Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
E-book dostępny w formacie mobi, epub. nie ma pliku PDF.
Dla miłośników powieści biblijnych startestamentowa Księga Daniela ożywa.
Trudy przetrwania. Po raz pierwszy doświadczyła ich hebrajska dziewczyna prawie siedemdziesiąt lat temu, gdy Babilończycy najechali na Jerozolimę i wzięli do niewoli jej najwybitniejszych młodzieńców. Wśród czcicieli bożków i ludzi króla Nabuchodonozora, Belili przeżyła dzięki nowej tożsamości; jednak - nie bez poczucia winy i wstydu. Teraz, jako żona Daniela uważa, że jest bezpieczna i może bez obaw mieszkać w Babilonie — aż do nocy, gdy Daniel, pod eskortą, trafia do pałacu Baltazara. Ma zinterpretować tajemnicze pismo na ścianie: „Mene, mene, tekel, parsin”. Niedługo potem, wraz z najazdem armii zdobywców, ujawniają się długo skrywane tajemnice Belili.
MESU ANDREWS Zdobywczyni nagrody Christy
Mesu Andrews nazywa siebie „biblijnym maniakiem” Uwielbia wszystkie historyczne fakty, znaleziska archeologiczne, hebrajskie słowa, zwyczaje kulturowe. Dzięki tym badaniom jest w stanie określić, jakie historie można pisać. I ta wiedza daje mi uczucie mentalnego odpoczynku, bo nie muszę kontrolować zgodności Biblii z historią. Ponadto fikcyjne i biblijne postacie są zaznaczone również na zakładce, to bardzo ułatwia w podążaniu za akcją. Możecie swobodnie zanurzyć się w przepięknej historii już wam znanej i zobaczycie jak bardzo jeszcze przez was nieodkrytej.
Czytałam inne chrześcijańskie powieści, które były oparte na postaciach z Pisma Świętego, ale ta zachęciła mnie do ponownego przeczytania fragmentów Starego Testamentu. Znałam te historie, ale teraz je rozumiem. Autorka w doskonały sposób wciąga Cię w życie biblijne, pomagając zrozumieć, kulturę, codzienność proroków, królów oraz ich decyzje wraz z konsekwencjami. I ponad tym wszystkim zobaczysz Boga suwerennego, któremu nic nie wymyka się spod kontroli, wiernego swoim obietnicom i proroctwom. Mistrza taktyki i strategii życia ludzkiego.
Pozostałe tytuły serii Królowie i prorocy:
Seria Skarby Nilu:
- "Miriam"
- "Córka Faraona"
Tłumaczenie: |
Dominika Głowa
|
Data i miejsce wydania: |
2021
|
Liczba stron: |
480
|
ISBN: |
978-83-66397-21-7
|
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 514
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Wtedy Izajasz powiedział do Ezechiasza: „Posłuchaj słowa Pańskiego: Oto nadejdą dni, gdy to wszystko, co jest wtwoim pałacu ico nagromadzili twoi przodkowie aż do dnia dzisiejszego, zostanie zabrane do Babilonu. Nic nie pozostanie - mówi Pan. Asynów twoich, którzy będą pochodzić od ciebie, którym dasz życie, wybierze się na dworzan do pałacu króla babilońskiego.
2 Krl 20, 16-18
Król Baltazar urządził dla swych możnowładców wliczbie tysiąca wielką ucztę ipił wino wobec tysiąca osób. Gdy zasmakował wwinie, rozkazał Baltazar przynieść srebrne izłote naczynia, które jego ojciec, Nabuchodonozor zabrał ze świątyni wJerozolimie, aby mogli znich pić król oraz jego możnowładcy, jego żony inałożnice. Pijąc wino wychwalali bożków złotych isrebrnych, miedzianych iżelaznych, drewnianych ikamiennych. Wtej chwili ukazały się palce ręki ludzkiej ipisały za świecznikiem na wapnie ściany królewskiego pałacu. Król zaś widział piszącą rękę.
Dn 5, 1-2; 4-5
Babilonia
październik 539 r. p.n.e.
Przybyłam do Babilonu prawie siedemdziesiąt lat temu. Nigdy przedtem nie widziałam, jak rozwija się ziarno sezamu. W czasie żniw mój mąż – Daniel patrzył na nie jak na cud, który należy czcić. Jak pospolite jest to drobne ziarenko? Jak niezwykły jest jego owoc? Jak trudny proces dojrzewania? Ziarno leży głęboko zakopane w ziemi. Umiera. Później kiełkuje. I rośnie. Rozkwita. Zasycha i umiera na nowo. Mój mąż urządzał na jego cześć uczty, które miały tak naprawdę zbliżać nas do czasu, jaki dzielił nas od spełnienia proroctwa. Jego świętowanie przypominało mi jednak o tym, o czym pamiętać nie chciałam.
Cały rok obawiałam się nadejścia tego dnia.
Wyjęłam swoje brązowe lusterko i wetknęłam pasmo siwych loków za nową chustę, w tle dostrzegając nerwowe ruchy Daniela. Nigdy nie potrafił poradzić sobie z pasem, jednak dziś jego palce wydawały się jeszcze bardziej niezdarne niż zwykle. Może on też był zdenerwowany?
Odłożyłam lusterko na bok i przeszłam na drugą stronę komnaty. Delikatnie odsunęłam jego dłonie.
– Ja to zrobię. – Choć ręce nas obojga pokryte były plamami i wystającymi niebieskimi żyłami, to moje zachowały większą zręczność.
Daniel przycisnął swoje usta do mojego czoła.
– Dziękuję, kochana. Co ja bym bez ciebie począł?
Zawiązałam pas i spojrzałam w jego załzawione oczy, w których malowało się to samo zauroczenie, jakie ja czułam sześćdziesiąt sześć lat temu.
– Miejmy nadzieję, że nigdy się tego nie dowiesz. – Oplotłam go swym ramieniem. – Chodźmy na dół. Dzieci już na nas czekają.
Daniel otworzył drzwi do komnaty. Radosne dźwięki rodzinnego życia rozniosły się z dziedzińca po całym pałacu. Powoli zeszliśmy na dół. Na pokrytym bujną roślinnością podwórzu czekały na nas trzy pokolenia potomków. Cztery córki z mężami. Dwadzieścia jeden wnucząt. I trzydzieścioro dwoje prawnucząt. Wszyscy usadowieni wokół czterech prostokątnych stołów.
Dwóch sumiennych wnuków powitało przy schodach swojego sabę* Daniela, służąc mu swym ramieniem. Ja zostałam z tyłu. Sama. A to miał być dopiero początek zniewag.
– Dam sobie radę – upierał się Daniel. – Zajmijcie się waszą savtą**.
– Ima mówiła, że bolą cię stopy, sabo.
Pierworodny naszej najstarszej córki obdarzył mnie grzecznym skinieniem głowy.
– Szalom, savto.
Odwzajemniłam ukłon z półuśmiechem. Nie odezwałam się – nie chciałam kpić ze spokoju, jaki wnuk obiecywał swoim przywitaniem. Jedno spojrzenie na moją najstarszą córkę, Kezię, uświadomiło mi bowiem, że dziś nie czeka nas spokój. Kezia stała u boku swojego męża, Szeszbassara, księcia wygnańców Judei w Babilonie, co chwila rzucając w mą stronę ukradkowe spojrzenia. Wszystkie trzy z naszych córek siedziały przy swoich mężach z oczami utkwionymi w wielce ubóstwianym abbie.
– Abbo, imo, – wykrzyknął ponad hałasem gawędzących dzieci i wesołym pluskaniem fontanny Szeszbassar, którego nazywaliśmy zdrobniale Szeszem. – Zajmijcie honorowe miejsca.
Przygotował już dwie kolorowe poduszki na krzesłach stojących najbliżej schodów, a teraz pospieszył, by pomóc Danielowi. Wyszeptałam słowa podziękowania, cicho zajmując miejsce przy mężu.
Szesz usiadł po prawej stronie Daniela. Jego żona, Kezia, ulokowała się tuż obok, a ich liczne potomstwo – dzieci i wnuki – wypełniły puste przestrzenie przy wielkim stole dookoła. Kezia wyraźnie unikała mojego spojrzenia.
– Wyglądasz dziś uroczo, droga Kezio – powiedziałam. – Czy to nowa szata?
Jej oczy zalśniły.
– Sugerujesz, że wydałam za dużo na targu, imo?
– Nie, moja droga. Ja... – wiedziałam, że żadne słowa nie będą wystarczająco dobre. – Wyglądasz pięknie, kochana córko. To wszystko.
Kezii zarumieniła się. Szybko odwróciła spojrzenie, zagadując jedną z córek o brzdąca siedzącego na jej kolanach. Prawnuka, którego widziałam zaledwie kilka razy w życiu. Była dobrą imą. Cudownie czuła się w otoczeniu własnych dzieci. Czy nauczyła się tego ode mnie, zanim jeszcze nienawiść zatruła naszą relację?
Służba rozpoczęła triumfalny przemarsz z dzbanami soku i wina oraz tacami pełnymi mięsa, owoców i warzyw. Mert, nasza droga egipska służąca, czekała na ten dzień przez cały rok. Jej najlepsze przepisy z Babilonu i Jerozolimy wreszcie mogły znaleźć uznanie wśród gości, smakujących jej wyborne potrawy.
Mój mąż uniósł swój srebrny kielich w powietrze, odmawiając modlitwę, którą słyszeliśmy z jego ust każdego roku.
–Jeśli kiedykolwiek cię zapomnę, Jerozolimo, niech moje dłonie utracą swą zręczność. Niech mój język na zawsze ugrzęźnie wustach, jeśli przestanę uważać Cię za źródło najwyższego szczęścia.
Dorośli podnieśli puchary z winem, a dzieci kubki z sokiem na znak toastu. Nasze potomstwo znało Jerozolimę tylko z opowiadań o pałacowym dzieciństwie Daniela. Wiele razy słyszało o surowej urodzie Syjonu i o majestacie Świątyni Jahwe.
Naszą ledwie rozpoczętą uroczystość przerwał zgiełk przy bramie. Spojrzałam w tamtą stronę, dostrzegając błysk porannego słońca odbijającego się od zbroi żołnierzy.
Jeden z nich, mający na piersi złotą odznakę dowódcy, podszedł prosto do mojego męża.
– Król Baltazar żąda obecności Daniela, wygnańca judzkiego, naczelnika rady jego wysokości.
– Ja jestem Danielem. – Wstał, a dowódca zacisnął swoje palce na jego ramieniu, stanowczym ruchem prowadząc go w stronę bramy.
– Zaczekaj! – zawołałam za nim, ale żołnierze zablokowali mi drogę.
Mąż obejrzał się za siebie ze słabym uśmiechem.
– Wrócę, kochana. Zostawcie mi trochę pieczonej jagnięciny.
Ze ściśniętym gardłem wsłuchiwałam się w kroki dziesięciu silnych żołnierzy, którzy oddalali się, eskortując ukochanego. Teraz stałam się przedmiotem uwagi wszystkich zgromadzonych; tak jakbym znała odpowiedź na to, co się stało. Ogarnęła mnie fala złości. Jak mogli myśleć o posiłku, gdy Daniel był w drodze na przyjęcie tego szaleńca?
– Idę na górę się pomodlić. Niech nikt nie rusza jedzenia do powrotu Daniela.
Palce dowódcy wbijały się w ramię Daniela, ciągnąc go wzdłuż wąskiej ulicy. Próbował nadążać, ale jego stopy były zbyt słabe. Pomyślał, że może rozmowa spowolni nieco tempo mężczyzny.
– Nie odwiedzałem pałacu, odkąd Nabuchodonozor zwolnił mnie ze służby dwadzieścia cztery lata temu. Czy jego wysokość Baltazar wspomniał, do czego jestem mu potrzebny?
Jedyną odpowiedzią, jaką usłyszał, był plusk wody w kanale ciągnącym się poniżej drogi. Milczenie było cechą godną lojalnego eunucha. Złota odznaka pod kołnierzem dowódcy sygnalizowała gotowość do wiernej służby w zamian za dozgonne świadczenia od króla.
Daniel potknął się, opierając ciężar na prawej stopie. Złapał się za kolana, aż drżąc z bólu.
– Wszystko w porządku? – zapytał niespodziewanie dowódca.
– Tak, dziękuję. Czy moglibyśmy trochę zwolnić? – Zanim eunuch zdążył odpowiedzieć, zaburczało mu w brzuchu. Daniel się zaśmiał. – Powinniście byli dołączyć do nas podczas śniadania. Mert to wspaniała kucharka.
Na twarzy żołnierza pojawiło się coś na kształt uśmiechu.
– Król cię potrzebuje. Proszę.
Wyciągnął dłoń w kierunku pałacu, a Daniel z niepokojem zaczynał rozumieć, jak ważne może być zadanie, które chciał mu powierzyć król.
W milczeniu minęli mury otaczające Babilon z całym jego bogactwem i przepychem, które poprowadziły ich wzdłuż marmurowych schodów biegnących w stronę Drogi Procesyjnej. Przechodząc przez szeroką ścieżkę rozdzielającą miasto Babilon, obeszli trzypiętrowy kompleks militarny, Bramę Isztar, aby od południa wkroczyć wreszcie na tereny pałacu.
Chłodne jesienne powietrze wypełniały dźwięki uderzających bębnów oraz przejmujących pieśni fletu. Daniel poczuł, że ktoś popycha go na kolana. Zasłaniając uszy rękami, by odgrodzić się od zewnętrznego szumu, rozpoczął modlitwę:
–Mene, mene, tekel, parsin.
–Mene: Policzyłem dni władzy Baltazara idoprowadziłem ją do końca.
–Teke: Stanął na mojej skali iokazał się za lekki.
–Persin: jego królestwo uległo podziałowi; oddano je Medom iPersom.
– Mój panie! – Olbrzymia dłoń pomogła Danielowi podnieść się na nogi. – Mój panie, wszystko dobrze?
Cień przysłaniający oczy proroka znikł. Daniel spojrzał na twarze dziesięciu bladych żołnierzy.
– Tak, tak. Dziękuję. Pospieszmy się na spotkanie z królem.
Dowódca objął Daniela w pasie swą ogromną ręką, z łatwością prowadząc go w stronę głównych schodów.
– Słyszałem, że jesteś prorokiem. Czy doświadczyłeś właśnie jednej ze swoich wizji, mój panie?
Daniel miał wrażenie, że dowódca jest mu przychylny, jednak wiedział, że eunuch zawsze pozostaje lojalny swojemu królowi.
– Jeśli twoi krewni mieszkają w Babilonie, niech opuszczą miasto jeszcze dziś przed nastaniem nocy.
Dowódca uniósł brwi, kiwając głową ze zrozumieniem. Każdy rozsądny Babilończyk zdawał sobie sprawę, że Cyrus II Wielki, król Persji, posiadał armię, która mogła pewnego dnia podbić Babilon – królestwo Baltazara osłabione przez ostatnie czternaście lat rozrzutności, nieustannej rywalizacji i złych wyborów politycznych.
Kapitan pomógł prorokowi wspiąć się na schody, następnie poprowadził go do głównego wejścia. Pospieszyli przez korytarze, niegdyś zachwycające swym wystrojem, teraz zaś pokryte zakurzonym i wytartym obiciem. Zbliżając się do sali tronowej, coraz wyraźniej słyszeli dźwięki muzyki, którym nie towarzyszyły jednak odgłosy zabawy czy śmiechu.
– Sądziłem, że król wystawia przyjęcie – odezwał się Daniel.
– Tak też jest. – Czy to strach, czy też lojalność powstrzymywała go przed dodatkowym wyjaśnieniem?
Strażnicy otworzyli wrota skrywające za sobą kolosalną przestrzeń ze stołami, przerażonymi arystokratami i muzykami, których płoche nuty przerywały upiorną ciszę.
Mężczyzna w złotej koronie na głowie ruszył w stronę proroka. Daniel widział młodego króla zaledwie raz w życiu, w dniu jego koronacji, gdy Baltazar przejeżdżał rydwanem przez Drogę Procesyjną. Z bliska był o wiele niższy niż się wtedy wydawał, a upływ czasu odcisnął się na jego twarzy znaczącym piętnem.
– Czy jesteś Danielem, wygnańcem mojego dziadka z Judy?
Daniel ledwo zdążył skinąć głową na potwierdzenie, gdy król wyciągnął roztrzęsioną dłoń, wskazując nią na ścianę.
– Inskrypcja. Widzisz? Żaden z moich mędrców nie jest w stanie jej odczytać.
Daniel podążył wzrokiem za jego gestem. Spojrzał na słowa wzrokiem, który odbijał się nienaturalnym blaskiem od otynkowanej ściany.
– Słyszałem, że żyją w tobie duchy bogów – powiedział król, ledwo opanowując swą panikę. – Odczytaj te słowa, a przysięgam na życie mojego ojca, przyoblekę cię w purpurową szatę, założę ci na szyję złoty łańcuch i uczynię trzecim najpotężniejszym człowiekiem w królestwie.
Zniesmaczony zatęchłym potem i cuchnącym oddechem króla, Daniel ucieszył się, że nie zdążył zjeść. Jak wiele złamanych obietnic miał na swym koncie władca? Niektórzy uważali, że Baltazar zabił własnego ojca, by zasiąść na tronie Babilonu. Pozbywając się jego dłoni z ramion, Daniel zrobił krok do przodu, kłaniając się z przymusem.
– Zatrzymaj swoje dary i nagrody dla kogoś innego. Najwyższy Bóg daje chwałę i splendor temu, kto na nie zasługuje. Tak, jak wręczył je twojemu przodkowi, królowi Nabuchodonozorowi. Kiedy król popadł w pychę, Bóg odebrał mu jego chwałę, uwielbienie ludzi i zdrowy umysł. Od tamtej pory żył z dzikimi małpami i żywił się trawą jak wół, dopóki nie zrozumiał, że Najwyższy Bóg jest władcą wszystkich królestw na ziemi. I zsyła je temu, kto na nie zasługuje. Ty, Baltazarze, wiedząc to wszystko, nadal nie potrafisz się uniżyć.
Przez salę przetoczyły się niczym fala zszokowane szepty arystokratów. Ich reakcja wskazywała na to, że niewiele osób znało historię króla Nabuchodonozora. Daniel popatrzył na tłum, po raz pierwszy dostrzegając błysk złota przed każdym z gości.
Święte oburzenie znów rozwiązało jego język.
– Sprzeciwiłeś się Bogu, pozwalając twoim arystokratom, żonom i konkubinom pić wino z kielichów zabranych z Świątyni Jahwe. Nie czcisz Boga, który trzyma w rękach władzę nad całym twoim życiem, dlatego tymi samymi rękoma Bóg ten skazał cię na potępienie.
Prorok wyciągnął dłoń w kierunku ściany, czytając głośno:
– Mene, mene, tekel, parsin. Bóg obliczył twoje panowanie i ustalił jego kres. Zważono cię na wadze i okazałeś się zbyt lekki. Twoje królestwo uległo podziałowi; oddano je Medom i Persom.
Ukłonił się raz jeszcze i obrócił do wyjścia.
– Zaczekaj! – Baltazar złapał go za ramię, a następnie uklęknął przed nim na jedno kolano, pochylając głowę. – Wierzę we wszystko, co powiedziałeś. Proszę, miej dla mnie miłosierdzie.
Wstał i odezwał się pełnym głosem.
– Ten prorok będzie nosił purpurową szatę z mojej komnaty. Od teraz tylko moje polecenia i polecenia mojego ojca są ważniejsze od jego słów.
Baltazar zdjął złoty łańcuch z szyi i przełożył go przez głowę Daniela. Jego rzeźbiona w granicie pieczęć spoczęła na klatce proroka.
– Jesteś teraz synem Babilonu – powiedział tak cicho, by tylko Daniel mógł go usłyszeć. – Bóg na pewno nie zniszczy królestwa zarządzanego przez jednego ze swych ludzi.
– Mój Bóg zniszczy wiele królestw, aby pobłogosławić swoje własne – odparł Daniel równie dyskretnym tonem.
Król Baltazar wzdrygnął się i zesztywniały zaczął obserwować proroka.
– Pozostaniesz tu, dopóki nie zyskam pewności, że nie jesteś konspiratorem.
– Jak sobie życzysz. – ruszył za nim do podwyższonego stołu, gdzie zjadł posiłek przygotowany przez pałacowych kucharzy; wspominając kochające dłonie Mert.
Jahwe, chroń mą rodzinę, gdy Cyrus wkroczy do Babilonu.
*saba - dziadek
**savta - babcia
Goniec zabiega drogę gońcowi,
aposłaniec posłańcowi,
by zawiadomić króla Babilonu,
że zdobyte jest zewsząd jego miasto.
Jr 51,31
Po pojmaniu Daniela, uciekłam do swojej komnaty przed spojrzeniami córek i szeptami ich skupionych w kącie mężów - świątynnych skrybów. O czym tak zaciekle dyskutowali? Czy posiadali władzę, by uratować mojego męża? Ich pomruki czyniły atmosferę jeszcze bardziej napiętą.
Opadłam na kolana przy łóżku i zanurzyłam twarz w zagłówku. Jahwe, chroń mojego Daniela. Tylko Ty wiesz, dlaczego mi go zabrano.
Drzwi do mojej sypialni otworzyły się bez pukania, a w środku pojawiła się Mert z tacą pełną przyrządzonych przez siebie przysmaków. Byłam wściekła.
– Powiedziałam, że nikt nie tknie jedzenia, dopóki…
– To niedorzeczne. – Mert postawiła tacę. – Dzieci były niegrzeczne, a dorośli robili się niecierpliwi. Pan Daniel nie pozwoliłby na takie marnowanie jedzenia, a i pani poczuje się lepiej.
Uparcie milcząc, spojrzałam w jej szare oczy. Dlaczego zawsze musiała mieć rację?
– W takim razie usiądź i pomóż mi. – Przesunęłam się, by zrobić miejsce dla kobiety, która była moją służącą, pocieszycielką, doradczynią i przyjaciółką. – Własne dzieci mnie nienawidzą.
Mert wręczyła mi kromkę chleba z solidną porcją koziego sera.
– Nie mogą nienawidzić kogoś, kogo nie znają.
– Nie mogą znać kogoś, kto je opuścił. – Upuściłam chleb na tacę, gwałtownie wciągając powietrze, by pozbyć się niepotrzebnych emocji. Wystarczająco się w życiu napłakałam.
Służąca podniosła kromkę i wzięła ją do ust.
– Nie opuściłaś swoich dzieci. Wyjaśnij im, co się stało. Są już dorosłe. Zrozumieją.
Nadal niepewna własnego głosu, potrząsnęłam głową, przygotowując kolejną porcję chleba z serem. Po kilku kęsach wyjawiłam Mert swój nowy plan.
– Po posiłku spróbuję wszystko naprawić. Być może lada chwila Daniel powróci do pałacu, by złagodzić rany, które zadałam.
Mert sięgnęła po moją wolną dłoń, lekko ją ściskając.
– Jeśli dzieci poskąpią ci litości, zachęć je, aby zwróciły się do Boga. Pan Daniel zawsze pocieszał je modlitwą.
Zdziwiona i nieco urażona oskarżeniem, które miałam wrażenie - usłyszałam z ust przyjaciółki, odłożyłam chleb na bok.
– Próbowałam, Mert. Wielokrotnie proponowałam, aby zwracały się o pomoc do Jahwe, ale mi nie ufają.
Wrażenie ogromnej pustki, wypełniało mnie od środka. Pochyliłam głowę i wzięłam do ręki dłoń Mert.
– Obawiam się, że rany moich dzieci są zbyt głębokie.
– Nonsens.
Mert zabrała rękę i podała mi chleb.
– Twoje dziewczęta polegają na swoich własnych siłach, dlatego nigdy nie przestały chować urazy. Ale nadejdzie jeszcze taki dzień, Belili. – Mrugnęła. – Nadejdzie dzień, kiedy to się zmieni. Zobaczysz.
Podniesione na duchu jej prawdopodobnie nieuzasadnionym optymizmem, dokończyłyśmy posiłek, rozmawiając na lżejsze tematy. Później Mert zaniosła brudne naczynia na dół, a ja powróciłam do swojej modlitwy. Jahwe, wiem, że otrzymałam już Twoje przebaczenie. Jak mogę jednak liczyć na przebaczenie innych, kiedy nie jestem wstanie przebaczyć sobie samej?
Nieme błaganie pozwoliło mi zrozumieć prawdę, której świadomie nie pojmowałam. Czy kiedykolwiek będę potrafiła zapomnieć o błędach, które popełniłam jako matka? Niespokojna, lecz obarczona ciężarem powinności, poprawiłam szatę i wróciłam na dziedziniec, by zająć rolę gospodyni w rodzinie pełnej miłości dla wszystkich poza mną samą.
Resztę dnia spędziłam z najmłodszymi dziećmi, które śmiały się i gaworzyły na moich kolanach, pozbawione trosk. Po zapadnięciu zmroku hałaśliwe brzdące spoczęły w łóżkach w naszej rezydencji, a dorośli zebrali się w gromady, w których dyskutowali o tym, co strasznego może spotkać Daniela.
Zaczęłam błąkać się po dziedzińcu. Plusk fontanny działał na mnie uspokajająco, a pieśni świerszczy dawały nadzieję, że Jahwe troszczy się o nawet najbardziej niegodne Swoje stworzenia. Przysiadłam na ławce w ogrodzie oddzielającym dziedziniec od drogi, skupiając się na migoczących w górze gwiazdach.
– Wszystko w porządku, imo? – zapytał zięć Szesz, stając w promieniu księżycowego blasku.
– Niestety nie, ale staram się sobie powtarzać, że nieobecność Daniela nie jest równoznaczna z jego cierpieniem. Wiem, że jeśli takie jest życzenie króla, zostanie w pałacu jeszcze przez tygodnie.
Szesz przestąpił niezręcznie z nogi na nogę, jak gdyby chciał powiedzieć coś więcej.
– Dołącz do mnie, jeśli chcesz – poklepałam miejsce obok siebie.
Przez chwilę siedzieliśmy razem w ciszy. Zamknęłam oczy i zaciągnęłam się nocnym powietrzem Babilonu, w duchu dziękując Jahwe za męża mojej najstarszej córki. Szesz był przywódcą o sercu pełnym współczucia. Był dla nas bardziej życzliwy niż siedmiu synów, a w swej hojności okazywał nam szacunek, także i w starczym wieku, mimo iż to właśnie on wraz z Kezią byli teraz oficjalnymi zarządcami willi. Szesz ubóstwiał swoją żonę, kochał dzieci i rozpływał się nad dziewięcioma wnukami. Cieszył się szacunkiem każdego Żyda w Babilonie, a jako główny skryba Esagili – świątyni Marduka – utrzymywał także zdrowe relacje z religijną społecznością miasta.
– Szeszbassarze! – Głos Kezii przypominał zgrzyt kocich pazurów na ścianie. – Dlaczego nie powiedziałeś mi, że czekasz razem z imą?
– Chodź, moja miła. – Szesz zaoferował jej swoją dłoń, zapraszając, by do nas dołączyła.
Przesunęłam się na brzeg ławki. Kezia wcisnęła się pomiędzy mnie i Szesza, wprowadzając atmosferę napięcia.
– Powinniśmy posłać służbę do pałacu. Ktoś musi sprawdzić, co dzieje się z abbą.
Szesz przyciągnął żonę do siebie.
– Jeśli abba nie powróci przed świtem, zwołam naradę starszych Izraela i poślę delegację z pytaniem do króla.
Poklepałam Kezię po kolanie i dodałam kilka słów wsparcia.
– Posłanie jednego służącego byłoby zbyt niebezpieczne, ale nikt nie zignoruje rady wysoko postawionych Żydów. Szesz ma rację.
Blask księżyca oświetlał zaciśnięte w białą, cienką linię usta Kezii, z których nie wydobył się jednak żaden dźwięk. Była to niewątpliwa poprawa. Ja również zacisnęłam wargi, dowodząc tym samym, że Jahwe działał we mnie tak samo, jak i w niej.
Moją uwagę przykuły niespodziewane pluski z kanału w dole ulicy. Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, naszym oczom ukazali się żołnierze. W obcej zbroi. Z mieczami wyciągniętymi do walki.
Kezia krzyknęła, a ja poderwałam się na nogi. Szesz zasłonił usta żony ręką, podczas gdy przez ulicę przetoczyły się kolejne piski. Po chwili ich miejsce zajęło zawodzenie.
– Do środka! – Mój zduszony szept zagubił się wśród okrzyków najeźdźców. Przystanęłam. – To Medowie.
Zdziwiona, że pomimo upływu lat nadal potrafiłam rozpoznać ich język, w ciszy próbowałam przetłumaczyć rozkazy dowódcy.
„Zabijcie tych, którzy stawią opór. Pozostałych wyślijcie na poszukiwania nowego domu po drugiej stronie rzeki”.
Przyspieszyłam kroku, by dogonić Szesza. Gdy dotarliśmy do bramy dziedzińca, złapałam go za ramię.
– Posłuchaj mnie. Musimy opuścić pałac bez walki. Zabiorą nas do nieufortyfikowanej części miasta za rzeką.
Szesz spojrzał na mnie, jak gdyby na głowie wyrosły mi rogi.
– Znasz ich język?
Dzieci i wnuki zgromadziły się wokół nas wewnątrz dziedzińca.
– Jaki język? – zapytało mnie jedno z wnucząt. – Skąd savta zna…
– Wy! – W naszą stronę pospieszyło czterech Medów. – Wszyscy! Wynocha!
Bez chwili wahania skinęłam głową i odezwałam się w ich ojczystej mowie.
– Jak sobie życzysz, mistrzu. Czy możemy przywołać resztę ze środka?
Czterech żołnierzy stanęło w miejscu, wymieniając się zdziwionymi spojrzeniami. Ukłoniłam się raz jeszcze, aby nie dać im czasu do namysłu.
– Byłam przyjaciółką królowej Amytis, wielkiej księżniczki medyjskiej. To ona nauczyła mnie waszego języka.
Usatysfakcjonowany dowódca skinął głową w kierunku ciemniejącej willi za nami.
– Zawołaj innych i zabierajcie się stąd.
Odwróciłam się i zmierzyłam z przerażoną rodziną.
– To Medowie. Początkowo będą zbyt zajęci zabijaniem, aby atakować kobiety, ale…
– Co? Imo, nie! – Pisk Kezii zapoczątkował histerię wśród pozostałych kobiet.
Szesz przycisnął żonę do piersi, a uciszywszy ją, zwrócił się od mnie.
– Przyłączyli się do armii Cyrusa?
– Nie wiem, ale Daniel obawiał się, że bezmyślne rządy Baltazara w końcu przyciągną armię Cyrusa jak niestrzeżone stado wilka.
Poszarzałe twarze mojej własnej trzody zdradzały strach. To Daniel był skałą, na której się opieraliśmy. Proszę Cię, Jahwe. Obdarz mnie Swoją mądrością. Czekając na boską interwencję, próbowałam ratować się tym, co wiedziałam na pewno.
– Bez względu na to, czy Medowie działają sami, czy na rozkaz Cyrusa, musimy zaprowadzić rodzinę i służbę w bezpieczne miejsce. Przeprawa przez rzekę to zagrożenie dla moich córek i ich dzieci.
Dziewczęta załkały, obejmując swoje potomstwo. Brwi Szesza zmarszczyły się.
– Co zamierzamy?
Na widok stojącej w tłumie sylwetki Mert poczułam delikatny powiew mądrości.
– Mert, zbierz służbę. My zajmiemy się dziećmi. Szesz, ty pójdziesz do Esagili pomówić z arcykapłanem. Na pewno udzieli schronienia rodzinie głównego skryby.
– Medowie nie atakują świątyń? – zapytał jeden z naszych zięciów.
– Nie Esagilę. Ze względu na szacunek, jakim obdarzają Nabuchodonozora, obawiają się także jego opiekuna, boga Marduka. Dlatego Esagila pozostanie nietknięta.
Popchnęłam Szesza.
– Idź, synu. Spotkamy się na miejscu.
Moje zdecydowanie przerwało bezruch i zachęciło rodziców do zebrania swoich najbliższych. Wkrótce wypuściliśmy się bocznymi drzwiami w ciemne, pełne chaosu ulice miasta. Minęły całe lata, odkąd moje stopy poruszały się z taką prędkością, a oczy widziały podobną rzeź. Szczęk mieczy. Krzyki kobiet. Płacz dzieci stojących nad zwłokami rodziców. Woda w kanale zabarwiła się na czerwono krwią arystokratów, którzy nie otrzymali lub wyrzekli się zaproszenia na królewski bankiet. Medowie z pewnością dotarli już do pałacu, ale ja nie dopuszczałam do siebie myśli o utracie Daniela.
Armie najeźdźców nie miały litości dla pokonanych władców i ich dostojników. Daniel został zaprowadzony przed oblicze Baltazara w stroju arystokraty. Nie mogłam jednak uwierzyć, że to właśnie taki koniec Bóg zaplanował dla mojego wiernego męża. Jahwe, okaż mu swoje miłosierdzie. Wybaw Daniela wswojej sile, tak jak lata temu ocaliłeś od spalenia naszych drogich przyjaciół.
Kezia złapała mnie za łokieć, praktycznie ciągnąc przez ulicę.
– Pospiesz się, imo. Martwię się o Szesza. Nie powinnaś była wysyłać go samego.
Ugryzłam się w język, czując jak wokół mojego gardła zaciska się pętla. Kezia nigdy by mi nie wybaczyła, gdyby cokolwiek złego stało się z naszym miłym Szeszem. Ja również nie zdołałabym sobie przebaczyć. Nie mogłam się doczekać, aż ciężar przywództwa w rodzinie powróci na barki mojego męża.
Unikając Drogi Procesyjnej, przemykaliśmy po zaciemnionych stronach ulic, aż wreszcie znaleźliśmy się dokładnie po drugiej stronie kompleksu świątynnego. Wdrapawszy się na górę po schodach, moja droga trzódka przebiegła przez szeroką aleję i zsunęła się na dół po kolejnych stopniach, by prześlizgnąć obok górującego w ciemności zigguratu*, którego niebotyczna konstrukcja prowadziła nas niczym blask księżyca, pozwalając bezpiecznie dotrzeć do bram Esagili.
Czekaliśmy razem z pozostałymi skołatanymi rodzinami w głównym hallu, podczas gdy Szesz rozmawiał przyciszonym głosem z arcykapłanem świątyni Marduka. Nie czekając na pozwolenie, mój wzrok powędrował na prawo, gdzie lśniła złotem statua kpiącego ze mnie Marduka. Nie przestąpiłam progu świątyni od pierwszych dni w Babilonie.
– Chodź, imo. – Szesz pociągnął mnie za ramię. – Możemy zatrzymać się w skarbcu, w którym pracuję.
– W skarbcu? – Serce podskoczyło mi do gardła. – Nie. Nie mogę.
Szesz zmarszczył brwi. Kezia wyminęła męża i złapała go za rękę.
– Chodźmy, zanim ktoś inny zajmie nasze miejsce.
– Nie! – Odsunęłam się na bok, walcząc ze łzami.
Poczułam łagodny uścisk na ramionach.
– Moja pani i ja pójdziemy z resztą – powiedziała Mert głosem, który podziałał jak miód na moje rany. – Nie zgubimy się, paniczu. Obiecuję.
– W porządku – odparł Szesz, wytrzymując moje spojrzenie. – Choć to tu będzie nas szukał abba Daniel, imo.
Sprawiedliwy, bogobojny, wrażliwy Szesz. Pochyliłam głowę, niespodziewanie przytłoczona strachem i wstydem, które sparaliżowały mnie w tym ciemnym miejscu niczym dziecko.
Mert wystąpiła naprzeciw, mierząc mnie ognistym spojrzeniem.
– Jesteś żoną szlachetnego Daniela, byłego przywódcy rady mędrców Nabuchodonozora i zarządcy Chaldejczyków. Kapłani nie mają nad tobą władzy.
Oplotła mnie swym ramieniem i nakazała służbie ruszyć śladem za resztą rodziny. Stanowisko Szesza jako głównego skryby zapewniało naszemu ponad siedemdziesięcioosobowemu domostwu schronienie w świątyni, lecz dla mnie południowo-wschodni skarbiec, gdzie skóra jeżyła mi się od wspomnień, oznaczał wszystko poza bezpieczeństwem. Komnaty kapłanek i kapłanów mijałam wstrzymując oddech, a zbliżając się do pokoju, który skrywał moje największe cierpienie, nieomal straciłam przytomność. Z ulgą dostrzegłam, że Szesz otworzył przed nami drzwi położone o dwa pomieszczenia dalej.
Westchnienia dookoła przywołały mnie i Mert do rzeczywistości zgoła odmiennej od chaosu i krwi panujących na ulicach Babilonu. Olbrzymia komnata usłana była stertami srebra, złota, klejnotów, purpurowych szat, zachwycających futer, pozłacanej zbroi i szlachetnych metali.
- Niektóre z tych skarbów wyglądają znajomo – rzuciłam, nie zwracając się do nikogo konkretnego.
Podczas gdy pozostali wzdychali z zachwytu, ja odnalazłam Szesza i wskazałam na zdobioną rzeźbę z brązu.
– Czy to jest to, o czym myślę?
– To jedna z brązowych głowic dwóch filarów Świątyni Jerozolimskiej. Widzisz te zawinięte rzędy granatu?
Skinęłam głową, z walącym sercem wskazując palcem na pozostałe cuda.
– To złoty świecznik, a tam złoty ołtarz.
Szesz odwrócił się, by na mnie spojrzeć.
– Skąd wiesz, jak wyglądał świecznik i ołtarz?
Dałam się ponieść podnieceniu. Nie zważałam na swoje słowa. Choć mój zięć urodził się w Babilonie, wiernie nauczał Prawa i Tory, doskonale rozumiejąc ograniczenia świątynne. Mieszanina emocji sprawiła, że język ugrzązł mi w gardle. Strach przed sekretami przeszłości walczył we mnie z radosną nadzieją na ujrzenie świętych skarbów Jahwe.
Słysząc naszą wymianę zdań, Kezia przysunęła się bliżej z podniesionymi brwiami. Nie chciałam podsycać jej żądzy plotek.
– Czy mieszczą się tu wszystkie skarby z Jerozolimy? – zapytałam, licząc na to, że zmiana tematu zadziała. – Nie wierzę, że to wszystko, co Nabuchodonozor zabrał z pałacu, świątyni i dobytku bogatych ziemian w Judei.
Szesz wyszczerzył zęby w uśmiechu, dostrzegając moją przebiegłość.
– Nie, oczywiście że nie. Choć zapiski pochodzą sprzed moich czasów, to wykazują, że król Nabuchodonozor rozdzielił jerozolimskie skarby pomiędzy świątynie w Babilonie. Część z nich trafiła także do jego teścia, medyjskiego króla Astyagesa, który wykorzystał je do kampanii wojennych. Król Baltazar natomiast stracił większość fortuny na bankietach i hulankach. Do tej pory nie ruszał klejnotów Esagili, lecz dwa dni temu zażyczył sobie, by wino na królewskiej uczcie zostało podane w srebrnych i złotych kielichach ze świątyni Salomona.
Uwięziona między szokiem i strachem, walczyłam z niespokojnymi myślami.
– Nic dziwnego, że Jahwe sprowadził sąd na Babilon.
Szesz zerknął na mnie ostrzegawczo ponad skarbami świątyni.
– Myślisz, że Jahwe nakazał Medom zaatakować Babilon, bo Baltazar zabrał święte kielichy?
Skrzyżował ręce i obdarzył mnie pobłażliwym uśmiechem.
– Skoro Jahwe tak bardzo się spieszy do ratowania swoich skarbów, to dlaczego nie wykończył Babilończyków, gdy napadli na Jego świątynię?
Sądząc po wyrazie jego twarzy, był przekonany, że zbił mnie z tropu. Kezia również czekała na moją odpowiedź. W pełni świadoma, że każde moje słowo sprowokuje nowe pytania, ruszyłam w kierunku kolejnych stert skarbów. Niektóre z nich przewyższały dwukrotnie dorosłego człowieka. Część została poukładana w zależności od zawartości na stosy brązu, złota i srebra. Inne kryły w sobie fragmenty tego, co kiedyś stanowiło większą całość.
Szesz i Kezia podążali za mną jak cienie. Zięć wręczył mi bryłę złota o wielkości dłoni. Z powodu jej ciężaru prawie sie przewróciłam. W oczach Szesza pojawił się błysk uznania.
– Często nie zdajemy sobie sprawy, jak ciężkie byłoby złoto Świątyni. Wyobraź sobie tylko Arkę Przymierza.
Przełknęłam gulę, która pojawiła się w moim gardle.
– Tak. Wyobrażam sobie.
Szesz zabrał złoto, patrząc na mnie z ukosa.
– Według zapisków, skarby Jerozolimy, łącznie z tymi ze Świątyni, zostały pocięte w kawałki tak małe, jak to. – Wyciągnął kamień na dłoni. – Dlatego właśnie nie da się ich rozpoznać.
Znów dałam się porwać panice. Czyżbym po Danielu miała utracić także i Arkę Jahwe?
– Obecności Jahwe nie da się doświadczyć fragmentarycznie, Szesie. On sam nigdy by na to nie pozwolił.
Wypowiadając te słowa, czułam jednak ich nieprawdziwość. Czy Jahwe nie pozwolił na spalenie własnej Świątyni? Czyż nie pozwolił na to, by Jego ludzie rozpierzchli się po narodach, które nimi gardziły?
– Musi być jakiś sposób, żeby odkryć, gdzie Arka trafiła po opuszczeniu Jerozolimy.
Syn mojego serca spojrzał prosto w głąb mojej duszy.
– Odnajdziemy Arkę tylko wtedy, gdy ci, którzy widzieli ją na własne oczy, podzielą się z nami swoją historią.
Wiedział. W jakiś sposób dowiedział się, że byłam jedną z osób, o których właśnie mówił.
– Powiedz mu. – Dłoń Mert wślizgnęła się w moją.
– O czym? – zapytała Kezia szorstko, taksując spojrzeniem Mert i mnie.
To smutne, że bardziej niż plotkującej córce byłam skłonna zwierzyć się jej mężowi. Wyciągnęłam dłoń, by pogłaskać ją po policzku. Nie wyobrażałam jej sobie wyziębionej i głodnej na bruku. Nie potrafiłam też wyobrazić sobie jej w niewoli. Byłaby w stanie wytrzymać zaledwie ułamek tego, co przewijało się w moich wspomnieniach.
– Kiedy koronowany książę Nabuchodonozor najechał na Jerozolimę, by skraść młodych arystokratów, widziałam Arkę w Świątyni. Podczas jego kolejnych ataków, osiem i jedenaście lat później, kapłani zesłani na wygnanie mówili o nieustannych ofiarach i corocznych uroczystościach z okazji Jom Kipur. Jak mogliby je obchodzić bez obecności Jahwe nad Arką?
Odwróciłam się w kierunku Szesza i położyłam dłoń na trzymanej przez niego bryle złota, wytrzymując spojrzenie, jakim mnie obdarzył.
– Sądziłam, że pomimo lat, obecność Jahwe nadal unosi się nad Arką w skarbcu króla. Nie wyobrażam sobie, że ktoś mógłby ją pociąć…
Zacisnęłam powieki i pomyślałam o słodkiej twarzy Daniela. Nie mogłam utracić zarówno jego, jak i Jahwe. Podniosłam podbródek.
– Proszę cię, Szesie. Dowiedz się, kto zabrał Arkę i gdzie możemy ją teraz znaleźć.
*zigurat, zikurat – charakterystyczna dla architektury sakralnej Mezopotamii wieża świątynna o zmniejszających się schodkowo kolejnych tarasach (red.)
Wtrzecim roku panowania króla judzkiego Jojakima przybył król babiloński Nabuchodonozor pod Jerozolimę ioblegał ją. Pan wydał wjego ręce króla judzkiego Jojakima oraz część naczyń domu Bożego, które zabrał do ziemi Szinear do domu swego boga, umieszczając naczynia wskarbcu swego boga.
Dn 1,1-2
Jerozolima
Sierpień, 605 r. p.n.e. [66 lat wcześniej]
Poranek był parny, choć słońce ledwo wychylało się zza wystrzępionych zasłon, które zakrywały pojedyncze okno w naszej siedzibie dla służby. Ima obudziła mnie szturchnięciem.
– Pośpieszcie się, moje skarby. Musimy posprzątać prywatną komnatę króla przed jego powrotem.
Podniosłam się zaspana, wiedząc, że nie mogę zwlekać. Król Joachim często wracał ze swoich nocnych wizyt w izbach żon na krótko po wschodzie słońca.
Ima okryła moją tunikę wełnianą szatą bez rękawów, którą sama obwiązałam w talii sznurem. Gdy spieszyłyśmy w ciemności do drzwi, zawołała:
– Wczoraj wieczorem odświeżyłam posłanie. Trzeba tylko wymienić wodę w balii, opróżnić kubeł z odpadami i posprzątać komnatę. Możesz też wytrzepać poduszki na sofie i zamieść podłogę.
– Tak, imo.
Ruszyłam za nią przez spowite mrokiem korytarze. Robiłam to każdego dnia swojego życia. A przynajmniej odkąd sięgałam pamięcią. Próbowałam policzyć schody dzielące naszą małą izbę od komnaty króla, lecz jak zwykle pomyliłam się w rachunkach. Pałac Salomona należał do naszego króla.
Po dotarciu na miejsce z zapałem przystąpiłyśmy do pracy. Energicznie wytrzepałam poduszki na sofie, przypominając sobie dzień, gdy monarcha zastał nas w swojej kwaterze. Sprzątałyśmy w niej razem z abbą, kiedy nagle król Joachim wdarł się do środka przez masywne cedrowe drzwi, wyraźnie poruszony naszym widokiem. Po chwili niczym drapieżnik zbliżył się do imy z uśmiechem, w którym kryło się więcej złośliwości niż sympatii.
Abba zasłonił imę własnym ciałem. Stojąc przy miednicy, obserwowałam plecy króla i upadającą na ziemię sylwetkę abby, którego krew trysnęła na obicie ścienne. Jeden ze strażników króla wyprowadził mnie na zewnątrz, gdzie wciąż słychać było krzyki imy. Od tamtej pory żadna z nas nie wspominała imienia abby. Ani króla.
Próbując odpędzić nieprzyjemne myśli, sięgnęłam po miotłę z hyzopu i zaczęłam sprzątać tak zapalczywie, jak gdyby ścigała mnie armia.
– Skończyłaś już?
– Tak, imo. – Zamiotłam stertę kurzu pod łóżko. Pomyślałam, że skończę po południu, kiedy król będzie przebywał w sali.
Kiedy ima wyciągnęła dłoń w kierunku tacy z na wpół zjedzonymi przysmakami, ziemia pod naszymi stopami zaczęła drgać.
– Co się dzieje, imo?
Zanim zdążyłam podejść do jej otwartych ramion, wibracje zamieniły się w huk. Srebrny kielich przesuwał się po tacy stojącej na rozdygotanym stoliku. Ima sięgnęła po moją dłoń i zaprowadziła na balkon, skąd rozpościerał się widok na Dolinę Cedronu. Przez Bramę Końską wdzierała się armia tak ogromna, że jej natarcie przypominało atrament rozlewający się bez końca na kartce.
– Ukryj się! – Ima wepchnęła mnie z powrotem do komnaty, lecz sama pozostała na balkonie, obserwując sytuację.
– Chodź, imo! Musisz się schować!
Ima pospieszyła do środka, choć w jej oczach kryło się szaleństwo. Powiodła wzrokiem od balkonu do drzwi komnaty, wyraźnie zagubiona. Niezdecydowana.
– Wpuścił ich do miasta. Dlaczego otworzył bramy?
– Kto? Kogo?
Ima potrząsnęła moimi ramionami.
– Król Joachim! Otworzył bramy Babilończykom. – Przyciągnęła mnie w gwałtownym uścisku, modląc się w panice pomiędzy histerycznymi łkaniami. – Jahwe, musisz ocalić moje dziecko. Musisz. Pokaż mi, gdzie ją ukryć. Moja córka to wszystko, co mam. Proszę.
Oparła policzek o czubek mojej głowy, szepcząc coś niezrozumiale, podczas gdy ja trzymałam się kurczowo jej talii.
– Świątynia! – krzyknęła nagle. Ująwszy moje dłonie, spojrzała mi w oczy. – Babilończycy nie zranią kapłanów, Abigail.
Pospieszyła w kierunku drzwi.
– Idź do Świątyni Jahwe. Kapłani ocalą dziecko.
Zanim zdążyłam pojąć jej zamiary, wypchnęła mnie na zewnątrz i zatrzasnęła drzwi.
– Nie przejmą się kobietą, ale okażą miłosierdzie dziecku.
– Nie, imo! – wrzeszczałam, kopiąc i waląc w drzwi. – Imo, chodź ze mną!
– Idź, moja najdroższa. Uciekaj, zanim Babilończycy wkroczą do pałacu. Kocham cię. Idź!
Znalazłam się pośród chaosu. Korytarze wypełniły krzyki przerażonych strażników, służby, kobiet i dzieci. Nie mając wyjścia, kopnęłam drzwi po raz ostatni i puściłam się biegiem w stronę skrzydła dla służby. Przyciśnięta do ścian, pochylałam głowę, spuszczając wzrok. Z każdym kolejnym krokiem bestialstwo i terror przybierały na sile. Hebrajskie wrzaski mieszały się z obcymi językami, których nigdy wcześniej nie słyszałam i nie rozumiałam. Wychodząc z pałacu na ulicę prowadzącą do Świątyni Jahwe, z każdej strony słyszałam szczękanie mieczy i rozpaczliwe jęki umierających.
Ogarnięta coraz większą paniką, łkałam cicho w histerii, z trudem poruszając się na słabych kolanach. Biegnij do Świątyni. Biegnij do Świątyni. Nie przestając biec, skupiłam się na Bramie Strażniczej, która łączyła pałac z salami świątynnymi. Kapłani ocalą dziecko.
Przecięłam górną część rynku, który stał się polem walki dla żołnierzy, bazą ucieczki dla handlarzy oraz schronieniem dla kobiet z dziećmi. Brama Świątyni pozostawała niestrzeżona, więc wbiegłam do Wielkiej Izby, gdzie kapłani i lewici w najodleglejszych zakątkach pałacu wyciągali złoto i srebro z magazynów. Strażnicy uciekli, prawdopodobnie do walki z żydowską armią.
Dlaczego jednak nikt nie chronił Jahwe?
Rozejrzałam się na boki i upewniwszy się, że nikt nie zwraca na mnie uwagi, pobiegłam przez zewnętrzną salę w stronę schodów prowadzących do Brązowego Ołtarza – miejsca ofiar arcykapłanów. Ukryłam się pomiędzy dwoma brązowymi bykami, które powstrzymywały fale Brązowego Morza. Wcześniej oglądałam je z balkonów, gdzie wraz z imą uczestniczyłyśmy w dziennych ofiarach. Teraz, kiedy ołtarz pokryty był krwią, którą można było zeskrobać paznokciem, wszystko wydawało się o wiele bardziej realne. Stałam w wejściu, uważnie obserwując kolosalne brązowe filary o nazwie Jakin i Boaz, tysięczny raz z kolei zastanawiając się, co za sobą skrywają. Czy Jahwe naprawdę unosił się nad złotą skrzynią w Najświętszym Miejscu?
Moje rozważania przerwały odgłosy paniki i krzyki strażników, którzy wdarli się do świątyni w towarzystwie obcych żołnierzy z podniesionymi mieczami. Wściekli kapłani zostawili magazyny i swoje skarby, próbując uciec przed zbliżającą się falą przemocy. Serce waliło mi jak oszalałe, a gardło zacisnęło się ze strachu.
Spojrzałam na filary i zakazane drzwi, których strzegły. Jeśli to mój dzień, wolę umrzeć zTwojej ręki, Jahwe, niż od miecza wroga. Z wiarą dodającą odwagi, otworzyłam wrota przeznaczone wyłącznie dla kapłanów.
Z ulgą stwierdziłam, że drzwi nie stawiają oporu, i już po chwili znalazłam się w zupełnie innym świecie; urzekającym tajemną ciszą i migocącym blaskiem świec. Przechylając głowę do tyłu, zachwycałam się pięknem miejsca - od podłóg aż po sufit. Podeszłam do jednego ze świeczników, dotykając wyrytych na nim owoców granatu, kwiatów lilii i pąków migdałowca. Potem zbliżyłam się do stołu, gdzie starannie rozłożone złote misy, naczynia, kadzielnice i nożyce do knotów czekały tuż obok dwóch stosów świętego chleba – sześciu ciepłych bochnów, które wypełniały pomieszczenie upojnym aromatem. Wzięłam jeden z nich, by uciszyć niepokój w żołądku, podczas gdy hałasy na zewnątrz przybierały na sile. Jeśli miałam umrzeć, przynajmniej nie musiałam umierać głodna. Odgłosy walki stawały się coraz silniejsze, popychając mnie w stronę Tego, którego świętość miała prawdopodobnie zachwycić ostatni raz przed śmiercią.
Zawahałam się przed oddzielonym tkaniną z pozłacanym cherubinem Sancta Sanctorum, wołając napiętym szeptem:
–Jahwe, jeśli tam jesteś, miej dla mnie łaskę. Robię to, co rozkazała mi ima.
Wydawało mi się, że mam w gardle wielką gulę; odsunęłam zasłonę i wbiegłam do środka. Z zamkniętymi oczami czekałam na zbliżającą się śmierć.
Nic takiego jednak się nie stało. Żadnych piorunów ani ognia z nieba.
Otworzyłam oczy, poprawiłam bochenek chleba wetknięty pod pachę i rozejrzałam się dookoła po szerokim pomieszczeniu. Nad złotą skrzynią, którą ima nazywała Arką Przymierza, unosiły się skrzydła dwóch kolosalnych cherubinów ze złota. Ima mówiła, że Arka Przymierza kryła w sobie obecność Jahwe, ale nie było nad nią płomienia ani chmury, w których mógłby się chować. Miało to sens – ostatecznie Jahwe był przecież niewidzialny. Przeszłam pod skrzydłami aniołów, by z bliska przyjrzeć się najcenniejszemu skarbowi moich przodków. Czy miałam na tyle odwagi, by go dotknąć?
Oderwałam kawałek chleba i umieściłam go na Arce. Pomyślałam, że Jahwe ujawni się, jeśli nakarmię Go małymi porcjami.
– Nie! Nie wolno tu…
Ostrzeżenie żydowskiego kapłana zostało przerwane przez uderzenie wroga, który wraz ze swoimi kompanami zamienił najazd w prawdziwą wojnę.
Skuliłam się za Arką, nie mając żadnego innego miejsca schronienia. Jahwe, jeśli tu jesteś, uratuj mnie!
Kolejne błagalne wołania kapłanów. Kolejne lekceważące odpowiedzi. Zakryłam uszy, nie odrywając spojrzenia od złotej skrzyni. Czekając. Modląc się. Zacisnęłam powieki i wyobraziłam sobie, że Bóg moich praojców przepędza nieprzyjaciół tak, jak zrobił to z Egipcjanami, którzy pognali Izraelitów przez Morze Czerwone. Krzyki nie ustawały. Dziś nie czekało na nas cudowne wybawienie. Natarcie na Świątynię Jahwe nie wzbudziło słusznego gniewu. Dlaczego?
Moją talię ścisnęła żelazna dłoń.
– Nie!
Kopałam i uderzałam potężne brązowe ramię, które trzymało mnie naprzeciw swego szerokiego torsu. Wielka dłoń zasłoniła mi usta i nos, uniemożliwiając oddech.
– Możesz ze mną walczyć i zginąć na miejscu lub służyć wybranym książętom Judei pod ochroną Babilonii.
Napastnik mówił łamaną hebrajszczyzną, lecz mimo to rozumiałam jego słowa. Moje oczy zasłoniły ciemne plamy. Desperacko łaknąc powietrza, powróciłam wzrokiem do Arki. Proszę, Jahwe. Okaż mi Swe miłosierdzie.
Nad złotą skrzynią pojawił się błysk migoczącego powietrza, który już po chwili zniknął. Jesteś prawdziwy! Przestałam stawiać opór, a uścisk olbrzyma zelżał.
Wciągnęłam słodkie powietrze.
– Jaką ochronę może zapewnić Babilonia?
Silne ramiona przyciągnęły mnie do twarzy potężnego żołnierza, na której błąkał się uśmiech. Jego ciemne włosy były krótko przycięte, wyskubane brwi - na które próbowałam nie patrzeć.
– Myślisz, że wolno ci negocjować, mała? Mylisz się. Babilonia daje ochronę przed prymitywną kulturą Judei i nieustanną groźbą najazdu. – Dołek w policzku nadał mu niemal ludzkiego wyglądu. – Nazywam się Aszpenaz, jestem nadrzędnym eunuchem księcia Nabuchodonozora. Służę mu z nieskończoną wiernością w zamian za opiekę Babilonii. Widzisz? Wcale się od siebie nie różnimy.
– Muszę znaleźć imę i powiedzieć jej, że wyjeżdżam. Nie chcę, żeby się martwiła.
Wszelkie ślady człowieczeństwa zgasły z jego twarzy, która pojawiła się tuż obok mojej.
– Nie masz już imy. Nie masz abby. Masz tylko Babilonię. Nikt nigdy nie będzie się o ciebie martwił.
Poprawił swoją lnianą szatę i zerknął dwukrotnie na chleb, który upuściłam.
– Dziwnie wygląda. Możesz go ze sobą zabrać.
Kawałek, który położyłam na wierzchu Arki, zniknął.
– Zjadłeś kawałek, który leżał na Arce?
Oczy żołnierza zwęziły się w małe szparki.
– Nigdy nie zabrałbym ofiary złożonej któremukolwiek z bogów.
Schyliłam się, by podnieść bochenek z ziemi przed Arką. Na jego widok wciągnęłam powietrze z niedowierzaniem. Bochenek był cały – bez oderwanego fragmentu, który podarowałam Jahwe.
Aszpenaz wskazał na zasłonę, a ja chwyciłam się chleba tak, jak gdyby jego świętość dorównywała świętości Arki. Jahwe był prawdziwy! Nie ocalił Jerozolimy przed Babilończykami, ale ujawnił się przede mną.
Wtedy Pan wysłał przeciw niemu oddziały Chaldejczyków, oddziały Aramejczyków, oddziały Moabitów, oddziały Ammonitów - wysłał ich przeciw Judzie, aby go zniszczyć zgodnie ze słowem, które Pan wypowiedział przez sługi swoje, proroków.
2 Krl 24,2
Gdy Aszpenaz przekazał mnie żołnierzowi czekającemu po drugiej stronie kurtyny, odważyłam się zerknąć na głównego eunucha księcia Nabuchodonozora. Daleko było mu do życzliwości, lecz obiecał zapewnić mi ochronę. Rozkazał dołączyć do nas trzem innym mężczyznom. W tym czasie mój nowy oprawca, szczupły i gburowaty młodzieniec, przeciął pas trzymający moją szatę i obwiązał mi nim nadgarstki. Z roztrzęsionymi nogami ruszyłam za dowódcą, który wyprowadził mnie ze świątyni w otoczeniu czterech żołnierzy. Czy dziewięcioletnia dziewczynka rzeczywiście stanowiła tak wielkie zagrożenie, że potrzebowała eskorty pięciu dorosłych mężczyzn?
Kiedy wkroczyliśmy do sali świątynnych, zdałam sobie sprawę, że Aszpenaz dotrzymał słowa i zwerbował żołnierzy dla mojej ochrony. Pociągając za sznur dookoła moich rąk, przyciągnął mnie do siebie.
– Nie zostawaj w tyle. Aramejczycy, Moabici i Ammonici to wynajęci wojownicy, którzy są tu tylko dla bogactwa. Uznają cię za wartą walki.
Okrucieństwo wynajętych wojowników nie znało granic; żołnierze zabijali wszystko, co stawało na ich drodze, grabiąc to, na co mieli ochotę. Z zakrzywionymi mieczami wyciągniętymi do walki, obrońcy przeprowadzili mnie przez chaos obcych słów i makabrycznych obrzędów.
Kiedy smród krwi i odchodów dotarł do mojego gardła, oparłam dłonie o kolana i zwymiotowałam na ulicy.
Aszpenaz zatrzymał naszą świtę.
– To twój król otworzył bramy miasta, żbiku. Zaoferował strażników w zamian za własne życie.
Uniósł cienką brew.
– Instynkt przetrwania to wielka siła. Będziesz jej potrzebować.
Wznowiliśmy marsz. Widok żydowskiego strażnika, którego martwe oczy stanowiły dowód źle ulokowanej lojalności, przypomniał mi, by mądrze dysponować swoim zaufaniem. Zerknęłam przez ramię na Świątynię Jahwe.
Czy widzisz tę śmierć znad złotej skrzyni?
– Patrz przed siebie. – Jeden z żołnierzy przepchnął mnie przez Bramę Końską. Czy kiedykolwiek miałam wrócić do Jerozolimy? Czy będę mogła nadal czcić Jahwe? Czy jeszcze kiedyś miałam usłyszeć psalmy Króla Dawida?
Pamiętałam proroctwo Jeremiasza, który przepowiedział karę za grzechy Judei. Niewola. Wygnanie na obcą ziemię. Wielu proroków mówiło też, że Jahwe nigdy nie pozwoli nas zniszczyć.
Raz jeszcze spojrzałam na swoje miasto, lecz wtedy czarnooki potwór dźgnął mnie w plecy końcówką włóczni. Jęknąwszy, zacisnęłam zęby. Czy to miała na myśli ima, mówiąc że Żydzi byli wybrańcami Jahwe? Skazanymi na niewolę? Co oznaczało bycie wybrańcem, jeśli inni niszczyli nasz dom, nasze rodziny i nasze życie?
– Dokąd mnie zabieracie, panie?
Żadnej odpowiedzi. Odważyłam się spojrzeć na czterech żołnierzy. Każdy z nich maszerował z beznamiętnym wyrazem twarzy, zaciśniętą szczęką i wzrokiem wbitym w przestrzeń, którą miał przed sobą. Nie pytałam ponownie.
Przeszedłszy Dolinę Cedronu, wspięliśmy się na wschodnie wzgórze miasta, gdzie Aszpenaz przystanął i wskazał na wielki obóz trzy wzniesienia dalej.
– Tam będziesz mieszkać, zanim trafisz do Babilonii. Czeka nas trudna wędrówka, ale zdążymy przed zmierzchem.
Surowy wyraz jego twarzy nie dopuszczał sprzeciwu. Pochyliłam głowę.
– Tak, mój panie.
Gdy zeszliśmy z kolejnego wzgórza, eunuch rozluźnił ucisk na moich nadgarstkach. Byłam mu wdzięczna za ten niewielki akt łaski. Słońce prażyło, a mój żołądek przypominał, że jestem głodna. Pogłaskałam bochenek chleba, nie wiedząc, czy mam na tyle odwagi, by go zjeść. Może teraz, po scaleniu mocą Jahwe, stał się obiektem świętym? Po południu już się tym nie przejmowałam i oderwałam kawałek bochenka. Bez drożdży nie był tak miękki jak chleb imy, ale była w nim jakaś słodycz, której nigdy wcześniej nie poznałam. Każdy kęs traktowałam jak dar od Jahwe.
Żołnierze dzielili się wodą, a eunuch narzucał tempo, które pozbawiało mnie oddechu. Gdy brudni, zmęczeni i głodni dotarliśmy już do obozu, strzegący go strażnik pokłonił się przed Aszpenazem, jak gdyby ten był królem Babilonii. Nie rozumiałam jego mowy, ale widziałam, że traktował eunucha niczym sługa swojego pana.
Aszpenaz skinął mu głową i popchnął mnie do przodu, odzywając się po hebrajsku.
– Ta dziewczynka będzie służyć królewskim chłopcom, których zabieramy do Babilonii. Otoczcie ją taką samą opieką jak chłopców. Jeśli zakończy podróż z choćby jedną blizną, czeka was śmierć.
Strażnik ukłonił się i odpowiedział w języku, którego nie rozumiałam. Aszpenaz i jego ludzie oddalili się, a ja zostałam z obcym, który pchnął mnie swoją włócznią i wymamrotał coś niejasnego, wskazując na ogień do gotowania.
Siedziały przy nim trzy kobiety. Choć były odwrócone tyłem do mnie, dostrzegłam na ich wyblakłych, brązowych szatach znajomy żydowski haft. Ich widok wzbudził nowy żal. Żadna z nich nie była moją imą. Czy kiedykolwiek miałam ją jeszcze zobaczyć?
Popchnięta przez strażnika, potknęłam się na kamieniu i upadłam przed jedną z kobiet. Żydówka złapała się za bok. Zaczęłam ją przepraszać, lecz słowa uwięzły mi w gardle. Patrząc na posiniaczoną i opuchniętą twarz - jej oraz pozostałych kobiet, ucieszyłam się nagle, że nie ma wśród nich imy. Każda z nich nosiła na kostkach brązowe kajdany z łańcuchem o długości ramienia, który łączył ją z następną. Jedna zagniatała ciasto na chleb. Druga przygotowywała sterty świeżych owoców i warzyw, zerwanych prawdopodobnie z bogatych ziem Judei. Trzecia kobieta obracała jelenia na rożnie nad ogniem.
Kobieta ugniatająca ciasto zwróciła na mnie uwagę. Odezwała się, nie przerywając rytmicznej pracy.
– Lepiej przestań nas obserwować i zabierz się do pracy. Inaczej czeka cię to samo, co nas. – Głos jej się załamał, lecz odchrząknęła i ciągnęła dalej. – Jesteś jeszcze młoda, ale dla tych zwierząt to nic nie znaczy. Jesteś za piękna, żeby być tu sama.
– Przestań. Nie widzisz, jaka jest przestraszona? – Zganiła ją kobieta, na którą się przewróciłam. Klepiąc ziemię obok siebie, dała znak, abym usiadła. – Chodź. Powiedz, jak się nazywasz, mała. Razem pomyślimy, jak ich zatruć.
W kąciku jej ust pojawił się przebiegły uśmiech, lecz zanim sięgnęła po kolejnego ogórka, szybko mrugnęła oczami i dotknęła otwartej rany.
Od razu mi się spodobała, więc usiadłam obok.
– Mam na imię Abigail. – Rozejrzawszy się na boki, odezwałam się szeptem. – Naprawdę możemy ich zatruć?
Ulotne uśmiechy ustąpiły miejsca niepokojącej ciszy. Swoją gorliwą nienawiścią udało mi się jednak zdobyć ich zaufanie.
Podczas pracy przemycałam dla nich daktyle, ser i kawałki świętego chleba. Byłam pewna, że Jahwe nie miał nic przeciwko.
Wkrótce słońce schowało się za zachodnimi wzgórzami, a obóz wypełnili żołnierze i ich niewolnicy. Pracowałyśmy długo po zapadnięciu zmroku, krojąc warzywa, łuskając pistacje i piekąc chleb. Babilończycy nie przejmowali się naszym sabatem.
Pochłonąwszy ostatni kęs świętego bochenka, zamknęłam oczy, położyłam głowę na skale i zaczęłam myśleć o imie. Czy wnętrze naszej komnaty zapewniło jej schronienie? Nie byłam w stanie znieść innej możliwości. Potem przypomniałam sobie o Arce i odłamanym kawałku chleba – chleba, który nakarmił mnie i wykończone kobiety.
Dziękuję Ci, Jahwe. Nawet jeśli już nigdy nie doświadczę Twej obecności, zawsze będę wiedzieć, że jesteś prawdziwy. Pocieszona tą myślą, nieświadomie zapadłam w sen.