60,00 zł
"Ozeasz. Miłość w pękniętym naczyniu". Powieść biblijna z serii "Skarby Jego miłości".
Pan rzekł do Ozeasza: Idź, weź sobie za żonę nierządnicę i miej z nią dzieci z nierządu, gdyż kraj przez nierząd stale odwraca się od Pana.
Ozeasz otrzymał od Boga trudne zadanie - ma poślubić prostytutkę, aby pokazać ludziom naturę i głębię. Jego miłości do Izraela...
Ozeasz przyjmuje misję, lecz wkrótce odkrywa, że kobieta, którą Bóg przeznaczył mu na zonę, jest Gomer - jego przyjaciółka z dzieciństwa. Zhańbiona i ciężko doświadczona przez życie, nie chce zaufać Ozeaszowi ani jego Bogu, ale poślubienie przyjaciela staje się dla niej jedyną drogą ucieczki.
Gomer jak zawsze, wybiera ścieżkę przetrwania ale też ... zdrady.
Dzięki połączeniu wiedzy historycznej i mistrzowskiego pióra, Mesu Andrews ożywia jedną z najbardziej fascynujących biblijnych historii o miłości i przetrwaniu w obliczu całkowitej zdrady.
MESU ANDREWS Zdobywczyni nagód Christy, ECPA.
Inne tytuły serii "Królowie i Prorocy":
- "Dziedzictwo Izajasza"
- "Córka Izajasza"
- "Ogień i lwy"
Seria "Skarby Nilu":
- "Miriam"
- "Córka Faraona"
Seria "Skarby Jego miłości"
"Hiob. Miłość pośród popiołu"
"Ozeasz, Miłość w peknietym naczyniu"
"Salomon, Święta pieśń miłości"
"W cieniu Jezebel"
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 546
Co przychodzi Ci na myśl, gdy słyszysz o historii Ozeasza i Gomer? Potęga miłości* Francis Rivers, prawda? Czytałam ją co najmniej cztery razy. To jedna z moich ulubionych książek, a Francine Rivers bez wątpienia jest moją ukochaną pisarką. Dlaczego więc odważyłam się stworzyć książkę, którą można porównać z takim klasykiem? Bo „Ozeasz” to biblijna historia, a „Potęga miłości” to biblijna historia opowiedziana jako romans na prerii. Nie da się ich ze sobą zestawić, tak jak trudno byłoby porównać jabłko i pomarańczę – choć są owocami; jednak o zupełnie różnych, jakkolwiek pysznych smakach. Mam nadzieję, że czytelnicy docenią każdą z tych książek.
Wciągająca fikcja musi być wiarygodna, ale powiedzmy sobie szczerze – trudno opowiedzieć ciekawie o prawym i pobożnym mężczyźnie, którzy żeni się z nierządnicą, kocha ją i wielokrotnie jej przebacza. Gdy zagłębiasz się w opowieść o Ozeaszu i Gomer, pamiętaj, że według Biblii Ozeasz istotnie poślubił nierządnicę o imieniu Gomer, a jego miłość była odzwierciedleniem desperackiej miłości Boga do Izraela. Ta historia niekoniecznie wydarzyła się dokładnie tak, jak ją opisałam, ale naprawdę miała miejsce. Stanowiła tajemnicę Chrystusowej łaski i miłości przed wcieleniem naszego Zbawiciela.
Jeśli mowa o fikcji – nie ma żadnych historycznych danych, które łączyłyby ze sobą proroków Jonasza, Amosa i Ozeasza. Amos był jednakże zbieraczem fig z Tekoi i jest możliwe, że Jonasz żył tam ciągle za czasów jego proroctwa i służby Ozeasza. Zdecydowałam się spleść ze sobą ich historie w obozie proroków – swojego rodzaju szkoły dla aspirujących posłańców Jahwe. Choć nie ma danych potwierdzających istnienie takiego obozu w Tekoi, to w Biblii można jednak znaleźć wzmianki o społeczności proroków, która powstała mniej więcej w tych samych czasach, co plemiona. Sziloch było takim miejscem spotkań pomiędzy prorokami i arką Boga. W 19. rozdziale 1. Księgi Samuela czytamy, że Szaweł wysłał ludzi do Najot, aby schwytali Dawida i zabrali go od proroków, a szósty rozdział 2. Księgi Królewskiej mówi o prorokach, którzy narzekają na zbyt ciasne siedziby mieszkalne.
Pismo opisuje także szczegóły trądu króla Ozjasza, ale nie podaje lokalizacji chaty, w której spędzał swoje dni, gdy Jotam rządził państwem z Izraela. Biblia nie potwierdza też dokładnego związku pomiędzy Ozjaszem a Izajaszem i Amozem. Pismo mówi nam, że Izajasz był synem Amoza (2 Kr 19, 20), a zgodnie z tradycją talmudzką (starożytnymi hebrajskimi tekstami) Amoz był wujem Ozjasza (Meg. 10b). Ta nieścisłość zawiera w sobie całe piękno i wyzwanie tworzenia biblijnej fikcji – łączenia prawd Pisma z historycznymi danymi.
Służba Ozeasza rozpoczęła się około 180 lat po śmierci króla Salomona. Syn Salomona, Roboam, rozzłościł plemiona północy wysokimi podatkami i ciężarem pracy, więc te zbuntowały się przeciw młodemu królowi. Królestwo Izraela podzieliło się na dwa narody. Izrael stanowił północny naród dziesięciu zbuntowanych plemion, podczas gdy plemię Judy utworzyło nowy naród ze stolicą w Jerozolimie i wsparciem plemienia Beniamina. Ludy kananejskie – rozproszone zarówno wśród Izraela, jak i Judy – nadal czciły pogańskich bogów, tworząc fałszywe paralele pomiędzy El, ojcem bogów, a Bogiem Hebrajczyków, Jahwe. Północny naród Izraela wzniósł złote bożki w Betel i Danie, zachęcając Izraelitów do bałwochwalstwa, czym ściągnęli na siebie gniew Jahwe. Zrobili jednak przy tym coś znacznie gorszego – złamali Boże serce. Wybrany lud Boga odrzucił Jego miłość. I tu właśnie rozpoczyna się historia Gomer i Ozeasza.
* Wszystkie powieści Francine Rivers są przetłumaczone na język polski. Można je nabyć w księgarni www.bogulandia.pl.
OZEASZA 1:2
Gdy rozpoczął Pan przemawiać przez Ozeasza, rzekł do niego: „Idź, weź sobie za żonę kobietę uprawiającą nierząd i bądź ojcem dzieci nierządu; kraj bowiem uprawiając nierząd – odwraca się od Pana”.
Pusty dom zatopił się w słodkiej ciszy. Chłonąc ją, Ozeasz zapragnął, by owa cisza stała się pokarmem dla jego duszy. Zaburczało mu w brzuchu. Spojrzał na świeży chleb zanurzony w gulaszu z soczewicy. Zdał sobie sprawę, że pora kolacji była już za nim.
Kamienny stół do pracy stał przy wejściu do głównego pokoju. Na ścianach wisiały kosze, w których skrywały się wczorajszy chleb i twardy ser. Ta skromna strawa miała mu wystarczyć do czasu, kiedy będzie mógł namoczyć soczewicę na jutrzejszy posiłek. Ozeasz zbliżył się do stołu i zauważył kurz tańczący w smudze złotego światła.
Kolejne spojrzenie na strużkę blasku sprawiło, że zanurzył się głębiej w rozmyślaniach. Widzę ten kurz tylko wtedy, gdy przez okno wdziera się jasność. Ozeasz machnął ręką na snop światła, poruszając drobinkami kurzu. Widoczny i prawdziwy, a jednak bezdźwięczny kurz był obecny, lecz niedający się zmierzyć. Usta Ozeasza wykrzywił lekki uśmiech. Poruszę ten temat na jutrzejszych lekcjach z prorokami. Jonaszowi spodoba się….
Nagle przez dom przemknął podmuch wiatru poruszając wiązkami wiszących ziół. Zaniepokojony odwrócił się w kierunku drzwi wejściowych. Czyżby wiatr je otworzył?
Drzwi były jednak zamknięte.
– Co to było? – wyszeptał sam do siebie.
W domu znów zawiało – tym razem pod wpływem wichru szata Ozeasza zatrzepotała, uderzając o jego nogi.
Wiatr przemówił: Poślub nierządnicę.
Ozeasz wciągnął powietrze. Jahwe?
Poślub nierządnicę i bądź ojcem dzieci nierządu.
Wiatr przybrał na sile, a Ozeasz zasłonił twarz i upadł na kolana, nasłuchując.
Ludzie Izraela uprawiają nierząd i zapomnieli o Jahwe.
Wiatr ustał. Zapadła cisza. Znów było spokojnie.
OZEASZA 1:1
Słowo Pańskie skierowane do Ozeasza, syna Beeriego, za dni królów judzkich: Ozjasza, Jotama, Achaza i Ezechiasza oraz króla izraelskiego Jeroboama, syna Joasza.
Gomer pognała przez swą prywatną komnatę i wiatę pomiędzy budynkami do kuchni przybytku nierządnic. Jara, jedna ze służących, chwyciła kilka suszonych fig i drżącą ręką podała je Gomer. Z wdzięcznością wzięła tylko dwie figi a pozostałe zacisnęła w dłoni dziewczyny.
– Zjedz je sama, Jaro. Nie pokazuj ich Tamir i nie dawaj nikomu innemu.
Wydostała się na opromieniony słońcem dziedziniec domu publicznego. Dostrzegła starą położną Merav doglądającą trojga brzdąców, bawiących się w piasku. Gomer rozejrzała się na lewo i prawo, pragnąc uniknąć konfrontacji z właścicielką przybytku. Tamir – to najzamożniejsza kobieta interesu w Samarii, zbudowała swoje bogactwo dzięki determinacji, podstępności i przychylności bogów.
I też dzięki Gomer.
Tak, Gomer była najbardziej lukratywną ladacznicą w domu publicznym.
– Dlaczego muszę uczestniczyć w dzisiejszej ofierze? – narzekała Gomer, stąpając w kierunku Merav. – Mało spałam i jestem zmęczona.
Staruszka przycisnęła palec do ust i skinęła głową na niemowlę śpiące w jej ramionach. Merav, położna w przybytku, kochała wszystkie dzieci, które mieszkały za jego murami – te, które się tam urodziły i te, które zostawiono na schodach przybytku.
Ściszyła więc głos, ale nie zmieniła jego tonu.
– Dlaczego Tamir żąda, żebym towarzyszyła dziewczętom? Są zdolne i radzą sobie z mężczyznami tak dobrze jak ja.
Zniesmaczona, wzięła jedno dziecko na ręce i przemyła śliną umorusany policzek dziewczynki.
– Tamir wie, że godnie reprezentujesz jej dom, a pozostałe dziewczyny szukają u ciebie porady, gdy wychodzą na ulice.
Stara niańka wyciągnęła suchą łupinę i uśmiechnęła się do Gomer z przekąsem. Miała dość słuchania jej narzekań.
– Zjedz skórkę granatu.
Gomer sięgnęła po skórkę granatu – zamiast niej chwyciła Merav za dłoń i ją pocałowała. Staruszka w zamian otarła jej policzek.
– Weź też trochę nasion. Inaczej to twoje dziecko będę w przyszłym roku kołysała.
Na myśl o tym Gomer oblała fala uczuć.
– Cóż, pewnie nawet nie wiedziałabym, że to moje, prawda?
Jej pytanie zabrzmiało bardziej oskarżycielsko niż zamierzała. Gdy ujrzała ból na twarzy Merav, uklękła przy staruszce.
– Przepraszam. Wiesz, że nie to chciałam powiedzieć. Ja tylko… Wiesz…
Z trudem dobierała słowa, próbując pozbyć się emocji, z którymi obudziła się tego ranka.
– Znasz mnie, Merav. Zawsze próbuję zapomnieć o tym, co było wczoraj i nie martwić się tym, co będzie jutro. Gdyby nie ty i twoje nasiona granatu, miałabym już pewnie z tuzin dzieci.
Staruszka spojrzała jej w oczy i pogładziła policzek.
– Czym się dziś kłopoczesz, moje drogie dziecko?
– Obudziłam się dziś rano z okropnym uczuciem strachu. Być może któryś z bogów próbuje mnie ostrzec przed niebezpieczeństwem.
– A może wypiłaś zeszłej nocy za dużo wina?
– Mówię poważnie! – krzyknęła Gomer. Jej głos poruszył niemowlę. Groźne spojrzenie staruszki przypomniało jej, że musi być ciszej. – Jestem coraz starsza, Merav. Przeżyłam już dwa porody i jedno poronienie wywołane przez zioła ruty. Nieważne, ile nasion granatu we mnie włożysz; przy liczbie klientów, których widuję co noc i tak zajdę w końcu w ciążę. Tamir mówi, że nauczy mnie prowadzić własny dom, ale póki co…
– Ale póki co nie pokazała ci jeszcze pozytywnej strony nierządu – staruszka dokończyła.
– Tak. – Ich spojrzenia skrzyżowały się w porozumieniu. – Niczego mi nie pokazała! Tylko ty jesteś moją nauczycielką. Ty nauczyłaś mnie, które zioła, korzenie i herbaty powstrzymają nasienie mężczyzny przed zakiełkowaniem. Ty nauczyłaś mnie, jak powić dziecko. A ja patrzyłam, jak inne dziewczyny tęsknią za dziećmi ze swego łona i jak pogrążają się w rozpaczy z każdym niemowlęciem, które im zabrano. Muszę wiedzieć, dlaczego Tamir odesłała wszystkich innych chłopców, ale postanowiła zatrzymać właśnie tego.
– Nawet ja tego nie wiem, moja mała Gomer. Znam Tamir, odkąd kupiła ten dom, a mimo to ukrywa przede mną, co takiego widzi w tym dziecku.
Staruszka pogładziła jego czarne włoski i przycisnęła niemowlę bliżej do serca.
– W takim razie powiedz mi, dlaczego nie zdradza imom*, które dzieci należą do nich. – Gomer zerknęła na malców bawiących się gałęziami i kamieniami. – Czy któreś z nich jest moje?
Oczy Merav wypełniły się łzami, lecz jej głos pozostał niewzruszony jak skała.
– Wiesz, że nie mogę. – Zadarła brodę i otarła łzy. – I wiesz, jak bardzo się staram, żeby ochronić wszystkie dziewczęta przed ciążą. Gdyby regularnie jadły nasiona i piły herbaty, które im daję, nie musiałybyśmy zabierać ich dzieci ani podawać ruty, żeby wywołać poronienie…
– Wiem – przerwała jej Gomer, kładąc głowę na kolanach Merav. – Nie oskarżam cię, przyjaciółko. Jestem tylko strapiona. Po raz pierwszy próbuję myśleć o przyszłości, lecz widzę tylko ciemność.
Merav pogłaskała ją czule po włosach i z niemowlęciem na drugiej ręce – zaczęła nucić znaną kołysankę. Na chwilę przeniosła się myślami do dzieciństwa w Betel. Wydawało się, że od tamtej pory minęły całe wieki. We wspomnieniach ujrzała trzy młodsze siostry, które skrywały się w kącie przed pijacką furią abby Diblaima. Abba** był kapłanem w świątyni, zaś w domu okrutnym zwierzęciem.
Potem zobaczyła twarz Ozeasza. Ostatni raz widziała go, gdy miał dziesięć lat, a ona sześć – tego dnia spadła z krokwi dachowych w świątyni. Nie zdążyła się z nim nawet pożegnać, zanim został zabrany przez abbę z Betel. Ozeasz był jej jedynym przyjacielem, jedynym obrońcą.
Kilka lat później abba Diblaim sprzedał ją kapłance Aszery z Samarii. Wtedy Gomer poznała gorycz losu kapłanki i samotność nocy u boku pijanych mężczyzn. Uwierzyła jednemu z kapłanów Baala, który twierdził, że ją kocha. Jakim głupim dzieckiem była! Odarta z funkcji kapłanki, zyskała miano nałożnicy i trafiła do domu publicznego Tamir. Miała wówczas dwanaście lat. Merav uleczyła jej złamane serce i rany po biczowaniu, na plecach. Biedna kobieta nie zasługiwała na złośliwość, którą uraczyła ją rano Gomer.
– Jesteśmy razem już od prawie siedmiu lat – wyszeptała Gomer, wtulając się w ramię Merav. – Wiem lepiej niż ktokolwiek, jak bardzo kochasz dziewczęta w domu, i chcę się upewnić, że obie będziemy miały dach nad głową, gdy stanę się za stara, żeby zarabiać na schronienie i chleb jako uliczna nierządnica.
Uniosła głowę, uważnie wpatrując się staruszce w oczy.
– Muszę wiedzieć, z kim rozmawia Tamir w świątyni, kiedy nasze młode dziewczęta osiągają wiek odpowiedni do służenia przy grobie Aszery. Jak decyduje, które z dziewcząt zostają kapłankami, a które idą do pracy jako ladacznice albo służące? Skąd jeszcze, poza wypłatą ulicznic, czerpie środki na jedzenie i utrzymanie domu?
– No proszę – rozległ się miękki głos za ich plecami. – Chyba trafiłam dziś rano na ważną rozmowę.
Gomer ujrzała strach w oczach opiekunki i zdała sobie sprawę, że Tamir usłyszała za dużo. Poderwała się na równe nogi i zmierzyła z właścicielką przybytku.
– Właśnie mówiłam Merav, o co planuję cię zapytać po powrocie z dzisiejszej ofiary. – Zganiła się za drżenie własnego głosu. Doskonale zwodziła mężczyzn, lecz nadal nie potrafiła okłamywać Tamir. – Czy mogę ci w czymś pomóc, zanim pójdę? Jakieś specjalne życzenia?
Tamir zmrużyła oczy i oparła pięści na smukłych biodrach.
– Tak, doprawdy, jest coś, o czym powinnaś wiedzieć przed wyjściem. Dzisiejsza ofiara będzie pierwszą taką w Izraelu. Susza, z którą zmagamy się od dwóch lat, dotknęła nawet spichlerzy z ziarnem króla Jeroboama.
Rozejrzała się na boki i ściszyła głos.
– Król jest zdesperowany, chce okazać bogom prawdziwe oddanie. Specjalnie na dzisiejszą ofiarę zbudował nowy ołtarz.
Okręciła pukiel włosów Gomer wokół swojego palca.
– Ogień z ołtarza będzie odbijał się w twoich lokach, a uderzenia bębnów podniecą poddanych. Zadbaj o to, żebyś była razem z resztą dziewczyn przy ołtarzu w momencie poświęcenia. Oczekuję od was całego dnia świętowania i zapłaty w ziarnie. – Puściła włosy Gomer i przegoniła ją ręką jak muchę. – Brakuje nam ziarna. Służące nie wypieką chleba ze srebra.
Wszystko w Gomer sprzeciwiało się temu znieważeniu, ale jaki miała wybór? Dokąd mogła pójść?
– Oczywiście, Tamir. Zrobię, co każesz. – Gomer przełknęła ślinę próbując zapanować nad tonem. – Czy mogę zrobić dla ciebie coś jeszcze, moja pani?
Ukłoniła się, pragnąc skryć złość, której nie potrafiła ukryć.
– Tak. Idź na poświęcenie. Już!
Właścicielka domu oddaliła się w pośpiechu, krzycząc na jedną ze służących po drugiej stronie dziedzińca.
Gomer drżała ze złości, potem zaś szepnęła do Merav, choć nie odważyła się spojrzeć w jej kierunku:
– Pójdę, jak mi kazała, ale gdy wrócę, moja przyjaciółko, przyniosę ze sobą tyle srebra, że obie będziemy mogły uciec z tego kurnika.
Merav złapała ją za dłoń.
– Uważaj, mała. Widziałam już to spojrzenie u Tamir. Nie tylko króla Jeroboama dosięgła desperacja..
*Imom – mamom.
**Abba – ojciec, tato.
OZEASZA 8:11
Oto nadejdą dni – wyrocznia Pana Boga – gdy ześlę głód na ziemię, nie głód chleba ani pragnienie wody, lecz głód słuchania słów Pańskich.
Ozeasz wspinając się na górę kamiennego wzniesienia Samarii, widział, jak słabnie wigor jego starego nauczyciela Jonasza, który coraz mocniej opierał się o swe laski.
– Pozwól, że ci pomogę.
Ozeasz objął ramiona Jonasza w geście wsparcia, ale zrzędliwy stary prorok odrzekł mu jak zwykle.
– Jahwe i te laski to jedyna pomoc, jakiej potrzebuję. Dziękuję.
Strząsnął z siebie ręce Ozeasza i uśmiechnął się nieznacznie, zapewniając ucznia o swej wdzięczności i odmowie. Minęły cztery dni, odkąd opuścili farmę Amosa w Judzie. Siły Jonasza słabły. Jego humor nie.
Ozeasz westchnął, pokiwał głową i oddał prowadzenie starcowi. Za swych młodzieńczych dni Jonasz przeprawił się do Niniwy i z powrotem, przeżył trzy dni w brzuchu ryby i skłonił do pokuty całe pokolenie Asyryjczyków. Kim był Ozeasz, by podważać jego samodzielność? Jahwe, dodaj Jonaszowi sił. Wiesz, ile dla mnie znaczy.
Pozostawiwszy nauczyciela pod opieką Pana, Ozeasz skupił uwagę na lśniącym białym pałacu i zachwycił się stolicą swej ojczyzny – miasta, którego dawno nie widział; ziemi, którą opuścił przed dwunastoma laty.
Zerknął z ukosa na Jonasza i zauważył jego drżenie. Zdjął z siebie okrycie i założył je na ramionach przyjaciela. Tym razem Jonasz nie protestował, lecz naciągnął wełnianą szatę i zacisnął ją sobie na szyi. Zakryty teraz od stóp do głów, Jonasz doświadczał skutków pobytu w brzuchu ryby.
– Jak daleko od Samarii znajduje się twoje rodzinne miasto, Jonaszu?
Zamiast gapić się na biednego przyjaciela, Ozeasz postanowił rozpocząć rozmowę.
– Tyle samo na północ, co twój Betel na południe. – Głos Jonasza drżał jak jego ramiona.
Ozeasz skinął głową, lecz milczał. Zacisnął powieki, karcąc samego siebie za zabranie Jonasza w podróż. Obawiał się, że wędrówka będzie dla niego zbyt ciężka, ale Jonasz uparł się towarzyszyć młodzieńcowi w jego pierwszej misji proroka.
– Potrzebujesz koca z mojego bagażu?
– Dość już tego! Nic mi nie jest – odparł Jonasz głosem stłumionym przez warstwy szaty. – Przestań koło mnie latać jak nadopiekuńcza ima.
Ozeasz zauważył delikatny blask w jego oczach.
– Nie wiem, czy jest mi zimno, czy tak się na ciebie irytuję, ale nie mogę przestać się trząść.
Odsunął swe okrycie na tyle, aby obdarzyć Ozeasza zachęcającym mrugnięciem. Ozeasz dostrzegł dumę w jego spojrzeniu i otoczył go swym ramieniem.
– Nie mów, że nie chcesz mojej pomocy – ostrzegł, zanim nauczyciel zdążył zaprotestować. – Kładę na tobie rękę, bo sam potrzebuję wsparcia.
Jonasz zachichotał i obaj ruszyli w ciszy stromą, kamienną ścieżką w górę. Ozeasz przeniósł się myślami do pierwszego spotkania z „prorokiem od ryb”, jak nazywała Jonasza Gomer, gdy byli dziećmi. Przypomniał sobie jak razem z Gomer wślizgnęli się na świątynne krokwie, skąd obserwowali ukradkiem kapłańskie obowiązki ojców, kiedy nagle do środka zawitał Amos z Jonaszem, aby dostarczyć wyrok wydany na Izraelitów przez Jahwe.
– Do Izraela nadchodzi głód – Słowa Jahwe.
Arcykapłan Amazjasz zlekceważył ostrzeżenie Amosa, wdarło się jednak do serca abby Ozeasza, Beeriego. Postanowił on opuścić Izrael razem z innymi wiernymi Jahwe i zabrał syna na farmę Amosa, by ten uczył się u boku przyszłych proroków.
– Czy podziękowałem kiedyś, tobie i Amosowi za założenie szkoły dla proroków w Tekoi?
Obawiając się, że gdy spojrzy na Jonasza, emocje stłamszą jego słowa, Ozeasz nie przestawał patrzeć na drogę.
– Przykro mi, że twój abba nie może zobaczyć cię podczas służby. Byłby z ciebie dumny. Jesteś prorokiem, który przemówi do Izraela po raz pierwszy od dwunastu lat od czasu zapowiedzianego głodu Słowa Jahwe.
Serce Ozeasza ścisnęło się w piersi. W takich chwilach tęsknił za abbą. Beeri zmarł dwa lata po dotarciu na farmę Amosa, zostawiając syna pod opieką Jonasza. Od tamtej pory Jonasz był dla niego duchowym i ziemskim przewodnikiem.
– Tęsknię za abbą Beerim, ale ty sam byłeś dla mnie wiernym abbą, przyjacielu.
Jonasz przerwał mozolny chód i wyprostował plecy, zmuszając Ozeasza do spojrzenia mu w twarz.
– Dzień, w którym opowiedziałeś mi o swoim pierwszym spotkaniu z Jahwe… Pamiętasz? Tańczyłem wtedy z radości! Bez tych lasek do chodzenia!
Obaj się zaśmiali, przypominając sobie to widowisko.
– Pamiętam – przytaknął Ozeasz, ocierając łzy radości. – Czy Jahwe zdradził ci, że rozkaże mi wziąć sobie żonę? Zanim odszedłeś tamtego dnia, powiedziałeś, żebym nie brał sobie żony, dopóki nie otrzymam nakazu Pana. Wiedziałeś, że tak się stanie?
– Jahwe nie przemówił do mnie bezpośrednio od dłuższego już czasu. Otrzymuję od Niego jedynie napomnienia. Ale ty, Ozeaszu, jesteś prorokiem Jahwe na ten okres dziejów. Przemawiaj odważnie, mój synu. Przemawiaj z władzą, którą podarował ci Jahwe.
Jego przenikliwe oczy każdego potrafiły przyprawić o gęsią skórkę. Mijani przez zmęczonych podróżnych, obaj zamilkli.
Ozeasz czuł się jak dziecko, ale musiał o to zapytać.
– Jahwe nakazał mi poślubić nałożnicę, ale nie powiedział, jak ją znaleźć ani jak… zdobyć jej przychylność. – Czując ciepło na policzkach, przejechał sandałem po zakurzonej ścieżce. – Co, jeśli nierządnica mi odmówi? Nie jestem tak przystojny jak Izajasz. On nie miałby problemu z podbiciem kobiecego serca. Zdobył już Aję.
Uniósł głos i dał upust największym lękom swej duszy.
– Co, jeśli ja nie jestem w stanie zainteresować nawet ladacznicy?
Jonasz wziął Ozeasza pod ramię i wznowił wspinaczkę po wzgórzach Samarii.
– Twoja ladacznica może cię odrzucić.
– Co?
Ozeasz przystanął, ale Jonasz pociągnął go za szatę i oparł o niego swe ramię, zmuszając do dalszej podróży.
– Powiedziałem: może. Musisz pamiętać, dlaczego tu jesteś. Niewierność Izraelitów złamała serce Jahwe. Musisz stać się wrażliwy na uczucia tej, którą chcesz poślubić. Musisz publicznie zadeklarować swoje zamiary i narazić się na odrzucenie.
– Nie poprawiasz mi samopoczucia, Jonaszu.
Przez cały czas myślał o radosnych chwilach, jakie przeżywał Izajasz po uzgodnieniu zaręczyn z Ają, żałując, że on nigdy nie poczuje słodyczy takiego triumfu.
– Nie po to tu jestem, synu. Mam nadzieję przygotować cię do powołania Jahwe. Twoje trudy, uczucia, radości i smutki będą odzwierciedlały to, co przeżywa sam Bóg.
Ozeasz znów zamilkł i zerknął na samaryjskie pałace z białego wapienia. Zdał sobie sprawę, że choć jego dni w szkole proroków dobiegły końca, to odkrywanie, jak być prorokiem Jahwe, dopiero się zaczynało.
Przełknął ślinę, zbierając odwagę na zadanie kolejnego pytania. Cieszył się, że nie było z nimi Izajasza. Wychowywali się razem w obozie dla proroków, ale Izajasz był od niego cztery lata młodszy i bywał irytujący. A ponieważ pochodził z rodziny królewskiej, mógł nie rozumieć rozterek Ozeasza.
– Co, jeśli nie będę chciał podporządkować się powołaniu Jahwe, Jonaszu? Co, jeśli nie zechcę poślubić… nierządnicy?
Ledwie potrafił wypowiedzieć to słowo.
Jonasz tylko się uśmiechnął, upokarzając ucznia.
– Nie widzę powodu do śmiechu!
Jonasz uniósł brew.
– Pytasz mnie co się stanie, gdy sprzeciwisz się Jahwe?
Ozeasz zdał sobie sprawę z ironii sytuacji. Rozmawiał z prorokiem, który już próbował uciec od powołania. Zabrakło mu argumentów.
– Bóg postawi na swoim z naszym udziałem czy bez niego. Jeśli nie podporządkujemy się Jego woli, odnajdzie kogoś innego, kto wypełni Jego cel. Zawsze jednak doprowadzi do realizacji Swoich planów, bo Jego plany są doskonałe.
Ozeasz skinął głową i obaj zamilkli, kontynuując swą wędrówkę wraz z tłumem zmierzającym do miasta króla Jeroboama. Samaria, podobnie jak Jeruzalem, lata temu została wybrana przez żołnierza na stolicę narodu ze względu na jej militarną przewagę. Król Omri doceniał jej lokalizację na szczycie stromego wzgórza i wykuł boczne ściany miasta bezpośrednio w stoku. Syn Omriego, Achab wzbogacił Samarię o liczne budowle – to właśnie jego ekstrawagancja i podarunki dla żony Jezebel zainspirowały handlarzy do powstania pałacu z kości słoniowej.
Ozeasz przystanął i zasłonił oczy przed blaskiem. Patrzył na pałac i jego ziemie, które zajmowały niemal jedną trzecią wzgórza Samarii. Dwupiętrowe rezydencje na wschód od królewskich posiadłości świadczyły o luksusie i zbytku wszystkich przywódców Izraela. Serce Ozeasza ścisnęło się w piersi.
Jonasz również się zatrzymał, nerwowo obserwując przemykających obok ludzi i pociągnął Ozeasza za rękaw.
– Co robisz? Jeśli kupcy mają rację, ofiara w świątyni może rozpocząć się lada moment.
– Jestem Izrealitą z urodzenia, Jonaszu, ale nigdy nie widziałem Samarii. I pomyśl, że to wszystko zniknie, jeśli Jeroboam nie wysłucha mojej wiadomości od Jahwe.
– Pamiętaj, czego się nauczyłeś, Ozeaszu. Jesteś prorokiem Boga. Nie jesteś samym Bogiem.
Razem ruszyli przez bramy miasta. Wewnątrz stolicy Izraela skręcili na zachód i rozpoczęli wspinaczkę po sławnym wzgórzu Samarii. Przez środek ulicy przebiegał rów z odpadkami. Nawet dwóch proroków z wioski wiedziało, że od tej cuchnącej wody należy trzymać się jak najdalej. Odór sprawił, że Ozeasz niemal zwymiotował. Kiedy tłum zwolnił, młodzieniec zerknął do tyłu i zobaczył u stóp wzgórza nędzne chaty, do których spływały śmieci i odchody całego miasta. Kolejny powód, dla którego silni i bogaci mieszkają w dwupiętrowych willach na szczycie góry.
– Musimy się chyba rozdzielić – powiedział Jonasz i skinął na znieruchomiałą masę ludzi. – Musisz dostać się tak blisko króla Jeroboama, jak to możliwe, a stary kaleka będzie cię tylko spowalniał.
Ozeasz chciał zaprotestować, ale Jonasz uciszył go gestem wyciągniętej ręki.
– Jahwe wybrał cię, żebyś dostarczył Jego wiadomość, mój synu. Usunie wszelkie przeszkody z drogi i natchnie cię mądrością. Idź.
Jonasz pchnął ramię Ozeasza, nie zostawiając pola do dyskusji.
Z sercem dudniącym w piersi, Ozeasz zrobił pierwszy krok w kierunku wielkiego budynku, który łączył się ze wschodnią stroną pałacu. Na wierzchołku portyku widniała głowa fenickiego boga Melkarta – bez wątpienia wykutego tam przez Achaba na cześć jego królowej, Jezebel. Tuż przed nim wyłaniał się zarys olśniewająco białej, dwupoziomowej świątyni. Jej zewnętrznych krawędzi strzegły przepiękne ogrody, a na dziedzińcach stały kamienne posągi w każdym rozmiarze i z wizerunkiem bożków każdej religii. Ozeasz posuwał się z tłumem do przodu.
Wtłoczony do głównego sanktuarium, Ozeasz wciągnął powietrze. Wnętrze świątyni Samarii zajmował potężny bożek, mocno kontrastujący ze skromnym złotym bykiem z jego rodzinnego Betel. Lśniąca brązowa postać mężczyzny z głową byka sięgała niemal sufitu. Z jego brzucha wydostawał się dym z płonącego ognia. Ozeasz słyszał historie o tym bogu – dla Moabitów był Kemoszem, a Ammonici widzieli w nim Molocha. Kananejczycy nazywali go Motem i uczyli Izraelitów, żeby ci składali mu ofiary w przypadku suszy. Wedle ich podań, Mot pokonał boga deszczu, księcia Baala, i przetrzymywał go w podziemiach, dopóki nie otrzymał należnej darowizny. Bez względu jednak na to, jakie imię nosił w tym zdeprawowaniu, Ozeasz wiedział, co oznaczał jego ołtarz.
Śmierć dziecka.
OZEASZA 4:1-3
Słuchajcie słowa Pana, synowie Izraela, (...) nie ma, bowiem wierności i miłości ani poznania Boga na ziemi. Przeklinają, kłamią, mordują i kradną, cudzołożą, popełniają gwałty, a zbrodnia idzie za zbrodnią. Dlatego kraj jest okryty żałobą i więdną wszyscy jego mieszkańcy (...).
Gomer przedzierała się przez tłum świątyni ze zręcznością zrodzoną z doświadczenia i potrzeby. Dziewczęta maszerujące z tyłu dzielnie dotrzymywały jej kroku, a ich ubarwione proszkiem antymonowym oczy obserwowały każdy ruch Gomer.
– Ty będziesz tańczyła na lewo od podestu króla – poinstruowała najmłodszą. Potem przywołała do siebie wysoką, bardziej doświadczoną z dziewczyn. – Trzymaj się blisko niej, dopóki nie dostanie należnej zapłaty w ziarnie.
Obie skinęły głowami i uciekły. Brązowe dzwonki dookoła ich kostek brzęczały z każdym kolejnym krokiem. Gomer wyznaczała pozycje dla pozostałych dziewcząt Tamir – daleko od innych nałożnic, by nie stanowiły dla siebie konkurencji, lecz wystarczająco blisko ołtarza, by przykuwały uwagę zagorzałych czcicieli.
Skończywszy, rozejrzała się po świątyni w poszukiwaniu własnego miejsca. Zmieniało się ono z każdą uroczystością, ale zawsze nosiło te same cechy: najbardziej dyskretny kąt nieopodal wysoko postawionych oficjeli. Starszy i sędzia – czy nawet kapłan – nie mieli oporów przed wzięciem do łóżka nierządnicy. Oficjel wystawiał się jednak na kpiny, gdy płacił za przyjemność zbyt często lub kiedy jego wybranka była brzydka. Gomer należała do pięknych, wielokrotnie zapewniali ją o tym najbardziej wpływowi mężczyźni w Samarii. Dlatego dyskrecja była kluczowa, jeżeli chciała uwieść tych, którzy mogliby podarować jej wystarczająco dużo srebra na wieczorną ucieczkę.
Bębniarze świątynni zaczęli wybijać powolny, głęboki rytm, który zawibrował w duszy Gomer, wprawiając jej stopy w ruch. Tańcząc i kołysząc ciałem, Gomer poruszała się w takt muzyki ku zacienionej przestrzeni obok podestu króla. Jeroboam siedział na swym świątynnym tronie z nowo mianowanym generałem Izraela u boku. Menachem był bezwzględnym żołnierzem i rygorystycznym przywódcą. Podobnie jak król Jeroboam, wymagał od podległych niezachwianej lojalności. Zaledwie dwie noce temu Gomer sama poczuła ciężar jego bata, kiedy ociągała się z podaniem Menachemowi wina. Nigdy więcej nie zamierzała popełnić już tego błędu.
Po prawej stronie króla zasiadał Amazjasz, który za czasów dzieciństwa Gomer pełnił funkcję arcykapłana w Betel. Od przybycia do Samarii widywała go setki razy, nieustannie oburzając się na jego pozycję arcykapłana Izraela. Dziś jednak znów czuła się jak sześciolatka i przed oczyma stanął jej obraz Amazjasza szalejącego ze złości na proroka Amosa, który przybył z Judy, aby podzielić się wyrokiem Boga przeciw Izraelowi. Przyprowadził ze sobą także proroka od ryb.
Proroka od ryb. Tego, który zabrał Ozeasza. Na świeże wspomnienie poczciwej twarzy Ozeasza jej serce ścisnęło się w piersi. Od lat nie myślała o przyjacielu z dzieciństwa – aż do tego poranka. Dlaczego myśl o nim prześladowała ją dzisiaj?
Gomer zakryła uszy, odcinając się od wspomnień, i skupiła na muzyce nadchodzącej uroczystości. Ciągle czuła jednak wokół siebie obecność Ozeasza. Ten mały chłopiec był dla niej jak starszy brat – silny i opiekuńczy. Kiedy jego abba Beeri oznajmił, że zabiera Ozeasza do Judy – z dala od pogańskich bożków Izraela – Gomer zapamiętała jedynie krzyk i upadek z krokwi. Cały jej świat pociemniał. Gdy się obudziła, Ozeasza już przy niej nie było – a wkrótce straciła także i niewinność.
Świątynia króla Jeroboama nadal drżała od uderzeń bębnów, ale Gomer stała nieruchomo jak płonący bożek przed nią, patrząc na Amazjasza. Z jakiegoś powodu uważała, że to on jest odpowiedzialny za jej pełne cierpienia życie. Nadęty głupiec klaskał nie do rytmu, wzbudzając w Gomer głęboką, palącą nienawiść. Miała dziesięć lat, kiedy abba Diblaim sprzedał ją kapłance Samarii – tego samego dnia, gdy Amazjasz został arcykapłanem Izraela. Tego samego dnia, gdy abba Diblaim został arcykapłanem w Betel.
Kariery niektórych mężczyzn opierały się na urodzie dziewczynek. Świadomość, że jej ciało „kupiło” polityczną przychylność abby, napawała Gomer zarówno nienawiścią, jak i rozpaczą. Wzdrygnęła się. Potrząsnęła głową, próbując przegonić wspomnienia. Jeśli chciała zarobić wystarczająco dużo srebra na ucieczkę z Merav, musiała zaprezentować się najlepiej, jak umiała. Zamknęła oczy, zmuszając się do czerpania przyjemności z rytmu wybijanego przez bębny, z miarowych wibracji pod stopami.
Wznowiła taniec w kierunku podestu króla, mijając po drodze nowy ołtarz z wizerunkiem mężczyzny o głowie byka, który siedział ze skrzyżowanymi nogami. Ogień w jego brzuchu płonął na bursztynowo i biało, swym gorącem niemal przypalając Gomer. Kobieta ominęła mosiężną bestię z daleka, podziwiając jej rozmiary i intensywność. Dwukrotnie wyższy od człowieka, posąg był na tyle szeroki, że pomieściłby w swym kotle stojącego wielbłąda. Nigdy wcześniej nie widziała niczego podobnego w Samarii – ani w Betel. Kananejczycy mieli wielu bogów i Gomer poczuła się zdradzona przez swój prosty izraelicki kult El i Aszery; Baala i Anat.
Aszera była jej patronką; błogosławiącą i przeklinającą jednocześnie obrzędy płodności u kobiet i mężczyzn. Gomer darzyła izraelickie bóstwa należnym szacunkiem, lecz coś w tym mosiężnym palenisku przyciągało ją bliżej – wzbudzało podniecenie. Wybijany rytm przyspieszył, a Gomer rozłożyła szeroko ręce. Przechyliła do tyłu głowę, zapominając o samej sobie, żeby móc śmiać się i tańczyć. Dzwonki dookoła jej talii, kostek i nadgarstków brzęczały w takt głębokiego łomotu bębnów, gdy zatracała się w tym, co mógł oferować nowy bóg.
– Słuchajcie słów Jahwe, Izraelici. – Głęboki męski głos otarł się o jej zmysły, rozbrzmiał nad bębnami i uciszył rozkrzyczany tłum. – Oto, o co oskarża was Jahwe.
Zaklęcie Gomer prysło. Jahwe? Nie słyszała imienia tego boga od Betel, od Ozeasza…
– Kto śmie przerywać świętą ofiarę króla?
Amazjasz poderwał się z pozłacanej sofy i stanął na krawędzi królewskiego podestu. Tłum kręcił się, uciekając na wszystkie strony, aż wreszcie tylko jeden mężczyzna pozostał sam – otoczony przez ciekawskich, lecz ostrożnych obserwatorów.
– Nie ma wierności i miłości ani poznania Elohim na tej ziemi – ciągnął intruz. Gomer stała za daleko, żeby zobaczyć jego twarz. – Jest tylko przekleństwo, kłamstwo, mord, kradzież i cudzołóstwo. Dlatego ziemia wysycha, a całe jej stworzenie ginie. Czy nie wymierają nawet wasze zwierzęta, ptaki i morskie ryby?
– Nie obwiniaj przywódców Izraela, kiedy to jego lud popełnia te haniebne zbrodnie.
Gomer pomyślała, że postać Amazjasza przypomina bardziej węża niż człowieka.
Zaczęła przepychać się przez tłum. Wystarczy, że minę jeszcze jednego tłustego Izraelitę i zobaczę tego proroka Jahwe.
– Oto Jahwe do ciebie przemawia, Amazjaszu: Wnoszę skargę przeciw twoim kapłanom. Zgładzę mój naród z powodu jego braku nauki. A ponieważ i ty odrzuciłeś Moją wiedzę, ciebie odrzucę od kapłaństwa. Zapomniałeś nauczań Elohim, więc ja zapomnę o twoich synach, Izraelu.
Wreszcie! Gomer wyłoniła się z tłumu i stanęła twarzą w twarz z prorokiem. Na łono Aszery… Nie!
– Ozeasz?
Jego imię wymknęło się z jej ust razem z szeptem, lecz – dzięki bogom – Ozeasz tego nie usłyszał. Ale naprawdę tu był. W dzieciństwie to Gomer była tą odważniejszą. A teraz – wystarczyło tylko na niego spojrzeć! Jej bojaźliwy przyjaciel zamienił się w walecznego proroka Jahwe. Serce Gomer waliło głośniej niż bębny, które wprawiały jej stopy w ruch. Patrzyła na starego znajomego. Pod wieloma względami wydawał się taki sam jak kiedyś. Kręcone włosy. Łagodne brązowe oczy – tak okrągłe i niewinne, jak dwanaście lat temu.
A potem Ozeasz dostrzegł jej spojrzenie. Gomer zobaczyła, jak jego niewinność pryska.
Ozeasz pochylił się do przodu i chwycił za brzuch, jak gdyby ktoś zadał mu cios. Przez tłum przetoczył się szmer, który przypomniał mu, że musi przekazać resztę Bożej wiadomości, ale jak miał to teraz zrobić? Może to nie ona? Jego wzrok powędrował w kierunku ufarbowanych henną stóp nałożnicy przed nim. Powoli, niemal boleśnie, Ozeasz prześwietlił spojrzeniem skąpo odzianą postać kobiety. Wszystkie bransolety, woalki i dzwoneczki zostały zręcznie umiejscowione, aby podkreślać gładką skórę i doskonałe kształty małej dziewczynki, którą znał z Betel.
Gomer niezręcznie uniosła dłoń i zakryła bliznę, która szpeciła jej czoło od upadku ze świątynnego dachu. Nie mogła jednak schować znamienia obok lewego nozdrza. Nie znosiła go i w dzieciństwie próbowała zedrzeć przy pomocy pasty z ogórka i soku z sosny. Nie była jednak w stanie, więc teraz plama czyniła jej urodę jeszcze bardziej egzotyczną.
Ozeasz poczuł dłoń na ramieniu i odskoczył jak mały przerażony chłopiec. Tłum zaniósł się śmiechem, a potem wciągnął z powagą powietrze. Zanim zdążył się odwrócić, Ozeasz ujrzał nienawiść w oczach Gomer, która dostrzegła starego proroka za jego plecami.
Jonasz zdjął kaptur i ukazał swą zrogowaciałą skórę, ujawniając przy tym tożsamość.
– Mów dalej, mój synu – szepnął. – Wiem, że zgubiłeś wątek, ale…
– Nie rozumiesz, Jonaszu. To…
– Jahwe rozumie, Ozeaszu. Nawet najmniejszy szczegół nie uchodzi Jego uwadze i żadnego nie pomija w swoich planach.
Wycofał się, zostawiając wybór uczniowi. Służba czy kobieta. Ozeasz znów zerknął w kierunku Gomer i poczuł ból w sercu, gdy się od niego odwróciła. A potem zawrzał w nim gniew.
– Tak powiada Jahwe: Im więcej kapłanów, tym większy grzech przeciwko Mnie. Zamienię więc ich chwałę we wstyd. Jeść będą, ale się nie nasycą. Współżyć będą z nałożnicami, ale nie posiądą potomstwa.
Gomer natychmiast obróciła głowę i spojrzała na niego z niepokojem. Ozeasz nie mógł jednak przestać – nawet dla swojej ukochanej przyjaciółki.
– Lud Izraela opuścił Jahwe, a duch cudzołóstwa sprowadził go na złą drogą. Synowie Izraela popełnili nierząd, oddając się innym bożkom.
Amazjasz wybuchnął śmiechem i zwrócił się do Jeroboama i Menachema:
– Wydaje się, że nasza piękna Gomer nie przypadła do gustu temu młodzieńcowi.
Tłum dołączył do szyderstwa, dotykając i łapiąc młode nierządnice. Ozeasz odepchnął mężczyznę, który wziął Gomer w ramiona.
– Trzymaj się od niej z daleka!
– Nie! To ty trzymaj się z daleka ode mnie! – krzyknęła Gomer i przylgnęła do okrągłej piersi mężczyzny. Zerknęła wyzywająco przez ramię na Ozeasza.
Co oni jej zrobili? Dlaczego Gomer rzuciła się w ramiona człowieka, który zamierzał ją wykorzystać, chciał jej pomóc i odbudować ich przyjaźń? Jej zdrada przyprawiła go o ból serca.
Jahwe rozumie, powiedział zaledwie przed momentem Jonasz, kiedy sądził, że Ozeasz zwyczajnie stracił rozum na widok pięknego ciała nierządnicy. Teraz to Ozeasz rozumiał. Pojął nieopisany ból Jahwe, który próbował zdobyć serce swego narodu jedynie po to, żeby Izrael czcił zamiast Niego innych kochanków. Oburzenie podsyciło jego pasję.
– Moi ludzie składają ofiary na szczytach gór, palą kadzidła na wzgórzach – pod dębami i topolami. To dlatego wasze córki zostały prostytutkami, a wasze synowe dopuszczają się cudzołóstwa.
Jego ostatnie słowa uciszyły tłum. Wzmianka o cudzołożnych synowych najwyraźniej poruszyła struny, które nie zadrgały, gdy wspomniał o podrzędnych ladacznicach.
– Nie ukarzę jednak waszych córek za nierząd, mówi Jahwe, ani waszych synowych za cudzołóstwo. Bo to mężczyźni udają się do ladacznic i składają ofiary z nierządnicami sakralnymi. Bo sam Izrael jest jak ladacznica. Dobry Boże, niech chociaż Juda pozostanie bez winy!
Kiedy tylko usta Ozeasza wypowiedziały słowo „Juda”, król Jeroboam poderwał się z tronu.
– Dość! Usłyszałem, co miałem, od tego proroka. Rozpoznaję cię, Jonaszu. Ty stary oszuście. Jak śmiesz chować się za młodym chłopcem, żeby przepowiedzieć upadek królestwa, które pomogłeś zbudować?
Jonasz wystąpił naprzód i się ukłonił, a żołnierze ruszyli w jego stronę.
– Masz rację, królu Jeroboamie. To ja, Jonasz. Mylisz się jednak, kiedy mówisz, że pomogłem zbudować twoje królestwo. – Usta starca rozciągnęły się w łagodnym uśmiechu. – Dostarczyłem wiadomość od Jahwe tobie i twojemu abbie Joaszowi. To Elohim odbudował granice Izraela od Hamy do Morza Martwego. Nie król Joasz. Nie ty. I na pewno nie ja. Oddaj chwałę Jahwe albo przygotuj ten naród na Jego gniew.
W tym momencie strażnicy natarli na Jonasza i brutalnie chwycili go za ramiona.
– To starzec – powiedział Ozeasz, odpychając jednego z żołnierzy. – Nie musicie się z nim siłować. Sami wyjdziemy.
Opiekuńczo otoczył Jonasza swym ramieniem i ruszył ku dziedzińcowi, krzycząc:
–Izrael jest uparty jak byk. Pan miałby go paść jak owieczki na otwartym pastwisku? Ludzie Efraima wybrali bożków, dlatego teraz zostawiamy was w spokoju, ale kiedy skończycie pić swoje wino i leżeć z ladacznicami, zostaniecie zdmuchnięci przez wiatr. Wasze ofiary przyniosą wam hańbę!
– Wyprowadzić ich z mojej świątyni! – wrzasnął Jeroboam. – Bębniarze, grajcie dalej!
Ozeasz usłyszał, że łomot rozbrzmiał na nowo i zerknął na Jonasza, martwiąc się, czy któryś ze strażników nie wyrządził mu krzywdy. Spotkał się jednak z pełnym zadowolenia uśmiechem i skinieniem głowy przyjaciela.
– Nie! – kobiecy krzyk zaburzył ten przyjemny moment.
Podczas, gdy strażnicy wyrzucali obu proroków ze świątyni, inni żołnierze prowadzili do środka kopiącą i walczącą staruszkę. Nad okiem miała ranę po nożu, a z nosa ciekła jej krew. Ktoś ją pobił – prawdopodobnie ogromny wojownik idący przodem. Mężczyzna niósł zawodzące niemowlę, które trzymał opatulone nad głową jak ofiarę. Kim była ta kobieta? Za stara na imę dziecka, czyżby była jego savtą*?
Panika dodała Ozeaszowi sił. Raz jeszcze spróbował wyrwać się swoim oprawcom. Jeden z żołnierzy uderzył go w policzek rękojeścią miecza, a Jonasz złapał Ozeasza za ramię, żeby powstrzymać młodzieńca przed kontratakiem.
– Nie, mój synu – powiedział. – Musimy być posłuszni woli Jahwe. Teraz to Izrael musi wybrać, czy będzie posłuszny i odpokutuje, czy odda się najbardziej haniebnemu czynowi, na jaki stać rodzaj ludzki. Jeśli złożą to dziecko w ofierze, będą tacy sami jak Kananejczycy i zostaną wygnani z Ziemi Obiecanej Jahwe.
Ozeasz nie miał czasu na zastanawianie się i na podjęcie decyzji. Żołnierze zaciągnęli proroków na zewnątrz dziedzińca świątyni i wrzucili ich prosto do kanałów płynących główną drogą Samarii. Siedzieli w smrodzie, nasłuchując, jak uderzenia w bębny stają się szybsze, a wrzaski tłumu głośniejsze.
Wydawało się, że minęła cała wieczność. Potem bębnienie ustało.
Powietrze przecięło zawodzenie pojedynczej osoby i Ozeasz pomyślał o pobitej staruszce. Kiedy jej jęk niespodziewanie ucichł, zastanowił się, jaki los spotkał jedyną kobietę, która odważyła się sprzeciwić swemu narodowi.
*savtą – babcią.
KSIĘGA WYJŚCIA 22:29
To samo uczynisz z pierworodnym z bydła i trzody. Przez siedem dni będzie przy matce swojej, a dnia ósmego oddasz je Mnie.
Gomer patrzyła z przerażeniem, jak dowódca Menachema maszeruje przez rozszalały tłum z opatulonym niemowlęciem nad głową. Była z wieloma ważnymi żołnierzami Izraela, ale ten człowiek, Eitan, ustępował okrucieństwem jedynie samemu Menachemowi. Uderzenia w bębny stały się głośniejsze i szybsze, a Gomer zaczęła odmierzać kroki dzielące strażnika od oczywistego miejsca, do którego dążył. Przecisnąwszy się przez morze ludzi, znalazła się przy ołtarzu na moment przed Eitanem.
– Proszę. Błagam.
Uklękła przed nim, choć żar z pieca niemal zajął woalki jej stroju. Zanim zdążyła jednak powiedzieć coś więcej, Eitan kopnął ją nonszalancko, przez co wylądowała na ziemi.
Merav, gdy ją ujrzała, nie wiedziała, kogo obronić – dziecko, które miało zginąć w ogniu, czy Gomer, dziewczynę, którą kochała przez tyle lat. Kolejne chwile minęły i Gomer już wiedziała. Merav się z nią żegnała.
Eitan trzymał dziecko w górze, zwrócone twarzą ku mosiężnemu bożkowi. Stał zaledwie o jednego wielbłąda od szalejących płomieni, podczas kiedy dwóch innych strażników trzymało Merav między sobą. Kobieta przestała walczyć, ale ostrze sztyletu nadal lśniło przy jej lewym boku. Gomer pochyliła głowę i załkała.
– Ludu Izraela, nie daj się omamić zgorzkniałemu młodzieńcowi i mściwemu, staremu prorokowi. – Amazjasz wyciągnął ręce i wykrzyknął ponad hałasem. – Kapłani Izraela znają Prawa Mojżeszowe tak dobrze jak Jonasz, ale on przestrzega tylko tych, które służą jemu samemu. Czy Elohim nie powiedział do naszego wielkiego proroka Mojżesza: Podarujcie mi swych pierworodnych synów. Niech zostaną u boku matek przez siedem dni, ale ósmego złóżcie mi ich w ofierze. To Elohim, łagodny z natury, pozwolił Motowi przezwyciężyć księcia Baala i odebrać nam deszcze. Strzeż się więc, o boski Mocie, bo przerażająca Anat rozważa bitwę. Wreszcie uczynimy to, co nam przykazano, i oddamy bogom pierworodnego. Niech nasze fale wzburzą furię Anat – jej namiętność dla ukochanego Baala. Niech jeździec chmur znów zaszczyci niebiosa błyskawicami i piorunami. Przyjmij, o Baalu, tę ofiarę, i ześlij nam deszcz z okien twego pałacu.
Arcykapłan Izraela opuścił ręce i bębnienie ustało.
Eitan wyrzucił zawiniątko z dzieckiem, które zatoczyło idealny łuk i wleciało w płomienie ołtarza. W tym samym momencie Merav rzuciła się naprzód. Gomer patrzyła, jak żołnierz zanurza ostrze w ciele jej przyjaciółki. Merav natychmiast opadła z sił, nie wydając z siebie dźwięku.
– Nie! – zawyła Gomer i spróbowała się do niej doczołgać, ale Eitan złapał ją za włosy i kopnął w brzuch. Ostatni oddech uleciał z jej piersi.
– Zabierzcie stąd tę staruszkę – wycedził kapitan przez zaciśnięte zęby. – Ja zajmę się ladacznicą.
Muzyka raz jeszcze zaczęła grać, a tłum wrzeszczał z radości. Flety i liry dołączyły do bębnów, wznawiając gorączkową celebrację, podczas gdy Gomer leżała na ziemi, łapiąc powietrze. Dookoła niej przesuwały się stopy tańczących i brzęczące dzwoneczki nałożnic.
– Cieszcie się! – wołał Amazjasz. – Raduj się ze mną, ludu Izraela! Nasi bogowie musieli usłyszeć modlitwy, które do nich zanieśliśmy, i wkrótce na nie odpowiedzą! Czerpcie przyjemność, gdzie ją znajdziecie. Niech płodne zagajniki Aszery spełnią każdą waszą potrzebę.
– Wstawaj. – Eitan pociągnął Gomer za włosy. – Dobrze wiesz, że nie powinnaś była zakłócać wielkiego momentu Amazjasza. Obawiam się, że będziesz musiała zapłacić za swój niewłaściwy osąd.
Wziął ją pod jedno ramię i zaciągnął ku wejściu na dziedziniec. Gomer próbowała się wyrwać, ale Eitan przyciągnął ją do siebie w żelaznym uścisku. Ledwie łapiąc oddech z powodu palącego bólu w żebrach, Gomer wychrypiała:
– Co się stanie z ciałem Merav?
Eitan nie odpowiedział. Gomer uznała, że zignorował jej troskę, lecz minąwszy zatłoczony dziedziniec, żołnierz skręcił w opuszczoną ulicę obok świątyni i zapytał:
– Kogo?
– Merav, starej…
Zanim zdążyła dokończyć, na twarzy Eitana pojawił się cień zrozumienia.
– Płaczesz za tą starą wiedźmą, nie za dzieckiem? Powinienem był się domyślić, że kobieta taka jak ty nie wie, co to instynkt matki.
Zaśmiał się i pchnął ją w kąt. Ulica kończyła się przy murze dziedzińca. Gomer nie miała dokąd uciec.
– Proszę, Eitanie. Jestem jedyną rodziną, jaką miała. Muszę umyć i zawinąć jej ciało do pochówku.
Eitan uniósł brew.
– Więc pamiętasz moje imię? Schlebiasz mi.
Gomer dostrzegła swą przewagę, postąpiła o krok naprzód i sięgnęła, aby pogładzić go po policzku.
– Oczywiście, że cię pamiętam. Jesteś jedynym mężczyzną…
Jej policzek przeszył oślepiający ból. Znów znalazła się na ziemi, patrząc w górę na tego giganta.
Eitan podźwignął ją na stopy i przyciągnął do siebie.
– Chętnie posłuchałbym wszystkich cudownych rzeczy, które mogłabyś o mnie opowiedzieć, ale nie mogę pozwolić, żeby twój postępek uszedł bezkarnie. Ponieważ mi się podobasz, odeślę ciało staruszki do domu Tamir. – Uśmiechnął się, a żołądek Gomer zwinął się w ciasny supeł. – Obawiam się niestety, że nie będziesz w stanie przygotować jej do pochówku.
Potem nadeszły ciosy, zaś Gomer zapadła się w ciemność.
– Nie mogę tego zrobić, Jonaszu. – Ozeasz ukroił kawałek twardego sera i podał go przyjacielowi. – Poza tym, Jahwe nie powiedział, że muszę poślubić akurat Gomer. Rozkazał mi wziąć sobie za żonę nierządnicę i spłodzić z nią potomstwo. Nie wiedziałem nawet, że Gomer jest ladacznicą.
Serce podeszło mu do gardła, gdy sobie o tym przypomniał.
Jonasz również odkroił plaster sera, położył go na kromce chleba i wziął kęs. Kiwał głową i przeżuwał. Obserwował popołudniowe słońce z ich zacienionego zbocza wzgórza na obrzeżach Samarii. Uciekli z miasta, kiedy usłyszeli, że w świątyni Jeroboama wznowiono uroczystości. Teraz czekali na instrukcje od Jahwe.
Jonasz wziął kolejny kęs. Żuł dalej. Patrzył na wędrowców mijających ich po drugiej stronie. Ugryzł następny kawałek chleba.
– Powiedz coś!
Wybuch Ozeasza przykuł uwagę pobliskiej rodziny, która szybko zebrała swoje zapasy i ruszyła w kierunku miasta.
– Wiem, że masz na ten temat jakieś zdanie. Może Pan przekazał ci dla mnie wiadomość?
Jonasz odłożył posiłek i oparł łokieć o zgięte kolano.
– Uważam, że wszystko co mówisz, to tylko pobożne życzenia. Chcesz, żeby Jahwe przemówił do mnie, bo potrzebujesz, aby ktoś inny powiedział ci, co należy zrobić. To ty jednak jesteś prorokiem Boga na ten moment w dziejach Izraela, mój synu. I wolałbyś nieznajomą prostytutkę, bo taka, którą będziesz kochał, może cię zranić. Ale czy to właśnie nie jest celem proroctwa? Czy nie powinieneś czuć bólu i miłości, jakie czuje Bóg? Wydaje mi się, że Gomer jest jedyną kobietą, która zajmuje w twoim sercu takie miejsce, jakie Izrael zajmuje u Jahwe. Kogo innego mógłbyś kochać tak, jak tę dziewczynę?
– Nie kocham Gomer – zaprzeczył Ozeasz z rosnącym oburzeniem.
– Jeszcze więcej pobożnych życzeń.
Jonasz sięgnął po nóż i ser, wracając do posiłku.
– W Betel była dla mnie jak siostra. Odkąd nasze imy zmarły przy porodzie, jedna zaledwie miesiąc po drugiej, byliśmy nierozłączni. Abba Gomer, tak jak mój, był kapłanem. Ale jej abba słynął z picia i przemocy. To ona spadła z krokwi tego dnia, gdy Amos wygłosił swoje proroctwo, pamiętasz?
Wyraz twarzy Jonasza wskazywał na to, że zaczynał rozumieć.
– To o zaręczyny z nią błagałeś abbę. Chciałeś zabrać ją ze sobą do Tekoi, ale jej abba na to nie pozwolił.
Ozeasz z trudem opanowywał walczące w nim emocje.
– Miała tylko sześć lat, gdy opuściłem Betel, Jonaszu. Co się z nią stało?
– Jest piękną kobietą, Ozeaszu, i była pięknym dzieckiem.
Jonasz odchrząknął, nie podnosząc głowy. Ozeasz wiedział, że jego wrażliwy przyjaciel sam próbował zapanować nad uczuciami.
– Jeśli jej abba odrzucił umowę i wiano Beeriego, to musiał mieć lepszą ofertę.
Ozeasz zamilkł, dopuszczając do siebie przerażającą myśl o prawdopodobnej przeszłości Gomer.
– Nie wiem już, kim jest. Ten gniew w jej oczach… I widziałeś te dzwoneczki przy jej talii, jej dłoniach, stopach? Skąd wzięła te złote bransolety, ten pierścień w nosie…
– Wydaje mi się – przerwał Jonasz – że sporo zauważyłeś jak na mężczyznę, który nie interesuje się tą konkretną nałożnicą.
Ozeasz wstał niespodziewanie. Jego mentor, leżący na kocu, wyglądał nader wątle, lecz nadal potrafił obnażyć duszę Ozeasza.
– Co, jeśli mnie odrzuci? Co, jeśli nie będzie chciała zostać moją żoną?
Jonasz wstał, żeby się z nim zrównać.
– Już o tym mówiliśmy. – Odezwał się łagodniej. – Jeśli cię odrzuci, wtedy poczujesz ból, jaki sprawia Jahwe nierządnica – Izrael. Ale potem znów będziesz o nią zabiegał – aż w końcu przyjdzie do ciebie z własnej woli.
Zawinął resztę chleba i sera w mały kawałek materiału i wepchnął go do torby.
– Tak postępują wierni prorocy. Słuchamy Pana, a on zajmuje się szczegółami.
Poklepał Ozeasza po ramieniu i podniósł swoje laski do chodzenia.
– Musimy znaleźć twoją Gomer, dać sygnał Izajaszowi przy grobowcach i uciec z Samarii, zanim zamkną na noc bramy miasta.
Ozeasz niemal zapomniał o Izajaszu.
– Co, jeśli ktoś znalazł Izajasza i skradł nasze skarby? Może najpierw powinniśmy się upewnić, że jest bezpieczny? Nie chcę oferować Gomer wiana, którego mogę nie być w stanie zapłacić.
Jego serce zaczęło bić szybciej.
– I gdzie w ogóle zaczniemy jej szukać? Nie wiemy nawet…
– Pan zaprowadził nas aż tutaj, mój synu. Myślisz, że teraz nas opuści? – Jonasz zarzucił torbę na ramię i ruszył w górę wzgórza. – Znajdziemy ją i wezwiemy Izajasza ze srebrem i ziarnem. Zapłacimy za Gomer tyle, ile trzeba, a potem uciekniemy z Samarii. Chodź.
Dołączyli do tłumu wędrowców, po raz drugi tego dnia wspinając się ścieżką do bram Samarii. Pięćdziesiąt łokci od wejścia do miasta ulice wypełniły się muzykami i tancerkami. Ozeasz patrzył na każdą skąpo odzianą kobietę, którą mijał. Żadna z nich nie była tak piękna jak Gomer.
– Może powinniśmy iść do grobu Aszery – zaproponował, choć nie wiedział, czy Jonasz słyszy go ponad hałasem i śmiechem.
– Nie była ubrana jak nierządnica świątynna, Ozeaszu.
Stary prorok szedł dalej i skręcił w prawo na główną ulicę miasta, w kierunku przeciwnym do świątyni. Ozeasz bał się, że jego laski zaplątają się gdzieś w tłumie i Jonasz poleci w dół wschodniego zbocza centralnej ulicy Samarii, ale staruszek zręcznie przepychał się między czcicielami. Ozeasz ledwie za nim nadążał.
– Zaczekaj! Skąd wiesz, że idziemy w dobrym kierunku? – krzyknął do starego proroka z przodu, który najwyraźniej pokrzepił się posiłkiem.
Odpowiedź Jonasza nadeszła, kiedy zatrzymał małą dziewczynkę na drodze. Jej szata była wysłużona i podarta, ale to twarz wyróżniała ją jako nierządnicę z przybytku. Brązowy łańcuszek łączył pierścień w jej nosie z kolczykiem.
– Proszę, mała – rzekł, wyjmując z torby twardy ser i kawałek chleba.
Dziewczynka spojrzała na niego jak przerażony ptaszek złapany w sidła.
– Co muszę zrobić, żeby na to zasłużyć?
Ozeasz miał wrażenie, że serce pęknie mu na pół.
– Musisz powiedzieć mi prawdę.
Głos Jonasza zabrzmiał surowo, lecz dziewczynka nie wydawała się przelęknięta bardziej niż wcześniej.
– Po pierwsze, muszę poznać twoje imię.
Dziecko rozejrzało się na boki i wyprostowało ramiona.
– Najpierw muszę dostać kęs chleba.
Ozeasz ukrył uśmiech i obserwował, jak Jonasz kupuje swą pierwszą porcję prawdy.
– Mam na imię Jara – wyszeptała. – Powiem ci całą prawdę, jeśli dasz mi cały kawałek sera i chleba.
Jonasz potarł swój podbródek, jak gdyby głęboko się nad czymś zastanawiając, a Ozeasz zachwycił się zaradnością tej przerażonej dziewczynki. Umiała się targować. Można było jej zaufać.
– Dobrze, Jaro. Widziałem tu wcześniej pewną nierządnicę i chciałbym ją odnaleźć.
Dziewczynka zachichotała.
– Mój panie, wszystkie kobiety dookoła ciebie to nierządnice. Wybierz sobie jedną.
Ostre spojrzenie Jonasza zmusiło ją do milczenia.
– Chcę tę z miedzianymi włosami. Na lewym policzku ma znamię i wołają na nią Gomer.
Uśmiech Jary zniknął, a wraz z nim nadzieje Ozeasza. Dziewczynka odepchnęła jedzenie.
– Kobieta, której szukacie, nie będzie w stanie przyjmować klientów jeszcze przez długi czas. O ile w ogóle. Należy do mojego domu. Panienka Tamir kazała mi posłać po lekarza. Jeśli uda mu się wyleczyć Gomer, moja pani zapłaci za jej leki. Jeśli nie…
Wzruszyła ramionami, jak gdyby życie Gomer nie było godne większego pożałowania niż odrzucony chleb i ser.
OZEASZA 8: 5-6
Odrzucam cielca twojego, Samario, gniew mój się przeciw niemu zapala; jak długo jeszcze nie będą mogli być wolni od winy synowie Izraela? Wykonał go rzemieślnik, lecz nie jest on bogiem; w kawałki się rozleci cielec samaryjski.
Zabierz nas do niej! – Ozeasz odepchnął Jonasza na bok i potrząsnął ramionami Jary. – Co jej się stało? Dlaczego potrzebuje lekarza?
Jonasz stanął pomiędzy nimi i zasłonił dziewczynkę, która zrobiła się teraz niemal tak blada, jak stary prorok.
– Nie mogę wrócić do przybytku bez lekarza. I tak zmarnowałam już za dużo czasu. Pani Tamir na pewno mnie za to ukarze.
Rzuciwszy jeszcze jedno tęskne spojrzenie na chleb i ser, Jara wyminęła mężczyzn i wślizgnęła się w tętniący życiem tłum.
Ozeasz spróbował ją zatrzymać, ale Jonasz pacnął ucznia w rękę.
– Ruszaj stopami, a nie ustami – wyszeptał, sam ruszając za dziewczynką. – Będziemy ją śledzić, aż wróci z lekarzem do przybytku. Potem wejdziemy do środka i pomówimy z właścicielką. To Tamir trzyma w ręku przyszłość Gomer, nie Jara.
Nadążanie za służką nie było łatwym zadaniem. Prorocy kilkakrotnie stracili ją z oczu w zatłoczonych uliczkach. Ozeasz omijał zakręty, wyprzedzając Jonasza, żeby znaleźć Jarę. Ostatecznie zauważyli ją, jak schodzi ze wzgórza w towarzystwie przygarbionego starca niosącego na ramieniu torbę. Jahwe, natchnij mnie mądrością, pomodlił się Ozeasz, zakładając, że mężczyzna musi być lekarzem. Obaj z Jonaszem zwolnili, obserwując, jak dziewczynka prowadzi staruszka za bramę przybytku.
Jonasz przystanął, sapiąc gorączkowo.
– Zaczekaj, mój synu.
Pochylił się i oparł o laski do chodzenia.
– Dobrze się czujesz?
Ozeasz podtrzymał przyjaciela i dotknął jego przepoconej tuniki.
Jonasz skinął głową, wstał i oparł plecy o mur.
– Muszę złapać oddech i upewnić się, że słuchasz Jahwe, a nie swojego serca. – Sięgnął i położył dłoń na drgającej piersi Ozeasza. – Zanim dasz się ponieść lękowi czy złości, przypomnij sobie o tym, jaki jest twój cel, który wyznaczył ci Bóg. Pamiętaj, że przybyłeś do Samarii poślubić ladacznicę. Planowaliśmy zapłacić za wolność Gomer, ale jeśli jest zbyt okaleczona, żeby pracować, Tamir może oddać nam ją za darmo. Wtedy wykorzystamy nasze środki do zapewnienia Gomer schronienia w Samarii, aż wydobrzeje na tyle, by podróżować. Tak czy inaczej, będziesz potrzebował otwartej głowy, żeby negocjować z Tamir i usłyszeć instrukcje Jahwe.
Ozeasz odetchnął głęboko, próbując się uspokoić. Jonasz miał rację. On sam wmaszerowałby za bramy przybytku i zapłaciłby każdą kwotę, żeby tylko móc zabrać stamtąd Gomer. Ale co potem?
Jahwe, jeśli to Gomer jest nałożnicą, którą przykazałeś mi poślubić, skrusz jej serce, żeby poślubiła mnie z własnej woli. Zerknął na Jonasza i zobaczył, że ten właśnie otwiera oczy. Wydawało się, że ich modlitwy wstąpiły jako jedno do tronu Boga.
– Teraz przynajmniej jestem pewien, że chcę poślubić Gomer.
Ozeasz uśmiechnął się żałośnie, a Jonasz skinął aprobująco głową.
– Pozdrów strażnika bramy i idź się targować o przyszłą żonę.
– Pokój temu domowi! – krzyknął Ozeasz i wyjrzał za bramę, której cedrowe listwy wzmocniono żelaznymi plakietkami i pojedynczym zakratowanym oknem na poziomie oczu.
Ozeasz zerknął przez nie do środka, gdzie znajdował się opuszczony i zaniedbany dziedziniec. Beczki z wodą i kosze na jedzenie zostały przewrócone, a ich zawartość walała się na ziemi. Ozeasz zastukał mocniej.
– Przyszedłem zapytać o jedną z waszych nierządnic.
Przybytek stanowił dwupoziomowy budynek z kilkoma korytarzami, które łączyły się z otwartym dziedzińcem. Ozeasz miał wrażenie, że zobaczył jakiś ruch w jednym z zacienionych przejść.
– Hej, ty! Kimkolwiek jesteś! Idź powiedz swojej pani, że przyszedłem się targować o Gomer. Mogę zapłacić za jej opiekę.
Ktoś zaszeleścił spódnicą i rzucił się do biegu.
– Brawo.
Jonasz uścisnął jego ramiona i czekali w ciszy.
Niedługo.
Już wkrótce z mrocznego korytarza wyłoniła się kobieta w średnim wieku z fioletowym szalem na głowie i kręgiem czarnych warkoczy wystających spod misternie utkanej ozdoby do włosów. Poruszała się szybko i ze wzburzeniem, niosąc w ręku kubek parującego napoju – jak gdyby Ozeasz przeszkodził jej w leniwym popołudniu z przyjaciółką.
– O co chodzi? Kto chce zapłacić za leczenie Gomer? – zapytała.
Towarzyszący jej niezdarny sługa otworzył bramę. Ozeasz postąpił naprzód, zostawiając Jonasza za kamiennym murem. Kobieta obejrzała młodzieńca od stóp do głów i lekko się uśmiechnęła.
– Jestem właścicielką tego domu. Skoro jesteś tak hojny, to musisz być jednym ze stałych klientów Gomer. Może chciałbyś wziąć sobie na razie jakąś inną z moich dziewczyn? Gomer musi wydobrzeć po dzisiejszym wypadku.
Krew w żyłach Ozeasza zawrzała, gdy słuchał, jak Tamir handluje kobietami niczym świecidełkami. Mniej okrzesany mężczyzna starłby jej z ust ten namalowany uśmiech. Ozeasz jednak mocno nad sobą panował.
– Nie dam ci ani szekla, dopóki nie opowiesz mi ze szczegółami, co się dzisiaj stało.
Tamir spojrzała mu w oczy, odpowiadając na wyzwanie.
– Opowiem tylko o tym, co tyczy się Gomer. Nic więcej. – Cofnęła się o krok i rozłożyła ręce w geście powitania, śmiejąc się niewesoło. – Ale jak zwykle, część o Gomer jest wystarczająco interesująca.
Ozeasz zamachał na Jonasza, który wślizgnął się przez bramę, niezauważony przez właścicielkę przybytku. Sługa zamknął wrota, a Tamir poprowadziła gości na wskroś dziedzińca.
– Chcę usłyszeć o wszystkim teraz, zanim się z nią zobaczę – zażądał Ozeasz, zatrzymując się przed korytarzem.
– Rozumiem, że byłeś dziś rano na uroczystościach w świątyni – powiedziała Tamir, obracając się nonszalancko.
I wtedy zobaczyła Jonasza.
– Ty! – powiedziała do bladego proroka, upuszczając kubek, który rozprysnął się na kawałki. – Wynoś się! Oboje się wynoście! Jeśli arcykapłan albo król odkryje, że tu jesteście, zamkną nasz dom!
Sługa sięgnął do ręki starca, ale Ozeasz go odepchnął i rzucił Tamir złowieszcze spojrzenie.
– Daj nam Gomer i pójdziemy. Z tego, co słyszałem, i tak nie będzie ci już potrzebna.
Tamir nakazała słudze zostawić Jonasza w spokoju i przyszpiliła Ozeasza wzrokiem.
– Gdzie to niby słyszałeś? Cóż, powiem ci prawdę o twojej ślicznej nałożnicy, proroku. Kiedy ty i twój przyjaciel widmo zostaliście wyrzuceni ze świątyni, moja położna spróbowała zawalczyć o niemowlę, które nikogo nie obchodziło. A ponieważ Gomer troszczyła się o położną, bezmyślnie przerwała pierwszą prawdziwą ofiarę króla Jeroboama. Generał Menachem musiał ją więc ukarać.
Dźgnęła Ozeasza w ramię, popychając go w stronę bramy.
– A teraz wyświadczcie przysługę nam wszystkim i wynoście się z mojego domu, wynoście się z Samarii. Wtrącając się w sprawy Gomer, zadzieracie z królem i jego oficjelami. I jeśli nie skończycie z tymi niedorzecznymi przepowiedniami o upadku Izraela, sprowadzicie gniew Mota na siebie samych i na wszystkich, których kochacie.
Skinęła głową na wielkiego strażnika, który chwycił Ozeasza za kark.
Niemal całkowicie unieruchomiony, Ozeasz obrócił się i ruszył w stronę, którą nakazał mu olbrzym. Krzyknął tylko w ostatniej próbie:
– Jeśli Gomer umrze, nie będzie dla ciebie nic warta, a ja przychodzę tu z kręgu proroków Judy i mam dość złota, żeby ją wykupić. – Nie doczekał się odpowiedzi, lecz sługa przestał go popychać, więc postanowił dodać coś jeszcze. – Wydasz na nią ostatnie pieniądze. Dlaczego nie chcesz się od niej uwolnić?
Ciągle w uścisku giganta, który trzymał go przodem do bramy, Ozeasz usłyszał głos Tamir, który w jego uszach zabrzmiał jak dźwięk trąbki ogłaszający przerwę od pracy.
– Bo jeśli ci ją dam, stanę po złej stronie sporu pomiędzy tobą a arcykapłanem. Cały mój interes opiera się na relacjach z Amazjaszem. Kapłanki świątynne, ladacznice uliczne, a teraz także męskie noworodki są składane w ofierze.
Niespodziewanie wolny, Ozeasz odwrócił się i zobaczył, że Tamir stoi w wejściu do korytarza.
– Dlaczego miałabym pozbyć się swojego złotego cielca?
Szybkie zerknięcie na Jonasza zapewniło Ozeasza, że stary prorok również pojął ironię jej pytania. Jahwe przepowiedział, że pewnego dnia zniszczy bożków Samarii; niegodziwych przywódców, niewiernych duchowo Izraelitów i prawdziwe złote cielce, których posągi zdobiły świątynie Betel i Danu.
Jahwe, czy posłużyłeś się tą właścicielką przybytku, żeby przypomnieć mi o swojej obecności? – Ozeasz odetchnął w zdumieniu.
Postąpił o krok ku Tamir i wyciągnąwszy namawiająco rękę, odezwał się:
– Pozwól nam pomówić z lekarzem. Jeśli usłyszymy, że Gomer wyzdrowieje, odejdziemy, ale jeśli okaże się, że nie będziesz miała już z niej pożytku, pozwolisz mi zapłacić za nią wiano.
Kobieta patrzyła na niego nieznośnie długo, aż wreszcie odwróciła się gwałtownie i ruszyła w głąb ciemnego korytarza, z którego przyszła. Ozeasz spojrzał triumfalnie tak na Jonasza, jak i na krępego strażnika bramy. Podążając za panią wzdłuż krętych sieni, zmówił kolejną modlitwę.
Jahwe, spraw, żeby rany Gomer były na tyle poważne, aby ocalić jej życie.
Gomer wyczuła ruch dookoła. Słyszała ściszone głosy. Mężczyźni i jedna kobieta. Potem poczuła ból – ale tylko głowy. Co nie było pocieszeniem, bo miała wrażenie, że jej głowa pęknie zaraz na tysiąc kawałków. Spróbowała zmienić pozycję.
Jej ciało się jednak nie poruszyło. Ręce i nogi wydawały się ogromnymi głazami przytwierdzonymi do pozbawionego życia tułowia.
Ogarnięta wspomnieniami ataku, znów wpadła w panikę. Eitan. Jego wielkie pięści. Jego kopniaki, gdy leżała zwinięta w kłębek. Próbując otworzyć teraz oczy, zobaczyła cztery niewyraźne postaci stojące obok jej maty do spania. Wyjrzała przez jedną powiekę, rozpoznając Tamir – kim byli jednak pozostali?
– Nie będę w stanie ocenić jej ran, dopóki się nie obudzi – mówił starzec. – Krew płynąca z uszu to zły znak. Rozległe sińce na szyi i plecach wskazują też na trwały uraz.
– Co…
Głos Gomer zabrzmiał jak rechot żaby, ale to wystarczyło, żeby wszystkie zamazane postacie rzuciły się w jej stronę. Tamir przyklękła u prawego boku, a w staruszku klęczącym na lewo rozpoznała samaryjskiego lekarza. Oddech ugrzązł jej w piersi, kiedy zdała sobie sprawę, że pomiędzy nimi znajduje się Ozeasz i ten prorok od ryb, Jonasz. Dysząc i sapiąc, spróbowała się odsunąć, lecz udało jej się tylko wykrzyknąć:
– Nie! Nie!
Z pewnością przyszli tu po to, żeby wydać na nią wyrok – tak jak wcześniej potępili króla i kapłanów Izraela.
Ozeasz ujął Gomer w ramiona, przyciskając usta do jej czoła.
– Cii, maleńka. Wiem, że się boisz, ale Jahwe wysłał nas tu, żeby cię uratować – wyszeptał, a potem odezwał się głośniej do reszty. – Jak ocenić zakres jej ran?
Gomer czuła na twarzy jego ciepły oddech, ale nie uścisk jego rąk. Patrzyła na Tamir stojącą obok. Wydawała się rozzłoszczona. Gomer obróciła się, żeby zobaczyć, co robi lekarz. Starzec klęczał obok niej…
– Na bogów, weźcie go ode mnie! – wrzasnęła.
Wszystkie oczy skupiły się na lekarzu, który ujął jej ramię i przejechał po nim sztyletem. Na matę Gomer polała się krew, ale ona niczego nie poczuła.
– Jak mogę tego nie czuć? – wyszeptała.
Stary doktor wydawał się zaciekawiony.
– Nigdy jeszcze nie widziałem, żeby ktoś przeżył tak dotkliwe pobicie. Nie wierzę, że ta dziewczyna odzyska władzę nad rękami i nogami, ale będę musiał przychodzić tu regularnie i badać jej postępy.
Pokój zakręcił się dookoła – Gomer miała wrażenie, że za moment zwróci skromne śniadanie, które zjadła. Kontury jej widzenia pociemniały i pochłonął ją dziki ryk. Być może miała jednak umrzeć.
– Chcę wziąć ją za żonę.
Słowa Ozeasza podziałały na nią jak kubeł zimnej wody, przywracając natychmiast do rzeczywistości.
– Ile jesteś skłonny zapłacić za taką piękność?
Tamir wisiała nad jego ramieniem, rozciągając usta w wymuszonym uśmiechu.
– Zaczekajcie – Gomer była w stanie wydobyć z siebie tylko szept, ale wszyscy ją usłyszeli.
Ozeasz znów przycisnął usta do jej czoła.
– Czekałem wystarczająco długo. Chciałem zaaranżować nasze zaręczyny jeszcze przed opuszczeniem Betel, ale twój abba na to nie pozwolił. Dalej życzę sobie, żebyś została moją żoną.
Zakręciło się jej w głowie. Światło lampy przygasło. To wszystko musiało jej się śnić. Czy kiedy się obudzi, znów zastanie świat bez Ozeasza?