Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Dziewczyna z mojego nieba
Kontynuacja Większego kawałka nieba i Wszystkich kolorów nieba
Pokochali się, a potem żyli długo i szczęśliwie… Przynajmniej w bajkach tak właśnie jest. W życiu znalezienie miłości często nie oznacza końca drogi, lecz dopiero jej początek.
Iga i Wiktor, Amelia i Janek bardzo się kochają, a jednak nie jest im łatwo. Janek zajmuje się trójką przybranych dzieci, jest zmęczony jak młoda, samotna mama i dokładnie tak się czuje. Amelii, jego żony, całymi dniami nie ma w domu. Dlaczego tak dużo pracuje, czemu się nie odzywa, unika kontaktu? Co się stało z tą miłą dziewczyną, którą, jak mu się wydawało, dostatecznie poznał przed ślubem?
Iga jest szczęśliwa w związku, wychowuje dwóch synków, ma pracę, którą lubi. Ale przeszłość nie pozwala o sobie zapomnieć. Jej ojciec alkoholik wyczuwa w powodzeniu córki okazję życia. Skutecznie miesza w jej małżeństwie, doprowadzając do pierwszej bardzo poważnej kłótni.
Co z tym wszystkim ma wspólnego tajemniczy list, który przeleżał na poczcie za wielkim regałem ponad dwadzieścia lat? Czy zawiera jakieś ważne informacje? Jak może się zmienić czyjeś życie, kiedy dostanie wiadomość z dawnych czasów?
Miłość zawsze wygrywa, ale stracić ją jest niezwykle łatwo. Czy bohaterom uda się ocalić to, co najważniejsze?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 258
– Jeśli się natychmiast nie dowiem, gdzie jest moja przesyłka, napiszę na was skargę, do kogo tylko będzie trzeba!
Kobiety zamarły. Żadna się nie odezwała.
– To przechodzi wszelkie pojęcie! – pieklił się mężczyzna. – Od tygodnia nie było u nas listonosza! W jakim świecie wy żyjecie?! To pismo od notariusza, muszę je mieć, bo mi termin upłynie!
Klient gorączkował się tak intensywnie, że pulsowała mu żyłka na szyi. Stał na środku niewielkiego urzędu pocztowego i krzyczał już od dłuższej chwili. Kolejka obserwowała go z zainteresowaniem, nie miała bowiem nic lepszego do roboty. Trzy pracownice w małych okienkach obsługujące petentów nie były w stanie sobie poradzić z napływem ludzi.
Nieśmiała dziewczyna w jednym z nich próbowała właśnie wytłumaczyć, że listonoszka jest na chorobowym, a kolega, który ją zastępuje, nie daje rady ogarnąć na czas dwóch rejonów i przekazuje w pierwszej kolejności listy polecone, a dopiero potem inne.
– Ale to właśnie był polecony! – Mężczyzna darł się już na całe gardło.
– Dobrze, zaraz poszukam. – Pracownica poczty rzuciła się do przeglądania sporych rozmiarów pudełka, w którym znajdowały się awizowane przesyłki.
– Nic od was nie dostałem! – Pretensje nie ustawały, a żyłka na szyi klienta drgała coraz mocniej. – Żadnego powiadomienia! A przez cały czas jestem w domu, więc nawet nie udawajcie, że nie udało się dostarczyć! Wszędzie to samo! Kurierzy leniwi jak osły, a już o poczcie to nawet nie ma co wspominać!
Zanosiło się na grubszą awanturę, lecz w tym momencie otworzyły się boczne białe drzwi, mocno zniszczone, wyraźnie wymagające pilnego remontu. Wyszła z nich pani naczelnik.
– Spokojnie – powiedziała łagodnym głosem, jak automat, który wiele razy recytuje tę samą wiadomość głosową. – Proszę się nie denerwować. Wszystko sprawdzimy. – Wyjęła notesik i zapisała dane osobowe mężczyzny. – Zadzwonię do pana w ciągu półgodziny. Dam znać. Obiecuję, że do wieczora przesyłka się znajdzie.
Mężczyzna zaczerpnął powietrza, jakby chciał wyrzucić z siebie jeszcze jakieś pełne złości zdania, ale się powstrzymał. Ta awantura go wyczerpała. Opuścił ramiona, odwrócił się i wyszedł. Był zmęczony. Za dużo spadło na niego kłopotów w ostatnim czasie.
Pani naczelnik spojrzała po zgromadzonych w niewielkim pomieszczeniu osobach, po czym wróciła do siebie. Te kolejki właściwie nigdy się nie kończyły. Miasteczko się rozrastało, przybywało osiedli, domów, a tu trzy okienka jak czterdzieści lat temu i wciąż te same nieszczelne drzwi do jej – jak to szumnie nazywano – gabinetu, a tak naprawdę zwykłego pokoju zawalonego paczkami, które nie mieściły się na zapleczu.
Od drugiej strony weszła do środka nieco roztrzęsiona pracownica.
– Zrobiłam przerwę. Przepraszam – powiedziała. – Muszę chociaż przez chwilę odsapnąć. Myślałam już, że go nie uspokoję. Podziwiam cię, że ty sobie tak z tym wszystkim radzisz.
– Kasiu droga, a co mam zrobić? – Pani naczelnik wzruszyła tylko ramionami. – Przecież prawdy mu nie powiem. Jestem tu szefową, ale dobrze wiesz, że nic nie zależy ode mnie. Pensje do bani, budynek za mały, ale to nie jest prywatna firma, żebyśmy mogli o czymkolwiek decydować. Listonosze mają za duże rejony, ledwo żyją. Stara kadra jeszcze jakoś się trzyma, ale znaleźć nowego naiwnego, żeby na te warunki przyszedł, to wcale nie takie proste.
– Fakt. – Kasia kiwnęła głową.
– Jedyne, co nam sprzyja, to inflacja – powiedziała naczelniczka. – Wysokie raty kredytów. Ktoś się znajdzie w trudnej sytuacji, zgłosi się do pracy i będzie zapierdzielał.
Kasia spuściła wzrok. Właściwie ona też nigdy nie marzyła o tym, żeby pracować na poczcie. Tak wyszło. Dwójka dzieci, raty za mieszkanie trzeba spłacać.
– Obiecałaś mu ten list – wróciła jednak do głównego tematu – a ja nie jestem pewna, czy my go znajdziemy. Wydaje mi się, że rano była taka rozmowa między listonoszami, że coś im się zawieruszyło. Dwie przesyłki polecone.
– Często tak jest – odpowiedziała pani naczelnik, nie tracąc spokoju. – Niby nie ma, zagubiło się na amen, a potem zawsze się znajduje. Spadło gdzieś za jakieś pudło, ktoś czymś przykrył. Magazyn jest za mały. I tak jestem pełna podziwu, że w tym chaosie w ogóle funkcjonujemy i większość przesyłek dociera na miejsce. Nie przejmuj się tym. Poproszę Magdę, żeby poszukała. Ty jesteś zdenerwowana, a jak człowiek w takim stanie czegoś szuka, to choćby leżało na wierzchu, nie widzi tego.
– Powinnam zawołać moją mamę – uśmiechnęła się Kasia. – Zawsze w dzieciństwie, kiedy nie mogliśmy czegoś znaleźć, wystarczyło, że ona tylko wstała z krzesła i natychmiast rzecz pojawiała się na swoim miejscu.
– Znam tę magię. – Pani naczelnik odwzajemniła uśmiech. – U mnie też działa. Nie tylko z moją mamą, lecz także ze mną. Wszyscy domownicy się upierają, że kluczy nie ma w przedpokoju. Wchodzę, są.
Obie już w lepszym nastroju wróciły na zaplecze. Kasia – najmłodsza ze wszystkich pracujących w urzędzie kobiet i z tego powodu często oddelegowywana do żmudnych zajęć – zabrała się do szukania zaginionego listu. Najpierw przeglądała pudełko z awizami, a potem metodycznie zaczęła badać magazyn.
– Nie martw się. – Naczelniczka ostatni raz spojrzała na swoją koleżankę. – Tutaj często coś ginie, ale nigdy na dobre. Poza tym za tydzień zaczyna się remont, więc i tak musimy wszystko wynieść. Będziemy sprawdzać papierek po papierku.
– Ja nawet nie chcę myśleć, jak my sobie z tym wszystkim poradzimy.
– To zrób tak jak ja i nie myśl.
Pani naczelnik wróciła do siebie, żeby zająć się sporą ilością czekającej na nią papierkowej roboty. Stoicki spokój wypracowany przez lata w ciężkich warunkach zmieniających się ustrojów, absurdalnych przepisów i ciągle przesuwającego się wieku emerytalnego nie opuszczał jej ani na chwilę.
***
Mijały godziny, a przesyłka się nie znalazła. Kasia przetrzepała wszystko. Sprawdziła nawet gabinet naczelniczki i poleciła wszystkim listonoszom, żeby – zanim wejdą na swoje rejony – przepatrzyli dokładnie torby i samochody, czy gdzieś się nie zapodziała niewielka koperta. Sprawa zdecydowanie się komplikowała. Istniało tysiące miejsc, w które przesyłka mogła się niepostrzeżenie wsunąć.
Zdenerwowany mężczyzna dzwonił już kilka razy i nawet spokój naczelniczki nie mógł już nic w tej sprawie poradzić. Listu po prostu nigdzie nie było.
W ogólnym chaosie pracownicy nie mieli już zdrowia denerwować się tym tematem. Nadchodził planowany od miesięcy generalny remont budynku. Trzeba się było do niego przygotować. Spakować cały towar: książki, czekoladki, skarpetki, poduszki, a nawet pościele, coraz dziwniejsze rzeczy tutaj bowiem sprzedawano, a potem wszystko przenieść do jednego z pomieszczeń biblioteki sąsiadującej bezpośrednio z siedzibą poczty.
Nikt tam nie był szczęśliwy, że kazano im opróżnić dział dziecięcy, przesunąć regały i książki, żeby zrobić prowizoryczne miejsce na oddział pocztowy. Nie wspominając już o tym, że stłoczenie zawartości stu metrów kwadratowych na czterdziestu było właściwie zadaniem niemożliwym.
W całym zamieszaniu tylko Kasia przejmowała się jeszcze zagubionym listem. Ten mężczyzna ciągle powtarzał, jakie to ważne. Będzie miał kłopoty, jeśli nie odeśle druku na czas. Miała ochotę zadzwonić do niego i powiedzieć, żeby nie czekał, bo sytuacja jest beznadziejna. Może pewniej będzie załatwić wszystko jeszcze raz.
Ale bała się konsekwencji. Jeśli klient wytoczy potem sprawę o rekompensatę lub odszkodowanie, może się powołać na jej słowa. A wtedy ona za to odpowie. Może nawet ją zwolnią. Chciała wprawdzie zmienić swoje życie, ale przecież nie od jutra. Na razie potrzebowała tej pracy.
***
Sprawa zaginionego listu ciągnęła się jeszcze przez kilka dni, ale bladła w liczbie innych kłopotów, związanych z remontem oraz próbą prowadzenia normalnej działalności przepełnionej przesyłkami i pozbawionej odpowiedniej liczby rąk do pracy placówki.
Mężczyzna ciągle ich nachodził, a wtedy pracownicy chowali się przed nim, gdzie kto mógł. Kasia z nim rozmawiała, ale to skutkowało tylko tym, że całe jego zdenerwowanie wylewało się na nią, choć to nie ona była odpowiedzialna za zgubę. Miała tego dość.
Pewnego popołudnia wynosiła pudła i przypadkowo była świadkiem, jak w starym budynku poczty odsuwano ostatni wielki regał. Ciężki, metalowy, pamiętający bardzo dawne czasy. Pełno za nim było pajęczyn, kurzu i śmieci. Sprzątaczka miała właśnie to wszystko zmieść wielką miotłą, gdy Kasia zobaczyła leżącą na podłodze starą, pożółkłą kopertę ze znaczkiem. Może gdyby nie sprawa zaginionej przesyłki, nie zwróciłaby na to uwagi.
Jednak teraz na ten widok od razu zrobiło jej się gorąco. Kolejna zguba?
Pochyliła się i wzięła list do ręki. Adres wyblakł, ale wciąż był czytelny. Na znaczku znajdowała się pieczątka z datą, bardzo trudna do odszyfrowania. Kasia obejrzała list z każdej strony. Musiał być dość stary. Takie znaczki już od dawna nie były w użyciu.
Zapodział się – pomyślała. Nie on jeden. W ciągu tylu lat pracy zapewne wiele przesyłek nigdy nie dotarło do swojego adresata. Czasami się zastanawiała, czy to miało dla kogoś znaczenie. Coś się w czyimś życiu zmieniło z tego powodu? A może to zwykła błahostka?
Mimo że powinna pędzić do obowiązków, wspomóc koleżanki, które przy prowizorycznych okienkach obsługiwały zbyt dużą liczbę petentów, stała ciągle w miejscu i wpatrywała się w tę kopertę, a potem włożyła ją do kieszeni swetra.
Zastanawiała się, co powinna zrobić. Zgłosić to szefowej? Przykleić nowy znaczek i po prostu wysłać? A może odnieść pod zapisany na kopercie adres? Nie! Wiedziała, że tego nie zrobi. Była zbyt nieśmiała, żeby szukać obcych ludzi i tłumaczyć im, dlaczego doręcza przesyłkę sprzed tak wielu lat. Ale włożyć do nowej koperty, przepisać adres, nakleić znaczek i wysłać list w dalszą drogę – to było możliwe.
Przez cały dzień biła się z myślami. To trochę jak igranie z przeznaczeniem. Jeden drobny gest, a przecież może zmienić czyjeś życie.
Co za bzdura! – pomyślała wreszcie. – To na pewno jakieś zwykłe życzenia albo relacja z podróży. Dawno już opowiedziana przez kogoś, kto wrócił do domu.
W czasach, gdy telefony nie były takie powszechne, listy miały dużo większe znaczenie. Bywało, że stanowiły jedyną formę kontaktu. Możliwość przekazania wieści.
Kasię ogromnie ciekawiło, co jest w środku. Nawet kilka razy złapała się na pokusie, żeby otworzyć pożółkłą kopertę. Nikt by się przecież nie dowiedział. Cała sprawa raczej mocno przedawniona, nadawca pewnie nie żył, a wiadomość też nie miała już znaczenia. Nie zrobiła tego jeszcze jednak. Miała mocno zakodowane przekonanie, że nie dotyka się cudzych rzeczy. Nigdy tej zasady nie złamała.
Nadszedł wieczór, a ona z przyjemnością skończyła pracę. Na dworze było jasno. Coraz dłuższe dni stanowiły miłą odmianę po przeciągającej się zimie. Kasia rozluźniła szalik, rozpięła kurtkę i powolnym krokiem ruszyła w stronę przystanku. Przez cały czas się zastanawiała, co zrobić z odnalezionym listem. Aż w końcu, dojechawszy do domu, doszła do wniosku, że to sprawa bez znaczenia. Niczyjego życia przecież nie zmieni.
Jednak na wszelki wypadek zdjęła odpowiedzialność za jego dalsze losy ze swoich pleców.
Postanowiła wysłać ten list. Najwyżej wróci na pocztę, jeśli adresat już nie istnieje, albo ktoś wyrzuci go do kosza. To już nie jej sprawa. Musiała tylko jakoś nadać przesyłkę. Przecież nie przez przepracowanych, działających już i tak w zbyt wielkim chaosie rejonowych listonoszy.
Iga biegała po pokoju, próbując złapać swoich dwóch niesfornych synów.
– Kto wam to dał?! – wołała, a oni uciekali z piskiem, wystrzeliwując w jej stronę dziwne kulki wypełnione żelem, które trzeszczały przy każdym dotknięciu. Wyglądało to okropnie, ale maluchom sprawiało ogromną radość. – Oddawać mi to, bo zaraz pęknie i wyleje się na dywan – nakazała. Ale chłopcy ani myśleli się pozbywać swoich skarbów. – Założę się, że wujek Janek był tu dzisiaj rano – trafnie domyśliła się Iga. – Już ja sobie z nim porozmawiam.
Chłopcy zatrzymali się wreszcie, obawiając się o los swojego ulubieńca, i ten moment wykorzystała Iga, by skonfiskować zabawki. Stało się to w ostatniej chwili, bo właśnie jedna z intensywnie miętolonych kulek przetarła się z boku i zaczęła z niej wypływać żelowata zawartość.
Iga z pewnym trudem powstrzymała się przed wypowiedzeniem sakramentalnego: „A nie mówiłam?”, ponieważ odkąd została mamą, obiecała sobie uroczyście, że przy wychowywaniu dzieci nie będzie popełniać błędów swoich rodziców. To jednak wcale nie było takie proste, bo niektóre uwagi drażniące ją w dzieciństwie dziś same pakowały jej się na język i wydawały się idealnie pasować do prawie każdej sytuacji.
Ale dała radę. Sytuacja została opanowana. Chłopcy padli zdyszani na kanapę, a potem zgodnie wzięli do rąk tablet i zaczęli sobie włączać jakąś bajkę. Iga nie protestowała. Uznała, że należy jej się chwila ciszy.
Usiadła w fotelu obok i zapatrzyła się na swoich synów. Byli doskonali. Dwa jasnowłose urwisy, bardzo podobne do taty. Za chwilę ze szkoły miał wrócić Oliwier, ich starszy, przyrodni brat. Dobrze im się układało. Na komodzie stało zdjęcie ich całej piątki wraz z mężem Igi, Wiktorem. Spora, roześmiana gromada. Iga była bardzo wdzięczna za to niespodziane szczęście, jakie ją w życiu spotkało, i to w momencie, kiedy niewiele dobrego jeszcze się spodziewała.
Dziękuję – wyszeptała w stronę nieba. Mieli różne troski, ale nie prosiła o ich natychmiastowe rozwiązanie ani o idealne dni. Wystarczało jej to, co miała. Oby tylko się nie zmieniło, oby nikt temu nie zagroził. Tego pragnęła najbardziej.
***
Kasia szła przez ciemne ulice, czując się jak przestępca. Pogoda sprzyjała takim skojarzeniom. Wiał wiatr, a gałęzie starych drzew wydawały dziwne dźwięki. Chodnik opustoszał, ludzie pochowali się w ciepłych mieszkaniach, nie zamierzali dobrowolnie wyściubiać nosa.
Tylko ona szła ze swoją misją i duszą na ramieniu. Nie do końca przekonana, czy słusznie postępuje. Co może zrobić z czyimś życiem taki list sprzed wielu lat? Przekonywała samą siebie, że niewiele. Może będzie on jakąś ciekawostką, a może nawet i to nie? Ktoś go obejrzy i wyrzuci do kosza? Istniała szansa, że pod zapisanym na kopercie adresem nie mieszka już nikt, dla kogo byłoby to ważne.
Ale mimo to szła przez ciemne miasto, głównie dlatego, że bała się, iż kogoś ominie ważna informacja. Towarzyszyło jej przekonanie, że to jednak ważne. Wciąż pamiętała historię zaginionego niedawno listu. Jego adresat złożył skargę, ponoć poniósł z tytułu tej zguby spore straty. Skoro jeden list od adwokata mógł w czyimś życiu tak bardzo namieszać, to co dopiero prywatny.
Zawahała się jeszcze, naciskając guzik domofonu, ale postanowiła zdać sprawę na los. Jeśli ktoś odpowie, wpuści ją do mieszkania, to znaczy, że jej misja jest ważna. A jeśli nie, wycofa się i po prostu wyrzuci ten list do kosza. Albo może do skrzynki? Zawahała się. To by było lepsze… No właśnie. Stchórzyła w ostatniej chwili, kiedy jakiś zachrypnięty męski głos zapytał: „Czego?” i jednocześnie nacisnął guzik domofonu.
Szybko otworzyła drzwi, weszła na klatkę schodową, odszukała w skrzynce na listy właściwy numer, a potem wrzuciła swoją kopertę i szybko uciekła. Słyszała jeszcze, jak ktoś wołał z piętra: „Kto tam? Kto to? Hej! Odezwijcie się!”. To nie był miły głos, zachęcający do kontaktu.
Kasia poczuła, jak robi jej się gorąco. Trzasnęły za nią drzwi i znów znalazła się na ciemnej ulicy. Ruszyła przed siebie biegiem. Nie mogła się już cofnąć, a teraz nagle pożałowała, że w ogóle to zrobiła. Może nie należało dotykać starych spraw? Może właśnie czasem lepiej czegoś nie wiedzieć?
Ale teraz już było za późno. Pobiegła więc w stronę zaparkowanego spory kawałek dalej samochodu, wsiadła do niego i prędko odjechała.
Kiedy weszła do swojego mieszkania, dzieci wybiegły z pokoju, żeby się przywitać. Z kuchni wyszedł uśmiechnięty mąż z kanapką w ręce.
– Co słychać? – zapytał. – Jak się czujesz? Zrobić ci herbaty?
Poczuła, jak robi jej się ciepło. Zrozumiała, że jest wielką szczęściarą, i współczuła każdej osobie mającej kontakt z tamtym nieprzyjemnym facetem, który dziś odezwał się do niej przez domofon. Miała nadzieję, że on nie ma rodziny, a przede wszystkim żadnych dzieci, jest sam i swoją pogardą wobec świata oraz nieżyczliwością nikogo nie krzywdzi.
– Ambre! Pospiesz się, proszę, kochany. Już i tak jesteśmy o godzinę spóźnieni. Janek dzwonił, że zostawił Oliwiera samego z piątką dzieci. Czy ty sobie to wyobrażasz? Wszystko ma swoje granice.
Pan Ambroży wyszedł pospiesznie z łazienki, przyzwyczajony przez całe życie, że żona go pogania. Od lat już nie reagował na jej połajanki, spokojnie robiąc swoje, ale dzisiaj naprawdę się przejął. Faktycznie powinni już być na miejscu. Student to wprawdzie takie stworzenie, które wszystko może i każdej pracy podoła, ale co, jeśli jednak się okaże, że są jakieś granice?
Najstarszy wnuk, długo żyjący w pustym domu jako jedynak, teraz spędzał czas w zupełnie innych warunkach. Dwaj przyrodni bracia i do tego trójka przybranych dzieci, które intensywnie wychowywał wujek Janek, bardzo często bawili się hałaśliwie w domu Janickich. Biegali po ogrodzie, buszowali w kuchni, ale największą rozrywką dla nich wszystkich było wpaść do pokoju Oliwiera i tam spędzać czas.
Wszystko tam dzieciaki fascynowało. Jego meble, drobiazgi, komputer, zegarek – cokolwiek chłopak miał. Także koledzy i koleżanki. Tylko stanowczości Igi Oliwier zawdzięczał fakt, że jeszcze nie zwariował i mógł się na swoim terytorium czuć bezpiecznie, bo kiedy tylko żona jego taty była w domu, dbała o stawianie granic.
– Cieszę się, kochany, że nas poprosili o pomoc. – Pani Aleksandra poprawiła włosy, jak zawsze starannie szykując się do wyjścia. – W ogóle co to za porządki, żeby tak rzadko wzywać dziadków? – narzekała.
– Nie mów tak. – Ambroży zapiął marynarkę, zerknął jeszcze kontrolnie do lustra w przedpokoju i uznał, że choć czas bez przerwy go nadgryza tu i ówdzie, to jednak wciąż prezentuje się całkiem nieźle. – Iga się stara, ale strasznie są zapracowani.
– To fakt. Ja nie wiem, my też przecież zarabialiśmy pieniądze, ale było jakoś inaczej.
– Było tak samo – uśmiechnął się Ambroży – i już sam nie wiem, kto ma trudniej. Te zamknięcia restauracji podczas pandemii mocno dały Wiktorowi w kość, rodzina mu się powiększyła, a na dodatek wszystkie opłaty teraz poszły w górę…
– Co ty mówisz? – Jego żona, przyzwyczajona od lat, że zawsze są pieniądze, nie nawykła myśleć o takich sprawach. – Przecież w razie czego mu pomożemy. Nie musi się martwić o takie sprawy.
– Z obietnicami ostrożnie – powiedział Ambroży, wsiadając do auta. – Dla Wiktora wszystko, w razie czego jestem gotów nawet sprzedać dom.
– O czym ty mówisz? – znów oburzyła się jego małżonka. – Nie ma takiej potrzeby!
– To prawda – przyznał jej mąż, po czym wyjechał ostrożnie, wyprowadzając z garażu starego szerokiego mercedesa. – Ale nie szafuj, proszę, obietnicami, bo remont mocno nadwyrężył nasze oszczędności. A kryzys zmiótł z powierzchni ziemi niektóre inwestycje. Szału nie ma.
Aleksandra tylko westchnęła. Wszystkie akcje spadły i rzeczywiście chwilowo przeżywali trudne chwile.
– Nie chcę teraz o tym myśleć – powiedziała, zamykając temat. Nie lubiła mieć problemów, na które nie da się szybko czegoś poradzić. – Jadę do moich wnuków i będę się tym cieszyć, ile tylko mam sił. – Popatrz, jak wiele to może człowiekowi sprawić radości! Taka nowa rodzina. Wspaniała – dodała natychmiast. – Kocham tych chłopców tak bardzo, że aż czasem sama się muszę powstrzymywać, żeby nie dawać im wszystkiego, czego tylko sobie zażyczą.
– Jesteś bardzo dzielna – powiedział szczerze Ambroży. Zawsze to żona miała skłonność do przesady, ale on sam na stare lata też łapał się na tym, że tych dwóch małych chłopczyków, podobnie jak kiedyś Oliwier, całkowicie zawładnęło jego sercem, a nowa rodzina Wiktora była dla niego pokusą nie do odparcia. Ciągle chciał tam być. Ucieszył się więc, kiedy wreszcie dojechali na miejsce.
Weszli do środka, drzwi były otwarte.
– O rany! – Aleksandra złapała się za głowę. – Czy mieliśmy włamanie?
Wokół panował straszny rozgardiasz.
– Nie – odpowiedział Oliwier, patrząc dookoła lekko błędnym wzrokiem. – Tylko wasze wnuki bawiły się tutaj.
– Cześć, kochany! – przywitała się z nim, całując go serdecznie w oba policzki. – Jak się trzymasz?
– Dobrze – odparł. – Dużo roboty, ale daję radę.
Aleksandra, jeszcze zanim zdjęła buty i rozpięła płaszcz, zaczęła odruchowo zbierać porozrzucane pluszaki oraz odnosić do kuchni kubki.
– Możesz już iść – powiedziała do Oliwiera, uśmiechając się ciepło. – Zmienimy cię na posterunku.
Pięcioro dzieci – w tym starszy chłopczyk, siódmoklasista, towarzysząca mu o rok młodsza siostra, ich siedmioletni braciszek oraz dwóch synów Wiktora – zatrzymało się w dzikim pędzie i przestało piszczeć. Doskonale znali zasady. Wiedzieli, że teraz zabawa się zmieni, co nie znaczy, że stanie się gorsza. Ale na pewno bardziej statyczna.
Dzieciaki Amelii czuły spory respekt wobec państwa Janickich. Justynka i jej brat Szczepan natychmiast zabrali się do sprzątania, ale Tymek i Kuba usiedli na kanapie. Korzystali jeszcze z przywilejów bycia przedszkolakami, za których wykonuje się większość obowiązków. Przy rodzicach było trochę inaczej, oni czegoś wymagali, ale dziadkowie kojarzyli im się głównie z niekończącym się pasmem spełnionych zachcianek.
Kiedy Iga z Wiktorem wrócili z restauracji, zastali dom w bardzo dobrym stanie. Wszystko było posprzątane, a dzieciaki grały w dwie planszówki. Starsze z dziadkiem, a młodsze z babcią. Rozłożeni na podłodze i na stole tworzyli bardzo miły dla oka widok.
Wiktor uścisnął Igę. Wciąż się cieszył tym, co go spotkało. Zdarzyło się to w momencie, gdy był już na tyle dorosły, że potrafił to docenić. Podobnie jak jego przyjaciel Janek. Pewnie gdyby stał się przybranym ojcem trójki dzieci piętnaście lat wcześniej, kompletnie by sobie z takim wyzwaniem nie poradził. Ale płynące lata zmieniają ludzi i oni obaj się cieszyli, że wszystko przyszło w takim dobrym czasie.
Byle tylko tego nie stracić – pomyślał Wiktor, nie mając świadomości, że podobnym torem szły myśli jego żony, a potem w nagłym przestrachu uścisnął Igę.
Odpowiedziała mu pewnym spojrzeniem. Nie miał się czego obawiać.
***
Zmiana przyszła jednak dużo wcześniej, niż się oboje spodziewali.
Następnego dnia wstali jak zawsze i oboje ruszyli do pracy, wcześniej zawiózłszy dzieci do przedszkola. Iga odebrała chłopców zaraz po obiedzie i spędzili razem w parku fajne dwie godziny. Kiedy podjechała pod dom, zdziwiła się, że samochód męża stoi już w garażu. Wiedziała, że Wiktor planował dziś zostać w restauracji do wieczora. Zaniepokojona spojrzała na swój telefon. Nie miała żadnych nieodebranych połączeń.
Szybko wypięła chłopców z fotelików, starając się opanować niepokój. Gdyby coś się stało, pewnie by do niej zadzwonił.
– Jestem głodny jak sęp – powiedział Kubuś.
– Mówi się jak szpak – poprawił go braciszek.
– Jak wilk – uśmiechnęła się Iga. Czasem już jej się od tego kręciło w głowie. Wiktor wciąż mylił powiedzonka, a jego synowie zawzięcie go w tym naśladowali. Ale ledwo weszła do domu, od razu spoważniała.
Wiktor rzeczywiście wrócił z pracy wcześniej. Siedział w salonie na kanapie, a przed nim stał kubek z nietkniętą herbatą. Mężczyzna miał bardzo poważną minę. Przytulił wprawdzie synków, zapytał, jak im minął dzień w przedszkolu, a nawet obiecał, że zagra z nimi później w planszówkę, ale kiedy tylko wybiegli do swojego pokoju, zamknął drzwi, po czym spojrzał na żonę.
Iga od razu usiadła. Miała złe przeczucie. I słusznie. Wiktor zwykle spoglądał na nią z czułością albo rozbawieniem, czasem zaciekawieniem. W każdym razie ich rozmowom towarzyszyły pozytywne emocje. Tym razem jednak był nie tylko smutny, lecz wręcz gniewny. Jak nigdy dotąd.
– Płaciłem dziś przelewem – powiedział powoli. – Za kostkę brukową, którą będziemy kłaść przed garażem. Rzuciło mi się w oczy, że w zeszły piątek wyciągnęłaś z konta dwa tysiące w gotówce.
Iga czuła, jak robi jej się gorąco, ale ze wszystkich sił starała się zachować spokój. Był teraz niezbędny. Wiktor popatrzył na nią przez chwilę, jakby miał nadzieję, że inaczej zareaguje, coś mu wyjaśni, znajdzie dobre wytłumaczenie. Pieniądze na życie trzymali osobno, rachunki płaciły się same automatycznymi przelewami. Nie kupiła niczego do domu, przynajmniej on tego nie zauważył, ani dla dzieci, a zawsze informowali się nawzajem o takich sprawach.
Opuściła głowę, rozpaczliwie poszukując ratunku. Miała tylko nadzieję, że Wiktor, kiedy odkryje prawdę, przyjmie to ze spokojem.
Ale chyba się na to nie zanosiło. Sprawiał wrażenie coraz mocniej zdenerwowanego.
– Kiedy się pobraliśmy – powiedział, opanowując się z widocznym wysiłkiem – obiecałem sobie, że będę bardzo delikatny w sprawach finansowych. Nie chciałem, żebyś odczuła jakąkolwiek różnicę pomiędzy naszymi przychodami. Jestem tak ostrożny, że boję się nawet porozmawiać z tobą na temat kupna nowego samochodu, bo nie wiem, jak to przyjmiesz. Tak bardzo się staram – dodał, spoglądając na nią z pretensją. – Nigdy ci niczego nie wyliczam, nie wydzielam, nie kwestionuję żadnej twojej decyzji.
Iga jeszcze niżej opuściła głowę i zaplotła mocno palce dłoni. Tak, to wszystko, co mówił, było prawdą. Nie można mu było niczego pod tym względem zarzucić. Poślubił biedną dziewczynę i potem chodził koło niej na paluszkach, żeby przypadkiem nie było jej z tego powodu przykro. Naprawdę się starał.
– Postawiłem tylko jeden warunek – powiedział powoli, a ona poczuła, jak dziwne ciepło podchodzi jej od palców stóp przez brzuch, w którym wywołuje nieprzyjemne łaskotanie, do góry, aż do gardła. – Postawiłem tylko jeden warunek – powtórzył – że nie będę spłacać długów twojego ojca.
– Wiem – odpowiedziała z trudem.
– Oczywiście nie mówiłem o tym, że nie chciałbym, by moja żona mnie oszukiwała, bo to jakby oczywiste. Tymczasem ty znowu tam pojechałaś i dałaś im kasę. Co tym razem? – zawołał głośniej. – Jakim podstępem cię zwabili?! Zemdlał? Zachorował? Wpadł pod tramwaj? Co jeszcze wymyślą? Jakie kłamstwo spreparują, żeby wydobyć od ciebie pieniądze?
Iga czuła, jak łzy płyną jej po policzkach. Nic nie mogła na to poradzić, wypieranie się nie miało sensu. Wiktor zbyt dobrze ją znał. To jasne, że nie wzięła tych pieniędzy, żeby kupić sobie drogi naszyjnik, wystrzałową sukienkę ani żeby zrobić sobie zabieg w SPA. Pozwoliłby jej na to, nawet by dołożył, ale ona oszczędzała pieniądze na inne potrzeby, głównie te związane z ojcem, a tym razem musiała wyciągnąć większą kwotę z konta, choć ryzykowała, że Wiktor to zauważy.
Pojedyncze stuzłotówki zbierała do koperty na czarną godzinę przez cały czas. I to umykało jego uwadze. Wielokrotnie dzięki temu udało jej się coś zebrać, ale podjęcie większej ilości pieniędzy okazało się ryzykiem i rzeczywiście przyniosło kłopoty.
– Iga… – Wiktor wypowiedział jej imię nieco bardziej miękko, ale wciąż było słychać, że jest zły. – On ma rentę, a ja co miesiąc przelewam pieniądze, żeby starczało mu na czynsz i inne opłaty. Czego mu jeszcze trzeba? Czy to nie wystarczy, żeby się od nas odczepił?! Nie rozumiesz, że ciągle wyciągając go z tarapatów, pomagasz mu utrzymywać jego problemy? Po co on ma się zmieniać, skoro są wokół niego przynajmniej dwie kobiety zawsze gotowe, by iść z pomocą?
Iga złapała się dłońmi za twarz. Zasłoniła oczy. Czuła się okropnie. Doskonale wiedziała, że Wiktor ma rację. Tamtego poranka dała się wkręcić. Wystraszyła się. Tata był w szpitalu, a pani Halina mówiła, że konieczny jest natychmiastowy zabieg. Oczywiście kolejka półtora roku, nie ma szans, by zrobić to na fundusz zdrowia. Jednak prywatnie można było od razu. Co miała zrobić? To był jej ojciec.
Wiktor do tej pory wykazywał się świętą cierpliwością wobec jej problemów rodzinnych. Zawsze ją wspierał, ale coś się chyba w nim skończyło, jakieś zasoby, bo kiedy położyła znów dłonie na kolanach, podniosła głowę i spojrzała na niego, zrozumiała, że nie ma sensu niczego mu tłumaczyć. Nie jest gotowy jej wysłuchać, a co dopiero zrozumieć. Jakby coś się w nim gwałtownie zamknęło.
– Mam tego dość – potwierdził jej obawy. Wstał i spojrzał na nią z góry jak nigdy dotąd. Nawet kiedy rozmawiał z dziećmi, zawsze kucał, klękał albo siadał, żeby móc popatrzeć im w oczy. A teraz przemawiał do niej z góry, z pozycji siły. – Proszę cię, żebyś mi obiecała, że nigdy więcej tego nie zrobisz. Dajemy im dostatecznie dużo. Nie pojedziesz tam bez mojej wiedzy, za moimi plecami. Nie wyciągniesz dla nich pieniędzy z naszego wspólnego konta bez ustalenia tego ze mną!
Iga nie odzywała się ani słowem. Myśli pędziły jej przez głowę z niewiarygodną prędkością.
– No tak… – powiedział smutno Wiktor. – Zastanawiasz się nad odpowiedzią. Będziesz się musiała namyślić, kogo wybrać: męża, który zawsze o ciebie dba, jest ojcem twoich dzieci, czy krzywdzącego cię wiecznie ojca, oszukującego, kłamiącego.
W jego głosie zabrzmiało cierpienie. Ale też uraza i gniew.
– Coś ci powiem! – zawołał. – Sprawdziłem to. Rozmawiałem z sąsiadką. Nie było w ogóle żadnego zabiegu. Oszukali cię! Wiem, co ci powiedzieli.
Gorąco uderzyło Igę tym razem w policzki. Chciała krzyknąć, że to niemożliwe, ale się powstrzymała. Po co? Tylko by się wygłupiła. Oczywiście, że możliwe. Dla ojca kłamstwo stanowiło chleb powszedni, normalny sposób komunikowania się ze światem. Tyle razy złamał dane jej słowo albo wmanipulował ją w trudną sytuację. Jednak ona wciąż dawała się zaskakiwać. Ciągle nie mogła uwierzyć, że człowiek tak może postąpić. A kobieta, z którą mieszkał? Przecież to ona do niej zadzwoniła. Płakała, wyglądała na szczerze zrozpaczoną osobę, która walczy o kogoś bliskiego. Tymczasem bezczelnie kłamała.
Iga zaczęła się trząść.
– Jasne! – zawołał drwiąco Wiktor. Teraz już był naprawdę wściekły. – Wciąż mi nie odpowiadasz. Musisz się jeszcze dłużej namyślić, choć przecież wnioski są oczywiste. Ale, jak widać, nie dla ciebie. Kimże jest mąż wobec tego najdroższego ci człowieka?! Nie spodziewałem się, że to się stanie. Przemyśl to sobie – powiedział, podchodząc do drzwi. Wargi mu drżały i sprawiał wrażenie kogoś zupełnie innego. Człowieka, jakiego nie znała. Niedostępnego. – Zdecyduj. Ja dłużej tego nie zniosę. Nie chcę być oszukiwany jak jakiś pajac. Ten człowiek manipuluje nie tylko tobą, lecz także mną i potem śmieje się z nas obojga. Jeśli jeszcze raz do niego pojedziesz bez mojej wiedzy, między nami wydarzy się coś naprawdę złego.
Z drugiej strony drzwi ktoś nacisnął klamkę. To Kuba szukał taty.
– Już idę – powiedział do niego Wiktor zupełnie innym tonem. Jak aktor, który wciela się w odmienną rolę. – Pójdziemy się pobawić.
Iga została w pokoju sama całą sobą. Rwała się w stronę Wiktora i swojej rodziny.
Co za okropna głupota! Dlaczego od razu mu nie odpowiedziała? Skąd się w niej wzięła taka straszna blokada? Przecież to oczywiste, że powinna stanąć po jego stronie. Zrobił dla jej ojca tak wiele, miał prawo mieć dość. Nie chciała nawet o tym myśleć. Czy rzeczywiście ją oszukali? To byłoby straszne. Dlaczego w ogóle miała problem z wyartykułowaniem odpowiedzi?
Zerwała się natychmiast z fotela i szybkim krokiem ruszyła w stronę pokoju chłopców. Wiktor siedział na podłodze i układał z nimi klocki. Tuż obok czekało przygotowane pudełko z „Grzybobraniem”, więc zapewne to planował jako kolejny punkt wieczoru.
– Będziecie grać? – zapytała, starając się, by jej głos zabrzmiał lekko i miło. – Chętnie do was dołączę.
Wiktor podniósł głowę, po czym spojrzał na nią.
– Tak – powiedziała i kiwnęła głową, dając mu odpowiedź na jego pytanie. – Z całym przekonaniem! – dodała.
Obiecała mu to szczerze. Rodzina była dla niej najważniejsza. Pamiętała swoje trudne dzieciństwo. Wysoką cenę, jaką potem zapłaciła za to w młodości, dorastając samotnie i bez wsparcia. Ile trudu włożyła, by się z tego wyzwolić. Jak wielkim darem od losu było to, że szczęśliwie się zakochała. I jeszcze do tego urodziła dwoje dzieci. Zdrowych, grzecznych, kochanych. To jasne! Nigdy nie poświęci dobra swoich najbliższych z powodu ojca, który ją oszukał. Nie zrobi tego.
Jej rodzina musiała pozostać bezpieczna.
Natalia patrzyła w lustro. Wyglądało to okropnie. Półkoliste nakłucia wokół oczu zwykle pozostawiały po sobie czerwone kropki, które szybko znikały, ale tym razem po prawej stronie robił się coraz większy siniak. Pozostałe ślady po igłach też się powiększały, a dwa z nich powoli zabarwiały się na ciemno. Czuła napływające do oczu łzy. Bolało.
– Przepraszam bardzo, pani Natalio. – Zaniepokojona lekarka, świetny fachowiec, krążyła wokół niej, tłumacząc, że to normalne. To się zawsze może zdarzyć po zabiegu.
Natalia była załamana. Nie miała już siły. Pozwoliła się dzisiaj skłuć po brzuchu, żeby rozbić te niewielkie, prawie niewidoczne ilości tłuszczu, które śmiały się tam nagromadzić. Dała sobie skłuć cały owal twarzy, żeby podkreślić jego kształt, pokłuć się pod oczami, na czole, a także wstrzyknąć sobie odrobinę botoksu w usta. Zabiegi robiła od lat. Była przyzwyczajona do bólu. Na niektórych partiach twarzy już właściwie działały bez znieczulenia, ale dzisiaj czuła się, jakby ktoś ją skrzywdził.
– Proszę usiąść. – Lekarka podsunęła jej krzesło, po czym podała do ręki kubek z herbatą, której dziewczyna wcześniej nie zdążyła dopić. – Co się dzieje, Natalko? – zapytała pani doktor łagodnym głosem. Znały się od dziesięciu lat, spotykały często, bo Natalia lubiła poprawianie urody. A to oznaczało częste powtórzenia niektórych zabiegów.
– Nie wiem… – Dziewczyna opuściła głowę, a łzy zaczęły kapać jej do kubka. Tak źle jeszcze nigdy nie było. Nie rozkleiła się do tego stopnia nawet w tamtym okropnym czasie, kiedy Wiktor ją zostawił. Ani w dniu jego ślubu.
– Może zadzwonię do twojej siostry? – zaproponowała lekarka. – Przyjedzie po ciebie…
– Nie – zaprotestowała Natalia. Jej głos brzmiał dziwnie słabo. – Z Anią nam się ostatnio nie układa. Mówi, że mam obsesję i powinnam iść do terapeuty.
Lekarka dyskretnie westchnęła. Była tego samego zdania, ale nie miała pewności, czy może o tym powiedzieć klientce. Tak naprawdę się nie przyjaźniły, to po prostu był świetny gabinet z bardzo wysokimi opłatami za każdą usługę. W koszt tego zostały wliczone także uprzejmość, empatia oraz dodatkowy czas, który poświęcano pacjentowi, jeżeli zaszła taka potrzeba. Lekarka była profesjonalistką, ale też lubiła Natalię.
– Źle się czujesz – powiedziała łagodnie. – Każdy ma czasem gorszy dzień. W recepcji zamówią ci taksówkę. Jedź do domu i odpocznij.
– Tam jest mój mąż – odparła słabo Natalia. – Nie mogę mu się pokazać w takim stanie. Wciąż utrzymuję go w przekonaniu, że moja uroda jest naturalna, a on, głupi, wierzy.
– Nie głupi, tylko zakochany. A poza tym przecież na tym to polega, żeby nie było widać.
Natalia upiła łyk herbaty. Usta były jak nie jej. Sztywne, okropne. Co też człowiek musi robić, żeby w miarę dobrze wyglądać!
– I po co to wszystko? – zapytała. – I tak przegrałam.
Lekarka usiadła po drugiej stronie. Sprawa była poważniejsza, niż się wydawało.
– Spójrz na to z innej strony – powiedziała. – Tamten związek faktycznie się nie udał. Tak się w życiu zdarza. Ale wyszłaś za mąż, masz u boku fajnego faceta i dużo innych życiowych osiągnięć.
– Tak! – prychnęła Natalia, po czym otarła łzy. Czuła, że nic tu po niej. I tak nie zostanie zrozumiana. Nie miała zamiaru się przyznać, że zrobiła to, żeby sobie Iga z Wiktorem nie myśleli, że są lepsi. Też kupiła piękną suknię i zorganizowała dużo lepszą imprezę. Wrzuciła zdjęcia na media społecznościowe, żeby im wszystkim miny zrzedły, ale pewnie nawet nie zauważyli. Dostała życzenia, ale nic więcej. Żadnego komentarza, kontaktu.
– Co mogę powiedzieć? – Lekarka spojrzała na nią z życzliwością. – Związki to skomplikowana sprawa. Mogłabym ci poradzić, żebyś skupiła się na sobie, zajęła swoim życiem. Masz świetnego męża. Możecie założyć rodzinę.
Natalia tylko się skrzywiła. Tak, to mógł być dodatkowy powód jej złego samopoczucia. Miała właśnie przerwę w przyjmowaniu tabletek antykoncepcyjnych, a zawsze źle znosiła tę krótką fazę odstawienia. Nie myślała jeszcze o dzieciach. Czekała na odpowiedniejszy moment.
A dokładniej mówiąc, na odpowiedniejszego mężczyznę. Ponoć bez względu na to, co kobiety sądzą, w każdej tkwi potencjał, by być świetną matką, tylko to ziarno musi trafić na taki zbieg okoliczności, które stworzą jedyną optymalną sytuację. Ten właściwy mężczyzna, ten odpowiedni moment, ten czas w życiu, te warunki mieszkaniowe, ten nastrój, ta chwila. Ona czuła, że żaden z tych punktów jeszcze nie został spełniony, ale nie zamierzała się zwierzać ze swoich przemyśleń.
– Pani doktor, czy ma pani jakiś podkład, żeby mnie choć trochę posmarować, bo w przeciwnym razie taksówkarz na mój widok zemdleje?
Uspokoiła się. Musiała. Opuchnięte od płaczu oczy nie pomagały. Wyglądała z tego powodu jeszcze gorzej.
Lekarka wstała, wzięła do ręki kosmetyk, a następnie delikatnie ją posmarowała. Trochę lepiej, ale szału nie było.
Natalia naprawdę nie chciała jechać w tym stanie do domu. Wiedziała, że za trzy–cztery godziny będzie wyglądać nieco korzystniej. Przynajmniej opuchlizna zejdzie. Gdzie mogła się teraz podziać?
Pożegnała się z lekarką, zapłaciła sowity rachunek, a potem usiadła w recepcji i czekała na taksówkę. Do siostry nie mogła pojechać. Kiedyś świetnie się rozumiały, ale z czasem rozmowy stawały się coraz trudniejsze. Siostra sprzeciwiała się właściwie wszystkiemu w życiu Natalii: coraz większej liczbie zabiegów, które dziewczyna sobie robiła, próbując zatrzymać upływ czasu, ciągłemu nurzaniu się w przeszłości, obsesyjnemu skupianiu na tym, co słychać u Wiktora i czy w jego związku nie nadszedł jakiś kryzys.
Natalia bardzo wierzyła, że jeżeli będzie wytrwale wypatrywać, to w końcu ten moment nastąpi. Nie ma cudów. Wszyscy są tylko ludźmi. Na każdym małżeństwie, prędzej czy później, pojawi się rysa. Wiktor się stara, ale w końcu nawet on popełni błąd. On albo ta jego młodziutka Iga.
Natalia zacisnęła palce w kącikach oczu, żeby znowu nie popłynęły łzy. Nie chciała robić publicznego przedstawienia w poczekalni. Dlaczego ten czas płynie tak niesprawiedliwie? Iga wygląda tak świeżo, a jej ciągle robią się kurze łapki, worki pod oczami, a pełniejsze niegdyś usta powoli zamieniają się w wąską kreseczkę. Okropne! Miesiąc po miesiącu czuła, jakby odbierano jej największy atut. Do tego ciągle chodziła głodna, bo od momentu, gdy zaczęła się zbliżać do czterdziestki, każda zjedzona bułka natychmiast dawała się odczuć na obwodach. Co to za życie?!
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki