Czarne owce. Opowieść o kobietach wiernych sobie - Natasza Socha - ebook + audiobook

Czarne owce. Opowieść o kobietach wiernych sobie ebook

Natasza Socha

4,2

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Czarne owce są wśród nas. Buntują się, łamią stereotypy, znoszą oceniające spojrzenia. Wszystko po to, by być w zgodzie ze sobą.

Znasz jakąś? A może ta historia jest właśnie o tobie?

Dziewiętnastowieczna Warszawa. Emilia nie może się doczekać, kiedy zostanie żoną. Jednak rzeczywistość weryfikuje jej wyobrażenia o idealnym małżeństwie. Czy odważy się na rozwód w czasach, gdy taki krok niesie ze sobą olbrzymie piętno?

Połowa lat siedemdziesiątych. Iwona ucieka sprzed ołtarza. Wie, że nie będzie umiała żyć w małżeństwie, bo jej serce należy do kogoś innego. Cena miłości do drugiej kobiety w czasach PRL będzie jednak bardzo wysoka.

Czasy współczesne. Sandra również musi zmierzyć się z oczekiwaniami rodziny. Bliskim trudno zrozumieć, że nie planuje zostać matką. Czy znajdzie w sobie wystarczająco dużo siły, by pokierować własnym życiem?

Trzy kobiety, trzy historie, trzy rozczarowania i jedno pragnienie: wziąć los w swoje ręce.

Spotykamy je każdego dnia, przyjaźnimy się z nimi, razem pracujemy i często tak samo jak one nie chcemy podporządkowywać się innym. Natasza Socha po wielu rozmowach dołącza też autentyczne wyznania kobiet idących pod prąd. Historie czarnych owiec pokazują, ile może dać nam zburzenie skostniałych zasad. Choć miejscami zaboli, zapewni jedno – prawdę.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 313

Oceny
4,2 (106 ocen)
57
24
17
3
5
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
derlatkaiza

Z braku laku…

Doceniam to, że autorka porusza tematy które w polskiej literaturze raczej nie wystepują jednak płascy bohaterowie, przewidywalna fabuła i niedopracowanie (chociażby fakt, że bohaterowie z końcówki XIXw. mówią współczesnym językiem) sprawiły, że lektura tego tytułu okazała się rozczarowaniem.
00
phunwone

Nie oderwiesz się od lektury

Piękne historie, nie wiem dlaczego tak późno po nią sięgnęłam ale tak mam z książkami, na każda musi przejść odpowiednia chwila ☝️
00
Alalegnica

Nie oderwiesz się od lektury

Ciekawe podejście do tematu - możliwość poznania innego punktu widzenia na kilka spraw przedstawione w interesujący sposób. polecam
00
Czarownica2410

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo wciągająca, dająca do myślenia 🙂
00
amalkow

Nie oderwiesz się od lektury

Jak zwykle u Sochy wiele spojrzeń na ten sam obiekt.
00

Popularność




Opieka re­dak­cyjna: DO­MI­NIKA WRE­SIŁO
Re­dak­cja: AGNIESZKA OL­CZYK
Ko­rekta: ANETA TKA­CZYK, ANNA PO­INC-CHRA­BĄSZCZ, KRY­STYNA ZA­LE­SKA
Pro­jekt okładki i stron ty­tu­ło­wych: PA­WEŁ PAN­CZA­KIE­WICZ
Ilu­stra­cja na okładce: Fre­epik/https://ti­ny­url.com/5b7pe­7wt
Re­dak­tor tech­niczny: RO­BERT GĘ­BUŚ
© Co­py­ri­ght by Na­ta­sza So­cha © Co­py­ri­ght for this edi­tion by Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie, 2024
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-08-07951-5
Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie Sp. z o.o. ul. Długa 1, 31-147 Kra­ków bez­płatna li­nia te­le­fo­niczna: 800 42 10 40 księ­gar­nia in­ter­ne­towa: www.wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl e-mail: ksie­gar­nia@wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl tel. (+48 12) 619 27 70
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

ROZ­DZIAŁ 1

Czer­wiec, rok 1884

Roz­wód spra­wił, że sta­łam się czarną owcą w mo­jej ro­dzi­nie. Py­ta­nie brzmi: czy kie­dy­kol­wiek będę mo­gła stać się biała? Czu­łam i sły­sza­łam wiatr wie­jący przez dziurę w moim we­lo­nie. Zgo­dzi­łam się na ślub, po­nie­waż Sta­ni­sław był wy­jąt­kowo przy­stojny, wy­soki i do­brze ubrany. Po­do­bał mi się. By­łam za­ko­chana i w gło­wie ukła­da­łam so­bie sceny z mo­jego przy­szłego szczę­śli­wego ży­cia.

Spę­dzi­łam cztery lata w tym mał­żeń­stwie, z każ­dym ko­lej­nym dniem tra­cąc na­dzieję, że od­najdę w nim to, o czym za­wsze ma­rzy­łam. Pa­trząc wstecz, wi­dzę, że ży­łam w klatce i po­woli roz­pa­da­łam się na co­raz mniej­sze ka­wałki. Przy­lgnęła więc do mnie ety­kieta czar­nej owcy. Ale czy na­prawdę je­stem winna?

Emi­lia Gra­now­ska miała dzie­więt­na­ście lat i z wy­pie­kami na twa­rzy cze­kała na dzień, kiedy zo­sta­nie żoną. Wszystko prze­bie­gało zgod­nie z tra­dy­cją. Za­częło się od wio­sen­nego balu, który od­był się w Sali Alek­san­drow­skiej w Ra­tu­szu i był jak zwy­kle długo wy­cze­ki­wa­nym wy­da­rze­niem. Do War­szawy zje­chały zna­ko­mite rody. Pa­nie pre­zen­to­wały się w naj­now­szych kre­acjach, a pa­no­wie w ele­ganc­kich fra­kach i smo­kin­gach. Bal miał się roz­po­cząć po­lo­ne­zem, w pla­nach były także ka­dryl, walc, ko­ty­lion i obo­wiąz­kowo po­lka. Ma­zura na­to­miast tań­czono nad ra­nem.

Nic dziw­nego, że Emi­lia była pod­eks­cy­to­wana. Na wi­dok sali ba­lo­wej roz­świe­tlo­nej bla­skiem świec i krysz­ta­ło­wych ży­ran­doli aż kla­snęła w dło­nie. Dźwięki mu­zyki wy­peł­niły po­wie­trze, a pary za­wi­ro­wały w rytm walca. Po par­kie­cie su­nęły ko­biety w suk­niach z je­dwa­biu i ta­fty w pa­ste­lo­wych od­cie­niach, a męż­czyźni z dumą pre­zen­to­wali swoje lśniące mo­no­kle i bujne wąsy. Na dło­niach dam błysz­czały klej­noty – dia­menty, perły i szma­ragdy, a kre­acje bo­gato zdo­bione ko­ron­kami, fal­ban­kami i ha­ftami pod­kre­ślały smu­kłe fi­gury. At­mos­ferę do­dat­kowo pod­sy­cały dys­kretne szepty i ukrad­kowe spoj­rze­nia. Pa­no­wie ubie­gali się o względy dam, one zaś nie­win­nie ich ko­kie­to­wały.

Sta­ni­sław Ol­szań­ski zmru­żył piwne oczy i bacz­nie przy­glą­dał się Emi­lii. Nie mi­nęło dużo czasu, kiedy przed­sta­wił się jej i jej ro­dzi­nie, a na­stęp­nie po­pro­sił ro­dzi­ców dziew­czyny o zgodę na zło­że­nie wi­zyty w nie­dzielne po­po­łu­dnie. Emi­lia od razu wpa­dła mu w oko. On jej rów­nież, co zresztą szybko za­uwa­żył.

Sta­ni­sław Ol­szań­ski był nie­ziem­sko przy­stojny. Miał gę­ste kasz­ta­nowe włosy, był po­stawny i cza­ro­wał uśmie­chem. Na balu wszyst­kie panny spo­glą­dały na niego z za­chwy­tem, ale kiedy za­wie­sił na dłu­żej wzrok na Emi­lii, zro­zu­miały, że do­ko­nał już wy­boru. Ona sama po­czuła się wtedy wy­jąt­kowo. Co prawda zda­wała so­bie sprawę, że wy­róż­nia się na tle in­nych dziew­cząt, a jed­nak była dumna, że to wła­śnie ją młody Ol­szań­ski wy­ło­wił z tłumu. Emi­lia była smu­kła, dość wy­soka i miała włosy się­ga­jące pasa. Do tego zie­lone oczy, szczu­płą ta­lię i je­dwa­bi­ście gładką cerę. Mie­szanka do­prawdy ary­sto­kra­tyczna. Kiedy zo­ba­czyła Sta­ni­sława po raz pierw­szy, od razu po­my­ślała, że ide­al­nie do sie­bie pa­sują. W końcu piękne rze­czy się przy­cią­gają, po­dob­nie musi być z pięk­nymi ludźmi.

Ro­dzina Emi­lii prze­pro­wa­dziła dys­kretny wy­wiad na te­mat Sta­ni­sława, aby zo­rien­to­wać się co do jego ko­li­ga­cji, stanu po­sia­da­nia i cha­rak­teru. Oni sami mieli roz­le­głe ma­jątki ziem­skie pod War­szawą. Zaj­mo­wali się nimi wpraw­dzie wy­na­jęci do tego lu­dzie, lecz oj­ciec Emi­lii, Hen­ryk Gra­now­ski, trzy­mał nad wszyst­kim pie­czę. Nad­zo­ro­wał fi­nanse, per­so­nel i pro­duk­cję rolną, wy­cho­dząc z za­ło­że­nia, że dzięki temu nikt go nie oszuka ani nie osku­bie. Więk­szość czasu spę­dzał za­tem poza do­mem, w któ­rym rzą­dziła matka dziew­czyny, pani Zo­fia. Było więc oczy­wi­ste, że oboje chcieli wy­dać córkę za czło­wieka god­nego ich po­zy­cji.

Sta­ni­sław nada­wał się ide­al­nie. Był sy­nem wła­ści­ciela banku, wraz z ro­dziną miesz­kał w ka­mie­nicy Fu­kie­rów i po­dobno był spo­krew­niony (choć w dal­szej li­nii) z ro­dem Bra­nic­kich. Dla­tego też do­stał ze­zwo­le­nie na częst­sze wi­zyty w domu Gra­now­skich, po­cząt­kowo raz w ty­go­dniu póź­nym po­po­łu­dniem, a z cza­sem na­wet trzy razy. Za­zwy­czaj spa­ce­ro­wali wtedy z Emi­lią po ogro­dzie i roz­ma­wiali na różne te­maty, cho­ciaż gdyby pró­bo­wała so­bie przy­po­mnieć, o czym do­kład­nie, to pew­nie mia­łaby z tym trud­ność. Cały czas my­ślała tylko o tym, jak cu­dow­nie by­łoby w końcu zo­stać żoną i żyć u boku tak nie­zwy­kłego męż­czy­zny.

Po kilku ty­go­dniach Sta­ni­sław wy­raź­nie dał do zro­zu­mie­nia ojcu Emi­lii, że jest nią bar­dzo po­waż­nie za­in­te­re­so­wany, za­py­tał także, czy ma szanse na to, by panna Gra­now­ska zo­stała jego mał­żonką. Jed­no­cze­śnie dys­kret­nie zo­rien­to­wał się, jak wy­gląda sprawa po­sagu. O to nie mu­siał się jed­nak mar­twić. Ma­ją­tek Gra­now­skich był cał­kiem po­kaźny, a za­tem ich córka była na­prawdę do­brą par­tią. I to pod każ­dym wzglę­dem. Za­wsze do­sko­nale ubrana, dys­tyn­go­wana, po­tra­fiła grać na for­te­pia­nie, śpie­wać, ha­fto­wać i dys­ku­to­wać po fran­cu­sku. Sta­ni­sław cały czas ją za­tem ad­o­ro­wał i ro­bił wszystko, by zo­stała jego żoną.

– Emi­lio, naj­droż­sza. Jest pani jak naj­pięk­niej­sza róża w ogro­dzie mi­ło­ści – mó­wił na przy­kład, a ona na­tych­miast się czer­wie­niła.

Te oświad­czyny pra­wie so­bie wy­mo­dliła pod­czas so­bot­niego po­po­łu­dnia, la­tem 1880 roku. Sta­ni­sław przy­szedł wtedy (po raz pierw­szy chyba) bez za­po­wie­dzi i ucie­szył się, kiedy spo­tkał Emi­lię w ogro­dzie samą, bez asy­sty młod­szej sio­stry, która za­zwy­czaj jej to­wa­rzy­szyła.

– Mu­szę to w końcu z sie­bie wy­rzu­cić, bo dłu­żej nie wy­trzy­mam. Ale chcia­łem za­py­tać naj­pierw pannę Emi­lię, czy jest mi wza­jemna, cho­ciaż mam ci­chą na­dzieję, że od­po­wiedź może być tylko jedna.

Emi­lia się za­ru­mie­niła, a na­stęp­nie nie­śmiało ski­nęła głową. Nie chciała po­ka­zać, jak bar­dzo się cie­szy, jak ma­rzy o tym, by za­ło­żyć białą suk­nię, długi we­lon i zo­stać żoną Sta­ni­sława. Oczy­wi­ście tra­dy­cji mu­siało stać się za­dość, dla­tego Sta­ni­sław jesz­cze tego sa­mego wie­czoru po­pro­sił o rękę dziew­czyny jej ro­dzi­ców, a na­stęp­nie ją samą ofi­cjal­nie za­wo­łano do sa­lonu i za­py­tano, czy ży­czy so­bie, aby Ol­szań­ski zo­stał jej mę­żem.

Emi­lia wie­działa, że w ta­kiej sy­tu­acji prosi się o czas do na­my­słu i na na­radę z matką, ale po­sta­no­wiła nie przej­mo­wać się kon­we­nan­sami.

– Tak – od­parła szybko, a po­tem sze­roko się uśmiech­nęła, cho­ciaż na­tych­miast z po­wro­tem ścią­gnęła usta, wi­dząc su­rową twarz ro­dzi­cielki.

No tak. Nie za­cho­wała się jak trzeba. Ale nie mo­gła ina­czej, prze­cież nie ma­rzyła o ni­czym in­nym.

– W tej sy­tu­acji mu­simy ogło­sić pu­blicz­nie za­rę­czyny, żeby wszy­scy mo­gli wspól­nie z nami cie­szyć się tą wie­ścią – oznaj­miła pani Gra­now­ska.

Emi­lia po­my­ślała, że matka pew­nie już się za­sta­na­wia, czy urzą­dzić tylko przy­ję­cie za­rę­czy­nowe, czy może bal. Ten drugi byłby zde­cy­do­wa­nie bar­dziej kosz­towny, ale dzięki niemu wszy­scy mó­wi­liby o za­rę­czy­nach, a to za­wsze do­daje ro­dzi­nie splen­doru. Dla Zo­fii Gra­now­skiej miało to wiel­kie zna­cze­nie.

Kiedy rok póź­niej Emi­lia wspo­mi­nała sie­bie z tam­tego okresu, nie mo­gła uwie­rzyć, że była tak za­śle­piona i na­iwna, żeby wie­rzyć we wszystko, co mówi Sta­ni­sław, i słu­chać matki, która ra­dziła, by za­wsze zga­dzać się ze swoim mę­żem. Nie mo­gła uwie­rzyć, że tak ła­two za­chły­snęła się rolą na­rze­czo­nej, za­rę­czy­no­wym ba­lem, piękną suk­nią, pier­ścion­kiem z osa­dzo­nym w zło­cie ru­bi­nem, a także wspólną se­sją na­rze­czeń­ską u fo­to­grafa, z któ­rej zdję­cia wy­ko­rzy­stano póź­niej do za­wia­do­mień o za­rę­czy­nach.

Dziś przy­po­mniała so­bie dzień, kiedy pod­czas wi­zyty u fo­to­grafa Sta­ni­sław chwy­cił ją za ręce i spoj­rzał jej głę­boko w oczy, tak że po­czuła dresz­cze na ca­łym ciele. Do­tyk nie był przy­jemny, bo Sta­ni­sław miał spo­cone dło­nie, ale wtedy Emi­lia nie zwró­ciła na to więk­szej uwagi. Za­chwy­cała się tym, że stoi tak bli­sko, że czuje jego za­pach, może pa­trzeć w te piwne oczy. W tym wszyst­kim była taka masa eg­zal­ta­cji i na­iw­no­ści, że na samo wspo­mnie­nie krę­ciła z nie­do­wie­rza­niem głową.

– Będę cię no­sił na rę­kach. I ko­chał do końca ży­cia – de­kla­ro­wał Ol­szań­ski, a ona top­niała jak lód w słońcu.

Na ko­lej­nym balu, który od­był się w czerwcu w Bri­stolu, Sta­ni­sław nie­mal bez prze­rwy ją ad­o­ro­wał, a Emi­lia była tak dumna, że pa­trzyła na wszyst­kich z góry, cie­sząc się, że jest kró­lową wie­czoru. I że po­zo­stałe panny za­zdrosz­czą jej ta­kiego amanta. Wie­działa od matki i star­szych przy­ja­ció­łek, że przy­ję­cia są po to, by cał­ko­wi­cie ocza­ro­wać kan­dy­data na męża. Emi­lii udało się to do­sko­nale. Miała na so­bie śnież­no­białą suk­nię mocno ści­śniętą w ta­lii. Le­dwo mo­gła od­dy­chać, ale zu­peł­nie się tym nie przej­mo­wała. Do de­koltu przy­cze­piła bu­kie­cik de­li­kat­nych bia­łych kwiat­ków, które wcze­śniej do­stała od Sta­ni­sława. Swoje dłu­gie włosy po­le­ciła upiąć w kok i wy­pu­ścić po bo­kach kilka zło­tych pu­kli. Za­ło­żyła też na­szyj­nik z pe­reł i pe­reł­kowe kol­czyki, a twarz przy­pu­dro­wała na biało, żeby wy­da­wała się ala­ba­strowa. Wszy­scy pa­trzyli na nią z za­chwy­tem, a Sta­ni­sław szep­nął jej do ucha, że nie mógł le­piej tra­fić.

– Je­steś moją damą. Do końca mo­ich dni.

Lecz po­tem wy­da­rzyło się coś dziw­nego. Emi­lia zło­żyła to na karb za­zdro­ści i ludz­kiej za­wi­ści. W trak­cie po­win­szo­wań ze strony krew­nych i zna­jo­mych na­gle po­de­szła do niej ja­kaś dal­sza ku­zynka i chwy­ta­jąc ją za rękę, szep­nęła:

– Gra­tu­luję ci, ko­cha­nie. Ale na Sta­sia ra­dzę uwa­żać, bo za­wie­szają na nim oko nie tylko ko­biety. – Za­chi­cho­tała.

Emi­lia spoj­rzała na nią ze zdu­mie­niem. Chciała za­py­tać, co do­kład­nie miała na my­śli, ale ku­zynka znik­nęła gdzieś w tłu­mie. Osta­tecz­nie mach­nęła ręką i po­sta­no­wiła sku­pić się na sa­mym balu, tań­cach i gra­tu­la­cjach.

Była szczę­śliwa.

Cały okres na­rze­czeń­stwa wspo­mi­nała jako naj­pięk­niej­szy w ży­ciu. Przede wszyst­kim Sta­ni­sław mógł ją od­wie­dzać co­dzien­nie i za­wsze przy­no­sił ja­kiś po­da­ru­nek. Cza­sami było to pu­dełko pra­li­nek, in­nym ra­zem kwiaty, owoce. Raz otrzy­mała per­fumy o za­pa­chu ja­śminu, a kiedy in­dziej kol­czyki. Czy w ta­kiej sy­tu­acji czło­wiek nie może za­tra­cić się w ra­do­ści, roz­anie­le­niu i po­etycz­nych my­ślach? Za­sta­na­wiała się tylko, dla­czego Sta­ni­sław ni­gdy nie pró­bo­wał jej po­ca­ło­wać, na­wet w tych rzad­kich mo­men­tach, kiedy byli sami. Nie­długo miał od­być się ich ślub i chyba nie mu­sieli z tym cze­kać aż do ce­re­mo­nii. Po­my­ślała na­wet, czy nie po­winna go ja­koś spro­wo­ko­wać, nie chciała wszakże wy­cho­dzić na zbyt śmiałą i pewną sie­bie. Nie tak ją wy­cho­wano. Ofi­cjal­nie wolno im było cho­dzić pod rękę, Sta­ni­sław mógł po­ca­ło­wać jej dłoń, ale prze­cież nie sta­łoby się nic złego, gdyby od­wa­żył się na coś wię­cej, zwłasz­cza wtedy, kiedy nie to­wa­rzy­szyła im żadna przy­zwo­itka. Emi­lia po­sta­no­wiła nie wy­chy­lać się ze swo­imi pra­gnie­niami. Co na­gle, to po dia­ble. Zresztą ślub zbli­żał się wiel­kimi kro­kami.

A jed­nak pew­nego wie­czoru coś ją pod­ku­siło... Kiedy spa­ce­ro­wali ra­zem po ogro­dzie i wsłu­chi­wali się w świer­got pta­ków, na­gle przy­su­nęła się do Sta­ni­sława znacz­nie bli­żej, niż po­winna, tak by mógł po­czuć jej go­rący od­dech na swo­jej szyi, a na­stęp­nie spoj­rzała mu pro­sto w oczy i de­li­kat­nie ob­li­zała usta. Do­szła do wnio­sku, że skoro są sami, a ona wy­raź­nie daje mu do zro­zu­mie­nia, że li­czy na coś wię­cej niż tylko po­ca­łu­nek w rękę, Sta­ni­sław chęt­nie sko­rzy­sta z oka­zji i wresz­cie bę­dzie mo­gła po­znać smak jego ust. Lecz on ze­sztyw­niał, spoj­rzał na nią dziw­nie, a po­tem od­su­nął się na od­le­głość wy­cią­gnię­tego ra­mie­nia.

– Do­brze się pani czuje? – za­py­tał, a ona się za­czer­wie­niła i zu­peł­nie nie wie­działa, jak wy­brnąć z tej idio­tycz­nej sy­tu­acji.

– Chyba za­krę­ciło mi się w gło­wie – uchwy­ciła się jego su­ge­stii, bo cóż in­nego mo­gła po­wie­dzieć.

– Od­pro­wa­dzę pa­nią za­tem do domu i za­lecę, aby po­dali pani coś na wzmoc­nie­nie.

Emi­lia spu­ściła głowę. Nie po­trze­bo­wała żad­nych soli trzeź­wią­cych, na­pa­rów ani ziół. Chciała je­dy­nie, żeby Sta­ni­sław ją po­ca­ło­wał. Na samą myśl o tym ro­biło jej się go­rąco. Nie­długo zo­sta­nie żoną, a wtedy tego typu rze­czy będą nie tylko do­zwo­lone, ale i ko­nieczne. Mimo to czuła się tro­chę zdez­o­rien­to­wana, że jej przy­szły mąż za­re­ago­wał w tak dziwny spo­sób. Prze­cież byli po sło­wie, nie mu­siał uda­wać świę­tego.

Na­stęp­nego dnia Sta­ni­sław prze­słał jej kosz z owo­cami oraz bi­le­cik z in­for­ma­cją, że po­jawi się do­piero za dwa dni, po­nie­waż do­pa­dło go drobne prze­zię­bie­nie. Emi­lia po­my­ślała, że ce­lowo za­czął jej uni­kać. Czyżby aż tak bar­dzo znie­chę­ciła go swoim wczo­raj­szym wy­sko­kiem? Nie wie­działa, czy po­winna coś od­pi­sać na ten li­ścik, czy za­cho­wać po­wścią­gliwe mil­cze­nie, a przy ko­lej­nym spo­tka­niu uda­wać, że nic się nie stało. Zresztą może nie­po­trzeb­nie się tym przej­mo­wała, może na­prawdę uwie­rzył w to, że za­sła­bła. Przez ko­lejne dwa dni sie­działa jed­nak jak na roz­ża­rzo­nych wę­glach, cały czas pod­ry­wa­jąc się na dźwięk ko­ła­ta­nia do drzwi czy prze­jeż­dża­ją­cej do­rożki.

W końcu, w piąt­kowe po­po­łu­dnie, Sta­ni­sław zja­wił się, przy­no­sząc ogromną bom­bo­nierkę z cu­kier­kami, a także me­da­lion za­wie­szony na srebr­nym łań­cuszku. Emi­lia ucie­szyła się w du­chu i ci­chym gło­sem po­dzię­ko­wała za pre­zenty. Do­szła do wnio­sku, że le­piej uda­wać skromną i nie­śmiałą, niż za szybko zdra­dzać się ze swoim go­rą­cym ser­cem. Na wszystko przyj­dzie czas.

– Wolę, gdy spusz­cza pani wzrok na wi­dok męż­czyzn, to jest bar­dzo wdzięczne – szep­nął jej do ucha, a ona od razu zro­zu­miała, do czego na­wią­zał. Naj­wy­raź­niej wy­brała złą drogę i po­sta­no­wiła, że drugi raz nie po­pełni tego sa­mego błędu.

Matka za­wsze jej po­wta­rzała, że ko­bieta musi stać kilka kro­ków za męż­czy­zną, do­słow­nie i w prze­no­śni. Nie wy­chy­lać się, nie od­zy­wać pierw­sza, nie pro­wo­ko­wać. Emi­lia nie do końca się z tym zga­dzała. Nie była głu­pia i wi­działa, że pani Zo­fia wcale nie na­leży do szczę­śli­wych ko­biet. Cho­dziła wy­pro­sto­wana jak struna, z za­sznu­ro­wa­nymi ustami i chmur­nym spoj­rze­niem. Kiedy pod­czas ro­dzin­nych spo­tkań przy stole pró­bo­wała coś po­wie­dzieć, jej mąż nie­mal za­wsze ją uci­szał, pod­no­sząc osten­ta­cyj­nie dłoń. To ozna­czało: „Już dość, prze­stań tyle mó­wić”. Zo­fia Gra­now­ska mil­kła, ale go­łym okiem wi­dać było, że cierpi. Emi­lia pod­słu­chała kie­dyś jej roz­mowę z przy­ja­ciółką domu, Ele­onorą, któ­rej Zo­fia zwie­rzała się ze swo­ich zmar­twień. To wtedy oka­zało się, że matka Emi­lii pra­wie zo­stała starą panną i gdyby nie na­gła śmierć na­rze­czo­nej Hen­ryka Gra­now­skiego, kto wie, jak po­to­czy­łyby się jej losy. Po­dobno nie miała du­żego po­wo­dze­nia, a jej naj­więk­szym atu­tem na rynku ma­try­mo­nial­nym był ma­ją­tek ziem­ski ro­dzi­ców. Hen­ryk zaś po stra­cie uko­cha­nej po­sta­no­wił sku­pić się wy­łącz­nie na po­mna­ża­niu do­cho­dów, nie szu­ka­jąc już mi­ło­ści. Po­ślu­bił za­tem za na­mową ro­dzi­ców Zo­fię, a w za­sa­dzie jej po­sag, i po spło­dze­niu dwójki dzieci uznał, że wy­peł­nił wszyst­kie swoje obo­wiązki. Emi­lia do­sko­nale zda­wała so­bie sprawę, że w tym mał­żeń­stwie nie ma mi­ło­ści, i po­sta­no­wiła, że ona sama ni­gdy w ta­kiej sy­tu­acji się nie znaj­dzie. I że ze swoim mę­żem bę­dzie roz­ma­wiać o wszyst­kim.

Tak na­prawdę wo­la­łaby, żeby czas na­rze­czeń­stwa trwał jak naj­kró­cej, by wresz­cie mo­gła prze­stać uwa­żać na to, co mówi i robi. Te kon­we­nanse i for­mal­no­ści co­raz bar­dziej ją mę­czyły. Nie in­te­re­so­wał jej na­wet kon­trakt mał­żeń­ski. Do­sko­nale wie­działa, że nie ma żad­nych praw do dys­po­no­wa­nia po­sa­giem i że ca­łość i tak bę­dzie na­le­żała do Sta­ni­sława. Ale ja­kie to miało zna­cze­nie? Tak miało być i tyle. Jej matka rów­nież wnio­sła po­sag do związku, a ca­łym ma­jąt­kiem za­rzą­dzał oj­ciec. Na szczę­ście w końcu za­ła­twiono wszyst­kie sprawy for­malne i można było za­cząć kom­ple­to­wać wy­prawę dla panny mło­dej.

– Je­stem taka dumna, że pan Ol­szań­ski wy­brał wła­śnie cie­bie. – Zo­fia Gra­now­ska pie­czo­ło­wi­cie ukła­dała na stole rze­czy dla córki, spraw­dza­jąc, czy wszystko jest nowe, czy­ste i od­po­wied­niej ja­ko­ści.

Emi­lia otrzy­mała po­ściele, ob­rusy w róż­nych roz­mia­rach, ser­wetki, ręcz­niki, chu­s­teczki do nosa, za­stawę sto­łową, a także gar­de­robę, która mo­gła jej spo­koj­nie wy­star­czyć na naj­bliż­sze lata. Do­stała kilka ko­stiu­mów, cztery suk­nie wie­czo­rowe, dwa ele­ganc­kie po­ran­niki, fu­tro, kilka mu­fek oraz ka­pe­lu­szy, a także bie­li­znę oso­bi­stą – poń­czo­chy, pan­ta­lony, chu­s­teczki i ko­ronki. Matka po­da­ro­wała jej rów­nież ro­dzinne klej­noty, czym Emi­lia była za­chwy­cona. Cu­dow­nie było gro­ma­dzić to wszystko, do­ty­kać tych ele­ganc­kich rze­czy, a na­wet po­chwa­lić się nimi przed przy­ja­ciół­kami.

Wraz z matką zor­ga­ni­zo­wały za­tem tro­us­seau tea, tra­dy­cyjne przed­ślubne przy­ję­cie, na któ­rym Emi­lia z praw­dziwą przy­jem­no­ścią po­ka­zy­wała swoje skarby. W so­bot­nie przed­po­łu­dnie do oka­za­łej willi za­wi­tały dziew­częta z do­brych do­mów, zna­jome Emi­lii, któ­rych ro­dzice byli za­przy­jaź­nieni z Gra­now­skimi. Przy­je­chały Eliza, Ma­ria i Anna, naj­ser­decz­niej­sza przy­ja­ciółka Emi­lii, uro­cza bru­netka o nie­bie­skich oczach.

– Za­po­mnia­łam już, że u was jest tak pięk­nie! – za­wo­łała te­raz, wy­sia­da­jąc z po­wozu.

Miała ra­cję. Dom ma­je­sta­tycz­nie wzno­sił się po­śród buj­nej zie­leni ogrodu. Ele­wa­cję zdo­biły sy­me­trycz­nie roz­miesz­czone okna i pi­la­stry, a fron­ton wień­czył trój­kątny szczyt z her­bem Gra­now­skich. Przed wej­ściem usta­wiono ogromne ko­sze z kwia­tami – był to po­mysł Emi­lii, ła­ska­wie za­ak­cep­to­wany przez pa­nią Zo­fię. Przy­ję­cie roz­po­częło się od her­batki i słod­kich prze­ką­sek, a na­stęp­nie Emi­lia roz­pa­ko­wała pre­zenty od przy­ja­ció­łek i po­ka­zała im swoją wy­prawkę.

– Oj, nie wiem, czy Sta­ni­sław Ol­szań­ski lubi ta­kie fa­ta­łaszki – ro­ze­śmiała się Eliza, do­ty­ka­jąc ko­ron­ko­wych pan­ta­lo­nów.

– Co masz na my­śli? – zdzi­wiła się Emi­lia.

Dziew­czyna wzru­szyła ra­mio­nami.

– Po­dobno jest nie­czuły na ko­ronki i poń­czo­chy, ale może to tylko plotki.

– Tyle że plotki nie biorą się zni­kąd – do­rzu­ciła Ma­ria.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki