Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Nowa powieść Nele Neuhaus – królowej kryminału i najchętniej kupowanej autorki w Niemczech. To już dziesiąty tom bestsellerowej serii z parą komisarzy Pią Sander i Oliverem von Bodensteinem.
Zaniepokojona kobieta zgłasza zaginięcie przyjaciółki. Na piętrze domu zaginionej w Bad Soden policja znajduje jej chorego na demencję ojca, odwodnionego i zdezorientowanego, a w kuchni trafia na ślady krwawej jatki. Dochodzenie prowadzi Pię Sander i Olivera von Bodensteina do renomowanego frankfurckiego wydawnictwa Winterscheid, gdzie zaginiona jeszcze do niedawna była redaktorką prowadzącą. Kiedy policja odnajduje jej zwłoki i kiedy dochodzi do śmierci kolejnej osoby, Pia i Bodenstein natrafiają na dobrze skrywaną tajemnicę. Obie ofiary się znały. To był dla nich wyrok śmierci. Kto będzie następny?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 782
Dla Marion, mojej cudownej redaktorki.
Dziękuję Ci za cudowną współpracę.
Niniejsza książka jest powieścią, choć jak to z powieściami bywa, niektóre postaci mają swoje pierwowzory w rzeczywistości, a ja mogłam zaczerpnąć z ich życia ten czy inny szczegół biograficzny. Sytuacje, w których te postaci uczestniczą, są fikcyjne i zostały przeze mnie wymyślone. Wszelkie podobieństwo do osób żyjących lub zmarłych, a także do zdarzeń, jest przypadkowe i niezamierzone.
SPIS POSTACI
WYDZIAŁ K11:
OLIVER VON BODENSTEIN, szef wydziału K11
PIA SANDER, wcześniej KIRCHHOFF, policjantka, wydział K11
dr NICOLA ENGEL, szefowa pionu kryminalnego komendy policji w Hofheim
KAI OSTERMANN, policjant, wydział K11
KATHRIN FACHINGER, policjantka, wydział K11
CEM ALTUNAY, policjant, wydział K11
TARIK OMARI, policjant, wydział K11
CHRISTIAN KRÖGER, policjant, szef zespołu techników kryminalistyki
prof. HENNING KIRCHHOFF, szef Instytutu Medycyny Sądowej we Frankfurcie
dr FREDERICK LEMMER, medyk
RONNIE BÖHME, asystent sekcyjny
I INNI W KOLEJNOŚCI ALFABETYCZNEJ:
GRETA ALBRECHT, pasierbica Bodensteina
KAROLINE ALBRECHT, żona Bodensteina
WALDEMAR BÄR, gospodarz budynku wydawnictwa Winterscheid
COSIMA VON BODENSTEIN, była żona Bodensteina
MARIE-LOUISE VON BODENSTEIN, jego szwagierka
QUENTIN VON BODENSTEIN, jego brat
SOPHIA VON BODENSTEIN, jego najmłodsza córka
JULIA BREMORA, redaktorka Henninga Kirchhoffa w wydawnictwie Winterscheid
ANJA DELLAMURA, szefowa działu artystycznegow
wydawnictwa Winterscheid
PAULA DOMSKI, dziennikarka kulturalna i żona Alexandra Rotha
HELLMUTH ENGLISCH, uznany i nagradzany pisarz
STEFAN FINK, mąż Dorothei Winterscheid-Fink oraz właściciel drukarni Fink
MARIA HAUSCHILD, agentka literacka Henninga Kirchhoffa
JOSEFIN LINTNER, właścicielka księgarni House of Books w Centrum Men-Taunus
JOSEF MOOSBRUGGER, agent literacki Severina Veltena
ALEXANDER ROTH, redaktor prowadzący w wydawnictwie Winterscheid
SEVERIN VELTEN, bestsellerowy autor
HEIKE WERSCH, była redaktor prowadząca w wydawnictwie Winterscheid i redaktorka Severina Veltena
CARL WINTERSCHEID, szef wydawnictwa Winterscheid
DOROTHEA WINTERSCHEID-FINK, kuzynka Carla i kierowniczka działu handlowego wydawnictwa Winterscheid
HENRI WINTERSCHEID, ojciec Dorothei i były szef wydawnictwa Winterscheid
MARGARETHE WINTERSCHEID, jego żona i matka Dorothei
PROLOG
Île de Noirmoutier, 18 lipca 1983
O Boże, ależ jestem zakochana! Zakochana w tej cudownej wyspie! Jest dokładnie taka, jak opowiadał John – po prostu magiczna! I jej surowe piękno, którego nie dostrzega się na pierwszy rzut oka – płaski fragment lądu pod bezkresnym niebem, którego błękitu od sześciu dni nie skaziła żadna chmurka. Już samo światło tutaj jest wprost trudne do opisania. Nic dziwnego, że Noirmoutier nazywana jest l’Île de Lumière, wyspą światła. Kocham po prostu te białe domki z niebieskimi okiennicami i pomarańczowymi dachami, którym nadano piękne imiona, jak „Toi et moi”, „Stella Maris”, „Nid d’amour”, czy „Luciole”, wąskie uliczki z kwitnącymi malwami, woń pinii, od której w popołudniowym żarze aż kręci się w głowie i – przede wszystkim – morze! Pewnie dziwnie to zabrzmi, ale ta wyspa porusza coś w głębi mojej duszy, zupełnie jakbym w jakimś innym życiu już tu kiedyś była, i marzę, by zostać tu na zawsze. Uwielbiam ogródki solne z połyskującymi kałużami solanki, z których pozyskuje się fleur de sel, sprzedawaną na każdym rogu ulicy.
A sam dom to czyste szaleństwo! Dwanaście pokoi i trzy tarasy. Z piętra rozciąga się widok na wydmy, białą plażę i morze! Na posesji znajduje się jeszcze maleńki domek, w którym mieszka gospodyni Finette z mężem. Oni dbają tu o wszystko. Mam wrażenie, że to cudowny sen, a ta rozwydrzona banda bogatych dzieciaków nie potrafi niczego docenić! Dla nich to coś normalnego. Jak słucham, gdzie też oni nie spędzali wakacji: Bahamy, Sylt, Kalifornia, Majorka, Portugalia! A ja pierwszy raz w życiu jestem nad morzem! Nikomu o tym nie wspomniałam. Nie muszą wiedzieć.
Dzisiaj z Götzem, Stefanem i Marią pojechałam citroënem mèhari na wycieczkę do jedynego lasu na wyspie, Bois de la Chaise. Jest tam plaża, na której stoją rzędy białych przebieralni jeszcze z dziewiętnastego wieku. Wyobrażałam sobie, jak dawniej eleganckie damy w letnich kapeluszach i długich sukniach zmieniały tam ubrania. Jest tu też sporo przecudnej urody willi z belle époque, które kryją się przy niewielkich, skalistych zatoczkach, a na długim, drewnianym molo stoją wędkarze i wpatrują się cierpliwie w spławiki. Na koniec pojechaliśmy do hali targowej w głównym porcie Noirmoutier-en-l’Île, i jeśli wcześniej nie miałam pewności, tam ostatecznie się przekonałam, że trafiłam do raju! Ale, jak w każdym prawdziwym raju, i w tym można spotkać węże. Gdybym tylko wiedziała, jak paskudnie i egoistycznie będą się zachowywać, poczekałabym na Johna i dopiero razem z nim przyjechała. Zbyt pochopnie zgodziłam się na prośbę Götza i dałam mu słowo, i z każdym dniem coraz bardziej tego żałuję. Mimo że Mia dobrze gra swoją rolę, pozostali prędzej czy później muszą się zorientować w tym teatrze. W ogóle nie potrafię zrozumieć, po co zapraszał tu Heike, Alexa, Josi i Mię. Może też z powodu rodziców? Spędzają tu razem czwarte czy piąte wakacje, więc po trochu to już tradycja. Ale też myślę czasem, że Götz lubi poczucie władzy i w skrytości delektuje się wydawaniem poleceń i dręczeniem pozostałych, nawet jeśli temu zaprzecza. Obrzydliwość, jak dookoła niego skaczą i podkładają sobie nogi, żeby tylko zyskać jego uznanie. Dla niego to tylko gra, ale moim zdaniem bardzo niebezpieczna gra, bo nie rozumie, że to, co dla niego jest zabawne, oni traktują śmiertelnie poważnie. Pokręcona banda. Coraz częściej myślę, że trzymają się kurczowo czegoś, co już nie istnieje. Jeszcze tylko trzy dni do przyjazdu Johna! Odliczam każdą godzinę...
PS Dzisiaj były świeże ostrygi, które kupiliśmy na targu. Chciałabym, żeby to lato trwało wiecznie. Mimo podłych węży.
Poniedziałek 3 września 2018
Od dziesięciu dni, czyli od chwili, kiedy zniszczyła nie tylko jego karierę, ale i całe jego życie, nie odpowiadała na mejle i nie odbierała telefonów. Uciekając przed falą oburzenia, schował się w swoim mieszkaniu; jak strachliwa myszka zaszył się w swojej norce, przed którą zebrali się dziennikarze, ekipy telewizyjne i zawiedzeni fani, którzy czyhali tylko, by go dopaść, ledwie wystawi czubek nosa za drzwi. Zgoda, popełnił wielki błąd. I zawiódł zaufanie. Ale przecież to ona na niego naciskała, to ona go w zasadzie zmusiła, a jego wina polegała na tym, że wbrew rozsądkowi uległ jej namowom, trochę z próżności, a trochę pewnie dlatego, że potrzebował pieniędzy. Zapewniała go, że nikt nie zauważy – bo kto by znał jakąś nieznaczącą książeczkę od dawna nieżyjącego chilijskiego autora? A teraz, kiedy bez ostrzeżenia rzuciła go na pożarcie opinii publicznej, ignorowała go, swojego najlepszego autora, swoje „dzieło”, jak go często nazywała. Długo użalał się nad sobą, ale w końcu jego strach ustąpił miejsca złości, potem przyszła wściekłość, aż w końcu zawładnęła nim nienawiść tak potężna, że podobnej nie czuł nigdy dotąd. Był zrujnowany. Jego dobre imię skompromitowane. A najgorsze, że wciąż nie miał pojęcia, dlaczego mu to zrobiła. Ubiegłej nocy postanowił w końcu się z nią rozmówić i zażądać wyjaśnień. Dawniej pojechałby do niej pociągiem, bo skrycie napawał się swoją rozpoznawalnością i tylko udawał, że nie zauważa, jak ludzie chichoczą podekscytowani i odwracają głowy, żeby mu się przyjrzeć. W wywiadach chwalił się skromnością i zapewniał, że nie lubi wzbudzać zainteresowania, ale tak naprawdę był niemal uzależniony od pełnych uwielbienia spojrzeń kobiet i ich nieśmiałych próśb o selfie albo autograf. Miał jednak dość rozumu, by unikać takich spotkań po tym, jak jego oszustwo zostało obnażone. Dziennikarze i fani zmęczyli się czekaniem, dzięki czemu mógł niezauważenie wymknąć się z mieszkania i wsiąść do samochodu. Pół godziny później stanął przed pomalowaną na czerwono kutą bramą. Spociły mu się dłonie, kiedy odczytał jej nazwisko na wypłowiałym szyldzie dzwonka, obok skrzynki pocztowej. Opuściła go odwaga, bo uświadomił sobie, że zaraz będzie musiał przeprowadzić rozmowę, którą od kilku dni do znudzenia powtarzał w swojej głowie. Jej dom skrywał się za krzakami róż, rododendronów i kilkunastoma paskudnymi mamutowcami. Przed domem znajdował się podwójny garaż z nowoczesną bramą zwróconą w stronę ulicy, chociaż główny budynek pochodził pewnie z lat trzydziestych ubiegłego wieku. Okna z białymi szprosami i okiennicami o barwie wypłowiałej czerwieni, delikatny balkonik na środku na pierwszym piętrze i dwa wole oka na poddaszu. W gruncie rzeczy był to bardzo ładny dom, lecz na tle zadbanych willi w sąsiedztwie sprawiał wrażenie niekochanego i zaniedbanego; podobnie jak jego właścicielka, którą jeszcze do niedawna uważał za mieszkankę centrum dużego miasta. Ich rozmowy telefoniczne przeciągały się niejednokrotnie do późna w nocy, a on wyobrażał ją sobie w pięknej secesyjnej willi niedaleko parku Grüneburg we Frankfurcie, w której nieraz gościł. Jak to możliwe, że mimo dwunastu lat ścisłej współpracy tak mało o niej wiedział? Przez ten czas ani razu nie odwiedził jej w domu. Nic nie wiedział o niej ani o jej prywatnym życiu, za to ona znała wszystkie jego sekrety, jego strachy i marzenia, upodobania i słabości. To właśnie ona doceniła jego pierwszy manuskrypt, odrzucony wcześniej przez ponad trzydzieści wydawnictw. To ona go odkryła i uczyniła z niego autora wydawnictwa Winterscheid. Dostąpił zaszczytu będącego udziałem niewielu wybrańców, najlepszych spośród najlepszych. Przez te wszystkie lata stała się osobą, z której zdaniem najbardziej się liczył, szczególnie po rozpadzie jego małżeństwa. Często dyskutowali o postaciach z jego książek, jakby mówili o ludziach z krwi i kości; razem ślęczeli nad jego tekstami i poprawiali pojedyncze zdania i sformułowania tak długo, aż oboje byli zadowoleni. To ona zachęcała go do dalszej pracy i dopingowała, kiedy nie mógł niczego napisać i chciał wszystko rzucić. I również ona dwanaście lat wcześniej zadzwoniła, żeby przekazać fantastyczną wiadomość, że jego debiutancka powieść Czule z miejsca podbiła listy bestsellerów. Pamiętał, jakby to było wczoraj: siedział przy kuchennym stole upstrzonym śladami po mokrych kubkach i przypaleń papierosami, tym samym, przy którym pisał Czule, i odczuwał mieszaninę niedowierzania i nieziemskiego szczęścia.
Dla niego uznanie, z jakim w końcu spotkała się jego książka, było ważniejsze od liczby sprzedanych egzemplarzy. Wiedział, że tamtej rozmowy telefonicznej nigdy nie zapomni, mimo że w kolejnych latach dzwoniła do niego jeszcze dziesiątki razy, często z nawet lepszymi wiadomościami. Pierwsze miejsce na liście bestsellerów. Nagroda dla najlepszej książki. Nagroda imienia Büchnera. Prawa do ekranizacji. Sprzedaż licencji do dwudziestu czterech krajów. Zachwyty krytyków w prasie. Wygłosił ogromną liczbę odczytów; na początku głównie w niewielkich księgarniach, później w większych salach. Wywiady. Programy w telewizji. Na targach książki we Frankfurcie stoisko wydawnictwa zdobił olbrzymi plakat z jego podobizną. Awansował na gwiazdę krajowej sceny literackiej. Przez dziesięć lat napisał jeszcze siedem książek z lekkością, która pozwoliła mu wierzyć, że nigdy nie przestanie tworzyć. Jednak po Na lewym brzegu rzeki nagle wszystko się skończyło. W jego głowie i sercu niespodziewanie zapanowała pustka. Ogarniała go coraz większa rozpacz, kiedy miesiąc po miesiącu wpatrywał się w migający kursor na pustym ekranie. Napisał dziesięć, może piętnaście strasznie nieporadnych wstępów, by w końcu uznać, że nie ma w sobie niczego, co mógłby opowiedzieć. Nie miał pojęcia, o czym mógłby napisać.
Początkowo wszyscy zachowywali się bardzo cierpliwie. Nikt na niego nie naciskał, bo przecież żaden poważny autor nie tworzy książek taśmowo. Wydawnictwo, podobnie jak wcześniej, przysyłało mu szampana na urodziny i święta i dalej zapraszano go na legendarne wieczory przy kominku w siedzibie firmy, a on podróżował po kraju i zarabiał, dając odczyty. A jednak, gdy przychodziła noc, nie mógł zasnąć. Miał wrażenie, że skończył się sen o życiu pisarza, a świadomość kończących się oszczędności i tego, jak szybko znika z list bestsellerów – ostatnio trafił nawet na Czule i Orzeł czy reszka w supermarkecie, w koszu z przecenionymi książkami – zmusiła go do konstatacji, że niedługo będzie musiał znaleźć sobie pracę, żeby zarobić na chleb. Nieomal przypłacił to atakiem paniki. Cóż za porażka! Cóż za poniżenie!
Dzięki właścicielce domu z czerwonymi okiennicami i mamutowcami w ogrodzie nie został do tego zmuszony, znalazła ona bowiem remedium na jego problem: wykopała skądś dawno zapomnianą powiastkę, a on stworzył z niej Jednonogiego żurawia. Na początku nie czuł się z tym dobrze, ale szybko zauważył, że powieść ma jego charakterystyczny styl, nawet jeśli inspirację zaczerpnął od kogoś innego. Książka ukazała się w marcu. Premierę miała na targach książki w Lipsku i z miejsca wskoczyła na pierwsze miejsce listy bestsellerów. Pokochali ją i krytycy, i czytelnicy, na konto wpłynęła reszta gwarantowanego honorarium, a jego przestały nękać ataki paniki. Mógł teraz odsapnąć, bo wydawało się, że zapewnił sobie kilka kolejnych lat wśród najpoczytniejszych autorów w kraju. Wydawnictwo nie kryło zadowolenia, redaktorka była szczęśliwa, a księgarnie, krytycy i fani nie posiadali się z radości. I wtedy, jak grom z jasnego nieba... to!
Zauważył jakiś ruch w oknie na piętrze. Czyli była w domu... kobieta, którą kiedyś podziwiał, ba, kochał wręcz, a teraz z całego serca nienawidził. Zrobił głęboki wdech, zebrał się na odwagę i sięgnął do dzwonka. Żadnej reakcji. W rododendronach szalały dwa kosy. Od czasu do czasu ulicą przejeżdżał jakiś samochód. Z okolicznych ogrodów dobiegały pojedyncze głosy i wybuchy śmiechu. Ktoś rozpalił grill. Po drugiej stronie drogi jakiś człowiek wyprowadzał psa, ale nie zwracał na niego uwagi.
Drżąc, stał pod płotem, i przez chwilę nawet pomyślał, żeby odpuścić. Ale nie! Nie mógł teraz podkulić ogona i wrócić do siebie bez uzyskania odpowiedzi. Przecież tu chodziło o jego egzystencję, o jego dobre imię i wiarygodność! Obróciła jego życie w gruzy, więc chciał usłyszeć od niej słowa wyjaśnienia, dlaczego bez ostrzeżenia zdemaskowała go jako plagiatora i zniszczyła wszystko, co zbudowali razem. Trzęsły mu się kolana, kiedy stanął w miejscu, którego nie było widać z ulicy. Potem przelazł przez płot i zdecydowanym krokiem ruszył po poprzerastanym mchem trawniku w stronę domu.
DZIEŃ 1
Czwartek 6 września 2018
Za dziesięć minut musimy wychodzić. – Główny inspektor policji Oliver von Bodenstein podał córce śniadaniówkę z kanapkami do szkoły, a deskę do krojenia włożył do zlewu.
– Muszę jeszcze pobiec do pokoju po pracę na plastykę – powiedziała Sophia. – Z czym mi zrobiłeś?
– Pastrami i szynka z piersi kurczaka – poinformował Bodenstein, dla którego codzienne przygotowywanie śniadania stało się nieodłącznym rytuałem, pozwalającym zacieśnić więź z córką. Przez większość czasu Sophia mieszkała z matką, oczywiście jeżeli ta nie była akurat na jakiejś ekspedycji z ekipą filmową, a u niego spędzała jedynie co drugi weekend. Jednak choroba Cosimy sprawiła, że córka przeprowadziła się do niego na stałe, bo nikt nie potrafił przewidzieć, kiedy była żona Olivera będzie mogła wyjść ze szpitala.
– Masło i mięso są strasznie niezdrowe i szkodliwe dla klimatu – skomentowała Greta, pasierbica Bodensteina. Dziewczyna w poplamionej piżamie siedziała przy kuchennym stole i nie odrywając oczu od smarfona, zajadała muesli. – Przy okazji, przez to dostaje się raka, nie tylko od papierosów.
Sophia pobladła i przestraszona spojrzała na tatę.
– Ups, o rany, zagapiłam się i wypowiedziałam słowo na r! – Greta przycisnęła dłoń do ust i uśmiechnęła się ze skruchą, jednak w jej oczach paliła się czysta złośliwość. – Strasznie mi przykro.
– Leć po obrazek, Sophia. – Bodenstein czuł, jak wali mu serce. Nauczył się nie reagować na bezustanne zaczepki i prowokacje osiemnastolatki, bo to nieuchronnie prowadziło do kolejnej kłótni z jej matką. Karoline niezmiennie trzymała stronę Grety i usprawiedliwiała każdy przejaw chamstwa i bezczelności nastolatki. A ona doskonale zdawała sobie z tego sprawę i bez skrupułów korzystała ze wsparcia matki. Od pierwszego dnia zaczęła traktować Bodensteina z otwartą niechęcią i zazdrością; chwytała się każdego sposobu, żeby go wyeliminować z życia matki. Wyrafinowanie jej ataków często wprawiało go w prawdziwe osłupienie. Nie wolno mu było, na przykład, sięgać przy śniadaniu po poranną gazetę, gdyż zapach farby drukarskiej miał ponoć szkodzić nastolatce. Na liście rzeczy zakazanych znalazła się również muzyka klasyczna, która wywoływała w Grecie spazmatyczny płacz, bo przypominała jej babcię. A od kiedy zamieszkała z nimi Sophia, niemal dziewiętnastoletnia dziewczyna orzekła, że musi spać w sypialni matki, na materacu obok jej łóżka, bo inaczej dręczą ją koszmary. Poza kilkoma miesiącami, które spędziła w szkole z internatem, sytuacja w domu od pięciu lat nic się nie poprawiała, a wręcz przeciwnie – w obecności Grety życie domowe przypominało spacer po polu minowym.
– Wymsknęło mi się. – Dziewczyna wyszczerzyła się do Bodensteina leniwie i skręciła tłuste włosy na szyi w kok.
– No oczywiście. Jak zawsze niechcący – odparł z ironią w głosie i włożył brudne naczynia do zmywarki. Nienawidził takich kłótni. Był wściekły, że nie może wygarnąć tej podłej dziewczynie, co naprawdę myśli, nie ryzykując przy tym, że zaszkodzi to jego małżeństwu. Ale najbardziej przeszkadzało mu to, że nie może zapewnić swojej dwunastoletniej córce spokojnej rodzinnej atmosfery – tym bardziej teraz, kiedy ciężko chora Cosima leżała w szpitalu, a Sophia niczego nie potrzebowała bardziej od poczucia równowagi i harmonii.
– Zarzucasz mi kłamstwo? – Greta podniosła głos. – Tylko dlatego, że twoja była ma raka, nie mogę już mówić prawdy? O to ci chodzi?
Bodenstein w milczeniu policzył do dziesięciu.
– Ej! Zapytałam cię o coś!
Do kuchni wróciła Sophia, niosąc obraz, który przez tydzień malowała akwarelkami i z którego była bardzo dumna. Po ojcu odziedziczyła gęste, ciemne włosy, a po matce zielone oczy i wiotką, szczupłą figurę. Greta najbardziej zazdrościła jej tego ostatniego, tym bardziej że przez lata objadania się bez umiaru wpędziła się w sporą nadwagę.
– A co to niby jest? – prychnęła osiemnastolatka szyderczo. – Przedszkolaki lepiej by coś takiego namalowały!
– Pewnie. Ty to akurat musisz wiedzieć, z twoim doświadczeniem z przedszkolakami – prychnęła Sophia lekceważąco, zanim Bodenstein zdążył cokolwiek powiedzieć. – Ile tam w końcu przepracowałaś? Jeden dzień? Czy wywalili cię po dwóch?
– Zamknij się, głupia krowo! – Greta zaczerwieniła się jak burak.
Kilka szkół skreśliło ją z listy uczniów z powodu braku umiejętności interpersonalnych i niewystarczających postępów w nauce, a w zeszłe wakacje wyleciała nawet z internatu placówki zajmującej się trudnymi przypadkami uczniów, którzy sobie nie radzą. Po tym, jak dwukrotnie nie zdołała ukończyć ostatniej klasy gimnazjum, zamknęła się przed nią droga do matury, więc została bez wyuczonego zawodu i zatrudnienia. Ojciec załatwił jej praktyki w przedszkolu w Bad Soden, ale rzuciła je już po pierwszym dniu, twierdząc, że jest uczulona na linoleum, którym wyłożona była podłoga w tej placówce, a poza tym z powodu dziecięcych krzyków rzekomo nabawiła się migreny. Całkowicie straciła zainteresowanie koniem, którego dostała od rodziców krótko po traumatycznym przeżyciu w dzieciństwie. Jej matka co miesiąc ponosiła horrendalne koszty zapewnienia zwierzęciu odpowiedniej ilości ruchu.
W progu kuchni stanęła Karoline. Letnia żółta sukienka i sandały z rzemieniami podkreślały jej szczupłą figurę i opaleniznę, a błyszczące ciemne włosy związała w luźny kok. Jeszcze niedawno Bodenstein przywitałby ją komplementem, za co odpłaciłaby się gorącym pocałunkiem. Dziś jednak od razu zwrócił uwagę na jej zaciśnięte nerwowo szczęki, wąskie usta i złe spojrzenie, którym omiotła go, jakby był przejrzysty.
– Jesteście dla mnie podli! – krzyknęła Greta i jak na rozkaz zalała się łzami.
– Co tu się dzieje? – zapytała Karoline z irytacją w głosie.
– Twój małżonek się ze mnie naśmiewa! – skłamała nastolatka bez zająknienia.
– Ale tata przecież niczego nie... – zaczęła Sophia z oburzeniem, jednak Greta nie dała jej dokończyć.
– Oni się nade mną znęcają! Ciągle się ze mnie śmieją, że jestem gruba!
– To nieprawda! Nikt tak nie mówił! – zaprzeczyła Sophia, skonsternowana bezczelnością tych kłamstw. W przeciwieństwie do ojca, nie cofała się przed konfrontacją, bo nie pozwalało jej na to poczucie sprawiedliwości – nawet jeśli czasem łatwiej było nie zaprzeczać Grecie, żeby nie wywołać kolejnego napadu wściekłości.
– A właśnie, że prawda! Myślisz, że jestem ślepa i nie widzę, jak na mnie patrzycie i się śmiejecie? – Jak zawsze, kiedy chciała ukryć, że kłamie, nakręcała się coraz bardziej i atakowała z coraz większą histerią.
– Uspokój się proszę, Gretulko! – Karolina próbowała ją udobruchać i wyciągnęła ramiona, żeby przytulić córkę, lecz ona odepchnęła ją brutalnie. Gretulka! Bodenstein zaczął się gotować ze złości. Że też znów musi wysłuchiwać tych idiotycznych zdrobnień i przepraszającego tonu, którym Karoline zwracała do córki! Ale Greta od początku była jej bolączką. Kobieta bezustannie miała wyrzuty sumienia, bo uważała, że przez obowiązki służbowe zaniedbała córkę. Od lat Bodenstein próbował przekonać żonę, żeby poszukała dla niej i siebie profesjonalnej pomocy, bo jego zdaniem problemem dziewczyny była nieprzepracowana trauma, której przed laty obie doświadczyły, a potem zlekceważyły doniosłość jej skutków. Trzynastoletnia wówczas Greta stała obok babci, kiedy starszą kobietę przez kuchenne okno postrzelił snajper, a Karoline nie tylko musiała oglądać zmasakrowane zwłoki matki, ale też przyjąć do wiadomości, że jej ojciec, szanowany kardiochirurg, został później skazany na karę wieloletniego więzienia. Sprawę tajemniczego snajpera prowadził wówczas Bodenstein i później wiele razy miał wrażenie, że tamte traumatyczne wydarzenia zmieniły się w pole minowe, na które ani on, ani jego żona nie byli skłonni się zapuszczać. Greta odrzuciła wcześniej pomoc kilku terapeutów, jednak poza Bodensteinem nikt na poważnie nie próbował stawiać jej żadnych granic. Dopiero kiedy Karoline jednoznacznie dała mu do zrozumienia, że wychowanie córki to sprawa nie jego, lecz tylko i wyłącznie jej, mężczyzna złożył broń i starał się nie wtrącać. Mieszanka wyrzutów sumienia i strachu przed niekontrolowalnymi napadami wściekłości Grety powodowała, że Karoline zawsze jej ulegała, zamiast powstrzymywać i szukać źródła konfliktów. I właśnie do tego to doprowadziło: żyli w ciągłym napięciu, pod dyktando narcystycznej osiemnastolatki.
– Dłużej tego nie zniosę! Nie pozwolę im się tak traktować! – zawyła Greta i wycelowała oskarżycielsko palec w stronę Bodensteina. – Wyprowadzam się do taty! Jeszcze dzisiaj!
Bodenstein westchnął ciężko. Wiedział, że to puste groźby; nowa rodzina ojca Grety też nie chciała mieć z nią nic wspólnego, bo wobec macochy dziewczyna zachowywała się równie bezczelnie jak wobec niego.
– Nienawidzę cię! – syknęła Greta jadowicie i wybiegła z kuchni. – Nienawidzę was wszystkich!
– Dlaczego musicie ją tak denerwować? – zapytała Karoline, patrząc z wyrzutem na Bodensteina i Sophię. – Ona naprawdę nie ma łatwo w życiu!
– Ja też nie mam łatwo w życiu – wypaliła dziewczynka. – Moja mama ma raka, jeśli ktoś o tym zapomniał.
Na piętrze głośno trzasnęły drzwi, a chwilę później rozległo się dudnienie muzyki.
– Jak mogłabym o tym zapomnieć, co? – odpowiedziała Karoline gorzkim tonem i omiotła Bodensteina umęczonym spojrzeniem. – Twój ojciec więcej czasu spędza z nią niż ze mną.
Po tych słowach odwróciła się i ruszyła w stronę schodów, by jeszcze raz spróbować udobruchać Gretę. Bodenstein odprowadzał ją przez chwilę wzrokiem. W końcu dotarło do niego, że to była kropla, która przelała czarę i nie było już odwrotu.
– Chodź, musimy jechać – powiedział do Sophie. Razem weszli do garażu i wsiedli do jego porsche. Bodenstein jeździł nim – a był to prezent od jego byłej teściowej – tylko w dni wolne od pracy. Jego przełożona Nicola Engel nie była zadowolona, kiedy parkował taki samochód pod komisariatem. Trzy minuty później jechali już Gagernring w stronę centrum.
– To jest takie aspołeczne, że Greta bezustannie kłamie i wygaduje te ohydne rzeczy o tobie, a Karoline zawsze jej w wierzy! – oburzała się Sophia. – Wiesz, że mówi na mamę Rakieta albo pani Wątrobianka Raczyńska? I czy to prawda, że na raka wątroby chorują jedynie alkoholicy?
Bodenstein z taką siłą zacisnął dłonie na kierownicy, że pobielały mu kostki. Bardzo wyraźnie poprosił Karoline, żeby na razie nie dzieliła się z Sophią szczegółami choroby Cosimy, ale najwyraźniej nie posłuchała i natychmiast pobiegła z tym do swojej córki, która oczywiście musiała wykorzystać tę wiedzę przeciwko znienawidzonej dwunastolatce.
– Choroba mamy nie ma nic wspólnego z alkoholem – wyjaśnił, walcząc, by zachować jak najbardziej rzeczowy ton. – Wiele lat temu w czasie którejś z wypraw twoja mama złapała zapalenie wątroby i lekarze podejrzewają, że rak wątroby to właśnie skutek tamtego zakażenia.
– Czy mama umrze?
– Jestem przekonany, że nie – odpowiedział. – Lekarze robią wszystko, co tylko mogą, żeby pomóc jej wrócić do zdrowia.
– Hm. – Sophia spojrzała na niego przelotnie. – Greta powiedziała, że jak mama umrze, to zostaniemy bez pieniędzy, bo ty jesteś policjantem i prawie nic nie zarabiasz.
– Że co, proszę?! – Bodenstein popatrzył na córkę osłupiały.
– I jeszcze, że jeśli nie będę robiła, co mi każe, to się postara, żeby jej matka nas wyrzuciła, bo to jest jej dom, a nie twój. Czy to prawda, tato? Będziemy musieli przeprowadzić się do mieszkania w bloku?
Bodenstein poczuł się tak, jakby dostał obuchem w głowę, i przez chwilę miał wrażenie, że zaraz pęknie mu serce.
– Nie, nie będziemy musieli – uspokoił Sophię.
– Nienawidzę Grety – oznajmiła jego córka z przekonaniem właściwym dwunastolatce. – Gdyby się dało, nie chciałabym jej już nigdy widzieć. Do końca życia!
Ja też – pomyślał Bodenstein. Zdecydowanie!
Włączył kierunkowskaz i zatrzymał się w zatoczce przy szkole córki. Sophia, która nie przepadała za publicznym okazywaniem uczuć, tym razem objęła go za szyję i pocałowała w policzek.
– Kocham cię, tato!
– Ja ciebie też kocham, maleńka – odpowiedział.
– Możesz dać mamie mój obrazek, jak u niej będziesz?
Sophia wróciła na swój fotel i puściła do niego oko.
– A nie potrzebujesz go na plastykę?
– Nie. – Uśmiechnęła się przebiegle. – W zeszłym tygodniu dałam go do oceny i dostałam najwyższą. Tylko nic nie mówiłam Grecie.
– Ty to jesteś niezła! – Bodenstein zachichotał. – Oczywiście, że zaniosę go mamie. Na pewno bardzo się z niego ucieszy.
Sophia wysiadła, zarzuciła sobie plecak na ramię, jeszcze raz się do niego uśmiechnęła, po czym dała się porwać potokowi uczniów i uczennic zmierzających do wejścia.
Bodenstein włączył się do ruchu. Rozmyślnie ignorował natarczywe wibrowanie komórki. To Karoline próbowała się do niego dodzwonić, najpewniej z przeprosinami i wyjaśnieniami, ale on miał już dość powtarzania w kółko tego samego. Miał dość kłótni, dość przypisywania mu rzeczy, których nie zrobił, dość zarzutów, po których następowały pełne skruchy i płaczliwe zapewnienia, że go kocha i nie pozwoli, żeby Greta stanęła między nimi. Wiedział, że nie miną nawet trzy dni i teatr zacznie się od nowa. Bodenstein przez chwilę miał ochotę odebrać połączenie i powiedzieć Karoline, czego dowiedział się od Sophii, ale w końcu zmienił zdanie. W myślach zobaczył w skrócie całe swoje życie i ogarnęło go przygnębienie, bo właśnie do niego dotarło, że znów stał się ofiarą swoich wyobrażeń. Od samego początku związek z Karoline był skomplikowany i niepewny. Nie potrafił zrozumieć, dlaczego wciąż od nowa powtarza te same błędy, zamiast wyciągać z nich wnioski. Nie mógł już dłużej ignorować faktu, że miał pięćdziesiąt kilka lat i właśnie waliło się jego drugie małżeństwo. Na czerwonym świetle sprawdził, że Karoline nagrała się już dwa razy i przysłała mu pięć esemesów. Wiedział, że to dopiero początek, jeśli dalej będzie ją ignorował. Ale tym razem nie zamierzał się ugiąć. Nie przeczyta i nie odsłucha żadnej wiadomości, bo przecież i tak wiedział, co ma mu do przekazania, i że to nic, ale to zupełnie nic nie zmieni.
Nadkomisarz Pia Sander z daleka widziała biegające luzem dwa wyżły weimarskie. Szła właśnie w stronę parkingu przy Sauerborn, wracając z porannego spaceru z psem przez Süsse Gründchen, malowniczą dolinę ze strumykiem i dziko rosnącymi drzewami owocowymi.
– No super – westchnęła i skróciła zwijaną smycz, na której wyprowadzała Beck’sa, aż pies znalazł się tuż przy niej. Malinois również dostrzegł dwójkę przedstawicieli swojego gatunku, którzy właśnie załatwiali grubszą potrzebę pośrodku łąki. Momentalnie się spiął, nastroszył sierść na karku i zaczął cicho warczeć.
– Spokojnie.
Właścicielka wyżłów szła ścieżką przez trawę i przyciskała telefon do ucha. Pia nie spodziewała się, że kobieta zdąży zapiąć swoje psy na smycze, zanim rzucą się na Beck’sa.
– Może pani wziąć psy na smycze! – zawołała.
– One nie gryzą! – odkrzyknęła nieznajoma z daleka i dalej rozmawiała przez telefon.
– Ale mój pies tak! – odpowiedziała Pia i chwyciła Beck’sa za obrożę. Mimo że z natury był dobrotliwym i dobrze zsocjalizowanym zwierzęciem, nienawidził, kiedy inne psy go zaczepiały albo wręcz atakowały. Weimarczyki też w końcu zauważyły Beck’sa i rzuciły się w jego stronę, skupione na celu jak wystrzelone rakiety. Dwa przeciwko jednemu, który w dodatku był jeszcze zapięty! Natychmiast rozległ się jazgot i szczekanie. Przy całej dobrotliwości, Beck’s był jednak bardzo walecznym psem i nie pozwolił się zdominować, i już po kilku sekundach zacisnął zęby na karku większego i cięższego od siebie wyżła numer jeden.
– Eddi! Billy! Do mnie! – piszczała kobieta i wymachując ramionami, biegła przez wysoką trawę, jednak jej psy ani myślały słuchać jej wrzasków i gwizdania.
– Niechże pani coś zrobi! – darła się nieznajoma na Pię. – On go zagryzie!
– To pani powinna coś zrobić! – odpowiedziała Pia. Nawet we śnie nie przyszłoby jej do głowy gołymi rękoma rozdzielać walczące w amoku zwierzęta. – Pani psy podbiegły do mojego, który jest zapięty!
Po tym, jak Beck’s ugryzł drugiego weimarczyka w ucho, wyżeł uznał, że pobliski las jest znacznie bardziej interesujący niż walka ze zwinniejszym przeciwnikiem i czmychnął między krzaki. Pierwszy przewrócił się na plecy i zaczął skamleć, na co Beck’s się cofnął.
– Pozwę panią! Drogo będzie to panią kosztować! – Kobieta uniosła telefon i zrobiła Pii zdjęcie. – O, tutaj mam dowód!
– Jeśli to sprawi pani radość, to proszę bardzo. – Pia wzruszyła ramionami. – Mogę jeszcze pani dać swój numer telefonu.
– Taki agresywny pies powinien chodzić w kagańcu! – oburzała się blondynka.
– Bzdura, mój pies wcale nie jest agresywny. Bronił się, to wszystko. Gdyby trzymała pani swoje psy na smyczy albo potrafiła je kontrolować, całej sytuacji dałoby się uniknąć. – Pia ucięła dyskusję.
– Moje psy muszą się wybiegać! – Nieznajoma, typowa mieszkanka okolic, z blond paziem na głowie i zaciętym wyrazem twarzy, szukała teraz ran na swoich psach. – O! Tutaj! Widzę krew! Ten kundel je pogryzł!
– Same są sobie winne – mruknęła Pia. – Przy okazji, ta dolina to rezerwat flory i fauny. Podlega ochronie. Przy wejściu stoi tabliczka z informacją, że dla ochrony dzikich zwierząt psy muszą być prowadzone na smyczy.
Beck’s otrząsnął się i z pewnością zwycięzcy wyrzucił tylnymi łapami trochę darni w powietrze. Właścicielka weimarczyków powiedziała pod nosem coś, co brzmiało jak „głupia zdzira” i prychnęła pogardliwie. Pia uznała, że jakakolwiek dalsza dyskusja będzie stratą czasu.
– Świetna robota, Beck’s. – Pogłaskała psa. – Obroniłeś się.
Nie uszła nawet pięćdziesięciu metrów, kiedy właścicielka wyżłów obrzuciła ją stekiem obelg, co nosiło znamiona publicznego użycia słów nieprzyzwoitych. Pia nie zareagowała, mimo że przez chwilę naszła ją pokusa spuszczenia Beck’sa ze smyczy i polecenia mu, aby skoczył agresywnej kobiecie do gardła.
Minionej jesieni wzięła w pracy trzy miesiące wolnego, żeby spędzić ten czas z siostrą Kim i jej córką Fioną, które wcześniej wpadły w ręce psychopatycznego mordercy. Jednak Kim, jak zawsze, kiedy w jej życiu pojawiały się kłopoty, wybrała ucieczkę i przyjęła ofertę pracy profilerki, złożoną przez doktora Davida Hardinga z USA. Jej rozczarowana córka Fiona wróciła do Zurychu, więc Pia pozostały czas wykorzystała na kurs w policyjnej szkole dla psów, gdzie Beck’s przeszedł szkolenie na psa obrończego; jasnobrązowy malinois śpiewająco zdał egzamin końcowy. Poprzedni właściciel psa trzymał go w domu i wypuszczał jedynie do dużego ogrodu. Po śmierci Theodora Reifenratha wiosną zeszłego roku, zwierzęciem zaopiekowali się sąsiedzi zmarłego, jednak szybko się okazało, że ich dzieci cierpią na bardzo silne uczulenie na sierść. Pia nie wahała się długo i adoptowała psa, żeby uchronić go przed trafieniem do schroniska. Ta decyzja bardzo ją uszczęśliwiła, uważała bowiem, że życiu bez czworonoga wyraźnie czegoś brakuje. Poranne spacery przed pracą były idealnym początkiem dnia, a regularna dawka ruchu dobrze wpływała na jej zdrowie. Dyrektor Nicola Engel osobiście udzieliła Pii pozwolenia na przyprowadzanie Beck’sa do pracy. Pies szybko stał się legendą komisariatu, gdyż pomógł Pii trafić na ślad seryjnego mordercy. Co więcej, czworonożny nabytek wywołał zachwyt pozostałej części wydziału K11, a Beck’s, nieskomplikowany i łasy na smakołyki, w wyjątkowy sposób otworzył swoje psie serce na jednego ze współpracowników swojej pani, Kaia Ostermanna, który zawsze miał w szufladzie coś dobrego i chętnie się tym dzielił.
Pia dotarła do parkingu przy kompleksie sportowym Sauerborn. Poza jej pomarańczowym kabrioletem mini stał tam tylko jeden samochód, czarny SUV. Pia zrobiła zdjęcie jego tablicy rejestracyjnej i dopiero wtedy wpuściła Beck’sa na podłogę przed fotelem pasażera, po czym sama wsiadła za kierownicę, uruchomiła silnik i otworzyła dach, by cieszyć się powiewem chłodnego wiatru. Powietrze było jeszcze rześkie, ale zarówno bezchmurne niebo, jak i prognoza pogody zapowiadały kolejny suchy dzień z temperaturami ponownie przekraczającymi poziom przewidziany dla tej pory roku. Po długotrwałej fali upałów w ostatnich miesiącach i nadzwyczajnej suszy sielski krajobraz przedgórza gór Taunus, pełen łąk z dziko rosnącymi drzewami owocowymi, maleńkimi strumykami i gęstymi, cienistymi lasami, zaczął przypominać spalone słońcem okolice Andaluzji. Cała Europa od miesięcy zmagała się z rekordowymi upałami, a potężna burza w miniony weekend przyniosła tylko chwilowe ochłodzenie. W całej okolicy wysychały studnie i podziemne zbiorniki, a poziom wód gruntowych obniżył się tak bardzo, że do wielu miejscowości wodę pitną musieli dostarczać strażacy. Do tego nic nie zapowiadało rychłej zmiany pogody.
– ...od czerwca do sierpnia przez siedemdziesiąt pięć dni temperatura nie spadła poniżej dwudziestu pięciu stopni Celsjusza, a przez dwadzieścia poniżej trzydziestu stopni – informowała prowadząca w radiu, jakby poza rekordowymi upałami i Donaldem Trumpem nie było żadnych innych tematów wartych poruszania. – Od początku prowadzenia rejestru pomiaru temperatur w 1881 roku nigdy nie zanotowano takich wartości...
Pia jechała wzdłuż dębowego lasu, by przed szpitalem skręcić w Kronberger Strasse. Poprzedniego dnia miała małą scysję z Christophem, której nie zakończyli, przy czym on z samego rana wyjechał na spotkanie organizacji European Association of Zoos and Aquaria. Ponieważ jej mąż potrafił być równie uparty jak ona sama, Pia nie spodziewała się jakiegokolwiek znaku życia od niego przed sobotą, kiedy miał wrócić. Ona również nie zamierzała ustępować, mimo że powód do kłótni był naprawdę idiotyczny: Christoph był zazdrosny, i to akurat o jej byłego męża Henninga Kirchhoffa, szefa frankfurckiego Instytutu Medycyny Sądowej. Henning dopiero co skończył pisać drugi kryminał, po tym jak jego pierwsza książka wydana ubiegłej jesieni okazała się zaskakującym sukcesem. Główni bohaterowie jego powieści – frankfurcki lekarz sądowy i jego była żona – komisarz wydziału do walki z terrorem kryminalnym i zabójstw – prowadzą dochodzenie w sprawie opartej na prawdziwych zdarzeniach, i to ta mieszanina realizmu i fikcji zafascynowała nie tylko czytelników, ale i prasę. A Henning nie tracił żadnej okazji, żeby zareklamować swoją książkę Nielubiana. Bardzo chętnie uczestniczył w odczytach i prezentacjach, udzielał wywiadów i – dzięki wsparciu pewnej bardzo pracowitej doktorantki niespodziewanie zaczął pojawiać się na Instagramie, Facebooku i YouTubie oraz zapraszać na swoją stronę internetową. Krótko przed Bożym Narodzeniem jego powieść wspięła się na pierwsze miejsce listy bestsellerów w kategorii wydań w miękkiej oprawie i stała się najczęściej zamawianą książką listopada portalu Amazon. Wtedy zainteresowały się nim telewizje i Henning zaczął pojawiać się we wszystkich znaczących programach w konwencji talk-show w kraju, bo każdy chciał pochwalić się rozmową przed kamerami z prawdziwym lekarzem sądowym i do tego prawdziwą gwiazdą w swoim makabrycznym fachu.
– Twój były pozuje na profesora Börne! – kpił wtedy Christoph.
Tymczasem Henning ukończył drugą książkę, która premierę miała zaplanowaną już niedługo, bo na frankfurckich targach książki na początku października. Parę miesięcy wcześniej w czasie jakiejś luźnej rozmowy Henning zapytał, czy Christoph miałby coś przeciwko wykorzystaniu zoo fundacji Opla w Kronbergu – którego ten od lat był dyrektorem – jako jednego z miejsc akcji swojej powieści, oraz obsadzenia postaci szefa placówki w jakiejś drugoplanowej roli. Mąż Pii nie brał wówczas jego działań na poważnie, więc bez wahania wyraził zgodę i zaraz o tym zapomniał – aż do teraz, bo kiedy trzy dni temu Henning przysłał Pii złożony już tekst Przyjaciół po grób, Christoph pierwszy zajął się lekturą. Początkowo bawiły go niemożliwe do przeoczenia nawiązania do prawdziwej zbrodni, w czasie badania której poznał Pię, lecz szybko mina mu zrzedła i zrobił się strasznie zły.
Z głośników samochodu rozległ się dźwięczny sygnał telefonu Pii, akurat w chwili, kiedy skręcała w ulicę Heinricha Heinego.
– Sander – zgłosiła się.
– Cześć, Pia. – Dzwonił Henning, zupełnie jakby wyczuł, że właśnie o nim myślała.
– Witaj, Henning – odparła chłodno. – Dziękuję, że w końcu raczyłeś oddzwonić. Jestem na ciebie naprawdę wściekła!
– Dlaczegóż to? – W jego głosie słychać było zaskoczenie.
– Z powodu twojej najnowszej książki miałam straszną awanturę z Christophem – wyjaśniła Pia. – Przeczytał ją i się zagotował.
– Poczekaj, chwileczkę! – Henning wszedł jej w słowo. – Przecież pytałem go o zgodę! No i ten bohater nie może narzekać na swój los, prawda? Koniec końców, to dyrektor zoo zdobywa policjantkę!
– Daj spokój, Henning! – warknęła Pia, nie kryjąc zdenerwowania. – W twojej książce policjantka idzie do łóżka ze swoim byłym. Naprawdę musiałeś?
– Ale to jeszcze zanim cokolwiek zdarzy się między nią i dyrektorem zoo. – Henninga wyraźnie bawiła ta rozmowa. – No i poza tym ona przyłapuje swojego byłego w niedwuznacznej sytuacji z panią prokurator.
– Jeśli nie chcesz narażać mojego małżeństwa, zmień przynajmniej dedykację – powiedziała. – „Dla Pii” całkowicie wystarczy. „Z miłością” – to jest kompromitujące.
– Tak uważasz? Dobrze, zobaczę, czy jeszcze mogę coś zrobić. Ozalidy zostały już zatwierdzone i wróciły do drukarni – odparł Henning. – Właśnie, ja też mam do ciebie sprawę: mogłabyś podjechać na chwilę do Bad Soden? Właśnie dzwoniła do mnie Maria, moja... hm... znaczy dzwoniła pani Hauschild... eeee... moja agentka. Znacie się chyba, prawda?
– Oczywiście, że tak. Poznałyśmy się na premierze twojej pierwszej książki. – Pię zastanowiło, co mogło oznaczać zupełnie nietypowe dla jej byłego męża jąkanie. Nie po raz pierwszy przyszło jej do głowy, że coś musiało się dziać między nim a kobietą, która namówiła go, by dobrze po pięćdziesiątce całkowicie odmienił swoje życie i zaczął robić coś zupełnie nowego, mianowicie napisał powieść kryminalną. Uwagi policjantki nie uszło, jak bardzo Henning zmienił się od tego czasu; zupełnie jakby rola sarkastycznego mizantropa nigdy mu do końca nie odpowiadała.
– Dobra, to co się z nią dzieje?
– Z nią... nic się nie dzieje. Ja... ja zaraz mam wykład i nie mogę sam pojechać, dlatego obiecałem jej, że zadzwonię do ciebie.
– To o co w takim razie chodzi?
Pia zatrzymała się przed garażem i pilotem uruchomiła mechanizm otwierania bramy.
– Czeka pod domem znajomej, z którą od kilku dni nie ma kontaktu. Obawia się, że stało się tam coś niedobrego, bo na drzwiach zauważyła ślady krwi, a przynajmniej tak jej się wydaje.
– Aha. – Pia darowała sobie pytanie, czy gdyby nie miał akurat wykładu, rzeczywiście wsiadłby sam w samochód i o wpół do dziewiątej rano pojechał tak daleko, by sprawdzić, czy potwierdzą się przeczucia jego agentki. – Niech będzie, podjadę tam. Ale tylko pod jednym warunkiem: zmienisz dedykację w książce.
– Zaraz dzwonię do wydawnictwa i poproszę redaktorkę, żeby się tym zajęła – zapewnił ją Henning pospiesznie. – Słowo honoru.
– Okej – zgodziła się Pia łaskawie. – I tak jeszcze nie wyjechałam do pracy. Dokąd mam jechać?
– Burgbergstrasse 74 – wyrecytował Henning. – I wielkie dzięki, Pia. Jesteś kochana!
Pia zamknęła bramę garażu i wyjechała na ulicę.
– Czasem lepiej, żebyś się nie odzywał, wiesz? – powiedziała i zakończyła rozmowę.
– Cześć, Oliver. – Cosima się ucieszyła, kiedy wszedł do jej sali, lecz był to ledwie cień jej dawnego promiennego uśmiechu. Bodenstein poczuł ucisk w piersi, kiedy to zauważył. Rak odebrał całą siłę i energię, którymi Cosima zawsze emanowała, a chemioterapia dokończyła dzieła spustoszenia. Na wąskim szpitalnym łóżku leżał ledwie strzęp kobiety, którą niegdyś była. Na początku pierwszego małżeństwa Oliver żył w bezustannym strachu, że lada dzień może zostać wdowcem z dwójką dorastających pociech. Nie mógł spać za każdym razem, kiedy Cosima wyruszała na kolejną ze swoich filmowych ekspedycji w najodleglejsze zakątki świata, by kręcić tam dokumenty i reportaże. W czasach, kiedy nie było jeszcze telefonów komórkowych, całymi dniami czy wręcz tygodniami czekał na jakikolwiek znak życia od niej, usiłując jednocześnie pogodzić wychowywanie dzieci z pracą. Po każdej nieprzespanej nocy obiecywał sobie, że już nigdy więcej nie puści jej tak daleko, bo nie radził sobie z bezustannym strachem o jej bezpieczeństwo. Ale kiedy wracała, wyczerpana, lecz promieniejąca ze szczęścia, i ku radości dzieci czasem z jakimś bezpańskim kotem albo psiakiem, którego przygarnęła gdzieś po drodze, jego obawy znikały, jakby ich nigdy nie było. Nauczył się cieszyć się tym, że może wziąć ją w ramiona, całą i zdrową i trzymać tak, dopóki znów nie obudzi się w niej zew podróży, który popchnie ją na kolejną wyprawę filmową.
Już na samym początku, kiedy się w niej zakochał, zrozumiał, że ta pełna temperamentu i nade wszystko ceniąca wolność kobieta nigdy nie zadowoli się spokojnym i uporządkowanym życiem, jakiego on potrzebował, ale miłość sprawiła, że zacisnął zęby i wszystko akceptował, jej wyprawy filmowe, towarzystwo specyficznych ludzi z jej branży, którzy czasem przez kilka tygodni z nimi pomieszkiwali, czas, który spędzała przy montażu materiałów i jej wyjazdy na festiwale filmowe na całym świecie. Dopiero przed dziesięciu laty serce złamał mu jej romans z rosyjskim badaczem terenów polarnych i wspinaczem. Długo nie mógł jej tego wybaczyć, lecz w końcu i z tym sobie poradził, i to nie jedynie dla dobra dzieci, a przez ostatnich kilka lat ich relacje układały się wręcz bardziej harmonijnie niż w okresie małżeństwa.
– Cześć, Cosi – odpowiedział. – Jak się czujesz?
– Całkiem nieźle – odparła i usiadła na łóżku. Nawet głos jej się zmienił i brzmiał teraz słabo i krucho, a skóra przybrała żółtawy odcień i stała się cienka jak pergamin. Jej połyskliwe rude włosy padły ofiarą chemioterapii, podobnie jak rzęsy i brwi.
– Spójrz tylko, co Sophia dla ciebie namalowała. – Bodenstein rozprostował zwinięty w rulon obraz córki i obrócił go w jej stronę. – Dostała za niego najwyższą ocenę.
– Panorama Frankfurtu! Ależ pięknie jej to wyszło! – Cosima się ucieszyła. – Poproszę pielęgniarki, żeby powiesiły go tak, żebym cały czas go widziała.
Bodenstein odłożył malunek na stolik pod telewizorem. Jak na salę szpitalną, pokój Cosimy wydawał się niemal luksusowy, dysponował bowiem niewielkim balkonem, piękną łazienką, a nawet kącikiem wypoczynkowym z kanapą i skórzanymi fotelami oraz minibarkiem.
– Mogę coś dla ciebie zrobić? – zapytał Oliver. – Potrzebujesz czegoś? Masz co czytać?
– Dziękuję, niczego mi tu nie brakuje. Chociaż wiele bym teraz oddała, żeby zapalić – wyznała Cosima i uśmiechnęła się przekornie. – Nie masz przypadkiem papierosów?
– Nie. Od trzech tygodni żadnego nie wypaliłem. – Bodenstein spojrzał na zegarek, po czym usiadł. Miał jeszcze pół godziny, zanim rozpocznie się maraton badań, włącznie z EKG, rentgenem klatki piersiowej, rezonansem magnetycznym, tomografią wolumetryczną oraz biopsją wątroby. – Wiesz przecież dlaczego.
– Pewnie, że wiem.
Popatrzyli na siebie.
– Wyglądasz na przygaszonego. Co się dzieje, Oliver? Gnębi cię, że się na to wszystko zgodziłeś?
– Nie, zupełnie nie o to chodzi. – Bodenstein westchnął. Nie chciał obciążać Cosimy swoimi problemami, ale zbyt dobrze go znała, by cokolwiek mógł przed nią ukryć.
– Zazdrość Karoline stała się nie do zniesienia – wyjaśnił i krótko opowiedział o scenie, jaka miała miejsce przy śniadaniu. – Nie mogę dalej tego tolerować i mieć nadzieję, że w końcu wszystko się unormuje. Bo się nie unormuje. A najbardziej cierpi na tym Sophia. Chciałbym przenieść ją do moich rodziców, albo do Louise i Quentina, przynajmniej do czasu, aż znajdę lepsze rozwiązanie.
– Przykro mi – odparła Cosima. – Oczywiście, zrób tak. Niech Sophia pomieszka trochę u twojej rodziny. Tak będzie dla niej lepiej. Również wtedy, jak będzie już po wszystkim.
– Też mi się tak wydaje.
Tyle razy już omawiali medyczne aspekty tego, co ich czekało, że dzisiejsza rozmowa dotyczyła innych, ogólniejszych tematów. Oliver opowiedział Cosimie o najnowszym kryminale Henninga Kirchhoffa, na który z niecierpliwością czekał cały wydział K11 i który tak bardzo zdenerwował męża Pii Sander. Śmiali się i cieszyli rzadkimi chwilami normalności i beztroski.
Choroba Cosimy uświadomiła Bodensteinowi, że życie jest za krótkie, by marnować je na rzeczy, których w rzeczywistości robić się nie chce, albo na ludzi, po których nie można się spodziewać niczego dobrego. Wszystko mogło się skończyć z dnia na dzień. Dwa miesiące temu Cosima poszła na zakupy i w sklepie straciła przytomność, po czym trafiła do szpitala. Lekarze zdiagnozowali u niej raka wątroby w zaawansowanym stadium, a jej przypadkowo odkryta choroba głęboko wstrząsnęła całą rodziną. Komórki rakowe nie zajęły jeszcze węzłów chłonnych ani innych organów, więc istniała szansa, że przeszczep wątroby uratuje jej życie. Cosima znalazła się na liście Eurotransplantu wśród oczekujących na wątrobę od zmarłego dawcy, a lekarze rozpoczęli zabiegi chemoembolizacji tętniczej, które miały powstrzymać rozrost istniejących guzów do czasu znalezienia odpowiedniego organu. Nikt jednak nie wiedział, jak długo może to potrwać, dlatego Lorenz i Rosalie poddali się testom na zgodność jako potencjalni dawcy, jednak okazało się, że część wskaźników nie pasuje. Przepisy w tym względzie stanowią jednoznacznie, że organ do przeszczepu od żywego dawcy może pochodzić jedynie od członka rodziny, małżonka albo życiowego partnera, dlatego Bodenstein również się przebadał. Wyniki testów pokazały wysoką zgodność, pozwalającą mu na bycie dawcą dla Cosimy, więc podjął decyzję, by oddać część wątroby matce swoich dzieci. Po bardzo starannym wywiadzie lekarskim i środowiskowym komisja do spraw przeszczepów dała w końcu zielone światło i dzisiaj czekały go dalsze szczegółowe badania. Był to wyścig z czasem, bo stan Cosimy wyraźnie się pogorszył i groziło jej, że będzie zbyt słaba, by w ogóle poddać się operacji, a to oznaczałoby wygraną raka.
– Za dziesięć dziewiąta – stwierdził Bodenstein. – Muszę już ruszać.
– Powiedziałeś Karoline? – zapytała Cosima.
– Nie – wyznał Bodenstein. – I nie zamierzam jej niczego mówić. Jutro zabieram swoje rzeczy i przeprowadzam się do Marie-Louise do hotelu. Będę blisko Sophii i będę miał spokój.
– O! – westchnęła Cosima, ale nic nie powiedziała.
– Już dawno powinienem był to zrobić – powiedział.
– Jesteś dobrym człowiekiem, Oliver – wyszeptała Cosima. – Jestem ci ogromnie wdzięczna. I nawet, jeśli to się nie uda...
– Uda się – przerwał jej natychmiast. – Uda się i wyzdrowiejesz. Zobaczysz.
– Niestety, istnieje możliwość, że tak się nie stanie, i dobrze o tym wiesz. – Cosima spojrzała na niego spokojnie. – Ale jeśli mi się nie uda i już z tego nie wyjdę, to miałam przynajmniej cudowne życie. I w bardzo dużej części zawdzięczam to tobie, Oliverze. Mamy troje cudownych dzieci i czworo przesłodkich wnucząt. Mogłam rozwijać się zawodowo w tym kierunku, który dawał mi szczęście. Więc gdyby to miał być koniec, opuszczę ten świat zadowolona – dokończyła zachrypniętym głosem. Bodenstein poczuł ucisk w gardle.
– Ani mi się waż umierać, nie po tym wszystkim, przez co muszę tu przejść – zażartował, choć ani trochę nie było mu do śmiechu. – Pomyślałaś w ogóle, jak nieprzyjemna jest biopsja wątroby?
Cosima się uśmiechnęła, ale szybko spoważniała.
– Bardzo doceniam to, co dla mnie robisz – odpowiedziała. – Tym bardziej że wiem przecież, jak nienawidzisz igieł i zastrzyków.