Chłopiec z Auschwitz - Henry Oster, Dexter Ford - ebook

Chłopiec z Auschwitz ebook

Henry Oster, Dexter Ford

4,8

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Heinz Adolf Oster miał 5 lat, gdy w 1933 roku Hitler doszedł do władzy.

Mieszkał w Kolonii, skąd został deportowany najpierw do getta w Łodzi, a następnie do Auschwitz-Birkenau. Tam pracował w stajniach, wiedząc, że musi zwierzętom oddawać owies i marchewki, a jeśli sam spróbuje je zjeść, zginie. Opisuje, jak unikał wysłania do komory gazowej, przeżył próbę zastrzelenia go oraz marsz śmierci, ale Auschwitz jest tylko częścią tej opowieści.

To również historia tego, jak próbował odnaleźć się po wojnie we Francji i jak wrócił do Niemiec.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 238

Oceny
4,8 (24 oceny)
20
3
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
edyta19701970

Nie oderwiesz się od lektury

Heinz Adolf Oster miał 5 lat, gdy w 1933 roku Hitler doszedł do władzy. Mieszkał w Kolonii, skąd został deportowany najpierw do getta w Łodzi, a następnie do Auschwitz-Birkenau. Tam pracował w stajniach, wiedząc, że musi zwierzętom oddawać owies i marchewki, a jeśli sam spróbuje je zjeść, zginie. Opisuje, jak unikał wysłania do komory gazowej, przeżył próbę zastrzelenia go oraz marsz śmierci, ale Auschwitz jest tylko częścią tej opowieści. To również historia tego, jak próbował odnaleźć się po wojnie we Francji i jak wrócił do Niemiec
00
Malgosiazol60

Nie oderwiesz się od lektury

Dobra ksiazka 👍
00
Matoszek123

Nie oderwiesz się od lektury

porażająca
00
kadynkaczyta

Nie oderwiesz się od lektury

Poruszająca! Wspaniała! Warta przeczytania!
00
Dagmarossita

Nie oderwiesz się od lektury

Każdy powinien ją przeczytać, polecam!
00

Popularność




Wstęp

Książka ta poczęła się w gabi­ne­cie opto­me­trycz­nym dr. Henry’ego Ostera w Beverly Hills. Byłem jed­nym z jego pacjen­tów, na doda­tek dość uciąż­li­wym.

Dok­tor przy­go­to­wy­wał mi kolejne pary oku­la­rów, a ja zawsze znaj­do­wa­łem powód do narze­ka­nia. Jeśli usta­li­li­śmy, że prawe oko wymaga korekty astyg­ma­ty­zmu pod pew­nym kątem, nim zamó­wie­nie było gotowe, już chcia­łem doko­ny­wać drob­nej zmiany. W końcu, zde­spe­ro­wany, dał mi stare próbne oprawki – sta­ro­świec­kie oku­lary z regu­la­cją, i od tej pory mogłem sobie usta­wiać soczewki, jak mi serce dyk­to­wało.

Zaczy­na­łem jako pacjent, ale rychło sta­li­śmy się przy­ja­ciółmi. Cie­kaw byłem, jak dzia­łają różne rze­czy, a Henry, nauczy­ciel z powo­ła­nia, uwiel­biał tłu­ma­czyć. Wizyty, które u innego spe­cja­li­sty trwa­łyby dzie­sięć minut, cią­gnęły się cza­sem godzi­nami; my sobie gawę­dzi­li­śmy, a tymcza­sem per­so­nel usi­ło­wał prze­su­wać ter­miny innych pacjen­tów.

Wresz­cie zaczą­łem bywać na słyn­nych lun­chach na dole, w Nib­blers Restau­rant na Wil­shire Boule­vard, gdzie uczto­wał we wciąż zmie­nia­ją­cym się gro­nie przy­ja­ciół i pacjen­tów. Henry jest o 25 lat ode mnie star­szy, ale fascy­no­wała mnie jego ener­gia i zaraź­liwa radość z tego, że żyje.

Każdy nowy dzień trak­to­wał jak nie­spo­dzie­wany dar; był zde­cy­do­wany cie­szyć się nim i nakła­niać innych do tego samego. Jego towa­rzy­stwo było – i jest – źró­dłem nie­zwy­kłej frajdy.

Któ­re­goś dnia, kiedy pró­bo­wa­li­śmy – z umiar­ko­wa­nym suk­ce­sem – dopa­so­wać mi kolejne soczewki kon­tak­towe, zauwa­ży­łem na jego przed­ra­mie­niu wybla­kły, nieco koślawy, nie­bie­sko-czarny tatuaż.

B7648

– Skąd to masz, Henry? – spy­ta­łem.

To jest opo­wieść wła­śnie o tym. A także o tym, jak wbrew wszel­kim prze­ciw­no­ściom, w nie­po­jęty spo­sób, utra­ciw­szy nie­mal wszystko, co czło­wiek może stra­cić, Henry Oster prze­żył, by opo­wie­dzieć tę histo­rię.

Dexter Ford Man­hat­tan Beach, Kali­for­nia Lipiec 2014

Rozdział pierwszy. Mały Niemiec

Roz­dział pierw­szy

Mały Nie­miec

Dawno, dawno temu byłem pię­cio­let­nim nie­miec­kim chłop­cem. Hein­zem Adol­fem Oste­rem.

Wścib­skim, żywym, małym mądralą z szopą czar­nych wło­sów, cie­kaw­skim ponad miarę i nie­zdol­nym ustać spo­koj­nie choćby przez chwilę.

W jed­nym z naj­wcze­śniej­szych wspo­mnień idziemy z ojcem zadrze­wio­nymi uli­cami Kolo­nii, maje­sta­tycz­nego, zabyt­ko­wego nie­miec­kiego mia­sta, mojego mia­sta rodzin­nego – oddać głos w wybo­rach kra­jo­wych 1933 roku. Wła­śnie tych, które pozwo­liły Adol­fowi Hitle­rowi i jego par­tii naro­do­wo­so­cja­li­stycz­nej – nazi­stom – prze­jąć wła­dzę w Niem­czech.

Nie mia­łem poję­cia, jak ważny to dzień ani do czego dopro­wa­dzą te wybory. Nikt zresztą tego nie wie­dział, zapewne nawet sam Hitler. Pamię­tam za to, że ojciec – Hans Isi­dor Oster – trzy­mał mnie za rękę, kiedy wycho­dzi­li­śmy z domu, a potem na ulicy, w dro­dze do lokalu wybor­czego.

Ojciec był wysoki, szczu­pły, poważny i sza­no­wany. Ludzie na ulicy pozna­wali go, uśmie­chali się, uchy­lali kape­lu­sza. Przy­ja­ciele zatrzy­my­wali się, żeby przyj­rzeć się mnie, jego syn­kowi, ubra­nemu na wyj­ście jak mały lord Faun­tle­roy. Pamię­tam, że ojciec bez prze­rwy palił papie­rosy – może miało mu to doda­wać dosto­jeń­stwa, doj­rza­ło­ści, zna­cze­nia.

Wyjść z tatą, tylko we dwóch, to była rzad­kość. Pro­wa­dził kilka nie­wiel­kich domów han­dlo­wych, co go bar­dzo absor­bo­wało, wię­cej czasu spę­dza­łem więc z matką niż z nim.

Pamię­tam, że kiedy wyszli­śmy z lokalu wybor­czego, zabrał mnie do cukierni na Schlag­sahne – bitą śmie­tanę o smaku wani­lio­wym – tro­chę tak, jak­by­śmy dziś poszli na lody. Roz­pie­rało mnie poczu­cie szczę­ścia. Mia­łem swój wielki dzień.

Byłem tylko dziec­kiem. Miesz­ka­łem z mamą i ojcem w kosmo­po­li­tycz­nym, repre­zen­ta­cyj­nym mie­ście w zachod­nich Niem­czech. Kolo­nia sły­nie z zabyt­ko­wej gotyc­kiej kate­dry o dwóch wie­żach z kamien­nej koronki, strze­la­ją­cych w niebo wysoko ponad mia­stem.

Nie bywa­li­śmy na nabo­żeń­stwach w kate­drze, ale przede wszyst­kim sta­no­wi­li­śmy porządną nie­miecką rodzinę. W żad­nym wypadku nie czu­li­śmy się ani odro­binę mniej nie­mieccy od innych. Ojciec, wete­ran Wehr­machtu, wal­czył w wiel­kiej woj­nie – I woj­nie świa­to­wej – tak samo jak miliony innych Niem­ców. Został ranny, miał bli­znę na policzku od ude­rze­nia odłam­kiem pod­czas ostrzału arty­le­ryj­skiego. Otrzy­mał medal za męstwo. Nie widział powodu, dla któ­rego nie miałby wal­czyć w obro­nie swo­jego kraju, słusz­nej czy nie – za ojczy­znę. Jak każdy dobry Nie­miec.

Róż­niło nas jedy­nie to, że byli­śmy Żydami. Wtedy nie miało to dla mnie więk­szego zna­cze­nia. Cała rzecz spro­wa­dzała się do tego, że cho­dzi­li­śmy do syna­gogi w pią­tek, a nie do kościoła w nie­dzielę, jak inne zna­jome dzieci. Poza tym uczy­łem się w nie­miec­kiej szkole żydow­skiej, gdzie oprócz zwy­kłych przed­mio­tów mie­li­śmy lek­cje hebraj­skiego. Nie odno­si­łem jed­nak wra­że­nia, że jeste­śmy odmienni, lepsi albo gorsi od pierw­szej lep­szej nie­miec­kiej fami­lii.

Pro­wa­dzi­li­śmy zwy­czajne, przy­jemne życie. Byłem ruchli­wym nie­miec­kim dzie­cia­kiem z miłej rodziny w roj­nym nie­miec­kim mie­ście. Jed­nak kiedy do wła­dzy doszedł Hitler i nazi­ści – wła­śnie w cza­sie, kiedy z grub­sza już poj­mo­wa­łem, co się toczy wokół mnie – wszystko zaczęło się psuć.

Pierw­szy sygnał, że dzieje się coś złego, ode­bra­łem pierw­szego dnia szkoły w 1934 roku. Odczu­łem wtedy, też po raz pierw­szy, co to zna­czy odróż­niać się, być innym, doznać prze­śla­do­wa­nia.

Jak każde dziecko, byłem pełen obaw i lekko zanie­po­ko­jony. Skoń­czy­łem już sześć lat i chcąc nie chcąc, wyru­sza­łem, jak ni­gdy dotąd, w nie­znany świat, daleko od mamy i taty.

Rodzice odpro­wa­dzili mnie do szkoły; bar­dzo uro­czy­ście nio­słem mały skó­rzany tor­ni­ster z nie­wielką tabliczką w środku, kawał­kiem kredy na sznurku i gąbką słu­żącą do ście­ra­nia. Mia­łem na sobie spodenki do kolan, poń­czo­chy i coś w rodzaju beretu przy­na­leż­nego uczniowi pierw­szej klasy.

Jak wszyst­kie dzieci, trzy­ma­łem wielką tek­tu­rową tytę, którą dali mi rodzice. Wyglą­dała tro­chę jak tuba albo „ośle uszy” i pełna była wszel­kiego rodzaju cudow­no­ści – sło­dy­czy i zaba­we­czek. Zgod­nie z nie­miecką tra­dy­cją dzieci idące po raz pierw­szy do szkoły dosta­wały takie Zuckertüte czy, jak mówi­li­śmy, rożki cukrowe, na pocie­chę i dla lep­szego samo­po­czu­cia w nowym, obcym świe­cie. Zwią­zane były na górze czer­wo­nym celo­fa­nem, żeby­śmy nie mogli dostać się do środka, bo otwo­rzyć je wolno było dopiero w domu, po powro­cie ze szkoły, nie wcze­śniej. Jakby w nagrodę, na którą trzeba było cier­pli­wie pocze­kać. Moja tyta nie­mal dorów­ny­wała mi wyso­ko­ścią, przy­naj­mniej tak mi się wtedy wyda­wało.

Ale kiedy tam­tego dnia wyszli­śmy ze szkoły, dzier­żąc mocno swoje cenne rożki, zaata­ko­wała nas banda z Hitler­ju­gend – Deut­sches Jun­gvolk i Jungmädel. Wielki, jazgo­tliwy tłum nie­wiele od nas star­szych chłop­ców i dziew­cząt cze­kał na chod­niku. Wszy­scy umun­du­ro­wani i bar­dzo z sie­bie dumni.

Wpa­dli­śmy w śmier­telne prze­ra­że­nie. Nie­któ­rzy chłopcy z mojej klasy pła­kali. Byli­śmy tylko małymi, sze­ścio­let­nimi dziećmi. I teraz, po pierw­szym, peł­nym napię­cia dniu w szkole, nie wia­domo dla­czego rzu­ciła się na nas wrzesz­cząca nazi­stow­ska hała­stra.

Mama i ojciec razem z innymi rodzi­cami żydow­skich dzieci cze­kali pod szkołą, żeby zabrać nas do domów. W żaden spo­sób nie mogli nam pomóc. Ode­pchnęli ich przy­wódcy Hitler­ju­gend, młode, nasto- i dwu­dzie­sto­pa­ro­let­nie byczki.

Pod­nio­słem wzrok i zoba­czy­łem morze mun­du­rów i wście­kłych twa­rzy. Roz­ju­szone dzie­ciaki w nazi­stow­skich chu­s­tach, wszy­scy z takimi samymi swa­sty­kami na suwa­kach pod szyją. Chłopcy ze szty­le­ci­kami u paska. Dzie­się­cio-, może czter­na­sto­latki, każdy z nożem.

Za mło­dymi stali ze skrzy­żo­wa­nymi ramio­nami orga­ni­za­to­rzy i zado­wo­leni rodzice. Z wyraźną ucie­chą przy­glą­dali się, jak ich dzieci poka­zują małym Żyd­kom, gdzie ich miej­sce.

A tamci rzu­cali w nas kamie­niami. Tłu­kli nas kijami. Musie­li­śmy wszy­scy, ucie­ka­jąc, prze­biec tę ścieżkę zdro­wia, by prze­do­stać się w bez­pieczne miej­sce, do rodzi­ców.

Ci z Hitler­ju­gend szcze­gólną uwagę poświę­cali naszym tyt­kom. Pró­bo­wali wytrą­cić nam je z rąk. A kiedy któ­raś pękła, rzu­cali się na zie­mię i kra­dli sło­dy­cze i zabawki.

Wresz­cie poja­wiło się dwóch funk­cjo­na­riu­szy miej­skiej poli­cji, która wtedy jesz­cze nie była do końca zna­zy­fi­ko­wana. Prze­rwali napaść, mogli­śmy więc całą grupą puścić się pędem do rodzi­ców.

Nikt z nas nie odniósł poważ­niej­szych ran, skoń­czyło się na drob­nych zadra­pa­niach, ska­le­cze­niach i paru kro­plach krwi. Ale szok był powszechny.

Sze­dłem do szkoły tego dnia pod­eks­cy­to­wany, pełen ocze­ki­wań, tro­chę nie­spo­kojny, jak sobie pora­dzę w kla­sie. Kiedy wró­ci­łem po połu­dniu do domu, świat jawił mi się mroczny i groźny. Życie odmie­niło się raz na zawsze.

Rozdział drugi. Naród w poszukiwaniu przywódcy

Roz­dział drugi

Naród w poszu­ki­wa­niu przy­wódcy

W wieku lat sze­ściu nie mia­łem oczy­wi­ście poję­cia o wyda­rze­niach poli­tycz­nych. Ale w Niem­czech w tym cza­sie wrzało. Po prze­gra­nej woj­nie świa­to­wej pań­stwa zwy­cię­skie – przede wszyst­kim Fran­cja i Anglia – ścią­gały repa­ra­cje wojenne, przej­mu­jąc tery­to­rium i ogromne sumy, któ­rych Niemcy rze­czy­wi­ście nie miały.

Był to podob­nie jak w Ame­ryce okres pro­ble­mów finan­so­wych, wiel­kiego kry­zysu. W latach 20. i na początku 30. XX wieku znacz­nie wzro­sło bez­ro­bo­cie. Po uli­cach krą­żyły tysiące obszar­pa­nych ludzi, wśród nich wielu wete­ra­nów wojen­nych, ran­nych i cier­pią­cych na ner­wicę fron­tową. Roboty nie mieli, pozo­sta­wało im tylko narze­kać i knuć.

Wielka wojna była dla żoł­nie­rzy kosz­ma­rem, nie­za­leż­nie od tego, po któ­rej stro­nie wal­czyli; zwłasz­cza wojna pozy­cyjna, w któ­rej tysiące żoł­nie­rzy ginęły po to, by zdo­być – lub stra­cić – kilka jar­dów błota i zasie­ków z drutu kol­cza­stego. We wszyst­kich armiach sze­rzyły się cho­roby. Kara­biny maszy­nowe, arty­le­ria, czołgi, gazy tru­jące i bomby zrzu­cane przez samo­loty i zep­pe­liny zabi­jały miliony ludzi. Ci, co prze­żyli, tak jak i żoł­nie­rze dziś, wycho­dzili oka­le­czeni już na zawsze. Miliony doznały urazu psy­chicz­nego. Pra­wie każdy odniósł ranę na sercu i duszy.

Europa miała już ni­gdy nie być taka sama.

Gospo­darkę Nie­miec dotknęła sza­le­jąca infla­cja; war­tość pie­nią­dza spa­dała z dnia na dzień. Boche­nek chleba kosz­to­wał milion marek, całą taczkę nie­mal nic nie­war­tych bank­no­tów.

Kiedy po wybo­rach 1933 roku i póź­niej­szych zaku­li­so­wych manew­rach Hitler prze­jął wła­dzę, Niemcy skłonni byli pójść za każ­dym przy­wódcą, który zdo­łałby ich prze­ko­nać, że ma pomysł, jak wyjść z tej sytu­acji, jak przy­wró­cić kra­jowi potęgę i bogac­two.

Zwer­bo­wał wszyst­kich wyko­rze­nio­nych i bez­ro­bot­nych, byłych żoł­nie­rzy i wete­ra­nów, i dał im struk­turę, w któ­rej mogli zaist­nieć. Dał im cel. Dostali grupę, do któ­rej mogli wejść, i coś, w co mogli wie­rzyć, jak­kol­wiek obłą­kane i nie­ludz­kie miało się to osta­tecz­nie oka­zać. Hitler zago­spo­da­ro­wy­wał każ­dego, kto chciał go słu­chać. Wypusz­czał z wię­zień zatwar­dzia­łych prze­stęp­ców i nie­do­uczo­nych włó­czę­gów, ludzi z mar­gi­nesu – i nawra­cał ich na nazizm. Dawał im wiarę, że mogą sta­no­wić część cze­goś, co sprawi, że Niemcy znów będą wiel­kie.

O nie­mal wszyst­kie pro­blemy Nie­miec obwi­niał Żydów.

Dyk­ta­to­rzy i inni przy­wódcy czę­sto wyol­brzy­miają swój sta­tus i wła­dzę, wma­wia­jąc spo­łe­czeń­stwom, że są ata­ko­wane przez „innych” – dowolną grupę, która wygląda, zacho­wuje się lub prak­ty­kuje wiarę w odmienny spo­sób.

Tak jest na Bli­skim Wscho­dzie. W Rosji i w Dar­fu­rze. Tak było w Bośni, Korei Pół­noc­nej i Syrii. W Rwan­dzie, gdzie miliony ludzi zarą­bali ich sąsie­dzi, pod­ju­dzeni przez swo­ich lide­rów.

Łatwo zoba­czyć ich w akcji, wystar­czy posłu­chać w ame­ry­kań­skiej tele­wi­zji pra­wi­co­wych mędr­ców. – Wszystko szłoby wspa­niale – suge­rują – gdyby nie „oni”. „Oni” mogą ozna­czać każ­dego. Czar­nych. Żydów. Laty­no­sów. Irland­czy­ków. Wło­chów. Muzuł­ma­nów. Imi­gran­tów. Tych, co uczą się w col­lege’ach. Tych, co nie uczą się w col­lege’ach. Eli­ta­ry­stów. Bene­fi­cjen­tów opieki spo­łecz­nej. Gejów. Związ­kow­ców. Nawet kobiety. Wszyst­kich, któ­rzy nie są „nami”.

Her­mann Göring, czło­nek nazi­stow­skiej hie­rar­chii i dowódca nie­miec­kiego lot­nic­twa woj­sko­wego, Luft­waffe, powie­dział w Norym­ber­dze w 1946 roku, pod­czas pro­cesu zbrod­nia­rzy wojen­nych, w któ­rym był sądzony:

Ludzi zawsze da się pod­po­rząd­ko­wać życze­niom przy­wód­ców. To nic trud­nego. Trzeba tylko powie­dzieć im, że ktoś ich ata­kuje i oskar­żyć pacy­fi­stów o brak patrio­ty­zmu i nara­ża­nie kraju na nie­bez­pie­czeń­stwo. To działa iden­tycz­nie w każ­dym kraju.

