Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
"Sztokholm Stiega Larssona. Fascynujący przewodnik po stolicy (i nie tylko!) Szwecji śladami bohaterów i autora kultowej trylogii Millennium. Dzięki temu tytułowi odkryjesz na nowo Sztokholm, miejsca opisane w powieściach Larssona – i przedstawione w ich ekranizacjach – oraz zobaczysz to, co... nie istnieje. A wszystko w formie pięciu niezapomnianych spacerów – dreszcz emocji gwarantowany! Unikalne zdjęcia przygotowane z myślą specjalnie o Sztokholmie..., archiwalne fotografie nigdy wcześniej niepublikowane, przejrzysty układ, praktyczne mapy. Pierwszy tego typu przewodnik dotyczący twórczości Stiega Larssona w Polsce!
Co łączy wódkę Absolut, zabójstwo Palmego, trockizm, rockabilly i Strindberga? Gdzie jest Hedestad? Co oznaczają skróty ABF i ABC? Dlaczego Larsson i Papcio Chmiel mogliby sobie podać ręce? Co łączy autora Millennium, Salander i ajatollaha Chomeiniego? Dlaczego wysokie ceny sztokholmskiej gastronomii są błogosławieństwem? Dla której restauracji Larsson nagiął logikę swoich powieści? Dlaczego Blomberg, a nie Gunnarsson? Gdzie dokładnie narodził się syndrom sztokholmski?
Wojciech Orliński (1969), dziennikarz „Gazety Wyborczej”, wielbiciel ambitnej popkultury. Autor multimedialnego leksykonu o twórczości Stanisława Lema, Lemologia oraz dwóch książek podróżniczych o tropieniu popkulturowych motywów w USA, Ameryka nie istnieje i Route 66 nie istnieje. "
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 137
Copyright for the Polish edition © Wydawnictwo Pascal. Wszelkie prawa zastrzeżone
Autorzy i wydawcy tego przewodnika starali się, by jego tekst był rzetelny, nie mogą wziąć jednak odpowiedzialności za jakiekolwiek skutki wynikające z wykorzystania podanych w nim informacji.
Autor: Wojciech Orliński
Tytuł: Sztokholm
Podtytuł: Śladami bohaterów Stiega Larssona
Redakcja: Roman Książek, Piotr Pahl (informacje praktyczne)
Redakcja techniczna i fotoedycja: Wioletta Kanik
Korekta: Marcin Gałuszka
Mapy: Jan Śmietana
Okładka: Aleksandra Zimoch
Zdjęcie na okładce: Jakub Skorża,
Zdjęcia w książce: Jakub Skorża, BE&W, Dreamstime.com, Internationalen, Barbara Kanik, PAP, Shutterstock.com/connel, Wikimedia Commons
Redaktor prowadzący: Roman Książek
Redaktor naczelna: Agnieszka Hetnał
Wydawnictwo Pascal sp. z o.o.
ul. Zapora 25
43-382 Bielsko-Biała
www.pascal.pl
Bielsko-Biała 2014
ISBN 978-83-7642-363-0
eBook maîtrisé parAtelier Du Châteaux
Szwedzki dowcip polityczny sprzed czterech dekad mówił, że Olof Palme spędziwszy młodość w Ameryce, był tak wstrząśnięty tamtejszymi biedą i morderstwami, iż postanowił Szwecję uczynić antytezą Ameryki: usunąć biedę, a morderstwo zastąpić samobójstwem. W Polsce zawsze takich dowcipów słuchałem z niedowierzaniem. Gdy tłumaczono mi na przykład, że zbytnia łatwość w uzyskaniu mieszkania sprawia, iż dzieci masowo wyprowadzają się od rodziców jeszcze przed osiemnastką, co rozbija więzi rodzinne i skazuje emerytów na samotną wegetację – porównywałem to z wymuszoną integracją trzypokoleniowej rodziny w M-4 na peerelowskim blokowisku. I tysiąc razy lepsze wydawało mi się szwedzkie państwo dobrobytu, nawet jeśli na starość obywatele płacą cenę samotnego, lecz przecież komfortowego życia.
Czytałem też o tym poważne książki i opracowania. Wiedziałem na przykład, że wielka migracja ludności ze wsi do miast – związana z zaplanowanym przez socjaldemokratów przekształcaniem Szwecji z kraju rolniczego w przemysłowy – przyniosła wykorzenienie i konflikty kulturowe. Wiedziałem też choćby z głośnej swego czasu filmowej dylogii Jestem ciekawa (1967–1968), że w Szwecji likwidacji biedy nie towarzyszyło zasypywanie podziałów klasowych. Nadal są tam lepsze i gorsze dzielnice oraz ludzie, którzy się czują wykluczeni społecznie.
Potrzebowałem jednak szwedzkich kryminałów, żeby to zrozumieć nie na poziomie cyfr i map, tylko ludzkich emocji. Potrzebowałem Sjöwall i Wahlöö, żeby zrozumieć, co wynika z tego, że w Szwecji wciąż żyją ludzie obscenicznie bogaci – z perspektywy których ci nie-całkiem-biedni biedni i tak są żebrakami. Potrzebowałem Läckberg, żeby poczuć atmosferę klaustrofobicznego miasteczka daleko od Sztokholmu. Potrzebowałem Perssona, żeby zrozumieć polityczne tło zabójstwa Palmego, które przyniosło koniec pewnej epoki.
Eva Gabrielsson i Stieg Larsson, 1990 r.
Ale przede wszystkim potrzebowałem trylogii Stiega Larssona,która opisuje wszystkie te elementy – i jeszcze dużo więcej – w zwartej, porywającej intrydze, godnej najlepszego hollywoodzkiego thrillera. Najlepszy dowód, że odnowiciel tego gatunku David Fincher namówił Sony (Columbia Pictures) na wyprodukowanie amerykańskiej adaptacji, mimo że wymagało to złamania szeregu tabu do dziś obowiązujących w Hollywood, a także konkurowania z ekranizacją szwedzko-duńską, która zdążyła nieco wcześniej podbić światowe kina. A jednak Fincher, jak się okazało, miał rację: kto oglądał Salander w wersji Noomi Rapace, chciał zaraz potem zobaczyć, jak tę postać interpretuje Rooney Mara.
Ale i samym swoim życiem oraz śmiercią Larsson zilustrował szwedzkie kontrasty i paradoksy. Zmarł nim jego powieści zdążyły się ukazać i nagle okazało się, że cały majątek przypadnie ojcu i bratu, z którymi pisarz praktycznie nie utrzymywał kontaktów, a jego towarzyszka życia Eva Gabrielsson zostanie w tej kwestii pominięta.
Takie historie kojarzą nam się bardziej z powieściami sióstr Brontë niż z nowoczesną Szwecją. Zanim skrytykujemy ten kraj za wstecznictwo, zauważmy jednak, że w Polsce Eva Gabrielsson po śmierci Larssona wylądowałaby na bruku, bo według polskiego prawa rodzina wzięłaby nawet mieszkanie. Szwedzki system chroni razem mieszkających partnerów przynajmniej przed takim losem. I o to przecież chodzi w sporach o związki partnerskie, chociaż w Polsce dyskusja zawsze odlatuje w przewidywalne fobie naszych konserwatystów.
Interesujące jednak jest wielkie zaskoczenie, jakie ta sprawa wywołała w Szwecji. Czyżby sami Szwedzi tak słabo znali własne prawo? To może być klucz do odpowiedzi.
Wielkie przemiany społeczne w Szwecji dokonały się w ciągu jednego–dwóch pokoleń. Stąd wiele problemów społecznych i inspiracji do thrillerów i kryminałów. Ludzie z pokolenia Larssona nie brali ślubów, bo chcieli, żeby ich związki wyglądały inaczej niż związki ich rodziców – co za tym idzie, ich starość i śmierć wyglądają też inaczej niż starość i śmierć ich rodziców. Niekoniecznie lepiej, choć oczywiście niemal zawsze bardziej komfortowo. W niezwykły sposób widać to na przykładzie życia Stiega Larssona. Jego rodzice żyli bardzo biednie, jeszcze nie zdążyli się doczekać przyjemnej fazy konsumowania owoców industrializacji kraju.
Ojciec, Erland Larsson, pracował w kombinacie metalurgicznym Rönnskär, ale musiał odejść z powodów zdrowotnych. Tułaczka za lepszą pracą i złe warunki w wynajętych mieszkaniach zmusiły rodziców do oddania małego Karl-Stiga pod opiekę dziadkom ze strony matki.
Wiadomo, jak to się musiało skończyć – ale zanim zaczniemy rzucać oskarżeniami, zastanówmy się, w jakiej biedzie żyli młodzi rodzice, skoro zdecydowali się na tak drastyczny krok. I można jednocześnie zrozumieć ich gorące poparcie dla partii socjaldemokratycznej, której dużo można zarzucić, ale takie problemy przynajmniej rozwiązała raz na zawsze. W dzisiejszej Szwecji młody robotnik już nie musi oddawać dziecka teściom „na wychowanie”.
Dziadek, Severin Boström, był tymczasem komunistą. Podczas drugiej wojny światowej internowano go w obozie w Storsien, gdzie osadzono ludzi niepewnych politycznie. Podczas wojny wiele demokratycznych państw decydowało się na taki krok, przypomnijmy choćby los Amerykanów japońskiego pochodzenia (Nisei).
Dziadek nauczył małego Karl-Stiga spoglądać krytycznie na szwedzki eksperyment ustrojowy – z lewej strony. Gdy już wrócił do rodziców, nastoletni bunt przeżywał, wdając się z ojcem i bratem w polityczne awantury. Gorącym tematem była wojna w Wietnamie, która w wielu domach skłóciła konserwatywnie socjaldemokratycznych rodziców z dziećmi sympatyzującymi z bardziej radykalnymi ugrupowaniami.
Sam Olof Palme zresztą przyłączył się akurat do buntowniczej młodzieży, stając na czele jednej z demonstracji antywojennych jako ówczesny minister edukacji. Był politykiem pełnym sprzeczności.
Nie pochodził z klasy robotniczej, przeciwnie, był zdrajcą klasowym. Urodził się w rodzinie bogatej burżuazji w sztokholmskiej dzielnicy Östermalm. Jak to się staram pokazać w wycieczkach zaprezentowanych w Sztokholmie..., bohaterowie powieści Larssona unikają tej dzielnicy i czują się w niej obco.
Lisbeth Salander pojawia się tam raz, żeby założyć podsłuch skorumpowanemu biznesmenowi Hanowi-Erikowi Wennerströmowi, a Mikael Blomkvist – by się spotkać z samym premierem w tajnej rządowej willi. Poza tym unikają Östermalmu, podobnie jak Norrmalmu, futurystycznego centrum Sztokholmu. Zbudowano je od zera, po wyburzeniu starego centrum, pod pretekstem przejścia Szwecji na ruch prawostronny – co też nadzorował Palme, jeszcze jako minister transportu.
Stieg Larsson (około 1973 zmienił pisownię imienia, być może w ramach dalszego zrywania więzi z rodziną) miał więc do socjaldemokratów złożony stosunek, pełen miłości i nienawiści, z freudowskim posmakiem. Gdy Henrik Vanger chwali się przed redaktorem Blomkvistem znajomością z historycznym przywódcą partii Tage Erlanderem, Blomkvist nabiera do niego szacunku.
Ba, w Zamku z piasku, który runął sam premier przyjmuje Blomkvista i z uwagą słucha jego krytyki szwedzkiego systemu. Chyba nie przekroczę unijnej normy na naciąganą interpretację literacką, sugerując, że to mógł być wyraz podświadomego marzenia pisarza o pojednaniu z ojcem?
Gdy Larsson wchodził w dorosłość, szwedzka socjaldemokracja wchodziła akurat w kryzys tożsamości. Do końca lat 60. wiadomo było, jaki jest jej cel: zbudowanie świata, w którym ludzie tacy, jak rodzice Larssona nie będą musieli się tułać po wynajętych pokojach i oddawać dziecka dziadkom. Cel był szlachetny i można zrozumieć postawę ludzi, którzy w jego imię przymykali oko na jakieś negatywne skutki uboczne.
Jednym z rozwiązań było budowanie nowoczesnych miast zwanych ABC, oferujących zatrudnienie („Arbete”), zakwaterowanie („Bostad”) i centrum, czyli wszystko, co potrzebne do życia, jednocześnie higieniczne i doskonale zaplanowane przez państwowych planistów, bez anarchii towarzyszącej dziewiętnastowiecznym uliczkom czy nawet małym osiedlom spółdzielczym. Pierwsze z nich, Vällingby, otwarto w 1954 r. pod Sztokhlmem.
Dziś te osiedla nazywa się „imigranckimi przedmieściami” (to określenie pada nawet u Larssona), bo Szwedzi w nich po prostu nie chcą mieszkać. Jak wiele reform socjaldemokratów, ta też wprawdzie rozwiązała sporo autentycznych problemów, ale stworzyła też dużo nowych: konflikty związane z wykorzenieniem, konflikty sąsiedzkie, uciążliwe dojazdy (bo od razu się okazywało, że mieszkańcy ABC i do pracy, i dla rozrywki wolą jechać do prawdziwego miasta) itd.
Pokolenie Stiega Larssona kwestionowało więc tę politykę z różnych pozycji. On akurat z lewej strony. Zaangażował się w ruch trockistowski, który tworzyli lewicowcy przekonani, że nie da się uwolnić klasy robotniczej w jednym kraju. Dopóki gdzieś, choćby na drugim końcu świata, robotnicy żyją w nędzy i wyzysku, w jakiś sposób odczują to na własnej skórze robotnicy w Szwecji. Co za tym idzie, prasa trockistowska – np. szwedzkie „Internationalen” – dużo uwagi poświęcała dalekim krajom, takim jak Erytrea czy Grenada. Dwudziestotrzyletni Larsson pojechał w 1977 r. do Erytrei, która od 1961 toczyła walkę o niepodległość przeciwko Somalii. Bojąc się tej misji, spisał swój jedyny testament, przekazując cały majątek trockistom – oczywiście, wtedy nie miał jeszcze nic do przekazania. Po śmierci Larssona partia ogłosiła, że nie zamierza próbować egzekwować tego testamentu w przekonaniu, że majątek przypadnie Evie Gabrielsson sympatyzującej z tym samym nurtem politycznym.
Poza lewicową polityką Larsson pasjonował się też popkulturą. Nie ma w tym żadnej sprzeczności (ha, ha!), zwłaszcza w Szwecji, gdzie wspomniani na początku Maj Sjöwall i Per Wahlöö od połowy lat 60. napisali serię marksistowskich kryminałów, w których – choć pozornie chodzi czasem o gwałt, czasem o pedofilię, czasem o prostytucję – głównym sprawcą zbrodni zawsze okazuje się w końcu alienacja jednostki w społeczeństwie klasowym.
Larsson uwielbiał te powieści. Lubił też science fiction. W Star Treku przecież kapitalizm to już tylko temat permanentnej wystawy w „muzeum pieniądza” w dawnym Fort Knox. Ludzkość przezwyciężyła ten system „wysoce nielogiczny” – jak by to ujął Mr Spock.
Działalność w partii trockistowskiej Larsson prowadził więc równolegle z działalnością w szwedzkim fandomie SF. Wydawał fanziny. Pierwszy tekst w „Internationalen” poświęcił marksistowskiej analizie twórczości Juliusza Verne’a. W Sztokholmie uczestniczył w dyskusjach o literaturze w robotniczej organizacji szkoleniowej ABF (patrz: Szlakiem Stiega Larssona).
Pod koniec lat 80. rozluźnił relacje z trockistami. Ruch przechodził kryzys – jak zresztą cała szwedzka polityka. Nigdy nie wyjaśnione zabójstwo Palmego w 1986 r. było końcem epoki. Wszyscy nagle stracili punkt odniesienia, negatywny albo pozytywny. Każdy interpretował to na swój sposób: dla prawicy śmierć Palmego była dowodem na upadek lewicowej polityki. Tak się musiało skończyć przyjmowanie w Szwecji uchodźców albo pobłażanie narkomanom, zgodnie z kolejnymi hipotezami policji, z których żadna jednak nie przyniosła rezultatu. Dla lewicy z kolei to był skutek pobłażania neonazistom i dziwnym działaniom służb specjalnych – przegląd hipotez zainteresowani znajdą w spacerze Szlakiem Nilsa Bjurmana, w powieściach Larssona personifikującego to, co w Szwecji najgorsze.
W każdym razie zniknęło względne poczucie bezpieczeństwa, jakim Szwedzi cieszyli się do niedawna. Tym bardziej, że zbiegło się to z inwazją międzynarodowych gangów motocyklowych Hells Angels i Bandidos, które w latach 80. rozpętały w Danii i Szwecji tzw. wielką nordycką wojnę gangów, w której zginęło kilkanaście osób, a raniono koło setki, w tym postronne ofiary strzelanin i zamachów bombowych w klubach i na ulicach.
Z gangami powiązani byli neofaszyści, od lat cieszący się w Szwecji cichym przyzwoleniem niektórych najbogatszych obywateli oraz służb specjalnych. Stieg Larsson uznał, że neofaszyści są ważniejszym problemem od rewolucji w Trzecim Świecie i poświęcił się demaskowaniu ich działalności.
Karl Stig-Erland „Stieg” Larsson
W 1995 r. Larsson został współzałożycielem antyfaszystowskiego magazynu „Expo”. Można uznać je za realny pierwowzór powieściowego magazynu „Millennium”, choć oczywiście nigdy nie było tak bogate ani tak wpływowe. Rozdrażniło jednak tyle wpływowych osób, że redaktorzy zetknęli się z realnymi pogróżkami śmierci.
W 1996 r. nieznani sprawcy zdemolowali drukarnię magazynu, zostawiając na ścianach napisane sprayem swoje żądanie: przestańcie drukować „Expo”, bo tu wrócimy. Na szczęście Szwedów mogą dzielić różne rzeczy, ale nie podejście do wolności słowa. Kolejny numer „Expo” ukazał się jako bezpłatny dodatek do popularnych popołudniówek „Expressen” i „Aftonbladet”, sięgając niespodziewanie niemalże milionowego nakładu. Faszyści strzelili sobie w stopę.
Niecodziennie jednak pismo przeżywało takie wspaniałe momenty. W odróżnieniu od swojego bohatera Blomkvista, Larsson nie miał głowy do interesów. „Expo” nie zawsze miało za co wydać następny numer. Gdy w powieściach odnajdujemy opis sprawnej finansowej organizacji czasopisma, to wyraz marzeń, nie opis rzeczywistości. Podobnie jest z względną zamożnością Blomkvista. Larsson wciąż z trudem wiązał koniec z końcem. Nie był bogatym, wpływowym dziennikarzem. Najpierw pracował w agencji informacyjnej Tidningarnas Telegrambyrå – nie jako dziennikarz, tylko grafik opracowujący mapki i infografiki. Doskonała znajomość politycznej mapy świata, wyniesiona z „Internationalen”, z pewnością mu się do tego przydawała, ale nie była to praca, w której mógłby się realizować.
Stieg Larsson powtarzał znajomym, że kiedyś napisze bestsellerowy kryminał i tak się stanie sławny i bogaty. Cóż, w dwóch trzecich mu się udało. Ilu z nas spełni choć taki odsetek swoich życiowych marzeń? ■
Spacer szlakiem Stiega Larssona zaczynamy od pętli autobusów 40 i 66 [1] na wyspie Reimersholme. Przykro mi, inne wycieczki planowałem tak, żeby początek wypadał na jakiejś stacji metra. Ta jedna będzie się zaczynała w miejscu, do którego metro nie dojeżdża, jest tylko kiepski dojazd autobusem (od końca lat 60.).
Warto odbyć tę „pielgrzymkę”, bo jest to klucz do zrozumienia prozy Larssona. Millennium napisał tutaj i tutaj właśnie ów cykl wymyślił. Z Reimersholme – a zwłaszcza z mostu Västerbron, którym stąd prowadzi najkrótsza droga na północ – zobaczymy większość miejsc, gdzie rozgrywa się akcja trylogii.
Dzielnica z kiepskim dojazdem to tania dzielnica. A Stieg Larsson, trzeba o tym pamiętać, nigdy nie zobaczył fortuny, jaką przyniosły jego powieści. Życie autora Millennium w Sztokholmie nie było tak dostatnie, jak życie redaktora Blomkvista, a nawet życie Lisbeth Salander – nie mówiąc już o mecenasie Bjurmanie.
Wyprawa na Reimersholme pozwoli więc nam się wczuć w sytuację człowieka, którego nie do końca stać na Sztokholm. To nie dla nas są te wszystkie restauracje na nabrzeżu, nie dla nas jest Hilton przy Slussen (baza ekipy filmowej Davida Finchera), nie dla nas jest bar, gdzie Salander podsłuchuje Nilsa Bjurmana. Polskiemu turyście akurat wyjątkowo łatwo będzie się wczuć w sytuację Stiega Larssona, patrzącego na to piękne i potwornie drogie miasto z wyspy Reimersholme!
Przeprowadzka tutaj była dla Larssona wielkim życiowym krokiem naprzód. Najdalej idącym i – jak się, niestety, okazało – ostatnim. Gdy przyjechał do Sztokholmu z Uppsali, zamieszkał na północnym przedmieściu Järva. Larsson przebywał tam w warunkach zbliżonych do tego, co w innych krajach Europy nazywamy squatem, czyli we wspólnym mieszkaniu z innymi działaczami radykalnej lewicy.
Dopiero na Reimersholme zamieszkał na osiedlu typu HSB („Hyresgästernas sparkasse – och byggnadsförening”), czyli z grubsza odpowiedniku naszej spółdzielni mieszkaniowej. Oczywiście w takim sensie, w jakim szwedzka socjaldemokracja to odpowiednik naszej. W Szwecji te spółdzielnie to autentyczny oddolny ruch, pozwalający zamieszkać w stolicy komuś, kto nie zarabia fortuny w bankowości.
Wyspa raczej nie jest polecana w typowych przewodnikach po Sztokholmie, ale nie pożałujemy tej wycieczki. Poza wswpaniałymi widokami na miasto znajdziemy tu jeszcze coś, co będzie bliskie sercu każdego turysty. Jesteśmy w miejscu narodzin legendarnej wódki Absolut!
