Dawno temu w telewizji - Kamil Bałuk - ebook + książka

Dawno temu w telewizji ebook

Kamil Bałuk

4,2

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Jakie triki podczas wywiadów w „Na każdy temat” stosował Mariusz Szczygieł, późniejszy zdobywca Nike? Co o telewizji sądził tata scenarzystki M jak miłość i Klanu, Ilony Łepkowskiej? Dlaczego Miodowe lata kręcono w teatrze? Ile „do fejmu” na pierwszym roku studiów dodawała praca w „Rowerze Błażeja”? O czym myślała Magda Mołek w studiu powodziowym we Wrocławiu? Co ukrywali kandydaci z „Randki w ciemno” i za jaką kwotę Jacek Kawalec zgodziłby się zagrać Kawalca?

Dostawali tysiące listów, ich kolejne występy w prime time z zapartym tchem śledziło jednocześnie nawet kilkanaście milionów Polaków! Kamil Bałuk w dziesięciu rozmowach o tym, co działo się „dawno temu w telewizji”, przypomina stojących w świetle reflektorów ówczesnych bohaterów zbiorowej wyobraźni i jej kreatorów, ukrytych zazwyczaj przed publicznością. Pokazuje nieoczywiste kariery oraz kulisy najsłynniejszych programów i seriali. Tropi zmiany mentalności, przełamywanie kolejnych barier i tematów tabu. Rozjaśnia drugą, ukrytą za kamerami, stronę srebrnego ekranu. A przede wszystkim skupia się na rozmówcach i na tym, w jaki sposób poradzili sobie z popularnością, co dała im praca w telewizji i jak łatwo było wpaść w jedną tematyczną szufladkę.

Pamiętacie ten dreszcz emocji towarzyszący wyciu syren w czołówce „997”? Intymne, czasem nie z tego świata, wieczorne rozmowy „Na każdy temat”? Orzeźwiający i świeży, kręcony przez młodzież „Rower Błażeja”? Miodowe lata, czyli legendarny polski sitcom, który popularnością przebił amerykański oryginał, a nagrane podczas kolejnych odcinków wybuchy śmiechu telewizja wykorzystuje do dzisiaj? Perypetie rodziny Mostowiaków, Świat według Kiepskich, „Randkę w ciemno”, „Piratów”, „Idola”…?

W latach 90. telewizja była odkryciem, objawieniem, oknem na świat, a jej najjaśniej świecące gwiazdy kojarzymy do dzisiaj wszyscy. Poznajcie jej kulisy od podszewki!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 301

Oceny
4,2 (95 ocen)
44
34
11
4
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
blapak

Dobrze spędzony czas

Dla osób słuchających podcastu będzie tutaj bardzo niewiele nowego. Dodatkowo bez formy podcastowej niektórym rozmowom czegoś brakuje
20
dzust

Dobrze spędzony czas

Myślałam, że tylko przekartkuję, wybiorę rozmowy z kilkoma osobami, a ostatecznie z zaciekawieniem przeczytałam te nostalgiczne wspomnienia w całości.
10
kbuczek

Dobrze spędzony czas

Interesujące wywiady z ludźmi TV z tamtych lat, z programów, które dobrze znamy, ale niekoniecznie znaliśmy historie zza kulis.
00
RockDude24

Nie polecam

Judy
00
Dzazik

Nie oderwiesz się od lektury

Fajna, nostalgiczna książka o programach, które zmieniły telewizję w latach 90.
00

Popularność




Opieka re­dak­cyjna: PIOTR TOMZA
Ze­spół re­dak­cyjno-ko­rek­tor­ski: ANNA DO­BOSZ, IGOR KIER­KOSZ, MI­CHAŁ KO­WAL, JO­ANNA MIKA, ANNA MI­LEW­SKA
Pro­jekt okładki i stron ty­tu­ło­wych: JA­SIEK KRZYSZ­TO­FIAK
Re­dak­tor tech­niczny: RO­BERT GĘ­BUŚ
© Co­py­ri­ght by Ka­mil Ba­łuk © Co­py­ri­ght for this edi­tion by Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie, 2023
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-08-07882-2
Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie Sp. z o.o. ul. Długa 1, 31-147 Kra­ków bez­płatna li­nia te­le­fo­niczna: 800 42 10 40 księ­gar­nia in­ter­ne­towa: www.wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl e-mail: ksie­gar­nia@wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl tel. (+48 12) 619 27 70
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Dawno temu w ży­ciu

Kiedy mia­łem pięć lat, Ma­riusz Szczy­gieł po­wie­dział w Pol­sa­cie słowo „seks” albo „sexy”, nie pa­mię­tam do­kład­nie. Pa­mię­tam za to, że spy­ta­łem ro­dzi­ców, co to słowo ozna­cza. Nie do­wie­dzia­łem się.

Kiedy mia­łem je­de­na­ście lat, TVP za­częła emi­to­wać Na do­bre i na złe. Z jed­nej strony se­rial przez lata ko­ja­rzył mi się miło, z nie­dziel­nym obia­dem u babci. Z dru­giej – gdy od­ci­nek się koń­czył, koń­czyła się też nie­dziela, a ja mia­łem ucisk w żo­łądku z po­wodu nie­odro­bio­nych za­dań do­mo­wych na po­nie­dzia­łek.

Przed dwu­na­stymi uro­dzi­nami do­sta­łem mały te­le­wi­zor. Mój wła­sny. Włą­cza­łem TVN i oglą­da­łem pro­gram Agent. W szkole zro­bi­łem sondę. Spy­ta­łem każ­dego z klasy, kogo ty­puje na agenta, a kogo na zwy­cięzcę pro­gramu. Wy­niki opra­co­wa­łem w Excelu.

Włą­cza­łem Pol­sat i oglą­da­łem Świat we­dług Kiep­skich. Któ­re­goś dnia gra­li­śmy w nogę na po­dwórku. Sta­łem aku­rat na bramce, gdy ktoś krzyk­nął, że ak­tor wy­stę­pu­jący w Kiep­skich zgi­nął w wy­padku sa­mo­cho­do­wym. By­łem w szoku, nie mo­głem prze­stać o tym my­śleć. W re­zul­ta­cie wpu­ści­łem sie­dem bra­mek. Po paru dniach oka­zało się, że in­for­ma­cja o wy­padku to plotka.

Kiedy mia­łem czter­na­ście lat, Ali­cja Ja­nosz wy­grała Idola. Nie­sa­mo­wite, dziew­czyna nie­wiele star­sza ode mnie ma cały świat u stóp, po­my­śla­łem na­iw­nie. Ma­rzy­łem o czymś po­dob­nym. Całe szczę­ście, że na ca­stin­gach do Idola obo­wią­zy­wała dolna gra­nica wieku. Nie zgło­si­łem się, bo nie mo­głem.

Na ca­sting po­sze­dłem dwa lata póź­niej, do pro­gramu kul­tu­ral­nego w lo­kal­nej te­le­wi­zji. Re­dak­to­rzy od razu po­wie­dzieli, że moje dredy będą du­żym atu­tem. Ale kiedy po­pro­sili mnie, że­bym za­po­wie­dział „coś po­po­wego”, od­par­łem, że ni­gdy w ży­ciu. Szes­na­ście lat to za­bawny wiek.

Dredy ścią­łem po fi­nale olim­piady z pol­skiego. Prze­gra­łem za­kład. Za­ło­ży­łem się, że nie wy­gram (olim­piady). Wy­gra­łem, więc prze­gra­łem (za­kład). Fi­nał od­by­wał się w War­sza­wie. By­łem oszo­ło­miony mia­stem. Gdy wró­ci­łem do Wro­cła­wia, przez cały dzień wy­da­wało mi się, że w TVN24 po­ka­zują bu­dy­nek In­sty­tutu Ba­dań Li­te­rac­kich przy Kra­kow­skim Przed­mie­ściu. Tak na­prawdę po­ka­zy­wali Wa­ty­kan.

Od pierw­szego roku stu­diów nie mia­łem te­le­wi­zora. Ale i tak pod­czas jed­nej z im­prez dla żartu wy­sła­łem SMS-a zgło­sze­nio­wego do Mi­lio­ne­rów. Od­dzwo­nili do mnie z dzie­się­cioma py­ta­niami. Na więk­szość od­po­wie­dzia­łem źle. Pani z pro­duk­cji po­wie­działa, że to nic, bo li­czy się oso­bo­wość, więc za­pra­szają do stu­dia. Pod­czas na­gra­nia bar­dzo się stre­so­wa­łem. W kon­ku­ren­cji kto pierw­szy, ten lep­szy uczest­nicy mu­sieli uło­żyć w ko­lej­no­ści po­szat­ko­wane na cztery czę­ści przy­sło­wie „Im da­lej w las, tym wię­cej drzew”. By­łem drugi. Zwy­cięż­czyni zro­biła to w cztery se­kundy. Za­pa­mię­ta­łem, że była ab­sol­wentką tech­ni­kum le­śnego. Mi­liona nie wy­gra­łem.

Kiedy mia­łem dwa­dzie­ścia cztery lata, do­wie­dzia­łem się, że można do­ro­bić, gra­jąc w pa­ra­do­ku­men­tach. W jed­nej z pro­duk­cji wy­stą­pił na­wet pies mo­jej ko­le­żanki. Trzy razy, i to za pie­nią­dze! pie­nią­dze! Na ca­stingu do­sta­łem do ode­gra­nia dziwną scenkę: mia­łem się wcie­lić w chło­paka, który roz­ma­wia z są­sia­dem, po tym, jak od­krył, że ten są­siad pró­bo­wał wy­ko­rzy­stać sek­su­al­nie jego sio­strę. By­łem skrę­po­wany. W sce­na­riu­szu dziew­czyna miała na imię tak samo jak moja sio­stra. Po ca­stingu wpi­sali mnie do bazy, cho­ciaż po­noć nie do­sta­łem naj­wyż­szej oceny. Z pro­po­zy­cjami za­dzwo­nili dwu­krot­nie. Raz mieli dla mnie rolę nar­ko­mana, a raz po­li­cjanta. W obu przy­pad­kach od­mó­wi­łem. My­śla­łem już wtedy ra­czej o pi­sa­niu re­por­taży.

Kiedy mia­łem dwa­dzie­ścia dzie­więć lat, wy­da­łem pierw­szą książkę re­por­ter­ską. Od mo­mentu jej pre­miery by­łem w te­le­wi­zji dzie­siątki razy. Na­uczy­łem się, jak mó­wić o książce w krót­kim ko­men­ta­rzu do ma­te­riału in­for­ma­cyj­nego, jak od­po­wia­dać na py­ta­nia w te­le­wi­zji śnia­da­nio­wej, a jak w pro­gra­mie o kul­tu­rze. Wy­po­wia­da­łem się też dla te­le­wi­zji cze­skich, ho­len­der­skich, bel­gij­skich, a na­wet dla ame­ry­kań­skiej, cho­ciaż dzi­siaj nie na­zy­wamy tego te­le­wi­zją, tylko ka­na­łem na YouTu­bie. Moje wy­po­wie­dzi po an­giel­sku w ma­te­riale VICE News o dok­to­rze Kar­ba­acie obej­rzało mi­lion osób z ca­łego świata.

Daw­niej przed ta­kim wy­stę­pem umarł­bym ze stresu. W dzie­ciń­stwie wy­obra­ża­łem so­bie, że wy­stę­po­wa­nie przed ka­me­rami jest bar­dzo trudne. Dzi­siaj to dla mnie nor­malka.

Kiedy mia­łem trzy­dzie­ści dwa lata, jako pra­cow­nik In­sty­tutu Re­por­tażu wy­bra­łem się na spo­tka­nie do ra­dia ne­wonce. Po­wie­dzia­łem, że wpraw­dzie Ma­riusz Szczy­gieł, twórca IR, nie za­mie­rza pro­wa­dzić żad­nych no­wych au­dy­cji ra­dio­wych, ale mo­żemy po­roz­ma­wiać o in­nych po­my­słach.

– Szu­ka­cie cze­goś albo ko­goś? – za­ga­iłem.

– Pro­wa­dzą­cego do au­dy­cji. Bę­dzie się na­zy­wać Dawno temu w te­le­wi­zji.

– A gdy­bym to ja ją po­pro­wa­dził?

– Ty?

– I za­pro­szę Szczy­gła do od­cinka. Bo wie­cie, strasz­nie mnie cie­kawi, czemu Ma­riusz o tym Na każdy te­mat nie za bar­dzo lubi roz­ma­wiać.

Elż­bieta Za­pen­dow­ska

Kto, po­dob­nie jak ja, emo­cjo­no­wał się Ido­lem jako na­sto­la­tek, zgo­dzi się ze mną, że dla mil­le­nialsa przej­ście na „ty” z Elż­bietą Za­pen­dow­ską to duża rzecz. Na­wet je­śli Ela twier­dzi, że jest na „ty” ze wszyst­kimi. Przed laty wie­rzy­łem, że ta­lent show to prze­pustka do sławy. Nie ro­zu­mia­łem, że we­ry­fi­ka­cja po­ten­cjału uczest­ni­ków przy­cho­dzi do­piero po pro­gra­mie. Jed­nak kilku oso­bom Idol dał sławę bez­względną – w tym ju­ro­rom pro­gramu. Za­pen­dow­ska mówi, że ta sława to było naj­gor­sze, co jej się w te­le­wi­zji przy­tra­fiło.

.

ELŻ­BIETA ZA­PEN­DOW­SKA – na­uczy­cielka śpiewu i gry na for­te­pia­nie, kry­tyczka mu­zyczna, spe­cja­listka od emi­sji głosu. Ab­sol­wentka klasy for­te­pianu w Pań­stwo­wej Szkole Mu­zycz­nej II stop­nia w Opolu. Za­ło­ży­cielka Opol­skiego Stu­dia Pio­senki, w la­tach dzie­więć­dzie­sią­tych XX wieku zwią­zana z war­szaw­skim te­atrem Stu­dio Buffo oraz Te­atrem Mu­zycz­nym Roma. Pra­co­wała z wo­ka­li­stami i wo­ka­list­kami wy­stę­pu­ją­cymi m.in. w mu­si­ca­lach Me­tro, Gre­ase czy Koty, a wśród jej uczniów byli Edyta Gór­niak, Mi­chał Ba­jor i Doda. W 2002 roku zo­stała ju­rorką w pro­gra­mie Idol, w tej roli brała udział rów­nież w in­nych pro­duk­cjach Pol­satu: Jak oni śpie­wają oraz Must Be the Mu­sic. Tylko mu­zyka.

.

Ko­bitka świ­ruje

Ka­mil Ba­łuk: Twier­dzi pani, że do dziś nie wie, jak się zna­la­zła w Idolu?! Co to zna­czy?

Elż­bieta Za­pen­dow­ska: Może na „ty” przejdźmy, co? Ja z ca­łym świa­tem je­stem na „ty”. Tylko ostrze­gam, że po pierw­sze, zu­peł­nie cię nie wi­dzę, bo wzrok mi się to­tal­nie po­gor­szył, a po dru­gie, prze­pra­szam, ale skoro je­ste­śmy u mnie w domu, to mu­sisz wie­dzieć, że ja palę pa­pie­rosy w środku, kiedy roz­ma­wiam.

Jest OK. To jesz­cze raz: nie wiesz, jak się tam zna­la­złaś?!

Pra­co­wa­łam w te­atrze Buffo, po­tem w Ro­mie, stam­tąd mnie ścią­gnęli. Mia­łam wąt­pli­wo­ści, czy się zgo­dzić. Pol­sat nie miał u mnie naj­lep­szej re­pu­ta­cji, ale aspekt fi­nan­sowy prze­wa­żył. Cho­ciaż my za­ra­bia­li­śmy w pierw­szej edy­cji straszne pie­nią­dze...

Straszne?

To zna­czy małe, w ka­te­go­riach żartu. Ale jako że pie­nię­dzy, tak czy siak, po­trze­bo­wa­łam...

Za­raz. Ma­ciek Rock, pro­wa­dzący Idola, mó­wił, że pro­du­cenci szu­kali naj­lep­szego na­uczy­ciela śpiewu w kraju i zna­leźli cie­bie.

Ma­ciek chrzani, ewen­tu­al­nie chce ode mnie pięć­dzie­siąt zło­tych po­ży­czyć. Skon­tak­tuję się z nim i so­bie to wy­ja­śnimy, wciąż lu­bimy ze sobą ga­dać.

Co było wtedy nie tak z Pol­sa­tem, tak hi­po­te­tycz­nie?

Wy­da­wał mi się nie­pewny po tym, ile sił wło­żyli w pro­mo­wa­nie di­sco polo. Z dru­giej strony inne te­le­wi­zje nie miały pro­gra­mów mu­zycz­nych, które by mi się po­do­bały. Szansa na suk­ces z Man­nem w TVP czy Droga do gwiazd z Wo­dec­kim w TVN były for­ma­tami, w któ­rych każdy so­bie sło­dził: „O, jak ład­nie śpie­wasz”. Ju­ro­rzy, pro­wa­dzący, uczest­nicy – wszy­scy wy­da­wali mi się za bar­dzo uło­żeni. Z ko­lei pro­du­cenci Idola po­ka­zali nam bry­tyj­ską wer­sję, świeżą, pro­sto z pro­duk­cji, bo w tam­tym mo­men­cie nie skoń­czył się na­wet pierw­szy se­zon. Zo­ba­czy­łam, co tam się dzieje, co robi Si­mon Co­well, z któ­rym do dzi­siaj mam zbieżny gust, i po­my­śla­łam: „No, to mi się wresz­cie po­doba”.

Co? Że mó­wił lu­dziom, żeby raz na za­wsze prze­stali śpie­wać?

„Fał­szu­jesz”, „zmień za­wód”, „po­szu­kaj ja­kichś in­nych po­my­słów na przy­szłość”. Prawda mię­dzy oczy. W pol­skiej te­le­wi­zji to nie było po­pu­larne, lu­dzie wy­po­wia­dali się ra­czej dy­plo­ma­tycz­nie. Druga za­leta Idola była taka, że po­ziom ar­ty­styczny za­po­wia­dał się wy­soki. I nie mó­wię tu o uczest­ni­kach, bo nie było wia­domo, kto przyj­dzie na ca­sting. Mó­wię o po­my­śle, żeby na każ­dym eta­pie byli mu­zycy i eks­perci z branży. Kie­row­ni­kiem mu­zycz­nym zo­stał Wal­dek Pa­rzyń­ski, wie­lo­letni wo­ka­li­sta jaz­zo­wej grupy Novi Sin­gers, kom­po­zy­tor, czło­wiek, który gwa­ran­to­wał ja­kość. Wie­dzia­łam to, bo się zna­li­śmy od lat, by­wa­łam na jego warsz­ta­tach, słu­cha­łam pro­wa­dzo­nych przez niego or­kiestr.

Po­zo­sta­łych ju­ro­rów zna­łaś?

Jacka Cy­gana i Ro­berta Lesz­czyń­skiego. Może to dzi­siaj nie­oczy­wi­ste, ale Ja­cek był naj­bar­dziej znany z na­szej czwórki. Kuba Wo­je­wódzki dużo mniej, a ja chyba wcale. Drugi co do po­pu­lar­no­ści był Ro­bert, który jako kry­tyk mu­zyczny za­lazł za skórę paru ar­ty­stom, a trzeba pa­mię­tać, że w tam­tym cza­sie kry­tycy mu­zyczni w du­żych me­diach mieli jesz­cze ja­kiś wpływ na ry­nek.

W każ­dym ra­zie z całą czwórką ju­ro­rów zna­leź­li­śmy szybko wspólny ję­zyk.

For­mat za­kła­dał, że każde z was ma mieć ści­sły zwią­zek z ja­kąś czę­ścią branży mu­zycz­nej. Dla­tego mie­li­śmy tek­ścia­rza, kry­tyka. Wo­je­wódzki był kimś po­mię­dzy dzien­ni­ka­rzem a or­ga­ni­za­to­rem kon­cer­tów. A ty kim by­łaś?

Lu­bię mó­wić, że na­uczy­cielką śpiewu z Pol­ski po­wia­to­wej chwi­lowo pra­cu­jącą w War­sza­wie.

Skąd się w tej War­sza­wie wzię­łaś?

A ile mamy czasu?

Tyle, ile po­trzeba. Nie je­ste­śmy w te­le­wi­zji.

To może od po­czątku? Mama była z Brze­żan, z dzi­siej­szej Ukra­iny, oj­ciec z Prze­my­śla. Kiedy się uro­dzi­łam w 1946 roku, miesz­kali w Sta­ra­cho­wi­cach, ale prze­pro­wa­dzi­li­śmy się do Opola.

Oj­ciec z wy­kształ­ce­nia był praw­ni­kiem, stu­dia koń­czył we Lwo­wie, ale ni­gdy nie był w par­tii, więc nie był ni­czyim ulu­bień­cem. Z dru­giej strony ni­komu nie pod­pa­dał na tyle, żeby nas szy­ka­no­wali. Pra­co­wał w wy­dziale fi­nan­so­wym opol­skiego urzędu.

Tata miał sze­ro­kie za­in­te­re­so­wa­nia i sporo fan­ta­zji. Kiedy się uparł, że się wy­ką­pie w Od­rze, to się wy­ką­pał, a że Odra w Opolu była dra­ma­tycz­nie brudna, aż czarna, do domu wró­cił cały w kropki. Znał ła­cinę i kiedy spo­ty­kał ko­goś, kto też ją znał, roz­ma­wiał z nim tylko po ła­ci­nie. Fa­scy­no­wało go uży­wa­nie ta­kiego mar­twego ję­zyka. Dużo czy­tał ksią­żek fi­lo­zo­ficz­nych, in­te­re­so­wał się cy­ber­ne­tyką, w domu le­żały stosy ma­ga­zy­nów „Pro­blemy”. Czy­ta­łam ra­zem z nim, tra­fiał się tam cza­sem fa­scy­nu­jący ar­ty­kuł o Tu­wi­mie, cza­sem coś o mu­zyce, a cza­sem o ma­te­ma­tyce. By­li­śmy biedni, ale kul­tu­ralni, a oj­ciec, jako naj­le­piej wy­kształ­cony czło­wiek w du­żej ro­dzi­nie, był au­to­ry­te­tem, ła­go­dził spory i tłu­ma­czył świat. Co cie­kawe, był bar­dzo brzydki, matkę z ko­lei mia­łam śliczną. Ro­dzina, w któ­rej pan domu mó­wił, a pani domu krę­ciła dupką i cza­ro­wała go­ści. Nie wiem, jak to go­dzili, ale ja­koś dzia­łało.

A mała Ela?

Ba­wi­łam się ra­czej z chłop­cami, lalki mnie nie in­te­re­so­wały, dużo bar­dziej – zglisz­cza bu­dyn­ków po­wo­jen­nych, na które mó­wi­li­śmy „spa­lonki”. W jed­nej spa­lonce, nie­gdyś nie­miec­kiej willi, spę­dza­li­śmy z kum­plami sporo czasu, taka ru­ina była dla nas atrak­cyjna. Można było na­gle spaść pię­tro ni­żej i się po­tłuc albo gdzieś się za­kli­no­wać. Na­prze­ciwko na­szego domu były ko­lejne fa­scy­nu­jące gruzy bu­dynku, przed wojną mie­ściła się tam fa­bryka ko­ra­li­ków. Ba­bra­li­śmy się w gru­zo­wi­sku i wy­cią­ga­li­śmy za każ­dym ra­zem inny ko­lo­rowy ko­ra­lik. Małe, duże, o róż­nych kształ­tach, ty­siące ich było.

Uczy­łaś się chęt­nie?

W Opolu wy­wa­lili mnie ze szkoły. Na­sza sied­mio­oso­bowa banda nie była ła­twa dla oto­cze­nia, a ja szcze­gól­nie pre­fe­ro­wa­łam spe­cy­ficzny ro­dzaj dow­cipu. Cho­dzi­li­śmy uli­cami z ka­mienną twa­rzą i śle­dzi­li­śmy ja­kie­goś przy­pad­ko­wego fa­ceta dla żartu. Albo, kiedy na wy­sta­wie była eks­po­zy­cja z prze­wró­co­nego dzbanka i wy­sy­pu­ją­cych się ko­ra­li­ków, co­dzien­nie zgła­sza­li­śmy, żeby to po­pra­wili, bo chyba się prze­wró­ciło. Je­den z lep­szych dow­ci­pów po­le­gał na tym, że w więk­szej gru­pie uczniów zbie­ra­li­śmy oszczęd­no­ści przez kilka mie­sięcy, żeby w je­den dzień przy­je­chać na­raz pod szkołę tak­sów­kami, oczy­wi­ście spóź­nieni. Na­uczy­ciele się prze­ra­zili, że przy­je­chała wi­zy­ta­cja. Albo, ko­rzy­sta­jąc z tego, że obok szkoły była kost­nica i w tam­tych cza­sach każdy mógł wejść i oglą­dać zwłoki, za­kła­da­li­śmy się, kto z nas po­ca­łuje trupa.

Jezu.

Kiedy to dzi­siaj wspo­mi­nam, je­stem za­ła­mana. Ale co, mam uda­wać, że tak nie było?

Ale, chwilka, za ta­kie rze­czy nie wy­rzu­cają ze szkoły.

Na­szym dy­rek­to­rem był na­uczy­ciel przy­spo­so­bie­nia woj­sko­wego, sztywny czło­wiek i ra­czej głąb, który śmier­tel­nie po­waż­nym to­nem wy­po­wia­dał słowa typu „umniej­sca­wiać”. Trudno mu było w star­ciu z nami, ale mnie nie lu­bił szcze­gól­nie po tym, jak na za­ję­ciach ze strze­la­nia usły­szał, jak mó­wię do ko­le­żanki, że jest idiotą.

Dawno temu w ży­ciu część druga, czyli epi­log

Był so­bie pod­cast o tym sa­mym ty­tule, co ni­niej­sza książka. Bez tego pod­ca­stu książka ni­gdy by nie po­wstała. Speł­ni­łem dzięki niemu ma­rze­nia z dzie­ciń­stwa, choć po­czątki były stre­su­jące. Wy­da­wało mi się, że nie pa­suję do mod­nego, li­fe­style’owego me­dium, ja­kim jest ra­dio ne­wonce. Wy­da­wało mi się też, że zdra­dzam re­por­taż, zaj­mu­jąc się bzdu­rami. A po­tem zro­zu­mia­łem, że to nie­prawda. I po­szło z górki. Prze­ży­łem przy­godę ży­cia.

Po­nie­waż au­dy­cję za­in­au­gu­ro­wa­li­śmy w pan­de­mii, przez wiele mie­sięcy wi­zyty w stu­diu dwa razy w mie­siącu były dla mnie je­dyną stałą w ży­ciu. Jaki wy­nik zo­ba­czę na te­ście co­vi­do­wym? Kiedy skoń­czą się ob­ostrze­nia? Kiedy otwo­rzą żło­bek? Czy za­raz go nie za­mkną? Nie wie­dzia­łem. W spo­koju utrzy­my­wała mnie myśl: za kilka, kil­ka­na­ście dni mam ko­lejny od­ci­nek pod­ca­stu. Znów po­roz­ma­wiam w nim z osobą, która mnie nie zna, ale którą ja pa­mię­tam bar­dzo do­brze z dzie­ciń­stwa. Wy­ko­pię spod ziemi nu­mer te­le­fonu, który trudno zdo­być. Za­dzwo­nię, przed­sta­wię się, opo­wiem, czemu warto przyjść do ra­dia, o któ­rym mój gość jesz­cze nie sły­szał. Po­tem za­dzwo­nię do pro­du­cen­tów i wy­daw­ców pro­gramu te­le­wi­zyj­nego, który oglą­da­łem w dzie­ciń­stwie, a oni zdzi­wią się, że po tylu la­tach ktoś pyta aku­rat o ten pro­gram. I że pyta aku­rat ich.

No­tatka w te­le­fo­nie bę­dzie pęcz­niała aż do dnia na­gra­nia. Wtedy za­mieni się w trzy strony wy­dru­ko­wa­nych py­tań, od myśl­ni­ków. Po­tem po­jadę tram­wa­jem do stu­dia i jak zwy­kle za­dam te py­ta­nia w zu­peł­nie in­nej ko­lej­no­ści, niż pla­no­wa­łem.

Od wyj­ścia z ra­dia aż do końca dnia będę się uśmie­chał. Trzy po­mięte kartki, które za­po­mnę wy­rzu­cić, od­najdę przy­pad­kiem w ple­caku ja­kiś czas póź­niej. Spoj­rzę ostatni raz, ni­gdy nie bę­dzie na nich ty­tułu pro­gramu, więc przej­rzę kilka punk­tów na pierw­szej stro­nie i już będę wie­dział, o który pro­gram cho­dziło aku­rat w tej no­tatce. Po­my­ślę: to był su­per od­ci­nek, a po­tem wy­rzucę kartki do ko­sza. I tak co dwa ty­go­dnie.

Kiedy skoń­czy­łem pi­sać książkę, po­my­śla­łem, że z kro­ni­kar­skiego obo­wiązku warto do niej do­dać wy­ja­śnie­nie, skąd się wzięła. To zaś spro­wa­dza się do przy­wo­ła­nia hi­sto­rii po­wsta­nia sa­mego pod­ca­stu. Skąd wziął się for­mat, który po­ko­cha­łem? Nie ja go wy­my­śli­łem, wkrę­ci­łem się do niego, a po­tem już po­szło.

Za­dzwo­ni­łem do Bartka Czar­kow­skiego, w owym cza­sie dy­rek­tora pro­gra­mo­wego ra­dia ne­wonce.

.

Ka­mil Ba­łuk: Kiedy to było, mów wresz­cie.

Bar­tek Czar­kow­ski: Kiedy wy­my­śli­łem Dawno temu w te­le­wi­zji? W 2019 roku. For­mat, dzięki któ­remu po­ko­le­nie mo­ich ró­wie­śni­ków, ale i młodsi słu­cha­cze ne­wonce, może spoj­rzeć na czasy dzie­ciń­stwa, słu­cha­jąc roz­mów z daw­nymi gwiaz­dami te­le­wi­zji. Od po­czątku mia­łem też na­zwę, nie bra­łem pod uwagę in­nej. Esen­cja po­my­słu w czte­rech sło­wach.

Na­zwa pro­sta, for­mat pro­sty. Ale ktoś mu­siał to wy­my­ślić. I by­łeś to ty.

Wy­czu­łem mo­ment. Moda na sen­ty­ment do lat dzie­więć­dzie­sią­tych i dwu­ty­sięcz­nych do­piero się za­czy­nała, ale dało się prze­wi­dzieć, że za chwilę wy­buch­nie. Olga Drenda wy­dała Du­cho­lo­gię, na In­sta­gra­mie po­ja­wiały się re­tro konta, wo­kół mnie co­raz wię­cej osób ku­po­wało kla­syczne białe re­eboki z ma­lut­kim znacz­kiem w okienku. Te same, któ­rych pod­róbki sprze­da­wali kie­dyś w War­sza­wie han­dla­rze na „szczę­kach” pod Pa­ła­cem Kul­tury. Też so­bie ta­kie ku­pi­łem. My się wtedy jesz­cze nie zna­li­śmy.

Ja cię zna­łem! Jako na­sto­la­tek ma­rzy­łem, żeby kie­dyś pro­wa­dzić au­dy­cję w faj­nym ogól­no­pol­skim ra­diu. W tam­tym cza­sie ozna­czało to dla mnie BIS, po­tem Czwórkę. Mia­łeś tam au­dy­cje.

To prawda. Po­tem jesz­cze sze­fo­wa­łem w ra­diu Roxy i na kilka lat zo­sta­wi­łem me­dia. Wró­ci­łem po la­tach spę­dzo­nych w branży mu­zycz­nej wła­śnie do ne­wonce.ra­dio, jako dy­rek­tor pro­gra­mowy. Moim za­da­niem było stwo­rzyć jak naj­lep­szą ra­mówkę sta­cji in­ter­ne­to­wej. Kie­ro­wa­li­śmy ją do mło­dych lu­dzi, szcze­gól­nie do fa­nów rapu. Miała być nowa i świeża, ale pier­wot­nie my­śle­li­śmy po pro­stu o ra­diu, za­pis au­dy­cji w for­mie pod­ca­stu był dru­go­rzędny. Niby mi­nęło tylko pięć lat od tam­tego mo­mentu, a tro­chę jak epoka.

Słu­cha­łem już wtedy pa­sjami pod­ca­stów ze Sta­nów Zjed­no­czo­nych i Ho­lan­dii. Cze­ka­łem na ten boom w Pol­sce, tylko nie bar­dzo wie­dzia­łem, w jaki spo­sób roz­po­znam, że się za­czyna.

W 2019 roku plat­formy stre­amin­gowe ro­sły w siłę. Spo­ty­ka­li­śmy się w ra­diu z ich przed­sta­wi­cie­lami. Mó­wili, że w Pol­sce lada mo­ment za­cznie się pod­ca­stowa re­wo­lu­cja. Pa­mię­tam, jak do ra­dia jako gość mo­jej au­dy­cji przy­szła Aśka Oku­niew­ska – nie by­łem wtedy świa­domy, jak wielką po­pu­lar­no­ścią cie­szą się już jej pod­ca­sty. My re­ago­wa­li­śmy na bie­żąco, ale trzeba było go­nić czo­łówkę. W marcu 2019 roku przy­go­to­wa­łem pierw­szą ra­mówkę no­wego typu – na­dal klu­czem było ra­dio, ale to, co na­gry­wano miało w dzień lub dwa tra­fiać do ser­wi­sów stre­amin­go­wych już jako pod­cast. Bo czym in­nym jest kla­syczna au­dy­cja ra­diowa na żywo, a czym in­nym ta, która bę­dzie słu­chana z od­two­rze­nia, cza­sem od­ci­nek po od­cinku. Każdy epi­zod pod­ca­stu musi być spójną, za­mkniętą ca­ło­ścią. Nie ma mowy o for­mule, w któ­rej głos za­po­wiada pio­senki, trzeba po­sta­wić na tre­ści mó­wione, wy­my­ślić dla nich for­mat i do­brać pro­wa­dzą­cego. Po­trzebny jest osobny brand pod­ca­stu, ty­tuł, logo, spe­cy­ficzny styl w opi­sach od­cin­ków na plat­formy stre­amin­gowe i tak da­lej.

W ne­wonce czę­sto za­czy­na­li­śmy od po­my­słu na pro­wa­dzą­cego. Tak było po­cząw­szy od na­szego pierw­szego hitu, któ­rym były Roz­mowy Wo­je­wódzki & Kę­dzier­ski. Pro­wa­dzący byli znani, dla­tego coś mu­siało być ina­czej – roz­ma­wiali z go­śćmi po­waż­niej niż w swo­ich po­przed­nich pro­gra­mach. Słu­cha­łeś nas wtedy?

Na spa­ce­rach, pcha­jąc wó­zek dzie­cięcy, i w au­cie. Wie­dzia­łem, że czeka mnie dłuż­sza prze­rwa w pi­sa­niu ksią­żek, do­piero co zo­sta­łem oj­cem. Mo­ment ważny, wzru­sza­jący, ale cho­dząc na spa­cery z córką, my­śla­łem: No nie, już się u nas za­czyna! Dla­czego te­raz? W tam­tym mo­men­cie nie mia­łem na­wet siły cze­go­kol­wiek wy­my­ślić. Mało spa­łem, poza tym ni­gdy wcze­śniej nie two­rzy­łem pod­ca­stu.

A wi­dzisz, u mnie od­wrot­nie, bar­dzo się wtedy wkrę­ci­łem w wy­my­śla­nie ko­lej­nych for­ma­tów. Uda­wało się nam za­zna­czać swoją obec­ność, bar­dzo po­ma­gały hype na ne­wonce i to, że lu­dzie chcieli z nami pra­co­wać. A słu­cha­czom się to po­do­bało. Pew­nego razu wy­my­śli­łem for­mat, do któ­rego wy­jąt­kowo nie mia­łem pro­wa­dzą­cego. Szcze­rze, sam go chcia­łem pro­wa­dzić.

Dawno temu w te­le­wi­zji!

To był po­mysł za­stęp­czy, druga wer­sja. Po­cząt­kowo pod­cast miał być alibi, żeby po­ga­dać z twór­cami naj­lep­szego pol­skiego se­rialu, czyli W la­bi­ryn­cie. Po na­my­śle stwier­dzi­łem, że to nie przej­dzie, a je­śli na­wet, bę­dzie zbyt ni­szowe.

W la­bi­ryn­cie re­ży­se­ro­wał Woj­ciech Ni­żyń­ski, ten sam, który póź­niej stwo­rzył z Iloną Łep­kow­ską Klan.

Dla mnie ten se­rial to kwin­te­sen­cja prze­łomu lat osiem­dzie­sią­tych i dzie­więć­dzie­sią­tych, mo­jego dzie­ciń­stwa, zmie­nia­ją­cej się Pol­ski. Ak­to­rzy Sła­wo­mira Ło­ziń­ska, Leon Niem­czyk, Piotr Skarga, Ma­rek Kon­drat czy młody Da­riusz Kor­dek za­grali wy­bitne role. Uwiel­biam W la­bi­ryn­cie, mógł­bym nim za­czy­nać i koń­czyć każdy dzień. Wiesz, kiedy mia­łem sześć lat...

O, za­czyna się.

Daj po­wie­dzieć! Kiedy mia­łem sześć lat, w 1989 roku, wy­je­cha­łem z mamą na wczasy do Wła­dy­sła­wowa, do ośrodka, w któ­rym nie było te­le­wi­zora. Nie chcie­li­śmy prze­ga­pić żad­nego od­cinka W la­bi­ryn­cie, więc cho­dzi­li­śmy po oko­licy, wy­pa­tru­jąc przez okna, czy ktoś ogląda. Lata póź­niej, tuż przed do­łą­cze­niem do ne­wonce, wsta­łem pew­nej nie­dzieli o siód­mej trzy­dzie­ści. Włą­czy­łem te­le­wi­zor i znie­nacka te­le­por­to­wa­łem się w prze­szłość. Na ka­nale TVP Se­riale emi­to­wali po­wtórki se­rialu mo­jego ży­cia. Tyle lat go nie oglą­da­łem.

Wow!

Wow. To samo po­my­śla­łem. Co za fart. Wsią­kłem. Nie żar­tuję: niby pra­cuję w ra­diu in­ter­ne­to­wym, mamy stre­amingi, au­dy­cje on de­mand, a ja przez po­nad rok, ty­dzień w ty­dzień, na­sta­wiam co nie­dzielę bu­dzik na siódmą, żeby obej­rzeć w te­le­wi­zo­rze te dwa od­cinki emi­to­wane je­den po dru­gim. Któ­re­goś razu, po kilku ta­kich sa­mot­nych nie­dzie­lach, usia­dła obok mnie moja córka, miała wtedy dzie­sięć lat.

I co?

Od razu się wkrę­ciła.

W stary se­rial, któ­rego nie oglą­dała od po­czątku?!

Pro­szę cię, prze­cież tam fa­buła jest wspa­niała, dia­logi się nie sta­rzeją, gra ak­tor­ska się broni. Opo­wie­dzia­łem jej, o co tam cho­dzi: że Agnieszka Ro­bótka-Mi­chal­ska to Ewa Gli­nicka, zo­stała nie­dawno młodą wdową, jest w ciąży, mieszka u te­ściów; kim jest Jan Du­raj, a kim do­cent Stop­czyk, kto pra­cuje w Lo­cie, a kto w te­le­wi­zji. My­ślę, że sześć­dzie­siąt pro­cent frajdy z oglą­da­nia to był dla niej ry­tuał ro­bie­nia cze­goś ty­dzień w ty­dzień wspól­nie z oj­cem, ale po­zo­stałe czter­dzie­ści pro­cent – za­jawka se­ria­lem. Naj­bar­dziej lu­biła Le­ona Gut­t­mana, grał go Wie­sław Drze­wicz.

To stąd wziął się po­mysł, żeby za­dzwo­nić do Woj­cie­cha Ni­żyń­skiego i za­pro­sić go na roz­mowę o se­rialu. W tym sa­mym cza­sie dużą słu­chal­ność w ne­wonce miał wy­wiad z Ma­riu­szem Szczy­głem. Z Anitą Bu­gaj­ską, która za­rzą­dzała pro­jek­tami, stwier­dzi­li­śmy, że faj­nie by­łoby zro­bić ze Szczy­głem coś wię­cej. A może nie tylko z nim, ale i z In­sty­tu­tem Re­por­tażu? Szu­ka­li­śmy ba­lansu mię­dzy roz­rywką, hip-ho­pem a cie­ka­wymi tre­ściami o po­waż­niej­szej war­to­ści dzien­ni­kar­skiej. Na­pi­sa­li­śmy do In­sty­tutu mejla, no a ty tam pra­co­wa­łeś, więc od­pi­sa­łeś.

Ma­riusz po­wie­dział, że jest za­jęty i ni­czego nie po­pro­wa­dzi. Przy­sze­dłem na spo­tka­nie, była tylko Anita. Spy­ta­łem kur­tu­azyj­nie, co pla­nu­je­cie. Po­wie­działa te cztery słowa, Dawno temu w te­le­wi­zji, i za­świe­ciły mi się oczy.

I co da­lej? Na to spo­tka­nie, jak pa­mię­tasz, nie przy­sze­dłem, mia­łem mnó­stwo pracy.

By­łem pe­wien, że będę słu­chał każ­dego od­cinka. A po chwili zro­biło mi się smutno. Zro­zu­mia­łem, ja­kie to bę­dzie fru­stru­jące: for­mat był tak bar­dzo mój, że słu­cha­jąc, za­sta­na­wiał­bym się, czemu ktoś tego pod­ca­stu nie robi tak, jak ja so­bie wy­obra­żam. Coś mi się wtedy w gło­wie od­pa­liło.

Śmiesz­nie, pierw­szy raz to sły­szę. Nie wie­dzia­łem, że aż tak.

Po­my­śla­łem: To bez­czelne, do­piero co się po­zna­li­śmy, nic o mnie nie wie­dzą, spo­tka­li­śmy w in­nym celu. Ale, kur­czę, mu­szę ten pod­cast pro­wa­dzić. I od­wa­ży­łem się to po­wie­dzieć. Nie wie­dzia­łem, że miał być twój!

To nie tak. Ja już wtedy od­pu­ści­łem. Z ża­lem, ale nie mia­łem czasu, za­je­chał­bym się. Kilka dni przed tym spo­tka­niem po­wie­dzia­łem Ani­cie, że trzeba ko­goś zna­leźć. Przy­sze­dłem na ostat­nie pięć mi­nut wa­szej roz­mowy i po mi­nie Anity wnio­sko­wa­łem, że coś jest na rze­czy. A po­tem, od pierw­szego od­cinka pod­ca­stu Dawno temu w te­le­wi­zji, by­łem już pe­wien, że to działa.

Ja się stre­so­wa­łem jak cho­lera. Wra­ca­łem do domu i mó­wi­łem żo­nie, że czarno to wi­dzę, że na tle in­nych pro­wa­dzą­cych słabo się ubie­ram, poza tym nie mam za­się­gów na In­sta­gra­mie.

Po­wie­dzia­łem Ani­cie: „Spoko ten Ba­łuk, tylko czemu przy­szedł na spo­tka­nie w blu­zie ca­łej uwa­lo­nej je­dze­niem dla dzieci?”.

Bo córkę kar­mi­łem!

Luz, po pro­stu wiesz, wy­obra­zi­łem so­bie, że przy­cho­dzi Ni­żyń­ski i tro­chę tak głu­pio przed nim. A fak­tycz­nie przy­szedł, na sa­mym po­czątku. Ukłuło mnie z za­zdro­ści, że z nim ga­dasz.

Tyle że wcale nie o W la­bi­ryn­cie.

Po­wie­dzia­łeś, że lu­dzie w twoim wieku nie znają tego se­rialu. I że OK, bę­dzie Ni­żyń­ski, ale po­roz­ma­wia­cie o Kla­nie.

A po­tem uzgod­ni­łem z tobą, że jesz­cze kie­dyś po­ga­damy z Ni­żyń­skim, już obaj. Ale nie wy­szło.

Nie wy­szło.

Za to były fan­ta­styczne od­cinki, za­sięgi, topki, miłe wia­do­mo­ści od słu­cha­czy. Może ko­muś po­mo­gli­śmy nie my­śleć o pan­de­mii? Naj­bar­dziej lu­bi­łem re­se­arch, cią­gle było mi mało. Nie chcia­łem po­wta­rzać w roz­mo­wach py­tań z in­nych wy­wia­dów z za­pra­sza­nymi go­śćmi.

A ja lu­bi­łem two­rzyć opisy i wy­my­ślać ty­tuły od­cin­ków. Bar­dzo lu­bi­łem ten twój pod­cast.

Ja to go chyba na­wet ko­cha­łem. Ten twój pod­cast. Dzięki, stary, wiem już wszystko. Czy to na­prawdę ko­niec?

Pra­wie. Mamy jesz­cze je­den od­ci­nek do zro­bie­nia.

W la­bi­ryn­cie!

A skoro to ostatni, może zro­bimy ina­czej niż zwy­kle?

Na­grajmy go na ka­nał YouTube Wy­daw­nic­twa Li­te­rac­kiego.

Czyli byłby z wi­deo? No to bła­gam cię, Ka­mil, za­łóż czy­stą bluzę.

PS Czy­tel­nicy! Je­śli Wam mało, szu­kaj­cie ar­chi­wal­nych od­cin­ków pod­ca­stu Dawno temu w te­le­wi­zji. Z oka­zji wy­da­nia książki są znów w otwar­tym do­stę­pie. Po­le­cam też in­sta­gra­mowy pro­fil Agnieszki Wró­bel @sen­ty­men­ty­_o­fi­cjal­nie oraz pod­cast Bartka Przy­by­szew­skiego i Ma­te­usza Wit­kow­skiego Pod­ca­stex.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

Źró­dła zdjęć i cy­ta­tów

s. 62 Elż­bieta Za­pen­dow­ska jako ju­rorka pro­gramu Jak oni śpie­wają, War­szawa 2007; fot. Bar­tosz Krupa/East News.