Chłopak, który okradał domy. I dziewczyna, która skradła jego serce - C.G. Drews - ebook
NOWOŚĆ

Chłopak, który okradał domy. I dziewczyna, która skradła jego serce ebook

C.G. Drews

5,0

23 osoby interesują się tą książką

Opis

Czy doświadczone przez los rodzeństwo znajdzie klucz do rodzinnego szczęścia? Piętnastoletni Sam i jego autystyczny brat Avery nie mają łatwego życia. Porzuceni przez rodziców i najbliższych, schodzą na złą drogę. Sam stara się udźwignąć odpowiedzialność za siebie i brata, nie zawsze jednak dokonuje właściwych wyborów. By nie spać na ulicy, nastolatek włamuje się do mieszkań pod nieobecność właścicieli i pomieszkuje w nich do powrotu lokatorów. Pewnego dnia Sam trafia do domu nietuzinkowej, radosnej, nieco chaotycznej – ale przede wszystkim kochającej się rodziny. Nie spodziewa się, że tym razem to domownicy włamią się… do jego serca. „Chłopak, który okradał domy. I dziewczyna, która skradła jego serce” to wzruszająca, pełna odcieni szarości opowieść o niezachwianej sile rodzinnej miłości i o pierwszym zauroczeniu, które pojawia się w najmniej spodziewanym momencie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 386

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
alabomba

Nie oderwiesz się od lektury

Smutna ale ciekawa
00

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nału: The Boy Who Ste­als Ho­uses
Prze­kład: Szy­mon Bo­le­wicki
Re­dak­tor pro­wa­dząca: Agata Ton­dera
Ko­rekta: Dag­mara Po­wolny,ko­rekta w pro­gra­mie firmy Lin­gventa
Skład: Cy­prian Za­drożny
First pu­bli­shed in Great Bri­tain in 2019 by The Watts Pu­bli­shing Group Text co­py­ri­ght © C.G. Drews, 2019 The mo­ral ri­ghts of the au­thor have been as­ser­ted.
© Co­py­ri­ght for the Po­lish edi­tion by Wy­daw­nic­two Zie­lona Sowa Sp. z o.o., War­szawa 2024 All ri­ghts re­se­rved.
Wszyst­kie prawa za­strze­żone. Prze­druk lub ko­pio­wa­nie ca­ło­ści lub frag­men­tów książki moż­liwe jest tylko na pod­sta­wie pi­sem­nej zgody wy­dawcy.
Wy­da­nie I
ISBN 978-83-82997-29-3
W książce po­ja­wiają się na­stę­pu­jące mo­tywy:bez­dom­ność, prze­moc, spek­trum au­ty­zmu, able­izm, używki, wul­ga­ry­zmy.
Wy­daw­nic­two Zie­lona Sowa Sp. z o.o. 00-807 War­szawa, Al. Je­ro­zo­lim­skie 94 tel. 22 379 85 50, fax 22 379 85 51wy­daw­nic­two@bo­ok­s4ya.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

W przy­padku zna­le­zie­nia pro­szę zwró­cić De La­ineyom.

ROZ­DZIAŁ 1

Gdyby tylko nie było tak ciemno, a jego palce nie ze­sztyw­niały od za­schnię­tej krwi, dałby radę otwo­rzyć ten za­mek w do­kład­nie trzy­dzie­ści osiem se­kund.

Sammy Lou jest na­prawdę dumny z tego re­kordu. Wła­ści­wie to jedna z nie­wielu rze­czy, z któ­rych na­prawdę może być dumny, je­śli wziąć pod uwagę to, że jego ży­cie składa się głów­nie z roz­pra­co­wa­nych zam­ków, kie­szeni wy­pcha­nych skra­dzio­nymi mo­ne­tami, roz­wią­za­nych sznu­ro­wa­deł i bólu w żo­łądku, który może ozna­czać za­równo głód, jak i sa­mot­ność.

Dzi­siaj za­pewne cho­dzi o pu­sty brzuch.

Bo prze­cież już dawno temu po­wi­nien się przy­zwy­czaić do sa­mot­no­ści.

Musi je­dy­nie roz­pra­co­wać ten prze­klęty za­mek, za­nim ktoś za­uważy i we­zwie po­li­cję. Dom stoi pu­sty już od kilku dni – przy­naj­mniej tak su­ge­ro­wały za­sło­nięte okna, które wie­czo­rami po­zo­sta­wały ciemne, i nie­ak­tu­alna ga­zeta na pod­jeź­dzie. Wie, że w środku ni­kogo nie ma. Wy­star­cza­jąco długo ob­ser­wo­wał to miej­sce.

Kom­bi­nuje przy zamku od po­nad dwóch mi­nut. Jego dło­nie są za­le­wane przez pot, który zwilża za­schniętą krew i prze­pływa mu mię­dzy kost­kami. Wy­try­chy, pre­zent od brata, czę­sto służą mu jako prze­dłu­że­nie cien­kich i zwin­nych pal­ców, które te­raz, o iro­nio, wy­dają się zbyt grube i po­wolne.

Nie może dać się zła­pać.

Już od roku wła­muje się do do­mów.

Nie może dać się zła­pać.

Sammy prze­klina pod no­sem, gdy je­den z wy­try­chów za­cina się w zamku. Udaje mu się go uwol­nić, ale mija zbyt wiele se­kund, w ciągu któ­rych jego serce za­czyna bić jak sza­lone. Za dużo ry­zy­kuje, więc wy­co­fuje się z po­wro­tem do cie­nia. W końcu za­wsze znaj­dzie się ja­kieś inne wej­ście.

Prze­śli­zguje się po ci­chu na tyły, czu­jąc, jak roz­wią­zane sznu­ro­wa­dła sma­gają go po kost­kach. Dom zbu­do­wano ze sta­rych ce­gieł, okna są po­za­sła­niane ro­le­tami. Trudno jest coś do­strzec z po­wodu wy­so­kiego płotu, który nie wpusz­cza świa­tła księ­życa, ale pod ma­łym okien­kiem wi­dać uło­żone w stos ka­wałki drewna, które zdają się ci­cho go za­pra­szać.

Sam zrzuca ple­cak na trawę i wcho­dzi na sto­sik opału, ostroż­nie sta­wia­jąc każdy krok, aby nie skoń­czyć pod la­winą roz­łu­pa­nych kłód. I tak jest już wy­star­cza­jąco obo­lały. Sięga rę­koma do ma­łego okna pro­wa­dzą­cego do ła­zienki, cie­sząc się, że omi­nął go okres na­głego wzro­stu, który tak czę­sto do­tyka zwy­kłych pięt­na­sto­lat­ków. Nie wy­gląda na swój wiek, ale na rok młod­szego, a może na­wet i dwa. Wą­tła bu­dowa ciała i nie­wielki wzrost rzadko mu prze­szka­dzają, czę­sto wręcz dzia­łają na jego ko­rzyść, po­nie­waż dzięki ta­kiej po­stu­rze znacz­nie ła­twiej jest mu się za­kra­dać przez małe okna i cia­sne ko­ry­ta­rze.

Na wpół ba­lan­su­jąc, na wpół przy­tu­la­jąc się do ściany, Sam maj­struje przy zamku od okna, kiedy nie­spo­dzie­wa­nie stos drewna wy­daje zło­wiesz­czy dźwięk i jedna z kłód się prze­suwa.

Ta ro­dzina świet­nie so­bie ra­dzi z za­bez­pie­cza­niem domu. Jest za to do bani w ukła­da­niu drewna na opał.

Je­śli się nie uda, to bę­dzie mu­siał...

– Mógł­byś je po pro­stu zbić.

Serce Sama od­la­tuje na ja­kieś pięt­na­ście me­trów... i nie­stety chwilę póź­niej jego stopy rów­nież zdają się uno­sić rów­nie wy­soko. Chło­pak pró­buje się zła­pać ściany, ob­cie­ra­jąc opuszki pal­ców, ale szybko traci rów­no­wagę i spada do tyłu na plecy. Wy­try­chy wy­su­wają mu się z ręki i giną gdzieś w ciem­no­ściach.

Przy­naj­mniej nie spadł z du­żej wy­so­ko­ści.

Przy­naj­mniej stos drewna się nie po­sy­pał.

Przy­naj­mniej to tylko jego brat, my­śli Sam, wciąż le­żąc na ple­cach i wpa­tru­jąc się w syl­wetkę sto­jącą na tle gwiazd.

Przez chwilę po pro­stu leży na zro­szo­nej tra­wie, czu­jąc, jak jego ko­szulka robi się wil­gotna, a serce wraca z po­wro­tem gar­dła.

– Cho­lera ja­sna, Avery! – prze­klina ci­cho Sam.

– Nie za­bra­łem młotka. – Brat wy­ciąga te­le­fon z kie­szeni, włą­cza apli­ka­cję la­tarki i świeci nią Sa­mowi pro­sto w oczy. – Ale mo­żemy użyć ka­mie­nia lub na­wet le­piej: two­jej głowy. W końcu jest wy­star­cza­jąco twarda i brzydka. – Pry­cha śmie­chem, ale za­raz po­tem szybko do­daje: – To był żart. Żar­to­wa­łem. Zro­zu­mia­łeś, że to był tylko żart, prawda?

Sam nie był przy­go­to­wany na to, że w taki spo­sób spę­dzi dzi­siej­szy wie­czór. Nie był go­towy na kom­pli­ka­cje, na to, ile mu zaj­mie wła­ma­nie, ani na...

Avery’ego.

Który prze­cież nie miał po­wodu, żeby się tu po­ja­wiać, chyba że...

– Czy coś się stało? – Sam osła­nia oczy przed świa­tłem la­tarki. – Je­steś ranny? Masz ja­kieś kło­poty albo... – Czuje, jak jego puls przy­spie­sza. – Czy wszystko w po­rządku?

– Co? – Sko­ło­wany Avery mruga kilka razy. – Tak, nie martw się. Nic mi nie jest.

Sam na­wet nie zda­wał so­bie sprawy z tego, jak na­pięta jest jego klatka pier­siowa, do­póki nie usły­szał: „Nic mi nie jest”. Do­piero te­raz czuje, że trzęsą mu się ręce. Musi na chwilę za­mknąć oczy i po­sta­rać się za­cho­wać spo­kój. Wszystko jest w po­rządku. Avery ma się do­brze.

Sam wstaje i rzuca z iry­ta­cją w gło­sie:

– Zgaś to świa­tło.

Nie chciał na niego wark­nąć. Po pro­stu przez ten na­gły przy­pływ pa­niki mu­siał się na kimś wy­ła­do­wać.

– Je­steś zły? – Avery przy­ci­ska te­le­fon do klatki pier­sio­wej, jakby to mo­gło w ja­ki­kol­wiek spo­sób po­wstrzy­mać Sama przed ode­bra­niem mu ko­mórki, gdyby na­prawdę tego chciał. Jego brat jest nie­zgrabny, ma mocno za­ry­so­wany pod­bró­dek, bli­znę w ką­ciku ust i spi­cza­stą twarz jak u elfa, po któ­rej wy­raź­nie wi­dać, że jego też omi­nęły na­głe zmiany ty­powe dla okresu doj­rze­wa­nia.

– Jesz­cze nie, ale za­raz mogę być. – Sam za­ci­ska mocno zęby. – Wy­łącz to albo tak ci przy­łożę, że obu­dzisz się w na­stępną środę.

Chło­pak marsz­czy czoło w nie­za­do­wo­le­niu, ale wy­łą­cza la­tarkę.

Wzrok Sama po­trze­buje chwili, żeby znów przy­zwy­czaić się do ciem­no­ści. Chło­pak na­sta­wia uszu, ale nie sły­szy żad­nych ru­chów, szep­tów ani sy­ren po­li­cyj­nych. Na szczę­ście nie zo­stał przy­ła­pany.

– Mogę za­ła­twić ci te­le­fon – pro­po­nuje brat, ko­ły­sząc się w przód i tył na pię­tach. – To by roz­wią­zało wiele pro­ble­mów.

Oczy­wi­ście, że tak, Avery. Te­le­fon wpły­nąłby na fakt, że Sam okrada domy ubrany w ciu­chy, które zwi­nął z lum­peksu, oraz że od kilku mie­sięcy po­trze­buje strzy­że­nia, a także że jego od­sta­jące że­bra mo­głyby mu rów­nie do­brze słu­żyć za li­czy­dło, na któ­rym li­czyłby wszyst­kie prze­ga­pione po­siłki.

Jego lepka od krwi ręka za­ci­ska się w pięść, ale Sam wie, że ni­gdy nie ude­rzyłby brata. To tylko blef. Prawda jest taka, że to Sam co chwilę zbiera cięgi. To on prze­dziera się przez świat, to­ru­jąc drogę Avery’emu, żeby cho­ciaż je­den z braci Lou nie mu­siał się o wszystko po­ty­kać i ro­bić so­bie krzywdy.

– Nie mu­siał­byś ni­czego roz­wią­zy­wać, gdy­byś prze­stał nisz­czyć wszystko wo­kół – zwraca mu uwagę Sam gło­sem drżą­cym od fru­stra­cji.

Re­zul­tat jest na­tych­mia­stowy.

Avery mo­men­tal­nie garbi się, by stać się jak naj­mniej­szym po­ten­cjal­nym ce­lem. Sam jest taki głupi. Głu­pek! Po­wi­nien był trzy­mać ję­zyk za zę­bami.

– Nie chcia­łem tego po­wie­dzieć. – Prze­suwa rę­kami po tra­wie w próż­nej na­dziei zna­le­zie­nia wy­try­chów. Może znaj­dzie też przy oka­zji ze sto do­la­rów i pię­cio­da­niowy po­si­łek? Za­uważa jed­nak, że Avery już za­czyna trze­po­tać rę­koma, kle­piąc się nie­spo­koj­nie po udach w jed­nym z jego nie­koń­czą­cych się ti­ków. Cien­kie usta skła­dają się w cha­rak­te­ry­styczny gry­mas jak u ja­kie­goś bied­nego, nie­chcia­nego dziecka, a do oczu na­pły­wają łzy, które uzmy­sła­wiają Sa­mowi, jaki z niego cho­lerny du­pek.

– Dla­czego mnie nie usły­sza­łeś, kiedy pod­sze­dłem? – pyta Avery. – Je­steś prze­cież wła­my­wa­czem. – Roz­gląda się do­okoła. Jego ma­cha­nie rę­kami eska­luje te­raz do ude­rza­nia pię­ścią o wła­sną nogę. – Mu­simy wejść do środka, za­nim nas zła­pią i...

– Okej, okej, uspo­kój się. – Sam po­ciera skro­nie. – Jak to my?

Avery do­tyka czub­kami pal­ców klatki pier­sio­wej brata.

– Ty. Ja. My.

Sam już otwiera usta, żeby się mu sprze­ci­wić, ale jaki to ma sens?

Avery’ego nie po­winno tu być, na­wet je­śli to Sam nie­opatrz­nie zdra­dził mu, do któ­rego domu bę­dzie się wła­my­wał tej nocy. Ale je­żeli Avery już po­sta­nowi, że wcho­dzi ra­zem z nim... to po pro­stu wej­dzie. Sam ni­gdy w ży­ciu ni­czego mu nie od­mó­wił. Poza tym jego brat nie myli się co do tego, że za­cho­wują się o wiele za gło­śno. Sam nie ra­dzi so­bie dzi­siaj naj­le­piej. Ma za sobą już dwie nie­udane próby wła­ma­nia, a te­raz kłóci się w czy­imś ogródku z wła­snym bra­tem, który po­trafi wszystko zruj­no­wać, a po­tem roz­pła­kać się i spra­wić, że Sam znowu po­czuje się jak po­twór.

Nie, żeby już tak się nie czuł, zwłasz­cza z krwią na knyk­ciach.

Na­gle ogar­nia go duże znu­że­nie. Nie ma to nic wspól­nego z bó­lem w po­liczku, po­si­nia­czoną klatką pier­siową czy też dwoma zam­kami, któ­rych nie udało mu się sfor­so­wać.

Tak po pro­stu się czuje.

Zło­żyło się na to wiele ele­men­tów.

Stoi po­śród ka­łuż od­bi­ja­ją­cych blask świa­tła księ­życa, sta­ra­jąc się wkraść do domu, który nie jest i ni­gdy nie bę­dzie jego, tylko po to, by mieć gdzie dzi­siaj spać.

– Za­mknij się już i chodź ze mną – roz­ka­zuje Sam, za­bie­ra­jąc ple­cak. – Wej­dziemy po ci­chu. Tylko... nic nie zniszcz. Chcę tu zo­stać przez kilka dni. Wiesz, że wolę pra­co­wać wła­śnie na ta­kich wa­run­kach.

Avery za­czyna coś nu­cić pod no­sem, co może ozna­czać za­równo, że się zga­dza z bra­tem, jak i że w ogóle zi­gno­ro­wał jego słowa. Sam tłumi w so­bie po­iry­to­wa­nie. Od­dy­chaj. Po pro­stu od­dy­chaj.

Zbliża się do tyl­nych drzwi, chwy­ta­jąc się resz­tek na­dziei, a Avery po­dąża tuż za nim i ma­cha rę­koma w spo­sób, który tak bar­dzo de­kon­cen­truje Sama.

Z tyłu domu znaj­duje się pa­tio, na któ­rym stoi zde­cy­do­wa­nie zbyt wiele me­bli. Le­d­wie star­cza miej­sca, by prze­ci­snąć się do drzwi. Sam spraw­dza za­mek, a na­stęp­nie wy­ciąga z kie­szeni spi­na­cze, które za­wsze ze sobą nosi, tak na wszelki wy­pa­dek. Bez od­po­wied­niego chwytu, dzięki któ­remu mógłby utrzy­mać na­cisk na za­mek, bę­dzie mu trudno go zła­mać. Trzęsą mu się palce.

– Spa­pra­łeś coś? – pyta Avery luź­nym to­nem.

Sam na­piera moc­niej na za­mek.

– Może wresz­cie po­wiesz mi, skąd się tu w ogóle wzią­łeś?

Oczy­wi­ście cie­szy się z obec­no­ści brata. Przy­naj­mniej Avery’emu nic nie grozi, bo stoi tuż obok, dzięki czemu Sam może mieć cały czas na niego oko. Jed­nakże pe­wien ciemny, sa­mo­lubny za­ką­tek jego serca nie mógł się do­cze­kać dzi­siej­szej nocy i tego, żeby za­snąć bez... zmar­twień. Cóż, za­wsze w ja­kimś stop­niu mar­twi się o Avery’ego, nie­za­leż­nie od tego, czy brat aku­rat jest w za­sięgu wzroku, czy nie, ale taka jedna noc mo­głaby być dla Sama przy­jemną od­skocz­nią od co­dzien­no­ści.

Se­rio, Sam? To twój brat. Nie po­trze­bu­jesz od niego żad­nej od­skoczni. Nie po­wi­nie­neś jej chcieć.

– Po pro­stu się stę­sk­ni­łem – przy­znaje Avery.

– To su­per – kwi­tuje Sam, wie­dząc, że brat i tak nie wy­ła­pie sar­ka­zmu. – Na pewno nie zja­wi­łeś się tu­taj, bo cze­goś ode mnie chcesz?

Swego czasu ra­zem cho­dzili na ak­cje, ale za­prze­stali, po­nie­waż Avery po­trze­buje sta­łego oto­cze­nia, a tak czę­ste prze­no­sze­nie się z jed­nego miej­sca na dru­gie do­pro­wa­dzało go do wzmo­żo­nych ata­ków, któ­rych na­wet Sam nie był w sta­nie ukoić. Obec­nie sy­tu­acja wy­gląda dużo le­piej. Jego brat krąży mię­dzy spa­niem na ty­łach warsz­tatu (gdzie ma na­dzieję, że szef go nie przy­ła­pie) a ob­ra­ca­niem się w to­wa­rzy­stwie grupy dwu­dzie­sto­kil­ku­lat­ków, któ­rzy wy­ko­rzy­stują go do brud­nej ro­boty. Ro­bią do niego jed­no­cze­śnie słod­kie oczy i mó­wią, jaki to nie jest uro­czy, a on uśmie­cha się jak pod­eks­cy­to­wany szcze­nia­czek, nie ro­zu­mie­jąc, że chcą go je­dy­nie wy­ko­rzy­stać. Po­zwa­lają mu jed­nak przy­naj­mniej spać na pod­nisz­czo­nej ka­na­pie w sa­lo­nie. Ta ru­tyna i ko­niecz­ność wy­bie­ra­nia je­dy­nie mię­dzy dwoma sta­łymi miej­scami to o wiele lep­sza opcja dla jego brata niż to­wa­rzy­sze­nie Sa­mowi we wła­ma­niach i li­cze­nie, że aku­rat da­nej nocy znajdą od­po­wied­nie miej­sce do spa­nia. Ostat­nimi czasy Avery po­wta­rza mu, że: „ma przy­ja­ciół, pracę i po­trafi o sie­bie za­dbać”.

A póź­niej, kiedy nie­uchron­nie wszystko znowu za­cznie się wa­lić, to wła­śnie Sam bę­dzie mu­siał wejść do ak­cji i jesz­cze raz wszystko na­pra­wiać.

Jak za­wsze.

To dla­tego jest dziś taki za­krwa­wiony i po­si­nia­czony. Na­pra­wia rze­czy za Avery’ego, ale je­śli jego brat do­wie się, co Sam dzi­siaj zro­bił, dla­czego ko­goś po­bił, to do­sta­nie kom­plet­nego fioła. Sprawa wy­gląda więc pro­sto: nie może się o ni­czym do­wie­dzieć.

Jest też ten mały, zło­śliwy za­ką­tek serca Sama, który za­sta­na­wia się, czy Avery od­su­nie się od niego, je­śli się do­wie, jak czę­sto Sam musi bru­dzić so­bie ręce. Cie­kaw jest, jak bar­dzo mo­głoby to prze­ra­zić jego brata, ale prze­cież robi to wszystko dla Avery’ego, więc jak bar­dzo nie­spra­wie­dliwe by­łoby z jego strony osą­dza­nie go za...

Po pro­stu nie... nie myśl o tym.

Sam prze­kręca spi­nacz, a za­mek wy­daje za­do­wa­la­jące klik­nię­cie. Na­resz­cie.

Sto­jący obok niego brat za­gryza wargę.

– Nie czu­jesz się sa­motny, ży­jąc w ten spo­sób?

Sam za­wsze jest sa­motny, na­wet w chwi­lach, kiedy Avery szep­cze tuż za jego uchem. Nie ma ochoty mu tego wy­ja­śniać, bo i tak brat nic nie zro­zu­mie, więc po pro­stu otwiera drzwi i po­zwala wejść mu pierw­szemu, czu­jąc z ulgą, jak jego puls się wy­rów­nuje. Te­raz chce zmyć z sie­bie krew, zwi­nąć się w kłę­bek na mięk­kim fo­telu i za­snąć. Chce się wy­ci­szyć.

Nie­stety jest z nim Avery, a on nie po­trafi być ci­cho.

Chło­pak wpada do środka i od razu włą­cza świa­tło, a wy­glą­da­jący na pu­sty dom za­lewa się od­cie­niami po­ma­rań­czu i złota.

Sam sprin­tem pod­biega do prze­łącz­nika i szybko go na­ci­ska.

– Chcesz, żeby mnie zła­pano?

– Ale dla­czego...

– Nie, prze­stań. Po pro­stu... po pro­stu prze­stań. – Stłu­miony gniew za­gnież­dża się gdzieś mię­dzy zę­bami Sama. – Za­cią­gnij ro­lety. Albo le­piej nie. Sam to zro­bię, a ty po pro­stu siedź ci­cho.

Avery już się od­da­lił, nie­obec­nym wzro­kiem omia­ta­jąc dom i ob­li­cza­jąc jed­no­cze­śnie, ile są warte zna­le­zione w nim skarby. Sam zaj­muje się ro­le­tami, sta­ra­jąc się stłu­mić ner­wowe drgawki w klatce pier­sio­wej. Wła­ma­nia za­zwy­czaj tak nie wy­glą­dają. Avery na­prawdę wszystko mu utrud­nia. Sam ma spraw­dzone me­tody i ru­tynę, dzięki któ­rej może po­tem po­czuć się bez­pieczny i spo­kojny w ob­cym lo­kalu. Po­trze­buje kilku go­dzin, pod­czas któ­rych jego puls prze­sta­nie wy­rzy­nać mu ślad w czaszce. Czasu, kiedy może swo­bod­nie zła­pać od­dech i się od­prę­żyć. Być jak nie­wi­dzialny chło­pak miesz­ka­jący w pu­stym domu.

A o Ave­rym z pew­no­ścią nie można po­wie­dzieć, że jest nie­wi­dzialny.

W tej chwili prze­szu­kuje cały dom, raz po raz włą­cza­jąc świa­tła i do­ty­ka­jąc wszyst­kiego, co tylko znaj­dzie się w za­sięgu jego rąk. Na bie­żąco ko­men­tuje na głos ceny, ja­kie mogą im za­ofe­ro­wać za te fanty w lom­bar­dzie.

To przy­tulny dom, je­den z tych, gdzie miesz­kają lu­dzie, któ­rych z pew­no­ścią stać na wa­ka­cje. Kilka sy­pialni, mięk­kie dy­wany na pod­ło­gach, ściany z opra­wio­nymi zdję­ciami nie­po­rad­nych na­sto­lat­ków i gol­den re­trie­ve­rów oraz duży te­le­wi­zor z godną po­dziwu ko­lek­cją gier. Avery z pod­eks­cy­to­wa­niem wszyst­kiego do­tyka, ale Sam ma na ra­zie inne za­da­nie.

Zo­sta­wia ple­cak na stole w kuchni i za­czyna wę­szyć po domu. Prze­gląda ka­len­da­rze i no­tatki na biurku w po­szu­ki­wa­niu ja­kich­kol­wiek in­for­ma­cji o tym, jak długo bu­dy­nek ze sta­rej ce­gły bę­dzie stał pu­sty. Chce wie­dzieć, kiedy do­kład­nie wróci miesz­ka­jąca w nim ro­dzina. W ko­szu na śmieci znaj­duje plan lotu.

Ty­dzień.

Może spę­dzić w tym domu cały ty­dzień.

Dla pew­no­ści spraw­dza też inne ślady. Mi­ski na karmę dla zwie­rząt? Brak. Ja­kieś do­wody na obec­ność sprzą­taczki? Żad­nych. Je­dze­nie w lo­dówce? Nie znaj­duje nic świe­żego.

Dom na­leży do niego.

Czuje, jak spięte ra­miona odro­binę się re­lak­sują.

Avery roz­kłada się na le­żance w sa­lo­nie, po czym wci­ska dźwi­gnię, która z gło­śnym klik­nię­ciem prze­suwa pod­nó­żek w górę i w dół. Sam zo­sta­wia go i za­czyna się za­sta­na­wiać, co warto stąd za­brać.

Nie za­wsze okra­dał domy. Kiedy miał czter­na­ście lat i de­spe­racko szu­kał domu, po pro­stu wła­my­wał się do środka i kładł spać w cu­dzych łóż­kach oraz zja­dał je­dze­nie ob­cych lu­dzi, uda­jąc, że wszystko na­leży do niego. Był ta­kim ża­ło­snym idiotą.

Po­tem za­czął za­bie­rać klu­cze, żeby za­cho­wać we wspo­mnie­niu każdy z do­mów, w któ­rym spał.

Do­piero póź­niej za­czął kraść pie­nią­dze, bi­żu­te­rię, lap­topy, apa­raty fo­to­gra­ficzne, te­le­fony i karty kre­dy­towe.

Avery po­ma­gał mu za­mie­niać fanty w go­tówkę dzięki uprzej­mo­ści jego przy­ja­ciół, ale za­zwy­czaj nie to­wa­rzy­szył Sa­mowi pod­czas wła­mań. Oprócz, jak wi­dać, dzi­siej­szego wie­czoru.

Co od­wa­li­łeś tym ra­zem, Avery?

Sam do­piero co na­pro­sto­wał sy­tu­ację po ostat­niej wpadce brata. Nie jest go­towy na ko­lejny pro­blem.

Sięga do ple­caka. Ko­lek­cjo­no­wa­nie skra­dzio­nych klu­czy to może i dziwne hobby, więc ni­komu się nim nie chwali, ale jed­nak ten zbiór zna­czy dla niego tak wiele. Jest jego. Wy­star­czy, że Avery musi ma­cać wszystko inne. Jego brat wy­cho­dzi zza drzwi spi­żarni, trzy­ma­jąc na wy­so­ko­ści oczu Sama ja­kąś paczkę z chrup­kami. Na jego twa­rzy chwi­lowo ma­luje się wy­raz zgor­sze­nia.

– Czym, do cho­lery, są kra­kersy z wo­do­ro­stów?

Sam wzdy­cha z re­zy­gna­cją.

– Masz za­miar tu zo­stać na całą noc?

Avery otwiera paczkę i za­gląda do środka.

– Te są chyba prze­ter­mi­no­wane. W każ­dym ra­zie chcę... – Pod­nosi wzrok na brata. – Och, twoja twarz.

Sam po­wi­nien od razu po­dejść do lu­stra i spraw­dzić, jak bar­dzo źle wy­gląda. Musi umyć knyk­cie i na­ło­żyć śro­dek an­ty­sep­tyczny na ska­le­cze­nia, ale za­po­mniał o tym, po­nie­waż zdą­żył już przy­zwy­czaić się do tego, że czuje się jak le­dwo co wy­trze­pany z ku­rzu dy­wan.

Avery pod­ciąga się i siada na ławce obok pu­stej mi­ski na owoce. Za­miast jeść kra­kersy, miaż­dży je opusz­kami pal­ców.

– Mó­wi­łeś, że prze­sta­niesz się bić.

W jego gło­sie roz­brzmiewa oskar­ży­ciel­ska nuta.

Coś w piersi Sama na­pina się, jakby był pa­cynką z ka­wałka pa­pieru i ze sznurka, który za mocno na­cią­gnięto.

– Za­po­mnij o tym – od­po­wiada ni­skim gło­sem.

Avery nie za­uważa tonu Sama, zresztą pra­wie ni­gdy mu się to nie zda­rza. Jego nogi ko­ły­szą się, a tempo ko­ły­sa­nia z każdą chwilą ro­śnie. Sam musi in­ter­we­nio­wać, za­nim zde­ner­wo­wa­nie zmieni się w pa­nikę i brat straci nad sobą kon­trolę.

– Po­wie­dzia­łeś, że prze­sta­niesz się bić, je­śli ja obie­cam utrzy­mać po­sadę u me­cha­nika. Ta­kie były za­sady – przy­po­mina Avery.

Kra­kersy chru­pią. Paczka sze­le­ści.

– Wy­gląda w ta­kim ra­zie na to, że oby­dwaj je zła­ma­li­śmy – od­po­wiada ci­cho Sam.

Avery mruży oczy.

– Ale ja nie...

– Da­ruj so­bie. Wiem, że wje­cha­łeś au­tem w ścianę warsz­tatu.

– Ja nie...

– By­łeś pi­jany? – Sam jest już na gra­nicy, ale nie ma sensu wy­bu­chać, po­nie­waż jego brat na­wet nie pa­trzy mu w twarz.

Pstryka pal­cami przy uszach i nic nie od­po­wiada.

To wszystko jest ta­kie nie­spra­wie­dliwe.

Sam wciąż wi­dzi oczami wy­obraźni dru­giego prak­ty­kanta me­cha­nika w po­pla­mio­nym ole­jem kom­bi­ne­zo­nie, roz­ło­żo­nego na ce­men­cie za warsz­ta­tem, ję­czą­cego i trzy­ma­ją­cego się za zła­maną rękę. Nie chciał po­su­nąć się aż tak da­leko, ale czy na­prawdę tego ża­ło­wał? Po­szedł tam, żeby po­bić go­ścia, unie­moż­li­wić mu pracę na dzień lub dwa, żeby szef nie zwol­nił jego brata. On po­trze­buje tej pracy. Miałby dzięki temu szansę od­ku­pić swoje winy. Plan wy­da­wał się pro­sty... do­póki nie pę­kła kość, a Sam nie skoń­czył z roz­ciętą wargą i od­ci­skiem buta na klatce pier­sio­wej. Na szczę­ście znik­nął w cie­niu i udało mu się stam­tąd czmych­nąć, za­nim prak­ty­kant zdą­żył zo­ba­czyć jego twarz lub we­zwać po­moc.

Gość był wielki, ale Sam po­trafi się bić. W końcu to prak­tyka czyni mi­strza.

Spo­sób, w jaki Sam się bije, prze­raża Avery’ego. Jego sa­mego zresztą też, ale co in­nego może zro­bić? Nie ma prze­cież in­nego wyj­ścia. Nie może za­mie­nić się we wrzesz­czącą, bez­kształtną masę, po­dobną w za­cho­wa­niu do Avery’ego. Jego brat jest ule­piony z zu­peł­nie in­nej gliny. Za­cho­wuje się, jakby był młod­szy od Sama, a nie dwa lata od niego star­szy.

– Praw­do­po­dob­nie zo­stanę zwol­niony. – Avery rzuca zmiętą paczką po kra­ker­sach do zlewu, za­cie­kle wy­ma­chu­jąc no­gami. – Ale wpa­dłem na ge­nialny po­mysł. – Jego głos brzmi te­raz ra­do­śniej, co świad­czy je­dy­nie o tym, że plan wcale nie jest taki ge­nialny. – Słu­chaj, aku­rat mam w warsz­ta­cie ta­kiego świet­nego se­dana. Miną całe go­dziny, za­nim kto­kol­wiek się zo­rien­tuje, że go so­bie wzię­li­śmy.

– Wzię­li­śmy? I co chciał­byś z nim zro­bić? – pyta Sam spię­tym gło­sem.

– Mo­gli­by­śmy wy­je­chać z mia­sta – wy­ja­wia swój plan Avery, jakby to była naj­prost­sza rzecz pod słoń­cem.

– W kra­dzio­nym wo­zie? Czyś ty zwa­riował?

– Mo­gli­by­śmy się go po­zbyć na­stęp­nego dnia i zna­leźć inny sa­mo­chód. Znam się na nich. Nie wi­dzę żad­nego pro­blemu.

– Kra­dzież sa­mo­cho­dów nie jest czę­ścią na­szego planu.

– Nasz plan jest do bani – oznaj­mia Avery, bu­ja­jąc się na ławce. – Jest nie­wy­ko­nalny. Po pro­stu wy­jedźmy. Ty i ja. My. – Uśmie­cha się lekko, tak jakby na­prawdę my­ślał, że Sam się na to zgo­dzi.

Czy w ogóle nie zna Avery’ego?

Sam spo­gląda na swoje za­ci­śnięte dło­nie. Jest wście­kły na go­rące łzy szczy­piące go w grzbiet nosa. Chce się opa­no­wać, zna­leźć w so­bie spo­kój.

– Opra­co­wa­li­śmy już inny plan. – Jego głos drży, kiedy pró­buje nad nim za­pa­no­wać. – Za­ro­bimy pie­nią­dze, znaj­dziemy so­bie dom, urzą­dzimy się...

– Nie mam na­wet osiem­na­stu lat, a ty je­steś po­szu­ki­wa­nym kry­mi­na­li­stą. Nie ma mowy, żeby udało się nam na­kraść tyle, by star­czyło na kupno domu.

Nie tak to za­pla­no­wali. Nie o tym dys­ku­to­wali przez nie­zli­czone go­dziny w ze­szłym roku, le­żąc na tram­po­li­nie u ciotki w ogródku, kiedy to znowu za­mknęła przed nimi dom i ka­zała sie­dzieć na ze­wnątrz.

„Bę­dziemy miesz­kać we wła­snym domu. Wszystko się ułoży”.

– Nie. – Głos Sama się ła­mie. – Nie, nie ukrad­niemy sa­mo­chodu i nie wy­je­dziemy z mia­sta, i... – prze­rywa, bo na­gle wszystko do niego do­ciera. To, jak nie­re­alne są jego ma­rze­nia. Jak bar­dzo jest na­iwny. To on po­wi­nien być tym, który za­wsze ma łeb na karku, a mimo to goni za nie­moż­li­wym ma­rze­niem, aż w końcu się po­tknie, pad­nie na zie­mię i wy­bije przez to wszyst­kie zęby.

Trudno mu zła­pać od­dech, ale nie jest pe­wien, czy to przez po­si­nia­czone że­bra, czy z po­wodu kłótni z bra­tem.

Głos Avery’ego staje się nie­przy­jem­nie prze­ni­kliwy.

– Ale je­śli tu zo­sta­niemy, to po­li­cja cię w końcu zła­pie! Nie mogę na to po­zwo­lić. Wsa­dzą cię do wię­zie­nia, a po­tem... nie mogę... ty nie mo­żesz... – Avery koń­czy wy­po­wiedź dzi­kim krzy­kiem, szar­piąc się jed­no­cze­śnie za włosy, po czym na­gle zrywa się z miej­sca, strą­ca­jąc mi­skę na owoce, która roz­bija się o ka­felki z dźwię­kiem przy­po­mi­na­ją­cym wy­strzał z pi­sto­letu.

Ktoś to usły­szy.

Krzyk.

Brzdęk.

Dwóch braci.

Avery wpada na sto­jące obok krze­sło z ta­kim im­pe­tem, że to prze­wraca się i ude­rza w ścianę, zo­sta­wia­jąc wgnie­ce­nie w tynku. Oto i cały Avery. Nie­za­mie­rzony chaos.

Sam stoi i pa­trzy bez ru­chu, pod­czas gdy jego brat od­suwa się od ba­ła­ganu, któ­rego na­ro­bił, a jego tiki na­bie­rają no­wej siły. Osią­gają po­ziom, w któ­rym na zmianę ude­rza się pię­ścią o nogę i wście­kle ła­pie po­wie­trze. Sam pró­buje wy­cią­gnąć do niego rękę, zła­pać go za ra­mię i po­gła­skać, aż ten prze­sta­nie so­bie ro­bić krzywdę i jego tiki nieco się uspo­koją. Ro­bił tak, gdy byli dziećmi, ale Avery od­rzuca po­mocną dłoń.

– W ta­kim ra­zie sam odejdę. – Jego za­pad­nięta klatka pier­siowa po­ru­sza się zbyt szybko. – Ukradnę sa­mo­chód i od­jadę sam. M-m-mo­żesz dać się zła­pać, je­śli chcesz. Nie ob­cho­dzi mnie to. Już mnie nic nie ob­cho­dzisz! – Po­py­cha brata, który z sy­kiem ostro wciąga po­wie­trze z po­wodu bólu w że­brach.

– Nie mów tak. – Głos Sama jest le­d­wie szep­tem.

Avery żwa­wym kro­kiem ru­sza w kie­runku drzwi. Jego koń­czyny szar­pią się na wszyst­kie strony, jakby na­le­żały do szma­cia­nej ma­rio­netki, a nie do czło­wieka. Od­wraca się z ostat­nim zło­śli­wym spoj­rze­niem... Tyle że do oczu na­pły­nęły mu łzy, a warga drży.

– Od­cho­dzę.

Ni­gdy, prze­nigdy tak nie mów.

Wy­cho­dząc, trza­ska z ca­łej siły drzwiami.

Sam wpa­truje się w po­zo­sta­wiony przez brata chaos: roz­bite na­czy­nie i wgnie­ce­nie w ścia­nie. Ro­dzina wróci i ni­gdy nie zro­zu­mie, co tu za­szło.

Sam też zresztą do końca nie ro­zu­mie.

Ale nie może tu te­raz zo­stać.

Wciąga na ra­miona ple­cak i sły­szy, jak cię­żar stu skra­dzio­nych klu­czy wy­brzę­kuje po­cie­sza­jącą me­lo­dię. Po­wi­nien po­biec za bra­tem. Uspo­koić go, upew­nić się, że ten nie zrobi so­bie krzywdy, a przede wszyst­kim, że nie zrobi ni­czego głu­piego, jak cho­ciażby opusz­cze­nie mia­sta. Chyba nie mó­wił se­rio, prawda? Są dla sie­bie wszyst­kim. Avery jest je­dy­nym, który pa­mięta o Sam­mym Lou, chłopcu, o któ­rym cały świat za­po­mniał.

„Od­cho­dzę”.

Sam rów­nież wy­cho­dzi, ni­czego ze sobą nie za­bie­ra­jąc.

Uświa­da­mia so­bie to do­piero po chwili.

W końcu tak na­prawdę nie wła­muje się do do­mów, bo lubi kraść. Ob­ser­wuje pu­ste okna, otwiera zamki i śpi w cu­dzych łóż­kach, bo po pro­stu chce po­czuć się jak w domu.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki