Dzwonek na długą przerwę - Szymańska-Zacheja Adrianna - ebook + książka

Dzwonek na długą przerwę ebook

Szymańska-Zacheja Adrianna

4,5

Opis

Witamy w analogowej Polsce 2008. Dla wielu dzwonek na długą przerwę jest tu najgorszym odgłosem.

 

„Wataha”, czyli Wagan i jego paczka, chociaż wieczorami wymiata na placu rynkowym w tańcu ognia, w szkole jest dręczona przez „elitę” – bogatych uczniów, dla których przemoc to forma rozrywki. Druga klasa przynosi zarówno eskalację rówieśniczej agresji, jak i niespodziewane sojusze; u progu dorosłości nic nie jest czarno-białe, zwłaszcza gdy płonie młodzieńczą pasją.

 

Poszukiwanie własnej tożsamości oraz walka z narastającą przemocą rozgrywają się tu na tle sensualnej, buntowniczej muzyki początku tysiąclecia, żółtego okienka Gadu-Gadu, tajemniczych kręgów w zbożu i gęstej atmosfery niewielkiej mieściny. Możecie być pewni, że podlany naftą i podpalony Dzwonek na długą przerwę powiedzie was niczym Prometeusz poprzez szaloną, intensywną młodość roczników 90. ku odpowiedzi na najbardziej fundamentalne pytania. W czasach, gdy jeszcze nie szukało się ich tak chętnie w internecie, lecz w drugim człowieku.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 485

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (11 ocen)
6
4
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Kikii98

Nie oderwiesz się od lektury

Adrianna Szymańska-Zacheja stworzyła wielowątkową powieść YA, która zabierze was w niesamowitą podróż do przeszłości. Analogi? Gadu-gadu? Stare Nokie? Ufo? Kręgi w zbożu? No i nie zapominajmy o rewelacyjnej muzyce. Witajcie w Polsce z 2008 roku! To jest niesamowite jak wiele można zawrzeć w jednej historii. Jak wiele ważnych tematów można poruszyć i jak wiele emocji może taka powieść z człowieka wycisnąć. Bo wiecie „Dzwonek na długą przerwę” to bardzo poruszająca i chwytająca za serca historia o życiu w naprawdę pięknych, ale i trudnych czasach. To historia o poszukiwaniu siebie, swojej tożsamości, o pasjach, przyjaźniach, pierwszych miłościach ale również pełna przemocy, homofobi i dręczenia. Nikt chyba lepiej nie zrozumie koszmaru dzwonka na długą przerwę niż osoby, których dotknęła rówieśnicza przemoc na szkolnych korytarzach. A w tej powieści tak bardzo łatwo wejść w skórę Wagana i jego „Watahy”. Tak łatwo poczuć wszystkie emocje i trudności, z którymi się mierzyli. Tak łatwo...
10
gonick

Nie oderwiesz się od lektury

Jakie to dobre. I świeże. I polskie. Czekam na drugą część
10
wkarolcia86

Dobrze spędzony czas

Na początku ilość bohaterów wprowadziła trochę chaosu, ale potem czytało się świetnie. Ciekawa wielowątkowa historia, zwłaszcza dla osób, które pamiętają muzykę z tamtych lat, odtwarzacze MP3 itd.
00
justEcho

Dobrze spędzony czas

Jak ja potrzebowałam takiej książki. Czułam się częścią tej grupki przyjaciół.
00

Popularność




DZWONEK NA DŁUGĄ PRZERWĘ

Adrianna Szymańska - Zacheja

Dzwonek na długą przerwę

Wydanie I

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga zgody Wydawnictwa i autorki. Niniejsza powieść jest wyłącznie fikcją literacką. Podobieństwo do prawdziwych wydarzeń i postaci jest przypadkowe. Jej zadaniem nie jest odzwierciedlenie całej społeczności LGBTQ+.

Redaktor prowadzący: Angela Węcka

Redakcja językowa: Magdalena Świerczek-Gryboś

Korekta na składzie: Angela Węcka

Skład: Spisek Pisarzy

Projekt i realizacja okładki: Justyna Knapik (fb.com/justyna.es.grafik)

Druk: Mazowieckie Centrum Poligrafii

Wydawnictwo Spisek Pisarzy

Powieść w wersji papierowej kupisz na stronie wydawnictwa i w księgarniach internetowych.

www.wydawnictwo.spisekpisarzy.pl

E-book dostępny między innymi na Legimi oraz EmpikGo.

Copyright © by Adrianna Szymańska-Zacheja, 2024

Irządze, 2024

ISBN: 978-83-970354-3-0

Bo ja chcę nareszcie zacząćżyć.

Pełną piersią, z całychsił.

Chcę być wolny i znać szczęściasmak.

Co dzień każda chwila zmieniamnie,

a świat za mną w tylejest.

Jestem sobą i jestemkimś.

(Jestem kimś, piosenka z filmu Planeta Skarbów)1

1 Tekst: Janusz Onufrowicz, oryg. wykonanie Norbert Śliwka, kompozytor Johnny Rzeznik, 2002.

Przed lekturą

Pewne zwroty dotyczące społeczności LGBT+ w 2008 roku różniły się znacznie od słownika współczesnego, dlatego w powieści widnieje: homoseksualizm, biseksualizm, transseksualizm – zamiast homoseksualność, biseksualność, transseksualność. Tak samo specjalnie użyto określeń: homoseksualista, biseksualista, transseksualista – zamiast współczesnych określeń, tj. osoba homoseksualna, biseksualna, transpłciowa. Nie jest to zła wola autorki, tylko konieczność wynikająca z innego myślenia i tendencji językowych tamtego okresu, nawet jeśli są raniące i niepoprawne.

Ta powieść jest pełna wulgaryzmów i przemocy. Opisuje homofobię, transfobię, prześladowanie rówieśnicze, molestowanie seksualne i rodzenie się skłonności samobójczych. Jeżeli uważacie, że którakolwiek z tych kwestii może wywołać u was niepożądaną reakcję lub drastyczne wspomnienia, zrezygnujcie z lektury.

BOHATEROWIE

WATAHA

Wojtek Wagan <Wagan>

Janek Lakatos <Cygan>

Marysia Kaczmarek <Saiko>

Rebeka Różańska <Reb>

Viên Reszke <Płomień>

ELITA

Michał Zawadzki <Michał>

Mateusz Nawrocki <Mati>

Kornelia Ostrowska <Neli>

Kacper Matlak <Medal>

Patryk Szajda <Pato>

Dagmara Szajda <Daga>

Emilia i Klaudia Paprockie <Paprotki>

Paweł Kuźnicki <Kuźnia>

INNI

Dominika Stajer <Miśka>

Wiktoria Tarnowska <Leon>

PRZERWA

Ogień. Jeden z czterech żywiołów. Nieodpuszczający, nie-przebaczający, groźny żółtopomarańczowy jęzor piekła. Oczyszczający czerwony ogon potężnej natury. Agni, dżinn, wskrzeszający i zabójczy, dynamiczny wieczny ogień wykradziony bogom dla ludzi przez Prometeusza. Zmienił człowieka na zawsze. Prehistoryczna iskra zapoczątkowała jego nowe życie. Stał się niczym wszechmocny i od razu zapragnął ujarzmić tę siłę, by była mu posłuszna. Symbol walki. Miłości i nienawiści.

Blask stojącej w płomieniach budowli oślepiał cały rynek. Wagan zmrużył oczy i poczuł ból w napuchniętej powiece. Czarne sylwetki rozbiegły się we wszystkie strony. Niektórzy łapali się za głowy, wrzeszczeli, modlili się, a dźwięk smażonych grzechów zarazem przerażał i fascynował.

Heraklit ani Empedokles nie nabyli tajemnej wiedzy dotyczącej tego żaru, który tak samo chętnie niszczy, co podtrzymuje energię i wskazuje drogę. Współcześnie na chemii nie bawiono się w mity. To tylko i aż gwałtowny proces utleniania łatwopalnych gazów pochodzących z materiału palnego.

Chłopak jęknął z bólu i spróbował przetoczyć się na prawy bok, bo lewy był boleśnie pobity. Kilka niedawnych ciosów, zapierających dech w piersi, kazało mu pomyśleć o czymś innym. Pobielało mu przed oczami, w ustach nadal czuł smak krwi, a płomienie pozostały już tylko mieszaniną świecących gazów i cząstek ciał stałych. Ogień właśnie zjadał bez opamiętania kościół.

Symbol pasji.

LEKCJA I

Temat: Rozpoczęcie roku szkolnego

Od zawsze byłem wrażliwy. To pewnie dlatego ojciec mnie zostawił, przyznał gorzko Wojtek Wagan kilka minut przed ósmą rano. Wpatrywał się w szarawy sufit, który już dawno powinien być odmalowany. Czemu ojcowie porzucają swoje kobiety i dzieci, po czym zakładają następną rodzinę, jakby ta wcześniejsza była gorsza i mniej ciekawa? Wojtek poważnie rozważał, że to może jego wina. Gdyby na przykład mniej płakał jako pięciolatek, to nadal miałby tatę? Tylko czemu dziecko w ogóle tyle płakało?

Bo mój ojciec jest pierdolonym egoistą.

Z tą myślą chłopak przyłożył twarz do rozkosznie rozciągniętego na poduszce dachowca i chwilę grzał się przy jego ciepłym ciałku. Po głośnym i natarczywym dźwięku kościelnego dzwonu, bijącego na równą godzinę, odrzucił nareszcie kołdrę i zerknął przez okno. Podejrzanie jasne niebo i pojedyncze chmury. Pierwszy dzień drugiej klasy liceum. Czy może być coś gorszego?

Miał duży kwadratowy pokój sąsiadujący z sypialnią mamy. Jego wnętrze wypełniały plakaty zespołów: Nirvany, Black Sabbath i Billy Talent. Gitara akustyczna leżała na rozchybotanym fotelu. Szerokie okna pokryte były kroplami niejednej jesieni, a okrągły dywan stał się szorstki od kociej sierści. Wąskie łóżko skrzypiało, na drewnianym biurku panował chaos stworzony z podręczników, papierków po cukierkach, notatek z chwytami gitarowymi i brudnych kubków. Do małej tablicy korkowej przyczepił zdjęcie swoich przyjaciół. Kawałek przeciwległej ściany był usmolony. Opierały się o nią kije różnej wielkości. Przy listwie stały butelki z podpałką parafinową, obok leżały łańcuchy i ubrudzone opaski na przedramiona oraz kilka innych rzeczy, które komuś spoza kręgu zainteresowanych mogły zdać się czymś dziwnym. Na drzwiach pojemnej szafy wisiała na kapturze czarna bluza.

– Mamo? – zawołał Wojtek, ale nie otrzymał żadnej odpowiedzi.

Pewnie już wyszła… Od miesięcy pracuje w nowej firmie, w administracji, dojeżdża codziennie do Warszawy i prawie się mijają.

Chłopak przeciągnął się i podrapał po nagim torsie. Poprawił ułożenie wzwodu w bokserkach i wykonał kilkanaście pompek. Był wysportowany, dbał o to, bo chciał dobrze wyglądać, gdy zdejmował koszulkę podczas występów z ogniem. Kot ziewnął przeciągle, a on chwycił drążek zamocowany w futrynie i podciągnął się z lekkością.

A może to rzeczywiście nieukładający się związek z mamą doprowadził ojca do zupełnego znudzenia? Zniecierpliwił się wiecznymi sprzeczkami i poczuł, jak jego wolność staje się ograniczona… Tylko czemu jego syn też musiał przy tym ucierpieć? Rozbita rodzina nie brzmi fajnie. Trochę patologia. Coś poszło nie tak, czyli po takim dziecku można spodziewać się wszystkiego…

Zdyszany puścił drążek po kilkunastu podciągnięciach. Szarawy towarzysz otarł się o jego nogi, przewidując, że Wojtek pójdzie teraz do łazienki na szybki prysznic, a potem zje śniadanie, na co najbardziej czekał kot. Niestety chłopak zwlekał. Wziął kij oparty o ścianę i obrócił nim kilka razy w całkiem spektakularny sposób. Na koniec wymierzył jego końcówką w błyszczące oczy dachowca. Zwierzę zamarło, zdawało się, że uniosło powątpiewającą brew, a potem zamiauczało.

– Nie dała ci jeść? – Pogłaskał Seniora po łebku.

Odłożył kij, zerknął na mały stos kevlarowych tkanin i przypomniał sobie, że nie wyczyścił wczoraj poi oraz że nie oddał Reb jej parzydełka, które wrzuciła przypadkiem do jego rzeczy po skończonym pokazie.

Ojciec nie utrzymywał z nimi kontaktu, jakby Wojtek i jego mama w ogóle nie istnieli. Nigdy pierwszy nie odezwał się do taty. A teraz, jako nastolatek, wcale nie pragnął jego uwagi. Nie potrafił mu wybaczyć, nie chciał mieć z ojcem nic wspólnego. Obiecał sobie, że nigdy nie opuści własnej rodziny, jeśli ją kiedyś założy. I bardzo chciał, by nie urzeczywistnił wiejskiej plotki o wielopokoleniowej porażce wychowawczej. Tu, gdzie żył, nietrudno było o niesprawiedliwe oceny, które zostawały z człowiekiem na zawsze. „Jaki ojciec, taki syn”, Wojtek zbyt często to słyszał.

Parszywe myśli zagłuszył strumień wody. Senior siedział pod obdartymi drzwiami łazienki i ocierał się o równie zniszczone ościeżnice. Odziedziczony po babci Wojtka piętrowy dom potrzebował gruntownego remontu. Nikt o to nie zadbał od wielu lat. Niektóre rzeczy, jak niedziałający okap, zbite kafle w kuchni czy ukruszone schody na ganku wymagały naprawy, ale i tak na nic nie było nigdy pieniędzy. Jego mama starała się, jak mogła. Zmieniała pracę co pół roku w poszukiwaniu lepszych warunków zatrudnienia, doszkalała się, zdobywała certyfikaty językowe i biznesowe, ale do tej pory nie udało jej się uzyskać opłacalnego stanowiska. Wojtek odganiał przypuszczenie, że może nie jest wystarczająco dobra w pracy administracyjnej, mimo że ta wydaje się najłatwiejsza. Nie byli najbiedniejszym domem w okolicy ani rozrzutnymi osobami, jednak nie na wszystko starczało. Gdyby nie alimenty, byłoby naprawdę krucho. Chłopak pracował na stacji paliw przez całe wakacje, żeby w ogóle mieć jakiekolwiek własne pieniądze, ale gdy tylko zbliżył się wrzesień, mama zabroniła mu dłużej dorabiać. „Masz się uczyć i tylko na tym skupić, poradzimy sobie” – upierała się i nie było już sensu drążyć.

Wojtek często zastanawiał się, w jaki sposób mają sobie poradzić w najbliższej przyszłości, jeśli mama zapominała nawet o podstawowych rzeczach. Tyle razy omijał domowe śniadanie tylko dlatego, że lodówka świeciła pustkami. Tego dnia było podobnie. Kartka w kuchni oznajmiała: „obiad w lodówce”, ale Wojtek uznał, że albo posiłek jest niewidzialny, albo mama znowu zapomniała odłożyć porcję dla niego i wzięła całość do pracy. Szkoda, że nawet nie zostawiła mu pieniędzy na zakupy, które mógłby przecież zrobić sam.

Westchnął i wysypał karmę do miski Seniora. Słońce przebijało się przez niewielkie chmury. Termometr za lichą, wyblakłą firanką wskazywał na jedenaście stopni. Chłopak był naprawdę w kiepskim nastroju, nie miał ochoty na szkołę. Pierwszy września brzmiał niepokojąco, jak coś nowego, a zarazem starego i niemiłego. Chwycił zbyt żółtego banana i spożywając żenujące śniadanie, wspomniał swoją świętej pamięci babcię. „Wykształcenie pomoże ci się wydostać z każdego bałaganu”, powtarzała jak modlitwę, gdy znowu wrócił ze szkoły poobijany i rozsierdzony.

– A czy pomoże mi się wydostać z tego zadupia? – spytał na głos i wrzucił skórkę banana do przepełnionego kosza.

Chwilę potem włączył magnetofon. Kaseta z jego nagranymi kawałkami ruszyła z cichym szumem. Hidell, Going Down In Flames. Machając głową do rytmu, stanął przed lustrem w przedpokoju. Zerkał na niego średniego wzrostu chłopak o jasnych, subtelnie pofalowanych włosach sięgających podbródka. Nos miał prosty, oczy niebieskie, brwi niezbyt gęste, a wargi równej wielkości. Nie lubił włosów wokół ust. Był bardzo szczupły, a kilka małych tatuaży na rękach dodawało mu tajemniczości. Podobnie działały jego blizny po licznych oparzeniach. Zawsze nosił czarne dżinsy, długi rękaw, a na niego narzucał innego koloru T-shirt. Wkładał czarną bluzę z kapturem oraz podniszczone, ale wieczne trampki. Rzeczy pakował do skóropodobnego plecaka z wieloma często wulgarnymi naszywkami.

Wyszczerzył proste zęby, udając wściekłego wilka gotowego do skoku.

– Now I’m going down in flames, I’ll never be the same, I’ll try not to complain forever – zaśpiewał do własnego odbicia, po czym pokazał sobie środkowypalec.

Zerknął na rower stojący obok, ale szybko odrzucił szalony pomysł pojechania nim do szkoły. Nie odzyskałby potem kół aniłańcucha…

– Niech już to się zacznie…

Niezbyt pogodzony z losem wyłączył muzykę, rzucił kotu sztuczną mysz i wyszedł z domu.

*

Początek roku szkolnego dla wielu uczniów Liceum Ogólnokształcącego im. Juliusza Słowackiego w Tartaku Górnym był dniem pełnym ekscytacji. Pierwszoroczniacy patrzyli niespokojnie po kątach, ukradkiem zerkając na starszych. Bardziej odważni żartowali w znajomym towarzystwie i za wszelką cenę próbowali dowieść, że czasy gimnazjum kategorycznie się dla nich skończyły. Wyższe klasy cechowało pewne oswojenie z sytuacją. Powrót w znane miejsce, spotkanie z kolegami i koleżankami, opowieści z wakacji, oglądanie nowych planów lekcji, podziwianie zmian wewnątrz budynku i obgadywanie wychowawców – mogli tym żyć przez kolejne dni.

Budynek liceum stał na granicy miasta i mazowieckiej wsi Iskrówka, w której mieszkali Wojtek i kilkudziesięciu innych uczniów. Konstrukcja gmachu z lotu ptaka ukazywała prostokątny korpus i cztery narożne nadbudówki – kolejne sale lekcyjne. Do szkoły wchodziło się przez szatnię, gdzie stało kilka rzędów czerwonych, zamykanych na klucz szafek. Stamtąd można było wejść na schody i dalej do poszczególnych klas, które otaczały szatnię. Pośrodku budynku widniało zaniedbane patio, rosły tam krzewy i chwasty. Trochę dalej usytuowano serce szkoły: otwartą kwadratową przestrzeń, na którą schodziło się po trzech małych stopniach. Nazywano to miejsce forum i to tam odbywały się wszelkie spotkania z dyrektorem, przedstawienia koła teatralnego lub inne pokazy. Za forum rozciągał się korytarz prowadzący na halę sportową dobudowaną kilka lat temu. Stamtąd blisko było do podziemnych sal lekcyjnych oraz stołówki połączonej ze szkolnym sklepikiem, który zyskał sławę dzięki najtańszym żelkom w okolicy.

Szkoła planowała wykształcić sześć klas, po dwie na każdy rocznik. Za murem liceum widniało gimnazjum po-łączone z podstawówką – to tutaj Wojtek zaczynał swoją przygodę z edukacją. Życiena wsi potrafiło być przekleństwem. Wszyscy w okolicy znali się od dziecka, każde społeczne potknięcie wyolbrzymiano do nierealnych rozmiarów, a najgorzej, jak któryś z rodziców pił. Wystarczyło, że dwa razy w tygodniu wstąpił do sklepu po kolejną butelkę. Plotki roznosiły się w nienaturalnie szybkim tempie.

– Wagan! – Wojtek dopiero teraz zauważył przyjaciół. Siedzieli na murku przed szkołą i machali do niego. Uśmiechnięty, podbiegł natychmiast.

– Cześć, gotowi na ten rok? – spytał, ściskając dłoń Jankowi oraz zbijając piątki z Reb i Saiko.

– W chuj, całe wakacje tylko o tym myślałam – odparła ironicznie Rebi zaciągnęła się papierosem. Zaśmiali się.

Wagan popatrzył na nich. Widzieli się niedawno na pokazie ognia, ale te białe koszule dobitnie uświadamiały mu, że szkoła naprawdę się zaczęła i trzeba poczekać kolejne dziesięć miesięcy na długą przerwę.

Uwielbiał swoich przyjaciół, oddałby za nich życie. Byli dla niego rodziną, o której zawsze marzył. Czarnowłosego Janka, Roma, traktował jak rodzonego brata. Był odważnym, mądrym i wyważonym liderem ich grupy. Wysoki chłopak o ostrych rysach twarzy, z kolczykiem w uchu i pierścionkach na palcach wzbudzał zainteresowanie wśród dziewczyn, a jego romskie pochodzenie karmiło nienawiść szkolnych wrogów. Jednak nie przeszkadzało mu nigdy, gdy przyjaciele mówili na niego Cygan, traktował to jak neutralne przezwisko. Zwykle ubierał się w kolorowe koszule i długie marynarki, nawet na dzisiaj założył białą koszulę z pstrokatymi wykończeniami, a do tego szare spodnie i wyżej wiązane buty.

Marysia, zwana Saiko, potrafiła być prawdziwym diabłem tasmańskim, gdy ktoś zalazł jej za skórę. Szatynka o piwnych oczach w okularach lubiła naszyjniki i zawsze nosiła przy sobie odtwarzacz MP3 ze słuchawkami. Była największą miłośniczką muzyki, jaką znał Wagan. A znali się od przedszkola. Wychowywana i rozpieszczana przez wujostwo bywała dziecinna, ale potrafiła się też zdenerwować. Szczególnie gdy obrażali ją szkolni szydercy, przezywając ją najłagodniej od nołlajfów. Nosiła spódniczki, podkolanówki i buty na platformie, bo była bardzo niska. Świetna kumpela, która znakomicie się uczyła i potrafiła słuchać tak samo dobrze, jak rysować. Jej kreski zdobiły ich wszystkie zeszyty. Z intymnych rzeczy zwierzała się najczęściej tylko Reb, której towarzystwo Wagan traktował jak ognistą opatrzność.

Rebeka, Reb – porywcza i zawsze gotowa na zemstę. Środkowego palca używała najczęściej. Niebieskie oczy i ciemny długi warkocz z czerwonymi pasemkami podkreślały jej buntowniczy urok. Nosiła specjalnie podniszczone ubrania, spodnie musiały mieć dziury na kolanach, a pod spodem kabaretki. Lubiła zbereźne żarty i męskie koszulki. Wagan i Janek do tej pory nie odzyskali kilku swoich. Mocny makijaż, groźne tatuaże na rękach i brzuchu, a także piercing w uszach, nosie i wardze nauczyciele tłumaczyli brakiem matki. Straciła ją, kiedy tylko przyszła na świat. Wychował ją tata – strażak. Blizny po ciętych nadgarstkach nurtowały Wagana, ale jakoś nigdy nie zdołał spytać Reb, co musiała przejść. Wiedział, że w marcu Cygan uratował ją z bardzo niebezpiecznej sytuacji. Kilku „kolegów” poszło za nią do lasu i chciało wytłumaczyć jej, że nie powinna interesować się dziewczynami, bo przecież „kutas jest fajniejszy”. Tamtego dnia stała się częścią ekipy Janka.

Łączyło ich wszystkich coś wiecznego i niezniszczalnego – ogień. Wspólna pasja do ognistego tańca, pokazów, które organizowali w okolicy, stworzyła im ciepły dom, bo tego ogromnie potrzebowali. Firedancers, cyrkowcy, ogniołapacze – ludzie różnie ich nazywali, ale każde imię im pasowało. Mogli być kuglarzami, magikami, bohemą, a nawet smoluchami (po pokazach najczęściej szli po wsi brudni od nafty i czarni od sadzy) – obojętnie – ważne, że mieli siebie i tworzyli watahę. Byli rodziną na dobre i złe.

– Daj bucha – poprosił Janek i Reb podała mu papierosa. – Saiko, pokażesz dzisiaj nowe sztuczki? – zwrócił się do Marysi i uśmiechnął zachęcająco.

– Słyszałem, że masz fajną sekwencję z wachlarzami? – zainteresował się Wagan i ruszyli razem do środka.

– Zajebistą wymyśliła! – Reb zabrała Jankowi krótkiego papierosa. – Ej, mogłeś mi jeszcze dać, nie mam więcej fajek! – Skrzywiła się i zgasiła niedopałek na drzwiach szkoły, po czym wrzuciła go do kosza.

– Daruj, bałem się o twoje płuca, ciągle karmisz raka. – Janek zaśmiał się i szturchnął ją przyjacielsko.

– Może dzisiaj wam pokażę. – Saiko poprawiła okulary.

– Byłoby super. Mnie się nadal marzy plucie ogniem, muszę się w końcu przełamać, pójść kiedyś na żywioł – powiedział Wagan, a potem wpadł na Reb, która stanęła nagle naprzeciwko szkolnych szafek.

– Ja też marzę, żeby pójść na żywioł i skopać mu kiedyś dupę – warknęła cicho, patrząc z odrazą na Michała, który odgrywał rolę najbardziej uprzywilejowanego dzieciaka, królewicza z wszelkimi możliwymi układami, a do tego największego dupka w liceum. Jego ojciec był starostą, a najlepszym przyjacielem Mateusz, syn dyrektora szkoły. Dołączając do tego zakolegowanego męskiego grona proboszcza tutejszej parafii, można było spokojnie odnieść wrażenie, że Michał mógł wszystko.

– Czy ten rok może być inny? – poprosił Wagan, nie żywiąc jednak szczerej nadziei.

Wrzesień kojarzył się mu głównie z odtworzeniem dawnych nieprzyjemności, codzienną walką o normalne traktowanie i udręką związaną z prześladowaniem. Wojtek musiał dzielić klasę z pewną grupą, która utrudniała mu szkolne życie, jak tylko mogła.

Michał, otoczony swoim „elitarnym” towarzystwem, dostrzegł ich natychmiast. Wysunął się na przód, wchodząc w światło zielonego holu. Był wzrostu Janka. Dobrze zbudowany chłopak o ciemnych, modnie obciętych i postawionych włosach. Ubrany w drogie ciuchy, ze srebrnym zegarkiem na nadgarstku. Nie rozstawał się z telefonem komórkowym. To on miał zawsze najnowszy model, uwielbiał wszelkie nowoczesne gadżety. Mógł się podobać, ale jego bezwzględność i brutalność onieśmielały. Wynosił się nad innych i lubił gardzić ludźmi. Nie był głupi, nie odmawiano mu bystrości, niemniej każdy wiedział, że to rozpieszczony jedynak i lepiej mu nie podpadać.

– Witajcie, brudasy! Jak minęły wam wakacje? Wagan, widziałem cię na stacji w drodze do Wawy. Idealnie pasował ci ten służalczy fartuszek, frajerze – zadrwił po swojemu, a jeszcze nawet na dobre nie zaczął się rok szkolny.

– Zamknij mordę! – warknęła Reb, a Janek zmroził go wzrokiem. Wagan pokazał mu środkowy palec.

– To strasznie słabe drwić z czyjejś pracy – zauważył spokojnie Janek.

– Tak? Cóż, nie widzę w tym problemu. – Michał zaśmiał się, a jego sprzymierzeńcy podeszli bliżej.

– Nie, ten rok nie będzie inny – stwierdziła sucho Saiko. – Chcesz jeszcze o coś zapytać, Wagan?

Michał stał niewzruszony i z uśmiechem przepełnionym satysfakcją patrzył bez mrugania na Janka.

Przyjaźń Wagana i Cygana zaczęła się tamtej jesieni. Janek nie uczęszczał wcześniej do żadnej z pobliskich szkół. Razem z mamą i młodszą siostrą osiedlił się w Iskrówce rok temu. Pojawienie się Roma w liceum wzbudziło sensację. Każdy z miejsca zaczął chować przed Jankiem swoje rzeczy, unikano go jak ognia lub czarnoksiężnika. Niektórzy od razu zaczęli przezywać go szatanem albo prosić o powróżenie z dłoni. Wagan obserwował to i czuł się jeszcze gorzej. Ludzkość zawodziła go na każdym kroku. Sam był prześladowany przez Michała i jego kolegów od początku gimnazjum, więc nie mógł tak po prostu milczeć. Na jednej z przerw, na początku września ubiegłej jesieni, podszedł do osamotnionego Janka i w ciszy oparł się o ścianę. Nowy kolega zerknął na niego niepewnie, jakby czekał, że Wagan za moment zrówna go z błotem albo spyta, dlaczego jego cygańscy przodkowie nie przyjęli Świętej Rodziny.

– Potrzebujesz czegoś? – spytał Janek, a w jego czarnych oczach nie było strachu. On się nie bał. Od tygodnia był poniżany i wyszydzany przez rówieśników, ale zdawało się, że to go nie ruszało. Wagan zaniemówił. Gdyby tylko sam umiał zachować taką zimną krew. Gdyby mógł postawić się Michałowi albo oddać Patrykowi, gdy ten jeszcze raz mu przyłoży.

– Chciałem ci powiedzieć, że nic do ciebie nie mam – odezwał się nareszcie Wagan.

Janek uśmiechnął się i podał mu dłoń.

– Ja do ciebie też nie – odparł i w ten prosty sposób postawili fundamenty przyjaźni.

Wagan rozejrzał się po korytarzu z lękiem. Janek zauważył to i poklepał go po ramieniu.

– Nie możesz się ich bać, nie są tak straszni, są po prostu pogubieni – powiedział spokojnym głosem, a kolczyk w jego uchu błysnął.

– No nie wiem, potrafią sprawić, że odechciewa się żyć. – Wagan założył ramiona na piersi.

– Skrzywdzili cię? – Troska Janka była dla niego szokiem. Przez całe gimnazjum Wagan zmagał się z samotnością, nie miał za wielu kolegów, a już na pewno nie posiadał przyjaciół. Każdy bał się Michała, a Michał uwielbiał znęcać się nad Wojtkiem.

– Coś w tym stylu. – Wagan wzruszył ramionami.

W stylu bicia, poniżania przed innymi klasami, trzymania głowy w kiblu, niszczenia zeszytów, kradzieży drugiego śniadania oraz wyzywania od pizd i sodomitów.

Wojtka zalała fala podejrzanego ciepła, gdy Janek patrzył na niego intensywnie. Czy umiał wyczytać z jego myśli te wszystkie noce, gdy Wagan moczył łóżko ze strachu i głodził się przez kilka dni z rzędu?

– Lubisz ogień? – spytał nagle Janek i ujrzał w oddali zbliżającego się Michała.

Wagan uniósł brew.

– Trochę dziwne pytanie.

– Wcale nie dziwne. Ogień to potężna siła, potrafi kompletnie wszystko zrównać z ziemią, to czyste szaleństwo – snuł Janek. – Ale gdy zapanujesz nad nim, otrzymasz niesamowitą moc. W nocy ogień jest najczystszy. Mogę ci pokazać.

– Eee, mówisz trochę jak nawiedzony, jeśli mogę być szczery.

– Jestem w końcu Cyganem, co nie? – Janek się zaśmiał i Wagan również się uśmiechnął, chociaż natychmiast zbladł, bo zauważył Michała.

– O, proszę, brudas zakumplował się z Cyganem, pasujecie do siebie jak gówno do gówna. Wspaniałej przyjaźni życzę – zadrwił, a Patryk, jego mało rozgarnięty kolega, zarechotał, podniecony wizją bójki.

– Wolę być brudasem niż kutasem jak ty, mistrzu – odpowiedział wyważonym tonem Janek i Michałowi zadrgała warga.

Wagan patrzył na nowego towarzysza ze zdumieniem. Nikt nigdy nie odważył się odezwać w ten sposób do Michała. To jak założyć sobie pętlę na szyję.

Patryk zacisnął tłuste dłonie w pięści, a Michał siał nienawiścią wycelowaną bezpośrednio w Cygana.

– Tylko poczekaj – syknął i odszedł.

Wojtek nie miał wątpliwości, że to w tamtym momencie on i Janek stali się głównymi wrogami Michała. Teraz patrzył na niego i wiedział, że nic się nie zmieniło.

– Przed wami bolesny rok. Pilnujcie się! – rzekł szyderczo Michał i wskazał swoim koleżankom drogę w stronę forum. –Panie przodem.

Młodsza o rok siostra Patryka, Dagmara, z brokatowymi tipsami, ruszyła pierwsza, za nią rude bliźniaczki Paprockie – Emilia i Klaudia, a na samym końcu obok watahy przeszła ubrana na czarno Neli, piękna Kornelia Ostrowska, której brutalność dorównywała okrucieństwu Michała. Rzuciła krótkie spojrzenie Cyganowi i oddaliła się wraz z Michałem, Mateuszem w okularach i Patrykiem obciętym na jeża.

– Kurwa, no nie mogę! Mam ochotę zmienić szkołę! – krzyknęła Reb, gdy elita zniknęła im z oczu.

– A dlaczego to my mamy zmieniać szkołę? Niech oni zmienią! – zauważyła Saiko i wykrzywiła się z bezsilności.

– Wszystko okej? – spytał Cygan przygaszonego Wojtka, gdy wchodzili po wytartych schodach.

Lata prześladowań pozostawiają trwałe znaki. W klasie byli też inni, ale raczej nie pchano się do rozmów z watahą, ponieważ kumplowanie się z „brudasami” mogłoby wzbudzić niepotrzebne zainteresowanie Michała.

– Cieszę się, że jesteście. – Wagan uśmiechnął się z wdzięcznością.

*

Forum obłożono jasną boazerią. Podwyższenie (często zwane sceną), na którym postawiono kwiaty i mikrofon, błyszczało od podwójnej warstwy lakieru. Na środku był parkiet, zajmowali go siedzący na krzesłach uczniowie oraz nauczyciele w pierwszych rzędach. Dla tych, którym nie starczyło miejsca, przeznaczono wyłożone zielonym linoleum korytarze otaczające forum. Jak co roku tego dnia było tu tłoczno.

Uczniowie zostali usadzeni klasami. Koledzy i koleżanki zerkali na siebie w uśmiechu. Niektórzy urośli, zmienili się, schudli albo przybyło im pryszczów. Wymieniali szeptem informacje, pytali o niedawne wakacyjne wyjazdy. Każdy się rozglądałi powoli niecierpliwił nieobecnością dyrektora, który już powinien rozpocząć przemowę.

Wagan zerknął na pozostałe osoby z klasy, nikogo nie zabrakło. Zauważył wychowawcę oraz kilku innych znanych nauczycieli. A potem ujrzał sołtysa Marcina Żaka, proboszcza – księdza Mirosława Krawczyka, a także księdza Marka Gościniaka, na widok którego chłopak spuścił wzrok. Przysłuchiwał się, jak Reb i Saiko rozmawiają o koleżankach z równoległej klasy, które stać było na koncert Avril Lavigne we Wrocławiu.

Chwilę potem środkiem forum przeszedł poczet sztandarowy i wszyscy zaśpiewali hymn.

Dyrektor liceum, Przemysław Nawrocki, pięćdziesięciopięcioletni wysoki mężczyzna o ciemnych włosach i jasnym czole, wszedł na podwyższenie i spojrzał na swoich uczniów przez okulary. Jego syn Mateusz był do niego podobny. Postawa, prosty nos, ułożenie brwi. Wagan chwilę na niego patrzył, zastanawiając się, czy to rzeczywiście reguła, że gdy ojciec jest dupkiem, to syn ma podobne aspiracje. Mateusz nie zawsze wtórował Michałowi, w sytuacjach dręczenia innych najczęściej trzymał się z boku, pogrążony w swoich książkach, jednak Wagan pamiętał każde jego szturchnięcie i złośliwe komentarze, gdy Wojtek znowu dostał z czegoś pałę.

Wagan zauważył, że w tamtą stronę patrzy też Cygan. Mateusz nachylił się właśnie ku Kornelii. Szepnęła mu coś do ucha z chytrym uśmiechem na ustach. Wojtek prychnął pod nosem, a Janek dopiero po chwili odwrócił wzrok.

Dyrektor wygładził garnitur i odchrząknął.

– Witam moich wspaniałych uczniów w roku szkolnym dwa tysiące osiem na dwa tysiące dziewięć! Witam również wspaniałą kadrę nauczycielską oraz serdecznie dziękuję, że wielebny ksiądz proboszcz zechciał wraz z panem sołtysem zawitać w nasze progi pierwszego września. Przed nami czas pełen nauki na najwyższych obrotach, dlatego liczę, droga młodzieży, że porządnie odpoczęliście przez ostatnie tygodnie i przyłożycie się do swoich obowiązków. Trzecie klasy, dajcie z siebie wszystko, w końcu przed wami majowe matury, drugie klasy, zacznijcie doszkalać się z przedmiotów, które są dla was najtrudniejsze, a klasy pierwsze, witajcie, mam nadzieję, że będzie wam tutaj dobrze. Życzę wam wszystkim, tak uczniom, jak i nauczycielom, łaski bożej, cierpliwości i chęci do nauki i nauczania. To, kim dzisiaj marzycie być, jutro może być faktem.

Wagan spojrzał na zdumioną Reb.

– Co on pierdoli? – szepnęła.

– Jest sobą, pozwól mu być sobą. – Saiko zachichotała.

– Od razu chciałbym też coś ogłosić – kontynuował dyrektor. – Otóż, drodzy uczniowie, razem z gronem pedagogicznym i rodzicielskim zadecydowaliśmy, że od listopada w naszej szkole będą obowiązywać mundurki.

Po forum przeszedł szept zaskoczenia zmieszanego z mocnym niezadowoleniem.

– Jakoś nie przypominam sobie, żeby moje wujostwo wiedziało o tym wcześniej – szepnęła do przyjaciół Saiko.

– Proszę o ciszę! – Dyrektor podniósł głos i popatrzył na wychowanków już mniej miło. – Uznaliśmy wspólnie, że jednolity wygląd poprawi wizerunek szkoły i sprawi, że uczniowie tego liceum będą rozpoznawalni.

– Ale gdzie rozpoznawalni? W Iskrówce przez krowy? – Wagan zaśmiał się cicho.

– Niech spada! Chodzi mu tylko o jakieś wymierne korzyści, ma w dupie, jak wyglądamy. Przecież nigdy wcześniej nie musieliśmy ich nosić, nawet jak minister to ogłosił – warknęła pod nosem Reb.

– A tak przy okazji to od września tego roku nie ma już w szkołach obowiązku noszenia mundurków – wtrąciła Saiko.

– Ciekawe, czy nasze mundurki będą miały koloratki… – sarknął Wagan, a Reb pokiwała głową.

– Dokładnie! Pewnie da zarobić firmie krawieckiej, w której pracują ludzie proboszcza! – stwierdziła, a Janek zerknął na nią zamyślony.

– Niestety, ale pewnie macie rację. – Cygan się nachmurzył.

Saiko westchnęła, jakby powietrze zgęstniało. Dyrektor znowu musiał uciszyć widownię.

– Mundurki są już faktem, niedługo każdy z was zostanie zmierzony i otrzyma szkolną odzież. Decyzja leżała poza wami, dlatego po prostu się do niej dostosujcie. Wychowawcy pokażą wam projekt strojów, które wykona dla nas firma Spetlam.

– Nie wierzę… – jęknęła Saiko, a Wagan zerknął na elitę. Mateusz wyglądał na zaskoczonego, jakby ojciec niczego mu wcześniej nie powiedział.

– Ale jak nie będzie spodni dla dziewczyn, to spalę tę budę! – syknęła Reb.

*

Wychowawcą klasy 2b był doktor Paweł Czyszek, trzydziestopięcioletni polonista o wdzięcznej ksywce „Słowacki”, którą nadali mu uczniowie. Uważnie obserwował podopiecznych. Jego głęboka empatia niejednokrotnie pozwalała rozwiązywać klasowe spory. Niektórzy bardziej niedojrzali śmiali się, że ich opiekun wciąż mieszka z mamą, ale zdawało się, że tego typu żarty nie sprawiają mu przykrości.

Po zbyt długiej i niepokrzepiającej przemowie dyrektora doktor Czyszek wpuścił swoją klasę do dobrze znanej im sali na parterze. Pomieszczenie, w którym odbywały się wszystkie lekcje języka polskiego oraz godzina wychowawcza, zostało wywietrzone i porządnie odkurzone. Krzesła i ławki stały w równych odstępach. Zieloną tablicę dokładnie wytarto, a obok niej powieszono białą, błyszczącą nowością – zapowiadano ją jeszcze przed wakacjami. Był to prezent dla szkoły od rodziców Kornelii. Każdy przeczuwał, że mylenie markerów przeznaczonych do pisania po tej tablicy z tymi permanentnymi do kreślenia po papierze to tylko kwestia czasu.

– Witam moją drogą klasę, siadajcie wygodnie, a ja wam zaraz rozdam plan lekcji na ten rok – powiedział wychowawca i poprawił okulary.

Włączył światło, bo słońce chwilowo się schowało, i nad uczniami rozbłysły znajome świetlówki. Prostokątna sala mieściła trzy rzędy ławek i okna po całej długości jednej ściany. Biurko nauczyciela stało kilka kroków przed tablicą.

W ogólnym gwarze i odgłosie odsuwanych krzeseł Saiko popukała w ramię czerwonowłosego chłopaka. Odwrócił się od razu i spojrzał na nią ciemnymi oczami.

– Wiesz, że siedzimy razem? – Uśmiechnęła się uroczo do kolegi.

To był Viên Reszke, miał mamę Wietnamkę i tatę Polaka. Często mówiono na niego Płomień, pofarbowane włosy robiły swoje. Ten gadatliwy, sprytny i obrotny chłopak znał całą okolicę i zawsze wiedział, z kim robi się najlepsze interesy. Elita również mu dokuczała, głównie dlatego, że jego pijany ojciec powitał go kiedyś pod szkołą. Mężczyznę często widziano pod wpływem alkoholu, gdy wracał z budowy. Płomień zawsze milczał na ten temat, ale zdecydowanie było mu przykro. Na początku liceum Viên też należał do grupy Cygana, ale oddalił się od niej, utrzymując bliskie kontakty tylko z Saiko. Nie mógł dłużej wytrzymać towarzystwa Wagana z powodu tego, co zrobili ich rodzice.

– Pewnie, że wiem. Z nikim innym nie chcę – zapewnił i poluzował krawat.

Usiedli w rzędzie pod ścianą, skąd mieli widok na resztę klasy.

– Nie odpisałeś mi wczoraj – zauważyła Saiko, wyjmując z torby notes i długopis.

– Rozwaliłem motorolę. – Płomień skrzywił się i zerknął na dwie koleżanki, które zajęły miejsca za nimi. – Jeździłem na deskorolce i głupio upuściłem telefon. Nie mogę go uruchomić.

– Będziesz miał jakiś inny? – Oparła twarz na dłoni.

– Nie stać mnie. Dorobię na bazarze, to może coś złapię. – Puścił do niej oko.

Saiko owinęła palec kabelkiem od słuchawek.

– To może od razu zainwestuj w iPhone’a 3G? – Zaśmiała się, a Płomień wyszczerzył się teatralnie.

– Nie znęcaj się nade mną – poprosił żartobliwie. – Jestem biedakiem. Poza tym te nowości nie zawsze muszą być takie super. Poczekam na treściwe opinie.

– Szkoda kasy, niezniszczalne nokie i tak są najlepsze – stwierdziła Saiko i oderwała wzrok od jego dołeczków, dopiero wtedy, gdy Słowacki zabrał głos.

Wszyscy zajęli swoje standardowe miejsca. Przyjaciele Marysi siedzieli w tym samym rzędzie, tylko że na końcu. Cygan i Wagan trzymali się razem, a Reb zajęła ławkę przed nimi.

Elita przejęła prawą stronę sali, pod oknem. Siostry Paprockie siedziały razem, Kornelia z Dagmarą, Michał z Mateuszem w przedostatniej ławce, a za nimi Patryk, który rozsiadł się na dwóch krzesłach naraz. Jedynie Medal, czyli Kacper Matlak – najlepszy zawodnik w szkole – siedział w środkowym rzędzie otoczony swoimi kolegami z drużyny koszykarskiej.

Przed nim miejsce zajmował Leon Tarnowski, postać-zagadka dla większości uczniów oraz postać-kosmita dla mniej wyrozumiałych osób. W papierach miał wpisane imię „Wiktoria” i nauczyciele wciąż się mylili, czytając listę obecności. Leona cechował delikatny wygląd, ale można było go opisać dowolną płcią. Sam używał tylko zaimków męskich i nie każdy miał odwagę pytać o powód.

Jeszcze bliżej nauczyciela siedziała najpiękniejsza dziewczyna w klasie – Miśka, Dominika Stajer – której średnia w tamtym roku przekroczyła 5.0, a reputacja aktywistki prospołecznych działań wciąż rosła. Z największą przyjemnością pochłaniała dwie grube książki tygodniowo.

O reszcie klasy, czyli pozostałych trzynastu osobach, wataha wiedziała niewiele. Nikt o zdrowych zmysłach, mając w klasie elitę, nie dążył do kontaktów towarzyskich z przyjaciółmi Cygana.

– Bardzo się cieszę, że was widzę. Odpoczęliście? Wakacje się udały? Kto z was chciałby się podzielić? – spytał entuzjastycznie doktor Czyszek i ujął się pod boki. Jego granatowa koszula była perfekcyjnie uprasowana.

– Nie ma o czym mówić, panie profesorze, bieda, nie dało się nigdzie wyjechać, dwa bite miesiące w Iskrówce, ale zrobiłem kilka dobrych interesów. Poszerzyłem liczbę kontrahentów, po maturze zamierzam rozpocząć prawdziwą karierę biznesmena. – Płomień rozbawił całą klasę. Nikt nie wątpił, że to właśnie on odezwie się pierwszy.

– Znakomicie, Viên, najważniejsze to nie leżeć bezproduktywnie. – Wychowawca się uśmiechnął. – A jakąś książkę przeczytałeś?

– Eee, panie profesorze, jakiś komiks przewinął się przez moje ręce, ale trudno o skupienie, gdy trzeba wyczekiwać na okazje. – Płomień wzruszył ramionami, a Saiko zerknęła na niego z zachwytem.

Rozbawiony Słowacki pokręcił głową.

– A kto zwiedził jakieś inne miasto lub państwo? – spytał, rozglądając się po swoich uczniach. Niektórzy podnieśli ręce. – O, wspaniale, Emilio, Klaudio, gdzie wyjechałyście?

– Byłyśmy na Rodos z rodzicami przez dwa tygodnie. Tam jest najpiękniej na świecie! – zawołała jedna z sióstr Paprockich. – Pływałyśmy w zupełnie przezroczystej wodzie, leżałyśmy na prywatnych plażach, zwiedzałyśmy nieziemskie laguny, to był nieustanny raj – kontynuowała Emilia tonem sugerującym, że nikt w klasie nie miał tak dobrze.

Wychowawca uśmiechał się, zerkając na innych uczniów.

– Kornelio, a ty gdzie tym razem poleciałaś? Pamiętam, że twoi rodzice nie lubią upałów.

Kornelia poruszyła się i odgarnęła ciemne włosy z ramion.

– Jeździliśmy po Szkocji. Byliśmy u brata w Edynburgu – odparła powoli. Unikała wzroku nauczyciela, jakby niechętnie przychodziło jej mówienie o sobie.

– Pięknie. Byłem tam raz. Dobrze jest zwiedzać świat, ale warto zacząć od własnego kraju. Mamy wielką przestrzeń do poznania, równie zapierającą dech w piersiach, co egzotyka i kraje zachodnie – powiedział doktor Czyszek i zerknął na Rebekę, bo prychnęła prześmiewczo.

– Z całym szacunkiem, proszę pana, ale nie sądzę, że taki ponury Tartak Górny może się mierzyć z fajnymi wakacjami pod palmą – zauważyła ironicznie, a Michał, który siedział na przestrzał, zaśmiał się ostentacyjnie.

– Dla niektórych idealne wakacje – zakpił i bezczelnie patrzył na Reb. Pokazała mu środkowy palec.

– Rebeko, widziałem to – wtrącił nauczyciel. – Szanujcie się, proszę – powiedział i oparł się o biurko. – To prawda, nie każdego stać na lot za granicę, ale to nie oznacza, że Polsce brakuje miłych miejsc. Doceńcie to, co mamy.

– Gorzej, jak nie mamy niczego… – dopowiedziała Reb pod nosem tak, że tylko Wagan i Cygan ją słyszeli.

– A co u was, panowie? Janek, Wojtek, co słychać? Widziałem was kilka razy na rynku. To, co robicie z ogniem, jest niezwykle widowiskowe.

– Dziękujemy, stajemy się coraz lepsi – odparł Janek. – Wojtek ćwiczy plucie ogniem. To dopiero będzie coś – pochwalił przyjaciela.

– Cygańskie zabawy – prychnął Michał, rozbawiając Patryka i Kacpra.

Wagan zerknął na nich. Tylko Mateusz nie podzielał humoru kolegów.

– Panowie, bardzo was proszę. Jesteście prawie dorośli, to nie powinno tak wyglądać – zauważył ostrzej pan Czyszek i przez chwilę w klasie panował spokój.

Janek puścił oko do przygaszonego Wagana.

– Na mnie może pan nie patrzeć – oznajmiła ze śmiechem Miśka. – Przeczytałam jakąś tonę książek i byłam w teatrze w Warszawie. Przy okazji przeszłam się nowym Krakowskim Przedmieściem.

– Świetnie! – zawołał Słowacki. – I jak ci się podobało? Ja jeszcze nie miałem okazji.

– Bardzo ładnie odnowili ulicę, czuć historię, jest bardzo literacko!

– A pan co robił? – spytał ktoś wychowawcę.

– Ze wszystkich rzeczy, które udało mi się doprowadzić do skutku, najbardziej cenię sobie wyjście do kina. Będziecie się śmiać, ale dusze skradła mi premiera filmu Mamma Mia – zwierzył się doktor Czyszek, a klasa chętnie podjęła temat, bo okazało się, że wielu uczniów również miało okazję obejrzeć musical.

Chwilę później opiekun rozdał każdemu plan lekcji i nowy kluczyk do szkolnej szafki.

– Obejrzyjcie go sobie i pytajcie, jeśli coś się nie zgadza.

– Ja mam inne pytanie – odezwała się Saiko. – Te mundurki to naprawdę konieczność? Szkoda, że nikt nam nie powiedział o tym wcześniej.

Słowacki westchnął.

– Przykro mi, ale niestety decyzja już zapadła. To się stało dość szybko, wiedziałem, że się nie ucieszycie, ale muszę was prosić o cierpliwość i po prostu konsekwentne noszenie tych strojów. W tym tygodniu zmierzy was krawcowa. Będą gotowe dopiero w listopadzie, więc na razie możecie jeszcze nosić, co tylko wam pasuje.

– A kto za nie płaci? – spytał głośno Wagan i poczuł na sobie spojrzenie elity.

– Po części szkoła, po części wasi rodzice – odpowiedział nauczyciel, a Wagan uniósł brwi. – Przykro mi, ale większość rodziców przegłosowała projekt – dodał i schylił się do szuflady w biurku.

Wagan przygryzł wargę. Skąd on weźmie na to pieniądze?

– A co, nie masz? – usłyszał pytanie Michała, które ociekało satysfakcją z możliwości kolejnego upokorzenia.

– Bardzo śmieszne – warknęła Reb.

– To nie jest wielka suma, powinieneś dać radę – odezwała się niespodziewanie Kornelia i odrzuciła długi kosmyk na plecy. Na głowie miała bordową opaskę, a na szyi złoty łańcuszek. Wyniosły wzrok przerzuciła na zaskoczonego Wagana, po czym uśmiechnęła się złośliwie. – Sprzedać kilka rzeczy do listopada – dokończyła myśl i elita wybuchnęła śmiechem.

Wagan patrzył na nią z żalem, a potem odwrócił głowę. Było mu przykro. Cygan wyglądał podobnie, chociaż martwił się jedynie samopoczuciem przyjaciela.

– A to suka – szepnęła Reb, mierząc się wzrokiem z Michałem.

– A będą dla nas spodnie? – spytała któraś z dziewczyn, rozładowując atmosferę.

– Tak, spodnie lub spódnica będą do wyboru – potwierdził wychowawca.

Medal nachylił się w stronę Leona.

– O, to dobrze, nasza Leonka będzie mogła wybrać – szepnął kąśliwie.

Doktor Czyszek nie usłyszał tej zniewagi. Leon zamarł i nie odwracał wzroku od własnych paznokci. Ciemne, nieco dłuższe włosy skutecznie zasłaniały mu twarz, na której nawet jego bezpośredni sąsiad nie mógł dojrzeć pąsów wstydu.

Miśka odwróciła się do Kacpra, aby rzucić mu niechętne spojrzenie. Łysy chłopak uśmiechnął się chytrze.

W końcu już każdy trzymał plan lekcji.

– O, religia na ósmej godzinie lekcyjnej we wtorek! Zajebiście, na taki plan liczyłem! – ironizował Płomień. – O kurwa, i dwa pierwsze wuefy w poniedziałek! Tak, marzyłem, żeby zaczynać szkolny tydzień od śmierdzenia aż dopiątku…

Saiko się roześmiała.

– Smutno, że już nie mamy geografii ani informatyki, to były fajne zajęcia – stwierdziła i zerknęła do tyłu na Reb, Wagana i Janka. Nie mieli zbyt uradowanych min.

– Kurwa, kto to układał? Podwójny polski w poniedziałek, dwie matmy we wtorek, w środę dwa razy angielski, a w piątek pierdolona biologia dwie godziny – zauważył Michał i stuknął w ramię Neli. – Jak ci się podoba?

– Sporo nauki – powiedziała obojętnie. Uniosła pomalowane powieki na Mateusza. – Twój ojciec to układał?

Michał klepnął przyjaciela.

– No właśnie, Mati, twój stary rozpierdolił tak system?

Mateusz wypuścił powietrze i pokręcił głową.

– Nic z tych rzeczy. To Komornicki układa plany – wyjaśnił i jeszcze raz zerknął na lekcje fizyki, które najbardziej go interesowały.

– Komornicki chuj – szepnął Michał. Andrzej Komornicki był zastępcą dyrektora i typem cichego, obserwującego pitbulla. Uczył wiedzy o społeczeństwie i podstaw przed-siębiorczości.

Mateusz zaśmiał się pod nosem, a wzrok Neli utknął na Janku. Patrzyli na siebie przez moment, a z ich twarzy nie dało się wyczytać niczego.

– Jakieś pytania w związku z zajęciami? – usłyszeli Słowackiego.

– Jedno. Dlaczego, gdy patrzę na te przedmioty, to widzę same pały, które dostanę na koniec? – spytał Płomień, rozbawiając klasę.

Nauczyciel spojrzał na niego z politowaniem, po czym klasa wybrała Marysię na swoją przewodniczącą. Jej średnia była imponująca, podobnie jak Dominiki i Mateusza. Okazało się również, że dyrektor zgodził się, aby w tym roku Saiko prowadziła szkolny radiowęzeł i wypełniała przerwy muzyką.

– Kozacko! To imprezy w tym roku należą do nas! – ucieszył się Płomień i wybił jakiś dziki rytm na blacie.

*

Szkoła powoli pustoszała. Uczniowie ubrani na galowo łączyli się w grupki i planowali wypad na piwo. Niektórzy wybierali się nawet do Przasnysza, aby uczcić ostatnie chwile wakacji.

Wagan poluzował krawat i otworzył swoją szkolną szafkę. Wszystkie były czerwone i lubiły się zacinać. Zerknął, czy poprzedni właściciel nie zostawił mu niemiłej niespodzianki w postaci starej kanapki lub zaschniętej kupy (zdarzały się takie przypadki). Tuż obok swoją szafkę miała Reb, a Cygan i Saiko naprzeciwko.

– Na bank obok będę miał szafkę Michała – skomentował kwaśno Wagan.

Saiko wskoczyła mu na plecy, dociskając go do drzwiczek.

– Nie możesz się tak przejmować. – Pociągnęła go za krawat. – Bo się udusisz.

Wagan zaśmiał się i chwilę się z nią mocował.

– To nie mój dzień. Chyba się nie wyspałem.

Reb zaklęła, widząc zawartość szafki Cygana.

– Coś gorszego niż kupa? – zainteresowała się Saiko i wszyscy zerknęli do wnętrza. Leżała tam zaschnięta, zużyta prezerwatywa.

– Blee… – Marysia się skrzywiła.

– Czy to wróżba? – spytała Reb i strzeliła balonem z gumy w ustach.

– Możliwe – stwierdził Cygan, dyskretnie wskazując na zbliżającego się wąskim korytarzem Mateusza.

Wagan ciężko westchnął i oparł się plecami o szafkę.

– Tatuś jebnął fajną przemowę – powiedziała Reb do Mateusza.

Chłopak o ciemnobrązowych rozwichrzonych włosach uśmiechnął się sztucznie.

– Możesz mu to powiedzieć – skwitował i stanął przed Waganem.

Wojtek widział już kiedyś z bliska te niebieskie oczy. Byli wtedy sami, Mateusz trzymał go i czekał na resztę chłopaków.

– Chcesz czegoś? – spytał nieprzyjemnie Wagan, a Cygan i dziewczyny otoczyli ich, jakby obawiali się, że zaraz dojdzie do bójki.

– Dostać się do szafki – odparł niewzruszony Mateusz, a szkła jego prostokątnych okularów błyszczały, jakby ostrzegawczo.

Wagan zrozumiał, kto będzie jego nowym sąsiadem. Odsunął się powoli, by Mateusz mógł wrzucić do środka sweter i książkę.

– Dzięki – skwitował bez cienia emocji i odszedł, słysząc wołanie Michała.

Saiko i Reb zaśmiały się pod nosem.

– Mówiłem. Byłem blisko – powiedział Wagan i razem z watahą ruszyli do wyjścia.

Było przed dwunastą, słońce nieśmiało przebijało się przez chmury, gdy Reb zaklęła kolejny raz, próbując zapalić papierosa wysępionego od koleżanki z innej klasy.

Wagan uśmiechnął się na myśl, że zaraz spędzi ze swoimi ludźmi miłe popołudnie, bez martwienia się o jutrzejsze lekcje. Starał się wyjść z przytłaczającego stanu, chociaż ten trwał już kilka tygodni. Zerknął na murek oblegany przez elitę. Dziewczyna Michała, która chodziła do prywatnego liceum, splotła się z nim ciasno, a jej długie, jasne włosy zakrywały całe plecy. Dagmara i Paprotki pokazywały sobie pomalowane paznokcie. Patryk, zwany głównie Pato, otwierał Snickersa i zazdrośnie zerkał na kanapki Medala. Kornelia i Mateusz stali obok i żywo o czymś rozmawiali. Gdy tylko Neli pochwyciła wzrok Janka i Wojtka, jej twarz stężała.

– Mam czasem wrażenie, że zabiliśmy jej matkę – skomentował Wagan, kręcąc głową.

– Też mi się tak wydaje. – Cygan niezauważalnie przełknął ślinę.

W oddali mignęła im grupka szkolnej drużyny koszykarskiej. Zawołali Medala, który był ich kapitanem, i razem poszli w stronę baru. Przyjaciele zauważyli, że Leon dołączył do miłośników miniaturowych modeli miast. A gdy ekipa Cygana skręciła za rogiem, Miśka wsiadła do samochodu taty, krzycząc do Płomienia tytuł jakiejś książki, którą mógłby załatwić jej na bazarze.

– To co, kochani? Widzimy się wieczorem? – spytała radośnie Saiko, wkładając jedną słuchawkę do ucha. – Lecę, muszę jeszcze poćwiczyć na dzisiaj wachlarze.

– Do zobaczenia! – zawołała Reb i zaciągnęła się ostatni raz. Zgasiła niedopałek na koszu i uśmiechnęła się do chłopaków.

Czuli to samo. Wieczory z ogniem to było coś, na co czekali najbardziej.

*

Brukowany rynek Tartaku Górnego zbudowano na planie prostokąta. Na środku stała stara studnia, a za nią wznosił się neogotycki kościół rzymskokatolicki św. Floriana Męczennika – chluba proboszcza i gminy. Wokół niego stały zabytkowe kamieniczki o zniszczonych elewacjach. Witryny na parterach kusiły przechodniów. To tutaj można było kupić najlepsze w mieście wyroby cukiernicze lub pyszny chleb. Sklepiki z używaną odzieżą cieszyły się największą popularnością, a zakłady krawieckie i szewskie również nie narzekały na brak klientów. Nieco dalej można było nabyć wschodnią porcelanę, a nawet dorobić klucze.

Ciemniało. Plac tętnił życiem, zakochani spacerowali, panie i panowie przemykali po brukowanej kostce ze swoimi pupilami, młodzież jadła lody i klęła co drugi wyraz. Nieco dalej, na szerokiej alejce, która łączyła rynek z resztą miasta, Reb hipnotyzowała przechodniów ognistym tańcem. Ubrana w czarny, podziurawiony krótki top i bojówki z metalowym paskiem obracała się zjawiskowo i sensualnie, wprawnie wywijając poi. Była to para łańcuchów z przyczepionymi na końcu sześciennymi ciężarkami, katedralkami. I to one płonęły w tym niezwykłym, dzikim tańcu. Dziewczyna ruszała się zmysłowo, pewna wyuczonych manewrów i wrażenia, jakie wywołuje w widzach. Fighter Christiny Aguilery był idealnym kawałkiem na koniec wakacji. Puszczony z wielkiego boomboxa Saiko przyciągał coraz więcej ludzi. Wszystkie ważne dla nich piosenki wypaliła na płycie, którą podpisała: „Wataha fire”.

Wagan już podpalał końce swojego długiego kija, ulubionego czerwonego fire-devila. Odgarnął długie kosmyki z czoła i zdjął bluzę. Pozostał w samej czarnej koszulce na grube ramiączka. Jego szare spodnie były pomazane markerem, a na nadgarstki wsunął czarne frotki. Pasek sadzy zdobił wszerz jego oczy niczym maska Zorro. Gdy Reb wykonała ukłon, wszedł na jej miejsce. Usłyszał swój utwór, Know Your Enemy, i rozpoczął pokaz. Płonący kij w jego rękach zdawał się lewitować. Reb siedziała na murku, śpiewała. Saiko wiązała sznurówki glanów, obserwując gładkie i precyzyjne ruchy Wagana. Był bezbłędny. Podrzucał kij i łapał go drugą ręką. Szarpał noc iskrami, jakby chciał zobrazować swój gniew. Cały czas był skupiony i prawie nieobecny. Pochłonięty tańcem, wsłuchiwał się w tekst piosenki zespołu Rage Against the Machine i tylko wtedy czuł spokój. Miał wrażenie, że zaraz sam zamieni się w ogień i będzie niszczył. Tak, znam swojego wroga, pomyślał gorzko i skłonił się widowni.

Teraz spore grono zainteresowanych mogło ujrzeć prawdziwego demona. Najzwinniejszego i najzręczniejszego z całej watahy. Saiko była może niska i drobna, ale ogniste wachlarze w jej rękach sprawiały wrażenie, że są przedłużeniem jej dłoni. Uśmiechnięty Cygan pogłośnił dla niej piosenkę, Just a Girl, i stanął z założonymi rękoma. Był z niej dumny. Doszła do ich ekipy najpóźniej i wciąż nie radziła sobie z kijem, ale wachlarze to była zdecydowanie jej specjalność. Prawie odlatywała, wykonując swoją wyćwiczoną i fantastyczną choreografię. Oklaskom nie było końca, gdy ustępowała miejsca Jankowi.

Jego pokazem specjalnym zawsze był smoczy kij. Tutaj końce były rozgałęzione na cztery krótsze płonące odcinki. Manewrował nim z pasją, i to tak lekko, że niektórzy obserwatorzy utwierdzali się w swoim przekonaniu, że Romowie mogą być czarownikami. Tańczył w rytm Bohemy Wilków, na przekór drwinom i obelgom, jakich nieustannie doświadczał. Kolczyk w uchu odbijał blask ognia. Pstrokata koszula włożona w czarne spodnie również przyciągała wzrok. Miał ostre rysy twarzy, jeszcze mocniej podkreślone wśród cieni, jakie tworzyły się w tańcu z ogniem.

Pod koniec dołączyli do niego przyjaciele, każdy ze swoim kijem, poi lub wachlarzem. T-Pain rozpoczął Church. Panowie tańczyli po bokach, dziewczyny improwizowały. Saiko rapowała pod nosem, aż jej ogień wygasł pierwszy. Chwilę później skłonili się i zaczęli pakować sprzęt.

Śmiejąc się i komentując rzeczy, które im nie wyszły, skierowali się w stronę Iskrówki i jej rozległych kukurydzianych pól. Kilka minut potem zalegli w starej, nadpalonej stodole, której właściciel dawno umarł. Cygan wbił w ziemię małą pochodnię i zrobiło się jasno.

– Daliście czadu, wyszło fantastycznie! – pochwalił ich Janek.

Reb odpaliła papierosa od pochodni.

– Nauczyłeś nas, to masz. – Roześmiała się i usiadła na zmiętej kurtce. Podrapała się po ramieniu pełnym tatuaży.

Wagan uśmiechnął się do przyjaciela. To prawda, Janek wszystkiego ich nauczył. Najpierw Wagana, potem Reb, Płomienia i na końcu Saiko. Sam poznał te techniki w dzieciństwie. Pokazał mu je kuzyn z jego klanu. Dla wszystkich było jasne, że to Cygan jest ich liderem, nawet jeśli nikt nigdy nie powiedział tego na głos.

– Co u Płomienia? Rozmawiałaś z nim dzisiaj – spytał Janek Saiko i usiadł na chwiejnym stołku.

– Spoko, po staremu – odpowiedziała i zapięła guziki czarno-białej koszuli.

– Nie chce do nas wrócić? – upewnił się Cygan.

– Raczej nie. – Saiko spojrzała smutno na Wagana.

– Nie wróci, jest wkurzony, nie zapomni tego – przyznał Wojtek.

Reb zaklęła.

– Przecież to nie ty puknąłeś jego starego, tylko jego stary twoją matkę! – zauważyła.

– Ale Płomień jest pewny, że to moja matka uwiodła jego ojca i po części mnie za to wini – rzekł Wagan i rzucił kamieniem w ciemność stodoły.

– Nie jest na ciebie wściekły, po prostu potrzebuje czasu, żeby to sobie poukładać… – zaczęła obronnym tonem Saiko, ale po chwili westchnęła. – Szkoda, że nie możemy być wszyscy razem.

Wagan uśmiechnął się do niej. To Płomień mianował Marysię Saiko. Mówił, że w jego ulubionym komiksie właśnie tak nazywała się najfajniejsza bohaterka.

– Zeszliście się? – spytała Reb. Cygan i Wagan zerknęli ostrożnie na Saiko.

– Nie, jeszcze nie. – Dziewczyna przygryzła wargę.

– Coś się stało? – zmartwiła się Rebeka. Wypuściła dym z ust i podała papierosa Waganowi.

– Nic, po prostu szkoda, że go tutaj teraz nie ma.

Reb spojrzała porozumiewawczo na chłopaków.

– Jeśli tak tęsknisz, to leć do niego. Nie musisz siedzieć wyłącznie z nami. Nie rób sobie wyrzutów czy coś – zapewniła i puściła do niej oko.

– Wiesz, że rozmawiałem z nim kilka razy. Przynajmniej próbowałem. Nie wiem, jak jeszcze do niego mówić – przyznał Wagan i ukucnął przed dziewczyną.

– Jest mi przez to paskudnie źle – szepnęła Saiko, a Reb aż podskoczyła.

– Ty masz źle? Ciebie przynajmniej ktoś kocha, i to do szaleństwa, a z tego, co wiem, to nawet z wzajemnością. A mnie? A mnie rzuciła Kaśka w sierpniu. Nie mówiłam, bo nie chciałam, żebyście widzieli mnie w takim stanie – wyznała i odwróciła wzrok. Nie mogła patrzeć na ich litość.

– Jezu… nie wiedzieliśmy, tak mi przykro… – pisnęła Saiko i chciała objąć przyjaciółkę, ale ta machnęła ręką.

– Nieważne. To musiało się rozsypać – szepnęła i nie mogła powstrzymać łez. Płacząca Rebeka to coś niespotykanego. Przejęty Cygan chciał ją dotknąć, ale wyrwała się i wybiegła ze stodoły.

Pozostali zerknęli na siebie i cała radość z pokazu uleciała. Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego.

*

Po powrocie do domu, dobrze po pierwszej w nocy, Wagan zmywał z twarzy sadzę. Zawzięcie szorował okolice oczu, aż zaczęły go piec. Pochylił się nad pękniętą umywalką i zamarł w tej pozycji. Ostatnio naprawdę było mu trudno. Niespotykany dotąd ciężar obejmował go wpół i nie pozwalał się wyprostować. Nie rozumiał, co się z nim działo. Nieustannie myślał o ojcu, który go zostawił oraz o matce, której prawie nie widywał. Czuł się opuszczony, ale nie to było najgorsze. Domyślał się, że dorasta, nie był tylko pewien, do czego to wszystko zmierza i z czym dopiero będzie musiał się zmierzyć. Kiedyś nie był aż tak samotny, albo zawsze był, tylko że zaczął sobie to nareszcie uświadamiać.

Warkot silnika pod bramą kazał mu zakręcić wodę, wyłączyć światło i wyjrzeć przez okno łazienki. Z wielkiego srebrnego peugeota wysiadł jakiś koleś, po czym otworzył drzwi pasażera. Wagan ujrzał swoją matkę w objęciach nieznanego mu mężczyzny. Pocałowali się namiętnie, a gdy skończyli, facet klepnął ją w pośladek na pożegnanie.

Wagan zagotował się w środku, ale nie wyszedł. Odkręcił dyszę prysznica i zamknął oczy. Dwa dni temu jego mama wróciła do domu innym samochodem, z zupełnie innym kolesiem. Przeczuwał, że jej praca w Warszawie to niekoniecznie dział administracji.

Gdy się wycierał, zaniepokoiło go, że w domu jest tak cicho. Mama zwykle hałasowała po powrocie – jadła kolację i włączała telewizor. Szybko włożył czyste bokserki i koszulkę, w której spał, po czym zszedł na parter. Ciemno. Wyjrzał na pusty podjazd przez kuchenne okno. Natychmiast się przestraszył. Ktoś przebiegł po ulicy bardzo szybko i zwinnie. Był niezmiernie chudy i szary. A może to jakieś zwierzę? Wagan próbował się uspokoić. To mógł być któryś z sąsiadów, przecież często wracali nocą z zakrapianych imprez. Może jechał na rowerze. Nic wielkiego. Jestem zmęczony, pomyślał chłopak i zajrzał do sypialni mamy. Spała już, a on, mimo ciekawości, nie podszedł znowu do okna. Bał się, bo nie był już pewien, co tak naprawdę widział.

LEKCJA II

Temat: Prześladowanie jako stały element licealnej rzeczywistości

To tylko przejście szkolnym korytarzem, powtarzał sobie Wagan. Po budynku już niosły się pierwsze dźwięki. Ich klasa zaczynała wtorkowe zajęcia od godziny dziewiątej, ale Saiko wcześniej rozgościła się w radiowęźle. Było to pomieszczenie, do którego prowadziły schody z poziomu forum.

To tylko zwykły korytarz. Wagan zacisnął palce na plecaku przewieszonym przez ramię. Spiął się i postawił pierwszy krok w czarnych trampkach. Przecież to jedynie korytarz, gdzie na szerokich parapetach siedziała cała elita… Mógł wyjść z szatni drugą stroną, ale nie zamierzał ustępować przestrzeni wrogom. Saiko zmieniłapiosenkę.

– Somebody once told me the world is gonna roll me – usłyszałWagan.

– Cześć, frajerze – powitał go perfidnie uśmiechnięty Michał w bordowej koszuli.

– I ain’t the sharpest tool in the shed – kontynuował wokalista SmashMouth.

– O, idzie worek treningowy – zawołał Pato, oderwawszy się na moment od Game Boy’a.

– She was looking kind of dumb with her finger and herthumb…

– Cyganeria prosi się o wpierdol. – Medal zarechotał.

Kornelia zerknęła na Wagana i dumnie wyprostowała plecy, a Dagmara i Paprotki mimowolnie zrobiły to samo.

– In the shape of an „L” on herforehead.

– Wagan, wczoraj widziałem twojego starego, jak spieprzał z wioski – powiedział Michał i elita, oprócz Mateusza, zaryczała ze śmiechu.

Młody Nawrocki czyścił okulary i w ogóle nie podniósł głowy.

Wagan minął ich z zaciśniętymi zębami. Wszedł na forum wypełnione rozgadanymi rówieśnikami. Widok przyjaciół siedzących pod jedną z kolumn przyniósł ulgę.

*

Szkolny dzwonek obsługiwany był kiedyś przez woźnego przy pomocy małego ręcznego lub mechanicznego dzwonka. Jeszcze dawniej dźwięk rozpoczynający i kończący lekcje wydawał dzwon sporych rozmiarów. Stojący na zewnątrz budynku jako wydzielona szkolna dzwonnica. Obecnie używano elektrycznego dzwonka i to on nieodwołalnie zwiastował właśnie koniec wakacji.

Pierwszą oficjalną lekcją był język polski z wychowawcą klasy. Doktor Czyszek oznajmił, że to rok Zbigniewa Herberta i że zamierza przybliżyć swoim uczniom jego twórczość. W międzyczasie wataha upewniła się, że Reb czuje się już lepiej, ale nadal nie zamierza rozmawiać z nimi o nieudanej relacji z Kaśką. Potem na matematyce, z kochaną przez prawie wszystkich starą panią Joasią, stało się jasne, że Michał jest skończonym rasistą. Gdy nauczycielka pisała na tablicy, pozwolił sobie na uwłaczający żart pod adresem Viêna i nazwał go „żółtym napalmem”. Wagan i Janek spuścili głowy, pełni wstydu za kolegę z klasy.

– Bawi cię wojna? – syknął Płomień.

– Nie warcz, bo pokażę ci prawdziwą bitwę – odparł Michał i posłał mu groźne spojrzenie.

Viên poczuł gniew, ale zamilknął. Pato patrzył na niego jak pies gotowy do skoku.

– Coś się stało, kochaneczki? – spytała nagle pani Joasia, której wielkie i grube oprawki przesłaniały prawie całą twarz.

Po dwóch godzinach matmy każdemu chciało się spać, więc profesor Ignatowicz, uczący języka angielskiego, nie mógł wyciągnąć z klasy kilku słów.

– Dear ones, have any of you read any of Jane Austen’s or Joseph Conrad’s novels in the summer? – spytał entuzjastycznie. Był wielkim fanem twórczości tej dwójki pisarzy.

Miśka sennie podniosła dłoń, dzielnie skupiając na sobie całą uwagę nauczyciela, tym samym wybawiając resztę klasy.

Przed zupełnie nowymi przedmiotami, jak chemia i historia, siostry Paprockie szpanowały przez całą długą przerwę. Pokazywały wywołane zdjęcia z Grecji i zmyślały niesamowite historie. Cygan zauważył, że nawet Kornelia nie mogła ich już dłużej słuchać. Odgarnęła proste, czarne włosy z jasnej twarzy i spojrzała na koleżanki piwnymi oczami pełnymi zniecierpliwienia.

W bufecie wataha zamówiła zapiekanki z dodatkową porcją prażonej cebuli. Gdy rozbrzmiała kolejna piosenka, zdziwieni przyjaciele spojrzeli na Saiko. Dlaczego nie siedziała teraz w radiowęźle?

– No co? Płomień mnie zastępuje. – Uśmiechnęła sięniewinnie.

Byli bardzo ciekawi nauczycielki od chemii. Wokół pani Witkowskiej krążyły szalone legendy. Jak się przekonali – niebezpodstawnie. Ta koścista kobieta w podeszłym wieku ze zwariowanymi oczami i szarym kołtunem na głowie dobrze wykładała chemię, ale często powtarzała, że wysadzi wszystko w kosmos. Zachowywała się nadpobudliwie i chyba dlatego potrafiła utrzymać zupełną ciszę na swoich lekcjach. Zdawała się typem antyspołecznym, który żyje w chatce na kurzej nóżce.

– Będzie z kim pogadać o niepalnych materiałach. – Cygan puścił oko do Wagana.

– Raczej o palnych, i to bardzo – poprawiła Reb. Saiko, z którą siedziała na chemii, zachichotała pod nosem.

Historia z młodym, prawie trzydziestoletnim Filipem Dąbrowskim była pobudzająca. Miał przystojne rysy, ciemne włosy i kilkudniowy zarost. Ubrał się w biały T-shirt i lniane, beżowe spodnie. Ze skórzanej torby wyjął dziennik lekcyjny.

– Poznam was teraz, a potem opowiem, co przewiduję na ten rok. Mam dla was sporo ciekawej wiedzy, której nie znajdziecie w tych podręcznikach. Postaci historyczne to nie tylko wojny i pertraktacje między krajami. Przekonacie się na przykład, jak seks i morderstwa dyktowały wszelkimi zwrotami akcji – rozpoczął i co poniektórzy w klasie uśmiechnęli się głupawo. Miśka z delikatnym rumieńcem i tajemniczą miną otworzyła zeszyt.

Zaczął czytać listę. Klasa liczyła dwadzieścia osiem dusz i ani jednej nie brakowało.

– Kaczmarek Marysia – powiedział po chwili. – Prowadzisz radiowęzeł. Bardzo dobra muzyka. – Uśmiechnął się do niej. – Lakatos Jan. Jan czyJanek?

– Cygan wystarczy! – krzyknął Medal, rozbawiając Michała i Pato. Nawet Mateusz uśmiechnął się dyskretnie.

– Jesteś Romem? – spytał nauczyciel.

– Tak – wyjaśnił Janek i uśmiechnął się lekko. – Raczej Janek, tak mnie nazwali rodzice.

Michał prychnął, a pan Dąbrowski pokiwał z uznaniem głową.

– Masz nazwisko pochodzenia węgierskiego, jeśli dobrze kojarzę – zauważył.

– Tak, tata stamtąd pochodził, ale my raczej przystajemy do Polskiej Romy – odparł Janek i cała klasa słuchała go uważnie, jakby zainteresowanie nauczyciela udzieliło się też im.

– Wspaniale. Romowie mają pochodzenie indyjskie, tworzą diasporę na całym świecie. Mają bogatą i ciekawą kulturę i tradycję – wytłumaczył mężczyzna, patrząc po uczniach.

– Tradycję żebrania i kradzieży chyba – zażartował Michał, na co Reb prawie spadła z krzesła, na którym się bujała.

Wagan złamał ołówek, którym się bawił, a nauczyciel uśmiechnął się pobłażliwie.

– A wiesz, dlaczego powstał taki stereotyp? Może chciałbyś przygotować prezentację dla nas wszystkich o dziejach Romów na ziemiach Polski? – zaproponował Filip, a Wagan uśmiechnął się szeroko, widząc, że Michał blednie.

Janek zerknął na Kornelię, która przestała oddychać. Poczuła na sobie jego wzrok i przez chwilę nie widział w jej oczach szyderstwa.

– Pan chyba nie wie, kim ja jestem – odparł bezczelnie Michał.

– Ups – parsknęła Reb.

– Szlachcicem? Arystokratą? – Nauczyciel pozostał nieugięty. – Jesteś moim uczniem. Zamierzam przekazać wam fascynującą wiedzę historyczną, dlatego wszelkie uprzedzenia zachowajcie dla siebie. Pierwszy i ostatni raz toleruję tego typu odzywki. Najpierw poznajcie coś dobrze, a potem wyróbcie sobie zdanie. Odwrotność tych czynności rodzi strach przed nieznanym i powoduje, że mnożą się głupoty i groźne zachowania.

Klasa zamarła.

– Wybacz koledze, Janek. Widzę, że z niektórymi gadziami masz nie po drodze – rzekł Filip i wrócił do czytania listy. Janek od razu poczuł szacunek do nauczyciela, który zaimponował mu przede wszystkim wiedzą o jego korzeniach.

Saiko zerkała na czerwonego z gniewu Michała. Przeklinał pod nosem historyka. Pato i Mateusz, siedzący najbliżej niego, starali się nie odzywać.

– Ale możemy nadal mówić do ciebie Cygan? – Reb trąciła Janka łokciem.

– Wy możecie. W waszych ustach brzmi to prawie jak „kochanie”.

Wataha wybuchnęłaśmiechem.

*

Z ósmej lekcji Wagan po prostu się zerwał. Była nią religia, tym razem z księdzem Markiem Gościniakiem, a z tym człowiekiem nie chciał mieć za wiele wspólnego.

– To czemu nie zapiszesz się na etykę, jak Reb i ja? – zainteresował się Cygan, który również zerwał się z ostatnich zajęć, by przejść się skoszonymi polami i pogadać z przyjacielem.

– Mama woli, żebym chodził, jakby bała się plotek. Czasem ma swoje dziwne fazy. – Wagan ubrał czarną bluzę, a potem posmutniał. – Ona w ogóle mnie martwi.

Przez myśl przeszedł mu wczorajszy obraz biegnącej nocą postaci. Nie sądził jednak, aby to było na tyle ważne, żeby podzielić się z Jankiem.

Cygan ugryzł wcześniej niezjedzoną kanapkę i spojrzał na niego wyczekująco.

– Coś z jej pracą nie tak? Mówiłeś, że spoko sobie radzi w Warszawie.

– To nie to. Podejrzewam coś gorszego. Przez wakacje spotykała się z jakimś gościem. Nigdy go nie poznałem, nie chciała się zwierzać. Ostatnio podwiózł ją czarny ford i gruby koleś, a wczoraj srebrny peugeot i jeszcze inna morda. Z każdym uderzyła w ślinę, do każdego się przymilała i… kurwa! – Wykrzywił usta, zniesmaczony, a Cygan milczał cierpliwie. – Myślisz, że ona się puszcza? Albo dorabia jako… Nie chcę nawet tego wymawiać.

Zapalił papierosa i kopnął kamień, który przeleciał przez miedzę i wbił się w ziemię pod wysoką kukurydzą.

– Twoja mama jest bardzo samotna. Może po prostu szuka mężczyzny, z którym mogłaby być znowu szczęśliwa? – racjonalizował Cygan. – Rozmawiałeś z nią o tym?

– Nie, nie spytałem jej wprost. Wyjątkowo jadłem z nią dzisiaj śniadanie, ale unikała mojego wzroku i średnio szła gadka. Ostatni raz, gdy chciałem nakłonić ją do zwierzeń, to wtedy, gdy spytałem, dlaczego przespała się z ojcem Płomienia. Nakrzyczała na mnie, żebym nie wtrącał się w jej intymne sprawy. I koniec. – Rozpostarł ręce w bezradnym geście.

– Nie radzi sobie, potrzebuje pomocy, zwykłej rozmowy, ma jakieś przyjaciółki na wsi?

– A ja, Cygan? A ja powinienem sobie z tym radzić sam? Mam siedemnaście lat. Nie mam ojca, a matka zachowuje się dosłownie jak… pieprzony podlotek.

Janek przejął od niego papierosa i zaciągnął się, przypatrując wkurzonemu koledze.

– Co zrobisz? – Potrząsnął burzą czarnych loków.

– Nie wiem. W końcu ją przycisnę. Mam prawo wiedzieć, czy planuje ułożyć sobie z kimś życie i czy jestem w tym planie uwzględniony.

– A jeśli masz rację i twoja mama oddaje się dla pieniędzy? – Wizja Cygana przeraziła i obrzydziła Wojtka.

– Załamię się. Wiem, że ludzie robią różne rzeczy, gdy stoją pod ścianą, ale to będzie dla mnie za dużo. To jest moja matka, nie chcę nigdy tak o niej myśleć… Zresztą to byłby nasz koniec. Cała wieś będzie o tym mówiła. Totalne upokorzenie. Wieś niewybacza.

– Wieś nie wybacza – przytaknął Janek i przysiadł na zapomnianym snopie siana. Zerknął na niebo usłane drobnymi chmurami i głęboko westchnął. – Pamiętasz, jak pod koniec czerwca była impreza u Zośki z 1a?

– Pamiętam, pracowałem wtedy na stacji. Byłeś chyba tam w końcu sam, bo Saiko miała imieniny cioci, a Reb pojechała do Kaśki, co nie?

– Byłem sam i ugotowałem się, nawet nie wiem kiedy. Miśka przyniosła świetne nalewki, a starszy brat Zośki częstował trawą – powiedział Cygan i zapowietrzył się na chwilę. Zaintrygowany Wagan uniósł brew. – Rzecz w tym, że nie powiedziałem ci wszystkiego.

– No to nawijaj – polecił Wagan i stanął przed nim. Wysokie łodygi kukurydzy tańczyły na wietrze za nimi. Nagle zastygły jakby w wyczekującej pozie.

Janek wyglądał na zmieszanego, na jego ciemniejszej karnacji trudno było dostrzec zaróżowione policzki, ale zdradzał go nietypowy wzrok.

– Przespałem się wtedy z Neli – wyznał nareszcie, ale przyszło mu to z trudem. Zerknął ostrożnie na Wagana, którego po prostu zamurowało.

– Że co? Cygan? Serio? – wydusił z wysiłkiem. – Jak do tego doszło, człowieku?! Kornelia Ostrowska, którą znam, jest pierwsza, żeby wydrapać mi i tobie oczy, a ty mi mówisz, że z nią spałeś?

– Byliśmy zrobieni i ciągnęło nas do siebie. Gdy nikt nie patrzył, zamknęliśmy się w łazience. To było nagłe i porywcze. Wyłączył mi się mózg… – przyznał Cygan i zmarszczył czoło.

Wagan wyglądał na porażonego.

– Straciłeś dziewictwo z laską, która cię nie cierpi?

– Wtedy było raczej odwrotnie. Tak wyszło.

– Żałujesz?

– Nie. Zupełnie nie. To była jakaś inna Neli, takiej nie znałem – wyznał Janek i aż zrobiło mu się gorąco na samo to wspomnienie, gdy zdejmowała przed nim bieliznę.

– Jezu, Janek! Zażyłeś mnie, prędzej spodziewałbym się, że… nawet nie wiem, kurwa, jestem zupełnie oszołomiony. I co teraz zrobisz? Jak to możliwe, że nikt o tym nie wie?

– Widocznie nikomu nie mówiła. Może sama żałuje, byłaby skończona, gdyby Michał się dowiedział – zauważył gorzko Cygan.

– Pogadaj z nią! Dowiesz się, co ona o tym myśli.

– Żartujesz? Nie ma bata! Ona zdecydowanie nie zamierza do tego wracać. To był z naszej strony błąd, wielki, spontaniczny błąd. Zapomnijmy o tym. – Janek wzruszył ramionami, ale nie umiał ukryć, że go to nie obchodzi.

– Ona ci się podoba? – spytał z chytrym uśmiechem Wojtek, ale Cygan milczał, wpatrzony w sygnet na palcu. – Podoba ci się, widzę to po tobie. Chciałbyś zagadać. I zrób to koniecznie, może rzeczywiście nie wszyscy kumple Michała są tak popieprzeni jak on. Chociaż ma swoje grzechy…

Janek nic nie mówił, jedynie machnął ręką, żeby Wagan odpuścił.

– Ale wiesz, że jeździ konno? – spytał podstępnie Wojtek, doskonale znając zamiłowanie przyjaciela do koni.

– Daj mi spokój.

– Widziałem na Gronie – dodał Wagan i Cygan nie mógł się nie uśmiechnąć.

*

Kolejny dzień w szkole przebiegł dla wszystkich pomyślnie. Niektórzy byli może niewyspani, inni narzekali na brak słońca, ale Saiko wskrzesiła ich piosenką Feel Good Inc. jej ulubionego zespołu. Słuchała Gorillaz od pierwszej płyty i zawsze wyobrażała sobie siebie jako Noodle. Pasję do muzyki zaszczepił w niej wujek, który zastępował jej ojca, ponieważ Marysia straciła rodziców w wypadku samochodowym, gdy była rocznym dzieckiem. Brat mamy oraz jego żona adoptowali ją i otoczyli dozgonną miłością. Jej opiekun często wyjeżdżał na zlecenia do Londynu, skąd przywoził dziewczynie najnowsze albumy. Świeże zachodnie dźwięki codziennie wypełniały jej sypialnię. Zawsze była na bieżąco, znała wiele biografii muzyków oraz większość dat muzycznych premier. Swój srebrny SanDisk, odtwarzacz MP3, traktowała wręcz z czułością. Miała również ulubionego discmana i walkmana, który należał kiedyś do jej mamy. Tej środy po lekcjach dziewczyna ponownie przesłuchiwała trzecią płytę Kings of Leon, w oczekiwaniu na premierę nowego krążka. Ćwiczyła przy tym rysunek i zerkała na okienko Gadu-Gadu, gdzie Reb zdawała relację z postępów w naprawie dachu. Razem z tatą siłowali się ze stropem już drugą godzinę. W drugim oknie Płomień pisał jej, że właśnie spotkał niedaleko starej remizy Wagana, ale się tylkominęli.

Saiko spuściła smutne oczy. Czy to możliwe, aby Płomień zrezygnował z watahy nazawsze?

*

W czwartek klasa poznała nauczyciela od biologii. Był nim trzydziestopięcioletni Adam Zając, niepozornie wyglądający szczupły mężczyzna o przestraszonych oczach i cienkich włosach. Zrobił im krótką lekcję wprowadzającą, po której stało się jasne, że realizacja programu będzie dla niego priorytetem. Zapowiedział też dwie lekcje z edukacji seksualnej, co zrobiło niemałe wrażenie na uczniach.