Niestety, docenienie tego faktu wymagać będzie od nas sporego wysiłku wyobraźni. Po gorzelni niewiele zostało. Przemierzając Reimersholme, zauważymy jednak, że mieszkalne bloczki HSB dzielą się na trochę starsze, przypominające z grubsza estetykę Bauhausu, i trochę młodsze, w stylu powojennego modernizmu. Te młodsze, na południu wyspy, wybudowano już po zamknięciu gorzelni i na tym osiedlu wypatrzymy jeszcze jej ostatnie pozostałości, elegancko (bardzo po szwedzku) wkomponowane w przestrzenny plan osiedla.
Osiedla na wyspie Reimersholme powstały na terenach dawnych fabryk
Gorzelnia ma bezpośredni związek z tym, dlaczego pojawił się tutaj Larsson (a więc – dlaczego właśnie tutaj powstała trylogia Millennium, a więc – dlaczego jej akcja dzieje się właśnie w odległych budynkach widocznych z tych bloków). Nie, nie chodzi o pociąg Larssona do kieliszka, tylko o ceny nieruchomości.
Tanie poprzemysłowe grunty na peryferyjnej wyspie już w latach 30. zaczęli skupować spółdzielcy mieszkaniowi, żeby budować tutaj niedrogie robotnicze osiedla. Po ostatecznym zamknięciu gorzelni wykupili jej tereny. I tak zamieszkał tu Stieg Larsson.
Absolut Rent Brännvin
Do 1913 r. Reimersholme nie leżało w administracyjnych granicach Sztokholmu. Nawet pobliski Södermalm był wtedy jeszcze stosunkowo słabo zasiedlony. Wykorzystał to Lars Olsson Smith, założyciel Absolutu, który wybudował tutaj gorzelnię, omijając tym samym miejski monopol na gorszą i tańszą wódkę.
Nawet abstynent zauważy dziwaczny stosunek Szwedów do alkoholu. Z jednej strony godzą się oni na bardzo surowe przepisy regulujące jego sprzedaż i straszliwe podatki wliczane w cenę – proszę sobie wybić z głowy pomysły takie, jak zamówienie kieliszka wina w restauracji (można za to z turystycznej ciekawości spróbować „wina bezalkoholowego”, coś potwornego – lokalna ciekawostka).
Z drugiej strony, Szwedzi szukają każdego pretekstu, żeby od tych swoich przepisów uciec. Choćby w postaci wyprawy promem gdziekolwiek poza swoją jurysdykcję. W wersji mikro dla mieszkańców Sztokholmu Lars Olsson Smith proponował wyprawy łodzią na swoją wyspę, gdzie mogli się upić tanio i smacznie, a potem jeszcze zdążyć do domu na kolację.
W XX w. gorzelnia podupadła. Smith umarł, wyspę przyłączono do Sztokholmu, potem zaś monopol i tak przyjął rozmiar ogólnopaństwowy. Jednak sama nazwa „Absolut Rent Brännvin” („absolutnie czysta wódka”) ocalała. Szwedzi zresztą do dzisiaj używają eufemizmu „rent” albo „renat” na określenie wódki, co się doskonale tłumaczy na nasze staropolskie „czysta oczywista”.
To bardzo charakterystyczne, że akcja Millennium nigdy nie przenosi się na tę wyspę. Salander wędruje tutaj tylko raz – myślami.
Akcja pierwszego tomu zostawia bohaterkę w momencie, w którym wprawdzie jej życie nadal jest mocno nieuporządkowane, ona sama raczej samotna (w klasycznym znaczeniu tego słowa, bo, jak się okazuje, ma jednak całkiem sporo przyjaciół – w tym takich, o których istnieniu nic jej nie wiadomo) i ogólnie nieszczęśliwa. Ale przynajmniej bogatsza niż na początku, dzięki fortunie skorumpowanego biznesmena Wennerströma.
Zobaczmy, jak ten przypływ gotówki opisuje sam Larsson: „Jedną z pierwszych rzeczy, jakie Lisbeth zrobiła, gdy nagle weszła w posiadanie ogromnej sumy pieniędzy i tym samym stała się finansowo niezależna do końca życia (albo tak długo, na ile mogą wystarczyć niecałe trzy miliardy koron), było znalezienie nowego mieszkania. Kupno mieszkania było dla niej nowym doświadczeniem” (Larsson 2009b: s. 84–85).
Salander rozważa zakup mieszkania właśnie na tej wyspie, bo wydaje jej się to opcją tanią i rozsądną. Opisuje mieszkanie bardzo podobne do mieszkania samego Larssona: „Jedno z nich znajdowało się przy Vindragarvägen na Reimersholme”, (...) było jasnym czteropokojowym mieszkaniem w wieżowcu z widokiem na wyspy Långholmen i Essingen” (Larsson 2009b: s. 85).
To byłby wybór rozsądny z ekonomicznego punktu widzenia. Salander jednak w końcu przypomina sobie, że jest bardzo bogata. Nie chce być sąsiadką Larssona, chce być sąsiadką Blomkvista. Autor oboje swoich bohaterów umieścił w modnej dzielnicy Södermalm. Tam w końcu Salander kupuje bardzo drogie mieszkanie, bo ją na to stać.
Nacieszywszy się Reimersholme – cóż, starałem się opisać wyspę możliwie najciekawiej, ale jednak to po prostu zadbane blokowisko z ładnymi widokami i resztkami gorzelni – udajmy się na Södermalm. Prawdę mówiąc, nie mamy innego wyjścia, stąd prowadzi tylko jedna droga, przez tylko jeden most.
Zaraz po jego przekroczeniu możemy odczuwać pokusę skręcenia w lewo, w stronę tych pięknych widoków, które widzieliśmy z Reimersholme. Most Västerbron wabi nas przez wyspę Långholmen na wyspę Kungsholmen. Słusznie spodziewamy się, że jeśli pójdziemy w tę stronę, czekają nas fantastyczne widoki. Rzeczywiście, z mostu, a także z nadbrzeża Söder Mälastrand, Sztokholm wygląda wyjątkowo pięknie.
Widok z mostu Västerbron na wyspę Kungsholmen
Cóż, zrozumiem tych z państwa, którzy porzucą teraz szlak Stiega Larssona i pójdą po prostu rozkoszować się chwilą na moście. I tak koniec tej trasy wypada właśnie na Kungsholmen ([M] Fridhemsplan). Możemy teraz rozdzielić wycieczkę i spotkać się na tej stacji za parę godzin.
Szlakiem Larssona, którym on często naprawdę szedł, skręcamy jednak w przeciwnym kierunku i zmierzamy do głównej alei Södermalm, Hornsgatan. Ta nazwa już powinna zabrzmieć znajomym rezonansem w uszach czytelników trylogii. Tą ulicą bokser Paolo Roberto ściga porywaczy Miriam Wu, przy niej mieszkał adwokat Holger Palmgren, dobroduszny poprzednik wrednego Bjurmana, na tej ulicy wreszcie Salander zobaczyła Blomkvista w towarzystwie Eriki Berger, co wybiło jej z głowy rojenia o romantycznym finale pierwszego tomu. To ostatnie spotkanie miało miejsce przy Hornsgatan 78, koło MellqvistKaffebar[2] – kawiarni występującej parokrotnie w książkach i istniejącej w rzeczywistości. W tej kawiarni bardzo chętnie Blomkvist umawia się na spotkania.
W rzeczywistości chętnie robił to także Stieg Larsson, gdyż w tej samej kamienicy na pierwszym piętrze mieściła się dawna redakcja antyfaszystowskiego magazynu „Expo”. Potem magazyn przeniósł się do lepszej siedziby na Kungsholmen – gdzie trafimy pod koniec tej wycieczki – w starej nie miał nawet porządnej sali konferencyjnej.
Nad barem mieściła się redakcja „Expo”
Do kawiarni zaglądamy na podwójne espresso, które zwykle wypijał Larsson. Jeśli chcemy spędzić ten dzień tak, jak on, powinniśmy żywić się śmieciowym i niezdrowym żarciem oraz pić strasznie dużo mocnej kawy. I powinniśmy być cały czas w biegu, nie możemy więc u Mellqvista rozsiadać się na dłużej.
Załóżmy, że mamy właśnie do czynienia z typowym dniem z życia Larssona, który jako antyfaszystowski działacz ciągle musiał się z kimś spotykać i kogoś zapraszać na jakąś wspólną akcję. Spotkanie u Mellqvista – zaliczone. W biegu pędzimy dalej Hornsgatan.
Od Kaffebaru na wschód trasa naszej wycieczki zaczyna się pokrywać z trasami wycieczek szlakami Blomkvista i Salander. Hornsgatan doprowadza nas do wielkiego węzła komunikacyjnego Slussen, Hiltona, w którym mieszkali amerykańscy filmowcy przygotowujący Dziewczynę z tatuażem i pnącą się stromo pod górę w kierunku powieściowej siedziby redakcji magazynu „Millennium” Göttgatan. Ale jesteśmy, przypominam, zabieganym Larssonem. Nie mamy czasu ani zdrowia na wspinaczkę po Göttgatan. Nie mamy czego szukać w Hiltonie. Zwyczajem Larssona wpadamy za to do McDonalda [3], w którym często bywa także Salander. I biegniemy dalej na wschód, znów opuszczając strefę wyobraźni Larssona, a wchodząc w jego zabiegane życie.
Za McDonaldem idziemy wzdłuż Katarinavägen. Trasa wypada nam trochę naokoło, ale droga na skróty wymagałaby ostrej wspinaczki pod górę. W okresie pisania Millennium Larsson już cały czas odczuwał skutki niehigienicznego trybu życia (dlatego redaktor Blomkvist ciągle uprawia jogging – Larsson nie miał czasu na bieganie, więc zlecał to zadanie postaci fikcyjnej). Dlatego na naszym miejscu wybrałby trasę nieco dłuższą, ale niewymagającą wspinania się na morenę nadającą Södermalm unikalny charakter.
Idąc po płaskim, dochodzimy do miejsca, w którym Katarinavägen odbija w głąb lądu i przechodzi w Renstiernas Gata. Na pierwszym rogu skręcamy w Tjärhovsgatan. Tutaj pod nr. 46 natrafimy na inną kawiarnię, Kafe 44[4].
Nazwa zdradza historię lokalu. Zaczęło się od opuszczonej fabryki kapsli, Kapsylen, na sąsiedniej posesji. Na początku lat 80. zajęli ją punkowcy i anarchiści, urządzając squat, który do dzisiaj jest ośrodkiem lewicowej kultury alternatywnej. Stieg Larsson wpadał tutaj uzgadniać z anarchistami działania antyfaszystowskie.
Tutaj znów zatrzymujemy się na kawę, albo na jakiś wegetariański lunch. To jedna z niewielu pamiątek lewicowego Sztokholmu sprzed 30 lat, która dotrwała do dzisiejszych czasów w miarę niezmieniona. Możemy tu kupić lewicową literaturę, czasopisma, płyty, wieczorem być może zobaczyć jakiś występ albo koncert (uwaga: w poniedziałki nieczynne; program imprez sprawdzać po prostu na www.kafe44.org).
Z urbanistycznego punktu widzenia miejsca takie, jak Kaffe 44 odgrywają paradoksalną rolę prekursorów gentryfikacji, która je w końcu zabija. Najpierw mamy zaniedbaną dzielnicę przemysłową, gdzie pojawiają się zdesperowani młodzi artyści, gotowi mieć widok na ruiny fabryki, byle był to widok z okien taniej i przestronnej pracowni. Za artystami przychodzą wegetariańskie knajpy, awangardowe teatry i sklepy dla didżejów. Potem przychodzą deweloperzy, urządzający w ruinach eleganckie lofty i stawiający nowoczesne budynki biurowe dla agencji reklamowych. A potem następni deweloperzy stawiają już apartamentowce i biurowce ogólnego przeznaczenia. Po młodych artystach ślad już wtedy zaginął: wynieśli się na jeszcze dalsze peryferie – tam jeszcze stać ich na tanie i przestronne pracownie.
Wnętrze Kafe 44
Kaffe 44 powstało w czasach, gdy Södermalm był jeszcze zaniedbaną dzielnicą przemysłową. Dotrwało do czasów Södermalm modnego, drogiego i zgentryfikowanego trochę tak, jak osiedle mieszkaniowe na Reimersholme. Po pierwsze dzięki temu, że leży jednak trochę na uboczu – nie w samym sercu Södermalm Blomqvista i Salander. A po drugie, dzięki temu, że od początku całe przedsięwzięcie zaprojektowano z polityczną świadomością, iż kapitalizm będzie wywierać różne naciski – i osiedle mieszkaniowe, i kolektyw Kafe 44, działają jako spółdzielnie.
Nawet gdyby do tutejszych anarchistów przyszedł deweloper z propozycją sprzedaży nieruchomości za grube pieniądze – rozmowa byłaby ciężka i wymagała najpierw komercjalizacji spółdzielni. Kto wie, może kiedyś kolektyw się wyprowadzi, ale na razie jest tam, gdzie był w czasach powstawania Millennium.
Załatwiwszy nasze antyfaszystowskie sprawy, wracamy do metra, ale nie tą samą trasą. Teraz będzie bardziej z górki. Po prostu idźmy dalej Tjärhovsgatan, aż znajdziemy się w samym sercu…
(fragment)…
.
.
.
Całość dostępna w wersji pełnej
(fragment)…
.
.
.
Rozdział dostępny w wersji pełnej