DOGS - M.A. Bennett - ebook + książka

DOGS ebook

M A Bennett

4,2

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

DOGS M.A. Bennett to znakomita, druga część cyklu zapoczątkowanego przez poruszający thriller dla młodzieży - STAGS.

Akcja powieści DOGS M.A. Bennet rozpoczyna się bezpośrednio po zakończeniu fabuły STAGS. Po dramatycznych wydarzeniach ostatnich tygodni Greer Macdonald próbuje się skupić na szkole. Szukając dramatu, który mogłaby wyreżyserować w ramach egzaminu, otrzymuje niespodziewaną pomoc. Ktoś wsuwa pod jej drzwi bezcenny, zaginiony od lat rękopis – „Wyspę psów” Bena Jonsona. Za panowania Elżbiety I dramat uznano za tak niebezpieczny, że autorowi zarzucono bluźnierstwo, podżeganie do buntu, zdradę, promowanie diabelskich rytuałów i czarnej magii – cały wachlarz grzechów potępianych w epoce elżbietańskiej, a wszystkie egzemplarze tekstu spalono. Wszystkie... oprócz jednego. Greer marzy o studiach w Oksfordzie, a co zapewni jej miejsce na elitarnej uczelni jeśli nie wyreżyserowanie zaginionej sztuki z szesnastego wieku?

Gdy zaczynają się próby, sprawy przyjmują coraz mroczniejszy obrót i prowadzą Greer do miejsca, którego nie zamierzała już nigdy odwiedzać – Longcross Hall.

Tam dokonuje nieprzyjemnego odkrycia, że nie tylko Zakon Jelenia przetrwał niedawne zdarzenia bez szwanku. Być może duchy z przeszłości także…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 404

Oceny
4,2 (18 ocen)
8
8
0
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
karkry

Dobrze spędzony czas

Już na samym wstępie chciałbym zaznaczyć, że według mnie DOGS jest znacznie lepsze. Akcja rusza już na samym początku i jest dużo mroczniejsza, w czasie czytania nie raz czułam strach o losy bohaterów... A zakończenie pozostawiło masę pytań, przez co nie mogę się doczekać aż w Polsce zostanie wydany trzeci tom (swoją drogą autorzy powinni mieć zakaz kończenia książek w takich momentach! ). No, ale może od początku. W drugim tomie śledzimy poczynania Greer w czasie trwania drugiego roku jej edukacji w St Aidan the Great School (STAGS). Na zakończenie edukacji dziewczyna ma wyreżyserować sztukę teatralną, jednak ma poważny problem z wybraniem utworu. Gdy już prawie decyduje się na któryś z dramatów Szekspira, ktoś podsuwa jej zaginiony od lat rękopis sztuki z czasów elżbietańskich. Sztuki, która w tamtych czasach została uznana za niebiezpieczną i tylko raz trafiła na deski teatrów. Greer decyduje się na jej wystawienie, ale gdy zaczynają się próby zaczyna się dziać coś dziwnego, a spr...
00
norgul

Nie oderwiesz się od lektury

Druga część STAGS. Jeśli ktoś zakochał się w pierwszej części, to druga sprawi mu taką samą przyjemność z lektury.
00

Popularność




Dla Inki,

najlepszego ze wszystkich psów

Otwórz mu oczy,

niech czyta,

może go zbawi twa księga.

William Cavendish, To Ben Jonson’s Ghost

AKT PIERWSZY

Scena I

A więc tak.

Kiedy ktoś umiera, to raczej na sto procent, no nie?

W każdym razie tak sądziłam. Na pewno nie spodziewałam się, że znowu spotkam Henry’ego de Warlencourta. Okazało się jednak, że byłam w błędzie.

Wszyscy w szpitalu wciąż mówią mi o zjawisku zwanym efektem rocznicy. Chodzi o retrospekcje i wspomnienia powracające dokładnie rok po traumatycznych przeżyciach.

W moim przypadku były to myśli o ubiegłorocznym weekendzie justitium w Longcross i o samobójstwie Henry’ego. No dobrze, niech będzie, że o jego śmierci. Podobno w tym dniu „puszczają neurologiczne tamy”. Przyznam, że pojęcie efektu rocznicy nie było dla mnie nowe. Oglądałam Stranger Things. Ale tu chodzi o coś innego. Przecież wiem, co widziałam.

Jednak muszę ci powiedzieć o jeszcze wielu innych rzeczach, zanim przejdę do właściwej – bardzo dziwnej części tej historii. Zacznę więc dokładnie w tym miejscu, w którym ostatnio skończyłam – czyli podczas justitium mojego ostatniego roku w STAGS – bo nic mnie tak nie wkurza, jak opowieści, które niby są kontynuacjami, a tymczasem ni z gruszki, ni z pietruszki zaczynają się słowami: TRZY LATA PÓŹNIEJ. No, jak to?!

Opowiem ci, co się zdarzyło w drugiej połowie tamtego jesiennego trymestru – Boże, to naprawdę zaledwie sześć tygodni temu??? – po mszy w szkolnym kościele, kiedy wszyscy rozjechali się do domów na justitium, a ja domyśliłam się, że rządzący szkołą opat jest wielkim mistrzem Zakonu Jelenia, porąbanych sekciarzy, którzy polują na ludzi i fanatycznie dążą do utrzymania jakiegoś archaicznego porządku społecznego.

No.

To do rzeczy.

Gdy tylko skończyłam opowiadać Shafeenowi i Nel wszystko, co miałam im do powiedzenia, wszyscy troje poszliśmy prosto do opata. Pewnym krokiem przemierzaliśmy szkolne kwartały, podekscytowani jak diabli i gotowi do konfrontacji. Chcieliśmy wygarnąć mu prawdę, że wiemy o jego zbrodniach... Z perspektywy czasu widzę, że był to dosyć szalony pomysł, bo już wiedzieliśmy, że właśnie on stał za wszystkimi morderstwami. Czy byliśmy szaleńcami? Pewno tak, ale mimo to kroczyliśmy z determinacją przez skąpane słońcem dziedzińce szkoły.

W jesiennym blasku STAGS wyglądała zabójczo pięknie.

W zasięgu wzroku nie było żadnych symboli nowoczesności i jedynie odległe wycie syreny ambulansu oraz błękitne refleksy nad ulicą Alnwick przypominały nam, że za bramą znajduje się świat rządzony przez Dzikusów. Mimo słońca poczułam na plecach dreszcze. Karetki pogotowia i błękitne błyski kogutów przypomniały mi ostatni wieczór w Longcross – upadek Henry’ego w ciemność, ryk wodospadu, który zagłuszył odgłos ciała roztrzaskującego się o skały, zdeformowany ludzki kształt w czarnym worku znikający we wnętrzu ambulansu. Nadszedł czas położyć temu kres. Kiedy weszliśmy do gabinetu opata, nie zastaliśmy go tam. Za biurkiem siedział bakałarz Ridley. Wyobraź sobie żagiel, kiedy nagle ustaje wiatr. Właśnie tak się poczuliśmy.

Bakałarz Ridley był w porządku. Uczył angielskiego i teorii teatru, a ponieważ oba przedmioty stanowiły część wybranego przeze mnie profilu, to trochę go znałam, chociaż trymestr trwał dopiero od sześciu tygodni. Był wysokim mężczyzną, miał ciemne, kręcone włosy i zielone oczy. Wyglądał jak ten facet z filmu Batman v Superman. Nie Batman. Superman. Henry Cavill.

Uświadomiłam sobie, jak dziwnie musimy się prezentować w jego oczach – dostojny Hindus, perfekcyjna księżniczka Barbie, a między nimi ja, obcięta na pazia niczym jakaś mangowa Joanna d’Arc. Bakałarz Ridley skinął głową do moich towarzyszy, ale mnie znał na tyle, że zwrócił się do mnie po imieniu.

– Greer. Co mogę dla was zrobić?

Nieproszeni usiedliśmy na krzesłach naprzeciw niego.

Siedzieliśmy dokładnie tak samo jak w ubiegłym roku, kiedy powiedzieliśmy opatowi o Ludziach Średniowiecza – nawet w tej samej kolejności. Wtedy wyszliśmy na głupców – dzięki naszym ostrzeżeniom opat mógł zatrzeć ślady po wybrykach swoich małych, złośliwych gnomów, Ludzi Średniowiecza, i odprawić ich do Oxbridge, zanim zdołaliśmy dobrać się im do skóry. Zadarłam dumnie głowę. Teraz to my byliśmy Ludźmi Średniowiecza, elitą szkoły, i właśnie tu i teraz zamierzaliśmy załatwić tę sprawę do końca.

– Chcę... chcielibyśmy porozmawiać z opatem.

Przygotowałam się na pytanie o powód. Już miałam gotową odpowiedź, że opat stoi na czele groźnej sekty zabijającej dzieci. Bakałarz Ridley jednak wcale mnie o to nie zapytał. Powiedział coś zupełnie innego.

– Och! – westchnął, patrząc na swoje długie palce leżące płasko na blacie biurka. – Obawiam się, że to niemożliwe.

– Niby dlaczego? – zapytał wojowniczo Shafeen.

– Bo jest w drodze do szpitala Alnwick Cottage. Źle się poczuł po mszy rozpoczynającej justitium.

– Na co się rozchorował? – Nel nie dała sobie dmuchać w kaszę.

– Obawiam się, że nie wiem nic ponad to. Stracił przytomność.

– Kto go zastępuje? – zapytałam.

Pogładził togę na piersi. Zwróciłam uwagę na fakt, że bakałarz Ridley na pewno spędzał czas na siłowni. Trudno było tego nie zauważyć. Dobrze wyglądał. I to nie tylko dzięki muskulaturze – był też przystojny.

– Cóż, obecnie ja – oświadczył.

Przyglądaliśmy mu się. Był chyba po trzydziestce, ale pomimo wysokiego wzrostu zdawał się zbyt młody, by być nauczycielem, a tym bardziej opatem. Siedząc za biurkiem, sprawiał wrażenie dziecka czekającego na tatę, który przyprowadził go do pracy, żeby pokazać mu swoje biuro.

Bakałarz Ridley należał do grupy nauczycieli zatrudnionych przez szkołę po naszym starciu z opatem. Zgodnie z postawionym przez nas żądaniem mieli to być zwyczajni, niepochodzący z arystokracji ludzie, którzy sami nie uczyli się w STAGS. Jednak wiedząc już to i owo o naszym opacie, traktowałam nieufnie wszystkich nowych pracowników.

Bakałarz Ridley wyrażał się bardzo gładko i elegancko. Możliwe, że był jednym z nich.

– Panie bakałarzu – zaczęłam, mrużąc oczy. – Skąd pan się wziął?

On też zmrużył oczy.

– Co masz na myśli?

– To znaczy, gdzie pan pracował, zanim przyszedł pan do STAGS?

– Moją ostatnią szkołą była Ampleforth w Yorkshire, gdzie stałem na czele domu, a potem na czele katedry języka angielskiego, a w końcu na... – Uśmiechnął się. – Na samym czele.

Kiedy wypowiadał te słowa, nie wiem dokładnie, w którym momencie, ale zaczęłam mu ufać.

– A przedtem?

– Mógłbym przysiąc, że już byłem na rozmowie kwalifikacyjnej. – Ale znowu się uśmiechnął, uroczo unosząc nieco wyżej jeden kącik ust. – Uczyłem się w college’u Christ Church w Oksfordzie.

Ta informacja uruchomiła sygnał alarmowy w mojej głowie. Wiedziałam, że w Christ Church uczą się elity.

Wiedziałam to, bo ja też złożyłam podanie do tego samego college’u. Ale o tym później. Na razie myślałam tylko o tym, że Ridley może się okazać modelowym członkiem środowiska STAGS – zwerbowanym na uniwersytecie przez gang miłośników nostalgii gotowych zabijać plebs dla zabawy.

– A jeszcze wcześniej? – zapytałam ostrożnie. Próbowałam się dowiedzieć, gdzie chodził do szkoły; wyczaić, czy pochodził z uprzywilejowanego środowiska.

– W liceum w Manchesterze.

– Pochodzi pan z Manchesteru?

– Tak. Zdałem twój egzamin?

A więc to dlatego mu zaufałam! Mówił „ostatnią”, a nie „ostaaatnią”.

„Zdałem”, a nie „zdaaałem”. Był człowiekiem z północy.

– Wie pan, gdzie jest Arkwright Road?

– Czy wiem, gdzie jest? Moja ciocia mieszkała przy tej ulicy. Nieopodal kiosku Asima przy skrzyżowaniu.

To mnie przekonało. Całe dzieciństwo kupowałam słodycze w sklepiku Asima. Drużyna Ridleya właśnie zdobyła nowego członka.

Popatrzyłam na moich kolegów. Shafeen i Nel dyskretnie skinęli głowami.

– Musimy coś panu powiedzieć. To dotyczy opata.

Ridley pochylił się, oparł splecione dłonie na obitym skórą blacie biurka. Możesz mieć pewność, że dobrze się przyjrzałam tym jego dłoniom, każdemu palcowi z osobna, zanim znowu otworzyłam usta. Ale wszystko było w porządku – nie nosił żadnych sygnetów z symbolem poroża ani wielkich rubinów zastrzeżonych dla przywódców sekt.

– Nasz opat... – zaczęłam. – Będzie panu trudno w to uwierzyć... – Wyobrażasz sobie większe niedopowiedzenie? – Ale on jest przywódcą...

Nagle, zupełnie jak w filmie, zadzwonił telefon.

Jakie to typowe dla STAGS. Jeśli już znalazł się tam telefon, to był nim chyba najstarszy model, jaki udało się zdobyć. Ten miał czarną obudowę, tarczę i spiralnie pleciony przewód – wyglądał tak, jakby został żywcem przeniesiony z komedii studia Ealing z lat czterdziestych. Jednak na twarzy bakałarza Ridleya nie dało się zauważyć ani śladu rozbawienia, kiedy słuchał przytłumionego głosu dobiegającego ze słuchawki.

– Rozumiem. Dziękuję – powiedział.

Delikatnie odłożył słuchawkę na widełki, a potem popatrzył po kolei na każdego z nas. Nagle, jeszcze zanim otworzył usta, przeczułam, co usłyszymy.

– Obawiam się, że to, co chcieliście mi powiedzieć, już nie ma znaczenia – oznajmił. – Opat nie żyje.

Scena II

Podobno opat dostał ataku serca i już nie żył, kiedy dowieziono go do szpitala Alnwick Cottage.

Oczywiście dla mnie oznaczało to, że uśmierciłam kolejnego człowieka. Czy patrząc na tłum uczniów STAGS, zgromadzonych na mszy z okazji justitium, opat domyślał się, że jeden z nich odkrył jego sekret? Czy dostrzegł w moich oczach – poczerwieniałych od refleksów jego sygnetu z rubinem – że go przejrzałam i nadszedł jego koniec? Czy zabił go szok wywołany tym faktem?

Wieczorem odbyła się msza za zmarłego opata, więc znowu znaleźliśmy się z Shafeenem i Nel w kościele, tym razem oświetlonym blaskiem świec. Kościelny chór, bardzo profesjonalny, złożony ze starannie wyselekcjonowanych uczniów STAGS, którzy przejawiali wyjątkowy talent, śpiewał pieśń, hymn, czy jak to się nazywa, a kościół szybko wypełnił się ludźmi. To chyba był utwór o mizerii życia albo o czymś w tym rodzaju, bo wciąż powtarzało się w nim słowo miserere. Był cholernie piękny. Gówno mnie obchodził opat i jego nędzny los, a i tak czułam, że opadają mi kąciki ust. Miałam wrażenie, jakby chór śpiewał o Henrym.

Już się zdawało, że nie uniknę łez, lecz na szczęście Nel szturchnęła mnie pod żebrem.

– Szybko to zmontowali – mruknęła półgłosem.

Shafeen stojący po mojej drugiej stronie wzruszył ramionami.

– No wiesz, jeśli szkołą rządzi święty zakon, to nie trzeba dużo czasu, żeby zorganizować mszę żałobną.

– Chyba raczej szatański zakon – wtrąciłam, czując, że ogarnia mnie niepewność.

Wszystko wyglądało zbyt idealnie. Bakałarz Ridley w stroju opata stanął przy mównicy i poinformował uczniów, że weekend justitium został przełożony o kilka tygodni, a my mamy zostać w szkole, żeby okazać szacunek zmarłemu.

Reakcją na taką wiadomość był jęk tej części uczniów, która szczerze lubiła spędzać czas z rodzicami i czekała na wyjazd do domów. Ridley zgromił ich wzrokiem. Już nie wyglądał jak dziecko. Otaczała go aura władzy. Stał dokładnie w tym samym miejscu, w którym wcześniej tego dnia stał opat, a zabłąkany promień słońca tym razem nie odbijał się w rubinie, lecz w zielonych oczach bakałarza. Głos Ridleya zabrzmiał głośno i dźwięcznie. Miał smykałkę. Zachowywał się tak, jakby został stworzony do tej funkcji.

– Umarł opat. Niech żyje opat – mruknął cierpko Shafeen.

Mniej więcej to samo powiedział, kiedy Henry... hm, zginął... a zastąpił go Cookson.

– Nie jesteś do niego przekonany? – zapytałam zaskoczona. – Bo ja jestem.

Popatrzył na mnie z namysłem.

– Tak – powiedział. – Zauważyłem. Może właśnie dlatego go nie lubię.

Postanowiłam zignorować zgryźliwą uwagę Shafeena. Szczerze mówiąc, uznałam ją za uroczą. Chociaż na osobności byliśmy parą – taką prawdziwą parą – to publicznie Shafeen nigdy nie okazywał, jak wiele nas łączy.

Uczciwie muszę dodać, że w pewnym sensie sami ustaliliśmy takie zasady, żeby Chanel nie czuła się z nami jak piąte koło u wozu, ale to nie znaczy, że nie miałabym ochoty, by od czasu do czasu potwierdził swoje uczucia. Nic nie mów feministkom z BuzzFeed, ale spodobało mi się, że jest o mnie trochę zazdrosny.

Kiedy jeden z bakałarzy zaczął czytać znudzonym głosem fragment z Pisma Świętego, zapytałam cicho:

– I co teraz?

– Nic – odpowiedział Shafeen. – Koniec historii.

– Jesteś pewien?

Ruchem głowy wskazałam ławkę z przodu, gdzie siedziały bliźniaki de Warlencourt, niemal w tym samym miejscu, w którym widziałam ich rano.

– A niby czym zawinili? Nie możesz ich podejrzewać tylko dlatego, że są spokrewnieni.

– Rano dziwnie się do mnie uśmiechali.

– Aha, uśmiechali się? Szybko, dzwoń po FBI.

– Zaprosili Ty do Longcross.

Wskazałam ruchem głowy nową dziewczynkę, której rzędy ciasno splecionych warkoczyków dało się dostrzec koło wymuskanych jasnych grzyw bliźniaków.

– Tyle że nigdzie nie pojadą. Justitium odwołano, więc nic jej nie grozi.

Shafeen przerzucił strony kancjonału, znacząco trzaskając nimi dla podkreślenia efektu.

Po mszy mieliśmy trochę wolnego czasu przed wieczerzą (czyli dla reszty ludzi – kolacją). Spotkaliśmy się przy Paulinusie i stanęliśmy w gęstniejącym mroku. Był to zwyczaj, który – co dziwne – przejęliśmy od naszych poprzedników. Nie wiem, dlaczego. Po prostu zaczęliśmy to robić, z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu podtrzymując tradycję Ludzi Średniowiecza. Tak samo jak oni opieraliśmy się o kamienne mury, zaglądaliśmy do studni albo wpatrywaliśmy się w noc. Teraz też zerknęłam do szybu studni i mogłabym przysiąc, że zobaczyłam w nim niedopałki papierosów Ludzi Średniowiecza leżące na metalowej siatce w połowie głębokości. Czy któryś z nich Henry trzymał w swoich ustach?

– A więc tak się to skończy? – zapytałam w głąb studni, a mój głos odbił się echem. – Mamy po prostu porzucić temat?

– Greer – powiedział Shafeen i objął mnie ramieniem, pozwalając sobie na rzadką u niego publiczną demonstrację uczuć. – Został nam tylko rok w STAGS. – Wykonał dramatyczny gest, zataczając ręką łuk, którym objął wszystkie widoczne na tle nieba sylwetki budynków. – To nasza szkoła i chcąc nie chcąc, musimy tu tkwić. Jeśli chcieliśmy odejść, mogliśmy się na to zdecydować rok temu, po tamtej historii z Henrym. Teraz już jest za późno, by gdziekolwiek się przenieść, a ponadto żadna inna szkoła nie może się równać ze STAGS pod względem wyników nauczania. Musimy się skupić na dobrych aspektach tej szkoły i wykorzystać je na swoją korzyść. Trzeba wierzyć, że skoro nie ma już Henry’ego ani opata, wszystko, co złe, się skończyło.

– Naprawdę w to wierzysz? – zapytała Nel.

– Muszę – odparł stanowczo Shafeen. – Bo jeśli nie, to ty, ja i Greer spędzimy ostatni rok nauki, obsesyjnie drążąc temat, bawiąc się w Sherlocków Holmesów i starając się zdemaskować machinacje kilkusetletniej sekty, a wtedy na pewno zawalimy egzaminy.

Uniosłam głowę znad cembrowiny i zamyślona popatrzyłam na przysadzistą bryłę Honoriusa – domu, do którego należał Henry, kiedy uczył się w STAGS.

– Może to jedna z tych sytuacji, w których twój przyjaciel umiera, a wtedy ty zbierasz wszystkie laury.

– Upłynął już rok, ponadto wątpię, że Henry’ego można by nazwać czyimkolwiek przyjacielem – zauważyła Nel.

Shafeen dziwnie na mnie spojrzał.

– A może jednak? Zresztą trudno jedynie na to liczyć. Nie wiem, jak wam, ale mnie zależy na zdaniu probitiones. Chcę dostać komplet najlepszych ocen, Greer. Teraz na tym muszę się skoncentrować.

Probitiones kończyły naukę w STAGS. Były to egzaminy w zasadzie identyczne z maturą, ale oczywiście w STAGS nikt (oprócz mnie) maturą ich nie nazywał; musiały nosić nazwę starodawną i łacińską. Po ukończeniu drugiego roku szóstej klasy każdy (między innymi właśnie my) miał zdać probitiones z trzech albo czterech przedmiotów. Shafeen miał rację. Nadszedł czas spiąć pośladki. On chciał studiować medycynę, więc potrzebował dobrych wyników. Nel, mimo że jej tata żył w świecie zaawansowanej techniki (a może właśnie dlatego), zafascynowała się historią i filologią klasyczną. Ja zaś wiedziałam, że chcę reżyserować filmy, ale obiecałam tacie, że najpierw skończę studia, więc zamierzałam pójść do szkoły teatralnej. Wszyscy musieliśmy przyłożyć się do pracy.

Zmusiłam się, żeby oderwać wzrok od jasnowłosych postaci przede mną, i popatrzyłam na witraż z jeleniem nad głową nowego opata. STAGS była moją szkołą. Innej nie miałam.

Shafeen miał rację.

Czas przysiąść do roboty.

Scena III

Z perspektywy czasu wydaje się komiczne, że nic z tego, co się stało, nie zdarzyłoby się, gdybym była miłośniczką Shakespeare’a.

Właściwie widziałam dosyć dużo jego sztuk – chociaż przyznaję, że jedynie w wersjach filmowych. Znałam trio Hamletów – Kennetha Branagha (dziwny), Mela Gibsona (jeszcze dziwniejszy) i Laurence’a Oliviera (najdziwniejszy). Przed małą maturą wzięłam udział w obowiązkowym spektaklu (w moim przypadku był to Makbet), jednak jakoś mnie nie zachwycił. Nie jestem pewna, czy to z powodu języka, czy najbardziej nieśmiesznych postaci komediowych na świecie (tak, mówię o was, panie odźwierny z Makbeta i piastunko z Romea i Julii). Aha, ale to zrzędzenie na temat Shakespeare’a wzięło się stąd, że na probitio z teatru miałam wyreżyserować spektakl. Widzisz, co mam na myśli, kiedy wciąż powtarzam, że STAGS to zupełnie inny świat? W jakiej innej szkole pozwolono by ci wystawić w ramach egzaminu sztukę na scenie zrekonstruowanego teatru z czasów Jakuba I? Na szczęście większość uczniów kierunku teatralnego miało fioła jedynie na punkcie aktorstwa. Nikt nie zamierzał ze mną konkurować o fotel reżyserski, chociaż to właśnie reżyser mógł zdecydować, który dramat zrealizujemy. Problem w tym, że nie mogliśmy wystawić nic nowoczesnego. Wybrany tekst musiał się wywodzić ze starej szkoły, żeby pasował do renesansowego wnętrza teatru.

W niedzielę rano czekało mnie spotkanie z resztą zespołu, żeby omówić wybraną przeze mnie sztukę. Sęk w tym, że nadal nie miałam najmniejszego pojęcia, co to miało być. Czytałam i przeglądałam różne teksty, ale nie znalazłam nic, co by mnie porwało.

Szłam przez kwartał na spotkanie grupy teatralnej, próbując ułożyć sobie w głowie, co powiem. Był koniec października, zimny, ale słoneczny, z liśćmi nabierającymi wszystkich odcieni ognia. STAGS naprawdę zapierała dech w piersi. Shafeen miał rację – że jeśli chcieliśmy odejść, powinniśmy się na to zdecydować rok temu. Może to prawda, że po odejściu Henry’ego i opata uda się przerwać piekielny łańcuch przemocy, a my, nowi Ludzie Średniowiecza, sprawimy, że szkoła będzie dla wszystkich dobrym miejscem. Przecież same budynki nie są nasiąknięte złem, prawda? Cegły i tynk nie czują żądzy krwi.

Wyszłam ze swojego pokoju w dormitorium Lightfoot usianym ozdobnymi oknami i emanującym świetnością w stylu Tudorów i przecięłam Pole św. Bedy z trawą pokrytą szronem. Starałam się trzymać jak najdalej od wstrętnych osiłków biegających w tę i z powrotem z kijami do lacrosse’a. Skierowałam kroki do podłużnych, niskich, średniowiecznych zabudowań biblioteki. Maszerowałam raźnym krokiem przez piękny kwartał w kierunku budynków, w których wykładano przedmioty humanistyczne. O dziesiątej miałam tam omówić praktyczne elementy mojego probitio. Nie byłam pewna, kto teraz będzie prowadzić zajęcia teatralne. Pewno jakiś spadochroniarz przysłany z kuratorium w zastępstwie za bakałarza Ridleya, który odtąd miał być nowym opatem Ridleyem. Jednak kiedy zapukałam do starodawnych, nabitych ćwiekami, dębowych drzwi wydziału humanistycznego i weszłam do środka, zobaczyłam bakałarza Ridleya, który siedział na jednym ze stołów i postukiwał linijką w stopę. Wyglądał zupełnie inaczej niż w kościele, gdzie sprawiał wrażenie silnego lidera, który z marszu przejął stery szkoły. Znowu wyglądał młodziej. Zdawał się bardziej przystępny. Bardziej skory do żartów. Zaśmiał się ze mnie.

– Skąd ta mina?

Byłam tak zaskoczona, że odpowiedziałam prosto z mostu:

– Zawsze wpadam na pana w najbardziej nieoczekiwanych miejscach.

Czułam, że mogę z nim rozmawiać jak równy z równym, a nie z opatem, chociaż to stanowisko teraz piastował.

Wskazał mi krzesło, więc usiadłam.

– Już od sześciu tygodni przychodzisz na moje zajęcia z wiedzy o teatrze. Nie znam cię za dobrze, Greer, ale nie wyglądasz mi na śpiącą królewnę, która nie wie, co się dokoła niej dzieje.

– Tak, wiem, ale...

– Ale co?

– Myślałam, że teraz, kiedy został pan opatem, no i w ogóle... Zdawało mi się, że złapał pan grubszą rybę.

– Jestem opatem jedynie na okres bezkrólewia. Zostałem nim, bo mam doświadczenie w kierowaniu różnymi jednostkami, o czym zresztą już wiesz. Zatem jest prawdą, że mam dodatkowe... – zawiesił głos, szukając odpowiedniego określenia – obowiązki administracyjne. Ale możesz być pewna, że żaden z nich nie jest ważniejszy niż najwyższy imperatyw, by przeprowadzić moją klasę przez probitiones z nauk humanistycznych i teatralnych. Więc... – Trzasnął linijką o podłogę, aż zaskoczona lekko się wzdrygnęłam. – Do końca szkoły możesz się uważać za... jeśli mogę użyć twojego zwrotu... najgrubszą rybę na moim haczyku. „Nazywaj mnie Izmaelem”.

Odczytałam nawiązanie.

– Moby Dick – powiedziałam.

Bakałarz Ridley wyglądał na zadowolonego.

– Czytałaś to?

Łatwo byłoby skłamać, ale wtedy on równie łatwo mógłby mnie zdemaskować, pytając o mój ulubiony fragment.

– Oglądałam jedynie film – przyznałam się. – Z Gregorym Peckiem.

– Ach, tak. A skoro już mowa o dramatyzacjach, to zajmijmy się twoim probitio. Już wiesz, którą sztukę będziesz reżyserować w części praktycznej?

Znowu mówił jak nauczyciel, ale uznałam, że jeszcze raz warto zaryzykować.

– A nie mogłabym oprzeć spektaklu na filmie?

– Nie. Wytyczne wyraźnie mówią, że to ma być dramat napisany przed tysiąc sześćset sześćdziesiątym rokiem.

Zniecierpliwiona jęknęłam w duchu. Jakie to typowe dla STAGS.

– Co sądzisz o Shakespearze? To byłby oczywisty wybór.

– No właśnie.

– Przepraszam?

– To oczywisty wybór. A ja... Niech panu nie spadną kapcie, ale... nie cierpię Shakespeare’a.

Na twarzy Ridleya pojawił się charakterystyczny półuśmiech.

– W takim razie proponuję wyprawę do biblioteki i przeprowadzenie krótkich badań. Okaże się, że Shakespeare nie był jedynym renesansowym dramatopisarzem. Wystarczy spojrzeć na dzieła Nashe’a, Dekkera, Jonsona czy Marlowe’a. Któryś z nich może ci przypasować.

Wstał z biurka, toga opadła mu do podłogi, falując jak peleryna superbohatera. Przyłapałam się na tym, że próbuję go sobie wyobrazić bez tego stroju opata. Nie, nie nago – uprzedzam, zanim się zapędzisz w te okolice. To byłoby obleśne. Po prostu w normalnym ubraniu.

Sama też wstałam, wyraźnie widząc, że rozmowa się skończyła.

– Okej, rozejrzę się.

– I jeszcze jedno...

– Co?

– Na twoim miejscu nie zastanawiałbym się zbyt długo. Koniec trymestru jest coraz bliżej. Ocena części praktycznej stanowi dwie trzecie wyniku egzaminu. Spektakl masz wystawić na Gwiazdkę. To już za sześć tygodni z hakiem.

Spędziłam długie, potwornie nudne popołudnie w skryptorium – najstarszej części biblioteki. Większość czasu gapiłam się na kolorowe refleksy słońca wpadające przez witraże i błądzące po niezliczonych tomach dzieł Shakespeare’a, Dekkera, Beaumonta, Fletchera, Marlowe’a i Webstera. Dobrze, że przynajmniej nie pomyślałam ani razu o Ludziach Średniowiecza, ani o Zakonie Jelenia. Bakałarz Ridley skutecznie napędził mi strachu, mówiąc, jak mało czasu mi zostało, a nic tak nie pomaga w koncentracji, jak potężna dawka strachu. W końcu wypożyczyłam ogromną cegłę pod tytułem Dzieła wszystkie Shakespeare’a i poszłam do refektarza.

Opadłam ciężko na długą ławę, między Shafeenem i Nel.

– Dopisało ci szczęście? – zapytał Shafeen z ustami pełnymi zapiekanki pasterskiej.

– Nie – odpowiedziałam. – Wszystkie są usypiająco nudne. Wiesz, pewnie mogłabym przygotować beznadziejną szkolną produkcję Makbeta albo Hamleta, jakich już powstały miliony, ale...

– Ale co? – zainteresowała się Nel, która obierała mandarynkę płynnym, sprawnym ruchem, w czym pomagały jej idealne sztuczne paznokcie.

– Te tytuły są ograne do upadłego. No bo wyobrażacie sobie, że ktoś mógłby powiedzieć: „Być albo nie być” albo „Jest-li to sztylet, co przed sobą widzę” w taki sposób, żebyście odnieśli wrażenie, jakbyście słyszeli te słowa po raz pierwszy?

– To zrób coś nowego – poradził zawsze praktyczny Shafeen.

– Jesteśmy w STAGS. To musi być dramat. Napisany przed tysiąc sześćset sześćdziesiątym rokiem.

– Aha.

Shafeen (historia i trzy przedmioty ścisłe) nie miał nic do dodania. Nawet Nel (która oprócz historii i filologii klasycznej też chciała zdawać egzamin z wiedzy o teatrze) nie miała pojęcia, co powiedzieć.

No to lipa.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Tytuł oryginału:D.O.G.S.
Text copyright © M.A. Bennett, 2019 Originally published in the English language as D.O.G.S. by Hot Key Books, an imprint of Bonnier Books UK The moral rights of the author have been asserted. All rights reserved. Copyright © 2021 for the Polish edition by Media Rodzina Sp. z o.o. Cover design / typhography by Alexandra Allden Cover images © Shutterstock.com
Ta książka jest fikcją literacką. Nazwiska, miejsca, szkoły, zdarzenia czy przypadki są albo wytworem fantazji autorki, albo użyte są fikcyjnie. Jakiekolwiek podobieństwo do autentycznych osób – żyjących lub zmarłych – jest zupełnie przypadkowe.
Wszelkie prawa zastrzeżone. Przedruk lub kopiowanie całości albo fragmentów książki – z wyjątkiem cytatów w artykułach i przeglądach krytycznych – możliwe jest tylko na podstawie pisemnej zgody wydawcy.
ISBN 978-83-8008-991-4
Media Rodzina Sp. z o.o. ul. Pasieka 24, 61-657 Poznańtel. 61 827 08 [email protected]
Konwersja: eLitera s.c.