Cyrankiewicz. Wieczny premier - Piotr Lipiński - ebook

Cyrankiewicz. Wieczny premier ebook

Piotr Lipiński

4,0

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Socjalista przed wojną, więzień Auschwitz w czasie wojny, czołowy komunista po wojnie. Konformista, bohater dowcipów, wieczny premier. Szara eminencja, figurant. Ulubieniec wielu Polaków.

Stał na czele rządu przez ponad dwadzieścia lat, od 1947 do 1970 roku, z przerwą w latach 1952–1954, kiedy stanowisko zajmował Bierut. Wówczas był wicepremierem. Żartowano, że jest najtańszym politykiem w PRL-u, bo do urzędów nie trzeba zamawiać nowych portretów. Po rozstaniu z fotelem premiera został przewodniczącym Ogólnopolskiego Komitetu Pokoju. „Żołnierzem na froncie walki o pokój” był do 1986 roku. Dopiero wtedy ostatecznie zakończyła się jego polityczna kariera. Miał 75 lat.

Korzystał z przywilejów władzy. Kochał życie, zmieniał kobiety, jeździł szybkimi samochodami i pijał drogie trunki. Mówiono na niego Car Ankiewicz.Dowcipy o sobie lubił, nawet kolekcjonował, a niektóre podobno sam wymyślał. Jedni zapamiętali, że był wysoki, drudzy, że niski, trzeci, że średniego wzrostu. Większość nie wątpi, że był łysy. Zmarł 20 stycznia 1989 roku. Niecałe pół roku później zakończył się w Polsce komunizm.

Książka Piotra Lipińskiego to oparta na solidnej podstawie źródłowej próba rozwikłania zagadek i tajemnic, jakie narosły wokół Józefa Cyrankiewicza – jednej z najciekawszych postaci peerelowskiego establishmentu.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 297

Oceny
4,0 (152 oceny)
45
71
27
7
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
kasia2115

Całkiem niezła

Ciekawy sposób przedstawienia tamtych czasów, ale czy dowiedziałam się czegoś o Cyrankiewiczu...? dużo przypuszczeń.
10
kukis

Dobrze spędzony czas

Bardzo dobra, niejednoznaczna pozycja. Świetnie się czytało.
00
wadekk

Nie oderwiesz się od lektury

Ok
00
bibiana

Dobrze spędzony czas

Pouczjąca
00
TBekierek

Dobrze spędzony czas

Interesująca, trzeba pamiętać że to nie typowa biografia tylk reportaż i jako taki sprawdził się
00

Popularność




W serii ukazały się ostatnio:

Andrzej Muszyński Cyklon

Swietłana Aleksijewicz Czasy secondhand. Koniec czerwonego człowieka (wyd. 2)

Filip Springer Miedzianka. Historia znikania (wyd. 3 rozszerzone)

Aleksandra Łojek Belfast. 99 ścian pokoju

Paweł Smoleński Izrael już nie frunie (wyd. 4)

Peter Pomerantsev Jądro dziwności. Nowa Rosja

Swietłana Aleksijewicz Cynkowi chłopcy (wyd. 2)

Katarzyna Surmiak-Domańska Ku Klux Klan. Tu mieszka miłość

Jean Hatzfeld Englebert z rwandyjskich wzgórz

Marcin Kącki Białystok. Biała siła, czarna pamięć

Bartek Sabela Wszystkie ziarna piasku

Anna Bikont My z Jedwabnego (wyd. 3)

Martin Schibbye, Johan Persson 438 dni. Nafta z Ogadenu i wojna przeciw dziennikarzom

Swietłana Aleksijewicz Wojna nie ma w sobie nic z kobiety (wyd. 2)

Dariusz Rosiak Ziarno i krew. Podróż śladami bliskowschodnich chrześcijan

Piotr Lipiński Bicia nie trzeba było ich uczyć. Proces Humera i oficerów śledczych Urzędu Bezpieczeństwa (wyd. 2 popr. i rozszerz.)

Paweł Smoleński Zielone migdały, czyli po co światu Kurdowie

Wolfgang Bauer Przez morze. Z Syryjczykami do Europy

Cezary Łazarewicz Żeby nie było śladów. Sprawa Grzegorza Przemyka

Elizabeth Pisani Indonezja itd. Studium nieprawdopodobnego narodu

Beata Szady Ulica mnie woła. Życiorysy z Limy

Rana Dasgupta Delhi. Stolica ze złota i snu

Ed Vulliamy Wojna umarła, niech żyje wojna. Bośniackie rozrachunki (wyd. 2)

Andrzej Brzeziecki, Małgorzata Nocuń Armenia. Karawany śmierci

Katarzyna Kwiatkowska-Moskalewicz Zabić smoka. Ukraińskie rewolucje

Anna Sulińska Wniebowzięte. O stewardesach w PRL-u

Anjan Sundaram Złe wieści. Ostatni niezależni dziennikarze w Rwandzie

Ilona Wiśniewska Hen. Na północy Norwegii

Mur. 12 kawałków o Berlinie pod red. Agnieszki Wójcińskiej (wyd. 2 zmienione)

Iza Klementowska Szkielet białego słonia

Lidia Pańków Bloki w słońcu. Mała historia Ursynowa Północnego

Piotr Nesterowicz Każdy został człowiekiem

Dariusz Rosiak Żar. Oddech Afryki (wyd. 2 zmienione)

Anna Mateja Serce pasowało. Opowieść o polskiej transplantologii

Linda Polman Karawana kryzysu. Za kulisami przemysłu pomocy humanitarnej (wyd. 2)

Scott Carney Czerwony rynek. Na tropie handlarzy organów, złodziei kości, producentów krwi i porywaczy dzieci (wyd. 2)

Adam Hochschild Lustro o północy. Śladami Wielkiego Treku

Kate Brown Plutopia. Atomowe miasta i nieznane katastrofy nuklearne

Drauzio Varella Klawisze

W serii ukażą się m.in.:

Aneta Prymaka-Oniszk Bieżeństwo 1915. Zapomniani uchodźcy

Mariusz Szczygieł Gottland (wyd. 3 zmienione)

Piotr Lipiński

Cyrankiewicz

Wieczny premier

Wszelkie powielanie lub wykorzystanie niniejszego pliku elektronicznego inne niż autoryzowane pobranie w zakresie własnego użytku stanowi naruszenie praw autorskich i podlega odpowiedzialności cywilnej oraz karnej.

Projekt okładki Agnieszka Pasierska / Pracownia Papierówka

Projekt układu typograficznego Robert Oleś / d2d.pl

Fotografia na okładce © by Eugeniusz Warminski / EastNews

Copyright © by Piotr Lipiński, 2016

Opieka redakcyjna Łukasz Najder, Konrad Nowacki

Redakcja Tomasz Zając

Konsultacja merytoryczna prof. dr hab. Jerzy Eisler

Korekty Magdalena Mrożek / d2d.pl, Monika Pasek / d2d.pl

Redakcja techniczna Robert Oleś / d2d.pl

Skład Sandra Trela / d2d.pl

Skład wersji elektronicznej d2d.pl

ISBN 978-83-8049-383-4

Prolog

Wystrzelona kula trafiła Józefa Cyrankiewicza. Czy ta chwila mogła zmienić nasze losy?

Nazywano go „wiecznym premierem”. Nikt w historii Polski nie kierował rządem tak długo – ponad dwadzieścia lat.

Choć równie dobrze można by go ochrzcić „wietrznym premierem”. Wyczuwał najlżejsze podmuchy politycznego wiatru. Poddawał się im jak liść, który nie zamierza opaść.

Strzał padł w jego rodzinnym Krakowie, na samym Rynku Głównym. Kiedy rozległ się huk i z rany popłynęła krew, na ratunek rzuciło się kilku młodych, wysportowanych ludzi.

Uwielbiał dowcipy o sobie. Kolekcjonował je. Podobno niektóre sam układał.

„Cyrankiewicz dostał order Gwiazdy Betlejemskiej. Za uporczywe trzymanie się żłobu”.

„Cyrankiewicz jedzie na olimpiadę.

– Jako przedstawiciel rządu?

– Nie. Uznano go za pływaka wszech czasów”.

Szybko pojawili się medycy. Postrzelonego Cyrankiewicza czym prędzej przewieziono do szpitala. Szczęśliwie dla niego kula nie zmiażdżyła kości, ale jedynie uszkodziła mięśnie.

Sprawował swój urząd od 1947 do 1970 roku, z przerwą pomiędzy rokiem 1952 a 1954, kiedy rządem kierował Bolesław Bierut. Wówczas Cyrankiewicz został wicepremierem. Żartowano, że jest najtańszym politykiem w PRL. Bo do urzędów nie trzeba zamawiać nowych portretów. Ostatni raz w historii Polski portrety przywódców wieszano w biurach w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku. Tradycja sięgająca prezydenta Mościckiego i marszałka Piłsudskiego zakończyła się na Cyrankiewiczu i Gomułce1.

Dowcipkowano o powojennych władcach Polski:

„Drogi awansu: Żymierski – od gazowej maski do marszałkowskiej laski; Bierut – od konfidenta do prezydenta; Cyrankiewicz – od frajera do premiera”.

O ile skrócone wersje życiorysów Żymierskiego i Bieruta w zasadzie się zgadzały, o tyle część żartu o Cyrankiewiczu mijała się z prawdą. Nigdy nie był frajerem. Konformiści nie bywają frajerami.

Błyskawicznie znaleziono tego, który strzelał. Nawet nie uciekał. Ale o zdarzeniu ani słowem nie wspomniała prasa.

Jedni zapamiętali, że premier Cyrankiewicz był wysoki, drudzy, że niski, trzeci, że średni. Większość nie wątpi, że był łysy. Co też nie do końca jest prawdą.

W Cyrankiewiczu było coś, co wzbudzało sympatię wielu Polaków. A to już sporo. Kierował przecież rządem znienawidzonych komunistów.

*

Relacje szokują.

W czasie wojny Cyrankiewicz trafił do obozu koncentracyjnego w Auschwitz. Tam zrozumiał, że przeżyje tylko w jeden sposób – wysługując się hitlerowcom i donosząc gestapo.

Z kilku wspomnień dowiemy się, że za drutami zachowywał się szczególnie podle, sadystycznie.

Okradał Żydów z kosztowności. Wśród żydowskich kobiet wynajdywał co ładniejsze i doprowadzał hitlerowcom jako prostytutki. Te, które się opierały, wysyłał do komór gazowych.

„Jego oficjalna tam pozycja to pełnienie roli rajfura sadystycznych niemieckich oficerów w obozie”2 – wspominał pewien funkcjonariusz wywiadu. A więzień Auschwitz opowiadał: „Jest prawdą, że pełniłem w Oświęcimiu funkcję kapo, ale Cyrankiewicz uprawiał to samo, lecz w nieco innej formie, bo bardziej zawoalowanej”3.

Z tych relacji dowiemy się, że Cyrankiewicz codziennie wyszukiwał sędziów, księży, posłów, ministrów i zachęcał ich do ucieczki. Ale nie dlatego, że zamierzał im pomóc. Kiedy wieczorami zbierali się w umówionym miejscu, prowadził ich do komory gazowej. Ciała uśmierconych palił w krematorium jego kolega – późniejszy minister kultury.

Podobnie twierdziło kilku świadków. Wszyscy już po 1989 roku, bo w PRL Cyrankiewicz uchodził za dzielnego przywódcę obozowego ruchu oporu.

Niektórych te relacje wprawiły w zdumienie, ale innych zupełnie nie zaskoczyły. Czego bowiem spodziewać się po komuniście? Przecież nie bohaterstwa.

Zwłaszcza że tuż po wojnie Cyrankiewicz nie pomógł wybitnemu przywódcy podziemia w Auschwitz. Kiedy skazywano rotmistrza Witolda Pileckiego, wysłał do sądu list, w którym odżegnywał się od związków z oskarżonym.

Pewna kobieta śledząca z ław publiczności proces zapamiętała, że Józef Cyrankiewicz wyraźnie stwierdził: „Pileckiego należy osądzić z całą surowością prawa. Bez taryfy ulgowej”.

Dłonie oskarżonego rotmistrza zacisnęły się z bezradności – taki obraz wyrył się w pamięci tej kobiety.

*

Wystrzelona kula trafiła Józefa Cyrankiewicza.

Strzał padł w jego rodzinnym Krakowie, na samym Rynku Głównym. Kiedy rozległ się huk i z rany w nodze popłynęła krew, natychmiast na ratunek rzuciło się kilku młodych, wysportowanych kolegów.

Szybko pojawili się medycy. Cyrankiewicza czym prędzej przewieziono do szpitala. Szczęśliwie dla niego kula nie zmiażdżyła kości, ale jedynie uszkodziła mięśnie. Ale i tak musiał spędzić kilka tygodni w gipsie.

Sprawca nie uciekał, z pochwyceniem go nie było więc żadnych trudności. W ogóle się nie ukrywał. Przecież wszyscy go doskonale znali. Rozumiał, że surowa kara jest nieuchronna.

Za postrzelenie Cyrankiewicza uniemożliwiono mu zdawanie matury.

O zdarzeniu ani słowem nie wspomniała prasa. Bo kogo by zainteresowała historia o zabawie pistoletem pod ławką na lekcji fizyki?

Rzecz działa się w młodości Cyrankiewicza, jeszcze przed II wojną światową. Cyrankiewicz uczęszczał wówczas do gimnazjum na krakowskim Rynku Głównym i nie myślał nawet o tym, że kiedyś zostanie premierem.

W historii nie wszystko dzieje się tak, jakby wyglądało na pierwszy rzut oka. Nawet jeśli przeczytamy o tym w książkach.

Zakochany w trupach

Mówiono, że z pochodzenia jest Żydem i nazywa się Cymerman. A nawet, że jest nieślubnym synem żydowskiego bankiera i jego pokojówki. Cyrankiewicz był jednak stuprocentowym Polakiem. Z dziada pradziada. W 1968 roku, kiedy w Polsce wzniecano nastroje antysemickie, poprosił, aby „Przekrój” wydrukował zdjęcie krakowskiego grobu jego przodków. Cmentarze odegrały wielką rolę w dziejach rodu Cyrankiewiczów.

Dopóki Józef nie został premierem, najbardziej znanym spośród Cyrankiewiczów był Stanisław. Urodził się w 1856 roku w Krakowie. Jego ojciec Wincenty (czyli pradziadek Józefa) prowadził w tym mieście małą jadłodajnię Pod Kopcem Kościuszki. Walczył podczas powstania krakowskiego w 1846 roku. Ostrzeliwał przez Wisłę Austriaków. Wspierał polskich bojowników podczas powstania styczniowego w 1863 roku. Żywił w swoim lokalu partyzantów, za co został uwięziony i utracił niewielki majątek. Z więzienia zwolniono go dzięki wstawiennictwu Jana Brudzyńskiego, nadkomisarza policji.

Stanisław Cyrankiewicz zasłynął tomem Przewodnik po cmentarzach4, opisującym krakowskie nekropolie. We wstępie do tej księgi cofnął się do dzieciństwa, aby czytelnicy zrozumieli, dlaczego sięgnął po pióro. Przypomniał czas, kiedy rodzice zabrali go ze szkoły, nigdy bowiem nie cechowała go nadmierna skłonność do nauki. Radość czerpał raczej z włóczęgi po mieście.

W „abecadłówce”, jak nazywano prywatną szkołę przy ulicy Floryańskiej, Stanisława edukowała niezamężna nauczycielka. Uczyła tylko liter i rachunków od jednego do dziesięciu. Gdy się pomylił, targała go za uszy albo kazała łechtać ją po ciele gęsim piórem. Potem trafił do szkoły ludowej. Kiedy źle odpowiadał po niemiecku, nauczyciel stosował mniej wyrafinowaną metodę: lał go trzcinką. W domu przed pasem ojca Stanisław chował się pod maminą krynolinę. Czasami, gdy wybuchał pożar, biegł z kolegami rozbujać dzwon Zygmunt. Górujący ponad miastem w Wieży Zygmuntowskiej bił od jednego do czterech razy, komunikując, w której dzielnicy się pali. A strażnik przez blaszaną tubę wrzeszczał: „Gore! Kto w Boga wierzy, niech do ognia bieży!”. Kiedy dzieci rozhuśtały już dzwon wystarczająco, kościelny krzyczał do nich: „Wynocha, bachory, z wieży, bo już dosyć!”. I okładał rzemieniem tych, którzy chcieli dalej bujać brązowym sercem.

Z czasem rodzice posłali Stanisława do drukarni „Czasu”, aby się wreszcie nauczył jakiegoś fachu. Wydawało się, że to dobre zajęcie, dające pewny pieniądz.

Wolne chwile Stanisław spędzał na snuciu się po Krakowie. Pewnego razu, zaatakowany przez bandę chuliganów, zaczął biec. Lecąc na oślep, poczuł, że zapada się pod ziemię. W jednej chwili ogarnęła go ciemność. Czuł się, jakby stracił przytomność. Wpadł w przesiąkniętą stęchlizną dziurę.

Dorosłego taki upadek napełniłby lękiem, a co dopiero chłopca. Może nawet przez chwilę pomyślał, że już umarł i tylko z niejasnych powodów wciąż brakuje wokół aniołów. Po omacku zaczął badać otoczenie. Krocząc po miękkim i grząskim gruncie, pochylił się i wyczuł coś dziwnego. Podniósł, zbadał i rozdarł się z przerażenia.

W dłoniach trzymał ludzkie piszczele i czaszkę owiniętą w zmurszałe szmaty.

Rzeczywiście, znalazł się po drugiej stronie życia, ale otaczały go nie anioły, lecz ludzkie szkielety.

Koledzy, którzy usłyszeli jego wrzaski, nadbiegli i zaczęli wrzucać do dziury zapalone szmaty. Gorzej wymyślić już nie mogli. Stanisław w świetle płomieni zobaczył, że otaczają go setki kości i upiornie uśmiechniętych czaszek. Nigdy nie zapomniał tego widoku. Od tego dnia zmienił się nie do poznania. Spoważniał. Porzucił zabawy. Siadał zamyślony, wpatrując się w nurt Wisły. Ojciec nabrał obaw, że syna gnębią myśli samobójcze.

Po tej przygodzie Stanisław dniami i nocami widział w wyobraźni szkielety przyobleczone w strzępy habitów. Wspominał szczątki zakonnic. Kobiety za życia służyły Bogu, ale po śmierci nie zaznały szacunku i spokoju. Ich kości poniewierały się w podziemnej krypcie bez trumien. Nie mógł dalej żyć z tą myślą. Owładnęła nim idea godnego pochówku. Pewnego dnia oświadczył rodzicom, że porzuca fach drukarski, poczuł bowiem powołanie do fabrykacji trumien. Nie wiadomo, co pomyśleli domownicy o dziwnym pomyśle syna. W każdym razie ojciec zaprowadził go na praktyki do znajomego majstra, prowadzącego zakład stolarski i produkującego trumny.

Stanisław plan miał taki, aby w dzień się uczyć zawodu, a po godzinach wykonać dla zakonnic trumny i złożyć w nich szkielety. Niestety okazało się, że w warsztacie nie zbywa materiału.

Zdołał zbić tylko jedną nadliczbową trumnę, którą zamierzał dostarczyć nocą do krypty. Ukrył pudło w zaroślach, wypatrzyła je jednak żona kościelnego i porąbała na opał.

Młodzieńczy zapał do trupów nieco osłabł. Stanisław zajął się zarabianiem pieniędzy. Poświęcił się teatrowi, a dokładniej rzecz ujmując – projektowaniu mechanizmów scenicznych. W tym rzemiośle odniósł spore sukcesy, a jego sława dotarła nawet do Tyflisu (obecnie Tbilisi), gdzie zaproponowano mu współpracę.

W krakowskim Starym Teatrze zaprojektował tureckie namioty do sztuki Sobieski pod Wiedniem. Udoskonalił scenografię Kościuszki pod Racławicami. Dwie malowane tekturowe armaty przerobił na lawety z drzewa i blachy, uzupełnione prawdziwymi kołami. Chłopom na drzewce nasadził prawdziwe kosy. Armaty grzmiały wybuchami, a Moskale wylatywali za kulisy, co zagwarantowało inscenizacji sukces. Nic tak nie mogło rozbawić Polaków, jak klęska Rosjan.

Po latach doświadczeń Stanisław przygotował szczegółowe wskazówki służące ochronie przeciwpożarowej w teatrach: na wypadek gdyby któryś nie zbudował specjalnej kurtyny ogniowej, bezwarunkowo powinien zaopatrzyć się w płócienną, powleczoną klejem stolarskim z domieszanym miodem.

Pewnego dnia jednak porzucił teatromanię – tak jak wcześniej ochłonął z trumnomanii (sam tak nazwał swoją dziwną skłonność) – i został wydawcą prasowym. Za cztery centy zaczął kolportować własną gazetę, „Dziennik Poranny”.

Ale trupy nie dawały mu spokoju.

Niedługo przed śmiercią powrócił między groby i począł zbierać materiały, które potem opublikował w Przewodniku po cmentarzach.

Wydrukowany w 1908 roku całkiem spory tom to dowód, że Stanisław Cyrankiewicz miał zdecydowanie większe niż Józef skłonności do przelewania swoich myśli na papier. Józef Cyrankiewicz pozostawił po sobie jedynie przemówienia, a z tekstów autobiograficznych tylko niezbyt obszerne fragmenty dotyczące przedwojennej Polskiej Partii Socjalistycznej oraz wojennej konspiracji i obozu koncentracyjnego Auschwitz. O swoich dziejach jako premiera w komunistycznej Polsce nigdy nie napisał ani słowa.

*

Józio wysunął głowę z plecaka, który spoczywał na barkach ojca. Rozejrzał się wokół. Chłonął panoramę Tatr.

Ojciec specjalnie przerobił plecak tak, aby syn z rodzicami odbywał górskie wędrówki, nie męcząc przy tym swych dziecięcych nóżek. Podróżując w tej ojcowskiej lektyce, Józio podziwiał okolice Zakopanego. Innym razem wybrali się w Beskidy.

W PRL plotkowano, że Cyrankiewicz wywodził się ze szlachty, a jego ojciec był zamożnym kapitalistą. Rzeczywistość była skromniejsza od wyobrażeń o ludziach władzy. Rodzice Józefa byli zwykłymi mieszczanami, a tata inteligentem w pierwszym pokoleniu.

Ojciec Józefa Cyrankiewicza – który też na imię miał Józef – zdobywał wykształcenie budowlane najpierw w Krakowie, a potem ukończył wyższą Szkołę Politechniczną we Lwowie. Prowadził firmę geodezyjną, pracował przy budowie dróg i mostów oraz regulacji rzek.

Regina Szlapak, matka przyszłego premiera, uczyła się w gimnazjum sióstr zakonnych w Cieszynie. Kochała muzykę, grała na fortepianie. Była córką właściciela tartaków. Zakłady mieściły się na terenie, przez który przepływała rzeka Biała. Wodny żywioł połączył przyszłych małżonków. Józef poznał przyszłą żonę w okolicach Grybowa.

Józef Adam Zygmunt – jak brzmiały wszystkie imiona późniejszego polityka – przyszedł na świat w 1911 roku w Tarnowie, gdzie jego rodzice wynajmowali mieszkanie. Do Krakowa powrócili, kiedy zakończono prace przy regulacji Białej. Józef senior postawił rodzinną willę w dzielnicy Salwator. Otworzył w niej biuro projektowe. Niestety nie zachowały się informacje dotyczące losów rodziny podczas I wojny światowej.

W 1920 roku urodził się brat Józefa, Jerzy. Jego historia potoczyła się zupełnie inaczej. Przed wojną związał się z Młodzieżą Wszechpolską. Ukończył dwa lata medycyny na Uniwersytecie Jagiellońskim. Po wojnie zamieszkał w Wielkiej Brytanii.

*

Mały Józio poustawiał garnki w równym rzędzie. Już po chwili wysłuchały jego płomiennego przemówienia.

Po oracji przyszedł czas na roszady. Cyrankiewicz wprawiał się w polityce personalnej: awansował garnki z trzeciego do pierwszego rzędu. A do innych strzelał.

– Od dzieciństwa żył historią – opowiadała mi Krystyna Tempska-Cyrankiewicz5, trzecia i ostatnia żona premiera. – W poczekalni jego ojca, geodety, siedzieli klienci, a mały Józio podchodził do nich z książką o historii Polski i pytał: „Pan jest już dorosły? To pan pewnie umie czytać”. I prosił interesantów, żeby mu przeczytali jakiś rozdział. Domowników już dawno zamęczył swoją ciekawością.

Naukę zaczął w prywatnym gimnazjum Jaworskiego. Szkoła mieściła się u zbiegu ulic Grodzkiej i Rynku Głównego. Trudno sobie wyobrazić wspanialsze miejsce do rozpoczęcia edukacji. Niedaleko Wawelu, siedziby polskich królów. Historia wisiała tu w powietrzu.

Krakowski literat i krytyk teatralny Henryk Vogler wspominał, że gimnazjum, do którego uczęszczał Józef Cyrankiewicz, cieszyło się szczególną sławą. Czesne w nim było bardzo wysokie, ale przyjmowano tu również uczniów, których wydalono z innych szkół, jeśli rodziców stać było na opłaty. „Cyrankiewicz, dzięki swym wybitnym zdolnościom, inteligencji, swadzie, a także wyniosłej postawie odosobnienia, którą potrafił przybierać nawet na pauzach szkolnych, był już z góry przez swych kolegów predestynowany na przyszłego znakomitego męża stanu”6 – opisywał Vogler.

*

Zwano ich z grecka Kastor i Polluks. Albo z polska Cyruchowicz i Borankiewicz.

To wielcy przyjaciele z młodości: Józef Cyrankiewicz i Maksymilian Boruchowicz, który później na emigracji przybrał nazwisko Borwicz. Był polskim Żydem, pisarzem i poetą. W 1953 roku doktoryzował się – a potem prowadził wykłady – z socjologii na Sorbonie.

Właśnie obaj siedzą w barze Wenztla, trunkami dodając sobie animuszu. Jak to artyści.

Jakiś czas wcześniej, niedługo przed maturą, wpadli na pomysł wieczoru literackiego związanego z Weselem Wyspiańskiego. Radości było co niemiara. W ramach przygotowań natychmiast wysłali zaproszenia do najciekawszych gości, czyli koleżanek z gimnazjów żeńskich. W ferworze zapomnieli jednak­ o próbach.

Ale oto właśnie nadchodzi dzień przedstawienia i nadal nikt się nie kwapi, aby przeprowadzić jakąś próbę. Cyrankiewicz już zamierza regulować rachunek, więc Boruchowicz biegnie przodem do sali, w której planowano występować. Czas mija, a Cyrankiewicz nie nadchodzi. Posyłają kogoś do baru, ten wraca z informacją: „Józek jest urżnięty w pestkę. Gwiżdże na całe przedstawienie”.

Boruchowicz czym prędzej idzie do kolegi, by urządzić awanturę. Kończy się na kontynuacji pijaństwa. Urżnięty w pestkę jest już nie tylko Cyrankiewicz, ale także Boruchowicz.

Alarm! Nadciąga publiczność!

Młodzieńcy nieco trzeźwieją. Kiedy wpadają do szkoły, dyrektor kpi, wyczuwając w powietrzu opary alkoholu: „Byle tylko zapałki nikt nie potarł, bo wybuchnie pożar!”.

Józef Cyrankiewicz przebrany za królewskiego błazna Stańczyka wkracza na scenę. Debiutuje jako aktor. Potem wygłasza swój referat. Organizatorzy wieczoru najwyraźniej uważali, że widzom nie wystarczy sztuka, żeby zrozumieć sedno problemu. Potrzebują jeszcze wykładu.

Józef, wbrew obawom kolegów, nie zaczyna pijackiej improwizacji. Sięga do kieszeni i wyciąga z niej spisany na kartce solidny tekst.

Cyrankiewicz do występów scenicznych raczej jednak nie bardzo się nadawał. Z wielkim trudem spamiętywał słowa. Kiedy odgrywał Stańczyka (Boruchowiczowi przypadła rola Dziennikarza), najwięcej roboty miał sufler. Widzowie każdą kwestię słyszeli dwa razy.

Michał Maksymilian Borwicz napisał po latach: „[…] do uczenia się tekstów na pamięć Cyrankiewicz idiosynkrazję miał wrodzoną”. Jedyny utwór, jaki opanował na pamięć, to wiersz Horacego Nienawidzę ciemnego motłochu i unikam go7.

Heretyk na ambonie

Rok 1930. Cyrankiewicz, właśnie po maturze, zgłosił się do wojska. Armia skierowała go do Wołyńskiej Szkoły Podchorążych Rezerwy Artylerii. W wojsku jednak od armat wolał dziennikarstwo.

Pracował przy „Jednodniówce Szkoły Podchorążych Rezerwy Artylerii”. Jeden z tekstów puentował z nieporadnym zaangażowaniem: „[…] uczymy się być artylerzystami godnymi sławy dawnej polskiej artylerii, gotowymi w każdej chwili przyjąć wroga celowym, przygotowanym pod każdym względem ogniem nowoczesnej artylerii”8.

W czerwcu 1931 roku uzyskał stopień plutonowego podchorążego, a po ukończeniu służby i kilku seriach późniejszych ćwiczeń dla rezerwistów w styczniu 1933 roku – podporucznika rezerwy. Jako osoba wygadana w 1931 roku rozpoczął studia na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Jagiellońskiego.

Henryk Vogler w Autoportrecie z pamięci opisywał: „Studia na prawie rozpoczął ze mną również wysoki blondyn, który jednak wkrótce znacznie intensywniej poświęcił się pracy w rozmaitych studenckich organizacjach artystycznych, literackich i politycznych niż zgłębianiu wiedzy prawniczej. Nie sądzę, aby i on wytrwał na tym wydziale do końca studiów”9.

Na Plantach jak co roku zakwitły kasztany. I jak co roku na ławce z Cyrankiewiczem zasiadł jego kolega Włodzimierz Reczek. Próbował mu wtłoczyć jak najwięcej z tego, czego sam się nauczył albo utrwalił w notatkach z zajęć. Bo Cyrankiewicz nie znosił nudnych wykładów. Nie cierpiał wkuwania. Ale w końcu przyszła sesja egzaminacyjna i należało zdobyć jakieś w miarę przyzwoite wpisy w indeksie. Stąd te prywatne lekcje udzielane przez kolegę, który wiele lat później zostanie prezesem Polskiego Komitetu Olimpijskiego.

Cyrankiewicz najlepiej czuł się w roli wiecznego studenta. Uczyć się zamierzał raczej poza salami wykładowymi.

*

Wygłaszał referaty o komediach Arystofanesa i pisał zabawne wierszyki. Ale wkrótce wśród tych lekkich, artystycznych zajęć pojawiła się polityka.

Na początku studiów został prezesem Akademickiego Koła Miłośników Dramatu Klasycznego. Pewnego dnia razem z kolegą wziął się do układania rymowanek. Powstać z nich miała szopka przeciwko Akademii Sztuk Pięknych. Cyrankiewicz napisał refren:

Bo Akademia to taki zaklęty kraj,

na Akademii płać tylko ciągle i zdaj.

Korekty, croquis i style,

a ty korzystasz z nauk tylu,

że sam zostajesz bez stylu.

Tak, Akademia to raj!10

Przedstawienie zamierzało wystawić Koło Miłośników Dramatu Klasycznego, ale tymczasem zostało rozwiązane.

Wielbiciele teatru zamiast odgrywać kolejne sztuki, postanowili bowiem o nich dyskutować. Z rozmachem – zapowiedzi spotkań drukowała prasa, a uczestniczyli w nich literaci, profesorowie, dziennikarze. Spotkania prowokowały tytułami jak na przykład Heretyk na ambonie.

Wpadka zdarzyła się za sprawą wieczoru poświęconego sztuce Friedricha Wolfa Cyjankali, który odbył się w lutym 1933 roku. Autor dramatu w artystyczny sposób protestował przeciwko zakazowi przerywania ciąży. Przedstawienie w reżyserii Leona Schillera w 1930 roku wystawił Teatr Miejski w Łodzi, który przedstawił je również w Warszawie. Inscenizację planowano pokazać w Krakowie, ale wycofano się pod wpływem protestów.

Koło Miłośników Dramatu Klasycznego postanowiło samo zająć się wystawieniem sztuki. Wzbogaciło spektakl o „sąd” nad pochodzącym z niemieckiego zaborczego kodeksu karnego artykułem 218 zabraniającym przerywania ciąży pod karą ciężkiego więzienia do pięciu lat. Zakaz obowiązywał na ziemiach dawnego zaboru pruskiego do roku 1932.

AKMDK wypożyczyło togi. Trybunałowi przewodniczył Cyrankiewicz. Prokuratorem był komunizujący socjalista Bolesław Drobner. Obrońcami Wanda Wasilewska i jej robotniczy mąż Marian Bogatko, którzy wielokrotnie gościli Cyrankiewicza w swoim mieszkaniu na Rynku Dębnickim.

Proces nad artykułem 218 zakończył się skandalem. Policja zakazała kolejnych inscenizacji. Tego typu pomysły potępił rektor Uniwersytetu Jagiellońskiego.

Cyrankiewicz od początku studiów należał też do Akademic­kiego Związku Pacyfistów. Studenci uważali go za świetnego mówcę, więc delegowali na najważniejsze spotkania. Jedno z jego wystąpień nosiło tytuł Przebudowa społeczna. Kiedy w 1933 roku Niemcami zaczął rządzić Hitler, Cyrankiewicz namówił AZP do zorganizowania wieczoru poświęconego faszyzmowi.

Gdy włoscy faszyści zajęli Etiopię, socjaliści spalili olbrzymie kukły Hitlera, Mussoliniego i japońskiego cesarza Hirohito. To wszystko na placu Szczepańskim, po wiecu w krakowskim Starym Teatrze. Demonstrację pod hasłem „Faszyzm podpala świat” w końcu rozpędziła policja.

Podczas jednego z zebrań w AZP Cyrankiewicz poznał Krystynę Munkównę, siostrę późniejszego znanego reżysera Andrzeja Munka. Zakochali się w sobie. Z ich związku narodził się „Krysin”. Pseudonim, którym Cyrankiewicz podpisywał swoje artykuły w „Naprzód”, „Sygnałach” i „Albo albo”.

*

W 1933 roku wstąpił do Polskiej Partii Socjalistycznej.

Ówczesny socjalizm niewiele miał wspólnego z tym powojennym. A jeszcze mniej z komunizmem.

Rodzina Cyrankiewicza nigdy nie skłaniała się ku lewicy. Ojciec przyszłego premiera początkowo sympatyzował z Chrześcijańską Demokracją, potem ze Stronnictwem Pracy. Ale syn Józef swoje pierwsze teksty wysyłał już do prasy PPS-owskiej.

Lucjan Motyka, który poznał Józefa Cyrankiewicza przy okazji sądu nad aborcją, a wiele lat później został ministrem kultury w jego rządzie (żartowano, że pisarze idą z Motyką na słońce), wspominał: „Cyrankiewiczowie byli typową rodziną mieszczańską. Józef nie wyniósł lewicowych tradycji z domu. Ale wtedy, aby zostać socjalistą, wystarczało być młodym, mieszkać w Krakowie, mieć odrobinę wrażliwości i wyobraźni. Kiedy postawił na karierę polityczną? Nie wiem, ale już w 1933 roku – kiedy się poznaliśmy – miał wszelkie zadatki na dobrego polityka. Przede wszystkim od początku potrafił godzić wodę z ogniem”11.

Cyrankiewicz z socjalistycznej młodości zapamiętał tych, którzy wywarli na nim największe wrażenie: Ignacego Daszyńskiego, Zygmunta Żuławskiego, Zygmunta Marka. Zapamiętał też robotników krakowskich przedmieść: Prokocimia i Woli Duchackiej, do których jeździł jako prelegent.

Przystając do socjalistów, mógł nie wiedzieć, jak partia jest wewnętrznie podzielona. Jak bardzo różnią się jej członkowie. Jedni ciągnęli ku piłsudczykom, inni szukali porozumienia z komunistami.

Cyrankiewicz wstąpił do PPS, kiedy w Krakowie kierował nią Zygmunt Żuławski. Zapamiętał jego słowa: „Patrzcie! Zrobiło się u nas jak w Meksyku. Sami generałowie. A to wszystko przed wojną chodziło bez portek i pożyczało 50 halerzy na kawę u Michalika, a teraz porobili się sami dygnitarze”12.

Wokół Żuławskiego gromadzili się starsi towarzysze, przez rówieśników Cyrankiewicza zwani żuławszczykami. Znakomicie panowali nad partią. Kiedy młodzi zgłaszali wniosek, który nie podobał się Żuławskiemu, ten szybko pytał: „Kto za? Kto przeciw?”. Wniosek upadał, a Żuławski natychmiast zamykał zebranie. Gdy młodzież domagała się ponownego głosowania, słyszała, że to niemożliwe, bo przecież zgromadzenie już rozwiązano.

Zygmunt Żuławski jako poseł koncentrował się na sprawach krajowych. Rolę działacza lokalnego odgrywał Adam Ciołkosz.

„Atmosfera między Żuławskim a Ciołkoszem nie była najserdeczniejsza ze względu na różnice wieku, poglądy i doświadczenia – pisał Józef Cyrankiewicz w Okruchach wspomnień krakowskich. – Pierwszy był swoistym dogmatykiem legalizmu i demokratyzmu, podczas gdy drugi reprezentował bardziej zasadniczą i bojową linię polityczną. Kiedy odbywał się wiec Centrolewu, Ciołkosz podczas swego przemówienia powiedział: »Polska ma trzech prezydentów – jednego zastrzelili jak psa, drugiego przepędzili jak psa, a trzeci słucha jak pies«. I za tego trzeciego psa, plus oczywiście całą jego ówczesną działalność, poszedł Ciołkosz do Brześcia”13.

Małżeństwo Ciołkoszów – Lidia i Adam – było legendą wśród krakowskich socjalistów. Wieczorami w kawiarni Esplanada siadali przy swoim stoliku. Wielokrotnie gościli przy nim Cyran­kiewicza. Lidia Ciołkoszowa – już po wojnie – opowiadała:

„[Cyrankiewicz] Był inteligentny, miał duże powodzenie u dziew­cząt. Był zdecydowanym przeciwnikiem współpracy z komunistami, a wspomnienia i opowiadania drukowane w kraju inaczej tę sprawę przedstawiają. Nieraz przemawiałam razem z nim na zgromadzeniach”14.

Kolejną słynną postacią tych czasów był Bolesław Drobner. „Krakowianin z dziada pradziada, nieraz ostro lewicujący, bezpardonowo atakował sanację, która nie szczędziła mu za to aresztów, spraw sądowych i wyroków”15 – wspominał Cyrankiewicz.

Drobner, zachwalający dyktaturę proletariatu, zafascynowany sowieckim systemem, odbył podróż do Rosji Sowieckiej i budził podziw młodych ludzi. Za skrajne poglądy usunięto go z partii. Cyrankiewicz tej decyzji nie zaakceptował, jednak z dystansem traktował radykalizm kolegi16.

„O krakowskiej PPS nie można mówić tylko jako o odrębnej, zamkniętej ramami statutowymi organizacji politycznej – pisał. – Wprawdzie była ona politycznie wyodrębniona, ale równocześnie rozpościerała swoje wpływy nie tylko na klasowe związki zawodowe, lecz także, i to było charakterystyczne, na dość szerokie koła inteligencji, intelektualistów oraz kręgi artystyczne i literackie. Oczywiście, to lewicowe środowisko było podzielone na grupy socjalistyczne, komunistyczne i trochę komunizujące, tj. sympatyzujące z KPP [Komunistyczną Partią Polski]. Do takiej grupy należał na przykład malarz Jacek Puget, który na zebraniach czy wieczorach artystów chodził z kapeluszem i zbierał pieniądze na MOPR [Międzynarodową Organizację Pomocy Rewolucjonistom].

Jednak siłą polityczną, dominującą wówczas psychologicznie w Krakowie, była PPS. Potrafiliśmy na uniwersytecie robić imprezy na tysiąc osób, w dużej części reprezentujących środowisko inteligenckie”17.

Kolejny socjalista, prawnik Romuald Szumski, był niesłychanie miłym człowiekiem, jednak na swoje nieszczęście lubił wygłaszać przemówienia po kilku kieliszkach, co często kończyło się dla niego trzymiesięcznym więzieniem.

„Miał bowiem w swoich wystąpieniach takie określenia: »Polską rządzą wenerolodzy i wenerycy«, i wyliczał krakowską ekipę sanacyjną, która rzeczywiście, choć przypadkowo, składała się z samych wenerologów”18 – wspominał Cyrankiewicz.

Szumski wymieniał po kolei: prezydent miasta – lekarz wenerolog. Poseł BBWR [Bezpartyjnego Bloku Współpracy z Rządem] – lekarz wenerolog. Wojewoda – lekarz wenerolog. I kończył zaskakującą puentą: Piłsudski – też weneryk.

Szumskiego aresztowano za obrazę władz państwowych.

Podzieleni byli nie tylko socjaliści, ale też robotnicy.

„Wspominając krakowski ruch strajkowy, trzeba podkreślić, że najczęściej strajki wybuchały u budowlanych – opisywał przyszły premier. – Ich bowiem mocno dotykały sezonowość pracy, samowola przedsiębiorstw, ograniczona liczba miejsc pracy. Przez szereg lat istniał, na tle trudności w uzyskaniu zatrudnienia, konflikt między murarzami z Krakowa a murarzami dojeżdżającymi z Myślenic i innych miejscowości. I trzeba było ten konflikt łagodzić. Z czasem wśród murarzy została wykuta solidarność i ci z Myślenic nie byli przepędzani przez tych z Krakowa. W pojednaniu tym odegrał istotną rolę Marian Bogatko, który był energicznym działaczem Związku Budowlanych, dobrym mówcą i organizatorem. On przyczynił się w dużej mierze do tego, że wewnątrz tego oddziału klasy robotniczej nie dochodziło do walki, a ta przecież łamała solidarność robotniczą i była łatwa do wykorzystania przez sanację”19.

*

– Mówił jak inteligent i robotnicy bardzo to sobie cenili – wspominał Cyrankiewicza w rozmowie ze mną Lucjan Motyka20. – Byli tacy działacze, co mówili: „Wicie, jo wom tu powim”. Zniżali się. A robotnik na ogół ma cienką skórę i widzi, kto go traktuje jak dziecko.

Robotnicy chcieli się kształcić i pomagała im w tym PPS. Profesorowie chodzili na wykłady pięć, dziesięć kilometrów w okolice Krakowa.

Pod koniec lat trzydziestych Cyrankiewicz wyruszył jako prelegent do Trzebini. W Domu Robotniczym zwołano niedzielny wiec. Cyrankiewicz krytykował podczas niego politykę ministra Józefa Becka.

„Proszę nie wymieniać tego nazwiska – nakazał przedstawiciel starostwa. – Jeżeli jeszcze raz pan powie o ministrze Becku, to rozwiążę zebranie”21.

Cyrankiewicz nie posłuchał, a gdy rzucił kilka celnych uwag, urzędnik zakończył spotkanie. Na salę wkroczyła policja z tarczami i w hełmach.

Cyrankiewicz zaintonował wtedy pieśń Czerwony sztandar, z nadzieją, że przyłączą się do niego robotnicy:

Krew naszą długo leją katy,

wciąż płyną ludu gorzkie łzy,

nadejdzie jednak dzień zapłaty,

sędziami wówczas będziem my!

Publiczność podjęła melodię, ale Cyrankiewicz zaczął za wysoko. Po chwili pieśń się załamała. Śmiechem buchnęli i robotnicy, i policjanci.

Cyrankiewicz zapamiętał swoje zażenowanie. Nigdy więcej już nie zaczynał wspólnych śpiewów. Czekał, aż rozpoczną je inni, i dopiero wówczas się przyłączał.

*

Niekiedy socjaliści spotykali się na zebraniach Akademickiego Związku Pacyfistów, czasami przychodzili do Akademickiego Koła Miłośników Dramatu Klasycznego.

„Tematem jednego ze spotkań była sprawa: wojna a rewolucja – wspominał Cyrankiewicz. – Po zagajeniu zabrał głos Łubieński, znany katolik, i powiedział: »Jeżeli będzie zagrożona niepodległość, a będzie się robić rewolucję, która będzie nożem w plecy, to będziemy rozstrzeliwać«. Po nim zabrał głos Julek Hochfeld i odpowiedział: »Jeżeli ktoś będzie przeszkadzał rewolucji, to będziemy rozstrzeliwać«. Wszyscy zaczęli się »rozstrzeliwać«”22.

„Zimą 1938 roku odbyły się w Krakowie wybory samorządowe – pisał dalej. – OZN [Obóz Zjednoczenia Narodowego] zainstalował sobie duży megafon w Sukiennicach, przez który agitowali. Rynek krakowski […] był zawsze miejscem spacerów, randek i wystawania dużej ilości bezrobotnych szukających zajęcia; przeważnie byli to murarze, zwłaszcza że było to zimą.

Cały Rynek był zawsze pełny. Pożyczaliśmy więc sobie duży megafon marki Telefunken i zainstalowaliśmy go naprzeciwko Sukiennic, w Domu Robotników Przemysłu Spożywczego – u Cekiery. I wówczas, gdy tamten coś powiedział, to zaraz polemizowaliśmy. Trwało to całymi dniami w przedwyborczym tygodniu. Siła głosu tych megafonów była tak duża, że kioskarze siedzący cały dzień na Rynku bali się, że ogłuchną”23.

*

Kiedy Cyrankiewicz miał zaledwie dwadzieścia cztery lata (1935 rok), wybrano go sekretarzem Okręgowego Komitetu Robotniczego PPS w Krakowie.

Eleonora i Bronisław Syzdkowie, autorzy książki Cyrankiewicz. Zanim zostanie zapomniany, twierdzą, że młodym działaczom było trudno dostać się do władz partii. Blokowali ich starzy wyjadacze z Zygmuntem Żuławskim na czele. Ponoć dopiero w efekcie upartej walki „młodym” udało się przeforsować wybór swojego przedstawiciela.

PPS-owcy główne zagrożenie widzieli w faszyzmie. Tym różnili się od Młodzieży Wszechpolskiej, która najbardziej bała się Żydów i komunistów.

Socjaliści wierzyli, że zbudują świat, w którym znikną arystokracja, przywileje finansowe, wyzysk i nędza. Nadzieją była klasa robotnicza, która miała zapoczątkować przemianę – ale nie poprzez mordowanie kapitalistów, jak drogę do lepszego świata widzieli komuniści.

Gospodarka miała się opierać na uspołecznieniu. Tym socjaliści odróżniali się z kolei od komunistów, którzy optowali za upaństwowieniem. Dziś oba te pojęcia, uspołecznienie i upaństwowienie, zlewają się w jedno. W świecie komunistycznego upaństwowienia fabryki stały się własnością państwa. W jego imieniu zakładami zarządzali wydelegowani dyrektorzy. W ten sposób powstawała komunistyczna biurokracja. Społeczeństwo, również robotnicy, wciąż pozostawało tylko bierną masą – tak samo jak w kapitalizmie.

Socjaliści uspołecznienie zakładów pracy wyobrażali sobie jako sposób na wyrwanie społeczeństwa z bierności. W założeniu fabryką miał kierować dyrektor, ale przy współdziałaniu przedstawicieli robotników.

Socjaliści nie ufali komunistom. „Ktokolwiek szczerze chce zwycięstwa ideałów socjalizmu, musi czynnie zwalczać komunizm, będący nie tylko karykaturą socjalizmu, ale najwstrętniejszym kłamstwem osłaniającym tendencje gwałtu i wyzysku społecznego”24 – uważał jeden z najbardziej znanych działaczy socjalistycznych tamtego okresu, Zygmunt Zaremba.

Polscy socjaliści myśleli nie tylko o wielkich sprawach, ale też o codzienności. Wspierali ruch spółdzielczy i związkowy. Organizowali strajki w obronie praw robotników.

W drugiej połowie lat trzydziestych na przyjazd szefa Obozu Zjednoczenia Narodowego do Krakowa socjaliści okleili nocą miasto tysiącami czerwonych nalepek z wielkim skrótem BBWR – OZN. I wyjaśnieniem małymi literami: Bardzo Bujaliśmy Was Rodacy – Obecnie Zaczynamy Na Nowo.

Po odzyskaniu niepodległości polska prawica nabrała przekonania, że Żydzi wspierają komunistów, szczególnie na Kresach Wschodnich. Podczas wojny roku 1920 niektóre lokalne koła żydowskiego Bundu poparły władzę ustanawianą przez Armię Czerwoną na zajmowanych polskich terenach. W tym samym roku w Polsce powstał w Jabłonnie obóz, w którym internowano ponad siedemnaście tysięcy poborowych Żydów. Znaleźli się w nim nawet żydowscy oficerowie walczący na froncie przeciw Rosji.

Nacjonaliści uważali, że Żydzi spiskują przeciw Polsce, współpracując z bolszewikami. Antybohaterem stał się Adolf Warszawski (zwany też Warskim), współzałożyciel Komunistycznej Partii Polski. Został posłem na Sejm I kadencji w IIRP. Późniejsze jego losy pokazały, że większym wrogiem komunistów byli nie nacjonaliści, tylko sami komuniści. W 1937 roku podczas wielkiej czystki skazano go w Związku Radzieckim na śmierć i rozstrzelano.

Antysemityzm krył w sobie sprzeczność. Z jednej strony Żydów uważano za komunistów, z drugiej – za władców świata, którzy panują za pomocą międzynarodowego kapitału.

Niektóre uczelnie wyższe utrudniały Żydom dostęp do studiów, wykorzystując zasadę numerus clausus. Zgodnie z nią na studia mógł się dostawać jedynie taki odsetek reprezentantów mniejszości narodowych, jaki stanowiły one w całym społeczeństwie. W praktyce ograniczenie najbardziej dotykało właśnie Żydów. Dyskryminowano ich też tak zwanym gettem ławkowym – nakazem zajmowania na sali wykładowej wydzielonych miejsc. Ten system, funkcjonujący na polskich uczelniach od wczesnych lat trzydziestych, a na początku 1937 roku oficjalnie zatwierdzony decyzją rządu, teoretycznie służyć miał ochronie Żydów, regularnie bowiem dochodziło do napaści ze strony „narodowych” studentów. W praktyce getto ławkowe tylko pogłębiło podział na Polaków i „innych” – Żydów.

Socjaliści zawsze zdecydowanie występowali przeciwko anty­semitom.

– Józek studiował prawo, ja historię sztuki – opowiadała mi Wanda Załuska, przedwojenna znajoma Cyrankiewicza25. – Przyszedł do PPS ze Związku Pacyfistów. To była moja młodość: stary Drobner, Żuławski, wybitni działacze PPS. Józek kojarzy mi się z jesienią. Myśmy to nazywali „manewry jesienne”. Wtedy bojówki napadały na Żydów, tworzono getto ławkowe. Cyrankiewicz zwoływał swoich kolegów z PPS, tramwajarzy i murem chronili żydowskich studentów. Odprowadzali ich do sal wykładowych.

*

Cyrankiewicz odebrał telefon z Uniwersytetu Jagiellońskiego w krakowskiej siedzibie PPS. Wysłuchał krótkiej, emocjonalnej wiadomości.

Był rok 1936. Akademicki Związek Pacyfistów i Związek Niezależnej Młodzieży Socjalistycznej zaprosiły na odczyt profesora Zygmunta Szymanowskiego z Warszawy. Lekarza, socjalistę, o którym mówiono: „sztandarowy pacyfista i na dodatek ateista”. Wystąpienie zaplanowano w sali Kopernika na drugim piętrze krakowskiej akademii.

Bojówki endeckie zablokowały dostęp do pomieszczenia, bijąc i zrzucając ze schodów zbliżających się słuchaczy. I o tym właśnie usłyszał Cyrankiewicz przez telefon. Pobiegł do Domu Górnika, w którego sali, mieszczącej nawet sześćset osób, zgromadzili się bezrobotni na wykład komunistycznego związkowca. Cyrankiewicz przerwał mu: „Przepraszam, naszych biją na uniwersytecie. Trzeba pójść na pomoc”.

I wtedy zaczął się tumult. Bezrobotni zerwali się z miejsc, przy okazji odrywając od każdego krzesła jedną nogę. Podstępem przedostali się pod salę Kopernika nie bezpośrednio od dołu, ale bocznymi klatkami, zachodząc endeków z dwóch stron. W ruch poszły nogi od krzeseł, posypało się szkło z tablic z rozkładem zajęć. Endecy zostali wyparci. Na własnej skórze poczuli siłę klasy robotniczej.

Reszta tekstu dostępna w regularniej sprzedaży.

Przypisy końcowe

Prolog

1 Jerzy Eisler, Grudzień 1970. Geneza, przebieg, konsekwencje, Warszawa 2012, s. 322.

2 Ryszard Bender, Kukła polskich komunistów, „Gazeta Polska”, 9 lutego 1995.

3 Tadeusz M. Płużański, Czy był konfidentem? Józef Cyrankiewicz w Oświęcimiu, „Tygodnik Solidarność” 1999, nr 34.

Zakochany w trupach

4 Stanisław Cyrankiewicz, Przewodnik po cmentarzach, Kraków 1908.

5 Rozmawialiśmy w 1999 roku. Krystyna Tempska-Cyrankiewicz zmarła w 2008 roku.

6 Henryk Vogler, Autoportret z pamięci, Kraków–Wrocław 1986, s. 114.

7 Cyt. za: Michał Maksymilian Borwicz, Ludzie, książki, spory…, Paryż 1980, s. 86.

Heretyk na ambonie

8 Cyt. za: Eleonora i Bronisław Syzdkowie, Cyrankiewicz. Zanim zostanie zapomniany, Warszawa 1996, s. 23.

9 Henryk Vogler, Autoportret…, dz. cyt., s. 114.

10Cyganeria i polityka. Wspomnienia krakowskie 1919–1939, Warszawa 1964, s. 343.

11 Cyt. za: Marek Zieleniewski, Odruch niekontrolowany, „Wprost”, 7 lutego 1988.

12 Józef Cyrankiewicz, Okruchy wspomnień krakowskich, w: PPS. Wspomnienia z lat 1918–1939, t. 1, Warszawa 1987, s. 160.

13 Tamże, s. 161.

14 Lidia Ciołkoszowa, Spojrzenie wstecz, Paryż 1995, s. 129.

15 Józef Cyrankiewicz, Okruchy wspomnień…, dz. cyt., s. 162.

16 Eleonora i Bronisław Syzdkowie, Cyrankiewicz…, dz. cyt., s. 46.

17 Józef Cyrankiewicz, Okruchy wspomnień…, dz. cyt., s. 163.

18 Tamże.

19 Tamże, s. 176.

20 Rozmawialiśmy w 1999 roku. Lucjan Motyka zmarł w 2006 roku.

21 Cyt. za: Józef Cyrankiewicz, Okruchy wspomnień…, dz. cyt., s. 174.

22 Tamże, s. 171.

23 Tamże, s. 172.

24 Wypowiedź w archiwum Oleny Zaremby-Blaton. Rozmawialiśmy w 2004 roku.

25 Rozmawialiśmy w 1999 roku. Wanda Załuska zmarła w  2015 roku.

WYDAWNICTWO CZARNE sp. z o.o.

czarne.com.pl

Sekretariat: ul. Kołłątaja 14, III p., 38-300 Gorlice

tel. +48 18 353 58 93, fax +48 18 352 04 75

[email protected], [email protected]

[email protected], [email protected]

[email protected]

Redakcja: Wołowiec 11, 38-307 Sękowa

[email protected]

Sekretarz redakcji:[email protected]

Dział promocji: ul. Marszałkowska 43/1, 00-648 Warszawa,

tel./fax +48 22 621 10 48

[email protected], [email protected]

[email protected], [email protected]

[email protected]

Dział marketingu:[email protected]

Dział sprzedaży: [email protected]

[email protected], [email protected]

Audiobooki i e-booki: [email protected]

Skład: d2d.pl

ul. Sienkiewicza 9/14, 30-033 Kraków, tel. +48 12 432 08 52,

[email protected]

Wołowiec 2016

Wydanie I