Ci, którzy nie śpią - M. L. Rio - ebook

Ci, którzy nie śpią ebook

M.L.Rio

0,0

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Autorka bestselleru A jeśli jesteśmy złoczyńcami powraca z opowieścią o osobach, które pracują nocami i spotykają się na miejscowym cmentarzu, żeby ujawnić tajemnicę otwartego grobu.

Barman, dziewczyna pracująca jako kierowca, hotelowa recepcjonistka, samozwańczy opiekun pobliskiego zrujnowanego kościoła i redaktor naczelna uczelnianej gazety, wiecznie w pogoni za nowym tematem – pewnej październikowej nocy ta grupa przypadkowych osób znajduje na starym cmentarzu otwarty grób, którego nie powinno tam być. Kto go wykopał i dla kogo?

Pełna tajemnic historia w klimacie dark academia.

Tworząc splątany kłębek zależności pomiędzy bohaterami (od uroczo ekscentrycznych do poważnie zaburzonych), Rio przedstawia świat nihilistycznej makabry, po czym go z niej odziera i maluje na nowo delikatniejszym pędzlem, korzystając ze swojego wyjątkowego daru portrecistki.

Olivie Blake

autorka bestselleru The Atlas Six

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 139

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Ty­tuł ory­gi­nału: GRA­VEY­ARD SHIFT
Co­py­ri­ght © 2024 by Me­la­nie Rio All ri­ghts re­se­rved. Co­py­ri­ght © 2024 for the Po­lish trans­la­tion by Me­dia Ro­dzina Sp. z o.o.
Pro­jekt okładki, skład i ła­ma­nie: Ra­do­sław Stęp­niak
Okładka in­spi­ro­wana ory­gi­nal­nym pro­jek­tem If We Were Vil­la­ins au­tor­stwa Ju­lii Lloyd, za zgodą au­torki dzieła ory­gi­nal­nego.
Ma­te­riały gra­ficzne na okładce Shut­ter­stock | Chi­chin­kin; de­ni­si­k11
Ma­te­riały gra­ficzne we wnę­trzu Shut­ter­stock | Yaku­bo­vich Eka­te­rina; cgter­mi­nal
Wszel­kie prawa za­strze­żone. Prze­druk lub ko­pio­wa­nie ca­ło­ści albo frag­men­tów książki – z wy­jąt­kiem cy­ta­tów w ar­ty­ku­łach i prze­glą­dach kry­tycz­nych – moż­liwe jest tylko na pod­sta­wie pi­sem­nej zgody wy­dawcy.
Me­dia Ro­dzina po­piera ści­słą ochronę praw au­tor­skich. Prawo au­tor­skie po­bu­dza róż­no­rod­ność, na­pę­dza kre­atyw­ność, pro­muje wol­ność słowa, przy­czy­nia się do two­rze­nia ży­wej kul­tury. Dzię­ku­jemy, że prze­strze­gasz praw au­tor­skich, a więc nie ko­piu­jesz, nie ska­nu­jesz i nie udo­stęp­niasz ksią­żek pu­blicz­nie. Dzię­ku­jemy za to, że wspie­rasz au­to­rów i po­zwa­lasz wy­daw­com na­dal pu­bli­ko­wać ich książki.
ISBN 978-83-8265-930-6
Must Read jest im­prin­tem wy­daw­nic­twa Me­dia Ro­dzina Sp. z o.o. ul. Pa­sieka 24, 61-657 Po­znań tel. 61 827 08 50wy­daw­nic­two@me­dia­ro­dzina.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Bez­sen­ność to­wa­rzy­szy mi od dzie­ciń­stwa. Już jako ma­luch do­świad­cza­łam kosz­ma­rów. Gdy po­szłam do szkoły, przez więk­szość nocy prze­sia­dy­wa­łam w sza­fie, czy­ta­jąc, a w gim­na­zjum pi­sa­łam po­wie­ści przy noc­nej lampce. Lwią część z dwu­na­stu lat dal­szej na­uki spę­dzi­łam na za­ry­wa­niu nocy, więc można mnie na­zwać spe­cja­listką od noc­nej strony ży­cia, gdzie gra­nice mię­dzy rze­czy­wi­sto­ścią a ilu­zją się za­cie­rają. Książka Ci, któ­rzy nie śpią cho­dziła mi po gło­wie na długo przed tym, za­nim wy­daw­nic­two za­pro­po­no­wało mi jej na­pi­sa­nie. Spodo­bał mi się po­mysł na hi­sto­rię o bez­sen­no­ści i śnie, trwa­jącą tylko jedną noc jak dziwna, nie­spo­kojna mara. Prze­ra­ża­jąco ła­two jest się za­gu­bić we wła­snej pod­świa­do­mo­ści. Każde z po­zoru zna­jome miej­sce po zmroku dra­ma­tycz­nie się zmie­nia.

Za­wsze fa­scy­no­wały mnie punkty styczne sztuki i na­uki, a w szcze­gól­no­ści wpływ nie­do­boru snu na funk­cje po­znaw­cze oraz na ich za­nik. Zna­mienne jest to, że naj­nie­zwy­klej­sze ody do snu pa­dają z ust tych, któ­rzy cier­pią na jego brak. Weźmy choćby ska­za­nego na bez­sen­ność Mak­beta. Sen jest dla niego „ożyw­czym bal­sa­mem utra­pio­nej my­śli”, „cięż­kiej pracy ką­pielą”, czułą kraw­cową, która „roz­plata trosk zwi­kłany mo­tek”[1]. Bez­sen­ność po­trafi bez­li­to­śnie ob­na­żyć czło­wieka. Ta­jem­nica skryta w sercu ni­niej­szej hi­sto­rii do­ty­czy w jed­na­ko­wym stop­niu tego, co nie po­zwala nam za­snąć nocą, jak i tego, co po­cho­wano na cmen­ta­rzu. Na­tu­ral­nie, wiele czasu spę­dzi­łam na przy­ko­ściel­nych cmen­ta­rzach. Bli­skość miej­sca spo­czynku in­nych bywa dziw­nie krze­piąca, kiedy sa­memu nie można li­czyć na chwilę wy­tchnie­nia. Gdy stu­dio­wa­łam, ma­leńki cmen­tarz za aka­de­mi­kiem stał się moim ulu­bio­nym za­kąt­kiem, któ­rym rzadko mu­sia­łam się dzie­lić. Zda­rzało mi się jed­nak spo­ty­kać tam in­nych cier­pią­cych na bez­sen­ność, któ­rzy przez dłu­gie mroczne go­dziny cze­kali na na­dej­ście po­ranka.

Na­da­jąc kształt hi­sto­rii Ci, któ­rzy nie śpią, czer­pa­łam z roz­ma­itych li­te­rac­kich tra­dy­cji, a także z wła­snego ży­cio­wego do­świad­cze­nia. Moje aka­de­mic­kie ba­da­nia mocno się opie­rają na na­ukach me­dyczno-hu­ma­ni­stycz­nych, więc trudno się dzi­wić, że prze­nik­nęły rów­nież do li­te­ra­tury, którą two­rzę. W tym miej­scu mu­szę za­zna­czyć, że choć czuję się ba­daczką, po­dob­nie jak Ta­mar nie je­stem na­ukow­cem, więc pro­szę wy­ba­czyć mi błędy, któ­rych do­pu­ści­łam się na po­niż­szych stro­ni­cach. Jak­kol­wiek by pa­trzeć, fik­cja li­te­racka to nie próby kli­niczne, nie­mniej wy­ni­ka­jące z nich usta­le­nia mie­wają zna­cze­nie w sta­ty­styce. Kiedy jako dok­to­rantka pro­wa­dzi­łam ze stu­den­tami kurs o science fic­tion, prze­ko­na­łam się na wła­sne oczy, że Ko­cia ko­ły­ska, Gdzie daw­niej śpie­wał ptak, a na­wet Park Ju­raj­ski skło­niły ich do za­sta­no­wie­nia się, jaki wpływ na lu­dzi i na na­szą pla­netę mogą po­ten­cjal­nie mieć nowe tech­no­lo­gie – i nie cho­dziło tu o marżę zy­sku. Pi­sa­nie po­wie­ści ni­gdy nie jest czy­stą dy­dak­tyką, mam jed­nak na­dzieję, że kartki tej książki skry­wają nie tylko cie­kawą hi­sto­rię na dłu­gie, po­sępne go­dziny mię­dzy pół­nocą a świ­tem, ale też za­chętę do za­da­wa­nia do­cie­kli­wych py­tań i zgłę­bia­nia tego, co można zna­leźć pod po­wierzch­nią.

Słod­kich snów.

Spo­ty­kali się na cmen­ta­rzu co­dzien­nie o pół­nocy. Nie ce­lowo, w każ­dym ra­zie nie do końca, ale i nie zu­peł­nym przy­pad­kiem. Re­gu­la­min uni­wer­sy­tetu za­bra­niał pa­le­nia w od­le­gło­ści mniej­szej niż trzy­dzie­ści me­trów od któ­re­go­kol­wiek z bu­dyn­ków na kam­pu­sie, a po za­chod­niej stro­nie, tam, gdzie gra­nice mię­dzy szkołą me­dyczną i resztą świata naj­bar­dziej się za­cie­rały, je­dy­nym miej­scem, w któ­rym mógł przy­sta­nąć ma­rzący o pa­pie­ro­sie czło­wiek, był za­pusz­czony cmen­tarz za ko­ścio­łem Świę­tego An­to­niego Ana­cho­rety.

Czas i na­sto­letni wan­dale roz­pra­wili się z na­zwi­skami na więk­szo­ści na­grob­ków. Sam ko­ściół był za­bity de­skami i tak za­ro­śnięty blusz­czem, mchem oraz ple­śnią, że zde­cy­do­wa­nie mógłby się obyć bez przy­twier­dzo­nej do drzwi ta­blicy z na­pi­sem UWAGA, NIE­BEZ­PIE­CZEŃ­STWO. Od­kąd tra­fił do miej­sco­wego re­je­stru za­byt­ków, nie gro­ziły mu kule wy­bu­rze­niowe ani bul­do­żery, które zrów­nały z zie­mią wszystko na po­łu­dnie od Aza­lea Street, żeby zro­bić miej­sce dla jesz­cze więk­szej liczby pa­cjen­tów, par­kin­gów, skle­pów z upo­min­kami i sto­łó­wek. Pod­czas gdy szkoła me­dyczna się roz­ra­stała, ko­ściół Świę­tego An­to­niego się kur­czył, ce­gła po ce­gle, belka po belce. Nikt przy zdro­wych zmy­słach nie pę­tałby się w jego dłu­gim cie­niu w środku nocy, ale też w obec­nych cza­sach nikt przy zdro­wych zmy­słach nie pa­lił.

Tak po­wta­rzała so­bie Edie Wu, wle­kąc się przez kam­pus po wyj­ściu z re­dak­cji „Bel­l­to­wer Ti­mes”. Za­wsze ostat­nia koń­czyła pracę – jako na­czelna czuła się ni­czym ka­pi­tan go­tów przy­wią­zać się do masztu statku i pójść na dno ra­zem z nim – a od nie­dawna wła­ści­wie nie tyle koń­czyła, ile ro­biła so­bie pięć mi­nut wol­nego. Szła na krótką prze­rwę. Na spa­cer. Po­wta­rzała so­bie, że je­den pa­pie­ros nocą to nie na­łóg, lecz spo­sób na opa­no­wa­nie zde­ner­wo­wa­nia, kiedy była, po­wiedzmy, zde­ner­wo­wana. A kiedy nie była? Ow­szem, pra­co­wała w stu­denc­kiej ga­ze­cie, ale ta­kiej, którą sześć razy na­gro­dzono The Na­tio­nal Pa­ce­ma­ker Award i która do­cie­rała do dzie­się­ciu ty­sięcy czy­tel­ni­ków. Po­przed­nik Edie zro­bił dy­plom i prze­szedł do „Na­tion”, jed­nak na­dal rzu­cał długi cień na jej biurko. Cza­sem no­cami ma­rzyła o na­głej ka­ta­stro­fie, żeby mieć szansę się wy­bić na do­brym te­ma­cie, przez co rano czuła się jesz­cze go­rzej, bo do­brego te­matu jak nie było, tak nie było, za to jej su­mie­nie otrzy­my­wało ko­lejny cios.

Guz sta­no­wił więk­szy pro­blem. Od­kąd się ob­ja­wił dwa ty­go­dnie temu, wszystko wy­da­wało się strasz­li­wie, prze­ra­ża­jąco pilne. Edie owi­nęła się szczel­niej płasz­czem i po­śpie­szyła w kie­runku zruj­no­wa­nego cie­nia ko­ścioła Świę­tego An­to­niego Ana­cho­rety, ka­mie­ni­stej czerni aro­gancko za­sła­nia­ją­cej cho­ro­bli­wie blady sierp księ­życa.

Dy­szała i sa­pała, kiedy w końcu się wspięła na wzgó­rze i wśli­znęła przez furtkę, któ­rej już nie dało się po­rząd­nie za­mknąć. Po­dob­nie jak ta­blica UWAGA, NIE­BEZ­PIE­CZEŃ­STWO była zbędna. Nikt nie chciał się ku­lić po pół­nocy na za­pusz­czo­nym cmen­ta­rzu, je­dy­nym do­stęp­nym miej­scu, w któ­rym można za­pa­lić. A mimo to się ku­lili. Ła­twiej cier­pieć w to­wa­rzy­stwie – i przy oka­zji za­wie­rać nie­ty­powe zna­jo­mo­ści.

Dwoje po­zo­sta­łych już tam było, roz­po­znała ich po cie­niach. Tuck, przy­gar­biony, z rę­kami w kie­sze­niach, za­wsze przy­cho­dził przed in­nymi. Obok stała Han­nah, która przy pierw­szym sze­le­ście je­sieni wkła­dała kap­tur i nie ścią­gała go aż do maja. O dziwo, nie roz­ma­wiali ze sobą, tylko pa­trzyli na zie­mię ni­czym imi­ta­cje cmen­tar­nych ka­mien­nych anio­łów. Bra­ko­wało im je­dy­nie pu­stych, nie­ru­cho­mych oczu i pła­tów po­ro­stów. Sły­sząc od­głos kro­ków Edie w po­bliżu obe­li­sku Dre­walta, oboje pod­nie­śli wzrok, ona zaś go opu­ściła i do­strze­gła, że wcze­śniej ga­pili się na dół w ziemi.

Te­raz Edie też się na niego ga­piła.

– Co to, kurwa, jest?

Han­nah za­cią­gnęła się głę­boko.

– A jak, kurwa, my­ślisz?

Kap­tur rzu­cał cień na jej wą­ską twarz i za­ciem­niał oczy. Edie lu­biła Han­nah naj­mniej ze wszyst­kich ana­cho­re­tów. Od­wró­ciła się do Tucka, który już szu­kał na­stęp­nego pa­pie­rosa.

– Na mnie nie patrz – po­wie­dział. – Nic nie wiem.

– Wczo­raj­szej nocy go tu nie było – za­uwa­żyła Edie.

– Co ty po­wiesz! – Dym wy­pły­wał przez otwarte usta Han­nah. Unio­sła stopę i trą­ciła czu­bek nie­wiel­kiego kopca usy­pa­nego obok dołu.

Edie zaj­rzała w ciem­ność. Omszałe, sę­kate ko­rze­nie wy­sta­wały z wil­got­nej ziemi, za­snu­tej bia­łymi nit­kami grzybni.

– Kto wy­szedł stąd ostatni?

– Za­py­taj pro­bosz­cza. – Han­nah szy­der­czo zło­żyła dło­nie jak do mo­dli­twy i ukło­niła się Tuc­kowi.

Ści­snął pa­pie­rosa war­gami.

– Ja – od­parł.

Tak na­prawdę nie był pro­bosz­czem, ale jak naj­bar­dziej mógłby nim być. Za­wsze po­ja­wiał się tu pierw­szy i od­cho­dził ostatni. Edie za­sta­na­wiała się cza­sem, czego pró­bo­wał unik­nąć. Ostat­nio miała pro­blemy z za­pa­no­wa­niem nad wścib­stwem. Guz pul­so­wał, jakby za karę, tak jak te­raz, kiedy dzien­ni­kar­ska am­bi­cja przy­sło­niła jej wszystko inne. Edie wie­działa, że pew­nie to so­bie wma­wia, ale – po­dob­nie jak sta­ty­styki, we­dług któ­rych ist­niało spore praw­do­po­do­bień­stwo, że Guz nie jest zło­śliwy – wcale jej to nie po­cie­szało.

– Wi­dzia­łeś coś dziw­nego?

– Je­steś tu pierw­szy raz? – za­py­tała Han­nah. – Wszystko tu­taj jest dziwne.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

Przy­pisy

[1] Okre­śle­nia z Mak­beta Wil­liama Sha­ke­spe­are’a w tłu­ma­cze­niu Le­ona Ulri­cha.