Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Czy kiedykolwiek poszedłeś na skróty, żeby dostać to, czego chcesz…?
Fazbear Entertainment zaczyna korzystać z możliwości sztucznej inteligencji, co przynosi nieoczekiwane skutki dla pracowników firmy. Pewien gość Pizzapleksu osiąga nieprawdopodobnie wysokie wyniki w fazcade’owych grach. Gdy Tony próbuje go odszukać, znajduje coś, czego nie mógł się spodziewać. Abe zaczyna żałować, że wprowadził się do nowego apartamentu, gdy jego animatroniczne asystentki zaczynają sprawiać mu problemy…
Czasami droga na skróty prowadzi w ślepy zaułek, o czym przekonał się niejeden bohater świata Five Nights at Freddy’s.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 263
Uderzenie pioruna wstrząsnęło starymi, zmatowiałymi szybami szkolnych okien w momencie, gdy pani Soto napisała na tablicy „Fikcja przesuwa granice rzeczywistości”.
Tony przeniósł wzrok ze schludnych, drukowanych liter napisanych przez nauczycielkę na duże krople deszczu, które uderzały teraz w okno tuż obok ławki chłopca w ostatnim rzędzie śmierdzącej stęchlizną klasy z wysokim sufitem.
Zamrugał. Nie interesowało go już nic, co robiła pani Soto; całą uwagę skupił na burzy.
Mógłby przysiąc, że przez chwilę widział coś poruszającego się wśród ulewy. Wydłużony, rozmiarem w przybliżeniu odpowiadający człowiekowi kształt wydawał się prześlizgiwać wśród strumieni wody; pojawił się dokładnie wtedy, gdy ucichł pomruk grzmotu.
To oczywiście nie było możliwe, ponieważ sala, w której pani Soto prowadziła zajęcia z kreatywnego pisania, znajdowała się na trzecim piętrze studwudziestoletniego budynku szkoły zbudowanego z kamienia wapiennego. W deszczu i dwanaście metrów nad ziemią Tony mógłby zobaczyć jedynie coś spadającego albo latającego.
Żałował, że nie może wstać i wyjrzeć przez okno, aby zobaczyć, czy to coś spadło na ziemię. Ale gdyby zrobił jakikolwiek ruch, pani Soto rzuciłaby mu jedno ze swoich miażdżących spojrzeń. Nie znosił ich.
Głos nauczycielki zlał się w jego głowie w jedno z dudniącym rytmem deszczu. Wsłuchując się w ten jednostajny szum, Tony pogodził się z tym, że pozostaje mu jedynie zastanawianie się nad tym, co zobaczył. W porządku. To fajnie, że życie skrywa małe tajemnice. Fascynowało go poszukiwanie odpowiedzi na pytania, dlaczego i jak coś się dzieje.
Nadal obserwował deszcz, zastanawiając się, co właściwie zobaczył. Na pewno nie była to istota ludzka, przynajmniej to było jasne. Gdyby wśród deszczu na ziemię spadł człowiek, Tony usłyszałby plusk nawet przez odgłosy burzy. Poza tym ten ktoś musiałby krzyknąć. A może nie.
Czasami złe rzeczy dzieją się tuż przed naszym nosem. Niebezpieczeństwo czai się wszędzie, nawet w miejscach, które człowiek uważa za bezpieczne. Tony nauczył się tego po wielu przeprowadzonych „dochodzeniach”.
Grzmot rozległ się ponownie. Tym razem zatrząsł się cały budynek. Dwie sekundy później Tony zobaczył przeszywająco białe, rozgałęzione pasma światła nad wzgórzami za terenem szkoły. Było blisko, pomyślał.
Po błyskawicy powietrze przecięła spadająca gałąź. Przeleciała przed oknem, pikując, po czym zniknęła. Tony zdał sobie sprawę, że to samo musiał widzieć wcześniej. Niektóre drzewa wokół szkoły miały jasnoszarą korę. Nie wiedział, jaki to gatunek.
Nawałnica pojawiła się znikąd. Trzydziestometrowe drzewa, które jak rządek surowych dyrektorów otaczały szkolny dziedziniec, w jednej chwili stały nieruchomo, a ich gałęzie były wiotkie i rozluźnione. W następnym momencie zaczęły się trząść i miotać, szarpane podmuchami wiatru, który nadszedł bez ostrzeżenia.
Takie właśnie jest życie, pomyślał Tony. Tego również nauczył się ze swoich „dochodzeń”. W jednej chwili wszystko było dobrze. A już następna sekunda mogła przynieść najgorsze niespodzianki.
Coś szturchnęło Tony’ego w ramię. Sapnął i spojrzał w prawo.
– Ale odleciałeś, nie? – zapytał jego najlepszy przyjaciel, przechylając się przez odstęp dzielący jego ławkę od ławki Tony’ego. Podał mu plik niebieskich kartek.
Tony uśmiechnął się nonszalancko, jakby nie wzdrygnął się przed chwilą tak, że prawie wyskoczył ze skóry. Zorientował się, że kartki to arkusze zadań. Pani Soto stosowała różne kolory do różnych rodzajów materiałów dydaktycznych; niebieski oznaczał pracę domową.
Tony wręczył plik arkuszy Zoey, ładnej blondynce, która siedziała w kolejnej ławce. Biorąc kartki, nawet na niego nie spojrzała. Należała do najpopularniejszych dziewczyn w siódmej klasie, a więc była o kilka szczebli drabiny społecznej wyżej od Tony’ego i jego przyjaciół.
Spuścił wzrok na kartkę i przeczytał zadanie. Westchnął. Kolejna wymyślona historia.
Przygotowywał się do kariery reportera śledczego (miał tylko dwanaście lat, ale uważał, że należy planować wszystko z odpowiednim wyprzedzeniem), więc bardzo się cieszył, że będzie mógł szlifować swoje pisarskie umiejętności na zajęciach u pani Soto… ale chodziło mu raczej o literaturę faktu. Program zajęć mówił o ćwiczeniu wszystkich aspektów dobrej kompozycji, ale jak dotąd pani Soto skupiała się tylko na fikcji.
Na zewnątrz deszcz ustał tak samo nagle, jak się zaczął. Przez mokre okno wpadł snop światła słonecznego, rzucając rozszczepione jak w pryzmacie promienie na ławkę Tony’ego. Chłopiec wsunął palec w różowożółtą smugę tańczącą na bejcowanym na ciemno i porysowanym dębowym drewnie. Widzicie? – pomyślał. Rzeczywistość jest o wiele ciekawsza od fikcji.
Teraz, gdy przestało padać, do uszu Tony’ego z zewsząd docierał szelest arkuszy z zadaniami; wszyscy w klasie czytali, co mają zrobić. Kilkoro dzieci zaczęło szeptać między sobą. Tony słyszał, że jego przyjaciele także rozmawiają.
Sala, w której odbywały się zajęcia z kreatywnego pisania, nie miała, o dziwo, szczególnie kreatywnego wystroju. Prawie wszystkie inne sale lekcyjne w budynku były ozdobione plakatami lub wykresami, związanymi tematycznie z przedmiotem nauczanym w danej klasie – ta jednak pozostała dziwnie naga. Żółtawe gipsowe ściany były puste, poza tablicą na przedzie sali, białym ekranem na bocznej ścianie i regałem pełnym powieści w głębi pomieszczenia. Piętnaście ławek ustawionych w równym rzędzie pośrodku nie zapełniało ogromnej przestrzeni, więc każdy dźwięk odbijał się między rzędem okien a gołymi murami po przeciwległej stronie i nawet najcichsze odgłosy wydawały się narastać.
– Dobrze, proszę o ciszę! – zawołała pani Soto.
Tony podniósł wzrok znad niebieskiej kartki. Napotkał spojrzenie nauczycielki. Uśmiechnął się do niej. Ta jednak nie odwzajemniła uśmiechu.
Chociaż była jedną z młodszych nauczycielek w szkole, nie należała do miłych osób. Wysoka i szczupła, nosiła zawsze ciemny brąz i beż, a jej kasztanowe włosy były przystrzyżone prosto i równo do długości podbródka. Ich dolna krawędź była ścięta tak precyzyjnie, że wydawała się wręcz ostra, jakby przy niewłaściwym ruchu mogła zranić podbródek właścicielki. Pani Soto była dobrą nauczycielką; Tony wiele się od niej nauczył, mimo że nie zajmowała się wystarczająco dogłębnie literaturą faktu. Często jednak zastanawiał się, dlaczego jest taka nieszczęśliwa. Miał ochotę napisać o tym opowiadanie.
– Chciałabym, abyście w tej historii skupili się na tajemnicy – zaczęła pani Soto, gdy ucichły szelest papieru i szepty. – Jednocześnie zaś obudujcie ją wątkami pozornie z nią niezwiązanymi, które jednak koniec końców okażą się nieodzowne dla fabuły. Będziecie pracowali w zespołach po trzy osoby. Możecie dobrać się w grupy z tym, z kim chcecie. Jeśli ktoś będzie potrzebował pomocy, proszę dać mi znać. Jakieś pytania?
Spojrzała na klasę. Tony podniósł rękę.
– A jeśli ktoś znalazłby prawdziwą zagadkę, która spełnia te warunki? – zapytał.
Pani Soto potrząsnęła głową.
– Możecie zainspirować się rzeczywistością – odparła. – Ale chcę, żebyście wyszli poza świat realny.
Gdy skończyła mówić, rozległ się dzwonek. Był piątek, a ta lekcja była tego dnia ostatnia, więc połowa dzieci wstała z miejsc, zanim jeszcze umilkło brzęczenie. Tony się nie ruszył. Patrzył na kartkę z zadaniami i marszczył brwi, już zaczynając bawić się w głowie pomysłami na historię. To on miał przejąć dowodzenie w pisaniu; zawsze tak było.
– Jak zwykle trzej amigos, o, cudowny i genialny Wielki Amerykański Pisarzu? – zapytał jego najlepszy przyjaciel, wyrywając chłopca z zamyślenia.
Tony podniósł wzrok na kolegów.
– Już wybraliśmy nasze psydominy – oznajmił kędzierzawy, czarnowłosy dzieciak, z którym Tony przyjaźnił się od czasu, gdy ich mamy, sąsiadki z naprzeciwka, zorganizowały dla nich spotkanie zapoznawcze, kiedy mieli po cztery lata. Błysnął swoim charakterystycznym krzywym uśmiechem. – Ja będę Boots – dodał.
Tony pokręcił głową. Kiedy na początku roku szkolnego jego przyjaciele poznali pojęcie „pseudonim literacki”, od razu przekręcili je na „psydomin” i uznali, że powinni wybierać sobie inny za każdym razem, gdy będą mieli coś do napisania. Podczas całego procesu domagali się, żeby zwracać się do nich szalonymi imionami, które sobie nadali.
Tony wstał i włożył arkusz z zadaniem do plecaka.
– Dlaczego Boots? – zainteresował się.
– Bo to brzmi jak But. Mówi się „głupi jak but”, a ja mam łeb na karku. Taki żart. Łapiesz?
– Jasne, łapię, Boots – odparł Tony.
– A on będzie Doktor Rabbit. – „Boots” wskazał ostatniego z paczki.
Tony uniósł brew.
– Doktor Rabbit? A to co?
– W skrócie możesz mówić na mnie Rab – odparł właściciel przezwiska i wzruszył ramionami. – Jakoś tak mi przyszło do głowy.
Z szerokim uśmiechem przeczesał dłonią niesforne brązowe włosy. Tydzień wcześniej przyznał, że sam je sobie ściął; i dokładnie tak wyglądały.
„Rab” był w ich paczce od stosunkowo niedawna. Kilka miesięcy wcześniej, na początku roku szkolnego, Tony zauważył nieznanego sobie chłopaka, który wyglądał na trochę zagubionego. Przedstawił się, żeby zachować się po przyjacielsku. Od razu dogadał się z „nowym” i zaprosił go do współpracy ze sobą i „Bootsem” od pierwszego zadanego im grupowego wypracowania.
Teraz wycelował w Tony’ego palec jak pistolet.
– A ty?
Tony zastanowił się przez chwilę.
– Ja będę Tarbell.
Boots chwycił swój plecak i ruszył w kierunku drzwi.
– Niech zgadnę – rzucił przez ramię. – Reporter, tak?
Tony skinął głową. Nie zadał sobie trudu, aby wyjaśnić, że Ida Tarbell była jedną z demaskatorów – grupy publicystów i pisarzy, którzy na przełomie dziewiętnastego i dwudziestego wieku zwracali uwagę opinii publicznej na liczne nieprawidłowości systemu politycznego, społecznego i obyczajowego. Ani Bootsa, ani Raba by to nie obeszło. Historia interesowała ich jeszcze mniej niż bieżące wydarzenia.
Wychodząc za Bootsem i Rabem z klasy i zgodnie przedzierając się wraz z nimi przez tłum dzieci wypełniających korytarz, Tony zastanawiał się – nie po raz pierwszy – jak długo jeszcze potrwa ich przyjaźń. Już latem zaczął odczuwać pewne zniecierpliwienie swoim najlepszym kolegą. Jakby Tony zaczynał dorastać, podczas gdy jego kumpel nadal z zadowoleniem tkwił w roli dziecka.
To, że w ich paczce zjawił się nowy kolega, nieco pomogło, bo trochę odświeżyło ich relację. Rab był czymś w rodzaju pośredniego ogniwa między Bootsem a Tonym; lubił się wygłupiać, ale zdarzało się też, że mówił rzeczy bardzo ciekawe, a nawet głębokie. Tony nieraz zauważał, jak Rab zastyga z dziwną, sztywną miną, jakby rozmyślał nad czymś niezwykle poruszającym. Jakby krył w sobie głębię, której Boots nigdy nie zobaczy. Tony miał okropne przeczucie, że „wyrasta” z relacji z Bootsem i niedługo może chcieć zadawać się już tylko z Rabem. To byłoby diabelnie niezręczne.
Zdał sobie sprawę, że pozostaje w tyle za przyjaciółmi, i przyspieszył kroku, aby ich dogonić.
– Hej, chcecie się spotkać i zacząć burzę mózgów w kwestii naszego opowiadania? – zawołał.
Tamci się odwrócili i spojrzeli na Tony’ego. Boots przewrócił oczami, a Rab pokręcił głową.
– To może poczekać – zauważył Boots. – Właśnie gadaliśmy o grach w Pizzapleksie.
Tony z frustracji wykrzywił usta.
– Ale…
– Najlepszych kreatywnych pomysłów nie można popędzać – pouczył Rab. – Muszą same wykiełkować na żyznej glebie nicnierobienia.
Proszę bardzo, pomyślał Tony. Rab zdecydowanie potrafi być głęboki.
Dotarli do końca korytarza i skręcili w boczny, który prowadził do ich szafek. Boots ominął dwóch ósmoklasistów, z których jeden celowo potrącił Raba. Oczy tego ostatniego zwęziły się i rzucił palantowi ostre spojrzenie. Oczywiście popularny i uwielbiany przez dziewczyny chłopak nawet tego nie zauważył.
Tony i jego przyjaciele byli niewidzialni dla większości dzieciaków ze szkoły. Udawał, że go to nie obchodzi… ale okłamywał sam siebie.
Uwielbiał poszukiwać sedna tajemnic życia i poświęcił wiele godzin na próby zrozumienia, co sprawia, że ktoś staje się popularny. Doszedł do kilku oczywistych wniosków. Na przykład bycie kujonem nie stanowiło drogi do popularności, podobnie jak dziwny wygląd czy równie dziwne zwyczaje. Niezawodnym sposobem na utratę szansy na popularność były także zbyt częste zabieranie głosu na lekcjach i niewłaściwy ubiór. Ale poza tym było coś jeszcze, coś nieuchwytnego. Musiało być, ponieważ Tony i jego przyjaciele nie byli kujonami. Nie mieli dziwnych nawyków. Nie odzywali się za dużo w klasie i ubierali się jak wszyscy inni. Nie wyglądali też źle… przynajmniej jego zdaniem.
Tony, Boots i Rab byli brunetami (kolor włosów Tony’ego plasował się gdzieś pomiędzy kruczą czernią Bootsa i czekoladowym brązem Raba) i wszyscy mieli dość regularne rysy. Boots był prawdopodobnie najprzystojniejszy z całej trójki. Najwyższy w klasie, smukły i umięśniony, miał głębokie zielone oczy, całkiem zwyczajny nos, zwykle uśmiechnięte usta i kwadratową szczękę.
W przeciwieństwie do Bootsa Rab był jednym z najmniejszych chłopców w klasie. On również był chudy, a ponieważ miał skórę jaśniejszą niż ciemna karnacja Bootsa, mógł wydawać się czasem nieco słaby i wątły. Jego naprawdę duże brązowe oczy sprawiały, że czasami wyglądał jak małe dziecko, które dziwi się światu. Poza tym jednak jego rysy były w porządku. Tony słyszał, jak kilka dziewczyn mówiło, że Rab jest „ładny”.
W kwestii wzrostu plasował się gdzieś pomiędzy Bootsem i Rabem. Sądził, że jest przeciętny jak na swój wiek. Może zawsze miał taki być. Jego ciemnoniebieskie oczy były może trochę za małe i trochę za blisko osadzone, ale nie wyglądały jakoś dziwacznie. Jego nos nie miał w sobie zupełnie nic dziwnego, a usta, choć także trochę małe, nie wyglądały głupio. Może policzki były nieco bardziej pulchne, niżby sobie życzył (również dlatego, że gdyby były mniej okrągłe, ciotka Melva może nie szczypałaby go w nie za każdym razem, gdy go widziała), ale nie sądził, by którakolwiek z jego cech stanowiła powód wykluczenia społecznego.
– Ziemia do Torbala!
Coś szarpnęło go w bok. Zamrugał i zdał sobie sprawę, że to Boots ciągnie go w stronę ich szafek.
– Tarbell – poprawił machinalnie. – Nie Torbal.
– To ty tak mówisz – odparł Boots. – Ale będziemy na ciebie wołać Kosmita, jeśli nie przestaniesz się zawieszać na środku korytarza z miną, jakby twój mózg wyjechał na wakacje.
– Przepraszam – powiedział Tony. – Po prostu się zamyśliłem.
– To właśnie twój problem – zauważył Rab. Dotarli już do swoich szafek i chłopak zaczął obracać zamkiem szyfrowym. – Za dużo myślisz. To źle wpływa na twoje zdrowie.
– Dobrze mówi – zgodził się Boots, otwierając zamaszyście i z głośnym hukiem drzwi szafki. Odbiły się i prawie uderzyły go w twarz. Wydawał się tym jednak niewzruszony.
Tony podszedł do swojej szafki, obrócił zamek i otworzył wgniecione metalowe drzwi. Rozpiął plecak i wymienił wyjęte z niego zeszyty na to, co musiał zabrać do domu na weekend.
– Ruchy, ruchy – popędzał kolegów Boots, podskakując na piętach, jak zawsze, kiedy się niecierpliwił… czyli prawie zawsze. – Fazcade czeka!
– Nadal uważam, że powinniśmy zacząć od burzy mózgów – powiedział Tony.
Boots prychnął.
– Mamy dwa tygodnie na napisanie opowiadania. Kupa czasu.
– Damy radę to sklecić w parę godzin – zgodził się Rab. – Co masz zrobić dziś, zrób pojutrze, będziesz miał dwa dni wolne.
– Poza tym, Torbal – Boots trącił Tony’ego w ramię – wiemy, że zaczniesz bez nas. Zawsze to robisz.
Tony westchnął i zatrzasnął szafkę. Miał trochę za złe swoim przyjaciołom, że po prostu założyli, że sam wykona większość pracy nad opowiadaniem, ale trochę mu także ulżyło. Zawsze się ekscytował, gdy miał przed sobą nowy projekt pisarski. Planował pracować nad nim codziennie i dobrze się przy tym bawić.
Mega Pizzaplex Freddy’ego Fazbeara był dokładnie taki, jak obiecywała jego nazwa – mega. Choć Tony’ego to miejsce nie kręciło aż tak jak jego kolegów, musiał przyznać, że rozmiar budynku robił wrażenie. A do tego na każdym centymetrze kwadratowym potężnego kompleksu rozrywkowego można było znaleźć olśniewające, fascynujące i sygnalizujące dobrą zabawę widoki, dźwięki i doznania.
Tony i jego koledzy wypróbowali już każde miejsce w tym ogromnym kompleksie. Kilkadziesiąt razy przejechali się zaawansowaną technologicznie kolejką górską, zbadali rury wspinaczkowe, rozegrali niezliczone rundy na polu minigolfa Monty’s Gator Golf, zagrali w kręgle w Bonnie Bowl i często ścigali się na torze Roxy Raceway. Widzieli także tak wiele animatronicznych koncertów, że Tony znał na pamięć wszystkie piosenki zespołu.
Najlepszą częścią Pizzapleksu, przynajmniej w opinii Tony’ego, był jednak największy z kilku mieszczących się tu salonów gier – Fazcade, którego trzy piętra połączone były spiralnymi schodami. Jego motyw przewodni stanowiła dyskoteka, jego rezydentem był zatem DJ Music Man, animatroniczny didżej, który puszczał rozmaite melodie dla grających na automatach i maszynach, a także dla dziwaków, którzy korzystali z pokoi karaoke na trzecim piętrze Fazcade (Tony uważał, że każdy, kto chce wstać i śpiewać na oczach – i uszach – innych, musi być kompletnie ześwirowany).
Salon Fazcade oświetlała równie ogromna liczba wielokolorowych neonów i diod, jak w całym Pizzapleksie. Miał poza tym przyprawiające o oczopląs fioletowe ściany i pluszową jasnofioletową wykładzinę w gwiazdy i zawijasy, a do tego znajdowały się w nim podobizny Freddy’ego Fazbeara, animatronicznego niedźwiedzia, filaru całego imperium korporacji Fazbear. W tym fioletowym wnętrzu upchnięto niezliczone metalowe automaty do gier, których obudowy zdobiły chromowane ramy i malunki w niemal każdym możliwym kolorze. Wnętrze Fazcade było tak opalizująco-lśniące, że Tony zawsze czuł się tu, jakby opuszczał prawdziwy świat i wchodził do kalejdoskopowego równoległego wymiaru.
W tym ogromnym salonie gier nie tylko widoki odpowiadały zresztą za wrażenie znalezienia się w innym świecie; swój udział miały w tym także dźwięki. Poza pulsującymi basowymi rytmami utworów, które odtwarzał DJ Music Man, w salonie panował nieustanny hałas. To było istne słuchowe multiwersum – niezliczone warstwy upakowanych razem dźwięków. Tony lubił opisywać w myślach różne rzeczy (aby ćwiczyć umiejętności potrzebne pisarzowi) i czasami starał się wyodrębnić wszystkie dźwięki, które tutaj słyszał, ale nigdy nie czuł się do końca na siłach. Ping, zing, ding – dobiegało zewsząd, słyszał brzęczenia, stuknięcia, jakby korek wyskoczył z butelki, świergotanie i gongi. Oprócz odgłosów produkowanych przez automaty byli też gracze oraz ich krzyki, śmiechy, gwar rozmów i triumfalne pohukiwania. Wszystko to mieszało się razem w jeden skondensowany zgiełk, od którego czasem bolała go głowa.
Tak jak dzisiaj. Hałas, światło i ruch w salonie bardziej go irytowały, niż bawiły, zapewne dlatego, że zamiast grać w gry zręcznościowe, wolałby omawiać pomysły na opowiadanie.
Zagrał w Bon-Bon Funball, Chica’s Feeding Frenzy i Monty’s Gator Golf (ta ostatnia gra była zręcznościową wersją prawdziwego mieszczącego się tu pola do minigolfa) i poczuł, że ma dość. Zostawił Raba i Bootsa podkręcających piłki do koszykówki w zajadłej rozgrywce na symulatorze sygnowanym przez Marionetkę i poszedł połazić po salonie gier.
Tak naprawdę jego wędrówka nie była do końca pozbawiona celu. Miał pewien powód, aby przechadzać się w tę i z powrotem po alejkach między automatami i przyglądać graczom. Szukał pomysłu na opowiadanie. Z doświadczenia wiedział, że jeśli trochę poobserwuje ludzi, znajdzie to, czego potrzebuje.
Chociaż gry w Fazcade były kreatywne – wszystkie w jakiś sposób wiązały się z postaciami z uniwersum Fazbeara – a do tego zabawne, Tony uważał, że obserwowanie grających w nie osób jest jeszcze ciekawsze. Wszyscy, którzy spędzali tu czas na grach zręcznościowych, od najmłodszych dzieci po najstarszych seniorów (zwykle babć lub dziadków, którzy przyprowadzali do Pizzapleksu swoje wnuki), mieli tendencję do zatracania się. Pochłonięci manipulowaniem przyciskami i dżojstikami, ze wzrokiem utkwionym w ekranach i skupieni całkowicie na gromadzeniu punktów, przestawali interesować się rzeczywistością. Dzieci i nastolatki niczym się nie krępowały, nie dbały już o to, co mogliby pomyśleć o nich inni, a dorośli wyraźnie się relaksowali, na chwilę odsuwając na bok codzienne problemy.
Tony miał tylko dwanaście lat, ale był już na tyle dojrzały, żeby wiedzieć, że życie może być trudne. Być może inni dwunastolatkowie o tym nie wiedzieli, bo nie doświadczyli tego na własnej skórze, ale on tak.
W ciągu ostatnich dwóch lat ojciec Tony’ego z odnoszącego sukcesy i dobrze zarabiającego księgowego dużej korporacji stał się skazanym przestępcą. Oskarżono go o defraudację setek tysięcy dolarów w firmie, dla której pracował. Utrzymywał, że jest niewinny, ława przysięgłych jednak mu nie uwierzyła. Grupa dwunastu osób zdecydowała, że argumenty prokuratury były bardziej przekonujące niż twierdzenia ojca. Otrzymał wyrok dwudziestu lat więzienia i grzywnę, której nie był w stanie spłacić.
Pierwsze jedenaście i pół roku życia Tony spędził w ładnym, dużym domu z jeszcze większym ogrodem w jednej z najlepszych dzielnic w mieście. Teraz on i mama dzielili z babcią (mamą jego mamy) mały, stary dom na niewiele większym niechlujnym podwórku na przedmieściu. Gdy wyglądał przez okno, zamiast zielonych trawników i eleganckich samochodów widział pożółkły spłachetek trawy i zapuszczony park przyczep po drugiej stronie ulicy. Zamiast rytmicznego dźwięku automatycznych zraszaczy lub śmiechu bawiących się dzieci budził go teraz stukot kół porannego pociągu, który przejeżdżał po torach niecałe sześćdziesiąt metrów za domem.
Jasne, mogło być gorzej. Gdyby babcia nie przygarnęła jego i mamy, kto wie, gdzie by zamieszkali? Od urodzenia syna mama Tony’ego nie pracowała, a teraz, kiedy mąż trafił do więzienia, dostała pracę jako asystentka w biurze. Zarabiała tyle, że ledwie mogła jakoś związać koniec z końcem. Jedynym powodem, dla którego Tony mógł sobie pozwolić na tak częste chodzenie do Pizzapleksu, było to, że większość popołudni i niejeden wieczór spędzał na pracach ogrodniczych, malowaniu i wykonywaniu drobnych napraw dla emerytów, którzy mieszkali w parku przyczep albo po sąsiedzku, w starych domach, stojących tu i ówdzie przy drodze wiodącej z północy na południe.
Dzieciaki takie jak Boots i Rab, z zamożnych rodzin, nie rozumiały jeszcze, z jakimi zmartwieniami i trudnościami przychodziło się zmagać innym. Koledzy Tony’ego (i większość dzieciaków z klasy) mieli łatwe życie. On jednak wiedział, że wielu innym rówieśnikom i większości dorosłych, których spotykał na swojej drodze, życie dawało w kość w ten czy inny sposób.
Jeszcze zanim aresztowano jego ojca, Tony interesował się tym, co słyszał w wiadomościach i znajdował w gazecie, którą jego tata codziennie czytał od deski do deski. Gdy był w drugiej klasie, zaczął bawić się w reportera. Na urodziny w trzeciej klasie rodzice sprezentowali mu aparat cyfrowy i chłopak zaczął wędrować po całej okolicy, robiąc zdjęcia. Od tego momentu zaczął pisać „artykuły” o wydarzeniach z sąsiedztwa. Skrupulatnie wystukiwał je dwoma palcami na klawiaturze (to było, jeszcze zanim nauczył się porządnie pisać), a potem drukował w wielu egzemplarzach na domowej drukarce taty i dostarczał na ganek każdego sąsiada. „Wrony porywają ulubioną lalkę małej sąsiadki”, „Panele słoneczne psują sąsiadowi widok z okna”, „Bezpański pies zżera konkursowe pomidory” – oto kilka przykładów jego wczesnych publikacji.
Kiedy zaczął mieć hyzia na punkcie dziennikarstwa śledczego, rodzice poparli tę pasję. Stali się jednak nieco sceptyczni, gdy Tony napisał artykuł pod tytułem „Pan Markham. Skąd te wszystkie kanały, skoro nie ma kablówki?”. Rozpowszechnił tę historię po okolicy i wkrótce dom Markhamów odwiedziło kilku bardzo oficjalnie wyglądających panów w garniturach. Następnego dnia ktoś przeciął opony w aucie ojca Tony’ego.
Po tym wydarzeniu rodzice oznajmili, że nie powinien już kolportować swoich artykułów w sąsiedztwie.
– Może powinieneś zacząć pisać jakieś opowiadania, kochanie – zasugerowała mama. – To bezpieczniejsze.
– Co masz na myśli? – zapytał Tony.
Tata wziął go wtedy na rozmowę i wyjaśnił:
– Czasami pisanie o prawdziwych wydarzeniach bywa trudne, synu. Nie jest łatwo zebrać wszystkie fakty, a jeśli w czymś nie masz racji… a nawet, jeśli masz… możesz napytać komuś biedy. Dziennikarstwo śledcze jest ważne dla społeczeństwa, ale może być… – tata Tony’ego zmarszczył brwi. – …niebezpieczne.
Wtedy Tony tego nie rozumiał. Teraz już tak, ale nie dbał o to.
Po tym, co przytrafiło się tacie, bardziej niż kiedykolwiek zależało mu na poszukiwaniu odpowiedzi. Chciał zgłębić każdą możliwą sprawę.
Próbował nawet zbadać sytuację taty, ale znalazłszy się w więzieniu, tata powiedział mu, że musiał zobowiązać się, iż nie będzie starał się wyjaśnić sprawy defraudacji na własną rękę.
– Daj temu spokój – podkreślił tata. – Obiecaj mi to.
Nie miał wyboru. Musiał złożyć obietnicę.
I jak dotąd jej dotrzymywał.
Jednak to, że nie był w stanie dowiedzieć się, co tak naprawdę stało się z pieniędzmi, które zdaniem wszystkich ukradł jego ojciec, czuł jeszcze większą determinację, by rozwikłać każdą napotkaną tajemnicę. Nienawidził pytań bez odpowiedzi.
A skoro mowa o pytaniach bez odpowiedzi…
Zamyślony, dotarł do rzędu fliperów do gry w pinball. Na maszynach obok siebie grały dwie ładne nastolatki, na oko co najmniej dwa lub trzy lata starsze od Tony’ego. Z wymiany obelg i docinków mógł się domyślić, że jedna próbuje pokonać drugą na punkty.
– Nawet nie próbuj! – krzyknęła wyższa z dwóch dziewczyn, długowłosa brunetka z warkoczem, gdy fliper koleżanki rozbłysnął światłami, a liczba punktów wzrosła czterokrotnie.
Druga dziewczyna, drobna i rudowłosa, zaśmiała się perliście.
– Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz? – zakpiła śpiewnie.
Tony skierował wzrok na tablice wyników obu maszyn, a kiedy to zrobił, coś drgnęło w głębi jego umysłu. Zmarszczył brwi, studiując tabele.
– GGY – powiedział na głos, odczytując rządek liter przy rekordzie. GGY, kimkolwiek był, wyprzedził innych graczy o miliony punktów. I to na obu maszynach, na których grały teraz dziewczyny.
Tony znowu zaczął obserwować zawody pinballowe. Twarze dziewczyn wyrażały najwyższą koncentrację; obie musiały być mistrzyniami w tej grze. Własne umiejętności Tony oceniał całkiem nieźle, ale one były niewiarygodne. Królowe pinballa! Miały niezwykłą kontrolę nad piłeczką i oczywiście obie doskonale orientowały się w czułości przechyłu swoich automatów. Często w nie waliły bez negatywnych konsekwencji.
Dziewczyna z długim warkoczem stała przed swoją maszyną prawie na baczność. Krzywiła się; miała ogromne zęby i wyglądało na to, że nimi zgrzyta, gdy jej palce – serdeczny i środkowy – śmigały nad kontrolkami tak szybko, że aż się rozmazywały przed oczami Tony’ego.
Rudowłosa, która miała kilka tysięcy punktów więcej niż koleżanka, stała w bardziej zrelaksowanej pozie. Obsługując stery maszyny, opierała się o nią pozornie swobodnie. Nie pokazywała zębów, ale miała zaciśniętą szczękę, a żyły na jej szyi nabrzmiały tak, że Tony dostrzegał, jak przyspiesza jej puls.
Dziewczęta wykonywały perfekcyjne podania i odbicia; srebrne kulki śmigały, odbijały się od zderzaków i przelatywały od jednej pary łapek do drugiej; lampki automatów migotały, rzucając czerwono-pomarańczowe błyski na twarze graczek. Tony obserwował to wszystko jak zahipnotyzowany, choć próbował śledzić rozgrywany z niesamowitym kunsztem mecz i tablicę wyników jednocześnie.
Systemy punktacji na automatach do pinballa w Fazcade były bardzo zróżnicowane. Ten sam strzał w jednej grze mógł dać ci sto punktów, więc wynik miliona punktów w niej osiągnięty był imponujący. W innych grach dało się za jednym strzałem zyskać sto tysięcy punktów. Rekordy tych automatów sięgały zatem nawet miliarda. Dwie maszyny, na których grały dziewczyny, miały te same systemy punktacji – musiały, bo inaczej koleżanki nie byłyby w stanie rywalizować na oddzielnych maszynach. Tutaj większość rekordów wynosiła kilka milionów punktów. Każda z dziewczyn przekroczyła już pięć milionów, a ich wyniki były wyższe niż wszystkie inne na listach rekordów – z wyjątkiem tajemniczego GGY. Te inicjały widniały na trzech pierwszych miejscach list obu automatów, a wyniki wpisane przy nich były wyższe o pięćdziesiąt milionów od wyników innych graczy.
Tony odwrócił się i spojrzał za siebie, w głąb alejki, którą właśnie przeszedł. Gdzie wcześniej widział inicjały GGY?
Zostawił dziewczyny ich rozgrywce i wrócił po własnych śladach, sprawdzając listy rekordów w każdej grze. Szybko znalazł GGY na innym automacie do pinballa kilka maszyn dalej.
Kontynuował śledztwo, systematycznie przeglądając listy najlepszych graczy na wszystkich automatach na tym piętrze Fazcade. Gracz podpisujący się jako GGY nie wypróbował tu zbyt wielu gier, ale w tych, w które grał, bił wszystkich na głowę. Ilekroć te inicjały pojawiały się na liście, wyniki przy nich zostawiały całą resztę daleko w tyle.
Kim był ten geniusz gier? W jaki sposób osiągał tak wysokie wyniki? Czy był po prostu tak dobry… a jeśli tak, to jak to zrobił?… A może w jakiś sposób oszukiwał?
Tony uśmiechnął się szeroko, czując lekkie łaskotanie w brzuchu. Budziła się w nim ekscytacja. Oto zagadnienie, które pobudza jego kreatywność. Prawdziwa tajemnica, którą zamierzał rozwiązać, i która mogła stać się kanwą dla ich opowiadania. Nieważne, że nie była fikcyjna. Musiał tylko zmienić kilka szczegółów na temat swego odkrycia, by śledztwo mogło stać się centralnym punktem ich historii.
Przede wszystkim musiał znaleźć tajemniczego GGY, a żeby to zrobić, musiał dowiedzieć się, kim jest ten gracz. Z pewnością ktoś go widział, biorąc pod uwagę niesamowite wyniki, jakie osiągnął na niejednej przecież maszynie.
Znów zawrócił w kierunku królowych pinballa. Tajemniczy gracz korzystał z tamtych dwóch maszyn, na których i one najwyraźniej sporo grały. Istniała niemała szansa, że widziały GGY.
Kiedy skręcił za róg, prawie wpadło na niego dwóch rozbrykanych chłopaków; pokręcił głową, gdy obaj odbili się od najbliższego automatu, próbując nie zderzyć się z Tonym. Mieli na sobie szare koszulki i czapki z daszkiem. Wyglądają jak małe ludzkie kulki do pinballa, pomyślał Tony, szczerząc zęby w uśmiechu.
Chłopcy krzyknęli do siebie, poganiając jeden drugiego, i odbiegli. Tony szedł dalej, starając się wyprzeć z głowy myśli o otaczającym go zgiełku, by móc zastanowić się nad tajemniczym GGY i jego wysokimi wynikami.
Dotarłszy do nastoletnich mistrzyń, zadał sobie pytanie, czy może je zagadnąć w trakcie gry. Niektórzy nie mieli z tym żadnego problemu. Inni traktowali grę tak serio, że rzuciliby się do gardła każdemu, kto próbowałby ją zakłócić.
Podszedł i zdecydował, że równie dobrze może spróbować. Co mogło się zdarzyć najgorszego? Mogły rzucić mu najwyżej zirytowane spojrzenie albo wyzwisko. Bywało gorzej. Bycie synem skazanego malwersanta pozwoliło mu wyhodować sobie grubą skórę. Sprawa jego ojca cieszyła się wielkim zainteresowaniem mediów; przez jakiś czas prasa koczowała nawet na ich trawniku. Tony szybko się nauczył, że przejmując się tym, co myślą inni, człowiek gwarantuje sobie permanentne poczucie nieszczęścia.
Królowe pinballa ciągle grały. Ruda już nie prowadziła, teraz to brunetka miała przewagę, a grymas na jej twarzy ustąpił miejsca zarozumiałemu uśmieszkowi.
Tony uznał, że bardziej przystępnie z nich dwóch wygląda rudowłosa, więc to ją postanowił zagadnąć. Dbając, by nie podchodzić zbyt blisko (żaden gracz nie lubi, gdy ktoś dyszy mu w kark), poczekał, aż grająca zwróci na niego uwagę. Następnie uniósł dłoń, pomachał do niej nonszalancko i powiedział:
– Genialnie to rozgrywasz. – Nie chciał urazić brunetki, pomijając ją, więc dodał: – Obie genialnie gracie. Jesteście niesamowite.
Czarnowłosa dziewczyna nie odpowiedziała, ale uśmieszek na jej twarzy rozszerzył się w szeroki uśmiech. Rudowłosa zacisnęła wargi, manipulując łopatkami maszyny, aby wykonać idealny chwyt, bezbłędnie spowolnić pęd piłki i przygotować się do kolejnego strzału. Ten okazał się bezkonkurencyjny. Piłka przeleciała rykoszetem przez całą maszynę jak pocisk, suma punktów także poszybowała w górę. Rudowłosa wysunęła się na prowadzenie i dostała prawdziwego przyspieszenia.
Tony musiał odczekać w milczeniu następną pełną minutę, podczas gdy dziewczyna znęcała się nad maszyną, rozbijając w pył czarnowłosą koleżankę. Kiedy nieco wyhamowała, zerknęła na chłopca.
– Co ty, stalkujesz nas? – zapytała. – Nie jesteś na to za mały?
Uśmiechnął się. To nie był najlepszy początek rozmowy, ale przynajmniej nie kazała mu spadać.
– Nie stalkuję – odparł. – Próbuję się dowiedzieć, kim jest GGY, a skoro ty i twoja koleżanka dużo gracie, to może widziałyście tę osobę.
– GGY? – powtórzyła brunetka. Podrzuciła piłkę w odpowiednim momencie, a ta odbiła się rykoszetem, dzięki czemu suma punktów dziewczyny znowu prawie zrównała się z sumą punktów jej koleżanki.
Tony wskazał na listę rekordów.
– Wyniki gracza GGY są znacznie wyższe niż kogokolwiek innego – powiedział. – Oprócz tej osoby to wy jesteście najlepsze na tych maszynach. A wyniki GGY są, cóż, zupełnie z innej bajki.
Ruda się skrzywiła.
– Nie zwracam uwagi na listę rekordów. Nie obchodzi mnie. Chcę tylko pokonać ją. – Wskazała podbródkiem na przyjaciółkę.
– Chyba w twoim śnie – odcięła się brunetka.
– O, widzę, że masz urojenia – odparła ruda.
Tony się roześmiał. Rudowłosa rzuciła mu kolejne spojrzenie.
– Całkiem miły jesteś – powiedziała. – Ile masz lat?
Zarumienił się.
– Dwanaście. Jestem w siódmej klasie.
Rudowłosa westchnęła głośno.
– Za młody. My już chodzimy do drugiej licealnej.
Nie wiedział, co na to odpowiedzieć. Postanowił więc to zignorować.
– A zatem nie wiecie, kim jest GGY? – powtórzył pytanie.
Wzruszyła ramionami.
– Nie mam pojęcia. Powinieneś zapytać Axela.
– Kim jest Axel? – zapytał Tony.
Brunetka zarechotała.
– ABC – odparła.
Zdziwiony tą alfabetyczną odpowiedzią Tony wydukał:
– Co?
Ruda wskazała głową listę rekordów.
– Axel Brandon Campbell. Pewnie jest gdzieś tam na górze.
Tony też spojrzał na listę. Faktycznie, litery ABC widniały kilka linijek poniżej inicjałów dziewczyn, KXT i CRF. Zastanawiał się, co oznaczają, ale nie zapytał.
Rudowłosa na kilka sekund skoncentrowała się na grze, po czym wreszcie się odezwała:
– Axel jest z nami w klasie i zawsze nawija o tym, jak to bije tutaj rekordy na automatach. To on nam powiedział, że i my znalazłyśmy się na liście. Kto jak kto, ale on powinien wiedzieć, co to za GGY.
– Jak wygląda ten Axel? – dopytywał Tony.
– Niski – zaczęła opisywać rudowłosa – mniej więcej twojego wzrostu, chociaż jest cztery lata starszy od ciebie. Długa twarz, małe usta. Duże uszy.
– Nosi głupią czapkę – dodała brunetka.
– Zgadza się – przytaknęła jej przyjaciółka.
– Jaką czapkę? – chciał wiedzieć chłopiec.
Rudowłosa wzruszyła ramionami.
– Taką, w jakiej chodzi się na ryby, przynajmniej mój tata w takiej chodzi.
– Taką z rondem – podsunęła brunetka.
– No właśnie – zgodziła się ruda. – Paskudny odcień zieleni.
– No, a teraz zmykaj – ucięła brunetka. – Zakłócasz mi energię.
Rudowłosa prychnęła.
– Taaa, bo ty masz jakąś energię – docięła przyjaciółce.
Tamta warknęła i podjęły przerwaną grę. Tony się uśmiechnął.
– Dzięki – powiedział.
Żadna z dziewczyn nie zwróciła na to uwagi.
Ruszył w swoją stronę, wyciągając szyję i rozglądając się wśród graczy. Nie zauważył żadnej brzydkiej zielonej rybackiej czapki.
Szedł przejściem wśród automatów, obracając głowę w prawo i lewo. Teraz miał jakiś punkt zaczepienia. Jak trudno może być znaleźć stałego bywalca tego miejsca, który nosi charakterystyczne nakrycie głowy?
– No, jesteś! – zawołał Boots.
Tony się odwrócił. Boots i Rab szli niespiesznie w jego kierunku.
– Gdzieś ty był? – zapytał Rab.
Tony wzruszył ramionami.
– Obserwowałem ludzi.
Boots wydał z siebie głośny odgłos chrapania.
– Nudy – zawyrokował. Stuknął Tony’ego lekko w biceps. – Naprawdę musisz sobie znaleźć lepsze hobby.
Tony ponownie wzruszył ramionami. Nie chciał mówić Bootsowi ani Rabowi o swoim nowym śledztwie. Tylko by go wyśmiali, że jest ciekawski, i powiedzieliby, że jego pomysł to głupota. Zawsze uważali, że jego śledztwa to nudne bzdury.
– Jesteśmy głodni – oznajmił Rab. – Pizza?
Tony skinął głową.
– Jasne.
Uznał, że może poszukać Axela później. I tak nie chciał, aby kumple byli w pobliżu, gdy będzie prowadził swoje śledztwo.
Gdy wychodzili z salonu gier, musiał się mocno starać, żeby nie szczerzyć cały czas zębów w uśmiechu. Nie mógł się doczekać, aby zgłębić tajemnicę GGY. Miał osobliwe i silne przeczucie, że to coś wielkiego, jakby był to ledwie wierzchołek góry lodowej, której odkrycie powali go na kolana. Nie wiedział, dlaczego tak myśli, ale nauczył się ufać swojej intuicji. Coś tu się działo, a on zamierzał to rozwikłać. To będzie po prostu epickie.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki