Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
E-book dostępny w formacie mobi, epub. nie ma pliku PDF.
„Chefsiba już dawno stała się moją ulubioną żeńską postacią Pisma Świętego. Gdy z badania Biblii wynikło, że to właśnie ona była żoną Ezechiasza, najbardziej sprawiedliwego króla Judy, a jednocześnie matką Manassesa, najbardziej niegodziwego spośród wszystkich władców państwa, zaintrygowała mnie jeszcze bardziej. Moja miłość do Chefsiby sprawiła, że zaczęłam przeszukiwać pod jej kątem biblioteki sześć lat przed dniem, gdy wydawca zamówił tę książkę. Moja interpretacja jest FIKCYJNĄ opowieścią o Chefsibie, dawnej królowej, która z ludzkiego spustoszenia stała się rozkoszą Boga. Nauczyła się odnajdywać Boży pokój na tej ziemi, żyjąc w perspektywie wieczności”
Bo każda z jej powieści utrzymuje się długo na liście bestsellerowej. Dodatkowo uwielbiamy dobre powieści, które też wnoszą wartość historyczną, zwłaszcza opartą wiernie na przekazie biblijnym. Interpretacja tej opowieści jest fikcyjna, ale oparta na historycznych badaniach czasów Ezechiasza najbardziej sprawiedliwego króla Judy i jednocześnie ojca Menassesa najbardziej niegodziwego spośród władców tego państwa. W czasy starotestamentowe przenosimy się oczami głównej bohaterki Chefsiby czyli żony króla Ezechiasza. Trudno jest zrozumieć Stary testament bez zrozumienia historii i kultury żydowskiej. Ta powieść pomaga nam zbliżyć się do tych czasów i jednocześnie zbliża nas do Boga, któremu historia nigdy nie wymyka się spod kontroli. To książka, która na długo po jej przeczytaniu pozostanie w twoich myślach i dodatkowo zachęci cię do skonfrontowania jej z Pismem Świętym.
Żydzi są podzielonym narodem. Dziesięć plemion zamieszkujących północną część Izraela, poddało się już kultowi pogańskich bóstw. Nikczemny król sprawujący władzę w Judzie, z lekceważeniem i pogardą wypowiada się na temat proroctwa króla Dawida. Jednakże spora część wiernych nie opuszcza swego jedynego, prawdziwego Boga. Powyższe wydarzenia są tłem do przedstawienia historii Iszmy; jej imię oznacza „spustoszenie”. Okazuje się, że Pan ma dla niej specjalny plan.
Iszma zjawia się w domu proroka Izajasza jako niewolnica, lecz bystrość jej umysłu i pomysłowość sprawiają, że szybko staje się przyjaciółką księcia Ezechiasza. Widząc ich rodzącą się zażyłość, Izajasz postanawia zaadoptować Iszmę, nadając jej też królewski tytuł i nowe imię. Iszma staje się Chefsibą – radością Pana, zaś w przyszłości – królową Judei.
Kochający Ezechiasz stawia przed nią jednak wymagania, których się nie spodziewała. Od przerażających rządów Achaza po asyryjskie pogróżki i niepokojące proroctwa Izajasza – Siba zamienia się w zakładniczkę strachu i niepewnej przyszłości. Czy pałacowe życie pomoże jej uwolnić się od piętna minionych dni? Pamięta jednak, że zaufanie można pokładać jedynie w Tym, który daje życie i przynosi zbawienie?
To dzieło zapierające dech w piersiach, imponujące. Wielbiciele opowieści biblijnych je pokochają." Kate Beslin
„Powieść, której pięknem można się delektować, a zarazem przypomnienie, że mimo upadku człowieka najlepsze, co ma przyjść od Boga, dopiero nadejdzie” Cathy Gohlke
Czytałam inne chrześcijańskie powieści, które były oparte na postaciach z Pisma Świętego, ale ta zachęciła mnie do ponownego przeczytania fragmentów Starego Testamentu. Znałam te historie, ale teraz je rozumiem. Autorka w doskonały sposób wciąga Cię w życie biblijne, pomagając zrozumieć, kulturę, codzienność proroków, królów oraz ich decyzje wraz z konsekwencjami. I ponad tym wszystkim zobaczysz Boga suwerennego, któremu nic nie wymyka się spod kontroli, wiernego swoim obietnicom i proroctwom. Mistrza taktyki i strategii życia ludzkiego. Edyta
Kolejne tytuły serii Królowie i prorocy:
Inne tytuły:
Tłumaczenie: |
Krzysztof Jasieński
|
Data wydania: |
2021
|
Liczba stron: |
512
|
ISBN: |
978-83-66397-19-4
|
Wydawnictwo: |
Bogulandia
|
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 552
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Amram* − Jeden zbohaterów, osobisty strażnik królowej Chefsiby
Aja* − Żona Izajasza
Azariasz− Arcykapłan za panowania Ezechiasza
Dina* − Służąca wdomu Izajasza
Eliakim− Urzędnik królewski za panowania Ezechiasza
Chefsiba− Żona Ezechiasza, królowa Judy
Chilkiasz− Skarbnik królewski za czasów Achaza iEzechiasza
Izajasz− Prorok Boży wJudzie
Iszma* − Sierota, która została przyjaciółką Ezechiasza
Jalon ben Enoch* − Dowódca robotników przymusowych
Jaszub (Szear-Jaszub)− Pierworodny syn Izajasza
Joach− Pełnomocnik za panowania Ezechiasza
Jokim ben Hanan* − Wódz naczelny wojsk judejskich
Józef* − Abba Szebny
Kadmiel* − Drugi syn Izajasza
Król Achaz− 11. król Judy, abba Ezechiasza
Król Ozeasz− Zapłacił Asyrii, by zostać 19. królem Izraela
Król Jotam− 10. król Judy, abba Achaza
Król Pekach− 18. król Izraela
Król Sargon− Król Asyrii (722-705 przed Chr.), zdobył Samarię iwygnał Izraela wczasach Achaza
Król Sennacheryb− Król Asyrii (705-681 przed Chr.), oblegał judejskie twierdze, również Jerozolimę, za panowania Ezechiasza
Król Salmanasar− Król Asyrii (727-722 przed Chr.), rozpoczął oblężenie Samarii za panowania Achaza
Król Tiglat-Pileser− Zniszczył Damaszek izaatakował Samarię, gdy Achaz zapłacił daninę
Lea* − Służąca wdomu Izajasza
Maher-Szalal-Chasz-Baz− Trzeci syn Izajasza (Pismo Święte wymienia jedynie dwóch)
Micheasz− Boży prorok wJudzie
Oded− Boży prorok wSamarii
Królewicz Bokru* − Pierworodny syn Achaza
Królewicz/król Ezechiasz− Syn Achaza, drugi* (Biblia nie podaje kolejności urodzin synów Achaza), 12. król Judy
Królewicz Mattaniasz* − Trzeci syn Achaza
Królowa Abijja− Żona Achaza, córka Zachariasza, arcykapłana
Rabsak− Generał asyryjski za panowania Sennacheryba
Rispa* − Druga żona Achaza
Samuel* − Jeden zbohaterów królewskich, osobisty strażnik Ezechiasza
Sela* − Najmłodsza wdowa Achaza
Szebna− Urzędnik królewski za panowania Ezechiasza
Tirhaka− Generał wojsk Egiptu (Kusz)
Uriasz− Kapłan Świątyni Jerozolimskiej
Jaira* − Sierota, opiekunka Iszmy, młodszej siostry Micheasza
Czcionka pogrubiona wskazuje imiona postaci wymienionych wBiblii i/lub źródłach historycznych
* oznacza postać lub opis fikcyjny
ŚWIAT IZAJASZA 732 P.N.E.
P ieśniami sławi się synów, zaś córkom pozostają szepty.
Zejdźcie się tedy, a usłyszycie o córce ponad wszelkie wyobrażenie. Dziewczynie o sercu lwa, dzielniejszej od żołnierza, mądrzejszej od króla. Była ona w Judzie królową w czasach, gdy kości Dawida dawno już zbielały na proch. Długo po tym, gdy arogancja syna Salomonowego doprowadziła do podzielenia Izraela na dwa państwa.
Północne plemiona przyjęły imię Izraela, południowe nazwały swoje państwo Judą, a na swoim tronie osadziły potomków Dawida. Stolicą Judy było Jeruzalem, a Bogu ich było na imię Jahwe. Ale Izrael oddał pokłon bożkom pogan, a nawet niektórych królów Judy zwiódł na manowce.
Prorocy Jahwe rzucali ostrzeżenia, a dzielna córka Judy, królowa o lwim sercu, odważyła się spytać ich: „za co?”, „kiedy?” i „w jaki sposób spadnie na nich wyrok Jahwe?”.
Odpowiadając, pewien znakomity prorok przepowiedział, że narzędziem gniewu Jahwe będzie okrucieństwo Asyrii. Izajasz - syn rodu królewskiego, krzyczał na królów, a pocieszał żebraków. Wiadomo, że był mężem prorokini i ojcem dwóch synów. To, co o nim wiadomo, spisano szczegółowo.
A co z jego córką?
Opowieść o niej rozpoczyna się w chwili, gdy Izrael łączy swe siły z sąsiednim Aramem. Obaj atakują Judę w odwecie za odmowę przystąpienia do ich sojuszu przeciw Asyrii. Izajasz prorokuje królowi Judy - Achazowi. Przepowiada mu obietnicę i ostrzeżenie. Achaz ignoruje jedno i drugie, zaś jego decyzja na zawsze zmienia koleje życia córki Izajasza.
„Przyniesiono tę wiadomość Achazowi - królowi Judy
Aram stanął obozem wIzraelu.
Iwówczas zadrżało serce króla iserce ludu jego...
Pan zaś rzekł do Izajasza:
− Wyjdźże naprzeciw Achaza, ty itwój synek, Szear-Jaszub, na koniec kanału Wyższej Sadzawki, ipowiesz do niego: „Nie bój się!... zpowodu zaciekłości Aramejczyków iIzraela. Tak mówi Pan Bóg: »Nic ztego − nie stanie się tak! Ale jeżeli nie uwierzycie, nie ostoicie się«.
Znowu Pan przemówił do Achaza:
− Proś dla siebie oznak od Pana, Boga twego, czy to głęboko wSzeolu, czy to wysoko wgórze!
Lecz Achaz odpowiedział:
− Nie będę prosił...
Wtedy rzekł Izajasz:
− Pan sprowadzi na ciebie ina twój lud, ina dom twego ojca czasy, jakich nie było od chwili odpadnięcia Izraela od Judy. Wezwie króla Asyrii”.
Iz 7, 2-4.7.9-13.17-18 1.
Izraelici wzięli do niewoli od swoich braci [zJudy] dwieście tysięcy żon, synów icórek, pobrali też od nich wielki łup iuprowadzili to wszystko do Samarii.
2 Krn 28,8
Rok 732 przed Chrystusem, wiosna.
Pustynia Judzka.
Przyjaciółka moja, Jaira, kazała mi być dzielną. Ale dlaczego? Dzielni czy przerażeni idziemy bez przestanku. Powiedziała, żebym była dużą dziewczynką i nie płakała, a ja mam zaledwie pięć lat. Widziałam, że nawet duzi mężczyźni płakali. Świeże oparzenie na moim ramieniu strasznie mnie bolało, a rana zapachem przypominała płonące mięso. Straciłam rachubę dni marszu przez pustynię. Tak długo szliśmy, że słońce zdążyło wypalić bąble na całej mojej skórze.
Żołnierze izraelscy mówili na nas „jeńcy”. Nie wiem, dokąd mieliśmy dojść - zapewne do jakiegoś miejsca, gdzieś w Izraelu. Tych, co szli za wolno, albo za bardzo krzyczeli, chłostali. Kobieta przede mną wciąż płakała za swoimi zabitymi dziećmi. Któreś chyba było podobne do mnie, bo czasem mnie chwytała, jakbym była jej własnością. Jaira pomagała mi odepchnąć ją od siebie, ale nie zawsze była w stanie zdążyć. A gdy nie zdążyła, spadały na nas baty - od stóp do głów. Dotąd ją bili, aż padła. Krzyczała za swoimi dziećmi, dopóki miała siłę. A ja nie byłam w stanie wydobyć z siebie głosu, odkąd Izraelczycy napadli na nasze Betlejem. Gdy wpadli przez miejskie bramy, krzyczałam do Abby, ale to nic nie dało. Wbiegłam z krzykiem do domu, ale moje słowa nie uratowały Jairy przed żołnierzami, którzy zabrali ją do stajni. I skrzywdzili. A inni wypalili mi znamię, chociaż błagałam ich, by tego nie robili. Potem nie byłam w stanie już nic mówić.
− Iszmo – Jaira szturchnęła mnie od tyłu. − Zjedz.
Położyła dłoń na moim ramieniu, chowając w niej kawalątek chleba. Pokręciłam przecząco głową. Chyba jej był bardziej potrzebny.
− Bierz – szepnęła głośniej. – Zanim zauważą.
Miała dwanaście lat, więc zrobiłam, co kazała. Wzięłam ułomek i zjadłam. Okruszki utknęły mi w ustach. Od wczoraj nie mieliśmy wody. „Jahwe, daj nam, proszę, wody, gdy na wieczór staniemy”.
Czasem moje modlitwy działały, a czasem nie. Zwykle nie działały.
Jaira, jakby znając moje myśli, znów odezwała się szeptem:
− Codziennie się modlę, żeby Micheasz nas wyratował – powiedziała głosem tak suchym, jak moje gardło.
Szłam. Całe szczęście, że brakowało mi słów. Gdybym zadawała pytania, nie spodobałyby się one Jairze.
− Dlaczego nie ma tu Jahwe ? - On przyjdzie, Iszmo. Obiecuję. Przyjdzie. Jahwe powie mu i innym prorokom, gdzie nas znaleźć.
− Dlaczego Jahwe nie powstrzymał żołnierzy przed zamordowaniem mojej rodziny? Kto mógłby nas odnaleźć między pojmanymi? Ale Jaira miała tyle wiary w swojego brata, Micheasza, co w samego Jahwe. Jej rodzice zmarli już dawno, był jej jedyną rodziną.
Pewnego dnia nie mógł już się nią opiekować - zamieszkał bowiem w prorockim obozie w Tekoa. Abba* dowiedział się o Jairze i pozwolił, aby zamieszkała jako służąca Imy**. Jaira mówiła, że Jahwe się nią zaopiekował, ale mnie się wydawało, że to raczej moja rodzina. Gdy za dużo myślałam o Imie i Abbie, czułam ukłucia na twarzy. I brzuch też mnie bolał.
− Tęskniłam za nimi. Kto mi upiecze taki dobry chlebek, gdy nie ma już Imy? Kto będzie mnie tak łaskotał i rozśmieszał jak Abba?
Gdy żołnierze przebili Imę włócznią, trzymałam na kolanach jej głowę i patrzyłam jak gaśnie światło w jej oczach. Nie widziałam, co zrobili Abbie. Gdy wyciągnęli mnie z domu, leżał przy stajni, oczy miał tak samo puste, jak Ima. Nie dali mi się pożegnać.
− Iszmo, zobacz! − Przerwała jej rozmyślania Jaira, pokazując lśniący, biały pałac z ciemnymi zdobieniami. Zbudowano go na wysokim wzgórzu.
Nigdy nie widziałam czegoś podobnego. Ponieważ mój Abba przewodniczył starszym, nasz dom był najpiękniejszy w całym Betlejem, ale w porównaniu do pałacu na wzgórzu wydawał się zupełnie mały.
− To na pewno Samaria, stolica Izraela – szepnęła Jaira. – Micheasz opowiadał mi, że prorokował tu razem z Ozeaszem.
Gdy podchodziliśmy pod strome zbocze, jej oddech przyspieszył i stał się głośny. Szłyśmy, szłyśmy i szłyśmy ku bramom białego miasta.
Potknęłam się, ponieważ bolały mnie nogi.
− Nie ustawaj, Iszmo, już dochodzimy – odpowiedziała Jaira, podnosząc mnie za ramiona.
Postawiła mnie i delikatnie przytuliła, uważając, żeby nie otworzyć naszych ran i poparzeń.
− Jesteśmy wolni – powiedziała, rozglądając się. − Chyba naprawdę jesteśmy wolni.
Wszyscy jeńcy odsuwali się od strażników, powoli, jakby próbowali gorącego napoju, nie chcąc się oparzyć. Naprawdę uwolnili nas na słowo Byłam taka zmęczona. Nogi ciążyły mi niemiłosiernie.
− Pomyśl o czymś innym, malutka – szepnęła Jaira. − Co miał na sobie Micheasz, gdy widziałyśmy go ostatni raz?
Głupie pytanie. Micheasz zawsze ubierał się tak samo. W brudną, brązową szatę. Abba mówił, że wszyscy prorocy chodzą w szatach z wielbłądziej sierści. A ja zapytałam, czy wszyscy są tacy poważni jak Micheasz. Abba się wtedy roześmiał. Micheasz był miły, ale zawsze miał zmarszczone brwi; szczególnie podczas ostatniej wizyty. Krzyczał na Abbę, żeby nas zabrał z Betlejem do Jerozolimy, gdzie będziemy bezpieczni za wysokimi murami. Ima zabrała nas z Jairą na podwórze, ale i tak słyszałam, jak się kłócą. Abba się rozgniewał i kazał Micheaszowi wyjść. Jaira się rozpłakała, a ja schowałam się za nogami Imy i owinęłam się jej płaszczem. Szkoda, że Abba nie zabrał nas do Jerozolimy.
Konwój jeńców zatrzymał się w połowie wzgórza. Oparłam się bez sił o Jairę i obiema rękami zasłoniłam twarz przez batami żołnierzy. Jednak nie spadło na mnie żadne uderzenie.
Tłum zaczął coś szeptać. Zaciekawiło mnie to, więc odsłoniłam twarz, by przyjrzeć się samarytańskiemu pałacowi. Jeńcy i żołnierze zasłaniali mi widok, ale wszyscy powtarzali to samo pytanie:
− Czemu zamykają bramy?
Słońce jeszcze nie zaszło, a my potrzebowaliśmy jedzenia, wody i ubrań. Ktoś z jeńców wskazał ręką wysoką wieżę, rzucającą na nas długi cień. Na jej szczycie stanął siwy mężczyzna ubrany jak Micheasz. Spojrzał w dół i krzyknął coś do żołnierzy. Oni odkrzyknęli. Poczerwienieli na twarzach i zaczęli wymachiwać pięściami w powietrzu. Jeńcy skulili się. Ja zwinęłam się w kulkę; chciałam być jeszcze mniejsza niż byłam. Jaira pochyliła się nade mną, zasłaniając mnie niczym ptasia mama skrzydłami swoje pisklęta. Niektórzy żołnierze zaczęli rzucać kamieniami w stronę strażnicy. Nagle z jasnego nieba spadł z hukiem grom, który uderzył w ziemię. Nawet gdy łoskot ucichł, trzęsłyśmy się nadal ze strachu. Spod ramion Jairy spojrzałam w niebo. „Czy to głos Jahwe?” – zastanawiałam się. Jaira bardzo powoli opuściła ręce, uklękła obok mnie i uśmiechnęła się nieznacznie.
− Jahwe walczył za nas, Iszmo.
Żołnierze upuścili kamienie. Niektórzy padli nawet na kolana. Inni odsunęli się od jeńców jakby ich dotyk mógł zranić. Poklepałam Jairę w ramię i wzruszając ramionami, wskazałam mężczyznę na strażnicy.
− To Oded – szepnęła. – Prorok Jahwe w Izraelu. Powiedział żołnierzom, że potraktowali nas haniebnie i mają nas uwolnić albo spadnie na nich gniew Jahwe. Starsi miasta odprowadzą nas do Jerycha.
Żołnierze wstali. Niektórzy wciąż byli źli, ale wielu chwiało się jak nowo narodzone cielęta. Zaczęli rozcinać więzy, którymi przepasani byli więźniowie i rozkuwać kajdany na ich szyjach oraz stopach.
− Jesteśmy wolni – powiedziała, rozglądając się. − Chyba naprawdę jesteśmy wolni.
Wszyscy jeńcy odsuwali się od strażników, powoli. Wyglądało to tak, jakby próbowali pić gorący napój, nie chcąc się oparzyć. Czy naprawdę uwolnili nas na słowo jednego proroka i łoskot jednego gromu?
Żołnierze rozpakowali odzież, żywność i opatrunki, które zrabowali z judejskich miast i zaczęli je nam rozdawać. Uśmiechnęła się nawet smutna kobieta, która straciła dzieci. Świąteczny nastrój udzielał się wszystkim, a wieczorny wietrzyk niósł jedno słowo: wolni, wolni, wolni...
Słyszałam je wielokrotnie już wcześniej, ale teraz rozumiałam je lepiej. Jakiś ptak przeleciał nad nami. Patrzyłam, jak robi kółka i igra na niebie. Był wolny - jak my. Nie miał lin ani łańcuchów. Nikt go nie bił i nie przypalał. Ale gdy siadł na drzewie w spokojnym gnieździe uwitym w rozwidleniu dwóch konarów, znów wróciłam wspomnieniami do ostatnich wydarzeń. Mój spokój zginął w Betlejem, a dom mi spalono.
− Iszmo, co się dzieje? − spytała Jaira, podnosząc mi podbródek i ocierając łzy. − Nie trzeba płakać, malutka. W Jerychu Micheasz na pewno nas znajdzie.
Popatrzyłam w jej ciemne, błyszczące oczy. Tak się cieszyła tą wolnością. Nie rozumiała? Wolność nic nie daje, skoro nie mamy gniazda, które mogłybyśmy nazwać domem. Przytuliła mnie znów.
A ja zamknęłam oczy i myślałam, że łatwiej być ptakiem.
* - abba - tata, ojciec (termin aramejski)
** - ima - mama, matka (j.w)
„Żołnierze uwolnili jeńców, ałup zostawili przed naczelnikami [...], następnie posadziwszy osłabionych na osłach, wprowadzono ich do Jerycha, miasta palm, do ich braci”.
2 Krn 28,14-15
Byłam już zmęczona byciem dzielną i nienawidziłam osłów. Trzeci dzień jechałam w stronę Jerycha na grzbiecie śmierdzącego zwierzęcia. Jaira ciągnęła go za postronek, a staruszka jadąca ze mną kopała go po bokach, by zmusić do maszerowania w długim szeregu powracających jeńców. Chuchała mi w kark i śmierdziała jak wczorajsza cebula. Ciągle wkładała palce w moje zmierzwione włosy. Odpychałam jej dłoń, ale dawało to tyle, co wybieranie wody z błotnistego dołu – zaraz wracała. Lepiej byłoby mi iść z kobietą, która myślała, że jestem jej dzieckiem. Nie. Najlepiej byłoby iść z Jairą.
Paluchy starej kobiety znów dotarły do moich skołtunionych włosów. Nie mogłam już tego znieść.
– Aaaaaa! − Wciąż nie byłam w stanie wydobyć głosu, aby coś powiedzieć.
– Za słaba jesteś, żeby iść – rzekła Jaira, zerkając przez ramię. Gdy odwracała się znów do przodu, krzywiła się. Rany jeszcze się nam nie pogoiły i chociaż mieliśmy na sobie szaty zrabowane ze spalonych wsi, delikatniejsze niż nasze i tak wydawało się, jakby ktoś nas drapał potłuczonymi naczyniami.
Spojrzałam na swoją nową sukienkę. Ciekawe, kim była dziewczynka, która ją wcześniej nosiła. Żyła jeszcze? Czy umarła z imą i abbą? Stara znów zaczęła targać moje włosy. Musiałam zsiąść z tego osła!
– Och, och! − Kołysząc się i kopiąc niemalże strąciłam nas obie na ziemię.
– Iszmo! Dość tego! − Krzyknęła Jaira, zatrzymując się i biorąc się pod boki. Miała iskry w oczach. Patrzyłam na nią, zaciskając wargi. Wyglądała na złą. A ona prawie nigdy się nie gniewała. Starając się nie rozpłakać, spojrzałam w niebo.
– Chcemy cię chronić, malutka – staruszka o oddechu cebuli ścisnęła mnie, otwierając rany po batach.
– Aaaaaaa!!!
– Och, przepraszam, kochanieńka.
Pokręciłam przecząco głową, wydymając dolną wargę. Abba zawsze mówił, że przelatujący ptak mógłby mi tam zrobić kupkę. Trudno.
– Nie będę z tobą rozmawiać, póki nie skończą się te grymasy – ostrzegła Jaira. A nigdy nie kłamała. Wiedziałam, że mówi poważnie. Na drodze ciągle mijali nas inni ludzie. Zanim dotrzemy, Jerycho może być pełne. Schowałam wargę.
Jaira i staruszka uśmiechnęły się do siebie, ale ja nie miałam powodów do radości.
– Jerycho jest już za tym grzbietem, malutka – poinformowała staruszka. – Rośnie tam mnóstwo palm, a wzdłuż ulic stoją stragany ze wszystkim, co chcesz: jedzeniem, naczyniami, kocami i... no, co sobie tylko wymyślisz. Może twoi bliscy czekają tam na ciebie?
Bliscy. Miałam tylko Jairę. Właśnie poklepała mnie po nodze.
- Pomyśl, jak miłosierny jest Jahwe. Dwa razy cię wyratował. Raz od śmierci w Betlejem i po raz drugi od niewoli w Samarii. – Ruszyła, ciągnąc osła za sobą i mówiła dalej przez ramię. − Jak wielkie może mieć plany wobec ciebie, że tak troszczy się o ciebie.
- To dobre pytanie dla nas wszystkich – zaśmiała się „babcia cebulowa”, znów pchając palce w mój kołtun. Odepchnęłam ją. Czemu nie może dać mi spokoju?
Jakiekolwiek by nie były plany Jahwe, chciałam tylko, by nie zabrakło w nich Jairy. Mogłybyśmy mieszkać wspólnie, tylko we dwie. Skrzyżowawszy ramiona i zamknąwszy oczy, zaczęłam myśleć o palmowym szałasiku, jaki mogłybyśmy zbudować w Jerychu. Takie schronienie by nam wystarczyło, a jeść - to ja nigdy dużo nie jadłam. Ziewnęłam, opierając się o staruszkę. Troszczyłybyśmy się o siebie nawzajem.
– Iszmo? Iszmo, obudź się! − Jaira stała przy ośle razem z Micheaszem. To sen? Uśmiechała się przez łzy. – Mówiłam ci, że Jahwe przyśle go po nas.
Micheasz zdjął mnie z osła, a jakiś pan w wieku abby posadził na moim miejscu inną dziewczynkę.
– Sawta! − Krzyknęła, przytulając się do staruszki, która zaczęła mierzwić jej włosy. – Och, Sawta, tak tęskniłam za tobą.
Odwróciłam wzrok zawstydzona, że byłam taka niemiła dla tej pani.
– Na pewno nie potrzebujesz osła, Micheaszu? − spytał tamten mężczyzna, biorąc postronek.
– Nie, przyjacielu. Przed tobą dłuższa droga. My będziemy w Jerozolimie, zanim zapadnie noc.
W Jerozolimie? Nie chciałam już dalej iść. Szłyśmy z Betlejem do Samarii, z Samarii do Jerycha, a teraz jeszcze do Jerozolimy?
Micheasz i Jaira pomachali tamtym na pożegnanie. Staruszka odwzajemniła gest. Ja nie byłam w stanie. Wszyscy byli tacy szczęśliwi. Ta dziewczynka...
– Wiedziałam, że przyjdziesz – wyznała Jaira, ściskając jeszcze raz Micheasza. Znów poczułam drapanie na twarzy i mocniejsze bicie serca. Micheasz i Jaira mieli siebie. Ja nie miałam nikogo. Pójdą do Jerozolimy beze mnie?
Rzuciłam się do Jairy, objęłam ją w talii i zamknęłam oczy.
– Nie zostawiaj mnie, proszę! − Źle, że rozgniewałam ją w drodze. − Będę robiła wszystko, co powiesz! Dowiem się, jaki plan ma dla mnie Jahwe, jeśli chcesz!
– Iszmo – drgnęłam na dźwięk niskiego głosu Micheasza. Gdy otworzyłam oczy, klęczał przede mną i wyciągał do mnie dłoń. − Nie musisz iść. Mogę cię wziąć na barana.
Spojrzałam na Jairę. Skinęła głową. Więc Micheasz mówił prawdę. Skoro ona mu ufa, może i ja mogę. Puściłam jej dłoń i podałam Micheaszowi. Abba nosił mnie na barana. Podobało mi się. Gdy Micheasz mnie podnosił, zagryzłam wargę, żeby nie jęknąć. Wszystko mnie bolało. Czy to się kiedyś skończy?
– Trzymaj się pod moją brodą, to nie spadniesz – powiedział, przytrzymując jednocześnie ramieniem moje kolana. Drugą rękę podał Jairze. − Wiem, że już południe, ale jeśli ruszymy teraz, a wieczerzę zjemy w marszu, zdążymy do Jerozolimy o zachodzie.
Jaira skinęła głową i złapała go za rękę. Tak jak ja próbowała być dzielna. Nie widział, że jest zmęczona? Że obie jesteśmy? Spojrzałam na innych – wyswobodzonych jeńców jak my – też wyglądali na zmęczonych. Ale nikt się nie zatrzymywał. Byliśmy ludźmi, nie ptakami.
Micheasz prowadził nas przez jerychoński rynek. Był taki, jak mówiła staruszka. Po obu stronach ruchliwej ulicy rosły palmy i stały stoiska. Wielu głodnych Judejczyków - takich jak my, potrzebowało jedzenia i zapasów na drogę do domu. Jeszcze większe zamieszanie powodowały zwierzęta, usiłujące uciec młodym pasterzom. Gdy mijaliśmy ostatniego wykrzykującego pochwały swoich towarów kupca, w brzuchu mi burczało od zapachu gotowanego mięsa i stosów świeżych owoców.
Dalsza droga do bramy miasta, gdzie dołączyliśmy do karawany wyzwolonych jeńców idących do Jerozolimy, kryła się w cieniu palm.
Gdy tylko wyszliśmy poza mury miasta, Jaira spojrzała na brata, próbując się uśmiechnąć.
– Skąd wiedziałeś, że będziemy w Jerychu? Odpowiedział coś o proroku, którego widziałyśmy w Samarii. Że miał przesłać wiadomość do obozu w Tekoa. Ale gdy nadeszli żołnierze, Micheasza nie było w obozie. Podczas najazdu, w ubiegłym tygodniu, był w Jerozolimie.
– Dlaczego w Jerozolimie? − spytała, zatrzymując się.
Tyle było ważnych rzeczy. Dlaczego pyta akurat o to? Nie może zapytać, czy będziemy tam teraz bezpieczni?
– Bo zostałem mianowany prorokiem królewskim – powiedział, machając ręką, gdy ze zdumienia otworzyła szeroko oczy. − Achaz wybrał mnie na członka rady, choć nie mam ani królewskiego pochodzenia, ani większych wpływów.
Jaira oderwała gałązkę z janowca i zaczęła ją łamać, idąc naprzód.
– Po co w radzie ktoś bez wpływów? Przecież zasiada w niej Izajasz. W jego żyłach płynie królewska krew.
– Zasiadał, ale już nie zasiada, bo okazuje się, że ma zbyt wielkie wpływy. Achaz zdegradował go do stanowiska królewskiego guwernera za publiczną krytykę dwóch nowych doradców − filistyńskiego medium i judejskiej wiedźmy.
Nie podobały mi się te słowa. Wiedźma i medium? Ścisnąwszy jego podbródek, zajrzałam do góry nogami w jego oczy.
– Nie martw się, malutka. Choć Achaz w ciągu ostatnich miesięcy odszedł daleko od Jahwe, podczas izraelsko-aramejskiego ataku na Betlejem i Jerozolimę jako członek rady mogłem bezpiecznie schronić się w wykopach pod miastem.
– Co zrobili z Jerozolimą? − Dłonie Jairy zatrzymały się na gałązce w bezruchu.
– Zniszczyli większość południowych dzielnic, ale Judejczycy zdołali ich zatrzymać przed wtargnięciem do górnego miasta.
Nie chciałam iść do Jerozolimy po tym, co usłyszałam. Micheasz zdjął mnie ze swoich silnych ramion i objąwszy, przytulił do swojego torsu.
– Nie bój się, mała Iszmo. Żołnierze izraelscy już odeszli. W domu Mistrza Izajasza będziesz bezpieczna.
Jaira ukucnęła przy drodze i zwymiotowała. Micheasz pośpieszył do niej i próbował postawić mnie na ziemi. Zatoczyłam się. Nie mogłam utrzymać się na nogach. Micheasz podniósł mnie, a Jairę poprowadził kawałek wzdłuż drogi do miejsca, gdzie mogła odpocząć. Usiadłszy między nami, odwinął kwadratowy kawał koziego sera i chleb. Jedliśmy w milczeniu, patrząc na rozciągające się przed nami brązowe, puste wzgórza. Nie byłam głodna, ale Jaira odłamała mi kawałek chleba i podała z serem, zachęcając do posiłku. Wiedziałam, że nie zacznie jeść przede mną.
Micheasz nic nie tknął. Patrzył cały czas na pustynne wzgórza.
– Gdy kryliśmy się w tunelach pod pałacem, razem z królem, jego żonami i dziećmi, z doradcami i ich rodzinami, nie mogłem przestać myśleć o tobie, Jairo. Nie umiałem cię ochronić – pochylił głowę i zasłonił oczy kciukami. − Przepraszam.
Jaira odłożyła jedzenie i położyła głowę na jego ramieniu. Zrozumiałam, że gdy przyszli żołnierze, Micheasz bał się tak samo, jak my. Poklepałam go po ramieniu i przytuliłam się do niego głową jak Jaira. Nic dziwnego, że go kochała.
– Co się stało z ludźmi z Dolnego Miasta? – zapytała, sięgając znów po jedzenie i biorąc kęs. − Uprowadzili ich czy...?
Nie zrozumiałam całej jego odpowiedzi, ale gdy mówił o umierających, o pożarach, o tym, że ubodzy zubożeli jeszcze bardziej, jego niski głos drżał. Co to mogło oznaczać dla mnie i dla Jairy? Szturchnąwszy go, pokazałam na nią i na siebie, i podniosłam brwi. Prorok, który słyszał mowę niewidzialnego Boga, na pewno zrozumie dziewczynkę, która straciła mowę.
– Kiedyś mówiła, prawda? − spytał, patrząc to na mnie, to na Jairę. Odwzajemniła mu się spojrzeniem „niegrzecznej siostry”, zastrzeżonym tylko dla niego.
– Iszma nie odzywa się, odkąd nas porwali z Betlejem. Żadne dziecko nie powinno być świadkiem tego, co ona widziała.
– Ty też jesteś dzieckiem, siostrzyczko – odpowiedział, obejmując ją ramieniem. Odepchnęła go ze łzami w oczach.
Poczułam się, jakby spadł na mnie wielki kamień. Jaira nigdy nie płakała. Micheasz wyciągnął do niej rękę, ale ona wstała i ruszyła. Milcząc i ocierając łzy.
Micheasz owinął jedzenie i wsunął je z powrotem do torby. Potem znów podniósł mnie na barana. Dogoniliśmy Jairę, ale nie padło już żadne słowo. Czasem po złych rzeczach wszyscy tracą mowę.
Słońce świeciło i grzało tak, że ledwo otwierałam oczy. Usłyszałam szept Jairy
– Pozwól nam zostać z tobą. Nie zostawiaj mnie już.
– Wiesz, że nie mogę – westchnął ciężko. – Nie mam dokąd cię wziąć. Obóz proroków w Tekoa został prawie doszczętnie zniszczony, muszę pomóc w odbudowie. A wami w Jerozolimie świetnie zaopiekuje się Mistrz Izajasz.
– Rozumiem – odrzekła, nie zwalniając kroku i nie przestając patrzeć na ścieżkę przed nami. Wiedziałam, że serce boli ją tak samo, jak mnie, może bardziej. Ja nie miałam już rodziny. Jaira miała, ale nie mogła z nią zostać.
– Będę was odwiedzał, gdy tylko to będzie możliwe – zapewnił, wyciągając do niej rękę, a drugą klepiąc mnie po kolanie. − Iszma jest teraz członkiem naszej rodziny. Zawsze chciałaś mieć młodszą siostrzyczkę.
Spojrzała na mnie. Zobaczyłam smutek w jej oczach – ale tylko na chwilę. Też mnie poklepała po kolanie.
– Może gdy dorośniemy, będziemy mogły przyjść do Tekoa i pracować w polu albo...
– Nie, Jairo – przerwał, całując wierzch jej dłoni. − Służba u Mistrza Izajasza to dla was obu najlepsza szansa na znalezienie dobrego męża i na normalne życie.
Spojrzała na nas oboje. Smutek wyparł z jej twarzy uśmiech.
– Ja nigdy nie wyjdę za mąż, Micheaszu. Ale może Iszma odnajdzie w Jerozolimie normalne życie.
Przyspieszywszy kroku, dołączyła do karawany wyzwoleńców. Popatrzyłam w niebo. Znów ptaki. Każdy fruwał osobno. Czy ptaki się żenią i wychodzą za mąż? Właściwie to w gniazdach z pisklętami nigdy nie widziałam obojga rodziców, tylko matki. Zamknęłam mocno oczy i zakryłam głowę.
Już nie chciałam być ptakiem. Nie chciałam być sama.
„Wchwili objęcia rządów Achaz miał dwadzieścia lat, aszesnaście lat panował wJerozolimie […] nawet syna swego przeprowadził przez ogień − na modłę ohydnych grzechów pogan, których Pan wypędził przed Izraelitami”.
2 Krl 16,2-3
Głębokie westchnienie zdradziło zniechęcenie, które odczuwał Izajasz pod koniec kolejnego dnia pracy jako królewski guwerner.
– Wasza wysokość raczy oddać tabliczkę Eliakimowi – powiedział, zwracając się do królewicza Ezechiasza. Większość dnia spędzał na właściwym zagospodarowaniu niespożytej energii dwudziestu chłopców w wieku od pięciu do dwunastu lat.
– Wasza wysokość, proszę wymienić stolice państw, których wojska naruszyły w ostatnich tygodniach granice Judy, a więc Aramu, Izraela, Edomu i Filistei – polecił królewiczowi Bokru.
Dwunastoletni, pierworodny syn Achaza wstał. Wzrostem był niemal równy swojemu niskiemu, barczystemu abbie.
– Stolicą Izraela jest Damaszek – odpowiedział i natychmiast jego policzki stały się blade, bo Izajasz zaczął trząść głową i pocierać się po skroniach.
– Nie, wasza wysokość.
Guwerner zaczął przeglądać zwój, udając, że szuka innego pytania. Czy był już na zawsze skazany na rolę guwernera królewiczów i synów doradców, czy też impulsywny Achaz usunął go z rady tylko na jakiś czas?
– Mistrzu, ja znam odpowiedź – oświadczył, wstając i spoglądając szyderczo na starszego brata, ośmioletni królewicz Ezechiasz. – Damaszek jest stolicą Aramu, a stolicą Izraela jest Samaria. Stol...
– Ciebie nie pytał! − Następca tronu zacisnął pięść i wymierzył cios prosto w nos Ezechiasza.
Dziesięcioletni Eliakim – chudy jak gałąź janowca i szybki jak kot – pospieszywszy na pomoc Ezechiaszowi, wyprowadził solidny cios w brzuch Bokru. Od wczesnego dzieciństwa stanowili dobraną parę, szczególnie zaś gdy sprzymierzali się przeciwko Bokru. Trzecim synem Achaza, zrodzonym w Abijii był Mattaniasz. Właśnie powicie tej trójki: Bokru, Ezechiasza i Mattaniasza, gdzie każdy z nich odznaczał się zgoła innym charakterem - dało królowej koronę.
Pięć drugorzędnych żon urodziło Achazowi w sumie kolejnych sześciu synów. Siedzieli teraz na poduszkach, niewiele interesując się tym, co zaszło między faworyzowanymi synami Abijji. Reszta uczniów stała pod ścianami. Niektórzy krzyczeli z radości, inni drżeli. Ale wszyscy czekali, aż Izajasz zakończy awanturę.
Jeśli to ma być nadzieja przyszłego pokolenia Judy, to może lepiej otworzyć bramy i oddać tron wrogom. Zaoszczędziłoby to sporo czasu i trudu.
– Dość! − Izajasz wkroczył między walczących i złapał tęgie ramię następcy tronu, by odciągnąć go od chudego syna skarbnika królewskiego. – Siadać wszyscy!
Ezechiaszowi, zanim z ociekającym krwią nosem wrócił na swoją poduszkę, udało się ostatni raz uderzyć starszego brata. Bokru, od dnia urodzenia Ezechiasza, starał się dowieść swojej nad nim przewagi. Eliakim, samozwańczy mesjasz Ezechiasza, nie zważając na rozciętą wargę poprawił swoją szatę.
– Mogłem go rozdeptać.
Na dźwięk kroków uciszyli się wszyscy.
– No to się doigrałeś – oświadczył Bokru, splatając ramiona i patrząc gniewnie na Eliakima. − Zaaresztują cię za to, żeś uderzył następcę tronu.
Królewicz, niestety nie wykazywał się zbytnią mądrością, co zauważali chyba wszyscy z wyjątkiem Achaza. Szkoda, że to nie Ezechiasz urodził się pierwszy. Ten był ostry jak filistyński miecz. Izajasz ocenił sytuację. Jeśli ktokolwiek miałby być aresztowany, to guwerner stojący między dwoma krwawiącymi uczniami.
W drzwiach pojawił się naczelny dowódca, wypełniając swoimi szerokimi barkami i goliatowym wzrostem cały ich prześwit. Spojrzawszy szyderczo na Izajasza, wepchnął mu kilka białych szatek.
– To dla uczniów; niech założą na uroczystość. Zaczekam aż je nałożą, a później was odprowadzę.
– Uroczystość? Nie informowano mnie o żadnej uroczy...
– Jesteś guwernerem. Nie musisz dowiadywać się z wyprzedzeniem – odparł oficer, przyciskając ubrania jeszcze mocniej do brzucha Izajasza, by podkreślić jego wyłączną odpowiedzialność.
Izajasz przyjął je niczym sól na ranę. Kilka tygodni wcześniej powiedziałby temu nadętemu żołnierzowi, dokąd ma odmaszerować i jak szybko. Ale teraz zostało mu tylko dopasowanie rozmiarów szat do chłopców i zastanawianie się nad ewentualnymi powodami, dla których miano odprawić uroczystość. Może chodzi o modlitwę za tysiące poległych? Albo w intencji brańców uprowadzonych do Aramu, Edomu i Samarii?
Stłumiony dźwięk bębnów dobiegający z oddali był dla Izajasza niczym uderzenia pałką w tors. Słyszał już to – w Ammonie, po pierwszym zwycięstwie Achaza. Za panowania Jotama - abby Achaza, Izajasz był ministrem spraw zagranicznych i został wydelegowany do negocjowania warunków traktatu pokojowego. Gdy armia Judy świętowała, Ammonici składali swoje dzieci w ofierze bożkowi Molochowi. Uderzenia bębnów, które miały zagłuszyć krzyk dzieci wrzucanych w ogień, zlewały się z tym przeszywającym wrzaskiem w jeden, rytmiczny śpiew śmierci.
Zaatakował oficera.
– Co to za hałas?! − To nie było pytanie. To było oskarżenie.
– Tylko jeden z nich odda Molochowi cześć, ofiarując swoje życie. Po co im teraz mówić i wszystkich niepokoić? Zamiast ciągnąć ich ulicami z wrzaskiem, zaprowadzimy ich w spokoju, z godnością – żołnierz mówił cicho, przez zaciśnięte zęby.
Izajasz odwrócił się z obrzydzeniem i spojrzał na raźno przebierających się uczniów. Sześcioletni Mattaniasz, nie mając pojęcia, że szata może być jego całunem grobowym, pokazywał starszym braciom, że jest taka sama, jak ich.
„Jahwe, pokaż mi, jak mogę to odwrócić”.
Cisza.
Poczuł, jakby niewidzialna pięść wykręciła mu wnętrzności.
– Panie generale, proszę to zatrzymać, zanim Juda popełni tę samą obrzydliwość, przez którą Jahwe wyrzucił z tej ziemi Kananejczyków.
– Udam, że nie słyszałem twojej wywrotowej wypowiedzi – odparł żołnierz, podnosząc wyzywająco brew – tym razem.
Skinieniem głowy w stronę kapitana rozpoczął koszmar. Izajasz bezradnie patrzył, jak jego uczniowie niczym skazańcy maszerują korytarzem między dwoma szeregami żołnierzy. Achaz przysłał pięćdziesięciu mężów, by eskortowali chłopców, których było ponad dwa razy mniej.
Ruszył za nimi pałacowymi korytarzami i dotarł na środkowy dziedziniec. Tu aż do szpiku kości przeszył go kobiecy krzyk.
− Nie!!! − Królowa zbiegała schodami od strony haremu w stronę trójki swoich synów, ale strażnicy odgrodzili jej drogę. Żołnierze dwoma szeregami otoczyli chłopców, zakrywając królową przed wzrokiem młodych, strwożonych oczu.
Izajasz stanął jak sparaliżowany, nie wiedząc, czy ma pocieszać królową, czy iść za uczniami. „Jahwe, pokaż mi, co mam robić?!”. Decyzja zapadła, gdy strażnicy zanieśli królową na drugie piętro haremu − tam, gdzie mieszkało sześć żon Achaza i gdzie wstęp mieli tylko wyznaczeni królewscy strażnicy.
Pospieszył, by dogonić chłopców, którzy zeszli już po schodach z pałacu na brukowane ulice Górnego Miasta. Przepchnąwszy się przez szeregi żołnierzy, za swoich uczniów, przyjął postawę obronną. Oficjalnie byli pod jego opieką do końca dnia, kiedy to powinni ich odebrać rodzice. Ponad ich głowami spoglądał na stojące wzdłuż ulicy domy w nadziei, że jakiś doradca lub ima, zaniepokojeni dźwiękiem bębnów, wyjrzą aby sprawdzić, co się dzieje. Ale widział tylko ślicznie wypielęgnowane ogródki. W gasnącym już świetle dnia nie można było dostrzec ani jednego sługi.
Spojrzał za siebie, na własny dom, stojący samotnie w północno-wschodnim narożniku Górnego Miasta − tam, gdzie stykały się tereny Świątyni z parcelą pałacową. W jego ogrodzie też nikogo nie było. Nie miał czasu zawiadomić Ai, swojej żony. A czy ich synowie są bezpieczni? Jaszub i Kadmiel byli starsi niż uczniowie. Jako rekruci - zostaną prawdopodobnie zmuszeni do oglądania ceremonii.
Schodząc przez bramę do Dolnego Miasta z bólem serca skupił wzrok na swoich podopiecznych. Tu nie było już czyściusieńkich ulic i przestronnych domów. Ludzkie odchody mieszały się z odpadkami i spływały środkiem ulic. Jeszcze przed atakiem izraelskich żołnierzy południowa Jerozolima wyglądała jak po wojnie. Teraz wiele piętrowych budynków leżało w gruzach. W tych, które zostały, gnieździło się po kilka rodzin. Najbiedniejsi z biednych Judy.
Zaledwie kilka dni temu pracował razem z wieloma spośród tych mieszkańców przy odbudowie ich domów, rynku i południowych murów. Jego uczniowie pochodzili z wyższych sfer i większość z nich nigdy nie widziała Dolnego Miasta. Teraz szeroko otwartymi oczami obserwowali je w milczeniu, a oficer prowadził ich ku Bramie Gnojnej – najdalej wysuniętemu na południe wejściu do miasta.
Bębnienie stawało się coraz głośniejsze. Izajasz poczuł ucisk w żołądku. Było oczywiste, dokąd zmierzają. W dolinie Gehenny znajdował się Toptet − pogański ołtarz wybudowany w czasach Salomona. Gdy do niego dochodzili, Izajasz poczuł, jak mu miękną kolana. Obok Topteta stał drugi ołtarz − nowy, z brązu. Otaczało go bezkresne morze ludzi.
– Ooo! − Chłopcy utkwili wzrok w budowli w kształcie człowieka z głową byka, który na torsie miał siedem przegródek. W sześciu umieszczono już ofiary: gołębicę, ziarno, kawały wołowiny, owcę, barana i cielę. Jedna, przeznaczona na ostatnią ofiarę, pozostawała pusta. Posąg wyciągał ramiona tak, że tworzyły one jakby rynnę prowadzącą do jego brzucha, którym był rozpalony do czerwoności piec. Możliwe, że gdyby Izajasz nie znał potwornego przeznaczenia tej konstrukcji, też by się nią zachwycił. Tymczasem ostatnie promienie zachodzącego słońca odbijały się od brązowej bestii, rzucając upiorny blask na podest, na którym stał Achaz i kapłani. Byli łysi; śpiewali. Z tyłu stała rada królewska. W niemal pełnym składzie, brakowało tylko Micheasza. Kilka godzin wcześniej poszedł do Jerycha, ponieważ prorocy Jahwe mówili, że mogą tam wrócić judzcy brańcy. Boże miłosierdzie oszczędziło mu obecności tutaj wśród reszty doradców.
Gdy zbliżyły się królewskie ofiary, bębny zaczęły bić szybciej. Dołączyły dźwięki fletów i lir. Wśród zebranego tłumu zaczęły wirować skąpo ubrane tancerki, kusząco zapraszając tak mężczyzn, jak i kobiety do lichych namiotów, w których można było zażyć rytualnych rozkoszy. Wino lało się strumieniami, wprawiając uczestników w ekstazę i doprowadzając do szaleństwa.
Czy to są ci sami ludzie, którzy dopiero co, kilka dni temu, opłakiwali swoje córki, swoich mężów? Już zapomnieli o brańcach, o zniszczonych polach i sadach? Trwonili zapasy na świętowanie, gdy w nadchodzących miesiącach tyle judzkich rodzin czekał głód. Izajasz rozglądał się po głębokim jarze Gehenny, ciągnącym się wzdłuż wschodniej granicy miasta do doliny Cedronu. Tłumy, dokąd okiem sięgnąć. Jahwe powiedział mu, że Judejczycy wciąż czczą bałwany, ale to przekraczało wszelkie wyobrażenie.
Dowódca poprowadził chłopców w szeregu, prosto na podest, odpychając każdego, kto stanął na drodze. Teraz Izajasz zrozumiał sens pięćdziesięcioosobowej eskorty. Byli tylko kroplą w oceanie chaosu. Wchodząc na podest i strzegąc idącego na końcu małego Mattaniasza, żałował, że nie może odwrócić wzroku i zatkać uszu. „Jahwe, skoro aż tak zjełczały jest odór naszej niewierności, czemuś nas jeszcze nie zniszczył?”.
Jeden z kapłanów pochylił się nad królewiczem Bokru, podnosząc rękę chłopca do jego czoła na znak wierności i czci. Tłum zaczął krzyczeć, a Achaz na znak potwierdzenia położył dłoń na barku chłopca. A więc wybrali. Izajaszowi zaschło w ustach.
Uczniowie stali z szeroko otwartymi oczyma, patrząc na zakrwawione szaty kapłanów i misy pełne wnętrzności. Odgadli, co się dzieje, czy po prostu zaintrygowały ich ofiary ze zwierząt?
Achaz podniósł ręce, by uciszyć tłum. Zamilkli kapłani i uczestnicy ceremonii.
– Potężny Molochu, największy wojowniku spośród upadłych, przyjmij nasze ofiary. Usłysz nasze wołanie. Dzięki twojej łasce pokonałem twój lud w Ammonie i dzięki twojej łasce pokonamy wrogów, którzy nas teraz otaczają.
Tłum odpowiedział potężnym rykiem. Achaz skinął na siedmiu kapłanów Molocha. Każdy z nich wziął miskę z krwią i gałązkę hizopu i stanął przed jednym z uczniów. Zanurzywszy hizop w misce, zaczęli iść wzdłuż szeregu, skrapiając krwią szaty chłopców. Ci patrzyli na zniszczone, piękne jeszcze przed chwilą stroje. Mattaniasz zaczął kwilić, ale surowy wzrok kapłana natychmiast go uciszył.
Następnie wzdłuż szeregu ludzkich ofiar przeszedł król. Każdy kapłan szeptem zdradzał mu jakąś wielką tajemnicę. Dłużej zatrzymał się przy Eliakimie. Izajaszowi serce biło tak mocno, że słyszał je w uszach.
Próbował wyszukać wśród morza głów twarz abby Eliakima, swojego przyjaciela i królewskiego skarbnika Chilkiasza, ale nie dostrzegł go. Oczywiście. Chilkiasz nie brałby udziału w pogańskiej ofierze. Skąd miałby wiedzieć, że dziecko, które nauczył czcić i kochać Jahwe, samo może teraz w każdej chwili stać się pogańską ofiarą?
Jeszcze gdy Izajasz układał to sobie w myślach, Achaz objął ramieniem Eliakima i kazał mu wystąpić z szeregu, szepcząc mu jednocześnie coś do ucha. Pod chłopcem ugięły się kolana. Dwóch łysych kapłanów złapało go za ramiona, a dwóch kolejnych za nogi, unosząc go w powietrze. Chłopiec szarpał się. Kopał. Krzyczał.
Sprawiedliwy bunt przerwał obchody. Tłum ucichł. Pozostali chłopcy ścisnęli się wokół Izajasza – oprócz jednego. Ezechiasz podbiegł do ojca.
– Stójcie! − Krzyknął, uderzając króla w plecy.
Achaz odwrócił się z błyskiem w oku i przycisnął ramiona chłopca do swojego boku. Izajasz oswobodził się spomiędzy uczniów i próbował dotrzeć do Ezechiasza. Powstrzymał go dowódca i dwóch żołnierzy. Chłopcy próbowali uciec z podestu. Zostali jednak otoczeni przez strażników.
– Módl się do Molocha! – Krzyknął król, jakby wcale niezniechęcony bezruchem tłumu. Potem uklęknął obok Ezechiasza i zaczął coś szeptać. Izajasz w panice wytężał słuch. Bezskutecznie. „Jahwe, zrób coś”.
Achaz, patrząc surowo na syna, popchnął go w stronę chłopców.
– Ustawić ich z powrotem w szereg!
Gdy żołnierze wykonywali polecenie, w tłumie dało się słyszeć szmer.
– Rozwiążcie go – rozkazał król, wskazując na Eliakima. Izajasz odetchnął z ulgą. A więc Ezechiasz przekonał abbę, żeby zrezygnował z ofiary z ludzi? Może złożył w siódmej przegródce jeszcze jeden kawałek zwierzęcia? Ocenił wzrokiem uczniów. Wymieniali porozumiewawcze spojrzenia, podnosili brwi, uśmiechali się. Jak cała Juda zrozumieli, że słowo Ezechiasza uratowało jego przyjaciela Eliakima.
Achaz powiedział coś po cichu do kapłanów, którzy stanęli za siedmioma najstarszymi uczniami. Zaczęli cicho nucić, gardłowym tonem. Muzykanci podjęli żałobną, powolną, hipnotyczną nutę, sprawiając, że odgłosy przybrały na intensywności. Bębny biły głośno i jednostajnie.
– Moloch, potężny wojownik, przemówił dziś przez to dziecko, by uchronić Judę od popełnienia poważnego błędu – oświadczył król, przekrzykując rosnący tumult. – Błagamy cię, wielki wojowniku wśród bogów, byś wrócił nam tych, których wzięto jako brańców i złączył nas z największą potęgą na ziemi!
Skończywszy, opuścił ręce, dając sygnał kapłanom.
Dwaj łysi poganie błyskawicznie obwiązali liną ramiona królewicza Bokru. Dwaj inni złapali go za nogi, unosząc w powietrze. Wszyscy czterej zanieśli go do lśniącego ołtarza i podnieśli go na rozpalone, brązowe ramiona.
Bębny biły jak szalone, ale krzyku królewicza nic nie było w stanie zagłuszyć. Ani stłumić odoru palonego ciała. Mattaniasz schował twarz w talii Eliakima. Ezechiasz stał w milczeniu, z otwartymi ustami. Izajasz potrząsnął chłopcem. Żadnej reakcji. Drugi syn króla patrzył niewidzącym wzrokiem w dal. Kończyny miał sztywne. Jedyną oznaką życia był strumień łez.
Bębny wciąż biły, ale wraz ze śmiercią Bokru prysł radosny nastrój. Król przesunął wzrokiem po cichym już tłumie.
– Skoro ja, wasz król i suweren, potomek wiecznego królewskiego rodu Dawidowego dobrowolnie oddałem pierworodnego Molochowi, czy ktokolwiek z was jest w stanie wzbraniać się przed oddaniem swojego syna?
Przez tłum, niczym morskie fale, zaczęły przepływać gorączkowe pomruki, ale Achaz podniósł głos, by przekrzyczeć poddanych.
– Podczas każdego kolejnego święta nowiu będziemy ofiarować Molochowi pierworodnego do czasu, aż odzyskamy miasta, które straciliśmy na rzecz Izraela, Aramu, Edomu i Filistei. Jeśli oddamy Molochowi to, co mamy najlepsze, wysłucha nas. Musimy mu oddać pierworodnych!
Otarł twarz. „Z potu czy z łez?”. Wskazując namioty, podniósł głos jeszcze bardziej.
– Raduj się, Jerozolimo! Moloch wejrzał na naszą ofiarę! Czeka na was w tych namiotach, by dać wam przyjemność, mądrość i zwycięstwo! Weź swój dział, Judo! Weź swój dział!
Wziąwszy Ezechiasza na ręce, Izajasz podszedł do oddalonego o trzy kroki dowódcy. Oficer był wyraźnie wstrząśnięty.
– Poprowadziłeś te dzieci do Szeolu. Teraz odprowadź je do domu.
Ogień Molocha spalił chełpliwość żołnierza na popiół. Teraz był on w stanie tylko skinąć głową. Izajasz patrzył w niewidzące oczy Ezechiasza i przytulił go mocno do serca. „Jahwe, zdejmij proszę, grzechy abby z jego synów. Chroń tego chłopca i przywróć go Abijji”.
Jak kogo pociesza własna matka,
tak Ja was pocieszać będę;
wJerozolimie doznacie pociechy
Iz 66,13
Zamykały mi się oczy, więc położyłam policzek na czubku głowy Micheasza. Obudziłam się, gdy nieomal nie spadłam do tyłu. Zdjął mnie z ramion, mówiąc, że się zdrzemnęłam. Przytulił mocno ramionami, a ja złapałam się go rękami za szyję i nogami za talię. Tak lepiej. Położyłam głowę na jego torsie. Poczułam się bezpiecznie.
Gdy się zatrzymał, otworzyłam oczy. Było ciemno. Obróciłam się w ramionach Micheasza i zobaczyłam, że stoimy na szczycie niewielkiego wzgórza. Jaira pochyliła się, oparłszy dłonie na kolanach i ciężko dyszała.
Klepnęłam delikatnie policzek Micheasza. Może powinien pozwolić mi iść, a ponieść ją?
– Wiem, maleńka, że ona też jest zmęczona. Ale zobacz, jesteśmy już prawie w Jerozolimie – powiedział, kiwnąwszy głową w stronę łuny wzbijającej się ponad wzgórzami, które były przed nami.
– Nic mi nie jest – oświadczyła Jaira, ruszając w drogę. − Chodźmy.
Na szczycie kolejnego wzgórza znów musiała odpocząć.
– Co tak świeci w tej Jerozolimie? − zapytała.
Znów się odwróciłam. Jedna strona miasta była jasna jak słońce, druga tylko tak jak świeca. Micheasz zmarszczył brwi, zastanawiając się intensywnie.
– Pewnie palą w Gehennie śmieci po oblężeniu. Gdy wychodziłem, sprzątali uszkodzone budynki w Dolnym Mieście.
Wtuliłam głowę w tors Micheasza. Tu też trupy będą patrzyły niewidzącymi oczami jak ima i abba? Gdy zamknęłam oczy, wciąż widziałam ich twarze.
– Ze względu na Iszmę powinniśmy, na ile się da, unikać widoku zniszczenia – powiedziała cicho Jaira, głaszcząc mnie po plecach. Myślała, że skoro straciłam mowę, to także i słuch?
– Nie powinniśmy odchodzić od karawany, póki nie wejdziemy do miasta. Za duże zagrożenie ze strony bandytów i szakali – odparł Micheasz, po czym pocałował mnie w czubek głowy. − Iszmo, oprzyj o mnie twarz i nie odwracaj się, póki nie dotrzemy do domu Mistrza Izajasza.
Chętnie wykonałam polecenie. Wtuliłam się w łuk jego szyi i zamknęłam oczy.
Obudził mnie jego stłumiony okrzyk. Ile przeszliśmy? Wyciągając szyję, obróciłam się, żeby zobaczyć. Staliśmy na kolejnym wzgórzu − tym, które od Jerozolimy dzieliła już tylko wąska dolina. Nocne niebo rozświetlał wielki, błyszczący posąg. Smród palonych śmieci skręcał mi żołądek. Na zboczu wzgórza rozstawiono namioty, obok których leżeli ludzie. Niektórzy mieli na sobie tylko tuniki.
– Jahwe, przebacz Judzie, Twojemu ludowi – szepnął Micheasz, wchodząc za karawaną do doliny.
Szliśmy między składowiskiem śmieci, aż ktoś krzyknął:
– Moloch uratował brańców! − Jacyś ludzie rozpalili pochodnie i zaczęli biec w naszą stronę. Złapałam mocniej Micheasza rękami i nogami. Cała się trzęsłam. „Żeby mnie tylko nie zabrali”.
– Schowaj buzię, Iszmo! Zamknij oczka! − polecił Micheasz. Po kilku krokach złapał Jairę za rękę. − Nie możemy wejść w ten tłum. Iszma się boi. Skręcamy na północ, Doliną Cedronu przejdziemy do Bramy Końskiej. Od niej jest bliżej do domu Izajasza; ominiemy też Dolne Miasto.
Choć wcisnęłam głowę w jego bark, to i tak czułam okropny smród. Micheasz z Jairą ruszyli biegiem. Z góry i pod górę. Nie otwierałam oczu. Zwolnili, sandały zaklekotały na drewnianej powierzchni. Zatrzymaliśmy się.
– Jestem Micheasz. Prorok królewski. Idę do Mistrza Izajasza.
Zajrzawszy pod ramieniem, zobaczyłam, jak zrzędliwy, stary strażnik uchyla nam ciężką bramę. Wśliznęliśmy się w szparę − szerokości kosza na ziarno, który miała ima – do innego świata. Kompletny spokój. Nikogo na ulicy, żadnej świecy w oknie. Wokół nas duże, kamienne domy. Przed nami majaczył wielki pałac. Micheasz odetchnął z ulgą.
– Nareszcie bezpieczni. Przy końcu ulicy stoi dom Mistrza.
Oparłam podbródek o jego bark tak, by widzieć, skąd przyszliśmy, a nie dokąd idziemy. Bardziej się bałam przyszłości. Lśniący bruk wyglądał jak polerowane, brązowe zwierciadło imy w blasku księżyca. Każdy dom miał ogród i bramę. Gdybym nie wiedziała, że Jerozolima przeżyła atak, myślałabym, że ludzie mieszkający w tych domach wiedli spokojne życie.
Micheasz niósł mnie przez szeroką ulicę. Z jednej jej strony stał wielki pałac, z drugiej − piękne domy. Wreszcie dotarliśmy do domu stojącego w znacznej odległości od pozostałych, na rogu, gdzie stykały się dwa mury. Za jednym stał pałac, a za drugim pięknie zdobiony budynek. Pokazałam na niego palcem.
– To Świątynia Jahwe – szepnął Micheasz, popychając furtkę prowadzącą do narożnego domu. Zaskrzypiała. Jaira zamknęła ją za nami, a Micheasz podszedł do drzwi. Zanim zdążył zapukać, otworzyła je piękna pani.
– Jahwe, ratuj! − Szepnęła i szybko zagoniła nas do środka. − Leo, wstaw rosół. Dino, przynieś wodę i bandaże, żeby opatrzyć dziewczynki. Izajaszu, Micheasz przyszedł!
Mężczyzna o surowym obliczu, który ukazał się naszym oczom, podał dłoń Jairze.
– Witamy w domu. Przepraszam, że przybyliście do naszego pięknego miasta w tak szpetny czas – powiedział, patrząc na Micheasza. − W dniu, gdy wyszedłeś do Jerycha, Achaz złożył w ofierze następcę tronu. Od tego czasu wciąż świętują w dolinie.
– Jak mógł...? − zapytał Micheasza, ściskając mnie mocniej.
– Porozmawiamy, jak ulokujemy dziewczynki – odpowiedział gospodarz, patrząc na mnie. Przestał marszczyć brwi, uśmiechnął się - nieszczerze. Schowałam buzię za Micheaszem.
– Dziękujemy Mistrzu, że przyjmujesz nas na służbę – powiedziała Jaira. − Będziemy ciężko pracowały. I nie sprawimy kłopotu.
– Nic takiego – odpowiedziała piękna pani. – Nie mamy tu żadnej służby. Wszyscy pracują, wszyscy jedzą i wszyscy służą Jahwe. Jesteśmy rodziną, kochanie.
Na dźwięk słowa „rodzina” odwróciłam się do tej pani. A ona podeszła do Micheasza i dotknęła dłonią mojego policzka.
– Jak ci na imię, malutka?
Odsunęłam się.
– O, jesteśmy nieśmiałe.
– Nie odezwała się ani słowem, odkąd ją zabrali z Betlejem. Może wy z Diną i Leą przekonacie ją, żeby znowu zaczęła mówić?
Do dużego pokoju weszli dwaj starsi chłopcy. Jeden czytał zwój, drugi przyniósł drewno do gotowania. Szyja i policzki Jairy zrobiły się jasnoczerwone. Przesunęła się za Micheasza.
– To moi synowie, Jaszub i Kadmiel – oświadczył Izajasz, wprost promieniejąc z dumy. Micheasz poczochrał starszemu włosy. Obaj przez chwilę przepychali się dla żartu. Złapałam szyję Micheasza jeszcze mocniej.
Posadził mnie na miękkiej poduszce. Jaira usiadła obok mnie i przytuliła, a gospodynie krzątały się wokół ognia.
Mistrz Izajasz z synami i Micheaszem odeszli w kąt pokoju, pochylili się i coś szeptali. Usłyszałam, jak Mistrz mówił o jakimś chłopcu, który zmarł w płomieniach i o drugim, którego ciało żyło, chociaż jego duch umarł. Micheasz zmarszczył czoło. Był zaniepokojony słowami Izajasza. A może zmieszany jak ja?
Ładna pani przyniosła nam dwie miski rosołu. Dla mnie i dla Jairy.
– Mam na imię Aja – oznajmiła. − A wy?
– Ja jestem Jaira, siostra Micheasza, a to Iszma.
- Iszma? Dlaczego rodzice nazwali cię „Spustoszenie” – zmarszczyła brwi. Odepchnęłam rosół i odwróciłam się do Jairy, żeby nie patrzeć na złą panią. Jaira, głaszcząc mnie po głowie, odpowiedziała za mnie.
– Iszma otrzymała imię na pamiątkę błogosławieństwa, proszę pani. Gdy rodzice zginęli za filistyńskiego najazdu, Micheasz znalazł w Betlejem małżeństwo, które się mną zaopiekowało. Byłam przygnębiona, ale kilka dni po moim przybyciu ta pani urodziła wspaniałą dziewczynkę i nazwała ją Iszmą, „Spustoszeniem”, by pokazać mi, że i z rozpaczy może wytrysnąć nowe życie – popchnęła mnie tak, żebym usiadła i spojrzała w twarz pani Ai. – To piękne imię dla pięknej dziewczynki. Mówiłam Iszmie, że Jahwe również obecne spustoszenie może wykorzystać na swoją chwałę.
– Przepraszam, Iszmo – powiedziała pani Aja ze łzami w oczach. − Bardzo nieładnie z mojej strony, że skrytykowałam twoje śliczne imię. Przebacz mi.
Przytuliłam się mocno do Jairy i pokiwałam głową. Może i ta pani Aja nie jest taka zła.
Młodsze kobiety, Dina i Lea, przyniosły ciepłe, wilgotne sukna, zwinięte bandaże i kosz z małymi garnczkami i dzbanuszkami.
– Mogę ci obmyć plamy po łezkach, Iszmo? − spytała pani Aja, biorąc do ręki ciepłe sukno.
Nie wiedziałam, że łzy plamią. Ima się gniewała, gdy poplamiłam ubranko jedzeniem albo błotem, ale pani Aja chyba się nie gniewała o łzy.
Skinęłam głową na znak zgody. Ciepła tkanina była miła w dotyku. Jeszcze milsze było to, że pani Aja obmywała mi buzię tak delikatnie. Nawet delikatniej niż ima, gdy obmywała mi otarte kolana. Ima... Popłynęły następne łzy. Odwróciłam się z powrotem do Jairy i przytuliłam mocno. Jaki dobry cel mógł mieć Jahwe w tym, że zabrał mi delikatny dotyk mojej imy?
Pani Aja przepłukała ściereczki w misce parującej wody i podała jedną z nich Jairze.
– Przygotowałam wam pokój – powiedziała, rozwijając bandaż. Nasmarowała bandaż miodem i sięgnęła po moje ramię. Cofnęłam je, kręcąc gwałtownie głową. Jaira odłożyła swoją ściereczkę i podała pani swoje ramię.
– Zobacz, Iszmo. Miód nie boli.
Widok na wpół zagojonego oparzenia Jairy sprawił, że służące aż jęknęły. Schowałam ramię za plecy. Ale Jaira z uśmiechem wyciągnęła do mnie rękę.
– Miód pomaga w szybszym gojeniu. Daj, porównajmy nasze znamiona. Zobaczymy, czy masz takie samo, jak ja.
Dina i Lea otarły łzy i zmusiły się do udawanych uśmiechów. Ale niepotrzebne były mi ich uśmiechy. Tylko Jaira.
– Spójrz na mnie, Iszmo – nakazała surowo. Może się pogniewała? Ale gdy na nią spojrzałam, uśmiechnęła się. − Pokaż mi swoje znamię, kochanie.
Nie chciałam, ale przecież obiecałam sobie, że będę robić, co mi każe. Pokazałam zatem to znamię.
Ona miała takie samo - byka z błyskawicami na rogach.
Pani skinęła na młodsze kobiety, które zaczęły nasączać bandaż miodem. Jedna z nich wzięła mnie za rękę i zaczęła owijać bandażem moje ramię.
– Jestem Dina, a to moja siostra Lea. Dina i Lea wyglądały tak samo, zupełnie jak bliźniaczki. – Przyszłyśmy do pracy u pani Ai, jak byłyśmy w twoim wieku.
Miód koił ból i moje wargi ułożyły się w uśmiech. Wszyscy klasnęli, jakbym co najmniej sama przyniosła pierwociny żniwa. Tymczasem pani Aja zajęła się Jairą.
– Masz rany pod szatą, kochanie?
– Tak, proszę pani – odpowiedziała, pąsowiejąc na policzkach.
– Opatrzymy je w twoim pokoju. Dina i Lea śpią w sąsiedniej izbie.
Jaira spojrzała przez ramię, a jej policzki z czerwonych stały się szare.
– Niech mi pani wybaczy śmiałość, ale – przełknęła głośno ślinę – chyba zajęłyśmy pokój pani synów; przecież możemy przespać się nawet w kącie ogrodu albo w stajni.
Nigdy nie spałam w ogrodzie ani stajni, ale od prawie dwóch tygodni sypiałyśmy na pustyni. Nie sądziłam, że w ogrodzie albo stajni byłoby całkiem inaczej, ale na pewno nie tak wygodnie, jak w izbie, którą przygotowała pani. Musiała pomyśleć to samo. Wyciągnęła rękę do Jairy.
– Moi synowie śpią w innej izbie, w przeciwległym końcu domu – rzekła, ściszając głos.
Jaira uspokoiła się. Zaczęły rozmawiać. Rozmawiały i rozmawiały, a ja zerkałam na mężczyzn.
Wyglądali na smutnych i złych. Miałam tylko nadzieję, że nie będą na siebie krzyczeć jak abba i Micheasz. Gdy pochylili głowy i zaczęli szeptać, zastanawiałam się, czy prorocy właśnie tak rozmawiają z Jahwe. Spojrzałam na sufit, oczekując odpowiedzi ze strony Boga, ale jedynym dźwiękiem była rozmowa kobiet. Czy On w ogóle jest prawdziwy? I czy słyszy nasze modlitwy?
– Iszmo!... Iszmo! − Miłe oczy pani Ai czekały, aż zareaguję. − Sądzę, że obu wam dobrze zrobi porządny sen.
Sposób, w jaki wstała z poduszki, przypomniał mi kołyszące się na wietrze drzewo oliwne, miłe i kojące. Nie mogłam odwrócić wzroku. A ona zatrzymała się i podała mi rękę.
– Idź z panią – szepnęła Jaira, całując mnie w głowę. − Ja pójdę za tobą.
Puszczając jej rękę, by podać ją pani Ai, czułam w uszach uderzenia serca. Może ten dom stanie się spokojnym gniazdkiem dla samotnego ptaszka?
Matce Ezechiasza było na imię Abijja – córka Zachariasza
2 Krl 18,2
Aauu! − krzyknął Izajasz, gdy zamykając ciężkie, dębowe drzwi winnej piwniczki, przyciął sobie kciuk. Żonglując dwoma bukłakami egipskiego wina, włożył pulsujący bólem palec do ust. To już kolejny wypadek od czasu, gdy Iszma i Ezechiasz stali się przedmiotem jego ciągłej troski. Dlaczego dzieci muszą płacić za katastrofalne w skutkach decyzje dorosłych?
– Może je wezmę, zanim zatniesz się w stopę albo zderzysz ze ścianą? − zapytała Aja, pojawiając się nagle tuż obok. Kiedyś nie była taka zadziorna. Może to jej sposób na przetrwanie u boku swego męża - proroka Jahwe. I bycie przyjaciółką królowej.
– Trzeba było wziąć Iszmę do Ezechiasza do pałacu. Po co zapraszać tu Abijję? Co będzie, jak zechce zwiedzić nasz dom?
Żona proroka podała bukłaki kobietom i dalej przygotowywała tacę z owocami.
– Odkąd wprowadziliśmy się do twojego domu, była tu już dziesiątki razy i nigdy nie chciała zwiedzać.
Izajasz oparł się o drzwi chroniące ich długo skrywaną tajemnicę. Tajemnicę, którą nawet domownikom ujawniono dopiero podczas ostatniego ataku izraelskiego.
– Pytała cię o to, jak nam się udało zejść do podziemi wcześniej niż reszta doradców?
– Nie – odpowiedziała Aja, układając z oliwek idealny łuk wokół suszonych fig.
– Nie mówiła, że Achaz coś podejrzewa.
Żona spojrzała na niego, wzdychając z niecierpliwością.
– Nie. I zobacz, jak Iszma daje sobie radę. Miała rozłożyć na stole talerze i puchary.
Aja postanowiła w ten piękny, wiosenny poranek przyjąć gości na dworze. Izajasz nie był pewien, czy powinien odchodzić od drzwi piwniczki. Może zostanie tutaj w czasie, gdy królowa będzie z królewiczem pod eskortą straży? W najgorszym koszmarze wyobrażał sobie, jak królowa przeprasza zgromadzonych przy stole, wkrada się do piwniczki, odsuwa poluzowany kamień i odkrywa system tajnych przejść.
Ponad dwieście lat temu, gdy król Salomon budował Świątynię Jahwe i swój pałac, większość wapienia wydobywał ze skalnego podłoża góry Syjon. Kamieniarze wykuli sieć tuneli umożliwiających bezpieczne przemieszczanie się między pałacem a Świątynią i na zewnątrz miasta, w celu zapewnienia ewentualnego ratunku Arce Bożej Obecności. Informację o tajemnym przejściu przekazywano z pokolenia na pokolenie panującemu królowi i arcykapłanowi. Ale podczas ostatniego izraelskiego najazdu Achaz zdecydował o ujawnieniu tajemnicy podziemi. Ukrył się w nich wraz ze swoją rodziną, doradcami i rodzinami doradców. Skrył się tam również Izajasz ze swoimi domownikami, wchodząc do jednego z przejść, które sięgało jego domu, znajdującego się w narożniku murów chroniących pałac i Świątynię. Jahwe sprawił, że ich prywatne wejście pozostało tajemnicą, zaś Izajasz nie chciał dopuścić, aby ktokolwiek ją odkrył.
Do kuchni weszła mała Iszma, wyrywając go z tych rozmyślań. Od razu skierowała się ku najniższej półce. Ułożyła sobie cztery miski w stosik sięgający jej podbródka i odwróciła się w stronę wyjścia na dwór. Izajasz westchnął i podszedłszy do żony, ucałował ją, po czym wyszedł za uroczą, brunatnooką dziewczynką.
Nakrywała do stołu razem z Jairą. Obie w ciągu tygodnia zupełnie wydobrzały – na ciele i duszy. Choć Iszma dalej nie chciała mówić ani oddalać się od Jairy, to wczoraj udało się Izajaszowi skłonić ją do uśmiechu w zamian za kandyzowaną figę. Aja była pewna, że wizyta Abijji z Ezechiaszem poprawi stan znękanych dusz dzieci.
Izajasz miał wątpliwości. Prawie cały ranek spędził w gabinecie, bezowocnie czekając na jakąkolwiek wskazówkę od Jahwe. W takich sytuacjach słuchał żony. Ona też nieraz otrzymywała słowo od Jahwe. Miała też pewną zdolność, której on sam nie posiadał – kobiecą intuicję.
Iszma poszła do domu i po chwili wróciła z naręczem srebrnych pucharów. Zmarszczyła brwi. Jak tu rozstawić je wszystkie na tym długim, prostokątnym stole?
– Pozwoli pani, księżniczko – Izajasz skłonił się nisko. Iszma, z szeroko otwartymi oczyma i z policzkami w kolorze róży przytaknęła głową. Serce proroka aż podskoczyło. Wyciągnął ręce po puchary i w tym właśnie momencie usłyszał charakterystyczne skrzypienie furtki. Przybyła eskorta królowej.
Nie zdołał nawet wykonać kroku, gdy Iszma zaczęła przeraźliwie krzyczeć, rozrzucając puchary. Z kuchni natychmiast wybiegła Aja z Diną i Leą, sprawdzić, co się dzieje. Iszma rzuciła się w ramiona Jairy, wspięła się na nią i wczepiła w takiej panice, jakiej Izajasz jeszcze nie widział.
Jaira cofała się przed zbliżającymi się strażnikami, zatrzymując się dopiero, gdy plecami oparła się o mur okalający ogród.
– Przepraszam, to widok żołnierzy – usprawiedliwiła Iszmę, przekrzykując jej nieutulony płacz. – Strażnicy królowej wyglądają tak samo jak ci, którzy nas bili.
Zanim Izajasz zdążył zareagować, odezwała się królowa.
– Aju, czemu zapraszasz mnie, bym odwiedzała znerwicowane dziecko, którego wrzaski mogą jedynie pogłębić traumę mojego syna? − zapytała, pochylając się nad królewiczem, który spokojnie i cicho leżał w lektyce niesionej przez czterech strażników.
Izajasz wziął Jairę z Iszmą i śpiesznie zaprowadził je do domu. Aja zaczęła ściszonym tonem rozmawiać z przyjaciółką.
– Abijju, posłuchaj... − Resztę wypowiedzi żony zagłuszyło Izajaszowi łkanie Iszmy. Zaprowadził dziewczynki do swojego gabinetu, wyjął dwie pluszowe poduszki i kazał Jairze usiąść.
Postawiła trzęsącą się Iszmę na podłodze, ale dziewczynka nie chciała puścić jej ręki. Jaira zgięła nogi i pochyliła się delikatnie, wciąż starając się uspokoić młodszą dziewczynkę i namówić ją, żeby usiadła na poduszce.
– Ćśś, malutka. To dobrzy żołnierze. Bronią królowej i jej syna. Nas też obronią.
Dłonie trzęsły się jej tak samo, jak Iszmie. Czy to empatia wobec podopiecznej, czy też obecność straży tak wpłynęła bezpośrednio na nią?
Gdy Izajasz zastanawiał się, co powiedzieć, w drzwiach pojawiła się Aja.
- Zgodziła się zostać. Samuel z całą strażą poczeka na ulicy, nie będzie ich widać.,,
Samuel służył w straży już od kilkunastu lat; był kompetentny, uprzejmy – jako jeden z najlepszych żołnierzy króla. Był on też ulubionym strażnikiem królowej. Jego wierność i oddanie stanowiły jedyną pociechę, na jaką mogła liczyć w tym trudnym czasie. Królowa uwielbiała syna, ale nie była w stanie nic zrobić, aby przywrócić go do normalnego życia. Ciągłe milczenie Ezechiasza nie dawało wielkich nadziei na to, że królewicz kiedykolwiek wydobrzeje. Aja musiała przyjąć do wiadomości to, jaka przyszłość nieuchronnie czeka oboje dzieci.
– Wspierałyście się od dziecka, w wielu trudnościach – oświadczył Izajasz tak łagodnie, jak tylko umiał. − Ale waszej głębokiej przyjaźni nie da się wpoić w dzieci, które nigdy w życiu się nie widziały.
– To nie nasza przyjaźń je uzdrowi, Izajaszu ben Amozie – odpowiedziała jego żona. – Lecz ich niewinność.
Weszła do środka i uklękła obok dziewczynek.
– Królewicz przeżył coś strasznego, tak jak ty. Odebrało mu to nie tylko głos. Nie umie już chodzić, bawić się ani uśmiechać. Tak jakby jego ciało żyło, ale on się w nim zamknął.
Iszma nie trzęsła się już tak bardzo, ale wciąż chowała twarz w ramię Jairy.
– Co się stało królewiczowi, że przestał mówić? − zapytała Jaira, kołysząc Iszmę.
Aja spojrzała znacząco na Izajasza. Zmarszczył brwi. Guwernerem był od niespełna dwóch miesięcy. Czy ona uważa go za specjalistę od dzieci? Jak komuś tak młodemu opowiedzieć okropność, której świadkiem był Ezechiasz?
– Abba Ezechiasza - król Achaz, nie czci Jahwe – zaczął. − W noc przed waszym przybyciem oddał cześć posągowi z metalu. Jednego z przyjaciół Ezechiasza wybrał, żeby złożyć go w ofierze posągowi. Królewicz ofiarował sam siebie za przyjaciela. Ale król postanowił zamiast tego oddać posągowi jego starszego brata - Bokru. Tamtej nocy królewicz Bokru zmarł.
Aja otarła łzy, zmagając się z emocjami, których nie mogła opanować.
– Widok tak strasznej śmierci brata sprawił, że królewicz sam stał się jakby martwy. Chyba obwinia siebie i dorosłych za to, co się stało z bratem i potrzebuje, żeby jakieś dziecko, takie, które rozumie jego ból, wzięło go za rękę, usiadło z nim i spróbowało porozmawiać. Mogłabyś? − Aja poklepała Iszmę po kolanie.
Dziewczynka skinęła głową, nie podnosząc jej, po czym – ku zaskoczeniu wszystkich – wdrapała się na kolana Ai. Na twarzy Jairy zajaśniał uśmiech. Pierwszy raz Iszma odstąpiła od jej boku. Aja przytuliła dziewczynkę, wzięła na ręce i wstała, po czym zaniosła do ogrodu. Izajasz z Jairą poszli za nią.
Gdy wyszli na zewnątrz, Abijia siedziała przy lektyce syna i dopijała wino. Dina zaraz uzupełniła jej puchar. Przy stole była też Lea, z kolejną amforą wina z korzeniami. Na widok reszty towarzystwa obie zareagowały widoczną ulgą.
– Ta dziewczynka nie umie chodzić? Trzeba ją wszędzie nosić? − spytała królowa, przewracając niecierpliwie oczami.
Izajasz ugryzł się w język, by nie rzucić gniewnej uwagi. Niech Aja zajmie się swoją niemiłą przyjaciółką.
– Abbi, a twój syn umiał chodzić, zanim zraniono jego serce i umysł?
Tylko Aja używała w stosunku do królowej zdrobniałego imienia, a i to nie w obecności straży. Kobiety przeżyły wspólnie więcej lat i zmartwień niż większość małżeństw. Abijja w geście kapitulacji podniosła kielich. Bitwa na słowa została wygrana.
Małżonka Izajasza usiadła z Iszmą po przeciwnej stronie lektyki, w cieniu trzech palm.
– Niech się poznają.
Izajasz usiadł przy stole o niespełna dwie długości wielbłąda i dotykając poduszki, zaprosił Jairę do zajęcia drugiego pod względem znamienitości miejsca. Miejsce po jego prawicy musiało bowiem oczywiście pozostać zastrzeżone dla królowej.
Gdy Aja rozmawiała z chłopcem leżącym na lektyce, Iszma nadal wtulała twarz w jej szyję.
– Wasza królewska mość pozwoli, że przedstawię mu Iszmę. Straciła głos, gdy spalono jej dom w Betlejem i zamordowano rodziców. Powiedziałam jej, co się stało z bratem waszej miłości i że to nie wasza wina.
– Aju, przestań! − przerwała królowa. Miała łzy w oczach. − Nie trzeba mu przypominać...
– Powiedziałaś mu, dlaczego Achaz wybrał twojego pierworodnego w miejsce Eliakima? − zapytała gospodyni, podnosząc podbródek.
– Nie – przyznała królowa, głaszcząc syna po brwi. − Nigdy więcej nie rozmawialiśmy o tamtej nocy.
– On potrzebuje prawdy – wtrącił Izajasz, nie mogac dłużej wytrzymać w milczeniu. − Nie widziałaś jego twarzy. On uważa, że to jego wina.
Abijja oparła głowę o ramię syna i zaczęła płakać. Aja uznała to za przyzwolenie do kontynuowania rozmowy.
– Królewicz był bardzo dzielny – oznajmiła Iszmie.
Dziewczynka, marszcząc brwi tak, że ułożyły się w literę V, podniosła głowę. Wyśliznąwszy się z objęć Jairy, stanęła przy lektyce jak żołnierz. Wszyscy czekali, aż go dotknie lub się odezwie, ale nie wykonała żadnego kolejnego ruchu.
– Dlaczego ona nic nie robi?!
Złość królowej nie miała żadnego wpływu na zachowanie Iszmy. Wpatrywała się w Ezechiasza, jakby zapomniała o świecie wokół nich.
Izajasz klasnął, aż wszyscy - z wyjątkiem dzieci - drgnęli.
– To może coś zjedzmy – oświadczył, wstając od stołu i zmierzając w stronę lektyki. Kobiety mego domu ciężko się napracowały, by przygotować przepyszny posiłek.
Nie śmiał wspomnieć, że zużyły ostatnią porcję miesięcznej racji mięsa. Po dymisji z funkcji doradcy, zarobki Izajasza spadły. Jednak mięsa mieliby aż nadto, gdyby nie to, że przez dwa tygodnie, które minęły od oblężenia - karmili większość mieszkańców Dolnego Miasta. Przyczyniali się tym samym do dzieła odbudowy.
Aja jako pierwsza wstała od lektyki. Izajasz podał rękę królowej w nadziei, że zostawi dzieci same. Modląc się przy tym, by intuicja Ai się sprawdziła, a także aby Iszma mogła zrobić to, co mogłoby pomóc królewiczowi.