Chłopak, który okradał domy. I dziewczyna, która skradła jego serce - C.G. Drews - ebook

Chłopak, który okradał domy. I dziewczyna, która skradła jego serce ebook

C.G. Drews

4,6

Opis

Czy doświadczone przez los rodzeństwo znajdzie klucz do rodzinnego szczęścia? Piętnastoletni Sam i jego autystyczny brat Avery nie mają łatwego życia. Porzuceni przez rodziców i najbliższych, schodzą na złą drogę. Sam stara się udźwignąć odpowiedzialność za siebie i brata, nie zawsze jednak dokonuje właściwych wyborów. By nie spać na ulicy, nastolatek włamuje się do mieszkań pod nieobecność właścicieli i pomieszkuje w nich do powrotu lokatorów. Pewnego dnia Sam trafia do domu nietuzinkowej, radosnej, nieco chaotycznej – ale przede wszystkim kochającej się rodziny. Nie spodziewa się, że tym razem to domownicy włamią się… do jego serca. „Chłopak, który okradał domy. I dziewczyna, która skradła jego serce” to wzruszająca, pełna odcieni szarości opowieść o niezachwianej sile rodzinnej miłości i o pierwszym zauroczeniu, które pojawia się w najmniej spodziewanym momencie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 386

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (37 ocen)
24
13
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
arletatatarek

Nie oderwiesz się od lektury

Piękna ,cudowna i tak wzruszająca 🥹🥹🥹 Uwielbiam ❤️
10
viki879

Nie oderwiesz się od lektury

Fajna wzruszająca ciekawiła mnie do samego końca jak się zakończy. Również ważną myślę że każdy powinien przeczytać
00
ania83sosnowiec

Nie oderwiesz się od lektury

Lecimy dalej. Zapraszam recenzję książki dla młodzieży. Przyznam się szczerze, że zawsze z dozą niepewności sięgam po historię dla młodych czytelników. Gdy przeczytałam opis książki, wiedziałam ,że muszę ją przeczytać. Moje serce pękło na kilkadziesiąt kawałków. Cóż to była za historia. Niebanalna, inna, poruszająca ciężkie tematy. Bezdomność, przemoc nad dziećmi, używki, choroba autystyczna. Wszystkimi to, znajdziecie w książce. Sam i jego starszy brat Avery, po odejściu matki przeżywają piekło. Ojciec zamiast otoczyć ich miłością i troską woli imprezy, a dzieci są zbędnym balatsem. Chłopcy trafiają pod opiekę ciotki, jednak i tak nie jest kolorowi. Cioteczka nie zajmuje się dziećmi. Są dwa oni skazani na siebie. Mimo tego,że Sam jest młodszy, to opiekuje się on bratem, który jest osobą ze spektrum autyzmu. Gdy Sam i Avery stają się bezdomnymi, to młodszy z braci stara się zapewnić im bezpieczeństwo. Sam zaczyna zakradać się do opuszczonych domów. Nocuje w nich, korzysta z dobrodzi...
00
burgundowezycie

Dobrze spędzony czas

“Chłopak, który okradał domy. I dziewczyna, która skradła jego serce” autorstwa C. G. Drews to opowieść o poszukiwaniu miłości, o potrzebie rodzinnego ciepła, bezpieczeństwa i akceptacji. Autorka z wrażliwością i głębią emocjonalną opowiada nam o losach dwóch braci, Sama i Avery’ego, którzy porzuceni przez rodziców, zmuszeni są do samodzielnego przetrwania żyjąc na ulicy. Piętnastoletni Sam, z determinacją godną podziwu, stara się zapewnić byt sobie i młodszemu bratu, nawet jeśli oznacza to włamanie do obcych domów. Jego desperacka próba stworzenia iluzji bezpiecznego domu poprzez kolekcjonowanie kluczy od włamanych mieszkań jest ogromnie poruszająca. Sam i Avery, mimo że są braci, reprezentują dwa różne sposoby radzenia sobie z trudnościami. Sam, będąc w roli opiekuna, pokazuje, jak daleko można się posunąć w walce o przetrwanie i ochronę najbliższych. Jest zdeterminowany i gotowy do największych poświęceń dla brata, które choć są wątpliwe moralnie, łapią za serce. Avery, z kolei, j...
00
Lost70

Nie oderwiesz się od lektury

Niesamowita książka
00

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nału: The Boy Who Ste­als Ho­uses
Prze­kład: Szy­mon Bo­le­wicki
Re­dak­tor pro­wa­dząca: Agata Ton­dera
Ko­rekta: Dag­mara Po­wolny,ko­rekta w pro­gra­mie firmy Lin­gventa
Skład: Cy­prian Za­drożny
First pu­bli­shed in Great Bri­tain in 2019 by The Watts Pu­bli­shing Group Text co­py­ri­ght © C.G. Drews, 2019 The mo­ral ri­ghts of the au­thor have been as­ser­ted.
© Co­py­ri­ght for the Po­lish edi­tion by Wy­daw­nic­two Zie­lona Sowa Sp. z o.o., War­szawa 2024 All ri­ghts re­se­rved.
Wszyst­kie prawa za­strze­żone. Prze­druk lub ko­pio­wa­nie ca­ło­ści lub frag­men­tów książki moż­liwe jest tylko na pod­sta­wie pi­sem­nej zgody wy­dawcy.
Wy­da­nie I
ISBN 978-83-82997-29-3
W książce po­ja­wiają się na­stę­pu­jące mo­tywy:bez­dom­ność, prze­moc, spek­trum au­ty­zmu, able­izm, używki, wul­ga­ry­zmy.
Wy­daw­nic­two Zie­lona Sowa Sp. z o.o. 00-807 War­szawa, Al. Je­ro­zo­lim­skie 94 tel. 22 379 85 50, fax 22 379 85 51wy­daw­nic­two@bo­ok­s4ya.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

W przy­padku zna­le­zie­nia pro­szę zwró­cić De La­ineyom.

