Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Zemsta Agencja Rozbitych Serc
Agata traci pracę w kancelarii prawnej.
Popełniła tylko jeden błąd – wdała się w romans z szefem. Kiedy żona dowiedziała się o Agacie, ta wylądowała za drzwiami biura z kartonem, z którego dyndało zdjęcie kota, zamocowane do klipsa osadzonego w serduszku z pleksi. Agata nie chciała wracać do rodzinnego domu, ale ofert pracy jakoś brakowało. No i każdy zadawał jej pytanie – „a na czym pani zna się najlepiej?”. Na popaprańcach, kłamcach, oszustach, manipulatorach? Tak. Jedyna szansa to firma specjalizującą się w otwieraniu oczu równie jak ona naiwnym kobietom! A że imię dostała po słynnej autorce kryminałów, założyła agencję detektywistyczną, specjalizującą się w demaskowaniu niewiernych mężów i nieuczciwych kochanków. Kawalerka jest zbyt mała, by mogła stać się jej biurem, Agata postanawia więc zaadaptować auto na swoje miejsce pracy. I tak oto Agencja Rozbitych Serc rusza z piskiem opon ku czasem naprawdę zagmatwanym historiom, by odkrywać prawdę, która bywa zupełnie nieoczekiwana. A nade wszystko nieustająco nieść załamanym kobietom wsparcie, czasem wzmocnione jakimś procentem. I tylko jedno spędza Agacie sen z powiek – jak zemścić się na byłym szefie?
Tym razem słynne i dobrze znane fankom poczucie humoru autorki zostanie przetestowane w serii detektywistycznych zagadek z obowiązkowym suspensem.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 279
Rozdział 1Pani już dziękujemy
Podobno kobieta, która nosi dobre buty, nigdy nie jest brzydka.
Tak powiedziała Coco Chanel, a jej raczej należałoby wierzyć.
Zgrabna blondynka w eleganckim kostiumie w kolorze bladego różu dodałaby jeszcze, że kobieta w dobrych butach z pewnością odniosła sukces. A słychać to bardzo wyraźnie po stukocie szpilek na kamiennej posadzce.
Blondynka weszła właśnie do wyłożonego egzotycznym drewnem i czarnym marmurem holu budynku, w którym mieściły się ekskluzywne biura. Pewnym siebie ruchem zdjęła ciemne okulary, uśmiechnęła się czarująco do ochroniarza i ruszyła w kierunku windy, która cicho mknęła przez kolejne piętra. Jej wyłożone lustrami wnętrze upewniło kobietę, że wygląda świetnie. Przeczesała palcami lekko podkręcone na końcach włosy i z wysoko podniesioną głową wyszła z windy wprost do kancelarii prawnej z wielkim złotym napisem „K&H&M” nad recepcją, która była jej miejscem pracy. Dziewczyna miała na imię Agata, a zanim przystąpiła do obowiązków służbowych, zerknęła jeszcze w głąb korytarza, którym właśnie przechodził „M.” z szyldu, czyli Jerzy M., jeden ze współwłaścicieli. Agata posłała mu najseksowniejszy ze swoich uśmiechów, a on poprawił niesforny, spadający mu na oko siwy lok, spojrzał na nią swoimi zielonymi oczami i powiedział:
– Agata, wpadnij do mnie, proszę. Teraz.
Po czym zniknął za drzwiami gabinetu, równie solidnymi jak reszta wystroju wnętrza.
Są poniedziałki pełne nadziei, promienne niczym uśmiech dziecka i piękne jak ukwiecona łąka. Bywają również magiczne wtorki, pachnące świeżo zmieloną kawą oraz wyjątkowo gówniane środy. To była właśnie środa. W maju, czyli jednym z piękniejszych miesięcy w roku, a jednak – jak się okazało – nie dla wszystkich. W tę środę życie trzydziestojednoletniej Agaty wywróciło się do góry nogami. Co tu dużo mówić: przeżyła szok. Nie ona pierwsza, nie ostatnia, a jednak wstrząsnęło nią to bardziej niż informacja o kolejnych podwyżkach wywozu śmieci na jej eleganckim osiedlu. Być może dlatego, że wiadomość, którą przekazał jej przystojny szpakowaty partner z kancelarii K&H&M, całkowicie zachwiała przyszłością Agaty, a nawet postawiła ją pod wielkim znakiem zapytania.
– Ty chyba żartujesz? – zapytała po raz drugi, a ponieważ drzwi do gabinetu były zamknięte i znajdowali się w nim sami, mogła pozwolić sobie na zlekceważenie uprzejmego „proszę pana”.
W końcu nie dalej jak wczoraj uprawiali seks, a od pół roku mieli romans, co nieuchronnie spoufala.
– Niestety – rozłożył ręce. – Siła wyższa.
– To znaczy? – Agata patrzyła na niego, niewiele rozumiejąc. Kiedy kochasz się z kimś dwa razy w nocy i kiedy ten ktoś jest w tobie bardzo dosłownie, zakładasz, że łączy was coś więcej, coś z czego być może wykluje się kolejny etap. Ale niekoniecznie masz tu na myśli zwolnienie z pracy z dość mętnym użyciem zwrotu „siła wyższa”.
Agata nie była jednak głupia i od razu domyśliła się o co chodzi.
– Żona się o nas dowiedziała, prawda? – spytała celnie.
Mężczyzna siedzący na skórzanym fotelu (kolor cappuccino, firma włoska, droga, ale z tradycjami) w tym roku kończył pięćdziesiąt sześć lat. Dobry wiek dla mężczyzny na kochanki, gorszy na rozwód, zwłaszcza kiedy nie posiadało się rozdzielności majątkowej, a żona również była prawnikiem.
– Wszystko przemyślałem i, niestety, nie mogę podjąć innej decyzji.
Agata wzięła głęboki oddech.
– Nie dalej jak tydzień temu zapewniałeś mnie, że nie łączy was nic poza nazwiskiem, że miłość wyparowała z was obojga, macie oddzielne sypialnie i odmienne pojęcie szczęścia – Agata wyrecytowała to zdanie ze spokojem, choć krew w jej żyłach coraz mocniej się burzyła.
Jerzy M. przygryzł dolną wargę.
– Ja dużo mówię – oznajmił w końcu.
Agata niemal zachłysnęła się własnym oddechem.
– To częsta cecha u prawników, fakt – zgodziła się – ale nie byliśmy na sali sądowej. Sądziłam, że mówisz prawdę. Błąd w myśleniu?
Jerzy M. spojrzał na nią bez uśmiechu.
– Problem między nami polega na rozbieżności oczekiwań – oznajmił nagle, a potem wstał i zaczął przechadzać się po gabinecie.
Agata ze zdumieniem zaobserwowała, że wygląda niemal identycznie jak podczas rozpraw. Lekko pochylony, zmrużone oczy, krok powolny, ale stanowczy, wskazujący palec prawej dłoni lekko wyciągnięty i odruchowe dotykanie skroni. Samych kroków nie było słychać, ale to dlatego, że gabinet był wyściełany czekoladowym, miękkim dywanem, idealnie dobranym pod kolor ciemnych mebli, wykonanych z afrykańskiego drewna amazaque.
– Ty marzysz o stabilizacji, a ja ją już mam.
– Chyba odrobinę niestabilną jednak – zauważyła złośliwie.
Jerzy M. zatrzymał się w pół kroku i rzucił jej pobłażliwe spojrzenie.
Wytrzymała jego wzrok, w końcu była przyzwyczajona do tej mało wyszukanej i dość oklepanej prawniczej gry aktorskiej.
– Wy, kobiety, wybiegacie myślami do przodu co najmniej o kilka lat za daleko – powiedział w końcu.
Agata prychnęła.
– Wy z kolei nie wybiegacie w ogóle.
Jerzy M. bezradnie rozłożył ręce.
– Otóż to. My cieszymy się daną chwilą i danym momentem.
– Oraz orgazmem – podsunęła mu.
– Tak, tym zwłaszcza – nie mógł się nie zgodzić. – Kiedy jednak musisz położyć na jednej szali niepewność, a na drugiej przyzwyczajenia, zwyciężają zazwyczaj te drugie. Nikt nie chce rewolucji w życiu, zwłaszcza kiedy tak naprawdę wcale na nią nie czeka.
– No tak, bzykanie to tylko miły przerywnik między jedną a drugą sprawą – uświadomiła sobie Agata.
– Z całą pewnością nie jest to coś, co zmusi nas do rzucenia wszystkiego i wyjechania w Bieszczady – nawiązał zgrabnie do słynnej historyjki krążącej od lat w sieci.
Agata zrozumiała, że z nim nie wygra. Nie w słownym pojedynku i nie w sytuacji, w której on tak naprawdę wcale jej nie kocha. Dlaczego kobiety tak szybko widzą miłość, chociaż nic na nią nie wskazuje? Bo ktoś wyszeptał im czułe słówka do ucha? Bo ktoś przyniósł kwiaty, zabrał na kolację i jęczał na widok młodego ciała w czerwonym koronkowym body? To niemożliwe, żeby być aż tak bardzo głupim i naiwnym. A jednak. Każdego dnia, każdej minuty tysiące, a nawet miliony kobiet na całym świecie nabierały się od lat na to samo. I ciągle wierzyły w miłość, myląc ją ze zwykłym orgazmem mężczyzny, o którym na ogół bardzo niewiele wiedziały.
– To twoja żona kazała zwolnić mnie z pracy, prawda? – spytała cicho.
Jerzy M. znowu usiadł w swoim miękkim, włoskim fotelu i sięgnął po filiżankę z kawą. Filiżanka była porcelanowa i pochodziła z limitowanej kolekcji Villeroya&Bocha, choć w tej chwili nie miało to chyba zbyt wielkiego znaczenia.
– Poprosiła, żebym załatwił wszystko najlepiej, jak potrafię.
– Wyrzucenie mnie z pracy jest jedynym pomysłem, na jaki wpadłeś?
– Zdecydowanie najbardziej skutecznym – przyznał. Odcinam się od przeszłości. Będę teraz wiernym mężem i spróbuję wynagrodzić mojej żonie krzywdy, które wyrządziłem – wyrecytował jeszcze, jak miał w zwyczaju robić z mowami końcowymi. I jakby na potwierdzenie jego słów drzwi do gabinetu nagle się otworzyły i najpierw wszedł perwersyjnie wielki kosz z różami nieco tylko mniejszymi od stuletnich dębów, a chwilę potem wychyliła się zza niego postać Robusia, który w kancelarii był chłopcem do wszystkiego.
Agata przez ułamek sekundy pomyślała, że te kwiaty to dla niej, że jednak mu głupio, że przeprasza i znajdzie jakieś rozwiązanie. Kobieca naiwność bowiem umiera ostatnia. Ale za to w straszliwych mękach.
Jerzy M. skinął głową na widok bukietu, a potem wstał i włożył między pąki własnoręcznie podpisany liścik.
– Proszę dostarcz to Annie M. jak najszybciej! – powiedział i podał chłopakowi stuzłotowy banknot. Na jego widok Robusiowi pojaśniała twarz. – Premia ekstra, doskonale wybrałeś – pochwalił posłańca miłości.
– Już pędzę – zapewnił Robuś, uśmiechając się od ucha do ucha, od czego Agacie zrobiło się niedobrze. Szczęście innych bowiem działa wymiotnie na kogoś, komu świat właśnie wali się na głowę.
– Ile było tych róż? – spytała, zgrzytając zębami.
– Siedemdziesiąt – odpowiedział automatycznie Jerzy M.
– Kurwa. To mniej niż naszych wspólnych nocy. Nie popisałeś się. Kiedy mam opuścić kancelarię?
– Pracujesz u nas od roku. Masz miesięczny termin wypowiedzenia, ale… w tej sytuacji…
Agata posłała mu spojrzenie, które miało zabić, niestety, nie poskutkowało nawet draśnięciem.
– Jasne. Spakuję swoje rzeczy i już mnie nie ma.
Godność. Zachowaj godność, wrzeszczał w jej głowie głos rozsądku, podczas gdy ona sama rzuciła się w kierunku Jerzego M. ze łzami poniżenia w oczach.
– Nie zostawiaj mnie – wyszeptała, kwiląc, a wszystkie jej organy wewnętrzne umarły ze wstydu.
– Wystawię ci najlepsze referencje – powiedział spokojnym tonem Jerzy M., chociaż widziała, że najchętniej wypchnąłby ją za drzwi i ze spokojem dopił kawę z porcelanowej filiżanki Villeroya&Bocha. Seria limitowana.
Agata w końcu opuściła gabinet z poczuciem hańby, poniżenia, despektu, upokorzenia, kompromitacji oraz kolejnych siedemnastu podobnych synonimów, odzwierciedlających jej aktualny stan duszy i ciała. I z przeraźliwym lękiem o jutro.
*
To była dość filmowa scena.
Agata szła właśnie korytarzem kancelarii, a w ręku trzymała karton. W kartonie zaś znajdowało się podsumowanie jej prawniczego doświadczenia – paprotka, trochę smętna i przygnębiona tym, co właśnie się stało, zestaw biurowych długopisów oraz ołówków, którym było wszystko jedno, dokąd idą, oraz zdjęcie kota przymocowane do klipsa, osadzonego w serduszku z pleksi. I jeszcze jakieś teczki, zeszyty i dokumenty, choć nie do końca wiedziała jakie. No i oczywiście kubek z napisem „Bierz mnie, pókim gorąca”, który Agacie wcale już nie wydawał się taki zabawny, jak jeszcze jakiś czas temu. Poczucie humoru jest bowiem odbiciem stanu psychicznego, w jakim człowiek akurat się znajduje, a Agata była na dnie. Szkoda jej było tak naprawdę wszystkiego, począwszy od pracy w eleganckiej recepcji, skończywszy na horrendalnie drogim ekspresie do kawy, w którym codziennie zaparzała sobie podwójne espresso.
– Co jest? – nagle przed jej nosem wyrósł Jakub, aplikant, który co prawda pracował tu dopiero od siedmiu miesięcy, ale już było widać, że ma niezwykłą smykałkę do tego zawodu. Życiowo wydawał się ofermą, ale kiedy wkraczał na ring prawniczy, zmieniał się w prawdziwego wikinga. Był od Agaty cztery lata młodszy, co kazało jej myśleć o nim gówniarz.
A jednak to on pozostawał na okręcie, ona tymczasem opuszczała go z paprotką, zdjęciem kota oraz przetrąconym sercem, które z każdym kolejnym krokiem coraz bardziej kruszyło się i pękało. Kobiety są jednak potwornie głupie. Żaden facet nie wdałby się w romans z szefem i nie naraził kariery dla kilku gorących nocy i obietnic bez pokrycia.
– Odchodzę – wyjaśniła prosto i bez zbędnych ozdobników. Zresztą co miała mu powiedzieć? Że właśnie zwolniło się miejsce w łóżku jej szefa? I że wróciła do niego żona, zmieniając pościel po kochance i sugerując pozbycie się jej z pracy? I że już nigdy nie zaparzy sobie kawy w drogim ekspresie, bo w domu pija tylko rozpuszczalną?
– Ale dlaczego? – w zasadzie to było proste pytanie.
Gorzej z odpowiedzią.
Agata minęła go więc z miną sugerującą, że nie ma nic więcej do powiedzenia i szybkim krokiem udała się w stronę windy. Musiała jak najszybciej opuścić to miejsce, zanim rozklei się na oczach adwokatów, radców prawnych, dwóch innych aplikantów, trzech sekretarek, księgowego, specjalisty do spraw administracji, marketingu i public relations, tłumaczeń oraz human resources. Trzymała się twardo również w windzie, mocno zaciskając zęby i co chwila szybko mrugając powiekami. To czasem pomagało przed zalaniem się potokiem łez, jakże kompromitujących i żenujących w tej sytuacji. Kiedy otworzyły się drzwi, potknęła się jednak o ich próg, a z kartonu wypadło zdjęcie kota, to w serduszku z pleksi, i jak to zazwyczaj bywa – pękło na tysiące kawałków. Podobnie jak serce Agaty, które dłużej nie mogło już udawać, że wszystko jest w porządku. I jeszcze jedno – stukot szpilek w eleganckim holu już nie wybrzmiewał sukcesem, tylko wydawał dźwięk jednej wielkiej, sromotnej porażki.
Nic dziwnego więc, że z oczu Agaty trysnęła fontanna, nad którą jej właścicielka nie potrafiła zapanować. Nos zrobił się czerwony, na policzkach pojawiły się plamy, a ciałem wstrząsały dreszcze. Tak właśnie wyglądają kobiety, kiedy uświadomią sobie, że marzenia, którymi żyły, okazały się jednym wielkim zgniłym brokułem. Nie zostało z nich nic. Nawet nadzieja, że da się z tego jeszcze ugotować choćby breję dla kota. Warto wspomnieć, że kot Agaty miał na imię Christie. Tak, to nie był żaden zbieg okoliczności, tylko sprytny zabieg, by połączyć Agatę z Christie. Wszystkim wydawało się to zabawne lub oryginalne, Agacie również. Do dzisiaj.
Bo kiedy świat nabiera czarnego koloru, najbardziej błyskotliwe pomysły nagle wydają się kompletnie głupie i irytujące. Tak naprawdę to wszystko człowieka drażni, a najbardziej uśmiechający się na ulicy ludzie, którzy kretyńsko cieszą się z tego, że świeci słońce, jest maj, natura kwitnie i pachnie zapowiedzią lata.
– A ja co? – zapytała siebie głośno Agata i zamówiła taksówkę, choć wcale nie miała pewności, czy ją na nią stać.
W końcu właśnie straciła pracę, a cyfry na jej koncie byłyby w porządku, gdyby im dopisać jeszcze ze trzy zera. Teraz, niestety, były zeru bliskie.
Nie mam oszczędności, nie mam miłości, nie mam bogatego kochanka, nie ma nawet serduszka z pleksi ze zdjęciem mojego cudnego niebieskiego brytyjczyka Christie, którego ta dramatyczna sytuacja niewiele obchodzi i raczej nie zechce żreć tańszej karmy, by mi ulżyć. W ogóle nie mam nic – spuentowała swój wewnętrzny monolog Agata. Poza poczuciem złości na samą siebie, że okazała się tak potworną idiotką.
Kiedy podjechała pod bramę wielkiego błyszczącego osiedla w dzielnicy będącej w teorii prestiżowym Mokotowem (chociaż i tak wszyscy mówili o tym miejscu Mordor), za którą mieściło się jej małe mieszkanko, dotarła do niej jeszcze jedna prawda. Kredyt we frankach szwajcarskich.
Kredyt, który jest niezwykłym ekonomicznym zjawiskiem – w ogóle nie maleje, a nawet po latach spłacania jest jeszcze większy. To swoisty paradoks, którego Agata nigdy nie potrafiła pojąć. Jak zresztą kilkaset tysięcy jej podobnych, którzy co miesiąc ze zdumieniem patrzą na swoje konto i wcale nie czują się neutralni jak Szwajcaria, tylko wkurwieni jak tygrys w klatce.
– Z czego ja teraz będę żyć? – zapyta samą siebie. Retorycznie. A potem, na widok miny kierowcy, szybko uregulowała należność za taksówkę.
Najbardziej przerażała ją banalność pewnych powiedzeń. A jednocześnie prawda, która jest w nich zawarta. Każda akcja wywołuje reakcję, życie jest jak domino – po kolei przewracają się klocki bezpieczeństwa, a kłopoty następują lawinowo. I wszystko to, niestety, sprawdza się, zanim człowiek zdąży w porę zawrócić bieg rzeki. Mieszkanie Agaty było maleńkie, ale własne. Własne w 32 procentach, reszta nadal należała do banku. Żeby jednak mieć poczucie własności, trzeba spłacać kredyt, o którym wspomniano wcześniej. Należy też opłacać prąd, wodę oraz kosztowne puszki dla Christie. Plus jedzenie dla samej Agaty, które teraz nagle również nie wydaje się specjalnie tanie.
Dieta pudełkowa.
Modna, wygodna, nawet smaczna, co więcej – z dowozem do domu. Nie trzeba samemu robić zakupów, gotować, bilansować tych wszystkich ważnych dla organizmu składników, a potem zmywać. Całość dostarczona jest o poranku – dokładnie pięć cudownych kartoników, a w nich samo zdrowie. Są migdały z musem malinowym i gotowany kurczak z warzywami. Jest wegański pasztet z figami oraz tajska zupa z krewetkami. Jaglanka z dodatkiem jabłek i pyszny tofurnik czy jakoś tak. Z buraków chyba. Jednym słowem – jest tam wszystko, co powinna jeść szanująca się asystentka w dużej kancelarii prawniczej, która naprawdę nie ma czasu na samodzielnie gotowanie. I która uwielbia dietę pudełkową właśnie za jej bezproblemowość oraz profesjonalizm w byciu zdrową i pożywną. Cena siedemdziesiąt siedem złotych dziennie, ale warto. Za estetykę podania, smak, różnorodność, składniki, dostawę, a nawet samo pudełko, które jest ekologiczne i ma lekko pistacjowy kolor. Każdy by się skusił.
Każdy.
Oprócz bezrobotnych, do których od dzisiaj zaliczała się również Agata.
Bardzo łatwo jest spaść z dużej wysokości. Nie trzeba się nawet specjalnie połamać, żeby odczuć skutki upadku. Pytanie brzmi – jak długo człowiek zamierza leżeć i lizać rany oraz jak szybko potrafi wstać, zacisnąć zęby i rozpocząć wspinaczkę od nowa?
Agata zamknęła za sobą drzwi i uśmiechnęła się na widok niebieskiego kota, który tak naprawdę był szary. Dostała go od rodziców trzy lata temu i od tego czasu pokochała szczerze i chyba z wzajemnością, co nie zawsze idzie w parze. Zwłaszcza u kotów. Oraz mężczyzn na wysokich stanowiskach, żonatych, po pięćdziesiątce.
– Christie, jestem tak strasznie głupia. Głupsza od karmy dla jeży, od nogi taboretu albo ćmy, który napierdala w stronę ognia nawet wtedy, kiedy smażą jej się skrzydełka. Jestem kumulacją głupoty, a za chwilę również biedy, co może poważnie wpłynąć na moje zdrowie psychiczne i fizyczne – Agata wyrzuciła z siebie ten monolog jeszcze w korytarzu, a potem usiadła na podłodze i czekała na kota, który powinien przyjść i ją pocieszyć.
I Christie właśnie tak zrobiła.
Przyszła do Agaty, zamiauczała trzy razy, ale niezbyt głośno, a potem usadowiła się na jej kolanach i zaczęła ją grzać szarym futrem, które w papierach nazywane jest niebieskim.
– Kocham cię – powiedziała Agata.
– Miau – odpowiedziała Christie i tak sobie siedziały, dyskutując o życiu, nawet jeśli z boku wyglądało to zupełnie inaczej.
Jedno jest pewne. W życiu Agaty nastąpiło trzęsienie ziemi, z którym należało się jakoś uporać. Co oczywiście nie jest łatwe w przypadku, kiedy ma się pęknięte serce i poczucie podarowania cennego czasu komuś, dla kogo nie znaczyło się naprawdę nic. Owszem, ten związek nie trwał zbyt długo, a jednak Agata czuła, że jest zakochana. Być może dlatego, że Jerzy M. był nie tylko człowiekiem sukcesu (tacy ludzie wytwarzają wokół siebie aurę pewności siebie), ale też cudownie pachniał, był przystojny, starszy od niej, co mocno ją kręciło, nosił idealnie skrojone garnitury, mówił do niej „maleńka” i był świetny w łóżku. Ta mieszanka, połączona z zielonymi oczami i wzrostem metr dziewięćdziesiąt, czyniła go absolutnym numerem jeden wśród warszawskich kandydatów na męża. Problem polegał jednak na tym, że on już mężem był. I wcale nie zamierzał tego zmieniać, przynajmniej nie dla Agaty.
– Christie, czy wiesz, że mężczyźni to świnie? – spytała na głos, zadając prawdopodobnie jedno z najczęściej padających na świecie pytań. I wciąż, niestety, prawdziwych.
Po godzinie siedzenia na podłodze postanowiła zjeść zawartość ostatnich dwóch pudełek, które jej zostały, wziąć szybki prysznic i położyć się do łóżka. Na razie nie była w stanie robić żadnych planów ani tym bardziej próbować się ogarnąć. Na to było zdecydowanie za wcześnie. Każde rozstanie wymaga czasu, nawet jeśli facet, z którym była, właśnie wysłał siedemdziesiąt róż żonie. Ogniście czerwonych, ogromnych i zapewne obrzydliwie drogich. Świadomość, że nie znaczyło się dla niego zbyt wiele, bolała bardziej, niż się początkowo wydawało. A jednak z każdym kolejnym kęsem (pieczony indyk z żurawiną oraz garść suszonych moreli), Agata czuła, jak jedzenie rośnie jej w gardle, a ona sama zmierza ku wielkiej czarnej ścianie, za którą prawdopodobnie nie ma już nic. Albo kolejna ściana – na zasadzie przyciągania pecha.
– O Boże, Christie, czuję się tak, jakby ktoś usiadł mi na ramionach i wciskał w ziemię – pożaliła się kotu. – Jakby ktoś wysysał ze mnie życie i nie, nie jest to dementor z Harry’ego Pottera, tylko coś o wiele bardziej realnego. Coś, co ma twarz Jerzego M., a także jego ramiona, tułów i nogi. I te cholerne okulary, w których zawsze wydawał mi się taki przystojny – załkała głośno.
Może to nie była miłość jak z bajki, ale przynajmniej jakiś wstęp do niej. Tak przynajmniej sądziła. Jerzy M. sprawiał wrażenie, że mu na niej zależy, że faktycznie nie układa mu się z żoną i szuka jakiegoś rozwiązania.
– Nie rozmawiamy ze sobą, każde z nas ma własną sypialnię, a Anna nawet już nie pyta, dokąd wyjeżdżam. Ostatnio nie było mnie w domu ponad tydzień, a ona nawet tego nie zauważyła. Sama widzisz, że taki układ nie ma po prostu sensu.
To były jego słowa. Wypowiedziane cichym tonem, któremu towarzyszył smutny uśmiech. Agata po prostu musiała go wtedy pocieszyć.
– Z nami będzie inaczej, zobaczysz – obiecywała szeptem.
– Wiem, maleńka. Jesteś moim słońcem.
To niewiarygodne, jak mężczyźni potrafią świetnie kłamać, choć może to kobiety mają skłonność do przyjmowania kłamstw z taką łatwością. Zupełnie jakby chciały właśnie to usłyszeć. Nie filtrują sprzedawanych im opowieści, nie wyciągają wniosków, nie zastanawiają się nad znaczeniem pewnych słów. Chcą wierzyć, że właśnie ktoś uznał je za miłość życia i dzięki niemu pragną zmienić swoje. Chcą poczuć się jedyne, wyjątkowe, niezastąpione. Kiedy ktoś brutalnie przeciera im twarz szmatką, pokazując prawdę, stoją z wybałuszonymi oczami i nie mogą uwierzyć, że znowu dały się nabrać.
Agata była przekonana, że ona nie należy do takich osób. Że jest zaradna i mądra, chociaż nie ukończyła studiów prawniczych. Ani, prawdę mówiąc, żadnych innych. Że potrafi trzeźwo ocenić sytuację i rozpoznać fałszywych przyjaciół. I że żaden facet nie doprowadzi jej do stanu, w którym będzie przełykała pieczonego indyka z żurawiną, jakby były to kamienie posypane szkłem. Szczęście jest naprawdę czymś złudnym – jeszcze rano przeskakujesz przez linie na chodniku i patrzysz z uśmiechem w niebo, a kilka godzin później czujesz się jak ścieki, które właśnie spływają do studzienki kanalizacyjnej. Nie czujesz już zapachów otaczającego cię świata, tylko smród porażki. I nie można go niczym z siebie zmyć.
Gorący prysznic nie pomógł. Wytarcie ciała szorstkim ręcznikiem również. Podobnie jak bolesne poklepanie się po twarzy, które wcale nie było zamierzonym masażem. Pewne ukojenie przyniosła chłodna pościel i miękkie łóżko, na które wskoczyła także Christie, doskonale rozumiejąc, że jej pani nie powinna dzisiaj być sama. Agata otuliła się bladoróżową kołdrą w białe piórka i próbowała zasnąć. Powieki miała spuchnięte od płaczu, a w głowie jej huczało. Pojawiły się w niej obrazy, zdania, myśli, dźwięki i sceny z ostatnich miesięcy. Pojawiły się marzenia, które teraz wydały się żałosne. I odcinek bankowy, na którym widniała comiesięczna rata do spłacenia.
Była godzina siedemnasta osiemnaście i nikt o zdrowych zmysłach nie kładł się o tej porze spać. Ale Agacie było wszystko jedno. Chciała zniknąć, zakopać się w swoich sennych wizjach, a najlepiej w ogóle nie obudzić. Bo jeśli środa była tak strasznie gówniana, to jaki mógł być czwartek?
Rozdział 2Czas się ocknąć
Podobno zmiany w życiu powinny być czymś równie naturalnym jak zjedzenia śniadania. Tylko jak to zrobić, skoro człowiek jest tak bardzo przywiązany do tego, co już ma? Skoro nawet od lat jada te same płatki, wychodząc z założenia, że inne z całą pewnością nie będą mu tak dobrze smakować. Nie jest łatwo przestawić się na nowe, machnąć ręką na to, co było, i z uśmiechem na ustach zostać kimś innym. A już z całą pewnością nie jest to proste dla kobiety świeżo porzuconej przez faceta, z którym wiązało się pewne nadzieje.
Kolejne sceny z Agatą w roli głównej były dość monotonne. W zasadzie głównie leżała w łóżku, szlochając lub patrząc tępo w sufit. Wstawała tylko po to, by nakarmić Christie, która miała w nosie, jak wielką szują okazał się Jerzy M., i była po prostu głodna. Oraz po to, by sprzątnąć kuwetę Christie. Kot okazał się zatem dość kluczowy w jej sytuacji, bo przynajmniej zmuszał Agatę do jakiegokolwiek ruchu. Ona sama zaś nie miała ochoty na nic do jedzenia, od czasu do czasu piła wodę z kranu i znowu wracała do łóżka, w którym łkała rozpaczliwie. Ten stan mógłby trwać tygodniami. Na szczęście jednak człowiek ma w sobie głęboko zakorzenioną siłę przetrwania. Objawia się w różny sposób, a w tym konkretnym wypadku była to niczym nieuzasadniona chęć napicia się zielonej herbaty.
Agata zasnęła w oparach dramatu. A obudziło ją zwyczajne pragnienie. Ale nie chciała już wody ani resztek soku pomarańczowego, który pewnie i tak skwaśniał, tylko zielonej dobrej herbaty. Miała taką w puszce, a puszka stała w szafce nad zlewem. Trzeba było wstać, udać się w jej kierunku, wyjąć ją i zagotować wodę. A potem wlać do kubka, odczekać, aż się zaparzy, wyjąć torebkę i zacząć pić. Wykonanie wszystkich tych czynności jednocześnie dowodziło, że Agata nie była jeszcze gotowa na śmierć z powodu fatalnej miłości. Herbata nie dodała jej może skrzydeł, ale zmusiła do poruszenia się. Do zrobienia czegoś innego niż zaleganie w łóżku. I to jest właśnie ten moment, w którym mózg daje ciału sygnał: walcz.
Agata po wypiciu herbaty jakby odruchowo udała się do łazienki i wzięła prysznic. Zmywając z siebie resztki smutku i rozpaczy oraz nakładając na ciało piankę do mycia o zapachu leśnych poziomek, zaczynała budzić się do życia. Umyła nawet włosy, a w twarz wklepała krem dla kobiet po trzydziestce. Trochę ujędrniający, głównie jednak nawilżający. To nie były jakieś niezwykłe czynności, a jednak po nich poczuła się znacznie lepiej. Odważnie spojrzała nawet w lustro, choć ono akurat nie było zbyt uprzejme. Pokazało bowiem prawdę – podkrążone oczy, pobladłą twarz, włosy zwinięte w mokry kucyk, dwa pryszcze na brodzie oraz ogólną niedyspozycję urodową. A przecież Agata spełniała wszelkie kryteria kobiety ładnej i zadbanej. Była szczupła, miała jasne, proste włosy, oczy w odcieniu szaro-niebieskim, mały, zgrabny nos, ładne brwi, których nikt nie musiał laminować, oraz jasną, ale pełną blasku cerę.
Tak było jeszcze tydzień temu.
Teraz wszystko uległo jednak zmianie, co jest tylko kolejnym dowodem na to, że kobieta jest piękna wtedy, kiedy czuje się szczęśliwa. I kiedy miłość delikatnie trąca ją w ramię. Miłości nie było, szczęścia również. Co gorsza – nie było także pracy, a to na dłuższą metę jest o wiele gorsze niż brak uczucia.
Pora na zmiany.
Na starcie z rzeczywistością.
Na poszukanie planu B, który pozwoli jakoś przetrwać w tym bezwzględnym świecie kredytów we frankach szwajcarskich. W końcu jest młodą i silną kobietą, i nie będzie przez kolejne miesiące jęczeć, że została wystawiona za drzwi. OK, jej plan na życie nie wypalił, ale to chyba nie znaczy, że nie można wymyśleć nowego. I to znacznie lepszego.
Agata potrząsnęła głową i zmarszczyła brwi. Wykonała kilka celowych ziewnięć oraz dotknęła językiem nosa. To były ćwiczenia z jogi twarzy, które miały pobudzić zaspane mięśnie i doprowadzić do szybszego przepływu krwi. Do zaróżowienia policzków oraz zapewnienia blasku oczom. Agata wykrzywiła twarz w dziwnym grymasie i powiedziała na głos:
– Oooooooooooouuu.
I faktycznie było jakby trochę lepiej.
Założyła popielaty miękki dres, który bez względu na to, jak markowe i drogie ciuchy człowiek ma w szafie, wygrywa zawsze i wszędzie. Zupełnie jakby rozumiał stan ducha i dopasowywał się do niego swoją miękkością. Agata podziękowała mu za to z wdzięcznością. Następnie przeniosła się do popielato-białej kuchni, usiadła przy niewielkim białym stole, dopiła zieloną herbatę i wprowadziła się w trans efektywnego myślenia. Niektóre swoje uwagi wypowiadała na głos, po to, żeby je dobrze zrozumieć, żeby dotarły i pozwoliły wypracować wspomniany plan B.
– Z psychologicznego punktu widzenia do wielkiej zmiany gotowi są ludzie elastyczni, o dużych zdolnościach adaptacyjnych, optymiści o poczuciu własnej wartości i potrzebie osiągnięć. Oni nie patrzą w kategoriach wielkiej porażki, ale raczej wyzwania, możliwości rozwoju i ewentualnego sukcesu – zaczęła nieśmiało wypowiadać zdania, przeczytane w jej ulubionym magazynie o rozwoju osobistym. Poczuła nawet, że się lekko rozkręca. – Dla nich radykalna zmiana to mała prywatna rewolucja. Kiedy czują się niespełnieni, nie zagrzebują się w poczuciu bezradności, ale szukają wyjścia. Na drugiej szali stoją ci, którzy rozsmakowali się w bezradności i zgorzknieniu. Nienawidzą pracy, szefa, życia, które wiodą, ale nie potrafią sięgnąć po towar z wyższej półki. Strach przez utratą ciepłego gniazdka z uwłaczającą pensją i nudnym zajęciem jest silniejszy od chęci zmiany. Pośrodku zaś znajduje się cała reszta, która nie do końca wie, co dalej chce zrobić ze sobą i swoim życiem. To ja. Obecnie nie mam żadnego pomysłu, wiem tylko, że nie da się w nieskończoność siedzieć w pościeli w białe piórka.
Początek brzmiał dobrze. Agata poczuła, że to, co mówi, ma sens. Po herbacie przyszedł czas na kawę, niestety rozpuszczalną, ale za to z waniliowym mlekiem sojowym.
– Jeszcze sobie kupię wielki, wypasiony ekspres do kawy, który nawet będzie do mnie mówił – obwieściła stanowczym głosem i uniosła w górę kciuk w geście zwycięstwa.
Nalała kawy do kubka, skrzywiła się na widok pustej lodówki, wyjęła z szafki owsiane ciasteczko i znowu usiadła przy stole.
Christie wskoczyła Agacie na kolana, odwróciła się do niej cudownie miękkim pyszczkiem i spojrzała jej prosto w oczy. Coś było w tym kocie ludzkiego. Zupełnie jakby rozumiał, że czasem należy okazać wsparcie, a nawet wysłuchać tego, co mówi człowiek, nawet jeśli brzmiało to jak wykład z coachingu. Ale z całą pewnością czemuś miało służyć.
Agata pociągnęła nosem i pogłaskała Christie.
– Cieszę się, że jesteś. I że mnie wspierasz. Mówi się, że koty wszystko mają w dupie i że to my jesteśmy na ich usługach. Możliwe. Ja jednak czuję, że między nami jest jakaś równość i że traktujemy się z podobną wyrozumiałością oraz akceptacją.
Christie oblizała się, a potem zeskoczyła z kolan i skierowała w stronę miski.
– Tak – zgodziła się Agata. – Żebyś ty mogła dostać wątróbkę, ja muszę znaleźć jakieś zajęcie. To jest bardzo spójne i logiczne. I nie wymaga żadnej filozofii. Poza tym też jestem głodna.
Nie wszystko jednak, co spójne i logiczne, jest proste do wykonania. Agata ma trzydzieści jeden lat, co już wiemy, wypada zatem z rankingu młodych i długonogich dziewcząt, które chętnie się zatrudnia, nie do końca sugerując się tym, jakie mają doświadczenia. Agata nie chce jednak wracać do rodzinnego domu w niewielkiej miejscowości pod Kutnem, więc postanawia podnieść rękawicę rzuconą jej przez los i stanąć z nim do pojedynku. Zaczyna się jak zawsze – od otwarcia laptopa i poszukiwań ofert pracy, których w sieci jest całe mnóstwo i z których 90 procent odpada już na samym starcie. A jeśli chodzi o pozostałe 10 procent, to rzadko kiedy ktoś spełnia wymagane kryteria. Życiorys z pozycją „asystentka w kancelarii prawnej” oraz informacja o niedokończonych studiach prawniczych z pewnością nie otwiera żadnych drzwi. Agata jest może rezolutna i rzeczowa, bystra i skrupulatna, ale o tym nikt w ogłoszeniach nie wspomina.
– Na czym ja się właściwie znam? – odkąd przestała chodzić do biura, coraz chętniej rozmawiała ze sobą. – Na popaprańcach, kłamcach, oszustach i manipulatorach? Na facetach, którym wyjątkowo łatwo przychodzi kopnięcie kogoś w tyłek, nawet jeśli jest on zgrabny i odziany w skąpe stringi?
Agata zamknęła laptop z nieprzyjemnym poczuciem klęski. Kolejnej klęski. W zasadzie nie znalazła nic, co mogłoby dać zawodową satysfakcję oraz wystarczające zarobki osobie z jej kwalifikacjami. I to nie była dobra wiadomość dla kogoś, kto miał pustą lodówkę, bo od tygodnia nie zamówił diety pudełkowej.
Za to miała nowe louboutiny, które kupiła dokładnie dzień przed wylotem z pracy. Owszem, zaszalała i wydała ponad cztery tysiące złotych na szpilki, o których zawsze marzyła. Chciała je założyć do czarnych pończoch i pokazać się w tym stroju Jerzemu M. (banalne i oklepane, ale zawsze działa), niestety, niewiele z tego wyszło. Teraz czuła się jak skończona idiotka, która wprawdzie nie miała pracy ani kasy na koncie, za to w jej pokoju leżały czarne louboutiny i patrzyły na nią nieco wymownie.
– Cholera, nie chcę was – powiedziała stanowczym tonem. – Bo już zawsze będziecie mi przypominać moją kurzą ślepotę. Poza tym, najzwyczajniej w świecie, mnie na was nie stać.
Zalogowała się na Facebooku, szybko odnalazła grupę miłośniczek Carrie Bradshaw, zamieściła zdjęcie czarnych szpilek i poinformowała nonszalanckim wpisem, że jednak czarnych nosić nie będzie.
Leżą w kartonie i czekają na nową właścicielkę. A ja zakładam beżowe blahniki i pędzę do pracy.
Zeszła z ceną o 500 zł i o mało nie wykonała salta z radości, kiedy po piętnastu minutach zgłosiła się do niej niejaka Karina z prośbą o natychmiastowy kontakt na priv. Agata odetchnęła z ulgą.
– Dobra, sytuacja na chwilę jest opanowana, ale to nie znaczy, że na długo. Oszczędności mam wyjątkowo skromne, więc w tej sytuacji pojadę jednak do mojej małej miejscowości pod Kutnem, której nazwy nawet nie będę wymawiać, a ty pojedziesz ze mną – powiedziała Agata do Christie i przyniosła z pokoju czarny koci transporter, który – kiedy nie był używany – dorabiał jako stolik kanapowy.
Godzinę później obie były już gotowe. Agata zmieniła szary dres na czarne spodnie i biały T-shirt, Christie zaś została w swoim popielatym futerku. Wsiadły do małej, granatowej corsy – na szczęście zatankowanej do pełna – i ruszyły w stronę Wielkopolski, by tam poszukać odpowiedzi na kilka pytań, a może nawet skorzystać z porad rodziców, którzy czasem miewali rację. A już z całą pewnością mieli pełną lodówkę. Choć zaledwie parę dni wcześniej Agata przysięgłaby, że nie chce już żyć, całkiem na przekór tym myślom zaczynała być coraz bardziej głodna. Przez żołądek można widocznie dotrzeć także do złamanego serca.
Agata włączyła radio, założyła okulary przeciwsłoneczne, pociągnęła nosem i uniosła w górę kciuk.
– Będzie dobrze, Christie, zobaczysz. Po prostu mam chwilowy zjazd i marne perspektywy, ale ostatecznie mam też dwie nogi i dwie ręce – dodała, choć ją samą średnio to przekonało. Ostatecznie w Polsce żyło ponad dziewięć tysięcy bezrobotnych, którzy również mieli dwie nogi i dwie ręce. I najwyraźniej nie do końca im to pomogło.
Agata postanowiła nie myśleć o tym w ten sposób, tylko skupić się na jeździe. I ewentualnie na tym, o czym właśnie dyskutowano w radiu.
– Nigdy nie poszukuj przyczyn swoich niepowodzeń w czynnikach zewnętrznych. Jeśli coś ci nie wychodzi, to nie dlatego, że zabrakło czasu, pieniędzy czy odpowiedniego miejsca – być może należało ten problem rozwiązać inaczej. Teraz jesteś przynajmniej mądrzejsza i bogatsza o kolejne doświadczenia. Zawsze szukaj rozwiązań. Jeśli teraz nie masz czasu, być może znajdziesz go jutro. Jeśli w tej chwili nie czujesz się na siłach, spróbuj za godzinę lub dwie. Najważniejsze, żebyś widziała w tym cel. Cel jest bowiem najlepszą motywacją do działania.
– Mam cel! – zawołała Agata. – Muszę znaleźć pracę, stanąć na nogi, uniezależnić się, a potem zemścić na facecie, który doprowadził mnie do takiego stanu. To niedopuszczalne, żeby cała moja egzystencja zależała wyłącznie od czyjejś chuci. Owszem, popełniłam błąd. Nie powinnam umawiać się z szefem, a już zwłaszcza z żonatym szefem. Zachowałam się jak klasyczna idiotka, której przez moment wydawało się, że jest księżniczką. Ale dotarło, że księżniczek nie ma. Przynajmniej nie w mojej rzeczywistości. Są za to kutasy z prawniczym wykształceniem, którzy nadal bezkarnie pracują i udają wzorowych mężów. O nie, Christie, niedoczekanie! Zraniona kobieta jest gorsza od zranionej pumy. Od zranionej i głodnej.
– Nie roztrząsajmy tego, co było, nie zatracajmy się w pretensjach, że coś nam umknęło lub nie wyszło. To tylko osłabia naszą energię i powoduje, że mamy jeszcze mniejszą ochotę, aby coś zmienić. To tak jak byśmy bez przerwy dokarmiali nasz żal i niezadowolenie. Pora zmienić takie podejście – brzmiał tymczasem kojący kobiecy głos.
– A gówno! Pani pozwoli, że ja jednak będę jeszcze przez jakiś czas dokarmiać mój żal, a nawet totalny wkurw i właśnie na tym zbuduję moje osobiste imperium.
Agata nawet nie zauważyła, kiedy dotarła na miejsce i znalazła się pod domem rodziców, którzy właśnie ze zdumieniem odkryli, że niewielka, granatowa corsa wjechała z impetem na ich podwórko, potrącając na śmierć jedną z kur.
*
To był dobry rosół, nawet jeśli nieplanowany.
Agata rzuciła się na niego wygłodniała i bez wyrzutów sumienia. Zupełnie nie przeszkadzało jej, że to nie były eleganckie przegrzebki albo inna pularda w sosie z trawy cytrynowej, tylko polski tłusty rosół z makaronem. Podany w uroczej zielonej kuchni, z nieśmiertelnymi kafelkami w zielone kwiatuszki. To niewiarygodne jak drobne, sentymentalne rzeczy potrafią przywrócić człowiekowi wiarę w przyszłość. Jak ten biały talerz z niebieskim szlaczkiem. Agata prawie zachlipała ze wzruszenia.
Rodzice parzyli na nią z pewnym niepokojem, wiedzieli jednak, że nie ma nic gorszego niż zadawanie dziecku pytań. Skoro ich córka pojawiła się bez zapowiedzi i to w środku tygodnia, to najwyraźniej powód musiał być ważny. I prędzej czy później go wyjawi, a może nawet poprosi o pomoc. Na razie widać było, że jest głodna i połyka rosół mimo pietruszki, którą pani Helena, mama Agaty, nieopatrznie sypnęła do garnka.
Kura miała na imię Zofia, ale wszystkie kury miały tak właśnie na imię, co bardzo pomagało w zarządzaniu podwórkiem. Większość koleżanek tragicznie zmarłej Zofii miała spokojną pracę przy produkcji jajek. Ale czasem zdarzało się, że któraś lądowała w garnku z rosołem. Najczęściej wskutek jakiegoś dramatu.
– Jezujakiepysznecozasmak – wybełkotała Agata i dolała sobie kolejną porcję.
Nawet Christie patrzyła na nią ze zdumieniem, po raz pierwszy widząc swoją panią rzucającą się na jedzenie. Christie była arystokratką. Ona na przykład dostała miseczkę pachnącego mięsa i jadła je dostojnie oraz z godnością. Powoli przeżuwając i oblizując się ze smakiem.
Kiedy Agata w końcu skończyła jeść, wzięła głęboki oddech i spojrzała na rodziców.
– Wiem, że już nie możecie wytrzymać, więc powiem to od razu. Chwilowo jestem bez pracy – bezradnie rozłożyła ręce.
– O Jezu – pani Helena usiadła na kuchennym taborecie i podrapała się po brodzie. – Wyrzucili cię?
– Redukcja etatów, tak to się nazywa. Ale nie musicie się martwić, jestem dobra w tym, w czym jestem – wyjaśniła nieco zawile – więc na pewno coś znajdę.
Pani Helena pokiwała głową, a jej mąż, Marek, przyglądał się córce badawczo i długo. Nie lubiła tego spojrzenia, bo wwiercało jej się w głowę i nie pozwalało kłamać. Ojciec zawsze umiał ją tak podejść, że prędzej czy później wyjawiała prawdę.
– Przejdę się trochę, dawno tu nie byłam, OK? – powiedziała teraz szybko i zerwała się od stołu.
– A ja pójdę z tobą – powiedział ojciec.
No tak.
Już ją przejrzał. I już wiedziała, że tak łatwo się nie wywinie.
Najchętniej uciekłaby teraz do swojego pokoju, który ciągle tu na nią czekał, ale w końcu i tak będzie musiała porozmawiać z ojcem szczerze i od serca. On przynajmniej nie wpadnie w panikę, gorzej było z mamą, która z całą pewnością kazałaby jej natychmiast wracać do rodzinnego domu i porzucić tę obrzydliwą i niszczącą ludzi Warszawę. A tu zawsze czekała na Agatę posada w urzędzie. I co było złego w takiej pracy?
Agata z ojcem szli teraz wzdłuż piaszczystej drogi, którą burmistrz od ponad dziesięciu lat obiecał zalać asfaltem, ale ciągle coś stawało mu na przeszkodzie. Ostatnio zapewne ślub własnej córki, który kosztował tyle co ładny kawałek autostrady. Nikt tego jednak nie wiedział na sto procent, zatem nadzieje na asfalt ciągle tliły się w głowach mieszkańców.
– Mów, co się tak naprawdę stało.
Agata pociągnęła nosem.
– Naprawdę mnie zwolnili. Ale niekoniecznie z powodu redukcji etatów.
– Tylko?
– Wpakowałam się w romans z szefem… – wyszeptała, bo nagle jej samej zrobiło się ogromnie wstyd.
– I puścił cię kantem? – zapytał spokojnie ojciec.
Agata ciężko westchnęła.
– Tak, bo doszedł do wniosku, że jednak woli żonę.
– Czekaj… To on miał żonę?
– Nadal ma.
Ojciec Agaty zmarszczył czoło.
– Tato, wiem. Popełniłam błąd, moralny również. Ale on powiedział, że między nimi już dawno niczego nie ma, że się nie kochają, myślą o rozwodzie, a ja jestem jego światłem, słońcem i jutrzenką.
– Brzmi jak odcinek jednego z tych seriali, które ogląda twoja matka.
– Seriale wcale nie są złe – pociągnęła nosem Agata. – Tylko, że za bardzo w nie wierzymy. A życie okazuje się dużo bardziej popaprane.
– Nie zawsze. Przypominam ci, że Brooke z Mody na sukces wzięła ślub siedem razy, przy czym cztery razy był nieważny, a jej główna konkurentka umarła trzykrotnie, za każdym razem nie do końca. To zdecydowanie najbardziej popaprany scenariusz, o jakim słyszałem. Na dodatek wszyscy wszystkich zdradzali, nawet samych siebie.
– Fakt – zgodziła się Agata. – Ale moje życie również jest teraz kompletnie schrzanione. Zostałam bez pracy, z kredytem na głowie, Christie je drogą karmę, bo innej nie lubi, muszę opłacić wszystkie rachunki oraz benzynę za samochód i spróbować zrezygnować z diety pudełkowej.
– Czego? – nie zrozumiał ojciec.
– Nieważne. To takie żarcie, które daje ci poczucie, że jest się zdrowym, modnym i w ogóle na topie.
– Rosół matki tego nie daje?
– Nie w ten sposób.
– Masz jakiś plan?
Agata przystanęła na moment i spojrzała na ojca, zupełnie jakby zobaczyła go po raz pierwszy w życiu.
– Co jest? – zaniepokoił się.
– Tato, właśnie coś wpadło mi do głowy! Jak ty to powiedziałeś? „Na dodatek wszyscy wszystkich zdradzali, nawet samych siebie”?
– To o Modzie na sukces.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki