Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Wszystkie znaki wskazują, że to miłość.
Lilah ma trudności z odnalezieniem własnego miejsca. Nie czuje się wystarczająco głucha, aby identyfikować się jako Głucha, ani wystarczająco słysząca, by sprostać oczekiwaniom świata.
Ale to lato ma wszystko zmienić.
Kiedy zostaje opiekunką na letnim obozie, jej celem jest podszkolenie języka migowego.
Jednak znajdzie tam też wspierającą społeczność, a może nawet coś więcej. Na obozie pozna uroczych brytyjskich ratowników, którzy łamią serca, ale nie łamią zasad. YouTuberkę, która czuję dużą presję, aby zdobyć zasięgi i młodszych obozowiczów, za których Lilah jest odpowiedzialna. Jest też uroczy Isaac, który oferuje Lilah pomoc w nauce języka migowego.
Dziewczyna nie brała pod uwagę możliwości romansu i nie jest nawet pewna, czy Isaac czuje do niej coś więcej niż zwykłą sympatię. Jednak wszystkie znaki wskazują na to, że to… miłość. Chyba że źle je odczytuje.
Czy Lilah i Isaac znajdą wspólny język?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 351
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
TYTUŁ ORYGINAŁU:
Give Me a Sign
Redaktorka prowadząca: Marta Budnik
Wydawczyni: Maria Mazurowska
Redakcja: Anna Płaskoń-Sokołowska
Korekta: Katarzyna Kusojć
Projekt: Nicole Rheingans
Projekt okładki: Kaitlin Yang
Ilustracja okładkowa: © 2023 by Christina Chung
Wyklejka: © zenina / Stock.Adobe.com
Opracowanie graficzne okładki: Łukasz Werpachowski
DTP: Maciej Grycz
Give Me a Sign
Copyright © 2023 by Anna Sortino
All rights reserved.
Copyright © 2024 for the Polish edition by Young an imprint of Wydawnictwo Kobiece Agnieszka Stankiewicz-Kierus sp.k.
Copyright © for the Polish translation by Agnieszka Brodzik, 2024
Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.
Wydanie elektroniczne
Białystok 2024
ISBN 978-83-8371-311-3
Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl
Plik przygotował Woblink
woblink.com
Dla mojej sześć lat młodszej bliźniaczki
NOTA OD AUTORKI
Aby odróżnić kwestie mówione i migane, te drugie zaznaczyłam kursywą.
Nie ma gwarancji, że dzieci z ubytkiem słuchu będą miały dostęp do języka migowego. Istnieje wiele stylów komunikacji, na przykład Sim-Com, czyli jednoczesne miganie i mówienie, PSE będące odmianą ASL z gramatyką języka angielskiego*, SEE będące bezpośrednim tłumaczeniem języka angielskiego, a także różne dialekty, w tym BASL, czyli język migowy osób czarnoskórych. Wiele znaków nie ma bezpośrednich odpowiedników w języku angielskim.
Dlatego też kwestie zapisane kursywą w tej powieści nie są tłumaczeniem ASL słowo w słowo, lecz osobistą interpretacją znaków dokonaną przez Lilah.
* Odpowiednikiem PSE w Polsce jest SJM, czyli system językowo-migowy, który stanowi wizualne przedstawienie polskiego języka, zachowując jego gramatykę. Używanie go wymaga znajomości języka polskiego (wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki).
Jednym z największych stereotypów dotyczących g/Głuchych jest przekonanie, że istnieje tylko jeden, uniwersalny na całym świecie język migowy, który jest przeniesieniem słowo w słowo języka fonicznego na znaki migowe. Bardziej przykre i deprecjonujące kulturę Głuchych i języki migowe jest tylko nazywanie nas głuchoniemymi (nie jesteśmy niemi – mówimy, migając).
Języki migowe to języki naturalne. Mają własną gramatykę, inną niż gramatyka języków fonicznych, dopasowaną do wizualno-przestrzennej formy komunikacji. Ponadto w językach migowych występuje na przykład wiele słów, tak zwanych znaków trudno przetłumaczalnych, których nie da się przełożyć na język foniczny jeden do jednego i mogą one zmieniać znaczenie w zależności od sensu zdania. To języki, które rozwijały się (i wciąż rozwijają) wraz z rozwojem społeczności Głuchych, na przykład kiedy zaczęły powstawać szkoły dla głuchych w XVIII i XIX wieku, tworząc tym samym większe skupiska Głuchych, które dały podwaliny kulturze Głuchych i narodowym językom migowym. I to właśnie jeden z powodów, dlaczego nie mógłby istnieć jeden uniwersalny na cały świat język migowy.
Akcja Daj mi znak dzieje się w Stanach Zjednoczonych i tu bohaterowie migają w ASL – american sign language, czyli amerykańskim języku migowym. Ponieważ bohaterami powieści jest też dwóch Brytyjczyków, wspomniany jest BSL – brytyjski język migowy, który, co ciekawe, nie ma nic wspólnego z ASL. Kolejny dowód na to, że języki migowe nie są odpowiednikami języków fonicznych w znakach. W Polsce migamy w PJM – polski język migowy. A zatem znaki, które Anna Sortino czasami stara się opisać tak, żebyśmy mogli je sami zamigać, są znakami ASL i w PJM te same słowa zamigamy inaczej.
Jednak mimo różnic w językach migowych, mimo tego, że społeczności Głuchych w różnych krajach różnie się rozwijały (i nadal rozwijają), wiele aspektów przedstawionych w książce może być tożsamych dla g/Głuchych także w Polsce. Doświadczanie dyskryminacji, szukanie swojej drogi w świecie g/Głuchych, problemy z poczuciem własnej tożsamości – te zagadnienia często są dosyć podobne dla g/Głuchych na całym świecie. A dzięki temu g/Głusi także w Polsce mogą odnaleźć się w tej książce i poczuć, że wreszcie dostali w literaturze swoją reprezentację, słyszący czytelnicy zaś lepiej zrozumieć, z czym zmagamy się na co dzień.
Na zakończenie chciałabym jeszcze wyjaśnić zapis „g/Głusi”. Słowo pisane małą literą to termin medyczny odnoszący się do osób, które mają jakąś (zazwyczaj znaczną i głęboką) wadę słuchu. Kiedy piszemy „Głusi”, za tym terminem stoją osoby będące częścią mniejszości językowo-kulturowej, dla których ważny jest język migowy, kultura, społeczność, nie zaś ich wada słuchu. Zapis „g/G” pozwala w jednym słowie ująć oba te aspekty.
Nikt nie zna mojej głuchoty tak dobrze jak ja. Nie da się zrobić testu, który mógłby sprawić, że wejdziesz do mojej głowy i zrozumiesz moje doświadczenie. Lekarze, rodzice i obcy ludzie lubią się wtrącać ze swoimi przypuszczeniami, jednak po siedemnastu latach nawet ja wciąż nie umiem sobie tego wszystkiego poukładać.
W styczniu mam coroczną wizytę w gabinecie audiologicznym. Razem z mamą jedziemy między topniejącymi zwałami śniegu, żeby dostać się na miejsce. Nie mogę załatwić tego sama, bo moja rodzicielka nie wierzy, że sobie poradzę. W dodatku akurat dzisiaj rano dostałam oceny semestralne.
– Umówiłyśmy się, że będziesz mogła przestać korzystać z systemu FM, o ile nie pogorszą ci się oceny.
Nie pierwszy raz kłócimy się o bezprzewodowe urządzenie, którego mam używać na lekcjach. Mama patrzy prosto przed siebie, jadąc autostradą, a ja muszę wyciągać szyję, by czytać z ruchu jej warg.
– Jesteś dumna ze swoich trójek, Lilah? – pyta.
– Połowa moich nauczycieli i tak praktycznie odmawia używania FM-u – rzucam pod nosem. – To dla nich za duży kłopot.
– W takim razie musisz im o tym przypominać. – Wzdycha i mówi coś niewyraźnie. – ___ opisanym w twoim indywidualnym planie edukacji.
– Nie ma tam tego? – dopytuję, niepewna, czy dobrze usłyszałam.
– Jest – powtarza mama, odwracając się do mnie twarzą. – Dlatego musisz z tego korzystać. Nie zapłaciliśmy tyle pieniędzy, żeby cały rok leżało w szufladzie.
Liczyłam, że liceum będzie inne, ale ostatnie kilka lat przyniosło mi dużo trudności. Kiedy nauczyciele używają systemu FM, mogę słyszeć ich głos bezpośrednio w aparacie słuchowym, co czyni ich słowa donośniejszymi, lecz niekoniecznie wyraźniejszymi.
Te wszystkie niezbędne ułatwienia ściągają na mnie uwagę, a ja tego nie znoszę. Dlatego zamiast przypominać, że potrzebuję napisów, kiedy coś oglądamy, po prostu siedzę cicho. Nie dociera do mnie większość z tego, co zostaje powiedziane, więc później zawalam kartkówkę z materiału. No i dodatkowo nauczyciele oskarżają mnie o „gadanie na lekcji” za każdym razem, kiedy próbuję zapytać osobę obok, by powtórzyła mi polecenie – a przecież pytam, bo mam problem z nadążaniem za tym, co się dzieje. Za to dostaję kolejną złą ocenę. Każdego dnia wracam do domu wykończona.
– I opuszczałaś spotkania grupowe? – ciągnie mama.
Te zebrania… nie są fajne. Co tydzień przez godzinę jestem zmuszona uczyć się, jak „opowiadać się za sobą”, co często sprowadza się do przypomnienia, bym usiadła w pierwszym rzędzie.
– A jak mam dostawać lepsze oceny, skoro muszę opuszczać lekcje?
Mama nie wie, jak na to odpowiedzieć. Zaciska zęby i ostrożnie skręca na wysypany solą szpitalny parking.
Siadamy w poczekalni. Po korytarzu biega jakiś maluch z wielkimi aparatami słuchowymi. Jego rodzice próbują dyskretnie mnie obserwować. Przyzwyczaiłam się do spojrzeń, szczególnie tutaj, w ośrodku dla dzieci, ponieważ jestem najstarsza. Możliwe, że ten chłopiec i jego rodzina nigdy wcześniej nie widzieli kogoś w moim wieku, kto nosi aparat. Zastanawiają się, jak to będzie, gdy synek dorośnie. Ja kiedyś też nie znałam prawie żadnego głuchego nastolatka.
Dopóki nie pojechałam na obóz letni.
Moja audiolożka zabiera nas na badanie słuchu i siadam na krześle biurowym ustawionym pośrodku zamkniętej szarej budki z wygłuszeniem. Raczej nie powstała z myślą o komforcie.
Zewnętrznemu obserwatorowi to pomieszczenie może się wydawać dziwne. Na półce w kącie stoi upiorna małpka na baterie, której cymbałki zwisają teraz smętnie, bo używa się jej do badania małych dzieci. Szerokie metalowe drzwi po prawej stronie nie przepuszczają żadnych dźwięków.
Szkoda, że nie jestem sama. Zamiast tego moja mama siedzi na identycznym krześle pod ścianą i ściska torebkę, milcząco przypatrując się badaniu. Układam dłonie na kolanach, powstrzymując chęć, by strzelać palcami.
Moja audiolożka, niezmiennie radosna pani Shelly, każe mi zdjąć aparaty słuchowe. Teraz leżą na chusteczce na stoliku po lewej. Kobieta wychodzi z budki i siada po drugiej stronie, patrząc na mnie przez okienko. Włącza dźwięki tła – różne stuknięcia i szumy, które mają odzwierciedlać codzienny hałas – a ja w tym chaosie wytężam słuch, by zrozumieć wypowiadane przez nią do mikrofonu słowa.
– Powiedz „bejsbol” – oznajmia; początkowo głośność jest ustawiona tak, by dało się ją słyszeć mimo hałasu.
– Bejsbol? – odpowiadam nieco sztywno. Podejrzewam, że raczej wyszeptałam to słowo. Ludzie ciągle zwracają mi uwagę, że jestem za głośno, ale za każdym razem, gdy się na tym skupię, zaczynam mówić za cicho.
Chrząkam, zastanawiając się, skąd te nerwy. Przecież przechodzę przez to badanie co rok. Nic nowego.
– Powiedz „hot dog”.
– Hot dog! – Ups, teraz to chyba krzyknęłam. Muszę jakoś ogarnąć średni poziom głośności.
Krzesło drapie mnie w uda, gdy się wiercę, by rozluźnić ramiona i patrzeć przed siebie. Jednak moja audiolożka trzyma przed ustami kopertę, żebym nie mogła czytać z ruchu jej warg. Teraz stopniowo zmniejsza natężenie głosu, więc muszę zacząć niekomfortowo wytężać słuch.
– Powiedz „lody”.
– Lody. – Wciąż jestem wystarczająco pewna tego, co usłyszałam, by od razu powtórzyć.
Jednak trudność wzrasta. Pani Shelly podgłaśnia dźwięki tła i nawet trudno mi poznać, czy w ogóle jeszcze coś mówi. Zagłusza ją hałas. Domyślam się, że pada „powiedz”, ale reszta gdzieś ginie.
Marszczę nos i przechylam głowę na bok. Zdecydowanie nie usłyszałam. To było… Nie. Powinnam powiedzieć słowo, nawet jeśli nie jestem go do końca pewna, jednak nic mi nie przychodzi do głowy. Wzbiera we mnie frustracja.
To nie ja jestem poddawana ocenie, lecz mój słuch.
Normalnie to byłby moment, w którym sięgam po najczęściej używane przeze mnie słowo – co? – tyle razy, ile potrzeba, żeby mój rozmówca zdołał się ze mną porozumieć. Najlepiej jest wtedy, gdy ktoś używa innych słów, żeby mi pomóc. Im lepszy kontekst, tym większe prawdopodobieństwo, że domyślę się tego, czego nie dosłyszę.
Jednak w tej chwili nie mam żadnego kontekstu. Tylko hałas i nieuchwytne słowo. Tyle dobrego, że to nie test częstotliwości. Przysięgam, że na koniec tego drugiego słyszę piski, których nie ma.
Poddaję się i wzruszam ramionami. Co mnie w tym momencie obchodzi kolejny oblany test?
Pani Shelley próbuje dalej. Jakieś dwadzieścia nieusłyszanych słów później wreszcie odkłada kopertę i posyła mi uśmiech, jednocześnie wyłączając dźwięki tła i podkręcając głośność mikrofonu.
– Świetna robota, Lilah. Przechodzimy dalej.
Wchodzi do kabiny, z szyi zwisa jej laminowana legitymacja. Wkłada mi do uszu i na głowę różne narzędzia diagnostyczne. Po kilku rundach różnych badań dopada mnie silne wrażenie, jakbym została porwana przez kosmitów.
Po wszystkim pani Shelly wraca i wypuszcza mnie i mamę z kabiny, po czym przechodzimy do jej gabinetu, gdzie zazwyczaj dostaję nowe wkładki i regulujemy aparaty słuchowe. Siadamy przy stoliku. Mama wyciąga swoje krzesło do przodu, żeby mogły wspólnie pochylić się nad moimi wynikami. Ja zostaję z tyłu, trochę nerwowa, chociaż jeszcze nie było żadnego powodu do stresu. Niedosłuch, który mam od urodzenia, teoretycznie się nie pogłębia.
Mama marszczy brwi, zapatrzona w wydruk. Sięgam szybko po aparaty, wkładam je do uszu i zaczepiam z tyłu. Noszenie ich pomaga, ale nigdy nie będą idealnie dopasowane. Ludzie nie rozumieją, że nawet kiedy korzystam z pomocy urządzeń, nadal wiele rzeczy do mnie nie dociera. A kiedy ich nie mam, wciąż wiele jestem w stanie załapać, czytając z ruchu warg i stosując zwykłą dedukcję.
Przyglądamy się audiogramowi, a lekarka wskazuje na zygzaki ciągnące się w dolnej części wykresu. Wyniki z lewego i prawego ucha są podobne, co oznacza mniej więcej równy niedosłuch po obu stronach.
– Mamy tutaj niewielki ubytek od poprzedniej wizyty – wyjaśnia poważnym tonem pani Shelly, ale zaraz się uśmiecha. – Nie martwiłabym się tym za bardzo.
– Kolejny powód, żeby korzystała z udogodnień w szkole – stwierdza mama.
– Jest nowsza generacja FM-ów, które mogłyby bardziej przypaść jej do gustu. – Pani Shelly sięga do swojego biurka, żeby przekazać ulotkę, ignorując te reklamujące inne marki aparatów słuchowych albo opcje kolorów wkładek. – Patrz, jakie fajne! Eleganckie, w nowoczesnym stylu.
Nie obchodzi mnie to. Kiedy one omawiają plusy, minusy i koszty nowszego modelu, narzekając na brak refundacji, ja wpatruję się w audiogram. Zawsze się zastanawiałam, jak będę się czuć z ubytkiem słuchu. Nie jestem zaniepokojona. Właściwie to irytuje mnie, że jest taki mały.
Słyszącym to może się wydawać dziwne. Właściwie nie jestem w stanie wytłumaczyć, skąd takie uczucia, może poza tym, że fajnie byłoby nie tkwić pomiędzy słyszeniem a niesłyszeniem. Gdybym miała wybór między byciem osobą słyszącą a Głuchą, nie jestem pewna, jaką podjęłabym decyzję.
Poza tym może gdyby ubytek był naprawdę poważny, moja rodzina wreszcie musiałaby na serio podejść do nauki języka migowego. Byłabym też „wystarczająco głucha”, żeby reszta klasy rozumiała, dlaczego potrzebuję udogodnień w szkole. Może wtedy przestaliby mnie po cichu osądzać i kwestionować moje słowa. W tej chwili wiedzą, że nie słyszę, ale też nie spełniam ich oczekiwań co do głuchoty.
Znajduję się w przedziwnym położeniu.
Ponieważ już dawno powinnam wymienić aparaty, pani Shelley wyciąga przyrządy niezbędne do wykonania odlewów uszu. Siedzę nieruchomo, a ona wyciska zimną różową maź do każdego ucha. Za kilka tygodni dostanę gotowe świeżutkie wkładki i aparaty. Będę potrzebowała trochę czasu, żeby mój mózg się do nich dostroił, a świat dokoła zaczął brzmieć tak, jak jestem do tego przyzwyczajona.
Nie wstydzę się swojej niepełnosprawności ani nic z tych rzeczy. Przeszkadzają mi jedynie usilne próby dostosowania się do świata słyszących. Nieustannie nie pasuję do otoczenia, nieustannie jestem tą jedną osobą, która musi się tłumaczyć albo czegoś domagać.
Pamiętam takie miejsce, w którym było inaczej: Szary Wilk, letni obóz dla osób głuchych i niewidomych. Przestałam tam jeździć po ósmej klasie, ponieważ turnus zajmował całe wakacje, a to kolidowało z moimi planami na początek szkoły średniej. Jednak było to wyjątkowe miejsce, gdzie nie musiałam się przed nikim tłumaczyć ze swojego niedosłuchu. Tam też poznałam język migowy oraz kulturę Głuchych.
Zaczynam naprawdę tęsknić za tamtym miejscem.
Dwa miesiące później mamy skrócone lekcje w piątek w ramach początku ferii wiosennych. Siedzimy z koleżankami przy metalowym stoliku w ogródku Mackie’s. Cieszymy się ładną pogodą, bo jest nadzwyczaj ciepło jak na ten okres na przedmieściach Chicago. Zbieram swoje długie brązowe włosy i związuję je fioletową gumką. Próbujemy rozkminić, jak zacząć wakacje, ale poranek wypełniony egzaminami sprawił, że jesteśmy głodne i zmęczone, więc zatrzymałyśmy się tutaj na lunch.
Kelsey bierze duży kęs kanapki z kurczakiem i zasłania dłonią usta, żeby dokończyć swoją kwestię, nie przerywając przeżuwania.
– Co? – pytam, wychylając się do przodu.
Właśnie takie momenty przypominają mi, w jak dużym stopniu czytanie z ruchu warg pomaga rozwiązać problemy ze słuchem.
– Nie – odzywa się inna koleżanka, Riley. – Ten nie.
Kelsey upija łyk wody i chowa włosy za uszy w nieudolnej próbie okiełznania ich na wiejącym w twarz wietrze. Jeszcze nie powtórzyła tego, co powiedziała wcześniej. Ledwo tknęłam swojego cheeseburgera i muszę odpędzać wredną muchę, która nie chce zostawić go w spokoju. Zamiast jeść, zwracam się do Riley:
– Co ona powiedziała?
Czasami pomaga mi, gdy to ktoś inny powtórzy kwestię, której nie usłyszałam. Nawet jeśli nie zrobi tego głośniej, może zrozumiem, bo siedzi bliżej albo mówi wyraźniej, albo ma bardziej znajome usta.
Jednak Riley nie mówi dokładnie tego samego, co Kelsey. Rozpina koszulę i wiąże ją w pasie, żeby było jej chłodniej, po czym sięga do torebki po balsam, żeby posmarować suchą skórę na knykciach.
– Próbujemy ustalić, co będziemy oglądać. Jest za gorąco, żeby siedzieć na dworze.
Tyle akurat wiedziałam. Nadal nie znam propozycji.
– A jest w ogóle jakiś seans niedługo? – pyta Kelsey.
Obie wyjmują telefony, żeby to sprawdzić, więc ja robię to samo, ale moją uwagę odwraca Instagram.
Po chwilowym kryzysie tożsamości związanym z wizytą u audiolożki zaczęłam obserwować mnóstwo kont poświęconych językowi migowemu, żeby sobie go przypomnieć. Niestety chociaż nauczyłam się całkiem sporo w Szarym Wilku, uderzyła mnie świadomość tego, ile jeszcze nie wiem. Przynajmniej umiem na tyle dużo, by poznać, kiedy konto prowadzi biegle migający głuchy nauczyciel, a kiedy jest to niewykwalifikowana osoba słysząca, która udziela niedokładnych instrukcji.
Co prawda nasz obóz witał z otwartymi ramionami dzieciaki z różnych środowisk, jednak trudno to pogodzić z tym, co widuję w internecie – ludzie kłócą się o mowę, znaki, kulturę, urządzenia i tak dalej. Czasami można odnieść wrażenie, że tak naprawdę pewne jest tylko tyle, że nie słyszę. Mogłabym całymi dniami skrolować sprzeczne opinie osób ze środowiska, które debatują nad semantyką, podczas gdy mnie coraz silniej doskwiera syndrom oszusta. Ludzie zbyt wielką wagę przywiązują do etykiet. Można się poczuć wykluczonym, bez względu na to, jakie były prawdziwe intencje.
– A może coś w stylu___ – zaczyna Kelsey.
– Co? – rzucam jeszcze raz, bo w zamyśleniu nie wyłapałam, co powiedziała. Widząc ich spojrzenia, kręcę głową i mówię krótko: – Nieważne. Wy wybierzcie. Byle to było coś fajnego.
– Okej, chodźmy na ten o superbohaterach – proponuje Riley.
Mój burger jest już zimny, ale dojadam kilka ostatnich kęsów. Kelsey w aucie Riley zawsze siada z przodu, więc zajmuję miejsce z tyłu i przez całą drogę gapię się przez okno, bo nie da się usłyszeć ich rozmowy przez ryk silnika i radio.
W kinie Regal Kelsey i Riley kupują bilety dla siebie, a kiedy przychodzi moja kolej, mówię:
– To samo, co one.
Chłopak kiwa głową. Wyciągam portfel, kiedy na kasie wyświetla się kwota, i wsuwam banknoty pod szybką. Kasjer oddaje mi resztę i mówi coś, czego nie słyszę, ale koleżanki już ruszyły do drzwi i skrolują telefony.
– Co? – rzucam do niego.
Chociaż powtarza swoje słowa, i tak nie słyszę ani nie mogę odczytać ich z ruchu warg, bo stoi za komputerem.
– Przepraszam, co? – Wskazuję na ucho, a potem na szkło. Próbuję zwrócić na siebie uwagę koleżanek.
Kelsey podchodzi do okienka.
– Co tam?
– Możesz mi powiedzieć, co on mówi? – proszę, wskazując na kasjera.
Jednak chłopak tylko przewraca oczami, wyciąga bilet z drukarki i mi go podaje. Odprawia mnie machnięciem ręki, a paragon wyrzuca do kosza.
– Nieważne – rzucam do Kelsey i wchodzimy do środka.
Oczywiście, że chodziło o paragon. Powinnam była po prostu odruchowo powiedzieć „nie, dzięki” i byłoby lepiej dla wszystkich.
Przy ladzie z przekąskami Kelsey kupuje sobie slushie, a Riley prosi o junior mints. Nie chcę wydawać dodatkowych pieniędzy, ale umieram z głodu i będę potrzebowała popcornu, żeby przetrwać trzy godziny eksplozji i niezrozumiałych dialogów. Nie ma opcji, żebym wypożyczyła parę tych lepkich i obrzydliwych okularów dla niesłyszących*, które kina oferują w ramach wymówki, żeby nie umieszczać napisów na ekranie. To ostatnia rzecz, jaką chciałabym mieć na twarzy, gdy jestem z przyjaciółkami, a w ogóle to te niby inteligentne napisy i tak w większości nie mają sensu.
Kiedy ja czekam w kolejce, Kelsey i Riley spotykają znajomych ze szkoły, więc znowu nie ma ich przy mnie, by powtórzyły mi, co powiedziała kasjerka.
– Poproszę średni popcorn – mówię, podając pieniądze.
Dziewczyna za ladą coś odpowiada.
– Nie, dzięki – rzucam z uśmiechem, bo nie potrzebuję paragonu, a w ten sposób wszystko pójdzie sprawniej.
Ona się odwraca, by napełnić kartonowe pudełko, a potem oddaje mi je – razem z paragonem. Odchodzę i biorę garść popcornu. Cholera. Właśnie odmówiłam masła.
Dołączam do koleżanek, zbyt zirytowana, żeby rozkminiać, o czym rozmawiają, szczególnie że najwyraźniej właśnie toczą się dwie oddzielne dyskusje.
– Hej, siadamy? – rzucam do Riley, trącając ją łokciem.
– Pewnie – mówi i zwraca się do Kelsey: – Idziemy. Nie chcę przegapić trailerów.
Dziewczyny prowadzą nas do naszych foteli i siadamy obok siebie. Ja ląduję na końcu rzędu.
– Przeszkadzałoby wam, gdybym była w środku? – Wciąż stojąc, pokazuję im swój popcorn. – Mogę was poczęstować.
– Dzięki, nie trzeba – odpowiada Kelsey, nie ruszając się ze swojego miejsca między Riley i mną. – Jestem obżarta.
Światła gasną i zaczyna się pierwszy trailer.
– O tak! – Riley wskazuje na ekran, mówiąc coś z ekscytacją do mnie i Kelsey.
Siadam i wpycham do ust garść popcornu.
W kilku momentach filmu trącam Kelsey i pytam ją o jakąś kwestię, ale ona albo powtarza, gapiąc się na ekran, albo szepcze mi to prosto do ucha. Żadna z tych opcji nie działa, bo nie słyszę, kiedy jest ode mnie odwrócona, ani nie mogę odczytać ruchu jej warg, gdy przystawia je do mojego ucha.
Nieważne.
Superbohater ratuje świat, to akurat jest oczywiste.
– Co tak milczysz? – rzuca do mnie Kelsey, gdy wychodzimy z kina z powrotem na światło dnia. – Wszystko w porządku?
– No – odpowiadam, próbując zbyć wzruszeniem ramion zmęczenie, jakie wywołało u mnie wytężanie słuchu. Jestem wykończona i najchętniej bym się zdrzemnęła. – Chcecie coś porobić w przyszłym tygodniu?
– Pewnie – stwierdza Kelsey. – Tylko w poniedziałek nie mogę, bo jadę do Chicago na rozmowę kwalifikacyjną na ten letni staż.
– Racja, prawie zapomniałam! – rzuca Riley. – Byłoby super, gdybyś się dostała.
– Znaczy wiesz, głównie będę odbierać telefony i takie tam.
Sądząc po tym, co Kelsey mówi o tej pracy, na pewno będzie świetna. Pamiętam, jak o niej wspominała, jednak nie udało mi się usłyszeć nazwy firmy.
– Jest kilka ogłoszeń, powinnyście obie spróbować. Mogłybyśmy całe wakacje dojeżdżać razem pociągiem – dodaje.
– Chciałabym, niestety praca w biurze jeszcze nie jest dla mnie. Wracam do kawiarni i zajęć tanecznych – odzywa się Riley.
Zatrzymujemy się przed autem. Przez chwilę się zastanawiam, czy tym razem dostanę fotel z przodu, jednak siadamy na swoich zwyczajowych miejscach. Po uruchomieniu silnika od razu włącza się głośna muzyka. Riley ogląda się przez ramię, żeby mi coś powiedzieć.
– Co takiego? Możesz ściszyć? – mówię.
Riley spełnia moją prośbę i powtarza:
– Spróbujesz dostać się na ten staż?
Naprawdę chciałabym jej wytłumaczyć, że odbieranie telefonów i zbieranie zamówień na kawę wydają się kompletnie poza moim zasięgiem. Zamiast tego rzucam:
– Właściwie to chyba sprawdzę, czy daliby mi robotę na tym obozie letnim, na który kiedyś jeździłam…
W gruncie rzeczy nie wiem, skąd mi się to wzięło. Przede wszystkim chodziło mi o to, żebym nie musiała się tłumaczyć koleżankom, dlaczego nie będę składać papierów na tamten staż, ale może ten nowy pomysł nie jest taki zły?
– O, super. A co to za obóz? – dopytuje Kelsey. – Kiedyś strasznie lubiłam jeździć na obóz teatralny.
– No, to taki obóz dla Głuchych – wyjaśniam, denerwując się reakcją koleżanek.
– Obóz śmierci**? – wypala Riley.
– Nie… – rzucam i przeciągam palcami z boku głowy, żeby odsłonić fioletowy aparat słuchowy. – Dla Głuchych.
– Ciągle zapominam, że je masz – komentuje Riley. – No wiesz, w ogóle nie brzmisz jak głucha. Czaisz, co mam na myśli? Widziałaś… – wskazuje gestem bok swojej głowy i już wiem, o co mnie zapyta – takie coś, co naprawia słuch? Dlaczego sobie takiego nie sprawisz?
– Implant ślimakowy? Nie. – Nie mam siły, żeby tłumaczyć więcej. – To nie do końca tak działa.
– Ale byłoby fajnie – wtrąca Kelsey, pewnie wyczuwając moją irytację sugestią Riley. – Fantastycznie byłoby spędzić całe wakacje na dworze. Obiecaj, że będziesz miała swój letni romans.
– No, nie wiem… – rzucam, rozbawiona tą myślą.
– Będzie nam ciebie brakowało – stwierdza Riley. – Będziemy musiały się umówić na jakieś długie pogaduchy, kiedy____.
Chociaż nie słyszę ostatnich słów, mniej więcej rozumiem, o co chodzi. Jasne, będzie mi szkoda imprez nad basenem i nocowania. Za to na pewno nie ciągłego dopasowywania się do grupy, żeby nie zostać wykluczoną. Powrót do Szarego Wilka będzie dla mnie łatwiejszy, przynajmniej w kwestii dostępności.
Koleżanki włączają z powrotem muzykę i ruszamy. Pozostaje mi gapić się w okno… znowu. Patrzę na mijane drzewa i ciągle się zastanawiam, skąd ten pomysł na staż. Jednak z każdą minutą jestem do niego coraz bardziej przekonana. Chciałabym poćwiczyć język migowy, a oderwanie się na chwilę od rodziny mogłoby się okazać całkiem przyjemne. Szczególnie że zdaniem mamy powinnam poświęcić wakacje na naukę, żeby poprawić oceny.
Pytanie brzmi, czy powrót do Szarego Wilka po tak długim czasie nie okaże się dziwny. To dość mały obóz. Czy ktoś w ogóle będzie mnie tam pamiętał? Wszyscy wychowawcy wydawali się od nas o wiele starsi i o wiele fajniejsi, chociaż pewnie mieli mniej więcej tyle lat, co ja teraz.
Tak czy inaczej, warto poszukać w Google informacji, czy przypadkiem nie prowadzą naboru.
* Takie okulary są wyposażone w mikrofon i komputer, który odczytuje mowę i przetwarza ją na napisy w czasie rzeczywistym, wyświetlając je na specjalnych małych ekranach.
** Pomyłka Riley wynika z podobieństwa między Deaf camp i death camp.
Dobra, stronę internetową Szarego Wilka ostatni raz aktualizowano chyba w latach dziewięćdziesiątych. Bez kitu, nigdy wcześniej nie widziałam takiego starego designu. Jest tylko główna z nazwą, adresem i numerem telefonu do biura.
Ech, nie cierpię męczyć się z dzwonieniem. Serio nie uruchomili jeszcze jakiegoś formularza? Mogłabym poprosić mamę o pomoc, ale jak by to wyglądało? Niby staram się o pracę, a mamusia za mnie dzwoni? Ktoś powinien naprawić im tę stronę. Na wczoraj.
Poddaję się i skroluję Instagrama; coraz większą uwagę przykładałam do postów ludzi, z którymi byłam na obozie. Nie widziałam ich od lat – na przykład Ethana, który trzy lata temu był świeżo upieczonym wychowawcą. Kiedy natrafiam na jego zdjęcie w koszulce polo pracownika obozu, czytam opis, w którym chłopak wyjaśnia, że właśnie dostał awans na asystenta dyrektora na te wakacje.
Rany, dziwnie się czuję, pisząc do niego. Jednak naprawdę chciałabym starać się o tę pracę, a on mógłby mi w tym pomóc. Co najgorszego może mnie spotkać? Mógłby zignorować moją wiadomość, jeśli nie ma pojęcia, kim jestem. Pamiętam, że był bardzo przyjacielski i otwarty, więc warto spróbować.
Lilah: Cześć, Ethan! Gratulacje z powodu awansu! Pewnie mnie nie kojarzysz, ale kiedyś jeździłam do Szarego Wilka. Tak się zastanawiam, czy macie jakieś wakaty na stanowiska wychowawców na te wakacje. Nie widziałam nic na stronie.
Wysyłam. Czas poszukać w Google jakichś lekcji ASL i sprawdzić, ile naprawdę pamiętam. Z językami tak już jest, że nie używając ich, szybko je zapominamy, a migowy nie stanowi wyjątku. W końcu udaje mi się znaleźć serię lekcji prowadzonych przez Głuchą i z ulgą stwierdzam, że wciąż całkiem sporo kojarzę. Puszczam kilka pierwszych zajęć na przyśpieszeniu, bo alfabet, kolory, numery, członków rodziny i tak dalej mam już nieźle opanowane.
Właśnie oglądam filmik i ćwiczę, kiedy pojawia się powiadomienie.
Ethan: Oczywiście, że pamiętam. Z przyjemnością ponownie Cię powitamy! A co do strony… niestety na to potrzeba pieniędzy. Podasz mi swój e-mail? Przekażę go naszemu dyrektorowi, Gary’emu. Odezwiemy się niedługo.
– Tak, tak, tak! – mówię sama do siebie i szybko wpisuję odpowiedź razem z adresem. Świetnie mi idzie! Serio nie spodziewałam się, że mój plan wypali.
Lilah: Bardzo dziękuję! I jeszcze raz gratulacje :)
Przez kolejne tygodnie bez przerwy sprawdzam e-mail. Został niecały miesiąc lekcji, a koleżanki już mają sprecyzowane plany na wakacje. Mama wbiła sobie do głowy, że pójdę do szkoły letniej, żeby poprawić oceny. Nie powiedziałam jeszcze rodzicom o Szarym Wilku, bo czy ja w ogóle oficjalnie zgłosiłam się do tej pracy? Podałam tylko Ethanowi swój adres. Nie przeszłam żadnej rozmowy kwalifikacyjnej, a lato tuż za rogiem.
Jak do tej pory udało mi się powstrzymać przed ponownym napisaniem do Ethana, bo nie chciałabym wyjść na desperatkę. Skoro jeszcze się ze mną nie skontaktował, może wcale nie planuje tego robić. Czy to nie bezczelne omijać obóz przez kilka lat, a potem nagle oznajmić, że chcę robotę? Jeśli Ethan mnie pamięta, z pewnością kojarzy też, że nie migałam biegle. Czy to jedno z wymagań?
Może niepotrzebnie narobiłam sobie nadziei, że zostanę wychowawczynią w tym roku.
Bez względu na to, czy dostanę tę posadę, czy nie, chcę poprawić swój ASL. Dlatego znowu włączam lekcje. Dotarłam już do momentu, gdy znaki są jakby trochę znajome, a trochę zupełnie nowe. Na przykład jeśli chodzi o pogodę, totalnie znam słowa, których używaliśmy na obozie, na przykład „deszcz”, „wiatr” albo „błyskawica”. Ale nigdy nie widziałam „huraganu”, „trzęsienia ziemi” albo „suszy”.
Max, mój jedenastoletni brat, siada obok mnie na kanapie, wciąż w koszulce piłkarskiej i korkach po porannym meczu.
– Co robisz? – pyta, wycierając pot, który spływa mu z krótkich brązowych włosów na opalony kark.
– Fuj, idź po pod prysznic. – Marszczę nos.
Patrzy na zapauzowany filmik ze słownictwem.
– Czy muszę___?
– Co? – Oglądam się na niego.
– Muszę znać to wszystko?
Mój brat ma taki sam ubytek słuchu jak ja, chociaż jedno z jego uszu sięga znacznie niżej w skali. Jednak mamy słyszących rodziców i jak większość innych głuchych dzieciaków albo takich z ubytkiem słuchu, wychowano nas w duchu udawania słyszących. Wydaje się, że w naszym przypadku przyczyny niedosłuchu są genetyczne, chociaż nie wiemy o żadnych innych głuchych członkach rodziny. Jednak nie mieliśmy też żadnych chorób czy urazów w dzieciństwie. Po prostu tacy się urodziliśmy.
– Jeśli chcesz. – Wzruszam ramionami.
Max nigdy nie był w Szarym Wilku, więc jego kontakt z językiem migowym był jeszcze mniejszy. Zamiast na lekcje ASL latami chodziliśmy do logopedy. W czym chyba nie ma nic złego, ale dlaczego nie mogliśmy robić jednego i drugiego?
– Wiele się nauczyłam na obozach dla Głuchych – dodaję.
– Tam się tego nauczyłaś? – powtarza, żeby się upewnić.
– Tak.
Kiwa głową, marszcząc brwi.
– Naprawdę trzeba jechać na całe wakacje?
– No, na dwa miesiące. Nadal zostaje trochę czasu w domu.
– Niewiele… – Wygina usta w podkówkę, pewnie myśląc o kolegach i uprawianiu sportu, bo właśnie tak spędza wolne od szkoły.
– Dlaczego pytasz? Chciałbyś jechać?
Nie myślałam o tym wcześniej, ale w sumie nie byłby to koniec świata, gdyby mój młodszy brat też wybrał się na obóz. Zwłaszcza że gdyby nauczył się języka migowego, byłoby nam łatwiej używać go w domu.
– A tobie się tam podobało? – ciągnie. – Czy to było raczej jak w szkole, gdzie się trzeba dużo uczyć?
– Max, tam jest super! Mają jezioro, basen, mnóstwo zajęć na świeżym powietrzu. Spodobałoby ci się.
– Spoko. Nie wiem, może. Zapytam mamę.
Wreszcie odchodzi. Całe szczęście znika też jego zapach.
Sobotni poranek spędzam w domu i próbuję skupić się na szczególnie trudnej lekcji ASL dotyczącej struktury gramatycznej zdań. Muszę wyglądać na skoncentrowaną, kiedy rodzice wracają z meczu Maxa – inaczej na pewno zapytaliby, dlaczego nie uczę się do egzaminów. Oczywiście co chwilę rozpraszają mnie media społecznościowe.
Dostaję powiadomienie krótko przed powrotem rodzinki. Nie ma mowy, żeby chodziło o to, na co liczę… To e-mail i muszę dwa razy spojrzeć na nadawcę, żeby mieć pewność.
Sobota, 25 maja, 9:46
Droga Lilah,
przepraszam, że piszę tak późno! Ethan nominował Cię na młodszego wychowawcę w tym roku i z przyjemnością powitalibyśmy Cię w naszych szeregach. Czy mogłabyś odbyć szkolenie 1 czerwca? Obozowicze będą u nas od niedzieli 9 czerwca aż do soboty 27 lipca, a potem mamy oficjalny dzień na sprzątanie i świętowanie.
Płacimy 250 dolarów tygodniowo. Mamy świadomość, że to niedużo, ale oczywiście nocleg i wyżywienie są za darmo. Zabawa na dworze w czasie obozu letniego nie wymaga zbyt wielu nakładów finansowych!
Czekam na Twoją odpowiedź.
Gary,
Dyrektor Obozu Szary Wilk
Muszę przeczytać wiadomość kilka razy, żeby wreszcie opanować emocje. Dostałam pracę? Praktycznie pogodziłam się już z porażką. Muszę jechać na miejsce za tydzień, dzień po zakończeniu roku szkolnego. Czy jestem na to gotowa? Szkoda, że nie mam więcej czasu na podszlifowanie języka migowego.
– Nie musisz się uczyć do egzaminów? – pyta ojciec, podchodząc do kanapy i zerkając na ekran laptopa.
– Właściwie… – zaczynam wyjaśniać, zauważając sceptycyzm na jego twarzy. – No, tak. Muszę się uczyć. Ale… właśnie dostałam pracę na wakacje.
– Pracę? – woła mama z kuchni. – Jaką pracę? Miałaś chodzić do szkoły letniej.
– Nie chcę… – Spoglądam jeszcze raz na wiadomość, żeby potwierdzić jej prawdziwość, zanim przekażę wieści rodzicom. – Wolę być młodszą wychowawczynią w Szarym Wilku. Od początku czerwca do końca lipca.
– Hmm… – zaczyna mama niepewnie, bo najwyraźniej spodziewała się czegoś innego. Niemal widać, jak obracają się jej trybiki w mózgu. – Nadal zostałoby ci parę tygodni w sierpniu na przygotowania do nowego roku szkolnego.
– Jasne, pewnie. – Kilka tygodni ślęczenia nad książkami to zawsze lepiej niż całe wakacje. – Czyli mogę jechać?
– Tak. – Mama patrzy na mnie z ukosa. – Max pytał, czy mógłby się wybrać w tym roku, więc go wyślemy, skoro będziesz miała na niego oko.
– Zgadza się – potwierdza tata. – Od samego początku chcieliśmy go wysłać.
– Chociaż ma dość zajęty czerwiec – odzywa się mama. – Nie byłam pewna, czy da radę, jednak skoro będziesz tam pracować, raczej nie nam odmówią, gdy zaproponujemy, by dołączył później.
Nagle Max stał się głównym bohaterem tematu mojej nowej pracy? Nieważne. Grunt, że mnie puszczą.
– Muszę tam jechać w przyszłą sobotę.
– To trochę szybko. Ale damy radę. – Mama kiwa głową. – Jestem dumna, że znalazłaś sobie pracę.
– Tak, świetna robota – dodaje tata. – Na pewno będziesz się doskonale bawić.
– Tak, tak – rzucam nonszalancko, lecz i z wielką ulgą. Zostanę wychowawczynią i będę spędzać czas ze studentami. Z ekscytacji piszę do koleżanek.
Zaczyna mnie to jednak trochę przytłaczać. Pewnie, znam alfabet języka migowego, nieźle radzę sobie z liczbami i wciąż pamiętam całkiem sporo słownictwa związanego z obozem – powinnam poradzić sobie z omówieniem menu na lunch albo harmonogramu aktywności czy rozmową o pogodzie. Niestety nie władam nim dość biegle, by poruszyć bardziej złożone tematy, jak marzenia, cele, życie i miłość – a właśnie o czymś takim pewnie gadałabym z innymi wychowawcami przy ognisku.
Niemniej dostałam tę robotę, więc pewnie myślą, że mam wystarczające kwalifikacje. Muszę po prostu zdusić w sobie syndrom oszusta, przez który zaczynam się wahać… A co, jeśli świat Głuchych okaże się dla mnie równie nieprzystępny jak ten słyszących?
Dalsza część w wersji pełnej