69,30 zł
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 439
Seria Portrety/Oblicza
Konsultacja merytoryczna
dr n. med. Magdalena Muskała
Projekt okładki
Paweł Sepielak
Tytuł oryginału: Mr. Humble and Dr. Butcher: A Monkey’s Head, the Pope’s Neuroscientist, and the Quest to Transplant the Soul
Copyright © 2021 by Brandy Schillace
Originally published by Simon & Schuster, Inc.
© Copyright for the Polish translation by Aleksandra Czwojdrak, 2023
© Copyright for the Polish edition by Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, 2023
Wydanie I, Kraków 2023 All rights reserved
Niniejsza książka stanowi utwór chroniony na podstawie ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych. Prawami do tego utworu dysponuje Wydawca – Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego. Bez zgody Wydawcy niedopuszczalne jest kopiowanie, rozpowszechnianie lub inne korzystanie z niniejszej książki w całości lub z jej fragmentów z wyjątkiem dozwolonego użytku osobistego lub publicznego.
ISBN 978-83-233-5222-8 (wersja papierowa)
ISBN 978-83-233-7425-1 (mobi, epub)
Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego
Redakcja: ul. Michałowskiego 9/2, 31-126 Kraków
tel. 12 663 23 80
Dystrybucja: tel. 12 631 01 97
tel. kom. 506 006 674, e-mail: [email protected]
Konto: PEKAO SA, nr 80 1240 4722 1111 0000 4856
www.bowiem.wuj.pl
Podziękowania
Tego rodzaju książka może powstać jedynie dzięki życzliwości i wsparciu całych zastępów osób.
Pragnę podziękować Doronowi Weberowi i fundacji Alfred P. Sloan Foundation Program in Public Understanding of Science, Technology, and Economics za szczodre wsparcie moich badań. Chcę również wyrazić wdzięczność organizacji Hosking Houses Trust, która przyznała mi miesięczne stypendium na spokojne dokończenie prac redakcyjnych (niezbędnych i brutalnych!). Pragnę też podziękować rodzinie doktora Roberta White’a, zwłaszcza Patty i Michaelowi, a także Kregowi Vetovitzowi za pomoc w dostępie do materiałów na temat jego ojca Craiga.
Składam wyrazy głębokiego uznania dla doktor Lesley Sharp i doktora Michaela DeGeorgii za specjalistyczną wiedzę, którą służyli podczas całego przedsięwzięcia (Michael, jestem ci dłużna mnóstwo whiskey za zwrócenie mojej uwagi na ten poplamiony krwią zeszyt).
Najszczersze podziękowania należą się Maszy oraz Rosyjskiemu Muzeum Medycznemu przy Narodowym Instytucie Badawczym Zdrowia Publicznego im. N.A. Siemaszki za pomoc w wyszukaniu materiałów o Władimirze Demichowie. Dziękuję tym licznym osobom, z którymi rozmawiałam, za wasz czas i przychylność.
Na koniec składam podziękowania nie mniej ważne – dla współautora Lance’a Parkina za niekończące się sesje dyskusji przy lunchu na temat roboczych wersji oraz dla mojego towarzysza życiowego Marka Schillace’a, który cierpliwie słuchał mojego czytania każdego rozdziału na głos. Po wielokroć. Nawet podczas naszych wycieczek samochodowych. Jesteś czarodziejskim jednorożcem.
Od autorki
Zdarza się, że to jakaś historia wpada na nasz trop, a nie odwrotnie. Ta historia rozpoczyna się od rozmowy telefonicznej ze starym znajomym… znajomym, który – tak się składa – jest neurochirurgiem.
Doktor Michael DeGeorgia zaprosił mnie do swego małego biura na kampusie Uniwersytetu Case’a i Western Reserve w Cleveland. Gdy zjawiam się na miejscu, grzecznie prosi, bym usiadła, ponieważ przed wysłuchaniem pewnych historii lepiej upewnić się, że nie grozi nam upadek.
– Chcę ci coś pokazać – mówi, sięgając do najniższej szuflady biurka.
Pudełko po butach, nieco wysłużone. Przesuwa po biurku w moją stronę niepozorną paczuszkę. Unoszę wieczko z lekkim zaciekawieniem i niejaką obawą.
– To chyba nie mózg, co? – pytam.
Nie, odpowiada. A przynajmniej niezupełnie.
Na samym wierzchu leży zeszyt do rachunków, wypłowiały, zbrązowiały i z napisem „Massachusetts Institute of Technology”. Na okładce widniało nazwisko „Robert J. White”. Przewracając kartki, widzę zwarty charakter pisma, stary klej, a gdzieniegdzie rdzawe plamki.
– Zapewne mysia krew – mówi Michael.
To zapis eksperymentów. Trzymam w dłoniach notatki z długiej podróży, wiodącej jej autora od pierwszych eksperymentów na myszach i psach ku dziwacznym operacjom na małpach – i zuchwałej próbie przeniesienia wciąż żyjącego mózgu.
– Próbował przeszczepić głowę? – pytam.
Nie próbował, prostuje Michael. Przeszczepił. I właściwie nikt dotąd o tym nigdy nie powiedział.
Do tej chwili.
Tak oto rozpoczyna się chyba najdziwniejsza opowieść, z jaką się kiedykolwiek zetknęłam. Jest ona najlepszym potwierdzeniem słuszności starego porzekadła, że prawdziwe bywają często te najdziwniejsze wersje wydarzeń, oraz tego, że najpłodniejszą glebę dla opowieści kryje w sobie ludzki umysł – ciekawski, pożądliwy, zuchwały i pełen strachu.
Wstęp
Wskrzeszacze
Mózg. Półtora kilograma galaretowatych zwojów i sto miliardów nerwów, niewidocznych w trakcie jego funkcjonowania, lecz odpowiedzialnych za wszystko, co myślimy, robimy, kim jesteśmy. Póki mamy świadomość, póty jesteśmy sobą. Przemoc, wypadek albo choroba mogą pokiereszować nasze delikatne ciało, jednak większość ludzi mimo wszystko postrzega jaźń jako coś, co mieści się w umyśle – ośrodku naszych wspomnień, nadziei i marzeń. Lecz jeśli usunąć mózg z ciała, które go w sobie mieści, to… To już całkiem inna historia. I tak się składa, że zarazem jest to nasza opowieść.
Otwórzmy portfel, wyjmijmy prawo jazdy. U wielu z nas na tym kawałku plastiku umieszczono gdzieś informację, że jesteśmy dawcami organów i w przypadku naszej śmierci nasze narządy zostaną pobrane w celu ratowania czyjegoś życia1. Po zaznaczeniu tej opcji prawdopodobnie mało kto z nas zastanawia się potem nad tą perspektywą. Skwapliwie akceptujemy – a nawet cenimy – ideę przeszczepu narządów, lecz jeszcze niespełna sto lat temu sama myśl o tym zostałaby uznana za rojenia chorego umysłu. Wyjęcie z ciała jeszcze bijącego serca było jak powrót do składania krwawych ofiar bóstwom, a usunięcie wątroby z nieboszczyka dla uratowania kogoś żyjącego wzbudziłoby grozę.
Przez wieki instytucje takie jak Kościół katolicki czy wręcz zwykła przyzwoitość nie godziły się nawet na sekcję ludzkich zwłok, czego skutkiem były osobliwe i wypaczone koncepcje dotyczące skomplikowanego funkcjonowania naszego organizmu. Pierwsi anatomowie przedstawiali łono jako wazę, piersi łączyli przewodami z jajnikami (zakładając, że miesiączkowanie i kobiece mleko są w jakiś sposób połączone), natomiast mózg, nasz najcenniejszy zasób, wyobrażali sobie na wzór owsianki o wyglądzie mulistej galaretki. Ważne były jedynie przestrzenie między poszczególnymi narządami – komory, próżnie, w których mogła krążyć krew. A krew, w całym przypisywanym jej znaczeniu, zawierała w sobie duszę człowieka.
Aż nastał wiek XVIII, a wraz z nim epoka wskrzeszaczy. Europejskie miasta cuchnęły odchodami i toaletami pod chmurką, mleczarki przez cały dzień dreptały po ulicach ze swoimi wiadrami, a sadza, brud i muchy paskudziły śmietanę, którą kobiety rozlewały przechodniom. Wskutek złego odżywiania, kiepskiej jakości powietrza i wody oraz ogólnego braku higieny wśród ludności niemającej w zwyczaju brania regularnych kąpieli choroby zbierały żniwo. Gdy wreszcie pacjent z chłopstwa trafiał do grobu, często go wkrótce z niego wykopywano. W czasach, gdy nie było ani lodówek, ani programów pośmiertnego przekazywania narządów na cele medyczne, przedsiębiorczy lekarze korzystali z brudnej roboty wykonywanej przez tych, którzy nie bali się pozrzucać z grobu złożonych wieńców żałobnych, wyrwać ziemi świeżo złożonego w niej zmarłego i powrócić jeszcze przed brzaskiem z łupem w postaci zwłok, w które zaopatrywali młodych anatomów – z pewnością nie za darmo. Brzmi to makabrycznie, lecz jakim innym sposobem student medycyny miał poznawać ciało ukryte pod skórą?
Teraz można już było ustalać prawdziwy kształt i funkcje narządów: wątroba i jej dwa główne płaty, cztery jamy serca… Jednak w którym spośród tych licznych kawałów mięsa – zastanawiali się teologowie – miałby mieszkać duch człowieka? Poczynając od epoki uczonych filozofów takich jak Kartezjusz („Myślę, więc jestem”), coraz częściej nabierano przekonania, że ta święta przestrzeń znajduje się w umyśle. Dzięki działalności anatomów i ich wskrzeszaczy umysł zaczęto utożsamiać z mózgiem.
Potem nastały zimnowojenne lata magicznego myślenia. John Glenn opuścił obszar Ziemi, w przestworza wyruszyły ponaddźwiękowe odrzutowce: angielsko-francuski Concorde i rosyjski Tupolew Tu-144, a na świat przyszło nowe pokolenie wskrzeszaczy. Za żelazną kurtyną w Związku Sowieckim całe oddziały wyizolowanych narządów utrzymywano przy życiu poza ich organizmami w ramach eksperymentów, o których mało kto wiedział. Pod koniec lat pięćdziesiątych na Zachód wyciekł osobliwy czarno-biały materiał filmowy, ukazujący prawdziwe monstra: serce żyjące poza ciałem, płuca oddychające samodzielnie, chirurgicznie przeobrażony pies oblizujący mleko ze swoich dwóch połączonych pysków. W tajnych laboratoriach Stalina jego naukowcy zgłębiali tajemnice życia. Nie poszukiwali ludzkiej duszy. Jako porządni niewierzący komuniści interesowali się tylko życiem doczesnym – jak je podtrzymywać, jak je izolować i jak je stwarzać. Interesowała ich też kontrola umysłu. Badacze z epoki zimnej wojny uważali mózg za swego rodzaju odbiornik radiowy, wysyłający i odbierający sygnały elektromagnetyczne. Jak działa? Dlaczego działa? Ile go potrzeba do przeżycia? I co się dzieje, kiedy mózg „umiera”, lecz ciało żyje dalej? A jeśli role się odwrócą i to ciało jako pierwsze zakończy żywot? Można by ludziom oszczędzić powolnej degradacji, gdy nowotwór obejmuje kolejne narządy, albo osłabienia towarzyszącego dystrofii mięśniowej czy też sztywnienia w chorobie Lou Gehriga2, gdyby tylko dało się przemieścić cały mózg.
I tak oto w połowie stulecia, w dobie ogarniętej duchem desperackiej rywalizacji naukowej, zrodziło się nierealne marzenie – marzenie nie o przeszczepie głowy (jako takiej), lecz o transplantacji całości ciała – płuc, serca, nerek wraz z całym ich opakowaniem. Zanadto trąci Frankensteinem. Brzmi jak chore rojenia naukowców z filmów klasy B, snute w ich przejmujących grozą laboratoriach. Lecz okazuje się, że nie jest to wcale historia w rodzaju Frankensteina, lecz opowieść z gatunku „doktor Jekyll i pan Hyde”, o lekarzu, który miał dwie różne jaźnie, dwa różne pragnienia, a nawet dwa nazwiska.
Pan Pokorny i Doktor Rzeźnik
Robert J. White, nieugięty szermierz etyki, porządny katolik, przyjaciel dwóch papieży, lubił mówić o sobie (z pewnym przekąsem) „Pokorny Bob” (Humble Bob). Młody i ambitny uczony, tak utalentowany, że upatrzył go sobie Harvard i ściągnął go z jego macierzystego uniwersytetu w Minnesocie. White zainteresował się tym, co dzieje się w przypadku niewydolności wielonarządowej. Jako naoczny świadek pierwszego udanego przeszczepu nerki, przeprowadzonego przez jego przyjaciela i mentora Josepha E. Murraya, pomyślał sobie, że po co osobno wykonywać transplantacje nerek i serca, skoro można zrobić to ze wszystkimi narządami naraz poprzez przeszczep głowy. Jego krytycy, w tym orędownicy etycznego traktowania zwierząt, zwali go Doktorem Rzeźnikiem, zarzucając mu niepotrzebne zadawanie cierpień niezliczonym stworzeniom oraz przerażającą ambicję człowieka pragnącego bawić się w Boga. White bronił nauki jako zajęcia poza wszelkim podejrzeniem – zarazem jednak pojawiał się w telewizji i na łamach magazynu „GQ” z torbą lekarską przyozdobioną napisem „Dr Frankenstein”. Był pionierem technik ratowania życia, do dziś stosowanych w szpitalach – jak chłodzenie mózgu ofiar wypadków i praktyczne zabiegi chirurgiczne mocno osadzone w rzeczywistości – a jednocześnie pracował jako konsultant drugiego filmu Z Archiwum X i stał się inspiracją dla horroru science fiction Mózg, który nie może umrzeć. Przyczynił się do utworzenia przez papieża Jana Pawła II komisji bioetycznej, był członkiem Papieskiej Akademii Nauk, nominowano go do Nagrody Nobla – a przecież odciął głowę makakowi królewskiemu, by przyszyć ją do innego, obcego organizmu, a przeprowadził tę próbę z myślą o wykonaniu takiej samej operacji na człowieku.
Zabiegi chirurgiczne, których White był pionierem, wydają się zrodzone pod osłoną ciemności, lecz przecież biorąc do ręki skalpel, White przystąpił do międzynarodowej rywalizacji pod każdym względem równie zaciekłej jak wyścig kosmiczny – do zimnowojennego współzawodnictwa między Rosją a Ameryką o pokonanie śmierci i moc udzielania życia. Przeskok od psa do małpy, z myślą o człowieku w następnej kolejności, zapoczątkował trwające cztery dekady zmagania z ograniczeniami nauki – a jednocześnie wystawił na próbę podejście do dobrostanu zwierząt, wiarę samego White’a oraz opinię publiczną, niechętnie nastawioną do pobierania narządów od pacjentów o martwym mózgu i do przeszczepiania tego czegoś, co czyni nas nami.
Zawsze tkwi w nas to pragnienie przyszłości, która wydaje się na wyciągnięcie ręki. „Ileż jednak sekretów zdołalibyśmy wyjaśnić – pyta Victor Frankenstein z powieści Mary Shelley – gdyby dociekań naszych nie pętało tchórzostwo bądź niedbałość?”3 Czy ośmielimy się zakłócać naszą technologią porządek wszechświata? Odpowiedź brzmi – tak. Od żelaznego płuca po współczesne respiratory, od pierwszej operacji nerki po innowacyjne terapie genowe, od technik chłodzenia mózgu zaproponowanych przez White’a po nowatorskie rozwiązania w dziedzinie wszczepialnych sieci neuronowych – zuchwałe osiągnięcia dawnej medycyny stanowią od dawna motor napędowy medycyny współczesnej. Ich twórcy jako naukę zaczęli traktować to, co wcześniej uważano za fantastykę naukową. Mimo to transplantologia wciąż prowokuje nasz rozsądek, gdy pragnieniu zarazem towarzyszy przerażenie. Kiedy matka zmarłego dziecka słyszy odgłos serca swojego maleństwa w ciele biorcy przeszczepu, to czyje serce bije w jej uszach? A jeśli my sami otrzymaliśmy czyjeś serce, płuca albo wątrobę, to czy zmienia to naszą istotę?
Ta książka to opowieść o niesamowitym Frankensteinowskim marzeniu, o tym, jak pewien człowiek zapragnął dokonać pierwszego na świecie przeszczepu ludzkiej głowy i jak te groteskowe zamysły dały początek technologiom, które do dziś ratują ludzkie życie. Lecz książka zgłębia również zagadkę, która wciąż domaga się rozwiązania: Jeśli zmusimy mózg do życia poza ciałem, to co stanie się z naszym ja? Lub też – jak to ujął sam White – „czy można przeszczepić ludzką DUSZĘ?”.
Dorobek doktora White’a tworzy osobliwy pomost pomiędzy zimnowojenną Rosją a Stanami Zjednoczonymi, pomiędzy nauką a duszą, między etyką eksperymentowania a optymistycznym pragnieniem uchronienia pacjentów przed nieuniknionym pogarszaniem się stanu ich organizmu. Historia White’a to spojrzenie na przeszłość, na czas gorliwego nacjonalizmu, epokę sekretów, niebezpieczeństw i szpiegów, lecz zarazem okres coraz większej troski o prawa tych, o których zapomniano, czy to pacjentów w nieodwracalnej śpiączce, czy małp w laboratoriach. To opowieść o naszych najgłębszych lękach, największych nadziejach oraz o pewnym zdumiewającym wynalazku, który ratuje dziś od pewnej śmierci pacjentów z chorobami serca i pacjentów dializowanych. Jednak co najważniejsze, jest to historia o długiej i przedziwnej drodze od fantastyki naukowej do faktu naukowego.
1* Takie rozwiązanie obowiązuje w USA, w Polsce jest to specjalna karta dawcy lub bransoletka (przyp. red.).
2* Stwardnienie zanikowe boczne, określane jest, zwłaszcza w USA, jako choroba Lou Gehriga. Lou Gehrig to słynny amerykański bejsbolista, który zmarł w wieku 38 lat, dwa lata po zdiagnozowaniu tej choroby (przyp. tłum.).
3* Mary Shelley, Frankenstein, czyli współczesny Prometeusz, przekład, opracowanie i posłowie M. Płaza, Vesper, Czerwonak 2013, s. 54 (przyp. tłum.).