Co wie rzeka - Ibanez Isabel - ebook + książka

Co wie rzeka ebook

Ibanez Isabel

4,2

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Romantyczna, zniewalająca przygoda.

 

Rebecca Ross, autorka bestsellerów Divine Rivals, Ruthless Vows i serii Żywioły Cadence

 

W pełnej przepychu społeczności dziewiętnastowiecznego Buenos Aires Inez Olivera ma wszystko oprócz jednej rzeczy, której naprawdę pragnie: obecności rodziców. Mama i tata od lat zostawiają ją pod opieką krewnych i wyruszają do Egiptu na wiele miesięcy w roku.

 

Pewnego dnia dziewczyna otrzymuje list o strasznej treści: jej rodzice zaginęli w tajemniczych okolicznościach na pustyni i zostali uznani za zmarłych. Inez zdeterminowana, by odkryć prawdę, decyduje się wyruszyć do Kairu, zabierając ze sobą szkicownik i starożytny pierścień, który przysłał jej niedawno w paczce ojciec.

 

Jednak po przybyciu do Egiptu pełen magii pierścień zostaje skradziony, a Inez daje się wciągnąć w zdradziecką grę, która może zagrozić jej życiu. Dziewczyna nie może zaufać nikomu, a szczególnie bezczelnemu i irytująco przystojnemu asystentowi jej wuja, Whitowi, który zrobi wszystko, by pokrzyżować jej plany...

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 481

Oceny
4,2 (81 ocen)
38
30
8
5
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
paacynka

Nie oderwiesz się od lektury

Dla mnie jako wielbicielki historii ze szczególnym umiłowaniem do starożytnych cywilizacji, ta książka to mokry sen. Nie jestem w stanie nic złego powiedzieć o tym tytule, bo zarówno fabuła, bohaterowie, klimat i zarys historyczny jest na najwyższym poziomie. „Co wie rzeka” przeniosła mnie prostu do XIX-wiecznego Egiptu, w którym zadurzyłam się bez reszty. Klimat tutaj to majstersztyk! Było gorąco, aromatycznie i kolorowo. Autorka co rusz rozpieszczała nas unikatową architekturą, bajecznymi widokami i pysznymi smakołykami. Czułam się tak, jakbym wędrowała z bohaterami po ciasnych uliczkach Kairu lub uczestniczyła w wykopaliskach archeologicznych. Fabuła od samego początku była dla mnie ogromnie ciekawa, momentalnie się wkręciłam. W książce naprawdę dużo się dzieje. Oprócz głównego wątku, jakim jest rozwiązanie zagadki śmierci rodziców Inez, mamy jeszcze szukanie grobowca Kleopatry, misję w stylu ninja, szpiegowanie i mnóstwo tajemnic. Uważam, że nie sposób się tutaj nudzić, ja stano...
20
Sandi98

Nie oderwiesz się od lektury

Końcówka wgniata w fotel. Jak można tak skończyć książkę? Nic nie rozumiem
20
mhamerla30

Nie oderwiesz się od lektury

Narazie najlepsza książka tego roku. Wciągająca. Romans historyczny i do tego poszukiwania grobowca Kleopatry? Wow.
10
MajaS38

Dobrze spędzony czas

W wielu miejscach książka jest mocno naiwna, podobnie jak główna bohaterka. Wiele motywów bohaterów jest mocno naciąganych a fabuła ledwie się trzyma kupy. Magia działa wybiórczo tzn. wtedy kiedy jest to na rękę autorce (a po znalezieniu ogromnego skarbu, pełnego artefaktów nie jest jej to na rękę). Pomimo tego książka mnie wciągnęła i chciałam poznać jej zakończenie. Niestety okazuje się, że to dopiero pierwsza część i wiele wątków nie zostało wyjaśnionych, co pozostawiło wyjątkowy niedosyt (kolejna część jeszcze nie została przetłumaczona polski). Czytasz na własne ryzyko :)
00
PapieroweDziewczyny

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna historia! Daje genialny vibe filmu 'Mumia'. Po przeczytaniu naszła mnie tak ogromna ochota na ponowne obejrzenie tego filmu, że musiałam ulec. Czekam niecierpliwie na drugi tom!
00

Popularność




Projekt okładki: © Micaela Alcaino

Ilustracje: © Isabel Ibańez

Redaktorka prowadząca: Agata Then

Redakcja: Beata Turska

Redakcja techniczna i skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski

Korekta: Katarzyna Szajowska, Magdalena Zabrocka (Lingventa)

Grafiki rozdziałowe: Freepik

© 2023 by Isabel Ibañez

All rights reserved.

© for this edition by MUZA SA, Warszawa 2024

© for the Polish translation by Ewa Skórska

ISBN 978-83-287-3165-3

You&YA

MUZA SA

Wydanie I

Warszawa 2024

–fragment–

Rebece Ross,

która zakochała się w Egipcie, gdy zaczynałam pisać,

dopingowała mnie, gdy zabrnęłam w ślepą uliczkę,

i zemdlała z wrażenia, kiedy Whit zjawił się na scenie.

EGIPT, CHRONOLOGIA WYDARZEŃ

2675–2130 p.n.e. Stare Królestwo

1980–1630 p.n.e. Średnie Królestwo

1539–1075 p.n.e. Nowe Królestwo

356 p.n.e. Narodziny Aleksandra Wielkiego

332–305 p.n.e. Okres Macedoński

69 p.n.e. Narodziny Kleopatry VII

31 p.n.e. Bitwa pod Akcjum; (śmierć Kleopatry i Marka Antoniusza); Początek panowania rzymskiego

639 Arabska inwazja na Egipt

969 Kair zostaje stolicą

1517 Egipt zostaje wchłonięty przez tureckie Imperium Osmańskie

1798 Wyprawa Napoleona do Egiptu (odkrycie Kamienia z Rosetty)

1822 Champollion odszyfrowuje hieroglify

1869 Otwarcie Kanału Sueskiego

1870 Pierwsza wyprawa Thomasa Cooka po Nilu

1882 Angielska flota bombarduje Aleksandrię i niszczy fortece

1922 Zniesienie brytyjskiego protektoratu; odkrycie grobowca Tutanchamona

1953 Niepodległość Egiptu

PRÓLOGO[1]

SIERPIEŃ 1884

Ten list zmienił moje życie.

Czekałam na niego cały dzień, ukryta w starej szopie garncarskiej, z dala od tíi[2] Loreny i jej dwóch córek, z których jedną bardzo lubiłam, a druga nie lubiła mnie. Moja kryjówka ledwie się trzymała, być może wystarczyłby jeden mocniejszy podmuch wiatru, by ją przewrócić. Złote światło popołudnia wciskało się przez brudne okno, a ja marszczyłam brwi, stukałam ołówkiem w dolną wargę i próbowałam nie myśleć o rodzicach.

Ich list dotrze dopiero za godzinę.

O ile w ogóle dzisiaj dotrze.

Zerknęłam na szkicownik oparty o moje kolana i usiadłam wygodniej w starej porcelanowej wannie. Osłaniały mnie resztki jej magii, ale zaklęcie zostało rzucone zbyt dawno i zbyt wiele rąk dotknęło mojego schronienia, by słowa mogły mnie skutecznie ukryć. Na tym właśnie polegał problem z przedmiotami dotkniętymi magią: ludzkie dłonie zacierały ślady oryginalnego zaklęcia. Nie powstrzymało to jednak mojego ojca od gromadzenia kolejnych zdobyczy: posiadłość zagracały stare buty, którym z podeszew wyrastały kwiaty, lustra, które śpiewały, kiedy się obok nich przechodziło, i skrzynie wypuszczające bańki mydlane, gdy tylko podniosło się wieko.

