Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
28 osób interesuje się tą książką
Steffi nie mówi, ale ma dużo do powiedzenia.
Rhys nie słyszy, ale potrafi słuchać.
Łączy ich więcej, niż słowa są w stanie wyrazić.
Steffi milczała tak długo, że zaczęła się czuć całkowicie niewidzialna. Dostrzega ją jednak Rhys, nowy chłopak w szkole. Nie słyszy, a ona zna podstawy języka migowego i zostaje przydzielona przez dyrekcję do wsparcia kolegi. To, co ich połączy, okaże się czymś więcej niż wspólne spędzanie czasu i odrabianie lekcji.
Dla Rhysa nie ma znaczenia, że Steffi nie mówi. Gdy uczą się ze sobą komunikować, dziewczyna odkrywa, że ma głos i zakochuje się w jedynej osobie, przy której ma dość odwagi, by go użyć.
Książka idealna dla osób, które pokochały „11 papierowych serc” i „100 dni słońca”.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 341
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
TYTUŁ ORYGINAŁU:
A Quiet Kind of Thunder
Redaktorka prowadząca: Marta Budnik
Wydawczyni: Monika Rossiter
Redakcja: Magdalena Wołoszyn-Cępa
Korekta: Kinga Dąbrowicz
Konsultacja: Marta Demianiuk
Ilustracje w języku migowym: Josephine Spencer
Projekt okładki, grafik i wyklejki: Agata Łuksza
First published 2017 by Macmillan Children’s Books an imprint of Pan Macmillan
Copyright © Sara Barnard 2017
Copyright © 2025 for the Polish edition by Young an imprint of Wydawnictwo Kobiece Agnieszka Stankiewicz-Kierus sp.k.
Copyright © for the Polish translation by Kaja Makowska, 2025
Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.
Wydanie I
Białystok 2025
ISBN 978-83-8371-825-5
Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotował Jan Żaborowski
Millie Gerdavey znów zdradziła swojego chłopaka.
Ale nie szkodzi. Nikt nie musi wiedzieć, prawda? I nie, Millie nie powie Jackowi („Błagam!”) i nie chce być z Leo („Z tym palantem?”). To była jednorazowa sprawa. Znowu.
Wyobraźcie sobie scenę, w której się o tym dowiedziałam. Millie siedzi przyciśnięta do mnie na ławce, z chusteczką w pięści, być może już przemoczoną od łez i smarków. Szlocha i szepcze:
– Tak się cieszę, że mogę ci o tym powiedzieć.
To ładna scena, prawda? Dwie przyjaciółki dzielą się sekretami pierwszego dnia szkoły. Naturalna rzecz. Czy jest coś bardziej normalnego od dwóch dziewczyn nachylonych do siebie, szeptem zdradzających sobie tajemnice, jednej płaczącej, drugiej pocieszającej? Nic.
Och, ale widzicie tę dziewczynę siedzącą na ławce? Tę chuderlawą, trochę zgarbioną? Tę z włosami opadającymi na oczy i książką na kolanach, której tak naprawdę nie czyta?
Tak, to ja. Tamte dwie dziewczyny nie mają nic wspólnego ze mną i prowadzą głęboko osobistą rozmowę tuż przede mną, jakbym była całkowicie niewidzialna.
W którymś momencie druga dziewczyna, Jez, zerka na mnie i pyta Millie:
– Hmm, myślisz, że słyszała?
– Ona? – Millie lekceważąco odrzuca włosy. – Nie szkodzi. Nic nie powie.
– Skąd wiesz? – dopytuje Jez trochę nerwowo.
– Patrz na to – rzuca Millie, a moje serce staje. Ściskam książkę w dłoniach trochę mocniej. – Hej! Hej, Steffi!
Odejdź. Odejdź, odejdź, odejdź.
– Steffiiii – woła Millie śpiewnym głosem. – Steffi Broooons! – Przeciąga moje nazwisko tak, że jakimś cudem ma cztery sylaby. – Widzisz? – Nagle mówi normalnie. – Jest niema jak ryba.
Przynajmniej nie zdradziłam chłopaka – powiedziałabym, gdybym mogła. Ale to chyba dobrze, że teraz nie mogę, bo to byłaby beznadziejna riposta. Żeby zdradzać chłopaka, musiałabym jakiegoś mieć. A nie mam.
– Mogłaby napisać o tym w necie – ośmiela się zasugerować Jez.
Millie nagle nachyla się ku mnie.
– Brons, nie napiszesz o tym w necie, prawda?
Nagle mam wizję samej siebie siedzącej przy laptopie z maniakalnym śmiechem i wysyłającej w eter tweeta: „MILLIE GERDAVEY ZDRADZIŁA JACKA COLE’A #znowu #lol”.
– Brons. – Szturcha mnie w ramię, a ja podskakuję. – Boże! – Słyszę szyderstwo w jej głosie. – Dlaczego jesteś taka dziwna? To tylko ja. Millie. Znamy się, odkąd miałyśmy pięć lat. – To prawda, że zna mnie, odkąd miałam pięć lat, ale nadal naciska, więc ewidentnie nie zna mnie zbyt dobrze. – Pamiętasz? Nasikałaś do mojego brodzika.
To przelewa czarę goryczy. Podnoszę głowę i łypię na Millie. Słowa syczą mi na języku, a potem rozpływają się w nicość.
Szczerzy się do mnie.
– No i proszę! Wiem, że nic nie powiesz. – Puszcza do mnie oko, a ja mam ochotę ją zdzielić. Odrzuca głowę do tyłu i patrzy na Jez. – Steffi jest moją koleżanką. – Wstaje i niby przyjacielsko szturcha mnie w ramię. – Do zobaczenia później, koleżanko.
Kiedy odchodzą, wreszcie jestem sama. Pozwalam sobie bardzo cicho mruknąć:
– To ty nasikałaś do mojego brodzika, Millie.
I wtedy czuję się trochę lepiej.
Jestem na korytarzu przed ostatnią klasą, bo pan Stafford, nowy opiekun mojego rocznika, poprosił o spotkanie przed pierwszym apelem. Spodziewam się typowej gadki na rozpoczęcie szkoły, którą musiałam znosić przez ostatnie pięć lat w Windham. Nadal nie wiem, czy robią to dla mnie, czy dla siebie.
Kilka minut po odejściu Millie i Jez pan Stafford otwiera drzwi swojego gabinetu i sunie w moją stronę, szczerząc zęby. Mogę tylko przypuszczać, że ćwiczy „suń i szczerz” przed lustrem.
– Stefanie! – woła i wyciąga rękę.
Przez jedną przerażającą sekundę myślę, że przyjacielsko pociągnie mnie na nogi, ale na szczęście chce tylko uścisnąć mi dłoń. Dzięki Bogu. Uspokój się, Steffie.
Próbuję odwzajemnić uśmiech. Zaczynam mówić: „Dzień dobry, proszę pana”, ale słowa zamierają mi w ustach w połowie „dzień dobry”, kiedy zdaję sobie sprawę, że pan Stafford nie jest sam. Cholera. Byłam taka dumna, że udało mi się wykrzesać coś z siebie przy nauczycielu, już biorąc to za dobry znak na nadchodzący rok, pierwszy rok ostatniej klasy, rok, w którym mam pokazać, że potrafię robić podstawowe rzeczy takie jak mówienie przy nauczycielach. Chcę iść na studia, a według moich rodziców nie będę w stanie tego zrobić, jeśli nie potrafię nawet odezwać się w szkole.
Pan Stafford nadal szczerzy zęby.
– Stefanie, to jest Rhys. – Gestem wskazuje chłopaka, który posyła mi uśmiech.
Co tu się wyprawia? Teraz paradują przede mną z nieznajomymi, żeby wyśmiać moją niezdolność do mówienia przy obcych? Czuję znajomą dławiącą panikę kwitnącą gdzieś w żołądku. Moje policzki płoną.
Patrzę na pana Stafforda, wiedząc, że moja mina oscyluje między kopniętym szczeniaczkiem a Bambi.
– Och – wyrzuca z siebie pospiesznie. – Wszystko dobrze. Rhys jest głuchy.
Moje brwi wystrzelają w górę.
– Och! – powtarza przerażony. – Nie miałem na myśli… Chodziło mi o to, że możesz… To nie znaczy, że dobrze być… Chociaż oczywiście nie ma nic złego w byciu…
Stojący po lewej stronie pana Stafforda Rhys czeka cierpliwie. Wciąż na mnie patrzy, ale jego uśmiech nieco przygasł i chłopak wygląda na nieco zdezorientowanego. Na pewno myśli: „Kim jest ta tępa dziewczyna?”.
– Rany – mamrocze pan Stafford. – Co za początek roku. Spróbujmy jeszcze raz. Rhys… – Klepie Rhysa po ramieniu i pokazuje na mnie. Jednocześnie obraca głowę tak, by patrzeć prosto na Rhysa. – To jest Stefanie – mówi głośno. – STE-FA-NIE.
Matko boska.
Rhys wygląda na rozbawionego. Patrzy na mnie, po czym macha ręką.
– Cześć*.
Instynktownie odmachuję.
– Cześć. – Pozwalam dłoniom pokazać znajome wzory. – Mam na imię Steffi.
– Miło cię poznać. – Rhys stuka dwoma palcami w prawe ucho. – Głucha?
Kręcę głową, dotykając czubkiem palca ucha, a potem ust.
– Słysząca. – Waham się, próbując wykombinować wyjaśnienie. Mogłabym przeliterować „mutyzm wybiórczy” palcami, ale Rhys pewnie nie wie, co to znaczy, a poza tym to nie do końca się zgadza. – Nie potrafię – zaczynam, chcąc powiedzieć, że nie potrafię mówić, ale to też się nie zgadza, bo fizycznie potrafię mówić. Boże, Rhys i pan Stafford się na mnie gapią. Czuję, że twarz mi płonie. W końcu migam, trochę niemrawo: – Nie mówię. – To najgorsza odpowiedź ever.
Jednak Rhys się uśmiecha, lekko unosząc brwi, jakby mnie oceniał, a potem kiwa głową. Z ulgą odwzajemniam uśmiech.
– Wspaniale – oznajmia pan Stafford. Wygląda, jakby miał zaraz zemdleć, tak mu ulżyło. – Wspaniale. Steffi, Rhys dzisiaj zaczyna ostatnią klasę w Windham. Pomyślałem, że dobrze będzie was sobie przedstawić. Oczywiście będzie miał asystentkę do komunikacji, ale uznałem, że miło mieć koleżankę z klasy, która zna język migowy. Dzięki temu poczuje się jak w domu.
Ale jest z siebie zadowolony. Mam ochotę jednocześnie go przytulić i mu przyłożyć. Chcę mu powiedzieć, że znam tylko totalne podstawy, ale zdolność mówienia całkowicie mnie opuściła, więc tylko nerwowo oblizuję wargi i przytakuję. Mój projekt pod tytułem „w tym roku będę mówić w szkole” jak na razie mi nie idzie.
– Ja chyba też będę musiał się nauczyć, prawda, panie Gold? – Pan Stafford obraca głowę do Rhysa dopiero na koniec zdania, ewidentnie nieświadomy, że chłopakowi umknie wszystko, co powiedział wcześniej.
Mimo to Rhys wesoło przytakuje, a ja nagle czuję do niego sympatię. Musi być w porządku, skoro pozwala, żeby pan Stafford zachowywał się jak dobroduszny bufon, i nie wprawia go w zakłopotanie. Chciałabym być taka jak on, ale ja wprawiam wszystkich w zakłopotanie. Ludzie po prostu nie wiedzą, co robić z kimś, kto nie mówi.
Jestem ciekawa nowego chłopaka i w mojej głowie pojawiają się pytania. Co cię sprowadza do Windham? Czego się uczysz? Wolisz białe czy czerwone winogrona? Wolałbyś mieć włosy, które nie rosną, czy brodę, której nie można zgolić? Jaki jest twój ulubiony znak? Ale myśl o wypowiedzeniu tych słów na głos sprawia, że ściska mnie w żołądku, a mój BSL** jest co najwyżej na poziomie podstawowym. Jak widać, przy Rhysie mogę być beznadziejna w dwóch językach.
Dlatego po prostu uśmiecham się nerwowo i czekam, aż pan Stafford wypełni nieuniknioną ciszę. Co, chwała mu, robi.
– W takim razie zmykajcie na apel. Steffi, jak zamigać „apel”?
Już mam posłusznie pokazać znak, kiedy w mojej głowie znikąd rozbłyska figlarna iskierka. Obracam się do Rhysa z kamienną miną i migam: „Witaj w piekle”. Zaskoczony Rhys szczerzy zęby. O tak, nowy chłopaku. Cicha dziewczyna jest zabawna. Kto by pomyślał?
– Wspaniale, wspaniale – mówi niczego nieświadomy pan Stafford. – W takim razie chodźmy.
Uskutecznia „suń i szczerz”, a ja podążam za nim, może trochę niechętnie, z Rhysem u boku. Idziemy z kompleksu ostatniej klasy na aulę w ciszy, ale chociaż raz to nie przeze mnie, cichą, niezręczną Steffie. To oczekiwana cisza. Komfortowa. Jest miło.
W auli jest pełno uczniów, zarówno z ostatniej, jak i przedostatniej klasy. Siedzą na podłodze i na krzesłach, rozmawiają głośno i swobodnie – przychodzi im to naturalnie jak oddychanie. Czy wiedzą, jakimi są szczęściarzami? Łapię się na rozmyślaniu. Czy wiedzą? Oczywiście, że nie. Prawdopodobnie to samo myśli o mnie osoba z mukowiscydozą. Widocznie branie normalności za pewnik to rzecz ludzka.
– Moi drodzy – mówi jowialnie pan Stafford. – To aula, nie salon.
Nikt się nie rusza.
– Usiądźcie na krzesłach! – nakazuje pan Stafford, szorstki i sfrustrowany. – Po to tu stoją.
Przechodzi na przód, gestem wskazując, by Rhys podążył za nim. Przez chwilę stoję z wahaniem, a potem wślizguję się na wolne miejsce i lekko garbię plecy.
– Skoro już wszyscy siedzą – rzuca znacząco pan Stafford – zacznijmy nowy rok. Witajcie, dwie ostatnie klasy. Oczywiście większość z was wcześniej uczyła się w Windham, ale dziś dołącza do nas kilka nowych twarzy.
Czuję nagłe ukłucie, tak ostre, że prawie się zapowietrzam. To po części panika, po części samotność. Po raz pierwszy siedzę na apelu z okazji rozpoczęcia roku bez mojej najlepszej przyjaciółki. Wyciągam telefon z kieszeni i zerkam na ekran.
– Nowe twarze, podejdźcie do przodu – mówi pan Stafford.
Tem:
Jak leci?!
Prawie tęsknię za tymi paskudnymi korytarzami ;) xxxxx
Uśmiecham się do ekranu, zalana falą czułości i ulgi. Okej, Tem tu nie ma. Będzie ciężko. Ale nadal jesteśmy blisko.
Steffi:
Cholera. Tęsknię za Tobą.
WRÓĆ!!!! xxxx
– Dwanaścioro nowych uczniów!
Podnoszę wzrok i patrzę na przygarbionych, pretensjonalnie niezainteresowanych nastolatków stojących teraz obok pana Stafforda. Nikt z tego grona nie wygląda, jakby mógł zastąpić Tem. To dlatego, że na świecie nie ma drugiej takiej osoby jak Tem.
Tem:
POWIEDZ tylko słowo, Brons!
No dalej. POWIEDZ. xxx
Przesuwam wzrokiem po nowych twarzach, aż moje oczy zatrzymują się na tej jednej osobie, która patrzy na mnie. Rhys. Gdy nasze spojrzenia się spotykają, on się uśmiecha. Nie mogę się powstrzymać – odwzajemniam uśmiech.
Steffi:
NIE ŻARTUJ Z MUTYZMU MOJEGO PIERWSZEGO SAMOTNEGO DNIA W SZKOLE! TY POTWORZE! xxxx
Tem:
Jesteś wspaniała. Twój głos jest jak wartki strumień w ciepły wiosenny dzień. Nie ma na świecie nikogo bardziej tyjego niż ty. Itd. MÓW SWOJĄ PRAWDĘ, NAWET JEŚLI DRŻY CI GŁOS!!!
Nie, cofam to. Twój głos jest tak wspaniały, że chcę go zachować dla siebie. NIC NIE MÓW, Steffi. To rozkaz.
Uśmiecham się do ekranu, jakby Tem była naprzeciwko, kiedy nagle przechodzi mnie dreszcz. Powoli podnoszę wzrok, zapobiegawcze ciarki już biegną mi po plecach, a wszyscy patrzą w moją stronę. O zgrozo… wszyscy.
Panika eksploduje w mojej piersi. Iskry mkną przez krwiobieg, wzdłuż żył, aż po czubki palców. Włosy się elektryzują. Z całych sił staram się nie zwymiotować.
– Więc jeśli chcecie nauczyć się BSL, porozmawiajcie ze Stefanie – mówi diabeł wcielony, pan Stafford. A potem wskazuje na mnie palcem. Jakby się spodziewał, że wstanę i wygłoszę przemówienie. O dziwo tego nie robię.
– „Porozmawiajcie ze Stefanie”? – mamrocze ktoś i przez aulę przetacza się cichy śmiech.
– Albo po prostu porozmawiajcie ze mną – mówi Rhys. Jego głos mnie zaskakuje. Jest głęboki i lekko rozwleczony, jakby mówił z pełnymi ustami. Nie kontroluje głośności: zaczyna zbyt donośnie i kończy cicho. Uśmiecha się. – Nie gryzę.
Wcześniej wpatrzeni we mnie teraz szarpią głowy w jego stronę jak surykatki.
– To jest „cześć” – dodaje i unosi dłoń, żeby pomachać. Potem przytyka ją do piersi. – Rhys.
Ku mojemu całkowitemu zdumieniu prawie wszyscy w auli unoszą dłonie w odpowiedzi. Dwie ostatnie klasy się z nim witają, a ja jestem jednocześnie zachwycona i zazdrosna. A do tego, co dziwne, czuję się jakby zdradzona. On może mówić? To niesprawiedliwe, prawda?
– Wspaniale – komentuje pan Stafford. Jest podekscytowany. – Skoro część zapoznawcza już za nami, przejdźmy do spraw porządkowych. – Klaszcze w dłonie. Mam wrażenie, że zachowuje się tak, jak jego zdaniem powinien się zachowywać opiekun roku. – Pokój wspólny jest dla was otwarty przez cały czas, ale prosimy, żebyście dbali o czystość i porządek. Za wszelkie zniszczenia trzeba będzie zapłacić. – Czeka na śmiech, który nie nadchodzi. – Okienka możecie spędzać, jak chcecie, chociaż radzimy wykorzystać je na naukę.
Przestaję słuchać. Znów przenoszę wzrok na Rhysa, który uważnie obserwuje twarz pana Stafforda. Za każdym razem, gdy pan Stafford obraca głowę albo znika z linii wzroku Rhysa, chłopak się spina. Mam ochotę podbiec i złapać pana Stafforda, żeby krzyknąć:
– Przestań machać głową! Nie widzisz, że on próbuje czytać?
Ale nazywam się Steffi Brons i nie mówię, a co dopiero krzyczę. Poruszam się powoli, żeby ludzie mnie nie zauważali, bo bieganie w miejscach publicznych jest równie głośne jak krzyczenie. Lubię nosić swetry z długimi rękawami, które zasłaniają nadgarstki, dłonie i palce. Potulność jest moim kamuflażem, a cisza – polem siłowym.
Więc tego nie robię.
Dziesięć najgłupszych tekstów, jakie rzucają do ciebie ludzie, kiedy nie mówisz:
10. A co, gdybyś umierała albo coś?
9. A co, gdybym ja umierał(a)?
8. Będziesz mogła mówić, jeśli zamkniesz oczy?
7. Okej, a jeśli ja zamknę oczy?
6. Zapomniałaś języka w gębie?
5. Po prostu coś powiedz. Serio, cokolwiek.
4. Masz dziwny głos albo coś?
3. Po prostu napij się wina.
2. Wyluzuj.
1. Cicha jesteś!
* Kwestie migane zostały zaznaczone kursywą (przyp. tłum.).
** British Sign Language – Brytyjski Język Migowy.
Oto trzy oddzielne, ale podobne rzeczy: nieśmiałość, introwertyzm i lęk społeczny. Możesz mieć jedną, dwie albo wszystkie trzy jednocześnie. Ludzie często myślą, że wszystko to to samo, ale to nieprawda. Ekstrawertycy mogą być nieśmiali, introwertycy mogą być odważni, a lęk może uderzyć każde zwierzę społeczne.
Wiele osób jest nieśmiałych. Nieśmiałość jest normalna. Odrobina lęku jest normalna. Połącz te dwie rzeczy, dodaj jakiś błąd sygnału mózgowego – może ZAKAZ WJAZDU na nerwowej autostradzie mojego mózgu, choć nikt tak naprawdę tego nie wie – i wyjdę ja. Cicha Steffi.
Więc kim jestem? Patologicznie nieśmiałą naturalną introwertyczką z silnym lękiem społecznym. W dzieciństwie objawiało się to formą mutyzmu zwaną mutyzmem wybiórczym. Słowo „wybiórczy” czasami konfunduje ludzi, bo brzmi, jakbym miała kontrolę nad tym, kiedy mogę „wybrać” mowę, ale tak nie jest. Mutyzm wybiórczy to taki, który jest poza moją kontrolą. Mutyzm progresywny to taki, który pogarsza się w miarę dorastania.
Nie mam mutyzmu progresywnego, tak dla jasności. Jestem w stanie mówić – z trudem – w miejscach takich jak szkoła już od lat, choć ta trudność wynika raczej z lęku społecznego i nieśmiałości niż z mutyzmu. Strasznie trudno to wytłumaczyć, dlatego zazwyczaj tego nie robię. „Nie mogłam mówić, ale teraz czasami mogę, a czasami nie mogę. Nie, nie wiem dlaczego, przykro mi” to mało pouczające wyjaśnienie. A ludzie bardzo lubią wyjaśnienia.
Lubią wyjaśnienia i historie powrotu do zdrowia. Lubią oglądać Doktora House’a i wiedzieć, że nadchodzi rozwiązanie. Lubią słyszeć, że innym po prostu się poprawia. Uwielbiają historie niemych dzieci, które spotykają niesamowitego logopedę i odzyskują głos pod koniec godzinnego dokumentu. Osoby takie jak ja, które zmagają się z trudnościami przez całe dzieciństwo, żonglując różnymi diagnozami mającymi wyjaśnić ich milczenie sfrustrowanym rodzicom, które przechodzą poziom wyżej, od „mutyzmu” do „silnego lęku”, ale nadal nie mogą rozmawiać z kasjerami w sklepie ani gdziekolwiek zadzwonić, tylko wszystko komplikują. Wiecznie w szarej strefie, w pytaniu za oczami nauczycieli i przyjaciół rodziny: „Czy ona tylko udaje?”, „Wymyśliła to sobie, prawda?”. „Wymyślasz to sobie” – mówią. „To nie jest prawdziwe” – mówią. A ja myślę: „Co jest bardziej prawdziwe niż to?”. Myślę, więc jestem, prawda?
Więc nie, nie udaję, i tak, to jest prawdziwe. To prawdziwe zaburzenie, które mało ludzi zna, a co dopiero rozumie.
„O czym myślisz, Steffi? O czym myślisz?” O wszystkim, cały czas.
„Jesteś taka cicha, Steffi. Dlaczego jesteś taka cicha?” W mojej głowie jest głośno.
Jestem pewna, że każdy ma swój wewnętrzny monolog, ale wątpię, żeby wiele było tak rozwlekłych jak mój.
Więc oto jestem, szesnastoletnia i milcząca pierwszego dnia ostatniej klasy. Jak zwykle dotrwałam do lunchu bez odzywania się do nikogo. Odczuwam ulgę, ale kiedy siedzę sama przy stole na zewnątrz, dopada mnie potworne przygnębienie. To nie jest normalne spędzić cztery godziny wśród rówieśników i do nikogo się nie odezwać – i jeszcze się z tego cieszyć.
Plus obiecałam sobie, że w tym roku się wykażę. Jak na razie mi nie idzie.
Tęsknię za Tem.
Nie, nie zwalaj tego na tęsknotę za Tem. Gdyby była w pobliżu, i tak z nikim byś nie rozmawiała.
Ale…
Przerywa mi nagłe pojawienie się chłopaka, który siada na ławce naprzeciwko mnie i rzuca mi leniwy uśmiech.
– Cześć.
Patrzę na niego. Rhys mruży oczy. Przez chwilę nic się nie dzieje.
– Cześć?
Biorę się w garść i odpowiadam.
– Cześć. – Powstrzymuję się przed pytaniem, dlaczego usiadł obok mnie, bo to chyba trochę niegrzeczne, chociaż właśnie tego chciałabym się dowiedzieć. Zamiast tego migam: – Co tam?
Rhys się rozpromienia. Moja opóźniona reakcja nie zasługuje na taką radość.
– Świetnie, dzięki. Myślę… szkoła… łysy nauczyciel… komputery… BSL… tenis.
Boże, to straszne. Czuję rumieniec, który oblewa moją szyję i twarz. Nie nadążam za tym, co miga. Jest zbyt szybki, zbyt dobry, zbyt zrelaksowany. Nie mam pojęcia, co do mnie mówi. Na litość boską, dlaczego miałby mówić o tenisie? Dawaj, Steffi. Dasz radę.
Ręce Rhysa nieruchomieją, a on uśmiecha się do mnie wyczekująco. Jego szczęśliwa, pełna nadziei mina sprawia, że czuję się okropnie. To dlatego usiadł obok mnie – żeby porozmawiać bez czytania z ruchu warg i martwienia się, że przegapi coś ważnego. A ja mu to zepsułam.
Przełykam gulę paniki, którą zawsze wywołuje we mnie oczekiwanie rozmowy – jak widać nawet milczącej – i zmuszam się do uśmiechu. On nie siedzi w twojej głowie, przypominam sobie. Nie wie, że jestem w takiej rozsypce.
– Trochę wolniej? – proszę. Przewracam oczami, wskazując na siebie. – Jestem kiepska.
Szczerzy zęby.
– Cześć, kiepska.
Śmieję się, tak spontanicznie i swobodnie, że aż mnie to zaskakuje.
– Ale suchar.
Rhys wzrusza ramionami, nadal szczerząc zęby, i wygląda na absurdalnie zadowolonego, że mnie rozśmieszył. Jego ręce znów zaczynają się poruszać, tym razem ostrożniej i wolniej. Obserwuję go, próbując zrozumieć, co mówi. Tym razem wyłapuję więcej, ale to wciąż za mało, żeby prowadzić normalną rozmowę.
– Przepraszam. – Jestem sfrustrowana. – Wyszłam z wprawy.
Macha ręką w uniwersalnym geście pod tytułem „bez obaw”, po czym sięga do torby i wyjmuje notatnik. Otwiera go i przez kilka sekund coś bazgrze, a potem obraca do mnie. Stawia szybkie, energiczne wielkie litery. Nie widziałam tak wyraźnego charakteru pisma u żadnego chłopaka.
Myślę, że wszystkie szkoły są takie same. Znasz nauczyciela informatyki? Tego łysego. Jest też moim wychowawcą – zna BSL! Więc mam jeszcze jedną osobę, z którą mogę pogadać
Nic o tenisie. Chyba jestem jeszcze bardziej kiepska, niż mi się wydawało, skoro wymyśliłam „tenis” i przegapiłam „osobę”. Waham się, próbując sformułować porządną odpowiedź. Czuję się jak wtedy, kiedy musiałam zdawać egzamin ustny z francuskiego i po prostu rzucałam pojedyncze słowa w nadziei, że stworzą sensowne zdanie.
Oto co chcę powiedzieć: Do jakiej szkoły chodziłeś wcześniej? Tak, pan Green uczył mnie informatyki przez lata. Pewnie łatwiej rozmawiać z nim niż ze mną!
Oto co migam. Prawdopodobnie.
– Szkoła wcześniej? Tak, pan Green nauczyciel komputery lata. Miga lepiej. – Przerwa. – Przepraszam, jestem do niczego.
Rhys jest cierpliwy i jeśli go bawię albo frustruję, nie okazuje tego. Miga powoli, wracając do notatnika, kiedy ewidentnie go nie rozumiem. Prowadzimy patchworkową konwersację, zszywając zdania rękami i długopisem. Jestem tak skoncentrowana, że nawet nie zauważam ciszy, która zazwyczaj wisi ciężko wokół mnie. W żadnym momencie Rhys nie mówi: „Byłoby łatwiej, gdybyś po prostu mówiła”.
Ustalamy podstawy. Rhys chce zostać twórcą gier i planuje studiować informatykę. Mówi, że nie trzeba mieć dyplomu, by zostać twórcą gier – doświadczenie praktyczne jest ważniejsze – ale jego rodzice nalegają.
– Nie wierzą, że uda mi się odnieść sukces w branży gier – wyjaśnia, lecz chociaż przewraca oczami, widzę, że za bardzo ich kocha, by się irytować. – Chcą, żebym miał dyplom jako asekurację.
Mamy razem tylko jeden przedmiot – matematykę. Mówię mu, że chcę studiować behawiorystykę zwierząt. O ile dostanę się na studia.
– A czemu miałabyś się nie dostać? – pyta zdezorientowany.
Waham się, a potem próbuję to wytłumaczyć z moimi ograniczonymi umiejętnościami.
– Rodzice nie chcą, żebym szła na studia. Ich zdaniem nie dam rady.
– Z czym?
Na szczęście w tym momencie dzwoni dzwonek. Nawet gdybym mogła normalnie mówić albo gdybyśmy komunikowali się tak samo sprawnie, nie wiem, czy potrafiłabym wyjaśnić całą tę sprawę z rodzicami i uczelnią. Z tym, że nie zgadzają się w żadnej kwestii oprócz mojej przyszłości, która – przepraszam bardzo – nie powinna zależeć od nich. Z tym że ich zdaniem skoro nie mówię, nie poradzę sobie na studiach. Z tym że to jest rok, w którym muszę udowodnić im, że dam radę.
Rhys wstaje, zbiera książki i zgniata puste opakowanie po kanapce. Jedną ręką macha na pożegnanie.
Uśmiecham się i bezgłośnie mówię „cześć”. Robi mi się miło na myśl, że dla niego równie dobrze mogłam powiedzieć to na głos.
– Cześć, Stefanie – mówi ochrypłym głosem. Jego słowa są jak konfetti, lekkie i miękkie w powietrzu między nami.
– Steffi – odpowiadam, zaskakując samą siebie.
Udaje, że uchyla wyimaginowany kapelusz, czym mnie rozbawia.
– Steffi – powtarza. Ma najbardziej przyjazny uśmiech, jaki kiedykolwiek widziałam. Macha ponownie, po czym odwraca się i odchodzi.
Ostatni dzwonek dnia w szkole to mój ulubiony dźwięk na świecie. Może i chodzę do ostatniej klasy, ale to się nie zmieniło. Wstaję z ławki i zmierzam do drzwi, zanim jeszcze dzwonek skończy dzwonić.
– Dostałaś rozdziały, Steffi? – woła do mnie pani Baxter. Uczy mnie już trzeci raz, odkąd poznałyśmy się w siódmej klasie, więc zamiast odpowiadać, pokazuję jej kciuk do góry, bo wiem, że nie będzie miała nic przeciwko.
Gdy tylko mijam bramę szkoły, czuję, jak moje ramiona, mięśnie i kości się rozluźniają. Witaj, wolności. Słodka, słodka wolności.
I, co najlepsze, słyszę:
– Cześć!
Tem. Moja ulubiona osoba na świecie stoi przy bramie z dwoma kubkami ze Starbucksa w jednej ręce i papierową torbą w drugiej. September Samatar, najlepsza z najlepszych.
Otwieram usta, ale nie wychodzi z nich żaden dźwięk. Stres tego dnia odebrał mi głos i wiem, że mogę tylko czekać, aż wróci. Tem uśmiecha się do mnie ze zrozumieniem i kiwa podbródkiem na drogę. Przytakuję i ruszamy.
– Niezły outfit – mówi, spoglądając na mnie z ukosa. Mam na sobie ciemne dżinsy, zwykłą czarną koszulkę i botki. – Widzę, że poszłaś w styl „bohaterka czwartego planu”. Podobno bardzo modny. Idealny dla osób, które nie chcą wyróżniać się w tłumie.
Uśmiecham się mimo woli, nawet gdy wyciągam rękę i pstrykam w jeden z jej czarnych loków. To właśnie robi Tem. Wypełnia moją ciszę.
– Przyniosłam słodkości – kontynuuje, kiedy zbliżamy się do rogu ulicy.
Tłum chłopaków z dziesiątej klasy przebiega obok, potrącając nas po drodze.
– Hej, laska! – woła jeden z nich do Tem, wypychając krocze w jej kierunku. Tem wybucha śmiechem. Chłopak przez sekundę jest zdruzgotany, ale prostuje plecy, rozluźnia ramiona i ucieka, pokazując nam dwa środkowe palce na pożegnanie.
– Świetna partia – rzuca Tem beznamiętnie. – Któregoś dnia uszczęśliwi jakąś dziewczynę. Na trzydzieści sekund.
Ma na sobie czarną bawełnianą sukienkę z krótkimi rękawami i jakimś złotym haftem u rąbka, sandały z koralikami i bransoletki. Rozumiem, dlaczego chłopak z dziesiątej klasy mógłby ją nazwać laską. Ja nazwałabym ją po prostu Tem.
Przechodzimy przez ulicę i skręcamy w jedną z alejek, oddalając się od mundurków i hałasu.
– O rany – mówię i czuję się wspaniale. Dźwięk dobywa się z moich ust, moja szczęka się porusza, jakby wykonywała ćwiczenia po raz pierwszy tego dnia. Wypuszczam powietrze i się uśmiecham. – Cześć, Tem.
Odwzajemnia uśmiech, nachyla się i całuje mnie w policzek.
– Cześć, Steffi!
Tem i ja jesteśmy najlepszymi przyjaciółkami od maleńkości. W zasadzie zdecydowała o tym za nas moja mama, co było chyba najlepszą decyzją w jej życiu, zwłaszcza dla mnie. Mama pracowała wtedy dla Rady do Spraw Uchodźców, gdzie poznała Eblę, mamę Tem. Kiedy dowiedziała się, że Ebla ma córkę w moim wieku, zasugerowała, żebyśmy się spotkały. I spotkałyśmy się.
Przez następne kilka lat – w których wydarzyły się takie rzeczy jak rozwód i ponowne małżeństwa moich rodziców, moje nagłe, całkowite zamilknięcie, śmierć Clarka i wiele innych – związałyśmy się ze sobą tak mocno, jakby każda była częścią drugiej. Steftember, tak nazywał nas mój tata. W zamęcie i zagmatwaniu życia Tem i ja zawsze miałyśmy siebie.
– Opowiadaj wszystko – prosi Tem, prowadząc mnie na plac zabaw dla dzieci, opustoszały jak zawsze. Zajmuje swoje stałe miejsce na środku karuzeli, stawia dwa kubki przed sobą i otwiera papierową torbę. Wyciąga jakieś ciastko, dzieli je na dwa kawałki i rzuca mi uśmiech.
– Millie Gerdavey znowu zdradziła Jacka Cole’a – zaczynam. Biorę łyk napoju i się uśmiecham. Przyniosła mi karmelową mochę. Z cukrem i podwójnym espresso. Musi się o mnie martwić.
– Dobrze dla niej – stwierdza Tem z wzruszeniem ramion. – A coś ciekawego?
Śmieję się. Tem jest praktycznie odporna na plotki. To jej największa zaleta i jednocześnie największa wada.
– W sumie nie.
– Niemożliwe! – Mina jej rzednie. – Te wszystkie lata patrzenia na ludzi z ostatniej klasy i zazdroszczenia im, a ty mi mówisz, że to nic ciekawego?
– Bo to prawda. Nic się nie zmieniło oprócz tego, że nie musimy nosić mundurków. To oczywiście plus. Ale i tak. Dzisiaj były głównie rzeczy organizacyjne. Plany lekcji, listy lektur i takie tam.
– Ile słów wypowiedziałaś?
Zastanawiam się.
– Mniej niż dwadzieścia, więcej niż dziesięć.
– Hmmm. – Tem mruży oczy. – To chyba nieźle jak na pierwszy dzień beze mnie. Myślałam, że wypowiesz ich mniej. Albo w ogóle zero.
– Poznałam chłopaka – mówię.
Natychmiast skupia na mnie całą uwagę. Przysięgam, że jej ciało się napina.
– Co?
– Poznałam chłopaka – powtarzam, żeby ją zirytować.
– Stefanie! – Macha rękami. – Opowiadaj mi wszystko. I mówię poważnie, wszystko. Natychmiast. I, Boże, mam nadzieję, że część z tych mniej niż dwudziestu, więcej niż dziesięciu słów wypowiedziałaś do niego.
– Właściwie to nie – odpowiadam, ciesząc się tym, że choć raz to ja mogę ją ponakręcać. – Całkowicie milczałam. On też. – Zastanawiam się, po czym dodaję: – Prawie.
Marszczy czoło, jakby próbowała zajrzeć do mojego umysłu. W końcu podejrzliwie pyta:
– Ale go poznałaś?
– Jest głuchy – wyjaśniam, a ona się rozluźnia.
– Och. – W jej oczach pojawia się zrozumienie. – Fajnie! Więc migaliście? To super, Steffi. Zawsze uważałam, że powinnaś była zostać przy miganiu.
Ignoruję to, bo cała ta debata pod tytułem „czy Steffi powinna migać, czy nie” była wystarczająco zła za pierwszym razem, i biorę gryza ciastka. To jakaś dziwna hybryda pączka z ciastkiem jabłkowym i smakuje jak szczęście.
– Ma na imię Rhys – mówię. – Pan Stafford nas sobie przedstawił, bo trochę znam BSL.
– To ma sens. Więc jaki on jest? Wiesz, że chcę szczegółów.
– Miły. Przyjazny. Naprawdę bardzo przyjazny.
– Mam na myśli wizualnie – precyzuje Tem, machając ręką. – To oczywiste.
Uśmiecham się.
– Miły też dla oka.
– Daj mi jakiś punkt zaczepienia! Oczy? Zęby? Włosy?
– Brązowe oczy. Krótkie włosy. Bardzo ładne zęby. – Myślę o Rhysie uśmiechającym się do mnie przy stole. – Ma jasnobrązową skórę. Chyba jest niebiały.
– Podoba mi się – stwierdza Tem. – Popieram to.
Uśmiecham się.
– Nie musisz niczego popierać. To tylko nowy chłopak w szkole.
– Jaaasne – rzuca Tem. – A ty „tylko” chciałaś mi o nim opowiedzieć. I go opisać. I robić maślane oczy.
– Nie robiłam maślanych oczu!
Unosi jedną idealną brew i upija łyk ze swojego kubka z zadowolonym uśmieszkiem.
– Powinnam dać ci misję, żebyś go pocałowała. Masz czas do… Nocy Guya Fawkesa.
Śmieję się, na wpół rozbawiona, na wpół spanikowana.
– Tem, dosłownie dzisiaj go poznałam. Jeszcze się nawet nie przyjaźnimy. Zwolnij.
– Dlaczego miałabym zwalniać? – pyta, kręcąc głową. – I dlaczego przystojny młodzieniec miałby nie chcieć cię pocałować? To jest pytanie, które powinnaś sobie zadać.
Otwieram usta, a ona wyciąga rękę, by je zasłonić.
– To było pytanie retoryczne, Brons. Nie prosiłam o listę.
Czekam, aż zabierze rękę, i dopiero odpowiadam.
– Chłopacy lubią całować dziewczyny, które potrafią mówić.
– To ewidentnie nieprawda. Widziałaś Małą syrenkę. Jest o tym cała piosenka.
Przewracam oczami.
– Ta piosenka próbuje nakłonić ich do pocałunku, ale się nie udaje.
– Nieważne. – Macha ręką. – Chodzi o to, że fiksujesz się na punkcie jednego drobnego szczegółu. Mało mówisz. I co z tego? Możesz mówić rękami. – Jej wargi rozciągają się w figlarnym uśmiechu. – Mówić rękami. – Unosi dłonie do twarzy i odgrywa pantomimę całowania, z zamkniętymi oczami i otwartymi ustami. Prawdopodobnie ma to symbolizować jakiś język migowy związany z całowaniem w wykonaniu osoby, która nigdy w życiu nie mówiła żadnym językiem migowym.
– Przestań – proszę, śmiejąc się wbrew sobie.
– Dobra, dobra. Chcesz iść pobiegać dziś wieczorem? – Uśmiecha się. – Obiecuję, że będę biegła wolno.
– Jak wolno? – pytam podejrzliwie.
Tem jest biegaczką. Technicznie na długie dystanse, ale ma zwyczaj dawania mi fałszywego poczucia bezpieczeństwa i truchtania powoli przez pół minuty, żeby zaraz pomknąć sprintem w dal tylko dlatego, że może.
– To będzie przebieżka – obiecuje. – Nawet się nie spocisz.
– Kuszące – mówię (nie jestem biegaczką) – ale nie mogę. Jestem u taty.
– Och. Szybko poszło.
Uśmiecham się.
– Moje lato się skończyło. Wczoraj wieczorem przeniosłam swoje rzeczy.
Mimo że się rozwiedli i są po ślubach z nowymi partnerami, moi rodzice mieszkają w tym samym mieście, dla mojego dobra. Tak się umówili wiele lat temu, żebym mogła mieszkać u nich na przemian, ale nie musiała zmieniać szkół albo jeździć trzema różnymi autobusami z rana. Mieszkają po przeciwnych stronach miasta – Windham znajduje się praktycznie pośrodku, co jest wygodne – a ja przemieszczam się między nimi. Odkąd poszłam do liceum, spędzam semestr z tatą, a wakacje i święta z mamą.
Główną wadą tego wszystkiego, przynajmniej w semestrze, jest to, że Tem mieszka dwie minuty spacerem od mojej mamy i dziesięć minut jazdy samochodem od mojego taty, więc trudniej nam się widywać.
– I tak mogę wpaść – sugeruje Tem. – Nie mam nic przeciwko.
Kręcę głową.
– Może w ten weekend, ale nie dzisiaj. Jestem zmęczona i obiecałam tacie, że zrobię kolację.
Wzdycha.
– W porządku. Ale twoja strata.
– Zadzwoń do mnie wieczorem, dobrze? – proszę. – Będzie tak, jakbym tam była.
Unosi kąciki ust.
– Już samo to, że słyszę twój głos, jest wystarczająco dziwne, a co dopiero, gdybym w tym czasie cię nie widziała.
Łypię na nią.
– Żadnych żartów z mutyzmu mojego pierwszego dnia po powrocie! Obiecałaś.
– Nic nie obiecywałam. Poprosiłaś mnie, a ja rzuciłam żart o pingwinach.
Przewracam oczami.
– Jesteś niemożliwa.
– Jestem wspaniała. – Tem wyrzuca ramiona w powietrze i się uśmiecha. Wygląda tak absurdalnie, że muszę się roześmiać.
Tak naprawdę chcę powiedzieć, że bez względu na to, jak trudno jest być dziewczyną, która nic nie mówi, dziewczyną, która siedzi w kącie i odpowiada wzruszeniem ramion, mam Tem. A jeśli na świecie jest tylko jedna osoba, z którą mogę porozmawiać, wybiorę ją za każdym razem.
Pięć najgorszych momentów na niemówienie
5) Kiedy musisz iść do toalety
Mam sześć lat. Tem jest w domu z podejrzeniem świnki (okaże się, że to grypa). Nawiguję mój cichy dzień samotnie, bez zaufanej tłumaczki, która poświęca tyle uwagi moim potrzebom, co swoim. Wszystko jest w porządku, dopóki nie zdaję sobie sprawy, że muszę siku. Nie mogę tego powiedzieć. Nie mogę nawet podnieść ręki, by wskazać na drzwi. Siedzę sztywno, wgapiona w kartę ćwiczeń. Sikam w majtki. „Fuuuuj” – woła cała klasa w zachwycie.
4) Kiedy krwawisz
Mam osiem lat. Jesteśmy na wycieczce szkolnej na rodzinnej farmie. Zostaliśmy podzieleni na mniejsze grupy – ja trafiłam do Kwaczących kaczuszek, Tem do Gęgających gąsek. Zahaczam ręką o ogrodzenie z drutu kolczastego i wyrywam imponującą dziurę w kłębie kciuka. Zastanawiam się, jak powiedzieć to naszej przewodniczce – Julie – bez robienia zamieszania, i ostatecznie przyciskam dłoń do piersi przez następne dwadzieścia minut, aż Julie wesoło pyta, co tam chowam. Pokazuję jej rękę, teraz zakrwawioną i poszarpaną, a ona krzyczy, cofa się i mdleje.
3) Kiedy potrzebujesz nowego ołówka
Jedenaście lat. Egzamin SAT. Od dziesięciu minut piszę egzamin z matematyki, a końcówka mojego ołówka się odłamuje i toczy po podłodze. Wiem, że powinnam podnieść rękę i poprosić o zapasowy, wiem, że moja nauczycielka, pani Kapsalis, da mi jeszcze jeden, jeśli tylko poproszę. Ale nie tylko moje usta zastygły – kończyny mi zesztywniały, nadgarstki swędzą od ostrej krawędzi ławki, dłoń zaciska się na ołówku. Siedzę spanikowana przez dwadzieścia minut, aż pani Kapsalis, która przechadza się między ławkami, żebyśmy nie ściągali, w końcu zauważa. Wydaje z siebie jęk skrzyżowany z przerażonym sapnięciem i nachyla się nade mną.
– Steffi! – szepcze, mimo że nie powinna z nami rozmawiać podczas egzaminu. – Musisz odpowiedzieć na pytania.
Rozluźniam palce i złamany ołówek spada na ławkę. Dostaję nowy ołówek piętnaście minut przed końcem egzaminu. Nie muszę mówić, że nie kończę z najlepszym wynikiem.
2) Kiedy wyglądasz trochę podejrzanie
Dwanaście lat. Tem i ja spędzamy sobotnie popołudnie, włócząc się po mieście. Jesteśmy w sklepie, który sprzedaje wszystko, od ubrań, przez pamiątki, po poduszki. Tem przymierza sukienkę vintage na bal, a ja stoję w rogu, oglądając półkę ze świecami. Właścicielka sklepu nagle staje nade mną i groźnie uprzejmym tonem pyta, co ja wyprawiam. Patrzę na nią równie zdezorientowana, co spanikowana. To mogła być prosta wymiana zdań, gdybym powiedziała, że tylko oglądam, ale ona coraz bardziej się irytuje, a ja coraz bardziej zastygam. Moje żarliwe kręcenie głową nie wystarczy, by przekonać ją, że niczego nie kradnę. Grozi, że zadzwoni na policję, kiedy Tem wypada z przymierzalni w sukience w groszki i woła: „Powiedz mi, jaka jestem piękna!”. Wtedy nas dostrzega, w niecałą sekundę orientuje się w sytuacji i pędzi, żeby wszystko załagodzić.
1) Kiedy twoja najlepsza przyjaciółka cię potrzebuje
Trzynaście lat. Jestem na stadionie i oglądam, jak Tem biegnie na osiemset metrów w finale mistrzostw hrabstwa. Wygrywa wyścig i tryska energią, skacze po całej bieżni, przytula mnie, puszcza, podskakuje, robi gwiazdy. Pierwszy raz zwyciężyła w wyścigu hrabstwa. Właśnie odebrała medal i stoi w tłumie, promiennie się uśmiechając. Wtedy kobieta, matka jednej z konkurentek Tem, mówi do kogoś – do dziś nie wiem do kogo – „Nie powinni pozwalać startować takim jak oni. Wszyscy wiedzą, że mają przewagę dzięki swoim genom. To nie fair wobec naszych dziewczynek”.
Przez chwilę nie rozumiem nawet, o co jej chodzi, ale kiedy Tem nagle rzednie mina, wszystko pojmuję. Tu nie ma żadnego ukrytego znaczenia, żadnego hojnego wytłumaczenia ani kontekstu. Ta kobieta zwyczajnie jest rasistką i obraża moją kochaną Tem, prosto w twarz. I oto on: najbardziej haniebny moment w moim życiu. Bo nie mówię ani słowa. Tylko stoję, nawet kiedy widzę światło gasnące w oczach Tem, nawet kiedy rzuca mi tylko przelotne spojrzenie, choć przez większość czasu nie spuszcza ze mnie czujnego oka. Nikt inny też nic nie mówi, ale wiem, że moje milczenie jest najgorsze. Jest niewybaczalne.
Później, kiedy próbuję przeprosić – niezręcznie i nieumiejętnie – Tem mnie zbywa, mówi, że rozumie, że czasem słowa po prostu do mnie nie przychodzą, że wie, że powiedziałabym coś, gdybym mogła.
Więc sprawa wygląda tak: to najgorszy moment na niemówienie, ale w pewien sposób ratuje nas obie. Bo nigdy nie musiała się dowiedzieć, czy byłabym dość odważna, by się za nią wstawić. I ja też nie.
Oto ważna rzecz, którą powinniście wiedzieć: latem zaczęłam brać. Nie narkotyki. Leki. Na receptę.
Po części dlatego, że to ma być mój przełomowy rok, ale – szczerze mówiąc – powinnam była zrobić to już dawno. Od małego moi rodzice i lekarka dyskutowali o tym, czy powinnam brać leki na mój lęk i, co za tym idzie, mój mutyzm. Dlaczego nie byłam częścią tych dyskusji? – zapytacie. Doskonałe pytanie. Dajcie mi znać, jak się dowiecie. Sprawa z SSRI – selektywnymi inhibitorami wychwytu zwrotnego serotoniny, czyli lekami, które biorę – jest taka, że nie powinny być przyjmowane przez „dzieci”, co w zasadzie oznacza każdą osobę poniżej osiemnastego roku życia.
W moim przypadku zgodziliśmy się, że szesnaście lat to odpowiedni wiek, i w dniu moich urodzin w zeszłym roku odbyłam serię sesji z nową terapeutką, podczas których opracowałyśmy plan leczenia i codwutygodniowe sesje terapii poznawczo-behawioralnej (CBT). Tak jak wspomniałam, zaczęłam pierwszy etap przyjmowania fluoksetyny latem – właściwie to trzy tygodnie temu. Jak na razie jedyne, czym mogę się pochwalić, to ból zębów (rzadki efekt uboczny, więc oczywiście, że padło na mnie) i okropny niepokój. Pierwsze efekty mogą pojawić się po sześciu tygodniach. Sześciu tygodniach! Więc przede mną jeszcze długa droga.
To dziwne. Niektórzy mówią, że SSRI odmieniają życie – jakby uniosła się mgła. Inni, że nie robią różnicy i lęk pozostaje, a w niektórych przypadkach nawet się pogarsza. Do której grupy trafię, to się okaże. Oby do tej szczęśliwej. Boże, mam nadzieję.
– To nie są magiczne pigułki – ostrzegł tata. – To nie będzie cudowne lekarstwo. Wiesz o tym, Stef-Stef?
Oczywiście, że wiem. Ale nadal mogę mieć nadzieję.
Wyobrażam sobie, że idę do supermarketu i bez zastanowienia kupuję butelkę mleka. Marzę o rozmowie z asystentką w banku. Liczę, że przetrwam sobotę w mieście bez ataku paniki. Dla większości to małe rzeczy, ale strach przed nimi zajmuje cały mój świat.
Kiedy wracam do domu po pierwszym dniu ostatniej klasy, tata wciąż ma na sobie garnitur, choć poluzował krawat i zrzucił marynarkę. Je nektarynkę nad zlewem. Tata jest urzędnikiem państwowym, co oznacza, że przebywa z politykami przez cały czas, ale musi pozostawać apolityczny. Jest dyplomatyczny, łagodny i najmilszy na świecie.
– Stef-Stef – mówi. Wrzuca pestkę do pojemnika na kompost i wyciera ręce w ręcznik papierowy. – Jak minął pierwszy dzień?
– Całkiem dobrze – odpowiadam, klękając, by przywitać się z moją pięcioletnią owczarką niemiecką, Ritą, która przyczłapała do kuchni. Siada i paca ogonem o podłogę. – Ale tęsknię za Tem.
Uśmiecha się.
– To zrozumiałe. Zaprzyjaźniłaś się z kimś?
– Nie bardzo. To w zasadzie te same dzieciaki, z którymi chodzę do szkoły od lat, tato.
– Wiem, ale teraz, kiedy Tem odeszła, to dobry moment, żeby ponownie rozważyć stare znajomości. – Wyciąga rękę i głaszcze Ritę po głowie. – Bardzo bym się martwił, gdybyś planowała spędzić cały rok sama. Zwłaszcza po tym, o czym rozmawialiśmy.
– Poznałam kogoś – wyrzucam z siebie szybko z nadzieją, że uniknę tego, do czego tata zmierza, i w duchu przepraszam Rhysa Golda za wykorzystanie go w roli rozpraszacza. – Opiekun rocznika przedstawił mi nowego chłopaka, który jest głuchy, bo znam język migowy.
Tata się rozpromienia.
– Wspaniale! – woła i brzmi zupełnie jak pan Stafford, co mnie rozśmiesza. – Pewnie trochę wyszłaś z wprawy po tylu latach. Zajrzę na strych i poszukam tych starych książek. Wiedziałem, że któregoś dnia będę zadowolony, że ich nie wyrzuciłem.
– Nie trzeba – zaczynam, ale on już rusza.
– W dzisiejszych czasach na pewno istnieją świetne internetowe platformy edukacyjne do nauki BSL. Pamiętam, że wtedy wszystkie wydawały się nieco prymitywne. Poszukaj i daj mi znać, gdybyś musiała się na coś zapisać albo zapłacić, na pewno będzie warto. Może ja też co nieco sobie odświeżę.
– Tato…
– Lucy się ucieszy! Może nasza czwórka pouczy się razem, tak jak wtedy.
– Trójka.
– Co? – Nadal się uśmiecha, a ja nie chcę mu tego robić.
– Trójka, tato. Jest nas trójka.
Zapada cisza. Patrzymy na siebie. Widzę, jak jego uśmiech gaśnie, a na twarzy maluje się ból.
Tata odchrząkuje.
– Tak, tak. Jest nas trójka. Może nasza trójka pouczy się razem. – Odwraca się ode mnie i podnosi kopertę ze stosu poczty. – Zamówiłem pizzę, powinna być za dwadzieścia minut. Wziąłem ci garden supreme.
– Super – mówię. – Zawołaj mnie, jak będzie, okej?
Minęły trzy lata, odkąd zmarł mój przybrany brat, ale to wciąż się dzieje. Minęły trzy lata, a ja nadal nie wiem, jak to naprawić.
Z tatą jemy kolację i rozmawiamy, jakby nic się nie stało. Nie zadaje więcej pytań o nowe przyjaźnie, a ja czuję się winna, ale też mi ulżyło. Moja macocha, Lucy, schodzi do salonu, żeby usiąść z nami i porozmawiać o ostatniej klasie, ale nie pyta mnie, czy mówiłam. Nie ma makijażu i wygląda na zmęczoną.
Przebiegam w myślach wszystkie możliwe Clarkowe daty, o których mogłam zapomnieć, ale nic nie znajduję. Czwarta rocznica jego śmierci będzie dopiero w czerwcu, urodziny miał w styczniu. Stwierdzam, że to po prostu zły dzień. Wszystkie takie mamy, bo żałoby nie obchodzi, ile minęło lat. Przed śmiercią Clarka Lucy była zadbaną, poukładaną osobą, która malowała się na obiad z rodziną, ale ta gracja zniknęła, może na zawsze. Jakby śmierć Clarka zabrała też dużą część Lucy.
W rodzinie mojego taty – teraz liczącej już tylko nas troje, malutkiej, nieco chwiejnej jednostce – rozmawiamy o zdrowiu psychicznym, dlatego wiem, że Lucy ma depresję, a konkretnie rodzaj depresji zwany „zespołem przewlekłej żałoby”. To dziwne – mimo całego tego nacisku na zrozumienie „powodu” problemu psychicznego (ludzie zawsze mówili, jakby mój mutyzm wybiórczy dało się całkowicie wyleczyć, gdybyśmy tylko wiedzieli, co go spowodowało), w przypadku Lucy, kiedy powód jest tak oczywisty, ta wiedza wcale nie pomaga. Smutek Lucy był tak wszechogarniający, a ona tak się w nim zatraciła, że znajomość przyczyny nie miała znaczenia. Znajomość przyczyny nie dała nam lekarstwa. Lucy musiała polegać na swojej metodzie, którą nazwała CPR: czas, płacz, rozmowa. („Tylko to ostatecznie pomaga”).
Ironia polega na tym, że ludzie, których spotykam teraz, zawsze przypisują mój lęk i trudności w komunikacji śmierci Clarka, jakbym została zdiagnozowana w wieku czternastu lat, a nie pięciu. Część mnie chce powiedzieć: „Czy tak byłoby lepiej? Czy tak byłoby łatwiej, gdybym mogła wskazać na coś tak oczywistego, żeby się wytłumaczyć? Czy bardziej mi byście współczuli, gdyby mój mutyzm był powiązany z czymś tak katastrofalnym jak śmierć?”.
Śmierć Clarka to najgorsza rzecz, jaka mi się przytrafiła, ale żyłam z mutyzmem wybiórczym na długo przed nią. Może zmieniła niektóre szczegóły mojego lęku – bardziej boję się samochodów i śmierci ogółem – ale go nie stworzyła. Czasami takie rzeczy jak wypadki samochodowe i zła pogoda po prostu się zdarzają. I może to jest najstraszniejsza rzecz ze wszystkich.
Znaki BSL, które warto znać
Cześć/Proszę/Dziękuję
Niezbędne podstawy. Cześć – machasz ręką. Proszę i dziękuję wyglądają tak samo – rękę wiodącą trzymasz pionowo i płasko, palcami dotykasz podbródka, przesuwasz dłoń w dół i na bok. Wypowiedz słowo dla jasności.
Alfabet
Jeśli potrafisz literować palcami, możesz powiedzieć wszystko. Po prostu… powoli.
Mama/tata
Litera M (mother) i F (father) stuknięta dwukrotnie.
Brat
Pocierasz dwie pięści knykciami do siebie.
Siostra
Zginasz palec wskazujący ręki wiodącej do przodu, przykładasz do nosa i stukasz dwukrotnie.
Przybrany/przybrana (jak przyrodni brat, przybrana matka, itp.)
Splatasz dwa małe palce (S literowane palcami), a potem migasz znak oznaczający brata, matkę itp.
Przyrodni/przyrodnia (jak przyrodnia siostra)
Rękę wiodącą trzymasz płasko, drugą jakby tniesz wiodącą na pół, a potem migasz znak oznaczający siostrę.
Siad (przydatne, jeśli masz psa)
Wyciągasz obie pięści i przesuwasz w dół jednym ruchem.
Kocham cię
Wskazujesz na siebie. Kładziesz obie dłonie na sercu. Wskazujesz osobę, którą kochasz.
Dalsza część w wersji pełnej