Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Jej plan to zemsta, jej broń to kłamstwo…
Gdy siedemnastoletnia Lydia dociera na wyspę Fengari, ma przed sobą jeden cel – poznać rodzinę Harringtonów i doprowadzić do jej upadku. Tylko determinacja i bezwzględność pomogą jej ukryć prawdziwą tożsamość. Aby zasmakować zemsty, musi zyskać akceptację najbardziej ekskluzywnych kręgów towarzyskich. W tym świecie spotka chłopaka, którego obdarzy prawdziwym uczuciem. Ile czasu minie, nim jej kłamstwa wyjdą na jaw?
Dobra kłamczucha to powieść dla fanów twórczości Holly Jackson, Karen McManus i E. Lockhart.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 340
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Dla stałych czytelników mojej biblioteki –którzy wnoszą w nią determinację,życie i poczucie wspólnoty
ROZDZIAŁ 1
NIEDZIELA
Kiedy Shannon Jones opuszczała pokład niewielkiego prywatnego promu i wkraczała na wyspę Fengari, słońce świeciło dokładnie tak, jak sobie to wyobrażała. Podczas godzinnego rejsu na wyspę połyskiwało na wodzie, a teraz jego blask odbijał się od betonowej ściany przystani. Maszty wymuskanych jachtów zacumowanych w marinie pobrzękiwały, a liście palm rosnących wzdłuż kładki falowały na lekkim wietrze.
Unoszący się w powietrzu zapach benzyny różnił się od słonej woni morza, której się spodziewała, ale nie zepsuło to jej pierwszego wrażenia; benzyna zupełnie jej nie przeszkadzała.
Po tak długim oczekiwaniu, by się tu znaleźć, wypełniła ją ekscytacja, która przez moment zaparła jej dech w piersi. Shannon kiwnęła majtkowi głową w podzięce – zauważyła bowiem, że tak robili pozostali. Chłopak miał na sobie beżowe spodenki, granatową polówkę i brązowe buty żeglarskie. Stał w pogotowiu, by w razie potrzeby pomagać pasażerom zejść z pokładu. Odwzajemnił jej gest, ruszając do przodu, by chwycić pod ramię idącą za nią starszą kobietę, którą powitał z powrotem na wyspie i zapytał o zdrowie jej psów.
Shannon poprawiła okulary słoneczne, podciągnęła pasek swojej różowej torebki Prady i raz jeszcze pogratulowała samej sobie, że zapłaciła, by jej bagaż został wysłany prosto do Linton Lodge, gdzie zamieszka. Nie była pewna, jak długo tutaj zostanie ani jakich ubrań będzie potrzebować, a to oznaczało, że musiała spakować się w dwie ogromne walizki.
Ustawiła się tak, by znaleźć się w połowie kolejki do zejścia z promu. Chciała przyjrzeć się stojącym przed nią ludziom i wmieszać się w nich. Nie mogła sobie pozwolić na okazanie braku pewności siebie. Wszystko musiało iść gładko, od kiedy tylko zamówiła taksówkę na lotnisko, by opuścić Londyn. W wyłożonej ciemnymi panelami kawiarni na Heathrow wypiła espresso, chociaż miała ochotę na karmelowe frappuccino. Odmówiła sobie mięciutkiej bułeczki z rodzynkami, która kusiła ją z kosza stojącego na ladzie, bo nie była już osobą, która lubiła rodzynki, a nawet jakiekolwiek wypieki i musiała się do tego przyzwyczaić.
Przed prostą, drewnianą budką zaczęła tworzyć się kolejka. Osoby znajdujące się z przodu zapewne miały tutaj swoje letnie domy i bez przerwy podróżowały tym niewielkim prywatnym promem, kiedy nie korzystały z helikopterów. Być może Shannon też wróci na kontynent helikopterem, jeśli zostaną jej jakieś pieniądze – myśl o locie ją przerażała, ale jeśli uda jej się zrobić to, po co tu przyjechała, już niczego nie będzie się bać.
Wzięła głęboki oddech, otworzyła swoją cenną, różową torbę i wyjęła paszport. Nie był to ten sam dokument, którego użyła, by dostać się na kontynent. To byłoby zbyt ryzykowne. Jednak tutaj pokazywanie paszportu było jedynie formalnością – wyspa była w zasadzie prywatna. W pobliżu stał ochroniarz, ale był on tam głównie po to, by kolejka szła płynnie.
Mimo to, gdy zbliżała się jej kolej, by podejść do drewnianej budki, zaschło jej w gardle, a naczynko na czole zaczęło pulsować. Żałowała, że nie wzięła ze sobą butelki wody, którą miała na łodzi.
– Następny – powiedział mężczyzna w budce. Miał poważną minę, a o siwiznę na czubku jego głowy opierały się okulary w złotych oprawkach.
Shannon ruszyła do przodu i wyjęła paszport. Nagle papier wydawał się zbyt cienki, a złoto na oprawie zbyt krzykliwe. Nie miała pojęcia, czy umieszczony w środku chip był jakości, za jaką zapłaciła. Spotkała się spojrzeniem z mężczyzną i uśmiechnęła.
– Pierwszy raz na Fengari? – zapytał, zakładając okulary na nos i jedną ręką wpisując coś do komputera.
– Byłam tu już kiedyś, gdy miałam sześć lat – odpowiedziała Shannon, owijając torebkę mocniej wokół ciała.
Kiwnął głową. Ta informacja najprawdopodobniej pojawiła się przed nim na ekranie.
– Gdzie się panienka zatrzyma?
– W Linton Lodge.
– A jaki jest cel wizyty? – zapytał, oddając paszport.
– Letnie korepetycje – powiedziała z westchnieniem, jakby wcale nie chciała znaleźć się na wyspie. – Matma i angielski. No i spotkanie z przyjaciółmi rodziny.
Mężczyzna podniósł pytająco brew.
– Czyli z kim...?
– Z Harringtonami – odpowiedziała. Wepchnęła paszport z powrotem do torebki, tuż obok srebrnej zapalniczki.
– Cudowna rodzina – powiedział, z powrotem podnosząc okulary na czubek głowy, i po raz pierwszy uśmiechnął się. – Ale jeszcze ich tu nie ma, czyż nie?
Shannon pokręciła głową.
– Wkrótce się zjawią – odpowiedziała.
Oby jak najszybciej. Już nie mogła się doczekać spotkania z córkami Harringtonów – Annabel i Emily.
– Kiedy była tu panienka ostatnio, pewnie widziała naszego sławnego Dennisa? – zapytał mężczyzna.
Shannon dokładnie przestudiowała informacje o wyspie, ale nie miała pojęcia, o kim on mówi.
Mężczyzna przeniósł wzrok na ekran komputera.
– Sprawdzę, który to był rok. Tak, podczas ostatniej wizyty panienki Dennis jeszcze tutaj był. Proszę nie mówić, że panienka nie pamięta. – Przesłał Shannon zawiedzione spojrzenie. – Wszyscy go kochaliśmy.
Mimo że każda komórka w jej ciele wrzeszczała, Shannon spojrzała na mężczyznę znudzonym wzrokiem bogatych dziewczyn, które śledziła na Instagramie, i powiedziała:
– Przykro mi, nie pamiętam żadnego Dennisa. Tak jak mówiłam, to było wieki temu.
– Oczywiście – odpowiedział. Był widocznie zakłopotany. – Dennis był delfinem. Przypływał do nas trzy lata z rzędu, prosto do przystani. Był naprawdę wyjątkowy. – Mężczyzna rzucił okiem na Shannon. – Nie powinienem wstrzymywać kolejki. Miłego pobytu!
Shannon przeszła przez otwartą bramę przystani do postoju taksówek i na parking, a jej puls wrócił do normalnej szybkości. Chodnik obramowany był podłużnymi kamiennymi kwietnikami, które obsadzono jaskraworóżowymi kwiatami. To musiał być znak. Jej mama uwielbiała mocne odcienie różu. Drogę zablokowała srebrna terenówka, a okno od strony pasażera zjechało w dół.
– Kochani!
Młoda para, która również była na promie, pomachała i pospiesznie ruszyła w stronę samochodu. Grupka ludzi podeszła do białego minibusa, gdzie powitała ich dziewczyna w letniej sukience w kwiaty, do której przyczepiona była złota, połyskująca na słońcu plakietka z imieniem. Na cyfrowej tabliczce z przodu busa widniał napis „KURORT TREBAYA”. Shannon wiedziała, że znajduje się on po drugiej stronie wyspy. Jej mama tam była i powiedziała, że bardzo chciała, by mogły go razem zwiedzić.
Nagle Shannon poczuła coś na kształt płaczliwego zmęczenia. Miał po nią przyjechać czarny mercedes, ale nie widziała go w pobliżu.
– Jesteś Lydia Cornwallis?
Podeszła do niej kobieta około pięćdziesiątki, z krótkimi, cienkimi, brązowymi włosami i szeroką talią. Miała na sobie zieloną sukienkę z paskiem i białe tenisówki. Helen. Shannon widziała jej zdjęcie na stronie internetowej Linton Lodge.
Kiwnęła kobiecie głową. Było jej słabo.
– Tak – odpowiedziała.
– Jestem Helen, właścicielka Linton Lodge. – Wyciągnęła dłoń, a Shannon ścisnęła ją, odwzajemniając siłę uścisku, tak jak radzono w filmie na YouTubie na temat pewności siebie. – Będziesz się świetnie bawić na Fengari w czasie wolnym od nauki. – Uśmiechnęła się do niej raźno. – Twoje bagaże dotarły wczoraj. Tędy. Pewnie masz ochotę wziąć prysznic i odpocząć nieco przed kolacją. – Nawet po akcencie można było wywnioskować, że kobieta pochodzi z wyższych sfer.
Shannon poszła za Helen do mercedesa, który stał w połowie na chodniku, a w połowie na drodze. Wyglądało na to, że Helen oczekiwała, że Shannon usiądzie z przodu i będzie zabawiała ją rozmową. Dziewczyna weszła do samochodu, zadowolona, że jej białe jeansy nadal były nieskazitelnie czyste, choć miała pewność, że ludzie pokroju Harringtonów nie przejmowali się takimi rzeczami tak bardzo jak ona.
Helen włączyła kakofoniczną, niepozwalającą się odprężyć muzykę klasyczną. Gwałtownie zjechała z chodnika i powiedziała:
– Rozumiem, że przyjaźnisz się z Harringtonami?
– Można tak powiedzieć – odpowiedziała Shannon, prostując się na siedzeniu. Musiała być czujna pomimo jet lagu i skoncentrowana na akcencie, przy Helen powinna brzmieć na londynkę z wyższych sfer. – Mama i Rosie Harrington chodziły razem do szkoły. – Przytrzymała pas bezpieczeństwa. – Minęło sporo czasu, od kiedy ostatnio się z nimi widziałam, i niewiele pamiętam z wakacji, które spędziłam tu jako dziecko.
– To cudowna rodzina, od bardzo dawna ma tutaj dom – powiedziała Helen, wpychając się pomiędzy samochody, które stały w kolejce do opuszczenia parkingu.
Ach, ci cudowni Harringtonowie.
– Przejedziemy obok ich domu – dodała kobieta. Skręciła, wyjeżdżając z parkingu. Droga była szeroka, a asfalt blady, jakby wybielony przez słońce. – Od Linton Lodge dzieli go spacerek.
Shannon kiwnęła głową. Wiedziała o tym. Trasa pieszo zajmuje czternaście minut.
Przyciskała policzek do chłodnej szyby, a długie włosy – które niedawno przefarbowała na ten odcień brązu – opuściła do przodu, by Helen nie widziała jej twarzy. Nauczyła się, że nie zawsze można ukryć silne emocje. Istniały sygnały, które mogły zostać odczytane przez wnikliwe osoby.
Z letniej posiadłości Harringtonów rozciągał się podobno najpiękniejszy widok na wyspę. Stała ona na klifie, z którego było widać Stare Miasto, przystań i morze. Był tam też basen, kort tenisowy, domek letniskowy i dostęp do plaży. Wewnątrz z kolei znajdowały się dzieła sztuki oraz meble, które przekazywano z pokolenia na pokolenie.
Zobaczyła zbliżający się czerwony dach. To tu.
– To tamten dom – powiedziała Helen. – Clifftop House, jedna z moich ulubionych posiadłości na Fengari.
Gdy podjechały bliżej, Shannon poczuła nagły ból w klatce piersiowej. Oto i on: dom, w którym zabito jej matkę. Dom, w którym osoby odpowiedzialne za jej śmierć nadal spędzały wakacje. Przez moment zagotował się w niej gniew. Chciała wyskoczyć z samochodu, szarpnięciem otworzyć bramę, wbiec po podjeździe i siłą dostać się do środka. Kawałek po kawałku zniszczyłaby ukochany dom Harringtonów, zanim w ogóle dotarliby na miejsce.
Ale nie było tu teraz Shannon Jones, była Lydia Cornwallis.
Odwróciła się więc do Helen, przesyłając jej uprzejmy uśmiech, i powiedziała:
– Jest przepiękny. Nie mogę się doczekać, by znów go zobaczyć.