Usłyszałam, jak Elvira, moja młodsza kuzynka, woła mnie po imieniu. Jej nieelegancki wrzask na pewno nie spodobałby się ciotce Lorenie. Zalecała stonowany głos – pod warunkiem że nie chodziło o nią samą. Potrafiła wydobyć z siebie niesłychaną liczbę decybeli.

I często były one adresowane do mnie.

– Inez! – wrzasnęła Elvira.

Byłam zbyt roztrzęsiona, żeby rozmawiać.

Wcisnęłam się głębiej w wannę i słuchałam, jak prima[3] buszuje w ogrodzie, wykrzykując moje imię i szukając mnie pod rozłożystymi paprociami i za drzewem cytrynowym. Nie odzywałam się, na wypadek gdyby towarzyszyła jej starsza siostra Amaranta, mniej lubiana przeze mnie kuzynka, której nie zdarzyło się poplamić sukni czy rozczochrać włosów i która nigdy w życiu nie wrzeszczała ani nie piszczała.

W szparach między deskami widziałam, jak Elvira depcze niewinne klomby, zdusiłam śmiech, gdy weszła w donicę z liliami i zaklęła. To również nie spodobałoby się jej matce.

Stonowany głos, żadnych przekleństw.

Właściwie powinnam się ujawnić, nim moja kuzynka zniszczy kolejną parę delikatnych skórzanych butów. Ale dopóki nie przyjdzie listonosz, dla nikogo nie będę dobrym towarzystwem.

Lada chwila miał przynieść pocztę.

Może wreszcie dzisiaj dostanę odpowiedź od mamá i papá. Ciotka Lorena chciała się wybrać ze mną do miasta, ale odmówiłam i ukrywałam się całe popołudnie, na wypadek gdyby próbowała mnie zmusić do wyjścia z domu. Rodzice zdecydowali, że w czasie ich wielomiesięcznej nieobecności ciotka będzie dotrzymywać mi towarzystwa razem ze swoimi dwiema córkami i tía chciała dobrze, ale czasem jej zasady dawały mi się we znaki.

– Inez! ¿Dónde estás?[4] – Elvira weszła głębiej w ogród, jej głos cichł między palmami.

Nie odezwałam się. Czując, jak ściska mnie gorset, ujęłam mocniej ołówek i przyjrzałam się skończonemu rysunkowi. Spoglądały z niego twarze rodziców, przypominając mi, że byłam idealnym połączeniem obojga. Miałam piwne oczy i piegi mamy, jej pełne usta i spiczasty podbródek. Po ojcu odziedziczyłam dzikie czarne kędziory (jego zupełnie już posiwiały), smagłą cerę, prosty nos i brwi. Był starszy od mamy, ale to on lepiej mnie rozumiał.

Na mamie znacznie trudniej było zrobić wrażenie.

Wcale nie chciałam ich rysować ani w ogóle o nich myśleć. Bo wtedy zaczynałam liczyć kilometry, które nas dzieliły. Przypominałam sobie, jak bardzo daleko są od tego majątku, tej szopy i wanny, w której się ukrywałam.

Przypominałam sobie, że są w Egipcie.

W kraju, który kochali. W miejscu, które przez pół roku nazywali domem. Walizki pakowano i rozpakowywano, odkąd pamiętam, a wyjazdy były równie nieuchronne jak wschody i zachody słońca. Przez siedemnaście lat żegnałam ich dzielnym uśmiechem, który bladł, gdy ich pobyt rozciągał się na całe miesiące.

Mówili, że taki wyjazd byłby dla mnie zbyt niebezpieczny, a podróż za długa i męcząca, jednak dla kogoś, kto większość życia spędził w jednym miejscu, ich coroczna przygoda brzmiała niebiańsko. Mierzyli się z różnymi problemami, ale nigdy nie powstrzymało ich to przed kupieniem kolejnego biletu na parowiec z Buenos Aires do Aleksandrii. Nigdy też mnie ze sobą nie zabrali.

Właściwie zabronili mi jechać.

Odwróciłam ze złością kartkę i utkwiłam wzrok w pustej stronie. Trzymałam pewnie ołówek i rysowałam znajome kształty egipskich hieroglifów. Ćwiczyłam je, kiedy tylko mogłam, starając się zapamiętać ich jak najwięcej. Ojciec znał setki tych znaków, a ja nie chciałam zostać w tyle. Zawsze pytał, czy nauczyłam się nowych, i nie chciałam go rozczarować. Pożerałam kolejne książki, od Description de L’Egypte i dzienników Florence Nightingale z podróży po Egipcie po Historię Egiptu Samuela Bircha. Znałam imiona faraonów Nowego Królestwa, rozpoznawałam bogów i boginie.

Skończyłam, upuściłam ołówek na kolana i przekręciłam złoty pierścień na małym palcu. Tata przysłał mi go w lipcu w ostatniej paczce: żadnego listu, tylko nazwisko i kairski adres zwrotny na pudełku. Cały papá, wiecznie roztrzepany. Pierścionek błysnął w łagodnym świetle, a ja przypomniałam sobie moment, gdy pierwszy raz wsunęłam go na palec – dłoń zaczęła mrowić, gorący prąd sunął w górę ręki i w ustach pojawił się różany posmak.

Przed oczami przepłynął obraz kobiety – i zniknął w mgnieniu oka. Na jedną krótką chwilę przeszyła mnie tęsknota tak ostra i tak namacalna, jakbym to ja jej doświadczyła.

Papá wysłał mi przedmiot dotknięty magią.

I to było coś niesłychanego.

Nikomu nie powiedziałam o tym, co zrobił ani co się stało. Przepłynęła przeze mnie magia starego świata. Zdarzało się to niezwykle rzadko, ale było możliwe, jeśli tylko zaklęty przedmiot nie przechodził bez przerwy z rąk do rąk.

Tata wyjaśnił mi to kiedyś w ten sposób: dawno, dawno temu, zanim ludzie zbudowali miasta i zdecydowali, że pozostaną w jednym miejscu, pokolenia czarodziejów na całym świecie tworzyły magię, do której używali rzadkich roślin i innych unikalnych składników. Przy każdym zaklęciu magia krzesała iskrę, nieziemską energię i ta energia, ciężka w dosłownym znaczeniu tego słowa,osiadała na różnych przedmiotach. Odcisk, ślad zaklęcia.

Naturalny produkt uboczny czarowania.

Nikt już tego nie robił, ludzie posiadający umiejętność tworzenia zaklęć dawno umarli. Wiadomo było, że zapisywanie magii jest niebezpieczne, więc krążyła w ustnych przekazach. Ale nawet ta tradycja stała się martwą sztuką, cywilizacje zaś musiały zadowolić się rzeczami tworzonymi przez zwykłych ludzi.

Starożytne praktyki zostały dawno zapomniane.

Jednak stworzona już magia – to nieuchwytne coś – nie zniknęła. Nadnaturalna energia zapadła się głęboko pod ziemię, zatonęła w jeziorach i oceanach. Przywierała do przedmiotów, zwykłych i pospolitych, a czasem niczym iskra przenosiła się gdzie indziej, gdy na przykład zetknęła się z czymś – lub kimś – po raz pierwszy. Miała własny umysł i nikt nie wiedział, dlaczego przeskakiwała, dlaczego przywierała do tego, a nie innego obiektu. Tak czy inaczej, za każdym razem, gdy dochodziło do translokacji, zaklęcie odrobinę słabło, by w końcu zniknąć. Na wszelki wypadek ludzie nie chcieli podnosić ani kupować rzeczy, o których nic nie wiedzieli, a które mogły zawierać starą magię. Wyobraźmy sobie, że trafia nam się czajniczek, który wraz z herbatą parzy zazdrość albo przywołuje wrednego ducha…

Organizacje specjalizujące się w tropieniu magii zniszczyły lub ukryły niezliczone artefakty, dlatego wiele takich przedmiotów zaginęło, inne zaś pogrzebano w ziemi i niepamięci.

Podobnie jak imiona dawnych pokoleń i samych twórców magii. Kim byli? Jak żyli? Czym się zajmowali? Nie wiadomo. Pozostawili po sobie całą tę magię, niczym ukryte skarby, do których i tak rzadko sięgano.

Mama pochodziła z Boliwii, była córką ranczera i w jej małym pueblo[5], jak mi kiedyś opowiadała, magia przetrwała bliżej powierzchni, więc łatwiej było ją znaleźć, uwięzioną w gipsie, w znoszonych skórzanych sandałach, w starym sombrero. Zaklęcia – niegdyś potężne, teraz w okowach pospolitości – wprawiały mamá w zachwyt. Lubiła myśleć, że jej bliscy i sąsiedzi mają za sobą pokolenia utalentowanych czarodziejów.

Przewróciłam kolejną stronę szkicownika i zaczęłam rysować od nowa, starając się nie myśleć o ostatnim liście, który wysłałam. Napisałam w nim pozdrowienia niepewną hieratyką – uproszczonymi hieroglifami – i znów błagałam, żeby pozwolili mi przypłynąć do Egiptu. Prosiłam o to dziesiątki razy na różne sposoby, lecz odpowiedź była zawsze taka sama.

Nie, nie i nie.

Ale może tym razem będzie inaczej. Może list przyjdzie już wkrótce, może dzisiaj, i może, może, będzie zawierał to jedno, długo wyczekiwane słowo.

Tak, Inez, możesz w końcu przyjechać do kraju, w którym spędzamy pół życia z dala od ciebie. Tak, możesz wreszcie zobaczyć, co robimy na tej pustyni i dlaczego tak bardzo ją kochamy – bardziej od bycia z tobą. Tak, ostatecznie zrozumiesz, dlaczego raz po raz cię zostawiamy i dlaczego odpowiedź zawsze brzmiała nie.

Tak. Tak. Tak.

– Inez! – krzyknęła znów Elvira. Wzdrygnęłam się, nie miałam pojęcia, że jest tak blisko mojej kryjówki. Magia, która przywarła do starej wanny, mogła sprawić, że stawałam się niewidoczna z daleka, jednak z bliska kuzynka zobaczyłaby mnie od razu. Tym razem w jej wysokim głosie wyczułam nutę paniki. – Dostałaś list!

Poderwałam głowę znad szkicownika i siadłam prosto.

Finalmente[6].

Wsunęłam ołówek za ucho i wydostałam się z wanny. Uchyliłam ciężkie drewniane drzwi i wyjrzałam z głupawym uśmiechem. Elvira stała niecałe dziesięć kroków ode mnie, Amaranty na szczęście nigdzie nie było. Zadrżałaby na widok mojej pogniecionej spódnicy i zgłosiła tę haniebną zbrodnię swojej matce.

– Hola, prima![7] – krzyknęłam.

Elvira wrzasnęła i podskoczyła. A potem przewróciła oczami.

– Jesteś niemożliwa!

– Tylko przy tobie. – Spojrzałam zaskoczona na jej puste dłonie. – Gdzie on jest?

– Matka kazała mi cię znaleźć. Nic więcej nie wiem.

Trzymając się za ręce, ruszyłyśmy wyłożoną kamieniami ścieżką do głównego budynku. Szłam szybko, tak jak zawsze, nigdy nie widziałam sensu w dostojnym kroku mojej ciotki. Skoro już zamierzałam gdzieś dojść, to dlaczego nie zrobić tego od razu? Elvira przyspieszyła, depcząc mi po piętach, co idealnie oddawało naszą relację. Zawsze próbowała za mną podążać. Jeśli ja lubiłam żółty kolor, ona ogłaszała go najładniejszą barwą na ziemi. Jeśli chciałam na kolację carne asada[8], ona ostrzyła noże.

– Ale wiesz, że ten list nie zniknie? – zapytała Elvira ze śmiechem i potrząsnęła ciemnobrązowymi włosami. Patrzyła na mnie serdecznie, rozciągając szeroko usta. Byłyśmy do siebie podobne, z wyjątkiem oczu. Jej były bardziej zielone, moje orzechowe. – Mama powiedziała, że ma stempel z Kairu.

Serce mi zamarło.

Nie powiedziałam jej o swoim ostatnim liście, nie spodobałoby jej się, że chcę się przyłączyć do rodziców. Ani kuzynki, ani ciotka nie rozumiały ich stylu życia, tego znikania na pół roku w Egipcie. One kochały Buenos Aires, czarujące miasto z architekturą w europejskim stylu, szerokimi alejami i kawiarniami. Rodzina mojego ojca pochodziła z Hiszpanii i przybyła do Argentyny prawie sto lat temu. Z trudem przeżyli straszną podróż, odnieśli za to sukces w przemyśle kolejowym.

Małżeństwo moich rodziców opierało się na rozsądnym połączeniu dobrego nazwiska mamy i wielkiego bogactwa taty, ale z biegiem lat przerodziło się we wzajemny podziw i szacunek, a przed moimi narodzinami w głęboką miłość. Papá zawsze chciał mieć kilkoro dzieci i dużą rodzinę. I choć nic z tego nie wyszło, rodzice często powtarzali, że i tak mieli ze mną pełne ręce roboty.

Nie jestem do końca pewna, jak to możliwe, skoro przez sześć miesięcy w roku ich nie było.

Moim oczom ukazał się piękny rozległy dom: biały kamień i ogromne okna, zdobienia i elegancja paryskiej posiadłości. Ogrodzenie ze złoconego żelaza otaczało nas, niczym klatka, zasłaniając widok na okolicę. Jak byłam mała, podciągałam się do górnej poprzeczki bramy w nadziei, że zobaczę ocean. Nigdy się nie udało. Musiało mi wystarczyć buszowanie w ogrodzie.

Jednak dzisiejszy list mógł wszystko zmienić.

Tak albo nie. Wyjeżdżam albo zostaję. Każdy krok w stronę domu przybliżał mnie być może do zupełnie innego świata. Innego kraju.

Do miejsca przy stole obok moich rodziców.

– Tu jesteś! – odezwała się tía z drzwi na patio.

Amaranta stała obok niej z grubym, oprawnym w skórę tomem w ręku. Odyseja. Zajmujący wybór. Jeśli dobrze pamiętam, ostatnie klasyczne dzieło, jakie próbowała czytać, ugryzło ją w palec. Krew poplamiła strony i tknięta magią książka wyfrunęła przez okno. Nigdy więcej jej nie widziałyśmy, choć czasami słyszałam skowyt i warczenie wśród słoneczników.

Miętowozieloną suknią kuzynki poruszał ciepły wiatr, jednak żaden kosmyk nie śmiał wysunąć się z zaczesanych do tyłu włosów. Amaranta była tym wszystkim, czym powinnam być ja – według mojej matki. Kuzynka prześlizgnęła się ciemnymi oczami po moich włosach, wykrzywiła usta z dezaprobatą na widok brudnych palców. Grafitowe ołówki zawsze zostawiały ślad. Jak sadza.

– Znowu czytasz? – zagadnęła ją Elvira.

Amaranta spojrzała na siostrę łagodniejszym wzrokiem i wzięła ją za rękę.

– Piękna opowieść. Szkoda, że nie zostałaś ze mną, przeczytałabym ci moje ulubione fragmenty.

Do mnie nigdy nie mówiła tym słodkim tonem.

– Gdzie byłaś? Zresztą, nieważne – wtrąciła się tía. – Zauważyłaś, że masz brudną suknię?

Żółta lniana sukienka była pognieciona i poplamiona, ale należała do moich ulubionych – miała prosty krój i żeby ją włożyć, nie potrzebowałam pomocy pokojówki. W tajemnicy zamówiłam kilka takich, które mogłam zapinać sama – to coś, czego tía Lorena nie znosiła. Uważała, że suknie stają się przez to skandaliczne. Moja biedna ciotka bardzo chciała, żebym wyglądała elegancko, ale miałam wyjątkowy talent do zgniatania falban i przydeptywania brzegów. Lubiłam moje stroje, ale czy musiały być aż tak delikatne?

Ciotka również nie miała w ręku listu. Stłumiłam zniecierpliwienie.

– Byłam w ogrodzie.

Elvira ścisnęła mi dłoń i stanęła w mojej obronie.

– Po prostu zajmowała się swoją sztuką, mamá. To wszystko.

Ciotka i Elvira uwielbiały moje rysunki (zdaniem Amaranty były zbyt dziecinne) i zawsze sprawdzały, czy mam dość materiałów do malowania i szkicowania. Tía Lorena uważała, że jestem utalentowana i mogłabym z powodzeniem sprzedawać swoje prace w galeriach, które licznie otwierano w mieście. Razem z mamá już zaplanowały mi życie: kolejni nauczyciele uczyli mnie wszelkich form sztuki, a także francuskiego i angielskiego, nauk przyrodniczych oraz historii, ze szczególnym naciskiem na Egipt.

Tata dbał o to, bym czytała te same książki, co on, i poznała jego ulubione dramaty. Szczególnym uwielbieniem darzył Szekspira i nierzadko przerzucaliśmy się cytatami. To była gra dostępna tylko nam dwojgu. Czasem wystawialiśmy przedstawienia dla służby, urządzając w sali balowej własny teatr. Ponieważ papá był mecenasem opery, często dostarczano nam kostiumy, peruki i kosmetyki do charakteryzacji. Moje ulubione wspomnienia to chwile, w których przymierzaliśmy nowe stroje, planując kolejny występ.

Twarz ciotki się rozpogodziła.

– Dobrze, dobrze. Chodź, Inez. Masz gościa.

Spojrzałam pytająco na Elvirę.

– Mówiłaś, że dostałam list?

– Twój gość przyniósł list od rodziców – wyjaśniła tía. – Widocznie spotkał ich w czasie podróży. No bo któż inny mógłby do ciebie pisać? Chyba że jakiś tajemniczy caballero[9], o którym nie wiem? – Uniosła brwi.

– Spłoszyłaś dwóch ostatnich.

– Żałosne kreatury. Żaden z nich nie potrafił rozpoznać widelca do sałatki.

– Nie wiem, po co w ogóle się tym przejmujesz – powiedziałam. – Mama już wszystko ustaliła: uważa, że najlepszym mężem będzie dla mnie Ernesto.

Tía zacisnęła na chwilę usta.

– Odrobina urozmaicenia jeszcze nikomu nie zaszkodziła.

Popatrzyłam na nią rozbawiona. Ciotka odprawiłaby z kwitkiem nawet księcia, gdyby przysłała go tutaj moja mama. Nigdy się nie dogadywały, obie były bardzo uparte i zdecydowane. Czasem myślałam, że rodzice wyjeżdżali z powodu ciotki: mama nie mogła długo wytrzymać z siostrą mojego ojca.

– Jestem pewna, że przemawia za nim bogactwo jego rodziny – powiedziała sucho Amaranta. Znałam ten ton: chciała wydać się za mąż znacznie bardziej niż ja. – To chyba rozstrzygające?

Ciotka spojrzała surowo na starszą córkę.

– Otóż nie. Rzecz w tym…

Wyciszyłam resztę rozmowy, zamknęłam oczy i odetchnęłam. Dostałam list od rodziców i za chwilę poznam odpowiedź. Może wieczorem zacznę planować, co zabiorę, i wezmę się za pakowanie walizek? Może nawet namówię Elvirę, żeby towarzyszyła mi w tej podróży? Otworzyłam oczy i zobaczyłam leciutką pionową zmarszczkę na czole kuzynki.

– Czekałam, aż mi odpiszą – wyjaśniłam.

Ściągnęła brwi.

– Chyba zawsze czekasz, aż odpiszą, czyż nie?

Nie da się ukryć.

– Zapytałam, czy mogłabym dołączyć do nich w Egipcie – wyznałam, zerkając nerwowo na ciotkę.

– Ale… ale dlaczego? – wykrztusiła Lorena.

Wzięłam Elvirę za rękę i we trzy weszłyśmy wreszcie do domu. Uroczą grupką, ramię w ramię, przemierzałyśmy długi odcinek holu; ciotka szła przed nami niczym przewodnik.

W domu było dziewięć sypialni, salon śniadaniowy, dwa pokoje dzienne i kuchnia, która mogła rywalizować z kuchnią najbardziej eleganckiego hotelu w mieście. Mieliśmy nawet palarnię, ale odkąd tata kupił parę latających foteli, nikt tam nie zaglądał. Powodowały straszliwe szkody, rozbijały się o ściany, tłukły lustra, dziurawiły obrazy. Ojciec do dziś opłakiwał utratę dwustuletniej whisky, uwięzionej w szafce barowej.

– Bo to Inez – rzuciła Amaranta. – Za dobra do tak pospolitych rzeczy jak szycie, szydełkowanie czy jakiekolwiek inne zajęcia szanujących się dam. – Posłała mi ostre spojrzenie. – Pewnego dnia twoja ciekawość wpędzi cię w kłopoty.

Opuściłam głowę, urażona. Nie gardziłam robótkami ręcznymi. Nie lubiłam ich, bo byłam w nich beznadziejna.

– Chodzi o twoje cumpleaños[10] – stwierdziła Elvira. – Na pewno! Boli cię, że rodziców tutaj nie będzie. Ja to rozumiem, Inez, naprawdę. Ale oni wrócą, a wtedy urządzimy wielką kolację i zaprosimy wszystkich przystojnych chłopców z naszego barrio[11], również Ernesto…

Było w tym trochę racji – moje dziewiętnaste urodziny mieliśmy świętować bez nich. Kolejny rok zdmuchiwania świeczek bez rodziców.

– Twój wuj ma okropny wpływ na Cayo – prychnęła ciotka. – Nie mogę pojąć, dlaczego mój brat finansuje tak wiele dziwacznych planów Ricarda. Grobowiec Kleopatry? Na litość boską!…

– Que?[12] – zapytałam.

Nawet Amaranta wyglądała na zaskoczoną, rozchyliła usta ze zdumienia. Co proszę? Wiedziałam, że ciotka uwielbia czytać, jednak nie miałam pojęcia, że zajrzała do którejś z moich egipskich książek.

Twarz ciotki zaróżowiła się lekko, Lorena nerwowo odgarnęła za ucho przyprószony srebrem kosmyk brązowych włosów.

– Ostatni pomysł Ricarda. Coś głupiego, co, jak przypadkiem słyszałam, Cayo omawiał ze swoim prawnikiem.

– Grobowiec Kleopatry? – naciskałam. – I o co chodzi z tym finansowaniem?

– Kim, u licha, jest Kleopatra? – wtrąciła się moja młodsza kuzynka. – I dlaczego ja nie dostałam tego imienia? Jest takie romantyczne! To nie, musiałaś nazwać mnie Elvira.

– Po raz ostatni: masz dostojne, odpowiednie i eleganckie imię. Podobnie jak Amaranta.

– Kleopatra była ostatnim faraonem Egiptu – wyjaśniłam. – Gdy rodzice wrócili z poprzedniej podróży, tata mówił wyłącznie o niej.

Elvira zmarszczyła brwi.

– Faraonowie mogli być… kobietami?

Skinęłam głową.

– Egipcjanie byli dość postępowi, choć właściwie Kleopatra nie była Egipcjanką, lecz Greczynką. Tak czy inaczej, wyprzedzali nawet nasze czasy, gdyby ktoś pytał mnie o zdanie.

Amaranta spojrzała na mnie z dezaprobatą.

– Nikt o nic cię nie pytał.

Uniosłam tylko brew i spojrzałam na ciotkę, zaintrygowana.

– Wiesz coś jeszcze?

– Nie znam żadnych szczegółów – odparła.

– Wydawało mi się, że jest inaczej…

Stojąca obok mnie Elvira wychyliła się i spojrzała na matkę.

– Tak właściwie ja też chętnie się dowiem…

– Nic nowego. Zawsze chcesz tego, co Inez – wymruczała ciotka z irytacją. – Co mówiłam o wścibskich pannach, które nie potrafią pilnować własnego nosa? Amaranta nigdy nie sprawia tylu problemów.

– W końcu to ty podsłuchiwałaś – wytknęła matce Elvira i uśmiechnęła się do mnie. – Myślisz, że twoi rodzice razem z listem przysłali paczkę?

Szłyśmy dalej, moje sandały stukały na kaflach podłogi; przy słowach kuzynki serce mi przyspieszyło. Ostatni list przybył w pudle z tak pięknymi przedmiotami, że część mojej urazy zniknęła w trakcie wyjmowania i oglądania prezentów. Prześliczne żółte pantofle ze złotymi frędzlami, różowa jedwabna suknia z delikatnym haftem, wymyślna peleryna w niesamowitych barwach: morwy, oliwki, brzoskwini i bladej morskiej zieleni. Na dnie pudła spoczywały miedziane kubki i hebanowy bibelot inkrustowany perłami.

Hołubiłam każdy prezent i każdy list, jaki mi przysłali – i nieważne, że pisałam do nich dwa razy częściej. Gdzieś w środku rozumiałam, że więcej nie dostanę. Wybrali Egipt, oddając mu serce, duszę i ciało. Nauczyłam się cieszyć tym, co zostało, nawet jeśli ta świadomość ciążyła mi jak kamień.

Już miałam odpowiedzieć Elvirze, gdy hol się skończył i gwałtownie się zatrzymałam.

Nieznajomy starszy dżentelmen z siwiejącymi włosami i głębokimi zmarszczkami na brązowej twarzy czekał przy drzwiach wejściowych. Mój wzrok przykuł list w jego pomarszczonych dłoniach.

Oderwałam się od kuzynek i ciotki, szybko do niego podeszłam. Serce trzepotało mi dziko w klatce żeber niczym ptak, który pragnie wyrwać się na wolność. Oto i ona: odpowiedź, na którą tyle czekałam.

– Señorita[13] Olivera – przemówił mężczyzna głębokim barytonem. – Nazywam się Rudolpho Sanchez i jestem adwokatem pani rodziców.

Nie słuchałam, już chwyciłam kopertę. Drżącymi palcami odwróciłam ją, przygotowując się na odpowiedź. Nie rozpoznałam pisma na kopercie, odwróciłam ponownie, badając palmę wosku w kolorze truskawkowym. W środku odciśnięto maleńkiego chrabąszcza, nie, raczej skarabeusza, i jakieś słowa, nieczytelne i rozmazane.

– Na co czekasz? Mam ci go przeczytać? – Elvira zajrzała mi przez ramię.

Nie odpowiedziałam. Szybko otworzyłam list i przebiegłam wzrokiem rozmazane pismo. Ktoś musiał zamoczyć papier… Rejestrowałam to skrajem świadomości, bo w końcu dotarło do mnie, co czytam. Słowa rozpłynęły się, gdy oczy zasnuły mi łzy. Nie potrafiłam odetchnąć. Nagle w pokoju zrobiło się bardzo zimno.

Elvira krzyknęła cicho tuż obok i zimny dreszcz przebiegł mi po kręgosłupie, jakby dotknął mnie palec lodowatego strachu.

– I cóż tam? – Tía Lorena spojrzała niespokojnie na adwokata.

Język pęczniał mi w ustach. Nie wiedziałam, czy zdołam coś powiedzieć. Gdy w końcu odzyskałam głos, był tak schrypnięty, jakbym krzyczała całymi godzinami.

– Moi rodzice nie żyją.

CAPÍTULO UNO[14]

LISTOPAD 1884

Przysięgam, że nie mogłam się już doczekać, aż wreszcie opuszczę ten piekielny statek.

Wyglądałam przez okrągłe okno kabiny, przyciskając palce do szyby, niczym dziecko przy witrynie piekarni, które marzy o alfajores i całej kadzi dulce de leche[15]. Na lazurowym niebie nad portem Aleksandrii nie było ani jednej chmurki. Długi drewniany pomost wyciągał się ku statkowi niczym dłoń podana na powitanie. Deskę do zejścia na ląd już wysunięto, a załoganci wyłaniali się z brzuszyska parowca, dźwigając skórzane walizy, okrągłe pudła z kapeluszami i drewniane skrzynie.

Dotarłam do Afryki.

Po miesiącu podróży, przemierzywszy setki mil kapryśnych prądów oceanicznych, wreszcie przypłynęłam. Lżejsza o kilka kilogramów – morze chyba mnie nie cierpiało – po niezliczonych nocach wiercenia się na koi, płakania w poduszkę, po wielu wieczorach grania ze współpasażerami w te same karciane gry naprawdę tutaj byłam.

W Egipcie.

W kraju, w którym moi rodzice mieszkali przez siedemnaście lat.

W kraju, w którym zginęli.

Nerwowo przekręciłam na palcu złoty pierścionek. Nie zdejmowałam go od miesięcy i teraz czułam, że zabierając go, zapraszam w tę podróż również rodziców. Myślałam, że od razu, gdy zobaczę wybrzeże, poczuję ich obecność i głęboką więź.

Nic takiego nie nastąpiło.

Niecierpliwość odepchnęła mnie od okna, zaczęłam krążyć po kajucie, nerwowo poruszając rękami. Chodziłam tam i z powrotem, przemierzając każdy dostępny centymetr pokaźnego pokoju, a nerwowa energia wirowała wokół mnie jak tornado. Przesunęłam spakowane walizki, by poszerzyć ścieżkę. Na wąskim łóżku leżała jedwabna torebka, złapałam ją i znów wyjęłam list wuja.

Drugie zdanie nadal sprawiało ból, znów zapiekły mnie oczy. Mimo to zmusiłam się, żeby przeczytać cały list raz jeszcze. Od kołysania statku było mi niedobrze, ale zrobiłam to po raz setny, ściskając kartkę tak mocno, aż zaczęłam się bać, że mogę ją przypadkiem rozedrzeć.

Lipiec 1884

Droga Inez!

Nie wiem, od czego zacząć i jak napisać to, o czym muszę Ci powiedzieć. Twoi rodzice zaginęli na pustyni – uznano ich za zmarłych. Szukaliśmy ich tygodniami i nie znaleźliśmy żadnego śladu.

Jest mi ogromnie przykro, bardziej, niż potrafiłbym wyrazić. Chcę, żebyś wiedziała, że jestem do Twoich usług – gdybyś czegokolwiek potrzebowała, po prostu napisz. Myślę, że najlepiej będzie, jeśli bezzwłocznie zorganizujesz pogrzeb w Buenos Aires – będziesz mogła odwiedzać grób rodziców, kiedy tylko zechcesz. Znając moją siostrę, nie wątpię, że jej duch towarzyszy Ci na kontynencie, na którym się urodziła.

Jak na pewno rozumiesz, jestem teraz Twoim prawnym opiekunem, a także zarządcą Twego spadku i majątku. Ponieważ skończyłaś już osiemnaście lat i jesteś inteligentną młodą kobietą, wysłałem list do narodowego banku Argentyny, w którym zezwalam Ci na wypłacanie środków – w granicach rozsądku i w miarę potrzeb.

Dostęp do tych pieniędzy mamy wyłącznie Ty i ja.

Musisz bardzo uważać na to, komu ufasz. Pozwoliłem sobie poinformować rodzinnego adwokata o zaistniałych okolicznościach – gdybyś potrzebowała czegoś niezwłocznie, skontaktuj się z nim bez wahania. Jeśli mogę coś zasugerować: zatrudnij zarządcę do nadzoru nad domem, abyś miała czas i przestrzeń na opłakiwanie tej strasznej straty. Wybacz mi te wieści. Bardzo żałuję, że nie mogę być teraz z Tobą, żeby dzielić Twoją żałobę.

Napisz od razu, jeśli będziesz czegoś potrzebować.

Twój wuj

Ricardo Marqués

Siadłam na łóżku i opadłam nieelegancko na plecy, z brzęczącym mi w uszach moralizatorskim tonem ciotki Loreny. Elegancka dama zawsze pozostaje damą, nawet jeśli nikt jej nie widzi. Żadnego garbienia się i przeklinania, Inez. Zamknęłam oczy, odpychając poczucie winy, które nie odstępowało mnie od chwili wyjazdu. Uparte i wytrwałe, trzymało się mimo odległości, nie dawało się stłamsić ani zagłuszyć. Ani ciotka, ani kuzynki nie wiedziały, że zamierzam opuścić Argentynę. Mogłam sobie tylko wyobrażać ich miny, gdy czytały wiadomość, którą zostawiłam dla nich w sypialni.

List o śmierci rodziców złamał mi serce. List o moim wyjeździe zapewne wprawił w rozpacz moją rodzinę.

Bez przyzwoitki. Ledwie dziewiętnastoletnia – świętowałam urodziny w swoim pokoju, szlochając tak rozpaczliwie, że Amaranta zaczęła walić w ścianę – wybrałam się w podróż sama, bez przewodnika, doświadczenia czy choćby pokojówki, która zajęłaby się bardziej kłopotliwymi aspektami związanymi z dbaniem o moją garderobę. Naprawdę to zrobiłam. Zresztą to nie miało znaczenia. Przypłynęłam tu, by się dowiedzieć, co się stało z moimi rodzicami. Dlaczego wuj nie zdołał ich ochronić i dlaczego znaleźli się sami na pustyni? Mój ojciec wprawdzie bywał roztargniony, ale na pewno nie zabrałby mamy na wyprawę bez niezbędnego wyposażenia.

Przygryzłam dolną wargę. To nie była do końca prawda. Potrafił być bezmyślny, zwłaszcza jeśli pędził z miejsca na miejsce. Tak czy inaczej, nie miałam pełnej wiedzy, a nie znosiłam pytań bez odpowiedzi. Były niczym otwarte drzwi, które chciałam za sobą zamknąć.

Miałam tylko nadzieję, że mój plan zadziała.

Samodzielna podróż wiele mnie nauczyła. Odkryłam, że nie lubię jeść w samotności, że mdli mnie, jeśli czytam na statku, i nie jestem zbyt dobra w karty. Dowiedziałam się też, że mam talent do nawiązywania znajomości, głównie ze starszymi małżeństwami, które wybrały się do Egiptu z uwagi na ciepły klimat. Początkowo zdumiewali się, że płynę sama, ale ja byłam przygotowana.

Odpowiednio ubrana, udawałam wdowę.

Z każdym dniem moja opowieść wzbogacała się o kolejne szczegóły. Wydano mnie za mąż bardzo młodo za starszego caballero, który mógł być moim dziadkiem – już w pierwszym tygodniu rejsu zyskałam sympatię większości pań, panowie zaś popierali moje pragnienie poszerzenia horyzontów i wyjazd za granicę.

Spojrzałam na szybę złym okiem, potrząsnęłam głową zniecierpliwiona i wyjrzałam na korytarz. Nikt nie wychodził z kajut i nie spieszył do wyjścia. Zamknęłam drzwi i znów zaczęłam krążyć po pokoju.

Pomyślałam o wujku.

Kupiłam bilet i natychmiast napisałam do niego list – na pewno wyglądał mnie teraz w porcie, nie mogąc się doczekać spotkania. Za chwilę zobaczymy się po raz pierwszy od dziesięciu lat, po całej dekadzie, podczas której nie zamieniliśmy ze sobą ani słowa. Wprawdzie czasem dołączałam dla niego rysunki w listach do rodziców, ale wynikało to z czystej uprzejmości. Nie mówiąc o tym, że on sam nigdy mi nic nie przysłał. Żadnej kartki na urodziny, żadnego listu czy jakiegoś drobiazgu w bagażu rodziców. Raz jeden odwiedził nas w Buenos Aires, co ledwie pamiętałam; zupełnie obcy, byliśmy rodziną tylko z krwi i nazwy. A jednak nie miało to znaczenia: moja matka robiła wszystko, żebym nie zapomniała jej ukochanego brata, jedynego, jakiego miała.

Rodzice fantastycznie o nim opowiadali, splatali słowa w opowieści i tkali niezapomniane arcydzieła. Tío Ricardo wydawał się nieprawdopodobny. Wielki jak góra, zawsze taszczył ze sobą mnóstwo książek, poprawiał okulary w drucianej oprawce, orzechowymi oczami wpatrywał się w horyzont i zdzierał kolejną parę butów. Wysoki i krzepki, nie wyglądał na pełnego pasji naukowca, który w środowisku akademickim czuł się jak ryba w wodzie, w bibliotece lepiej niż w domu, a jednak był wystarczająco mocny, by wyjść zwycięsko z każdej bójki w dowolnym barze.

Nie żebym miała jakieś pojęcie o bójkach w barze czy o tym, jak w nich zwyciężać.

Żył archeologią, a jego obsesja zaczęła się w Quilmes w północnej Argentynie – był w moim wieku, kiedy po raz pierwszy chwycił łopatę, by kopać z innymi. Gdy nauczył się od nich wszystkiego, co mieli mu do zaoferowania, wyjechał do Egiptu, gdzie się zakochał i poślubił Egipcjankę o imieniu Zazi. Zmarła zaledwie trzy lata później w czasie porodu, a on nigdy się ponownie nie ożenił i z wyjątkiem tamtej jednej wizyty nigdy nie wrócił do Argentyny. Jednego nie potrafiłam zrozumieć – czym się zajmował? Szukał skarbów? Zgłębiał historię Egiptu? Kochał piasek i upalne dni w pełnym słońcu?

Może wszystko po trochu.

Tak naprawdę miałam tylko ten jeden list, w którym dwa razy napisał, żeby dać mu znać, gdybym czegokolwiek potrzebowała.

Cóż, wujku, właśnie czegoś potrzebowałam.

Odpowiedzi.

***

Tío się spóźniał.

Stałam na nabrzeżu, wdychając słone morskie powietrze, a ognisty żar lał się z nieba. Upał odbierał oddech. Kieszonkowy zegarek pokazywał, że czekam już dwie godziny, moje walizki piętrzyły się obok mnie, a ja szukałam twarzy podobnej do twarzy mojej matki. Mamá opowiadała mi, że jej brat miał rozłożystą, długą i siwą brodę, która żyła własnym życiem, zbyt dzika, by pokazywać się z nią w kulturalnym towarzystwie.

Ludzie tłoczyli się wokół mnie, głośno rozmawiali, podekscytowani tym, że znaleźli się w krainie majestatycznych piramid i Nilu, wielkiej rzeki przecinającej Egipt. Skupiona na obolałych stopach i zmartwiona sytuacją, w jakiej się znalazłam, nie czułam żadnego podniecenia.

Czułam za to, jak podkrada się panika.

Nie mogłam sterczeć tu w nieskończoność. Słońce przesuwało się po niebie, zaraz zrobi się chłodniej, wiatr od wody stawał się porywisty, a ja wciąż miałam wiele kilometrów do przemierzenia. Z tego, co pamiętałam, w Aleksandrii rodzice wsiadali do pociągu i po czterech godzinach docierali do Kairu, gdzie wynajmowali powóz do hotelu Shepheard.

Spojrzałam na swój bagaż i zastanowiłam się, co mogłabym zostawić. Było jasne, że nie dam rady tego udźwignąć. Może znalazłabym kogoś do pomocy, gdyby moja znajomość języka arabskiego wychodziła poza kilka zwrotów grzecznościowych, a żaden z nich nie zawierał w sobie pytania: Przepraszam, czy zechciałby pan pomóc mi zanieść to wszystko do pociągu?

Pot spływał mi po karku, zaczęłam się wiercić podenerwowana. Granatowa suknia podróżna składała się z kilku warstw, do tego miałam dwurzędowy żakiet, który ściskał mi klatkę piersiową niczym żelazna obręcz. Odważyłam się go rozpiąć – mamá na pewno przyjęłaby tę swobodę ze stoickim spokojem. Wokół narastało zamieszanie: ludzie witali się z krewnymi i przyjaciółmi, fale rozbijały się o wybrzeże, buczała syrena statku. I w tej kakofonii dźwięków usłyszałam własne nazwisko.

Głęboki baryton wybijał się ponad to pandemonium.

Młody mężczyzna zbliżał się długimi, spokojnymi krokami, by w końcu stanąć przede mną. Z rękami głęboko w kieszeniach sprawiał wrażenie kogoś, kto przechadza się po nabrzeżu, podziwiając morze i zapewne niedbale pogwizdując. Błękitna koszula, wpuszczona w spodnie koloru khaki, marszczyła się lekko pod skórzanymi szelkami. Wysokie buty, zasznurowane do połowy łydki, wyglądały, jakby przemierzono w nich wiele kilometrów. Brązową niegdyś, a teraz poszarzałą skórę pokrywał kurz.

Nieznajomy napotkał moje spojrzenie i zmarszczki przy jego ustach się pogłębiły. Wydawał się rozluźniony i beztroski, jednak spostrzegłam, że zaciska szczęki. Coś go niepokoiło i nie chciał, by ktokolwiek to zauważył.

Przyjrzałam mu się uważniej. Arystokratyczny nos pod prostymi brwiami i oczy w kolorze koszuli. Pełne, idealnie skrojone usta, które krzywił właśnie w uśmiechu, stanowiły kontrapunkt do ostrej linii szczęk. Włosy, gęste i zmierzwione, wahały się między rudością i brązem. Odgarnął je niecierpliwym ruchem.

– Dzień dobry. Señorita Olivera? Siostrzenica Ricarda Marquésa?

– We własnej osobie – odparłam po angielsku. Jego oddech pachniał mocnym alkoholem. Zmarszczyłam nos.

– Dzięki Bogu – powiedział. – Jesteś czwartą kobietą, którą zaczepiam. – Spojrzał na moje walizki, gwizdnął przeciągle. – Mam szczerą nadzieję, że o niczym nie zapomniałaś.

Nie brzmiało to zbyt szczerze.

Zmrużyłam oczy.

– A kim tak właściwie jesteś?

– Pracuję dla twego wuja.

Spojrzałam poza niego w nadziei, że ujrzę tam mojego tajemniczego krewnego. Nie zobaczyłam nikogo, kto choćby odrobinę przypominał wuja Ricarda.

– Spodziewałam się, że on sam będzie na mnie czekał.

Potrząsnął głową.

– Obawiam się, że nic z tego.

Te słowa dotarły do mnie z opóźnieniem i zrobiło mi się ciepło w policzki. Tío Ricardo nie był łaskaw się zjawić. Jedyna siostrzenica płynęła tu tygodniami, przetrwała nawracające ataki choroby morskiej, a on przysyła kogoś obcego.

Kogoś, kto na dodatek przybył spóźniony.

I jeszcze, sądząc z akcentu, był Brytyjczykiem.

Wskazałam rozwalone budynki, stosy kamieni i budowniczych próbujących doprowadzić port do porządku po tym, co zrobiła tutaj Wielka Brytania.

– Oto dzieło twoich rodaków. Mam nadzieję, że czujesz dumę z ich triumfu – oznajmiłam.

– Słucham?

– Jesteś Anglikiem – rzuciłam obcesowo.

Uniósł brew.

– Akcent – wyjaśniłam.

– Zgadza się. – Zmarszczki w kącikach ust jeszcze się pogłębiły. – Zawsze zakładasz, że potrafisz czytać w myślach i uczuciach kogoś, kogo w ogóle nie znasz?

– Dlaczego mój wujek nie przyjechał? – zaatakowałam.

Młody mężczyzna wzruszył ramionami.

– Miał spotkanie z urzędnikiem do spraw zabytków. Nie mógł tego przełożyć, lecz przesyła wyrazy ubolewania.

Nie zdołałam uciec od sarkazmu.

– Och, skoro przesłał wyrazy… Mógłby mieć na tyle przyzwoitości, by przesłać je na czas.

Drgnęły mu usta i przeczesał dłonią gęste włosy, po raz kolejny odgarniając je z czoła. To przydało mu chłopięcości na jedną ulotną chwilę. Ramiona miał zbyt szerokie, dłonie zrogowaciałe i szorstkie i ogólnie zbyt łajdacką powierzchowność, by wyglądać na chłopca. Na pewno wyszedłby zwycięsko z burdy w każdej spelunce.

– Cóż, nie wszystko stracone. – Wskazał moje rzeczy. – Jestem do dyspozycji.

– Bardzo to miłe – wymruczałam niechętnie, nie umiejąc się pogodzić z nieobecnością wuja. Czyżby nie chciał mnie widzieć?

– Nie przesadzajmy – odparł leniwie. – Możemy iść?

– Jedziemy prosto do hotelu? Shepheard, tak? Tam zawsze… – Głos mi się załamał. – Tam się zawsze zatrzymywali.

Twarz nieznajomego przybrała starannie neutralny wyraz. Zauważyłam jeszcze zaczerwienione oczy i długie rzęsy.

– Tak właściwie to ja wracam do Kairu. Tobie zarezerwowałem bilet powrotny na parowcu, z którego właśnie zeszłaś.

Zamrugałam. Musiałam się przesłyszeć.

– Perdón?[16]

– Dlatego się spóźniłem, do kasy była straszna kolejka. – Widząc moje puste spojrzenie, spiesznie kontynuował: – Przyszedłem cię odprowadzić. – Zabrzmiałoby to niemal serdecznie, gdyby nie starał się sprawiać wrażenia surowego. – Żebyś zdążyła na pokład przed wypłynięciem.

Słowa dudniły bezlitośnie pomiędzy nami, a ja zupełnie nie mogłam pojąć ich znaczenia. Może uszy zatkała mi woda morska?

– No te entiendo[17].

– Twój wujek – wyjaśniał powoli, jakbym miała pięć lat – życzy sobie, abyś wróciła do Argentyny. Kupiłem bilet.

Ależ ja dopiero co przyjechałam! Jak mógł mnie odesłać? Oszołomienie całą tą sytuacją zmieniło się w gniew.

– Miércoles.

Nieznajomy przechylił głowę i uśmiechnął się z rozbawieniem.

– Czy to nie oznacza środa?

Przytaknęłam. Po hiszpańsku brzmiało to jak mierda, przekleństwo, którego nie wolno mi było wypowiadać. Na żądanie mamy ojciec używał środy, kiedy przy mnie przeklinał.

– Miejmy to załatwione – powiedział, grzebiąc w kieszeniach; wręczył mi pognieciony bilet. – Nie musisz mi za niego oddawać.

– Nie muszę… – zaczęłam tępo i potrząsnęłam głową, chcąc odzyskać jasność myślenia. – W ogóle się nie przedstawiłeś – zauważyłam i dotarło do mnie coś jeszcze. – Znasz hiszpański.

– Wspominałem, że pracuję dla twego wuja? – Uśmiech powrócił, czarująco chłopięcy i kontrastujący z mocną sylwetką. Mężczyzna wyglądał, jakby mógł zamordować mnie łyżką.

Zdecydowanie nie dałam się oczarować.

– W takim razie – odezwałam się po hiszpańsku – zrozumiesz, gdy ci powiem, że nie opuszczę Egiptu. A jeśli mamy razem podróżować, muszę znać twoje imię.

– Wracasz na statek w ciągu najbliższych paru minut. Szkoda czasu na formalną prezentację.

– Och, wygląda na to, że jednak nie znasz hiszpańskiego. Nie wsiądę na parowiec.

– Nie zmuszaj mnie do użycia siły – odparł, nadal z uśmiechem.

Zrobiło mi się zimno.

– Nie zrobisz tego.

– Naprawdę tak uważasz? Czuję w sobie coś na kształt brytyjskiego triumfu – dodał zjadliwie. Zrobił krok do przodu i wyciągnął rękę; palce musnęły żakiet, zanim zdążyłam się odsunąć.

– Dotknij mnie jeszcze raz, a zacznę krzyczeć. Przysięgam, że usłyszą mnie w Europie – obiecałam.

– Wierzę. – Odwrócił się i podszedł do miejsca, w którym czekało tuzin pustych wózków bagażowych. Podjechał jednym i zaczął układać na nim moje walizki bez mojej zgody.

Choć najwyraźniej był pod wpływem alkoholu, poruszał się z leniwą gracją, przywodzącą na myśl kota. Podnosił moje bagaże, jakby były puste, a nie wypełnione tuzinem szkicowników, czystymi dziennikami i nowymi farbami. Nie wspominając o ubraniach i butach, które miały mi wystarczyć na kilka tygodni.

Mijający nas turyści w kapeluszach z piórami i w drogich skórzanych butach zerkali na nas z zaciekawieniem. Być może zauważyli napięcie między mną a tym irytującym osobnikiem.

Spojrzał na mnie, unosząc kasztanową brew.

Nie powstrzymywałam go – łatwiej było transportować moje rzeczy na wózku – a gdy zaczął zmierzać w stronę doku, prosto do wejścia na pokład, otworzyłam usta i wrzasnęłam:

– Ladrón! Złodziej! Pomocy! Ukradł mój bagaż!

Zamożni turyści spoglądali na mnie z niepokojem, odciągając od tego spektaklu swoje dzieci. Patrzyłam na nich z nadzieją, że ktoś pomoże mi powalić nieznajomego na ziemię.

Nic takiego się nie zdarzyło.

* * *

koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji

[1] Prólogo (hiszp.) – prolog. (Jeśli nie zaznaczono inaczej, wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki).

[2] Tía (hiszp.) – ciocia.

[3] Prima (hiszp.) – kuzynka.

[4]¿Dónde estás? (hiszp.) – gdzie jesteś?

[5] Pueblo (hiszp.) – wieś.

[6] Finalmente (hiszp.) – wreszcie, w końcu.

[7] Hola, prima! (hiszp.) – cześć, kuzynko!

[8] Carne asada (hiszp.) – grillowana i pokrojona w plasterki wołowina.

[9] Caballero (hiszp.) – kawaler.

[10] Cumpleaños (hiszp.) – urodziny.

[11] Barrio (hiszp.) – dzielnica.

[12] Que? (hiszp.) – co?

[13] Señorita (hiszp.) – panienka.

[14] Capítulo uno (hiszp.) – rozdział pierwszy.

[15] Alfajores, dulce de leche(hiszp.) – delikatne południowoamerykańskie ciasteczka, przełożone kajmakiem, czyli dulce de leche,sztandarowymargentyńskim przysmakiem.

[16] Perdón? (hiszp.) – słucham?

[17] No te entiendo (hiszp.) – nie rozumiem.

You&YA

MUZA SA

ul. Sienna 73

00-833 Warszawa

tel. +4822 6211775

e-mail: [email protected]

Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl

Wersja elektroniczna: MAGRAF sp.j., Bydgoszcz