Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Kolejne makabryczne morderstwo w Trójmieście. By rozwikłać sprawę, komisarz Kruk wkracza na coraz bardziej niebezpieczne ścieżki. Towarzyszy mu podkomisarz Paczulski, ale czy w sytuacji zagrożenia życia policjanci będą mogli na siebie liczyć?
Młoda kobieta wychodzi nocą z przyjęcia i po kilku godzinach zostaje znaleziona martwa, ze zmasakrowaną połową twarzy. Policja odkrywa przy zwłokach wiadomość od zabójcy, że wykonał dopiero połowę roboty. Nikt nie ma pojęcia, co to znaczy. Śledztwo w tej sprawie prowadzi dwóch oficerów policji: podkomisarz Damian Paczulski i komisarz Sławomir Kruk. Tropy wiodą do podziemnego klubu dla dorosłych, skupiającego grono znajomych, którzy oddają się niezwykłej grze. Rozwikłanie sprawy utrudnia fakt, że Kruk i Paczulski toczą ze sobą zimną wojnę. Nie wiedzą, że znajdą się w sytuacji, w której życie jednego będzie zależeć od lojalności drugiego.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 417
Gdy była dzieckiem, Lidia sadzała lalki wokół stołu wykonanego z odwróconej doniczki przykrytej serwetką. Lalki były nędzne, tak jak i jej dom.
Było ich sześć: pięć dziewczynek i chłopak. Sama szyła dla nich ubrania ze szmat. Przemienić podartą ścierkę w suknię balową to dokonanie godne wróżki z bajki.
Najbardziej lubiła tę jedyną lalkę, dla której ubrań nie wykonała sama. Wypatrzyła ją na urodzinach przyjaciółki, rzuconą na dno eleganckiego kufra z zabawkami. Lalka była mniejsza od innych, częściowo szmaciana, ale uszyta z pięknego płótna, a twarz, dłonie i stopy wykonano z tworzywa przypominającego w dotyku ludzką skórę.
Zwłaszcza twarz była piękna, o wielkich, zawsze otwartych oczach, żywa, zamyślona, jakby lalka marzyła.
Lidia nie miała śmiałości dotknąć kogoś tak cudownego i tylko patrzyła w zachwycie. Przyjaciółka wyjaśniła, że nie bawi się tą lalką, która jest zła i ją przeraża, i że Lidia może ją sobie zabrać, byle tylko ojciec tego nie zobaczył, bo przywiózł lalkę z zagranicy i mówił, że drogo kosztuje.
Zanim jednak podała zabawkę oszołomionej Lidii, pokłuła pół twarzy lalki cyrklem, żeby stare lalki Lidii nie zazdrościły jej urody. Lidia czuła ból przy każdym uderzeniu cyrkla.
Sadzała odtąd nową lalkę przy swoim doniczkowym stole, lepszym profilem zwracając ją w stronę chłopaka. Wyobrażała sobie, że tych dwoje łączy miłość na śmierć i życie. Ale pewnego razu posadziła ją po drugiej stronie chłopaka i miała wrażenie, że przeczytała w jego plastikowych oczach odrazę.
Dzieciństwo bywa ciężkie, za to żyje się nadzieją, potem się dorasta i dalej jest ciężko, a nadzieja gaśnie. Aż nadchodzi dzień, kiedy czujesz, że taki twój los. Masz wtedy dwadzieścia osiem lat, siedzisz przy prawdziwym stole zasłanym śnieżnobiałym obrusem, przechylasz kieliszek i uśmiechasz się z wdziękiem. Czasem słyszysz własny śmiech dochodzący jakby z daleka, może należący do kogoś innego.
Lalki, które cię otaczają, nie są już nędzne, mówią do ciebie, nachylają się, odchodzą, tańczą i wracają. Ale to wciąż lalki, przynajmniej w twoich oczach, bo czujesz się pośród nich obco. Ty też nachylasz się, mówisz, tańczysz i pijesz coraz więcej szampana.
Tak, na szczęście jest szampan. Pozwala stłumić uczucia.
Lidia odstawiła kieliszek i uśmiechnęła się do Magdy Majnert, starszej o dziesięć lat właścicielki galerii obrazów w Sopocie, która właśnie skończyła mówić. Lidia nie wiedziała, o czym opowiada Majnert, ale z pewnością nie mówiła o tym, o czym naprawdę chciała.
Tomaszek wykorzystał moment przerwy, aby podnieść się z rzeźbionego krzesła, przeprosić i się oddalić.
Tomaszek. Tak nazywała w myślach męża od początku ich znajomości, bo tak jej się przedstawił. Nie Tomasz, ale Tomaszek. Rozbawił ją i może dlatego zwróciła na niego uwagę, choć mógłby być jej ojcem. To był czas, kiedy jeszcze bawiły ją różne rzeczy, a on miał już wtedy pięćdziesiąt trzy lata i kilka żon na koncie.
Patrzyła, jak idzie między stolikami, a potem zatrzymuje się, aby porozmawiać z Romkiem Łaszewskim, człowiekiem z ratusza. Kiedyś imponowało jej, że Tomaszek zna w Gdańsku każdego. To znaczy każdego, kogo warto znać. Teraz zebrało ją na mdłości.
Majnert wzięła Lidię za rękę.
– Opamiętaj się, proszę – powiedziała – albo będę zmuszona mu powiedzieć.
– I co mi zrobi, jak mu powiesz?
Majnert lekko ścisnęła jej palce.
– Wolisz, żebym poszła na policję?
Lidia trzasnęła krzesłem i odeszła od stołu. Kilka par oczu skierowało się w jej stronę. Znowu powiedzą, że nie ma manier. Oczywiście, że nie. Kurwy, które wychodzą za mąż dla pieniędzy, rzadko przejmują się manierami.
Jeszcze dwa lata temu płakała, że tak o niej mówią. Potem wewnętrznie stwardniała, nauczyła się gryźć i oddawać zniewagi, na przykład rozpuszczać niszczące jak trucizna plotki. Poznawała i wydawała ich sekrety. Byli jej za to wdzięczni, bo nie musieli już nienawidzić jej bez powodu.
Uświadomiła sobie, że się zapomniała. Uśmiech, o który tak dbała tego wieczora, zniknął z jej twarzy.
Przechodziła obok ozdobnego lustra w inkrustowanej ramie. Najpierw uderzyła ją w oczy czerwień długiej sukni, potem burza blond włosów, wreszcie spojrzała w oczy swojemu odbiciu.
Jestem piękna, przemknęło jej przez głowę. I smutna. Co mnie martwi?
Ponownie przywdziała uśmiech jak maskę. Przeszła do drugiej sali zabytkowej willi, wynajętej na to przyjęcie przez Marynieckich, ludzi od dźwigów i czegoś tam jeszcze. Lidii nie obchodziły dźwigi, więc nie zapamiętała.
Weszła między grupki rozmawiających osób, ubranych w eleganckie garnitury i suknie, z których żadna nie była tak czerwona jak jej. Wielu z tych ludzi nie znała, a ci, których znała, odwracali wzrok, gdy usiłowała złowić ich spojrzenia. Wkrótce przestała udawać, że usiłuje.
Upolowała za to kolejny kieliszek szampana, który kelnerki w czarnych szelkach roznosiły na tacach. Odwróciła się plecami do wszystkich i zapatrzyła na wielki obraz, jeden z wielu zawieszonych na ścianach. Przedstawiał polowanie z chartami na zająca i był oryginałem albo reprodukcją. Nie miała pojęcia także o takich sprawach.
– Samotna? – usłyszała za sobą głęboki głos.
Poznała, do kogo należał. Emil Zasada, przystojny, stanu wolnego, zajmuje się konsultingiem, czyli właściwie nie wiadomo czym. Widziała, że rozmawiał z Tomaszkiem, i od tej pory nie spuszczał z niej wzroku.
– Byłam ostatnio na Bazarze Natury we Wrzeszczu – odparła, nie odwracając głowy. – Chciałam kupić trochę ekomarchewki…
Chyba go zaskoczyła tą marchewką, bo nie odezwał się od razu.
– To ciekawe.
– Mężczyzna, który ją sprzedawał, też mnie podrywał. Ale on przynajmniej miał odrobinę fantazji.
Przesunęła się przed inny obraz. Teraz mogła patrzeć na śniadanie na trawie w wykonaniu nagiej kobiety i dwóch całkowicie ubranych mężczyzn z jakiejś dawno minionej epoki.
– Po co mi fantazja? – A więc przyszedł za nią. Zawsze za nią chodzą i nie tak łatwo się ich pozbyć. – Mam inne zalety.
– Niech pan poda trzy.
– Podam jedną. Pani mąż chce się ze mną zaprzyjaźnić.
– To ma być dla mnie zaleta?
– Coś, co załatwia sprawę.
W pomieszczeniu było ciepło, ale ona poczuła chłód. Spodziewała się czegoś takiego, lecz i tak ją to zabolało. Zapragnęła wrócić do domu. Nie do tego wielkiego apartamentu, w którym mieszkała z Tomaszkiem. Do domu sprzed lat, w którym się wychowywała, zabrać tam lalki i zostać w brzydkim pokoju na zawsze.
– Jaką sprawę?
Wreszcie na niego spojrzała. Był bardzo pewny siebie.
Obrzucił ją niedbałym, oceniającym spojrzeniem. Nie wiedziała, czy jego bezczelność irytuje ją, oburza czy przeraża.
– Niech się pani napije.
– A pan?
– Nie muszę.
– Czemu ja powinnam?
– Podejrzewam, że cała ta sytuacja nie jest dla pani łatwa.
Oddała nietknięty kieliszek przechodzącej kelnerce.
– O czym pan mówi?
– Odniosłem wrażenie, że mąż chętnie mi panią odda. Niewiarygodne. Zastanawiam się, czy chcę panią wziąć.
– Przepraszam – powiedziała. – Muszę iść. Muszę z kimś porozmawiać.
Chciała go wyminąć, ale zastąpił jej drogę.
– Z kim?
– Z kimś. Z kimkolwiek. Byle nie z sukinsynem.
Wciąż uniemożliwiał jej odejście, więc go odepchnęła. Kątem oka uchwyciła kierujące się ku nim zaciekawione spojrzenia. Dał za wygraną.
Znów była przy stole. Tomaszek już wrócił, siedział sam, bez galerianki, jak Lidia nazywała w myślach Majnert. Wydawał się zagubiony.
– Zasada mnie zaczepił – powiedziała.
– Czego chciał?
– Zajrzeć mi do majtek.
– Sukinsyn.
– Też mu to powiedziałam.
Tomaszek poruszył się niespokojnie.
– Postaraj się być dla niego miła. Mimo wszystko bądź dla niego miła.
Nawet się nie zmartwiła.
– Jak daleko mam się posunąć?
– Przestań.
– Powiedz mi, kochany, jak mogłabym go nie urazić? Mam zrobić mu loda w toalecie?
Wstał, wziął ją pod łokieć, zmusił, by poszła z nim na bok.
– Ciszej. Ile wypiłaś?
– Powiedział, że chcesz mnie oddać. Naprawdę chcesz to zrobić, kochany? Bo on jeszcze nie wie, czy mnie weźmie. Zabolało mnie to: ty chcesz mnie oddać, a on nie chce wziąć. To bardzo brzydko z jego strony.
– Do diabła z sukinsynem. Pójdę i mu to powiem.
Nie ruszył się, nawet nie poszukał tamtego wzrokiem. Za to gapił się na nią.
Kiedy stało się jasne, że nic więcej się nie wydarzy, chwyciła go za ramię.
– Nie, nie idź – szepnęła z przejęciem. – Sama mu to powiem. Albo zrobię mu tego loda i będzie spokój.
Powoli uniósł twarz i popatrzył na nią z góry. Były w tym spojrzeniu spokój, zamyślenie i coś jakby pogarda dla niej. A może litość…
Pokręciła głową. Nie, nie powinien nią gardzić ani się litować. To ona miała powody, aby nim gardzić. Zachciało jej się płakać.
– Dlaczego on powiedział, że chcesz mnie oddać? Nie chcę znowu…
– Nie pij więcej.
– Wiesz co? – odparła. – Wiesz co, kochanie? – Wciąż patrzył na nią w ten okropny sposób. – Ja tak niewiele dzisiaj wypiłam. Ale oczywiście zaraz wypiję więcej. On ma rację, powinnam się napić. Tak będzie łatwiej.
Skierowała się w stronę toalety. Zmusiła się, żeby nie biec. Weszła do pustego holu i chwilę stała, szczęśliwa, że nikt na nią nie patrzy, bo przestała panować nad twarzą. A potem uniosła wzrok i zobaczyła kamerę monitoringu. Poczuła złość, bo może jednak ktoś jej się przyglądał, a jeśli tak, kto to był i co o niej myślał? Ogarnęło ją wrażenie nie do odparcia, że przez to jedno małe oko kamery patrzą na nią dziesiątki obojętnych oczu. Wystawiła język do obiektywu i od razu przygnębiło ją, że to zrobiła.
Zapragnęła, żeby popatrzył na nią ktoś, kogo obchodziła.
Jestem taka głupia, pomyślała.
Zamknęła się w toalecie, gdzie kamienne płytki imitowały postarzane drewno. Powoli się uspokajała. W końcu wyszła z kabiny i poprawiła makijaż przed lustrem.
Wróciła na salę. Tomaszek czekał na nią w lekkim płaszczu.
– Wychodzimy? – spytała, czując wdzięczność, że ją stąd zabiera.
– Ja wychodzę. Interesy.
– Interesy? Nic nie mówiłeś…
– Łaszewski chce omówić pewne sprawy. Nie mogę odmówić.
– Ty nikomu nie możesz odmówić. Uważasz mnie za dziwkę, ale to ty nią jesteś.
Poczuła panikę, że tu zostanie, wzbudził się w niej jednak opór, żeby prosić go, by został. Wiedziała, że prosiłaby na próżno.
Łaszewski, także ubrany, skinął jej głową z oddali. Był najbrzydszym mężczyzną, jakiego w życiu spotkała, ale nie z tego powodu niedobrze jej się robiło, gdy na niego patrzyła.
– Spotkamy się w domu – powiedział Tomaszek.
Zakręciła się na pięcie i poszła między stoliki. Zatrzymała kelnerkę i zdjęła jej z tacy dwa kieliszki szampana. Opróżniła je jeden po drugim.
Zasada stanął obok, elegancki, nienaganny, sącząc whisky, bo cóż by innego. Popatrzył jej w oczy.
– Na początek przynieś mi jeszcze szampana – powiedziała.
– Sama sobie przynieś.
Rozchyliła usta, po czym powoli je zamknęła, upokorzona. Oczy Zasady lśniły od samozadowolenia.
– Nie bój się, nie ucieknę – szepnął. – No, biegnij.
Odszukała kelnerkę i zabrała z tacy kolejne dwa kieliszki. Wzrok Lidii na moment spotkał się ze wzrokiem Majnert, otoczonej wianuszkiem innych kobiet.
Lidia Rudzka zacisnęła zęby. Mimo wszystko poczuła satysfakcję, bo Zasada się tamtej podobał.
Wróciła do niego.
– Przyniosłam też dla ciebie.
– Nie piję tego ścieku. Wypij oba.
Posłuchała i odstawiła puste kieliszki.
– Nie waż się więcej mówić do mnie na ty. Kurwom, które dostaję w prezencie, nigdy na to nie pozwalam. Dla ciebie będę panem Zasadą, nawet gdy będę ci wsadzał w dupę. Rozumiesz? – Uśmiechnął się czarująco.
Jeśli komuś zdarzyło się właśnie na nich spojrzeć, musiał pomyśleć, że Lidia usłyszała komplement.
Skinęła głową.
– Tak.
– Tak, proszę pana – powiedział.
W sercu czuła nienawiść. Nie do tego człowieka, który wykorzystywał sytuację. Nienawidziła Tomaszka tak mocno i czysto, jak tylko potrafiła, a potrafiła bardzo.
– Tak, proszę pana – powtórzyła.
– Jak chcesz się upić, to się pośpiesz. Czekam przed restauracją. – Zniknął między ludźmi.
Tomaszek znowu ją oddawał. Nie pierwszy raz, choć z pewnością ostatni.
Był ktoś, komu mogła zaufać. Z kim mogła rozmawiać o wszystkim, bo stał po jej stronie. I nazywał ją laleczką.
Powiedziała mu o tym przyjęciu, a on zapewnił, że po nią przyjedzie, zabierze stąd i znowu nazwie laleczką.
Jeszcze przed chwilą nie wiedziała, czy mu na to pozwoli, ale właśnie podjęła decyzję. Podeszła do krzesła, przez które przewieszona była jej torebka. Nosiła dużo większą torebkę niż inne kobiety na przyjęciu, każda malutką jak łza. Palcami wymacała telefon, wykorzystując okazję, żeby dotknąć ukrytej w torebce lalki. Tomaszek miał jej za złe, że wszędzie ją ze sobą nosiła. Mówił, że Lidia jest infantylna. Starała się tym nie przejmować, od dziecka wierzyła, że lalka pewnego dnia przyniesie jej szczęście.
Wyciągnęła telefon i wybrała numer.
Jej nowy pan, Zasada, bardzo się zdziwi.
Tomaszek także.
Kruk usłyszał o tym zabójstwie z radia. Młoda kobieta wyszła nocą z restauracji przy Uphagena, a rano przy obwodnicy znaleziono jej ciało ze śladami tortur, więc sprawa podpadała pod szczególne okrucieństwo.
Niedzielę spędził leniwie, a w poniedziałek rano nie dowiedział się szczegółów, bo pochłonęły go inne rzeczy. Pierwszą cześć dnia zeznawał w gdańskim sądzie okręgowym w sprawie, która wydarzyła się tak dawno, że niemal już o niej zapomniał.
O wpół do drugiej przebijał się przez miasto, bo zadzwoniła jego była żona, Ewa. Chciała się jak najszybciej spotkać. Dawno nie dzwoniła, a jeszcze dawniej prosiła o spotkanie, więc Kruk natychmiast się zgodził. Pomyślał, że to może być ważne. Zaproponował park Reagana. Miejsce publiczne, dużo ludzi, Kruk uznał, że będzie tam bezpieczny, w razie gdyby Ewa chciała wydrapać mu oczy.
W parku było przyjemnie, wrześniowe powietrze wciąż pachniało latem, czuło się zapach morza napływający zza drzew oddzielających park od plaży. Już na niego czekała w opiętej sukience podkreślającej kształty.
– Rozwodzę się – powiedziała.
A więc to jednak nie było nic ważnego ani nawet żadna nowość.
– Przykro mi.
– Och, na pewno.
Fakt, nie było mu przykro.
Samotna kobieta siedziała na ławce przy szerokiej alei. Mogła być w jego wieku lub trochę młodsza. Piękna, tym rodzajem piękna, który jest raczej poważny i może onieśmielać. Typ biznesowy, garsonka, szpilki, wszystko w najlepszym gatunku. Pozostawała wyprostowana i nieruchoma, zapatrzona w dal spojrzeniem, które nie widzi.
Kruk też się zapatrzył – na nią – choćby po to, aby nie patrzeć na Ewę.
Ewie się to nie spodobało.
– Nie gap się na kobiety, kiedy jesteś ze mną – powiedziała. – Jak wyglądam?
Wyglądała świetnie. Oczy lśniące, twarz roziskrzona, jakby myśl o rozwodzie dodała jej skrzydeł. Może tego właśnie potrzebowała, żeby rozkwitać: perspektywy zmian i nadchodzącej wolności. Pozostanie w tym stanie, aż znowu kogoś spotka, zwiąże się z tym kimś i przygaśnie.
A może spotka kogoś, przy kim nie przygaśnie. Może do tej pory źle dobierała mężczyzn. Ten adwokat, z którym ostatnio żyła, na pewno był źle dobrany.
Kruk poczuł żal, bo pomyślał, że on sam też nie był dla niej. Nie był lepszy niż tamten, choć z nim wytrzymała dłużej, ale może tylko dlatego, że pierwsze małżeństwo rwie się trudniej.
Z jakiegoś powodu to wszystko nagle zaczęło go obchodzić, mimo że ostatnio niemal przestał myśleć o Ewie.
Wciąż gapił się na kobietę w garsonce, żeby Ewa nie odgadła, o czym myśli.
Tamta kobieta na ławce spojrzała na niego przelotnie. Nie na tyle jednak przelotnie, by Kruk nie zauważył, że przebił się przez jej smutek i zainteresował. Zastanowił się, jaki miał wyraz twarzy i co ta kobieta w niej zobaczyła.
Mniejsza z tym. Nigdy już jej nie spotka, więc mogła zobaczyć, co chciała.
– Jesteś piękna – zwrócił się do Ewy. – Zawsze byłaś.
– Miły jesteś. Dlaczego właściwie się rozstaliśmy? Nieważne. Powiedz, gdybyś mnie nie znał, spodobałabym ci się?
Kruk poczuł złość. Przyszedł, bo myślał, że może chodzić o coś ważnego. Ale niby o co? Dlaczego tak pomyślał? Ona tego nie powiedziała, nalegała tylko na szybkie spotkanie. Jeśli chciał być zły, to na siebie.
– Gdybym cię nie znał…
– Zastanawiałeś się kiedyś, ile warta jest noc z kobietą? Ile zapłaciłbyś za noc ze mną?
To był właśnie jej styl. Znał ją całe lata, ale nigdy nie uważał, że ją naprawdę poznał.
– Co to w ogóle za pytanie?
– Rozstaję się z facetem, potrzebuję potwierdzenia własnej wartości.
– Za noc z tobą płaci się krwią.
Roześmiała się bez specjalnej wesołości.
– No tak, krwią mógłbyś zapłacić. Pieniądze nigdy nie były twoją mocną stroną.
– Po co chciałaś się spotkać?
– Powiedzieć o swoich planach.
– Po co?
Wzruszyła ramionami, po czym spytała:
– Masz kogoś?
Nie odpowiedział. Tamta kobieta w garsonce wstała z ławki. Dopiero w tej chwili dostrzegł na jej twarzy ślady łez. Patrzył, jak odchodzi.
– Masz rację, to nie moja sprawa – rzekła Ewa. – Zastanawiasz się czasem, co by było, gdybyśmy znowu spróbowali?
– Bierzesz rozwód z drugim mężem, żeby wrócić do pierwszego? – warknął.
– Nie. Nie chcę do ciebie wracać. Pytam tylko, czy się zastanawiasz.
– Nie zastanawiam się.
– Przy tobie… – Zawahała się. – Wiesz, miałam skromniejsze sukienki, ale czułam się więcej warta.
Kruk chciał stąd iść.
– Chyba nie do mnie powinnaś przyjść się wypłakać.
Odwróciła wzrok, patrzyła na park i ludzi. Obok nich przeszła kobieta w jasnym płaszczu ze wzrokiem wbitym w komórkę, a tuż za nią przejechała na hulajnodze dziewczynka.
– Mamo, patrz, jakie kwiatki!
– Nie zrywaj teraz kwiatów.
Dziewczynka zatrzymała hulajnogę przy krawężniku. Zeskoczyła i zerwała z trawnika mały kwiat.
– Ale ja chcę! Żeby ci było miło.
Wskoczyła na swój pojazd i usiłując nie zgubić kwiatka, pognała za matką.
– Może powinniśmy mieć dziecko… – powiedziała Ewa. – Albo nawet kilkoro. Całe mnóstwo dzieci.
Kiedy znowu spojrzała na Kruka, jej oczy nie lśniły. Pomyślał, że posiadł ten wyjątkowy dar gaszenia w nich życia.
– Przepraszam – powiedziała. – Nie wiem, czemu chciałam się spotkać. To absurdalne, że chciałam.
– Potrzebujesz pomocy?
– Jakiej? Jesteś adwokatem od rozwodów?
– Rysiu będzie ci robił trudności?
– Rozstajemy się w zgodzie. On wyprowadzi nam sprawy prawne.
– Proszę, jak przyjemnie.
– Nie mieliśmy wspólnoty majątkowej. To, co mi dał w trakcie małżeństwa, zostaje przy mnie. To, co ja mu dałam, przy nim.
– A co mu dałaś?
– To, co i tobie. Muszę iść. Naprawdę przepraszam.
Wyciągnęła rękę i w roztargnieniu uścisnęła mu palce, jakby chciała się usprawiedliwić sama przed sobą.
Patrzył za nią, jak odchodzi, mając poczucie porażki. Nie miał pojęcia, po co przyszła. Może po to, by zepsuł jej humor?
Powinieneś coś w sobie zmienić, powiedział do siebie w myślach.
Tylko nie wiedział co.
Kruk zjadł obiad w KFC w Galerii Przymorze pod domem. Te mleczne bary i fast foody cię zabiją, pomyślał, gdy w pojedynkę rozprawił się z kubełkiem skrzydełek i zamawiał dodatkowe frytki. Potem wypił kawę w kawiarni przy wejściu. Musiał zajechać jeszcze na komendę, ale zwlekał.
Są takie dni, kiedy nie chce ci się pracować. Od wielu tygodni każdy dzień Kruka był taki. Zmuszał się.
Gdy w końcu dotarł do komendy i powoli wchodził po schodach, od razu pożałował, że przyszedł. Z górnego piętra schodziła Monika Paczulska, policyjny psycholog, pogrążona w rozmowie z koleżanką z wydziału. Wyglądała świetnie, chyba nigdy nie wyglądała tak dobrze. A w każdym razie nie w czerwcu, gdy zdjęła spodnie i odsłoniła przed Krukiem sine od ciągłego bicia nogi.
Nie nosiła już spodni. Przed dwoma tygodniami, kiedy wróciła do pracy po zbyt długim i wziętym niespodziewanie urlopie, po raz pierwszy w życiu zobaczył ją w spódnicy. Spódnicę nosiła nawet krótszą, niż policjantce można i wypada. Nogi miała świetne, takie, które mogą narobić ci bałaganu w głowie, jeśli za długo się w nie wpatrujesz. Nabrała zwyczaju lekkiego podciągania spódnicy podczas siadania. Ten pozornie niedbały gest pozwalał zauważyć, że jej uda są równie bez skazy, gładkie i opalone jak łydki, przynajmniej w dolnych rejonach.
Kobiety zeszły na piętro i zatrzymały się, wciąż rozmawiając. Monika opowiadała o jakiejś restauracji na plaży w Grecji, do której zabierał ją Damian, bo wieczorami grano tam na żywo starogreckie pieśni. Uwielbiali tę restaurację, a pieśni ściskały im serca.
Po prostu, kurwa, sielanka.
Kruk im się ukłonił, gdy je mijał. Monika się uśmiechnęła, ale był to uśmiech osoby, która jest z natury miła. Nic się za nim nie kryło. Nic, co by nawiązywało do dramatycznych wydarzeń z czerwca.
Twarz też miała opaloną, bluzkę swobodnie rozpiętą pod szyją, pasma długich włosów opadały na ramiona. Z urlopu wróciła inna kobieta niż ta, którą zapamiętał Kruk. Była całkiem odmieniona, ktoś wykonał przy niej świetną robotę.
Kruk uważał, że wie kto.
Na przykład ten facet, który schodził za kobietami, minął Kruka, jakby ten był powietrzem, a teraz zatrzymał się i cierpliwie czekał, aż panie skończą rozmawiać. Facet, który oparł się o poręcz schodów, uniósł głowę i dopiero teraz skinął Krukowi, jakby właśnie go zauważył, a Kruk odwzajemnił pozdrowienie, bo był dobrze wychowany. Facet, który również dopiero co wrócił z nagłego urlopu, podczas którego zasypywał Kruka MMS-ami z podróży. Jakby byli najlepszymi przyjaciółmi.
Facet właśnie wtrącił się do rozmowy. Patrząc na nich oboje, na jej spokojną, uśmiechniętą twarz, na to, jak słucha jego wyważonego głosu, gdy opowiadał o tym, jak zwiedzali Akropol, Kruk pomyślał, że może on sam oszalał. To wszystko może się nie zdarzyło. Może Monika nigdy go nie wybrała, by właśnie jemu zwierzyć się ze swoich koszmarów na jawie, może wcale nie szukała u niego pomocy. Może nie zabrał jej do swojego mieszkania i tam nie ukrył. Może ochroniarz pewnego psychopatycznego adwokata nigdy nie wdarł się do mieszkania Kruka, nie rozebrał Moniki, nie przywiązał nagiej do łóżka i nie narobił tam zdjęć. Te zdjęcia sugerowały, że to Kruk ją do siebie ściągał, gwałcił i bił. Ale tych zdjęć przecież też nie było. Może ochroniarz nigdy nie zadzwonił do Paczulskiego i nie ściągnął go tam, a ten nie przyjechał z dwoma świadkami i nie zabrał stamtąd Moniki. Może to tylko koszmar Kruka. To przecież nie mogło się wydarzyć, skoro właśnie patrzył na nich dwoje, gdy są tacy spokojni i szczęśliwi, jakby kochali się od dawna z głębi serca i byli najlepszymi przyjaciółmi.
Ja oszalałem, pomyślał Kruk. Za mocno parę razy dostałem w łeb. Może głupio się uśmiecham i ślinię, a ludzie wokół z grzeczności udają, że wszystko gra.
Na korytarzu pojawił się nadinspektor Wojciech Sarzyński, komendant komendy wojewódzkiej, i podchodził do Paczulskiego. Kruk, który był już na piętrze, jeszcze bardziej zwolnił, aby coś uchwycić z tego spotkania.
– Bardzo dobrze, Damian. – Komendant uścisnął Paczulskiemu dłoń. – Co tu robisz? Myślałem, że pracujecie na pełnych obrotach.
– Przyjechałem tylko po żonę, Wojtek. Zaraz wracam do chłopaków.
– Bardzo dobrze. Jest presja, to kwestia wizerunkowa. – Komendant zmarszczył brwi i jakby uznał, że nie wypowiedział się dostatecznie jasno, dodał: – Jest presja.
– Tak jest.
Ponowny uścisk rąk i Sarzyński zniknął z korytarza, jakby pojawił się na nim tylko na chwilę, aby podkomisarz Damian Paczulski mógł zademonstrować Krukowi, że jest z komendantem na ty.
Kruk powlókł się dalej i zwalił na krzesło w gabinecie naczelnika wydziału dochodzeniowo-śledczego Marcina Zycha. Marcin był jego bezpośrednim przełożonym i starym kolegą. Właśnie chował jakieś akta do stalowej szafy i zbierał się do domu.
Kruk wyobraził sobie scenę takiego powrotu. Marcin staje w drzwiach, jego żona, Matylda, wychodzi go powitać. On całuje ją w policzek, a z kuchni dobiega zapach obiadu.
Nuda.
Ale może wyglądało to zupełnie inaczej.
– Wiedziałeś, że Paczulski kumpluje się z naszym Zero Jeden?
Wzruszenie ramion w odpowiedzi.
– Co dobrego spotkało cudnego Damianka? – nie ustępował Kruk. – Sarzyński był z niego zadowolony.
– Chodzi o te zwłoki z sobotniej nocy. Paczulski prowadzi śledztwo i ma namiary na samochód, do którego wsiadła ofiara. Zarządzono poszukiwania. Ważny trup, makabryczna zbrodnia, poważni ludzie walczą o sprawiedliwość.
– Tacy są szybcy?
– Szybcy i wściekli. Rasowe gliny.
Kruk nie wahał się ani chwili.
– Włącz mnie w tę sprawę. Załatw objęcie śledztwa nadzorem wojewódzkiej.
Marcin usiadł naprzeciw i zaczął bawić się kluczami do samochodu.
– Bo za szybko i za sprawnie działają, a my nie mamy nic do roboty?
– Wiem, że skurwiel będzie utrudniał, ale chyba jesteś od niego mocniejszy?
– Chyba… Nie wiem, czy lubię to słowo. Właśnie mi powiedziałeś, że Paczulski kumpluje się z moim szefem.
– Włączysz mnie?
– Jak, twoim zdaniem, miałbym to uzasadnić?
– Jak sobie chcesz.
– I to ma pomóc Monice?
Marcin Zych wiedział o wydarzeniach z czerwca. O tym, jak Kruk odkrył, że Paczulski znęca się nad żoną. W niektórych sprawach Kruk nie miał przed Marcinem tajemnic. Zwłaszcza w takich, o których chciał, by dowiedziała się żona Marcina, bo Zych z kolei nie miał tajemnic przed nią.
Zgodnie z przewidywaniami Kruka, Matylda przejęła się losem Moniki Paczulskiej i naciskała Marcina, żeby jej pomóc.
– Bądź u nich jutro siódma rano na odprawie.
Kruk spojrzał na zegarek, dochodziło wpół do szóstej po południu.
– Naprawdę to załatwisz?
– Już załatwione.
– Załatwione. – Kruk powtórzył za Marcinem. – Już to załatwiłeś. Kiedy załatwiłeś?
Marcin westchnął, podniósł się z krzesła i stanął twarzą do okna, pewnie w tym celu, aby to okno widziało jego twarz, nie Kruk.
– Ktoś prosił o wsparcie wojewódzkiej, chcą szybko zamknąć sprawę. Zasugerował ciebie.
– Kto?
– Podkomisarz Damian Paczulski.
– Kurwa – powiedział Kruk. – Co jest grane?
– Też się zdziwiłem.
Marcin odwrócił się od okna.
– Nie lekceważ go, jest niebezpieczny i może sprytniejszy niż ty. – W jego głosie pojawił się mocny ton. – Dlatego martwi się o ciebie.
Kruk nie potrafił zebrać tego w całość.
– Paczulski się o mnie martwi?
– Ja się martwię.
– Powiedziałeś, że ktoś martwi się o mnie.
Marcin chrząknął, otrząsnął się z zamyślenia.
– Matylda się martwi.
To było coś nowego. Matylda, jeśli chodziło o Kruka, martwiła się raczej tym, co mógłby zrobić Kruk.
A więc zdaniem wyroczni Marcina sytuacja była poważna.
Kruk poczuł dziwne wzruszenie, że gdzieś był ktoś, kto się o niego troszczył. Pomyślał, że chciałby, żeby Marcin po powrocie do domu wcale nie całował Matyldy w policzek. Chciałby, żeby rzucili się na siebie w szale dzikiej namiętności.
Zasługiwali na coś lepszego niż zdawkowe czułości.
– Ukochaj ją ode mnie – powiedział, a Marcin spojrzał na niego podejrzliwie.
Rano Kruk się spóźnił. Niewiele, ale odprawa już się zaczęła. Wszedł i stanął skromnie przy drzwiach, aby nie zwracać na siebie uwagi. W sali o oliwkowych ścianach stał stół konferencyjny, a przy nim kilku mężczyzn w mundurach i po cywilnemu.
Twarze zwracali w stronę wielkiej korkowej tablicy, przy której stał podkomisarz Damian Paczulski z teleskopowym wskaźnikiem w dłoni, jeszcze złożonym, i mówił coś z ożywieniem. Na tablicy widniały kartki i zdjęcia, zajmując połowę powierzchni. Wszystkie równiutko przypięte, warto by podkomisarza pochwalić za staranność, gdyby nie to, że zdjęcia przedstawiały zmasakrowaną kobietę i mogły doprowadzić do mdłości co większych wrażliwców.
Mężczyźni ryknęli śmiechem. Kruk zdał sobie sprawę, że Paczulski opowiadał dowcip.
– Zapraszamy, komisarzu – zwrócił się do Kruka. – Czekaliśmy. Nie chcieliśmy zaczynać bez ciebie.
Wszystkie te twarze, na których jeszcze widniały uśmiechy, odwróciły się, aby go sobie obejrzeć. Kruk skinął im głową i zajął miejsce przy stole, obok prokuratora Bartłomieja Gaweckiego. Byli tam jeszcze: naczelnik miejskiej dochodzeniówki, zastępca komendanta miejskiej, technik kryminalistyczny oraz trzech facetów, których Kruk nie znał.
Twarze po kolei zwracały się z powrotem w stronę prowadzącego śledztwo, aż pozostała tylko jedna. Należała do wysokiego, silnie zbudowanego mężczyzny o krótko ściętych włosach i zaciętych rysach. On jeden nie śmiał się ani przez chwilę, a jego wzrok przeszywał Kruka na wylot. Ten wzrok dobitnie mówił, że nie zostaną przyjaciółmi, ale to nic, bo Kruk nie szukał przyjaciół.
Odwzajemnił spojrzenie i gapili się na siebie dłuższy czas, aż zniecierpliwiony Kruk przeniósł w końcu wzrok na tablicę. Zrozumiał przesłanie, a ile można się gapić.
– Do roboty, panowie – powiedział naczelnik miejskiej.
Paczulski skinął głową.
– Streszczę, co do tej pory mamy – rzekł. – Baksi, coś nie tak?
Zacięty facet w końcu przestał się gapić, choć niechętnie. Odwrócił się, wzruszył ramionami i rozparł się na krześle, zaplatając dłonie na brzuchu.
Aspirant Konrad Baksiński. Kruk mógł się spodziewać, że to on. Nigdy go do tej pory nie spotkał, ale zdążył się zorientować, że tak nazywa się jeden z dwóch policjantów, których tamtej czerwcowej nocy Paczulski zabrał do mieszkania Kruka, gdy akurat nie było go w domu. To w jego obecności zastraszona Monika oskarżyła Kruka o gwałt. Oskarżenie pozostało w gronie przyjaciół i nigdy nie trafiło do prokuratury, lecz Baksi miał widać w pamięci tamtą noc i żywił do Kruka pretensje.
– Ofiarą jest Lidia Rudzka, lat dwadzieścia osiem, zamężna. W nocy z dziesiątego na jedenastego września uczestniczyła w małym przyjęciu zorganizowanym przez przyjaciół jej męża, Tomasza Rudzkiego, w nowo otwartej restauracji Remzo przy ulicy Uphagena. Sala została wynajęta do trzeciej w nocy, ale Tomasz Rudzki opuścił przyjęcie o dwudziestej trzeciej dwadzieścia trzy. – Paczulski zajrzał do notesu. – O godzinie dwudziestej trzeciej czterdzieści sześć Lidia Rudzka również opuściła restaurację w towarzystwie Emila Zasady, właściciela agencji konsultingowej, który miał odwieźć ją taksówką do domu. Na nagraniach z monitoringu przed restauracją widać, że zanim pojawiła się taksówka, nadjechało białe audi A4, a Lidia Rudzka pozostawiła Zasadę i wsiadła do samochodu. Sądząc po szybkości, z jaką to zrobiła, pojawienie się audi nie było dla niej zaskoczeniem. Musiało być za to zaskoczeniem dla Zasady, bo nie obyło się bez przepychanki z kierowcą.
– Wiemy, kim jest kierowca? – spytał zastępca komendanta.
– Zasada otworzył drzwi od jego strony, chwilę rozmawiali, a potem usiłował zabrać kierowcy kluczyki, ale tamten go odepchnął. Pozycja samochodu wobec kamery nie pozwala na identyfikację osoby za kierownicą. Audi ruszyło ulicą Uphagena w stronę Conradinum i od tej pory nikt, z kim rozmawialiśmy, nie widział Lidii Rudzkiej żywej. – W sali zrobiło się cicho. Ani śladu po niedawnej wesołości. Paczulski jednym szybkim ruchem rozłożył teleskopowy wskaźnik i wskazał pierwsze zdjęcie. – Tak została dostrzeżona przez przypadkowego kierowcę na poboczu obwodnicy przed Kowalami. Kierowca wezwał policję o szóstej trzydzieści cztery.
Zdjęcie przedstawiało zwłoki młodej kobiety w czerwonej sukni leżące na poboczu drogi. Denatka spoczywała na boku w takiej pozie, jakby przytulała się do ziemi, z jedną ręką wyciągniętą ponad głowę, z wyprostowanymi nogami.
Końcówka wskaźnika przesunęła się na kolejne zdjęcie: zbliżenie na głowę. Lidia Rudzka miała ładny profil, który maska śmierci dopiero zaczynała przemieniać. Na policzku trochę otarć i zadrapań. Usta rozchylone, na zębach i ustach krew.
– Wstępne oględziny zwłok każą sądzić, że nie doszło do zgwałcenia. Prawdopodobnie zginęła na skutek wielokrotnych uderzeń w głowę tępym narzędziem. – Głos Paczulskiego lekko zadrżał. Kruk przestał patrzeć na zdjęcie, nie spuszczał go z oka. – Więcej powie sekcja.
Paczulski zrobił pauzę, może chciał oddać szacunek zmarłej, a może chodziło o coś innego.
– Zdaniem techników zabójstwa nie dokonano w miejscu ujawnienia zwłok. Nie znaleźliśmy charakterystycznych śladów obok ciała, najprawdopodobniej już po zabójstwie sprawca zatrzymał się przy poboczu i wyrzucił z samochodu zwłoki.
Wskaźnik przesunął się na następne zdjęcie, potem na kolejne. Na każdym z nich widniała druga strona twarzy Lidii Rudzkiej, która była zwrócona do ziemi, gdy znaleziono zwłoki, i stała widoczna dopiero wtedy, gdy policja odwróciła głowę.
O ile prawa strona twarzy pozostała stosunkowo nietknięta, o tyle lewa została zmasakrowana. Niepodobna było rozpoznać rysów, zarówno łuk brwiowy, jak i kość policzkową strzaskano. Spojenie skroniowe niemal wepchnięto w głąb czaszki, widać było krew i fragmenty mózgu, a skóra popękała w tylu miejscach, że niemal oblazła z mięśni. Nos wyglądał na niedraśnięty, za to zęby po tej stronie twarzy zostały częściowo wybite.
– Sprawca uderzał przede wszystkim w lewą stronę głowy. – Głos Paczulskiego już nie drżał.
Kruk był ciekawy, dlaczego w ogóle zadrżał. Gdyby miał obstawiać, powiedziałby, że takie sprawy go podniecają.
– Próbujemy coś znaleźć na nagraniach z monitoringu miejskiego, ustalamy nocną trasę audi – kontynuował podkomisarz. – Mamy pełną listę pięćdziesięciu trzech osób, które były na przyjęciu. Rozmawialiśmy do tej pory z kilkunastoma z nich, będziemy rozmawiać z każdą. Szczególnie interesują nas ci ludzie, którzy mieli interakcję z ofiarą. – Paczulski znów zrobił przerwę. Popatrzył po zebranych, po czym kontynuował: – Mamy numery rejestracyjne audi, do którego wsiadła Lidia Rudzka. Nie było zgłoszenia kradzieży samochodu, ustaliliśmy tożsamość właściciela. To Cezary Majewski, zamieszkały w Zamościu, rozwiedziony, prowadzi małe biuro turystyczne. Raz odebrane prawo jazdy na trzy miesiące za jazdę po alkoholu. Policja z Zamościa wykonała swoją robotę, od jedynego pracownika biura uzyskano informacje, że biuro miało poważne długi, walczyło o przetrwanie, a Majewski wyjechał z Zamościa trzy tygodnie temu. Utrzymywał z pracownikiem kontakt telefoniczny. W piątek dziewiątego września kontakt się urwał, ani razu nie odebrał telefonu. Wystąpiliśmy do operatora o billingi oraz lokalizację telefonów Majewskiego i Lidii Rudzkiej. Daliśmy do mediów informację o audi. Skontaktowaliśmy się z Emilem Zasadą, przyjdzie o dwunastej na komendę złożyć zeznania.
Paczulski skupił się na tym, jaki kierunek przyjmie dalej śledztwo. Naczelnik to zaaprobował. Gdy skończyli, sala opustoszała. Został tylko Paczulski.
I Kruk. Rozparty na krześle, gapiący się w sufit.
– Bardzo się wynudziłeś, komisarzu? – spytał Paczulski.
Kruk westchnął i podniósł się z krzesła. Przespacerował się do tablicy. Z bliska przyjrzał się fotografiom.
Paczulski prowadził z Krukiem grę. Udawał, że nic się nie stało. Kruk sądził, że zdjęcia przysyłane z urlopu miały go uspokoić i dać dowód, że Monika żyje, nic się jej nie dzieje, i lepiej, żeby komisarz dał im spokój.
Bo była jeszcze kwestia innych zdjęć. Tych wykonanych w mieszkaniu Kruka. Kruk dostał jedno takie zdjęcie jako ostrzeżenie. Przedstawiało nagą i związaną Monikę Paczulską, leżącą na łóżku Kruka. Rozległe zasinienia na jej ciele, ślady po długotrwałym biciu, były doskonale widoczne w świetle lampy błyskowej.
Kruk miał zbyt wiele doświadczenia w zbyt wielu różnych postępowaniach, aby nie zdawać sobie sprawy, że pierwszym podejrzanym o wykonanie tych zdjęć, gdyby kiedyś ujrzały światło dzienne, byłby on. Musiałby się bardzo tłumaczyć, skąd Monika wzięła się w jego mieszkaniu. A przebieg wydarzeń, zakończonych śmiercią adwokata, który uknuł całą intrygę, sprawiał, że Kruk nie za bardzo miał jak się wytłumaczyć.
Tamte zdjęcia stanowiły zagrożenie dla Kruka. Tyle że po śmierci adwokata nie wiadomo, co się z nimi stało.
Kruk nie znalazł ich u prawnika ani w komórce jego pomocnika, nigdzie ich nie znaleziono.
Paczulski miał w dodatku Baksiego i jeszcze jednego świadka, przekonanych o winie Kruka. Gdyby pojawiło się wobec Kruka oficjalne oskarżenie o gwałt wysunięte przez zastraszoną Monikę, gdyby tamte zdjęcia wypłynęły, gdyby świadkowie zeznali, co widzieli, Kruk miałby niewielkie szanse.
Ale jakieś jednak by miał.
Zwłaszcza że stali za Krukiem dwaj ludzie, którzy wyglądali niegroźnie, niemal safandułowato, ale w rzeczywistości byli bezwzględni. Nawet jeśli Krukowi stałaby się krzywda, im nie stałoby się nic. I mogliby dobrać się do kogoś, kto im podpadł.
Z pewnością by się dobrali.
Paczulski pewnie o tym wiedział, w każdym razie udawał, że nic się nie stało. Jego żona też udawała.
Od powrotu Paczulskich z urlopu dwa tygodnie temu wszyscy okazywali szczęście i pokój.
Ale to cienka powłoka iluzji, która nie wytrzyma pierwszej jesiennej burzy. Wszyscy przyglądali się sobie, uśmiechali się i wypatrywali słabości.
Kruk odwrócił wzrok od tablicy i uśmiechnął się do Paczulskiego.
– Nie mogłem się nudzić. Świetna odprawa.
– Co zamierzasz? Ograniczysz się do konsultacji czy będziesz aktywnie uczestniczył w śledztwie?
– Moja pomoc jest zbędna. Nie rozumiem, czemu o to wystąpiłeś.
Paczulski też się uśmiechnął. Leciutko wzruszył ramionami.
– Wojewódzka ma większe możliwości. Łatwiejszy dostęp do specjalistów.
Zrobiło się tak przyjacielsko, tak słodko, że Kruk poczuł mdłości. Miał ochotę zrzygać się na marynarkę stojącego przed nim faceta.
– Czemu? – warknął.
– Grzebiesz w moich sprawach, węszysz, czy nie jestem w coś umoczony. Chcesz mi patrzeć na ręce, ja pomogę.
Miał rację. Podczas jego urlopu Kruk zainteresował się przebiegiem służby podkomisarza. Przejrzał trochę akt. Tylko że Krukowi się wydawało, że robił to dyskretnie.
– Są naciski na szybkie zakończenie śledztwa? – spytał, aby zmienić temat.
– Nawet nie wiesz, jak wielkie.
– Nie chcę być niewdzięcznikiem. Oczywiście aktywnie pomogę.
Paczulski wciąż się uśmiechał. Kruk dopiero przyglądając mu się z bliska, zwrócił uwagę na fakt, że pomimo długiego urlopu w słonecznych krajach był raczej blady. Ta bladość czyniła jego twarz rachityczną.
– Jedziesz na przeszukanie mieszkania ofiary? – spytał Paczulski.
Kruk skinął głową. Szli obok siebie w milczeniu, które przerwał Kruk:
– Jak dużo się o niej dowiedziałeś?
– Jeszcze niewiele.
– Powinniśmy ją dobrze poznać. Wiesz, podstawowe sprawy: kim była, czym się zajmowała, kim jest jej mąż, który zostawił ją samą na przyjęciu. Co mieli zwyczaj robić, gdy nikt nie patrzył. Czy wymieniali czułości, czy facet tłukł ją bez opamiętania…
Dotarli do schodów i zeszli na parter.
– Świetny pomysł – powiedział cicho Paczulski.
Mieszkanie, a raczej apartament, liczyło sto dwadzieścia dziewięć metrów kwadratowych powierzchni i dwa wielkie balkony, co nie miało może znaczenia dla śledztwa, ale miało dla Kruka, który stanął na jednym z nich, oparł się o barierkę i patrzył na osiedle. Przyjemnie było tak stać, podczas gdy wiatr lekko uderzał w twarz, nawet jeśli oznaczało to brak profesjonalizmu.
Za plecami, za szkłem, Kruk miał tych policjantów, którzy szukali czegoś, właściwie nie wiadomo czego, co mogło okazać się istotne. I męża ofiary, który towarzyszył im w czynnościach. Na oko Tomasz Rudzki wciąż był w ciężkim szoku, lecz kto mógł wiedzieć, czy to nie jest udawany szok.
Mężowie zawsze byli podejrzani.
Kobiety zabijane są najczęściej przez mężczyzn, których znają i same wpuszczają do domu, nawet jeśli potem znajdowane są martwe w ciemnej uliczce. Albo na obwodnicy o brzasku.
Krukowi znudziło się gapienie na ulicę i wrócił do mieszkania. Młoda posterunkowa, kucająca przy regale z książkami, rzuciła mu zaciekawione spojrzenie. Uśmiechnął się do niej, ona odwzajemniła uśmiech i wróciła do swojego zajęcia: do grzebania dłońmi w lateksowych rękawiczkach w rzeczach obcych ludzi.
Kruk przeszedł przez obszerny i dość nijaki salon, znalazł się w przedpokoju i stamtąd wszedł do czegoś, co musiało służyć za gabinet pana domu. Był tam kolejny regał ze specjalistycznymi książkami. Pod oknem solidne biurko, dalej mała wygodna kanapa. Niski policjant w mundurze zdjął właśnie ze ściany linoryt Gdańska i wpatrywał się we wbudowany w mur sporej wielkości sejf.
Uwagę Kruka przyciągnęło coś innego. Na biurku stał laptop z zamkniętą pokrywą, a przy nim trzy małe ramki ze zdjęciami. Kruk obejrzał sobie te zdjęcia. Tomasz Rudzki z ładną blondynką na tle panoramy Paryża. Kruk to poznał po wieży Eiffla w tle. Na innym zdjęciu Rudzki z inną blondynką, też w Paryżu, przy Moulin Rouge. Trzecie, a jakże, Rudzki, blondynka, Paryż, Łuk Triumfalny.
Facet lubił Paryż i blondynki.
– Jego byłe żony – odezwał się policjant.
– Też nie żyją? – spytał Kruk.
Mundurowy szeroko otworzył oczy.
– Nie, rozwiódł się z nimi.
– Skąd wiesz?
– Spytałem.
Kruk ponownie przyjrzał się zdjęciom. Zastanowił się, co myślała Lidia Rudzka, gdy wchodziła do gabinetu. Jak się czuła z tymi zdjęciami na biurku męża i dlaczego je tolerowała.
Jej zdjęcia tu nie było, ale może wkrótce dołączy do kolekcji.
– Sejf – odezwał się mundurowy.
– Co sejf?
– Powinniśmy go otworzyć?
Kruk spojrzał na klawiaturę na płycie czołowej sejfu. Drogi model, wysoka klasa zabezpieczeń.
– Pewnie. Wystarczy, że wpiszesz kod.
Zostawił mundurowego samego z jego myślami. W progu innego pokoju stał Tomasz Rudzki. Głowę miał spuszczoną, zbyt ciężką, by ją dźwigać. Gdy spojrzał na Kruka, w oczach miał coś, co można by nazwać rozpaczą, ale można by też to nazwać inaczej, jeśli komuś się chciało.
Gdy policja weszła do jego mieszkania, nie zainteresował się prawną podstawą przeszukania. Zgodził się na wszystko, zaczął tylko tłumaczyć, że wkrótce musi wyjść do pracy. Był psychiatrą, prowadził prywatną praktykę, odwołał większość pacjentów, z niektórymi musiał się jednak spotkać. Potrzebowali stałej kontroli i spotkań, odwołanie wizyty mogli potraktować jako odrzucenie niezależnie od powodu takiego odwołania, co mogłoby niekorzystnie wpłynąć na ich stan psychiczny.
Kruk wysłuchał go i zastanawiał się, co o tym myśleć. Niewątpliwie facet czuł się niezastąpiony.
– Przepraszam – powiedział, aby Rudzki się przesunął i dało się wejść do środka.
Przesunął się. Bardzo powoli.
Ten pokój należał do pani domu, jej prywatne królestwo. Był pełen różu i futrzanych narzutek, mogła urządzić go sama albo dostała w spadku po którejś z kobiet ze zdjęć w gabinecie. On miał gabinet, ona ten pokój. Wspólna sypialnia, którą Kruk obejrzał wcześniej, na noc, i salon na dzień. Tak tu się żyło.
Pokój przetrząsał osobiście Paczulski.
– Co tam na balkonie? – mruknął znad toaletki i skrzyneczki z biżuterią.
Kruk się rozglądał. W rogu pokoju stał brzydki zabawkowy stolik, a wokół niego brzydkie lalki. Pięć stłoczonych brzydkich postaci przyodzianych w brzydkie szmaciane ubranka, na brzydkich krzesłach niepasujących do tego różowego puszystego pokoju. Kruk przykucnął obok.
Jedno z zabawkowych krzesełek, ustawione centralnie do reszty, było puste. Mimo to pozostałe lalki zostały tak posadowione, że kierowały swój nieruchomy wzrok na to wolne miejsce, jakby na kogoś czekały, ale wciąż nie mogły się doczekać.
Bzdura, pomyślał Kruk. Uczłowieczam lalki. Jestem pojebany.
– Jej zabawki z dzieciństwa – odezwał się Rudzki. – Nie chciała ich wyrzucić.
– Kto? – Kruk zanotował w myślach, że facet nie użył imienia żony.
Chwila ciszy, podczas której przyglądał się Rudzkiemu. Zapracowany. Mimo to dorobił się czterech żon, a teraz zyskał sposobność, by dorzucić do kolekcji kolejne.
O ile Kruk go nie zamknie.
– Lidia.
Kruk prywatnym telefonem zrobił kilka zdjęć lalkom przy stoliku. Możliwe, że stare lalki w szmatach więcej mówiły o pensjonariuszce tego pokoju niż wszystko inne. Wstał.
– Co jest w sejfie? – spytał Rudzkiego.
Dostrzegł zaskoczenie w jego spojrzeniu.
– Skąd pan wie o sejfie?
Coś powstrzymało Kruka przed odpowiedzią, ale Rudzki i tak wyjaśnił:
– To jej sejf. Na biżuterię.
– W pańskim gabinecie?
– Ach, pan o tym mówi. – Rudzki zmienił się na twarzy. – Nie, tamten jest mój.
– A gdzie jest jej?
Ręka Rudzkiego wysunęła się, z niejakim oporem wskazując wiszący na ścianie niewielki portret damy w czerwonym kapeluszu.
– Tam.
Paczulski zdjął obraz ze ściany, odsłaniając dużo mniejszy i tańszy sejf niż w gabinecie. Kruk zastanowił się, czy przeszukujący pokój podkomisarz by go znalazł.
– Zna pan kod? – spytał Paczulski.
– Nie. Ona nie korzystała z sejfu. – Wskazał skrzyneczkę na toaletce, którą odstawił Paczulski. – Widzi pan? Nie przywiązywała wagi do takich rzeczy.
Kruk podszedł i otworzył skrzyneczkę. Pierścionki, łańcuszki, bransoletki.
– Czy to jest aż tak dużo warte, że trzeba trzymać w sejfie?
– Nie pamiętam, ile to jest warte, ale czułbym się lepiej, gdyby zechciała dbać o rzeczy, które jej kupiłem.
– Może nie korzystała z sejfu, bo nie znała kodu? Potrafiła go obsłużyć?
– Lepiej ode mnie. Gdy chciałem zmienić kod u siebie, to ją prosiłem o pomoc.
Kruk przytaknął ze zrozumieniem. Rudzki zainstalował w domu dwa sejfy, lecz kreował się na kogoś tak niegramotnego, kto do ich obsługi potrzebował młodej kobiety. Niewątpliwie trudno go było podejrzewać, że zna szyfr i wie, co kryje sejf żony.
Kruk zapragnął poznać zawartość.
– Pańska żona mogła gdzieś zapisać kod?
– Prosiłem ją, żeby tego typu rzeczy nie zapisywała, ale jak mówiłem, nie korzystała z sejfu…
– Mamy torebkę? – Kruk spojrzał na Paczulskiego. Pomyślał, że na przyjęcie Lidia Rudzka raczej nie wzięła zwykłej torebki, tylko jakąś mniejszą, pasującą do czerwonej sukienki, którą na siebie włożyła.
– Już zabezpieczona. Leży w salonie.
Kruk wrócił do salonu, do pracującej tam policjantki. W rogu pokoju stało pudło na dowody. Założył lateksowe rękawiczki, aby w środku, w dużej papierowej torbie, znaleźć skórzaną torebkę średniej wielkości.
Przejrzał zawartość. Wyjął notes. Był to mały brulion spięty gumką. Zapiski dotyczyły codziennych domowych spraw, zakupów, wizyt u dentysty. Nic nie znalazł.
Po chwili znów był w pokoju Lidii Rudzkiej.
– Ma pan klucz awaryjny? Albo kod zapasowy?
Gdy Rudzki pokręcił bezradnie głową, Kruk przyjrzał się zamkowi w sejfie. Naprawdę był to tani model, marketowy, klasyczna tandeta. Rudzki wykazał się niezłym tupetem, usiłując przekonać Kruka, że Lidia nie dbała o rzeczy, jako dowód przytaczając fakt, że nie umieściła ich w tym czymś.
– Zgodzi się pan na awaryjne otwarcie czy czekamy na decyzję prokuratora?
– Mówiłem, że nie korzystała z sejfu. Przez dwa lata małżeństwa nie potrafiłem jej do tego skłonić.
– Przez dwa lata małżeństwa Lidia żyła, a teraz to się skończyło. Możemy się włamać?
Niechętnie się zgodził.
– Bareda, emerytowany policjant, znasz? – odezwał się Paczulski. – Mieszka na Zaspie, otworzy każdy sejf i kasę pancerną. Talent.
Kruk go nie słuchał, tylko lewą ręką chwycił pokrętło otwierania sejfu, kantem prawej dłoni uderzył w wystającą konsolę z klawiszami, jednocześnie przekręcając pokrętło. Powtórzył kilka razy.
Udało się. Zamek nie miał przeciwwagi.
Drzwiczki sejfu lekko odskoczyły.
Paczulski aż cmoknął.
Nie było się czym zachwycać. To nie efekt nadzwyczajnego wyszkolenia, po prostu Kruk obejrzał kiedyś kilka filmików na YouTubie. Tandetny sejf, tandetny zamek podatny na tandetne metody.
Paczulski zajrzał Krukowi przez ramię. Wnętrze sejfu stało otworem, odkrywając zawartość.
– O kurwa – powiedział Damian Paczulski i pokręcił głową.
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej
Opracowanie graficzne okładki
Emotion Media
Redaktor prowadzący
Alicja Oczko
Opracowanie redakcyjne
Jakub Sosnowski
Korekta
Sylwia Kozak-Śmiech
© 2020 by Piotr Górski
© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2020
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych lub umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
HarperCollins jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.
Ilustracja na okładce: 123RF. Wszystkie prawa zastrzeżone.
ISBN 978-83-276-5086-3
HarperCollins Polska sp. z o.o.
02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B lokal 24-25
Konwersja do formatu EPUB, MOBI: Katarzyna Rek / Woblink