Wasilewska. Czarno-biała - Piotr Lipiński - ebook

Wasilewska. Czarno-biała ebook

Piotr Lipiński

4,1

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Dla jednych renegatka, kolaborantka i zdrajczyni. Dla drugich – bohaterka, wybawicielka, dzielna przywódczyni Polaków w ZSRR. Opinie o Wandzie Wasilewskiej zawsze były skrajne, a jej zwolennikom i krytykom nigdy nie udało się dojść do porozumienia. Aleksander Wat opowiadał o niej: „Niezbadana jest dusza kobiet fanatycznych, świętych Teres komunizmu. To są mistyczki, które nie widzą rzeczywistość, raczej widzą inną rzeczywistość, której my nie widzimy”. Jak więc wyglądała rzeczywistość Wandy Wasilewskiej?

Jej droga do komunizmu była nietypowa – urodziła się w inteligenckim domu wywodzącym się z kresowej podupadłej szlachty. Bez względu na epokę i ustrój jej rodzina nienawidziła Rosji, a Wandę i jej siostry wychowano w kulcie Józefa Piłsudskiego. Ją jednak z czasem, na przekór ojcu, coraz bardziej fascynował Związek Radziecki. Z postępowej przedwojennej socjalistki i emancypantki zrodziła się twarda komunistka. I choć jako jedna z nielicznych kobiet w polityce niejednokrotnie trafiła na szklany sufit, dzięki zaciekłości, dyscyplinie i ślepemu oddaniu dostała się do grona najbardziej zaufanych ludzi Stalina. Założycielka Związku Patriotów Polskich, negująca zbrodnie w Katyniu, nienawidząca wszystkiego, co wiązało się z przedwojenną Polską, z AK-owskim podziemiem i emigracyjnym rządem premiera Sikorskiego. Wasilewska robiła wszystko, by służyć stalinowskiemu reżimowi. Jednak im bliżej było końca wojny, tym mniej zdawała się potrzebna, a jej bezgraniczne oddanie stało się przekleństwem. I choć w czasach Gomułki trafiła do politycznego czyśćca, „Sowietką” pozostała świadomie do końca życia.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 374

Oceny
4,1 (34 oceny)
15
12
3
4
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
TBekierek

Dobrze spędzony czas

Będąc z pokolenia gdzie Wasilewską stawiano na piedestale z ciekawością przeczytałem jej biografię. Uważam że warto.
00
katarzynapichor1

Nie oderwiesz się od lektury

hjo
00
biegunka

Nie oderwiesz się od lektury

znakomita
00
indicasativa

Dobrze spędzony czas

Czytało się przyjemnie, ale szkoda, że podano samą bibliografię, bez przypisów. Wydaje mi się, że pod koniec książki narracja trochę się rozjeżdża. Czekałem na informację, że umarł Stalin a Wasilewska na to... Zamiast tego skaczemy od roku 1956 do 1949 itd. Mimo wszystko polecam.
00
szakalak
(edytowany)

Z braku laku…

Nie mogłam się przebić przez tą książkę, pomimo tego, że pochłonęłam wszystkie poprzednie książki tego autora.
00

Popularność




W serii ukazały się ostatnio:

Aneta Prymaka-Oniszk Bieżeństwo 1915. Zapomniani uchodźcy (wyd. 3)

Wade Davis Wąż i tęcza. Voodoo, zombie i tajne stowarzyszenia na Haiti

Igor T. Miecik 14:57 do Czyty. Reportaże z Rosji (wyd. 2)

Jacek Hugo-Bader W rajskiej dolinie wśród zielska (wyd. 4)

Aleksander Gurgul Podhale. Wszystko na sprzedaż

Anna Malinowska Od Katowic idzie słońce

Norman Lewis Neapol ’44. Pamiętnik oficera wywiadu z okupowanych Włoch (wyd. 2)

Stig Dagerman Niemiecka jesień. Reportaż z podróży po Niemczech (wyd. 2)

Jakub Szymczak Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym

Mariusz Szczygieł Gottland (wyd. 5)

Jacek Hugo-Bader Dzienniki kołymskie (wyd. 3)

Marjorie Wallace Milczące bliźniaczki

Norman Lewis Głosy starego morza. W poszukiwaniu utraconej Hiszpanii (wyd. 2)

Jerzy Haszczyński Rzeźnia numer jeden i inne reportaże z Niemiec

Ed Vulliamy Ameksyka. Wojna wzdłuż granicy (wyd. 2)

Karolina Domagalska Nie przeproszę, że urodziłam. Historie rodzin z in vitro (wyd. 2)

Lene Wold Honor. Opowieść ojca, który zabił własną córkę (wyd. 2)

Tomasz Grzywaczewski Wymazana granica. Śladami II Rzeczpospolitej (wyd. 2)

Peter Robb Sycylijski mrok (wyd. 3)

Amos Oz Na ziemi Izraela

Iza Klementowska Samotność Portugalczyka (wyd. 2)

Aneta Pawłowska-Krać Głośnik w głowie. O leczeniu psychiatrycznym w Polsce (wyd. 2)

Paweł Smoleński Pochówek dla rezuna (wyd. 4)

John Vaillant Tygrys. Na tropie rosyjskiej bestii

Harley Rustad Zagubiony w Dolinie Śmierci. Obsesja i groza w Himalajach

Bartek Sabela Wędrówka tusz

Jamie Bartlett Królowa kryptowaluty. Historia miliardowego cyberprzekrętu

Małgorzata Nocuń Miłość to cała moja wina. O kobietach z byłego Związku Radzieckiego

Roman Husarski Kraj niespokojnego poranka. Pamięć i bunt w Korei Południowej (wyd. 2)

Bartosz Józefiak Wszyscy tak jeżdżą

Tomáš Forró Gorączka złota. Jak upadała Wenezuela

Douglas Preston, Mario Spezi Potwór z Florencji. Śledztwo w sprawie seryjnego mordercy

W serii ukażą się m.in.:

Agnieszka Pikulicka-Wilczewska Nowy Uzbekistan

Taina Tervonen Grabarki. Długi cień wojny w Bośni

Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.

Projekt okładki Agnieszka Pasierska

Projekt typograficzny i redakcja techniczna Robert Oleś

Fotografia na okładce: I Praski Pułk Piechoty I Dywizji Piechoty im. Tadeusza Kościuszki. Występy artystyczne z okazji wizyty deputowanej do Rady Najwyższej Związku Radzieckiego Wandy Wasilewskiej, Warszawa, listopad 1948. © PAP / CAF / ARCHIWUM

Copyright © by Piotr Lipiński, 2023

Opieka redakcyjna Tomasz Zając

Redakcja Ewa Charitonow

Korekta Julia Żak / d2d.pl, Sandra Trela / d2d.pl

Skład Robert Oleś

Konwersja i produkcja e-booka: d2d.pl

ISBN 978-83-8191-764-3

Prolog

Inna. Nie pasowała do dzieci, które na krakowskich Plantach wymyśliły zabawę w Jezusa. Zapytała: „Kto to taki?”.

Rodzice wychowywali ją w przekonaniu, że wszystko rozwija się dzięki mądrości ludzi, a nie siłom nadprzyrodzonym. Uczyli, że to człowiek odpowiada za świat. I powinien go ulepszać.

Tak zaczyna się historia Wandy Wasilewskiej, najbardziej znienawidzonej Polki. Choć to nie brak wiary – a raczej jej nadmiar – wywołał te emocje.

O Bogu pierwszy raz usłyszała w wiejskiej chacie swojej babci, gdy wybuchła I wojna światowa. Pokochała go od razu. Miała dziewięć lat, kiedy rodzice ukryli ją na wsi. Zamieszkała pod okiem Jezusa i Matki Boskiej Nieustającej Pomocy, którzy spoglądali ze ścian w każdej izbie. Była jeszcze święta Genowefa i całe jej życie zamknięte w ramkach jednego obrazu. Francuscy rycerze pod pałacem ruszający na świętą bitwę. Kat z toporem i rudy intrygant w zielonej szacie. Leśna grota, do której przychodzi łania karmić Dzieciątko. Ten nowy świat zakręcił Wandzie w głowie.

Razem z koleżanką Zosią rano i wieczorem odmawiały pacierz. Na cały głos. Do zdrętwienia kolan. Religia stała się fizycznym przeżyciem. Odciskającym siniaki. Cudownie bolesnym.

Wanda zbierała święte obrazki. Wymieniała się nimi z rówieśnikami. Matka Boska Częstochowska – zapamiętała jej ciemne oblicze – za Matkę Boską ze Ślemienia. Dwóch świętych za jednego Chrystusa.

Kolekcja, ukrywana w książeczce do nabożeństwa, puchła z dnia na dzień. Franciszek w habicie do ziemi, skrywającym ciało, jakby było plamą na duszy. Stanisław Kostka pokornie składający dłonie do modlitwy. Święta Róża z Limy na płóciennym papierze.

A przecież Wanda nie była nawet ochrzczona.

Z zapałem szukała patronki, która objęłaby ją opieką. Wybrała świętą Teresę, na obrazku całą w czarnej szacie.

Wanda odnalazła się wśród starszych kobiet, które bez końca, przez okrągły rok śpiewały religijne pieśni u stóp kamiennej figury przykrytej zardzewiałym daszkiem. Wszystkie oddawały się aktom męczeństwa. Na klęczkach pokonywały zbocze. W dłonie, niczym gwoździe na Pańskim krzyżu, wbijały się ciernie głogu. Uczestniczki ogarniał paraliżujący strach przed boską zemstą za popełnione grzechy.

Widziały świętych na niebiosach.

Czuły żar.

Kiedy Wanda podrosła, bóg się zmienił, ale żar pozostał.

Pewnego dnia, o zachodzie słońca zalewającym ziemię rudą pożogą – przyrodę zawsze widziała w nieco krzykliwych barwach – ślubowała: „Słońcu, niebu i ziemi składam przysięgę. Życie musi być wielkie. Życie musi być wspaniałe. Życie musi być walką. Życie musi być zwycięstwem. To nic, że mam na razie dwanaście lat. Życie będzie właśnie takie, jak świat – czerwone, płonące”.

Ćwierć wieku później. Postawna. Spoglądająca ponad głowami wielu mężczyzn. W mundurze sowieckiego pułkownika, w bryczesach i oficerkach. Nieco zgarbiona, miętoląca papierosa w dłoniach o zgrubiałych stawach. Odzywa się po rosyjsku, jednak wciąż z silnym polskim akcentem. Popełnia błędy gramatyczne. Tak ją zapamiętał ukraiński pisarz i poeta Mykoła Bażan, gdy była już oficerem politycznym w Armii Czerwonej.

Jurij Smołycz, inny literat, wspominał, że jej strój i maniery zbijały człowieka z tropu. I jedno, i drugie było surowe, zapewne umyślnie, jakby Wasilewska tworzyła sceniczną postać. Nosiła bluzkę w czerwoną kratę. Wełnianą spódnicę, której koloru nie dawało się nazwać. Ciężkie, męskie buty. Wyglądała jak rosyjskie sufrażystki z czasów przedrewolucyjnych.

Maria Sokorska, żona Włodzimierza, oficera politycznego w 1 Polskiej Dywizji Piechoty imienia Tadeusza Kościuszki, zapamiętała, że ubiorem Wasilewska nie różniła się od kobiet sowieckich. To w Związku Radzieckim zaskakiwało, bo Polki kojarzono z wyniosłością, wyrafinowanymi manierami i wyszukanym strojem. Tymczasem ona nosiła suknię z granatowego szewiotu, z kołnierzykiem zapiętym na guzik pod samą szyją.

Surowością wydawała się podkreślać, że walczy o swoje miejsce w męskim świecie, na jego – nie na kobiecych – prawach. Dlatego na zdjęciach często wygląda jak przebrana za mężczyznę. To nie tylko wojenny mundur. Równie zgrzebnie prezentowało się jej powojenne wyjściowe ubranie: czarny żakiet i biała bluzka.

Była piękna, uważał ponoć Józef Cyrankiewicz. Tak stanowczo zareagował „wieczny premier” na pogardliwe stwierdzenie jednego z polskich działaczy komunistycznych, że Wasilewska to babochłop. Ale Cyrankiewicz był bodaj jedyną osobą, która zapamiętała urodę Wandy Wasilewskiej. Może dlatego, że poznał ją jako młodą dziewczynę, studentkę w przedwojennym Krakowie, a nie jako kobietę dojrzałą.

Opowieść o niej musi zacząć się od tego stereotypu – spojrzenia na wygląd. Trzeba posłużyć się tą kliszą, bo nie uda się opowiedzieć o Wandzie Wasilewskiej bez zaznaczenia faktu, że była kobietą.

Gdy pisze się o Bierucie, Cyrankiewiczu czy Gomułce, nie przychodzi do głowy zdanie: był mężczyzną. W płci nie szuka się klucza do osoby. Ale w epoce Wasilewskiej bycie kobietą oznaczało – co także wydaje się banalną, choć nieodzowną uwagą – coś innego niż dzisiaj. Wasilewska dorastała w rzeczywistości, w której rodziła się kobieta współczesna. Dopiero w niepodległym kraju, w 1918 roku Polki uzyskały prawa wyborcze i uwolniły się od sztywnych gorsetów. Ale w polityce nadal były wyjątkiem. Wciąż pracowały głównie w „damskich” zawodach, jako szwaczki, krawcowe, służące. Czasami robotnice albo urzędniczki, ale nigdy ministerki. Na tym tle widać, jakie granice przekraczała Wasilewska, żeby i prywatnie, i publicznie żyć według własnych, a nie narzucanych przez społeczeństwo reguł.

Kobiecości Wasilewskiej nie sposób pominąć również dlatego, że chyba sama ją ukrywała, aby jak równy z równym stawać do rywalizacji z mężczyznami. Nie szukała w płci atutu. Była kobietą, która publicznie pomijała swoją kobiecość.

Naukowo Wandą Wasilewską zajmowały się też głównie kobiety. W PRL-u jej biografie napisały Helena Zatorska i Eleonora Syzdek. W ostatnich latach, już po upadku komunizmu, obszernie opisywały ją Joanna Szczęsna, Marci Shore i Agnieszka Mrozik. Jak gdyby tej biografii bali się mężczyźni.

Oczywiście, Wasilewska pojawiała się w literaturze historycznej, ale tylko jako jedna z wielu postaci. Jej życiorys skurczył się do lat II wojny światowej. Padały najmocniejsze określenia. Renegatka. Kolaborantka. Zdrajczyni. Te epitety niszczyły ją na wiele lat przed upadkiem komunizmu, choć publicznie piętnowały wyłącznie wśród polskich emigrantów. Historyk Władysław Pobóg-Malinowski potępił jej kobiece – jak je określił – sprzeciwienie się woli ojca, nazwawszy „wyrodną córką Leona”. Inni naznaczyli ją jako „ulubienicę Stalina”, a nawet wierzyli, że była jego kochanką. Zwyciężył tradycyjny mit, według którego najprostsza droga kobiety do znaczenia wiedzie przez łóżko ustosunkowanego mężczyzny.

Ostatnią relację o swoim życiu pozostawiła historykom w styczniu 1964 roku, kilka miesięcy przed śmiercią. Tak szczerą, że znaczna część tych wspomnień na wiele lat utknęła w partyjnym archiwum przy Komitecie Centralnym PZPR. W latach sześćdziesiątych cenzura pozwoliła opublikować tylko ich fragmenty. Zapowiadana wówczas druga część ukazała się dopiero w latach osiemdziesiątych XX wieku.

Wanda Wasilewska opowiadała przez dwa tygodnie. Wspomnienia nagrano na taśmie magnetofonowej, a potem spisano je na maszynie. Nagranie i maszynopis są dziś przechowywane w dwóch instytucjach: w Archiwum Akt Nowych i Narodowym Archiwum Cyfrowym. Sąsiadują ze sobą przez ściany, bo obie placówki znajdują się w tym samym warszawskim budynku.

Maszynopis to pięćset stron – zapis głównej części spotkań z historykami, którego Wasilewska nie zdążyła autoryzować przed śmiercią. Z nagrań zachowała się tylko ostatnia, niecała godzina tych sesji. Podsumowanie podkreślające, że droga Wandy do komunizmu była nietypowa, bo w domu wychowano ją w kulcie Józefa Piłsudskiego. Głos Wasilewskiej brzmi matowo, jest lekko przydymiony. Pewny. Wyraźny. Dość powolny.

Grupę, która wysłuchała jej zwierzeń, ściśle wyselekcjonowano. Wyłącznie partyjni historycy. Dla niektórych spojrzenie w oczy Wasilewskiej było jak stanięcie przed ołtarzem, zapamiętał kierujący nimi Feliks Tych. Spotykali się w gabinecie profesora Tadeusza Daniszewskiego, dyrektora Zakładu Historii Partii.

W owym czasie zwykli Polacy nie widzieli już w niej świeckiej świętej, którą stworzyła propaganda lat czterdziestych i początku pięćdziesiątych ubiegłego wieku. Wanda Wasilewska pozostawała bohaterką Polski Ludowej wyłącznie siłą ideowego przyzwyczajenia. Zmarli już Stalin i Bierut, a to w ich epoce odegrała swoją największą rolę – patriotki. Za czasów Gomułki pozostawała sztandarem płowiejącym na zapleczu.

Od czytania tych relacji aż bolą oczy. Szczególnie od pytań towarzyszy: „Żebyście mogła pomyśleć…”, „Chciałbym, ażebyście wróciła do ogólnego przeglądu zagadnień…”.

To niejedyna słabość tego materiału. Historycy nie o wszystko odważyli się zapytać. Dlatego nie usłyszeli od Wandy Wasilewskiej niczego o jednej z największych tajemnic jej życia: kto i dlaczego w Związku Radzieckim zamordował jej męża.

Każdy sześcian oblany łzami

1

Zanim rozpoczęły się jej wiejskie przygody z Bogami, zamieszkała w tęczowych komnatach pałacu otoczonego bajecznym ogrodem. A razem z nią ubrany na jasnoniebiesko Złotowłosy. I przyodziany na różowo Czarnooki. Ten pierwszy liczył pięć lat, drugi dziesięć. Obaj byli tak piękni, że ich urody nie oddałby najzdolniejszy malarz.

Gdy ktoś żartował ze Złotowłosego i Czarnookiego, wybuchała płaczem.

Siedmioletnia Wanda układała bajki i rymowane poematy. Wyśpiewywała je wieczorami, leżąc w łóżku.

Stała drzewina w lesie,

I słuchała, jak wiatr na skrzydłach jej gałązeczki niesie,

I zasłuchana była w modlitwę niskich łóz.

Aż przyszedł człowiek, drzewinę ściął,

Na rynek pusty zaniósł ją.

Kupili ludzie drzewinę biedną

I zaniósł człowiek ją do domu,

I przystroił jej konary w świecidełka, dzwonki,

I dzwoniły te dzwoneczki jakoby skowronki.

I cieszyła się dziatwa, jakby tej drzewinie, co konała, urągały,

Czemu, człowieku, ty się cieszysz, kiedy ja konam tu?

Wolałam pośród łez układać się do snu…

Czemu, człowieku, ty nie znasz dla drzew litości?

Wzięli drzewinę i rozebrali,

A potem porąbali,

Na opał poszła w piec rozpalony.

Lecz nie zginęła drzewina biedna,

Bo z jej popiołów był pokarm dla innych drzew,

Co wyrosły z jej popiołów

I nad grobem matki swej

Zawiodły smutny śpiew.

I z tych popiołów żyły,

I pamięć o nich żywiły,

I ten, kto wspomniał o matce swej,

Był wszystkim drzewom miły.

I wciąż ludzie ścinali biedne drzewiny,

Litości dla nich nie znali,

Ale z popiołów wciąż i wciąż pokarmy szły

Dla nowych pokoleń drzew,

Co nad grobami matek swych wciąż zawodziły śpiew.

Wierszyki notowała matka, bo dziewczynka jeszcze nie potrafiła pisać. Przeżywała jednak intensywnie każdy zachód słońca, nadawała fantastyczne nazwy zakątkom poznawanym w okolicy.

Kiedy już nauczyła się czytać, lektury wydawały się jej równie ekscytujące, jak bieganie wśród drzew. Nie wybierała książek, zdawała się na biblioteczny przypadek. Kryła się po kątach przez całe dnie, wieczorami wracała do domu „z ciężką głową, pijana” – jak wspominała po latach.

Gdy zna się wizerunek Wandy Wasilewskiej w mundurze radzieckiego pułkownika, opis jej dzieciństwa wydaje się pochodzić z opowieści o kimś zupełnie innym. Przyszła na świat w rodzinie, która nienawidziła Rosji. Bez względu na epokę i ustrój. To uczucie zrozumiałe wśród Polaków żyjących pod zaborami. Ale odzyskanie niepodległości nie zmieniło przekonań rodziców Wandy. Szczególnie silnie odczuwał ową niechęć Leon, ojciec. Gardził imperialną carską Rosją i także w Związku Radzieckim dostrzegał potwora, który czyha na odrodzoną Polskę. Gotowego pożreć jej przyszłość, a co za tym idzie, połknąć losy jego córki. „Wszystko, co tchnęło opozycją wobec rządu rosyjskiego lub co było zakazane ze względów politycznych – budziło sympatię” – wspominał czasy rozbiorowe Leon Wasilewski. Od przełomu XIX i XX wieku uchodził za wybitnego znawcę spraw wschodnioeuropejskich, a szczególnie stosunków polsko-ukraińskich. Pisano o nim jako o „radykale antybolszewickim” oraz „socjaliście antyrosyjskiego typu”.

Rodzice Wandy byli elitą przedwojennej Polski, inteligencją wywodzącą się z kresowej, podupadłej drobnej szlachty. Poznali blisko Józefa Piłsudskiego. Ojciec spotkał go po raz pierwszy jesienią 1896 roku na zebraniu socjalistów w Petersburgu. Jednym z uczestników był tajemniczy gość, o którym później Leon usłyszał (i opisał go we wspomnieniu Piłsudski jakim go znałem), że „jest »nielegalnym« i że, jako taki, pędzi »straszne życie«, nie posiadając ani własnego domu, ani stałego nazwiska, ustawicznie wystawiony na niebezpieczeństwo »wsypy« ze wszystkiemi jej tragicznemi konsekwencjami”.

Towarzysz „Wiktor”, a częściej Ziuk, jak zwano Piłsudskiego od kresowego zdrobnienia Józiuk, bywał w domu Wasilewskich. Z tego zrodziła się fałszywa pogłoska, jakoby Wanda była jego chrześnicą.

Dziewczynka chowała się z dziećmi Ignacego Daszyńskiego, a rodzice zabierali ją „od najmniejszego skrzata” na jego wystąpienia. Utkwił jej w głowie obraz z dzieciństwa: czarna rękawiczka Walerego Sławka. Późniejszy premier odwiedzał rodziców Wandy w Krakowie, zawsze ukrywając ranną w zamachu dłoń.

W ich domu pojawiali się też prości ludzie. Wanda zapamiętała PPS-owca Maciejewskiego, chyba stolarza. Przychodził niejaki Kwiatek, który także pracował w drewnie. Wstępowała Barkowa, akuszerka. Jednak ci zwyczajni goście pozostali w jej pamięci bez imion. Czas często ich pozbawia.

Dom Wasilewskich przed I wojną światową przypominał buzujący kocioł idei, spraw do załatwienia, sporów politycznych. Rodzice wciąż przyjmowali nielegalników docierających z zaboru rosyjskiego, robotników i inteligentów z Galicji. Wanda z tego jeszcze niewiele, albo i nic, nie rozumiała. Czasami coś tłumaczył jej ojciec.

Leon Wasilewski urodził się w Petersburgu 12 sierpnia 1870 roku. Był synem Benedykta, organisty w polskim kościele Świętego Stanisława Biskupa i Męczennika. Uczył muzyki i nieco komponował. Walczył w powstaniu 1863 roku. Matka Leona, Maria z domu Reiter, wywodziła się z rodziny czesko-niemieckiej. Pracowała jako guwernantka w Petersburgu. Czytała wyłącznie po niemiecku, ale w domu rozmawiano po polsku.

W Petersburgu od dawna żyli Polacy. Pierwszy drewniany kościół polska parafia katolicka postawiła w 1711 roku (murowany w 1782 roku). Polonia rozrosła się w pierwszej połowie XIX wieku, po utworzeniu Królestwa Polskiego. Pojawili się polscy urzędnicy i naukowcy. W mieście wydawano polską prasę („Tygodnik Petersburski”, „Bałamut Petersburski”) i polskie książki, między innymi Mickiewicza. W drugiej połowie XIX wieku mieszkało tu ponad jedenaście tysięcy Polaków, przede wszystkim robotników i rzemieślników, ale również inżynierów i przemysłowców. Właśnie w Petersburgu ojciec nauczył Leona gry na fortepianie i organach; chodzili razem na koncerty i do opery. Ale syn porzucił muzykę.

Leon studiował we Lwowie, Pradze, Zagrzebiu i Zurychu. Nigdzie jednak nie zdobył dyplomu. W młodości zajmował się etnografią i historią. Władał niemieckim, rosyjskim, czeskim i białoruskim. Badał słowiańszczyznę. Publikował o niej w czasopismach polskich, rosyjskich, angielskich. Szczególnie interesowały go sprawy ukraińskie. Marzył chyba o karierze literackiej. Napisał powieść i kilka opowiadań. Nigdy ich nie wydał; drukiem wyszły tylko jego dzieła polityczne.

„Czułem się pod wpływem ojca demokratą zdecydowanym” – wspominał. Związał się z polskimi socjalistami. To było wówczas tak różnorodne środowisko, że dziś wydaje się niemal egzotyczną menażerią. W swoim pamiętniku odnotował: „Błąkając się po okolicach Wilna, marzyliśmy głośno: jak to będzie w przyszłej niepodległej Polsce. Pamiętam, że Dmowski oświadczył, iż marzeniem jego byłoby zostać w Polsce… policmajstrem miasta Warszawy. Takie było pierwsze moje spotkanie z przyszłym dyktatorem Narodowej Demokracji, który podówczas był bardzo radykalny społecznie i uważał się jeszcze za socjalistę”.

Leon pięknie tańczył mazura i ponoć poza domem bywał wesoły. Ale wśród najbliższych zachowywał się sztywno. W kręgu socjalistów poznał przyszłą żonę, Wandę. W Polskiej Partii Socjalistycznej należała do Koła Oświaty oraz grupy Pomocy Więziennej. Wanda, z domu Zieleniewska, przyszła na świat 7 września 1874 roku w Mohylewie nad Dnieprem. W jej rodzinie muzyka też była ważna. Poza tym o Zieleniewskich wiadomo niewiele.

Kariera Leona nie była czymś niezwykłym w tamtym męskim świecie. Większe wrażenie robi to, co osiągnęła jego żona. Bo choć pozostawała w cieniu męża, choć z pozoru nie zdobyła wiele, to na tle kobiet swojej epoki wyróżniła się nawet mocniej niż on na tle mężczyzn. Wyjątkiem była sama przynależność kobiety do partii politycznej. Ale przede wszystkim wykształcenie.

Wanda należała do niewielkiego odsetka pań, które w Rosji zdobyły wyższe wykształcenie. Po siedmioletnim gimnazjum, które skończyła, uzyskawszy tytuł „domowej nauczycielki”, pomiędzy 1893 a 1897 rokiem uczęszczała na Kursy Bestużewa, czyli Kursy Wyższe Żeńskie w Petersburgu. Była to jedna z pierwszych wyższych uczelni dla kobiet w Rosji (na Uniwersytecie Jagiellońskim pierwsze trzy studentki pojawiły się na wydziale aptekarskim w 1897 roku), chociaż jej ukończenie nie dawało dyplomu. Jednak wcześniej dziewczęta pozbawione były w ogóle możliwości – zbędnej, jak uważano – edukacji na tym poziomie.

Po ślubie Leon i Wanda zamieszkali w Londynie. Leon został sekretarzem Centralizacji Związku Zagranicznego Socjalistów Polskich i kierownikiem redakcji socjalistycznego pisma „Przedświt”. W Londynie, w marcu 1899 roku urodziła się najstarsza z trzech sióstr Wasilewskich, Halszka.

W 1902 roku Leon wraz z redakcją „Przedświtu” przeniósł się do Krakowa. Tu 21 stycznia 1905 roku przyszła na świat Wanda. Nazywano ją Dziunią, czasami Dziuńką. Rok później Leon związał się z PPS-Frakcją Rewolucyjną. Ten odłam to rezultat podziału wśród socjalistów. Jedni byli zwolennikami walki zarówno o niepodległość Polski, jak i o reformy społeczne (PPS-Frakcja Rewolucyjna), drudzy optowali za podporządkowaniem się potrzebom radzieckiego ruchu rewolucyjnego (PPS-Lewica).

W 1908 roku w rodzinie Wasilewskich pojawiła się trzecia córka, Zofia Aldona, zwana Donią.

Matka Wandy pracowała jako korektorka w wydawnictwie „Książka”. W 1913 roku wstąpiła do założonego trzy lata wcześniej krakowskiego Towarzystwa Sportowo-Gimnastycznego „Strzelec”, paramilitarnej organizacji, odpowiedniczki lwowskiego Związku Strzeleckiego. Uczestniczyła w ćwiczeniach wojskowych na krakowskich Krzemionkach.

Z dzieciństwa Wanda zapamiętała coroczne wielkie wydarzenie. Ojciec i matka brali ją za rękę i w robotniczym tłumie szli na pochód pierwszomajowy.

Do marszu z socjalistami nie dopuszczano komunistów. Milicja robotnicza, w opaskach na rękawach z napisem „PPS”, przeganiała ich laskami spośród majowych szeregów.

2

Sześcioipółletnią Wandę (w 1911 roku) rodzice zapisali do wyjątkowej szkoły – prywatnej bezwyznaniowej placówki Marii Ramułtowej, zatrudniającej młodych, niekiedy początkujących nauczycieli, a nawet studentów. Ramułtowa wyprzedzała swoje czasy. Wprowadziła nowoczesne metody pedagogiczne i nowatorskie podręczniki, jak choćby wydany w 1910 roku elementarz pedagoga i socjalisty Mariana Falskiego. Jej szkoła – powstała w 1906 roku – była jedną z pierwszych w Polsce placówek koedukacyjnych. Najpierw obejmowała klasy szkoły elementarnej, tej, w której edukację rozpoczęła Wanda Wasilewska, a z czasem również gimnazjalne.

Rok wcześniej, na przełomie lat 1904 i 1905, aż 32 procent krakowskich dzieci nie uczęszczało do żadnych szkół. Dodatkowe obostrzenia obowiązywały dziewczęta, którym nie wolno było uczyć się w państwowych gimnazjach i szkołach zawodowych. Pozostawały zatem drogie pensje prywatne.

„Naukowo” dowodzono, że edukacja bywa dla dziewcząt szkodliwa. W 1892 roku doktor James Crichton-Browne opisał w „British Medical Journal” chorobę zwaną anorexia scholastica. Zaburzenie owo rzekomo występowało wyłącznie wśród dziewcząt, które zbyt pożądały edukacji, a objawiało się, między innymi: nerwicą, lunatykowaniem, bólami głowy, epilepsją, śpiączką, spadkiem wagi oraz utratą moralności i zupełnym szaleństwem. Przypadłość była nieuleczalna.

W 1912 roku Maria Ramułtowa opublikowała opracowanie Próby polskiej szkoły nowego typu, według którego kształcenie powinno bazować na rozbudzaniu umiłowania nauki, indywidualnych zainteresowań i zdolności oraz edukacji w kwestii poszukiwania wiedzy. Było to nowatorskie podejście na tle ówczesnej skostniałej, pamięciowej, tradycyjnej szkoły, w której panowała surowa dyscyplina. W Krakowie placówkę Ramułtowej uznano za „ekscentryczną”.

W zachodniej Europie średnie szkoły koedukacyjne pojawiły się w latach dziewięćdziesiątych XIX wieku, szokując konserwatywną część społeczeństwa. Częściej powstawały w protestanckiej Szwajcarii i Holandii niż w katolickich Włoszech, Francji, Belgii, Hiszpanii czy Portugalii. Z reguły były prywatne i drogie. W sprawie koedukacji wypowiadały się zazwyczaj środowiska kobiece i nauczycielskie, choć swoje zdanie chętnie wygłaszali także lekarze i księża. Uważano ją za element emancypacji kobiet. Wprawdzie dopuszczano od dawna w szkołach powszechnych, ale z prostej przyczyny – wspólny budynek ułatwiał upowszechnianie oświaty (ze wspólnej edukacji obu płci rezygnowano na ogół w okolicach dwunastego roku życia; taką ostateczną cezurę popierał na przykład Jędrzej Śniadecki, uważający, że wcześniej „wszelka ze strony przystojności ostrożność za wczesna i niepotrzebna”). Pogodzono się z nią również na uniwersytetach – studiowało za mało dziewcząt, aby organizować dla nich osobne wydziały. Jednak w szkołach średnich przebijała się opornie. Wprowadzenia placówek mieszanych na tym poziomie zażądał, między innymi, zjazd kobiet w Krakowie w 1905 roku (w tym roku żeńskich gimnazjów w Królestwie Polskim było dwadzieścia), ale w wielu idea ta budziła zgorszenie. Koedukacja trafiła do szkół średnich najpóźniej, traktowana jak zagraniczna nowinka, bo postęp w galicyjskich szkołach ludowych sprowadzał się do mniej wyszukanych zmian. Oznaczał – jak pisał na przykład W. Seredyński – że należy unikać kar cielesnych, szczególnie zaś bicia pięściami po głowie, popychania, szarpania za uszy i włosy. Co najwyżej wolno użyć rózgi, w przypadku kradzieży, zgorszenia albo oszustwa. Według Jadwigi Zamoyskiej szkoła powinna jedynie uzupełniać wychowanie dzieci, które w głównej mierze spoczywa na rodzicach: matka kształtuje charakter dziecka, ojciec wpaja mu wartości, które będzie ono wyznawać w życiu. Kobieta winna w tej kwestii odgrywać rolę pierwszoplanową, mężczyzna przede wszystkim dostarczać środków materialnych i czuwać nad bezpieczeństwem rodziny. Zygmunt Balicki podkreślał, że obowiązkiem nauczycieli jest wychowanie narodu – jako jednolitego organizmu, który wypełni wielkie zadania dziejowe.

Reformatorzy podkreślali inne cele. Henryk Rowid pisał w książce Szkoła twórcza: „Niejeden gorliwy, aż nadto gorliwy nauczyciel, nie zważał na poziom intelektualny dzieci, na ich zainteresowania, a nawet na ujemny wpływ przeciążenia ze względu na zdrowie i fizyczny rozwój dziecka, a głównie zapatrzony był w materiał naukowy, w program, który trzeba za każdą cenę wyczerpać, aby uniknąć przykrych dla siebie skutków. W szkole twórczej natomiast nie program jest ośrodkiem pracy, ale dziecko, jego życie i potrzeby, a materiału dostarcza przede wszystkim środowisko dziecka i objawy życia współczesnego. Programy nie mogą być w całej rozciągłości z góry układane ani narzucane – powstają one bowiem w związku z życiem dziecka i są wynikiem wspólnej pracy nauczycieli i uczniów”.

Taką właśnie „szkołą twórczą”, jak podkreślał autor, była placówka Marii Ramułtowej, do której trafiła Wanda Wasilewska.

Bazowała na pomysłach właścicielki. „[…] a że nie mogłam wyjechać za granicę, żeby zbadać metody szkół nowego typu, z konieczności pokusiłam się o stworzenie sobie własnej metody, którą oparłam wyłącznie na systematycznej codziennej obserwacji dzieci, które uczę – napisała Ramułtowa w 1912 roku, w broszurze Próby polskiej szkoły nowego typu powstałej na zamówienie »Przeglądu Pedagogicznego«. – Usunęłam z mej szkoły wszystko, co może dzieci nużyć, nudzić, wszelkiego rodzaju przymus, począwszy od ławek szkolnych, a skończywszy na stopniach, cenzurach, i dokładam wszelkich starań, żeby dzieciom było tu dobrze, żeby się czuły swobodne, szczęśliwe, żeby biegły do szkoły z przyjemnością, odchodziły z żalem – dodała i wyartykułowała przyświecającą jej ideę: – […] dzieci uczęszczające do naszej szkoły muszą sobie ze wszystkimi wypracowaniami same dawać radę, bez jakichkolwiek korepetycji, pomocy starszych”.

W jej placówce uczniowie mieli osiemnaście godzin zajęć tygodniowo, z czego sześć zajmowały im śpiew, rysunki, kaligrafia, roboty ręczne, zwykle uważane za rozrywkę. Szycia uczono nawet chłopców, bo Ramułtowa zakładała, że „najmędrszy, najpotężniejszy człowiek” może znaleźć się w takim położeniu, że „mu się rozedrze ubranie, a nie będzie komu naprawić, wtedy czuć się będzie szczęśliwy, gdy potrafi sobie w kłopocie radzić. […] byłabym za tym, żeby wszystkie dzieci obznajmiały się z codziennymi, domowymi zajęciami, żeby umiały wyczyścić sobie ubranie, posprzątać pokój, zapalić w piecu, zrobić herbatę, a nawet sporządzić proste potrawy. Przyczyniłoby się to do wykorzenienia panujących między naszą młodzieżą przesądów, że zajęcia tego rodzaju chłopców poniżają, że raczej przystoi młodzieńcowi chodzić po największym mrozie w rozpiętym płaszczu, niż przyszyć sobie samemu guziki. Szycie przyczynia się specjalnie do wykształcenia, wysubtelnienia ręki, na co taki nacisk kładą wybitni pedagogowie”.

Mimo ogromnej wiary Marii Ramułtowej w naturalną u dzieci ciekawość nauki Wanda Wasilewska lekcje matematyki nazywała codzienną torturą. W książce Dzieciństwo (pierwsze wydanie ukazało się w 1967 roku, trzy lata po jej śmierci) opisywała: „Każdy sześcian oblany jest łzami. Nie ma dwu krawędzi, które by były podobne do siebie. Więcej plam niż białego papieru. Cyrkiel chwieje się bezsilnie na wszystkie strony. Koło nie jest kołem, trójkąt nie chce być trójkątem. Cyfry plączą się, zmieniając w puste dźwięki, rozsypują się, nie można sobie z nimi dać rady”.

Kiedy na lekcji odpływała w świat swoich myśli, nauczycielka ją sztorcowała:

– Gdzie się gapisz tak bezmyślnie? Ten szklany ogłupiały wzrok! Kretynka!

Choć więc szkoła Marii Ramułtowej uchodziła za niezwykle postępową, to w pamięci Wasilewskiej pozostała organizmem opresyjnym.

3

To, co dziś wiemy o pierwszych latach szkolnych Wandy, przypomina nadpalone kartki papieru. Zachowało się wspomnienie o sklepiku na rogu, spłonęła wzmianka, co i jak często dziewczynka w nim kupowała. Pojawia się pewna panna Szybalska, o której nie wiadomo nic ponad nazwisko. I towarzystwo „Wróg” – czymkolwiek było.

Reszty można się domyślać. Błonia i park Jordana, więc pewnie spacery i zabawy. Wydawnictwo „Książka” – praca matki jako korektorki. Organizacja „Strzelec”, czyli służba mamy u boku Piłsudskiego.

Pierwsze prawdziwe mieszkanie, które Wanda powinna pamiętać, znajdowało się w Krakowie przy ulicy Lubicz, w kamienicy doktora Oda Bujwida, pioniera polskiej bakteriologii (dziś mieści się w niej jego muzeum).

Zresztą medycyna boleśnie odcisnęła się na jej dzieciństwie. Wanda często chorowała. Doskwierały jej stany podgorączkowe, infekcje, zapadała na anemię. Rodzice prowadzali ją do kolejnych lekarzy. Kiedy miała dwa lata, wyjechała na wakacje do Rabki. Matka zabierała Wandę – i pozostałe córki – na letnisko, na wieś, by oddychały zdrowszym powietrzem podkrakowskiego Radziszewa i Zagacia. A w 1912 roku pierwszy raz wyruszyły na zimowisko do Zakopanego, do domu znanego przewodnika tatrzańskiego Szymona Tatara.

Kilkanaście lat później Wanda zapragnęła zostać lekarką.

Po trzech latach nastąpiła pierwsza przeprowadzka – do Krowodrzy. Kamienica, w której zamieszkali Wasilewscy, wyróżniała się w okolicy. Wyrastała na trzy piętra wśród niewielkich robotniczych domków, między którymi płynęły błotniste ulice. Jedyny brukowany fragment traktu przecinał podwórze gmaszyska.

Wandę ciągnęło do tego bagnistego świata, ale nie potrafiła znaleźć do niego drogi. Frontowe drzwi kamienicy prowadziły w inną stronę, która jej nie ciekawiła. Jednak pewnego dnia odkryła, że to cudze życie może podpatrywać z okna klatki schodowej na pierwszym piętrze. Odtąd całe dnie spędzała na parapecie.

Szczególnie zapatrzyła się na królującego wśród dzieci Antka; nikt tak jak on nie potrafił pacnąć grudą błota w okryte paltem plecy gospodarza domu. Mieszkający na dole właściciel kamienicy wydawał się w oczach czteroletniej dziewczynki wielki jak góra i okrągły jak księżyc. Wanda przez okno zrzucała dzieciom podarunki: ciastka z podwieczorku, kalosze taty, nóż do rozcinania papieru. W zamian wciągała na sznurku skarby podawane z dołu: kolorowe, długie i skręcone jak choinkowe świeczki cukierki ze straganów, których rodzice nigdy jej nie kupowali, bo były niezdrowo farbowane. Albo gwizdki, wkładane do ust między zęby a wargi.

Następna przeprowadzka. Tym razem z Krowodrzy na ulicę Czarnieckiego 5.

Do nowego domu jechała dorożką, a obdarte dzieciaki biegły za nią, machając na pożegnanie. Aż do starego mostu kolejowego, który oddzielał przedmieście od miasta. Przed nim dzieci zatrzymały się, jakby tu właśnie kończył się ich świat, a zaczynał nowy, do którego awansowała Wanda.

Odtąd siostry Wasilewskie cieszyły się wspólnym dużym pokojem od frontu. Prosto stamtąd Wanda mogła pobiec do znajdującego się obok dużego gabinetu rodziców, wyposażonego równoprawnie w dwa biurka, dla męża i żony. A potem susami na drugą stronę mieszkania. Z tyłu, od podwórza, znajdowała się sypialnia rodziców oraz kuchnia. A pośrodku ciemny hall, w którym zwykle jadano.

4

Sympatyczny obrazek trzech sióstr wychowujących się w wyjątkowo dobrych warunkach zamożnej krakowskiej inteligencji mącą relacje koleżanek Wandy. Znajome z dzieciństwa złożyły je po wojnie na zamówienie Zakładu Historii Partii. Dziś te spisane wspomnienia spoczywają w Archiwum Akt Nowych. Według nich zanurzony w dziecięcej fikcji świat Wandy toczył się gdzieś obok politycznego życia jej rodziców, zajętych pracą wśród socjalistów. Dziewczynka szukała więc uwagi poza domem. Czasami uciekała z niego na podwórko albo biegła do Zosi Bobrowskiej (potem Żołątkowskiej), swojej pierwszej przyjaciółki; to z nią na wsi Wanda szukała bogów. Rodzice obu znali się z działalności politycznej. Tadeusz Bobrowski był członkiem PPS-u i zecerem „Przedświtu”. Wasilewscy i Bobrowscy, choć zaprzyjaźnieni, nie mówili sobie na ty. Ojciec Wandy zwracał się do matki Zosi: „Słuchajcie, pani Gustawo”, zaś ona do niego: „Słuchajcie, panie Leonie”.

Zofia Żołątkowska wspominała w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku ojca Wandy jako wysokiego, obdarzonego dobrymi manierami mężczyznę. Choć z dziećmi się nie bawił, to i nie musztrował ich, więc czuły się w jego towarzystwie swobodnie.

Sama Wanda twierdziła, że ojciec nigdy nie prawił jej morałów. Miał mnóstwo cech, które jej imponowały. Wyliczała w książce Dzieciństwo: „Zna na przykład wszystkie ptaki – nie tylko z wyglądu. I umie robić kilka rzeczy naraz. Czyta książkę, biorąc udział w rozmowie, i nie traci ani jednego, ani drugiego wątku. Albo rozmawia i równocześnie robi notatki do artykułu, nic wspólnego niemającego z rozmową. Dlatego nigdy nie mówi: Nie przeszkadzaj, nawet kiedy jest najbardziej zajęty”.

Leon potrafił szybko narysować zabawną karykaturę albo napisać wiersz naśladujący gazetowe rymowanki. Uczył, w jaki sposób notować wiejskie przesądy i ludowe przyśpiewki. Rozmawiał z Wandą nie jak z dzieckiem, ale jak z dorosłą. A ona czuła, że to ją z trzech córek kocha najbardziej. Gdy znajdował dla niej czas, porzucała wszystkie koleżanki.

Inaczej było z matką. Ta toczyła najchętniej dyskusje filozoficzne: o życiu, ludzkich charakterach. I wciąż sztorcowała córki.

Wanda buntowała się przeciwko rodzinnej atmosferze. Według Zofii Żołątkowskiej u Wasilewskich ścierało się zbyt wiele silnych indywidualności, a brakowało zwyczajnego domowego ciepła. Po latach, podczas spotkania w Moskwie w 1956 roku, Wanda jej powiedziała:

– Wiesz, gdy już byłam dorosła, zastanawiałam się nieraz, jakie było współżycie moich rodziców, czy dobre, czy złe. I nie wiem sama.

Najmłodsza z trzech sióstr Wasilewskich, Zofia Aldona (później Woźnicka), we wspomnieniu O mojej siostrze napisała, że ich matka po wyższych studiach, ze sporym dorobkiem społeczno-politycznym, „odczuwała opiekę nad dziećmi w tym okresie jako uciążliwy obowiązek, który, wiążąc ją z domem w Krakowie i mocno absorbując, utrudniał zaspokajanie osobistych potrzeb, zainteresowań kulturalnych i własnych szerszych ambicji”. Dodała, że matka, w przeciwieństwie do ojca, miała słabe poczucie humoru i traktowała wszystko bardzo serio. Praktyczne podejście do codziennych spraw łączyła z upodobaniem do nastrojonych na wysoki, wzniosły ton rozważań.

Zofia Żołątkowska wspominała jeszcze, że w domu Wasilewskich wszystkie dzieci czuły się trochę skrępowane. „To nie był ich wspólny dom, to był dom rodziców, a przede wszystkim dom ich matki”.

Na swój sposób czuła to także Wanda. Napisała o tym wiele lat później w liście do matki (26 czerwca 1938 roku): „Czy dla Mamusi Tatuś nie był zawsze w gruncie rzeczy ważniejszy od nas?”.

Aż do zimnego przerażenia

1

Eleonora Syzdek wciąż szanuje Wandę Wasilewską. To obecnie niezwykłe. Napisała jej biografię w latach PRL-u, współredagowała książkowe wspomnienia jej przyjaciół.

– Polska Ludowa była mi bliska – przyznaje, co jest dziś odważną deklaracją. – Mówię to szczerze, otwarcie, że utożsamiałam się z Wandą Wasilewską. To była moja bohaterka i dlatego starałam się ją pokazać w jak najlepszym świetle. To widać w moich tekstach. I z perspektywy tego, co obecnie wiemy o Związku Radzieckim, może wydawać się trudne do zrozumienia.

Bo biografie pisane w tamtych latach zwykle były hagiografiami. Niekiedy wyłącznie od sprytu autora zależało, czy udawało mu się przemycić jakiekolwiek wątki życiorysu opisywanej osoby, które nie pasowały do oficjalnej propagandy. Ale Eleonora Syzdek uległa takiej fascynacji, że wszelkie niedoskonałości jej książki przypisać można temu właśnie uczuciu, a nie literackiemu konformizmowi wobec epoki.

W Polskiej Akademii Nauk zajmowała się stosunkami polsko-radzieckimi. Szukając tematu na pracę doktorską, wybrała działalność Wandy Wasilewskiej w latach II wojny światowej.

– W latach siedemdziesiątych, kiedy o niej pisałam, wciąż ją gloryfikowano, stawiano na piedestale. Ale mimo wszystko okres największego zainteresowania jej działalnością już minął – wspomina.

– Myślała pani o niej jako o polityku istotnym dla spraw polsko-radzieckich czy też jako o kobiecie ważnej dla tamtego okresu?

– O polityku, który odegrał wielką rolę w dochodzeniu do Polski Ludowej, osobie wciąż wówczas jeszcze nie w pełni ukazanej. Zdecydowałam się na ten temat nie dlatego, że była kobietą. Nawet teraz mnie dziwi, że o Wasilewskiej pisały głównie panie.

Na kobiecość Wandy Wasilewskiej nie zwracano w czasach PRL-u szczególnej uwagi. Jej życiorys zawierał się w obrębie polityki, czyli męskiego świata.

– Dziś odbiór Wasilewskiej w Polsce jest jednoznaczny – potwierdza Eleonora Syzdek. – Została napiętnowana jako kolaborantka. Ale przecież należy ważyć argumenty. Zwrócić uwagę na czasy, w których żyła, i to, że współpracowała z siłami, które były w stanie doprowadzić Polskę do wyzwolenia od straszliwej okupacji.

Z nadzieją, że nie zrezygnuję z pomysłu zrozumienia Wandy Wasilewskiej, Eleonora Syzdek wręcza mi czerwone pudełko, aby przypominało ten temat. W środku jest pamiątkowy medal wybity w PRL-u, siedmiocentymetrowe koło odlane z brązu. Z jednej strony twarz Wasilewskiej, bardzo szeroka szyja (jakby głowa była nabita na pal) i wysokie czoło okolone włosami przypominającymi lwią grzywę. Z drugiej strony napis: „Wybitna działaczka polskiego ruchu robotniczego”.

W pudełeczku jest jeszcze znaczek pocztowy za pięć złotych. Podobizna Wasilewskiej niemal taka sama, jak na medalu, ale widać górny fragment munduru. Zapięta pod szyję Wanda surowo spogląda na mnie z przeszłości.

2

Kiedy wybuchła Wielka Wojna – nazwana później I wojną światową – matka i ojciec opuścili córkę całkowicie.

Na wakacje 1914 roku, podobnie jak przed rokiem, Wanda wyjechała z młodszą siostrą Donią do wsi Żarnówka w pobliżu Makowa Podhalańskiego. Zamieszkały z babcią Heleną Zieleniewską w dwóch izbach, z prawem korzystania z kuchni u miejscowej gospodyni Marii Koprowej.

– Jest wojna, a jeśli ja mam tutaj zostać z dziećmi, to chyba powieszę się na pierwszej lepszej gałęzi – stwierdziła matka Wandy w rozmowie z mamą Zofii Bobrowskiej. Wówczas ta zaproponowała, aby dwie młodsze córki Wasilewskich i siedemdziesięcioletnia babcia, nieco nieporadna, pozostały pod jej opieką.

Zofia Żołątkowska wspominała później: „Matka starała się, żebyśmy były syte i żeby to nam mniej więcej smakowało, a u Wasilewskich gospodarowanie było jakieś bezsensowne. Dziuńka była zawsze głodna. Ona była ogromna, ale mimo swego wzrostu była wątła, w dzieciństwie dużo chorowała, nie wszystko mimo głodu jej smakowało, a może posiłki były gorzej przyrządzane niż u nas. Pamiętam, że gdy przychodziła do nas, matka moja zawsze ją dożywiała. Mogła stale jeść”.

Tymczasem matka Wandy wyruszyła na wojnę.

Józef Piłsudski nie zgodził się, żeby ochotniczki walczyły na pierwszej linii frontu, ale niektóre, ukrywszy płeć, trafiły do oddziałów zbrojnych. Nazywano je po mickiewiczowsku „Grażynami”. Nosiły męskie fryzury i męskie mundury, używały męskich nazwisk. Zofia Plewińska udawała Leszka Pomianowskiego, Kazimiera Niklewska – Kazimierza Wiklewskiego, Ludwika Daszkiewicz – Stanisława Kepisza, Wanda Gertz – Kazimierza Żuchowicza.

Wanda, matka Wandy, należała do Żeńskich Oddziałów Strzeleckich. Została kurierką Aldą Oddziału Wywiadowczego I Brygady Legionów. Krążyła między Krakowem a Warszawą. Pod koniec 1914 roku aresztowali ją rosyjscy żandarmi; po kilku tygodniach za kratami w Radomiu posłano ją pod dozór policji w Charkowie. Stamtąd wydostała się do Kijowa.

Córki nie miały pojęcia, co się z nią dzieje. Przez kilka długich dziecięcych lat nie wiedziały nawet, czy matka żyje. Przypuszczały, że zginęła. Aresztowaną uratował jej cioteczny brat, rosyjski pułkownik. Gdy sądzono ją za szpiegostwo, broniła się, że za linią frontu szukała żywności dla dzieci umierających z głodu gdzieś w Austrii. Pułkownik potwierdził jej wersję. Na salę sądową trafił na noszach, niedawno ranny. Sąd uwierzył bohaterowi.

Z kolei Leon Wasilewski na początku wojny został szefem wydziału prasowego w Naczelnym Komitecie Narodowym, najsilniejszej polskiej reprezentacji w Galicji. Pracował w Wiedniu, a w 1917 roku przystąpił w Krakowie do Polskiej Organizacji Narodowej powołanej przez Józefa Piłsudskiego na terenach Królestwa Polskiego okupowanych przez państwa centralne. Niepodległościowa organizacja bazowała na działaczach Polskiej Partii Socjalistycznej i Narodowego Związku Robotniczego. Leon Wasilewski kierował w niej działem agitacyjnym. Z rzadka odwiedzał córki na wsi, czasami przesyłał pieniądze, które przez wojenną drożyznę starczały na niewiele.

Do legionów lgnęła też starsza siostra Wasilewskiej, Halszka.

Wojenny świat kobiet wokół Wandy rozrósł się później o Ewę Petkun, nauczycielkę ze szkoły Marii Ramułtowej. Przyjechała, aby edukować siostry, z myślą, że świat za jakiś czas wróci do równowagi i dziewczęta pójdą do gimnazjum w mieście. Wanda od 1916 roku uzupełniała zatem braki ze szkoły powszechnej i przerobiła materiał dwóch klas gimnazjalnych. Nauka wciąż była dla niej udręką. Nie chciała uczyć się na pamięć, wolała boso pracować w polu z miejscowymi kobietami. Biegała po wsi, niszczyła ubrania. Wracała do chaty przemoczona. W ogóle często znikała z domu. Wędrowała do sąsiedniej wsi, gdzie opiekunowie znajdowali ją w chłopskiej chałupie nad miską kapuśniaku albo kartofli. Przemierzała dziennie kilka kilometrów, które w dziecięcym świecie znaczyły dużo więcej. Nasiąkała wsią. Już po miejscowemu przeciągała słowa i zamiast „tak” mówiła „jo”.

Wiejski świat krył tajemnice, które pobudzały wyobraźnię dziecka. Wanda wspominała: „W zimowe, długie wieczory można się w kuchni nasłuchać opowieści o strachach, przywidzeniach i upiorach, aż do zimnego przerażenia, aż do dreszczy i dzwonienia zębami. A potem każde drzewo w wieczornym mroku wygląda jak przywidzenie. Niewyraźne konary jak potworne paluchy schylają się nad ścieżką. Z każdej kępki kroków może na ścieżkę nagle wybiec Coś, czarne, niepojęte”.

Chłopki opowiadały o przeróżnych strachach. Ale Wanda i Zosia Bobrowska, nawet gdy nocą wymykały się z domu, nie bały się niczego: ani piorunów, ani wody, ani żmijki miedzianki. Wanda spisywała przesądy kobiet; karteczki z notatkami później kazała jej spalić pani Koprowa, żeby nie wpadły w ręce księdza, który w odmienny sposób tłumaczył ludziom tajemnice życia. Wciąż coś opowiadała Zosi, ale ta nie odróżniała, kiedy koleżanka mówi prawdę, a kiedy zmyśla. Nawet przeczytaną książkę – Zosia także ją znała – Wanda streszczała ciekawiej, niż ją napisano. Opiekunki Wandy, babcia i nauczycielka, nieustannie robiły jej awantury. Zarzucały, że kłamie. A ona po prostu fantazjowała. I nigdy nie broniła się przed oskarżeniami.

Dziewczynki w wolnych chwilach chodziły po wywróconych drzewach, kładkach nad wezbranymi potokami. Wanda była nadzwyczaj opiekuńcza, jak starszy brat. Zosia zapamiętała: „Nawet w euforii dziwnych bajek, które opowiadała, nie zapominała, żeby mi podać rękę, a nawet przenieść. Była niezręczna, ale wielka i bardzo silna”.

Jedno raniło Wandę szczególnie – gdy ktoś wspominał o jej braku urody. O tyczkowatości i niezgrabności. Źle znosiła docinki dotyczące wyglądu. Bo mówiono o niej, że jest brzydka. Obgryzała wtedy z nerwów paznokcie.

Zosia w tajemnicy przed Wandą nauczyła się pływać. Wieczorami chodziła nad rzekę sama, bo koleżance pływanie zupełnie nie wychodziło. Brak tej umiejętności w pewnym sensie zaważył wiele lat później nad ważnym życiowym wyborem Wasilewskiej.

3

W komunistycznym świecie przeinaczanie życiorysu Wasilewskiej zaczęło się od jej dzieciństwa.

PRL-owska propaganda próbowała utkać ubogą przedwojenną dziewczynkę, którą od szczenięcych lat zaganiano do pracy w polu. Celowała w tych opisach pierwsza biografka Wasilewskiej, Helena Zatorska (zanim oddała się pisarstwu, w latach stalinizmu była funkcjonariuszką Urzędu Bezpieczeństwa; uczestniczyła między innymi w prowokacji związanej z V Komendą WiN-u).

Helena Usijewicz, tłumaczka książek Wasilewskiej na rosyjski, sugerowała, że ta wychowywała się na głodującej wsi. Radzieckie biografie twierdziły, że dziesięciolatka pracowała w polu i pasała bydło. Tworzyły obraz dziecka z ludu i z ludem cierpiącego niedolę.

Przeciwko tym sugestiom protestowała siostra Aldona Wasilewska – i to w oficjalnych PRL-owskich publikacjach. Wspominała życie na wsi: „Pisze się niekiedy, że Wanda w tym okresie pracowała na równi z dziećmi wiejskimi, pasała krowy, kopała kartofle itp. Nie jest to całkiem ścisłe. Oczywiście, że zżyłyśmy się bardzo z dziećmi naszych gospodarzy, ich bliższych i dalszych sąsiadów, że towarzyszyłyśmy im i pomagały w zajęciach gospodarczych, na pastwisku czy w polu. Była to jednak pomoc podejmowana najzupełniej dobrowolnie, bez żadnych w tym zakresie obowiązków i odpowiedzialności, wtedy, gdy miałyśmy na to ochotę. Był to dla nas po prostu jeden z interesujących sposobów spędzania czasu”.

Skąd ta rozbieżność w oficjalnych publikacjach? Pierwsze powstały jeszcze w latach stalinizmu, kiedy pomnikowe postaci musiały idealnie pasować do wizerunku świeckich świętych. Natomiast wspomnienie Aldony opublikowano już w epoce, w której pożegnano socrealizm, i portret Wandy mógł po części wyłamać się z ram propagandy, bo coraz rzadziej wierzyli w nią nawet członkowie komunistycznej partii. Obraz Wasilewskiej zmieniał się wraz z tym, jak chciano ją widzieć.

4

Wojna w świecie małej Wandy była niezbyt realna – tylko w listopadzie 1914 roku słychać było z daleka huk armat. Zduszony, przelewający się. Na wsi było bezpiecznie, mimo że brakowało rodziców. Chociaż nie tylko ich.

Świat bez mężczyzn. Tak zapamiętała ten czas.

Najpierw, jeszcze przed wojną, wyjeżdżali za ocean, do Ameryki, aby w fabrykach i kopalniach zarabiać na rodziny w Polsce. Potem armie, które starły się w Europie, porwały z domów rekrutów.

Kobiety więc orały, kobiety siały, kobiety kopały.

Mężczyźni przechodzący przez wieś w wojskowych mundurach rekwirowali krowy, zabierali zboże, rabowali ziemniaki. Ten obcy męski świat, który nagle wtargnął do wsi pełnej kobiet, początkowo odpychał Wandę. Ale wkrótce, gdy pojawili się polscy legioniści, zrodziła się fascynacja płcią odmienną.

Na powitanie legionistów Wanda zniosła ze strychu wszystkie jabłka odłożone na zimę. Babcia wpadła w popłoch. Gdzie kobiety będą spać, gdy wojsko zajmie chałupy na kwatery?

– Jak to gdzie? – wykrzyknęła Wanda. – W stodole! Albo na ganku!

Chociaż na dworze mróz, a ganek zaśnieżony, dziewczęta powinny udowodnić swój patriotyzm.

Żołnierze okazali się szarmanccy. Nie trzeba było im oddawać łóżek ani izb.

Z wielkim przejęciem, za radą sąsiadów Wanda szyła dla wojaków wkładki do butów. W książce Dzieciństwo wspominała: „Z starych gazet wykrawa się jakby podeszwę, określoną ilość tych kawałków papieru zeszywa się razem dużymi ściegami. Nie jest łatwo przebić igłą kilka lub kilkanaście warstw papieru, nitki pękają, wszystkie stare gazety, wszystkie papiery są zużyte na te wkładki do butów, mające grzać nogi na drogach wojny”.

Stacjonowali we wsi tylko trzy dni. Wyjechali tak nagle, jak wcześniej przyszli.

Początek wojny to znikanie mężczyzn, ale jej koniec to pojawienie się tego jedynego. Pierwsza miłość – czarnooki osiemnastolatek ze Lwowa. Pokochała go, zanim jeszcze zobaczyła. Wystarczyły słowa, żeby na długo obezwładniło ją uczucie.

Matka powróciła do córek jesienią 1917 roku, po trzech latach tułaczki. Przez Piotrogród, w którym przeżyła rewolucję lutową, przez Finlandię i Szwecję. Wanda szczególnie uważnie słuchała tych jej wspomnień, w których pojawiał się Janek, młody legionista towarzyszący matce w podróży.

Znała jego imię, znała nazwisko. Reszta była wyobrażeniem. To wystarczyło na trzy lata łez tęsknoty, niezliczonych wierszy. Pięknego uczucia, które coraz mocniej zawracało w głowie. Ale też wywoływało strach, bo ksiądz z ambony odczytywał listy do dziewcząt, które trafiały na plebanię z poczty, zanim jeszcze odbierały je adresatki. Zawstydzone nastolatki wybiegały z kościoła całe we łzach.

Platoniczna miłość przerodziła się w erotyczne fantazje. Wanda w swoim dzienniku opisywała, jak leży u nóg Janka i zlizuje kurz z jego butów. Chłopak bodzie ją ostrogami aż do krwi. „Najgorsze upokorzenia, krzywdy bym zniosła z uśmiechem, gdybyś ty tak chciał” – roiła sobie. A kiedy miała piętnaście lat, zanotowała w dzienniku, że szlachetniej być kochanką, a nie żoną.

Że ja także pójdę krzywo

1

Z wiejskiej dziewuchy stała się na powrót miejską panną.

Siostry i matka wróciły do Krakowa jesienią 1917 roku. Wprowadziły się do trzypokojowego mieszkania na Rynku Dębnickim 9, w kamienicy, którą potem przeliczono na numer 8.

Krakowscy przechodnie przyglądali się dziewczynce maszerującej w wielkich butach. Przemierzała w nich ulice, które po stu latach zaborów znów były polskie. Metaforycznie głodna miejskiego życia, realnie też wciąż nienasycona. Rodzina stołowała się w ogólnodostępnej jadłodajni. Wanda wspominała: „Pęcak na słono, pęcak z jakimiś okrawkami mięsa, pęcak z jabłkami, pęcak na rzadko, jak zupa. Porcyjki były maluteńkie – pamiętam, raz coś się zdarzyło, matka i młodsza siostra nie poszły na obiad, a bloczki dla nich były już kupione. Wobec tego rozsiadłam się za stołem i oddałam kelnerowi od razu bloczki na trzy obiady. Postawił przede mną od razu dziewięć talerzy – trzy z pęcakową zupą, trzy z pęcakiem na gęsto, trzy z pęcakiem z jabłkami. I wszystkie dziewięć talerzy odeszły puściuteńkie ze stołu”.

Polska w 1918 roku odzyskała niepodległość, a trzynastoletnią Wandę ochrzczono. Po wojnie była to urzędowa konieczność. „Bezwyznaniowość” sióstr Wasilewskich utrudniłaby im edukację. Dopóki chodziły do prywatnej szkoły Marii Ramułtowej, nie potrzebowały świadectwa chrztu, bo pomijano tam kwestie religijne.

Reszta tekstu dostępna w regularnej sprzedaży.

WYDAWNICTWO CZARNE sp. z o.o.

czarne.com.pl

Wydawnictwo Czarne

@wydawnictwoczarne

Sekretariat i dział sprzedaży:

ul. Węgierska 25A, 38-300 Gorlice

tel. +48 18 353 58 93

Redakcja: Wołowiec 11, 38-307 Sękowa

Dział promocji:

al. Jana Pawła II 45A lok. 56

01-008 Warszawa

Opracowanie publikacji: d2d.pl

ul. Sienkiewicza 9/14, 30-033 Kraków

tel. +48 12 432 08 52, e-mail: [email protected]

Wołowiec 2023

Wydanie I