Przez kil­ka­set lat tliła się podejrz­li­wość i nie­na­wiść wobec Żydów, aż wyraź­nie nasi­liła się na początku XX wieku.

Wielu ludzi, wśród nich nawet boha­ter­ski pilot Char­les Lind­bergh i ame­ry­kań­ski prze­my­sło­wiec Henry Ford, wie­rzyło, że Żydzi zawią­zali mię­dzy­na­ro­dowy spi­sek. Podob­nego zda­nia był Hitler. Roił sobie, że sprzy­mie­rzeni z komu­ni­stami, któ­rzy prze­jęli wła­dzę w Rosji, w tajem­nicy pla­nują opa­no­wa­nie naj­więk­szych insty­tu­cji poli­tycz­nych i finan­so­wych, a w końcu samego świata. A także, że jacyś Żydzi powią­zani z komu­ni­stami przy­czy­nili się do klę­ski Nie­miec w ostat­niej woj­nie, pod­bu­rza­jąc do straj­ków, poli­tycz­nej dywer­sji i rewo­lu­cji na tyłach – mit znany pod nazwą Dolch­stos­sle­gende (legenda o cio­sie w plecy).

Roz­po­wszech­niali ją bez­po­śred­nio po wiel­kiej woj­nie nie­mieccy poli­tycy, by zrzu­cić z sie­bie winę za prze­graną. W 1918 roku sojusz­nicy Nie­miec szybko kapi­tu­lo­wali, a woj­sko, któ­remu bra­ko­wało pie­nię­dzy, zaopa­trze­nia i rezerw, sta­wało w obli­czu wciąż rosną­cych sił Fran­cji, Impe­rium Bry­tyj­skiego, Bel­gii i Sta­nów Zjed­no­czo­nych. Klę­ska była nie­unik­niona. Teo­ria o cio­sie w plecy pozwo­liła jed­nak wielu Niem­com, wśród nich samemu Hitle­rowi, wów­czas ran­nemu i ośle­pio­nemu kapra­lowi, uwie­rzyć, że ich kraj w rze­czy­wi­sto­ści nie uległ; że to tylko ich wysi­łek wojenny został osła­biony od środka. Przez „innych” – Żydów i komu­ni­stów.

Tak jak nacjo­na­li­ści w róż­nych miej­scach globu, tak i Hitler uwa­żał narody swo­ich dwóch ojczy­stych kra­jów – w tym przy­padku Austrii i Nie­miec – za naj­więk­sze na świe­cie.

To dość powszechne prze­ko­na­nie. Nie­zbyt sen­sowne, ale powszechne. Logika jest nastę­pu­jąca: „W zasa­dzie jestem wielki. Kto jest do mnie podobny, też jest wielki.

Wygląda wręcz na to, że im do mnie bar­dziej podobni, tym więksi. Teraz, jak o tym myślę, ci, któ­rzy nie są tacy jak ja, już nie wydają mi się wielcy. Jak to wytłu­ma­czyć? Naj­oczy­wi­ściej są gorsi”.

Hitler for­mu­ło­wał swoją ide­olo­gię w cza­sach, kiedy w bia­łych śro­do­wi­skach aka­de­mic­kich i wśród przy­wód­ców na całym świe­cie popu­lar­ność zdo­by­wała euge­nika – pseu­do­nauka zakła­da­jąca, że na nie­mal wszyst­kie ludz­kie zacho­wa­nia wpływ mają czyn­niki gene­tyczne. W wielu kra­jach, w tym w Wiel­kiej Bry­ta­nii i Sta­nach Zjed­no­czo­nych, ruch euge­niczny gło­sił, że rządy mają prawo i obo­wią­zek zapo­bie­gać roz­rod­czo­ści osób „nie­zdat­nych”.

Spo­łe­czeń­stwo można „oczy­ścić”, unie­moż­li­wia­jąc – w razie potrzeby siłą – „nie­zdat­nym” posia­da­nie potom­stwa, które, gdyby dane mu było żyć, przy­pusz­czal­nie oka­za­łoby się rów­nie „nie­zdatne”. Hitler nie był jedyną osobą na świe­cie, która zasta­na­wiała się, czy aby unik­nąć ska­że­nia kon­kret­nego spo­łe­czeń­stwa przez „gor­szych”, nie nale­ża­łoby zasto­so­wać wspa­nia­łego pomy­słu, czyli unie­moż­li­wić takim oso­bom pło­dze­nie dzieci. Albo i gorzej.

Nie była to tylko ot, taka sobie, skrajna kon­cep­cja odosob­nio­nych świ­rów, tylko prawo obo­wią­zu­jące w Sta­nach Zjed­no­czo­nych Ame­ryki. Wyda­jąc w 1927 roku prze­ra­ża­jącą decy­zję w spra­wie Buck vs Bell, Sąd Naj­wyż­szy utrzy­mał w mocy prawo stanu Wir­gi­nia dopusz­cza­jące ste­ry­li­za­cję osób – nawet wbrew ich woli – prze­by­wa­ją­cych w sta­no­wych zakła­dach psy­chia­trycz­nych, a uzna­nych za „upo­śle­dzone umy­słowo”, co mogło zna­czyć wszystko.

Car­rie Buck, sie­dem­na­sto­let­nia adop­to­wana dziew­czyna, została zgwał­cona przez sio­strzeńca przy­bra­nej matki i zaszła w ciążę. W oba­wie przed hańbą, jaką spro­wa­dzi­łaby na dom nie­za­mężna, cię­żarna córka, rodzina adop­cyjna oddała ją do sta­no­wego zakładu psy­chia­trycz­nego. Stan Wir­gi­nia dążył do pod­da­nia jej przy­mu­so­wej ste­ry­li­za­cji.

Decy­zję, pod­jętą więk­szo­ścią gło­sów 8 do 1, przed­sta­wił na piśmie sędzia Sądu Naj­wyż­szego Oli­ver Wen­dell Hol­mes jr, jeden z naj­bar­dziej powa­ża­nych sędziów w histo­rii Ame­ryki. Brzmi jak cytat z mani­fe­stu Hitlera Mein Kampf.

Który to mani­fest rze­czy­wi­ście był po czę­ści zain­spi­ro­wany hasłami ame­ry­kań­skiego ruchu euge­nicz­nego.

Pisał sędzia Hol­mes:

Nie­je­den raz widzie­li­śmy, że dobro publiczne wymaga od naj­lep­szych oby­wa­teli poświę­ce­nia mu życia. Byłoby dziwne, gdyby od tych, któ­rzy już i tak uszczu­plają siły pań­stwa, nie mogło ono ocze­ki­wać mniej­szych poświę­ceń. Lepiej jest dla całego świata, gdy zamiast cze­kać, aż zde­ge­ne­ro­wane potom­stwo popełni zbrod­nię i zosta­nie stra­cone albo pozwo­lić mu przy­mie­rać gło­dem z powodu imbe­cy­li­zmu, spo­łe­czeń­stwo może tym, któ­rzy są w oczy­wi­sty spo­sób nie­zdatni, unie­moż­li­wić prze­dłu­ża­nie gatunku. Prawo odno­szące się do obo­wiąz­ko­wych szcze­pień jest wystar­cza­jąco pojemne, by objąć także prze­ci­na­nie jajo­wo­dów. Trzy poko­le­nia imbe­cyli to wystar­czy.

W decy­zji sędziego Hol­mesa mowa jest o „trzech poko­le­niach imbe­cyli”, to jest Car­rie Buck, jej nie­dawno uro­dzo­nej córce Vivian i matce Car­rie, Emmie.

W następ­stwie decy­zji Sądu Naj­wyż­szego Car­rie Buck, a także jej sio­stra Doris zostały wbrew ich woli pod­dane ste­ry­li­za­cji. Na mocy podob­nych prze­pi­sów taki sam los spo­tkał co naj­mniej 60 000 Ame­ry­ka­nów; samo prawo stało się póź­niej, w nazi­stow­skich Niem­czech, wzo­rem dla zbli­żo­nych ustaw Erb­ge­sun­dhe­ist­ge­richt, na któ­rych mocy nazi­stow­skie pań­stwo prze­pro­wa­dziło ste­ry­li­za­cję 375 000 osób, w tym wielu tylko głu­chych albo nie­wi­do­mych.

W Niem­czech nie­wiele trzeba było czasu, by ktoś, kto był Romem, homo­sek­su­ali­stą czy Żydem, już tym samym oka­zy­wał się „nie­zdatny”, by być Niem­cem. A metody „oczysz­cza­nia” nie­miec­kiego spo­łe­czeń­stwa z takich ludzi szybko eska­lo­wały.

W latach 1933–1939 Niemcy prze­szli od ste­ry­li­za­cji do zwy­kłego mor­do­wa­nia „nie­zdat­nych” set­kami tysięcy. W tym cza­sie lide­rzy ame­ry­kań­skiej euge­niki wspie­rali – nawet finan­sowo – ten ruch w Niem­czech.

Aż do 1939 roku Fun­da­cja Roc­ke­fel­lera – do dziś jedna z naj­waż­niej­szych ame­ry­kań­skich orga­ni­za­cji filan­tro­pij­nych – udzie­lała finan­so­wego wspar­cia inspi­ro­wa­nym przez nazi­stów bada­niom nad wyż­szo­ścią rasową, pro­wa­dzo­nym w Kaiser Wil­helm Insti­tute of Anth­ro­po­logy, Human Here­dity and Euge­nics (Insty­tut Antro­po­lo­gii, Gene­tyki Czło­wieka i Euge­niki im. Cesa­rza Wil­helma), nawet wtedy, kiedy było już jasne, że tę pseu­do­naukę wyko­rzy­stuje się do legi­ty­mi­zo­wa­nia prze­śla­do­wań Żydów i innych wraż­li­wych grup spo­łecz­nych. Jed­nym z naukow­ców, któ­rych prace opła­cała Fun­da­cja Roc­ke­fel­lera, był dr Josef Men­gele. Obłą­kane eks­pe­ry­menty i rola, jaką odgry­wał w Auschwitz przy selek­cjo­no­wa­niu więź­niów prze­zna­czo­nych na śmierć w komo­rach gazo­wych, przy­nio­sły mu miano anioła śmierci.

Na długo przed­tem, nim pierwsi Żydzi zostali zabici w obo­zach kon­cen­tra­cyj­nych, pro­gram Aktion T4, opra­co­wany w nazi­stow­skich Niem­czech i reali­zo­wany w latach 1939–1941, naka­zał nie­miec­kim i austriac­kim leka­rzom zamor­do­wa­nie 70 273 osób upo­śle­dzo­nych fizycz­nie lub umy­słowo. Doko­ny­wano tego za pomocą śmier­cio­no­śnych leków, gazów tru­ją­cych lub przez zagło­dze­nie. Pro­gram kon­ty­nu­owano nie­ofi­cjal­nie przez wszyst­kie lata wojny; do 1945 roku liczba jego ofiar prze­kro­czyła 200 000.

A jak uło­żyły się losy Car­rie Buck? Kiedy 56 lat póź­niej Car­rie i jej sio­stra Doris udzie­lały wywiadu pra­so­wego, było jasne, że obie są nor­mal­nie roz­wi­nięte inte­lek­tu­al­nie. Córeczka Car­rie, Vivian, któ­rej naro­dziny tak roz­wście­czyły stan Wir­gi­nia, a także ośmiu sędziów Sądu Naj­wyż­szego USA, w dru­giej kla­sie zna­la­zła się w czo­łówce uczniów.

Hitler, zain­spi­ro­wany euge­nicz­nymi usta­wami Sta­nów Zjed­no­czo­nych Ame­ryki, szcze­rze wie­rzył, że wszyst­kie inne narody i rasy są gor­sze od Niem­ców. Szcze­gól­nie oba­wiał się komu­ni­zmu; był prze­ko­nany, nie mając po temu żad­nych dowo­dów, że to pro­dukt zarówno gor­szych genów, jak i ruchu poli­tycz­nego, któ­rego bio­lo­giczną bazę sta­no­wią Żydzi.

Wpraw­dzie kilku naj­wcze­śniej­szych, czo­ło­wych sowiec­kich komu­ni­stów było Żydami – czemu trudno się dzi­wić, zwa­żyw­szy na zaja­dły anty­se­mi­tyzm poprzed­niego, car­skiego rządu w Rosji – Józef Sta­lin, odpo­wied­nik Hitlera i rów­nie jak on okrutny przy­wódca Związku Sowiec­kiego, usu­nął ich z sze­re­gów par­tii komu­ni­stycz­nej na długo przed doj­ściem Führera do wła­dzy w latach 30. XX wieku.

Naj­więk­sza zmora Hitlera, żydow­sko-komu­ni­styczna zmowa nace­lo­wana na opa­no­wa­nie Europy, a potem całego świata, ni­gdy nie ist­niała. Dla przy­wódcy Nie­miec naj­waż­niej­szym natar­ciem w II woj­nie świa­to­wej, zresztą pomy­słem chy­bio­nym, który przy­niósł upa­dek „Tysiąc­let­niej Rze­szy”, była samo­bój­cza napaść na Zwią­zek Sowiecki. Napę­dzana, w zasa­dzie bez żad­nych rze­czy­wi­stych pod­staw, jego nie­uza­sad­nioną nie­na­wi­ścią do Żydów, skąd­inąd nie­win­nych zbrodni, o które Hitler i jego naro­do­wo­so­cja­li­styczni kum­ple ich oskar­żali.

W ciągu mie­siąca od prze­ję­cia wła­dzy w roku 1933, na obrze­żach Mona­chium, kolebki rewo­lu­cji nazi­stow­skiej, Hitler zało­żył Dachau, pierw­szy obóz kon­cen­tra­cyjny. Zamie­rzał tam zamy­kać każ­dego, kto odważy się mu sprze­ci­wić.

Wie­dział, że by zbu­do­wać silne, nie­zwy­cię­żone Niemcy, musi zacząć od naj­młod­szych człon­ków spo­łe­czeń­stwa. Dla­tego powo­łał Hitler­ju­gend i inne orga­ni­za­cje wpa­ja­jące wszyst­kim nie­ży­dow­skim dzie­ciom nie­miec­kim jego sza­leń­czy – jed­nak dość powszech­nie uzna­wany – świa­to­po­gląd.

W cza­sie, gdy dzieci rosły, w latach 1933–1939 zdo­łał cały kraj prze­poić tym, czego naj­młod­szych uczył już od początku. Ten kraj poszedł za nim ślepo. I zro­bił rze­czy potworne, nie do opi­sa­nia. O jakie wyobraź­nia ludzka ni­gdy nie posą­dzała czło­wieka.

Rze­czy nie­po­jęte.

A jed­nak się zda­rzyły. Moim sąsia­dom. Mojej rodzi­nie. I mnie.

Rozdział trzeci. Żydzi w Niemczech

Roz­dział trzeci

Żydzi w Niem­czech

Zda­niem histo­ry­ków pierwsi Żydzi, któ­rzy osie­dlili się w Niem­czech, byli przy­pusz­czal­nie emi­gran­tami z Rzymu. Pierw­sza udo­ku­men­to­wana gmina żydow­ska w Niem­czech sięga roku 321 i powstała w Kolo­nii.

Tak się składa, że w moim rodzin­nym mie­ście. Kiedy więc Adolf Hitler (uro­dzony zresztą w Austrii) i jego nazi­stow­scy przy­ja­ciele podej­mo­wali decy­zję, że Żydzi, tacy jak ja, jak moja matka i ojciec, są „nie­zdatni” do życia w „jego” Niem­czech, żyli­śmy tam już od 1600 lat.

Nie­chęć do Żydów była w Euro­pie powszechna od wie­ków. „Getto” to słowo wło­skie, skrót od „bor­ghetto”, czyli „małe mia­steczko”, „wio­ska”. Getto było odgro­dzoną murami czę­ścią mia­sta, prze­zna­czoną dla Żydów; kazano im osie­dlać się tam i tylko tam, oddzie­la­jąc ich od chrze­ści­jan i innych grup. Pierw­sze getta powstały w Wene­cji i Rzy­mie, póź­niej w innych rzym­skich mia­stach.

Fale prze­śla­do­wań – pogro­mów – nad­cho­dziły i odpły­wały przez wieki. Bywały okresy ata­ków, segre­ga­cji i oczer­nia­nia. Kiedy indziej waha­dło szło w drugą stronę i euro­pej­ska spo­łecz­ność była bar­dziej skłonna nas zaak­cep­to­wać.

W Euro­pie i poza nią Żydów, wygodne kozły ofiarne, prze­śla­do­wano przez bli­sko tysiąc lat. W cza­sach pierw­szej wyprawy krzy­żo­wej, która roz­po­częła się w 1096 roku, chrze­ści­jan w Niem­czech zachę­cano, by ata­ko­wali i zabi­jali wszyst­kich nie­wie­rzą­cych. Ofiarą eks­ter­mi­na­cji padały wtedy całe nie­miec­kie gminy żydow­skie. Muzuł­ma­nie, wcale nie bar­dziej lubiani od Żydów, sie­dzieli gdzieś daleko, w Ziemi Świę­tej. Za to my, Żydzi, byli­śmy pod ręką, w mie­ście, i tylko cze­ka­li­śmy, by nas wyrżnąć.

W XIV wieku winą za roz­no­szoną przez szczury czarną śmierć, która zabiła bli­sko połowę miesz­kań­ców wielu dużych miast w środ­ko­wej Euro­pie, obcią­żono Żydów. Jak gło­siły plotki, zaczęło się od tego, że zatruli stud­nie chrze­ści­jan. Wzbu­rzona i ogar­nięta paniką lud­ność roz­pra­wiała się z gmi­nami żydow­skimi okrut­nie.

W get­tach, odizo­lo­wa­nych od reszty mia­sta, zaraza nie sze­rzyła się tak gwał­tow­nie, poza tym Żydzi ówcze­śni utrzy­my­wali na ogół wyż­szy niż inne spo­łecz­no­ści stan­dard higieny, dla­tego zwy­kle znacz­nie mniej było wśród nich przy­pad­ków cho­rób. Budziło to podej­rze­nia kato­li­ków i innych miesz­kań­ców, któ­rzy w odpo­wie­dzi nie­jed­no­kroć wyrzy­nali żydow­skie spo­łecz­no­ści, pusz­czali z dymem ludzi, domy i syna­gogi.

W 1349 roku nastą­piła zagłada żydow­skiej lud­no­ści Kolo­nii. Męż­czy­znom, kobie­tom i dzie­ciom uci­nano głowy, kato­wano ich i palono żyw­cem. Ukra­dziono im domy, roz­gra­biono doby­tek. Do 1351 roku, a więc w ciągu dwóch lat, znisz­czono 60 dużych gmin i 150 mniej­szych.

Zda­rzało się, że gminy wolały same spa­lić swe domy, z rodzi­nami w środku, byle tylko nie wycią­gnęła ich stam­tąd i nie zlin­czo­wała tłusz­cza.

Karol IV, cesarz rzym­ski, posta­no­wił, że wła­sność Żydów w takich przy­pad­kach ulega kon­fi­ska­cie, co siłą rze­czy spo­wo­do­wało, że wła­dze lokalne stra­ciły moty­wa­cje, by zapo­bie­gać maso­wej eks­ter­mi­na­cji.

W końcu Jezus z Naza­retu był Żydem, któ­rego prze­śla­do­wali i zamor­do­wali Rzy­mia­nie.

Wresz­cie, w latach 60. XIX wieku, nie­mieccy Żydzi, a także wyznawcy innych nie­chrze­ści­jań­skich reli­gii, otrzy­mali pełne prawa. Po bli­sko 1500 latach sepa­ra­cji i repre­sji, kiedy w 1867 roku powstał Zwią­zek Pół­noc­no­nie­miecki, Żydom przy­znano wszel­kie przy­wi­leje należne nie­miec­kim oby­wa­te­lom.

Mogli­śmy iść do nie­miec­kich szkół publicz­nych i na uni­wer­sy­tety. Zosta­wać praw­ni­kami, a w końcu nawet sędziami. A z racji po czę­ści dziw­nej zasady obo­wią­zu­ją­cej w chrze­ści­jań­stwie, Żydzi od dawna odno­sili suk­cesy w dzie­dzi­nie, która po upły­wie wie­ków stała się ban­ko­wo­ścią.

Podob­nie jak to u dzi­siej­szych muzuł­ma­nów, wcze­śni chrze­ści­ja­nie, poży­cza­jąc pie­nią­dze współ­wy­znaw­com, nie nali­czali odse­tek. Powstrzy­my­wały ich od tego prze­ko­na­nia, a także sami przy­wódcy reli­gijni. Żydzi nato­miast mogli udzie­lać chrze­ści­ja­nom poży­czek na pro­cent. W rezul­ta­cie byli poszu­ki­wani, ale i pięt­no­wani, bo boga­cili się cza­sem bar­dziej niż ich chrze­ści­jań­scy sąsie­dzi.

Ceni­li­śmy wie­dzę i edu­ka­cję, dla­tego osią­ga­li­śmy suk­cesy w nie­miec­kim spo­łe­czeń­stwie i dali­śmy się zauwa­żyć jako lide­rzy w sfe­rze biz­nesu, prawa i w innych zawo­dach. W pew­nych nieco zaco­fa­nych śro­do­wi­skach budziło to zazdrość, zaja­dłość i nie­chęć.

Przed rokiem 1930 nie­które firmy prze­kształ­ciły się w wiel­kie kon­cerny, w cał­ko­wi­cie legalny spo­sób zdo­mi­no­wane przez Żydów; doty­czyło to ban­ków, prze­my­słu fil­mo­wego, nauk ści­słych, medy­cyny i prawa. Żydami było bar­dzo wielu nie­miec­kich sędziów.

Jako widoczna, prze­śla­do­wana w prze­szło­ści mniej­szość – w kraju liczą­cym 60 milio­nów miesz­kań­ców było około 600 000 Żydów, czyli rap­tem sta­no­wili jeden pro­cent lud­no­ści – Żydzi uznali, że będą akcep­to­wani i tole­ro­wani jedy­nie pod warun­kiem, że zasy­mi­lują się, wto­pią w spo­łe­czeń­stwo i wniosą w nie swój wkład. Dla­tego kiedy tylko uzy­ska­li­śmy swo­bodny dostęp do uni­wer­sy­te­tów, kształ­ci­li­śmy się i ciężko pra­cu­jąc, sta­wa­li­śmy się na różne spo­soby coraz bar­dziej nie­mieccy i coraz mniej żydow­scy. Z kolei jed­nak, odno­sząc suk­cesy na wszyst­kich tych waż­nych polach, wyróż­nia­li­śmy się nieco ponad miarę.

Od lat 60. XIX wieku aż po lata 30. XX więk­szość miej­sco­wych Żydów w ogrom­nym stop­niu wpa­so­wała się w życie w Niem­czech. Dla nie­mal wszyst­kich, tak jak i dla mnie, pierw­szym języ­kiem był nie­miecki, nie jidysz, ina­czej niż w spo­łecz­no­ściach żydow­skich w Euro­pie Wschod­niej. Wielu Żydów w ogóle nie czuło żad­nych związ­ków z reli­gią. Odgry­wali nato­miast zasad­ni­czą rolę w nie­mieckim spo­łe­czeń­stwie, nawet w woj­sku. W cza­sie I wojny świa­to­wej udział pro­cen­towy Żydów wal­czą­cych za swój kraj był więk­szy niż przed­sta­wi­cieli jakiej­kol­wiek innej grupy poli­tycz­nej, reli­gij­nej czy etnicz­nej. Zgi­nęło wtedy około 12 000 nie­mieckich żoł­nie­rzy pocho­dze­nia żydow­skiego; wśród licz­nych ran­nych był i mój ojciec, który otrzy­mał odzna­cze­nie za boha­ter­stwo.

Nie­miec­kim ofi­ce­rem, który w tam­tych dniach przed­sta­wił kaprala Adolfa Hitlera do odzna­cze­nia Krzy­żem Żela­znym I klasy, był porucz­nik Hugo Gut­mann. Tak się zło­żyło, że Żyd.

Rozdział czwarty. Naziści rosną w siłę

Roz­dział czwarty

Nazi­ści rosną w siłę

W 1934 roku mia­łem zale­d­wie sześć lat, ale wie­dzia­łem, że byli­śmy dość zamożną rodziną. Skąd ta wie­dza? Otóż w prze­ci­wień­stwie do wielu naszych zna­jo­mych mie­li­śmy radio. Czu­li­śmy się bar­dzo szczę­śliwi, nowo­cze­śni, wręcz awan­gar­dowi.

Pamię­tam, jak sie­dzia­łem u mamy na kola­nach i w ciem­no­ści słu­cha­łem trans­mi­sji z pogrzebu pre­zy­denta Nie­miec von Hin­den­burga. Było to wyda­rze­nie smutne i poważne, z trzesz­czą­cego radia pły­nęła muzyka ciężka jak ołów. Hitler prze­jął rządy już rok wcze­śniej, po wybo­rach z 1933. A kiedy Hin­den­burg, bar­dzo sędziwy i zmę­czony, osta­tecz­nie odszedł, Hitler mógł swo­bod­nie umoc­nić swoją wła­dzę i ogło­sić się „wodzem i kanc­le­rzem Rze­szy”, nie­kwe­stio­no­waną głową pań­stwa.

Nie tra­cąc też czasu, prze­kształ­cił Niemcy w zdobne we flagi i swa­styki, nie­na­wi­dzące Żydów pań­stwo poli­cyjne.

Mie­li­śmy radio, mogli­śmy więc słu­chać licz­nych jego prze­mó­wień. Jako dobry mały Nie­miec, który oczy­wi­ście nie wie­dział nic o toczą­cych się roz­gryw­kach, sie­dzia­łem jak urze­czony. Czy się komu podo­bał, czy nie, mówcą był nie­zwy­kłym. Pamię­tam, jaki dreszcz prze­szy­wał mnie na dźwięk jego wrza­sków pły­ną­cych z gło­śnika i gdzieś w tle tłumu ryczą­cego na jego wezwa­nie: „Heil!”. Widzie­li­śmy ten zapał roz­le­wa­jący się po całym mie­ście jak fala krwi. „Heil Hitler” stało się powszech­nym pozdro­wie­niem, na dzień dobry i na do widze­nia. Nazi­ści roz­da­wali za darmo flagi – wiel­kie, krwi­sto­czer­wone, ze swa­styką. Zachę­cali wszyst­kie rodziny, by wywie­szać je przed domami, w spe­cjalny spo­sób, pod wła­ści­wym kątem.

Jeśli ktoś tego nie zro­bił, zaczy­nały się sąsiedz­kie komen­ta­rze: – Widzie­li­ście tych tam na naszej ulicy? Nie mają flagi.

– Może komu­ni­ści? Może Żydzi?

Ulice czer­wie­niły się od flag. Gdzie okiem się­gnąć, ocean szkar­łatu. Mnie, żydow­skiemu dziecku, nie­świa­do­memu niczego, wyda­wało się to piękne. Inspi­ru­jące. Jak­bym zanu­rzał się w tym morzu nie­miec­kiej dumy, gniewu i emo­cji.

Nie trzeba było wiele czasu, by sprawy zaczęły dla naszych przy­ja­ciół, krew­nych i dla naszej rodziny przyj­mo­wać zły obrót. Na początku – wol­niutko. A potem coraz szyb­ciej, niczym głaz toczący się po zbo­czu góry.

Na fron­to­wym oknie firmy będą­cej wła­sno­ścią goja, nie-Żyda, nagle poja­wiała się ogromna nama­lo­wana swa­styka. Żydow­ski kupiec, który przy­cho­dził rano do swo­jego sklepu, naty­kał się na nakre­śloną wielką gwiazdę Dawida i napis obok: „Jeste­śmy Niem­cami. Jeste­śmy dumni. Nie kupuj u Żyda!”.

Kilka mie­sięcy póź­niej nazi­stow­skie wła­dze zabro­niły Żydom korzy­stać z trans­portu publicz­nego. W dużych mia­stach, takich jak Kolo­nia, coraz bar­dziej ogra­ni­czano nas w tym, co możemy robić, jaką pracę podej­mo­wać czy jaki zakład posia­dać.

Hitler i jego pachołki, Him­m­ler, Goeb­bels i Göring, wspie­rani auto­ry­te­tem i wize­run­kiem pań­stwa, uży­wali wszel­kich swo­ich talen­tów show­ma­nów i pro­pa­gan­dzi­stów, by wmó­wić całym Niem­com, że Żydzi to pod­lu­dzie. Że jeste­śmy jak szczury. Paso­żyty. Że jeśli nie wie­rzysz swoim przy­wód­com, jesteś podej­rzany. Nie­lo­jalny. Nie jesteś praw­dzi­wym Niem­cem. Jesteś zdrajcą.

Z przy­kro­ścią trzeba powie­dzieć, że więk­szość Niem­ców chęt­nie na to przy­stała. Nauczono ich, że pro­ble­mem są „oni”, nie „my”. A więc zaata­kujmy „ich”. Oszka­lujmy. Nawet zabijmy.

W 1935 roku ogło­szone zostały ustawy norym­ber­skie.

Rozdział piąty. Szykany

Roz­dział piąty

Szy­kany

Na zjeź­dzie par­tii nazi­stow­skiej w Norym­ber­dze w 1935 roku uchwa­lono sze­roko zakro­joną serię ustaw wpro­wa­dza­ją­cych do nie­miec­kiego prawa wiele zasad, które zaczy­nały nisz­czyć nam życie.

Nazi­ści kazali nam oddać wszystko, co posia­da­li­śmy i co miało jaką­kol­wiek war­tość. Zabrali biżu­te­rię matki, sre­bra – cały doby­tek. Któ­re­goś dnia przy­szli po radio. I tak nasz naj­cen­niej­szy skarb opu­ścił dom w rękach bojów­ka­rza ze Stur­mab­te­ilung, SA, czyli „bru­nat­nych koszul”.

Ustawy pozba­wiały Żydów oby­wa­tel­stwa nie­miec­kiego. Zabra­niały „Aryj­czy­kom” – Niem­com „czy­stej” krwi nie­miec­kiej – seksu z Żydami. Żydom zamy­kały dostęp do wszel­kich zawo­dów, co ozna­czało, że pracę straci wielu urzęd­ni­ków, praw­ni­ków, leka­rzy i sędziów.

Żydom mają­cym za sobą służbę woj­skową, takim jak mój ojciec, nagle ode­brano świad­cze­nia dla wete­ra­nów. Nazwi­ska Żydów pole­głych w wiel­kiej woj­nie, w wal­kach za Niemcy, wydra­py­wano z gra­ni­to­wych tablic na pomni­kach wojen­nych w mia­stach całego kraju.

Żydowi nie wolno było mieć na wła­sność domu ani samo­chodu, pre­nu­me­ro­wać gazety ani cza­so­pi­sma, wcho­dzić do tram­waju, kina czy teatru, nawet sia­dać na ławce w parku. Napisy „Juden Ver­bo­ten” – „Nie dla Żydów” – poja­wiały się w całym mie­ście.

Co naj­gor­sze, nie wolno było mieć wła­snego przed­się­bior­stwa, w wielu przy­pad­kach firmy utwo­rzo­nej kie­dyś od zera i prze­ka­zy­wa­nej z poko­le­nia na poko­le­nie.

Pew­nego dnia ojciec wszedł do swo­jego biura i zastał przy wła­snym biurku nazi­stow­skiego funk­cjo­na­riu­sza. Ojca wyrzu­cono, zamro­żono jego konto, a firmę zabrano bez odszko­do­wa­nia.

Nie było sędziego ani ławy przy­się­głych. Niczego. Ode­brano mu całe życie i nie mógł z tym nic zro­bić. Sędzio­wie – nie­ży­dow­scy oczy­wi­ście – nagle zaczęli wpi­nać w klapy nazi­stow­skie znaczki. Wszy­scy wstą­pili do NSDAP. Nie było wąt­pli­wo­ści, kto rzą­dzi i jak nie­spra­wie­dliwy stał się nie­miecki wymiar spra­wie­dli­wo­ści.

Żydom nie wolno było się spo­ty­kać ani zbie­rać w gru­pach licz­niej­szych niż trzy lub cztery osoby. Nie mogli­śmy nawet cho­dzić do sie­dziby gminy żydow­skiej.

Stra­ci­li­śmy, oczy­wi­ście, miesz­ka­nie. Jako że ojcu ode­brano też firmę, nie mie­li­śmy docho­dów. Nie wolno nam było posia­dać domu ani wyna­jąć miesz­ka­nia od goja.

Z tru­dem, po wielu sta­ra­niach, udało się rodzi­com zna­leźć jed­no­po­ko­jowy lokal w znacz­nie bied­niej­szej dziel­nicy Kolo­nii. Nasz wła­ściwy, pier­wotny dom miał adres Bra­ban­ter­strasse 12. Musie­li­śmy prze­nieść się na Blu­men­thal­strasse pod numer 15. Z pre­sti­żo­wej ulicy i pięk­nego miesz­ka­nia do cia­snego, nędz­nego pomiesz­cze­nia, skła­da­ją­cego się z pokoju i kuchni.

Nie byli­śmy w sta­nie prze­wi­dzieć, jak straszne rze­czy jesz­cze nas cze­kają. Ale w tam­tych dniach to, co nas spo­tkało, wyda­wało się kosz­ma­rem. W ciągu kilku tygo­dni nasze życie legło w gru­zach.

Cios był potężny. Wyobraź­cie sobie, że któ­re­goś dnia ktoś nagle wali w drzwi, że wpa­dają żoł­dacy i urzęd­nicy i zabie­rają czło­wie­kowi pracę, oby­wa­tel­stwo, doby­tek, a nawet dom.

Zwa­liło się to na nas wszyst­kich jak lawina. Naj­bar­dziej jed­nak dotknęło ojca. Popadł w ciężką depre­sję. Był czło­wie­kiem suk­cesu, dum­nym Niem­cem, boha­te­rem wojen­nym, sza­no­wa­nym człon­kiem spo­łecz­no­ści. Teraz we wła­snych oczach stał się nikim.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki