Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Jedna z najsmutniejszych książek, jakie kiedykolwiek przeczytasz…
Samantha McAllister jest popularną dziewczyną, typową it girl, ma jednak sekret, który może sprawić, że straci wszystko, na co pracowała – OCD, czyli zaburzenia obsesyjno-kompulsywne. Z powodu natrętnych myśli każdy jej dzień to wyzwanie – tym większe, że funkcjonuje w grupie, w której coś tak niewiele znaczącego jak nieodpowiedni strój może doprowadzić do odrzucenia przez toksyczny krąg przyjaciółek.
Pewnego dnia Sam spotyka Caroline, ekscentryczkę i outsiderkę. Dziewczyna zabiera ją do Zakątka Poetów, tajnego klubu założonego przez wykluczonych przez szkolną społeczność nastolatków, których łączy miłość do poezji. Podczas spotkań z nowymi znajomymi Samanta może odpocząć od nieustannych wymagań wobec siebie i wysokich standardów, zaczyna czuć, że wreszcie znalazła swoje miejsce. Wszystko wydaje się iść po jej myśli, aż w trakcie pewnej rozmowy jej świat wywraca się do góry nogami.
Tamara IrelandStone przed rozpoczęciem kariery pisarskiej prawie dwie dekady pracowała w przemyśle technologicznym, gdzie wspierała od strony marketingowej małe start-upy i wielkie przedsiębiorstwa produkujące oprogramowanie. Definiuje się jako dumny nerd, kolekcjonerka winyli i miłośniczka kina. Kiedy nie pisze, uwielbia jeździć na nartach, słuchać muzyki na żywo i spędzać czas z bliskimi. Mieszka wraz z rodziną w San Francisco Bay Area. „Do ostatniego słowa” to jej najbardziej znana książka, zachwyciła do tej pory miliony czytelników.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 315
Tytuł oryginału
EVERY LAST WORD
Copyright © 2015 by Tamara Ireland Stone
All rights reserved
Projekt okładki
Anna Jamróz
Redaktor prowadząca
Jadwiga Mik
Redakcja
Aneta Kanabrodzka
Korekta
Sylwia Kozak-Śmiech
Grażyna Nawrocka
ISBN 978-83--8352-741-3
Warszawa 2024
Wydawca
Prószyński Media Sp. z o.o.
02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28
www.proszynski.pl
Dla C. i innych niezwykłych umysłów
PÓŁ ROKU WCZEŚNIEJ
Nie powinnam czytać cudzych liścików.
Hailey ścina różę i mi podaje. Czytam karteczkę, przywiązując ją do łodygi błyszczącą różową wstążką. Trudno mi się powstrzymać. Autor trochę przegiął, ale mimo to tekst jest uroczy. Podaję karteczkę z kwiatkiem Olivii, która ma ją wrzucić do odpowiedniego wiaderka.
– No nie mogę, dziewczyny… – Obraca karteczkę w palcach i parska śmiechem. Zdaje się, że też każdą czyta. – Nie mam pojęcia, czyje to, ale… aż żal bierze. Straszna grafomania.
Czyjś płynący prosto z serca wiersz krąży z rąk do rąk. Alexis w ataku histerycznego śmiechu pada na moje łóżko. Kaitlyn i Hailey pokładają się na dywanie. W końcu też do nich dołączam.
– To wredne. Lepiej tego nie czytajmy – proponuję i ukrywam różę w środku wiaderka, chcąc ochronić anonimowego autora, który otworzył serce przed jakąś Jessicą znaną mu z lekcji analizy matematycznej.
Olivia łapie plik leżących przede mną kartek i zaczyna je przeglądać.
– Boże, co to za ludzie i czemu ich nie znamy?
– Bo nie jesteśmy ofiarami losu? – podsuwa Alexis.
– To duża szkoła – zauważa Hailey.
– Dobra, wracajmy do roboty. Kwiatki więdną. – Kaitlyn, ciągle się śmiejąc, wraca do roli koordynatorki naszej walentynkowej zbiórki pieniędzy. – Olivia, jeżeli tak bardzo lubisz czytać te liściki, to zamień się z Samanthą.
Olivia gwałtownie kręci głową, wymachując kucykiem.
– W życiu. Podoba mi się to, co robię.
– Ja się zamienię, już i tak ręka mnie rozbolała – mówi Hailey i zamieniamy się miejscami.
Wyjmuję z wiaderka różę i podnoszę leżące na podłodze nożyczki. W momencie gdy wsuwam do uchwytów palce, nagle atakuje mnie myśl, która pojawia się nie wiadomo skąd, i zanim zdążę zareagować, czuję, jak mój mózg zatapia w niej i zaciska zęby, gotów zażarcie o nią ze mną walczyć. Czuję, że drży mi dłoń i wysycha mi w ustach.
Przecież to tylko myśl.
Nożyczki spadają na podłogę, a ja kilka razy potrząsam dłońmi i rozglądam się dookoła, sprawdzając, czy żadna z dziewczyn nie patrzy.
Panuję nad sytuacją.
Próbuję jeszcze raz. Do jednej ręki róża, do drugiej nożyczki, zaciskam palce, ale dłonie mam lepkie, palce mrowią i nie potrafią porządnie chwycić narzędzia. Patrzę na siedzącą naprzeciwko Kaitlyn. Jej twarz deformuje się i rozmywa, a mnie ogarnia fala mdłości.
Oddychaj. Poszukaj nowej myśli.
Jeżeli przytnę jedną łodygę, wiem, że nie będę umiała przestać. Ciachnę następną różę, potem następną i będę cięła, dopóki nie zostanie kupa łodyg, liści i płatków.
A potem zmasakruję te cukierkowe, starannie wykaligrafowane liściki. Co do jednego.
Boże, jakie to pokręcone.
Potem doskoczę z nożyczkami do Olivii i utnę jej kucyk dokładnie w miejscu, gdzie jest ściągnięty gumką.
Niech to szlag. Nowa myśl. Nowa myśl.
– Muszę się napić wody. – Wstaję, licząc na to, że żadna z nich nie zauważyła kropelek potu na moim czole.
– Teraz? – dziwi się Kaitlyn. – Coś ty, Samantha, przez ciebie trzeba będzie wszystko przerwać.
Nogi mi się trzęsą i nie wiem, czy dojdę na nich na dół, chwilę później widzę jednak, że moja dłoń nie trzyma już nożyczek, lecz zaciska się na poręczy. Idę prosto do kuchni i wkładam ręce pod strumień wody.
Woda jest zimna. Posłuchaj wody.
– Dobrze się czujesz? – Głos Paige przebija się przez szum zasnuwający mi głowę. Nawet nie zauważyłam swojej młodszej siostry, która siedzi przy blacie i odrabia lekcje. W tym momencie mój wzrok zatrzymuje się na bloku z nożami. I parą nożyczek.
Mogłabym jej poszatkować włosy.
Robię parę kroków do tyłu i zderzam się z lodówką. Kolana odmawiają mi posłuszeństwa, osuwam się na podłogę. Łapię się za głowę i zakrywam twarz dłońmi, żebym pogrążyła się w ciemności, powtarzając swoje mantry.
– Sam. Otwórz oczy. – Głos mamy brzmi, jakby dobiegał z oddali, ale posłusznie wykonuję polecenie i tuż przed sobą widzę jej twarz. – Odezwij się do mnie. Już.
Ze zgrozą patrzę w stronę schodów.
– Nie bój się – uspokaja mnie. – O niczym się nie dowiedzą. Są na górze.
Słyszę, jak mama szeptem każe Paige zanieść do mojego pokoju paczkę chipsów, żeby dziewczyny miały się czym zająć.
Potem łapie mnie za ręce z taką siłą, że w palec wrzyna mi się jej obrączka.
– To tylko myśli – mówi spokojnie. – Proszę cię, powtórz.
– To tylko myśli. – Słowa umiem powtórzyć, ale w moim głosie nie słychać opanowania.
– Dobrze. Panujesz nad sytuacją. – Kiedy uciekam wzrokiem w bok, jeszcze mocniej ściska mnie za ręce.
– Panuję nad sytuacją.
Myli się. Wcale nie panuję.
– Ile myśli co dzień mózg tworzy spontanicznie? – Mama przechodzi do faktów, żeby pomóc mi się skoncentrować.
– Siedemdziesiąt tysięcy – odpowiadam szeptem, a na dżinsy kapią mi łzy.
– Zgadza się. Czy każdą z tych siedemdziesięciu tysięcy myśli dziennie wcielasz w życie?
Kręcę głową.
– Pewnie, że nie. To jedna z siedemdziesięciu tysięcy myśli. Nie jest żadnym wyjątkiem.
– Nie jest żadnym wyjątkiem.
– Dobrze. – Mama ujmuje mnie pod brodę i unosi mi głowę, żebym znowu na nią spojrzała. – Kocham cię, Sam. – Czuję od niej zapach jej ulubionego lawendowego balsamu do ciała, a wraz z nim przychodzi mnóstwo nowych, lepszych myśli, które tłumią tamte straszniejsze i mroczniejsze. – Nie przejmuj się tym, o czym myślisz. To nic o tobie nie świadczy, rozumiesz? Powiedz, co to było.
To nie pierwszy raz. Wprawdzie od dawna nie zdarzało się nic takiego, ale mama od razu wchodzi w rolę, jakby była jej drugą naturą. Dobrze to przećwiczyła.
– Nożyczki – szepczę i zwieszam głowę. Czuję się chora, brudna, jest mi wstyd. Nie znoszę zdradzać jej tych obrzydliwych myśli, ale jeszcze bardziej nie znoszę wpadać w ich otchłań, a dzięki temu, co mówię, mogę się z niej wyrwać. Ja też dobrze to przećwiczyłam.
– Róże. Włosy Olivii i… Paige… – Mama nie pozwala mi dokończyć. Otacza mnie ramionami, a ja wczepiam się w jej T-shirt i szlocham, bełkocząc słowa przeprosin.
– Nie masz za co przepraszać. – Odsuwa się i całuje mnie w czoło. – Zostań tu, zaraz wracam.
– Nie, proszę – błagam ją, chociaż wiem, że nie posłucha. Robi to, co należy zrobić. Trzykrotnie wbijam sobie w kark paznokcie, raz za razem, dopóki nie wraca. Gdy unoszę wzrok, znowu kuca przy mnie i na wyciągniętej dłoni trzyma nożyczki.
– Weź.
Nie chcę ich dotykać, ale nie mam wyboru. Muskam zimny metal opuszką palca i leciutko powoli przesuwam po ostrzu, ledwie dotykając powierzchni. Kiedy trafiam na uchwyt, wciskam palce do otworów. Włosy mamy łaskoczą mnie w twarz.
Mogłabym je odciąć. Ale nigdy bym tego nie zrobiła.
– Dobrze. Popatrz, to tylko nożyczki. Wywołały kilka strasznych myśli, których wcale nie wcielisz w życie, bo ty, Samantha McAllister, nie jesteś zła. – Teraz jej głos dobiega z bliska.
Upuszczam nożyczki na podłogę i odpycham jak najdalej od siebie. Zarzucam mamie ręce na szyję i mocno się do niej przytulam, w nadziei że przechodzimy przez to ostatni raz, wiem jednak, że nie. Napady paniki przypominają trzęsienie ziemi. Kiedy wstrząsy ustają, zawsze oddycham z ulgą, ale wiem, że znowu do nich dojdzie i że nigdy nie można ich przewidzieć.
– Co ja im powiem?
Przyjaciółki nie mogą się dowiedzieć o moich zaburzeniach obsesyjno-kompulsywnych ani o niszczycielskich myślach, których nie umiem powstrzymać. One są normalne. Są idealne. Chlubią się tym i przenigdy nie mogą się dowiedzieć, jak niewiele pod tym względem mam z nimi wspólnego.
– Przy różach zastąpiła cię Paige. Dziewczyny myślą, że pomagasz mi przy czymś w kuchni. – Mama podaje mi kuchenną ściereczkę, żebym doprowadziła twarz do porządku. – Wrócisz na górę, kiedy będziesz gotowa.
Długo siedzę sama i głęboko oddycham. Nie mogę jeszcze spojrzeć na nożyczki leżące na drugim końcu kuchni i nie mam wątpliwości, że na kilka następnych dni mama schowa wszystkie ostre przedmioty, ale w tym momencie nic mi nie jest.
Mimo to ciągle słyszę myśl, która kryje się w mrocznych zakamarkach mojego umysłu. Nie atakuje jak inne, ale nie dlatego mnie przeraża. Jest straszna, bo nie odchodzi. I budzi we mnie największy lęk.
A jeżeli zwariowałam?
TERAZ
I PRZEDE WSZYSTKIM
Tor trzeci. Jak zwykle tor trzeci. Zdaniem trenerów to zabawne. Dziwactwo, jak postanowienie, żeby nie prać przynoszących szczęście skarpetek albo się nie golić, dopóki nie osiągnie się wyznaczonego celu. No i bardzo dobrze. Niech tak myślą.
Staję na słupku startowym, zginam się w pasie, rozprostowuję i rozluźniam ręce i nogi. Zahaczam o krawędź palce u stóp, patrzę w wodę i trzy razy przesuwam kciukami po szorstkiej taśmie naklejonej na brzegu słupka.
– Na miejsca! – Głos trenera Kevina odbija się echem na drugim końcu basenu, a reakcja mojego ciała na dźwięk gwizdka to czysty odruch warunkowy. Łączę dłonie, prostuję ręce w łokciach, dociskam ramiona do uszu i rzucam się naprzód napięta jak strzała, dopóki opuszki palców nie przetną powierzchni.
Potem przez kilka cudownych sekund nie dochodzi do mnie żaden dźwięk oprócz szumu wody w uszach.
Odbijam się mocno nogami i skupiam się na piosence. Jako pierwszy rozbrzmiewa mi w głowie wesoły kawałek z wpadającym w ucho tekstem, więc zaczynam faliste delfinie ruchy, synchronizując wyrzuty ramion nad głowę z rytmem piosenki. Odbicie, odbicie, zamach. Odbicie, odbicie, zamach. Raz, dwa, trzy,
Nagle jestem już na drugim końcu basenu i robię nawrót, mocno odpychając się od ściany. Nie patrzę w lewo ani w prawo. Jak mówi trener, w tym momencie wyścigu liczysz się tylko ty.
Co parę sekund wynurzam głowę, a wtedy słyszę trenerów, którzy krzyczą do nas: niżej broda, wyżej biodra, nogi prosto, plecy w łuk. Nie słyszę swojego imienia, ale koryguję ułożenie ciała. Dzisiaj chyba wszystko gra. Moje samopoczucie, szybkość. Podkręcam tempo piosenki i dostrajam do niego swój rytm w końcówce wyścigu, a gdy czuję pod palcami krawędź basenu, wynurzam głowę i patrzę na zegar. Poprawiłam swój rekord o cztery dziesiąte sekundy.
Dyszę. Cassidy z czwartego toru przybija mi żółwika.
– Cholera… chyba w ten weekend nie mam z tobą szans.
Trzy lata z rzędu wygrywała mistrzostwa hrabstwa. Nigdy jej nie pokonam i wiem, że po prostu jest dla mnie miła, ale mimo to fajnie to słyszeć.
Znowu rozbrzmiewa gwizdek i ktoś podchodzi do słupka nade mną, dając mi w ten sposób znak, że powinnam wyjść z wody. Podciągam się przy krawędzi basenu, wychodzę, zdejmuję czepek i ruszam po ręcznik.
– No, no, jak to się stało?
Unoszę głowę i widzę, że stoję oko w oko, a ściślej mówiąc, oko w… klatę, z Brandonem. Zmuszam się, by patrzeć mu w oczy, omijam wzrokiem cienki T-shirt, chociaż trudno oprzeć mi się pokusie, by zerknąć na obcisłe szorty ciasno opinające mu biodra.
Podczas mojego pierwszego lata w klubie Brandon był po prostu starszym kumplem, który w wariackim tempie pływał kraulem, zdobywał najwięcej punktów na zawodach i uczył pływać małe dzieci. Dwa lata temu przyjechał jednak z college’u jako początkujący trener – mój trener – co oznacza, że stał się dla mnie owocem zakazanym. I jeszcze bardziej łakomym kąskiem.
– Dzięki. – Wciąż łapię oddech. – Chyba po prostu znalazłam rytm.
Brandon ukazuje w uśmiechu nieskazitelne zęby. Drobne zmarszczki wokół jego oczu stają się wyraźniejsze.
– Powtórzyłabyś to samo na mistrzostwach?
Szukam w głowie jakiejś błyskotliwej riposty, żeby dalej się do mnie uśmiechał, ale kiedy tak na mnie patrzy i czeka na odpowiedź, czuję, jak moje policzki oblewają się żarem. Wbijam wzrok w ziemię i przeklinam swój brak polotu. Patrzę, jak z mojego kostiumu spływa woda, tworząc kałużę u stóp.
Brandon pewnie zobaczył to samo, bo nagle wskazuje na rząd leżących pod ścianą ręczników.
– Zostań tu – mówi. – Nie ruszaj się.
Wraca kilka sekund później.
– Masz. – Zarzuca mi na ramiona ręcznik i kilka razy przesuwa nim tam i z powrotem. Czekam, by puścił jego końce, ale chyba nie zamierza tego robić. Zaglądam mu w oczy i widzę, że są wpatrzone we mnie. Jak gdyby… miał ochotę mnie pocałować. Wiem, że patrzę na niego tak samo pożądliwie. Myślę tylko o nim.
Nie odrywa ode mnie wzroku, ale mam świadomość, że pierwszy nie wykona ruchu, odważnie więc robię krok w jego stronę, potem drugi i bez namysłu przyklejam się do niego ociekającym kostiumem, czując, jak woda przesącza się przez T-shirt i moczy skórę.
Z westchnieniem zaciska w dłoniach końce ręcznika i przyciąga mnie jeszcze bliżej. Odrywam dłonie od jego bioder, przesuwam na plecy i czuję, jak napina mięśnie, pochylając się, żeby mnie pocałować. Mocno. Znowu pociąga za mój ręcznik.
Ma ciepłe usta, rozchyla wargi i… Boże, to się nareszcie dzieje. Chociaż wszędzie dookoła są ludzie, chociaż słychać gwizdki i pokrzykiwania trenerów, zupełnie nic mnie to nie obchodzi, bo teraz chcę tylko…
– Sam, dobrze się czujesz? – Mrugam i potrząsam głową, a Brandon puszcza ręcznik, który miękko opada po moich bokach. – Halo, mała, tu ziemia.
Stoi dwa kroki ode mnie, suchy jak wiórek. A ja nie jestem mała. Mam szesnaście lat. On zaledwie dziewiętnaście. Różnica jest niewielka. Poprawia baseballówkę i częstuje mnie tym swoim idiotycznie rozkosznym uśmiechem.
– Bałem się, że mi gdzieś odpłynęłaś.
– Nie. – Nie odpłynęłam, wręcz przeciwnie. Czuję w piersi ciężar, gdy fantazja ulatuje i rozpływa się w powietrzu. – Po prostu się zamyśliłam.
– Chyba wiem, nad czym.
– Tak?
– Aha. Ale nie masz się czym martwić. Zepnij się tak samo na mistrzostwach i pływaj przez cały rok, a będziesz mogła przebierać w stypendiach. – Próbuje jeszcze coś dodać, lecz w tym momencie trener Kevin krzyczy, żebyśmy ustawili się pod ścianą. Brandon poufale klepie mnie po plecach. Gestem trenera. – Wiem, jak strasznie ci na tym zależy, Sam.
– Nawet sobie nie wyobrażasz.
Ciągle stoi dwa kroki ode mnie. Ciekawe, co by się stało, gdybym rozchyliła ręcznik i otuliła go nim.
– Sam, pod ścianę! – wrzeszczy trener Kevin. Reszta drużyny już się tam zebrała i patrzy na mnie. Wciskam się obok Cassidy, która trąca mnie łokciem, kiedy trener odchodzi i nie może nas słyszeć.
– Fajny numer – szepcze. – Z tym ręcznikiem.
– Prawda? – Spoglądam na nią zaskoczona. Na początku wakacji Cassidy nazwała go Trenerem Słodziakiem, ale od kilku tygodni coraz bardziej się na mnie irytowała, że nie daję za wygraną.
– Powiedziałam, że to fajne, ale nie, że coś znaczy.
– Może znaczy.
– Sam, słoneczko, naprawdę nic nie znaczy. Podał ręcznik, trochę cię wytarł i tyle. Bo ma dziewczynę. W college’u.
– Co z tego? – Wychylam się, ale tak, żeby nikt się nie zorientował, że go szukam. Jest przy stanowisku ratowników, rozmawia z jednym z nich i sączy napój z puszki.
– To, że ma dziewczynę. W college’u – powtarza z naciskiem Cassidy. – Bez przerwy o niej gada i nikt poza tobą nie ma wątpliwości, że jest w niej totalnie zakochany.
– Au.
– Przykro mi. Ktoś musiał ci to powiedzieć. – Cassidy zbiera długie rude włosy w nierówny kok na czubku głowy, a potem zaciska obie dłonie na mojej ręce. – Nie mówię ci nic, czego byś już nie wiedziała. – Przysuwa się bliżej. – Rozejrzyj się, Sam. – Wskazuje na długi szereg pływaków. – Na nim świat się nie kończy, to nie bezrybie i da się kogoś złowić.
Rozglądam się i widzę chłopaków w obcisłych kąpielówkach, z kaloryferami na brzuchach i muskularnymi ramionami, opalonych słońcem północnej Kalifornii. Ich ciała stały się szczupłe i sprężyste po trzech miesiącach spędzonych w wodzie – żaden jednak w najmniejszym stopniu nie może dorównać doskonałością Brandonowi. Zresztą gdyby nawet któryś z nich mi się spodobał, to jaki w tym sens? Lato właśnie się kończy.
Cassidy przechyla na bok głowę i demonstracyjnie wydyma usta. Kładzie mi palec na nosie i wzdycha:
– Sam, co ja bez ciebie zrobię?
Żołądek mi się ściska, gdy Cassidy wypowiada na głos myśl dręczącą mnie od pierwszego sierpnia. Jak wszyscy, których poznałam w czasie wakacji, nie zna mnie poza basenem. Nie ma pojęcia, kim jestem na co dzień, dlatego kompletnie nic nie rozumie.
– Poradzisz sobie – odpowiadam, bo to prawda. A ja? Tu już nie jestem taka pewna.
W czerwcu moja psychiatra trafiła w dziesiątkę, gdy wpadłam do gabinetu jak na skrzydłach i oznajmiłam, że zdałam ostatni egzamin. Podeszła do minilodówki, do plastikowych kieliszków do szampana nalała bezalkoholowego cydru i wzniosła toast:
– Za triumfalny powrót Wakacyjnej Sam.
Ale wakacje zbliżają się do końca. Za dwa tygodnie wrócę do szkoły, Cassidy odjedzie do Los Angeles, Brandon do college’u. Będzie mi ich brakowało, podobnie jak dawania nura o poranku na torze numer trzy.
Znowu będę Samanthą. I przede wszystkim będę tęskniła za Sam.
W NASZEJ PIĄTCE
Wyglądasz fantastycznie – mówi mama, gdy wchodzę do kuchni.
Ja myślę. Poświęciłam godzinę, żeby przygotować się do pierwszego dnia szkoły. Rozpuściłam włosy i wygładziłam prostownicą. Mam przezroczysty top, a pod spodem białą koszulkę na ramiączkach, dżinsy rurki i buty na koturnie, wybłagane u mamy. Pociągnęłam powieki eyelinerem, usta konturówką, a podkład skutecznie maskuje wywołany stresem wyprysk na brodzie.
– Dziękuję. – Przytulam się do niej. Chyba wie, że mam na myśli nie tylko komplement. Dziękuję jej za wszystko, co zrobiła dla mnie tego lata. Za to, że była na moich wszystkich zawodach pływackich i z takim zapałem mnie dopingowała, że w każdą niedzielę wieczorem traciła głos. Za wszystkie nocne rozmowy, zwłaszcza w ostatnim tygodniu, gdy Cassidy wyjechała do Los Angeles, Brandon wrócił na Wschodnie Wybrzeże, a na moim horyzoncie jak groźna chmura gradowa zawisł pierwszy dzień szkoły.
Mama pociesza mnie uśmiechem, który zawsze przykleja do ust, gdy wie, że się denerwuję.
– Proszę, przestań tak na mnie patrzeć. – Powstrzymuję się, by nie przewrócić oczami. – Naprawdę nic mi nie jest.
Dzwoni moja komórka, więc wyjmuję ją z kieszeni i rzucam okiem na ekran.
– Alexis chce, żeby ją dzisiaj podwieźć do szkoły.
– Dlaczego? – pyta mama, sypiąc do miseczki płatki dla Paige. – Przecież wie, że przez pierwszy rok nie możesz zabierać pasażerów, to wbrew przepisom. – Oczywiście, że Alexis zna przepisy, ale po prostu się dziwi, że ich przestrzegam, skoro większość ludzi ma je w nosie.
Odpisuję jej, że nie mogę jej podrzucić, bo gdyby dowiedzieli się o tym moi rodzice, straciłabym auto. Wciskam WYŚLIJ i odwracam ekran w stronę mamy, żeby przeczytała. Z aprobatą kiwa głową.
Wsuwam telefon z powrotem do kieszeni i zarzucam na ramię plecak.
– Miłego dnia, szóstoklasistko – mówię do Paige, która właśnie pakuje do ust sporą łyżkę płatków.
W drodze do garażu dalej prowadzę korespondencję z Alexis, która prosi, żebym zmieniła zdanie. Zanim ruszę z podjazdu, wrzucam telefon do uchwytu na kubek i kończę dyskusję, nie zdradzając jej, dlaczego tak naprawdę nie chcę jej zabrać. Ani dzisiaj, ani w najbliższej przyszłości.
W tym miesiącu, w moje szesnaste urodziny, tato zabrał mnie do urzędu komunikacji po moje prawo jazdy, a kiedy kilka godzin później wróciliśmy do domu, w garażu stała używana honda civic. Totalnie się tego nie spodziewałam, a poza tym samochód był dla mnie czymś znacznie więcej niż środkiem transportu – ważnym sygnałem, ponieważ mama, tato i moja psychiatra doszli do wniosku, że poradzę sobie za kierownicą.
Nie mogłam się doczekać, aby pochwalić się nowym autem, ale Alexis, Kaitlyn, Olivia i Hailey wyjechały na wakacje ze swoimi rodzinami, a Cassidy miała szlaban, więc przez resztę popołudnia jeździłam sama, słuchałam muzyki i cieszyłam się dotykiem kierownicy.
Co pewien czas spoglądałam na licznik, zaintrygowana zmieniającymi się cyframi. Za każdym razem, gdy na ostatnim miejscu pojawiała się trójka, przeszywał mnie ten dziwny dreszcz.
Gdy w końcu wieczorem zatrzymałam się na podjeździe przed domem, ostatnia na liczniku pokazała się szóstka, więc wycofałam i zrobiłam jeszcze kilka kółek po najbliższej okolicy, dopóki nie zobaczyłam właściwej cyfry. Teraz muszę to powtarzać za każdym razem, gdy parkuję. Nie mam zamiaru wtajemniczać w to Alexis i reszty moich przyjaciółek, więc cieszę się, że według przepisów muszę jeździć sama.
Zatrzymując się na parkingu dla uczniów, na końcu licznika widzę dziewiątkę, więc żeby zaparkować z trójką, muszę jechać na drugi koniec placu przy kortach tenisowych. Przekręcając kluczyk w stacyjce, czuję, jak skręca mnie w żołądku i wysycha mi w ustach, dlatego siedzę jeszcze przez chwilę i głęboko oddycham.
To nowy rok. Nowy początek.
Uspokajam się, idąc przez kampus. Avery Peterson piszczy na mój widok. Ściskamy się i obiecujemy sobie, że pogadamy później, a potem wraca do Dylana O’Keefe’a i łapie go za rękę.
Przez pierwsze trzy miesiące szkoły średniej miałam na jego punkcie obsesję, która zaczęła się, kiedy zaprosił mnie na bal z okazji zjazdu absolwentów, a skończyła, gdy na imprezie sylwestrowej parę miesięcy później pocałował mnie Nick Adler i błyskawicznie zajął jego miejsce.
Kilka kroków dalej, przy stoliku na drugim końcu dziedzińca, widzę Tylera Riolę z kumplami z drużyny lacrosse. Przez pierwszą część drugiej klasy całkiem zaprzątał moją uwagę, dopóki nie zaczęłam chodzić z Kurtem Frasierem, jedynym chłopakiem, z którym łączyło mnie coś więcej niż jednostronne opętanie. Lubiłam Kurta. Bardzo. I on naprawdę mnie lubił, przynajmniej przez kilka miesięcy.
Trudno było mi wyleczyć się z niego, ale gdy zaczęło się lato, w centrum mojej uwagi znalazł się w końcu Brandon. Wyobrażam go sobie w spodenkach Speedo, a skręcając za róg, zastanawiam się, co teraz porabia.
Zatrzymuję się jak wryta. Przecież to nie może być moja szafka.
Drzwiczki są owinięte błękitnym papierem, który zdobi gigantyczna srebrna kokarda pośrodku. Muskam ją dłonią. Nie wierzę, że to zrobiły.
Unoszę wzrok dokładnie w momencie, gdy tłum się rozstępuje, tworząc przejście dla Alexis. Ze swoimi długimi blond włosami, olśniewająco zielonymi oczami i nieskazitelną cerą jak zwykle wygląda, jakby właśnie zeszła z okładki „Teen Vogue”. Słyszę stukot jej szpilek na betonowej posadzce, szelest markowej letniej sukienki, która kołysze się z każdym krokiem. Alexis trzyma gigantyczną babeczkę z fioletowym i białym lukrem.
Po prawej ręce ma Kaitlyn, która wygląda równie ładnie, chociaż w całkiem inny sposób. Jej uroda jest egzotyczna. Sexy. Ma obcisły top na cienkich ramiączkach, a na obnażone ramiona spływa kaskada ciemnych falistych włosów.
Hailey odłącza się od reszty i pędzi w moją stronę z rozłożonymi rękami. Zarzuca mi je na szyję.
– Boże, nie masz pojęcia, jak ja za tobą tęskniłam tego lata! – woła.
Ściskam ją i zapewniam, że też za nią tęskniłam. Cudownie wygląda, wciąż opalona po lecie spędzonym w Hiszpanii.
Olivię mam w zasięgu ręki, więc obiema garściami łapię ją za świeżo ufarbowane kruczoczarne włosy.
– Super do ciebie pasują! – mówię do niej, a ona wysuwa do przodu biodro.
– Przecież wiem, nie? – odpowiada.
Kiedy są przy mnie przyjaciółki, wszyscy wokół przerywają to, co akurat robią, by otoczyć nas trochę ciaśniejszym pierścieniem. Tak właśnie jest, kiedy Szalone Ósemki robią coś razem. Ludzie patrzą.
Zaczęłyśmy się tak nazywać jeszcze w zerówce i nazwa jakoś przylgnęła. Do pierwszej klasy szkoły średniej rzeczywiście było nas osiem, potem rodzina Elli wyprowadziła się do San Diego, a Hannah przeniosła się do prywatnej szkoły. W zeszłym roku Sarah dostała główną rolę w szkolnym przedstawieniu i od tej pory wolała spędzać czas z grupą nowych znajomych z kółka teatralnego. I tak zostało nas pięć.
Wtedy zdałam sobie sprawę, że przyjaźń w nieparzystych grupach bywa skomplikowana. W ósemkę wszystko grało. W szóstkę też. Ale piątka? W naszej piątce jest do kitu, bo zawsze jedna z nas odstaje. To często bywam ja.
– Wszystkiego najlepszego, śliczna! – Alexis podskakuje w miejscu i wręcza mi wielką babeczkę.
Uśmiecham się jeszcze szerzej.
– Urodziny miałam dwa tygodnie temu.
– Fakt, ale gadałyśmy o tym, że to masakra mieć urodziny w wakacje. Żadna z nas nie mogła ich z tobą obchodzić.
Dziwne, że nie wspomniała o tym wcześniej. W zeszłym tygodniu widziałam się z nią dwa razy i rozmawiałyśmy o organizowanej przez jej mamę naszej wizycie w spa i o kabriolecie, który miała dostać na swoje urodziny.
– Super to wymyśliłyście. – Unoszę babeczkę, potem pokazuję na kokardę na szafce. – Poważnie. Dziękuję.
Odpowiada mi chóralne „nie ma za co” i „kochamy cię”. Potem Alexis podchodzi bliżej.
– Przepraszam za te wszystkie esemesy rano – szepcze – ale muszę z tobą o czymś pogadać i chciałam to zrobić w cztery oczy.
– O co chodzi? – Staram się mówić swobodnym tonem, ale w momencie gdy słyszę: „muszę z tobą pogadać”, żołądek zawiązuje mi się w taki sam ciasny supeł, jaki usiłowałam rozluźnić w drodze z parkingu. Te słowa nigdy nie wróżą nic dobrego.
– Porozmawiamy w przerwie na lunch – mówi.
Właśnie zaczęło mi się wydawać, że to będzie najlepszy ze wszystkich moich pierwszych dni szkoły, a już dygoczę ze strachu przed lunchem.
Kaitlyn mnie przytula.
– Trzęsiesz się?
Oddychać. Oddychać. Oddychać.
– Chyba przesadziłam z kawą. – Rozlega się pierwszy dzwonek, a ja odwracam się do szafki i drżącymi palcami wstukuję kod do zamka. – Zobaczymy się później.
Ósemki odchodzą korytarzem, a reszta ludzi rusza na pierwszą lekcję. Stawiam babeczkę na pustej półce i przytrzymuję się drzwi, by nie stracić równowagi.
Na wewnętrznej stronie drzwiczek są przyklejone zdjęcia i pamiątki z dwóch ostatnich lat. Fotografie naszej piątki ubranej w barwy szkoły z tygodnia strojów tematycznych i Kaitlyn w otoczeniu pozostałej czwórki, gdy w zeszłym roku zdobyła tytuł królowej balu. Jest ksero upomnienia z powodu naruszenia przepisów ograniczających hałas, które dostałyśmy w zeszłym roku, gdy rodzice Alexis wyjechali na Halloween, a my urządziłyśmy fantastyczną imprezę, o której ludzie opowiadali jeszcze przez parę miesięcy. Całe drzwiczki zasłaniają bilety. Imponująca kolekcja z przeróżnych koncertów – od nikomu nieznanych zespołów po takie sławy jak Beyoncé, Lady Gaga i Justin Timberlake – zgromadzona dzięki tacie Olivii, właścicielowi niezależnej wytwórni płytowej, który zawsze załatwia nam vipowskie miejsca.
W kieszonkowym lusterku sprawdzam makijaż i szepczę do siebie:
– Nie świruj…
Potem zamykam szafkę i jeszcze raz patrzę na niebieski papier. Gładzę palcem jego powierzchnię, przesuwam kciukiem po srebrnej kokardzie.
– To było naprawdę sympatyczne. – Głos brzmi tak cicho, że w pierwszej chwili mam wrażenie, że się przesłyszałam. Odwracam się, by sprawdzić, kto się odezwał, ale twarz dziewczyny zasłaniają drzwi szafki.
– Proszę? – Mam nadzieję, że nie widziała, jak żałośnie głaszczę kokardę.
– Masz naprawdę fajne przyjaciółki. – Zamyka szafkę, podchodzi do mnie i wskazuje błękitny papier. „Nie zawsze”, mam ochotę odpowiedzieć, ale gryzę się w język. Zaczął się rok szkolny. To nowy początek. I dzisiaj rzeczywiście mam fajne przyjaciółki.
– Jak im się udało otworzyć twoją szafkę?
– Znają kod. To taka nasza urodzinowa tradycja. Opakowujemy sobie szafki od gimnazjum. Moją opakowały dopiero drugi raz, ale to zawsze były ważne urodziny. Najpierw trzynaste, a teraz… – dotykam srebrnej kokardy – …szesnaste.
Po co ja jej to wszystko mówię?
Rozglądam się po korytarzach i zdaję sobie sprawę, że są puste.
– Przepraszam, my się znamy?
– Chyba nie. – Wskazuje na koniec szeregu. – Mam tu szafkę od pierwszej klasy, ale oficjalnie nigdy się nie poznałyśmy. Jestem Caroline Madsen.
Przyglądam się jej dosłownie od stóp do głów. Brązowe buty trekkingowe. Luźne sprane dżinsy. Rozpięta koszula flanelowa, która prezentowałaby się super, gdyby należała do jej chłopaka, nie mam jednak prawie żadnych wątpliwości, że nie należy. Na T-shircie pod spodem napis CO BY ZROBIŁ SCOOBY DOO? Śmieję się w duchu i patrzę na jej twarz. Ani grama makijażu. Wełniana czapka w białe i fioletowe paski, mimo że właśnie kończy się sierpień. W Kalifornii.
– Samantha McAllister.
Ostatni dzwonek mówi nam, że jesteśmy spóźnione pierwszego dnia szkoły.
Podciąga rękaw, odsłaniając stary, sfatygowany zegarek.
– Lepiej już chodźmy. Miło cię było poznać, Sam.
Sam.
W zeszłym roku poprosiłam Ósemki, żeby mówiły do mnie „Sam”. Kaitlyn parsknęła śmiechem i powiedziała, że tak można nazwać psa, Olivia stwierdziła, że to imię dla chłopaka, a Alexis oznajmiła, że nigdy, przenigdy nie będzie się przedstawiać jako „Alex”.
Patrzę, jak Caroline znika za rogiem korytarza. Nie zdążyłam jej poprawić.
CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI