trzymać język za zębami.
– Nie chciałem tego powiedzieć. – Przesuwa rękami po trawie w próżnej nadziei znalezienia wytrychów. Może znajdzie też przy okazji ze sto dolarów i pięciodaniowy posiłek? Zauważa jednak, że Avery już zaczyna trzepotać rękoma, klepiąc się niespokojnie po udach w jednym z jego niekończących się tików. Cienkie usta składają się w charakterystyczny grymas jak u jakiegoś biednego, niechcianego dziecka, a do oczu napływają łzy, które uzmysławiają Samowi, jaki z niego cholerny dupek.
– Dlaczego mnie nie usłyszałeś, kiedy podszedłem? – pyta Avery. – Jesteś przecież włamywaczem. – Rozgląda się dookoła. Jego machanie rękami eskaluje teraz do uderzania pięścią o własną nogę. – Musimy wejść do środka, zanim nas złapią i...
– Okej, okej, uspokój się. – Sam pociera skronie. – Jak to my?
Avery dotyka czubkami palców klatki piersiowej brata.
– Ty. Ja. My.
Sam już otwiera usta, żeby się mu sprzeciwić, ale jaki to ma sens?
Avery’ego nie powinno tu być, nawet jeśli to Sam nieopatrznie zdradził mu, do którego domu będzie się włamywał tej nocy. Ale jeżeli Avery już postanowi, że wchodzi razem z nim... to po prostu wejdzie. Sam nigdy w życiu niczego mu nie odmówił. Poza tym jego brat nie myli się co do tego, że zachowują się o wiele za głośno. Sam nie radzi sobie dzisiaj najlepiej. Ma za sobą już dwie nieudane próby włamania, a teraz kłóci się w czyimś ogródku z własnym bratem, który potrafi wszystko zrujnować, a potem rozpłakać się i sprawić, że Sam znowu poczuje się jak potwór.
Nie, żeby już tak się nie czuł, zwłaszcza z krwią na knykciach.
Nagle ogarnia go duże znużenie. Nie ma to nic wspólnego z bólem w policzku, posiniaczoną klatką piersiową czy też dwoma zamkami, których nie udało mu się sforsować.
Tak po prostu się czuje.
Złożyło się na to wiele elementów.
Stoi pośród kałuż odbijających blask światła księżyca, starając się wkraść do domu, który nie jest i nigdy nie będzie jego, tylko po to, by mieć gdzie dzisiaj spać.
– Zamknij się już i chodź ze mną – rozkazuje Sam, zabierając plecak. – Wejdziemy po cichu. Tylko... nic nie zniszcz. Chcę tu zostać przez kilka dni. Wiesz, że wolę pracować właśnie na takich warunkach.
Avery zaczyna coś nucić pod nosem, co może oznaczać zarówno, że się zgadza z bratem, jak i że w ogóle zignorował jego słowa. Sam tłumi w sobie poirytowanie. Oddychaj. Po prostu oddychaj.
Zbliża się do tylnych drzwi, chwytając się resztek nadziei, a Avery podąża tuż za nim i macha rękoma w sposób, który tak bardzo dekoncentruje Sama.
Z tyłu domu znajduje się patio, na którym stoi zdecydowanie zbyt wiele mebli. Ledwie starcza miejsca, by przecisnąć się do drzwi. Sam sprawdza zamek, a następnie wyciąga z kieszeni spinacze, które zawsze ze sobą nosi, tak na wszelki wypadek. Bez odpowiedniego chwytu, dzięki któremu mógłby utrzymać nacisk na zamek, będzie mu trudno go złamać. Trzęsą mu się palce.
– Spaprałeś coś? – pyta Avery luźnym tonem.
Sam napiera mocniej na zamek.
– Może wreszcie powiesz mi, skąd się tu w ogóle wziąłeś?
Oczywiście cieszy się z obecności brata. Przynajmniej Avery’emu nic nie grozi, bo stoi tuż obok, dzięki czemu Sam może mieć cały czas na niego oko. Jednakże pewien ciemny, samolubny zakątek jego serca nie mógł się doczekać dzisiejszej nocy i tego, żeby zasnąć bez... zmartwień. Cóż, zawsze w jakimś stopniu martwi się o Avery’ego, niezależnie od tego, czy brat akurat jest w zasięgu wzroku, czy nie, ale taka jedna noc mogłaby być dla Sama przyjemną odskocznią od codzienności.
Serio, Sam? To twój brat. Nie potrzebujesz od niego żadnej odskoczni. Nie powinieneś jej chcieć.
– Po prostu się stęskniłem – przyznaje Avery.
– To super – kwituje Sam, wiedząc, że brat i tak nie wyłapie sarkazmu. – Na pewno nie zjawiłeś się tutaj, bo czegoś ode mnie chcesz?
Swego czasu razem chodzili na akcje, ale zaprzestali, ponieważ Avery potrzebuje stałego otoczenia, a tak częste przenoszenie się z jednego miejsca na drugie doprowadzało go do wzmożonych ataków, których nawet Sam nie był w stanie ukoić. Obecnie sytuacja wygląda dużo lepiej. Jego brat krąży między spaniem na tyłach warsztatu (gdzie ma nadzieję, że szef go nie przyłapie) a obracaniem się w towarzystwie grupy dwudziestokilkulatków, którzy wykorzystują go do brudnej roboty. Robią do niego jednocześnie słodkie oczy i mówią, jaki to nie jest uroczy, a on uśmiecha się jak podekscytowany szczeniaczek, nie rozumiejąc, że chcą go jedynie wykorzystać. Pozwalają mu jednak przynajmniej spać na podniszczonej kanapie w salonie. Ta rutyna i konieczność wybierania jedynie między dwoma stałymi miejscami to o wiele lepsza opcja dla jego brata niż towarzyszenie Samowi we włamaniach i liczenie, że akurat danej nocy znajdą odpowiednie miejsce do spania. Ostatnimi czasy Avery powtarza mu, że: „ma przyjaciół, pracę i potrafi o siebie zadbać”.
A później, kiedy nieuchronnie wszystko znowu zacznie się walić, to właśnie Sam będzie musiał wejść do akcji i jeszcze raz wszystko naprawiać.
Jak zawsze.
To dlatego jest dziś taki zakrwawiony i posiniaczony. Naprawia rzeczy za Avery’ego, ale jeśli jego brat dowie się, co Sam dzisiaj zrobił, dlaczego kogoś pobił, to dostanie kompletnego fioła. Sprawa wygląda więc prosto: nie może się o niczym dowiedzieć.
Jest też ten mały, złośliwy zakątek serca Sama, który zastanawia się, czy Avery odsunie się od niego, jeśli się dowie, jak często Sam musi brudzić sobie ręce. Ciekaw jest, jak bardzo mogłoby to przerazić jego brata, ale przecież robi to wszystko dla Avery’ego, więc jak bardzo niesprawiedliwe byłoby z jego strony osądzanie go za...
Po prostu nie... nie myśl o tym.
Sam przekręca spinacz, a zamek wydaje zadowalające kliknięcie. Nareszcie.
Stojący obok niego brat zagryza wargę.
– Nie czujesz się samotny, żyjąc w ten sposób?
Sam zawsze jest samotny, nawet w chwilach, kiedy Avery szepcze tuż za jego uchem. Nie ma ochoty mu tego wyjaśniać, bo i tak brat nic nie zrozumie, więc po prostu otwiera drzwi i pozwala wejść mu pierwszemu, czując z ulgą, jak jego puls się wyrównuje. Teraz chce zmyć z siebie krew, zwinąć się w kłębek na miękkim fotelu i zasnąć. Chce się wyciszyć.
Niestety jest z nim Avery, a on nie potrafi być cicho.
Chłopak wpada do środka i od razu włącza światło, a wyglądający na pusty dom zalewa się odcieniami pomarańczu i złota.
Sam sprintem podbiega do przełącznika i szybko go naciska.
– Chcesz, żeby mnie złapano?
– Ale dlaczego...
– Nie, przestań. Po prostu... po prostu przestań. – Stłumiony gniew zagnieżdża się gdzieś między zębami Sama. – Zaciągnij rolety. Albo lepiej nie. Sam to zrobię, a ty po prostu siedź cicho.
Avery już się oddalił, nieobecnym wzrokiem omiatając dom i obliczając jednocześnie, ile są warte znalezione w nim skarby. Sam zajmuje się roletami, starając się stłumić nerwowe drgawki w klatce piersiowej. Włamania zazwyczaj tak nie wyglądają. Avery naprawdę wszystko mu utrudnia. Sam ma sprawdzone metody i rutynę, dzięki której może potem poczuć się bezpieczny i spokojny w obcym lokalu. Potrzebuje kilku godzin, podczas których jego puls przestanie wyrzynać mu ślad w czaszce. Czasu, kiedy może swobodnie złapać oddech i się odprężyć. Być jak niewidzialny chłopak mieszkający w pustym domu.
A o Averym z pewnością nie można powiedzieć, że jest niewidzialny.
W tej chwili przeszukuje cały dom, raz po raz włączając światła i dotykając wszystkiego, co tylko znajdzie się w zasięgu jego rąk. Na bieżąco komentuje na głos ceny, jakie mogą im zaoferować za te fanty w lombardzie.
To przytulny dom, jeden z tych, gdzie mieszkają ludzie, których z pewnością stać na wakacje. Kilka sypialni, miękkie dywany na podłogach, ściany z oprawionymi zdjęciami nieporadnych nastolatków i golden retrieverów oraz duży telewizor z godną podziwu kolekcją gier. Avery z podekscytowaniem wszystkiego dotyka, ale Sam ma na razie inne zadanie.
Zostawia plecak na stole w kuchni i zaczyna węszyć po domu. Przegląda kalendarze i notatki na biurku w poszukiwaniu jakichkolwiek informacji o tym, jak długo budynek ze starej cegły będzie stał pusty. Chce wiedzieć, kiedy dokładnie wróci mieszkająca w nim rodzina. W koszu na śmieci znajduje plan lotu.
Tydzień.
Może spędzić w tym domu cały tydzień.
Dla pewności sprawdza też inne ślady. Miski na karmę dla zwierząt? Brak. Jakieś dowody na obecność sprzątaczki? Żadnych. Jedzenie w lodówce? Nie znajduje nic świeżego.
Dom należy do niego.
Czuje, jak spięte ramiona odrobinę się relaksują.
Avery rozkłada się na leżance w salonie, po czym wciska dźwignię, która z głośnym kliknięciem przesuwa podnóżek w górę i w dół. Sam zostawia go i zaczyna się zastanawiać, co warto stąd zabrać.
Nie zawsze okradał domy. Kiedy miał czternaście lat i desperacko szukał domu, po prostu włamywał się do środka i kładł spać w cudzych łóżkach oraz zjadał jedzenie obcych ludzi, udając, że wszystko należy do niego. Był takim żałosnym idiotą.
Potem zaczął zabierać klucze, żeby zachować we wspomnieniu każdy z domów, w którym spał.
Dopiero później zaczął kraść pieniądze, biżuterię, laptopy, aparaty fotograficzne, telefony i karty kredytowe.
Avery pomagał mu zamieniać fanty w gotówkę dzięki uprzejmości jego przyjaciół, ale zazwyczaj nie towarzyszył Samowi podczas włamań. Oprócz, jak widać, dzisiejszego wieczoru.
Co odwaliłeś tym razem, Avery?
Sam dopiero co naprostował sytuację po ostatniej wpadce brata. Nie jest gotowy na kolejny problem.
Sięga do plecaka. Kolekcjonowanie skradzionych kluczy to może i dziwne hobby, więc nikomu się nim nie chwali, ale jednak ten zbiór znaczy dla niego tak wiele. Jest jego. Wystarczy, że Avery musi macać wszystko inne. Jego brat wychodzi zza drzwi spiżarni, trzymając na wysokości oczu Sama jakąś paczkę z chrupkami. Na jego twarzy chwilowo maluje się wyraz zgorszenia.
– Czym, do cholery, są krakersy z wodorostów?
Sam wzdycha z rezygnacją.
– Masz zamiar tu zostać na całą noc?
Avery otwiera paczkę i zagląda do środka.
– Te są chyba przeterminowane. W każdym razie chcę... – Podnosi wzrok na brata. – Och, twoja twarz.
Sam powinien od razu podejść do lustra i sprawdzić, jak bardzo źle wygląda. Musi umyć knykcie i nałożyć środek antyseptyczny na skaleczenia, ale zapomniał o tym, ponieważ zdążył już przyzwyczaić się do tego, że czuje się jak ledwo co wytrzepany z kurzu dywan.
Avery podciąga się i siada na ławce obok pustej miski na owoce. Zamiast jeść krakersy, miażdży je opuszkami palców.
– Mówiłeś, że przestaniesz się bić.
W jego głosie rozbrzmiewa oskarżycielska nuta.
Coś w piersi Sama napina się, jakby był pacynką z kawałka papieru i ze sznurka, który za mocno naciągnięto.
– Zapomnij o tym – odpowiada niskim głosem.
Avery nie zauważa tonu Sama, zresztą prawie nigdy mu się to nie zdarza. Jego nogi kołyszą się, a tempo kołysania z każdą chwilą rośnie. Sam musi interweniować, zanim zdenerwowanie zmieni się w panikę i brat straci nad sobą kontrolę.
– Powiedziałeś, że przestaniesz się bić, jeśli ja obiecam utrzymać posadę u mechanika. Takie były zasady – przypomina Avery.
Krakersy chrupią. Paczka szeleści.
– Wygląda w takim razie na to, że obydwaj je złamaliśmy – odpowiada cicho Sam.
Avery mruży oczy.
– Ale ja nie...
– Daruj sobie. Wiem, że wjechałeś autem w ścianę warsztatu.
– Ja nie...
– Byłeś pijany? – Sam jest już na granicy, ale nie ma sensu wybuchać, ponieważ jego brat nawet nie patrzy mu w twarz.
Pstryka palcami przy uszach i nic nie odpowiada.
To wszystko jest takie niesprawiedliwe.
Sam wciąż widzi oczami wyobraźni drugiego praktykanta mechanika w poplamionym olejem kombinezonie, rozłożonego na cemencie za warsztatem, jęczącego i trzymającego się za złamaną rękę. Nie chciał posunąć się aż tak daleko, ale czy naprawdę tego żałował? Poszedł tam, żeby pobić gościa, uniemożliwić mu pracę na dzień lub dwa, żeby szef nie zwolnił jego brata. On potrzebuje tej pracy. Miałby dzięki temu szansę odkupić swoje winy. Plan wydawał się prosty... dopóki nie pękła kość, a Sam nie skończył z rozciętą wargą i odciskiem buta na klatce piersiowej. Na szczęście zniknął w cieniu i udało mu się stamtąd czmychnąć, zanim praktykant zdążył zobaczyć jego twarz lub wezwać pomoc.
Gość był wielki, ale Sam potrafi się bić. W końcu to praktyka czyni mistrza.
Sposób, w jaki Sam się bije, przeraża Avery’ego. Jego samego zresztą też, ale co innego może zrobić? Nie ma przecież innego wyjścia. Nie może zamienić się we wrzeszczącą, bezkształtną masę, podobną w zachowaniu do Avery’ego. Jego brat jest ulepiony z zupełnie innej gliny. Zachowuje się, jakby był młodszy od Sama, a nie dwa lata od niego starszy.
– Prawdopodobnie zostanę zwolniony. – Avery rzuca zmiętą paczką po krakersach do zlewu, zaciekle wymachując nogami. – Ale wpadłem na genialny pomysł. – Jego głos brzmi teraz radośniej, co świadczy jedynie o tym, że plan wcale nie jest taki genialny. – Słuchaj, akurat mam w warsztacie takiego świetnego sedana. Miną całe godziny, zanim ktokolwiek się zorientuje, że go sobie wzięliśmy.
– Wzięliśmy? I co chciałbyś z nim zrobić? – pyta Sam spiętym głosem.
– Moglibyśmy wyjechać z miasta – wyjawia swój plan Avery, jakby to była najprostsza rzecz pod słońcem.
– W kradzionym wozie? Czyś ty zwariował?
– Moglibyśmy się go pozbyć następnego dnia i znaleźć inny samochód. Znam się na nich. Nie widzę żadnego problemu.
– Kradzież samochodów nie jest częścią naszego planu.
– Nasz plan jest do bani – oznajmia Avery, bujając się na ławce. – Jest niewykonalny. Po prostu wyjedźmy. Ty i ja. My. – Uśmiecha się lekko, tak jakby naprawdę myślał, że Sam się na to zgodzi.
Czy w ogóle nie zna Avery’ego?
Sam spogląda na swoje zaciśnięte dłonie. Jest wściekły na gorące łzy szczypiące go w grzbiet nosa. Chce się opanować, znaleźć w sobie spokój.
– Opracowaliśmy już inny plan. – Jego głos drży, kiedy próbuje nad nim zapanować. – Zarobimy pieniądze, znajdziemy sobie dom, urządzimy się...
– Nie mam nawet osiemnastu lat, a ty jesteś poszukiwanym kryminalistą. Nie ma mowy, żeby udało się nam nakraść tyle, by starczyło na kupno domu.
Nie tak to zaplanowali. Nie o tym dyskutowali przez niezliczone godziny w zeszłym roku, leżąc na trampolinie u ciotki w ogródku, kiedy to znowu zamknęła przed nimi dom i kazała siedzieć na zewnątrz.
„Będziemy mieszkać we własnym domu. Wszystko się ułoży”.
– Nie. – Głos Sama się łamie. – Nie, nie ukradniemy samochodu i nie wyjedziemy z miasta, i... – przerywa, bo nagle wszystko do niego dociera. To, jak nierealne są jego marzenia. Jak bardzo jest naiwny. To on powinien być tym, który zawsze ma łeb na karku, a mimo to goni za niemożliwym marzeniem, aż w końcu się potknie, padnie na ziemię i wybije przez to wszystkie zęby.
Trudno mu złapać oddech, ale nie jest pewien, czy to przez posiniaczone żebra, czy z powodu kłótni z bratem.
Głos Avery’ego staje się nieprzyjemnie przenikliwy.
– Ale jeśli tu zostaniemy, to policja cię w końcu złapie! Nie mogę na to pozwolić. Wsadzą cię do więzienia, a potem... nie mogę... ty nie możesz... – Avery kończy wypowiedź dzikim krzykiem, szarpiąc się jednocześnie za włosy, po czym nagle zrywa się z miejsca, strącając miskę na owoce, która rozbija się o kafelki z dźwiękiem przypominającym wystrzał z pistoletu.
Ktoś to usłyszy.
Krzyk.
Brzdęk.
Dwóch braci.
Avery wpada na stojące obok krzesło z takim impetem, że to przewraca się i uderza w ścianę, zostawiając wgniecenie w tynku. Oto i cały Avery. Niezamierzony chaos.
Sam stoi i patrzy bez ruchu, podczas gdy jego brat odsuwa się od bałaganu, którego narobił, a jego tiki nabierają nowej siły. Osiągają poziom, w którym na zmianę uderza się pięścią o nogę i wściekle łapie powietrze. Sam próbuje wyciągnąć do niego rękę, złapać go za ramię i pogłaskać, aż ten przestanie sobie robić krzywdę i jego tiki nieco się uspokoją. Robił tak, gdy byli dziećmi, ale Avery odrzuca pomocną dłoń.
– W takim razie sam odejdę. – Jego zapadnięta klatka piersiowa porusza się zbyt szybko. – Ukradnę samochód i odjadę sam. M-m-możesz dać się złapać, jeśli chcesz. Nie obchodzi mnie to. Już mnie nic nie obchodzisz! – Popycha brata, który z sykiem ostro wciąga powietrze z powodu bólu w żebrach.
– Nie mów tak. – Głos Sama jest ledwie szeptem.
Avery żwawym krokiem rusza w kierunku drzwi. Jego kończyny szarpią się na wszystkie strony, jakby należały do szmacianej marionetki, a nie do człowieka. Odwraca się z ostatnim złośliwym spojrzeniem... Tyle że do oczu napłynęły mu łzy, a warga drży.
– Odchodzę.
Nigdy, przenigdy tak nie mów.
Wychodząc, trzaska z całej siły drzwiami.
Sam wpatruje się w pozostawiony przez brata chaos: rozbite naczynie i wgniecenie w ścianie. Rodzina wróci i nigdy nie zrozumie, co tu zaszło.
Sam też zresztą do końca nie rozumie.
Ale nie może tu teraz zostać.
Wciąga na ramiona plecak i słyszy, jak ciężar stu skradzionych kluczy wybrzękuje pocieszającą melodię. Powinien pobiec za bratem. Uspokoić go, upewnić się, że ten nie zrobi sobie krzywdy, a przede wszystkim, że nie zrobi niczego głupiego, jak chociażby opuszczenie miasta. Chyba nie mówił serio, prawda? Są dla siebie wszystkim. Avery jest jedynym, który pamięta o Sammym Lou, chłopcu, o którym cały świat zapomniał.
„Odchodzę”.
Sam również wychodzi, niczego ze sobą nie zabierając.
Uświadamia sobie to dopiero po chwili.
W końcu tak naprawdę nie włamuje się do domów, bo lubi kraść. Obserwuje puste okna, otwiera zamki i śpi w cudzych łóżkach, bo po prostu chce poczuć się jak w domu.