Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Czwarty tom z poczytnego cyklu książek o Elenie i koniach. Elena wraz z przyjaciółką Melike wyruszają do Ameryki na zaproszenie nowej właścicielki Quintano. Są oszołomione ogromną stadniną, bogactwem gospodarzy, uczą się jeździć w stylu western, a nawet startują w zawodach. Jednak Elena odkrywa, farma nie że jest rajem na ziemi - nie o wszystkie konie się dba, a ktoś prowadzi tajemnicze interesy... Ciekawa lektura również ze względu na wiele szczegółów dotyczących tradycyjnego użytkowania koni na ranczach.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 311
– ELENO, ZOSTAŃ, PROSZĘ, chwilę po zajęciach – poprosiła pani Wernke, kiedy rozległ się dzwonek na zakończenie lekcji.
Pozostali uczniowie wyszli na przerwę, a ja zostałam w pustej sali z nauczycielką, której mina nie wróżyła niczego dobrego. Na początku zajęć otrzymaliśmy ocenione wypracowania. Dostałam mierny, choć niemiecki to mój ulubiony przedmiot! Ze ściśniętym żołądkiem podeszłam do biurka wychowawczyni.
– W ostatnich miesiącach twoje wyniki w nauce pozostawiają wiele do życzenia – zaczęła pani Wernke i spojrzała na mnie poważnie. – Jedynka z matematyki, jedynka z angielskiego, a teraz jeszcze mierny z niemieckiego, co nawiasem mówiąc, zawdzięczasz tylko mojej sympatii, bo należała ci się jedynka! Jeśli nie przyłożysz się do nauki, będziesz musiała powtarzać klasę.
Powtarzać klasę? O Boże, tylko nie to! To by oznaczało, że rok dłużej będę chodziła do szkoły!
– Eleno, co się z tobą dzieje? Masz jakieś problemy?
– Ja? Nie… to znaczy… ja… sama nie wiem, co się dzieje – wyjąkałam zawstydzona.
To nie do końca było prawdą, bo całkiem dobrze wiedziałam, dlaczego tak źle napisałam tę pracę. Krótko przed Bożym Narodzeniem zeszłego roku Tim ze mną zerwał. To mnie całkowicie rozbiło i długo nie mogłam się pozbierać, a potem co rusz zdarzało się coś, co odciągało mnie od nauki: przejrzałam podstępną grę mojej fałszywej koleżanki Kiki, przygotowywałam się do występów w kadrze i w różnych zawodach, poza tym codziennie trenowałam dwa konie oddane mi na szkolenie, Lenziego i Skyfalla, czasem też Fritziego, który należał do mnie. Jednak żaden z tych argumentów nie przekonałby pani Wernke – a już na pewno nie moich rodziców. Tata i mama nie byli surowi, jeśli chodzi o szkołę, ale pewnie tylko dlatego, że ani ja, ani mój starszy brat Christian nie dawaliśmy im ku temu powodów słabymi stopniami czy zagrożeniem powtarzania klasy.
– Wiem przecież, Eleno, że jesteś bardzo inteligentną dziewczynką. – Pani Wernke wstała i sięgnęła po torebkę. – Obawiam się jednak, że za mało czasu poświęcasz na naukę.
Nie miałam nic na swoją obronę, więc jedynie spuściłam głowę. Przez większą część tygodnia wracałam do domu dopiero po szesnastej i nie zostawało mi dużo czasu na ogarnięcie wszystkiego, co miałam do zrobienia, więc zamiast siedzieć przy biurku i odrabiać zadania domowe, wolałam iść do stajni i razem z Melike, Nickiem i Timem zajmować się końmi.
– Od pani Vollandt wiem, że sprawdzian z angielskiego ogólnie wypadł bardzo słabo i będzie poprawa. Dobrze by było, gdybyś wykorzystała tę szansę i wzięła się ostro do roboty. W przeciwnym razie może nie być zbyt wesoło.
– Czy powie pani o tym moim rodzicom? – zapytałam ze strachem.
– Niestety, nie mam innego wyjścia. Jesteś zagrożona powtarzaniem klasy.
Po tych słowach zostawiła mnie samą. Wyszłam z sali na korytarz i załamana ruszyłam schodami na parter.
W jakiś sposób cały czas udawało mi się wypierać myśli o złych ocenach, a pomogły mi w tym dramatyczne wydarzenia ostatnich tygodni. W wieczór zawodów w Alsfeld spłonęła stodoła, duża ciężarówka taty i przyczepa mieszkalna, a ja byłam przekonana, że to Kiki podłożyła ogień. Na zawodach skakałam na Lenzim, czyli na Lancelocie, i na Skyfallu, na którym po raz pierwszy w życiu brałam udział w konkursie skoków w klasie C, a najlepsze, że na obu zajęłam punktowane miejsca. Tim pojechał na Rolandzie, klaczy mojego brata, ale ostatecznie o włos przegrał z Niklasem Schütze, chłopakiem Melike. Brat Kiki, Fabian, w czasie zawodów porwał Ariane, ale udało nam się ją odnaleźć i uwolnić, a policja szybko ustaliła, kto stoi za podpaleniem w naszej stadninie. Co prawda okazało się, że Kiki i Fabian Denningerowie nie mieli z tym nic wspólnego, ale i tak zabrali od nas konie i przenieśli do kogoś innego, a ja cieszyłam się jak dziecko, że nie będę się już z nimi widywać. Pożar strawił nie tylko stodołę z zapasami siana i słomy, ale też ciężarówkę z siodłami i uprzężami. Na szczęście wszystko było ubezpieczone i odszkodowanie pokryło straty. No właśnie, ostatnie tygodnie i miesiące obfitowały w pełne grozy przygody, które mogły zakończyć się znacznie gorzej, niż się zakończyły. Jedyne, co mnie jeszcze prześladowało, to złe oceny w szkole.
Wyszłam na podwórze i rozejrzałam się w poszukiwaniu Melike, mojej najlepszej przyjaciółki. Dostrzegłam ją na ławce przy wejściu do stołówki. Siedziała skoncentrowana i coś pisała – pewnie SMS-a do Niklasa.
– Hej! – Melike uniosła głowę i przesunęła się trochę, żeby zrobić mi miejsce. – Co masz taką minę?
Westchnęłam ciężko i opowiedziałam jej o rozmowie z panią Wernke.
– Mierny z niemieckiego i jedynka z angielskiego? – Melike zmarszczyła czoło i popatrzyła na mnie z niedowierzaniem. – Co się stało?
– Jakiś idiotyczny sprawdzian z gramatyki. – Wzruszyłam ramionami. – I zapomniałam przeczytać lektury na niemiecki.
– Co teraz przerabiacie?
– Pojęcia nie mam. Jakieś głupoty o gościu, który był dzieckiem z nieprawego łoża, a potem został zabity, bo ktoś myślał, że jest Żydem, a nie był, i takie tam.
– Andorra Maksa Frischa – stwierdziła przyjaciółka rzeczowo. Po raz kolejny przeraziła mnie swoją wiedzą. – W zeszłym roku też to przerabialiśmy i powiem ci, że mi się podobało. W tej książce chodzi o winę, uprzedzenia i… rany, Elena!
Melike złapała mnie za ramię i potrząsnęła mocno. W jej oczach błyszczała złość.
– Co ty właściwie wyprawiasz, co? Powtarzanie klasy? Wiesz w ogóle, jakie to idiotyczne? Poza tym chyba się domyślasz, z kim byś wtedy chodziła na lekcje?
– Tak, pewnie… – Załamana spuściłam głowę. – Sprawdzian z angielskiego będzie powtórzony. Może tym razem pójdzie mi lepiej.
– Tak sam z siebie? Nie ma szans. Musisz się dobrze przygotować.
Tyle to i ja wiedziałam. Problem polegał jednak na tym, że nie miałam najmniejszej ochoty zakuwać angielskiej gramatyki, i to zwłaszcza teraz, kiedy pogoda w końcu dopisywała i mogłam pojeździć konno z przyjaciółmi. Na przyszły tydzień zapowiedziano nam jeszcze pracę klasową z matematyki, a ja niestety nie miałam zielonego pojęcia o obliczaniu pól trójkątów i rozwiązywaniu równań z pierwiastkiem.
– Cześć. – Jak na komendę podniosłyśmy głowy, żeby zobaczyć, kto się z nami wita.
Przy ławce stała Ariane Teichert i uśmiechała się przyjaźnie – choć wciąż jeszcze nieco nieśmiało. Podeszła do nas sama, bez swojej zwyczajowej świty złożonej z Tessy i Ricky, które na co dzień nie odstępowały jej na krok.
– Cześć, Ariane – odparła Melike. – Jak się czuje twój ojciec?
– Na szczęście już całkiem nieźle. – Ariane poruszyła głową, jakby odrzucała na plecy burzę blond loków, choć po tej fryzurze zostało już tylko wspomnienie. Na głowie miała krótkiego blond jeżyka. – Dzisiaj mama odbiera go ze szpitala.
Jeszcze całkiem niedawno Ariane nie była do nas, mówiąc delikatnie, przyjaźnie nastawiona. Ba, nawet bardzo poważnie obraziła Melike – lecz od tamtego czasu wiele się wydarzyło. Fabian, jej były chłopak, porwał ją z zawodów, a jej ojciec tak się tym zdenerwował, że jego serce nie wytrzymało i wylądował w szpitalu. A i nową fryzurę Ariane zawdzięczała swojemu byłemu chłopakowi i jego siostrze Kiki. Rodzeństwo Denningerów dodało jej do napoju jakichś narkotyków, żeby później zrobić Ariane kompromitujące zdjęcia, które chcieli opublikować w Internecie. Ariane straciła przytomność, a Kiki zgoliła jej piękne, długie loki, żeby się zemścić za złe traktowanie.
– Czego Wernke od ciebie chciała? – zapytała Ariane.
Nie byłam jeszcze przyzwyczajona do nagłej zmiany jej zachowania. Nie spodziewałam się z jej strony przyjaźni po tak długim czasie wrogości czy obojętności, więc nic dziwnego, że z początku zawahałam się z odpowiedzią.
– Powiedziała mi – wyjaśniłam w końcu – że jeśli się nie wezmę do nauki, będę musiała powtarzać rok.
– O! – jęknęła Ariane. W przeciwieństwie do mnie była całkiem dobra w szkole, bo przykładała się nie tylko do jazdy konnej.
– Z angielskim mogłabym ci pomóc – zaproponowała Melike. – Jestem niezła z gramatyki. Ale jeśli chodzi o matmę, to wybacz…
– Z angielskim jakoś dam sobie radę – odparłam ponuro. – Znacznie gorzej jest właśnie z matmą. W przyszłym tygodniu zaliczę kolejną jedynkę.
– Ja mogłabym ci pomóc – zaproponowała Ariane i speszyła się trochę, widząc moje spojrzenie. – To znaczy, jeśli chcesz oczywiście.
Ariane była najlepsza z matematyki, znacznie lepsza niż chłopaki.
– Ja… to znaczy byłoby super – wyjąkałam. – A znajdziesz na to czas?
– No wiesz… – Wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się krzywo. – Nie mam chłopaka, to trochę czasu wygospodaruję.
W tym momencie odezwała się moja komórka, więc szybko spojrzałam na ekran. Tim napisał do mnie w WhatsApp: „O 3 będę w stajni. Wyskoczymy na przejażdżkę w terenie? Całusy, T.”.
Rozległ się dzwonek, a Melike zerwała się z ławki.
– Super, to mamy ustalone – powiedziała. – Ze mną podciągniesz angielski, a z Ariane matmę. Zrozumiano?
Wkuwanie idiotycznej gramatyki było ostatnią rzeczą, na jaką miałam ochotę – no, może poza ślęczeniem nad jeszcze głupszymi równaniami – ale nie uśmiechały mi się ciągłe kłótnie z rodzicami i powtarzanie klasy.
– Oczywiście. – Udało mi się nawet zmusić do uśmiechu.
– Jeśli chcesz, możemy zacząć dzisiaj po lekcjach – zaproponowała Ariane. – Czy spieszysz się do domu?
Mały diabełek w mojej głowie podpowiedział mi szybko, że pogoda jest piękna i słońce świeci. Jutro zaczniesz, po co już dzisiaj?! Albo w ogóle pojutrze! Tim będzie o trzeciej, więc czeka was cudowna przejażdżka po łąkach albo lesie…
Zawahałam się i już otworzyłam usta, żeby odmówić, ale w porę dostrzegłam ostrzegawcze spojrzenie Melike. Westchnęłam.
– Nie, nie spieszę się. Byłoby super, gdybyśmy mogły zacząć już dzisiaj – odpowiedziałam, po czym odpisałam Timowi: „Sorry, muszę zakuwać matmę. Może zobaczymy się później? Całuski! E.”.
DESZCZOWE PIERWSZE dwa tygodnie maja i wspaniała pogoda pobudziły przyrodę do życia. Zieleń dosłownie eksplodowała, wszędzie było widać młode liście i kwiaty, w powietrzu unosiły się cudne zapachy, a trawa na łąkach tak urosła, że lada dzień trzeba będzie pomyśleć o sianokosach. Przejechałam rowerem z przystanku autobusowego do stadniny, jak zawsze mijając po drodze ratusz, i przez całą drogę zastanawiałam się nad niespodziewaną zmianą w zachowaniu Ariane.
Jeszcze kilka lat wcześniej, kiedy chodziłyśmy razem do podstawówki w Steinau, byłyśmy dobrymi koleżankami. Najpierw pobierała lekcje jazdy konnej u mojego dziadka, a potem rodzice kupili jej Domino, kasztanowego kucyka, więc codziennie jeździłyśmy razem. Jednak pewnego dnia wszystko się zmieniło. Teichertowie przeprowadzili się z małego domku w Steinau do luksusowej willi w Königshofen, a Ariane znalazła sobie nowe przyjaciółki. Do dzisiaj pamiętam, jak bardzo przeżywałam, że już mnie nie zaprasza na swoje urodziny, a w szkole mija bez słowa. Dostała od rodziców klacz o imieniu Wróżka, prawdziwego konia, a ja dalej musiałam się męczyć na moim kucyku Siriusie. Na dodatek jej ojciec dokupił jeszcze dwa młode, utalentowane wierzchowce, które mój tata osobiście trenował i wystawiał na zawodach. Potem jednak ojciec Ariane zabrał zwierzęta z naszej stadniny i przeniósł je do „Słonecznej”, do Richarda Jungbluta, największego wroga moich rodziców. Tyle że zapomniał zapłacić za kilka miesięcy wynajmu boksów i objeżdżania swoich zwierząt.
Ariane zadurzyła się w Timie, lecz szybko się zorientowała, że niczego u niego nie wskóra. To sprawiło, że zaczęła wyładowywać swoje frustracje na mnie. Rozpętała kampanię nienawiści przeciwko mnie na portalach społecznościowych i rozpuszczała bardzo krzywdzące plotki o naszej stadninie. Dzięki Melike i Timowi udało się odbić piłeczkę i wiadro pomyj, zamiast wylądować na mojej głowie, wylało się prosto na nią. Po tamtej akcji nie miałam już złudzeń – Ariane stała się moją zagorzałą przeciwniczką.
Tym ostrożniej podchodziłam do jej niespodziewanej propozycji, że zostanie godzinę po zajęciach i w świetlicy będzie tłumaczyła mi matematykę. Jej serdeczność budziła we mnie nieufność, bo z doświadczenia wiedziałam, że Ariane niczego nie robi ot tak, bez ukrytego celu. Dlaczego chciała dawać mi korepetycje? Co zamierzała osiągnąć? Po akcji z uwalnianiem jej w czasie turnieju w Alsfeld całkowicie by mi wystarczyło, gdyby przestała mnie obgadywać. Nie potrzebowałam wyrazów wdzięczności w postaci pomocy w nauce. Czyżby sobie ubzdurała, że tak po prostu zapomnę o wszystkim, co zrobiła i co powiedziała w ostatnich latach?
Przejechałam przez bramę na podjazd, lecz nie zatrzymałam się, żeby odwiedzić Fritziego, bo byłam zbyt głodna. Pedałując, minęłam resztki spalonej stodoły. Na schodach przed gospodą babci leżał Twix, mój brązowo-biały jack russel terrier, ale kiedy mnie zobaczył, zerwał się jak szalony i zaczął szczekać z radości. W kilka sekund pokonał dzielący nas dystans i ujadając, biegł obok, a z radości doskakiwał do moich nogawek.
– No już, już dobrze – starałam się go uspokoić. – Ja też się za tobą stęskniłam, Twiksi.
Nie było samochodu mamy, więc postawiłam rower przy gospodzie „U Wodopoju” i tylnymi drzwiami weszłam do gospody, która dla gości była jeszcze zamknięta. Jak każdego dnia, babcia gotowała obiad dla całej naszej rodziny i wszystkich pracowników stadniny. Wystarczyło, by ktoś nie pojawił się punktualnie o pierwszej po południu przy stole, a robiła się strasznie zła. Na szczęście jednak przyzwyczaiła się, że Christian i ja czasem wracamy ze szkoły po południu. Odkładała dla nas wtedy jedzenie, ale i tak wzburzona fukała, jak można kazać dzieciom tak długo siedzieć na lekcjach.
– Cześć, babciu – przywitałam się, wchodząc do wielkiej kuchni.
– Dlaczego wracasz dopiero teraz? – Babcia była w złym humorze. – Przecież w poniedziałki kończysz wcześniej?
– Napisałam mamie SMS-a, że zostaję dłużej – wyjaśniłam.
– Nic mi nie przekazała – burknęła babcia i wyjęła talerz z szafki.
Poczułam, jak cieknie mi ślinka na widok pyszności, które przygotowała. Babcia nałożyła mi kilka ziemniaków z wody, szparagi i kotlet, a całość polała obficie sosem holenderskim, tak jak lubię, i wstawiła talerz do kuchenki mikrofalowej. Steinau leży w zagłębiu szparagowym, więc od końca kwietnia do początku czerwca jadamy szparagi niemal codziennie, w każdej możliwej odsłonie, a pod koniec sezonu mamy ich dosłownie po dziurki w nosie i przez kilka kolejnych miesięcy nie możemy nawet na nie patrzeć.
– Kotlet jest trochę suchy – ostrzegła mnie babcia.
– Nic nie szkodzi, dziękuję.
Zajęłam miejsce przy dużym kuchennym stole i zaczęłam pałaszować obiad, a między kolejnymi kęsami sprawdzałam smartfon, czy przyszły jakieś nowe wiadomości. W domu obowiązywał całkowity zakaz korzystania z telefonów przy jedzeniu, lecz babcia nie robiła z tego problemu, dopóki z talerza znikało jedzenie. W pięć minut pochłonęłam całą ogromną porcję i zaczęłam się zbierać, żeby biec do stajni, lecz właśnie wtedy wróciła mama. Zatrzymała się przy mnie i opuściła szybę. To był zły znak.
– Cześć! – zawołałam. – Skoczę szybko do stajni i…
– Później się tym zajmiesz – przerwała mi. – Musimy porozmawiać.
Na maneżu trenowali Tim i Niklas.
– Ale…
– Nie ma żadnego ale. Wracaj, proszę, do domu. – Zmierzyła mnie nieznoszącym sprzeciwu wzrokiem, więc powlokłam się za jej samochodem i pomogłam wypakować zakupy i zanieść je do kuchni.
– Kiedy zamierzałaś mi powiedzieć o swoich wybitnych osiągnięciach w szkole? – zapytała mimochodem, ustawiając w lodówce jogurty, mleko i jajka. – Dopiero, kiedy dostaniesz świadectwo bez promocji do następnej klasy?
Świetnie! Czy Wernke naprawdę nie miała nic lepszego do roboty, niż wydzwaniać do moich rodziców i psuć mi dzień?
– Ja… no bo… myślałam… że poczekam, aż napiszę dobrze kolejną kartkówkę – wydukałam.
– Wspaniały pomysł! – Mama oparła ręce na biodrach. – Jak to w ogóle możliwe, że tak bardzo się opuściłaś w nauce? Jedynka z angielskiego! Mierny z niemieckiego! Obijasz się, zamiast pracować!
Spuściłam głowę i zacisnęłam usta.
– Oboje z tatą zostawiamy tobie i Christianowi bardzo dużo wolności – ciągnęła mama. – Ufamy wam, że będziecie mieli dobre wyniki w nauce bez ciągłego pilnowania i kontrolowania ocen. Ale najwyraźniej w twoim przypadku pomyliliśmy się z zaufaniem, bo go nadużyłaś!
– Mamo, ja tylko… – zaczęłam cicho, ale mama nie dała mi dokończyć.
– Eleno, bardzo, ale to bardzo mnie rozczarowałaś! Nie tylko słabymi ocenami, ale też tym, że słowem o nich nie wspomniałaś. Szkoła jest ważniejsza niż jazda konna! I dlatego od dzisiaj masz szlaban na zawody – dopóki się nie podciągniesz w nauce. Tak czy inaczej, codzienne trenowanie dwóch koni to za dużo dla piętnastolatki, która chodzi do szkoły.
Wpatrywałam się w nią z niedowierzaniem.
– Ale mamo… ja przecież jestem w kadrze! – zaprotestowałam. – Muszę brać udział w kwalifikacjach do mistrzostw Hesji!
– Przede wszystkim musisz być na tyle dobra w szkole, żebyś nie została w klasie – odparła lodowatym tonem. – Jak nie będziesz już zagrożona, możesz startować w tylu zawodach, w ilu ci się zamarzy. Ale dopóki nie poprawisz ocen, nie mamy o czym rozmawiać.
Z tymi słowami odwróciła się i zajęła rozpakowywaniem reszty zakupów.
– Dzisiaj muszę jeszcze objechać konie – powiedziałam.
– Nie ma problemu. Możesz robić, co chcesz, jak tylko skończysz zadania domowe i przyniesiesz je do sprawdzenia.
Wprawdzie liczyłam się z kazaniem i może nawet z lekką awanturą, ale na pewno nie z tak drastyczną karą jak zakaz startów! Otworzyłam usta, chcąc zaprotestować i wyjaśnić mamie, że dzisiaj miałam już pierwsze korepetycje z matmy, a jutro Melike będzie mnie uczyć gramatyki angielskiej, lecz wiedziałam, że teraz wszystko na nic. Mamy nie dało się przekonać obietnicami. Nie zmięknie, dopóki nie zobaczy efektów.
– Przy okazji, przyszedł do ciebie list – powiedziała, nie patrząc w moją stronę. – Z Ameryki.
Bez słowa chwyciłam plecak i wyszłam z kuchni. Przychodząca poczta trafiała na komódkę pod lustrem w garderobie. Dziś, na samym wierzchu leżała ręcznie zaadresowana, bladoniebieska koperta z nadrukiem air mail. Podekscytowana spojrzałam na dane nadawcy na odwrocie: Brenda Murray, Oaktree Farm, Fall River, Massachusetts.
BRENDA MURRAY, amerykańska gwiazda jazdy konnej, kupiła w ubiegłym roku konia, którego powierzono mojej opiece. Trenowałam Quintano aż do końca roku, a przed Bożym Narodzeniem trafił do Ameryki. Brenda należała do najlepszych zawodniczek w Stanach Zjednoczonych, posiadała całą kolekcję tytułów i trofeów za zwycięstwa w zawodach krajowych i międzynarodowych i brała nawet udział w Igrzyskach Olimpijskich. Strata Quintano sprawiła mi wiele bólu, ale przecież od początku wiedziałam, że ten dzień w końcu nadejdzie, bo koń należał do pana Nötzlego, handlarza ze Szwajcarii, który płacił mi za jego trenowanie. Pocieszałam się tym, że wałach trafił w naprawdę dobre ręce.
Brenda była wspaniałą amazonką, która kochała konie. Kiedy kupowała Quintano, zaproponowała, żebym przyjechała kiedyś go odwiedzić. Wówczas uznałam, że tak tylko powiedziała, z grzeczności. Dorośli mówią czasem takie rzeczy, a potem o nich zapominają. Teraz jednak trzymałam w dłoni list od Brendy i z niedowierzaniem wpatrywałam się w jej pismo – zapraszała mnie z przyjaciółką na wakacje do Ameryki, na swoją farmę! Jeszcze raz przeczytałam wszystko, co napisała, żeby się upewnić, że dobrze zrozumiałam, ale za drugim i trzecim razem nic się nie zmieniło. Pospiesznie wydobyłam z plecaka komórkę i wybrałam numer do Melike. Przyjaciółka odebrała już po drugim sygnale.
– Co robisz w wakacje? – zapytałam prosto z mostu.
– Rodzice chcą mnie zmusić do odwiedzin kraju przodków – odparła z westchnieniem. – Wiesz przecież. Czemu pytasz?
– Nie uwierzysz! Dostałam właśnie list od Brendy Murray! – Rzuciłam się na łóżko. – Zaprasza mnie z jedną przyjaciółką na sześć tygodni do Stanów, na swoją farmę!
– Nie!
– A właśnie, że tak! Czy to nie jest genialne?!
– Dziewczyno! To jakieś szaleństwo! – Usłyszałam jej kroki i trzaśnięcie drzwiami. – Gdzie jest ta farma? Sprawdzę w Google Maps.
– Eee, poczekaj… – Odwróciłam kopertę, żeby odczytać adres. – Fall River, Massachusetts.
Stukot klawiszy, kiedy Melike wpisywała dane do komputera.
– O do diabła, ale wypas! – krzyknęła po kilku sekundach. – To całkiem niedaleko Bostonu. Jak się nazywa jej farma?
– Oaktree. – Z podekscytowania poczułam mrowienie w żołądku.
Ameryka! Jeszcze nigdy w życiu nie leciałam samolotem, bo wakacje, które normalni ludzie spędzali gdzieś na wyjazdach, u nas były ciężką pracą w stadninie. Kiedy koledzy i koleżanki z klasy podróżowali po Francji czy Hiszpanii albo opalali się na Majorce, Malediwach czy innych równie egzotycznych wyspach, ja musiałam wywozić zużyte siano i podawać koniom świeżą słomę albo wystawiałam konie na jakichś zawodach. Tak było od zawsze.
– O rany, Elena! – Głos Melike aż drżał z podniecenia. – To rzeczywiście w pobliżu Bostonu i Cape Cod! Będziemy mogły odwiedzać Niklasa! Jest szansa, że nie umrę z tęsknoty za nim.
Uśmiechnęłam się szeroko. Niklas chodził do międzynarodowej szkoły i już w przyszłym tygodniu zaczynał wakacje – całe niewiarygodne trzy miesiące wolnego, jak w większości amerykańskich szkół. Kilka ostatnich tygodni spędzał z rodziną w Stanach, gdzie Schütze’owie posiadali dom nad morzem i mieszkanie w mieście. Starszy brat Niklasa, Theodor, miał w przyszłym roku szkolnym rozpocząć naukę w college’u niedaleko Bostonu.
– Powiedziałaś już rodzicom o zaproszeniu? – zapytała przyjaciółka. – Myślisz, że pozwolą ci na wyjazd?
Przypomniałam sobie niezadowoloną minę mamy, kiedy rozmawiałyśmy o moich ocenach.
– Jeszcze się nad tym nie zastanawiałam – odparłam i usiadłam. – Miałam taką awanturę, że na razie nie będę ryzykować. Idiotka Wernke zadzwoniła do mamy i powiedziała, że zostanę na drugi rok, jeśli się nie przyłożę do nauki.
– To było do przewidzenia – stwierdziła Melike rzeczowo. – Ale głowa do góry, wciąż jeszcze masz szansę się z tego wyciągnąć. No a Stany to dodatkowa motywacja do ciężkiej pracy.
Postanowiłyśmy, że chwilowo nie powiemy rodzicom o zaproszeniu i poczekamy, aż wszystko się nieco uspokoi. Na razie mogłabym liczyć jedynie na kategoryczne „Mowy nie ma!”, a to zamykałoby szanse na dalszą dyskusję. Dlatego schowałam list od Brendy do szuflady biurka, a potem wypakowałam książki i zeszyty z plecaka, z mocnym postanowieniem odrobienia wszystkich zadań, jakie na mnie czekały. Dzięki Ariane nie musiałam ślęczeć już nad matmą, ale zostały jeszcze niemiecki i angielski.
Z okna pokoju widziałam plac do skoków ukryty w cieniu wysokich drzew. Tim i Niklas stępowali obok siebie. Obaj puścili wodze i rozmawiali. Tata dołączył do nich na Cotopaxim, a Pryszczol na Intermezzo kłusem objeżdżał przeszkody.
– To hide, hid, hidden – mamrotałam pod nosem i zapisywałam w zeszycie angielskie czasowniki nieregularne. – To tear, tore, torn. To rise, rose, risen. To fly, flew, flown…
Lecieć!
Elena flies to America… Rozmarzyłam się i oczyma wyobraźni zobaczyłam, jak obie z Melike wsiadamy na pokład samolotu, który ma nas zabrać do Ameryki. Lot jest tak długi, że stewardesy roznoszą posiłki i można oglądać filmy – o tym wiedziałam od przyjaciółki i koleżanek z klasy, dla których podróż samolotem na wakacje była czymś tak normalnym, jak dla mnie jazda autobusem.
Przez uchylone okno słyszałam szczekanie Robbiego, naszego berneńczyka, głos taty i rżenie któregoś z koni, a z daleka niósł się terkot traktora. Postanowienie, by możliwie jak najszybciej odrobić wszystkie zadania domowe, dramatycznie osłabło. Nie potrafiłam się skupić na liście nieregularnych czasowników angielskich, bo tak bardzo ciągnęło mnie do stajni! Może udałoby mi się przekraść niezauważenie obok gabinetu mamy i choć na chwilę wyjść na dwór, żeby opowiedzieć Timowi o zaproszeniu od Brendy? Zadania domowe nie zając, nie uciekną przecież.
Brzęczenie komórki zasygnalizowało nadejście wiadomości WhatsApp. Podniosłam szybko telefon, żeby sprawdzić, kto do mnie napisał. Wiadomość przesłała Franzi, przewodnicząca naszej klasy. Ciekawe, czego mogła ode mnie chcieć? Otworzyłam wiadomość i niewiele brakowało, a dostałabym zawału serca: „Cześć! Chciałam tylko ustalić, jak jutro rano robimy z referatami – zaczynasz ty czy ja? Daj znać, pzdr, Franzi”.
– Niech to szlag! – jęknęłam zrozpaczona.
Jak mogłam o tym zapomnieć? Od sześciu tygodni wiedziałam, że muszę przygotować referat na historię z imperializmu brytyjskiego, ale cały czas odpychałam to od siebie, aż w końcu zadanie całkowicie wypadło mi z głowy. Co teraz? Moja nauczycielka historii nie była osobą, która się łatwo lituje, więc jeśli następnego dnia nie stanęłabym przed klasą z gotową pracą, kolejną jedynkę miałabym murowaną. Ściągnięcie czegoś z Internetu i przepisanie, nawet ze zmianami, nie wchodziło w rachubę, bo Theissen i tak by to zauważyła, a wtedy dostałabym jeszcze naganę.
Szybko dokończyłam więc listę czasowników nieregularnych i wymyśliłam z nimi dziesięć zdań. Potem sięgnęłam po książkę do historii i otworzyłam na odpowiedniej stronie, gdzie zostawiłam kartkę z dokładnym tematem referatu. Włączyłam komputer, przezwyciężyłam pokusę sprawdzenia, co się dzieje na Facebooku, i zabrałam się do poszukiwania informacji na temat imperialistycznej polityki Anglii w XIX wieku. Tymczasem zadzwonił Tim, żeby zapytać, co się ze mną dzieje i czy nie jestem chora. Opowiedziałam mu o zakazie, który dała mi mama za złe oceny, i o referacie, który musiałam przygotować na następny dzień.
– Zadzwonię później – obiecałam. – Dobrze?
– Pewnie! – odparł troszkę rozbawiony. – I zakuwaj!
Od kiedy Tim uratował mojego brata Christiana na mistrzostwach Hesji przed przejechaniem przez ciężarówkę, obaj świetnie się rozumieli, a Tim codziennie przyjeżdżał do naszej stadniny na treningi. Kilka tygodni temu nawet przeniósł tu swoje konie i zaczął ćwiczyć pod okiem taty, który zajmował się również Niklasem. Wcześniej, kiedy jeszcze spotykaliśmy się w tajemnicy, byłabym strasznie niepocieszona, gdybyśmy nie mogli się zobaczyć, ale teraz wiele się zmieniło. Spotykaliśmy się w szkole i w stajni, dzwoniliśmy do siebie i nikt już nie mógł nam w tym przeszkodzić. Wszystko nagle stało się proste. Nie musiałam się obawiać, że Tim zniknie z mojego życia, bo nie będę już mogła chodzić do stajni. Kto, jeśli nie on, miałby mnie lepiej zrozumieć? Kto inny miałby wiedzieć, że nauka jest w tej chwili ważniejsza niż jazda konna? Tim był bardzo zdyscyplinowanym i świadomym obowiązków człowiekiem. Nie znałam nikogo takiego jak on. Już od dawna musiał pracować jak niewolnik w stadninie swojego ojca, cały czas chodząc do szkoły. To dlatego nie miał wolnego czasu i żadnych przyjaciół. Znacznie łatwiej byłoby mu rzucić szkołę zaraz po gimnazjum – czego zresztą oczekiwał jego surowy ojciec. Jednak Tim uparł się, że zrobi maturę i pójdzie na studia.
Skoncentrowałam się na brytyjskim kolonializmie, przyczółkach handlowych na wybrzeżach Afryki i na konfliktach między mocarstwami kolonialnymi. Udało mi się stworzyć trzystronicowy referat, który zapisałam najstaranniejszym charakterem pisma, na jaki potrafiłam się zdobyć. W końcu mogłam wysłać Franzi odpowiedź.
Rozległo się pukanie do drzwi i do pokoju weszła mama. Była zaskoczona, widząc mnie przy biurku.
– Myślałam, że poszłaś spać – powiedziała i spojrzała na moje łóżko. – Byłaś tak cicho…
– Musiałam skończyć na jutro referat z historii – odparłam, jakby trzy godziny jednym ciągiem przy biurku były czymś najzwyklejszym na świecie. – Chcesz przeczytać?
– Chętnie. – Skinęła głową. Wyraźnie jej ulżyło. Poza tym miałam wrażenie, że nie jest już tak zła.
– Angielski i matmę też już załatwiłam. Melike i Ariane dają mi korki.
– Ariane? Ona daje ci korepetycje? – Mama uniosła brwi. – Jak to?
– Nie mam pojęcia, co się stało. Zaproponowała, to się zgodziłam. – Wzruszyłam ramionami. – Dzisiaj po lekcjach spędziłyśmy już godzinę na nauce.
– No proszę…
– Mamo, ja naprawdę nie chcę powtarzać roku – powiedziałam z naciskiem i podałam jej zeszyty od angielskiego i matematyki. – Obiecuję, że dam z siebie wszystko.
Mama uśmiechnęła się i pogłaskała mnie po głowie.
– No, ale teraz pora na przerwę. Rozpaliłam grilla, za piętnaście minut będzie kolacja.
DZIĘKI POMOCY ARIANE ostatnią pracę klasową z matematyki napisałam na czwórkę. Również czas spędzony z Melike nad gramatyką angielską przerodził się w sukces, bo z powtarzanego sprawdzianu też dostałam czwórkę. A za referat z historii pani Theissen dała mi aż pięć z minusem.
– No i super! – Melike uśmiechnęła się zadowolona, kiedy podsunęłam jej pod nos sprawdzian z angielskiego. – Jak będziesz miała takie oceny, to nikomu nie przyjdzie do głowy, żeby zostawić cię w klasie, więc możemy przystąpić do realizacji trzeciego etapu naszego planu.
Przyjaciółka opracowała strategię tak przebiegłą, że nie pozostawiała moim rodzicom najmniejszej szansy, by mogli mi zabronić wyjazdu do Ameryki. Swoim rodzicom o zaproszeniu opowiedziała już dużo wcześniej, lecz jednocześnie zobowiązała ich do całkowitego milczenia, tak samo zresztą jak Niklasa i Tima.
Etap pierwszy planu Melike polegał na wysłaniu e-maila do Brendy Murray, w którym podziękowałam za zaproszenie i wyjaśniłam, że z powodu słabych wyników w nauce nie mogę jeszcze poprosić rodziców o pozwolenie na wyjazd. Brenda odpisała niezwłocznie, że całkowicie jej wystarczy, jeśli dam znać z kilkutygodniowym wyprzedzeniem. Potem z Melike udałyśmy się do Urzędu Miejskiego w Steinau i wzięłyśmy dla mnie formularz wniosku paszportowego. Dowiedziałyśmy się także, że nie musimy występować o wizę wjazdową do Stanów Zjednoczonych i że wystarczy nam zgoda na wjazd, o którą możemy wystąpić online.
Drugi etap planu Melike polegał na „konsolidacji wysiłków na rzecz poprawy wyników”, jak przyjaciółka eufemistycznie określiła zakuwanie przedmiotów, które wcześniej zawaliłam. Żeby zrealizować ten etap, musiałam każdego dnia sumiennie odrabiać zadania domowe, zanim mogłam wyjść pojeździć konno. Co więcej, nie chodziło jedynie o zadania ze szkoły, ale również te, które wymyślała dla mnie Melike. Ten etap planu zakończyć się miał rozmową z wychowawczynią, która zapewniłaby mnie – i przede wszystkim moich rodziców – że nie jestem już zagrożona powtarzaniem roku. Po tej rozmowie byłyśmy gotowe do przystąpienia do realizacji trzeciego etapu planu.
Przez ostatnich kilka tygodni nie było właściwie okazji, by w spokoju usiąść z obojgiem rodziców przy stole i porozmawiać. Tata wracał ze stajni bardzo późno, kiedy my już byliśmy po kolacji. Rodzice wynajęli wszystkie boksy, a poza tym rozpoczął się przecież sezon zawodów. Na dodatek i tata, i dziadek bez przerwy dawali lekcje i prowadzili treningi. Jednak dziś wieczorem udało się nam usiąść przy wspólnym posiłku, a ja aż trzęsłam się z ekscytacji. Miałam nadzieję, że tata będzie w dobrym humorze! Wiedziałam, że jeśli teraz się nie zgodzi, nie będę już miała szans go przekonać.
– Chciałam was o coś zapytać – zwróciłam się do rodziców, kiedy siedzieliśmy na tarasie i jedliśmy steki z grilla. – Chodzi o wakacje letnie.
– No i? – Tata odkroił kawałek mięsa.
Zaskoczona dostrzegłam szybkie spojrzenie, które wymienili z mamą. Ogarnęło mnie złe przeczucie.
– Pamiętacie, że Quintano został sprzedany Brendzie Murray, prawda? – zaczęłam starannie przygotowaną i wielokrotnie przećwiczoną przed lustrem w łazience przemowę, która miała ich przekonać. – Bardzo jej się wtedy spodobał mój styl jazdy i powiedziała, że chętnie zaprosiłaby mnie do Ameryki.
– Mhm.
– A teraz… właśnie to zrobiła.
– Że co? Jak to? – zapytał Christian, nie przerywając żucia. – Zaprosiła cię do Ameryki?!
– Tak. I to już kilka tygodni temu. Napisała do mnie list.
– To dlaczego dopiero teraz o tym mówisz? – Brat popatrzył na mnie zdezorientowany. – Nie mogłaś wcześniej się pochwalić? Tak się przecież nie robi!
– Ot, cała Elena. – Tata uśmiechnął się szeroko. – Wiesz przecież, że potrafi dochowywać tajemnic.
Zrobiłam na tacie wielkie wrażenie, ukrywając przed nim, jak świetnym koniem do skoków okazał się mój ogier Fritzi. Rodzice mieli wtedy poważne problemy finansowe – niewiele brakowało, a bank zlicytowałby całą stadninę. Dlatego obawiałam się, że tata mógłby chcieć sprzedać mojego konia. Nie wspomniałam im również o mojej znajomości z Lajosem, ich dawnym przyjacielem, który zamieszkał w leśniczówce nad jeziorem, a którego wzięłyśmy z Melike za koniokrada. W przeciwieństwie do mojego brata, który każdą nowość musiał natychmiast przekazać dalej, ja potrafiłam dochować tajemnicy.
– Brenda zaprosiła mnie i Melike na sześć tygodni na swoją farmę – ciągnęłam. – I… chciałam was zapytać… czy pozwolicie mi do niej polecieć?
Postawiłam wszystko na jedną kartę i spięta oczekiwałam decyzji rodziców, powtarzając w myślach wszystkie argumenty, które przygotowałyśmy z Melike.
– Tak – odpowiedział tata, wprawiając mnie w kompletną konsternację, bo potraktował moje pytanie, jakbym chciała iść do kina, a nie lecieć na półtora miesiąca na inny kontynent.
– Co…? – wyjąkałam zaskoczona.
– Pewnie, możesz lecieć do Ameryki – powtórzył i uśmiechnął się szeroko. – Bo widzisz, nie tylko ty potrafisz dochowywać tajemnic. Mama i ja również. Kilka tygodni temu zadzwoniła do nas Brenda i opowiedziała o swoim zaproszeniu oraz twoim mailu.
Z wrażenia upuściłam nóż i widelec i rozdziawiłam usta.
– Czyli… że niby… od początku o wszystkim wiedzieliście?! – Z niedowierzaniem patrzyłam na tatę i mamę.
– Zgadza się, wiedzieliśmy – potwierdziła mama. – Byliśmy tylko ciekawi, kiedy nam o tym powiesz.
– I możesz mi nie wierzyć, ale z prawdziwą radością obserwowaliśmy, jak zaczęłaś się starać, żeby poprawić oceny w szkole – dodał tata. – Bardzo nam zaimponowałaś.
Przez chwilę nie miałam pojęcia, co powiedzieć, ale w końcu zerwałam się z miejsca i rzuciłam się im na szyje.
– Super – mruknął Christian z wyrzutem w głosie. – Czyli wszyscy o wszystkim wiedzieli, ale mnie nikt nie powiedział.
– Powiedziałabym ci – zapewniłam go. – Ale bałam się, że mógłbyś przez przypadek coś wygadać.
Chyba naprawdę go to ubodło i rozczarowało. Wyglądał tak smutno, że aż zaczęłam żałować, że go nie wtajemniczyłam w nasz plan. Tak czy inaczej, byłam w takiej euforii, że nie mogłam myśleć o niczym innym. Poza tym znałam go wystarczająco dobrze, żeby wiedzieć, że szybko mu przejdzie. Miał kilka niemiłych cech, owszem, ale na szczęście nie był pamiętliwy.
– Muszę zadzwonić do Melike i wszystko jej opowiedzieć! – krzyczałam podekscytowana. – Mogę?
– Pewnie! – Mama się roześmiała. – Z tego, co wiem, sporo jej zawdzięczasz, jeśli chodzi o dobre oceny.
Jak szalona pognałam schodami na piętro, do swojego pokoju i podniosłam komórkę, którą zostawiłam na biurku. Melike zgłosiła się po trzech sekundach.
– No i?! – wrzasnęła w słuchawkę.
– Mogę lecieć! Mogę! Mogę! – piszczałam jak szalona i wyczerpana rzuciłam się na łóżko. – Hurrrra! Melike! Lecimy do Ameryki!
W WIECZÓR POPRZEDZAJĄCY nasz wylot do Nowego Jorku byłam gotowa odwołać całą eskapadę. Rodzice zorganizowali dla nas przyjęcie pożegnalne, a mama udekorowała cały taras amerykańskimi flagami. Heinrich i Stani z szopy przy maneżu przynieśli ławki, które latem stoją w ogródku piwnym, i postawili duży wiszący grill, na którym skwierczały żeberka, hamburgery i steki. Rodzice Niklasa przywieźli skrzynkę amerykańskiego piwa, a dla młodzieży root beer, piwo korzenne, również amerykański napój bezalkoholowy o specyficznym smaku. Mama i babcia przygotowały sałatki, a tata z Lajosem zmieniali się przy grillowaniu. Wieczór był cudowny i ciepły, a powietrze wraz z upływającym czasem niosło coraz więcej woni z pobliskiego lasu. W stawie przy maneżu kumkały żaby, na łące przy lesie pasły się sarny i nie płoszyły ich nawet nasze głośne śmiechy.
Melike zadręczała pytaniami rodziców Niklasa oraz Lajosa, który również sporo czasu spędził w Stanach. Chciała jak najwięcej wiedzieć o Nowym Jorku, Bostonie i Wschodnim Wybrzeżu, o tamtejszych zwyczajach, tradycjach i charakterze Amerykanów. Zachwycona wsłuchiwała się w odpowiedzi i zapisywała w telefonie wszystkie rady, co mamy robić, czego unikać i co koniecznie zobaczyć.
Ja słuchałam ich jednym uchem i czułam, że z każdą minutą opuszcza mnie odwaga. Wycieczka do Ameryki nagle przestała mi się jawić jako wielka przygoda, a stała się czymś – sama nie wiem – groźnym. Znałam co prawda angielski, ale co zrobię, jeśli nikt mnie nie będzie rozumiał? Albo zaszkodzi mi tamtejsze jedzenie? Zachoruję? Albo dopadnie mnie tęsknota? Przez całe piętnaście lat życia nigdy jeszcze nie wyjeżdżałam z domu. No może z wyjątkiem wycieczek szkolnych, na których zawsze cierpiałam z tęsknoty za stadniną i rodziną.
Widziałam, jak wszyscy się śmieją, jedzą, piją i rozmawiają – Melike, jej rodziców, Tima, jego mamę i młodszą siostrę, Niklasa, jego rodziców, Lajosa, Pryszczola, Heinricha i Staniego, babcię, dziadków Tima, Christiana i Ariane – i czułam się jak outsiderka. Tim, Christian, Ariane i Pryszczol mówili o mistrzostwach Hesji, które miały się odbyć już za tydzień w Pfungstadt, i o mistrzostwach Niemiec w Verden w połowie lipca, a do mnie docierała bolesna świadomość, że w tym roku po raz pierwszy nie pojadę z nimi na te ważne zawody. Może to i głupie, bo przecież miałam przez sześć tygodni trenować u jednej z najlepszych zawodniczek świata, ale półtora miesiąca to szalenie długo! Będę tęskniła za Twiksem, za moimi końmi, za stadniną, dziadkiem i babcią i za rodzicami, a przede wszystkim – za Timem! Mimo że mogliśmy rozmawiać przez WhatsApp i pisać do siebie e-maile, będę bardzo daleko, kiedy on pojedzie z Christianem, tatą i Pryszczolem na zawody.
Nie mogłam również pogodzić się z tym, w jak naturalny sposób Ariane zasiadła przy stole z moimi rodzicami i przyjaciółmi – zupełnie jakby przez ostatnie lata nic złego między nami się nie działo. Zaprosił ją Christian, a ja podejrzewałam, że tylko po to, żeby zrobić mi na złość – wciąż jeszcze nie potrafił przeboleć, że nie powiedziałam mu o zaproszeniu od Brendy. Melike uważała, że Ariane zmieniła się pod wpływem dramatycznych wydarzeń w czasie zawodów w Alsfeld, lecz ja nie potrafiłam sobie wyobrazić, by ktoś z dnia na dzień stał się innym człowiekiem. Musiałam jednak przyznać, że tylko jej pomocy zawdzięczam dobre oceny z matmy. Z niechęcią dostrzegałam, że po Alsfeld rzeczywiście coś się w niej zmieniło. Mimo to tliła się we mnie iskierka nieufności i nic na to nie mogłam poradzić. Cichy głos w głowie podpowiadał, że Ariane czegoś chce, bo w swoim wyrachowaniu nigdy nie robiła niczego bezinteresownie, i to od kiedy tylko ją poznałam. Poczułam ukłucie zazdrości, widząc, jak siedzi między Timem a Christianem i się z nimi śmieje.
Wspólny wieczór zbliżał się ku końcowi. Następnego ranka musiałyśmy wstać bardzo wcześnie, bo miałyśmy bilety na lot o ósmej pięćdziesiąt, a na lotnisku trzeba stawić się dwie godziny przed wylotem, choć mama odprawiła nas dużo wcześniej przez Internet. Rodzina Koyupinarów pożegnała się i wyjechała, Schütze’owie również ruszyli w drogę do domu, odwożąc Ariane do Königshofen. Niklas i Tim mieli odprowadzić nas na lotnisko, więc Tim z mamą i młodszą siostrą też pojechali do siebie. Lajos objął mnie na pożegnanie i życzył wiele radości z wyjazdu, po czym udał się do stajni, by przed powrotem do leśniczówki zajrzeć do swoich końskich pacjentów.
Niespodziewanie poczułam łzy w oczach. Nie, wcale się już nie cieszyłam na wyjazd do Ameryki! Gdybym tylko mogła zrezygnować z tej podróży, ani chwili bym się nie wahała!
– Idę pożegnać się z Fritzim – powiedziałam, a mama pokiwała głową.
– Tylko weź klucz i zamknij, proszę, stajnię, jak będziesz wracała.
Ledwie wstałam z miejsca, Twix zerwał się z podłogi i zaczął radośnie skakać. Schowałam do kieszeni pęk kluczy taty i ruszyłam przez parking w stronę stajni. Na rozgwieżdżonym niebie świecił księżyc w pełni, okrągły i żółty jak piłka do tenisa. Żwir chrzęścił mi pod stopami, a spomiędzy liści rododendronów wyskoczył kot spłoszony szczekaniem Twiksa. Z powodu upałów drzwi do stajni stały otworem, a wejście blokowały jedynie zaciągnięte kraty. Robbie wstał z legowiska obok drzwi do pomieszczenia do mycia koni, ziewnął szeroko i zamachał leniwie ogonem. Jeszcze zanim skręciłam w alejkę między boksami, Fritzi rozpoznał moje kroki i zarżał cicho. Nie musiałam włączać lamp, bo przez okna wpadało dość światła rzucanego przez księżyc w pełni. Otworzyłam drzwi boksu i weszłam do środka. Gniady ogier oparł łeb na moim ramieniu, więc zaczęłam go głaskać.
– Jutro wieczorem będę kilka tysięcy kilometrów stąd – powiedziałam szeptem. – Nie mogę się nikomu przyznać, ale chyba trochę się tego obawiam. Dobrze, że lecę tam z Melike, bo ona niczego się nie boi. Już nie raz latała samolotem i nawet była w Ameryce.
Fritzi parsknął, a ja objęłam go za szyję i zaczęłam płakać. Tak strasznie było mi źle! Czułam się jak tchórz. Dlaczego nie potrafiłam cieszyć się na wyjazd jak moja przyjaciółka? Zresztą, kto by nie skorzystał z szansy, jaką ja dostałam? Christian zazdrościł mi wyjazdu, bo od lat marzył o wycieczce do Stanów Zjednoczonych. Ariane też natychmiast zaczęłaby się pakować i szukać połączenia, choćby tylko ze względu na zakupy w USA. Nawet mama mi wyznała, że przez całe życie marzyła, by choć raz polecieć do Nowego Jorku i Bostonu. Tata brał tam udział w kilku zawodach, lecz ja i Christian byliśmy za mali, żeby mogła lecieć z nim, więc musiała zostać, by opiekować się dziećmi i stadniną. A jej pierwszy urlop od lat, który miała spędzić z tatą w Irlandii, przerwało porwanie Fritziego.
Mój ogier uniósł łeb i zastrzygł uszami.
– Eleno?
To był głos Lajosa.
– Jestem tutaj, przy Fritzim – odparłam i pospiesznie otarłam łzy z policzków. Po raz ostatni przytuliłam konia i wyszłam z boksu.
– No i jak? Podekscytowana? – zapytał Lajos.
– Mhm – mruknęłam jedynie.
– Nerwy cię zżerają, co? – Lajos był bardzo bystrym obserwatorem, nie tylko w przypadku zwierząt. U ludzi również błyskawicznie wyczuwał nastroje. Przed nim nie dało się niczego ukryć. – Przez cały wieczór byłaś przygaszona.
Wzruszyłam ramionami.
– Do dzisiaj bardzo się cieszyłam na ten wyjazd i wiem, że nikt mnie nie zrozumie, ale… ale najchętniej zostałabym tutaj.
Przed Lajosem nie musiałam udawać. Mimo półmroku spojrzał na mnie uważnie.
– Ameryka jest tak daleko! A ja nigdy nie leciałam samolotem! – Rozszlochałam się. – Co zrobię, jeśli dopadnie mnie tęsknota? Albo jeśli tam będzie okropnie i nic mi się nie będzie podobało?
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki