Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Czołowy komunista o przedwojennym rodowodzie. Sowieckich czystek uniknął dzięki temu, że siedział w więzieniu. Nie po raz ostatni. Po wojnie znowu trafił za kratki. Tym razem posadzili go towarzysze. Po paru latach nieobecności wrócił i stał się nową twarzą socjalizmu. Cieszył się niezwykłym poparciem społeczeństwa, które widziało w nim nadzieję na zmiany. Szybko je zniweczył i zamiast stać się drugim Nagyem czy Dubčekiem, został symbolem „dyktatury ciemniaków”. Zasłynął także ze skąpstwa. Dzielił każdego papierosa na pół, a Polakom doradzał, by zamiast cytryn jedli kiszoną kapustę. Jednocześnie jeździł ekskluzywnym mercedesem, a garnitury zamawiał u najdroższego warszawskiego krawca.
Reportaż historyczny Piotra Lipińskiego przybliża Gomułkę, który ukrył się gdzieś pomiędzy tymi dwiema postaciami.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 454
W serii ukazały się ostatnio:
Tomasz Grzywaczewski Granice marzeń. O państwach nieuznawanych
Cezary Łazarewicz Koronkowa robota. Sprawa Gorgonowej
Zbigniew Rokita Królowie strzelców. Piłka w cieniu imperium
Swietłana Aleksijewicz Czarnobylska modlitwa. Kronika przyszłości (wyd. 4)
David I. Kertzer Porwanie Edgarda Mortary. Skandal, który pogrążyłPaństwo Kościelne
Rana Dasgupta Delhi. Stolica ze złota i snu (wyd. 2)
Paweł Smoleński Królowe Mogadiszu
Rob Schmitz Ulica Wiecznej Szczęśliwości. O czym marzy Szanghaj
Marek Szymaniak Urobieni. Reportaże o pracy
Ola Synowiec Dzieci Szóstego Słońca. W co wierzy Meksyk
Jacek Hołub Żeby umarło przede mną. Opowieści matek niepełnosprawnych dzieci
Marcin Michalski, Maciej Wasielewski 81 : 1. Opowieści z Wysp Owczych (wyd. 2)
Ilona Wiśniewska Lud. Z grenlandzkiej wyspy
Remigiusz Ryziński Dziwniejsza historia
Maria Hawranek, Szymon Opryszek Wyhoduj sobie wolność. Reportaże z Urugwaju
Marcelina Szumer-Brysz Wróżąc z fusów. Reportaże z Turcji
Mariusz Surosz Pepiki. Dramatyczne stulecie Czechów (wyd. 2 zmienione)
Swietłana Aleksijewicz Czasy secondhand. Koniec czerwonego człowieka (wyd. 3)
Wojciech Górecki Buran. Kirgiz wraca na koń
Piotr Lipiński, Michał Matys Niepowtarzalny urok likwidacji. Reportaże z Polski lat 90.
Grzegorz Szymanik, Julia Wizowska Długi taniec za kurtyną. Pół wieku Armii Radzieckiej w Polsce
Barbara Demick W oblężeniu. Życie pod ostrzałem na sarajewskiej ulicy (wyd. 2)
Paweł Smoleński Wnuki Jozuego
Dariusz Rosiak Żar. Oddech Afryki (wyd. 3)
Dionisios Sturis, Ewa Winnicka Głosy. Co się zdarzyło na wyspie Jersey
Marta Madejska Aleja Włókniarek (wyd. 2)
Grzegorz Stern Borderline. Dwanaście podróży do Birmy
Karolina Bednarz Kwiaty w pudełku. Japonia oczami kobiet (wyd. 2)
Jacek Hugo-Bader Biała gorączka (wyd. 4)
Kate Brown Czarnobyl. Instrukcje przetrwania
Ilona Wiśniewska Białe. Zimna wyspa Spitsbergen (wyd. 3 zmienione)
Liao Yiwu Prowadzący umarłych. Opowieści prawdziwe. Chiny z perspektywy nizin społecznych (wyd. 2)
Renata Radłowska Nowohucka telenowela (wyd. 2 zmienione)
Aleksandra Boćkowska Można wybierać. 4 czerwca 1989
Agnieszka Rybak, Anna Smółka Wieża Eiffla nad Piną. Kresowe marzenia II RP (wyd. 2)
Marta Sapała Na marne
Jacek Hugo-Bader W rajskiej dolinie wśród zielska (wyd. 3)
Kate Brown Plutopia. Atomowe miasta i nieznane katastrofy nuklearne (wyd. 2)
W serii ukażą się m.in.:
Karolina Przewrocka-Aderet Polanim. Z Polski do Izraela
Lars Berge Dobry wilk. Tragediaw szwedzkimzoo
Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.
Projekt okładki Agnieszka Pasierska / Pracownia Papierówka
Projekt typograficzny Robert Oleś / d2d.pl
Fotografia na okładce © by Zbyszko Siemaszko / FORUM
Copyright © by Piotr Lipiński, 2019
Redakcja Tomasz Zając
Korekta d2d.pl
Redakcja techniczna Robert Oleś / d2d.pl
Skład Alicja Listwan / d2d.pl
Skład wersji elektronicznej d2d.pl
ISBN 978-83-8049-905-8
Najnudniejszy człowiek świata. Taki zawsze wydawał mi się Władysław Gomułka.
Z oszczędności dzielił każdego papierosa na pół, a od cytryn wolał kiszoną kapustę. Jeździł ekskluzywnym mercedesem, a garnitury zamawiał u najdroższego warszawskiego krawca. Prawdziwy towarzysz Wiesław ukrył się gdzieś pomiędzy tymi dwiema postaciami.
Jego historia to miłosne dramaty. Zdradziła go ta, którą kochał najmocniej – partia. Zrozpaczony, pewnego dnia prosił: „Nie chcę, abyście mnie raz na zawsze skończyli”1.
Przez chwilę był jedynym komunistą, którego kochali Polacy. Przeraził się tej miłości. Wiedział, że kiedy przeminie, ludzie będą pragnęli więcej, niż zdoła im zapewnić. Niczego chyba tak bardzo nie znosił jak nierealnych marzeń.
To historia miłości, ale i nienawiści. Miłości i nienawiści Polaków do Gomułki. Miłości i nienawiści Gomułki do Związku Radzieckiego.
Opowiadano o nim dowcipy, w których pod warstwą ironii kryła się prawda. Jak ten: na początku lat pięćdziesiątych XX wieku w więziennej celi spotyka się trzech mężczyzn.
– Za co siedzisz? – pytają pierwszego.
– Za Gomułkę – odpowiada. – W 1945 roku mówiłem, że to ruski agent.
– A ty za co? – zwracają się do drugiego.
– W 1950 roku powiedziałem, że Gomułka to polski patriota – wyjaśnia. – I za to mnie wsadzili.
– A ty? – zagadują trzeciego.
– Ja jestem właśnie Gomułka.
Ta książka pomaga zrozumieć ów dowcip.
Końca tej kolejki widać nie było. To jednak nie wił się zwykły PRL-owski ogonek. Tym razem ludzie nie czekali, aż do sklepu rzucą wymarzony towar, szynkę, pomarańcze albo zimowe buty.
Odświętnie ubrani Polacy sunęli w ciszy między komnatami Domu Partii w centrum Warszawy, gdzie jeszcze niedawno zgrzytały gąsienice czołgów.
Taki obraz zapamiętałem z września 1982 roku. Wtedy dziadek zabrał mnie, nastolatka, do stolicy, aby oddać ostatni hołd Władysławowi Gomułce. Kiedy zmarł, jego trumnę wystawiono na widok publiczny w polskim Białym Domu, jak czasami nazywano siedzibę Komitetu Centralnego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej.
Polacy żegnali człowieka, który rządził krajem najdłużej w powojennych dziejach. Niewiele o nim wiedziałem. Nazwisko „Gomułka” raniło, zaszczycało, śmieszyło albo wściekało raczej tych, którzy pamiętali okres między początkami władzy ludowej a końcem lat sześćdziesiątych. Między Café Fogg a Czerwonymi Gitarami. Między pończochami z UNRRA a spódniczkami mini. Między Stalinem a Breżniewem.
Zmarł długo po tym, jak już przestano o nim wspominać w prasie. Zniknął z PRL-owskiej rzeczywistości, bo choć najpierw ją tworzył, to później przestał do niej pasować. Partia upchnęła Gomułkę jak niemodną bluzkę w komodzie z napisem „emerytura”. Po usunięciu ze stanowiska szefa PZPR wyparował z życia publicznego jak kilka lat wcześniej przywódca Związku Radzieckiego Nikita Chruszczow. Przypomniano sobie o Gomułce niedługo przed jego śmiercią, wówczas w gazetach pojawiły się życzenia z okazji urodzin.
Ja przyszedłem na świat trzy lata przed tym, gdy w Polsce w 1970 roku ostatecznie skończyła się epoka Gomułki. Jeszcze nie nabrałem świadomości istnienia, a już z rodzicami zamieszkałem w gomułkowskim bloku. Z rozmachem, bo w trzech pokojach, choć te właśnie po gomułkowsku – czyli oszczędnie – ubito w niecałych pięćdziesięciu metrach kwadratowych. Ale i tak luksusowo jak na tamte czasy – nawet kuchnia miała okno, co wcale nie było wówczas oczywiste. I każde mieszkanie posiadało własną łazienkę, a nie jedną wspólną na piętrze, co bardziej odpowiadałoby zamysłom Gomułki.
Blok nosił co prawda numer 2, ale w rzeczywistości był pierwszym postawionym na nowym osiedlu. Ten, który oznaczono numerem 1, zawalił się podczas budowy. Tak jak waliła się gospodarka epoki Gomułki.
Niecały rok przed jego śmiercią komuniści wprowadzili w Polsce stan wojenny. Na ulicach pojawiły się wojskowe patrole i czołgi. To zrodziło myśl, od której do dziś nie potrafię się uwolnić: czemu dziadek zawlókł mnie do stolicy, żeby uroczyście pożegnać jednego z tych zdrajców? Dziadek przecież nie był komunistą. Nigdy nie należał do partii. Moja rzeczywistość wydawała się wtedy prosta – byliśmy tylko dobrzy „my” i byli źli „oni”. Nie było nikogo pośrodku. Każdy musiał zmieścić się w jednej z tych dwu kategorii.
Kim jednak byli ludzie, którzy stali w kolejce wokół nas? Przecież nie wszystkich przymusowo delegowano z zakładów pracy jak na obowiązkowy pochód pierwszomajowy. W końcu my z dziadkiem – dziadek bardziej – przyjechaliśmy dobrowolnie. A on zawsze wieczorami słuchał polskich audycji radia BBC, zagłuszanych przez PRL-owskie władze.
Mój dziadek był rówieśnikiem rewolucji – tej z 1917 roku. Gomułka zaś innej – lutowej 1905 roku. Nie wpłynęły wprost na ich dzieciństwo, ale odbiły się na dorosłym życiu. Obaj byli metaforycznie dziećmi rewolucji.
Mój dziadek zapewne szanował Gomułkę za skromność i uczciwość. Czasami o tym wspominał. Jakby te cechy były najważniejsze u przywódcy kraju. Ale ludziom pamiętającym przedwojenną polską biedę – dziadek pochodził z wielodzietnej chłopskiej rodziny – podobała się ascetyczność Gomułki. Inaczej niż tym, którzy zaznali tylko powojennej siermięgi i marzyli o bogatszym świecie.
Dziś, trzydzieści lat po dniu, kiedy w Polsce upadł komunizm, oswoiłem się z myślą, że przyzwoici ludzie też cenili komunistów. Choć tylko niektórych.
Nagle poczuł, że ktoś dźga go palcem w piersi. Usłyszał przez sen:
– Wstawać, wstawać!2
Był ranek 24 kwietnia 1936 roku.
– Kim pan jest, czego chce? – zapytał otępiały Gomułka.
Pochylający się nad nim mężczyzna odburknął:
– Policja. Ubierać się.
Przyczajony w rogu pokoju stał ktoś jeszcze. Poeta. Spoglądał w milczeniu. Poeta z wierszami niewiele miał wspólnego. Tak brzmiało nazwisko właściciela mieszkania, w którym ukrywał się Gomułka.
Inny nieznajomy przeszukiwał leżącą na stole teczkę Gomułki. Do pokoju wkraczali kolejni ludzie. Niedługo później eskorta zgarnęła Gomułkę do aresztu.
Kwietniowy poranek przerósł jego wyobrażenia o chwili, gdy trafi do więzienia. Spodziewał się, że prędzej czy później wpadnie. Z myślą o aresztowaniu godził się każdy działacz nielegalnej Komunistycznej Partii Polski. Ale obudzony o świcie Gomułka czuł się, jakby tkwił jeszcze w półśnie, w którym zamazują się niektóre obrazy. Jakby to wszystko nie mogło być prawdą. Wokół kręcili się ludzie – jedni ubrani po cywilnemu, inni w służbowych mundurach. Obrzucali go nieprzyjaznymi spojrzeniami. Chwilę później korytarzem w kryminale prowadził go policjant. Dotarli do kancelarii, sporego pokoju z dwoma zakratowanymi oknami po lewej stronie. Środkiem biegła drewniana barierka oddzielająca dwa biurka. Za jednym z nich, pośród papierów, siedział mężczyzna w więziennej bluzie zapiętej wysoko pod szyję. W kącie stała niewysoka kobieta – oddziałowa. Ubrana w mundur strażniczki ze skórzanym pasem.
Nagle rozległ się huk.
Gomułka otworzył oczy. Po chwili uświadomił sobie, że to był tylko zły sen.
Zegarek obok tapczanu wskazywał siódmą rano. O tej porze zwykle wstawał i zabierał się do konspiracyjnej roboty.
Wspomnienie sennej mary prześladowało go cały dzień. Budziło niejasne obawy. Tłumaczył sobie, że to podświadomość ujawniła strach przed więzieniem.
Tego dnia szczególnie bacznie szukał wokół siebie szpiclów. Kiedy wieczorem wracał do domu, zobaczył mężczyznę idącego wolno przez pole, jakieś dwieście metrów dalej. Z pewnością nie śledził Gomułki. Może jednak obserwował mieszkanie Poety. Gomułka pomyślał, że powinien zmienić lokal.
Wieczorem napisał trzy listy. Pierwszy do siedzącej w więzieniu kuzynki żony. Drugi do siostry żony. Trzeci do działaczki Komunistycznego Związku Młodzieży Polski – poznał ją na Śląsku. Zakleił i zaadresował koperty, jedną z nich po rosyjsku.
Zmęczony dniem, w którym wciąż towarzyszyło mu napięcie, późnym wieczorem zapadł w głęboki sen.
Rano poczuł, jak ktoś stuka w jego klatkę piersiową i żąda:
– Wstawać, wstawać.
Był świt 25 kwietnia 1936 roku.
Gomułka otworzył oczy. Zobaczył stojącego obok tapczanu mężczyznę. Wyglądał tak samo jak policjant z sennych zwidów ubiegłej nocy.
Gomułka leżał nieruchomo, sądząc, że nadal śni. Że to ciąg dalszy majaków.
– Wstawać, ubierać się, tu policja – usłyszał.
W pokoju trwało przeszukanie. Rewizji przyglądał się – jak w koszmarze z poprzedniego dnia – Józef Poeta.
Z mieszkania poszli na przystanek tramwajowy.
Funkcjonariusze zawieźli Gomułkę tramwajem do komisariatu policji w Chorzowie. Przesłuchali go i sfotografowali. Później umieścili w przechodnim pokoju, przez który przewinęło się kilkanaście osób. Jedni w mundurach, inni w cywilu. Wszyscy bacznie mu się przyglądali. Prawdopodobnie sprawdzali, czy już wcześniej się z nim gdzieś nie zetknęli.
Potem przesłuchiwano go w komendzie powiatowej policji w Świętochłowicach.
Nie przyznał się do niczego. Zeznał, że przyjechał na Śląsk, aby zebrać materiał do reportażu o życiu górników.
Wciąż towarzyszyło mu uczucie nierealności. Cały czas myślał o swoim śnie. Tu, na jawie, wszystko toczyło się niemal dokładnie tak samo.
Niedługo później ziścił się też ostatni jego fragment. Gomułka trafił do więzienia w Katowicach. Choć we śnie nie zobaczył drogi do aresztu, to już każdy detal od chwili, gdy znalazł się na zakratowanym korytarzu, zgadzał się niemal w najdrobniejszych szczegółach. Szedł tak samo eskortowany przez jednego policjanta. Korytarz był taki sam. Takie same drzwi do kancelarii. Pomieszczenie przedzielone przez środek drewnianą barierką. Za biurkiem mężczyzna. W kącie umundurowana strażniczka.
Przez lata ową historię Gomułka opowiedział zaledwie kilku osobom. Ale bez szczegółów. Te przedstawił dopiero na emeryturze, odsunięty od władzy, gdy spisywał swoje pamiętniki. Przyznał wówczas, że nigdy nie pojął, w jaki sposób mógł w rojeniach zobaczyć niemal wszystko to, co wydarzyło się następnego dnia[1]. Ufał jedynie, że kiedyś nauka znajdzie jakieś racjonalne wyjaśnienie. Bo jak tu być marksistą, kiedy miewa się prorocze sny?
Usiadł przy biurku w samej koszuli, bez marynarki. Tak właśnie powinien wyglądać, gdy przygotowywał się do swojej nowej roli. Kiedy przed wojną potajemnie przebywał na szkoleniu w Związku Radzieckim, oszczędzał na jedzeniu. Marzył wówczas o dobrej koszuli. Wypatrzył sobie taką w Moskwie w sklepach Torgsinu, przypominających późniejsze PRL-owskie pewexy. W Moskwie odebrano mu zaoszczędzone pieniądze. Dostał lichą sowiecką szmatę; taką, w jakiej znikał w moskiewskim tłumie. Włożył ją tylko raz, ale zapamiętał dokładnie, że była stara, wypłowiała, z wytartym kołnierzem, uszyta z rudego pluszowego materiału. Budziła w nim odrazę. Po wojnie szył więc porządne garnitury u najlepszego warszawskiego krawca, Zalewskiego. Zazdrościli mu ich towarzysze z Moskwy. Kiedy przyjeżdżali do Polski, sami udawali się do mistrza igły i nici.
Cichym świadkiem powojennych losów Gomułki, wszystkich jego wzlotów i upadków, stało się również coś luksusowego. To mahoniowe biurko, które stoi teraz w mieszkaniu jego syna Ryszarda.
To przy nim pisał przemówienie, którym porwał Polaków w 1956 roku na placu Defilad. I to z 1967 roku, kiedy porównał polskich Żydów do piątej kolumny i tym podmuchem rozpalił żarzący się w Polsce antysemityzm. Wszystkie owe podziwiane i pogardzane słowa zapisał na tym meblu z blatem pościnanym prosto na rogach, z szufladą pośrodku i dwoma szafkami po bokach. Każda część otwierana kluczykiem. Nawet bez uchwytów, za które dałoby się pociągnąć.
Notował zawsze ołówkiem. Kiedy coś mu się nie spodobało, sięgał po gumkę i wycierał. Szkolne przyzwyczajenie do ołówka i gumki pozostało mu na całe życie; odręcznie dodawał uzupełnienia na rządowych maszynopisach i usuwał wątpliwe miejsca w przygotowywanych przemówieniach. W jego biurze podwładni ostrzyli kolejne ołówki, żeby zawsze miał zapas gotowych do pracy. Charakter pisma miał czytelny, wyraźny, wyuczony w austriackiej szkole. Porządny i elegancki, jak ulubione garnitury.
Podczas partyjnych narad z oszczędności pisał na odwrocie zadrukowanych biuletynów Polskiej Agencji Prasowej.
– Zmierzył mnie kiedyś lodowatym wzrokiem, gdy zobaczył, że robię notatki na czystym, dobrym papierze – opowiadał mi Andrzej Kurz, działacz partyjny z tamtej epoki.
Przy tym biurku miały teraz powstać jego wspomnienia. To w nich zamierzał pokazać, że różnił się od swoich partyjnych współtowarzyszy, którzy przed wojną wyobrażali sobie Związek Radziecki jako proletariacki raj na ziemi. A on szybko się zorientował, że ów eden przypomina piekło. Świadomość tego dzieliła go od wielu zaczadzonych członków Komunistycznej Partii Polski.
To nie znaczy, że wątpił w komunizm. Przeciwnie. Wierzył w nowy ustrój z zapałem światoburcy. Ale najważniejsza myśl Gomułki była taka: polski komunizm nie musi być wierną kopią radzieckiego wzorca. Jego towarzysze nie rozumieli, że w każdym kraju może przybrać inną postać, tak jak różniły się koszule z kołnierzykiem Słowackiego, ukraińskie soroczki i rosyjskie rubaszki.
Usiadł do spisywania wspomnień w świecie już odmiennym od tego, jaki zapamiętał z przedwojennych lat, kiedy dopiero stawał się komunistą. Ale też różny od tego, gdy komunistom matkował. Partią kierował Edward Gierek, który ogłosił, że w ciągu jednego pokolenia zamierza zbudować drugą Polskę.
Obietnice. Tych Gomułka zawsze się wystrzegał. Wolał nie rozbudzać nadziei. Bronił Polaków przed myślami o mocarstwowości.
Był właśnie rok 1972. Dla Władysława Gomułki drugi rok, w którym jako zwykły emeryt najwięcej czasu spędzał pod Warszawą na spacerach, aby rozruszać kontuzjowaną nogę.
Na niedzielę 5 lutego 1905 roku prognoza pogody dla Galicji przewidywała przelotne opady, lekki wiatr, temperaturę bliską zeru.
W Krakowie pękła nowa rura wodociągowa, skutkiem czego woda zalała ulicę Zwierzyniecką, wpadając do sklepów i piwnic.
Donosił o tym krakowski „Czas” wychodzący dwa razy dziennie, z wyjątkiem poniedziałków i dni poświątecznych, kiedy publikował tylko nakład wieczorny.
Firma Heinricha Kertésza anonsowała w porannym wydaniu swój bezpłatny ilustrowany katalog karnawałowy o balowych i wszelkich żartobliwych przedmiotach. Znajdowały się w nim nader zajmujące nowości, a to przybory kotylionowe, węże powietrzne oraz coriandoli, czyli konfetti.
Tani sklep chrześcijański polecał po bardzo niskich cenach bieliznę, a W. Grabowski oferował osuszanie wilgotnych ścian w kościołach, mieszkaniach, sklepach, składach i sieniach sposobem patentowym.
Odmiennie wyglądały Galicja i świat widziane oczami krakowskiego „Naprzodu”, organu Polskiej Partii Socjalno-Demokratycznej. W niedzielę 5 lutego 1905 roku pismo ostrzegało, że każdy nożownik jest za pan brat z policją, która za pensjonarką czytającą broszurki polityczne puszcza w ruch sforę ogarów, a złodziejom za kilka rubli łapówki hulać pozwala.
Firma B. Karlsberg informowała, że do Ameryki i do innych zamorskich krajów przeprawia najtaniej.
Głównym tematem była jednak rewolucja w Rosji.
Władysław Gomułka przyszedł na świat dzień później, 6 lutego 1905 roku, w tejże Galicji. Rodzice mieszkali w Białobrzegach Franciszkańskich w pobliżu Krosna, w domu przy ulicy Mostowej 5. Urodził się na ubogich i zacofanych terenach Polski pod zaborami, które nazywano „nędzą galicyjską”. Ale przynajmniej za język urzędowy służył polski.
Matka – Kunegunda z domu Bazan. Całe życie pracowała w domu. Tak jak jej rodzice, którzy również w domu zarabiali jako tkacze, dopóki mechanizacja krosen nie pozbawiła ich zatrudnienia.
Ojciec – Jan, robotnik naftowy. Socjalista. Przez kilka lat emigrant zarobkowy w USA. Pewnie też do zamorskiego kraju przeprawiał się jak najtaniej. Tam, w Ameryce, Kunegunda i Jan poznali się i wzięli ślub.
Jan na emigracji ciężko pracował – był górnikiem w kopalni węgla w Pensylwanii. Może z wycieńczenia zaczął poważnie chorować. Razem z żoną wrócił do kraju, na ubogą prowincję. Gospodarzył tu na spłachetku ziemi.
Władysław wychowywał się z dwiema siostrami, starszą Józefiną, która przyszła na świat jeszcze w Stanach Zjednoczonych, i młodszą Ludwiką, urodzoną tak jak on już w Polsce pod zaborami.
Gomułka przez wiele lat bywał „Gomółką”. Tak zanotowano jego nazwisko w aktach policyjnych sporządzonych w 1929 i 1931 roku. Tak zapisano w zeznaniach niektórych świadków, kiedy przesłuchiwali ich w 1951 roku śledczy Departamentu X. Gomułka – to jakby ktoś nazywał się Żeka albo Gura. Gomółka jest dawnym określeniem kawałka kulistej miękkiej masy. Gomółka to też rodzaj sera. Ludziom, którzy używali kiedyś tych określeń, pisownia nazwiska Gomułka musiała wydawać się błędna. Gomułka zdawał się łamać reguły ortograficzne.
Wiedział, czym jest głód. Jedzenie, jedzenie, jedzenie. Myśli o tej podstawowej potrzebie wypełniały jego dzieciństwo i lata, kiedy sprawował rządy.
Mięso. W młodości – odświętna rzadkość. Jedynie na Wielkanoc i w Boże Narodzenie. W dni powszednie tylko wtedy, gdy ktoś zarżnął kurę, która już się nie niosła. Kiedy kierował krajem, dziwił się więc, że ludzie chcieliby na co dzień jeść szynkę. Przecież szczawiowa z jajkiem to też jest świetne pożywienie, mawiał, nie rozumiejąc tych zbędnych potrzeb. Wszak w powojennej Polsce już nie brakowało chleba, a u niego w domu szczenięctwa matka tylko raz w miesiącu piekła dziesięć bochenków na sześcioosobową rodzinę.
Tych wspomnień związanych z jedzeniem było całe mnóstwo. W wakacje Władek co rano chodził boso do sąsiada pasać krowy, bo tam dawali mu zjeść lepiej niż w domu. Lepiej, czyli na śniadanie kromkę chleba z serem albo masłem i kubek mleka. Czasami gęstą kaszę z poprzedniego dnia. Dostawał też w pole drugie śniadanie: zawiniętą w białą szmatkę pajdę chleba posmarowaną serem zmieszanym z masłem.
U gospodarza zjadał obiad. Kapuśniak, kartoflankę, gęsty biały barszcz. Kluski, kasze albo ziemniaki ze zsiadłym mlekiem.
Na kolację: kwaśne mleko z ziemniakami albo mleko i znowu chleb z serem.
Podczas I wojny światowej było jeszcze gorzej. Jedli głównie ziemniaki sadzone na zagonie dzierżawionym przez matkę. Czasami za pracę u kogoś przy żniwach dostawała miarkę żyta, które potem mały Władek mielił w domu na mąkę.
Wtedy w chałupie nie było już nawet chleba. Z mąki i ziemniaków matka piekła placki. Popijali herbatą z kwiatów lipy albo liści czarnych jagód. Słodzili sacharyną.
Czasami, kiedy w pobliżu stacjonowało wojsko, dzieci ustawiały się w kolejce do kuchni polowej, która po wydaniu racji żołnierzom resztki rozdawała miejscowym. Niedaleko siedliska Gomułków mieściły się krośnieńskie magazyny kolejowe. Przechowywały zapasy mąki, sucharów, kawy, cukru, kaszy i grochu. Kiedy zbliżał się front, ludzie gromadzili się w pobliżu składów. Armie, wycofując się, paliły to, czego nie zdołały zabrać ze sobą. Ale żołnierze walczących wojsk różnili się w oczach miejscowych. Austriaccy czy niemieccy niszczyli wszystko metodycznie, pod groźbą broni nie pozwalając niczego wyszabrować. Rosyjscy najpierw wpuszczali do środka ludzi, żeby ci się obłowili, a dopiero potem podpalali resztki.
Raz Gomułce udało się zdobyć w magazynach pięćdziesiąt kilogramów białych, oficerskich sucharów. Innym razem uzbierał z podłogi i upchał w kieszeniach jesionki kilka kilogramów cukru w kostkach.
W wakacje czas dla siebie miał dopiero po kolacji – wtedy mógł popływać w Wisłoku.
Codzienność była monotonna. Wstawał o wpół do szóstej. Mył się zimną wodą ze studni, a potem szedł do pracy u sąsiada.
Chwytał sznur i zakładał krowom pętle na nogi. Jedną puszczał przed sobą, drugą ciągnął z tyłu. Czasami dla pewności wiązał cieńszym sznurem cielę za głowę. Nawet nie po to, żeby uchronić przed zaginięciem, bo i tak by od matki nie odeszło, ale żeby nie narobiło szkód w polu.
Zabierał krasule na pastwisko. Choć to właściwie były nawet nie pastwiska, tylko polne drogi albo miedze porośnięte trawą. Całą resztę areału gospodarze przeznaczali na grunty orne.
Po pracy pędził nad Wisłok. Rzeka miejscami była tak płytka, że dawało się ją przejść po kamieniach, tylko trochę mocząc stopy. Gdzie indziej była głęboka, wymagająca wprawnego pływania.
Tam właśnie nauczył się kraula. Wiele lat później, kiedy został najważniejszą osobą w Polsce, pływał na basenie w Pałacu Kultury i Nauki. Samej budowli nie znosił – nie widział, jak rośnie, bo wówczas siedział uwięziony przez komunistów w tajnej willi w Miedzeszynie. Kiedy go uwolniono, zobaczył, że w centrum Warszawy stanął spiczasty pałac na wzór tych, które można było oglądać w Moskwie. Orzekł wtedy: „Paskudztwo”3.
Ale basen w pałacu lubił. Przywożono go rano, koło siódmej, rezerwowano dla niego osobny tor. Obok, na swoich pasach pływali zwykle dwaj inni działacze partyjni. Szykowany na następcę Gomułki Józef Tejchma oraz Artur Starewicz.
Z przyjemnością ćwiczył też w jeziorze w Łańsku, w którym odwiedzał ośrodek rządowy.
– Gomułka chętnie odpoczywał w samotności – opowiadał mi Józef Tejchma. – Nigdy nie palił się do wypoczynku w Związku Radzieckim, co polubił Edward Gierek.
W dzieciństwie, jeśli nie pływał z kolegami, to wieczorami grali w palanta albo kiczki. Czasami wspinali się na słupy. A niekiedy szli „na dzierżawę” – podwędzali niedojrzałe jabłka z czyjegoś ogrodu. Ubogie dzieci z epoki, gdy w wiejskich chatach nie było wody ani prądu.
Łatwo go wykpić. Jak w politycznych dowcipach o tym, że rządzący po wojnie komuniści w dzieciństwie pasali krowy i do szkół nie chadzali. Był tego najlepszym przykładem.
Gomułka rzeczywiście do szkoły uczęszczał krótko. Przynajmniej patrząc z dzisiejszej perspektywy. Liche wykształcenie wynikało jednak nie z braku jego zdolności czy wytrwałości, tylko z ubóstwa.
Uczył się w Krośnie, kilka kilometrów od domu. Edukację zaczął w 1912 roku od czteroletniej szkoły ludowej. Po niej spędził jeszcze dwa lata w trzyletniej Szkole Wydziałowej Męskiej.
Czasem przez cały rok nie miał podręcznika, bo rodziny nie było stać na zakup. Pożyczał więc od kolegów i czytał na przerwach.
Według świadectwa z drugiego semestru roku szkolnego 1916/1917, podsumowującego pierwszą klasę Szkoły Wydziałowej Męskiej w Krośnie, zachowywał się „chwalebnie”. Do nauk przykładał się z „pilnością wytrwałą”4. Opuścił piętnaście godzin i wszystkie nieobecności usprawiedliwił.
Zapamiętał, że nie miał trudności w nauce. Prawie każdy przedmiot zaliczał na piątkę. Najlepszy był z matematyki, najgorszy ze śpiewu. W rachunkach dorównywał mu w klasie tylko jeden kolega, który potem został księdzem.
Z pewnością nie potrafił jednego – dopasować się do tego, jak inni grają. Nauczyciel nad jego uchem prowadził melodię na skrzypcach, a on i tak nigdy nie umiał odpowiednio zaintonować gamy C-dur. Kiedy ze ścisłych przedmiotów otrzymywał oceny chwalebne i celujące, to ze śpiewu słabsze, bo ledwie zadowalające.
Słabo radził sobie też z rysunkami. Przedmioty artystyczne wyraźnie mijały się z jego naturą. Może dlatego nieszczególnie potem cenił kulturę i sztukę.
Pod koniec szkoły jeden z nauczycieli namawiał go, aby dalej się uczył. Przekonywał, że pieniądze nie będą przeszkodą, bo mógłby dorabiać korepetycjami.
Ale Gomułka czuł psychiczną barierę, a ta wydawała mu się nieprzekraczalna. Ci, którym dawałby korepetycje, przychodzili do szkoły w dobrych ubraniach i w butach, a na przerwach jedli drugie śniadanie. On był z innego świata – bosy i głodny. Jak mógłby uczyć tych lepszych?
Ojciec Gomułki wyliczył, że syn musiałby się szkolić przynajmniej kilka lat, żeby zostać urzędnikiem albo nauczycielem. A w domu brakowało pieniędzy na życie.
– Idzie ci czternasty rok – powiedział. – Pora, żebyś się nauczył jakiegoś zawodu i zarabiał na siebie5.
Obaj nie wyobrażali sobie, że zdoła uciułać na szkołę tym, co już potrafi – pracą umysłową. Został robotnikiem.
Jesienią 1918 roku trafił na nauki do warsztatu ślusarskiego Jana Zygmuntowicza w Krośnie. Ojciec widział w nim krawca, ale to profesja ślusarza wydała się młodemu Gomułce kusząca; bardziej męska niż obracanie igłą. Oznaczała wysoką pozycję wśród robotników. Kolejne trzy lata terminował regularnie: sześć dni w tygodniu po dziesięć godzin.
Długo pamiętał upokorzenie z powodu butów. Kiedy zatrudnił się w zakładzie ślusarskim, na co dzień zaczął chodzić obuty. Nie wypadało biegać boso, tak jak do szkoły. Ale jego pierwsze robocze chodaki miały grube, drewniane podeszwy, z przybitymi cholewkami z cielęcej skóry. Stukały głośno na ulicy, jak wszystkie drewniaki.
Z każdym krokiem Gomułka czuł, jakby wszyscy spoglądali na niego z pogardą. Jakby każde stąpnięcie potwierdzało jego podłą pozycję społeczną. Już nie bosy, ale wciąż gorszy.
Ubranie też miał niewiele lepsze. Do pracy zakładał zapinaną pod szyję bluzę. Ta była jeszcze w miarę przyzwoita, kupiona w sklepie albo na jarmarku. Ale do tego nosił długie spodnie uszyte przez matkę z grubego i sztywnego materiału przeznaczonego nie na ubrania, lecz do uszczelniania pras w fabryce.
Jeszcze niedawno zakład Zygmuntowicza tętnił życiem. Majster zatrudniał kilkunastu uczniów i dwóch czy trzech czeladników. Ale po I wojnie światowej, po odzyskaniu przez Polskę niepodległości, koniunktura się pogorszyła. Wolność bywa okrutna: kiedy przyszła, skończyła się praca. Tej wystarczało już tylko dla majstra i najwyżej trzech jego uczniów. Spośród nich Gomułka warunki miał najlepsze – jedyny otrzymywał zapłatę.
Czasami zakład Zygmuntowicza przypominał zwyczajną kuźnię. Sami robili świdry i dłuta. Na gorąco łączyli balustrady balkonów, bo nie mieli maszyny spawającej. Gomułka przy kuciu żelaza wywijał młotem przez cały dzień. A gdy nie trafiał, słyszał z ust majstra jedyne obraźliwe określenie: „Ciura!”. Żadnych innych przekleństw Zygmuntowicz nie używał.
Ale po latach sam Gomułka miotał wyzwiskami, i to wobec najważniejszych w Polsce ludzi.
W zakładzie ślusarskim nauczył się też pracy z pszczołami. Produkowali tam bowiem miodarki do pasiek. Sam majster Zygmuntowicz miał kilkadziesiąt uli.
Kiedy Władysław zaczął trzeci rok nauki, ruszyła gazyfikacja Krosna. Wtedy posiadł nową umiejętność: prowadzenia instalacji gazowych do domów.
W tym czasie jego ojciec pracował w rafinerii naftowej. Choć w porównaniu z latami wojny rodzinie żyło się lepiej, to wciąż się nie przelewało. Jan Gomułka zarabiał mało. Ale robotnicy dostawali paczki z pomocy amerykańskiej: mleko w puszkach, mąkę pszenną i smalec. Do Gomułków przychodziły też listy od braci ojca z USA, a w nich zwykle banknot jedno-, dwu- lub pięciodolarowy. Niemal nigdy się nie zdarzało, aby na poczcie okradziono taką przesyłkę.
Po trzech latach Gomułka doczekał się wyzwolin na czeladnika. Jako pracę egzaminacyjną miał do wykonania sklepową wagę według powierzonego wzorca.
Przez dwa tygodnie udało mu się wszystko dokładnie skopiować. Waga wyglądała pięknie, ale nie pokazywała właściwych pomiarów. Wreszcie po wielu próbach Gomułka odkrył, że źle ustawił gwintowane regulatory.
Zdał więc pomyślnie egzamin i dostał świadectwo czeladnika, a majster sprzedał wagę do sklepu prowadzonego przez rolników.
Wyzwoliny na czeladnika oznaczały bezrobocie. Majstrowi wystarczali słabiej opłacani uczniowie. Gomułka został więc bezrobotnym czeladnikiem ślusarskim.
Wreszcie jednak zdobył nową pracę. Pisząc o niej, Gomułka mógł pomyśleć, że wkroczył w wiek męski. Zatrudnił się przy budowie rafinerii w Jedliczu. I zarabiał trzy razy więcej od ojca, którego traktowano jako niewykwalifikowanego robotnika i zaszeregowano do najniższej, trzeciej kategorii płac. A Władysława, ze względu na dyplom czeladnika, przypisano do wyższej, drugiej.
Mimo to pracował dużo w godzinach nadliczbowych albo razem z brygadą zobowiązywał się wykonać dodatkowe zadania. Jeśli już było bardzo późno, zostawał na noc w fabryce. Spał w roboczym ubraniu na deskach. Rano trochę się obmywał, kupował w kantynie kawałek kiełbasy, ćwiartkę chleba, butelkę mleka albo lemoniady i zabierał się znowu do roboty.
Opowieść o młodości Władysława Gomułki przypomina socrealistyczną nowelkę. Bieda aż piszczy i z tej biedy rodzi się proletariacka świadomość.
Ubóstwo w tej historii z pewnością jest jednak prawdziwe. Ale co z polityką? Przecież nie wszyscy biedacy zostawali komunistami. Przeciwnie. Tych była zdecydowana mniejszość. Inni stawali się działaczami chłopskimi. Albo zatrzymywali się na socjalizmie. Albo w ogóle nie mieszali się do polityki. Po prostu żyli, akceptując swój los. Coś jeszcze musiało się zdarzyć, aby młody człowiek zapragnął wywrócić cały ten świat.
Gomułkowie mieszkali we własnym domu, ale już stuletnim, próchniejącym. Na zewnątrz i w środku stały podpory chroniące przed zawaleniem.
Pieniądze z godzin nadliczbowych dawały nadzieję na budowę nowej posiadłości. Do marzeń dołożyła się rodzina ze Stanów Zjednoczonych. Chałupę stawiała wynajęta ekipa, ale część prac wykonali sami. Szwagier ojca, murarz, pomógł przy piecach.
Dom wytrzymał długo, a już po II wojnie światowej zamieszkali w nim nowi lokatorzy. Chcieli go wykupić na własność. W latach sześćdziesiątych XX wieku Gomułka im to jednak odradził.
Po co im to? Czynszu mu nie płacili, a mieszkać mogli bez tytułu własności, tłumaczył.
– To było charakterystyczne dla ojca: nie chciał być właścicielem – opowiadał mi Ryszard, syn Władysława Gomułki. – Mama go z trudem przekonała, żeby wykupił nasze warszawskie mieszkanie. Dopiero gdy powiedziała, aby załatwił sprawę z myślą o córkach, wreszcie się złamał. Nie cierpiał własności prywatnej.
Czasami syn bywa tak podobny do ojca, że siadając naprzeciw, można się niemal przenieść do innej epoki. Ta sama przypominająca odwrócony stożek twarz, ta sama spora dolna warga, nawet ten sam rodzaj łysiny.
Taki właśnie jest Ryszard, syn Władysława Gomułki. „Wykapany ojciec”, zapewne słyszał tysiące razy. I czuł dumę, bo zawsze wyznawał takie same poglądy jak ojciec.
Dziś ma osiemdziesiąt dziewięć lat i najlepiej pamięta dzieciństwo. Od tego właśnie zaczyna naszą rozmowę – czuje się już mocno osłabiony fizycznie i umysłowo.
Pierwsze wspomnienie o tacie to błyszcząca proteza na nodze. Ojciec nosił ją od czasu, gdy postrzelił go policjant przed strajkiem łódzkich włókniarzy. Ryszard miał wówczas cztery lata.
Syn niewiele wiedział o rodzicach. Wychowywali go dziadkowie, bo ojciec i matka cały czas pracowali w ukryciu. W konspiracji, z dala od syna, prowadzili partyjną robotę.
Ojca aresztowano w czerwcu 1933 roku i skazano na cztery lata więzienia. Mamie w każdej chwili też groził proces. Zostawiła więc syna u teściów, Jana i Kunegundy Gomułków w Krośnie, którzy opiekowali się nim do jesieni 1944 roku.
Ojciec i syn wyglądają niemal tak samo, ale przez pewien czas nosili inne nazwiska. Tuż po wojnie Ryszard nie chciał, żeby kojarzono go z ojcem. Na początku 1946 roku przeprowadził się do lewobrzeżnej Warszawy. Uczył się kolejno w gimnazjum i liceum Tadeusza Reytana. Wtedy w prasie coraz częściej pisano o ojcu. Syn, żeby nie wyróżniać się w klasie, wymyślił „Strzeleckiego”. Pod tym samym nazwiskiem studiował również na Politechnice Warszawskiej.
Po latach wybór nazwiska okazał się niezbyt fortunny – syna Gomułki mylono ze znanym komunistą, również Ryszardem Strzeleckim, o którym jednak chłopak tuż po wojnie jeszcze nie słyszał. W końcu więc został Ryszardem Strzeleckim-Gomułką.
A dlaczego właściwie „Strzelecki”? Przypadek? Ładne brzmienie?
Pomysł na nazwisko „Strzelecki” był praktyczny. Nauczyciele w szkole zwykle odpytywali według alfabetu. „S” jest przy jego końcu. Syn najwyraźniej podchodził do życia równie trzeźwo jak ojciec.
Ryszard Gomułka najpierw mnie bada. Może tak rozmowę zacząłby też ojciec? Pyta, co sądzę o polskiej zachodniej granicy. Gdy mówię, że to największe polityczne osiągnięcie ojca, nieco się rozluźnia. A nawet pokazuje biurko, przy którym pracował tata.
Rozmawiamy o łatkach, które przylgnęły do ojca. O papierosach Grunwald, przełamywanych na pół ze sknerstwa i wypalanych w szklanej fifce.
Syn prostuje, że to nie z oszczędności, ale dla zdrowia. Według zaleceń lekarzy.
Narosło tych mitów sporo, bo o prywatności Gomułki ludzie niewiele wiedzieli. Nazywano go „wielkim samotnikiem” i może ta cecha spowodowała, że rosły legendy? Po latach to one pierwsze przychodzą na myśl, gdy ktoś wspomina Władysława Gomułkę.
Jedna szczególnie barwna to opowieści o tym, jak siermiężny Gomułka miota różnymi przedmiotami, gdy w telewizji nadają popularny w latach sześćdziesiątych Kabaret Starszych Panów, w którym Jeremi Przybora i Jerzy Wasowski śpiewali:
I znaleźliśmy się w wieku, trudna rada,
że się człowiek przestał dobrze zapowiadać.
Ale za to, z drugiej strony, cieszy się,
że się również przestał zapowiadać źle.
Choć był to program zupełnie sprzeczny z jego poczuciem humoru – zresztą na poczucie humoru Gomułki mamy bardzo mało dowodów – to z pewnością nie rzucał niczym w telewizor. Ani popielniczką, ani kałamarzem, ani choćby kapciami – zapewnia syn, który od lat walczy z tą plotką. Nie rzucał niczym, nawet jeśli na ekranie pojawiała się nieco roznegliżowana Kalina Jędrusik. Dowód, że to niemożliwe, jest bardzo przekonujący – Gomułka był zbyt oszczędny, żeby niszczyć coś tak drogiego, jak odbiornik telewizyjny.
Mieszamy w rozmowie to, co lekkie, i to, co poważne. Od półnagiej aktorki przeskakujemy do najważniejszego pytania: dlaczego Władysław Gomułka został komunistą? Członkiem nielegalnej przed wojną partii?
– Na jego świadomość wpłynęło dzieciństwo – przekonuje mnie Ryszard Strzelecki-Gomułka. – Jako malec mieszkałem w tym samym co on domu w Białobrzegach. Przedwojenna polska wieś. Chałupy kryte słomą. Podłoga z ubitej ziemi. Głód. Dotkliwa bieda. Pierwsze dziecko moich dziadków, jeszcze przed ojcem, zmarło przy porodzie.
– I to tłumaczy, dlaczego próbując zmieniać świat, godził się na ofiary w ludziach? – dociekam. Opowieści o pięknych i szczerych zamiarach ulepszenia świata zwykle tracą urok, gdy policzy się, ilu ludzi przez nie straciło życie.
– W domu po wojnie mieliśmy dużo literatury na temat rewolucji francuskiej. Ojciec wiedział, że ustrój feudalny zburzyła rewolucja. Czyli kapitalizm, w którym ludzie żyli w nędzy, też powinien zginąć przez rewolucję.
– Liczył się z ofiarami? – powtarzam.
– Tak. Ale ten pierwszy okres, gdy pojawiały się ofiary, to był też czas największych zmian w życiu tych najbardziej ubogich. To była reforma rolna, to było budowanie kultury na wsi. Młodzież robotnicza i chłopska miała pierwszeństwo w dostawaniu się na studia. Toczyła się też walka zbrojna. Ja nie mam żadnej sympatii do tak zwanych żołnierzy wyklętych. Bo mordowali ludzi różnej narodowości, i Białorusinów, i Żydów.
Być może tak samo na moje pytania odpowiadałby dziś Władysław Gomułka. Choć może najpierw wspomniałby, jak został zaprzysięgłym wrogiem Związku Radzieckiego.
Kiedy zaczął pisać pamiętnik, jego życie emeryta wypełniło się stałymi zajęciami. Na przykład słuchaniem Radia Wolna Europa i BBC. Włączając nadającą z Niemiec Zachodnich radiostację, zagłuszaną w Polsce, od razu uruchamiał głośno telewizor. Wiedział, że go podsłuchują. Nie chciał, aby esbecy w swoich raportach pisali, że śledzi informacje wrogiej stacji radiowej.
Co rano po śniadaniu wyjeżdżał do lasu i trzy godziny spacerował razem z psem. Czasami z żoną, a w święta z resztą rodziny.
Wracał do domu i na całe popołudnia, a czasami i wieczory zamykał się w swoim gabinecie. Nikt nie spędził z nim tyle czasu, co jego biurko. Stało się jego najwierniejszym słuchaczem.
Pisał jednak nieregularnie. Czasami pochłaniało go zbieranie materiałów źródłowych i sporządzanie konspektu. Szukał dokumentów z czasów okupacji i uwięzienia w latach pięćdziesiątych.
Wydarzenia układał dokładnie w głowie, zanim przelał je na papier. Rękopis ma jedną niezwykłą cechę – zaskakująco mało poprawek.
– Pisał osiem lat – opowiadał mi Andrzej Werblan, który te wspomnienia w latach dziewięćdziesiątych XX wieku, już po upadku PRL, przygotowywał do druku. – To jest tysiąc osiemset sześćdziesiąt kartek formatu A4 zapisanych kaligraficznym, odręcznym pismem. Poprawka zdarza się raz na dwadzieścia stron.
Rękopis przepisała maszynistka – na tej wersji Gomułka skorygował tylko błędy maszynowe. To bardzo rzadka umiejętność – komponowanie w pełni gotowego tekstu, w którym potem nie chce się dokonywać żadnej korekty.
Gomułka nie dawał się ponieść wenie. Był politykiem, a nie artystą.
W 1920 roku w patriotycznym porywie serca postanowił wstąpić do wojska, aby bronić Warszawy przed sowieckimi najeźdźcami. Na przeszkodzie stanął jego młody wiek – piętnaście lat.
W tym czasie komuniści powołali w Białymstoku Tymczasowy Komitet Rewolucyjny Polski, w skład którego weszli Polacy przebywający na terenach radzieckich. Tworzyli go między innymi kierujący sowiecką bezpieką Feliks Dzierżyński, a także Feliks Kon, Julian Marchlewski, Józef Unszlicht, Bernard Zaks. Ogłosili manifest, zgodnie z którym pokój mógł zapanować dopiero po podbiciu Polski. Zapowiadali powstanie Polskiej Socjalistycznej Republiki Rad.
Historyk Paweł Śpiewak w książce Żydokomuna przypomniał, że partia komunistyczna nie chciała bronić niepodległości Polski. Uważała państwo za twór zaborczy i oszukańczy. Zwalczała patriotyzm jako skierowany przeciwko Związkowi Radzieckiemu. Prawdziwy wróg czyhał w kraju – Józef Piłsudski, według komunistów faszysta i rodzimy imperialista.
Komuniści dwa lata wcześniej, na zjeździe założycielskim Komunistycznej Partii Robotniczej Polski, uznali, że „dla międzynarodowego obozu rewolucji socjalnej nie ma kwestii granic”6. Ogłosili krucjatę przeciwko wszystkim, którzy nie popierali rewolucji – również przeciwko socjalistycznemu premierowi niepodległej Polski Jędrzejowi Moraczewskiemu.
Młodemu Gomułce daleko więc było jeszcze do komunistów. Walczyć w obronie niepodległości zamierzał pod wpływem Polskiej Partii Socjalistycznej. To od socjalistów nauczył się patriotyzmu, pogardzanego przez komunistów.
Ojciec Gomułki prenumerował krakowski „Naprzód”, który przestał się mienić organem Polskiej Partii Socjalno-Demokratycznej, a zaczął być gazetą Polskiej Partii Socjalistycznej.
Gazeta napominała przed „wybuchem rozpaczy głodzonego ludu. Przymusowe zajęcie przez państwo wszystkiego zboża jedynym wyjściem. Albo paskarze, albo lud!”7.
Pokrzepiała: „Lokalne ataki bolszewickie na północny wschód od Bobrujska i w rejonie Przemościa i Borysowa odparliśmy ze stratami nieprzyjaciela”.
W następnym, 1920 roku „Naprzód” donosił o zimowej ofensywie: „Także i nasze wojsko ruszyło na wyprawę zimową w pierwszych dniach stycznia na odległej północy, w Inflantach. Wyruszyło wspomagane przez armię łotewską. Pierwszy dzień kampanii uwieńczony został zdobyciem Dyneburga, silnej twierdzy nad Dźwiną, i znacznym posunięciem się poza Dźwinę”. Dodawał: „Ochrona niepodległości narodów bałtyckich będzie odtąd zadaniem Polski”8.
Kolejnego dnia pismo ukazało się w mniejszej, czterostronicowej objętości, bo z powodu awarii gazowni drukarnia nie mogła uruchomić maszyn do odlewania wierszy. Całość więc składano ręcznie. Zdecydowano, że główne tematy na pierwszej stronie to zdobycie Dyneburga oraz rozpaczliwe bolszewickie kontrataki i katastrofa gospodarcza jako skutek ostatniej wojny światowej.
Dzień później pismo dementowało plotki o śmierci Lwa Trockiego. 14 lutego 1920 roku wspominało – za „Nowinami Codziennymi” – o pogłoskach, jakoby doszło do porozumienia między Paderewskim a Dmowskim. „Nar. Dem. obiecała Paderewskiemu poparcie przy wyborze prezydenta Rzeczypospolitej pod warunkiem, że Paderewski w następstwie ustąpi dla zrobienia miejsca Dmowskiemu”. Zapraszało: „Wojna czy pokój? Nad rosyjską propozycją pokojową obradować będzie krakowski lud pracujący na zgromadzeniu ludowym, które się odbędzie w niedzielę 15-go o godzinie 10 przed południem w sali Teatru Powszechnego przy ulicy Rajskiej. Referować będzie tow. poseł dr Zygmunt Marek”. Na ostatniej stronie w prawym dolnym rogu – niczym patriotyczna puenta numeru – ukazała się reklama: „Staropolski miód »Zagłoba« jest najprzedniejszym trunkiem narodowym”9.
Władysław czytał gazetę, chodził na wiece socjalistów i co roku maszerował pod czerwonymi sztandarami w pochodzie pierwszomajowym. Robotnicy tego dnia porzucali pracę, aby wspólnie, głównymi ulicami Krosna, czasami z orkiestrą na przedzie, przejść z Kleinówki, placu koło Komitetu Powiatowego PPS, w stronę należącego do organizacji Sokół boiska, na którym zawiązywał się wiec.
Pochód był wielkim przeżyciem. W przeddzień mówił majstrowi, że nie pojawi się w pracy, co ten przyjmował ze zrozumieniem. Rano ubierał się odświętnie, a klapę marynarki ozdabiał czerwoną kokardą. Kroczył ramię w ramię z ojcem.
Podziwiał tych, którzy nieśli sztandary, przysłuchiwał się tym, którzy przemawiali. Ci przedwojenni mówcy różnili się od wielu powojennych – nigdy nie czytali swoich przemówień. Według Gomułki czytający nie zdobyliby uznania robotników.
Po wojnie swoje wystąpienia jednak najczęściej odczytywał. Polacy zapamiętali ciągnące się w nieskończoność mowy wygłaszane charakterystycznym głosem, z przeciąganiem niektórych sylab.
Wiele z nich nie powstało jednak przy jego mahoniowym biurku. Pisali je współpracownicy, a Gomułka tylko poprawiał. Podobno właśnie tworzone przez podwładnych bywały nużące, a te wymyślane przez samego Gomułkę budziły emocje.
Jeszcze nie bolszewizował. Socjaliści – do których czuł sympatię – z pozoru wydają się pokrewni komunistom. Jednak z punktu widzenia tych drugich Gomułka był poważnym politycznym wrogiem, wyzutym z istotnej idei. Cechą znamienną komunizmu było sekciarstwo – silna niechęć do tych, którzy ideowo wydawali się im bliscy. Paweł Śpiewak podczas lektury przedwojennych kryptokomunistycznych pism „Tryby” czy „Lewar” z zaskoczeniem odkrył, że o socjalistach pisano w nich paskudnie i napastliwie. Nie wspominano za to o faszystach, liberałach czy piłsudczykach. W Niemczech Hitler dochodził do władzy, w Polsce panoszył się Obóz Narodowo-Radykalny, a komuniści zwalczali głównie konkurencyjną, lewicową inteligencję.
W oczach komunistów Gomułka był więc wrogiem. Ale nigdy tego nie doświadczył, bo w jego otoczeniu żadnych komunistów nie było.
W 1922 roku zapisał się do Związku Zawodowego Robotników Przemysłu Chemicznego. Rok później stanął na czele związanego z socjalistami koła Robotniczego Stowarzyszenia Kulturalno-Oświatowego „Siła”. Wystawiali sztuki Chrapanie z rozkazu, Grube ryby. Polegli przy próbach do Tkaczy pióra rewolucyjnej pisarki Antoniny Sokolicz – przedstawienie okazało się zbyt trudne. Grali w szachy i domino, czytali socjalistyczny „Naprzód”. Organizowali zabawy noworoczne i karnawałowe.
Ocierał się o związkowców i socjalistów, ale szukał ludzi bardziej radykalnych. Jakaś siła – może młody wiek – pchała go do tych, którzy nie szukali kompromisów. Komuniści w okolicach Krosna jednak nie mieli żadnego znaczenia.
Wybrał się na wiec Związku Proletariatu Miast i Wsi, komitetu wyborczego działającej na pograniczu legalności Komunistycznej Partii Robotniczej Polski. Udało jej się w 1922 roku wprowadzić do Sejmu dwóch posłów.
Gdy przybył na miejsce tego zgromadzenia, spotkał granatową policję, która nie pozwalała się zatrzymywać robotnikom. Jeszcze nawet nie usłyszał, co organizatorzy mają do powiedzenia, a już uznał, że ci, przeciw którym są władze, pewnie odpowiadają jego wyobrażeniom o rewolucyjnej lewicy. Utwierdziła go w tym właśnie obecność policji, która kojarzyła mu się coraz gorzej.
W 1924 roku pojechał do Bielska na II Zjazd Robotniczego Stowarzyszenia Kulturalno-Oświatowego „Siła”. W czytelni Domu Robotniczego znalazł wśród wyłożonych gazet „Trybunę Robotniczą”, pismo Związku Proletariatu Miast i Wsi.
„Stanowiło to prawdziwy przełom w moim życiu – zanotował we wspomnieniach. – »Trybuna Robotnicza« była dla mnie przewodnikiem, który przeprowadził mnie przez Rubikon oddzielający komunistów od pepeesowców – KPRP od PPS. Wbrew pepeesowskiemu środowisku, w którym przebywałem, przeszedłem tę granicę i podjąłem walkę z PPS”10.
Gomułka zaczął kolportować „Trybunę Robotniczą” wśród znajomych. Słał do niej składki na więźniów politycznych.
Co czytał w „Trybunie Robotniczej” w 1924 roku? Co go pchnęło do przekroczenia granicy? Do dziś zachowały się zaledwie pojedyncze egzemplarze gazety. Wypełniały ją opisy okrucieństw policji i drakońskich kar wymierzanych komunistom przez sądy. Polska w „Trybunie Robotniczej” to kraj, który bezwzględnie niszczy ludzi takich jak Gomułka – młodych robotników i ich starszych kolegów. Czego sam nie zaznał, to mógł wyczytać ze szpalt czasopisma.
Jedno z najczęściej wydrukowanych słów w „Trybunie Robotniczej” brzmi: „skonfiskowano”. To ślad ingerencji cenzury, która nie dopuszczała do publikacji niektórych części tekstów, a nawet tytułów. Duże fragmenty stron pozostawały więc niezadrukowane na żądanie urzędu. We wtorkowym numerze z 8 kwietnia 1924 roku (u góry zaznaczono: „Po konfiskacie nakład drugi”) największy nagłówek na pierwszej stronie brzmiał: „Walka górników potężnieje. Przeciw ciężarom SKONFISKOWANO sanacji”. Zaraz pod nim znalazł się tekst: „Robotnicy! Górnicy i metalowcy Śląska i obu Zagłębi węglowych. SKONFISKOWANO Nie pozwólcie, aby ich rodziny cierpiały głód! Pospieszcie im z pomocą!”11.
„Trybuna Robotnicza” informowała o głodówce więźniów politycznych w Krakowie. Aresztowani wysłali do gazety list: „Warunki, wśród jakich tu żyjemy, są okropne. Brud – zimno – choroby. Brak pomocy lekarskiej i lekarstw uniemożliwiają wszelkie leczenie. O tym, jak władze więzienne odnoszą się do naszych żądań, świadczyć może odpowiedź inspektora więziennego na zapytanie rodzin, dlaczego więźniowie nie przyjmują jedzenia. »Za dobrze im się powodzi – najedli się, więc głodują. Przecież się ich nie bije« – oświadczył pan inspektor”.
Jedna trzecia drugiej strony pozostała pusta. Powtarzające się trzy razy słowo „skonfiskowano” świadczyło o tym, że usunięto tyle właśnie materiałów. Nawet trudno wyobrazić sobie drastyczność wyciętych tekstów, skoro mogła się ukazać notatka o tytule Katowanie na policji w Stryju: „W sobotę, 30 ub. m. 18-letni Julian Rybczyński, uczeń ślusarski w Stryju, miał nieszczęście dostać się w szpony »stróżów bezpieczeństwa«. Niewinny żart, rzucony w stronę posterunkowego przez młodego, nieodpowiedzialnego chłopca, spowodował niezwłocznie jego aresztowanie. Aresztowanego sprowadzili policjanci na inspekcję, okładając go po drodze kolbami i kułakami. Najohydniejsza scena rozegrała się jednak w lokalu inspekcji. Rybczyńskiego skrępowano i zakneblowano mu usta, po czym rozpoczęto tortury. Ofiarę nieopatrznej wesołości (z dzikimi zwierzętami i z policją nie można żartować!) zbito w tak straszny sposób, że ciało chłopca przedstawiało jedną spuchłą i siną masę. Pod wpływem strasznego bólu Rybczyński zemdlał. Po oprzytomnieniu spisano protokół (oczywiście nie ma w nim wzmianki o torturach!) i na wpół żywego biedaka uwolniono. Główną rolę w tym »urzędowaniu« grał ajent Stecuła”.
Na kolejnej stronie wydrukowano interpelację ukraińskiego posła w sprawie „barbarzyńskiego pobicia i dzikich gwałtów” w policyjnych aresztach we Lwowie. Przywoływała skargę jednego z aresztantów: „Komisarz Kajdan wziął znowu druty elektryczne i kłuł mnie w język, wargi, uszy i w całą twarz. Potem dopiero pytał, czy jestem komunistą […]. Pod wpływem tych pobić i wobec groźby komisarza Kajdana, że o ile nie będę odpowiadał dalej, to założy mi na organ płciowy żelazną cygarniczkę i że będę musiał śpiewać jak kanarek – przyznawałem się do wszystkiego możliwego i niemożliwego”.
Pozbawiony słowa „skonfiskowano” był tylko blok reklam: „Na raty. Wszelką konfekcję męską i dziecinną, płaszcze gumowe dla pań i panów, ubrania robocze, tzw. ferszalunki, z najlepszych materiałów i w pierwszorzędnym wykonaniu, po niskich cenach dostarcza »Toga« zakład odzieżowy – Lwów, pl. Bilczewskiego 9. (Naprzeciw kościoła św. Elżbiety)”. „Idź do Lufta. Sprzedaję o 50 procent taniej niż wszędzie. Daję na 18 rat. Towar wydaję przy pierwszej racie”.
Na czwartej, ostatniej stronie, pojawiły się apele: „Robotnicy! Tyle razy ugoda Was zdradziła! Niech zamiast niej walką Waszą kierują Ogólno-Robotnicze Komitety Akcji!”, „Niech w każdym ośrodku proletariackim powstanie Robotniczy Komitet Akcji”.
Kolejny numer, z 31 maja (znowu: „Po konfiskacie nakład drugi”), apelował: „Robotnicy muszą wystąpić przeciw obniżeniu płac”. Informowano w nim: „Od kilku tygodni w podziemiach aresztu policyjnego w Borysławiu dzieją się rzeczy straszne. Niedawno pobili tam policjanci robotnika Halibardę tak okropnie, że ten dogorywa w szpitalu. Zamordowano również robotnika Cholewkę. Aby sprawić pozory samobójstwa, zamordowanemu wsunięto do kieszeni buteleczkę z trucizną”. Na pierwszej stronie znalazła się też jedna pozytywna informacja: „Według ostatnich wiadomości Ag. Wsch. z poważnego źródła rosyjskiego, które ze swej strony zaczerpnęło wiadomość z bezpośredniego źródła francuskiego, Herriot po porozumieniu ze swymi przyjaciółmi politycznymi postanowił natychmiast po objęciu władzy uznać de jure rząd sowiecki”12.
Gazeta ostrzegała: „Polscy i żydowscy spekulanci zbożowi”. Zamierzała przedstawić „Psy łańcuchowe burżuazji”, ale ten tekst, oprócz tytułu, zdjęła cenzura. Na ostatniej stronie ostrzegała: „Do robotników wszystkich trzech zagłębi naftowych! Do całej klasy pracującej Polski! Pod pręgierz opinii proletariackiej! PPS prowokuje walki bratobójcze!”.
Wszystkie te słowa owładnęły umysłem Gomułki, potęgując młodzieńczy bunt.
W okolicach Krosna nie istniała nielegalna Komunistyczna Partia Robotniczej Polski. Postanowił więc stworzyć własną partię. Zwerbował do niej dwóch robotników działających razem z nim w Sile.
Czytał „Trybunę Robotniczą” i przekazywał dalej: trzeba zwalczać socjalistów, bo to agenci burżuazji. Tylko komuniści pragną obalenia kapitalizmu. Od socjalistycznej braci odgrodził go mur niechęci, który zburzył dopiero lata później.
Gomułka wysyłał dziennikarskie korespondencje do „Trybuny Robotniczej”. Szczególnie był dumny, kiedy w „Niezależnym Chłopie” – w 1925 roku zapisał się do radykalnej Niezależnej Partii Chłopskiej, ale później nie przywiązywał do tego wagi – cenzura zabroniła opublikować jego tekst o socjalistycznych sługusach. W piśmie ukazał się tylko tytuł Pobielane groby, a pod nim biała plama, którą Gomułka chwalił się znajomym robotnikom.
Ale same słowa przestały mu wystarczać.
Przykleił sztuczne wąsy. Za pas wetknął pistolet. „Nadawałbym się do Tupamaros”13 – wyobraził sobie wiele lat później przy mahoniowym biurku, pochylony nad kolejną kartką wspomnień. Myślał o dniu, gdy zdecydował się na zamach terrorystyczny.
Zaczęło się od niepohamowanej miłości do broni. Podczas I wojny światowej przynosił do domu znalezione na polach granaty ręczne, amunicję karabinową, trotyl. Chociaż do tych pierwszych brakowało mu zapalników, to podpalał je lontem i wrzucał do rzeki, aby ogłuszyć ryby.
Pewnego jesiennego wieczoru dobrał się do rewolweru, który ojciec chował na dnie amerykańskiego kufra. Pociągnął za spust, bo nie wiedział, że broń jest nabita. Przestrzelił szybę w oknie i narobił smrodu w pokoju.
Potem podczas strajku powszechnego w 1923 roku cały czas nosił ze sobą parabellum. W domu trzymał siedmiostrzałowy nagan i nieduży pistolecik. Wkrótce kupił francuski karabin z dwudziestoma magazynkami pocisków. Wprawiając się w strzelaniu, naderwał mięsień w dłoni, bo broń nie miała kolby.
Arsenał ukrywał w zamaskowanym schowku w chlewiku, gdzie miał też podręczny warsztat ślusarski. Kiedy w 1925 roku zaczęły krążyć pogłoski, że zagraniczni właściciele zamierzają zamknąć rafinerię, Gomułka z dwoma robotnikami postanowili dokonać zamachu na okna dyrektora. Nie na samego dyrektora, lecz właśnie na szyby w jego domu. Po ostrzelaniu zamierzali listownie ostrzec, że jeśli fabryka upadnie, sługusi obcego kapitału zostaną ukarani śmiercią.
W nocy Gomułka zajął pozycję strzelca, a dwaj jego koledzy próbowali zbić latarnię oświetlającą drogę przy willi dyrektora. Stał z naganem w dłoni, podczas gdy współtowarzysze miotali kamienie. Każdy jednak mijał żarówkę. Spadały po drugiej stronie ogrodzenia na posesję. Nagle z tamtej strony usłyszał dwa strzały. Gomułka zobaczył rozbłyski i pomyślał, że ktoś ostrzeliwuje jego wspólników. Oparł dłoń na łokciu lewej ręki i sam pociągnął dwa razy za spust. Od strony domu odpowiedziała kanonada. Dwa pociski świsnęły Gomułce nad głową.
Następnego dnia zorientował się, jak bardzo spartaczyli akcję. Strzelał do nich dozorca willi, a oni przed akcją nawet nie sprawdzili, czy ktoś pilnuje własności dyrektora.
Po latach czuł jednak niechęć do lewicowych rewolucjonistów, którzy przeciw kapitalizmowi walczyli terrorem i porwaniem. Ale kiedy był młody? Chęć rewolucyjnej zmiany świata i wczesny wiek stanowiły mieszankę, z której mógł się narodzić terrorysta na miarę urugwajskich tupamaros. Dziś trudno uwierzyć, że w młodości był takim narwańcem.
W jednym z pustych zbiorników naftowych – w rafinerii odpowiadał za ich konserwację – zbił z drewnianych skrzynek swoje pierwsze w życiu biurko. Już nie wystarczało mu przekonywanie do rewolucji kilku zaprzyjaźnionych robotników. Targała nim potrzeba ewangelizowania mas.
Na miejsce swojego oratorskiego debiutu wybrał zgromadzenie skrzyknięte przez socjalistów w 1925 roku w Krośnie. Przyjechać na nie zapowiedział poseł Herman Lieberman. Gomułka umyślił sobie na tym kilkusetosobowym mitingu przedstawić to, co o świecie sądzą komuniści.
Bał się tego wystąpienia. Nie, że go pobiją. Nie, że będą wyklinać. Zwyczajnie zjadała go trema, bo jeszcze nigdy nie przemawiał przed takimi tłumami. Wiedział, że sala będzie przeciwko niemu. Zamierzał mówić do ludzi zebranych wokół innych idei niż te, w które sam wierzył.
Siedział na dnie metalowego baniaka jak mnich w celi. Skupiony tylko na własnych myślach. Z góry sączyło się niewiele światła. Trzy dni schodził na dół i w półmroku notował. Układał w głowie kolejność zdań. Potem uczył się ich na pamięć. Jak najlepsi, nie zamierzał mówić z kartki.
Metalowe ściany odbijały echem jego słowa. Choć właściwie to jego całe przemówienie było echem tego, co wyczytał w artykułach pism Związku Proletariatu Miast i Wsi oraz Niezależnej Partii Chłopskiej.
Przyszedł przed zebraniem, żeby zająć miejsce w pierwszym rzędzie. Udzielono mu głosu zaraz po wystąpieniu posła. Zaczął mówić o wyzysku robotników przez kapitalistów. O drakońskich wyrokach na komunistów. Nawoływał do porzucenia socjalistów. Namawiał do współpracy gospodarczej ze Związkiem Radzieckim.
Nawet nie bardzo zapamiętał, co mu odpowiedział Lieberman. Był tak podekscytowany, że nie potrafił trzeźwo ocenić, jak go odbierali inni. Utkwił mu w głowie tylko jeden epitet. Poseł nazwał go „adiutancikiem Królikowskiego”, czyli komunistycznego parlamentarzysty Stefana Królikowskiego.
W głowie huczały mu oklaski, jakie otrzymał od robotników. Jego debiut pewnie więc wypadł całkiem dobrze. Wkrótce poczuł gorycz odpowiedzialności za słowa. Robotnicy klaskali, ale zza stołu prezydialnego nie padły żadne brawa. Niedługo później usunięto go ze stanowiska przewodniczącego Związku Młodzieży Robotniczej „Siła”.
Ale od tej chwili w Krośnie mówiono już o nim jako o komuniście.
Zabierając się do opisania roku 1926, ważnego w historii Polski za sprawą przewrotu majowego, chyba sam nie spostrzegł, jak istotny był też w jego biografii. Wynotował wszystkie wydarzenia, nie dostrzegając przełomów, jakie nastąpiły w dwudziestym pierwszym roku jego życia. A wówczas runął jego męski świat.
W 1926 roku znowu został bezrobotnym. Po pożarze zamknięto rafinerię w Krośnie. Pracę stracił też jego pięćdziesięciotrzyletni ojciec, który nigdy już nie uzyskał zatrudnienia. Rodzina korzystała z zasiłków, lecz te szybko się skończyły. W domu zarabiały więc tylko kobiety – matka w polu u sąsiadów, a młodsza siostra Ludwika na krawiectwie. Starsza siostra Józefina wyemigrowała do Stanów Zjednoczonych. Pierwszy raz mężczyźni pozostawali na utrzymaniu kobiet.
Gomułka pomyślał wtedy, że powinien wyjechać do Związku Radzieckiego. Nielegalnie. Pchały go tam i wiara w rewolucję, i potrzeba pracy. Naiwnie – jak się okazało – sądził, że za wschodnią granicą będą na niego czekali z otwartymi ramionami.
Przez pół roku, kiedy pozostawał bez zatrudnienia, kolportował wydawnictwa Niezależnej Partii Chłopskiej. Napisał więc do jej posła Alfreda Fiderkiewicza z prośbą o pomoc.
Spodziewał się zachęty, poparcia, może nawet entuzjazmu. Ale odpowiedź go zmroziła. Poseł odradzał wyjazd. Tak bardzo, jak tylko potrafił. Tłumaczył, że przedostających się przez zieloną granicę Polaków Sowieci aresztują i umieszczają w obozach. Przetrzymują długo, aby potwierdzić tożsamość. To mocno kłóciło się z przekonaniem Gomułki, że ojczyzna proletariatu jest najlepszym miejscem na świecie. Pierwszy raz z zaufanego źródła – a nie za pośrednictwem polskiej państwowej propagandy – dowiedział się o rysach na wizerunku Związku Radzieckiego.
Swojemu pamiętnikowi nie powierzył niektórych wspomnień. Nie przypomniał pierwszej miłości ani pierwszego pocałunku. Ale dobrze zapamiętał pierwsze więzienie. To też był rok 1926.
Za kraty trafił wiosną. W 1926 roku wyruszył w pochodzie pierwszomajowym. Ale nie chciał już iść pod sztandarami socjalistów. Wolał towarzyszyć zwolennikom Narodowej Partii Chłopskiej, bo ci byli w okolicy najbardziej radykalni. Podczas pochodu w mniej więcej trzydzieści osób śpiewali swoje pieśni, sprzedawali „Niezależnego Chłopa”. Socjalistyczna straż porządkowa zażądała, aby zaprzestali kolportażu. Doszło do awantury, ale robotnicy ulokowali sympatie po stronie zaatakowanych i w rezultacie Gomułka szybko zbył wszystkie egzemplarze.
Policja spisała raport i tydzień później przeprowadziła rewizję u Gomułki. Osadzono go w areszcie. Zapamiętał szczegóły tego pierwszego razu. Siedział samotnie w celi z drewnianą, czystą podłogą. Na żelaznym łóżku leżały siennik i poduszka wypchane słomą. Na nich koc. Taboret, półka na ścianie, miska, kubek i łyżka. A w kącie – blaszany kibel, konewka z wodą i miska do mycia. Z sufitu zwisała zakratowana żarówka, zapalana z zewnątrz. Małe, zakratowane okno i drzwi okute blachą, z judaszem pośrodku.
Tymczasem w Warszawie eksplodował przewrót majowy. Kiedy na Kleinówce znowu zebrali się socjaliści, tym razem z poparciem dla Piłsudskiego, do rezolucji włączyli żądanie uwolnienia Gomułki. Choć przecież od dawna ich krytykował. Areszt uchylono.
Gomułka podziękował socjalistom za pomoc, ale z rezerwą myślał o przewrocie majowym. Jeszcze nie wiedział, że Piłsudskiego początkowo wsparli nawet komuniści. Później jednak swoją decyzję nazwali „błędem majowym”. Komunistom marzyło się, że popierając Piłsudskiego, przyczynią się do upadku Chjeno-Piasta i prawicy. Ale Piłsudski szybko pozbawił ich złudzeń, gdy policja rozgoniła komunistyczny wiec poparcia.
Wkrótce z interpelacją w sprawie Gomułki wystąpił w Sejmie poseł Alfred Fiderkiewicz, który wcześniej odradzał mu wyjazd do Związku Radzieckiego.
Kiedy Gomułka skończył pisać o przedwojennym areszcie, pomyślał o fałszywej praworządności w komunistycznej Polsce.
Pamiętał, że komunistę przed wojną można było aresztować bezprawnie – w więzieniach sanacyjnych przetrzymywano kilka tysięcy komunistów. Ale udawało się też publicznie piętnować takie postępowanie władz. A kiedy sam po wojnie trafił do więzienia, to choć był posłem, nikt w jego sprawie nie protestował. Mimo że w Sejmie najliczniejsi byli komuniści, jego towarzysze partyjni. Uwięziono go bez zgody Sejmu, bez pytania nawet o zdanie prokuratury.
Podsumował swoje rozważania: „Demokracja socjalistyczna stanie się wyższą formą rządzenia niż demokracja burżuazyjna dopiero wtedy, kiedy zostanie uzupełniona podstawowymi elementami demokracji burżuazyjnej z zakresu praw i swobód człowieka”14. Ale już zabrakło mu namysłu, że przecież sam po wojnie wykorzystywał do politycznych celów wymiar sprawiedliwości.
Kiedy odzyskał wolność w 1926 roku, trafił do hrabiego Aleksandra Skrzyńskiego. Pracował u niego przy budowie ogrodzenia dużego parku w Zagórzanach. Przygotowywał metalowe słupy – po rozgrzaniu do czerwoności tłukł młotem, aby spłaszczyć je z jednej strony. To było jego ostatnie zajęcie jako robotnika. Kiedy je zakończył, został sekretarzem Związku Zawodowego Robotników Przemysłu Chemicznego i Pokrewnych RP (dopisek „i Pokrewnych RP” dodano w kwietniu 1923 roku) na okręg drohobycki. Od tej pory stał się zawodowym działaczem. W organizacji ścierały się wpływy socjalistów i komunistów. Gomułka uważał, że Komisja Centralna Związków Zawodowych tępiła wpływy tych drugich.
Zarabiał, jakby był akwizytorem – uposażenie było proporcjonalne do wysokości składek robotników. Jego finanse zależały od tego, jak wielu robotników namówi, aby przystąpili do organizacji. Po przenosinach do Drohobycza okazało się, że dochody z trudem pozwalają na prowadzenie działalności politycznej, a na własne potrzeby nie zostaje prawie nic.
Czy z przekonania stał się etatowym rewolucjonistą? Sam się nad tym zastanawiał po latach. I dochodził do zaskakującego wniosku – z pewnością nie. Gdyby znalazł wówczas pracę w wyuczonym zawodzie, pozostałby wywrotowcem ideowym. Ale wtedy nie miał wyboru. To praca wybrała jego.
Aresztowano go już za działalność komunistyczną, zgłoszono już w Sejmie interpelację w sprawie uwięzienia, był już zawodowym działaczem związkowym, ale wciąż nie należał do partii komunistycznej. Brakowało mu tego ostatecznego sznytu, aby mógł się w pełni poczuć bojownikiem o lepsze jutro.
Wreszcie w 1926 roku, wkrótce po przyjeździe do Drohobycza, jego znajomy Marek Hopfinger zaproponował, aby wstąpił do Komunistycznej Partii Zachodniej Ukrainy15. Gomułkę zaproszono na spotkanie kierownictwa drohobycko-borysławskiego okręgu KPZU. Przyjmowali go – oprócz Marka Hopfingera – Natan Szapiro, z pochodzenia Żyd, i Andrzej Stećko, Ukrainiec.
Niewiele to zmieniło w pracy sekretarza związku chemicznego, ale psychicznie czuł się już innym człowiekiem. Silniejszym. Ruch robotniczy miał przecież wkrótce rozpalić swoim podmuchem płomień rewolucji. Kiedy nie tylko zostaną unarodowione fabryki, lecz także wspólna stanie się troska o ich los. Poczucie przynależności do grupy zahartowało go na uciążliwości codziennego życia.
„Wiara, jaką żywiłem do KPP, do jej instancji partyjnej, jak w ogóle do idei socjalizmu, była zupełnie podobna do wiary w Boga i jego kościół święty, żywionej przez szczerych wyznawców religii rzymskokatolickiej” – zapamiętał. Religijne skojarzenia towarzyszyły mu również wówczas, gdy wspomniał chwile składania meldunków swoim partyjnym przełożonym: „Jako komunista zachowywałem się wobec partii identycznie, jak zachowuje się głęboko wierzący katolik wobec spowiadającego go księdza, któremu na każde pytanie odpowiada słowami prawdy, niczego przed nim nie zatajając”16.
Reszta tekstu dostępna w regularnej sprzedaży.
Prolog
1 Andrzej Werblan, Władysława Gomułki lata próby, „Dziś” 2002, nr 9.
2 Władysław Gomułka, Pamiętniki, t. 1, red. Andrzej Werblan, Warszawa: Polska Oficyna Wydawnicza „BGW”, 1994, s. 24–29. Kolejne dialogi tamże.
Mahoniowe biurko
3 Ryszard Strzelecki-Gomułka, Eleonora Salwa-Syzdek, Między realizmem a utopią. Władysław Gomułka we wspomnieniach syna, Warszawa: Studio Emka, 2003, s. 46, 47.
4 Andrzej Werblan, Władysław Gomułka. Sekretarz Generalny PPR, Warszawa: Książka i Wiedza, 1988, s. 19.
5 Władysław Gomułka, Pamiętniki, t. 1, red. Andrzej Werblan, Warszawa: Polska Oficyna Wydawnicza „BGW”, 1994, s. 71.
Psy łańcuchowe burżuazji
6 Henryk Cimek, Lucjan Kieszczyński, Komunistyczna Partia Polski 1918–1938, Warszawa: Książka i Wiedza, 1984, s. 19, 20.
7 „Naprzód”, 31.10.1919. Kolejny cytat tamże.
8 „Naprzód”, 8.01.1920.
9 „Naprzód”, 14.02.1920.
10 Władysław Gomułka, Pamiętniki, t. 1, red. Andrzej Werblan, Warszawa: Polska Oficyna Wydawnicza „BGW”, 1994, s. 88.
11 „Trybuna Robotnicza”, 8.04.1924. Kolejne cytaty tamże.
12 „Trybuna Robotnicza”, 31.05.1924. Kolejne cytaty tamże.
13 Władysław Gomułka, Pamiętniki, t. 1, dz. cyt., s. 105.
14 Tamże, s. 125.
15 Tamże, s. 141, 142.
16 Tamże, s. 330.
[1] Gomułka prawdopodobnie błędnie podaje w Pamiętnikach, że „słyszane rankiem 25 kwietnia słowa: »Wstawać, wstawać« i odczuwane stukanie palcami w moje piersi brałem za rzeczywistość, dokładne zaś odtworzenie tej sceny rankiem 26 kwietnia brałem początkowo za powtórzenie wczorajszych przeżyć sennych” (Władysław Gomułka, Pamiętniki, t. 1, red. Andrzej Werblan, Warszawa: Polska Oficyna Wydawnicza „BGW”, 1994, s. 28). Gomułkę aresztowano 25 kwietnia, więc sen musiał go dręczyć dzień wcześniej, 24 kwietnia.
WYDAWNICTWO CZARNE sp. z o.o.
czarne.com.pl
Wydawnictwo Czarne
@wydawnictwoczarne
Sekretariat i dział sprzedaży:
ul. Węgierska 25A, 38-300 Gorlice
tel. +48 18 353 58 93
Redakcja: Wołowiec 11, 38-307 Sękowa
Dział promocji:
ul. Marszałkowska 43/1, 00-648 Warszawa
tel. +48 22 621 10 48
Skład: d2d.pl
ul. Sienkiewicza 9/14, 30-033 Kraków
tel. +48 12 432 08 52, e-mail: [email protected]
Wołowiec 2019
Wydanie I