Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Komisarz Kruk musi rozwikłać pętlę kłamstw i sekretów, by rozwiązać sprawę zaginionego nastolatka.
Trwają poszukiwania zaginionego ucznia liceum. Wygląda na to, że chłopak uciekł z domu, ale policja sprawdza też inne możliwości. W sprawę przypadkiem angażuje się komisarz Sławomir Kruk.
Ojciec zaginionego twierdzi, że chłopak został pobity i uwięziony. Podaje niepokojące szczegóły zajścia, których nie powinien znać. Wskazuje potencjalnych sprawców. Nie potrafi tylko wiarygodnie wyjaśnić, skąd to wszystko wie.
Wydarzenia spowija mrok i komisarz nie ma pewności, czy to, co zaczyna podejrzewać, stało się naprawdę, czy jest tylko wytworem jego wyobraźni.
Brnąc przez kłamstwa i tajemnice, Kruk stopniowo odsłania scenerię koszmaru.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 376
Opracowanie graficzne okładki
Emotion Media
Ilustracja na okładce
123rf
Redaktor prowadzący
Alicja Oczko
Opracowanie redakcyjne
Jakub Sosnowski
Korekta
Sylwia Kozak-Śmiech
© 2023 by Piotr Górski
© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o.,
Warszawa 2023
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych lub umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
HarperCollins jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.
HarperCollins Polska sp. z o.o.
ul. Domaniewska 34a
02-672 Warszawa
www.harpercollins.pl
ISBN: 978-83-276-8850-7
Opracowanie ebooka Katarzyna Rek
– Należy wierzyć w marzenia. Ja wierzę.
Mężczyzna rzucił okiem na obrotowy fotel pod ścianą, gdzie posadził chłopaka, ale nie doczekał się odpowiedzi.
– W Niemczech był taki człowiek, może słyszałeś. Chciał spróbować ludzkiego mięsa i dawał w Internecie ogłoszenia, że szuka osoby, która pozwoli się zjeść. Niewiarygodne… Ogłoszenie w Internecie! Można pomyśleć, że to szaleństwo, że to się nie mogło udać, bo kto chciałby skończyć w żołądku kanibala. Ale ten człowiek miał marzenia i w nie wierzył.
Na krześle w rogu pokoju leżały niezbędne rzeczy. Mężczyzna sięgnął po jednorazowy fartuszek z Myszką Miki i włożył go na siebie.
– Nie poddawał się całe dwa lata. To się nazywa siła marzeń. Aż pewnego dnia dostał odpowiedź: „Mam nadzieję, że będę panu smakował”.
Mężczyzna w fartuszku włożył lateksowe rękawiczki. Dolną część twarzy zasłonił maseczką chirurgiczną, nałożył czepek, oczy zakrył okularami.
Podszedł do ściany, obniżył temperaturę i odwrócił się do siedzącej na krześle postaci. Chłopak był młody, silny, blady w blasku jarzeniówek. Na jego twarzy widniały ślady po uderzeniach.
– Co oni ci zrobili… – powiedział cicho mężczyzna w fartuchu.
Zaczął go rozbierać. Poszczególne elementy garderoby starannie układał na stole. Gdy chłopak zsunął się na podłogę, mężczyzna nie zdenerwował się, tylko wykorzystał to, aby go całkiem rozebrać. Musiał potem znowu posadzić chłopaka. Nie było to łatwe, ale nic, co ma wartość, nie jest łatwe.
Chłopak westchnął.
Mężczyzna w fartuchu wiedział, że to nie jest prawdziwe westchnienie, ale i tak włączył cicho radio. Znalazł stację z muzyką klasyczną.
Podjechał obrotowym fotelem pod sam stół, a folia, którą wyłożona była podłoga, szeleściła. Stół został przykryty ceratą, pod którą leżała jeszcze płyta pilśniowa, ot tak, na wszelki wypadek. Zależało mu, żeby nie zniszczyć stołu. Przeniesienie chłopaka z fotela na stół znowu kosztowało go trochę wysiłku.
Wysiłek jest dobry, powtarzał sobie, jeśli masz wartościowy cel.
Biodra chłopaka przykrył kawałkiem lnianej tkaniny. Nie chciał odzierać go z resztek godności. Rozejrzał się, ostatni raz sprawdzając, czy wszystko przygotował. Na małym szpitalnym wózku stały równiutko poustawiane butelki z płynami w kolorach słońca, spryskiwacze, przybory do makijażu, szmatki, lignina, igły i nici. Były także piła i młotek.
Po drugiej stronie stołu znajdował się stojak z pojemnikami zawierającymi formaldehydy, a także pompa elektryczna z odchodzącymi od niej rurkami.
– Zrobiliśmy ogromny postęp od czasów faraonów. To, co zgrai kapłanów egipskich zajmowało czterdzieści dni, dobry fachowiec wykona w dwie godziny, mistrz nawet w półtorej. Mnie, niestety, może zająć to dłużej, ale ja się nie śpieszę.
Popatrzył w twarz chłopaka, na jego otwarte usta. Pomyślał, że zaraz po tym, gdy wykona podstawową toaletę, powinien podwiązać mu szczękę.
– Wszystko znów będzie dobrze – powiedział, bo ogarnął go smutek. – Nie będziesz cierpiał.
Zaczął od obmywania skóry płynem dezynfekcyjnym. Ruchy miał spokojne, wiedział, co robi. Pomyślał, że chłopakowi należy się wyjaśnienie:
– Ja cię naprawię. Mam marzenie, by ludzie byli szczęśliwi.
Kruk miał samochód w warsztacie, więc kiedy wychodząc z domu na tramwaj, zobaczył przejeżdżający radiowóz bez oznaczeń i znajomą twarz kierowcy, machnął ręką, a podkomisarz Stanisław Baruka zgodził się podwieźć go na komendę wojewódzką. Po drodze musiał jeszcze tylko zajechać na moment do pewnych ludzi. Ich syn uciekł z domu, a oni umierali z przerażenia. Kruk czekał już na Barukę w radiowozie od pół godziny i pożałował, że nie pojechał komunikacją miejską.
Przed furtką w ogrodzeniu, za którym znajdowała się, jak zwą to deweloperzy, willa wielorodzinna, powstało małe zbiegowisko. Platynowa blondynka, odwrócona do Kruka tyłem, wściekle mówiła coś do mniej więcej pięćdziesięcioletniego, eleganckiego mężczyzny w czarnym płaszczu. Stała pod rękę z wysokim, mocno zbudowanym mężczyzną w kaszkiecie, ale ten właśnie zostawił ją samą sobie i ruszył do stojącego w pobliżu białego volvo. Chciała pójść za nim, jednak elegant w czarnym płaszczu zagrodził jej drogę. Stała tam jeszcze para trzydziestolatków usiłująca zażegnać rodzącą się awanturę.
Wszyscy ci ludzie przed chwilą opuścili tę samą willę, w której przebywał obecnie Baruka.
Kruk odwrócił od nich wzrok i leniwie przeciągnął nim po ulicy. Mały kundel obsikiwał wielkie drzewo, kilka samochodów parkowało niezgodnie z przepisami, za nimi jakiś facet palił papierosa i strząsał popiół na maskę jednego z nich. Wyraźnie zainteresowany obserwował zajście.
Kruk wrócił wzrokiem do ludzi przed furtką. Wyłączył radio w samochodzie, żeby usłyszeć, o czym rozmawiają. Mówiła platynowa blondynka, szybko i podniesionym głosem, ale Kruk nic nie rozumiał. Elegant w czarnym płaszczu przysunął się do niej. Odezwał się wolno i z rozmysłem. Wyraz twarzy miał nieprzyjemny, cedził słowa, na koniec wykonał pogardliwy gest.
Odwróciła głowę. Przez ułamek chwili Kruk widział profil jej twarzy. Drgnął i zrozumiał, co się stanie, zanim to się stało.
Blondynka była szybka jak wicher. Z całej siły strzeliła mężczyznę w twarz.
Kruk wygramolił się z samochodu, klnąc pod nosem, i powlókł się w ich stronę.
– Co tu się dzieje? – warknął, przelotnie pokazując odznakę.
– Ten człowiek mnie obraził – powiedziała bliska płaczu blondynka. Patrzyła na odznakę, jeszcze nie na Kruka. Chciała coś dodać, ale wtedy właśnie spojrzała na niego i umilkła.
Elegant w czarnym płaszczu też na niego spojrzał. Jego lewy policzek płonął po uderzeniu, jednak on pozostawał spokojny. Na szczęście jej nie oddał.
– Świetnie, że jest policja. Chcę złożyć doniesienie o naruszeniu mojej nietykalności cielesnej przez tę kobietę.
– Pan żartuje.
Elegant uniósł brwi. Był starannie ogolony, a gdy uniósł rękę i ostrożnie dotknął skóry twarzy, błysnął złoty zegarek.
– Właśnie mnie spoliczkowała.
– Właściwie to sam się pan o to prosił – wtrącił się młodszy mężczyzna.
– Panie Iwo, pan wszystko widział – rzekł spoliczkowany. – Będzie pan moim świadkiem.
– Byłem też świadkiem tego, jak pan się zachował.
– To wszystko było takie niepotrzebne – wtrąciła się młoda kobieta towarzysząca Iwo. – Powinni się państwo wzajemnie przeprosić.
Blondynka w beżowym płaszczu już się opanowała, nie chciała płakać. Patrzyła na Kruka z coraz większym spokojem.
– Nazywam się Hubert Schulc – przedstawił się spoliczkowany mężczyzna. – Jestem właścicielem domu, w którym ta pani wynajmuje mieszkanie.
– Komisarz Sławomir Kruk z Komendy Wojewódzkiej Policji. Niech wszyscy państwo ochłoną.
– Już ochłonąłem. – Schulc w gruncie rzeczy był wściekły. – Przyjmie pan ode mnie zawiadomienie?
Kruk rozejrzał się, szukając pomocy, i westchnął zrezygnowany.
– Nie tutaj. Musi pofatygować się pan na najbliższy komisariat, pewnie trzeba będzie sporo odczekać, wtedy będzie pan mógł złożyć zawiadomienie. Opowie pan funkcjonariuszowi, którego odciągnie pan od spraw zabójstw, rozbojów i kradzieży, swoją wstrząsającą historię. – Kruk zwrócił się do kobiety będącej sprawcą całej afery: – Jak panią obraził?
Pokręciła głową. Milczała.
– Dobrze, komisarzu Kruk, przejdę się na komisariat. Najbliższy jest przy Białej, prawda? Opowiem też o panu, jak mnie pan zlekceważył.
Z budynku wyszedł Baruka i skierował się w ich stronę.
– Czego pan właściwie oczekuje? – spytał Kruk. – Więzienia dla tej pani?
– Nie pozwolę się tak traktować.
– Pan Schulc zamierza wyrzucić mnie z mieszkania, które u niego wynajęłam. Dlatego jest bardzo zadowolony, że udało mu się mnie sprowokować, to dla niego woda na młyn.
– Nie pogodzicie się? – spytał Kruk.
Schulc patrzył twardo. Podszedł Baruka, Kruk wahał się tylko chwilę.
– Stasiu, dawaj kajdanki – powiedział, nie spuszczając wzroku z Schulca. Kruk miał swoją parę kajdanek przy pasku, ale chciał, żeby wyszło dramatyczniej.
– Co się dzieje?
– Po prostu daj.
Zadźwięczała stal. Kruk zwrócił się do kobiety:
– Zatrzymuję panią do wyjaśnienia. Proszę oddać mi torebkę i wyciągnąć ręce.
Nie protestowała. Kruk zatrzasnął jej kajdanki na nadgarstkach i wskazał nieoznakowany radiowóz.
Dwoje trzydziestolatków wydawało się wstrząśniętych obrotem sytuacji. Nawet Schulc stracił tę swoją wyzywającą pewność siebie.
– Pan tu mieszka? – upewnił się Kruk.
– Na parterze, pod jedynką. – Schulc wskazał willę.
– Dobrze. Będzie pan dzisiaj w domu?
Skinął głową.
Kruka nic to nie obchodziło, nie zamierzał go odwiedzać, ale niech tkwi w domu i czeka. Posadził kobietę na tylnym siedzeniu samochodu, położył obok niej torebkę, a sam zajął miejsce z przodu. Baruka uruchomił silnik.
Gdy odjeżdżali, powiał wiatr i poruszył gałęziami pobliskich drzew, poderwał z ulicy pojedynczy liść, pozostałość po jesieni i ciepłej zimie. Ciepła zima zmieniła się w chłodną wiosnę, wszystko było nie tak, jak powinno.
– Co tam się wydarzyło? – odezwał się Baruka, gdy wjechali na aleję Grunwaldzką. Spojrzał w lusterko wsteczne. – Te kajdanki były konieczne?
Kruk odwrócił głowę w stronę kobiety. Wydawała się zamyślona, wpatrzona w widoki za boczną szybą.
– Żebyś wiedział, bez kajdanek ani rusz. Zatrzymasz się przy Galerii Bałtyckiej?
Przy galerii radiowóz stanął, Kruk wysiadł i pomógł wysiąść kobiecie. Zdjął jej kajdanki i oddał podkomisarzowi.
Oboje patrzyli, jak radiowóz odjeżdża.
Kobieta przysunęła się i delikatnie pocałowała Kruka w policzek.
– Miło cię widzieć, Sławek.
– Ciebie też, Preise.
Usiedli w kawiarni Costa na pierwszym piętrze galerii i Kruk mógł z bliska przyjrzeć się Klaudii Preise. Wyglądała zdecydowanie dojrzalej od osoby, którą zapamiętał, ale minęło sporo czasu, a czas tak właśnie działa.
Kruk zamówił espresso i dostał je od razu. Ona zamówiła kawę z dodatkami i musiała poczekać. Uparła się, że sama za nią zapłaci.
– Niewiarygodne, że się dziś spotykamy. Wczoraj myślałam o tobie.
Długo nie mieli ze sobą kontaktu. Dawno temu poprosiła go, by usunął jej numer ze swojej komórki. Wiedziała, że zna go na pamięć, więc poprosiła też, by go zapomniał. Dawno temu Kruk rzucił monetą i los zdecydował.
Klaudia Preise. Ona sama i los wiedzieli lepiej od Kruka, że powinien się trzymać od niej z daleka.
– Co u ciebie? – spytał.
– Ile to już lat? Pięć?
– Prawie.
– Dojrzałam. Zajęłam się aranżacją wnętrz. Skończyłam z malowaniem i artystycznymi mrzonkami, że jestem van Goghiem i zbiję majątek.
Dawno temu, gdy ją ostatni raz widział, była obiecującą malarką, miała nawet własną wystawę.
– Van Gogh sprzedał za życia tylko jeden obraz – rzekł.
– Szkoda, że nie doczekał sukcesu. Mnie zalecano, żebym była cierpliwa, ale sam wiesz, że nie jestem.
Nie nosiła obrączki. Z pewnością zauważyła, że on też już nie.
– U mnie w porządku – uprzedził pytanie.
– Czytam czasem o tobie w Internecie.
– Po co?
Posłała mu uśmiech przez stół. Mieszkali w tym samym mieście, a przez te wszystkie lata nie spotkali się ani razu, nawet przypadkiem. Może to los pilnował Kruka.
– A bo ja wiem?
Dostała kawę, nie musiała się po nią fatygować. Przyniósł ją młody barista. Jemu też posłała swój uśmiech. Rozdawała je tanio.
– Preise – powiedział Kruk, bo się zamyśliła. – Co to było tam, z tymi ludźmi?
– Syn moich sąsiadów zaginął. Policja uważa, że to może być ucieczka z domu, ale rodzice w to nie wierzą. Siedziałam z nimi wczoraj do późna, byłam zdenerwowana, a rano natknęłam się na Schulca i sam widziałeś.
– To właściciel domu? Tam mieszkasz?
– Wynajmuję.
Wciąż mieszkała w Gdańsku, choć kochała Sopot. Dawno temu przysięgała, że przeniesie się do Sopotu, gdy tylko mocno stanie finansowo na nogi. Widocznie jeszcze mocno nie stanęła.
– Mam też własny apartament w Sopocie – powiedziała, jakby czytała mu w myślach. – Tam, przy… – Spojrzała na niego szybko i powiedziała z wahaniem: – Nie wiem, czy chcę, żebyś wiedział.
Żyła na dwa mieszkania. Kruk miał niejasne przeczucie, że gdyby zapytał o powód, odpowiedź by mu się nie spodobała. Dlatego zapytał o coś innego:
– Ten Schulc, co ci powiedział, że go potraktowałaś na ostro?
– Nieważne.
A więc to też by mu się nie spodobało. Pożałował, że ją spotkał. Powinien był pojechać na komendę tramwajem.
– Myślałaś o mnie wczoraj w związku z zaginięciem tego chłopaka?
– Tak. Miał problemy z kolegami ze szkoły. Chodziło o dziewczynę, był zakochany, rywalizowali. Gdy zaginął, Jerzy, jego ojciec, poszedł i do dziewczyny, i do tych kolegów. Błagał o informacje…
– I co?
– Twierdzą, że nic nie wiedzą. Ani oni, ani dziewczyna. Ojciec im nie wierzy, jest pewny, że skrzywdzili Filipa. Spędziłam wczoraj cały wieczór u Jerzego i Wandy. Wyszłam wstrząśnięta, w nocy biłam się z myślami. Jerzy uważa, że policja nic nie robi.
– Policja nigdy nic nie robi – warknął Kruk. – Zawsze to samo gadanie.
– Pomożesz im?
Zadzwonił łyżeczką o pustą filiżankę po espresso.
– Zależy ci na tym tak bardzo, że wciąż rozmawiamy?
– Nie jesteś taki straszny.
– Kiedyś uważałaś, że jestem.
Spoważniała, pogłaskała wielki kubek stygnącej latte, której jeszcze nie tknęła.
– Widziałam cię z rękami we krwi.
– Ręce od razu umyłem.
Uśmiechnęła się, ale tym razem uśmiech nie zrobił na Kruku wrażenia.
– Wspomnienie się zatarło czy jak? – spytał.
– Wspomnienia są ciągle żywe.
Ruchome schody zwoziły na piętro kolejnych klientów zwabionych światłami, zapachami i kolorowym towarem za szybami sklepów. Kruk lubił galerie handlowe, można było wtopić się w tłum, być pośród ludzi, ale nie musieć z nikim rozmawiać.
– Znasz tych chłopaków – powiedziała. – To znaczy znasz ich ojców. Kiedyś mi o nich mówiłeś.
Kruk czuł rozczarowanie. Nie widzieli się tyle lat i rozmawiali o obcych ludziach.
– Nie pijesz kawy.
– Zerwałam z kawą, przyciemnia zęby. Kupiłam ją, żeby zapłacić za miejsce w kawiarni. Uważam, że za wszystko należy płacić, nie zostawiam za sobą długów, nawet małych.
Kruk zabrał się za jej kubek. Kawa była z dodatkami, piekielnie słodka, tak jak zawsze myślał o Preise.
– Jak się nazywa ten zaginiony chłopak?
– Filip Jabłoński. Ma siedemnaście lat.
– A ci koledzy?
Podała ich nazwiska.
Kruk pił bez pośpiechu. Nazwiska brzmiały znajomo. Kiedyś przymknął oko na mniejsze zło, aby zdusić większe, często musiał tak robić. Ale zło, mniejsze czy większe, zawsze wracało.
– Przyjrzę się temu pod jednym warunkiem.
– Tak?
– Wypiłem twoją kawę, jesteśmy kwita. Nie czuj, że zaciągasz u mnie dług.
Kruk zadzwonił do naczelnika Wydziału Dochodzeniowo-Śledczego Komendy Wojewódzkiej Policji w Gdańsku inspektora Marcina Zycha i poprosił o wolny dzień. Marcin nie dał się zwieść. Kruk musiał mu wyjaśnić, że chce skonsultować cudzą sprawę.
Zmartwił się, gdy się dowiedział, że chodzi o zaginięcie.
– Dasz radę? – spytał.
– To znaczy?
– Będziesz potrafił się zdystansować?
Gdy Kruk zaparkował na parkingu przed komendą miejską, zaczynał padać deszcz. Przez chwilę nie wychodził z samochodu i gapił się na drobne krople uderzające o szybę.
W końcu się ruszył. Baruka zdziwił się, że znowu go widzi.
– Zostawiłeś coś w samochodzie? Już go zdałem i samochód pojechał.
– Chodzi o to zaginięcie chłopaka. Możesz mi coś o tym powiedzieć?
Baruka, skrupulatny policjant z brodą siwą jak Gandalf, który wierzył w wiele rzeczy, w które Kruk nie wierzył, a najbardziej w telepatię, rozłożył ręce.
– Czemu cię to nagle interesuje?
– Okazuje się, że to znajomy znajomej.
– Najgorzej.
Kruk nie zapytał, dlaczego najgorzej. Jasne, że gdy w grę wchodzą znajomi, wszystko się komplikuje.
– Czy ta znajoma miała ostatnio na rękach kajdanki?
– Żebyś wiedział.
Baruka uśmiechnął się do siebie i wyciągnął z brzydkiej stalowej szafy papierową teczkę. Komisarz usiadł, otworzył ją i zaczął przeglądać.
– Trzecia kategoria?
To sugerowało, że ujawnione okoliczności nie wskazują na zagrożenie życia, zdrowia lub wolności. Trzecią kategorią często obejmowano zaginięcia osób oddalających się z miejsca zamieszkania w wyniku nieporozumień rodzinnych.
Baruka wzruszył ramionami.
We wtorek drugiego kwietnia Filip Jabłoński wyszedł z domu tuż przed siedemnastą po kłótni z ojcem. Zostawił w domu telefon komórkowy, zabrał za to plecak szkolny, choć książki na lekcje, które miał następnego dnia, zostały. Matka, Wanda Jabłońska, doszukała się później, że zabrał ciepłą bluzę i dwie puszki z wieprzowiną z kuchennej szafki.
Jerzy Jabłoński sądził, że Filip uciekł, żeby spędzić noc z Natalią Norską, koleżanką z klasy, jak to się mu już raz zdarzyło. O dwudziestej drugiej piętnaście ojciec zadzwonił do Natalii, ale dziewczyna nie odebrała. Jabłoński miał numer jej matki i dowiedział się, że Natalii nie ma w domu, ale matka za chwilę oddzwoniła: Natalia przebywała u kolegi z klasy, Daniela Szai, i spędziła tam całe popołudnie. Rodzice Filipa zawiadomili policję dopiero wieczorem następnego dnia, kiedy Filip nie przyszedł do szkoły i nie wrócił do domu, a ich własne poszukiwania nie dały rezultatu. Byli przekonani, że aby zgłosić zaginięcie, muszą minąć co najmniej dwadzieścia cztery godziny.
– O co pokłócił się z ojcem? – spytał Kruk, któremu nie chciało się wszystkiego czytać.
– O dziewczynę. Ojciec chciał, żeby Filip zajął się nauką, zamiast cały czas za nią latać.
Beznadziejna sprawa próbować skłonić chłopaka w tym wieku do postawienia nauki ponad dziewczynę. Policja zrobiła wywiad: rozmawiano z nauczycielami, kolegami i koleżankami Filipa z klasy, nie tylko z Natalią Norską. Pojawiły się nazwiska chłopaków, którzy zdaniem ojca Filipa rywalizowali z jego synem i mogli mieć coś wspólnego z jego zaginięciem. Żaden z nich nie wniósł nic istotnego.
Przeszukano pokój Filipa, zabezpieczono jego komputer i oddano do analizy, przestudiowano profile społecznościowe, przejrzano nagrania z miejskiego monitoringu w wybranych lokalizacjach. Sprawdzono bazy danych policji i szpitale. Zabezpieczono ślady jego linii papilarnych i zarejestrowano w bazie daktyloskopijnej AFIS. Jeśli chłopakowi zebrało się na bunt przeciwko rodzicom, przysporzył policji cholernie dużo roboty.
I to wszystko pomimo tego, że to wciąż zaledwie trzecia kategoria. A tymczasem Jabłoński się skarży, że policja nic nie robi.
Krukowi brakowało pewnej informacji.
– Komórki zapomniał?
– Sądzę, że zostawił ją w domu celowo. Miał tam aplikację rodzicielską, która wysyła na telefon ojca dane o lokalizacji. Po tym, jak nie wrócił na noc za pierwszym razem, ojciec zmusił go, żeby coś takiego zainstalował.
– Gdzie uciekł za pierwszym razem?
– Matka tej Norskiej wyjechała, spędził wtedy noc u niej w domu.
Kruk podniósł zdjęcie chłopaka. Myśląca twarz, może aż za bardzo. Myślenie często czyni bezbronnym, bezmyślni mają łatwiej.
Zamknął teczkę i oddał ją Baruce.
– Stasiu, co o tym sądzisz? Chłopak wyciął starym numer?
– Oby.
– Tych dwóch, co to podejrzewa ich stary Jabłoński. Widzisz, ja ich znam. To znaczy znam ich ojców. Jednego wsadziłem do pudła. Nie wsadziłem drugiego i dlatego wsadzam nos w twoje zaginięcie. Może powinienem się bardziej wtedy postarać.
– Nie można karać dzieci za grzechy rodziców.
– Podobno można, nawet do czwartego pokolenia. Nie doczytałem, wypytaliście chłopaków, co robili tego popołudnia, gdy zniknął Filip?
– Szaja siedział w domu z Natalią Norską. Klein też w domu, matka potwierdza. Będziesz chodził wokół sprawy?
– Nie mógłbym zrobić więcej niż ty.
– Ale i tak będziesz?
– Bardzo się na mnie pogniewasz?
– Dzwoniła szkolna psycholog ze szkoły Filipa, nalega na spotkanie, ale nie lubi atmosfery komendy. Możesz to za mnie załatwić? Pokażesz znajomej, że się starasz.
Kruk się uśmiechnął. Baruka nie tylko nie miał nic przeciwko mieszaniu się do sprawy, ale i zamierzał zepchnąć na niego część roboty.
– Mam jechać do szkoły?
– Czemu nie? Ta dziewczyna, Natalia Norska… Mam córkę w jej wieku, gdyby moja córka zachowywała się tak jak ona, zacząłbym się martwić.
– Jak ona, czyli jak?
– Sam oceń. Może przesadzam.
Dyrektor liceum zachowywała wobec Kruka chłodny dystans, jaki jeden urzędnik przekonany o swojej racji uważa za stosowne okazać drugiemu, który na pewno racji nie ma. Stała na stanowisku, że jeśli Kruk chce porozmawiać z uczniami, to trzeba powiadomić o tym rodziców. Żaden z nich nie miał jeszcze osiemnastu lat.
– Filip Jabłoński wrócił na lekcje? – spytał Kruk.
– Nie.
– A chce pani, żeby wrócił? Bo on też nie ma osiemnastu lat.
Zgodziła się w końcu wezwać uczniów do gabinetu, ale ściągnęła też szkolną psycholog w okularach wielkich jak koła od roweru, a sama zacisnęła dłonie na podłokietnikach krzesła, jakby się do czegoś szykowała.
Do gabinetu weszła trójka młodych ludzi.
Kruk musiał przyznać, że chłopcy robili dobre wrażenie. Grzeczni, pozbawieni pozy, z zaciekawieniem i niepokojem patrzyli na komisarza. Dziewczyna była śliczna, o trochę zbyt bladej twarzy okolonej czarnymi włosami i o wielkich oczach, których zamglone spojrzenie niejednego mężczyznę rzuci na kolana. Może były już pierwsze ofiary.
Na polecenie pani dyrektor wszyscy się przedstawili.
– Chodzi o Filipa – wyjaśniła. – Pan komisarz chciałby was jeszcze popytać.
– Wiem, że rozmawiano już z wami – powiedział Kruk. – Ale Filipa nadal nie ma. Może coś sobie przypomnieliście, co może pomóc w poszukiwaniach?
Milczenie. Nieśmiałe zaprzeczenia głową.
– Na pewno kłębią się w was różne myśli. – Kruk wypowiadał słowa powoli. – Co mogło się z nim stać, Natalio?
Uniosła twarz zaskoczona, że zwrócił się bezpośrednio do niej, ale zareagowała z pewnym opóźnieniem. Przyjrzał się jej źrenicom, czy może jest naćpana.
– Może robi nam wszystkim kawał.
To było wszystko, co miała do powiedzenia. Kruk wolałby rozmawiać z każdym z nich z osobna, ale dłonie pani dyrektor bielały na podłokietnikach.
– Byłby do tego zdolny?
– Może chce, żebyśmy się o niego martwili.
Szaja i Klein wymienili spojrzenia. Klein przymrużył oczy, jego wargi przybrały lekko pogardliwy wyraz.
– Przyjaźniliście się? – spytał Kruk Norską.
– Mogło się tak wydawać.
Szkolna psycholog zmieniła pozycję na krześle. Prawdopodobnie zaswędział ją tyłek, ale aż do tego momentu z jej tyłkiem wszystko było w porządku. Dziwne uwagi – bo trudno je było uznać za odpowiedzi – Norskiej, mowa ciała zebranych w tym gabinecie, wszystko to było interesujące.
Rozmowa się nie kleiła. Kruk nie miał do młodych ludzi o to pretensji, atmosfera była niesprzyjająca. Młody Klein wciąż miał przyklejony do twarzy ten uśmiech, który działał Krukowi na nerwy.
– Natalia wolała Filipa, o to poszło? – Kruk zwrócił się bezpośrednio do niego.
– O czym pan mówi? – Twarz Tadeusza Kleina natychmiast zmieniła wyraz. Znów był grzeczny i niczym nie gardził. – Jego ojciec nas o coś oskarża, ale to jakieś nieporozumienie.
Kruk posłał mu pokrzepiający uśmiech.
– Wiesz, że twojego ojca to ja wsadziłem do paki?
Chłopak drgnął jak uderzony w twarz.
– Panie komisarzu – odezwała się dyrektor i ostrzegawczo pokręciła głową.
Kruk był kiepski w wypatrywaniu podobieństw, ale chłopak wyglądał jak młoda skóra zdjęta ze starego Kleina. Oby na zewnętrznym podobieństwie się kończyło, bo stary nie miał oporów porwać i przypalać acetylenowym palnikiem konkurenta z branży z raczej niskich pobudek.
Kruk się uśmiechnął i zwrócił dla odmiany do Szai:
– Twojego też chciałem, ale mi się wymknął. Jak dalej będziesz kłamał, może zamknę ciebie.
– Przecież ja nic nie powiedziałem.
– No to się w końcu odezwij, bo zaginął twój kolega.
Chłopak spuścił wzrok.
– Co pan wyprawia, panie komisarzu? – Dyrektor szkoły ponownie pokręciła głową, ale tym razem uniosła też wskazujący palec prawej dłoni. W języku szkoły chyba oznaczało to żółtą kartkę.
Kruk położył palec na ustach.
Zwrócił się do dziewczyny:
– Przyjaźnisz się z tymi złamasami czy z Filipem, bo trochę się pogubiłem?
– Nie mogę na to pozwolić. – Dyrektor wstała, komunikując, że nastąpił koniec rozmowy. – Co pan chce w ten sposób osiągnąć?
– Nic, przyjechałem się zapoznać. Obejrzeć ich sobie.
– Nie zamierzam panu dalej pomagać. O incydencie poinformuję pańskich przełożonych i rodziców uczniów.
– Rodziców tej bandy sam poinformuję.
Szkolna psycholog przyglądała się temu w milczeniu.
– A pani po co właściwie tu jest? – spytał Kruk. – Pani dyrektor wykonuje za panią całą robotę.
Zadźwięczał dzwonek na przerwę. Kruk wstał, wszyscy stali, tylko pani psycholog siedziała.
Na polecenie dyrektor uczniowie wyszli. W drzwiach jeszcze coś do nich mówiła, odwrócona do komisarza plecami.
– Pani ma dla nas informacje, prawda? – Kruk nachylił się do ucha psycholog.
Drgnęła spłoszona.
– Nie ma potrzeby robić z tego sekretu – powiedziała, patrząc na dyrektor, która zamknęła drzwi za młodymi ludźmi i gotowa była w każdej chwili otworzyć te drzwi ponownie, aby pożegnać Kruka. – Robię to w porozumieniu z panią dyrektor.
– Myślałyśmy, że przyjdzie podkomisarz Baruka – odezwała się dyrektor.
– Przysłał mnie – uśmiechnął się Kruk.
Psycholog wyrzuciła z siebie na jednym wydechu:
– Ta uczennica, Natalia Norska, została przeniesiona z innej szkoły. Znęcała się nad koleżanką.
– W jaki sposób?
– Tamta dziewczynka zadurzyła się w chłopcu z klasy. Miała problemy zdrowotne, nadwagę, chłopiec nie zwracał na nią uwagi, był za to zafascynowany Natalią. Natalia udawała troskę, skłaniała do zwierzeń, a to, co usłyszała, opowiadała chłopcu i pewnego dnia z pełną premedytacją wywlekła wszystko na forum klasy. Koleżanka usiłowała popełnić samobójstwo.
Kruk pokiwał głową.
– Brzydko.
– Takie jest stanowisko policji? Brzydko? – Psycholog potrząsnęła głową, aż ogromne okulary zsunęły jej się na nos. – Natalia Norska jest zła. To zła dziewczyna.
– Zła? To jakiś termin psychologiczny?
– Jej ojciec odszedł, mieszka z matką, która, jak zdążyłam się przekonać, jest osobą niezwykle zdystansowaną, nieokazującą uczuć i mało zainteresowaną córką. Myślę, że z taką matką Natalii jest bardzo ciężko i że nie ma skąd czerpać wzorców.
Ach, więc to oznaczało, że Natalia jest zła: kiedy ojciec odchodzi, a matka jest zdystansowana. Psycholog poprawiła okulary. Całe szczęście, bo gdyby spadły na podłogę, mogłaby na nich odjechać.
– Policję mało zainteresowała ta uczennica, choć ona i Filip trzymali się razem. Uznałyśmy z panią dyrektor, że policja powinna o tym wiedzieć, dlatego zadzwoniłam.
Kruk wyszedł za mury liceum. Stanął przy samochodzie, popatrzył w zachmurzone niebo i zastanowił się, co właściwie robi i dlaczego to robi. Przecież nie dlatego, że jakiś chłopak zaginął. Ludzie giną cały czas, niektórzy nawet się nie znajdują, i jak powiedział mu kiedyś pewien adwokat, nie można się nad każdym roztkliwiać.
A Kruk od pewnego czasu przestał przejmować się czymkolwiek. Starał się stosować do regulaminu, wykonywać swoją pracę, nie łamiąc przy tym paragrafów. Naczelnik Marcin Zych kazał mu zachować wobec tej sprawy dystans. To było właściwie polecenie. Marcin wiedział, co mówił, kiedy mówił takie rzeczy.
To, jak się przed chwilą zachował wobec tych młodych ludzi, uświadomiło Krukowi, że na moment wrócił do starych nawyków.
Może robił to dla Preise. Nie wykluczał tej możliwości. A może z powodu, jaki podał Baruce: dwóch nazwisk, które pojawiły się w sprawie. Szaja i Klein. Całkiem prawdopodobne, że to o te nazwiska chodziło.
Nadal patrzył w niebo, wciąż były na nim chmury i słońce nie wychodziło, aby mu cokolwiek rozjaśnić. Sam dla siebie był zbyt skomplikowany.
Komisarz Paweł Lalkarz spojrzał na zegarek.
– Podobno wziąłeś wolny dzień.
– Wpadłem tylko wytrzeć kurze na biurku.
Kruk dzielił z Pawłem niewielki pokój w Komendzie Wojewódzkiej Policji w Gdańsku. Usiadł i odchylił się na krześle, zaplatając ręce za głową.
– Szaja, Klein – mruknął.
– Pamiętam – rzekł Lalkarz. – Porwanie biznesmena.
– Nie mówię o nich, mówię o ich synach.
– No tak, mają dzieci. To pech dla świata.
– Świat już się żali. Dziś cały czas natrafiam na starych znajomych.
– Pech dla nich. Na kogo jeszcze?
Kruk zawahał się, czy mu powiedzieć.
– Klaudię Preise pamiętasz?
Na twarzy Lalkarza pojawił się blady uśmiech. Lalkarz ostatnio rzadko się uśmiechał. Niemal nigdy w obecności Kruka.
– A jakże.
– Wypiliśmy rano kawę.
– Nie stać cię na nią.
– Na kawę czy na Preise? Bo kawę Preise kupiła sobie sama. Poprosiła o przysługę, zaginął syn jej znajomego.
Twarz Lalkarza stała się ponura.
– Mówiłeś, że rzucałeś monetą…
– Spotkaliśmy się przypadkiem.
– Nie ma znaczenia, jak się spotkaliście. Omal nie zakończyła twojego małżeństwa.
Kruk spojrzał na niego spode łba.
– Słuchasz czasem tego, co mówisz?
Jego małżeństwo i tak się zakończyło, a Preise nie miała z tym nic wspólnego.
Kruka dręczyła pewna wątpliwość, z którą tu przyszedł, ale że Paweł akurat go wkurwił, wyszedł i delikatnie zapukał do drzwi sąsiedniego pokoju. Otworzył je, a sierżant Krystyna Bielińska popatrzyła na niego zza szkieł wielkich okularów. Nie tak wielkich, jakie nosiła szkolna psycholog, ale też robiły wrażenie. Możliwe, że wielkie okulary były akurat w modzie. Sprawiła je sobie niedawno, bo na nowym stanowisku pracy musiała czytać tony papierów.
– Dwóch uczniów liceum – powiedział, siadając na jedynym wolnym krześle. – Pewni siebie, ale zgrywają baranki, kieszenie pełne kasy rodziców, ojcowie kryminaliści.
– No i co?
– Jak ich podejść?
– Chcesz z nich wyciągnąć jakieś informacje?
– Właśnie.
– Są małoletni?
– Niestety.
– Małoletni to nie twoja działka. Jak cię znam, tylko sobie narobisz kłopotów.
– Jest jeszcze dziewczyna, która z nimi trzyma. Jej rodziny nie znam.
– Z dziewczyną niech rozmawia kobieta.
– Ty?
– Ja, jeśli mnie ładnie poprosisz.
– Dzięki, Krysiu. Pomyślę nad tym.
– To wszystko?
– Chciałem zamienić z kimś kilka zdań. Czasem lepiej mi się tak myśli.
Bielińska wróciła do papierów. Wyglądała bardzo atrakcyjnie, nadal młoda kobieta w modnych okularach, dla której życie jest łatwe. Tylko delikatne smugi pod oczami, które usiłowała maskować makijażem, pozwalały się domyślać, że może nie aż takie łatwe. Bielińska miała przeżycia, które większości ludzi odebrałyby wolę istnienia. Ona istniała.
– Co zrobisz z tymi małoletnimi? – spytała, gdy znalazł się przy drzwiach.
– Upewniłaś mnie, żeby na razie w ogóle z nimi nie gadać. Zabiorę się do tego od innej strony.
– To jakaś nowa sprawa?
– Tylko tak, na boku. Wyświadczam przysługę znajomej.
Znowu na niego spojrzała, ale tym razem oczy za okularami były lekko przymrużone.
– Aha – powiedziała.
Kruk zadzwonił do Baruki. Chciał przez telefon opowiedzieć mu o tym, czego się dowiedział, ale Baruka nalegał, żeby Kruk przyjechał. Wypłynęły nowe informacje.
– Nasi ludzie przejrzeli komputer zaginionego i nic nie znaleźli – powiedział, gdy Kruk się pojawił. – Dosłownie nic. Według rodziców chłopak spędzał mnóstwo czasu w Internecie, a nie zostawił po sobie śladów. Wyczyszczone cookies w przeglądarce, zainstalowane programy do usuwania śladów usuniętych plików. Dbał o prywatność.
– Sprawdziłeś u dostawcy Internetu?
– Sekundę przed twoim telefonem dostałem analizy materiałów od operatora. Chłopak zaglądał na strony i fora poświęcone samobójstwom. Cholera, nikt z jego znajomych nie puścił pary z ust, żeby kiedykolwiek o czymś takim wspominał.
Kruk pomyślał, że Preise się nie ucieszy.
– Zmieniaj kategorię zaginięcia.
Zrelacjonował Baruce, czego dowiedział się w szkole.
– Przyjrzałeś się tej Norskiej? – spytał Stasiek.
– Ładna dziewczyna. Była dla niego ważna. Ciekawe, że gdy on ucieka z domu, ona siedzi z innym kolegą i o niczym nie wie – rzekł Kruk w zamyśleniu.
– Myślisz, że kłamie? Jego ojciec tak myśli.
– Że kłamie, to oczywiste. Zastanawiam się, czy na pewno ona i młody Szaja siedzieli u niego w domu. Stasiu, a gdybyśmy tak sprawdzili billingi i logowania komórki Norskiej z ostatnich dwóch tygodni? Przede wszystkim z dnia, kiedy zniknął Jabłoński.
– No nie wiem.
– Jest jeszcze młody Szaja. Jego komórkę też bym sprawdził.
– To może sprawdźmy całą klasę Filipa?
Kruk pokręcił głową.
– Jeszcze tylko Kleina.
– Jego matka też potwierdza, że był w domu.
– Nie przykładałbym do tego najmniejszej wagi. Trzeba było ją słyszeć podczas śledztwa przeciw staremu Kleinowi. Kłamała jak z nut i powieka jej nawet nie drgnęła.
Baruka zadumał się na moment.
– Słyszałem, że jesteś dobry i masz intuicję, ale wciąż mnie to nie przekonuje.
– Tu nie chodzi o intuicję. Skoro nie wierzymy w to, co mówią, udowodnijmy, że kłamią.
– A jak mam to uzasadnić przed szefostwem?
– Wszystko jedno. Byle nikt się nie czepiał.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji
PIOTR GÓRSKI urodził się w 1971 r. w Morągu, od lat jest związany z Trójmiastem. Ukończył filologię polską na Uniwersytecie Gdańskim oraz podyplomowo bankowość i finanse w Ecole Supérieure de Commerce de Rouen. Publikował opowiadania w „Nowej Fantastyce” i „Feniksie” (m.in. Horda, Melomani, Niepomszczeni), niektóre z nich znalazły się potem w antologiach. W 2017 roku powstała pierwsza powieść kryminalna Piotra Górskiego zatytułowana Kruk, która rozpoczęła serię o komisarzu Kruku. Ćma stanowi – po Gorszym, Krewnych, Królowej lalek i Bliskiej znajomej – szóstą część tego cyklu.