Wigilia z nieznajomym - Natasza Socha - ebook + książka

Wigilia z nieznajomym ebook

Natasza Socha

4,2

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Odkryj magię świątecznej bliskości

Antonina i Marcel od dawna czują, że ich uczucie się wypaliło. I choć nadal mieszkają pod jednym dachem, z roku na rok stają się sobie coraz bardziej obcy. Tegoroczne święta okażą się dla nich prawdziwą próbą, bo choć nie podjęli decyzji o rozstaniu, oboje postanawiają zrezygnować z wigilii w rodzinnym gronie. Los bywa jednak przewrotny i na skutek zbiegu okoliczności małżonkowie są zmuszeni spędzić ten dzień razem. Czy ludzie, których poznają pomogą im odkryć prawdę o sobie? I czy magiczna atmosfera w przysypanym śniegiem Poznaniu sprawi, że dadzą sobie jeszcze jedną szansę?

Wigilia z nieznajomym to poruszająca opowieść o tym, że miłość nie ma daty ważności, a szczęście nie zawsze jest różowe. Czasem to tylko i aż głos naszej duszy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 280

Oceny
4,2 (234 oceny)
112
79
26
15
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
zabcia542

Dobrze spędzony czas

fajna
10
Justek86

Nie oderwiesz się od lektury

magiczna
00
orszi

Dobrze spędzony czas

piękna opowieść, brakowało mi jeszcze zakonczenia, cos bym tam dodała ale i tak chwyta za serce polecam
00
Monaa

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna!
00

Popularność




Opieka redakcyjna: DOROTA WIERZBICKA
Redakcja: AGNIESZKA OLCZYK
Korekta: ANNA POINC-CHRABĄSZCZ, ANNA RUDNICKA, AGNIESZKA STĘPLEWSKA
Projekt okładki: Paweł Panczakiewicz / PANCZAKIEWICZ ART.DESIGN
Zdjęcia na okładce: © Nito/Shutterstock, © OpheliaX/iStock
Redaktor techniczny: ROBERT GĘBUŚ
© Copyright by Natasza Socha © Copyright by Wydawnictwo Literackie, 2021
Wydanie pierwsze
ISBN 978-83-08-07713-9
Wydawnictwo Literackie Sp. z o.o. ul. Długa 1, 31-147 Kraków tel. (+48 12) 619 27 70 fax. (+48 12) 430 00 96 bezpłatna linia telefoniczna: 800 42 10 40 e-mail: [email protected] Księgarnia internetowa: www.wydawnictwoliterackie.pl
Konwersja: eLitera s.c.

ROZDZIAŁ 3.

Miasto nie było już takie puste jak przed godziną. Być może za sprawą śniegu, który zawsze w grudniu jest miłym zaskoczeniem. Zwłaszcza w taki dzień jak ten. Antonina przypomniała sobie ubiegłoroczną ulewę oraz piętnaście stopni na plusie sprzed dwóch lat. Teraz przynajmniej było tak, jak powinno. Biało, czysto, trochę nierealnie. Odruchowo ostrożnie stawiała kroki, jakby nie chciała zepsuć białego dywanu utkanego z delikatnych śnieżynek. Była rozgrzana kawą, śniadaniem i trochę rozmową z mężczyzną, który ją zaczepił.

Zatrzymała się przed jedną z wystaw i spojrzała na swoje odbicie. Miała pięćdziesiąt lat i gdyby założyć, że dożyje setki jak jej babcia, to właśnie zakończyła się pierwsza połowa jej życia. Była drobną, szczupłą kobietą o bardzo małych stopach. Koleżanki zazdrościły jej, że może kupować obuwie w sklepach dziecięcych i zawsze znajdzie fajne modele w wyjątkowo dobrych cenach. Miała pociągłą twarz, zielonkawe oczy, niewielki nos, małe usta i ciemnokasztanowe włosy, które miękko opadały jej na ramiona. Czasem lubiła siebie taką małą, prawie niezauważalną, a kiedy indziej obawiała się, że to właśnie stanowi jej największy problem – była zbyt drobna, żeby ją dostrzec. Zdecydowanie nie wyglądała na swoje pięćdziesiąt lat, chociaż bywały dni, że czuła się znacznie starzej. Niekiedy nie mogła uwierzyć, że tyle już przeżyła, chociaż pamiętała czasy liceum, kłótnie z koleżankami i panią profesor od matematyki, która niemal na każdych zajęciach przypominała im, że bez wiedzy z jej przedmiotu niczego w życiu nie osiągną. Antoninie wydawało się, że to wszystko było zaledwie wczoraj; właśnie wraca z Jarmarku Świętojańskiego i trzyma w zaciśniętej dłoni kolczyki zrobione przez artystów z Akademii Sztuk Pięknych, a na placu Wielkopolskim kupuje kręcone włoskie lody. Jak to możliwe, że dzisiaj ma już tyle lat, dorosłe dzieci i czuje się bardziej zagubiona niż wtedy, w czasach liceum?

Westchnęła. Na moment straciła całą pewność siebie i pomyślała, że jest kompletną idiotką. W końcu jest Wigilia, a ona ma rodzinę. I nawet jeśli nie chce dłużej tego wszystkiego ciągnąć, to jednak mogła poczekać do jutra.

„Zawsze czekasz do jutra, zawsze” – powiedział jakiś głos w jej głowie i Antonina tylko zacisnęła zęby. Prawda. Odkładanie wszystkiego było jej specjalnością. Dlatego koniec z wymówkami, ten dzień musi spędzić tak, jak sobie to zaplanowała. Pewnie wiele osób stwierdziłoby, że oszalała. Ale to również było dość typowe. Kobieta, która skończyła pięćdziesiątkę i zaczyna artykułować swoje potrzeby, bardzo często wzbudza sensację. Zupełnie jakby przez centrum Poznania przeszedł fioletowy słoń. Jakby nie wolno już było myśleć o sobie, swoich emocjach, o tym, co się lubi, a czego nie, i jak bardzo chce się znowu żyć w zgodzie z samym sobą. A przecież ona robi w zasadzie to samo, co do tej pory – sprząta wokół siebie. Porządkuje swoje myśli i pragnienia, układa je na półkach. To, czego już nie chce – wyrzuca, żeby zrobić miejsce na nowe.

Czy to oznacza, że odbiła jej palma? Że przechodzi kryzys wieku średniego?

W kieszeni kurtki zawibrował telefon.

Antonina wyjęła go i zerknęła na wyświetlacz.

Na moment serce zabiło jej szybciej, jak zawsze, kiedy dzwonił on. Wiedziała doskonale, że jest to jeszcze głupsze i bardziej bezsensowne niż cała ta wigilijna ucieczka, a jednak nacisnęła zieloną słuchawkę.

– Zdecydowałaś się?

Który to już raz usłyszała podobne pytanie?

Łukasz ostatnio ciągle powtarzał, że to może być naprawdę wielka szansa dla nich obojga. Że chce z nią być, że jego małżeństwo to kompletna porażka.

– Zobacz, ile czasu już zmarnowaliśmy – mówił teraz. – Ciągle na siebie wpadamy i ciągle coś nas rozdziela. Może pora to zmienić i po prostu być ze sobą już na zawsze? Bez żadnych znaków zapytania? Nina, chyba przeszliśmy wszystkie możliwe próby, prawda?

Antonina nie wiedziała, co odpowiedzieć.

Łukasz był jej dawnym kolegą z czasów studiów. Wydawało się wtedy, że nie łączy ich nic oprócz przyjaźni. Świetnie się rozumieli, razem zakuwali do egzaminów i zamawiali pizzę pepperoni. Ona wypłakiwała mu w rękaw swoje historie miłosne, on zwierzał się jej z zauroczenia młodą panią magister psychologii. Kilka razy zdarzyło się, że spali w jednym łóżku, ale nigdy nie doszło do niczego więcej. Na ostatnim roku studiów on zakochał się do szaleństwa w dziewczynie ze Szwajcarii i wyjechał za nią do Genewy, a Antonina po jakimś czasie poznała swojego przyszłego męża. Nie tęsknili za sobą, bo każdemu z nich przydarzyła się przecież inna miłość. Byli więc szczęśliwi, budując swoje życie według schematów, które znali. I jakoś im nie przeszkadzało, że ten kontakt tak nagle się urwał. Antonina starała się nie myśleć o Łukaszu, chociaż czasem łapała się na tym, że szuka jego profilu w mediach społecznościowych. A potem nagle spotkała go w parku i jej świat stanął na głowie. Szybko, gwałtownie, irracjonalnie – zdecydowanie bardziej, niżby sobie tego życzyła.

– Chciałbym się z tobą dzisiaj spotkać – mówił teraz Łukasz.

Uśmiechnęła się, chociaż nie mógł tego widzieć.

– A wigilia? – spytała tylko.

– Nie wiem, nie myślę o tym w tej chwili. Zresztą do wieczora jeszcze dużo czasu. Gdzie jesteś?

– Nie miałam ochoty siedzieć w domu, więc wyszłam na spacer do miasta. Na bardzo długi spacer, jeśli chcesz wiedzieć. I nareszcie mogę sobie wszystko poukładać w głowie.

– To może za godzinę na placu Wolności, przy fontannie. Wiem, umawialiśmy się na spotkanie po świętach, ale chyba mam dość tego ciągłego czekania. Boję się, że znowu coś nie wypali. Chociaż dziesięć minut, okej? Muszę cię po prostu zobaczyć, i to właśnie dzisiaj.

Antonina zgodziła się, chociaż czuła, że pewnie znowu coś stanie im na drodze. Ale tak bardzo chciała się do niego przytulić.

– Absolutnie pani nie śledzę! – dobiegł ją głos z prawej strony.

Aż podskoczyła, trochę wystraszona.

Facet z kawiarni.

– Absolutnie proszę tak nie myśleć. Po prostu też miałem ochotę na spacer wokół Starego Rynku.

Zasłoniła ręką telefon i szybko pożegnała się z Łukaszem.

– Będę za godzinę. Tylko się nie spóźnij.

*

Przez chwilę stali naprzeciwko siebie i przyglądali się sobie trochę zaskoczeni. Antonina zupełnie nie wiedziała, co powiedzieć, a on pomyślał, że ładnie zarumieniły jej się policzki od mrozu. I że fajnie było znowu ją spotkać, chociaż tego nie planował.

– Nie chciałem pani wystraszyć. Koktajl się wyrywał, więc podszedłem – wyjaśnił przepraszająco. – Wiem, że nie taka była umowa, ale przecież w każdej chwili możemy się rozejść. Skoro jednak już na siebie wpadliśmy... – Zerknął na nią pytająco.

– Dobra, wystarczy. Może to i było zabawne w tej kawiarni, ale nic z tego nie będzie. Dobrze wiesz, że nie układa nam się od lat, więc nie próbuj na siłę wszystkiego naprawić jakimiś głupimi tekstami. Fajnie było poudawać, że się nie znamy, tylko że jest zupełnie inaczej. Znamy się aż za dobrze. Swoją drogą to zastanawiające, że też zwiałeś z domu. Czyli nie tylko ja jedna nie miałam ochoty na wspólne święta.

– Myślałem, że dzisiaj mi odpuścisz – westchnął Marcel. – I jeśli będziemy udawać obcych ludzi, to może wydarzy się coś nieprzewidzianego. Kiedy domyśliłem się, że wyszłaś z domu, początkowo byłem zły. Ale potem pomyślałem, że może to jest jakiś pomysł. Udawać, że nie ma tych świąt. A jednak coś mnie za tobą przygnało. Chociaż oczywiście możemy to nazwać przypadkiem. Bo naprawdę nie wiedziałem, że zastanę cię w tej kawiarence. Równie dobrze mogłaś pójść na spacer wokół Malty.

Wzruszyła ramionami.

– I tak już jest na wszystko za późno. Więc chociaż nie spieprz mi tej Wigilii, którą po prostu postanowiłam spędzić sama. Rozumiesz? Sama – prawie podniosła głos. – Twój wywód o grinchowatości był nawet całkiem zabawny, ale to niczego nie zmieni. Pękło już dawno – dodała i odwróciła się do Marcela plecami.

– Tak po prostu?

Przystanęła na moment.

– Zawsze umiałeś mną zakręcić w taki sposób, żebym zapomniała, dlaczego tak naprawdę mam do ciebie żal – powiedziała, patrząc przed siebie. – Nawet teraz pozwoliłam ci usiąść w tej samej kawiarni i dałam się wciągnąć w rozmowę, na którą wcale nie miałam ochoty. W sumie to podziwiam twoją siłę przekonywania. Rzeczywiście, kiedy chcesz, potrafisz pięknie mówić. Ale tym razem... – urwała na moment, bo w jej kieszeni znowu zawibrował telefon.

Nie chciała przy Marcelu rozmawiać z Łukaszem, ale na komórce wyświetlał się numer ich młodszej córki.

– Jak tam, mała? – rzuciła do słuchawki.

– Dzień dobry, czy to telefon pani Antoniny Morawskiej?

Na moment szybciej zabiło jej serce. Co jest, do cholery? Kto dzwoni z numeru Karoli?

– Tak, o co chodzi? – spytała, odwracając się w stronę Marcela i patrząc na niego z lekkim przestrachem.

– Dzwonię ze szpitala klinicznego. Pani córka trafiła do nas z ostrą niewydolnością nerek. Leży na oddziale nefrologicznym, jej stan jest ciężki, choć stabilny. Prosiła o natychmiastowy kontakt z matką lub ojcem.

Antonina poczuła, jak odpływa jej krew, a ona sama staje się jakby manekinem, niezdolnym do ruchu.

– Jezu, proszę powiedzieć, że nic jej nie będzie – wyszeptała i osunęła się na ziemię.

– Tośka, co jest? – Marcel rzucił się w jej stronę, a Koktajl zaczął się nerwowo kręcić.

– Karola jest w szpitalu. Na Przybyszewskiego. Coś poważnego z nerkami. To moja wina. Bo mi odbiło, bo sobie coś ubzdurałam. – Zaniosła się płaczem. – I nie mów do mnie Tośka – niemal wrzasnęła – wiesz, że tego nienawidzę.

– Dobra, spokojnie, wstawaj, dzwonię po taksówkę i jedziemy. Później będziemy histeryzować, teraz trzeba działać. – Podniósł ją z ziemi, jednocześnie trzęsącymi się rękami wybierając numer korporacji.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki