Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
W piątej części poczytnej serii o nastoletniej miłośniczce koni w życiu Eleny pojawia się wiele nowości. Najpierw jej ukochany Tim dziwnie się zachowuje i dziewczyna zwyczajnie go nie poznaje. Na ostatnich zawodach w sezonie dochodzi do katastrofy, a Elena otrzymuje pomoc od kogoś, od kogo się jej w ogóle nie spodziewa. W międzyczasie zaś, za sprawą przystojnego zawodnika Eintrachtu Frankfurt, w jej życie wkrada się sport zupełnie inny niż jeździectwo. Cóż, okazuje się, że piłka nożna też potrafi budzić silne emocje. Te wszystkie niespodzianki to dość, by życie Eleny stanęło na głowie. Czy w natłoku zmian odnajdzie drogę do własnego szczęścia?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 308
Tytuł oryginału ELENA – EIN LEBEN FÜR PFERDE. IHR GRÖSSTER SIEG
Neuhaus, Elena – Ein Leben für Pferde. Ihr größter Sieg © 2016 by Planet Girl in Thienemann-Esslinger Verlag GmbH, Stuttgart
Copyright © 2016 for the Polish translation by Media Rodzina Sp. z o.o. Copyright © 2023 for the Polish edition by Media Rodzina Sp. z o.o.
Zdjęcie na okładce © Shutterstock / Callipso88
Projekt okładki i skład Radosław Stępniak
Wszelkie prawa zastrzeżone. Przedruk lub kopiowanie całości albo fragmentów książki – z wyjątkiem cytatów w artykułach i przeglądach krytycznych – możliwe jest tylko na podstawie pisemnej zgody wydawcy.
Media Rodzina popiera ścisłą ochronę praw autorskich. Prawo autorskie pobudza różnorodność, napędza kreatywność, promuje wolność słowa, przyczynia się do tworzenia żywej kultury. Dziękujemy, że przestrzegasz praw autorskich, a więc nie kopiujesz, nie skanujesz i nie udostępniasz książek publicznie. Dziękujemy za to, że wspierasz autorów i pozwalasz wydawcom nadal publikować książki.
ISBN 978-83-8008-277-9
Must Read jest imprintem wydawnictwa Media Rodzina Sp. z o.o. ul. Pasieka 24, 61-657 Poznań tel. 61 827 08 [email protected]
Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w systemie Zecer.
Mojej siostrze Camilli
– O BOŻE, CHYBA ZARAZ UMRĘ! – Melike podskakiwała niecierpliwie na tylnym siedzeniu dużego transportera dla koni i uwieszona na zagłówku potrząsała moim fotelem. – Mógłby pan dodać trochę gazu? Dlaczego jedziemy tak wolno?
– Taką ciężarówką mogę się poruszać maksymalnie osiemdziesiąt kilometrów na godzinę – wyjaśnił mój tata spokojnie. – Poza tym nic nam nie da, jeśli będziemy wcześniej. Z doświadczenia wiem, że po lądowaniu samolotu załatwianie wszystkich formalności trwa co najmniej półtorej godziny.
Mój ojciec wiedział, co mówi, bo nieraz odwoził konie na lotnisko albo je stamtąd odbierał. Naszą stadninę od portu lotniczego we Frankfurcie dzieliło niecałe dwadzieścia pięć kilometrów i nierzadko się zdarzało, że zwierzęta w drodze do jakichś egzotycznych krajów zostawały u nas na pewien czas, czekając na kolejny lot. Zazwyczaj była to jedna noc, choć czasem nawet kilka dni.
Już raz towarzyszyłam tacie w drodze na lotnisko. Było to w zeszłym roku, kiedy Quintano, koń pana Nötzlego, handlarza ze Szwajcarii, został sprzedany i miał trafić do klienta. Gniady wałach, na którym odniosłam pierwsze zwycięstwo w skokach w klasie C, został kupiony przez amerykańską zawodniczkę Brendę Murray i z Frankfurtu miał zostać przetransportowany samolotem do Bostonu. Brenda złożyła mi wtedy obietnicę, której z początku w ogóle nie potraktowałam poważnie, lecz ona jej dotrzymała – zaprosiła mnie z osobą towarzyszącą na swoją farmę Oaktree w Massachusetts! Poleciałam oczywiście z Melike i przez sześć tygodni pobytu w Ameryce przeżyłyśmy niewiarygodnie wiele przygód. Na farmie Brendy trzymano nie tylko konie do skoków, jak pierwotnie zakładałyśmy, lecz również bardzo wiele koni do jazdy w stylu western. Ojciec Brendy, Richard Baxter, był znanym w całych Stanach Zjednoczonych hodowcą bardzo dobrych koni rasy american quarter horse. Ani ja, ani Melike nie miałyśmy wątpliwości, że musimy spróbować i takiego stylu jazdy.
Z początku ogromna farma wydawała nam się rajem dla koni, lecz przez przypadek wpadliśmy z dziećmi Brendy, Lukiem i Joaną, na szajkę pseudohodowców dręczących zwierzęta. Najgorsze było jednak to, że prowodyrem okazał się drugi mąż Brendy, Chris. W podziękowaniu za nasze zaangażowanie i pomoc Richard Baxter podarował nam na pożegnanie dwa ze swoich koni: ja dostałam kasztanowatą klacz Mainly Mathildę, na której wygrałam jeden z konkursów jazdy reiningowej, a Melike młodego wałacha maści buckskin o skomplikowanym imieniu Dun it whiz a smile. Od tamtej chwili moja przyjaciółka nie potrafiła przestać mówić o swoim Smileyu. Jej chłopak Niklas z anielską cierpliwością wytrzymywał bezustanną paplaninę Melike, ale Tim strasznie się denerwował i omijał moją przyjaciółkę szerokim łukiem. Sytuacja między nami była nieco napięta, bo choć gadanina Melike i mnie denerwowała, to jednak potrafiłam zrozumieć jej ekscytację.
I tak w końcu dziś nasze konie miały dotrzeć do kraju. Dlatego zamiast w ten środowy wrześniowy poranek siedzieć w szkole, jechałyśmy ciężarówką mojego taty na lotnisko.
Od dwudziestu minut, czyli od chwili, kiedy ruszyliśmy z miejsca, Melike gadała jak najęta i robiła przerwy tylko, by nabrać oddech. Na co dzień była straszną gadułą, lecz dziś biła wszelkie rekordy.
– A tak w ogóle, to dlaczego jedziemy tym dużym transporterem? – zapytała niespodziewanie. – Wystarczyłaby chyba zwykła przyczepa?
– Do przyczepki wchodzą tylko dwa konie – wyjaśnił tata.
– No i? – zdziwiła się Melike. – Przecież Hilda i Smiley to razem właśnie dwa konie.
– Zgadza się. Jednak osoba, która z nimi przylatuje, przywozi dwa swoje – ciągnął tata cierpliwie, choć nie potrafił ukryć uśmiechu. – A o ile nie zrobiłem błędu w dodawaniu, dwa i dwa daje cztery.
– Jak to? Kto? Dlaczego? – Melike wytrzeszczyła oczy. – Ale ja o niczym nie wiem! Elena? Wiedziałaś?
– Nie. – Byłam równie zaskoczona jak moja przyjaciółka.
– Gdybyś w ciągu ostatnich dwudziestu minut dała mi choć raz dojść do słowa, już dawno bym wam powiedział. – Tata dalej się uśmiechał. – Umówiliśmy się, że to będzie niespodzianka, i najwyraźniej dzieciaki Brendy nie puściły pary z ust.
Rzeczywiście, w żadnym z czatów przez WhatsApp, jakie od naszego powrotu ze Stanów Zjednoczonych prowadziliśmy z Lukiem i Joaną, nie pojawiła się najdrobniejsza wzmianka, że ktoś miałby towarzyszyć naszym koniom w podróży do Niemiec.
Natychmiast zarzuciłyśmy tatę pytaniami i prośbami, żeby zdradził nam tajemnicę.
– To Gloria, prawda? – zgadywałam, a tata w końcu potaknął. – Ale super! – ucieszyłam się.
Gloria trafiła na farmę Oaktree jako working student. Wcześniej pracowała na innych farmach, lecz traktowano ją tam jako prostą pomoc stajenną, choć bardzo dobrze jeździła konno. Dziewczyna pochodziła ze Szwajcarii i bardzo wiele nauczyła nas o koniach do jazdy westernowej. To dzięki jej pomocy udało nam się ujawnić, w jaki sposób funkcjonowała brutalna banda pod przewodnictwem Chrisa Murraya i trenera J.J. Colemana.
– Ciekawe, jakie konie przywozi do Europy? – zastanawiała się Melike. – Prawdę mówiąc, nie sądziłam, że ma własne zwierzęta! Ej, a może odkupiła jakieś od Baxtera? O rany, ale byłoby fajnie, gdyby w waszej stadninie stało więcej koni westernowych! Elena, a macie dość boksów? Dobrze, że wcześniej o tym nie wiedziałam, by chyba zwariowałabym z podniecenia!
Policzki przyjaciółki były czerwone z emocji. Tata uśmiechnął się i potrząsnął głową.
– No patrz, byłem pewien, że już zwariowałaś… – droczył się. – Bo jak inaczej nazwać stan, w jakim się znajdujesz od dwóch tygodni?
– Ale to było podłe, proszę pana! – Melike udała straszne oburzenie, ale nie wytrzymała długo i natychmiast znów się uśmiechnęła szeroko. – No po prostu się cieszę! Smiley to przecież mój pierwszy własny koń. Poza tym jest niewiarygodnie słoooodki! A w ogóle pokazywałam już panu jego zdjęcia?
– Owszem – przerwał jej tata. – Pokazałaś mi przynajmniej ze trzydzieści zdjęć tego konia. Obawiam się, że jeśli jeszcze raz usłyszę imię Smiley, mogę dostać spazmów.
Nie udało mi się powstrzymać śmiechu, kiedy wyobraziłam sobie tatę wstrząsanego spazmami.
Melike westchnęła głęboko i osunęła się na oparcie siedzenia.
– Przepraszam, że tak strasznie was denerwuję – powiedziała. – Jestem po prostu przeszczęśliwa! No bo wiecie, nigdy przecież nie jeździłam jakoś wybitnie i w ogóle pękałam, jak chodzi o skoki. A z westernem to jest tak, że czuję, że akurat tego mogę się nauczyć.
Tata włączył kierunkowskaz i wjechał na A3 w kierunku Frankfurtu.
Niespodziewanie Melike wydała przeraźliwy wrzask.
– Tam! Tam! – krzyczała, wskazując na samolot podchodzący do lądowania. – Jestem pewna, że tam jest Hilda i mój…
– Nie! Błagam! – przerwał jej tata i skrzywił się, jakby rozbolały go zęby. – Tylko nie to! Nie torturuj nas!
– …Sami Wiecie Kto! – dokończyła Melike i uśmiechnęła się szeroko. – Myślał już pan, do których boksów wstawimy konie, które przylecą razem z Sami Wiecie Kim?
Zaniosłam się takim śmiechem, że łzy pociekły mi po policzkach. Nigdy jeszcze nie widziałam mojego taty w tak świetnym nastroju. Bardzo lubił Melike i wiedziałam, że cieszy się jej szczęściem. Dotychczas moja przyjaciółka jeździła tylko na Jasperze, starym koniu swojej matki, a to nie był szczyt jej marzeń.
– Na początek trafią do stajni Lajosa – odparł tata. – Mam nadzieję, że do przyszłego tygodnia boksy przy padoku będą gotowe i wtedy przeniesiemy konie do nas.
W ciągu sześciu tygodni, które spędziłam w Ameryce, w stadninie moich rodziców zaszły spore zmiany. Problemy finansowe, które przed dwoma laty niemal doprowadziły do zlicytowania majątku rodziców i dziadków, należały na szczęście do przeszłości. Dziś moi rodzice byli już w stanie przeprowadzać na bieżąco konieczne remonty i inwestować w rozbudowę. W minione wakacje stadnina wzbogaciła się o nową krytą ujeżdżalnię z częścią stajenną, w której boksy bardzo szybko znalazły najemców. Kolejnym dużym przedsięwzięciem rodziców była przebudowa Długiej Stajni obok starej ujeżdżalni, gdyż pozbawione okien wewnętrzne boksy po jednej stronie środkowej alejki były zbyt ciemne i ciasne, nie przystawały do naszych czasów. Prace obejmowały rozbudowę boksów z oknami kosztem likwidacji ciemnych miejsc w taki sposób, że oprócz powiększenia każdy z nich miał dysponować własnym minipadokiem. Poza tą inwestycją rodzice zdecydowali się postawić po drugiej stronie nowej ujeżdżalni stodołę na siano w miejsce starej, która spłonęła na początku roku, oraz dwadzieścia nowych boksów z własnym padokiem. Mój dziadek uważał takie boksy za pozbawione sensu i nierentowne, lecz okazało się, że wielu najemców bez wahania płaciło wyższe stawki, żeby zapewnić swoim zwierzętom więcej światła, świeżego powietrza i ruchu.
W końcu minęliśmy bramę, przez którą wjeżdżało się na teren terminalu towarowego frankfurckiego lotniska. Przez dłuższą chwilę jechaliśmy wzdłuż hal magazynowych, zaskoczeni ogromem przestrzeni kryjącej się za płotem, przez który nie dało się niczego zobaczyć.
Tata zatrzymał się przed jedną z hal z blachy falistej, włączył hamulec postojowy i wyłączył silnik. Wysiedliśmy z kabiny i ruszyliśmy przez parking.
– „Lufthansa Cargo Animal Lounge” – odczytała Melike na głos napis z tablicy nad wejściem.
Kiedy tata otworzył drzwi do biura, znaleźliśmy się w pomieszczeniu z długą ladą dla interesantów, przy której czekało już kilka osób. Dookoła lśniło czystością i całość była urządzona wyjątkowo praktycznie. Kojarzyła mi się z kliniką dla zwierząt.
Po godzinie, która zdawała się trwać pół dnia, skończyliśmy załatwiać wszystkie formalności i przez wewnętrzne przejście wprowadzono nas do wnętrza dużej hali. W środku słychać było rżenie koni, szczekanie psów i chyba terkot skutera, a ledwie minęliśmy narożnik, zobaczyliśmy Glorię! Na jej widok poczułam się tak, jakbym znów była na farmie Oaktree – dziewczyna jak zwykle miała na sobie dżinsy, koszulę w kratę, kowbojki i biały kapelusz kowbojski.
– Hej, cowgirls! – zawołała i przywitała nas szerokim uśmiechem. – Niespodzianka!
– Gloria! – rzuciłam się jej na szyję. – Ale super, że przyleciałaś! Tata dopiero przed chwilą nam powiedział!
Nie było czasu na wylewniejsze powitania, bo konie miały już za sobą procedurę celną i kontrolę weterynaryjną, a wszystkie papiery zostały sprawdzone i zatwierdzone, więc mogliśmy je w końcu odebrać.
Melike skakała wokół nas, jakby przez przypadek złapała odizolowany przewód wysokiego napięcia.
– Co się z nią dzieje? – zapytała Gloria.
– Nie może się doczekać Smileya – wyjaśniłam i przewróciłam oczyma. – Najwyższy czas, żeby go zobaczyła, bo jest już nie do wytrzymania.
– Elena, jesteś podła! – Melike udała obrazę. – Mój południowy temperament bierze górę i tyle! W przeciwieństwie do was, beznamiętnych Niemców, we mnie buzują emocje!
– A w każdym razie na pewno złapałaś bakcyla westernowego. – Gloria uśmiechnęła się szeroko. – Przy okazji, świetne zdjęcia profilowe na Facebooku i WhatsApp!
– No nie? Też mi się podobają! – Melike zachichotała.
Krótko po powrocie z Bostonu zmieniła swoje dotychczasowe zdjęcie profilowe, zastępując je różowymi kowbojkami.
Tymczasem tata odebrał wszystkie dokumenty. Podał Glorii dłoń na powitanie i zapytał, czy dobrze jej minął lot.
– Bez najmniejszych problemów – zapewniła.
I w końcu nadeszła wielka chwila! Przeszliśmy do hali, w której znajdowały się boksy dla koni. Od razu zauważyłam jasnego kasztana z szeroką latarnią na głowie.
– To przecież Shiner! – zawołałam zaskoczona.
Wałach o jasnoniebieskich oczach miał już dwanaście lat i był bardzo doświadczonym koniem, a w czasie naszego pobytu w Stanach Zjednoczonych Melike często na nim jeździła.
– Ten sam! – potwierdziła Gloria. – Richard sprzedał mi go i Gray Jaca za bardzo przyzwoitą cenę.
Kiedy Melike dostrzegła swojego Smileya w czwartym boksie, nikt nie zdołałby jej już zatrzymać.
– Smiley! – krzyknęła. – Smiley! Jak dobrze, że już jesteś!
Złoty wałach maści buckskin rzeczywiście nadstawił uszu i zarżał, kiedy usłyszał swoje imię, na co Melike rozpłakała się ze szczęścia. Smiley zrozumiał, że zaraz zostanie uwolniony z ciasnego boksu, zaczął niecierpliwie przebierać nogami i stawać na tylnych nogach.
– Melike, może lepiej daj mi go wyprowadzić, bo jest bardzo nerwowy po locie – zaproponowała Gloria. – Ty możesz zająć się Shinerem.
– Nie, przecież sama wyprowadzę swojego konia – zaprotestowała moja przyjaciółka. – Dam sobie radę.
Otworzyłam boks, w którym stała Mainly Mathilda, i przywitałam się ze śliczną kasztanką, na której prawie codziennie jeździłam, będąc w Stanach. Spojrzała na mnie spokojnie swoimi brązowozłotymi oczyma i potarła pyskiem o moje ramię.
– Witaj w Niemczech – powiedziałam i pogłaskałam ją po szyi, po czym przypięłam uwiąz do jej kantara.
Melike w tym czasie chciała wyprowadzić swojego konia z sąsiedniego boksu, lecz ten nie miał zamiaru czekać, aż się nim zajmie, i rzucił się w stronę drzwi, przyciskając ramię mojej przyjaciółki. Dopiero w przejściu między boksami udało jej się go zatrzymać, choć i tak miała z tym kłopoty.
– Ciii, mój kochany, mały Smileyu! – zawołała słodko, lecz jej słowa nie zadziałały na kochanego, małego Smileya, który w gruncie rzeczy wcale nie był taki mały.
Koń szarpał się, tańczył i rżał nerwowo, a spod podkutych kopyt sypały się iskry.
– Niech to diabli, co się dzieje? – sapnęła Melike.
– Jak to co? Buzują w nim emocje – odparła Gloria i uśmiechnęła się ciepło. – Pozwól, ja go wezmę.
Melike z ociąganiem oddała jej uwiąz, a sama zajęła się Shinerem, który stał nieruchomo, jakby ktoś podał mu tabletki nasenne. Gloria bez problemu poradziła sobie ze Smileyem, bo dobrze go znała i na farmie Oaktree często na nim jeździła.
Tata wziął siwka Gray Jaca, którego Chris Murray niemal zajeździł na śmierć w czasie dzikiej ucieczki przez las. Natychmiast przypomniałam sobie tamten dzień i to, jak niewiele brakowało, by Gloria i Joana się utopiły, uwięzione w bagażniku samochodu, którym Chris wpadł do rzeki. Poczułam zimny dreszcz.
Wyprowadziliśmy konie na zewnątrz, do naszej ciężarówki. Dreptały posłusznie i nie protestowały, kiedy je wprowadzaliśmy do środka, choć żaden z nich nie musiał wcześniej wchodzić po tak stromej rampie. W Ameryce transportuje się konie w przyczepach, które często w ogóle nie wymagają ramp załadunkowych!
Kiedy wszystkie konie były już przywiązane i zabezpieczone, przy ciężarówce zatrzymał się wózek widłowy z paletą załadowaną walizkami i skrzynkami.
– A to co takiego? – zapytałam zaskoczona.
– Moje bagaże. Przez półtora roku za granicą trochę się tego nazbierało – wyjaśniła Gloria i uśmiechnęła się szeroko. – Poza tym Richard, Barbara i Brenda przesyłają wam jeszcze kilka drobiazgów. No wiecie, siodła, ogłowie i takie tam. Wszystko, czego trzeba do jazdy w stylu western.
ZAPAKOWALIŚMY SKRZYNIE I BAGAŻ Glorii do części dla pasażerów i w końcu mogliśmy ruszyć do domu. W czasie jazdy Gloria przekazała nam pozdrowienia od Brendy, Luke’a, Joany, Richarda oraz Barbary Baxterów, ale też od Hugh Sinclaira i jego syna Brody’ego, a na koniec opowiedziała o locie, który okazał się dla niej trochę stresujący, bo przez cały czas musiała zajmować się końmi.
– Tylko w czasie startu i lądowania miałam zapięte pasy – tłumaczyła. – Po raz pierwszy w życiu leciałam samolotem transportowym, a tam obowiązują zupełnie inne zasady niż w samolotach pasażerskich. Leciałam nim tylko ja, jeszcze jedna osoba i dwóch pilotów.
– A jak konie znosiły lot? – zapytałam.
– Po prostu super! – Gloria pochwaliła nasze wierzchowce. – Z początku trochę się bałam, bo przecież żaden z nich nigdy jeszcze nie leciał samolotem, ale okazało się, że stały spokojnie, jadły siano, piły i drzemały, zupełnie jakby nie ruszały się ze swoich boksów. Ale taka właśnie jest ta rasa. Konie american quarter horse są po prostu bardzo opanowane.
Ledwie ją poznawałam. Na farmie w Stanach Zjednoczonych zachowywała się bardzo przyjaźnie, jednak zawsze była przygaszona. Teraz już wiedziałam, z czego to wynikało – była po prostu strasznie smutna. Dziś za to śmiała się i mówiła równie prędko jak Melike na co dzień.
– Wróci pani jeszcze do Ameryki? – zapytał mój ojciec.
– Jeszcze nie zdecydowałam. Może na kilka miesięcy – odparła Gloria. – Chętnie nauczyłabym się metod treningowych Chada Channinga, które są całkowicie pozbawione elementów przemocy wobec zwierzęcia. Wtedy mogłabym organizować kursy w Europie i stworzyć szkołę jazdy w stylu western dla koni i dla jeźdźców! Najchętniej w Niemczech.
– Superpomysł! – Melike była zachwycona.
– Pomysł tak, tylko cała reszta nie jest taka prosta. – Gloria zrobiła smutną minę. – Co prawda mogłabym wrócić do moich rodziców, ale oni prowadzą gospodarstwo w totalnie zapadłej dziurze w Oberlandzie Berneńskim i nawet nie mają krytej ujeżdżalni. Na dodatek wcale nie planowałam przywożenia ze sobą dwóch koni. Richard mi je dosłownie wcisnął. Kiedy opowiedziałam mu o pomyśle stworzenia szkoły jeździeckiej, sprzedał mi Gray Jaca i Shinera, choć raczej powinnam powiedzieć, że mi je podarował. Więc sami widzicie, że tak szybko na pewno nie uda mi się znaleźć odpowiedniego miejsca na szkołę, nie mówiąc w ogóle o tym, że nie stać mnie nawet na to, żeby je gdzieś wstawić. Obawiam się, że nie mam innego wyjścia i będę musiała je sprzedać.
– O nie! – zawyła Melike przerażonym głosem. – Nie możesz tego zrobić!
– A co mi niby pozostaje? – Gloria wzruszyła ramionami. – Nie mam pracy, samochodu i pieniędzy, a to, co udało mi się oszczędzić, wolałabym przeznaczyć na inwestycję w dalszą naukę.
– Na początek możemy przechować pani konie w naszej stadninie – zaproponował tata, całkowicie mnie zaskakując. – Właśnie kończymy budowę stajni z otwartymi boksami i mamy jeszcze kilka wolnych miejsc.
– Serio? To byłoby… to cudowne! – Gloria wyglądała tak, jakby z serca spadł jej wielki kamień, lecz nagle znów spoważniała. – Tylko że jest taki problem, że nie mam też za dużo pieniędzy na wynajem boksu.
– O tym możemy porozmawiać później – stwierdził tata.
Kiedy wjeżdżaliśmy na teren naszej stadniny, dochodziło wpół do drugiej. Tata zawrócił na dużym placu i zaparkował między nową ujeżdżalnią a stajnią dla koni sportowych.
– O rany, ależ macie tu super! – zawołała Gloria, nie kryjąc zachwytu. – Nie sądziłam, że to taki duży ośrodek!
– No wiesz, w porównaniu z farmą Oaktree jest raczej malutki – odparłam ze śmiechem.
– W porównaniu z Ameryką w Europie wszystko jest malutkie – stwierdziła dziewczyna.
Oczywiście czekał na nas komitet powitalny. Mama, dziadek, babcia i Christian bardzo chcieli zobaczyć konie z Ameryki. Mój ogier Fritzi wystawił głowę przez okno narożnego boksu i zarżał głośno na widok opuszczanej rampy transportera. Zawsze bardzo się ekscytował przybyciem nowych koni do stadniny.
Po chwili udało nam się wysiąść z szoferki, a ja od razu przedstawiłam Glorię mamie, a potem dziadkom.
– A to – powiedziałam – to mój brat.
– No cześć… – wyjąkał Christian, który rzadko kiedy zapominał języka w gębie. – Witamy w naszej stadninie.
– Cześć, Fritzi. – Gloria przywitała go przyjaznym uśmiechem. – Elena wiele mi o tobie opowiadała.
Melike nie mogła powstrzymać chichotu, a stojący w bramie stajni Pryszczol prychnął pogardliwie, na co Christian zgromił go spojrzeniem. Pracownik, którego nazywałam Pryszczolem, tak naprawdę miał na imię Jens i był zatrudniony u nas jako masztalerz i trener. Przezwisko wymyśliłam mu w zemście za to, że on obrażał mnie przy każdej okazji. Prawdę mówiąc, Jens już od dawna nie miał problemów z cerą, jednak ja i Melike dalej używałyśmy przezwiska Pryszczol, żeby go drażnić.
– O nie! Mój brat ma na imię Christian! – pospieszyłam z wyjaśnieniami. – A Fritzi to mój koń.
– Ups, czyli znów coś namieszałam. – Gloria uśmiechnęła się zawstydzona. – Przepraszam.
– Nie ma o czym mówić. – Christian zmusił się do uprzejmości. – Cała moja siostra. Woli mówić o swoim koniu zamiast o mnie.
Tymczasem tata wszedł do transportera i zaczął odwiązywać Gray Jaca. Siwek się zawahał i z początku w ogóle nie chciał się ruszyć z miejsca, nie mówiąc o postawieniu kopyta na stromej rampie. Parskał przestraszony i strzygł nerwowo uszami. Fritzi obserwował to wszystko przez okno swojego boksu i rżał. Smiley obawiał się chyba, że zostanie sam, zaczął tupać przednimi nogami i głośno rżał. Za to Hilda i Shiner stały całkowicie spokojne i z zainteresowaniem przyglądały się tej scenie.
– Mój kochany, mały Smiley! – zawołała Melike.
– Zejdźcie szybko na bok, bo może chcieć zeskoczyć z rampy! – polecił nam ojciec, a my posłusznie stanęłyśmy z boku. Przez kilka minut cierpliwie namawiał siwka, aż w końcu koń krok po kroku wyszedł z transportera i zszedł na dół.
– Smileya rozładuję sama! – zawołała Melike i podbiegła do swojego konia, zanim tacie udało się ją powstrzymać.
– Poczekaj na mnie! – polecił mojej przyjaciółce, lecz było już za późno.
Bojąc się o swojego konia, dziewczyna zdjęła boczne zabezpieczenie stanowiska do transportu. Znudzony długą podróżą Smiley chciał jak najszybciej znaleźć się przy swoim koledze Gray Jacu i rzucił się na oślep przed siebie. Gdyby Melike nie odskoczyła przytomnie na bok, zdenerwowany koń mógłby ją stratować. Smiley nie spodziewał się jednak, że wciąż jest uwiązany do stanowiska, i zatrzymał się bardzo gwałtownie, kiedy napiął się łańcuch. Przerażony zaczął ciągnąć w drugą stronę, a kantar coraz mocniej wrzynał mu się w skórę. Sytuacja zrobiła się groźna, bo Melike została uwięziona między nim a ścianą.
– Spokojnie, Smiley, spokooooojnie! – piszczała przerażona, jednak koń w ogóle nie reagował, tylko ciągnął coraz silniej i silniej, aż rozkołysał cały transporter.
Przerażeni wstrzymaliśmy oddech, bo sytuacja była bardzo poważna. Gdyby kantar pękł, Smiley runąłby w tył i prawdopodobnie spadłby z rampy.
– Melike! Nie ruszaj się! – rozkazał tata, który w krytycznych sytuacjach nigdy nie tracił zimnej krwi.
Wcisnął mi w dłoń uwiąz Gray Jaca i chciał ruszyć na pomoc mojej przyjaciółce, lecz zanim zdążył to zrobić, Jens był już w transporterze. Mężczyzna wziął zamach i dał solidnego klapsa w zad szarpiącemu się Smileyowi. Przestraszony koń skoczył naprzód, a Pryszczol wykorzystał moment zaskoczenia, odpiął karabińczyk łańcucha i w jego miejsce zapiął uwiąz. Jens potrafił być wkurzający, lecz nie można mu było odmówić obycia z końmi i odwagi, kiedy robiło się niebezpiecznie. Smiley drżał na całym ciele, lecz opanował się na tyle, że Jens mógł go sprowadzić po rampie. Zaraz po nich z transportera wyszła Melike. Była blada i drżała nie mniej niż jej nowy koń.
– Co to w ogóle miało być? – Tata podniósł głos. – Dość długo zajmujesz się końmi, żeby wiedzieć, że nigdy – ale to nigdy! – nie zdejmujemy zabezpieczenia przed wypięciem konia! Przecież mógł cię stratować albo złamać sobie kręgosłup!
– Przepraszam. – Melike była bliska łez. Bez słowa sięgnęła po uwiąz Smileya, lecz tata nie pozwolił jej wziąć konia.
– Gloria odprowadzi go do boksu. Ty musisz się najpierw trochę opanować! – oznajmił ojciec. – Doskonale rozumiem, że nie mogłaś się doczekać przylotu Smileya, ale teraz już tu jest i powinnaś zachowywać się rozsądniej, a nie jak małe dziecko. Rozumiemy się?
Zawstydzona dziewczyna spuściła głowę i potaknęła.
– Aha – wyszeptała.
Było mi jej strasznie żal, ale tata miał rację i ona też zdawała sobie z tego sprawę. W obejściu z końmi, szczególnie z tak młodymi jak Smiley, który dodatkowo był podekscytowany i zdezorientowany zupełnie nowym miejscem, należało postępować wyjątkowo spokojnie i rozsądnie, bo inaczej bardzo szybko przyjemność mogła zmienić się w śmiertelnie niebezpieczną sytuację.
Tata z Jensem wyprowadzili z transportera Hildę i Shinera, a kiedy byli gotowi, ruszyliśmy wzdłuż krytej ujeżdżalni do stajni, która zarezerwowana była dla czworonożnych pacjentów Lajosa. Nasze konie zajęły cztery z pięciu boksów oddzielonych od pozostałych, które wykorzystywane były wtedy, kiedy jakieś zwierzę potrzebowało kwarantanny. Za kilka dni miały trafić do boksów z wybiegami – dziewięć zbudowano wokół świeżo wyłożonego kostką placyku.
Razem z nami poszła mama, Lajos, dziadkowie i Christian, a potem wszyscy staliśmy i patrzyliśmy, jak nasze konie zapoznają się z nowym domem. Obwąchiwały i grzebały w sianie. W końcu Hilda zaczęła się w nim tarzać, Gray Jac i Smiley zrobiły ogromne siusiu, a Shiner rzucił się w stronę wiadra z wodą.
– Dobrze się tu czują. – Gloria uśmiechała się zadowolona, a w jej oczach widać było ulgę, że cała czwórka bez problemów i w dobrych humorach dotarła do celu swojej podróży.
– Ależ one są malutkie – zdziwił się Christian, który oczywiście całkiem przypadkowo stanął obok Glorii. – Niewiele większe niż kucyki.
– Zgadza się. Shiner ma dokładnie sto czterdzieści sześć centymetrów w kłębie – potwierdziła dziewczyna. – Ale za to konie rasy quarter horse są bardzo silne. Popatrz na ich zady, jakie są umięśnione.
– Muszą konkretnie skakać, co? – Jens podszedł i stanął po drugiej stronie Glorii, lecz nie patrzył na konie, tylko zafascynowany przyglądał się właśnie jej. Nasza koleżanka ze Stanów zdawała się tego nie zauważać.
– W gospodzie czeka na was porządny obiad – oznajmiła babcia. – Nadziewana pieczeń z rożna z ziemniakami.
Wiecznie głodny Pryszczol natychmiast stracił zainteresowanie nowymi końmi i Glorią.
– A co na deser? – zapytał przytomnie.
– Niespodzianka – odparła babcia.
– Oby nie żadna sałatka owocowa ani nic równie nudnego – mruknął Pryszczol, za co dostał kuksańca pod żebra.
Babcia naprawdę nie lubiła, kiedy ktoś podawał w wątpliwość jej kunszt kulinarny.
Po chwili wszyscy ruszyli do wyjścia i w stajni została tylko Melike i ja.
– Chodź, idziemy coś zjeść – zaproponowałam.
– Nie jestem głodna. – Moja przyjaciółka potrząsnęła głową.
Stała przed boksem Smileya oparta o krawędź dolnej połówki drzwi i patrzyła na niego smutnym wzrokiem. Nie pozostał w niej nawet ślad radości i entuzjazmu, ba, miałam wrażenie, że zaraz się rozpłacze! Wcześniej tylko raz widziałam swoją przyjaciółkę w takim stanie – kiedy dowiedziała się, że dla Fridaya nie ma już ratunku.
– Hej, powiesz mi, o co chodzi? – zapytałam przestraszona.
– Zachowałam się jak skończona idiotka! – powiedziała, nie patrząc w moją stronę. – Smiley mógł sobie coś zrobić i tylko ja byłabym temu winna. Gdyby nie błyskawiczna akcja Jensa, mogło się stać coś naprawdę złego. A twój tata jest na mnie wściekły i w dodatku ma rację!
– Oj, daj spokój, mogę się założyć, że już o niczym nie pamięta – zapewniłam ją. – Poza tym chyba wiesz, jak potrafi pojechać po mnie albo po Christianie, kiedy walniemy jakąś głupotę. Ale równie szybko mu przechodzi i już do tego nie wraca.
– Mhm – westchnęła Melike. – Ostatnio w ogóle zrobiłam z siebie wariatkę. I dlaczego? Bo nie mogłam się doczekać konia, który omal mnie nie stratował zaraz po przyjeździe! – Przerwała, ale po chwili mówiła dalej, unikając patrzenia w moją stronę. – Smiley jest… sama nie wiem… zupełnie inny, niż sobie wyobrażałam – wyrzuciła z siebie. – Wcześniej cieszyłam się na niego jak niespełna rozumu, a teraz się go boję. W ogóle się zastanawiam, czy powinnam go zatrzymać, skoro się w ten sposób zachował.
– Daj mu szansę, co? Potrzebuje trochę czasu, żeby się przyzwyczaić do nowego miejsca – poradziłam przyjaciółce. – Na początku Gloria może na nim jeździć. Jeśli będziesz chciała, na pewno da ci kilka lekcji.
– A potem co? No wiesz, jak Gloria wyjedzie? – Melike wszystko widziała w czarnych barwach. – Przecież nigdy w życiu nie poradzę sobie ze zdziczałym koniem!
– Moim zdaniem on wcale nie jest zdziczały – zaprotestowałam.
– No pewnie, dla ciebie to wygląda zupełnie inaczej – odparła Melike. W jej głosie słyszałam frustrację i pretensje. – Tobie nie robi różnicy, czy koniom odbija czy nie, wsiadasz i od razu skaczesz jakieś chore przeszkody! A ja… ja się wszystkiego boję. Dlatego tak się cieszyłam, że konie westernowe są spokojniejsze i posłuszniejsze niż nasze. Tylko że po tym wszystkim… znów się boję i strasznie mnie to wkurza!
W końcu zrozumiałam, co się działo z moją przyjaciółką. Melike nigdy wcześniej nie miała własnego konia i dlatego tak szalała z radości, że dostała Smileya, a czekając na jego przyjazd, coraz bardziej się ekscytowała. Nie myślała o tym, że to mimo wszystko zupełnie obcy koń. Zresztą nawet na farmie Oaktree nigdy go nie dosiadała. Podejrzewałam, że Richard Baxter wybrał tego konia dlatego, że był tej samej maści co Friday, którego Melike pokochała. Poza kolorem sierści Smiley w niczym nie przypominał Fridaya, nie był tak spokojny i opanowany. Zachowywał się po prostu jak bardzo młode i pełne temperamentu zwierzę po długim locie samolotem, które znalazło się nagle w całkowicie obcym miejscu.
Ja od dzieciństwa przebywałam wśród koni i dobrze już wiedziałam, że każde nowe zwierzę ma swoje przyzwyczajenia i charakter, który trzeba poznać, natomiast Melike bez zastanowienia potraktowała go jak starego znajomego. W jej wyobraźni Smiley stał się sobowtórem Fridaya, więc jego dzikie zachowanie było dla niej szokiem i zniszczyło jej marzenia. Stąd teraz ten smutek.
W końcu uniosła wzrok i spojrzała na mnie. W jej wielkich ciemnych oczach pojawiły się łzy.
– Myślałam, że w końcu będę mogła dotrzymywać wam kroku – powiedziała drżącym głosem. – No wiesz, tobie, Timowi i Niklasowi. Nawet Ariane i Christianowi. Wy wszyscy jeździcie po prostu bosko i nie boicie się żadnego konia, nawet jak ponosi albo staje dęba. Że nie wspomnę o przeszkodach, które skaczecie bez problemu, podczas gdy ja dostaję zawrotów głowy na myśl, że w ogóle miałabym na nie najechać! – Zaśmiała się krótko, lecz nie radośnie, ale ze smutkiem. – Przy was zawsze czuję się taka… do niczego… gorsza. Miałam nadzieję, że ze Smileyem to się zmieni! Ale najwyraźniej się pomyliłam. Powinnam chyba pożegnać się z jazdą, zanim znów dam plamę, tym razem z koniem westernowym, i wszyscy będą się ze mnie śmiali.
A potem oparła głowę na ramionach i zaczęła płakać.
Bezradnie spoglądałam na jej wstrząsane spazmami plecy i zastanawiałam się, co odpowiedzieć i jak ją pocieszyć. Jej wyznanie bardzo mnie poruszyło, bo nigdy bym nie pomyślała, że akurat ona – pewna siebie i bystra Melike, moja najlepsza przyjaciółka, która zawsze chwytała byka za rogi i znajdowała rozwiązania – cierpiała w duchu, że nie potrafi jeździć tak, jak ja czy chłopacy. Przez wszystkie lata naszej przyjaźni nigdy nie poruszyła tego tematu, a ja uważałam, że jazda konna to jedyna rzecz, w której jestem od niej lepsza, bo w każdej innej dziedzinie biła mnie na głowę, lecz nigdy nie miałam jej tego za złe.
– Ale Melike… – zaczęłam ostrożnie. – Przecież w Ameryce świetnie dawałaś sobie radę! A kiedy Smiley przyzwyczai się do tego miejsca i…
– Na farmie Oaktree dostawałam pod siodło tylko do bólu grzeczne i spokojne staruszki! – przerwała mi Melike ostro. – A na pokazie nie odważyłam się naprawdę szybko galopować, bo się bałam, że koń może się pośliznąć i przewrócić! Ty o takich rzeczach w ogóle nie myślisz i na tym polega różnica! Ja po prostu za dużo myślę.
Zanim zdążyłam jej odpowiedzieć, rozdzwonił się mój telefon. Mama chciała wiedzieć, co robimy.
– Już idziemy – zapewniłam ją i schowałam komórkę.
Moja przyjaciółka patrzyła przed siebie.
– Idziesz? – zapytałam ostrożnie.
– Pewnie. – Melike wyprostowała się, rzuciła ostatnie ponure spojrzenie na Smileya, który radośnie skubał siano, i energicznym ruchem otarła łzy z policzków. – Umieram z głodu.
LEDWIE WESZŁYŚMY DO GOSPODY, mój czarno-biały terier jack russel wystrzelił z koszyka ustawionego w korytarzu prowadzącym do mieszkania babci i dziadka, w którym zazwyczaj spędzał dzień, i rzucił się na powitanie. Po moim pobycie w Stanach Zjednoczonych i trwającej sześć tygodni rozłące bał się bezustannie, że znów go zostawię, i gdyby tylko mógł, chodziłby ze mną nawet do toalety.
Wszyscy obecni w gospodzie zasiedli wokół największego stołu: dziadek, moi rodzice, Christian, Jens, nasi stajenni z Polski, Stani i Heinrich, oraz Srdjan z Chorwacji, który dołączył do nas ledwie kilka tygodni temu.
Gloria siedziała uśmiechnięta między moim bratem a Jensem, którzy bez przerwy ją zagadywali.
– O, Melike przyszła. No i jak tam, w końcu zostawiłaś swojego skarbeńka samego? – zapytał Pryszczol z kpiącym uśmiechem.
– Z trudem, ale dałam radę – odparła i uśmiechnęła się szeroko. – Ale najwyżej na pół godziny.
W czasie posiłku rozmawiała i śmiała się radośnie, jakby nic złego się nie stało. A przecież wiedziałam, co przeżywa, i podziwiałam jej talent aktorski. Przeprosiła mojego tatę za nieprzemyślane zachowanie, lecz zgodnie z tym, co jej powiedziałam, on już dawno przestał o tym myśleć.
– Wiesz, że jeszcze nigdy nie siedziałem na koniu westernowym? – Christian zwrócił się do Glorii. – Ale bardzo bym chciał spróbować.
– Ja też – wtrąciła się mama. – Od Eleny i Melike tyle się nasłuchałam, że naprawdę miałabym ochotę sprawdzić, jak to jest. Może to coś dla mnie?
– O rany, mamo, byłoby ekstra! – zawołałam podekscytowana. – Zobaczysz, jakie to super!
Wcześniej mama jeździła konno i odnosiła spore sukcesy w amatorskich zawodach skoków przez przeszkody, lecz skończyła z tym sportem, kiedy na świecie pojawił się najpierw Christian, a potem ja. Wielokrotnie próbowaliśmy ją namówić, żeby znów dosiadła konia, lecz zawsze spotykaliśmy się z odmową. Pewnego dnia powiedziała, że kiedy urodziła dzieci, straciła swobodę w siodle, a dziś, trochę po czterdziestce, boi się po prostu kontuzji, gdyby spadła z konia.
– Tak przy okazji, słyszeliście już, że ostatni najemcy stadniny „Słonecznej” złożyli wypowiedzenia? – zapytał Christian. – Tim powiedział mi o tym dzisiaj w szkole.
– Wiem, wiem – odparłam z pełnymi ustami. – Mnie powiedział o tym już wczoraj wieczorem, przez telefon.
– Ale pewnie nie wiesz jeszcze, że pan Teichert postanowił wypowiedzieć umowę najmu. – Mój brat uśmiechnął się triumfalnie. – I że Tim z matką i siostrą jesienią przeprowadzają się do Steinau.
Rzeczywiście, o tym nie miałam pojęcia. I bardzo mnie zabolało, że taką wiadomość Tim przekazał mojemu bratu, a mnie nie pisnął ani słowa.
– Pan Teichert zdążył już zapytać, czy mielibyśmy dwa wolne boksy dla koni Ariane – dodała mama.
– Mam nadzieję, że odmówiłaś po tym wszystkim, co tu nawyprawiała, co? – Skrzywiłam się. – Mamo? Powiedz, że im odmówiłaś…
Przed wieloma laty, jeszcze w podstawówce, Ariane i ja byłyśmy dobrymi koleżankami, lecz potem jej rodzina przeprowadziła się do Steinau i zostałam sama, a ona naszą znajomość potraktowała jako coś wstydliwego. Nagle się okazało, że nie jestem dla niej dość dobra. Strasznie mnie to zabolało. Mimo ochłodzenia stosunków między nami Ariane dalej jeździła konno w naszej stadninie, przynajmniej do momentu, kiedy jej tata zdecydował się przenieść konie gdzie indziej i celowo wybrał stadninę „Słoneczną” ojca Tima. Richard Jungblut był najbardziej zapiekłym wrogiem taty i naprawdę niewiele brakowało, a doprowadziłby stadninę moich rodziców do bankructwa, bo razem z ojcem Ariane przekonał wielu klientów moich rodziców, żeby zabrali od nas konie i przenieśli się tam, gdzie on. I jakby tego było mało, pan Teichert usiłował oszukać mamę i tatę, nie płacąc im za kilka miesięcy wynajmu boksów i treningu koni. Jednak ja zebrałam się na odwagę i poszłam do jego biura odzyskać pieniądze – niemałe, bo prawie siedem tysięcy euro! Skończyło się tym, że Ariane, z którą chodziłam do klasy, postanowiła zmienić moje życie w koszmar – dręczyła mnie i wyśmiewała. Jednak przez bardzo nieprzyjemne i niebezpieczne wydarzenia w czasie zawodów konnych w Alsfeld znów się zmieniła i stała się dla mnie niezwykle miła, a przed wakacjami dawała mi nawet korepetycje z matematyki. Mimo wszystko nie potrafiłam tak po prostu zapomnieć, co wyprawiała wcześniej.
– Ja tam nie mam nic przeciwko. – Mój brat wzruszył ramionami.
– Bo tobie nie zmieniła życia w piekło! – podniosłam głos.
Potem spojrzałam na rodziców i po chwili zrozumiałam, że ta sprawa jest już postanowiona – Ariane wraca ze swoimi końmi do „Kosów”.
Momentalnie straciłam apetyt. Podziękowałam za deser i wyszłam zatelefonować do Tima. Nie odpowiedział mi jeszcze na żadną z wiadomości, które wysłałam mu rano przez WhatsApp, a wiedziałam, że je odczytał, bo przy każdej pojawiły się dwa niebieskie haczyki.
– Cześć. – Tim zgłosił się po drugim sygnale. – Jestem już w stajni. Sorry, muszę kończyć, bo mam drugi telefon.
I zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, przerwał połączenie.
– Okej, dzięki – mruknęłam niezadowolona i ruszyłam między stanowiskami do czyszczenia koni w kierunku stajni Lajosa. Nienawidziłam, kiedy ktoś zbywał mnie przez telefon, a poza tym wciąż czułam się zraniona, że Tim o tak ważnych sprawach rozmawia z innymi, a nie ze mną.
Tim nie przerwał rozmowy, kiedy mnie zobaczył, tylko uniósł dłoń i potrząsnął głową, broniąc się przed powitalnym pocałunkiem, a na koniec położył palec na ustach.
– Dobrze już, dobrze – burknęłam, uniosłam zrezygnowana ręce i minęłam go, wchodząc do stajni Lajosa.
Nie przysłuchiwałam się uważnie, o czym rozmawia, lecz zwróciłam uwagę, że chyba nie jest w zbyt dobrym humorze – nieszczególnie mnie to zdziwiło, bo chyba nigdy nie był przesadnie szczęśliwy. W końcu schował telefon i dołączył do mnie.
– Nie odpowiedziałeś mi na wiadomości – powiedziałam i zaraz poczułam złość na siebie za urażony ton.
– A co miałem ci odpowiedzieć? – Tim wzruszył ramionami. – Byłem w szkole, a ty mnie zasypałaś zdjęciami koni, które właśnie oglądam na żywo. – Zajrzał do boksów. – Dobrze, że w końcu przyleciały. Może Melike trochę znormalnieje. Przecież nie dało się już wytrzymać jej szopek.
Spojrzałam na niego zaskoczona. Co się z nim ostatnio działo? Bardzo się zmienił, od kiedy wrócił z Ameryki; szybko tracił cierpliwość i wpadał w gniew.
– Z kim przed chwilą rozmawiałeś? – zapytałam, bo nic lepszego nie przyszło mi do głowy.
– I tak nie znasz – mruknął jedynie wymijająco. – Chodziło o „Słoneczną”.
– No właśnie, skoro już mowa o stadninie. Christian twierdzi, że Teichert wypowiedział umowę najmu – zaczęłam. – Ariane chce przenieść tutaj swoje konie, a moi rodzice jej nie odmówili!
– A co w tym złego? – Tim znowu wzruszył ramionami.
– Halo? Co w tym złego?! Nie rozumiem, dlaczego nie chcą pamiętać, jak Teichert zachował się wobec nich i że chciał ich oszukać. Już nie wspomnę o Ariane, jej kampanii zohydzania „Kosów” i podebrania nam połowy klientów.
Telefon Tima piknął, a on spojrzał na ekran i odczytał wiadomość.
– Ale macie ich wszystkich z powrotem, prawda? A „Słoneczna” stoi pusta – odparł Tim tonem, w którym słyszałam gorzką nutę.
Uświadomiłam sobie wtedy, że zbliżamy się do bardzo delikatnego tematu.
Gdybyśmy przed dwoma laty się w sobie nie zakochali, Jungblutowie i Weilandowie najpewniej wciąż byliby wrogo do siebie nastawieni, a my byśmy się nie dowiedzieli, jak doszło do tego, że dawniejsi dobrzy przyjaciele dziś byli największymi wrogami i toczyli ze sobą wojnę. Okazało się, że przed wieloma laty moich rodziców i Lajosa Kertéczy’ego łączyła z rodzicami Tima bardzo bliska zażyłość, ba, stanowili paczkę, tak jak dziś Niklas, Tim, Christian, Melike i ja. Później jednak zdarzył się wypadek, w którym życie straciła siostra mojej mamy, a Richard Jungblut, ojciec Tima, który wtedy prowadził po wypiciu alkoholu, zrzucił winę na Lajosa. Przyjaciel moich rodziców stracił w czasie wypadku przytomność i nie potrafił udowodnić, że to nie on siedział za kierownicą. Za spowodowanie wypadku ze skutkiem śmiertelnym i jazdę pod wypływem alkoholu dostał wyrok i trafił do więzienia, choć nie popełnił żadnego z zarzucanych mu czynów. A podczas gdy on siedział za kratkami, jego dziewczyna Linda Gottschalk, najbliższa przyjaciółka mamy, wyszła za mąż akurat za Richarda Jungbluta.
Hilda wystawiła głowę nad drzwiami boksu i zaczęła obwąchiwać moje ramię. Podrapałam ją pod brodą – co jej się bardzo spodobało – a Tim w tym czasie pisał coś na telefonie.
– Teichertowie to naprawdę skończeni dranie – burknął. – Z dnia na dzień zerwał umowę najmu i już go nie ma. Ciekawe, jak teraz damy sobie radę.
– Kiedy zamierzałeś mi powiedzieć, że przeprowadzacie się do Steinau? – zapytałam poirytowana.
Tim uniósł brwi i schował telefon.
– Mama dopiero wczoraj wieczorem wtajemniczyła mnie w swoje plany. Kiedy niby miałem ci o tym powiedzieć?
– Mogłeś mi napisać coś przez WhatsApp – odparłam z wyrzutem. Niech wie, że mnie zranił.
– Nie miałem ochoty pisać o takich rzeczach przez WhatsApp!
– Ale Christianowi w szkole mogłeś powiedzieć…
– Rany, Elena, wyluzuj i mnie nie denerwuj, co? – Tim ze złością potrząsnął głową. – Chciałem ci o tym powiedzieć, kiedy będziemy mieli chwilę spokoju. Mama szuka kogoś, kto by chciał wynająć stadninę, ale agent, który to prowadzi, wymyślił, że łatwiej będzie znaleźć klienta, jeśli dom zostanie opróżniony. Dlatego przeprowadzamy się do babci i dziadka.
– A co na to twój tata?
– Nie mam pojęcia. – Tim spojrzał na telefon. – Zresztą, co mnie to… Niech mama z nim wszystko wyjaśnia.
Tim nienawidził ojca, bo on zawsze nim pomiatał. Richard Jungblut bił go regularnie. Niewiele było trzeba, żeby sięgnął po pas, a co gorsza, chciał zmusić syna, by po podstawówce rzucił naukę i od rana do wieczora harował w stajni. Jako tania siła robocza miał się zajmować końmi, które jego ojciec przygotowywał do sprzedaży. W zeszłym roku Richard Jungblut we współpracy z Andym, który zatrudnił się u nas pod fałszywym nazwiskiem jako Liam O’Brien, ukradł mojego ogiera Fritziego. Dosłownie w ostatniej chwili udało nam się pokrzyżować plany złodziejskiej szajce i zapobiec wywiezieniu Fritziego oraz innych ukradzionych koni za granicę. Jeden ze wspólników Richarda Jungbluta próbował mnie zastrzelić, lecz chybił i kula trafiła Tima. Od tego czasu Tim gardził swoim ojcem.
– Dostanę samodzielne mieszkanie z małą łazienką i własną kuchnią, a jeśli mnie przyjmą na weterynarię w Giessen, nie będę musiał się nigdzie przeprowadzać i dalej będę trenował w „Kosach”.
Daleko wybiegał myślami!
– Super – mruknęłam, nie patrząc w jego stronę. Zranił mnie, twierdząc, że go denerwuję.
Hildę przestało interesować drapanie, więc oparłam się o drzwi boksu.
– Mama chce wystąpić o rozwód – ciągnął Tim. – Sama oczywiście nie zrobi pierwszego kroku, bo brakuje jej odwagi. Jak zawsze.
– Myślisz, że potrzebuje pomocy twojego dziadka, żeby się do tego zabrać?
Rozmowy dotyczące rodziny Tima zawsze wprawiały mnie w zakłopotanie. Jungblutowie – z wyjątkiem Tima – byli bardzo specyficzni, a ja nie potrafiłam nawet ocenić, czy on w ogóle kocha matkę i siostrę, czy raczej nie mówi o nich źle, bo stara się być lojalny. Do tej pory nie zamieniłam z jego mamą nawet dziesięciu zdań, tym bardziej że nigdy nie wzbudzała mojej sympatii. Do dziś nie mogłam na przykład zrozumieć, dlaczego nigdy nie próbowała bronić Tima przed bestialstwem swojego męża. Linda Jungblut pozwalała na to, żeby Tim codziennie po szkole harował w stajni, i nigdy nie zauważała, że jej syn znów ma podbite oko albo rozciętą wargę, co często się zdarzało.
– Nie tylko dziadka. – Tim prychnął pogardliwie. – Wydaje mi się, że matka znalazła sobie kogoś i ma nadzieję, że ten facet rozwiąże za nią wszystkie problemy. Codziennie rozmawia z kimś godzinami przez telefon, a ostatnio nawet położyła Ginę do łóżeczka i dokądś wyjechała. Zapytałem ją rano, gdzie była, a ona…
Rozległy się czyjeś kroki.
Tim natychmiast zamilkł. Zza narożnika wyłonili się Melike z Niklasem.
– Gdzie jest ta dzika bestia, która czyha na życie mojej pani? – zapytał głośno Niklas. To znaczyło, że moja przyjaciółka podzieliła się z nim swoimi obawami.
– Hej, przestań się ze mnie nabijać, co? – Melike spojrzała na niego z wyrzutem.
– W życiu bym się na coś takiego nie odważył! – zapewnił ją chłopak i uśmiechnął się szeroko. Potem otworzył drzwi do boksu i razem weszli do środka.
Śliczny złoty wałach drzemał sobie smacznie. Z pyska zwisało mu długie źdźbło słomy, a brązowe oczy błyszczały delikatnie.
– Wygląda całkiem spokojnie – stwierdził Niklas. – Pewnie był podekscytowany podróżą.
– Elena też tak myśli. – Melike nie była przekonana. – Zobaczymy.
– Jaki znowu ma problem? – zapytał mnie Tim, nie odrywając wzroku od głupiego telefonu.
Nagle poczułam, jak wzbiera we mnie złość.
– Sam ją zapytaj! – warknęłam.
– Jaka zadziorna, proszę, proszę. – Uniósł kpiąco brew.
Tego było dla mnie za wiele.
– Chodź, Melike – powiedziałam do przyjaciółki. – Musimy pomóc Glorii wyczyścić transporter, przenieść ogłowia i siodła.
I nie patrząc na Tima, wyszłam ze stajni.
Kiedy sprzątanie dobiegło końca, włożyłam strój do jazdy konnej, bo Lenzi i Skyfall czekały już na codzienną porcję ruchu. Poza nimi dwa lub trzy razy w tygodniu dosiadałam też pięcioletniej klaczy Bittersweet, która pochodziła z hodowli rodziców. Ponieważ co roku przychodziły na świat źrebaki, część z nich trzeba było sprzedawać. Bittersweet późno zaczęła dorastać, dlatego treningi pod siodłem rozpoczęliśmy dopiero, kiedy skończyła cztery lata. Wiosną skakała pod Pryszczolem swoje pierwsze zawody, lecz okazało się, że bardzo delikatna klacz potrzebuje również delikatniejszego jeźdźca. Kilka razy wzięłam ją na trening i całkiem dobrze się z nią dogadywałam, więc tata poprosił, żebym wystartowała na niej kilka razy w tym sezonie.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki