Co to są sepulki? Wszystko o Lemie - Wojciech Orliński - ebook

Co to są sepulki? Wszystko o Lemie ebook

Wojciech Orliński

0,0

Opis

[PK] 

 

Tę książkę możesz wypożyczyć z naszej biblioteki partnerskiej! 

 

Książka dostępna w katalogu bibliotecznym na zasadach dozwolonego użytku bibliotecznego. 
Tylko dla zweryfikowanych posiadaczy kart bibliotecznych.  

 

Gdzie można znaleźć komiksową adaptację Powrotu z gwiazd? Jakie były losy ekranizacji powieści Lema? Jak pisarz wykorzystał "organ Kurii Książęco-Metropolitalnej" do "uwodzenia panienek"? Czy kosmonauci powinni się zwracać do siebie "towarzyszu"? Dlaczego Philip K. Dick napisał na Lema donos do FBI? Co powinno znaleźć się na półce każdego fana Lema? I wreszcie: co to są sepulki? Odpowiedź na te i wiele innych pytań przynosi książka Wojciecha Orlińskiego, która jest pierwszym przewodnikiem po życiu i twórczości jednego z najwybitniejszych polskich pisarzy. Informacje o dziełach Lema i ich losach, adaptacjach filmowych, najważniejszych poglądach i przekonaniach oraz o przyjaciołach i wrogach składają się na ten wciągający i dowcipnie napisany leksykon. W książce - obok reprodukcji okładek zagranicznych wydań i archiwalnych fotografii - nie zabrakło kultowych ilustracji Daniela Mroza i rysunków samego Lema. Obowiązkowa lektura dla wszystkich wielbicieli twórczości autora Solaris. 
[Opis wydawnictwa] 

 

Książka dostępna w zasobach: 
Miejska Biblioteka Publiczna im. Marii Dąbrowskiej w Słupsku 
Miejska Biblioteka Publiczna im. Adama Asnyka w Kaliszu 
Wojewódzka Biblioteka Publiczna im. Hieronima Łopacińskiego w Lublinie 
Miejska Biblioteka Publiczna w Łomży 
Miejska Biblioteka Publiczna im. Jana Pawła II w Opolu (6) 
Miejska Biblioteka Publiczna im. Władysława Reymonta w Skierniewicach 
Biblioteka Publiczna w Dzielnicy Wola m.st. Warszawy

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 290

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Co to są sepulki?

Wojciech Orliński

Co to są sepulki?

Wydawnictwo Znak Kraków 2007

Wszystko o Lemie

Projekt okładki

Sylwia Kowalczyk

Zdjęcie na pierwszej stronie okładki

Elżbieta Lempp/visavis.pl

Zdjęcie autora na czwartej stronie okładki

Dorota Orlińska

Opieka redakcyjna

Artur Wiśniewski

Wybór i układ zdjęć

Artur Wiśniewski

Katarzyna Ziębowicz-Tobolewska

Adiustacja

Bogumiła Gnyp

Opracowanie graficzne, korekta i łamanie

Wydawnictwo Plus

Copyright © by Wojciech Orliński & Wydawnictwo Znak

ISBN 978-83-240-0798-1

Zamówienia: Dział Handlowy, 30-105 Kraków, ul. Kościuszki 37

Bezpłatna infolinia: 0800-130-082

Zapraszamy do naszej księgami internetowej: www.znak.com.pl

spis treści

* * * u

Apokryfy 13

Aspernicus Horst 15

Astronauci. Powieśćfantastycznonaukowa 17

Awruk 22

Bajki robotów 24

Baldury i badubiny 27

Bemby 28

Bereś Stanisław (ur. 1950) 30

Betryzacja 34

Bezsenność 36

Białoborski Eustachy, inżynier (1890-1960) 38

Borek Fałęcki 42

Choynowski Mieczysław 43

Cyberiada 44

Cybernetyka 48

Czas nieutracony 51

Człowiek z Marsa 53

Desktop Publishing (DTP) 55

Dialogi 57

Dick Philip Kindred (1928-1982) 60

Dońda Affidavid, profesor 62

Doskonała próżnia 63

Dychtonia 65

Dyktanda 67

Dylematy 68

Dyskusje ze Stanisławem Lemem 69

Dzieła zebrane 70

Dzienniki gwiazdowe 71

Eden 76

Elektrybałt 78

Erotyka 81

Etykosfera 84

Fantastyczny Lem 86

Fantastyka i futwrologia 88

Fiasko 90

Filozofia 93

Filozofia przypadku 96

Głos Pana 99

Golem XIV 102

Grabiński Stefan (1887-1936) 104

Gurunduwaju 106

Hussarski Roman (ur. 1923) 108

Inwazja z Aldebarana 109

Jacht „Paradise”. Sztuka w czterech aktach 111

Jarzębski Jerzy (ur. 1947) 113

Kandel Michael (ur. 1941) 119

Katar 121

Klapaucjusz 123

Kobyszczę 125

Kongres futurologiczny 126

Kontakt 130

Kurdlandia 132

Lem Barbara 134

Lem Tomasz (ur. 1968) 136

Lem w oczach krytyki światowej 138

Listy albo opór materii 139

Lube czasy 141

Marks Karol (1818-1883) 142

Maska 143

Maskony 144

Milcząca gwiazda 146

Mróz Daniel (1917-1993) 148

G

Niebieskie śrubki 151

Niezwyciężony 152

Noc księżycowa 156

Obłok Magellana 156

Okamgnienie 158

Pamiętnik znaleziony w wannie 160

Pański Jerzy (1900-1979) 163

Pćmy i murkwie 165

Piestrak Marek (ur. 1938) 166

Pirx 168

Planetoida 3836 172

Pokój na Ziemi 173

Polowanie 176

Powrót z gwiazd 176

Powtórka 178

Przekładaniec 179

„Przekrój” 180

Przypadek 184

Rosja 187

Rottensteiner Franz (ur. 1942) 189

Rozprawy i szkice 191

Sepulki 191

Sex Wars 193

Sezam i inne opowiadania 194

Smoki prawdopodobieństwa 197

Socrealizm 200

Soderbergh Steven (ur. 1963) 202

Solaris 205

Solipsyzm 208

„Stanisław Lem poleca” 210

Stany Zjednoczone 212

Summa technologiae 215

Swirski Peter 218

Szpital Przemienienia 219

Szwajcaria 219

Śledztwo 222

Świat na krawędzi 224

Tajemnica chińskiego pokoju 225

Tarantoga (Astral Stern) 226

Tarkowski Andriej Arseniewicz (1932-1986) 227

TEOHIPHIP 230

Terroryzm 231

Tichy Ijon 234

Totalitaryzm 235

Trurl 238

„Tygodnik Powszechny” 242

Wejście na orbitę 246

Wielka Brytania 248

Wielkość urojona 249

Wilhelmi Janusz (1927-1978) 251

Wizja lokalna 254

Włochy 256

Wszechświat Lema 258

Wuch 258

Wysoki Zamek 261

Zaginione opowieści 264

Zapoznanie Lema 268

Żebrowski Edward (ur. 1935) 271

Źródła ilustracji zamieszczonych w książce 275

Tematyczny indeks haseł 277

Stanisław Lem z synem (1975)

Miałem wtedy sześć lat. Byłem na wakacjach z ojcem, który czytał jakąś książkę dla dorosłych. Od pewnego czasu umiałem już składać literki w słowa i odnajdywać w zadrukowanych kartkach papieru ciekawe przygody i nowych przyjaciół, ale nie ciągnęło mnie do książek dla dorosłych, bo wydawały mi się strasznie nudne.

Ta książka nie mogła być nudna, bo widziałem, jak reagował na nią mój ojciec. Zanosił się śmiechem tak bardzo, że musiał co jakiś czas przerywać lekturę. Nie był w stanie utrzymać książki w rękach. Ze śmiechu załzawil sobie okulary. Gdy je wycierał, poprosiłem, żeby przeczytał mi ten fragment, który na niego aż tak bardzo podziałał.

- Kalkulowsiał zwartusiał, ratuwsianku, Bożywsio - wypalił mój ojciec bez wahania i znowu zaczął się śmiać.

Wiedziałem już, że to będzie pierwsza „dorosła” książka, którą spróbuję przeczytać. Dziś wiem, że tą książką było Czytelnikow-skie wydanie Dzienników gwiazdowych, wtedy była to dla mnie jakby pierwsza działka potężnie uzależniającego narkotyku - otworzyły się przede mną bramy raju. Choć oczywiście nie wszystko z tej książki rozumiałem, groteskowe sceny z bohaterem uwięzionym w pętli czasu, który sam ze sobą walczy o prawo do zjedzenia tabliczki czekolady, byty zabawne tak jak jeszcze nic, co dotąd czytałem.

Trudno przecenić wpływ tamtej lektury na resztę mojego życia. Fascynacja Lemem przyczyniła się do wyboru kierunku studiów, a poprzez szereg kolejnych przyczyn i skutków sprawiła też częściowo, że zajmuję się teraz zawodowo między innymi pisaniem o fantastyce. Domknięciem pętli przyczyn i skutków było też to, że przypadto mi w udziale najsmutniejsze zawodowe zadanie w mojej karierze dziennikarskiej - pożegnanie Lema w „Gazecie Wyborczej” w dniu jego śmierci.

Jeśli tą książką przekażę komuś bakcyla fascynacji Lemem, będzie to dla mnie dowodem na to, że warto było ją napisać. Mam też nadzieję, że przyda się ona innym, tym już uzależnionym. Chcia-łem, by było tu coś ciekawego także dla zagorzałych wielbicieli Lema, którzy chcieliby się dowiedzieć, jak jest po węgiersku „aw-ruk”, jak w kolejnych wydaniach Dzienników gwiazdowych pojawiły się nowe i znikały stare opowiadania, jak w jednej ze swoich znanych powieści Lem opisał komunistycznego satrapę Janusza Wilhelmiego, kim byt redaktor, który pierwszy podpisał z Lemem umowę wydawniczą, a także dlaczego różni szaleni naukowcy u Lema są tak do siebie podobni.

Gzy mi się to udało? Jest tylko jeden sposób, by to sprawdzić. Zapraszam do lektury.

Hpnhnjfij

Ulubiona forma twórczości literackiej Stanisława Lema w latach 70. i 80., czyli fikcyjne wstępy lub recenzje nieistniejących książek. W jego prozie zaczęły pojawiać się wcześniej, czasem ze streszczeniem głównych tez (na przykład prace Chloryana Teorycego Klapostoła w Cyberiadzie). Nieobce też były Lemowi fikcyjne wstępy - już w zbiorku Sezam, a więc w 1954 roku, apokryficzny wstęp profesora Tarantogi poprzedzał + Dzienniki gwiazdowe.

Wreszcie w tomiku -^Bezsenność pojawił się pierwszy Lemow-ski apokryf w pełnym tego słowa znaczeniu, czyli recenzja nieistniejącej książki Non seroiam. Recenzja ta była dla Lema pretekstem do przedstawienia personetyki, technologii przyszłości pozwalającej na modelowanie sztucznych osobowości. Personoidy, czyli więźniowie komputerowych światów, to dalecy krewni skrzyń profesora Corcorana ze wspomnień Ijona Tichego czy też cyfrowo modelowanych Trurli z opowiadania ^Kobyszczę. Tym razem Lem chciał jednak potraktować ten problem bardziej serio, zastanawiając się nad etycznymi, ontologicznymi i eschatologicznymi aspektami personetyki. W latach 60. napisałby może powieść o twórcy takich urządzeń, w roku 1971 bardziej na rękę było mu napisać uczony esej-recenzję fikcyjnej monografii.

Wkrótce ukazał się cały tomik takich pseudorecenzji, czyli Doskonała próżnia. Po nim ukazał się tomik niby-wstępów Wielkość urojona (1973), dalej zaś recenzje-eseje Prowokacja (1983) i Biblioteka XXI wieku (1986). Utrudniając zadanie swoim krytykom, Lem zrecen-zował sam siebie na początku tego cyklu - w swoistym Autozoilu. Zauważy! tam, że apokryfy te można podzielić na trzy grupy: parodie, szkice brulionowe i eseje udające recenzje.

Okładka Apokryfów (Wydawnictwo Znak, Kraków 1998)

Parodie miały najkrótszy żywot - poza Doskonałą próżnią już ich nie znajdziemy. Lem wziął tu odwet na krytykach, którzy nad jego prozę wynosili a to eksperymenty nouveau roman, a to dziwolągi komponowane według modernistycznych i strukturalistycz-nych dogmatów. Mamy tu więc okrutną kpinę z Ulissesa Joyce’a (Gigamesh) i z nouveau roman (Rien du tout, ou la conseąuence'}. Kpiny te jednak szybko stały się kopaniem leżącego - humanistyczne mody pojawiają się i znikają zbyt szybko, żeby prozaikowi warto było tracić czas na ich parodiowanie.

Nieco żywotniejsze okazały się „bruliony”, czyli szkice książek, które dałoby się napisać, ale Lemowi brakowało po prostu na to czasu i ochoty (co szczerze wyznał Autozoilu). Streszczenia książek takich jak Gruppenführer Louis XIV - o byłym esesmanie, który za zrabowane złoto buduje w sercu latynoamerykańskiej dżungli kopię francuskiego dworu, by stać się Królem-Stońce władającym operetkową fikcją - to znakomite pomysły, ale zapewne piekielnie trudne w pisarskiej realizacji.

Najżywotniejszą formą Lemowskich apokryfów okazały się eseje pisane na kanwie książek nieistniejących akademików. Znowu były to książki, które w zasadzie można by napisać, ale wymagałoby to od Lema tytanicznych kwerend bibliotecznych w poszukiwaniu źródeł historycznych, które być może wcale nie istnieją. Lem wołał więc do bibliotek i archiwów wysłać swoich nieistniejących autorów.

Najciekawszą z tych ksiąg z pewnością jest monografia fikcyjnego profesora Horsta Aspernicusa Der Völkermord, z której recenzję Lem zamieścił w mikrotomiku Prowokacja w 1983 roku (tomik składał się tylko z dwóch apokryfów - drugi, One Human

Minutę, był zabawną, ale dużo lżejszą gatunkowo recenzją książki opowiadającej o tym, co się dzieje z ludzkością w ciągu jednej minuty).

W 1998 roku Doskonała próżnia, Wielkość urojona, Prowokacja i Biblioteka XXI wieku ukazały się jako jeden opasły tom wydany przez wydawnictwo Znak pod tytułem Apokryfy.

hasła pohrELune

Aspernicus Horst, Doskonała próżnia, erotyka, Golem XIV, Wielkość urojona

aspernicus horst

Fikcyjny niemiecki antropolog, którego dwutomowe dzieło Der Völkermord mimo swego nieistnienia zajęło poczesne miejsce w umysłach czytelników Lema, między takimi tytułami jak Eichmann w Jerozolimie Hannah Arendt czy Ucieczka od wolności Ericha Fromma - jest to bowiem fascynujące spojrzenie na nazizm i holocaust. „Recenzja” pracy Aspernikusa stała się najsłynniejszym -*■ apokryfem Lema - opublikowana na łamach wrocławskiej „Odry” (numer 7-8/1980) bez uprzedzania czytelników, że mają do czynienia z fikcją literacką - zasugerowała autentyczność książki i dał się na to nabrać niejeden poważny czytelnik. -*» Jerzy Jarzęb-ski przytaczał anegdotę o pewnym specjaliście od zbrodni hitlerowskich, który powoływał się na tę książkę tak, jakby istniała naprawdę. I trudno go za to winić.

Książkę Aspernikusa rzeczywiście ktoś powinien był napisać. Ze streszczenia Lema wynika, że autor po przeanalizowaniu różnych teorii wyjaśniających holocaust doszedł do jednoznacznego wniosku - wszystkie te teorie zawodzą, bo próbują w taki czy inny sposób racjonalizować działania nazistów. Tymczasem te były z gruntu irracjonalne - holocaust się Niemcom przede wszystkim nie opłacał (niezależnie od aspektu moralnego). Zrozumieć go można tylko przez odwołanie się do atawizmów, odgrywających w nowoczesnej ludzkiej cywilizacji dużo większą rolę, niż jesteśmy skłonni się do tego przyznać.

W rozmowie ze Stanisławem Beresiem Lem powiedział, że sam nie traktował do końca serio tezy wyrażonej przez profesora Aspernikusa, ale po publikacji tego eseju dostał list od niemieckiego uczonego badającego postawy psychiatrów w Trzeciej Rzeszy. Temat wprawdzie niedokładnie pokrywał się z tematyką opisaną w Prowokacji, ale wniosek był podobny - niemieccy psychiatrzy zakochali się w nazizmie w sposób całkowicie irracjonalny i na dłuższą metę szkodzący ich własnym interesom (rodziny chorych, wiedząc, co się dzieje w klinikach, przestały oddawać pacjentów do szpitali). „Bezinteresowność działań niszczycielskich zdaje się w tym świetle być integralną właściwością natury ludzkiej” - podsumował to Lem.

W wypowiedzi dla Franza Rottensteinera Lem mówił zaś: „Pokutuje bowiem optymistyczne przekonanie, że owa katastrofa myśli humanistycznej była czymś w rodzaju anomalii i że po wojnie wróciliśmy do normalnego życia. Otóż ja doszedłem do przekonania, że nie muszą to być odstępstwa od reguły, ale początek nowej epoki, w której zjawiska genocydalne będą się powtarzać lub przybierać nową formę, jak na przykład krwawy terroryzm występujący pod maską ideologii”.

Apokryf ten po raz pierwszy ukazał się w formie książkowej w roku 1984 w minitomiku Prowokacja (razem z drugą apokryficzną recenzją One Humań Minutę) nakładem Wydawnictwa Literackiego.

hasła pahrewnE

Apokryfy

astronauci, pomieść fantastqcznonauhouja

Książkowy debiut Stanisława Lema, powieść wydana przez wydawnictwo Czytelnik w roku 1951 (wcześniej zapowiedziana krótkim fragmentem drukowanym w „Życiu Literackim”). Efekt błyskotliwej intuicji prezesa wydawnictwa, ^Jerzego Pańskiego, który w ciemno zaproponował początkującemu wówczas Lemowi podpisanie umowy wydawniczej. Astronauci to nie jest najlepsze dzieło w dorobku Lema, ale na ówczesnym rynku książki, doszczętnie zaoranym przez Traktory zdobywające wiosnę, był to prawdziwy bestseller, wielokrotnie dodrukowywany.

Okładka rumuńskiego wydania Astronautów (wydawnictwo Tineterului, Bukareszt 1964)

5ta nislaw Lem

astranautii

Zasługą Astronautów było spopularyzowanie w języku polskim terminu „fantastyka naukowa”, umieszczonego w podtytule powieści. Termin ten jest oczywiście językową kalką angielskiego science fiction, wylansowanego przez Hugona Gerns-backa w latach 30. W języku polskim w latach 50. pojęcie to nie było jeszcze ugruntowane, o czym świadczą reakcje recenzentów - w 1952 roku w wielu recenzjach prasowych pojawiały się zdania w rodzaju „naukowość w podtytule do czegoś zobowiązuje”, których później nie odnoszono już do młodzieżowych powieści SF typu Mój księżycowy pech.

Lem pomógł krytykom kręcić bicz na siebie samego, bo chyba niepotrzebnie wdał się w swej powieści w liczne quasi-naukowe rozważania i podał wiele parametrów technicznych rakiety „Kosmokrator”, którą bohaterowie lecą na Wenus. Znamy na przykład moc silnika - 3,7 min koni mechanicznych - i dowiadujemy się, że silnik ten w dość dziwny sposób (Lem opisuje to jako przemianę jądrową, ale jednocześnie podaje „temperaturę zapłonu”, co sugeruje zwykłe spalanie) wykorzystuje energię cudownego pierwiastka o liczbie atomowej 103, który ludzkość nazwała Communium na cześć swego świetlanego ustroju.

Te dane zakwestionował na łamach „Problemów” inżynier Eustachy Białoborski, który wykazał, że Lem „nie potrafi zastosować wzoru Ciołkowskiego”, wyśmiał też cały pomysł Communium i jego niby-rozpadu. Prawdziwy pierwiastek o liczbie atomowej 103 otrzymano zresztą dziesięć lat później, w roku 1961, i nie nazywa się on Communium ani Capitalismium, tylko lorens (Lr), i jak na razie nie ma dla niego żadnego zastosowania, nie tylko w lotach kosmicznych, ale i w ogóle w czymkolwiek - transuranow-ce są po prostu zbyt nietrwałe. Lem już nigdy nie powtórzył błędu przesadnego wdawania się w technikalia i słusznie - kogo w końcu obchodzi moc silnika rakiety Pirxa czy Tichego?

Znacznie ciekawsze z dzisiejszego punktu widzenia były zarzuty ideowe, które w tamtych czasach miały moc większą niż silnik „Kosmokratora”. Andrzej Trepka, późniejszy autor wielu popularnych książek SF dla młodzieży, na tamach „Ilustrowanego Kuriera Polskiego” czujnie zauważył, że bohaterowie powieści mówią do siebie per „proszę pana”. „Tam nikt nie mówi wy. Słowo »towarzyszu«, tak drogie nam dzisiaj, w oczach autora nie uzyskuje obywatelstwa za 50 lat” - pisał Trepka. Z przeciwnego bieguna ideologicznego to samo wytknęła Lemowi Zofia Starowieyska-Morsti-nowa w „Tygodniku Powszechnym”. „Ludzie zamknięci w międzyplanetarnym pocisku powinni być ze sobą po imieniu” -pisała, ironizując: „niech pan uważa, gonią nas meteory!”. Mor-stinowa wyraziła nadzieję, że forma „proszę pana” zaniknie do roku 2000, „o czym marzą wszyscy tłumacze”. Mamy XXI wiek i forma „proszę pana” nadal ma się świetnie, co można właściwie uznać za pierwszą trafną prognozę Lema.

Reszta powieści była jednak jedną wielką chybioną prognozą dosłownie od pierwszego akapitu - z lubością cytowanego dziś przez autorów o intencjach lustracyjnych - który brzmiał: „W roku 2003 zakończone zostało częściowe przelewanie Morza Śródziemnego w głąb Sahary i gibraltarskie elektrownie wodne dały po raz pierwszy prąd do sieci północnoafrykańskiej. Wiele już lat mijało od upadku ostatniego państwa kapitalistycznego”. Pierwsza część książki zawiera opis komunistycznego szczęścia ludzkości - opis tyleż piękny, ile powierzchowny, nie ma w nim bowiem nic o polityce, rządach, partiach i komitetach centralnych.

Dowiadujemy się, że rozwój techniki - nareszcie służącej człowiekowi, a nie wyzyskowi klasowemu - doprowadził ludzkość do opanowania klimatu planety, w wyniku czego rozmrożono syberyjski lądolód (gdyby to naprawdę zrobiono, wyniknęłaby z tego nielicha katastrofa ekologiczna - mniejsza już o zniknięcie gatunków roślin i zwierząt, ale przecież woda zalałaby również niżej położone miasta!) i wydobyto z niego szczątki statku kosmicznego z Wenus, który rozbił się na Syberii w 1908 roku i znany jest nam do dziś jako zagadkowy meteoryt tunguski. Lem wykorzystał tutaj głośną wówczas hipotezę dwóch radzieckich uczonych, Lapunowa i Kazancewa, opublikowaną w 1950 roku.

Wreszcie trzecia, najlepsza część książki, opisuje losy wyprawy na Wenus - dzięki odczytaniu zapisków zawartych w bolidzie tunguskim ludzie dowiedzieli się, że Wenusjanie przybyli do nas z wrogimi zamiarami. Ziemianie jednak - po długiej dyskusji -zamiast odpowiedzieć kontruderzeniem, wysyłają na Białą Planetę ekspedycję badawczą, której dzieje poznajemy z dziennika pisanego przez pilota załogi Roberta Smitha (wnuka Amerykanina, który w 1948 roku wyemigrował ze Stanów Zjednoczonych do kraju wolności, ZSRR).

Z dzisiejszej perspektywy słuszność ideowa Astronautów jest zniewalająca - ale wówczas autorowi zarzucano co innego. Na łamach „Nowej Kultury” ukazał się dwugłos Ludwika Grzeniewskiego i Zofii Woźnickiej o tej książce. Zgodnie z ówczesnym zwyczajem był to dwugłos jednogłośny. Grzeniewski krytykował Lema za „nieopisanie człowieka ery komunizmu”, a Woźnicka - za „brak dostatecznie mocnej podbudowy ideologicznej”.

Lem zrobił wówczas coś, czego pisarz nigdy nie powinien robić - zniżył się do polemiki z recenzentami. W gruncie rzeczy, z dzisiejszego punktu widzenia, zarzut „braku dostatecznie mocnej podbudowy ideologicznej” brzmi jak komplement. Lem niepotrzebnie wdał się jednak na tamach „Nowej Kultury” w dość surrealistyczne polemizowanie na temat etyki -► kontaktów międzyplanetarnych, na co Woźnicka tym dobitniej pokreśliła, że Astronauci z marksizmem nie mają nic wspólnego. I niewątpliwie miała rację, co ironicznie przyznał jej Antoni Słonimski -zgodnie z marksizmem na Wenus powinna była przecież powstać partia komunistyczna, która by nie dopuściła do realizacji planów inwazji na Ziemię.

Większość recenzji była jednak przychylna, bo Astronauci naprawdę czytają się dobrze. Powieść chwalił m.in. Leszek Herde-gen, Adam Hollanek (właśnie za „pokazanie komunizmu”) i Andrzej Kijowski, który bardzo słusznie nazwał ją „książką na cześć człowieka”. Nawet zresztą w owym dwugłosie z „Nowej Kultury” Ludwik Grzeniewski chwalił autora za fascynujący opis wenusjań-skiego krajobrazu.

Krajobraz, istotnie opisany w porywający sposób, wart jest osobnego potraktowania, w Astronautach w najpełniejszym bowiem stopniu objawił się motyw później długo jeszcze obecny w prozie Lema, mianowicie góry. Pilot wyprawy Robert Smith najpierw opowiada o swoim słynnym alpinistycznym wyczynie z Himalajów, potem zaś sami astronauci odbywają wędrówki po wenusjań-

Lem w górskim krajobrazie (1959)

skich górach. W dalszych utworach Lema w górskim krajobrazie spotykać będziemy m.in. Pirxa, Trurla i załogę „Niezwyciężonego”. Jak wiadomo skądinąd, Lem większość swoich utworów obmyślał i pisał w Domu Literatów w Zakopanem. Przesadą może byłoby twierdzenie, że całym kosmosem Lema są po prostu Tatry, ale jego Wenus z pewnością bardzo przypomina okolice Czarnego Stawu Gąsienicowego.

hasła pohraujnE

Milcząca gwiazda, Pański Jerzy, socrealizm

a uj ruh

Okrzyk bojowy rodu Selektrytów, stanowiący zarazem wyrafinowaną pułapkę na tłumaczy Lema, zastawioną na samym początku

Bajek robotów w opowiadaniu Jak Erg Samowzbudnik bladawca pokonał. Pułapkę tę skrywa pozornie niewinne zdanie: „Dosyć, że Triody znikł, ledwo »Awruk!« krzyknąć zdołał, słowo ulubione, zawołanie bitewne rodu”. Co znaczy to słowo odczytane od tyłu, nie trzeba wyjaśniać żadnemu dorosłemu Polakowi, u nas również jest to ukochany okrzyk bojowy. Spośród wszystkich tłumaczy Lema jednak jeden tylko ->* Michael Kandel stanął na wysokości zadania, tłumacząc to na tickuf! Reszta najwyraźniej nie doszukała się w nim ukrytego znaczenia i albo zostawiła „awruka” bez przekładu, albo, co gorsza, wymyślała własne dziwne twory.

Pierwszą drogą poszła m.in. tłumaczka rosyjska, Ariadna Gromowa (Skazki robotow) - co jeszcze nie jest złym rozwiązaniem, chociaż bowiem w Rosji „awruk” nie cieszy się aż tak wielką po-

Tłumacze twórczości Stanisława Lema, od lewej: Mitsuyoishi Numano, Pavel Weigel, Wiktor Jaźniewicz, Michael Kandel, Lisetta Stembor (Kongres Lemologiczny, Kraków, 13-14 maja 2005)

pularnością jak na przykład ciamujowtboj, to powinien być zrozumiały. Drugą drogę wybrała tłumaczka węgierska Beatrix Mura-nyi - choć dla Węgrów „awruk” też jest zrozumiały, umieściła tutaj niemądry okrzyk „Bit-bit Hurra!”.

„Awruka” nie zrozumieli też tłumacz hiszpański (Meliton Bustamante), niemiecki (Cezary Rymarowicz) i tłumaczka francuska (Halina Sadowska). To zdumiewające, zważywszy na nazwiska dwojga ostatnich. Po hiszpańsku „awruk” został bez zmiany, w niemieckim zrobiono z niego brzmiący z pruska Awruck!, po francusku zaś pozbawiony sensu okrzyk Fouchtra!

Tłumaczka francuska zostawiała też niezmienione inne udziwnione słowa Lema, których wprawdzie próżno szukać w słownikach, ale mają znaczenie dość oczywiste dla osoby osłuchanej z językiem polskim, na przykład „istowo” („Istowo, repondis-je laco-niquement”, oryg.: „Istowo - odparłem lakonicznie”) czy „iurni” Jurni! Petits troncs a volonte! Toutes les tailles”, oryg.: „Iurni! Kadłubki igrcowe dowoli! Miary wszelkie”). Właśnie czytając Lema w przekładach, najłatwiej sobie uświadomić skalę jego kunsztu słowotwórczego - dziwaczne neologizmy, które napotykamy w jego książkach, nie są przecież tworzone całkowicie przypadkowo. Są głęboko osadzone w polskiej tradycji językowej. Zdanie „będzie się pęził, biedak” wprawdzie nie ma sensu, ale neologizm „pęzić” brzmi jakoś dziwnie znajomo. Jakże rzadko tłumaczom udaje się tego typu słowa oddać równie zręcznie, jak w francuskim przekładzie „// va se morfondre, pauvre”. A co z bladawcami (Ein Blasser, un blemard, a paleface}, lepniakami, sepulkami, długoniami, nie mówiąc już o pćmach i murkwiach?

Dość przeczytać Memoirs Found in a Bathtub, czyli angielski przekład Pamiętnika znalezionego w wannie, by uświadomić sobie na przykład, jak dalece totalitaryzm zniekształcił język polski. Amerykanie, mimo wszystkich swoich błędów i wypaczeń, nie doczekali się na przykład odrębnego rzeczownika odpowiadające-

go polskiemu „tajniakowi”. Kandel musi się posługiwać peryfrazą undercover man, a to oczywiście nie to samo - i nagle okazuje się, że ta Lemowska opowieść o totalitarnej paranoi jest niemalże nie-przekładalna na angielski.

Warto więc polecić miłośnikom Lema zapoznanie się z przekładami jego książek, choćby po to, by lepiej docenić polszczyznę oryginałów.

hasta pahrELunE

baldury i badubiny, bemby, pćmy i murkwie, sepulki

bajhi rabatów

Zbiór opowiadań wydanych w 1964 roku przez Wydawnictwo Literackie, stanowiących - jak się później miało okazać - zaledwie uwerturę do właściwego opus magnum, ->■ Cyberiady. Lem napisał te opowiadania wyjątkowo szybko nawet jak na siebie - tutaj nie było, tak jak w wypadku Dzienników gwiazdowych czy pilota Pirxa powolnej ewolucji pomysłu, opowiadań ukazujących się na kilka lat wcześniej w czasopismach. Lem „po prostu” siadł do maszyny do pisania i wyczarował cudowny zbiorek krótkich humoresek, wywiedzionych ze wspólnego pomysłu - połączenia sztafażu astronautyczno-cybernetycznego z językiem baśni, w którym rycerze roboty podróżują kosmolotami do ukochanych księżniczek robotek.

George Lucas chciał początkowo swoje Gwiezdne wojny rozpocząć sceną pokazującą, że cała akcja filmu jest bajką czytaną na dobranoc przez mamę kosmitkę pewnemu kosmicznemu dziecięciu. Ten koncept zredukował w końcu tylko do słynnego napisu „Dawno, dawno temu, w odległej galaktyce...”. Lem-jfidftóJt^^o el,                                               hsi

Ilustracja Daniela Mroza

pierwszy pisarz science fiction dokonał oryginalnej sztuczki stylistycznej - połączył fantastycznonaukowy sztafaż (roboty, pojazdy kosmiczne, antymaterię itd.) z językiem baśni, przypominającym Klechdy sezamowe Leśmiana (skądinąd produkt podobnego eksperymentu stylistycznego - połączenia motywów Baśni tysiąca i jednej nocy z językiem stylizowanym na staropolski).

Eksperyment stylistyczny Lema powiódł się znakomicie - zdania takie jak: „Długo się elektrycerz ów sposobił na wojnę, przy-pasowując sobie coraz to ostrzejsze konduktory, coraz to raźliwsze iskrownice, miotacze i spychacze”, pokazują, że elementy science fiction i elementy baśniowe stopiły się w tej książce w doskonale spójną całość. Chociaż roboty tradycyjnie kojarzone są z przyszłością, a bajki z przeszłością (akcja każdej szanującej się bajki rozgrywać się musi, jak wiadomo, w wystylizowanym średniowieczu), Lemowi udało się wymyślić coś w rodzaju futurystycznego średniowiecza, które zapanowało w kosmosie w wiele lat po wyrwaniu się robotów spod władzy ludzi. Znowu możemy tutaj wprawdzie wskazać inne dzieła literackie opierające się na podobnym pomyśle „średniowiecza przyszłości” - przede wszystkim Diunę Franka Herberta - ale właśnie to porównanie pokazuje wielkość Bajek robotów. Autor Diuny, mimo całego rozmachu jego koncepcji, nie zdołał przecież wykreować na użytek swej książki tak niezwykłego języka, jakim jest „staroroboci” Lema.

Tworząc „staroroboci”, Lem nie tyle eksperymentował z prawdziwą średniowieczną polszczyzną, która byłaby dla współczesnego czytelnika zwyczajnie niezrozumiała, ile odwoływał się do literackich wzorców - przede wszystkim do Sienkiewicza, a za jego pośrednictwem do pamiętników Paska. Język ten (z jego „gadaczami antymaterii” i „lufami lazernymi”) ma więc właściwie więcej wspólnego z barokiem niż średniowieczem. Stwarza przy tym kolejne wyzwanie dla tłumacza Lema - samą akcję Bajek przełożyć nie sztuka, ale prawdziwie kongenialny przekład musiałby się od-

EG

woływać do utworu odgrywającego w danej kulturze literackiej rolę podobną do pamiętników Paska. Michael Kandel wybrnął z tego, sięgając po język pamiętników Samuela Pepysa, inni tłumacze jednak często rezygnowali z wymyślania własnych wersji „starorobociego”.

Sam Lem zaś oczywiście nie spoczął na laurach i zaraz po wymyśleniu owego sztucznego języka oraz realiów „futurystycznego średniowiecza” podniósł sobie poprzeczkę jeszcze wyżej, pisząc w następnym roku Cyberiadę.

hasła pohrewne

baldury i badubiny, bemby, Cyberiada, Klapaucjusz, pćmy i murkwie, sepulki, Trurl

baldurq i badubim]

Istoty doskonałe, w które mają się przekształcić mieszkańcy planety Pinty pod wpływem nieustannego zanurzenia w wodzie. W teorii. W praktyce nikt żadnego baldura ani badubina nie widział na oczy, a kiedy zabłąkany na Pincie + Ijon Tichy pytał kogoś o to, jak te istoty mają choćby wyglądać - wszyscy zanurzali się, zagłuszając go bulgotaniem. Planeta Pinta (opisana w podróży 13 Dzienników gwiazdowych) to jedna z najlepszych Lemowskich alegorii totalitaryzmu. Swobodna Rybiej a Wodna odgrywająca rolę policji, tresowanie ślimaków tak, żeby się układały w państwo wotwór-cze hasła podczas świąt narodowych (na przykład „Hej, płetwa do płetwy, zwalczajmy suszę wodniki”), „klub kontemplatorów płe-twistości” - to wszystko aluzje doskonale zrozumiałe dla każdego, kto pamięta miniony ustrój.

Jest tu też gorzki opis „odwilży”, czy raczej „przejściowego osuszenia”: „Skoro świt pojawił się lektor; siedział w uszczelnio

nej łódce i oświadczył nam, że wszystko, co działo się dotąd, było nieporozumieniem (...) odwołane zostaje bulgotanie, jako męczące, szkodliwe dla zdrowia i całkiem zbyteczne. Podczas swej przemowy wsadzał nogę do wody i cofał ją, otrząsając się z obrzydzenia (...) nazajutrz rano przypłynął do nas kierownik, ledwo co wynurzając głowę z wody i rozdał wszystkim nieprzemakalne gazety. Donosiły one, że bulgotanie (...) zostaje raz na zawsze unieważnione, co nie oznacza jednak bynajmniej powrotu na zgubną suszę. Aby przy-klimować badubiny i spętwić baldury, ustanawia się na całej planecie oddychanie wyłącznie podwodne, jako bardziej rybie (...) powszechny poziom wody podwyższa się do jedenastu głębarków (...) Osoby niższe po krótkim czasie gdzieś znikły”.

Z dzisiejszej perspektywy brzmi to jak znakomite podsumowanie odwilży 1956 roku - kiedy Lem pisał tę satyrę. Warto jednak pamiętać, że jego głos należał wówczas do odosobnionych. W roku 1956, przed likwidacją „Po prostu” i Klubu Krzywego Koła, znakomita większość polskiej inteligencji żywiła jeszcze ciągle mnóstwo złudzeń na temat szans na reformę socjalizmu. Lem był jednocześnie większym optymistą i większym pesymistą. W odróżnieniu od większości kolegów po piórze nie wierzył w długotrwałość tego ustroju i wieszczył jego nieuchronny, socjocybernetyczny upadek. To był jego optymizm. Pesymistą był natomiast w kwestii szans na wewnętrzną reformę - totalitaryzm zawsze pozostanie totalitaryzmem, z bulgotaniem czy bez.

hembq

Bomby miłości bliźniego (BMB). Opisany w + Kongresie futurologicznym policyjny środek bojowy, wywołujący nagły przypływ altruizmu i empatii. Podczas zamachu stanu w Costaricanie (fikcyj

na

nym państwie, w którym w luksusowym hotelu Hilton odbywa się tytułowy kongres) używa go junta do spacyfikowania opozycji. Bemby okazują się bronią obosieczną. Wprawdzie opozycja istotnie pod ich wpływem rezygnuje ze zbrojnego oporu, ale siły policyjne również zatruwają się środkami dobruchającymi (tzw. do-bruchanami lub benignatorami) z powodu stosowania nieszczelnych masek przeciwgazowych. Rezultatem są dantejskie i groteskowe sceny - uzbrojony po zęby policjant goni demonstranta, krzycząc: „stój, dlaboga, przecież ja cię kocham”. Część demonstrantów okazuje się policyjnymi konfidentami i przygotowuje ad hoc transparent „LŻYJCIE NAS, MYŚMY PROWOKATORZY”. Policyjne psy, zamiast gryźć opozycjonistów, liżą wszystkich po twarzach i - niczym psy św. Bernarda - wynoszą z ruin hotelowej restauracji butelki i rozdają je policjantom i opozycjonistom pospołu.

Hiltonowi też się oberwało (bembardowaniu towarzyszyło całkiem konwencjonalne bombardowanie). Benignatory wkręciły się w hotelową klimatyzację i podziałały na wszystkich gości i personel. Poza futurologami w Hiltonie na kongresach spotkali się też wydawcy pism pornograficznych oraz członkowie radykalnych ugrupowań terrorystycznych. Benignatory wywołały w nich falę pokutniczej skruchy - odziali się w naprędce zaimprowizowane włosiennice i zaczęli szukać pokuty. Tej jednak nikt nie chciał im zadać, bo wszystkich przepajała miłość i wyrozumiałość. Tylko -► Ijon Tichy, dzięki poradom profesora Trottelreinera zawczasu włożył odporny na benignatory skafander o pełnej hermetyczności. Widząc to, pornografowie i terroryści rzucili się na Tichego i Trottelreinera, prosząc ich o bicie, kopanie, chłostanie i znieważanie.

Działania benignatorów Tichy zaznał dzień wcześniej, gdy napił się w hotelu wody z kranu. Spodziewając się zamachu stanu, junta wpuściła dobruchany do wodociągów. W luksusowym hotelu mało kto pił kranówkę, Tichy w samotności pokoju padł więc ofiarą paroksyzmu miłości bliźniego: „Na próbę wyobraziłem sobie panów J.W., H.C.M., M.W. i innych moich najgorszych wrogów; stwierdziłem, że oprócz chętki kordialnego uściśnięcia ich dłoni, siarczystego całusa, paru słów bratniej wymiany myśli - nie odczuwam żadnych innych emocji”. Tichy wyszedł z tego, najpierw kopiąc i bijąc samego siebie, potem zażywając środek nasenny, który zawsze wpędzał go w ponury nastrój.

Interesującym - choć wykraczającym już poza ramy niniejszego opracowania - pytaniem jest to, czy te inicjały odpowiadały jakimś prawdziwym postaciom, do których antypatię żywił sam Lem. J.W. mogłoby sugerować -+• Janusza Wilhelmiego, ale pozostałe?

hasła pahreidunE

Kongres futurologiczny, Tichy Ijon

bereó staniałam (ur. l^SD)

Historyk literatury, poeta, romanista, polonista - profesor Uniwersytetu Wrocławskiego oraz Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej. Znawca dziejów teatru PRL, twórczości Tadeusza Gajcego i Tadeusza Konwickiego. Dla miłośników Stanisława Lema jest to jednak przede wszystkim autor znakomitego cyklu rozmów z Lemem. Rozmowy te prowadzone były między listopadem 1981 a sierpniem 1982 roku, na samym początku przerwał je więc stan wojenny. Później ślimaczyła się ich publikacja w Wydawnictwie Literackim - część poruszanych tematów budziła zastrzeżenia cenzury. Fakt współpracy Beresia z drugim obiegiem i emigracją -w londyńskim wydawnictwie Aneks w 1987 roku ukazały się jego rozmowy z Tadeuszem Konwickim Pół wieku czyśćca - z pewnością też nie pomagał sprawie publikacji.

Stanisław Bereś

W końcu w 1986 roku rozmowy ukazały się w RFN nakładem wydawnictwa Insel-Suhrkamp (pod tytułem Lem über Lem. Gespräche}, zaczęty też wychodzić w odcinkach na łamach legalnie wydawanego miesięcznika „Odra”. Dopiero to przełamało barierę i ostatecznie okrojona przez cenzurę książka (wypadł jeden rozdział w całości, dokonano też licznych drobnych cięć) trafiła do księgarń w roku 1987 - jednak w niewielkim nakładzie 10 tysięcy egzemplarzy i w dodatku wydana w sposób charakterystyczny dla poligrafii późnego PRL. Wydrukowana na brzydkim, szarym papierze, po prostu rozlatywała się w rękach. Książka ukazała się pod tytułem Rozmowy ze Stanisławem Lemem, choć jej autorzy planowali tytuł Tako rzecze... Lem (udało się go przywrócić w 2002 roku). Dziś egzemplarz Rozmów w dobrym stanie jest dla miłośników Lema bibliofilskim rarytasem.

Bereś rozmawia w tej książce z Lemem o jego prozie (każda większa książka jest tu z osobna omówiona), o poglądach pisarza na filozofię, naukę i literaturę, a także o jego najmłodszych latach. Nie ma jeszcze w tej książce plagi dzisiejszych wywiadów rzek, jaką jest dociekliwość w badaniu życia prywatnego tak obsesyjna, że na drugi plan schodzi to, co sprawia, że chcemy przeczytać rozmowę właśnie z tą osobą. O życiu prywatnym Lema jest tu mowa głównie w kontekście dzieciństwa, okupacji i lat tuż powojennych.

Wywiady prowadzone byty w czasie, w którym dwaj Polacy po prostu nie mogli rozmawiać ze sobą na dowolny temat dłużej niż kwadrans bez przejścia na tematy polityczne. Sytuacji Polski poświęcono cały rozdział pod charakterystycznym tytułem „Czarna bezwyjściowość sytuacji”. To właśnie ten rozdział zakwestionowała w całości cenzura. Autor przedstawia tam bardzo pesymistyczną diagnozę sytuacji Polski, dla której nie widzi żadnej nadziei. Pada też pamiętne zdanie „Gdyby Solidarność doszła do władzy, wyjedziemy z kraju”. Czyta się to bardzo interesująco w kontekście tego, że - jak dzisiaj wiemy - pokojowy upadek komunizmu i najlepszy okres od stuleci w historii Polski byty na wyciągnięcie ręki, choć nikt tego wtedy nie przeczuwał.

Stanisław Bereś jako autor wywiadu to chyba marzenie każdego pisarza - kompetentny, narzucający własne tempo i kompozycję rozmowy, a jednak uprzejmy i pozwalający rozmówcy się wygadać. W wiele lat później Bereś miał wątpliwości co do tego, czy nie był nazbyt uprzejmy, nie przypierając Lema do muru, na przykład w sprawie jednoznacznego potępienia zaangażowania w socrealizm. W wywiadzie w roku 1995 mówił na przykład „wyczuwałem, że na Lema nie należy iść z nożem”, ale „już przed opublikowaniem (...) wiedziałem, że popełniłem błąd w sztuce: należało po prostu przycisnąć go o lata wojenne, o stan świadomości politycznej, gdy publikował jednocześnie w »Kuźnicy« i -► »Tygodniku Powszechnym«, o grzechy socrealizmu, o strategie przystosowawcze w PRL”.

To nie był chyba jednak błąd w sztuce. Im dalej od roku 1989, tym mniej kogokolwiek obchodzą grzeszki Mrożka, Kotta czy Lecą - za to ich osiągnięcia w dramaturgii, eseistyce czy aforystyce nie starzeją się ani trochę. Z prozą Lema jest podobnie - tym bardziej że lista jego „grzeszków” jest wyjątkowo skromna jak na pisarza z jego pokolenia.

W roku 1990 doszło między obydwoma autorami do żenującej - z dzisiejszej perspektywy - wymiany polemicznych ciosów (-► socrealizm). Ta polemika musiała się skończyć komedią. Łatwo się o tym przekonać, czytając nowe, uzupełnione i poszerzone wydanie Rozmów z roku 2002. Lem i Bereś spotkali się ponownie i przeprowadzili nową serię rozmów, poświęconych już sytuacji z początku XXI wieku. Razem dato to sto kilkadziesiąt stron nowego materiału (566 stron w porównaniu z 400 stronami starego wydania) opublikowanego pod wybranym przez autorów tytułem Tako rzecze... Lem. Tym razem Bereś nie omieszkał już docisnąć swojego rozmówcy, ale gra nie była warta świeczki. Odpowiedzi Lema są dość przewidywalne - gdy Bereś pyta go o strach i pryncypia, Lem mówi mu o młodości i problemach bytowych. Czego innego można się było spodziewać? Gorzej, że współcześnie dodana dygresja nieoczekiwanie wyskakuje w rozmowie prowadzonej dwadzieścia jeden lat wcześniej - Lem cytuje Hańbę domową Trznadla, a więc książkę napisaną kilka lat po tej rozmowie.

Ćwierć wieku po swoim pierwszym spotkaniu z Lemem Bereś spełnił marzenie polskich miłośników fantastyki i w podobnej formule przeprowadził wywiad rzekę z Andrzejem Sapkowskim. Wywiad ukazał się pod tytułem Historia i fantastyka nakładem wydawnictwa SuperNowa.

betryzacja

Jeden z najciekawszych pomysłów Lema z zakresu inżynierii społecznej, opisany w Powrocie z gwiazd. Według słów samego Lema, koncepcja betryzacji powstała przypadkowo - na samym początku powieści, gdy Hal Bregg spotkał Nais, Lem potrzebował czegoś oryginalnego, co uniemożliwiłoby flirt kobiety i mężczyzny, których dzieli sto dwadzieścia siedem lat rozwoju cywilizacyjnego (-*- erotyka). Jeśli to prawda, to należy chylić czoło przed talentem pisarza, który wpada na tak niezwykły pomysł, aby wyjaśnić przebieg nieudanej randki.

Betryzacja - jak się później dowiaduje bohater, nazwa pochodzi od nazwisk jej odkrywców, Benneta, Trimaldiego i Zacharowa - to zabieg usuwający z ludzkiej psychiki zdolność do agresji. Pisarz nie wdaje się w detale, nie dowiadujemy się więc, jak konkretnie działa betryzacja - poza stwierdzeniem, że nie jest to zabieg „na plazmie dziedziczącej”, czyli że teoretycznie możliwy jest dla ludzkości powrót do stanu pierwotnego, oraz że zanik agresywności osiągnięty jest „nie przez zakaz, ale brak nakazu”; u be-tryzowanego człowieka myśl o dokonaniu agresywnego czynu wobec drugiego człowieka lub nawet innego ssaka wzbudzała największą możliwą przykrość. Początkowo wobec betryzacji trwał potężny ruch oporu, kiedy jednak Hal Bregg i członkowie jego załogi powrócili na Ziemię ze swej gwiezdnej wędrówki, sprawa była już przesądzona.

Stosunek samego pisarza do betryzacji zdaje się dwuznaczny. Zbetryzowany świat śledzimy oczami ludzi niepoddanych zabiegowi, a więc bliskich nam. Początkowo dzielimy ich odrazę wszechogarniającego ludzkość „mli-mli”, jak to dosadnie ujmuje przyjaciel Bregga, Olaf. Razem z agresją ludzkość straciła zdolność uprawiania sportów wyczynowych, podejmowania jakiegokolwiek ryzyka, a wreszcie i wypraw do gwiazd. Ofiara złożona przez astronautów nie znajduje w tym świecie niczyjego uznania. Betryzacja wywarła też interesujący uboczny wpływ na życie erotyczne - dopóki kobieta świadomie nie wyrazi chęci na romans z mężczyzną, podaje mu futurystyczną „czarną polewkę”, czyli napój zwany „brytem”, całkowicie niwelujący popęd seksualny. Taki właśnie napój Bregg dostaje początkowo od Nais.

Kolejna kobieta wypija jednak przy nim „perto” - nielegalny środek usuwający skutki betryzacji. Nie wiemy, po co to robi, gdyż Lem taktownie urywa narrację w najciekawszym momencie, wznawiając ją od słów „kiedy się zbudziłem, spała”. Można się domyślić, że betryzacja przeszkadza przynajmniej w niektórych formach uprawiania seksu (gryzienie w kark czy coś ostrzejszego?) i że w tym świecie istnieje podziemie, nie tyle ją zwalczające, ile otwierające dodatkowe, nielegalne możliwości. Jak każda utopia, i ta ma swoje luki, przez które może się przebić ludzka natura.

Lem daleki jest jednak od jednoznacznego odrzucenia tego pomysłu. Wszak w finale powieści Bregg odnajduje w końcu kobietę, z którą chce mieć dzieci - zbetryzowane.

Betryzację można odczytywać na kilku poziomach interpretacyjnych. Po pierwsze, można ją uznać za metaforę inicjacji. Młody mężczyzna może sobie pozwalać na niezliczone fantazje o strażakach, kosmonautach, policjantach i komandosach. Wyraźną aluzją do tych chłopięcych fantazji są powieściowe dialogi dotyczące zawodów, którym betryzacja odebrała rację bytu, i rozczarowanie Bregga na wieść o tym, że to wszystko zadania robotów. Wkroczenie w dorosłość wymaga porzucenia tych fantazji, o czym piękny wiersz {Fiński nóż) napisał Andrzej Bursa. Olaf, symbol chłopięco-ści, wraca do gwiazd, Bregg wraca do domu.

Drugą ciekawą płaszczyzną interpretacji jest kryzys cywilizacyjny, który przeżywał w tym czasie każdy chyba Polak na Zachodzie. Zachód był dla nas równie niepojęty, jak przyszłość dla Bregga - miał inne zasady, nie cenił sobie naszej krzepy i waleczności,

budował świat, w którym można żyć łagodnie i bezstresowo, zlecając gorsze zadania „robotom”... czyli emigrantom ze Wschodu.

Stąd wypływa trzecia interpretacja betryzacji - rozumianej jako prognoza. Do pewnego stopnia jest ona trafna. Lem pisał Powrót z gwiazd w roku 1960 - nie tylko przed lotami Apolla, ale nawet przed Gagarinem. W roku 1960 za oczywistość uważano to, że ludzkość po wystrzeleniu w kosmos pierwszych satelitów zabierze się w końcu za loty załogowe, najpierw na najbliższe ciała niebieskie, a potem dalej - ku gwiazdom. Kiedy piszę te słowa w roku 2001, za oczywistość uważa się już co innego - że kosmos interesuje nas tylko jako miejsce dla satelitów meteorologicznych i telewizyjnych. Nie wiadomo, czy podatnicy rozwiniętych krajów demokratycznych będą gotowi sfinansować lot na Marsa, czy w ogóle jakikolwiek załogowy lot poza ziemską orbitę. Nie chcemy wyprawy do Fomalhaut, chcemy mieć satelitarną telewizję i meteorologię. Niewykluczone, że Apollo XVIII okaże się ostatnim załogowym statkiem, jaki opuścił planetę Ziemia. Wartości wyznawane przez Hala Bregga stają się nam coraz bardziej obce. Prognoza jest trafna w sposób przewrotny - nie mamy betryzacji, ale mamy „mli-mli”.

hasła pahrELunE

erotyka, Powrót z gwiazd

bezsenność

Książka wydana przez Wydawnictwo Literackie w roku 1971 z okazji dwudziestolecia Astronautów (o czym informowała papierowa opaska oplatająca tom). Rocznica ta skłaniała recenzentów do podkreślania, jak wiele zmieniło się przez te dwie dekady. Podróże

BG

kosmiczne, które w 1951 roku były ekscytującą przyszłością, w roku 1971 były już nudną codziennością. Siłą rozpędu trwał jeszcze wtedy program Apollo, ale już wiadomo było, że prezydent Nixon odwołał dalsze loty na Księżyc, co więcej, komercyjne stacje telewizyjne nawet nie chciały ich transmitować w paśmie o największej oglądalności, bo telewidzów to przestało interesować.

Z punktu widzenia miłośnika twórczości Stanisława Lema rok 1971 jest też datą o tyle istotną, że mniej więcej od tego momentu zaczął się względny kryzys twórczy w życiu pisarza. O ile w latach 60. Lem potrafił pisać nawet dwie-trzy powieści rocznie, o tyle już po wydaniu + Głosu Pana w roku 1968 na następną powieść (-► Katar} trzeba było czekać osiem lat. Wydawcy, przyzwyczajeni do drukowania Lema w tempie minimum jednej książki rocznie, w latach 70. drukowali już głównie tylko zbiorki „opowiadań wybranych” w różnych konfiguracjach, z rzadka okraszone nowymi utworami, jak Maska (1976) czy Powtórka (1979).

Bezsenność - choć zapowiadała dekadę „zbiorów opowiadań”, przyniosła jednak niewątpliwe perełki, jak -► Kongres futurologiczny, Non serviam, Ananke i Kobyszczę. Non serviam było zaś pierwszym z serii wielu apokryfów, które miały się stać główną specjalnością Lema na najbliższe lata. I wreszcie Ananke i Kobyszczę wniosły nowe jakości do cykli, które zdawały się już skończonymi dziełami. Ananke opisuje „smugę cienia” Pirxa, bohatera do niedawna niemalże pozbawionego psychologicznych rozterek. Zaledwie trzy lata wcześniej nakładem Wydawnictwa Literackiego ukazały się Opowieści o pilocie Pirxie pozbawione tego opowiadania, bez którego to jest zupełnie inna książka. Cenne też było wreszcie Kobyszczę, znakomite dopełnienie Cyberiady i zarazem kontynuacja rozważań z Altruizyny o konstrukcji idealnych ustrojów społecznych.

Z dzisiejszej perspektywy Bezsenność raczej nie musi stanowić żelaznej pozycji w zbiorach miłośnika Stanisława Lema - opowia-

dania z tego zbiorku trafiły do innych książek. W roku 1971 był to jednak naprawdę smakowity kąsek dla lemofilów.

hasła pahrEwnE

Kongres futurologiczny

btałabarshi Eustachy, inżynier (1      1 RED)

Zaprzysięgły wróg Stanisława Lema, zwalczający jego wczesne utwory w latach 50. W napastliwie sformułowanych listach do redakcji (m.in. „Problemów”, „Przekroju” i krakowskiego „Dziennika Polskiego”) inżynier Biatoborski zarzucał pisarzowi wprowadzanie czytelnika w błąd co do pojęć naukowych. Trzeba przyznać, że Lem sam dawał swoim krytykom broń do ręki, wdając się w swoich wczesnych utworach - Astronautach, Obłoku Magellana i Sezamie - w rozważania nieistotnych z literackiego punktu widzenia technicznych detali. Lem ewidentnie nie sprawdzał tych danych nie tylko z punktu widzenia wzoru Ciołkowskiego czy równań Keplera, ale nawet elementarnych zasad dynamiki Newtona czy wręcz zasady zachowania energii. Zrobił to za niego właśnie inżynier Białoborski, wykazując w swoich listach do redakcji, że Kosmokrator nie miał prawa latać, a reaktor opisany w opowiadaniu Topolny i Czwartek - zareagować.

Lem odpowiedział swojemu przeciwnikowi w roku 1954, publikując na łamach „Dziennika Polskiego” obszerny list będący czymś w rodzaju manifestu twórczego. Razem ze zbiorczą odpowiedzią udzieloną czytelnikom „Przekroju” na pytania dotyczące Obłoku Magellana te dwa teksty stanowią ważną deklarację pisarza, wykłada on w niej bowiem explicite swoją teorię science fic-tion. W „Dzienniku Polskim” Lem pisał:

aa

Rysunek Stanisława Lema

„Nie ulega wątpliwości, że Eustachy Białoborski jest najpilniejszym, najbardziej dociekliwym ze wszystkich moich czytelników, albowiem nikt prócz niego nie sprawdza! dotąd środkami matematyki, z ołówkiem w ręku, moich fantastycznych utworów. [Od odpowiedzi] zwalnia mnie napastliwy ton wystąpień ob. Bia-łoborskiego, nie mający nic wspólnego z rzeczowością i specyfiką

dyskusji literackiej (...). W takiej sytuacji nie będę więc odpowiadał na artykuł ob. Białoborskiego, a tylko nakreślę parę uwag na marginesie jego wypowiedzi.

Pisarstwo fantastycznonaukowe nie zostało odkryte przeze mnie i nie ja stworzyłem jego konwencję, czyli umowność, to jest ową »milczącą zgodę«, jaka zachodzi między autorem a czytelnikiem. Zwykły czytelnik wie, że książka taka jak na przykład Astronauci ma inny cel, niż służyć za podręcznik budowy rakiet, i że zawarte w niej dane »techniczne« mają taki mniej więcej charakter jak dekoracje na scenie teatralnej.

Metodą E. Białoborskiego można wykazać fałsz nie tylko moich książek, ale i dzieł stanowiących klasykę pisarstwa fantastycz-nonaukowego. O tym, na jakiej głębokości rozleciałby się »Nautilus«, jak wielką moc rozwinąłby jego stos elektronowy, jak wielkie przyśpieszenie musiałaby rozwijać maszyna do podróżowania w czasie - o tym wszystkim mogliby naturalnie dyskutować fachowcy, puszczając w ruch wzory i tablice logarytmów. Jednakże, dziwna rzecz! - aż do Eustachego Białoborskiego wszyscy oni milczeli jak zaklęci, pozwalając niecnym autorom oszukiwać łatwowiernych czytelników”.

Wprawdzie Białoborski więcej już listów do redakcji nie wysyłał (a jeśli nawet, to nie ukazywały się drukiem), w zawoalowany sposób jednak Lemowi odpowiedział w następnym roku w swojej książce Sztuczny księżyc. Książka ta była jedną z wielu fabularyzowanych pozycji popularyzatorskich w dorobku inżyniera - opisywał w niej świetlaną przyszłość ludzkości związaną z podbojem kosmosu. W tej książce bohaterowie snują dialog na temat fantastyki „dobrej” i „niedobrej”, omawiając nawet te same przykłady, o których pisał Lem:

Verne! Napisał wiele powieści fantastycznych na różne tematy (...). Czy jego fantazje, nieraz sprzeczne z nauką, nie wywierają przypadkiem wpływu ujemnego na czytelnika, zwłaszcza młodego?

L.Q

- Moim zdaniem - odparłem - Verne i inni pisarze fantastyczni wysokiej klasy, jak Wells, A. Tołstoj - są bezwarunkowo pozycjami dodatnimi w rozwoju ludzkości”.

Ta próbka stylu pisarskiego inżyniera Białoborskiego dowodzi, że nie byt on „bezwarunkowo pozycją dodatnią” w rozwoju polskiej SF. Mimo że napisał sześć książek, inżynier Biatoborski do historii polskiej fantastyki przeszedł tylko jako „człowiek, który zwalczał Stanisława Lema”.

Dla Białoborskiego fantastyka była „pozycją dodatnią”, tylko jeśli służyła nauce i technice - Verne na przykład zasługiwał na uznanie tylko dlatego, że zainspirował Ciołkowskiego. Dla Lema nauka odgrywała rolę ważną, ale jednak podporządkowaną czysto literackiej fantazji. Solaris, Eden czy Głos Pana są przecież przede wszystkim opowieściami o problemach ludzi, a nie popularyzatorskimi pozycjami o podboju kosmosu. Stąd ponadczasowość tych książek, której nie miały popularyzatorskie opowieści inżyniera Białoborskiego.

Różnica tkwi w jeszcze jednym detalu: postawa Lema wobec nauki to postawa sceptyka. Zarówno w roku 1952, jak i w 2002 Lem nikomu nie wierzył na słowo, żądał dowodów i wyjaśnień. Biatoborski zaś był entuzjastą i odrzucał z naukowego dorobku wszystko, co przedstawiało kosmos nieożywiony, niegościnny, ekonomicznie niewart podboju. W swojej ostatniej książce Rakieta międzyplanetarna w 1960 roku pisał na przykład o życiu na Marsie (jego istnienie rzekomo udowodnił „radziecki astronom Tichow”), a nawet o... latających talerzach, „gościach z innych planet”, powołując się na rewelacje niejakiego Adamskiego - którego Lem zawsze uważał za hochsztaplera. Lem tymczasem nigdy nie dał się nabrać na żaden humbug tego typu („latające talerze” wyśmiał już w roku 1957), co dowodzi, że umiejętność rozwiązania równania Ciołkowskiego to jeszcze nie wszystko - nie wystarcza do zostania ani dobrym pisarzem SF, ani nawet dobrym popularyzatorem nauki.

bnreh fałęchi

Urocze przedmieście Krakowa, mimo otoczenia miejską zabudową zachowujące atmosferę górskiej wsi letniskowej - charakterystycznym elementem krajobrazu jest całkiem stroma Góra Borkowska. Borek został włączony w granice Krakowa w 1941 roku dekretem generalnego gubernatora Hansa Franka. Obecnie stanowi część IX Dzielnicy Samorządowej Łagiewniki. Po raz pierwszy wzmiankowany w roku 1382 Borek Fałęcki (oddalony od centrum Krakowa tylko o dziewięć kilometrów) zawsze był ściśle związany z miastem. W 1464 roku Kazimierz Jagiellończyk przeniósł Borek z prawa polskiego na niemieckie i wytyczył w nim ulice. Nieprzypadkowo najważniejszą z nich jest ulica Zawiła: do dzisiaj nie jest łatwo się połapać w układzie tych uliczek, co chroniło mieszkającego tam Stanisława Lema przynajmniej przed częścią natrętów.

Stanisław Lem w swoim domu (2005)

chaqnaiushi mieczqstauj (1 ^OR-EDDI)

W rozmowach ze -► Stanisławem Beresiem i Tomaszem Fiałkowskim (-► Świat na krawędzi) Lem opisywał Choynowskiego jako swojego intelektualnego mentora, niemalże guru. Dzięki Choynowskiemu dwudziestoparoletni młodzieniec z głową pełną opowiastek takich jak Człowiek z Marsa czy Koniec świata o ósmej, piszący bezwartościową Teorię pracy mózgu, uporządkował w roku 1947 swój światopogląd, sięgnął po dobre lektury, nauczył się odróżniać ziarno od plew. „Choynowski wywarł wpływ na całe moje życie” -mówi Lem u Beresia, u Fiałkowskiego dodając: „Choynowskiemu zawdzięczam najważniejsze moje naukowe lektury”. Opisuje też profesora jako brutalnego weredyka i zarazem niestrudzonego organizatora życia naukowego, człowieka, w którego działaniach zawsze tkwił jednak zalążek autodestrukcji. Choynowski nigdy nie hamował się przed powiedzeniem komuś, co o nim naprawdę myśli. W życiu naukowym PRL to wystarczało do zdezorganizowania dowolnej organizacji w bardzo krótkim czasie, nie inaczej jednak było w Meksyku, do którego profesor w końcu wyemigrował.

Lem i Bereś opisują Choynowskiego na emigracji jako zgorzkniałego frustrata. Dodajmy do tego opisu, że wkład profesora Choynowskiego do światowej spuścizny intelektualnej nie ogranicza się do skierowania Stanisława Lema we właściwym kierunku. W roku 1959 Choynowski opracował sposób przedstawiania na mapie wartości statystycznych (na przykład poziomu alkoholizmu w zależności od miejsca zamieszkania), który używany jest do dzisiaj w naukach społecznych. Sposób ten naukowcy nazywają dziś na świecie fonetycznie „czonołski map”, czyli mapa Choynowskiego.

Jako profesor Autonomicznego Uniwersytetu Mexico City (gdzie pracował od 1972 roku na wydziale psychologii) Choynowski podjął też jedną z najbardziej ambitnych na świecie prób opisania zjawiska bezinteresownej agresji. W połowie lat 90. Choynowski opu-

blikował wyniki swoich badań nad agresją 2538 nastoletnich chłopców i dziewcząt z Mexico City i te badania do dzisiaj stanowią podstawę rozważań psychologicznych na ten temat.

Dla miłośników prozy Lema Choynowski jest postacią istotną nie tylko dlatego, że pomógł Lemowi rozwinąć talent oraz zaraził go pasją do cybernetyki. Lem stworzył w swojej prozie galerię naukowców genialnie szalonych oraz szalenie genialnych - przede wszystkim profesora A.S. Tarantogę, ale też Dońdę, Trottel-reinera (-► Kongres futurologiczny), Corcorana, Zazula, Vliperiusa. Galeria ta jest tyleż bogata, ile zaskakująco jednorodna, jakby była to jedna postać występująca pod różnymi nazwiskami. Wszyscy ci geniusze mają na przykład bardzo podobny sposób mówienia -chętnie sięgają po archaiczne wykrzykniki („dlaboga, Tichy!”), rzadko owijają w bawełnę, zazwyczaj walą prosto z mostu. Rozmawiają z Ijonem Tichym tak, jakby prowadzili seminarium dla studentów - uprzejmie, przystępnie, ale narzucając swoje stanowisko w sposób w gruncie rzeczy nieznoszący żadnego sprzeciwu. Nie ma w tym gronie na przykład geniusza neurotycznego, niepewnego swojego stanowiska, ukrywającego je w okrągłych, wykrętnych sformułowaniach. Nie mam niezbitego dowodu na to, że wszyscy geniusze Lema są odtworzeniem postaci profesora Choynowskie-go, ale - dlaboga! - czyż to nie oczywiste?

hasła pahrEiunE

cybernetyka

cqberiada

Wybitni konstruktorzy Trurl i Klapaucjusz pojawili się już w finałowych opowiadaniach tomiku Bajki robotów. Lem na tyle

UU

polubił swoich bohaterów, że z marszu przystąpił do pisania kolejnego zbioru, który ukazał się po raz pierwszy w roku 1965 nakładem Wydawnictwa Literackiego. Cyberiadę sam Lem uważał za swoje szczytowe osiągnięcie i nie był w tej opinii odosobniony. W Cyberiadzie literacki kunszt Bajek robotów jest połączony z filozoficzną alegorią najwyższej próby, śmiało wytrzymującą porównanie z klasyką fantastyki filozoficznej uprawianej przez Swifta czy Woltera. Stanisław Grochowiak trafnie podsumował Cyberiadę jako „baśnie filozoficzne”.

Opowiadania są świetne od strony fabularnej. Akcja jest szybka i pełna zaskakujących zwrotów, a konfliktowa przyjaźń wybuchowego Trurla ze sceptycznym Klapaucjuszem daje okazję do stworzenia najprzedniejszych dialogów w całej prozie Lema.

Tu nie ma przydługich monologów-wykładów, w których autor wkładałby swoim bohaterom w usta cale traktaty filozoficzne (co zdarzało się przecież choćby Wolterowi). Nie ma też sytuacji, w których deus ex machina bohaterom nagle przydarza się jakaś całkowicie nieprawdopodobna sytuacja tylko dlatego, że autor chciał nią zilustrować jakąś swoją filozoficzną tezę (a nie brak tego niestety u Swifta). Jeśli kogoś filozofia nic a nic nie obchodzi, może czytać Cyberiadę, rozkoszując się wyłącznie niezwykłymi przygodami dwóch robotów-konstruktorów. Od strony fabularnej broni się sama - ale ma też i drugą stronę.

Trurl i Klapaucjusz dokonują pełnego przeglądu filozoficznych zainteresowań Lema filozofia). Mamy tu choćby filozofię nauki - pewna maszyna Trurla na żądanie Klapaucjusza stworzyła „Naukę”: „Wodzili się za łby, pisali w grubych księgach, inni porywali te księgi i darli je na strzępy, w dali widać było płonące stosy, tu i ówdzie coś hukało, powstawały jakieś dziwne dymy w kształcie grzybów, cały tłum gadał równocześnie, tak że słowa nie można było zrozumieć, od czasu do czasu układając memoriały, apele i inne dokumenty”; Klapaucjusz nie był zadowolony, bo uważał,

Ilustracja Daniela Mroza do Cyberiady

że Nauka to coś całkiem innego, nie potrafił jednak powiedzieć co. Mamy też cudowne alegorie totalitaryzmu („Jestem potwór algorytmiczny, antydemokratyczny, ze zwrotnym sprzężeniem, z zabójczym spojrzeniem, z policją, ornamentacją, aparycją i samoorga-nizacją”), kpiny metafizyczne (-*- Koby szczęk parodię marksizmu (-*- Marks Karol) i mechaniki kwantowej (->■ smoki prawdopodobieństwa), szalony wykład Lemowskiej teorii literatury (-*- Elektrybałt), a wszystko napisane niezwykłym językiem „starorobocim”, wypracowanym w Bajkach robotów.

Notka bibliograficzna

Tylko Ijon Tichy może się poszczycić bardziej rozbudowaną bibliografią od Trurla i Klapaucjusza. Pierwszy raz pojawili się jeszcze w Bajkach robotów w roku 1964. Książka zatytułowana Cyberiada po raz pierwszy ukazała się w roku 1965 nakładem Wydawnictwa Literackiego. To biały kruk lemologiczny, tylko tutaj bowiem ukazały się ilustracje -*• Daniela Mroza, z których ten był niezadowolony i później narysował je całkowicie od nowa. W roku 1967 doszło drugie wydanie - oznaczone jednak jako pierwsze - bez ilustracji, za to z większością Bajek robotów (bez opowiadania Uranowe uszy) oraz świetną Altruizyną, która po raz pierwszy ukazała się w 1965 roku w tomiku -► Polowanie. W wydaniu trzecim poszerzonym z roku 1972 doszły „kanoniczne” ilustracje Daniela Mroza, znane również czytelnikom następnych wydań, oraz Kobyszczę, które premierę miało z kolei w tomiku Bezsenność. Ostatnim opowiadaniem o dwóch dzielnych konstruktorach była Powtórka, tytułowy utwór zbioru opowiadań, włączona do Cyberiady w niedokończonej edycji -*■ Dzieł zebranych Interartu.

hasła pohrewnE

Bajki robotów, Klapaucjusz, Marks Karol, Trurl

cqbernetqka

Teoria naukowa opracowana w latach 40. w Massachusetts Institute of Technology, głównie przez Norberta Wienera i współpracowników. Cybernetyka od początku miała charakter interdyscyplinarny: zamiast tworzyć nową dziedzinę wiedzy, starała się raczej pokazać tradycyjne dyscypliny z innego punktu widzenia.

W latach 40. cybernetyka zdawała się mieć nieograniczony zakres zastosowań - od konstrukcji działa przeciwlotniczego (był to jeden z pierwszych sukcesów Wienera) po teorię literatury i filozofię społeczną. W języku cybernetyki opis działa przeciwlotniczego jest uderzająco podobny do opisu rządu czy autora książki. To po prostu maszyna, „czarna skrzynka”, przetwarzająca nadchodzące dane, podejmująca na ich podstawie działania i wykorzystująca informacje o skutkach tych działań jako następne dane do następnych decyzji - zgodnie z mechanizmem nazywanym dziś „ sprzężeniem zwrotnym ”.

Uniwersalność cybernetyki (wraz z jej amerykańskim pochodzeniem) była głównym powodem, dla którego w stalinizmie uznano ją za wyklętą burżuazyjną pseudonaukę. Skoro jednak imperialiści używali cybernetyki do produkcji lepszych dział, nie można było sobie pozwolić na jej całkowite ignorowanie. Stąd wzięto się jedno z najzabawniejszych kuriozów epoki PRL - publikacja fundamentalnej książki Norberta Wienera The Human Use of Human Beings (tytuł polski Cybernetyka i społeczeństwo) w 1960 roku przez partyjne wydawnictwo Książka i Wiedza. Wienera wydano u nas toczka w tocz-kę za edycją radziecką z roku 1958, w której książkę opatrzono posłowiem akademika EJ. Kolmana, dającego odpór imperialiście.

Tamte czasy słynęły z „polemicznych posłowi”, to jednak było wyjątkowo zabawne - akademik Kolman obalał w nim na przykład drugą zasadę termodynamiki: „Jest bowiem ściśle dowiedzione, że pojęcie wzrostu entropii lub tak zwanej śmierci cieplnej ma

'gę BoT

Rysunek Stanisława Lema

zastosowanie jedynie do tej czy innej części Wszechświata, ale nie do Wszechświata jako całości”, trafnie zauważał, że Wienera cechuje „indywidualizm charakterystyczny dla burżuazyjnego inteligenta, solidarność i zdyscyplinowanie właściwe klasie robotniczej jest mu obce”, odkrywał też, że autor „wierzy w burżuazyjną demokrację, nie chce zauważyć, że jest ona (...) pułapką i oszustwem dla ludzi pracy, wierzy oszczerstwom rzucanym na komunizm, na ZSRR i jego pokojową politykę zagraniczną” oraz apelował: „pragnęlibyśmy, by czytelnik odczuwał ten sam głęboki żal, który nas przenika, gdy czytamy tę książkę”.

Gorącym entuzjastą cybernetyki był profesor Mieczysław Choynowski, mentor młodego Lema, który zaraził go swym entuzjazmem. To właśnie Choynowski w roku 1956 na łamach „Przekroju” opublikował artykuł-manifest, pierwszy przychylny tekst o cybernetyce w polskiej prasie. Owocem współpracy z Choynow-skim było wiele książek Lema od Dialogów po Summę techno-logiae, nie mówiąc już o cybernetycznych motywach w prozie.

Pod koniec lat 60. przeciwko cybernetyce zaczęły się podnosić coraz poważniejsze głosy krytyki. O ile nikt nie kwestionował jej zasług w technice, o tyle przydatność cybernetycznych modeli w psychologii czy socjologii była wątpliwa. Można oczywiście rząd przedstawić jako automat ze sprzężeniem zwrotnym, ale samo w sobie ma to dokładnie taką samą wartość poznawczą, jak twierdzenie, że rząd jest narzędziem wyzysku klasowego albo przedstawicielem woli Bożej na Ziemi. Jest to po prostu deklaracja wiary. W latach 70. „socjo-” czy „psychocybernetyka” stopniowo staczała się więc na margines życia naukowego. Od swego nadmiernego optymizmu z lat 50. sam Stanisław Lem odciął się zresztą z okazji nowego wydania Dialogów w roku 1972.

hasła pohreuinE

Choynowski Mieczysław, Dialogi, Summa technologiae, totalitaryzm