ROZ­DZIAŁ 1

Gdyby tylko nie było tak ciemno, a jego palce nie ze­sztyw­niały od za­schnię­tej krwi, dałby radę otwo­rzyć ten za­mek w do­kład­nie trzy­dzie­ści osiem se­kund.

Sammy Lou jest na­prawdę dumny z tego re­kordu. Wła­ści­wie to jedna z nie­wielu rze­czy, z któ­rych na­prawdę może być dumny, je­śli wziąć pod uwagę to, że jego ży­cie składa się głów­nie z roz­pra­co­wa­nych zam­ków, kie­szeni wy­pcha­nych skra­dzio­nymi mo­ne­tami, roz­wią­za­nych sznu­ro­wa­deł i bólu w żo­łądku, który może ozna­czać za­równo głód, jak i sa­mot­ność.

Dzi­siaj za­pewne cho­dzi o pu­sty brzuch.

Bo prze­cież już dawno temu po­wi­nien się przy­zwy­czaić do sa­mot­no­ści.

Musi je­dy­nie roz­pra­co­wać ten prze­klęty za­mek, za­nim ktoś za­uważy i we­zwie po­li­cję. Dom stoi pu­sty już od kilku dni – przy­naj­mniej tak su­ge­ro­wały za­sło­nięte okna, które wie­czo­rami po­zo­sta­wały ciemne, i nie­ak­tu­alna ga­zeta na pod­jeź­dzie. Wie, że w środku ni­kogo nie ma. Wy­star­cza­jąco długo ob­ser­wo­wał to miej­sce.

Kom­bi­nuje przy zamku od po­nad dwóch mi­nut. Jego dło­nie są za­le­wane przez pot, który zwilża za­schniętą krew i prze­pływa mu mię­dzy kost­kami. Wy­try­chy, pre­zent od brata, czę­sto służą mu jako prze­dłu­że­nie cien­kich i zwin­nych pal­ców, które te­raz, o iro­nio, wy­dają się zbyt grube i po­wolne.

Nie może dać się zła­pać.

Już od roku wła­muje się do do­mów.

Nie może dać się zła­pać.

Sammy prze­klina pod no­sem, gdy je­den z wy­try­chów za­cina się w zamku. Udaje mu się go uwol­nić, ale mija zbyt wiele se­kund, w ciągu któ­rych jego serce za­czyna bić jak sza­lone. Za dużo ry­zy­kuje, więc wy­co­fuje się z po­wro­tem do cie­nia. W końcu za­wsze znaj­dzie się ja­kieś inne wej­ście.

Prze­śli­zguje się po ci­chu na tyły, czu­jąc, jak roz­wią­zane sznu­ro­wa­dła sma­gają go po kost­kach. Dom zbu­do­wano ze sta­rych ce­gieł, okna są po­za­sła­niane ro­le­tami. Trudno jest coś do­strzec z po­wodu wy­so­kiego płotu, który nie wpusz­cza świa­tła księ­życa, ale pod ma­łym okien­kiem wi­dać uło­żone w stos ka­wałki drewna, które zdają się ci­cho go za­pra­szać.

Sam zrzuca ple­cak na trawę i wcho­dzi na sto­sik opału, ostroż­nie sta­wia­jąc każdy krok, aby nie skoń­czyć pod la­winą roz­łu­pa­nych kłód. I tak jest już wy­star­cza­jąco obo­lały. Sięga rę­koma do ma­łego okna pro­wa­dzą­cego do ła­zienki, cie­sząc się, że omi­nął go okres na­głego wzro­stu, który tak czę­sto do­tyka zwy­kłych pięt­na­sto­lat­ków. Nie wy­gląda na swój wiek, ale na rok młod­szego, a może na­wet i dwa. Wą­tła bu­dowa ciała i nie­wielki wzrost rzadko mu prze­szka­dzają, czę­sto wręcz dzia­łają na jego ko­rzyść, po­nie­waż dzięki ta­kiej po­stu­rze znacz­nie ła­twiej jest mu się za­kra­dać przez małe okna i cia­sne ko­ry­ta­rze.

Na wpół ba­lan­su­jąc, na wpół przy­tu­la­jąc się do ściany, Sam maj­struje przy zamku od okna, kiedy nie­spo­dzie­wa­nie stos drewna wy­daje zło­wiesz­czy dźwięk i jedna z kłód się prze­suwa.

Ta ro­dzina świet­nie so­bie ra­dzi z za­bez­pie­cza­niem domu. Jest za to do bani w ukła­da­niu drewna na opał.

Je­śli się nie uda, to bę­dzie mu­siał...

– Mógł­byś je po pro­stu zbić.

Serce Sama od­la­tuje na ja­kieś pięt­na­ście me­trów... i nie­stety chwilę póź­niej jego stopy rów­nież zdają się uno­sić rów­nie wy­soko. Chło­pak pró­buje się zła­pać ściany, ob­cie­ra­jąc opuszki pal­ców, ale szybko traci rów­no­wagę i spada do tyłu na plecy. Wy­try­chy wy­su­wają mu się z ręki i giną gdzieś w ciem­no­ściach.

Przy­naj­mniej nie spadł z du­żej wy­so­ko­ści.

Przy­naj­mniej stos drewna się nie po­sy­pał.

Przy­naj­mniej to tylko jego brat, my­śli Sam, wciąż le­żąc na ple­cach i wpa­tru­jąc się w syl­wetkę sto­jącą na tle gwiazd.

Przez chwilę po pro­stu leży na zro­szo­nej tra­wie, czu­jąc, jak jego ko­szulka robi się wil­gotna, a serce wraca z po­wro­tem gar­dła.

– Cho­lera ja­sna, Avery! – prze­klina ci­cho Sam.

– Nie za­bra­łem młotka. – Brat wy­ciąga te­le­fon z kie­szeni, włą­cza apli­ka­cję la­tarki i świeci nią Sa­mowi pro­sto w oczy. – Ale mo­żemy użyć ka­mie­nia lub na­wet le­piej: two­jej głowy. W końcu jest wy­star­cza­jąco twarda i brzydka. – Pry­cha śmie­chem, ale za­raz po­tem szybko do­daje: – To był żart. Żar­to­wa­łem. Zro­zu­mia­łeś, że to był tylko żart, prawda?

Sam nie był przy­go­to­wany na to, że w taki spo­sób spę­dzi dzi­siej­szy wie­czór. Nie był go­towy na kom­pli­ka­cje, na to, ile mu zaj­mie wła­ma­nie, ani na...

Avery’ego.

Który prze­cież nie miał po­wodu, żeby się tu po­ja­wiać, chyba że...

– Czy coś się stało? – Sam osła­nia oczy przed świa­tłem la­tarki. – Je­steś ranny? Masz ja­kieś kło­poty albo... – Czuje, jak jego puls przy­spie­sza. – Czy wszystko w po­rządku?

– Co? – Sko­ło­wany Avery mruga kilka razy. – Tak, nie martw się. Nic mi nie jest.

Sam na­wet nie zda­wał so­bie sprawy z tego, jak na­pięta jest jego klatka pier­siowa, do­póki nie usły­szał: „Nic mi nie jest”. Do­piero te­raz czuje, że trzęsą mu się ręce. Musi na chwilę za­mknąć oczy i po­sta­rać się za­cho­wać spo­kój. Wszystko jest w po­rządku. Avery ma się do­brze.

Sam wstaje i rzuca z iry­ta­cją w gło­sie:

– Zgaś to świa­tło.

Nie chciał na niego wark­nąć. Po pro­stu przez ten na­gły przy­pływ pa­niki mu­siał się na kimś wy­ła­do­wać.

– Je­steś zły? – Avery przy­ci­ska te­le­fon do klatki pier­sio­wej, jakby to mo­gło w ja­ki­kol­wiek spo­sób po­wstrzy­mać Sama przed ode­bra­niem mu ko­mórki, gdyby na­prawdę tego chciał. Jego brat jest nie­zgrabny, ma mocno za­ry­so­wany pod­bró­dek, bli­znę w ką­ciku ust i spi­cza­stą twarz jak u elfa, po któ­rej wy­raź­nie wi­dać, że jego też omi­nęły na­głe zmiany ty­powe dla okresu doj­rze­wa­nia.

– Jesz­cze nie, ale za­raz mogę być. – Sam za­ci­ska mocno zęby. – Wy­łącz to albo tak ci przy­łożę, że obu­dzisz się w na­stępną środę.

Chło­pak marsz­czy czoło w nie­za­do­wo­le­niu, ale wy­łą­cza la­tarkę.

Wzrok Sama po­trze­buje chwili, żeby znów przy­zwy­czaić się do ciem­no­ści. Chło­pak na­sta­wia uszu, ale nie sły­szy żad­nych ru­chów, szep­tów ani sy­ren po­li­cyj­nych. Na szczę­ście nie zo­stał przy­ła­pany.

– Mogę za­ła­twić ci te­le­fon – pro­po­nuje brat, ko­ły­sząc się w przód i tył na pię­tach. – To by roz­wią­zało wiele pro­ble­mów.

Oczy­wi­ście, że tak, Avery. Te­le­fon wpły­nąłby na fakt, że Sam okrada domy ubrany w ciu­chy, które zwi­nął z lum­peksu, oraz że od kilku mie­sięcy po­trze­buje strzy­że­nia, a także że jego od­sta­jące że­bra mo­głyby mu rów­nie do­brze słu­żyć za li­czy­dło, na któ­rym li­czyłby wszyst­kie prze­ga­pione po­siłki.

Jego lepka od krwi ręka za­ci­ska się w pięść, ale Sam wie, że ni­gdy nie ude­rzyłby brata. To tylko blef. Prawda jest taka, że to Sam co chwilę zbiera cięgi. To on prze­dziera się przez świat, to­ru­jąc drogę Avery’emu, żeby cho­ciaż je­den z braci Lou nie mu­siał się o wszystko po­ty­kać i ro­bić so­bie krzywdy.

– Nie mu­siał­byś ni­czego roz­wią­zy­wać, gdy­byś prze­stał nisz­czyć wszystko wo­kół – zwraca mu uwagę Sam gło­sem drżą­cym od fru­stra­cji.

Re­zul­tat jest na­tych­mia­stowy.

Avery mo­men­tal­nie garbi się, by stać się jak naj­mniej­szym po­ten­cjal­nym ce­lem. Sam jest taki głupi. Głu­pek! Po­wi­nien był trzy­mać ję­zyk za zę­bami.

– Nie chcia­łem tego po­wie­dzieć. – Prze­suwa rę­kami po tra­wie w próż­nej na­dziei zna­le­zie­nia wy­try­chów. Może znaj­dzie też przy oka­zji ze sto do­la­rów i pię­cio­da­niowy po­si­łek? Za­uważa jed­nak, że Avery już za­czyna trze­po­tać rę­koma, kle­piąc się nie­spo­koj­nie po udach w jed­nym z jego nie­koń­czą­cych się ti­ków. Cien­kie usta skła­dają się w cha­rak­te­ry­styczny gry­mas jak u ja­kie­goś bied­nego, nie­chcia­nego dziecka, a do oczu na­pły­wają łzy, które uzmy­sła­wiają Sa­mowi, jaki z niego cho­lerny du­pek.

– Dla­czego mnie nie usły­sza­łeś, kiedy pod­sze­dłem? – pyta Avery. – Je­steś prze­cież wła­my­wa­czem. – Roz­gląda się do­okoła. Jego ma­cha­nie rę­kami eska­luje te­raz do ude­rza­nia pię­ścią o wła­sną nogę. – Mu­simy wejść do środka, za­nim nas zła­pią i...

– Okej, okej, uspo­kój się. – Sam po­ciera skro­nie. – Jak to my?

Avery do­tyka czub­kami pal­ców klatki pier­sio­wej brata.

– Ty. Ja. My.

Sam już otwiera usta, żeby się mu sprze­ci­wić, ale jaki to ma sens?

Avery’ego nie po­winno tu być, na­wet je­śli to Sam nie­opatrz­nie zdra­dził mu, do któ­rego domu bę­dzie się wła­my­wał tej nocy. Ale je­żeli Avery już po­sta­nowi, że wcho­dzi ra­zem z nim... to po pro­stu wej­dzie. Sam ni­gdy w ży­ciu ni­czego mu nie od­mó­wił. Poza tym jego brat nie myli się co do tego, że za­cho­wują się o wiele za gło­śno. Sam nie ra­dzi so­bie dzi­siaj naj­le­piej. Ma za sobą już dwie nie­udane próby wła­ma­nia, a te­raz kłóci się w czy­imś ogródku z wła­snym bra­tem, który po­trafi wszystko zruj­no­wać, a po­tem roz­pła­kać się i spra­wić, że Sam znowu po­czuje się jak po­twór.

Nie, żeby już tak się nie czuł, zwłasz­cza z krwią na knyk­ciach.

Na­gle ogar­nia go duże znu­że­nie. Nie ma to nic wspól­nego z bó­lem w po­liczku, po­si­nia­czoną klatką pier­siową czy też dwoma zam­kami, któ­rych nie udało mu się sfor­so­wać.

Tak po pro­stu się czuje.

Zło­żyło się na to wiele ele­men­tów.

Stoi po­śród ka­łuż od­bi­ja­ją­cych blask świa­tła księ­życa, sta­ra­jąc się wkraść do domu, który nie jest i ni­gdy nie bę­dzie jego, tylko po to, by mieć gdzie dzi­siaj spać.

– Za­mknij się już i chodź ze mną – roz­ka­zuje Sam, za­bie­ra­jąc ple­cak. – Wej­dziemy po ci­chu. Tylko... nic nie zniszcz. Chcę tu zo­stać przez kilka dni. Wiesz, że wolę pra­co­wać wła­śnie na ta­kich wa­run­kach.

Avery za­czyna coś nu­cić pod no­sem, co może ozna­czać za­równo, że się zga­dza z bra­tem, jak i że w ogóle zi­gno­ro­wał jego słowa. Sam tłumi w so­bie po­iry­to­wa­nie. Od­dy­chaj. Po pro­stu od­dy­chaj.

Zbliża się do tyl­nych drzwi, chwy­ta­jąc się resz­tek na­dziei, a Avery po­dąża tuż za nim i ma­cha rę­koma w spo­sób, który tak bar­dzo de­kon­cen­truje Sama.

Z tyłu domu znaj­duje się pa­tio, na któ­rym stoi zde­cy­do­wa­nie zbyt wiele me­bli. Le­d­wie star­cza miej­sca, by prze­ci­snąć się do drzwi. Sam spraw­dza za­mek, a na­stęp­nie wy­ciąga z kie­szeni spi­na­cze, które za­wsze ze sobą nosi, tak na wszelki wy­pa­dek. Bez od­po­wied­niego chwytu, dzięki któ­remu mógłby utrzy­mać na­cisk na za­mek, bę­dzie mu trudno go zła­mać. Trzęsą mu się palce.

– Spa­pra­łeś coś? – pyta Avery luź­nym to­nem.

Sam na­piera moc­niej na za­mek.

– Może wresz­cie po­wiesz mi, skąd się tu w ogóle wzią­łeś?

Oczy­wi­ście cie­szy się z obec­no­ści brata. Przy­naj­mniej Avery’emu nic nie grozi, bo stoi tuż obok, dzięki czemu Sam może mieć cały czas na niego oko. Jed­nakże pe­wien ciemny, sa­mo­lubny za­ką­tek jego serca nie mógł się do­cze­kać dzi­siej­szej nocy i tego, żeby za­snąć bez... zmar­twień. Cóż, za­wsze w ja­kimś stop­niu mar­twi się o Avery’ego, nie­za­leż­nie od tego, czy brat aku­rat jest w za­sięgu wzroku, czy nie, ale taka jedna noc mo­głaby być dla Sama przy­jemną od­skocz­nią od co­dzien­no­ści.

Se­rio, Sam? To twój brat. Nie po­trze­bu­jesz od niego żad­nej od­skoczni. Nie po­wi­nie­neś jej chcieć.

– Po pro­stu się stę­sk­ni­łem – przy­znaje Avery.

– To su­per – kwi­tuje Sam, wie­dząc, że brat i tak nie wy­ła­pie sar­ka­zmu. – Na pewno nie zja­wi­łeś się tu­taj, bo cze­goś ode mnie chcesz?

Swego czasu ra­zem cho­dzili na ak­cje, ale za­prze­stali, po­nie­waż Avery po­trze­buje sta­łego oto­cze­nia, a tak czę­ste prze­no­sze­nie się z jed­nego miej­sca na dru­gie do­pro­wa­dzało go do wzmo­żo­nych ata­ków, któ­rych na­wet Sam nie był w sta­nie ukoić. Obec­nie sy­tu­acja wy­gląda dużo le­piej. Jego brat krąży mię­dzy spa­niem na ty­łach warsz­tatu (gdzie ma na­dzieję, że szef go nie przy­ła­pie) a ob­ra­ca­niem się w to­wa­rzy­stwie grupy dwu­dzie­sto­kil­ku­lat­ków, któ­rzy wy­ko­rzy­stują go do brud­nej ro­boty. Ro­bią do niego jed­no­cze­śnie słod­kie oczy i mó­wią, jaki to nie jest uro­czy, a on uśmie­cha się jak pod­eks­cy­to­wany szcze­nia­czek, nie ro­zu­mie­jąc, że chcą go je­dy­nie wy­ko­rzy­stać. Po­zwa­lają mu jed­nak przy­naj­mniej spać na pod­nisz­czo­nej ka­na­pie w sa­lo­nie. Ta ru­tyna i ko­niecz­ność wy­bie­ra­nia je­dy­nie mię­dzy dwoma sta­łymi miej­scami to o wiele lep­sza opcja dla jego brata niż to­wa­rzy­sze­nie Sa­mowi we wła­ma­niach i li­cze­nie, że aku­rat da­nej nocy znajdą od­po­wied­nie miej­sce do spa­nia. Ostat­nimi czasy Avery po­wta­rza mu, że: „ma przy­ja­ciół, pracę i po­trafi o sie­bie za­dbać”.

A póź­niej, kiedy nie­uchron­nie wszystko znowu za­cznie się wa­lić, to wła­śnie Sam bę­dzie mu­siał wejść do ak­cji i jesz­cze raz wszystko na­pra­wiać.

Jak za­wsze.

To dla­tego jest dziś taki za­krwa­wiony i po­si­nia­czony. Na­pra­wia rze­czy za Avery’ego, ale je­śli jego brat do­wie się, co Sam dzi­siaj zro­bił, dla­czego ko­goś po­bił, to do­sta­nie kom­plet­nego fioła. Sprawa wy­gląda więc pro­sto: nie może się o ni­czym do­wie­dzieć.

Jest też ten mały, zło­śliwy za­ką­tek serca Sama, który za­sta­na­wia się, czy Avery od­su­nie się od niego, je­śli się do­wie, jak czę­sto Sam musi bru­dzić so­bie ręce. Cie­kaw jest, jak bar­dzo mo­głoby to prze­ra­zić jego brata, ale prze­cież robi to wszystko dla Avery’ego, więc jak bar­dzo nie­spra­wie­dliwe by­łoby z jego strony osą­dza­nie go za...

Po pro­stu nie... nie myśl o tym.

Sam prze­kręca spi­nacz, a za­mek wy­daje za­do­wa­la­jące klik­nię­cie. Na­resz­cie.

Sto­jący obok niego brat za­gryza wargę.

– Nie czu­jesz się sa­motny, ży­jąc w ten spo­sób?

Sam za­wsze jest sa­motny, na­wet w chwi­lach, kiedy Avery szep­cze tuż za jego uchem. Nie ma ochoty mu tego wy­ja­śniać, bo i tak brat nic nie zro­zu­mie, więc po pro­stu otwiera drzwi i po­zwala wejść mu pierw­szemu, czu­jąc z ulgą, jak jego puls się wy­rów­nuje. Te­raz chce zmyć z sie­bie krew, zwi­nąć się w kłę­bek na mięk­kim fo­telu i za­snąć. Chce się wy­ci­szyć.

Nie­stety jest z nim Avery, a on nie po­trafi być ci­cho.

Chło­pak wpada do środka i od razu włą­cza świa­tło, a wy­glą­da­jący na pu­sty dom za­lewa się od­cie­niami po­ma­rań­czu i złota.

Sam sprin­tem pod­biega do prze­łącz­nika i szybko go na­ci­ska.

– Chcesz, żeby mnie zła­pano?

– Ale dla­czego...

– Nie, prze­stań. Po pro­stu... po pro­stu prze­stań. – Stłu­miony gniew za­gnież­dża się gdzieś mię­dzy zę­bami Sama. – Za­cią­gnij ro­lety. Albo le­piej nie. Sam to zro­bię, a ty po pro­stu siedź ci­cho.

Avery już się od­da­lił, nie­obec­nym wzro­kiem omia­ta­jąc dom i ob­li­cza­jąc jed­no­cze­śnie, ile są warte zna­le­zione w nim skarby. Sam zaj­muje się ro­le­tami, sta­ra­jąc się stłu­mić ner­wowe drgawki w klatce pier­sio­wej. Wła­ma­nia za­zwy­czaj tak nie wy­glą­dają. Avery na­prawdę wszystko mu utrud­nia. Sam ma spraw­dzone me­tody i ru­tynę, dzięki któ­rej może po­tem po­czuć się bez­pieczny i spo­kojny w ob­cym lo­kalu. Po­trze­buje kilku go­dzin, pod­czas któ­rych jego puls prze­sta­nie wy­rzy­nać mu ślad w czaszce. Czasu, kiedy może swo­bod­nie zła­pać od­dech i się od­prę­żyć. Być jak nie­wi­dzialny chło­pak miesz­ka­jący w pu­stym domu.

A o Ave­rym z pew­no­ścią nie można po­wie­dzieć, że jest nie­wi­dzialny.

W tej chwili prze­szu­kuje cały dom, raz po raz włą­cza­jąc świa­tła i do­ty­ka­jąc wszyst­kiego, co tylko znaj­dzie się w za­sięgu jego rąk. Na bie­żąco ko­men­tuje na głos ceny, ja­kie mogą im za­ofe­ro­wać za te fanty w lom­bar­dzie.

To przy­tulny dom, je­den z tych, gdzie miesz­kają lu­dzie, któ­rych z pew­no­ścią stać na wa­ka­cje. Kilka sy­pialni, mięk­kie dy­wany na pod­ło­gach, ściany z opra­wio­nymi zdję­ciami nie­po­rad­nych na­sto­lat­ków i gol­den re­trie­ve­rów oraz duży te­le­wi­zor z godną po­dziwu ko­lek­cją gier. Avery z pod­eks­cy­to­wa­niem wszyst­kiego do­tyka, ale Sam ma na ra­zie inne za­da­nie.

Zo­sta­wia ple­cak na stole w kuchni i za­czyna wę­szyć po domu. Prze­gląda ka­len­da­rze i no­tatki na biurku w po­szu­ki­wa­niu ja­kich­kol­wiek in­for­ma­cji o tym, jak długo bu­dy­nek ze sta­rej ce­gły bę­dzie stał pu­sty. Chce wie­dzieć, kiedy do­kład­nie wróci miesz­ka­jąca w nim ro­dzina. W ko­szu na śmieci znaj­duje plan lotu.

Ty­dzień.

Może spę­dzić w tym domu cały ty­dzień.

Dla pew­no­ści spraw­dza też inne ślady. Mi­ski na karmę dla zwie­rząt? Brak. Ja­kieś do­wody na obec­ność sprzą­taczki? Żad­nych. Je­dze­nie w lo­dówce? Nie znaj­duje nic świe­żego.

Dom na­leży do niego.

Czuje, jak spięte ra­miona odro­binę się re­lak­sują.

Avery roz­kłada się na le­żance w sa­lo­nie, po czym wci­ska dźwi­gnię, która z gło­śnym klik­nię­ciem prze­suwa pod­nó­żek w górę i w dół. Sam zo­sta­wia go i za­czyna się za­sta­na­wiać, co warto stąd za­brać.

Nie za­wsze okra­dał domy. Kiedy miał czter­na­ście lat i de­spe­racko szu­kał domu, po pro­stu wła­my­wał się do środka i kładł spać w cu­dzych łóż­kach oraz zja­dał je­dze­nie ob­cych lu­dzi, uda­jąc, że wszystko na­leży do niego. Był ta­kim ża­ło­snym idiotą.

Po­tem za­czął za­bie­rać klu­cze, żeby za­cho­wać we wspo­mnie­niu każdy z do­mów, w któ­rym spał.

Do­piero póź­niej za­czął kraść pie­nią­dze, bi­żu­te­rię, lap­topy, apa­raty fo­to­gra­ficzne, te­le­fony i karty kre­dy­towe.

Avery po­ma­gał mu za­mie­niać fanty w go­tówkę dzięki uprzej­mo­ści jego przy­ja­ciół, ale za­zwy­czaj nie to­wa­rzy­szył Sa­mowi pod­czas wła­mań. Oprócz, jak wi­dać, dzi­siej­szego wie­czoru.

Co od­wa­li­łeś tym ra­zem, Avery?

Sam do­piero co na­pro­sto­wał sy­tu­ację po ostat­niej wpadce brata. Nie jest go­towy na ko­lejny pro­blem.

Sięga do ple­caka. Ko­lek­cjo­no­wa­nie skra­dzio­nych klu­czy to może i dziwne hobby, więc ni­komu się nim nie chwali, ale jed­nak ten zbiór zna­czy dla niego tak wiele. Jest jego. Wy­star­czy, że Avery musi ma­cać wszystko inne. Jego brat wy­cho­dzi zza drzwi spi­żarni, trzy­ma­jąc na wy­so­ko­ści oczu Sama ja­kąś paczkę z chrup­kami. Na jego twa­rzy chwi­lowo ma­luje się wy­raz zgor­sze­nia.

– Czym, do cho­lery, są kra­kersy z wo­do­ro­stów?

Sam wzdy­cha z re­zy­gna­cją.

– Masz za­miar tu zo­stać na całą noc?

Avery otwiera paczkę i za­gląda do środka.

– Te są chyba prze­ter­mi­no­wane. W każ­dym ra­zie chcę... – Pod­nosi wzrok na brata. – Och, twoja twarz.

Sam po­wi­nien od razu po­dejść do lu­stra i spraw­dzić, jak bar­dzo źle wy­gląda. Musi umyć knyk­cie i na­ło­żyć śro­dek an­ty­sep­tyczny na ska­le­cze­nia, ale za­po­mniał o tym, po­nie­waż zdą­żył już przy­zwy­czaić się do tego, że czuje się jak le­dwo co wy­trze­pany z ku­rzu dy­wan.

Avery pod­ciąga się i siada na ławce obok pu­stej mi­ski na owoce. Za­miast jeść kra­kersy, miaż­dży je opusz­kami pal­ców.

– Mó­wi­łeś, że prze­sta­niesz się bić.

W jego gło­sie roz­brzmiewa oskar­ży­ciel­ska nuta.

Coś w piersi Sama na­pina się, jakby był pa­cynką z ka­wałka pa­pieru i ze sznurka, który za mocno na­cią­gnięto.

– Za­po­mnij o tym – od­po­wiada ni­skim gło­sem.

Avery nie za­uważa tonu Sama, zresztą pra­wie ni­gdy mu się to nie zda­rza. Jego nogi ko­ły­szą się, a tempo ko­ły­sa­nia z każdą chwilą ro­śnie. Sam musi in­ter­we­nio­wać, za­nim zde­ner­wo­wa­nie zmieni się w pa­nikę i brat straci nad sobą kon­trolę.

– Po­wie­dzia­łeś, że prze­sta­niesz się bić, je­śli ja obie­cam utrzy­mać po­sadę u me­cha­nika. Ta­kie były za­sady – przy­po­mina Avery.

Kra­kersy chru­pią. Paczka sze­le­ści.

– Wy­gląda w ta­kim ra­zie na to, że oby­dwaj je zła­ma­li­śmy – od­po­wiada ci­cho Sam.

Avery mruży oczy.

– Ale ja nie...

– Da­ruj so­bie. Wiem, że wje­cha­łeś au­tem w ścianę warsz­tatu.

– Ja nie...

– By­łeś pi­jany? – Sam jest już na gra­nicy, ale nie ma sensu wy­bu­chać, po­nie­waż jego brat na­wet nie pa­trzy mu w twarz.

Pstryka pal­cami przy uszach i nic nie od­po­wiada.

To wszystko jest ta­kie nie­spra­wie­dliwe.

Sam wciąż wi­dzi oczami wy­obraźni dru­giego prak­ty­kanta me­cha­nika w po­pla­mio­nym ole­jem kom­bi­ne­zo­nie, roz­ło­żo­nego na ce­men­cie za warsz­ta­tem, ję­czą­cego i trzy­ma­ją­cego się za zła­maną rękę. Nie chciał po­su­nąć się aż tak da­leko, ale czy na­prawdę tego ża­ło­wał? Po­szedł tam, żeby po­bić go­ścia, unie­moż­li­wić mu pracę na dzień lub dwa, żeby szef nie zwol­nił jego brata. On po­trze­buje tej pracy. Miałby dzięki temu szansę od­ku­pić swoje winy. Plan wy­da­wał się pro­sty... do­póki nie pę­kła kość, a Sam nie skoń­czył z roz­ciętą wargą i od­ci­skiem buta na klatce pier­sio­wej. Na szczę­ście znik­nął w cie­niu i udało mu się stam­tąd czmych­nąć, za­nim prak­ty­kant zdą­żył zo­ba­czyć jego twarz lub we­zwać po­moc.

Gość był wielki, ale Sam po­trafi się bić. W końcu to prak­tyka czyni mi­strza.

Spo­sób, w jaki Sam się bije, prze­raża Avery’ego. Jego sa­mego zresztą też, ale co in­nego może zro­bić? Nie ma prze­cież in­nego wyj­ścia. Nie może za­mie­nić się we wrzesz­czącą, bez­kształtną masę, po­dobną w za­cho­wa­niu do Avery’ego. Jego brat jest ule­piony z zu­peł­nie in­nej gliny. Za­cho­wuje się, jakby był młod­szy od Sama, a nie dwa lata od niego star­szy.

– Praw­do­po­dob­nie zo­stanę zwol­niony. – Avery rzuca zmiętą paczką po kra­ker­sach do zlewu, za­cie­kle wy­ma­chu­jąc no­gami. – Ale wpa­dłem na ge­nialny po­mysł. – Jego głos brzmi te­raz ra­do­śniej, co świad­czy je­dy­nie o tym, że plan wcale nie jest taki ge­nialny. – Słu­chaj, aku­rat mam w warsz­ta­cie ta­kiego świet­nego se­dana. Miną całe go­dziny, za­nim kto­kol­wiek się zo­rien­tuje, że go so­bie wzię­li­śmy.

– Wzię­li­śmy? I co chciał­byś z nim zro­bić? – pyta Sam spię­tym gło­sem.

– Mo­gli­by­śmy wy­je­chać z mia­sta – wy­ja­wia swój plan Avery, jakby to była naj­prost­sza rzecz pod słoń­cem.

– W kra­dzio­nym wo­zie? Czyś ty zwa­riował?

– Mo­gli­by­śmy się go po­zbyć na­stęp­nego dnia i zna­leźć inny sa­mo­chód. Znam się na nich. Nie wi­dzę żad­nego pro­blemu.

– Kra­dzież sa­mo­cho­dów nie jest czę­ścią na­szego planu.

– Nasz plan jest do bani – oznaj­mia Avery, bu­ja­jąc się na ławce. – Jest nie­wy­ko­nalny. Po pro­stu wy­jedźmy. Ty i ja. My. – Uśmie­cha się lekko, tak jakby na­prawdę my­ślał, że Sam się na to zgo­dzi.

Czy w ogóle nie zna Avery’ego?

Sam spo­gląda na swoje za­ci­śnięte dło­nie. Jest wście­kły na go­rące łzy szczy­piące go w grzbiet nosa. Chce się opa­no­wać, zna­leźć w so­bie spo­kój.

– Opra­co­wa­li­śmy już inny plan. – Jego głos drży, kiedy pró­buje nad nim za­pa­no­wać. – Za­ro­bimy pie­nią­dze, znaj­dziemy so­bie dom, urzą­dzimy się...

– Nie mam na­wet osiem­na­stu lat, a ty je­steś po­szu­ki­wa­nym kry­mi­na­li­stą. Nie ma mowy, żeby udało się nam na­kraść tyle, by star­czyło na kupno domu.

Nie tak to za­pla­no­wali. Nie o tym dys­ku­to­wali przez nie­zli­czone go­dziny w ze­szłym roku, le­żąc na tram­po­li­nie u ciotki w ogródku, kiedy to znowu za­mknęła przed nimi dom i ka­zała sie­dzieć na ze­wnątrz.

„Bę­dziemy miesz­kać we wła­snym domu. Wszystko się ułoży”.

– Nie. – Głos Sama się ła­mie. – Nie, nie ukrad­niemy sa­mo­chodu i nie wy­je­dziemy z mia­sta, i... – prze­rywa, bo na­gle wszystko do niego do­ciera. To, jak nie­re­alne są jego ma­rze­nia. Jak bar­dzo jest na­iwny. To on po­wi­nien być tym, który za­wsze ma łeb na karku, a mimo to goni za nie­moż­li­wym ma­rze­niem, aż w końcu się po­tknie, pad­nie na zie­mię i wy­bije przez to wszyst­kie zęby.

Trudno mu zła­pać od­dech, ale nie jest pe­wien, czy to przez po­si­nia­czone że­bra, czy z po­wodu kłótni z bra­tem.

Głos Avery’ego staje się nie­przy­jem­nie prze­ni­kliwy.

– Ale je­śli tu zo­sta­niemy, to po­li­cja cię w końcu zła­pie! Nie mogę na to po­zwo­lić. Wsa­dzą cię do wię­zie­nia, a po­tem... nie mogę... ty nie mo­żesz... – Avery koń­czy wy­po­wiedź dzi­kim krzy­kiem, szar­piąc się jed­no­cze­śnie za włosy, po czym na­gle zrywa się z miej­sca, strą­ca­jąc mi­skę na owoce, która roz­bija się o ka­felki z dźwię­kiem przy­po­mi­na­ją­cym wy­strzał z pi­sto­letu.

Ktoś to usły­szy.

Krzyk.

Brzdęk.

Dwóch braci.

Avery wpada na sto­jące obok krze­sło z ta­kim im­pe­tem, że to prze­wraca się i ude­rza w ścianę, zo­sta­wia­jąc wgnie­ce­nie w tynku. Oto i cały Avery. Nie­za­mie­rzony chaos.

Sam stoi i pa­trzy bez ru­chu, pod­czas gdy jego brat od­suwa się od ba­ła­ganu, któ­rego na­ro­bił, a jego tiki na­bie­rają no­wej siły. Osią­gają po­ziom, w któ­rym na zmianę ude­rza się pię­ścią o nogę i wście­kle ła­pie po­wie­trze. Sam pró­buje wy­cią­gnąć do niego rękę, zła­pać go za ra­mię i po­gła­skać, aż ten prze­sta­nie so­bie ro­bić krzywdę i jego tiki nieco się uspo­koją. Ro­bił tak, gdy byli dziećmi, ale Avery od­rzuca po­mocną dłoń.

– W ta­kim ra­zie sam odejdę. – Jego za­pad­nięta klatka pier­siowa po­ru­sza się zbyt szybko. – Ukradnę sa­mo­chód i od­jadę sam. M-m-mo­żesz dać się zła­pać, je­śli chcesz. Nie ob­cho­dzi mnie to. Już mnie nic nie ob­cho­dzisz! – Po­py­cha brata, który z sy­kiem ostro wciąga po­wie­trze z po­wodu bólu w że­brach.

– Nie mów tak. – Głos Sama jest le­d­wie szep­tem.

Avery żwa­wym kro­kiem ru­sza w kie­runku drzwi. Jego koń­czyny szar­pią się na wszyst­kie strony, jakby na­le­żały do szma­cia­nej ma­rio­netki, a nie do czło­wieka. Od­wraca się z ostat­nim zło­śli­wym spoj­rze­niem... Tyle że do oczu na­pły­nęły mu łzy, a warga drży.

– Od­cho­dzę.

Ni­gdy, prze­nigdy tak nie mów.

Wy­cho­dząc, trza­ska z ca­łej siły drzwiami.

Sam wpa­truje się w po­zo­sta­wiony przez brata chaos: roz­bite na­czy­nie i wgnie­ce­nie w ścia­nie. Ro­dzina wróci i ni­gdy nie zro­zu­mie, co tu za­szło.

Sam też zresztą do końca nie ro­zu­mie.

Ale nie może tu te­raz zo­stać.

Wciąga na ra­miona ple­cak i sły­szy, jak cię­żar stu skra­dzio­nych klu­czy wy­brzę­kuje po­cie­sza­jącą me­lo­dię. Po­wi­nien po­biec za bra­tem. Uspo­koić go, upew­nić się, że ten nie zrobi so­bie krzywdy, a przede wszyst­kim, że nie zrobi ni­czego głu­piego, jak cho­ciażby opusz­cze­nie mia­sta. Chyba nie mó­wił se­rio, prawda? Są dla sie­bie wszyst­kim. Avery jest je­dy­nym, który pa­mięta o Sam­mym Lou, chłopcu, o któ­rym cały świat za­po­mniał.

„Od­cho­dzę”.

Sam rów­nież wy­cho­dzi, ni­czego ze sobą nie za­bie­ra­jąc.

Uświa­da­mia so­bie to do­piero po chwili.

W końcu tak na­prawdę nie wła­muje się do do­mów, bo lubi kraść. Ob­ser­wuje pu­ste okna, otwiera zamki i śpi w cu­dzych łóż­kach, bo po pro­stu chce po­czuć się jak w domu.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki