Dziwolągi - Joanna Zaręba - ebook + książka

Dziwolągi ebook

Joanna Zaręba

3,5

Opis

Przedstawienia z ich udziałem – freak shows lub side shows – stały się w drugiej połowie XIX stulecia elementem wystaw światowych oraz występów cyrkowych. Choć wystawianie na pokaz ludzi zdeformowanych od urodzenia bądź wskutek chorób nie było niczym nowym, bo tego typu spektakle urządzano już na średniowiecznych rynkach, to koniec XIX wieku, wraz z rodzącymi się środkami masowego przekazu, show-biznesem i reklamą, przyniósł rozkwit tego zjawiska.
Julia Pastrana, Generał Tomcio Paluch czy bracia syjamscy Chang i Eng byli gwiazdami, światowymi celebrytami, a ich historie weszły do popkulturowego kanonu. Nie byli jednak jedyni, zaś życie ludzi wystawianych na pokaz było raczej pełne cieni niż blasku. Historie tych niezwykłych osób są często tragiczne, pełne okrucieństwa, niezrozumienia, wyzysku, choć pojawiały się też w nich momenty wielkiej sławy w świetle reflektorów scenicznych, emancypacja i walka o swoje prawa.
Książka opowiada o losach ludzi, którzy byli bohaterami freak shows, i czasach, kiedy te pokazy święciły największe sukcesy. Autorka poprzez te biografie przygląda się dziejom freak shows, bada źródła ich popularności, a także analizuje kontekst historyczno-kulturowy kolonializmu i rasizmu oraz przemiany w świadomości społecznej, które przyniosły kres tego typu występom.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 315

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,5 (15 ocen)
0
8
6
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
toroj

Całkiem niezła

Książka ciekawa i pełna solidnych informacji. Niestety, minus za słabą redakcję i korektę.
00

Popularność




Wstęp

Za­cznij­my od wpro­wa­dze­nia w świat, o któ­rym opo­wia­da ta ksi­ążka; świat osób, któ­re swo­jej nie­zwy­kło­ści (wro­dzo­nej lub też na­by­tej) za­wdzi­ęcza­ły nie­ko­niecz­nie wy­ma­rzo­ną ka­rie­rę gwiazd sce­ny. Wy­sta­wia­nie na po­kaz lu­dzi zde­for­mo­wa­nych od uro­dze­nia lub wsku­tek cho­rób nie było w wie­ku dzie­wi­ęt­na­stym ni­czym no­wym – już w śre­dnio­wie­czu urządza­no tego typu spek­ta­kle, oczy­wi­ście za pie­ni­ądze. W mia­rę upły­wu cza­su zmie­nia­ła się tyl­ko ich ska­la. Po­cząt­ko­wo sła­wa i – co za tym idzie – za­si­ęg po­pu­lar­no­ści osób pre­zen­to­wa­nych pu­blicz­no­ści jako „dzi­wo­lągi” , wy­bry­ki na­tu­ry (fre­aks of na­tu­re) były ogra­ni­czo­ne do ta­wern i lo­kal­nych cen­trów han­dlu, czy­li tar­gów. To tam zbie­ra­ły się wi­ęk­sze gru­py wi­dzów skłon­nych roz­stać się z pew­ną sumą pie­ni­ędzy i tam gro­ma­dzi­li się wszy­scy, któ­rzy na byt za­ra­bia­li dzi­ęki hoj­no­ści in­nych: ar­ty­ści, że­bra­cy oraz wła­śnie dzi­wo­lągi. Taka roz­ryw­ka przy­ci­ąga­ła ra­czej pu­blicz­no­ść o pro­stym gu­ście, pra­gnącą się po­śmiać, za­dzi­wić i wró­cić do domu z opo­wie­ścią o tym, co zo­ba­czy­ła.

Jed­nak w mia­rę upły­wu cza­su oso­by nie­zwy­kłe na­by­ły no­we­go sta­tu­su – obiek­tów ko­lek­cjo­ner­skich dla bo­ga­czy. Kró­lo­wie i ksi­ążęta, pra­gnąc za­im­po­no­wać przy­ja­cio­łom, wro­gom i kon­ku­ren­tom, ko­lek­cjo­no­wa­li nie­prze­ci­ęt­nych lu­dzi do­kład­nie tak, jak dziś zbie­ra się znacz­ki albo mo­ne­ty. Im dziw­niej­szy i rzad­szy eg­zem­plarz, tym le­piej. Sprze­da­wa­li ich, wy­mie­nia­li się nimi, wręcza­li ich so­bie w pre­zen­cie. Przy­zwy­cza­je­ni do feu­dal­nej struk­tu­ry spo­łe­cze­ństwa nie wi­dzie­li w tym nic nie­zwy­kłe­go.

Zja­wi­sko po­ka­zy­wa­nia swo­jej nie­zwy­kło­ści za pie­ni­ądze naj­wi­ęk­szą po­pu­lar­no­ść zy­ska­ło na prze­ło­mie dzie­wi­ęt­na­ste­go i dwu­dzie­ste­go wie­ku, kie­dy to pierw­szy śro­dek ma­so­we­go prze­ka­zu – pra­sa – nadał mu roz­głos. Wi­dzów z ta­wern i ma­ło­mia­stecz­ko­wych ryn­ków za­stąpi­ła nowa pu­blicz­no­ść: zgro­ma­dzo­na w te­atrach, mu­ze­ach typu dime po­pu­la­ry­zu­jących na­ukę wśród kla­sy pra­cu­jącej, ga­bi­ne­tach oso­bli­wo­ści, wy­sta­wach me­dycz­nych oraz ludz­kich zoo będących częścią wy­staw świa­to­wych. Po­cząt­ko­wo or­ga­ni­za­to­rzy tar­gów mi­ędzy­na­ro­do­wych ogra­ni­cza­li się je­dy­nie do pre­zen­ta­cji teo­re­tycz­nie ma­jących cele edu­ka­cyj­ne, a nie roz­ryw­ko­we, czy­li wła­śnie do ludz­kich zoo, po­ka­zu­jących mniej lub bar­dziej re­ali­stycz­nych przed­sta­wi­cie­li wio­sek rdzen­nej lud­no­ści od­le­głych kra­jów świa­ta. Mo­żna było zo­ba­czyć w nich człon­ków afry­ka­ńskich ple­mion, ale rów­nież miesz­ka­ńców szwaj­car­skiej wsi czy Egip­cjan. Pre­zen­to­wa­nie osób zde­for­mo­wa­nych przez wro­dzo­ne lub na­by­te do­le­gli­wo­ści uwa­ża­no za roz­ryw­kę ni­ższych lo­tów. Jed­nak po pew­nym cza­sie or­ga­ni­za­to­rzy ta­kich wy­stępów mu­sie­li przy­znać, że w bu­dyn­kach wy­naj­mo­wa­nych wo­kół te­re­nów wy­sta­wo­wych na­gmin­nie urządza się tego ro­dza­ju po­ka­zy, co sku­tecz­nie od­ci­ąga uwa­gę i pie­ni­ądze pu­blicz­no­ści od głów­nej atrak­cji. Wy­ci­ągni­ęto z tego wnio­ski i zja­wi­sko fre­ak show wkro­czy­ło rów­nież na te­re­ny wy­staw świa­to­wych.

Kres, cho­ciaż nie ca­łko­wi­ty, przy­nio­sła tego typu wy­stępom wzra­sta­jąca w spo­łe­cze­ństwie em­pa­tia i dzia­ła­nia ak­ty­wi­stów, któ­rzy sku­tecz­nie przy­po­mi­na­li spo­łe­cze­ństwu, że nie­co­dzien­ny wy­gląd nie świad­czy o tym, iż mamy do czy­nie­nia z po­zba­wio­nym emo­cji przed­mio­tem. Fre­aks oka­za­li się lu­dźmi ta­ki­mi sa­my­mi jak resz­ta spo­łe­cze­ństwa, w do­dat­ku świa­do­my­mi swo­ich praw. W prze­ci­wie­ństwie do swo­ich po­przed­ni­ków z ta­wern mie­li do dys­po­zy­cji środ­ki słu­żące do ko­mu­ni­ko­wa­nia się i na­wi­ązy­wa­nia wi­ęzi, więc bu­do­wa­li or­ga­ni­za­cje upo­mi­na­jące się o god­ne trak­to­wa­nie. Za­częli od zrzu­ce­nia brze­mie­nia w po­sta­ci na­zwy nada­nej im przez pu­blicz­no­ść – nie byli już fre­aks of na­tu­re, ale pro­di­gies – cu­da­mi.

W tej ksi­ążce będą się prze­wi­jać dwa ter­mi­ny: fre­ak show i side show. Czym było side show? Je­że­li do mia­sta przy­je­żdżał cyrk, w głów­nym na­mio­cie od­by­wa­ły się wy­stępy. Ale do­oko­ła na­mio­tu or­ga­ni­zo­wa­no inne atrak­cje: mo­żna było po­strze­lać do celu, za­grać w ja­kąś (nie­ko­niecz­nie le­gal­ną) ha­zar­do­wą mi­ni­grę, po­wró­żyć so­bie z ręki czy sko­rzy­stać z usług fre­no­lo­ga, a ta­kże obej­rzeć ta­niec brzu­cha, wy­stępy si­ła­czy, wy­ta­tu­owa­nych od stóp do głów ka­pi­ta­nów że­glu­gi mor­skiej lub po­dzi­wiać jed­ną z naj­wy­ższych osób świa­ta. Tego ro­dza­ju atrak­cje wy­ma­ga­ły po­de­jścia bli­żej. Ta­niec brzu­cha ogląda­ny z da­le­ka tra­ci na atrak­cyj­no­ści, a bro­da­tej ko­bie­ty nie mo­żna chwy­cić za za­rost, je­że­li nie po­dej­dzie się do niej na wy­ci­ągni­ęcie ręki. Ta­kie roz­ryw­ki or­ga­ni­zo­wa­no w roz­licz­nych mniej­szych na­mio­tach i sto­iskach z dala od głów­nej tra­sy do na­mio­tu cyr­ko­we­go, stąd wła­śnie po­bocz­no­ść tych po­ka­zów, czy­li by­cie side show. Tego typu wy­stępy po­ja­wia­ły się rów­nież pod­czas wszel­kich im­prez ma­so­wych ta­kich jak tar­gi świa­to­we.

Fre­ak show to jed­na z od­mian side show, nie­roz­łącz­nie z nim zwi­ąza­na. Nie było sza­nu­jącej się tru­py cyr­ko­wej bez jed­ne­go z wy­bry­ków, czy też cu­dów na­tu­ry. Oczy­wi­ście ist­nia­ły też jed­no­oso­bo­we fre­ak shows – na przy­kład Ju­lia Pa­stra­na (ko­bie­ta z bro­dą) wy­stępo­wa­ła solo. Ge­ne­rał Tom­cio Pa­luch da­wał po­ka­zy ze swo­ją żoną, jej druh­ną i swo­im dru­żbą, ale wo­ził ze sobą pia­ni­stę, se­kre­ta­rza, skarb­ni­ka, me­na­dże­ra z ma­łżon­ką i inne oso­by od­po­wie­dzial­ne za or­ga­ni­za­cję eks­cy­tu­jące­go show. Fre­aks wy­stępo­wa­li rów­nież w mu­ze­ach i ga­bi­ne­tach oso­bli­wo­ści. Cza­sa­mi to­ur­née z ca­łym ga­bi­ne­to­wym en­to­ura­ge’em było kon­ty­nu­owa­ne na­wet po... ich zgo­nie. Zwy­kle wio­sna, lato i wcze­sna je­sień były po­ra­mi roz­jaz­dów i pod­ró­ży, a pó­źna je­sień i zima prze­rwą na od­po­czy­nek albo do­brym mo­men­tem na to, żeby zna­le­źć so­bie miej­sce na ja­kie­jś sta­cjo­nar­nej wy­sta­wie oso­bli­wo­ści. Phi­ne­as Tay­lor Bar­num, naj­wi­ęk­szy z im­pre­sa­riów w świe­cie fre­ak shows, za­trud­niał w swo­im Ame­ri­can Mu­seum gru­pę ar­ty­stów sta­le zwi­ąza­nych z pla­ców­ką, ale po­je­dyn­czym gwiaz­dom or­ga­ni­zo­wał tra­sy przy­po­mi­na­jące mi­ędzy­na­ro­do­we to­ur­née słyn­nych wo­ka­li­stów na­szych cza­sów.

Fre­aks, któ­rzy za­czy­na­li od wy­stępów w ta­wer­nach i na jar­mar­kach, tra­fia­li rów­nież na dwo­ry ko­ro­no­wa­nych głów. For­ma po­ka­zów, plan tra­sy i wy­bór ka­rie­ry (so­lo­wa lub we wspó­łpra­cy z wi­ęk­szą tru­pą) za­le­ża­ły od gwiazd lub ich me­na­dże­rów. Przy czym ro­ta­cja wspó­łpra­cow­ni­ków była bar­dzo duża. Żeby utrzy­mać po­pu­lar­no­ść, na­le­ża­ło wci­ąż od­wie­dzać nowe miej­sco­wo­ści, więc wędru­jące sta­ły­mi tra­sa­mi cyr­ki i mniej­sze gru­py show­ma­nów często wy­mie­nia­ły się wy­bry­ka­mi na­tu­ry, i to nie­rzad­ko bez py­ta­nia ich o zda­nie. Pod­czas tras re­kru­to­wa­no ta­kże nowe oso­by.

Od kan­dy­da­tów do za­wo­du me­na­dże­ro­wie wy­ma­ga­li tyl­ko jed­ne­go – by­cia uni­kal­nym. Oso­by tra­fia­jące na sce­nę mu­sia­ły być naj­wy­ższe, naj­ni­ższe, naj­brzyd­sze, nie­spo­ty­ka­nie wło­cha­te, mieć efek­tow­nie wy­gląda­jące cho­ro­by skór­ne, stra­cić ko­ńczy­ny lub ulec oszpe­ce­niu w okrop­nym wy­pad­ku albo po pro­stu uro­dzić się z pa­so­żyt­ni­czym bli­źnia­kiem. Nie wszyst­kie wy­bry­ki na­tu­ry były praw­dzi­we – na przy­kład pół ko­bie­tą, pół mężczy­zną (po­dział w pio­nie) mo­żna było zo­stać. Trze­ba było opa­lić i re­gu­lar­nie ćwi­czyć męską po­ło­wę cia­ła, a dru­gą, ko­bie­cą, zo­sta­wić bla­dą i nie­wy­tre­no­wa­ną. Po­tem na­le­ża­ło zro­bić po­ło­wicz­ny ma­ki­jaż i rów­nie po­ło­wicz­ną fry­zu­rę i do­cze­pić jed­ną sztucz­ną pie­rś. I go­to­we! Na de­skach sce­ny mo­żna było też zo­ba­czyć mężczyzn uda­jących ko­bie­ty z bro­dą, ko­bie­ty ze sztucz­ny­mi bro­da­mi, fa­łszy­wych bli­źnia­ków sy­jam­skich, a na­wet łyse nie­dźwie­dzie prze­bra­ne za ko­bie­ty czy ar­tyst­kę – pan­nę Fan­ny, któ­ra oka­za­ła się ma­łpą. Me­na­dże­ro­wie praw­dzi­wych cu­dów na­tu­ry na­der chęt­nie or­ga­ni­zo­wa­li pu­blicz­ne ba­da­nia le­kar­skie, pra­gnąc udo­wod­nić, że ich gwiaz­dy są ory­gi­nal­ne. P. T. Bar­num – mistrz mar­ke­tin­gu – za­pła­cił mężczy­źnie za oska­rże­nie jego bro­da­tej damy o oszu­stwo, po czym wy­to­czył mu pro­ces, co sta­no­wi­ło świet­ną re­kla­mę.

W tej ksi­ążce opi­sa­no hi­sto­rie praw­dzi­wych gwiazd sce­ny, po­nie­waż te­mat oszustw wy­ma­ga­łby tak na­praw­dę od­dziel­ne­go opra­co­wa­nia.

Fre­akiem mo­żna było też zo­stać dzi­ęki swo­im ta­len­tom. Aby do­stać pra­cę, wy­star­czy­ło po­wie­sić ki­lo­gra­mo­wy od­wa­żnik na skó­rze na­plet­ka albo po­łk­nąć i zwy­mio­to­wać wci­ąż żywą bia­łą mysz. Na sce­nie często po­ka­zy­wa­ły się ta­kże oso­by z dużą licz­bą ta­tu­aży czy kol­czy­ków. Naj­le­piej jed­nak, je­że­li oprócz fi­zycz­nej uni­kal­no­ści kan­dy­da­ci do ty­tu­łu naj­wspa­nial­sze­go cudu na­tu­ry mie­li rów­nież ta­len­ty: mo­gli po­pi­sać się śpie­wem, ta­ńcem lub grą na in­stru­men­cie bądź przy­naj­mniej opo­wia­dać śmiesz­ne dow­ci­py. No i przede wszyst­kim do­sko­na­le „sprze­da­wa­ły się” oso­by wy­gląda­jące eg­zo­tycz­nie czy dzi­ko – krót­ko mó­wi­ąc, wszyst­kie nie­ma­jące bia­łe­go ko­lo­ru skó­ry. Ho­ten­toc­ka We­nus, prze­ci­ęt­na przed­sta­wi­ciel­ka swo­je­go ple­mie­nia, w Eu­ro­pie i Sta­nach zro­bi­ła fu­ro­rę jako ab­so­lut­ny uni­kat. Naj­wi­ęk­szą po­pu­lar­no­ścią cie­szy­ły się oka­zy po­cho­dzące z Afry­ki lub Azji i z fi­zycz­ny­mi de­fek­ta­mi, al­bi­ni­zmem, mi­kro­ce­fa­lią albo dzi­wacz­ny­mi gu­za­mi.

No­wych ar­ty­stów trze­ba było szu­kać, prze­ko­ny­wać do wspó­łpra­cy, a cza­sa­mi na­wet im pła­cić! Stąd bra­ły się ab­so­lut­nie nie­etycz­ne me­to­dy ich po­zy­ski­wa­nia. Je­że­li nie zgło­si­li się sami, nie ugi­ęli się pod na­mo­wa­mi me­na­dże­rów, mo­żna ich było ku­pić jako nie­wol­ni­ków bądź na­być pra­wa do opie­ki nad obie­cu­jącym dziec­kiem od ro­dzi­ców, któ­rych często nie było stać na utrzy­ma­nie nie­ty­po­we­go po­tom­stwa. Je­że­li ro­dzi­ce nie dali się prze­ko­nać, za­wsze po­zo­sta­wa­ło po­rwa­nie. Tak było w przy­pad­ku bra­ci zwa­nych Am­ba­sa­do­ra­mi z Mar­sa – mat­ka od­na­la­zła ich do­pie­ro wte­dy, gdy byli już do­ro­śli.

Jak po­wie­dzie­li­śmy, choć fre­ak shows zna­ne były już w śre­dnio­wie­czu, to prze­łom dzie­wi­ęt­na­ste­go i dwu­dzie­ste­go wie­ku przy­nió­sł temu zja­wi­sku po­pu­lar­no­ść. Wte­dy na do­bre wpi­sa­ło się w po­pkul­tu­rę i ob­ro­sło ko­lo­ro­wą i ha­ła­śli­wą otocz­ką ko­niecz­ną do osi­ągni­ęcia suk­ce­su. Przede wszyst­kim żad­na gwiaz­da nie sta­wa­ła się po­pu­lar­na sama z sie­bie. Wszyst­kie po­trze­bo­wa­ły re­kla­my. Sła­wę i roz­po­zna­wal­no­ść osi­ąga­no na wie­le spo­so­bów, w za­le­żno­ści od tego, jaką wi­dow­nię pró­bo­wa­no przy­ci­ągnąć i jaki był styl pra­cy gwiazd i ich me­na­dże­rów. Ina­czej pod­cho­dzo­no do re­kla­my, gdy ar­ty­sta wspó­łpra­co­wał z wi­ęk­szą tru­pą lub cyr­kiem, a ina­czej, gdy wy­stępo­wał we wła­snym show. Na przy­kład Bar­num ci­ężko pra­co­wał nad zor­ga­ni­zo­wa­niem dla swo­je­go ulu­bie­ńca Ge­ne­ra­ła Tom­cia Pa­lu­cha wi­zy­ty na dwo­rze bry­tyj­skiej kró­lo­wej, któ­ra mo­men­tal­nie uczy­ni­ła Tom­cia sław­nym w Wiel­kiej Bry­ta­nii. Or­ga­ni­zo­wa­no pry­wat­ne po­ka­zy dla bo­ga­czy i eks­klu­zyw­ne spo­tka­nia dla le­ka­rzy, któ­rzy w za­mian za mo­żli­wo­ść zba­da­nia cudu na­tu­ry od­wdzi­ęcza­li się cer­ty­fi­ka­ta­mi praw­dzi­wo­ści i ar­ty­ku­ła­mi na­uko­wy­mi przy­ci­ąga­jący­mi jesz­cze wi­ęcej lu­dzi świa­ta na­uki, co na­kręca­ło spi­ra­lę sła­wy.

Me­na­dżer (cho­ciaż w tym przy­pad­ku bar­dziej od­po­wied­nie sło­wo to „wła­ści­ciel”) Ho­ten­toc­kiej We­nus pra­co­wał na jej mar­kę, wo­żąc ją co nie­dzie­la na prze­ja­żdżki ka­re­tą, żeby lon­dy­ńczy­cy nie za­po­mnie­li o niej i nie stra­ci­li nią za­in­te­re­so­wa­nia. Zresz­tą Tom­cio Pa­luch też urządzał po­dob­ne wy­ciecz­ki w swo­jej mi­nia­tu­ro­wej ka­re­cie za­przężo­nej w ku­cy­ki.

Po­pu­lar­ną for­mą re­kla­my było rów­nież or­ga­ni­zo­wa­nie ara­nżo­wa­nych ma­łże­ństw po­mi­ędzy ar­ty­sta­mi, na przy­kład ślu­by gru­bych dam i ży­wych szkie­le­tów za­wsze cie­szy­ły się wy­so­ką oglądal­no­ścią. Pu­blicz­no­ść ko­cha­ła kon­tra­sty.

By przy­ci­ągnąć szer­szą i mniej wy­ra­fi­no­wa­ną wi­dow­nię, dru­ko­wa­no ob­szer­ne ulot­ki i roz­kle­ja­no pla­ka­ty. W ra­mach re­kla­my wspó­łpra­co­wa­no z dzien­ni­ka­rza­mi i pu­bli­ko­wa­no w ga­ze­tach opi­nie eks­per­tów. Po­nad­to, je­że­li gwiaz­da była pre­zen­to­wa­na w ra­mach side show obok in­nych atrak­cji, po­trze­bo­wa­ła wła­sne­go wy­eks­po­no­wa­ne­go sto­iska lub na­mio­tu i spe­cjal­nie przy­go­to­wa­ne­go ban­ne­ru. Pro­jek­to­wa­nie i ma­lo­wa­nie ta­kich pla­ka­tów sta­no­wi­ło sztu­kę samą w so­bie. Mu­sia­ły być ko­lo­ro­we i fa­scy­nu­jące, za­chęcać wi­dzów, ale nie po­ka­zy­wać zbyt wie­le, żeby pu­blicz­no­ść nie uzna­ła przy­pad­kiem, że już nie po­trze­bu­je wcho­dzić do na­mio­tu, a przede wszyst­kim nie mu­sia­ły trzy­mać się praw­dy. Cza­sa­mi na jed­nym wiel­kim ban­ne­rze re­kla­mo­wa­no wie­le atrak­cji, two­rząc przy­tła­cza­jącą mie­szan­kę, któ­ra za­chwy­ca­ła i osza­ła­mia­ła ogląda­jących.

Przed we­jściem do na­mio­tu, w któ­rym pre­zen­to­wa­no gwiaz­dę, często sta­ła oso­ba wpro­wa­dza­jąca wi­dzów w te­mat. Na wszel­ki wy­pa­dek, gdy­by głów­na atrak­cja nie była jed­no­znacz­nie wspa­nia­ła, opo­wia­da­no pu­blicz­no­ści o jej eg­zo­tycz­nym po­cho­dze­niu, burz­li­wej prze­szło­ści i nie­zwy­kłych ce­chach. Cza­sa­mi wpro­wa­dze­nie ta­kie bar­dziej przy­po­mi­na­ło wy­kład niż zwy­kłe okrzy­ki za­chęty. Od­po­wied­nie zma­ni­pu­lo­wa­nie wi­dzów przed po­ka­zem było sztu­ką. Na­wet je­że­li gwiaz­da pod­ró­żo­wa­ła i wy­stępo­wa­ła sama, zwy­kle mia­ła przy so­bie me­na­dże­ra, któ­ry nie tyl­ko zaj­mo­wał się kwe­stia­mi or­ga­ni­za­cyj­ny­mi, lecz ta­kże opo­wia­dał pu­blicz­no­ści o tym, co za chwi­lę zo­ba­czy. Słyn­ni bra­cia sy­jam­scy Chang i Eng po uwol­nie­niu się od swo­je­go wła­ści­cie­la wci­ąż pod­ró­żo­wa­li z me­na­dże­rem i ko­rzy­sta­li z jego usług.

Kie­dy wi­dzo­wie sku­si­li się już na obej­rze­nie re­kla­mo­wa­nych cu­dów na­tu­ry, od gwiazd lub ich me­na­dże­rów mo­gli do­dat­ko­wo na­być bro­szu­ry za­wie­ra­jące bio­gra­fie wy­stępu­jących i pod­sta­wo­we in­for­ma­cje o nich. Po­nad­to w obie­gu krąży­ły ko­lek­cjo­ner­skie ry­ci­ny i fo­to­gra­fie przed­sta­wia­jące sław­nych od­mie­ńców. Fre­ak shows cie­szy­ły się taką po­pu­lar­no­ścią, że zdjęcia ar­ty­stów ich scen sprze­da­wa­ły się cza­sa­mi w ty­si­ącach eg­zem­pla­rzy, a ro­dzi­ny uczęsz­cza­jące na po­ka­zy zbie­ra­ły je tak, jak dziś zbie­ra się kar­ty ze spor­tow­ca­mi. Nie­któ­rzy fo­to­gra­fo­wie wręcz spe­cja­li­zo­wa­li się w tej te­ma­ty­ce. Zdjęcia cza­sem re­tu­szo­wa­no, na przy­kład żeby wy­jąt­ko­wo owło­sio­ny mężczy­zna za­mie­nił się w praw­dzi­we­go nie­dźwie­dzia o buj­nym za­ro­ście. W wie­lu sta­rych ro­dzin­nych al­bu­mach obok ciot­ki Mag­gie i wuja Fre­da mo­żna było zna­le­źć fo­to­gra­fie bro­da­tych dam czy po­zba­wio­nych ko­ńczyn mi­strzów zwi­ja­nia pa­pie­ro­sów usta­mi. Wie­le z tych zdjęć dziś jest do­stęp­nych w sie­ci, a nie­któ­re sprze­da­je się na au­kcjach sta­ro­ci za ca­łkiem spo­re pie­ni­ądze. Han­del ta­ki­mi fo­to­gra­fia­mi i ry­sun­ka­mi sta­no­wił do­dat­ko­wy do­chód dla ar­ty­stów, któ­rzy w mar­twym zi­mo­wym se­zo­nie nie­rzad­ko mu­sie­li re­zy­gno­wać z pod­ró­ży.

Naj­wa­żniej­sze jed­nak było to, co dzia­ło się na sa­mej sce­nie: cho­re­ogra­fia, mu­zy­ka, ko­stiu­my, często dro­ga bi­żu­te­ria, a ta­kże sce­no­gra­fia. Ho­ten­toc­ka We­nus wy­stępo­wa­ła w ubra­niu, któ­re przy­po­mi­na­ło na­gie cia­ło, a na sce­nę wy­cho­dzi­ła z mo­de­lu afry­ka­ńskiej chat­ki. Bro­da­ta ma­da­me Clo­ful­lia po­ka­zy­wa­ła się w dia­men­to­wej bi­żu­te­rii. Bo­he­mian Twins, zro­śni­ęte sio­stry bli­źniacz­ki, po­zo­wa­ły w eg­zo­tycz­nych ko­stiu­mach z wa­chla­rza­mi z piór, mi­kro­ce­fa­licz­na Koo Koo no­si­ła ko­stium pta­ka, a uda­jący dzi­ku­sa Zip Co To Jest wy­stępo­wał prze­bra­ny za go­ry­la. Ko­stiu­my i spo­sób pre­zen­ta­cji pod­kre­śla­ły uni­kal­no­ść gwiaz­dy, cza­sa­mi po­przez kon­tra­sty – dla­te­go bro­da­te ko­bie­ty zwy­kle po­ka­zy­wa­ły się pu­blicz­no­ści w suk­niach z gor­se­tem i ob­wie­szo­ne bi­żu­te­rią (bro­da­to­ść w star­ciu z ko­bie­co­ścią). Ka­rły wkra­cza­ły na sce­nę w to­wa­rzy­stwie ol­brzy­mów, a gru­be damy wy­stępo­wa­ły często z ma­łżon­ka­mi chu­dy­mi jak szcza­pa.

Ar­ty­ści nie ogra­ni­cza­li się do sta­nia na sce­nie, ale żeby utrzy­mać uwa­gę pu­blicz­no­ści, pre­zen­to­wa­li swo­je umie­jęt­no­ści: ta­ńczy­li, śpie­wa­li, gra­li na in­stru­men­tach. Wi­dzo­wie bo­wiem dość szyb­ko się nu­dzi­li, w mia­rę jak cu­dow­na no­wo­ść już im się opa­trzy­ła. Dla­te­go cuda na­tu­ry ci­ągle pod­ró­żo­wa­ły.

Skąd ta nie­zwy­kła po­pu­lar­no­ść zja­wi­ska fre­ak show? To zło­zło­żo­ne za­gad­nie­nie. Ludz­ka od­mien­no­ść za­wsze sta­no­wi­ła dla spo­łe­cze­ństwa trud­ny te­mat. Wi­dok oso­by zde­for­mo­wa­nej cho­ro­bą wzbu­dza w ogląda­jącym sze­reg emo­cji – od em­pa­tii, przez li­to­ść, po­rów­ny­wa­nie się, do dys­kom­for­tu, a na­wet od­ra­zy czy szy­der­stwa. Pa­trzący pró­bu­je po­go­dzić te emo­cje ze swo­im ob­ra­zem sie­bie jako do­bre­go czło­wie­ka oraz wy­mo­ga­mi spo­łe­cze­ństwa i często nie uda­je mu się tego do­ko­nać. We fre­ak show sy­tu­acja się zmie­nia­ła. Za­pła­ce­nie za bi­let da­wa­ło wi­dzom, w ich po­czu­ciu, pra­wo do ujaw­nia­nia emo­cji. Czu­li, że mogą się śmiać, mogą oka­zy­wać wstręt, wol­no im po­czuć się lep­szy­mi i li­to­wać się. Oso­by, któ­re na uli­cy mi­nęły­by bro­da­tą ko­bie­tę ze spusz­czo­ny­mi oczy­ma, usi­łu­jąc nie pa­trzeć na nią, by nie wy­jść na nie­grzecz­ne, pod­czas po­ka­zu śmia­ło mo­gły do­tknąć bro­dy, a na­wet spró­bo­wać za nią po­ci­ągnąć. Skrępo­wa­ne gor­se­ta­mi wik­to­ria­ńskie damy, mdle­jące od nad­mia­ru emo­cji, nie mia­ły naj­mniej­sze­go pro­ble­mu ze sztur­cha­niem i pod­szczy­py­wa­niem Ho­ten­toc­kiej We­nus pod­czas jej po­ka­zów. Jest coś ta­kie­go we fre­ak shows, co wy­zwa­la­ło w wi­dow­ni jej we­wnętrz­ne zwie­rzę. Do tego stop­nia, że cza­sa­mi za­sta­na­wia­my się, kto tu tak na­praw­dę jest dzi­wa­dłem, po­two­rem i wy­bry­kiem na­tu­ry. Okre­śle­nia za­re­zer­wo­wa­ne przez spo­łe­cze­ństwo dla ar­ty­stów fre­ak shows dziw­nym spo­so­bem za­czy­na­ją od­no­sić się do sa­me­go spo­łe­cze­ństwa.

Fre­ak shows pro­mo­wa­no rów­nież i od­bie­ra­no jako wy­da­rze­nia edu­ka­cyj­ne. Często oso­by nie­ty­po­we albo po­cho­dzące z oko­lic uzna­wa­nych za eg­zo­tycz­ne pre­zen­to­wa­no jako naj­cie­kaw­sze oka­zy na­uko­we, spro­wa­dzo­ne w ce­lach kszta­łce­nia spo­łe­cze­ństwa. Za­an­ga­żo­wa­nie w po­ka­zy uczel­ni me­dycz­nych i śro­do­wi­ska le­ka­rzy wzmac­nia­ło ten wi­ze­ru­nek. Na­wet po śmier­ci gwiazd ich nie­ty­po­we zwło­ki pre­zen­to­wa­no i wy­ko­rzy­sty­wa­no do za­ra­bia­nia pie­ni­ędzy pod pre­tek­stem na­uko­wym. Cia­ła osób, któ­re spędzi­ły ży­cie w świe­tle re­flek­to­rów, rzad­ko kie­dy mo­gły spo­cząć w gro­bie. Cze­ka­ły na nie garn­ki do wy­go­to­wy­wa­nia ko­ści, ług do wy­bie­la­nia, gips do od­le­wów, for­ma­li­na i al­ko­hol do kon­ser­wa­cji or­ga­nów we­wnętrz­nych. Mózg i ge­ni­ta­lia, je­li­ta i wątro­by, kręgo­słu­py i skó­ra – wszyst­ko mo­gło być źró­dłem za­rob­ku w imię edu­ka­cji. Ju­lia Pa­stra­na, zwa­na Naj­brzyd­szą Ko­bie­tą Świa­ta, wy­stępo­wa­ła dłu­żej jako mu­mia niż żywa isto­ta.

Za po­pu­lar­no­ść fre­ak shows może ta­kże od­po­wia­dać na­sza po­trze­ba po­czu­cia bez­pie­cze­ństwa i kon­tro­li nad świa­tem. W ze­zetk­ni­ęciu z cho­ro­bą czy de­for­ma­cją czu­je­my się źle; przy­po­mi­na­my so­bie o cier­pie­niu i śmier­tel­no­ści. Cza­sa­mi chce­my po pro­stu ob­co­wać z tymi zja­wi­ska­mi dłu­żej, żeby się z nimi oswo­ić i po­czuć, że znów je­ste­śmy pa­na­mi na­sze­go ży­cia. Tego nie da się zro­bić na uli­cy z przy­pad­ko­wo spo­tka­ną nie­ty­po­wą oso­bą, ale pod­czas po­ka­zu mo­żna było pa­trzeć do woli. W po­dob­ny spo­sób lu­dzie prze­ło­mu dzie­wi­ęt­na­ste­go i dwu­dzie­ste­go wie­ku ra­dzi­li so­bie z in­ny­mi zja­wi­ska­mi, któ­rych się oba­wia­li – wszyst­kim tym, co uzna­wa­li za dzi­kie, nie­cy­wi­li­zo­wa­ne, nie­pod­da­jące się kon­tro­li, sek­su­al­no­ścią, od­mien­nym ko­lo­rem skó­ry i ogól­nie in­no­ścią. Ogląda­jąc je na sce­nie, mie­li po­czu­cie, że pa­nu­ją nad tym, a ich świat jest znów upo­rząd­ko­wa­ny i bez­piecz­ny. Strach, eks­cy­ta­cja i wzrost ad­re­na­li­ny od­czu­wa­ne były w kon­tro­lo­wa­nych wa­run­kach. My­ślę, że na­wet ja pod­czas pi­sa­nia tej ksi­ążki nie je­stem wol­na od skłon­no­ści do „ga­pie­nia się”. No i po­zo­sta­jesz jesz­cze ty – być może ta lek­tu­ra uświa­do­mi ci pew­ne praw­dy nie tyl­ko o ar­ty­stach sce­ny fre­ak show, lecz ta­kże o to­bie. Od­wa­żysz się przej­rzeć w lu­strze fre­ak show?

Jak czy­tać tę ksi­ążkę?

Przede wszyst­kim, pa­mi­ęta­jąc o tym, że wi­ęk­szo­ść opi­sa­nych tu osób zna­la­zła się w świe­tle re­flek­to­rów w dzie­wi­ęt­na­stym lub na prze­ło­mie dzie­wi­ęt­na­ste­go i dwu­dzie­ste­go wie­ku. W tym cza­sie na świe­cie po­wszech­ny był ko­lo­nia­lizm i ra­sizm, a wi­ęk­szo­ść kra­jów, któ­re nie le­ża­ły w Eu­ro­pie lub na te­re­nie Sta­nów Zjed­no­czo­nych i Ka­na­dy, uzna­wa­na była za dzi­ką, eg­zo­tycz­ną i praw­do­po­dob­nie wy­ma­ga­jącą na­tych­mia­sto­we­go ucy­wi­li­zo­wa­nia (na­wet po­mi­ędzy Sta­na­mi a Eu­ro­pą pa­no­wa­ła pew­na nie­uf­no­ść i ich miesz­ka­ńcy często uwa­ża­li tych dru­gich za mniej cy­wi­li­zo­wa­nych od sie­bie). Taka sy­tu­acja da­wa­ła ogrom­ną prze­wa­gę im­pre­sa­riom i me­na­dże­rom gwiazd fre­ak show. Je­śli ktoś był od­po­wied­nio uni­kal­ny i po­cho­dził z te­re­nów uzna­wa­nych za dzi­kie i eg­zo­tycz­ne, mo­men­tal­nie sta­wał się ar­ty­stą, cze­go przy­kła­dem są bra­cia sy­jam­scy Chang i Eng. Na­wet sław­ne­go Ge­ne­ra­ła Tom­cia Pa­lu­cha, ro­do­wi­te­go Ame­ry­ka­ni­na, re­kla­mo­wa­no jako gwiaz­dę spro­wa­dzo­ną za wiel­kie pie­ni­ądze z Eu­ro­py.

Oso­by o ko­lo­rze skó­ry in­nym niż bia­ły świet­nie „sprze­da­wa­ły się” jako dzi­kie, eg­zo­tycz­ne, a często rów­nież mniej in­te­li­gent­ne niż rasa, do któ­rej na­le­ża­ła pu­blicz­no­ść. Je­że­li wła­ści­cie­lo­wi ob­jaz­do­wej tru­py tra­fiał się czło­wiek cier­pi­ący na mi­kro­ce­fa­lię, nie ogła­sza­no, że po­cho­dzi z Wa­szyng­to­nu czy Ohio, tyl­ko obo­wi­ąz­ko­wo z Mek­sy­ku, In­dii lub in­ne­go miej­sca, któ­re może wy­da­wać się cie­ka­we. Zip Co To Jest wy­stępu­jący w ko­stiu­mie ma­łpy miał po­cho­dzić z dzi­kiej dżun­gli, Ma­xi­mo i Bar­to­lę – ro­dze­ństwo z San Sa­lva­do­ru cier­pi­ące na mi­kro­ce­fa­lię – na­zy­wa­no Az­tec­ki­mi Dzie­ćmi, a al­bi­no­tycz­ną eu­ro­pej­ską ro­dzi­nę słyn­ny Bar­num re­kla­mo­wał pu­bli­ce jako „bia­łych mu­rzy­nów”. Do­wo­dem tego, że żad­ne miej­sce nie było zbyt eg­zo­tycz­ne dla spra­gnio­nej no­wi­nek pu­blicz­no­ści, jest fakt, iż afro­ame­ry­ka­ńskich bra­ci przed­sta­wia­no jako… Am­ba­sa­do­rów z Mar­sa.

To pro­wa­dzi do dru­giej klu­czo­wej kwe­stii do­ty­czącej fre­ak shows – w tym biz­ne­sie praw­da nie była w ce­nie. Hi­sto­rie opi­sa­ne w tej ksi­ążce cza­sem są opar­te na fak­tach, a cza­sem sta­no­wią wy­my­sł kre­atyw­nych me­na­dże­rów, któ­rych nikt nie przy­ła­pał na kłam­stwie. Czy na­praw­dę mat­ka chłop­ca po­ro­śni­ęte­go sie­rścią wi­dzia­ła, jak lew za­bi­jał jej męża, kie­dy była w ci­ąży? A czy mat­ka in­ne­go słyn­ne­go wło­cha­te­go chłop­ca, Jo-Jo, była ko­chan­ką nie­dźwie­dzia? Czy mat­ka Chan­ga i Enga – zro­śni­ętych ze sobą bra­ci – na­pra­wę tak często ro­dzi­ła bli­źni­ęta i tro­jacz­ki? Czy nia­nia Je­rze­go Wa­szyng­to­na fak­tycz­nie prze­ży­ła po­nad sto sze­śćdzie­si­ąt lat? W ulot­kach i bro­szur­kach roz­da­wa­nych pu­blicz­no­ści opi­sy­wa­no fan­ta­stycz­ne hi­sto­rie ży­cia gwiazd fre­ak show. Im dziw­niej­sze, tym le­piej. Ci, któ­rzy żyli z po­ka­zy­wa­nia fre­aków, w ni­czym się nie ogra­ni­cza­li – po­tra­fi­li wy­sta­wić na po­kaz na­wet… sy­re­ny i jed­no­ro­żce. Do­ko­ny­wa­nie jaw­nych gwa­łtów na praw­dzie i zdro­wym roz­sąd­ku było częścią świa­ta show-biz­ne­su. Wi­dow­nia chcia­ła być za­sko­czo­na, olśnio­na i ocza­ro­wa­na, a tego nie dało się osi­ągnąć, trzy­ma­jąc się fak­tów.

Ka­żda z osób, któ­re opi­sa­no w ksi­ążce, tra­fi­ła na sce­nę swo­ją uni­kal­ną dro­gą, i to często dro­gą bo­le­sną, a na­wet tra­gicz­ną. Nie­któ­rzy nie mie­li wy­bo­ru – byli sprze­da­wa­ni, po­ry­wa­ni oszu­stwem skła­nia­ni do zgo­dy na pre­zen­to­wa­nie sie­bie wi­dzom. W przy­pad­ku Ho­ten­toc­kiej We­nus o jej „ka­rie­rze” za­de­cy­do­wał ohyd­ny nie­wol­ni­czy pro­ce­der (na­wet je­że­li ona sama nie od razu uzna­wa­ła się za nie­wol­ni­cę). W in­nych – jak Ju­lii Pa­stra­ny, czy­li Naj­brzyd­szej Ko­bie­ty Świa­ta – do­szło do jaw­ne­go wy­ko­rzy­sty­wa­nia, choć nie nie­wol­nic­twa. Nie wie­my, czy mężczy­zna zwa­ny Zip Co To Jest zo­stał wy­ko­rzy­sta­ny jako oso­ba nie­pe­łno­spraw­na umy­sło­wo czy wręcz prze­ciw­nie – był na tyle spryt­ny, że wy­ko­rzy­sty­wał na­iw­no­ść pu­bli­ki, uda­jąc nie­me­go dzi­ku­sa. Az­tec­kie Dzie­ci z całą pew­no­ścią nie mia­ły żad­nych praw, ale Chang i Eng, sprze­da­ni przez mat­kę, od by­cia nie­wol­ni­ka­mi prze­szli płyn­nie do by­cia wła­ści­cie­la­mi nie­wol­ni­ków. Chło­piec Żaba wy­stępo­wał z wła­snej woli, bo oso­ba ze znie­kszta­łco­ny­mi ko­ńczy­na­mi nie mo­gła zna­le­źć in­ne­go źró­dła utrzy­ma­nia. Tom­cio Pa­luch za­czął wy­stępo­wać za zgo­dą ro­dzi­ców, ale po­tem kon­ty­nu­ował ka­rie­rę na wła­sną rękę, a jego żona La­vi­nia (Mi­nia­tu­ro­wa Ko­bie­ta) po­rzu­ci­ła za­wód na­uczy­ciel­ki, żeby wy­stępo­wać na sce­nie.

Nie mo­że­my pa­trzeć na nich wszyst­kich jak na jed­no­li­tą masę wy­zy­ski­wa­nych nie­szczęśni­ków. Jed­ni nimi byli, inni czu­li się na sce­nie jak ryba w wo­dzie. Nie mo­żna za­po­mi­nać, że pu­blicz­no­ść mia­ła jed­ną kon­kret­ną na­zwę, któ­rej uży­wa­li me­na­dże­ro­wie i im­pre­sa­rio­wie gwiazd, a często i same gwiaz­dy. Ta na­zwa to FRA­JER. A fra­je­rzy ist­nie­li po to, żeby na set­ki ró­żnych spo­so­bów mo­żna było po­zba­wiać ich pie­ni­ędzy. Dla­te­go, je­że­li czy­ta­jąc tę ksi­ążkę, do­znasz na­gle po­czu­cia wy­ższo­ści i dasz się po­nie­ść li­to­ści – przy­po­mnij so­bie, że pod­czas fre­ak show two­je miej­sce by­ło­by po stro­nie fra­je­rów…

Ła­two nam obu­rzać się na to, że licz­ne ko­bie­ty z bro­dą, gru­be damy albo żywe szkie­le­ty i inne cuda na­tu­ry mu­sia­ły za­ra­biać, po­ka­zu­jąc na sce­nie swo­je zde­for­mo­wa­ne cia­ło. W głębi ser­ca czu­je­my, że pła­ce­nie za bi­let po to, by zo­ba­czyć trzy­stu­ki­lo­wą ko­bie­tę, jest złe. Ale sy­tu­acja się kom­pli­ku­je, kie­dy za­czy­na­my się za­sta­na­wiać, jaką pra­cę mo­gli­by wy­ko­ny­wać ci lu­dzie w ów­cze­snych cza­sach. W dzie­wi­ęt­na­stym wie­ku i na po­cząt­ku dwu­dzie­ste­go nie zna­no za­si­łków ani opie­ki spo­łecz­nej. A oso­by z nie­pe­łno­spraw­no­ścia­mi nie były często za­trud­nia­ne. Cza­sem fre­ak shows sta­no­wi­ły ich je­dy­ny spo­sób na utrzy­ma­nie się. Pa­ra­dok­sal­nie, nie­rzad­ko ka­rie­ra „dzi­wo­ląga” przy­no­si­ła im do­cho­dy znacz­nie prze­kra­cza­jące te, któ­ry­mi mo­gli się po­chwa­lić ich prze­ci­ęt­ni wspó­łcze­śni, dla­te­go też nie­któ­re gwiaz­dy ak­tyw­nie wy­stępo­wa­ły prze­ciw­ko pró­bom za­ka­zu ich wy­stępów. Zresz­tą oso­by za­ra­bia­jące na ży­cie po­ka­zy­wa­niem sie­bie nie ogra­ni­cza­ły swo­je­go wi­ze­run­ku do pa­syw­ne­go „dzi­wo­ląga” na sce­nie. Śpie­wa­ły, ta­ńczy­ły, były ak­to­ra­mi, ko­mi­ka­mi, mu­zy­ka­mi, po­eta­mi, ry­sow­ni­ka­mi, au­to­ra­mi wy­my­śl­nych mi­nia­tur, rze­źbia­rza­mi (pra­cu­jący­mi sto­pa­mi), kie­row­ca­mi raj­do­wy­mi, wol­ty­że­ra­mi… Ich nie­pe­łno­spraw­no­ści ich nie de­fi­nio­wa­ły, ro­bi­ło to ich sa­mo­za­par­cie, sil­na wola, nie­sa­mo­wi­ta od­por­no­ść psy­chicz­na i na­tu­ral­ny lub wy­pra­co­wa­ny ta­lent do wy­stępów sce­nicz­nych. W żad­nym wy­pad­ku nie byli to lu­dzie sła­bi i ża­ło­śni, na­wet wy­ko­rzy­sty­wa­ni i znie­wo­le­ni mie­li w so­bie ogrom­ne po­kła­dy siły. Je­że­li ktoś uro­dził się bez rąk, mógł zo­stać w domu i cze­kać, aż ktoś inny się nim zaj­mie, ale mógł też na­uczyć się cie­siel­ki przy po­mo­cy stóp, po­je­chać do No­we­go Jor­ku, wkro­czyć bez umó­wio­ne­go ter­mi­nu do biu­ra naj­słyn­niej­sze­go z im­pre­sa­riów, za­pre­zen­to­wać mu swo­je umie­jęt­no­ści i z miej­sca do­stać pra­cę.

War­to rów­nież zwró­cić uwa­gę na sto­so­wa­ne w ksi­ążce na­zew­nic­two: je­że­li ktoś chciał za­ro­bić na bi­le­tach, nie „sprze­da­wał” Ju­lii, tyl­ko Naj­brzyd­szą Ko­bie­tę Świa­ta. Nie mó­wio­no o Joh­nie czy Fran­ku, ale o Ży­wym Szkie­le­cie. Re­kla­mo­wa­no Naj­grub­szą Ko­bie­tę Sta­nów Zjed­no­czo­nych, a nie na przy­kład Mag­gie. Stąd, przed­sta­wia­jąc wy­bra­ne po­sta­cie, po­sta­no­wi­łam za­cho­wać to na­zew­nic­two. Nie dla­te­go, że nie po dro­dze mi z po­praw­no­ścią po­li­tycz­ną, ale dla­te­go, że opi­su­ję bar­dzo kon­kret­ne zja­wi­sko w bar­dzo kon­kret­nym kon­te­kście kul­tu­ro­wym. Lu­dzie ży­jący w cza­sach ko­lo­nial­nych mu­sie­li jesz­cze wie­le się na­uczyć, je­że­li cho­dzi o god­no­ść i pra­wa osób wy­gląda­jących od­mien­nie. Na­wet su­chy język me­dy­cy­ny obej­mo­wał ta­kie okre­śle­nia jak „po­twór” czy „mon­strum”. Zwłasz­cza że w wie­lu z tych przy­pad­ków, poza tymi okre­śle­nia­mi i dużą licz­bą po­mia­rów, me­dy­cy­na nie mia­ła jesz­cze zbyt dużo do po­wie­dze­nia. Sta­wa­ła się wte­dy jed­ną z na­uko­wo wy­gląda­jących pod­wa­lin po­spo­li­te­go ra­si­zmu. Na­wet pra­wo do śmier­ci i god­ne­go po­chów­ku dla dzie­wi­ęt­na­sto­wiecz­nych le­ka­rzy nie było kwe­stią zbyt istot­ną. Zwłasz­cza że prze­pi­sy do­ty­czące po­zy­ski­wa­nia ciał do sek­cji na uczel­niach me­dycz­nych wci­ąż cze­ka­ły na nie­zbęd­ne po­praw­ki, a usłu­gi ra­bu­siów gro­bów były względ­nie ta­nie.

W ksi­ążce uży­wam rów­nież okre­śleń typu: „dzi­wo­ląg” oraz jego an­giel­skie­go od­po­wied­ni­ka fre­ak – „wy­bryk na­tu­ry” o po­dob­nym zna­cze­niu (fre­akof na­tu­re) czy jego prze­ci­wie­ństwa – „cud na­tu­ry”, któ­re za­czy­na­ło po­wo­li wy­pie­rać wy­bryk, przy ak­tyw­nym wspar­ciu pro­te­stu­jących gwiazd fre­ak shows. Cza­sem w te­kście po­ja­wi się też okre­śle­nie side show, któ­re mo­żna do­słow­nie ro­zu­mieć jako „po­kaz po­bocz­ny”.

Dzicy i włochaci

Petrus Gonsalvus – pierwszy wilkołak w historii

„To była burz­li­wa noc, wi­cher wył po­nu­ro w ga­łęziach sta­rych drzew. Ścia­na desz­czu ude­rza­ła w okra­to­wa­ne okno celi po­ło­żo­nej w naj­wy­ższej wie­ży mrocz­ne­go zam­ku, bły­ska­wi­ce prze­ci­na­ły nie­bo, a huk gro­mu i wy­cie wi­chu­ry za­głu­sza­ły krzyk ro­dzącej w mrocz­nej kom­na­cie mat­ki”. Tak wła­śnie po­win­nam za­cząć, gdy­bym chcia­ła do­brze sprze­dać opo­wie­ść o pierw­szym opi­sa­nym przy­pad­ku wil­ko­ła­ka. Oczy­wi­ście hi­sto­ria jest w pe­łni zmy­ślo­na, tak na­praw­dę nie było w niej żad­ne­go mrocz­ne­go za­mczy­ska, a lo­chy po­ja­wi­ły się do­pie­ro po de­ka­dzie od na­ro­dzin dziec­ka wil­ka Pe­tru­sa Gon­sa­lvu­sa, chłop­ca z wro­dzo­ną hi­per­tri­cho­zą, czy­li syn­dro­mem wil­ko­ła­ka. Scho­rze­nie to po­le­ga na tym, że do­tkni­ęty nim wy­bra­niec zło­śli­we­go losu ro­dzi się po­kry­ty gru­by­mi, dłu­gi­mi wło­sa­mi od stóp do głów, włącz­nie z twa­rzą.

Pe­trus uro­dził się w 1537 roku na Te­ne­ry­fie. Od pierw­szych chwil jego ży­cia gro­zi­ło mu po­wa­żne nie­bez­pie­cze­ństwo – uzna­nie za jed­ne­go z licz­nych krążących (we­dług wie­rzeń) po zie­mi sług sza­ta­na. Nie­trud­no so­bie wy­obra­zić, jaki los mógł spo­tkać dziec­ko z fu­ter­kiem jak u zwie­rząt­ka wśród lu­dzi, dla któ­rych wie­dźmy, dia­bły i wil­ko­ła­ki były czy­mś ca­łko­wi­cie re­al­nym. Być może, pa­ra­dok­sal­nie, oca­lał dzi­ęki in­nej funk­cjo­nu­jącej wte­dy w spo­łe­cze­ństwie le­gen­dzie – o dzi­kim czło­wie­ku. Dzi­cy lu­dzie, wło­cha­ci i skłon­ni do po­ry­wa­nia ko­biet, mie­li re­zy­do­wać nie tyl­ko w tak od­le­głych miej­scach jak Afry­ka, lecz ta­kże na trud­no do­stęp­nych za­le­sio­nych po­ła­ciach Eu­ro­py. Po­sia­da­nie ta­kie­go stwo­rze­nia w me­na­że­rii dla za­in­te­re­so­wa­nych dzi­wac­twa­mi na­tu­ry bo­ga­czy mu­sia­ło być pra­wie tak atrak­cyj­ne jak schwy­ta­nie jed­no­ro­żca.

Za­pew­ne wła­śnie z tego po­wo­du Pe­tru­sem Gon­sa­lvu­sem za­in­te­re­so­wa­li się przed­sta­wi­cie­le fran­cu­skie­go dwo­ru kró­lew­skie­go. Hen­ryk II Wa­le­zjusz, ów­cze­sny wład­ca Fran­cji, po­dob­nie jak wie­lu in­nych mo­nar­chów lu­bił ko­lek­cjo­no­wać rzad­kie oka­zy ,,dzi­wa­deł’’. Dla­te­go Pe­trus w wie­ku za­le­d­wie 10 lat tra­fił na dwór wład­cy. Oczy­wi­ście za­nim mo­żna go było za­pre­zen­to­wać jego wy­so­ko­ści, na­le­ża­ło pod­jąć od­po­wied­nie środ­ki bez­pie­cze­ństwa. Kto wie, ja­kie za­gro­że­nia może nie­ść ze sobą spro­wa­dze­nie do pa­ła­cu be­stii, na­wet je­że­li jest ona ma­łym (i za­pew­ne prze­ra­żo­nym) dziec­kiem? Za­nim uzna­no, że Pe­trus jest nie­gro­źny dla oto­cze­nia, pod­da­no go sta­ran­nym ba­da­niom w pa­ła­co­wych lo­chach. Kie­dy wresz­cie zo­stał z nich wy­pusz­czo­ny, pod­jęto de­cy­zję o wy­cho­wa­niu go i za­pew­nie­niu mu wy­kszta­łce­nia, ta­kie­go sa­me­go, ja­kie do­sta­li­by zwy­kli nie­owło­sie­ni chłop­cy.

Inny mo­tyw de­cy­zji o za­pew­nie­niu chłop­cu edu­ka­cji sta­no­wi­ła kró­lew­ska skłon­no­ść do eks­pe­ry­men­tów – Hen­ryk II był naj­zwy­czaj­niej w świe­cie cie­ka­wy, czy to pier­wot­ne owło­sio­ne stwo­rze­nie mo­żna cze­go­kol­wiek na­uczyć.

Na kró­lew­skim dwo­rze do­brze dba­no o Pe­tru­sa. Po­noć za­pew­nio­no mu na­wet wła­sną sztucz­ną ja­ski­nię w pa­ła­co­wych ogro­dach. Na wszel­ki wy­pa­dek, gdy­by tęsk­nił za do­mem. Za­dba­no rów­nież o to, żeby nie czuł się sa­mot­ny. Ka­ta­rzy­na Me­dy­cej­ska, wdo­wa po Hen­ry­ku II Wa­le­zju­szu, wy­swa­ta­ła go z cór­ką jed­nej ze słu­żących – uro­dzi­wą Ka­tha­ri­ną Raf­fe­lin. Oczy­wi­ście na li­ście po­wo­dów za­war­cia tego zwi­ąz­ku znaj­do­wa­ła się mi­ędzy in­ny­mi cie­ka­wo­ść – czy dzi­ki czło­wiek z Te­ne­ry­fy, wil­ko­łak z lasu, wło­cha­ta be­stia, może mieć po­tom­stwo z ludz­ką ko­bie­tą? Tyle się prze­cież mó­wi­ło o po­rwa­niach mło­dych dziew­cząt przez po­dob­nych wło­cha­czy.

Za­ślu­bi­ny mia­ły miej­sce w 1573 roku i sądzi się, że to wła­śnie ten zwi­ązek był źró­dłem opo­wie­ści o pi­ęk­nej i be­stii. Ma­łże­ństwo za­owo­co­wa­ło na­ro­dzi­na­mi gro­mad­ki dzie­ci, z któ­rych czwór­ka, w tym dwie dziew­czyn­ki, odzie­dzi­czy­ła po ojcu jego nie­zwy­kłe scho­rze­nie. Pe­trus i jego ro­dzi­na byli często por­tre­to­wa­ni, gdyż wie­lu bo­ga­czy chcia­ło mieć taki ob­raz albo cho­ciaż szkic. Po­zo­wa­li w prze­sad­nie dro­gich i kunsz­tow­nie uszy­tych kre­acjach, co po­przez kon­trast wzmac­nia­ło siłę od­dzia­ły­wa­nia dzie­ła na wi­dzów.

Po­mi­mo swo­je­go wy­kszta­łce­nia i po­zy­cji na dwo­rze Pe­trus za­wsze po­zo­stał ma­skot­ką i nie mógł sam de­cy­do­wać o swo­im ży­ciu. W 1581 roku wy­sła­no go w pod­róż po eu­ro­pej­skich dwo­rach. Ro­dzi­na naj­pierw uda­ła się do Flan­drii, na dwór Ma­łgo­rza­ty Par­me­ńskiej. Rok pó­źniej była już w Mo­na­chium, gdzie na po­le­ce­nie ksi­ęcia Al­brech­ta V Ba­war­skie­go wy­ko­na­no ich por­tret. Ksi­ążę prze­słał go po­tem w pre­zen­cie ar­cy­ksi­ęciu Fer­dy­nan­do­wi z Ty­ro­lu, ko­ne­se­ro­wi oso­bli­wo­ści i dzieł sztu­ki. W 1583 roku w Ba­zy­lei zba­dał ich słyn­ny ana­tom Fe­lix Plat­ter. De­ka­dę pó­źniej, pod­czas wi­zy­ty w Bo­lo­nii, wzbu­dzi­li cie­ka­wo­ść in­ne­go zna­ne­go ba­da­cza – hra­bie­go Ulis­se­sa Al­dro­van­die­go. On rów­nież pra­gnął za­cho­wać coś na pa­mi­ąt­kę po tej wi­zy­cie, więc na jego roz­kaz przy­go­to­wa­no szki­ce Gon­sa­lvu­sów, któ­re hra­bia włączył do swo­jej ko­lek­cji przy­rod­ni­czej. Wresz­cie ro­dzi­na zo­sta­ła roz­dzie­lo­na, a dzie­ci roz­da­ne jako pre­zen­ty bar­dziej wpły­wo­wym wiel­mo­żom.

Iro­nią losu jest to, że dzi­ęki swo­jej nie­zwy­kło­ści, któ­ra rów­nie do­brze mo­gła przy­nie­ść Pe­tru­so­wi śmie­rć, zy­skał on wa­run­ki ży­cio­we i wy­kszta­łce­nie lep­sze niż wie­lu nie­ob­da­rzo­nych nad­mia­rem wło­sów chłop­ców. Dzi­ęki sta­ran­nej edu­ka­cji po­słu­gi­wał się trze­ma języ­ka­mi, w któ­rych za­rów­no mó­wił, jak i pi­sał oraz czy­tał. Do­żył 81 lat (zma­rł w 1618 roku), co ozna­cza, że jako ma­skot­ka dwo­ru miał do­stęp ta­kże do opie­ki me­dycz­nej. Za­pew­ne ni­g­dy nie mu­siał ci­ężko pra­co­wać. Ale nie do­wie­my się, czy był szczęśli­wy…

Lionel – Mężczyzna o Twarzy Lwa

Od cza­sów Pe­tru­sa Gon­sa­lvu­sa przez kar­ty hi­sto­rii prze­wi­nęło się wie­le in­nych „wil­ko­ła­ków”, i to mimo tego, że szan­se na ich na­ro­dzi­ny są mi­ni­mal­ne. Pol­ska dała świa­tu jed­ne­go z naj­słyn­niej­szych – uro­dzo­ne­go w 1890 roku w miej­sco­wo­ści o szcze­gól­nie zna­czącej na­zwie Wil­czo­gó­ra, w pa­ra­fii Bielsk, Ste­fa­na Bi­brow­skie­go, syna Mi­cha­ła i Be­ne­dyk­ty z domu Ko­łyś. Bi­brow­ski po­słu­gi­wał się pseu­do­ni­mem i zna­ny jest jako Lio­nel the Lion-Fa­ced Man, czy­li Lio­nel, Mężczy­zna o Twa­rzy Lwa.

Ste­fan za­czął ka­rie­rę dość wcze­śnie, więc naj­pierw wy­stępo­wał jako Chło­piec o Twa­rzy Lwa. Swój przy­do­mek za­wdzi­ęcza temu, że na świat przy­sze­dł po­kry­ty trzy­cen­ty­me­tro­wej dłu­go­ści pia­sko­wy­mi wło­sa­mi. W przy­szło­ści mia­ły osi­ągnąć dzie­si­ęć cen­ty­me­trów dłu­go­ści na cie­le i do dwu­dzie­stu cen­ty­me­trów dłu­go­ści na twa­rzy. Za­pew­ne to wła­śnie ko­lor wło­sów ura­to­wał go od za­li­cze­nia w po­czet wil­ko­ła­ków, zna­nych z ciem­ne­go fu­tra, a za­miast tego zwi­ązał na do­bre z kró­lem zwie­rząt. Mo­żli­we rów­nież, że w dzie­wi­ęt­na­stym wie­ku wil­ko­ła­ki nie sprze­da­wa­ły się już tak do­brze jak kie­dyś. Za to na pew­no po­pu­lar­ne były do­bre (i strasz­ne) hi­sto­rie, jak na przy­kład ta o po­cho­dze­niu do­le­gli­wo­ści dręczącej Lio­ne­la.

Znasz może prze­sąd o po­wsta­wa­niu tak zwa­nych my­szek, czy­li wło­cha­tych zna­mion na cie­le? Otóż mówi się, że po­ja­wia­ją się one u dziec­ka wte­dy, kie­dy ci­ężar­na zo­ba­czy mysz. W myśl tego lu­do­we­go wy­obra­że­nia na­zy­wa się to za­pa­trze­niem i nie do­ty­czy wy­łącz­nie my­szy. W przy­pad­ku Lio­ne­la hi­sto­ria była o wie­le bar­dziej krwa­wa i bru­tal­na, a więc rów­nież o wie­le sku­tecz­niej­sza w pod­bi­ja­niu jego po­pu­lar­no­ści.

Je­że­li wie­rzyć sło­wom mat­ki chłop­ca, było to tak: oj­ciec Ste­fa­na, mi­ło­śnik dzi­kiej na­tu­ry, po­sia­dał nie­wiel­kie ob­jaz­do­we zoo, w któ­rym obok in­nych zwie­rząt znaj­do­wa­ły się lwy. Mi­chał Bi­brow­ski był nie tyl­ko po­sia­da­czem, lecz ta­kże tre­se­rem tych gro­źnych ko­tów. Pew­ne­go dnia, pod­czas sprząta­nia klat­ki lub pod­czas pra­cy ze swo­im dzi­kim pod­opiecz­nym zo­stał za­ata­ko­wa­ny przez lwa. Ci­ężar­na wów­czas Be­ne­dyk­ta przy­bie­gła na miej­sce tra­ge­dii, gdy tyl­ko usły­sza­ła krzy­ki męża, ale było już za pó­źno, żeby go ura­to­wać. Po śmier­ci Mi­cha­ła wy­prze­da­ła wszyst­kie zwie­rzęta i prze­pro­wa­dzi­ła się do biel­skiej pa­ra­fii, gdzie kil­ka mie­si­ęcy pó­źniej na świe­cie po­ja­wił się Ste­fan, chło­piec od stóp do głów po­kry­ty lwią sie­rścią. Be­ne­dyk­ta uzna­ła, że przy­czy­ną przy­pa­dło­ści syna był jej szok wy­wo­ła­ny zo­ba­cze­niem lwa ma­sa­kru­jące­go cia­ło męża.

Nie­ste­ty prze­sąd­ni miesz­ka­ńcy Biel­ska uzna­li, że sko­ro dziec­ko uro­dzi­ło się jako po­two­rek, to za­pew­ne sta­no­wi karę za grze­chy jego ro­dzi­ców. Na wszel­ki wy­pa­dek wo­le­li nie za­da­wać się z po­dej­rza­ną mat­ką i jej dzi­wacz­nym po­tom­kiem. Ostra­cyzm spo­łecz­ny nie jest ła­twy do znie­sie­nia, zwłasz­cza w ma­łych miej­sco­wo­ściach, gdzie wszy­scy się zna­ją i z za­mi­ło­wa­niem o so­bie plot­ku­ją. Po­bo­żni miesz­ka­ńcy Biel­ska ob­rzu­ci­li mat­kę ka­mie­nia­mi, kie­dy wy­bra­ła się z dziec­kiem na spa­cer. Po­tem sta­now­czo po­pro­szo­no ją o opusz­cze­nie mia­stecz­ka i dano za­le­d­wie osiem dni na przy­go­to­wa­nie się do pod­ró­ży. Naj­wy­ra­źniej Ste­fan nie tyl­ko przy­po­mi­nał Be­ne­dyk­cie o tra­gicz­nej śmier­ci męża, lecz ta­kże ści­ągał na nią agre­sję oto­cze­nia.

W 1928 roku w Sta­nach Zjed­no­czo­nych już do­ro­sły i sław­ny Czło­wiek o Twa­rzy Lwa na­pi­sał i wy­dał krót­ką bro­szur­kę o swo­im ży­ciu. No­si­ła ty­tuł Hi­sto­ria mo­je­go ży­cia opi­sa­na przez Lio­ne­la – Czło­wie­ka Lwa. Za­in­te­re­so­wa­ni lo­sem ar­ty­sty mo­gli na­być ją za pi­ęt­na­ście cen­tów. Lio­nel wspo­mi­nał w niej swo­je trud­ne dzie­ci­ństwo. Mo­żna by uznać, że sko­ro sam opo­wia­da o prze­śla­do­wa­niach, któ­re spo­tka­ły go, gdy był dziec­kiem, rze­czy­wi­ście się to wy­da­rzy­ło. Jed­nak nie mo­żna za­po­mi­nać o tym, że mó­wi­my o ar­ty­ście, dla któ­re­go sła­wa, ota­cza­jące go kon­tro­wer­sje i dra­ma­tycz­na bio­gra­fia prze­kła­da­ły się na bar­dzo kon­kret­ne sumy pie­ni­ędzy. Je­że­li ży­cio­rys po­sta­ci sce­nicz­nej, w któ­rą wcie­lał się ar­ty­sta, oka­zy­wał się zbyt nud­ny, za­wsze mo­żna było (a wręcz na­le­ża­ło) go prze­pi­sać na nowo, do­da­jąc do nie­go od­po­wied­nie smacz­ki.

Fak­tem jest na­to­miast, że Ste­fan nie spędził zbyt dużo cza­su z ro­dzi­ną. Gdy miał czte­ry lata, mat­ka od­da­ła go pod opie­kę nie­miec­kie­go cyr­ko­we­go im­pre­sa­ria. Tu po­ja­wia­ją się pierw­sze nie­zgod­no­ści w ofi­cjal­nej bio­gra­fii i in­for­ma­cjach po­cho­dzących z in­nych źró­deł. Otóż nie mo­gło to być praw­dą, po­nie­waż pó­źniej Ste­fa­na ba­da­ła ko­mi­sja le­kar­ska – wspo­mi­na się o tym w „Prze­glądzie Pi­śmien­nic­twa Le­kar­skie­go Pol­skie­go za Rok 1898”. W do­ku­men­cie tym mowa jest o chłop­cu w wie­ku pi­ęciu i pół roku. Naj­wy­ra­źniej jed­nak nie jest to roz­bie­żno­ść nie­spo­dzie­wa­na, po­nie­waż ro­dzi­com zda­rza­ło się za­ni­żać wiek dzie­ci, cza­sem ce­lo­wo, a cza­sem, o dzi­wo, nie­świa­do­mie. Co cie­ka­we, data uro­dze­nia chłop­ca to po­dob­no 1890 rok, więc w ża­den spo­sób nie mógł w 1898 roku mieć ani czte­rech, ani pi­ęciu i pół roku. Wy­mie­nio­ny „Prze­gląd Pi­śmien­nic­twa Le­kar­skie­go” kla­sy­fi­ku­je przy­pa­dło­ść Ste­fa­na jako Hy­per­tri­cho­sis uni­ver­sa­lis la­nu­gi­no­sa i opi­su­je wy­gląd dziec­ka:

Ste­fan Bi­brow­ski uro­dził się 5½ lat temu w oko­li­cy Grój­ca. Cała po­wierzch­nia po­włok skór­nych po­kry­ta jest dłu­gi­mi, cien­ki­mi, mi­ęk­ki­mi wło­sa­mi, bar­wy zło­ci­stej, kon­sy­sten­cyi pusz­ku, nie ma go tyl­ko na dło­niach i po­de­szwach, pęp­ku i żo­łędzi prącia. Szcze­gól­nie gło­wa po­kry­ta jest dłu­gim wło­sem, rów­nież ca­lu­te­ńka twarz, nie wy­łącza­jąc nosa, noz­drzy, uszów, a ta­kże szy­ja; uwło­sie­nie grzbie­tu, klat­ki pier­sio­wej, a ta­kże brzu­cha i wszyst­kich ko­ńczyn jest rów­nież nad­mier­ne. Jak zwy­kle wada ta po­łączo­na jest z zu­pe­łnym bra­kiem zębów. Uwło­sie­nie nad­mier­ne przed­sta­wio­ne­go na po­sie­dze­niu chłop­ca po­le­ga na utrzy­ma­niu się i prze­ro­ście na­stęp­czym la­nu­gi­nis fo­eta­lis i, jako cho­ro­ba ustro­ju wro­dzo­na po­cho­dze­nia ośrod­ko­we­go, jest nie­ule­czal­ne.

Jest to je­dy­ny do­ku­ment, w któ­rym znaj­du­je się in­for­ma­cja o ca­łko­wi­tym bra­ku uzębie­nia u Lio­ne­la.

Nie­za­le­żnie od tego, czy chło­piec miał wte­dy czte­ry czy pięć i pół roku, roz­łąka z ro­dzi­ną mu­sia­ła być dla nie­go trud­na. Kie­dy go za­bie­ra­no mat­ce, był dużo młod­szy niż Pe­trus Gon­sa­lvus pod­czas pod­ró­ży na dwór kró­la Fran­cji. Na­byw­ca Lio­ne­la, Jo­seph Se­del­may­er, zo­ba­czył owło­sio­ne na ca­łym cie­le dziec­ko, kie­dy wra­cał z wy­pra­wy do Ro­sji. Od razu zwie­trzył do­bry in­te­res – po­dob­no ku­pił go za „młyn i spo­ry ka­wa­łek zie­mi” – tak przy­naj­mniej opi­sy­wał po la­tach sam obiekt trans­ak­cji. Py­ta­nie, czy dziec­ko mo­gło za­pa­mi­ętać tę sy­tu­ację? Lio­nel był prze­cież bar­dzo mały. Mo­żli­we, że tę wer­sję usły­szał od Se­del­may­era albo sam w ten spo­sób ubar­wił swo­ją hi­sto­rię, by za­spo­ko­ić cie­ka­wo­ść żąd­nej sen­sa­cji pu­blicz­no­ści.

Nie­za­le­żnie od tego, czy jego mat­ka otrzy­ma­ła w za­mian za od­da­nie syna do­bra ma­te­rial­ne, dla Ste­fa­na ta trans­ak­cja była drzwia­mi do ka­rie­ry i lep­sze­go ży­cia. Wy­do­stał się z oto­cze­nia, gdzie wy­ty­ka­no go pal­ca­mi, i zo­stał gwiaz­dą es­tra­dy zna­ną na ca­łym świe­cie. To wła­śnie jego nowy opie­kun nadał mu lwie imię, któ­re mia­ło to­wa­rzy­szyć Lio­ne­lo­wi już do ko­ńca. Uznał też, że chłop­cu na­le­ży się po­rząd­ne wy­kszta­łce­nie i dzi­ęki temu w wie­ku sze­ściu lat mały Lio­nel zo­stał po­sła­ny do szko­ły, gdzie mógł ba­wić się z ró­wie­śni­ka­mi i zdo­by­wać wie­dzę. W przy­szło­ści mia­ło to za­owo­co­wać bu­do­wa­niem jego wi­ze­run­ku nie jako wło­cha­tej be­stii, ale wy­kszta­łco­ne­go i oczy­ta­ne­go mło­de­go czło­wie­ka. Na wie­lu fo­to­gra­fiach oraz na pla­ka­tach re­kla­mu­jących jego wy­stępy mo­że­my zo­ba­czyć go z ksi­ążką. Ten chwyt re­kla­mo­wy miał pod­kre­ślić nie­praw­do­po­dob­ny kon­trast po­mi­ędzy jego zwie­rzęcym wy­glądem a nie­spo­ty­ka­nym in­te­lek­tem. W Pi­ęk­nej i Be­stii Di­sneya ksi­ążki też gra­ły nie­ba­ga­tel­ną rolę…

W wie­ku dwu­na­stu lat Lio­nel i jego opie­kun wy­ru­szy­li do Stan­dów Zjed­no­czo­nych na pi­ęcio­let­ni kon­trakt. Mo­żna ich było zo­ba­czyć w Bar­num and Ba­iley Cir­cus, cyr­ku zna­nym z pre­zen­to­wa­nia wi­dow­ni wie­lu wy­bry­ków na­tu­ry, czy­li tak zwa­nych fre­aks.

Do Eu­ro­py po­wró­cił, ma­jąc sie­dem­na­ście lat. Pierw­szy wiel­ki wy­stęp w no­wej, przy­bra­nej oj­czy­źnie dał pod­czas pa­ździer­ni­ko­wych tar­gów w Mo­na­chium. Po­kaz oka­zał się ab­so­lut­nym hi­tem. Wi­dzo­wie na­tych­miast po­ko­cha­li Lio­ne­la. Tyl­ko pod­czas tar­gów obej­rza­ło go dwie­ście ty­si­ęcy lu­dzi i wszy­scy za­pła­ci­li za bi­let. Sła­wa Mężczy­zny o Twa­rzy Lwa w Niem­czech ro­sła. Lio­nel pod­ró­żo­wał i wy­stępo­wał w ko­lej­nych mia­stach.

W 1909 roku mo­żna go było obej­rzeć w Po­zna­niu, gdzie fa­nów we­so­łych mia­ste­czek i wsze­la­kie­go ro­dza­ju ad­re­na­li­ny ze­lek­try­zo­wał pla­kat przed­sta­wia­jący Lio­ne­la od­sła­nia­jące­go owło­sio­ny tors pod­czas chwi­li re­lak­su z ksi­ążką. Pla­ka­ty, po pol­sku i po nie­miec­ku, za­chęca­ły do obej­rze­nia Czło­wie­ka Lwa, pół czło­wie­ka – pół lwa, li­czące­go sie­dem­na­ście lat, ulu­bie­ńca ko­biet i dzie­ci. Nie re­kla­mo­wa­no go jako be­stii czy po­two­ra, umy­śl­nie pod­kre­śla­no jego in­te­lekt i ma­nie­ry, a ta­kże szyk, ma­jący sta­no­wić wy­ra­źny kon­trast z jego lwim wy­glądem – na wszyst­kich zdjęciach Lio­nel ma na so­bie ele­ganc­kie ubra­nia, a na wie­lu po­zu­je z ksi­ążką.

Ste­fan Bi­brow­ski mó­wił czte­re­ma języ­ka­mi: po ro­syj­sku, an­giel­sku, fran­cu­sku i nie­miec­ku, czy­li dwo­ma języ­ka­mi ów­cze­snych za­bor­ców oraz dwo­ma uni­wer­sal­ny­mi języ­ka­mi „cy­wi­li­zo­wa­ne­go świa­ta” (po­dob­no po­tra­fił też po­wie­dzieć coś po pol­sku, ale za­pew­ne nie pa­mi­ętał języ­ka dzie­ci­ństwa). Nie przed­sta­wia­no go jako zwie­rzęcia i po­stra­chu spo­łe­cze­ństwa, ale jako wy­jąt­ko­wą oso­bę o spe­cy­ficz­nym wy­glądzie, któ­rej nie prze­stra­szą się ko­bie­ty i dzie­ci (czy­li isto­ty po­sądza­ne wów­czas o skłon­no­ść do po­pa­da­nia w hi­ste­rię oraz nad­mier­ną ner­wo­wo­ść).

Na mar­gi­ne­sie war­to za­uwa­żyć, że oprócz po­dzi­wia­nia nie­sa­mo­wi­te­go Czło­wie­ka Lwa od­wie­dza­jący po­zna­ńskie we­so­łe mia­stecz­ko mo­gli na­cie­szyć się głów­ną atrak­cją im­pre­zy – Trot­to­ir Ro­ulant (któ­ra jed­no­cze­śnie dała na­zwę ca­łe­mu par­ko­wi roz­ryw­ki). Była to ka­ru­ze­la będąca po­łącze­niem ru­cho­me­go tro­tu­aru, czy­li chod­ni­ka, z ru­cho­my­mi scho­da­mi. Po pol­sku na­zy­wa­no ją… „elek­trycz­ną skon­cen­tro­wa­ną ko­le­ją stop­nio­wą”. Na te­ren mia­stecz­ka mo­żna było we­jść za trzy­dzie­ści fe­ni­gów od oso­by do­ro­słej i dzie­si­ęć fe­ni­gów od dziec­ka, pierw­szą jaz­dę na ko­lei stop­nio­wej wli­czo­no w cenę.

Oczy­wi­ście chęt­ni na obej­rze­nie Lio­ne­la mu­sie­li przy­go­to­wać się na do­dat­ko­wy wy­da­tek: bi­let dla do­ro­słych kosz­to­wał trzy­dzie­ści fe­ni­gów, czy­li dru­gie tyle, ile we­jście do we­so­łe­go mia­stecz­ka i pierw­sza prze­ja­żdżka na ka­ru­ze­li. Dzie­ci i woj­sko­wi mie­li do­dat­ko­we przy­wi­le­je i za wy­stęp pła­ci­li tyl­ko od dzie­si­ęciu do dwu­dzie­stu fe­ni­gów. Ga­ze­ty do­no­si­ły, iż za­in­te­re­so­wa­nie było tak duże, że kil­ka­krot­nie za­my­ka­no kasy, by roz­ła­do­wać ko­lej­kę cie­kaw­skich.

Pod­czas po­ka­zów Lio­nel cho­dził po­mi­ędzy wi­dza­mi i roz­ma­wiał z nimi, co do­da­wa­ło mu po­pu­lar­no­ści. Lu­dzie mo­gli z bli­ska prze­ko­nać się, że nie jest oszu­stem, ja­kich często spo­ty­ka­ło się na tego typu im­pre­zach. W ar­ty­ku­le opi­su­jącym wy­stęp Lio­ne­la i we­so­łe mia­stecz­ko mo­żna było prze­czy­tać, że mężczy­zna w rze­czy­wi­sto­ści przed­sta­wia się da­le­ko sym­pa­tycz­niej niż na pla­ka­tach, a „pra­gnący sen­sa­cyi” w wi­ęk­szych ilo­ściach mogą pod­nie­ść so­bie po­ziom ad­re­na­li­ny, ko­rzy­sta­jąc z cu­dow­nie oświe­tlo­nej ko­lei stop­nio­wej lub też zo­ba­czyć „czło­wie­ka o fe­no­me­nal­nych mu­sku­łach i człon­kach”.

Po­zna­ńskie wy­stępy Lio­ne­la trwa­ły mie­si­ąc, a po nich, jak do­no­si­ła pra­sa, miał udać się na ko­lej­ne do Lon­dy­nu. Jego ka­rie­ra na­bie­ra­ła tem­pa.

Pe­cho­wy oka­zał się dla nie­go rok 1912. Prze­rwę w ka­rie­rze Mężczy­zny o Twa­rzy Lwa, któ­ra wte­dy na­stąpi­ła, tłu­ma­czy się ró­żnie. We­dług ofi­cjal­nej wer­sji jego im­pre­sa­ria Lio­nel na wła­snej skó­rze prze­ko­nał się, że pa­le­nie szko­dzi, gdy od pa­pie­ro­sa za­jęła się jego im­po­nu­jąca lwia grzy­wa na twa­rzy. W wy­ni­ku po­pa­rzeń i opa­le­nia części wło­sów mu­siał prze­rwać wy­stępy na cały rok. Wło­sy zwy­kle ro­sną oko­ło cen­ty­me­tra mie­si­ęcz­nie, więc nic dziw­ne­go, że od­bu­do­wa­nie owło­sie­nia wy­ma­ga­ło tyle cza­su. Jed­nak zda­niem nie­któ­rych wy­pa­dek nie miał z tym nic wspól­ne­go, a Lio­nel miał po pro­stu dość by­cia pre­zen­to­wa­nym ga­piom za pie­ni­ądze, więc w na­pa­dzie zło­ści chwy­cił no­życz­ki i usu­nął owło­sie­nie z twa­rzy, co wy­mu­si­ło prze­rwę w jego po­ka­zach. Jego wło­sy po­dob­no ni­g­dy nie od­zy­ska­ły daw­nej uro­dy.

Co cie­ka­we, pra­sa raz na ja­kiś czas do­no­si­ła o zde­ma­sko­wa­niu Lio­ne­la jako oszu­sta. Jed­nak ra­port ko­mi­sji le­kar­skiej jed­no­znacz­nie wska­zu­je na to, że jego owło­sie­nie było w stu pro­cen­tach praw­dzi­we. Mo­żli­we więc, że de­ma­sko­wa­ni byli jego na­śla­dow­cy, pra­gnący uszczk­nąć coś dla sie­bie z jego sła­wy.

Po prze­rwie w ka­rie­rze Lio­nel po­wró­cił do Sta­nów, gdzie już w dzie­ci­ństwie od­no­sił suk­ce­sy. Z list pa­sa­żer­skich stat­ków trans­atlan­tyc­kich z 1923 i 1927 roku wy­ni­ka, że kil­ka­krot­nie wra­cał do Eu­ro­py. Za oce­anem wspó­łpra­co­wał mi­ędzy in­ny­mi z Dre­am­land Cir­cus Side Show. Od 1920 roku ustat­ko­wał się, za­prze­stał pod­ró­ży po Sta­nach i sku­pił się na wy­stępach na no­wo­jor­skiej Co­ney Is­land, zna­nej dziś ze swo­jej cyr­ko­wej prze­szło­ści.

W 1928 lub 1929 roku po­wró­cił do Eu­ro­py już na do­bre. Zma­rł na atak ser­ca w Ber­li­nie w wie­ku czter­dzie­stu je­den lat. Nie­któ­rzy twier­dzą, iż było to we Wło­szech, a inni, że po­wró­cił do ro­dzin­ne­go kra­ju – Pol­ski, gdzie wpląta­ny w wo­jen­ną za­wie­ru­chę zo­stał wy­sła­ny do jed­ne­go z obo­zów kon­cen­tra­cyj­nych, gdzie prze­pa­dł na za­wsze.

Ste­fan Bi­brow­ski był po­sta­cią ta­jem­ni­czą, a jego hi­sto­ria, mimo że o nim pi­sa­no i mó­wio­no, ob­fi­tu­je w wie­le nie­wia­do­mych. Czy był za­do­wo­lo­ny ze swo­jej ka­rie­ry, czy ra­czej miał jej dość? Z jed­nej stro­ny mo­żli­we jest, że męczy­ła go ci­ągła uwa­ga i sła­wa, któ­rą za­wdzi­ęczał swo­je­mu wy­glądo­wi. Za­tem w na­pa­dzie de­spe­ra­cji fak­tycz­nie mógł po­zba­wić się owło­sie­nia z twa­rzy, aby przy­naj­mniej na ja­kiś czas uwol­nić się od ga­piów. Z dru­giej stro­ny krążą aneg­do­ty o jego przy­wi­ąza­niu do swo­ich wło­sów jako głów­ne­go atu­tu w ka­rie­rze ar­ty­stycz­nej. Po­noć pod­czas po­ża­ru w no­wo­jor­skim ho­te­lu, gdzie się za­trzy­mał, ewa­ku­owa­no go jako jed­ne­go z pierw­szych, gdyż – jak sam twier­dził – nie mógł ry­zy­ko­wać spa­le­nia wło­sów, po­nie­waż ich utra­ta ozna­cza­ła­by dla nie­go by­cie zwy­kłym prze­ci­ęt­nia­kiem, a do ta­kie­go losu nie przy­wy­kł.

Z całą pew­no­ścią jego ży­cie nie po­to­czy­ło­by się rów­nie eks­tra­wa­ganc­kim to­rem, gdy­by po­zo­stał z mat­ką, cho­ciaż mo­żli­we, że zre­ali­zo­wa­łby inne swo­je ma­rze­nie – by­cie den­ty­stą.

Dla swo­ich fa­nów Lio­nel był uoso­bie­niem dżen­tel­me­na o nie­ty­po­wym wy­glądzie. Po­mi­mo apa­ry­cji oka­zał się nie­zwy­kle in­te­li­gent­ny, wra­żli­wy i za­pew­ne bar­dziej „nor­mal­ny”, niż chcie­li­by przy­znać nie­któ­rzy z ga­piów.

Julia Pastrana – Najbrzydsza Kobieta Świata

Josephine Clofullia – Brodata Kobieta z Genewy

Najgrubsi i najchudsi

Daniel Lambert – najwspanialszy z grubasów

Hannah Perkins – zawód: Gruba Dama

Isaac W. Sprague – Żywy Szkielet

Zip the Pinhead – Główka od Szpilki

Koo Koo the Bird Girl – kobieta ptak

Azteckie Dzieci

Skostniali i powyginani

Ossified Man – zaklęty w kamień

Hrabia von Dziarski-Orloff – ciało, które można przejrzeć na wylot

Ella Harper – kobieta wielbłąd

Serpentina – nogi na supeł

Bez ręki, bez nogi

Charles Broton Tripp – Bezręki Cud

John Eckhardt – Półchłopiec

Otis Jordan – Chłopiec Żaba

George Williams – Chłopiec Żółw

Matthias Buchinger – bezręki kaligraf

Zawsze razem

Chang i Eng – bracia syjamscy

Rosa i Josepha – Bohemian Twins

Zza oceanu

Hotentocka Wenus

Charles Sherwood Stratton – Generał Tomcio Paluch

Prawie bliźnięta

Laloo Ramparsad – człowiek z miniaturowym bratem

Josephine Myrtle Corbin – czworonożna kobieta

Podsumowanie

Bibliografia

Przypisy

Dziwolągi. Historie ludzi wystawianych na pokaz

Joanna Zaręba

Współpraca: Justyna Mrowiec

© Wydawnictwo RM, 2023 Wydawnictwo RM, 03-808 Warszawa, ul. Mińska [email protected] www.rm.com.pl

ISBN 978-83-8151-663-1 ISBN 978-83-8151-742-3 (ePub) ISBN 978-83-8151-743-0 (mobi)

Żadna część tej pracy nie może być powielana i rozpowszechniana, w jakiejkolwiek formie i w jakikolwiek sposób (elektroniczny, mechaniczny) włącznie z fotokopiowaniem, nagrywaniem na taśmy lub przy użyciu innych systemów, bez pisemnej zgody wydawcy. Wszystkie nazwy handlowe i towarów występujące w niniejszej publikacji są znakami towarowymi zastrzeżonymi lub nazwami zastrzeżonymi odpowiednich firm odnośnych właścicieli. Wydawnictwo RM dołożyło wszelkich starań, aby zapewnić najwyższą jakość tej książce, jednakże nikomu nie udziela żadnej rękojmi ani gwarancji. Wydawnictwo RM nie jest w żadnym przypadku odpowiedzialne za jakąkolwiek szkodę będącą następstwem korzystania z informacji zawartych w niniejszej publikacji, nawet jeśli Wydawnictwo RM zostało zawiadomione o możliwości wystąpienia szkód.

Edytor: Justyna MrowiecRedaktor prowadząca: Barbara Ramza-KołodziejczykRedakcja: Justyna MrowiecKorekta: Marta TomaszewskaProjekt okładki: Adelina SandeckaOpracowanie graficzne ilustracji z wykorzystaniem materiałów z wikimedia.org: Grażyna JędrzejecEdytor wersji elektronicznej: Tomasz ZajbtOpracowanie wersji elektronicznej: Marcin FabijańskiWeryfikcja wersji elektronicznej: Justyna Mrowiec

W razie trudności z zakupem tej książki prosimy o kontakt z wydawnictwem: [email protected]

Spis treści

Wstęp

Dzicy i włochaci

Petrus Gonsalvus – pierwszy wilkołak w historii

Lionel – Mężczyzna o Twarzy Lwa

Julia Pastrana – Najbrzydsza Kobieta Świata

Josephine Clofullia – Brodata Kobieta z Genewy

Najgrubsi i najchudsi

Daniel Lambert – najwspanialszy z grubasów

Hannah Perkins – zawód: Gruba Dama

Isaac W. Sprague – Żywy Szkielet

Zip the Pinhead – Główka od Szpilki

Koo Koo the Bird Girl – kobieta ptak

Azteckie Dzieci

Skostniali i powyginani

Ossified Man – zaklęty w kamień

Hrabia von Dziarski-Orloff – ciało, które można przejrzeć na wylot

Ella Harper – kobieta wielbłąd

Serpentina – nogi na supeł

Bez ręki, bez nogi

Charles Broton Tripp – Bezręki Cud

John Eckhardt – Półchłopiec

Otis Jordan – Chłopiec Żaba

George Williams – Chłopiec Żółw

Matthias Buchinger – bezręki kaligraf

Zawsze razem

Chang i Eng – bracia syjamscy

Rosa i Josepha – Bohemian Twins

Zza oceanu

Hotentocka Wenus

Charles Sherwood Stratton – Generał Tomcio Paluch

Prawie bliźnięta

Laloo Ramparsad – człowiek z miniaturowym bratem

Josephine Myrtle Corbin – czworonożna kobieta

Podsumowanie

Bibliografia

Przypisy

Landmarks

Cover