Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
W starej willi w jednej z dzielnic Poznania dochodzi do tragedii. Dwie starsze kobiety zostają brutalnie zamordowane. Dom należał do osiemdziesięcioletniej emerytowanej nauczycielki, kolekcjonerki cennych figurek z Ćmielowa. Poszlaki tylko pozornie wskazują na zabójstwo w związku z włamaniem.
Dlaczego ktoś zamordował spokojną staruszkę? Jaką rolę odegrały w tym porcelanowe figurki? Kim jest tytułowy "ciećwierz"?
Do akcji wkracza policjatka śledcza Florentyna, która równocześnie musi poradzić sobie z własnym dramatem. Nic bowiem z jej przeszłości nie okazało się takie, jak sądziła.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 132
Mikołaj Bora naprawdę kochał swoją żonę. Kiedy ją poznał, od razu wiedział, że to ta jedyna. Wcześniej takie określenia wydawały mu się głupie, bo niby skąd człowiek ma to wiedzieć? Przecież to niemożliwe, żeby zobaczyć kogoś i od razu mieć taką pewność. Ale tak właśnie się stało. Był z Florentyną szczęśliwy i tylko jedna rzecz spędzała mu sen z powiek – fakt, że ona nie chciała mieć dziecka. Co prawda nigdy tego nie powiedziała wprost, ale każdą sugestię, aby postarali się o potomka, odrzucała, odsuwając to na czas bliżej nieokreślony.
Nie teraz, za wcześnie, kiedyś o tym pomyślimy, są tysiące spraw, którymi muszę się najpierw zająć.
Tak naprawdę dla Florentyny ważniejsza była praca niż rodzina i Mikołaj w jakimś sensie to rozumiał. Sam też był policjantem i to takim, który lubił to, co robił. Poszukiwanie i łapanie przestępców dawało mu ogromną satysfakcję, zwłaszcza wtedy, kiedy zło zostało należycie ukarane. Pod tym względem rozumieli się z Florentyną doskonale. Ale po jakimś czasie zaczęło mu czegoś brakować.
Może śmiechu w domu?
Może chaosu?
Może czegoś więcej niż tylko akta sądowe, zdjęcia z miejsc zbrodni i psychologiczne portrety przestępców?
Owszem, to był ich świat, w którym oboje dobrze się poruszali, ale przecież obok tego wszystkiego, obok tego całego zła, w pewnym sensie przez nich dotykanego, istniało też inne życie. To, w którym człowiek automatycznie się uśmiechał.
Z całą pewnością nie planował romansu. Florentyna była dla niego kimś wyjątkowym i nigdy nie myślał o tym, żeby ją zdradzić. Gdyby ktoś go zapytał, jak to się stało, że kochając swoją żonę, jednocześnie zakochał się w innej kobiecie, chyba nie potrafiłby tego racjonalnie wytłumaczyć. Może był słaby? Może podatny? A może był po prostu dupkiem?
Polę poznał przypadkiem. Kiedy wychodził z kawiarni z kawą, ona właśnie do niej wchodziła. No i pech chciał, że wylał na nią całą zawartość papierowego kubka. Na szczęście miała na sobie kurtkę, ale i tak trochę poparzył jej dłonie. Kompletnie nie wiedział, jak się wytłumaczyć, przepraszał ją chyba ze sto razy, aż w końcu powiedziała mu, że to ciągłe przepraszanie jest o wiele gorsze niż ból spowodowany oparzeniem, który dawno już minął. Roześmiał się wtedy, a potem zapatrzył w jej ciemne, skośne oczy. Była szczupłą brunetką o hipnotyzującym spojrzeniu. W ramach przeprosin zaprosił ją na latte, a ona to zaproszenie przyjęła.
Ktoś kiedyś powiedział, że największe romanse zaczynają się od kawy wypitej zupełnie przypadkowo. I tak właśnie było tym razem. Mikołaj nie planował widywania się z Polą, a jednak kiedy zaproponowała, żeby wymienili się numerami telefonów, jakoś nie potrafił odmówić. A potem brnął w to dalej. Ich spotkania były nieregularne, widywali się raz na tydzień, czasem rzadziej, a jednak po każdym z nich Mikołaj miał ochotę na kolejne. Początkowo tylko ze sobą rozmawiali i trudno było to nazwać flirtem. Pola opowiadała o tym, że uwielbia tatuować ludzi, tworzyć na ich ciele sztukę, którą mieli nosić do końca życia. Była artystyczną duszą i to chyba Mikołajowi najbardziej się podobało. On z kolei mówił jej o swojej pracy i o tym, jak bardzo potrzebuje jakiejś równowagi. Spotykali się coraz częściej, on czasem urywał się z pracy, żeby z nią porozmawiać, ona nie mogła doczekać się jego telefonów. Pewnego dnia poprosiła, żeby do niej wpadł i pomógł zamontować lampę. W zasadzie to specjalnie kupiła nową, żeby mieć pretekst. Wtedy też po raz pierwszy się ze sobą przespali.
Trudno powiedzieć, w którym momencie Pola doszła do wniosku, że Mikołaj jest mężczyzną jej życia. Ich rozmowy, początkowo o wszystkim i o niczym, z czasem zboczyły w kierunku rodziny. Ona zapewniała go, że jej największym marzeniem jest posiadanie dzieci, zabawy z nimi, przyczepianie kolorowych rysunków na lodówkę, poranne kłótnie o to, czy płatki je się z ciepłym, czy zimnym mlekiem, ślady po paście do zębów na lustrze i wszystkie te rzeczy, które wiążą się z wychowywaniem potomstwa. Mikołaj był zachwycony. Kiedy jej słuchał, uśmiechał się, a czasem nawet zamykał oczy i wyobrażał sobie siebie w roli ojca.
Czy zakochał się w Poli tak samo mocno jak we Florentynie? Nie umiałby na to pytanie odpowiedzieć, ale prawda była taka, że coraz częściej myślał o tej dziewczynie i zastanawiał się, jak pogodzić swoje dwa życia. Pola mówiła mu, że niczego od niego nie chce, że nie oczekuje rozwodu ani podejmowania jakichkolwiek decyzji. Chce po prostu z nim być i urodzić mu dziecko. Mikołaj czuł, że to, co robi, jest złe, jest niesprawiedliwe w stosunku do żony, ale kompletnie nie wiedział, jak ten problem rozwiązać.
Kłopot polegał na tym, że kiedy był w domu z Florentyną, liczyła się tylko ona. Chciał wynagrodzić jej ten swój niepotrzebny romans, a potem zapomnieć o wszystkim i dalej żyć jak wcześniej. Ale kiedy potem spotykał się z Polą, niczego nie był już pewien. Coś go do niej ciągnęło, a świadomość, że mógłby zostać ojcem, potwornie go kręciła.
Tamtego dnia zapowiadali piękną, jesienną pogodę.
– Za dużo pracujesz, Flo – powiedział Mikołaj, kiedy rano przyłapał swoją żonę w kuchni na robieniu notatek.
Zgrzytnęła zębami.
– Mikołaj, w tej pracy nie ma takiego pojęcia jak „za dużo” i sam wiesz o tym najlepiej. Nie można mniej pracować, kiedy masz trupa. Nie możesz powiedzieć sobie – okej, trup poczeka, a ja teraz wybiorę się do spa na masaż balijski.
– Trup akurat może poczekać – zauważył spokojnie.
Zaczerwieniła się.
– Ale jego rodzina już nie. Każdy chce wiedzieć co i dlaczego. I kiedy złapiemy mordercę. Serio, tobie muszę to tłumaczyć? Przecież jesteś policjantem.
Mikołaj usiadł naprzeciwko niej i chwycił ją za dłonie.
Wyrwała je, bo była zła.
A potem znowu pomyślał o dziecku.
Wyszedł z domu i spojrzał w niebo. Świeciło słońce, było przyjemnie ciepło. A przed nim krótka wyprawa z Wrocławia do Oleśnicy, gdzie miał przeprowadzić rekrutację w tamtejszej Komendzie Powiatowej. Szef go o to poprosił, więc trudno było się nie zgodzić, chociaż akurat dzisiaj Mikołaj najchętniej zostałby w domu i poważnie porozmawiał z żoną. Kiedy wsiadał do samochodu, zadzwoniła Pola.
– Gdzie jesteś? – spytała.
– Wybieram się do Oleśnicy.
– Mogę jechać z tobą?
Zastanowił się przez moment. W zasadzie nic nie stało na przeszkodzie, chociaż miał ochotę na chwilę samotności. Ale może Pola poprawi mu nastrój?
– Okej, będę u ciebie za kwadrans.
Rozłączył się, a kiedy kilka sekund później znowu usłyszał dźwięk wibrującej komórki, uśmiechnął się pod nosem.
– O czymś zapomniałaś? – zapytał, nawet nie zerkając na wyświetlacz.
– Tu Kacper. – Mikołaj usłyszał głos brata swojej żony.
Zesztywniał.
– Sorry, myślałem, że to Flo.
– Chciałbym się z tobą spotkać.
– Po co? – zdziwił się Mikołaj. Głos Kacpra był jakiś inny. Zupełnie jakby szwagier o coś miał do niego pretensję.
– Chyba potrzebuję wyjaśnienia, dlaczego zdradzasz moją siostrę.
Mikołaj poczuł gwałtowny ucisk w żołądku. Aż zacisnął zęby z bólu.
– Kacper…
– Nie, nie próbuj się wykręcać. Widziałem cię kiedyś w kawiarni z jakąś dziewczyną. Chciałem nawet podejść i się przywitać, ale ty nagle chwyciłeś ją za rękę i pocałowałeś. Pomyślałem, że to jakieś nieporozumienie, i uznałem, że lepiej będzie o tym zapomnieć. A potem zobaczyłem cię z nią raz jeszcze w Parku Tołpy. Cudowny widok, kiedy razem karmiliście kaczuszki. Rozumiem, że Flo wie o wszystkim?
– Kacper… nie mogę dzisiaj z tobą rozmawiać, ale obiecuję, że ci to wyjaśnię.
– Dzisiaj, teraz.
Mikołaj sam nie wiedział, dlaczego to zrobił, ale po prostu się rozłączył. Musiał wszystko na spokojnie przemyśleć, zastanowić się, co powiedzieć Kacprowi i jak się do tej rozmowy przygotować. Kiedy Pola wsiadła do jego samochodu, uśmiechnął się z dużym wysiłkiem.
– Co jest? – Od razu wyczuła jego dziwny nastrój.
– Może jednak zostałabyś dzisiaj w domu? Muszę coś jeszcze załatwić, nie wiem, ile to potrwa.
Pola zmarszczyła czoło.
– Coś się stało?
– Nie, po prostu czasem tak jest w mojej pracy. Miała być tylko rekrutacja, ale wpadło po drodze coś jeszcze.
– Mam czas. Jadę z tobą – odparła dziewczyna.
Mikołaj spuścił głowę. Wtedy dotarło do niego, że nie może tego dłużej ciągnąć.
Musiał zrobić ostre cięcie, ale w tej chwili nie potrafił. Nie chciał teraz kłócić się z Polą, nie chciał doprowadzić do tego, żeby wpadła we wściekłość, bo wtedy byłby zagrożony z obu stron.
Poczuł się jak w jakiejś cholernej pułapce, z której nie potrafił się wydostać.
– Dobrze, to jedźmy, może coś zjemy po drodze, pogadamy, ale potem, Pola… – Zawiesił głos.
Dziewczyna zacisnęła pięści.
– A potem, Pola, nasze drogi się rozejdą, tak? Myślisz, że jestem głupia? Przecież widzę, że coś się dzieje, a ty mi ściemniasz, że masz jakieś dodatkowe obowiązki. Nie bądź tchórzem.
Mikołaj odwrócił głowę.
Najbardziej przerażał go fakt, że nie potrafił sam podjąć decyzji. Że ktoś robił to za niego, zmuszał, dociskał. Z jednej strony Kacper, z drugiej Pola. A on sam, Mikołaj, nie miał nic do powiedzenia. Parszywie się z tym czuł. Jak człowiek słaby, który nie potrafi stawić czoła temu, w co sam się wpakował.
Przez jakiś czas jechali w milczeniu, Pola odwróciła głowę i chyba drzemała na siedzeniu obok. Może to i lepiej.
Nagle po raz kolejny zawibrowała jego komórka.
Kacper.
Cholera, trzeba to jakoś załagodzić.
– Kacper, sorry, ale dzisiaj nie dam rady. Mam urwanie głowy w pracy.
– A to ciekawe, bo jadę za tobą i z tego, co się orientuję, zmierzasz w stronę Oleśnicy. Pytanie tylko, kto siedzi obok ciebie?
Mikołaj poczuł, jak zaczyna się pocić, a jego serce coraz mocniej tłucze się w piersiach.
– Kacper, ja ci to wszystko wyjaśnię, ale nie dzisiaj.
– Masz jechać do Zajazdu pod Kogutem, to niedaleko stąd, bez żadnych sztuczek, jestem tuż za tobą, więc będę widział każdy twój ruch.
To, co wydarzyło się potem, trwało sekundę. Zdesperowany Mikołaj nagle ostro zahamował i zawrócił. Kacper próbował mu na to nie pozwolić, więc zajechał mu drogę. A Mikołaj, aby uniknąć zderzenia, odbił w prawo. I wjechał prosto w drzewo.
Zginął na miejscu.
Pola miała drobne obrażenia, ale tak naprawdę nic jej się nie stało. Była w szoku.
Słyszała jednak całą rozmowę Mikołaja z Kacprem, dotarło też do niej, że brat Florentyny niemal siedział im na ogonie. Na dodatek, gdy uderzyli w drzewo, nie zatrzymał się, tylko pojechał dalej. Zapamiętała markę samochodu. Obiecała sobie, że odnajdzie tego skurwysyna i zrobi wszystko, żeby zapłacił za tę zbrodnię. Do tego jednak potrzebny był plan. Uciekła z miejsca wypadku, zanim przyjechała policja. Nie chciała być z tym powiązana, wtedy nikt o nic nie będzie jej podejrzewał.
Rozdział
1
Florentyna otworzyła bombonierkę i uważnie przyjrzała się czekoladkom. To była wersja limitowana i każda pralinka smakowała inaczej. Sięgnęła po pierwszą z prawej strony i przegryzła ją na pół. Przełknęła, a potem wybrała kolejną. Zjadła ich około ośmiu, ale tak naprawdę nie potrafiła powiedzieć, jaki miały smak. Możliwe, że były orzechowe, karmelowe, wiśniowe, z dodatkiem koniaku, a nawet z kawałkami ananasa. Tak przynajmniej wynikało z opisu, ale ona nie mogła tego potwierdzić. Dostała je w prezencie od swojej grupy śledczej, której pewnie wydawało się, że słodycze rozwiążą jakoś jej problemy.
Pudło.
Mniej więcej od dwóch miesięcy nie czuła nic. Nie wiedziała, czy jest ciepło, czy zimno, jak smakują czekoladki czy chociażby chleb. Nie zauważyła, że powoli miasto zaczęło szykować się do świąt Bożego Narodzenia i że pod koniec listopada spadł pierwszy śnieg. Nie do końca była pewna, czy pije kawę, czy herbatę, czy może jednak zwykłą wodę. A czasem nie wiedziała nawet, czy jest noc, czy dzień.
Florentyna cierpiała na stępienie zmysłów. I nie było to spowodowane chorobą, tylko potwornym rozczarowaniem i żalem, że przeszłość okazała się zupełnie inna, niż myślała. Do tej pory wydawało jej się, że związek z Mikołajem był idealny. Oczywiście, kłócili się i nie zawsze we wszystkim się zgadzali. Ale to chyba było normalne. A jednak myśleli, że są dla siebie stworzeni. Patrzyli przecież w tym samym kierunku, lubili te same rzeczy. I chcieli dla siebie podobnego życia. Z tą jedną małą różnicą, że Florentyna nie potrafiła zdecydować się na dziecko, a Mikołaj coraz częściej na to nalegał.
Czy właśnie dlatego znalazł sobie kochankę? Czy właśnie dlatego postanowił zniszczyć ich związek i spróbować szczęścia gdzie indziej? Najbardziej przerażał ją fakt, że niczego się nie domyśliła. Nie miała nawet cienia podejrzeń, że Mikołaj prowadzi dwa życia. Była przekonana, że kochają tylko siebie i tylko sobie patrzą głęboko w oczy. To, czego niedawno dowiedziała się od Poli o swoim zmarłym mężu, było tak wstrząsające, że przez kilka pierwszych dni nie była w stanie z nikim na ten temat rozmawiać. Nawet z Kacprem, który wyszedł już ze szpitala. Florentyna nadal nie mogła uwierzyć, że kobieta, z którą spotykał się jej brat, próbowała go zabić. Zmieszała jego leki antydepresyjne, podwoiła dawkę i zaserwowała je z alkoholem. Kacper w stanie krytycznym trafił na OIOM, a wszystko dzięki szybkiej interwencji sąsiadki, która zauważyła otwarte drzwi do jego mieszkania, weszła do środka i znalazła nieprzytomnego mężczyznę. Gdyby nie ona, kto wie, czy plan Poli nie powiódłby się w stu procentach.
Każdego wieczoru Florentyna łykała silne leki nasenne, mając nadzieję, że prześpi ten najgorszy okres, a kiedy się obudzi, to wszystko albo okaże się jedną wielką pomyłką, albo przynajmniej przestanie tak bardzo boleć.
Do niczego takiego jednak nie doszło.
Dzisiaj była już mądrzejsza o wiedzę dotyczącą jej przeszłości. Wiedziała, kim była Pola i jaki udział miał Kacper w wypadku Mikołaja. Tyle że tego wszystkiego było po prostu za dużo. Florentyna czuła się zdradzona przez najbliższe jej osoby i zupełnie nie potrafiła sobie z tym poradzić. Jej bólu nie ukoił nawet fakt, że Pola została oskarżona o próbę zabójstwa.
Było jej wszystko jedno, czy dostanie zgodę na urlop, po prostu pewnego dnia położyła wniosek na biurku szefa i powiedziała, że przez najbliższych kilka tygodni nie zjawi się w pracy. Zamknęła się w sobie, siedziała w swoich czterech ścianach i próbowała jakoś przetrwać. Dwa razy była u niej Monika Kulm, ale niewiele udało jej się zdziałać. Za pierwszym razem Florentyna nawet nie otworzyła drzwi. Za drugim niechętnie wpuściła ją do środka.
– Hej, ja chyba wiem, jak się czujesz, ale może pora już wrócić do świata żywych? – spytała aspirantka sztabowa, patrząc w puste oczy swojej przełożonej.
Ale Florentyna tylko pokręciła przecząco głową.
– Nie mam ochoty na żadną pracę, tak naprawdę nie mam ochoty zupełnie na nic. Ale nie martw się, nie popełnię samobójstwa, chyba jestem na to zbyt silna. Skoro nie zrobiłam tego po śmierci Mikołaja, to tym bardziej nie zrobię tego teraz, kiedy wiem, że wszystko, co brałam za pewnik, okazało się jedną wielką wydmuszką.
Monika nie chciała dopytywać o szczegóły, co nieco obiło jej się o uszy, ale doskonale wiedziała, że jakakolwiek rozmowa na ten temat nie ma teraz sensu. Bardziej zależało jej na tym, żeby Florentyna znowu zjawiła się na komendzie, w tych swoich różowych ubraniach i z różowymi paznokciami, i zdecydowanym, choć miłym tonem żądała szybkiej i efektywnej roboty. Niech nawet mówi do nich myszko i kaczuszko, pal licho. Ale niech się w końcu ocknie z tego letargu.
– Mamy zabójstwo starszej kobiety i jej przyjaciółki. I powiem ci szczerze, że nie wiemy, jak się do tego zabrać. Zostały znalezione w piwnicy, obie miały bardzo dużo obrażeń od ciężkich przedmiotów. Sprawę zgłosił syn jednej z nich, ale dopiero po kilku dniach, bo w momencie zabójstwa przebywał w innym mieście. Mamy trochę zaczętych wątków, ale tak naprawdę najbardziej potrzebna jest tam twoja ocena sytuacji – próbowała jakoś zachęcić Florentynę do podjęcia tematu.
Ale policjantka śledcza tylko wzruszyła ramionami.
– Jakoś mnie to nie wciąga. Nie mam chwilowo ochoty na poszukiwanie mordercy, poza tym jestem przekonana, że poradzicie sobie beze mnie.
Monika zacisnęła pięści. W jakimś sensie rozumiała Florentynę, chociaż ona sama wychodziła z założenia, że człowiek nawet w obliczu największych przeciwieństw losu powinien iść do przodu. Tylko w ten sposób można było wygrać. Florentyna zawsze wydawała jej się wyjątkowo twardą i silną kobietą, bez względu na kolor ubrań, jakie nosiła. Była stanowcza, wiedziała, czego chce i tak naprawdę zawsze miała rację. Zupełnie nie przejmowała się tym, co o niej mówiono i jak bardzo śmiano się z jej daru prekognicji, dzięki któremu rozwiązywała kryminalne zagadki. Wszystkie śledztwa, które prowadziła, kończyły się sukcesem, a przecież to było chyba w tej pracy najważniejsze.
Monika chrząknęła.
Nie podobało jej się, że patrzyła teraz na kogoś zupełnie pozbawionego emocji i chęci do życia. To nie była ta Florentyna, którą znała. Monika też miała różne doświadczenia z facetami i nie wszystkie były udane, ale mimo to nie poddawała się i nie robiła z tego życiowego dramatu. Po prostu dochodziła do wniosku, że do tej pory trafiała na samych dupków, co wcale jeszcze nie znaczyło, iż musiało tak być do końca życia. A nawet jeśli, to co? Czy tylko po to człowiek żyje?
– Nie przekreślaj siebie samej tylko dlatego, że ktoś okazał się świnią. Nie chcę oczywiście brzmieć jak jakiś domorosły psycholog, ale sama pewnie dobrze wiesz, że to porażki powodują, iż stajemy się silniejsi.
Florentyna parsknęła śmiechem.
– To w tym przypadku coś chyba nie wyszło. Wyobraź sobie, że po tym wszystkim, co usłyszałam, jakoś nie poczułam się silniejsza, a wręcz przeciwnie. Wydaje mi się, że byłam zbudowana ze szkła, może i twardego, ale jednak szkła. Ktoś zrzucił mnie z dużej wysokości, a wtedy mogło stać się tylko jedno, prawda? Szkło rozprysło się na setki drobnych kawałków.
Monika wzruszyła ramionami.
– No i co? I nie da się już tego posklejać?
Florentyna odwróciła się do niej plecami.
– Pytanie raczej brzmi, czy ja chcę być z powrotem posklejana. Może pasują mi te rozsypane kawałki, może wcale nie muszę stawać na nogi.
Monika wyjęła z siatki, którą ze sobą przyniosła, niewielki plastikowy pojemnik.
– W środku są pierogi z kapustą i grzybami. Robiła je moja mama, więc mogę tylko zaręczyć, że są pyszne. Podejrzewam, że niewiele jesz, a jeżeli już, to pewnie jakieś świństwa. To dzisiaj zjedz pierogi, dobra?
Florentyna otworzyła pojemnik dwa dni później, ale w dalszym ciągu nie poczuła ani smaku, ani zapachu.
*
Prokurator Florian Mączyński również próbował się skontaktować ze śledczą Borą, ale bezskutecznie. Florentyna nie odbierała od niego telefonów, nie odpowiadała na e-maile. Zastanawiał się, czy nie powinien jej odwiedzić, obawiał się jednak, że nie otworzy mu drzwi. Nie do końca wiedział, co ją spotkało, ale wyczuwał, że musiało ją to wyjątkowo zaboleć. Domyślał się jedynie, o co mogło chodzić, ostatecznie przeżył coś podobnego. Kilka lat temu zostawiła go żona i wtedy również wydawało mu się, że życie nie ma sensu. A jednak toczyło się dalej, bez względu na to, co myślał Mączyński i jak bardzo czuł się zagubiony. Z perspektywy tych kilku lat mógł powiedzieć, że człowiek co prawda nigdy nie zapomina bólu, który ktoś mu zadał, ale mimo wszystko potrafi z ranami żyć dalej. I nawet się uśmiechać.
Siedział teraz w swoim gabinecie i nagle zerknął na Lulę, buldoga francuskiego, z którym jakiś czas temu Florentyna spędziła kilka dni.
– Możliwe, że ty możesz pomóc – odezwał się po chwili, mrużąc oczy.
Zrobił Luli zabawne zdjęcie, a potem wysłał je policjantce. Dopisał też, że znowu musi wyjechać na dwa dni, a sytuacja jest o tyle podbramkowa, że osoba, która do tej pory zajmowała się Lulą, nie jest już brana pod uwagę. A wszystko z tego względu, że sama teraz posiada psa, który absolutnie nie toleruje prokuratorskiego buldoga. To nie była prawda, ale Mączyński doszedł do wniosku, że takie kłamstwo jest absolutnie dozwolone.
Florentyna odczytała wiadomość kilka godzin później. Początkowo chciała ją skasować, jak wszystkie poprzednie, ale coś kazało jej zatrzymać wzrok na roześmianym pysku Luli i samej przez to odrobinę się uśmiechnąć. Ostatecznie pies nie był niczemu winien. Chyba może się nim zająć, przecież całkiem dobrze się ostatnio dogadywały.
Wybrała numer Mączyńskiego, który odezwał się już po pierwszym sygnale.
– Florentyna? Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że oddzwaniasz.
– Nie mam siły, żeby rozmawiać, ale jeżeli to faktycznie takie pilne, to przywieź Lulę dzisiaj wieczorem – powiedziała policjantka, a potem się rozłączyła.
Mączyński szeroko się uśmiechnął. To mogło nie znaczyć jeszcze nic, ale mogło też bardzo dużo. Może po tych paru tygodniach, a nawet miesiącach zamknięcia się w sobie, dostrzeże jednak jakieś maleńkie światełko i będzie chciała wrócić do pracy? Mączyński podobnie jak Monika był przekonany, że tylko nowe śledztwo będzie w stanie wyciągnąć Florentynę z marazmu i zmusić do czegoś więcej, niż tylko patrzenie na pustą ścianę.
Nawet jeżeli była ona pomalowana na różowy kolor.
Rozdział
2
Florentyna pojawiła się na komendzie we wtorek o godzinie dziewiątej rano. Jej wejście zrobiło gigantyczne wrażenie niemal na wszystkich pracownikach policji. Ale nie dlatego, że w końcu wróciła po paru tygodniach przerwy, zdecydowanie większym wstrząsem okazał się jej ubiór. Słynęła z tego, że nosiła wyłącznie odważne kolory, wśród których dominował róż. Nikt oczywiście nie wiedział, że właśnie w ten sposób walczyła z demonami i próbowała pokolorować swój świat, żeby całkowicie nie pogrążyć się w rozpaczy po śmierci męża. Wybierała więc różowe spódnice, pudrowe swetry, spodnie w kolorze fuksji i całe mnóstwo cukierkowych dodatków. A dzisiaj przyszła do pracy ubrana na czarno.
Miała na sobie ciemne spodnie, czarny sweter i czarne buty. Zrezygnowała też z makijażu, a włosy byle jak ściągnęła gumką. To nie była Florentyna, do której przyzwyczajeni byli policjanci Komendy Głównej w Poznaniu. I chociaż wcześniej podśmiechiwali się z jej wyglądu, przewracając oczami na widok nadmiaru różu, to jednak teraz jakoś nie było im do śmiechu. Kiedy Monika zobaczyła Florentynę na korytarzu, poczuła silne ukłucie w brzuchu, zupełnie jakby zjadła coś ciężkostrawnego. To raczej ona należała do tych, które ubierały się na czarno i szaro, i to głównie ona nie cierpiała różowatości swojej przełożonej. A jednak to, co zobaczyła teraz, wcale jej się nie spodobało.
– O Jezu, nawet nie wiesz, jak dobrze, że cię widzę – powiedziała tylko i posłała Florentynie niepewny uśmiech.
Policjantka nie zareagowała.
– Jesteś na czarno, wiesz? Nie masz na sobie nawet grama różu – wyrwało się Monice.
Florentyna podniosła na nią wzrok.
– A to cię martwi? Bo dla mnie przestało to mieć jakiekolwiek znaczenie. Albo może wręcz przeciwnie – w tych wszystkich kolorowych rzeczach wcale nie czuję już się dobrze. Może to minie, a może tak już zostanie. Kiedy otworzyłam wczoraj szafę, aż rozbolały mnie oczy od patrzenia na moje ciuchy. Dlatego poszłam do najbliższego sklepu i kupiłam to, co mam na sobie. I wiesz co? W dupie to mam. W dupie mam, jak wyglądam, czy jestem różowa, zielona, czy niebieska. Nie wiem nawet, co jem. Coś się jednak zmieniło, bo po spacerze z Lulą doszłam do wniosku, że już nie chce mi się siedzieć w domu.
– Z Lulą? – powtórzyła Monika.
– To buldożka francuska. Należy do prokuratora Mączyńskiego, który poprosił mnie, żebym się nią zajęła przez kilka dni. I nawet jeżeli zrobił to celowo, to plan najwyraźniej się udał, bo to właśnie Lula wyciągnęła mnie z domu.
– To dobrze. – Monika uniosła w górę kciuk. – I pewnie to, co teraz powiem, wyda ci się okropnie głupie, ale chyba wolę cię w słodkich kolorach – dodała, marszcząc czoło. – Ale spoko. Czarny też jest okej.
Florentyna nie odpowiedziała.
– Jeżeli macie jakąś sprawę, nad którą obecnie siedzicie, to zarządzam spotkanie w moim biurze. Macie kwadrans. Przygotujcie się, przynieście notatki i zaczynamy. I nie wracajmy więcej do tematu moich ciuchów ani tego, w jakim kolorze jest mi najlepiej. To nie wasza sprawa. Aha, dzięki za pierogi. Myślę, że były dobre, chociaż nadal nie mam smaku.
Florentyna nie musiała czekać tych piętnastu minut, chociaż zazwyczaj jej grupa dochodzeniowa chętnie się spóźniała. Zwłaszcza Marcin Miłoch, starszy aspirant. Tym razem jednak zjawili się punktualnie, jakby nie chcieli przysparzać jej dodatkowych zmartwień. To nie było normalne zachowanie i doskonale o tym wiedziała, ale na razie nie miała siły, żeby opieprzyć ich za to, iż traktują ją jak ciężko chorą.
– Co mamy?
– Zabójstwo dwóch staruszek. Pierwsza z nich to Zofia Pela, lat osiemdziesiąt jeden, a druga to jej przyjaciółka Kordelia Czaplińska, lat osiemdziesiąt dwa. Obie znalezione w jednej ze starych willi na Sołaczu, w piwnicy. Zamordowane tępym narzędziem, liczne rany od uderzeń, a w przypadku Zofii Peli dodatkowo rany kłute. Technicy zabezpieczyli ślady w domu, wszędzie bowiem panuje bałagan, istnieje zatem podejrzenie, że doszło do kradzieży cennych rzeczy.
– Kto znalazł ciała? – spytała Florentyna.
– Syn zamordowanej. Na co dzień z nią nie mieszkał, ale dosyć często ją odwiedzał, właśnie ze względu na jej wiek. W dniu morderstwa przebywał wraz ze swoją przyjaciółką nad morzem, w Sarbinowie. Kiedy wrócił do Poznania i nie mógł skontaktować się ze swoją matką, przyszedł do niej do domu.
– Dzwonił do niej również podczas swojego pobytu nad morzem?
– Twierdzi, że rozmawiał z nią w dniu wyjazdu, potem dzwonił dwa dni później, ale nie odbierała. Nie zastanowiło go to jednak, bowiem matka często zostawiała telefon w różnych miejscach i miała wyciszony dźwięk. Nad morze wybrał się tylko na krótki wypad, właśnie ze względu na matkę. Nigdy nie zostawiał jej na dłużej niż kilka dni. Teraz jest w ciężkim stanie, ponieważ czuje się winny, że ją zostawił. W drodze powrotnej do Poznania cały czas do niej dzwonił, ale ponieważ nadal nie odbierała, postanowił, że od razu do niej pojedzie. Drzwi wejściowe nie były zamknięte, co już wzbudziło jego podejrzenia. Kiedy wszedł do środka, zobaczył bałagan i porozrzucane rzeczy. Zadzwonił po policję, zanim jeszcze zaczął szukać matki, ale kiedy przyjechaliśmy na miejsce, okazało się, że już ją znalazł. A przy okazji jej przyjaciółkę. Obie kobiety, tak jak już wspominałam, zostały zamordowane, a ich ciała leżały w piwnicy w kałuży krwi.
– Są jacyś podejrzani? Jakiekolwiek poszlaki? Co tak naprawdę mamy?
– To jest dom wolnostojący, otoczony dosyć dużym ogrodem, dlatego sąsiedzi niczego nie widzieli ani nie słyszeli. Przynajmniej tak twierdzą. Przepytałem tych mieszkających po prawej i po lewej stronie, mam szczegółowe notatki, ale nic szczególnego nie przykuło ich uwagi. Oczywiście są przerażeni i przekonani, że to jakiś włamywacz, który szukał szybkiego łupu, ale ponieważ natknął się na dwie starsze osoby, to bez skrupułów je zabił – powiedział Marcin.
– Czy syn wie, co zginęło z domu?
– Na razie ciężko nawiązać z nim jakikolwiek kontakt. Wydaje mi się, że jest trochę opóźniony w rozwoju, chociaż możliwe, że to złe określenie. Po prostu sprawia wrażenie, jakby wolniej myślał i potrzebował dużo czasu, żeby zrozumieć, o co pytamy, a potem skonstruować w miarę sensowną odpowiedź. Facet ma na imię Franciszek i ma pięćdziesiąt cztery lata, ale mówi o sobie Franiu. Na dodatek w trzeciej osobie – Franiu niepotrzebnie pojechał nad morze, to Franiu jest wszystkiemu winny – wyjaśniła Monika.
– Sprawdziliście, czym się zajmuje?
Najmłodszy z policjantów, sierżant sztabowy Antoni Malański, skinął potakująco głową.
– Pracuje jako teleankieter w niewielkiej firmie pod Poznaniem.
– Ale wspominaliście, że może być upośledzony, czy to nie przeszkadza mu w tego rodzaju pracy?
Monika zaprzeczyła.
– Wyobraź sobie, że nie, dotarłam nawet do jego pracodawcy, który powiedział mi, że Franciszek Pela jest jednym z lepszych pracowników w jego firmie, głównie ze względu na swoje opanowanie i spokój. Nigdy nie podnosi głosu, nie denerwuje się, tylko zawsze wysłuchuje klienta, nawet jeśli ten ma jakieś nieprzyjemne uwagi. Ta praca polega na tym, że ciągle przeprowadzasz niemal identyczne rozmowy, co wielu osobom wydaje się po prostu nudne. Tymczasem Pela za każdym razem podchodzi do tego jak do czegoś nowego, ciekawego i nie sprawia mu problemu to, że musi się powtarzać. Nie przeszkadza mu również fakt, że bardzo często trafia do negatywnie nastawionych respondentów, którzy nie mają najmniejszej ochoty na odpowiadanie na pytania, niektórzy z nich rzucają więc słuchawką, a inni po prostu wyładowują swoją złość na nim.
– Okej, brzmi nawet sensownie. A ta narzeczona czy też przyjaciółka, z którą był nad morzem?
– O niej jeszcze zbyt wiele nie wiemy. Nie kontaktowaliśmy się z nią. Ale dlaczego skupiasz się głównie na nim? – zainteresowała się Monika.
Florentyna podparła brodę dłońmi.
– W przypadku tego rodzaju zbrodni w pierwszej kolejności podejrzenie pada na najbliższych członków rodziny. Wiesz o tym doskonale. I to, co wydaje ci się mało prawdopodobne, nagle okazuje się strzałem w dziesiątkę. Nie mówię, że tak jest w tym przypadku, ale zaczęłabym od bardzo dokładnego prześwietlenia syna, zanim ruszymy dalej.
Monika skinęła głową.
– No tak, tyle że on ma alibi. Facet faktycznie był nad morzem, a jego rozpacz czy też może jakiś przerażający smutek, nie wydają mi się udawane. Ale masz rację, to jeszcze o niczym nie świadczy.
Florentyna uśmiechnęła się w myślach. Monika rzadko kiedy publicznie przyznawała jej rację. Zawsze była raczej powściągliwa. Widocznie brak różu tak dziwnie na nią wpływał.
– Oczywiście bardzo prawdopodobne jest również to, że faktycznie chodziło o kradzież z włamaniem, a mordercą okaże się zupełnie przypadkowa osoba. Niemniej jednak musimy prześwietlić przeszłość Zofii Peli i dowiedzieć się o niej absolutnie wszystkiego. Podobnie jak o jej przyjaciółce. Z kim się przyjaźniły, z kim się najczęściej kontaktowały, do jakiego fryzjera chodziły, jakie były ich ulubione sklepy, czy należały do jakichś kółek, nie wiem – spotykały się na wspólnym czytaniu książek czy też dzierganiu szalików, cokolwiek. Bardzo ważne są ich kontakty z innymi ludźmi. I jeszcze jedno. Czy pani Zofia była bogata?
Marcin potwierdził.
– Tak nam się wydaje. W domu znajduje się dużo starych mebli, moim zdaniem to antyki, na ścianach wiszą ogromne obrazy, co prawda ja się na tym nie znam, ale same ramy wyglądają na bardzo drogie. Dużo rzeczy było powyrzucanych z szuflad, dlatego trudno nam powiedzieć, czy coś zginęło, ale tak to wygląda. Możliwe, że złodziej szukał biżuterii albo jakichś innych cennych przedmiotów. Syn na razie niczego jeszcze nam nie powiedział.
– Dlatego musimy koniecznie ustalić, z kim Zofia Pela utrzymywała znajomości. Była starszą kobietą, miała niepełnosprawnego umysłowo syna, więc mogła okazać się łatwym łupem dla kogoś z zewnątrz. Mówiliście, że nie było śladów włamania. To by oznaczało, że ktoś zadzwonił do drzwi, a Pela mu otworzyła. Pytanie brzmi, czy wtargnął do środka, czy go wpuściła, właśnie dlatego, że wcześniej wiedziała, kto to jest. Zacznijcie od ustalenia tego, o czym powiedziałam, a ja jeszcze raz przepytam sąsiadów. Wbrew pozorom, nawet jeżeli twierdzą, że o niczym nie mają pojęcia, to podczas rozmowy bardzo szybko okazuje się, że wiedzą znacznie więcej, niż deklarują. I jeszcze jedno – co wiemy o drugiej ofierze?
– Kordelia Czaplińska, lat osiemdziesiąt dwa. Samotna, bezdzietna wdowa. Byliśmy w jej mieszkaniu w celu przeszukania, ale nie natrafiliśmy na nic, co mogłoby pchnąć śledztwo do przodu. Sprawdziliśmy też połączenia z jej komórki, ale kontaktowała się głównie z Zofią Pelą oraz lekarzem rodzinnym. Mieszkanie jest zaplombowane i pozostaje do dyspozycji policji. Czekamy, aż zgłosi się ktoś uprawniony, ale na razie cisza.
– To faktycznie niewiele mamy. – Florentyna wstała, dając im tym samym do zrozumienia, że uważa pierwsze spotkanie za zakończone. Monika chciała coś jeszcze powiedzieć, może nawet zaproponować kawę, ale postanowiła, że nie będzie się narzucać. Ostatecznie do tej pory nie przepadały za sobą i często dawała temu wyraz. Głupio byłoby teraz pokazywać, że nagle strasznie lubi swoją szefową i przejmuje się jej losem. Choć może tak naprawdę było, bo podczas ostatniego śledztwa, zabójstwa młodego chłopaka nad jeziorem Rusałka, aspirantka odniosła wrażenie, że jakoś lepiej poznała Florentynę i nawet trochę zaczęła ją lubić.
Ale nic na siłę.
– Coś jeszcze? – Szefowa spojrzała na nią pytająco.
– Nie, sorry, zamyśliłam się. Dobra, to zabieramy się do roboty. Jak coś będziemy mieli, to oczywiście meldujemy – odpowiedziała szybko.
Stanęła jednak w drzwiach, odwróciła się i powiedziała:
– Fajnie, że jesteś.
A potem wyszła szybko z pokoju, bo poczuła, że się czerwieni.
Rozdział
3
Florentyna postanowiła, że wróci do domu pieszo. Było dość zimno i wilgotno, ale kompletnie jej to nie przeszkadzało. Większość witryn sklepowych była już udekorowana na Boże Narodzenie i niemal z każdej wystawy łypały na nią plastikowe Mikołaje, kusiły choinki, bombki i oczywiście światełka. Stanęła przed jedną, drugą, a potem trzecią, ale nie poczuła zupełnie nic. Te święta mogłyby się dla niej w ogóle nie odbyć. Już po śmierci Mikołaja najchętniej by o nich zapomniała, ale w tym roku było jeszcze gorzej. Teraz dodatkowo pojawił się potworny żal, z którym nie potrafiła sobie poradzić. Wydawało jej się absurdem, że świat cieszy się z nadchodzących świąt, podczas gdy ona przeżywa wewnętrzną tragedię.
Oczywiście, że było to głupie myślenie, ale nic nie mogła na to poradzić. Nie chciała, żeby inni się radowali, podczas kiedy ona była jednym wielkim krzykiem rozpaczy. Na jednej z wystaw sklepu obuwniczego między butami siedział anioł wykonany z drutu, styropianu i białego, błyszczącego materiału. Nie miał twarzy, a jednak Florentynie i tak wydawało się, że patrzy na nią jakoś ironicznie. Dokładnie tak samo patrzyła Pola, kiedy Florentyna odwiedziła swojego brata Kacpra, żeby poznać jego nową dziewczynę. Od samego początku coś jej się w niej nie podobało, ale nie potrafiła tego nazwać. Tak samo jak nie potrafiła uświadomić sobie, skąd zna perfumy, których używała Pola. Kiedy w końcu dowiedziała się wszystkiego, pojawiła się odpowiedź. Dwa, może trzy razy wydawało jej się, że Mikołaj pachnie jakoś inaczej. Nie zwróciła wtedy na to większej uwagi, dopiero potem dotarło do niej, że jej mąż pachniał Polą. Najbardziej w tym wszystkim przerażał ją fakt, że człowiek nigdy niczego nie mógł być pewny. Nie mógł na nikim w stu procentach polegać, nie mógł ufać bezgranicznie i bez żadnych trosk cieszyć się z nadchodzących dni. Bo wszystko mogło się wydarzyć. Tak właśnie było w jej wypadku. Czuła się zdradzona zarówno przez Mikołaja, jak i przez Kacpra. I kompletnie nie rozumiała, dlaczego jej to zrobili.
To, że Pola postanowiła odnaleźć jej brata, rozkochać go w sobie, a potem się na nim zemścić, było dodatkową łyżką trucizny w tym całym chorym koktajlu kłamstw, krętactw i niedopowiedzeń. Florentyna nie chciała znać szczegółów, wystarczyła jej informacja, że Pola przeprowadziła się do Poznania, odszukała Kacpra, a potem doprowadziła do sytuacji, w której się poznali. Kacper był łatwym łupem, wystarczyło obsypać go komplementami, okazać zainteresowanie i zachwycić się jego sztuką, by szybko go sobie zjednać. Pola miała jeszcze tę zaletę, że była po prostu ładna i mogła się podobać. Nic dziwnego zatem, że Kacper tak szybko się w niej zakochał.
Plan był bardzo prosty. Pola chciała się zemścić na kimś, kto spowodował wypadek, w którym zginął Mikołaj, mężczyzna jej życia. Problem polegał jednak na tym, że dla Florentyny to również był mężczyzna jej życia.
I kto miał rację? Raz jeszcze zerknęła na sztucznego anioła, a potem zdecydowanym krokiem weszła do sklepu i zapytała, czy może go kupić.
– Ale my tu raczej sprzedajemy obuwie – zdumiała się młoda ekspedientka.
Florentyna skinęła głową, że owszem, wie, ale bardzo zależy jej na tej właśnie dekoracji.
– Zapłacę pani dwieście złotych, to chyba dobra cena za tego anioła, prawda? – spytała.
Dziewczyna wzruszyła ramionami, a potem powiedziała, że musi skontaktować się ze swoim szefem. Chwilę później podeszła do okna, sięgnęła po anioła i podała go Florentynie, proponując jednocześnie jakieś okropne zimowe kozaczki. Policjantka podziękowała, wyjęła z portfela dwieście złotych, zabrała dekorację i wyszła ze sklepu. Zdumiona ekspedientka zobaczyła po chwili, jak kobieta rzuca figurkę na ziemię, a potem po niej skacze. Wystarczyło kilka minut, żeby po styropianowo-metalowej konstrukcji nie zostało absolutnie nic.
– Jezu, jakaś wariatka – wyszeptała dziewczyna, a potem ostrożnie podeszła do drzwi i na wszelki wypadek przekręciła zamek.
Na szczęście Florentyna nie była zainteresowana niczym więcej. Odwróciła się na pięcie i ruszyła przed siebie, zostawiając na ulicy zmiażdżonego anioła.
Kiedy dotarła w okolice domu, zobaczyła, że pod kamienicą stoi Kacper i wpatruje się w okno jej mieszkania. Cofnęła się o pół kroku. Nie miała najmniejszej ochoty na spotkanie, chociaż brat wydzwaniał do niej niemal każdego dnia. Wiedziała, że prędzej czy później będą musieli skonfrontować się z tym wszystkim, co się wydarzyło, ale na razie nie była w stanie się do tego zmusić. Nie chciała słuchać jego usprawiedliwień, tłumaczeń, tak naprawdę nie chciała w ogóle na niego patrzeć. Tak, to był jej ukochany brat, jedyna bliska osoba, która została jej na świecie, ale nie teraz. Nie w tym momencie.
Kacper zdecydowanie stracił na wadze. Wyglądał, jakby schudł co najmniej dwadzieścia kilo. Miał zapadnięte policzki, trochę nieprzytomny wzrok, a jego szczupłe ramiona nawet w kurtce wydawały się wyjątkowo wątłe. Florentynie ścisnęło się serce, ale nie chciała rozbudzać w sobie większego współczucia. Dlaczego jej nie powiedział?
Dlaczego nawet słowem nie wspomniał o tym, że Mikołaj kogoś ma?
Dlaczego nie przyszedł z tym do niej, nie podzielił się tą informacją?
Być może gdyby wiedziała, wszystko potoczyłoby się inaczej. Być może odeszłaby od Mikołaja, ale on dalej by żył.
Wszystkie scenariusze były możliwe, ale już nie po tamtym dniu. Teraz zostało tylko mnóstwo niedomówień i pytań, na które już nigdy nie otrzyma odpowiedzi. Schowała się za rogiem domu i odczekała, aż Kacper w końcu wsiadł do samochodu i odjechał. Widziała jeszcze, jak wyciąga komórkę, po chwili rozległ się dźwięk w jej własnym telefonie. Nie odebrała.
W domu czekała na nią rozradowana Lula. Florentyna na jej widok szczerze się uśmiechnęła, a potem podrapała ją po mięciutkiej głowie.
– Lubię cię, wiesz? Myślałam, że już niczego nie czuję, ale kiedy ty tu jesteś, to przynajmniej rozbudza się we mnie maleńka radość na twój widok. Poczekaj chwilę, wezmę czapkę i rękawiczki i pójdziemy na spacer. Ciekawa jestem, czy twój pan faktycznie wyjechał – zastanowiła się przez moment. – Wiesz co? Przecież ja to mogę sprawdzić. Przecież wiem, gdzie on mieszka. Proponuję, żebyśmy udały się dokładnie w tamte okolice na spacer i zupełnie mimochodem sprawdziły, czy prokurator Mączyński jest w domu.
Po załatwieniu przez Lulę spraw pierwszej potrzeby pojechały na Strzeszyn, gdzie mieszkał Florian Mączyński.
Lula od razu zorientowała się, gdzie są, i zaczęła ciągnąć policjantkę w stronę domu, w którym mieszkał jej pan.
– Hej, mała, nie tak szybko. Poza tym to ma być małe, niewinne śledztwo, a nie takie ostentacyjne najście.
Na moment zatrzymała się, a potem się uśmiechnęła.
– Chociaż dlaczego nie? Masz rację, Lula.
Florentyna, nie zastanawiając się długo, podeszła do dwupiętrowego białego domu otoczonego równie białym murkiem, sama otworzyła furtkę, która na szczęście nie była zamykana na klucz, a potem pokonując trzy schodki, stanęła przed dużymi ciemnobordowymi drzwiami. Już z daleka zauważyła, że w domu świeci się światło, a zatem z całą pewnością ktoś musiał być w środku.
– Ojej! – zawołał na jej widok Mączyński, a na jego twarzy wymalowało się gigantyczne zdumienie połączone z zakłopotaniem.
Nic dziwnego. Ostatecznie dał się złapać na gorącym uczynku. A to jego „ojej” zabrzmiało jak z innej epoki.
– Pobyt ci się skrócił czy może jednak nie zdążyłeś jeszcze wyjechać? – spytała poważnym tonem Florentyna.
Mączyński się zaczerwienił.
– Tak, to znaczy nie, chodzi o to…
Chyba po raz pierwszy w życiu widziała go zakłopotanego i niepewnego tego, co ma powiedzieć.
– Okej – powiedziała, bo postanowiła, że nie będzie go więcej męczyć. – To nawet nie był najgorszy pomysł, muszę przyznać. Lula zmusiła mnie do tego, żebym wyszła z domu, a tak naprawdę osiągnęła znacznie więcej. Byłam dzisiaj w pracy – stwierdziła.
Mączyński się uśmiechnął.
– A może wejdziesz na chwilę? Zrobię ci kawę, herbatę, mam nawet ciasto własnej roboty.
Florentyna ze zdumieniem uniosła brwi.
– Własnej roboty? Chcesz mi powiedzieć, że właśnie upiekłeś szarlotkę?
– Szarlotkę to akurat nie, ale przetestowałem nowy przepis na piernik i wydaje mi się, że mogę go zaliczyć do udanych.
– Nie mam smaku – poinformowała go Florentyna.
– Covid? – zdumiał się Mączyński.
Policjantka parsknęła śmiechem.
– Nie. Nie mam smaku na nic, na życie również. Ale ostatecznie mogę spróbować twojego piernika, może będzie tak bardzo niedobry, że nawet ja to poczuję – dodała złośliwie.
Lula z radością pomerdała tym czymś, co miało być ogonkiem.
Rozdział
4
Florentyna chciała zacząć od przesłuchania ludzi mieszkających obok willi na Sołaczu, w której zostały zamordowane kobiety. Zaparkowała więc niedaleko domu Zofii Peli, kiedy jednak koło niego przechodziła, zauważyła mężczyznę stojącego w ogrodzie i patrzącego w niebo. W rękach trzymał kurczowo jakiś zeszyt. Podeszła bliżej, weszła przez otwartą furtkę, a następnie stanęła obok niego. Wystraszył się na jej widok, otworzył szeroko usta i popatrzył na Florentynę zaniepokojonym wzrokiem.
– Pan Franciszek Pela? – spytała.
Skinął głową.
– Kim pani jest?
– Policjantką śledczą, prowadzę sprawę zabójstwa pana matki oraz jej przyjaciółki.
Franciszek nagle się skulił.
– Mamę ktoś zabił. To niedobrze, że nie było mnie w domu i że nie mogłem jej obronić. To niedobrze, że pojechałem nad morze. Wszystko, co zrobiłem, było błędem i zostałem za to ukarany. Franio jest zły.
Florentyna próbowała wejść mu w słowo, ale mężczyzna cały czas powtarzał to samo, nie dając jej żadnych szans na wtrącenie czegokolwiek.
– Wszystko, co zrobiłem, było błędem. To niedobrze, że nie było mnie w domu i że nie mogłem jej obronić. To niedobrze, że pojechałem nad morze.
Po chwili schował twarz w dłoniach i zaczął płakać. Florentyna przyglądała mu się w milczeniu. Franciszek Pela był wysokim mężczyzną, korpulentnym, ubranym w zdecydowanie za krótkie spodnie i dwa różne buty. Miał pięćdziesiąt cztery lata, ale wyglądał na znacznie młodszego. Na jego twarzy nie było w ogóle zmarszczek, a ciemnych włosów nie dotknęła jeszcze siwizna. Miał duże dłonie, z poobgryzanymi paznokciami. Sprawiał wrażenie zagubionego, kogoś, kto kompletnie nie radzi sobie z tą całą sytuacją. Policjantka doskonale wiedziała, jak czuje się syn zamordowanej. Jak ktoś wrzucony w sam środek nicości, która przeraża brakiem perspektyw. Zupełnie jakby miało nie być jutra, jakby ciąg dalszy nie istniał.
– Chciałabym wejść do środka, nie ma pan nic przeciwko?
Franciszek spojrzał na nią mało przytomnie, ale pokiwał potakująco głową.
– Ale Franiu teraz nie wejdzie. Nie może. Niepotrzebnie pojechałem nad morze, niepotrzebnie zostawiłem ją samą. To wszystko moja wina.
Florentyna poklepała go po ramieniu, a potem weszła do okazałej, dwukondygnacyjnej willi. Z notatek wynikało, że do zabójstwa doszło mniej więcej dziesięć dni temu. W domu nadal panował bałagan, Florentyna wiedziała jednak, że technicy zdjęli już wszystkie ślady, dlatego mogła swobodnie poruszać się po pomieszczeniach. W ciemnym korytarzu na podłodze leżały ubrania zrzucone z wieszaków, ale prawdziwy chaos zaczynał się kilka metrów dalej, w pokoju gościnnym. W oczy rzucały się zwłaszcza wyrwane z zawiasów drzwi ogromnej, dębowej rzeźbionej szafy, której cała zawartość wyrzucona została na podłogę. Otwarty był również kredens, straszący teraz pustymi półkami.
Florentyna była niemal pewna, że musiało stać w nim sporo bibelotów, ponieważ w splądrowanym pokoju w dalszym ciągu znajdowało się mnóstwo najróżniejszych przedmiotów. Policjantka doliczyła się co najmniej czterech stojących lamp, trzech małych stolików, na których stały lub leżały porcelanowe figurki, kilku doniczek z kwiatami, drewnianego konia na biegunach i dziesiątek kolorowych poduszek. Na podłodze leżało mnóstwo woreczków wypchanych suszoną lawendą, które prawdopodobnie wcześniej leżały w szafie i kredensie. W pokoju znajdowało się też sporo metalowych, porcelanowych i szklanych wazonów, do tego wiklinowe ozdoby, grawerowane pudełka na biżuterię oraz całe mnóstwo kolorowych kamieni rozrzuconych niemal wszędzie. Wiele z tych rzeczy było kiczowatych i pewnie mało wartościowych, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Jak na przykład biała karoca w kształcie dyni, wysadzona jakimiś błyszczącymi koralikami, które raczej były cyrkoniami, a nie prawdziwymi diamentami. Możliwe jednak, że złodziej doskonale wiedział, czego szuka, i zabrał tylko te przedmioty, które miały jakąkolwiek wartość. Być może syn zamordowanej nie miał zielonego pojęcia o tym, jak cenne były niektóre rzeczy, możliwe także, że w ogóle ich nie pamiętał.
W kolejnych pokojach panował podobny nieporządek. W sypialni ktoś zrzucił nawet materac z łóżka, zupełnie jakby czegoś pod nim szukał. Biało-złote szafki postawione po obu stronach łóżka miały pootwierane szuflady, wystawała z nich bielizna zamordowanej. Również biało-złota szafa była otwarta, a wszystkie ubrania wyrzucono z niej na podłogę.
Tak, wszystko to wyglądało, jakby złodziej czegoś szukał. Pytanie brzmiało, czy Zofia Pela znała przestępcę, bądź kto z jej znajomych mógł wiedzieć, że posiada ona jakieś cenne przedmioty lub pieniądze. Marcin miał jednak rację, w tym domu wyczuwało się bogactwo, nawet jeżeli było ono przykryte kiczowatymi podróbkami i tanimi bibelotami.
Zastanawiające jednak było coś innego – liczba uderzeń, które zadano Zofii Peli oraz Kordelii Czaplińskiej. Nawet jeżeli złodziej dał się zaskoczyć, to raczej nie powinien obawiać się dwóch staruszek. Wystarczyło ogłuszyć je czymś ciężkim lub co najwyżej zadać jeden silniejszy cios. Obrażenia obu kobiet wskazywały jednak na wyjątkową brutalność przestępcy, zupełnie jakby działał on w jakimś amoku. U Peli stwierdzono ponad dwadzieścia kłutych ran, czaszkę miała zmiażdżoną od uderzeń ciężkim przedmiotem. Kordelia Czaplińska również była wielokrotnie uderzana. Z notatek policyjnych wynikało, że obie kobiety zostały zepchnięte ze schodów do piwnicy, jakby morderca chciał mieć absolutną pewność, że nie przeżyją tego ataku. W tej zbrodni chodziło o coś więcej niż tylko o kradzież, tak przynajmniej podejrzewała Florentyna.
Usiadła teraz na brzegu łóżka, wzięła głęboki oddech i zamknęła oczy. Ale tym razem w jej głowie nie pojawiły się żadne obrazy, nie wyświetliło się nic, co mogłoby jakkolwiek pomóc. Doskonale wiedziała dlaczego. Zamiast skupić się na tym miejscu, zamiast skierować myśli na ofiary zbrodni, ona cały czas wracała pamięcią do tego, co wydarzyło się dwa miesiące temu. Do próby zamordowania jej brata, która na szczęście okazała się nieudolna, ale jednocześnie odsłoniła prawdę o jej mężu. Florentyna mocno zacisnęła powieki i próbowała odpędzić od siebie obraz Mikołaja całującego Polę, ale to było silniejsze od niej.
– Niech to szlag.
Poczuła, jak pod powiekami zbierają jej się łzy, a serce znowu zaczyna się tłuc jak oszalałe. Była na siebie wściekła, że nie potrafiła się wyłączyć, oddzielić życia prywatnego od zawodowego, chociaż do tej pory świetnie jej się to udawało. Wstała, a potem zdecydowanym krokiem zeszła do piwnicy, gdzie na podłodze ciągle jeszcze widać było brunatne ślady zaschniętej krwi. Ominęła je i weszła do pomieszczenia, w którym znajdowały się wyłącznie metalowe regały, a na nich pojemniki, kartony i pudełka. Zofia Pela najwyraźniej nie lubiła wyrzucać starych rzeczy, a przy okazji była miłośniczką zbierania wszystkiego, co kiedyś mogło się przydać. W kartonach Florentyna znalazła zabawki, prawdopodobnie należące jeszcze do Franciszka. Podobnie jak dziecięce ubranka, duża świeca z pierwszej komunii, stare zeszyty i książki. W jednym z pudełek znajdowały się wyłącznie rękawiczki – męskie, damskie oraz dziecięce, niektóre ze skóry, niektóre z włóczki, ale niemal wszystkie nienadające się już do użytku. Były też czapki, szaliki, całe mnóstwo plastikowej biżuterii, osobne pudełko z najróżniejszymi broszkami, a także gigantyczny karton z kapeluszami – niektóre z nich pochodziły prawdopodobnie sprzed kilkudziesięciu lat. Należało przyznać, że Zofia musiała być bardzo skrupulatną kobietą, bowiem wszystkie rzeczy były starannie posegregowane, ułożone i opisane. W jednym z pojemników Florentyna natknęła się na zepsute zabawki – misia z oderwanymi nóżkami, pieska z rozprutym brzuchem oraz lalkę bez głowy. Najbardziej obrzydliwa okazała się zawartość czarnego plastikowego pojemnika stojącego na najwyższej półce. Florentyna znalazła w nim brudne śliniaki z zaschniętymi resztkami jedzenia, a także ubranka z plamami i kilka zwiniętych pieluszek tetrowych, które najwyraźniej były przez kogoś używane. Skrzywiła się z obrzydzeniem i szybko zamknęła pokrywkę. Znała świetnie takie osoby, które chomikowały absolutnie wszystko. Zofia Pela najprawdopodobniej do nich należała. Kiedy Florentyna weszła z powrotem na górę, natknęła się w korytarzu na Franciszka Pelę, który smutnym wzrokiem patrzył na rozrzucone ubrania matki.
– Czy mam zanieść jej kurtkę i płaszcz do czyszczenia? – Skierował pytający wzrok na Florentynę.
Nie wiedziała, co na to odpowiedzieć, ale na wszelki wypadek skinęła głową. Może miało to dla niego jakieś szczególne znaczenie, może w jakimś sensie mogło mu pomóc. Czasami ludzie po śmierci bliskich osób zachowują się nieracjonalnie, chcą jednak, żeby ktoś ich w tej nieracjonalności wspierał. Oddanie płaszcza do pralni nie miało żadnego sensu, ale tak wydawało się Florentynie. Być może Franciszek myślał zupełnie inaczej.
– Franio niepotrzebnie pojechał nad morze. Wszystko to się stało przeze mnie. I teraz nie mam już mamy – powiedział jeszcze, a potem sięgnął po leżący na podłodze ciemnobordowy płaszcz oraz czarną kurtkę i włożył obie te rzeczy do przygotowanej wcześniej dużej plastikowej torby.
Florentynie przez moment wydawało się, że poczuła zapach moczu, ale możliwe, że było to tylko złudzenie.
– Chciałabym tu jeszcze zajrzeć w najbliższych dniach – powiedziała do Franciszka. – I chciałabym jednocześnie zapytać, czy kojarzy pan jakiekolwiek przedmioty, które posiadała pana matka, a których teraz nie może pan znaleźć? Ja wiem, że tego wszystkiego jest tutaj bardzo dużo, ale może jednak przyjdzie panu coś szczególnego do głowy.
Nie miała większych nadziei na to, że Franciszek sobie coś przypomni, ale on spojrzał na nią poważnym wzrokiem i powiedział:
– Polska Fabryka Porcelany Chodzież.
– Słucham? – zdumiała się Florentyna.
– Polska Fabryka Porcelany Chodzież – powtórzył.
A potem znowu się rozpłakał.
Rozdział
5
Florentyna była pod wrażeniem. Do tej pory często musiała kilka razy prosić Marcina, żeby coś zrobił, a przynajmniej mu o tym przypominać. Tym razem było jednak inaczej i policjant już następnego dnia zjawił się w biurze, żeby przedstawić jej komplet informacji, o które prosiła.
– Dom aukcyjny Desa Unicum, kwiecień dwa tysiące dwudziestego roku. Przedmiotem aukcji była figurka o „delikatnych kształtach, wyrysowanych smukłymi liniami porcelany”. To nie moje słowa, oczywiście, podaję opis. Sprzedano ją za dwadzieścia dwa tysiące złotych. Dla mnie nie do pojęcia, ale okazało się, że była to niejaka „Dziewczyna na plaży” projektu Lubomira Tomaszewskiego, a za takie cacka kolekcjonerzy płacą ogromne pieniądze. Pochodziła z Zakładów Porcelany Stołowej w Chodzieży, co podobno oznacza jakość i prestiż. Podobnie jak polska porcelana z Ćmielowa. Fachowcy twierdzą, że z charakterystycznym stylem epoki idzie w parze indywidualny sznyt jej twórcy. To znowu cytat.
Florentyna się uśmiechnęła. Musiała przyznać, że nieźle się przygotował.
Marcin zaś mówił dalej.
– Kolekcjonerzy mówią na takie cuda „białe złoto”. Sprawdziłem to i okazało się, że zaczęło ono powstawać w Polsce już pod koniec osiemnastego wieku w Ćmielowie właśnie. W latach pięćdziesiątych dwudziestego wieku artyści plastycy zatrudnieni w Instytucie Wzornictwa Przemysłowego rozpoczęli pracę z porcelaną, tworząc takie figurki jak ta „Dziewczyna na plaży” – utrzymane w tak zwanym stylu New Look, czyli proste, często asymetryczne formy z geometrycznymi dekoracjami. Kiedyś były to popularne bibeloty, które stały w wielu meblościankach, dzisiaj są to kolekcjonerskie rarytasy. Rzekomo gwarantem ich długowieczności jest jakość oraz sposób obróbki materiału. A porcelana z Ćmielowa czy Chodzieży jest świetlista, cienka, ale jednocześnie bardzo twarda i wytrzymała dzięki wysokiej temperaturze wypalania. W praktyce oznacza to wysoką odporność na zarysowania czy pęknięcia. To tyle. Wykułem na pamięć, ale mam nadzieję, że wyczerpałem temat.
– Z tego, co mówił Franciszek Pela, i z tego, co sama zobaczyłam, można wywnioskować, że jego matka posiadała tego rodzaju porcelanę. Niestety nie wiemy dokładnie co, bo jej syn już nie potrafił sobie przypomnieć takich szczegółów, a ja natknęłam się wyłącznie na tanie, bezwartościowe przedmioty. To, co możemy zrobić, to zlecić obserwowanie wszystkich domów aukcyjnych i to nie tylko w Poznaniu, ale również w całej Polsce, i poprosić o poinformowanie nas, jeżeli coś z chodzieskiej lub ćmielowskiej porcelany pojawi się na aukcjach. Wychodzę z założenia, że złodziej prawdopodobnie odczeka jakiś czas, ale prędzej czy później będzie chciał pozbyć się ukradzionych rzeczy i je spieniężyć – powiedziała Florentyna. – To może być nasz trop, bo na razie niczego innego nie mamy.
– A rozmawiałaś już z technikami? – zapytał Marcin. – Zwłaszcza z tym nowym?
– Nowym? – Florentyna zmrużyła oczy. – To już nie ma z nami Kamila?
– Jest, ale dołączył do niego Kuba. Facet podobno przyjechał z Rzeszowa. Mówi się, że jest cholernym szczególarzem i jeżeli ktokolwiek miałby coś znaleźć, to właśnie on.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki