Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Fani Five Nights At Freddy’s nie mogą przegapić tego hitowego wydania trzech opowiadań, które przyprawią o gęsią skórkę nawet najodważniejszego gracza! Czy wiesz, czego pragniesz? To pytanie, na które Oswald, Sarah i Millie znają odpowiedź – a przynajmniej tak im się wydaje. Oswald chce, żeby lato nie było takie nudne, Sarah pragnie być piękna, a Millie marzy, by zniknąć z powierzchni ziemi. Ale w zakręconym świecie Five Nights At Freddy spełnienie najgłębszych pragnień ich serc ma swoją cenę… W tym tomie mistrz horroru – Scott Cawthon – opowiada trzy mrożące krew w żyłach historie. Czytelnicy, strzeżcie się! Ta przerażająca kolekcja opowiadań powali nawet najodważniejszych fanów!
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 179
Ten martwy opos wciąż tu leży. – Oswald patrzył przez okno od strony pasażera na szare futerkowe zwłoki na poboczu.
Co ciekawe, wyglądały na jeszcze bardziej martwe niż poprzedniego dnia. Nocny deszcz na pewno im nie pomógł.
– Nic nie wygląda bardziej martwo od martwego oposa – powiedział tata Oswalda.
– Poza tym miastem – wymamrotał Oswald, spoglądając na zabite dechami witryny sklepów i okna wystawowe prezentujące wyłącznie kurz.
Tata nie dosłyszał.
– Co takiego? – odezwał się.
Miał już na sobie tę głupią czerwoną kamizelkę, którą kazali mu nosić do pracy za ladą w Snack Space. Oswald wolałby, gdyby ojciec założył ją dopiero po odstawieniu go do szkoły.
– To miasto – powtórzył głośniej Oswald. – To miasto wygląda bardziej martwo niż martwy opos.
Jego ojciec wybuchnął śmiechem.
– Cóż, z tym stwierdzeniem chyba muszę się zgodzić.
W wieku siedmiu lat Oswald naprawdę miał co robić w tym mieście – działało tu kino, sklep z grami i kartami, a także lodziarnia z niesamowitymi rożkami. To było zaledwie trzy lata temu. A potem zamknęli fabrykę.
Właściwie to miasto istniało tylko z powodu fabryki. Po jej likwidacji pracę stracił tata Oswalda, podobnie jak setki innych mam i ojców. Wiele rodzin się wyprowadziło, włącznie z najlepszym przyjacielem Oswalda, Benem, i jego rodziną.
Rodzina Oswalda została, ponieważ jego mama pracowała w szpitalu, a poza tym nie chcieli się przenosić daleko od babci. Tata zatrudnił się więc na pół etatu w Snack Space, gdzie dostawał za godzinę pięć dolarów mniej niż w fabryce, a Oswald obserwował, jak miasto umiera.
Kolejne firmy się zamykały, gasnąc niczym narządy umierającego ciała, ponieważ nikt nie miał pieniędzy na chodzenie do kina ani na kupowanie gier czy niesamowitych lodowych rożków.
– Cieszysz się, że to ostatni dzień szkoły? – zapytał tata.
To było jedno z tych pytań, które tak uwielbiali dorośli. Inne tego typu to: „Jak ci minął dzień?” i „Czy umyłeś już zęby?”.
Oswald wzruszył ramionami.
– Chyba tak. Ale od wyjazdu Bena nie ma tu nic do roboty. Szkoła jest nudna, ale w domu też mi się nudzi.
– Kiedy ja miałem dziesięć lat, całe lato spędzałem poza domem i wracałem dopiero, gdy zawołali mnie na kolację – odparł tata. – Jeździłem na rowerze, grałem w piłkę i pakowałem się w różne kłopoty.
– Mówisz, że mam się pakować w kłopoty? – zapytał Oswald.
– Nie, mówię, że powinieneś dobrze się bawić. – Ojciec podjechał przed szkołę podstawową Westbrook.
„Dobrze się bawić”. Jakby to było takie proste.
Oswald wszedł przez podwójne drzwi i wpadł wprost na Dylana Coopera, ostatnią osobę, jaką miał ochotę w tym momencie spotkać. Wyglądało jednak na to, że Dylan chciał spotkać właśnie Oswalda, bo uśmiechnął się na jego widok od ucha do ucha. Dylan był najwyższym dzieckiem w piątej klasie i wyraźnie lubił górować nad swoimi ofiarami.
– Kogóż to ja widzę, to nasz Oswald Ocelot! – powiedział i o dziwo zdołał uśmiechnąć się jeszcze szerzej.
– Nigdy ci się to nie znudzi, prawda? – Oswald minął Dylana i odetchnął z ulgą, gdy chłopak za nim nie poszedł.
Kiedy Oswald i jego koledzy z piątej klasy byli mali, na jednym z kanałów dla dzieci leciała kreskówka o dużym różowym ocelocie imieniem Oswald. W związku z tym od pierwszego dnia przedszkola Dylan i jego kumple zaczęli nazywać Oswalda „Oswaldem Ocelotem” i nie przestali do tej pory. Dylan był typem, który przyczepiał się do wszystkiego, co jakoś człowieka wyróżniało. Gdyby nie chodziło o imię Oswalda, powodem stałyby się jego piegi albo opadający na czoło kosmyk.
W tym roku pojawiły się znacznie gorsze przezwiska z powodu lekcji historii Stanów Zjednoczonych, na których kumple dowiedzieli się, że mężczyzna, który zastrzelił Johna F. Kennedy’ego, nazywał się Lee Harvey Oswald. Oswald wolał już być ocelotem niż zabójcą.
Jako że był to ostatni dzień szkoły, nikt nawet nie udawał, że zajmą się nauką. Pani Meecham ogłosiła dzień wcześniej, że uczniowie mogą przynieść do szkoły elektroniczne gadżety, jeśli tylko wezmą odpowiedzialność za zniszczone i zgubione przedmioty. To oznaczało, że nie zostanie podjęty jakikolwiek wysiłek edukacyjny.
Oswald nie miał żadnej nowoczesnej elektroniki. Co prawda w domu był laptop, ale korzystała z niego cała rodzina i nie mógł go zabrać do szkoły. Miał komórkę, ale to był żałosny, kompletnie przestarzały model i nie zamierzał wyciągać go z kieszeni, bo jeszcze ktoś by zobaczył i zaczął się z niego nabijać. Kiedy więc inne dzieci grały na tabletach i przenośnych konsolach, Oswald po prostu siedział.
Po jakimś czasie stwierdził, że nie może już dłużej tego wytrzymać, więc wyjął zeszyt i ołówek i zaczął rysować. Nie doszedł w tym do mistrzostwa, ale umiał na tyle dobrze szkicować, by dało się rozpoznać, o co chodzi. Poza tym jego kreskówkowy styl naprawdę mu się podobał. Jednak najfajniejsze w rysowaniu było to, że mógł się w nim kompletnie zatracić. Zupełnie jakby zapadał się w papier i stawał się częścią ilustracji, którą tworzył. To była miła ucieczka.
Nie wiedział czemu, ale ostatnimi czasy rysował mechaniczne zwierzęta – niedźwiedzie, króliki i ptaki. W jego wyobraźni były wysokie jak ludzie i miały urywane ruchy jak roboty w starych filmach science fiction. I okrywało je futro, ale pod nim znajdowały się twarde metalowe szkielety pełne kółek zębatych i drukowanych płytek. Czasami rysował same szkielety tych stworzeń albo postacie, u których spod odsłoniętego futra przezierały mechanizmy. Efekt był dość upiorny, jakby spod skóry wystawała czaszka człowieka.
Oswald był tak zajęty rysowaniem, że aż podskoczył, gdy pani Meecham zgasiła światło, by puścić film. Filmy zawsze wydawały się ostatnią deską ratunku dla nauczycieli na dzień przed wakacjami – sposobem na to, by uczniowie siedzieli w miarę cicho i spokojnie przez półtorej godziny, nim wypuści się ich na lato. Wybrany przez panią Meecham film był zdaniem Oswalda zbyt dziecinny jak dla piątoklasistów. Opowiadał o farmie z gadającymi zwierzętami i Oswald już go widział, ale i tak obejrzał, bo co innego miał do roboty?
Podczas przerwy dzieciaki stały w kółku i rzucały do siebie piłkę, rozmawiając o tym, co będą robić latem.
– Jadę na obóz piłkarski.
– A ja na siatkarski.
– Będę chodził na basen niedaleko domu.
– Pojadę do dziadków na Florydę.
Oswald siedział na ławce i słuchał. Jego nie czekały żadne obozy, wyjścia na basen czy wycieczki, bo nie mieli pieniędzy. Będzie więc dalej rysował, grał w stare gry komputerowe, które przeszedł już z tysiąc razy, i może chodził do biblioteki.
Byłoby inaczej, gdyby Ben wciąż tu mieszkał. Nawet gdyby robili to, co zawsze, robiliby to razem. A Ben zawsze potrafił rozśmieszyć Oswalda, podkładając głos postaciom z gier komputerowych czy idealnie naśladując któregoś ze szkolnych nauczycieli. Oswald zawsze bawił się z nim doskonale, bez względu na to, czym się zajmowali. Ale teraz czekało go całe długie i samotne lato bez Bena.
Zazwyczaj mama Oswalda pracowała od dwunastej w południe do północy, więc to jego tata szykował obiad. Zwykle odgrzewali mrożonki, jak lazania czy kurczak w cieście, albo brali mięso na zimno i sałatkę kartoflaną z kafejki Snack Space, które wciąż jeszcze nadawały się do jedzenia, ale nie można ich już było sprzedać. Kiedy ojciec rzeczywiście coś gotował, były to zwykle rzeczy, które wymagały tylko doprowadzenia wody do wrzenia.
Podczas gdy tata szykował kolację, Oswald miał za zadanie nakarmić Jinx, ich rozpuszczoną do niemożliwości kotkę. Otwierając puszkę ze śmierdzącym kocim jedzeniem, Oswald często dochodził do wniosku, że podanie posiłku kotu wymaga zbliżonych umiejętności kucharskich do tych, jakich jego tata potrzebuje do przygotowania obiadu.
Tego wieczora Oswald i jego tata zasiedli do makaronu z serem z kartonu i kukurydzy z puszki, które ojciec podgrzał w mikrofalówce.
– Wiesz, tak sobie myślałem… – Ojciec wycisnął keczup na makaron.
Po co on to robi? – zdziwił się Oswald.
– Wiem, że jesteś już na tyle duży, by zostać sam w domu, ale nie podoba mi się pomysł, żebyś spędzał tu całe dnie, podczas gdy mama i ja jesteśmy w pracy. Pomyślałem, że mógłbyś jeździć ze mną rano do miasta i podrzucałbym cię do biblioteki. Mógłbyś sobie poczytać, posurfować po internecie…
Oswald nie mógł tego przepuścić. Jak to możliwe, że jego ojciec jest tak bardzo nie na czasie?
– Tato, już nikt nie mówi „surfować po internecie”.
– A właśnie że tak, ponieważ… przed chwilą tak powiedziałem. – Ojciec nadział na widelec kilka klusek. – W każdym razie pomyślałem, że mógłbyś posiedzieć rano w bibliotece. A gdy zgłodniejesz, pójść do pizzerii Jeffa na kawałek pizzy i napój, a o trzeciej, po mojej zmianie, zabierałbym cię do domu.
Oswald się zastanowił. Pizzeria Jeffa była dość dziwna. Nie była właściwie brudna, ale na pewno mocno podupadła. Materiał na kanapach połatano szeroką taśmą klejącą, a z menu nad kontuarem poodpadały litery i wśród wymienionych nazw potraw i ich składników widniały pepperon i am urger. Lokal musiał być kiedyś większy i w lepszym stanie. Teraz nie wykorzystywano ani całego miejsca, ani wszystkich kontaktów elektrycznych – a było ich mnóstwo – zamontowanych w ścianach. W tylnej części pomieszczenia znajdowała się nieduża scena, chociaż nie odbywały się tu żadne występy, nawet karaoke. Było to dziwne miejsce, smutne i zupełnie inne niż kiedyś – tak jak reszta miasta.
Natomiast pizzę serwowano tam niezłą. Co więcej, jeśli nie liczyć mrożonek, które można było kupić w dziale spożywczym Snack Space, była to jedyna pizza w mieście. Kilka dobrych, w tym pizzeria Gina i pizzeria Marca (które, w odróżnieniu od pizzerii Jeffa, zostały nazwane od imion swoich szefów kuchni), zamknęło się niedługo po tym, jak upadła fabryka.
– I dasz mi pieniądze na obiad? – zapytał Oswald.
Od kiedy jego ojciec stracił pracę w fabryce, kieszonkowe Oswalda skurczyło się prawie do zera.
Ojciec uśmiechnął się, ale zdaniem Oswalda był to smutny uśmiech.
– Synu, jest ciężko, ale stać mnie jeszcze na to, żeby dać ci trzy pięćdziesiąt na pizzę i picie.
– Dobra – odparł Oswald.
Trudno było odmówić ciepłego kawałka pizzy z ciągnącym się serem.
Jako że następnego dnia nie szedł do szkoły, Oswald nie położył się spać w tym samym czasie co jego ojciec, tylko włączył sobie stary japoński film o potworach, a Jinx zwinęła mu się na kolanach i zaczęła mruczeć. Oswald oglądał sporo japońskich horrorów klasy B, ale tego – Zendrelix contra Mechazendrelix – jeszcze nie widział. Zendrelix jak zawsze wyglądał niczym olbrzymi smok, natomiast Mechazendrelix przypominał Oswaldowi rysowane przez niego mechaniczne zwierzęta bez futra. Bawiły go efekty specjalne w filmie – pociąg, który rozwalił Zendrelix, na pewno był zabawką – a ruch ust aktorów nie pasował do podłożonych angielskich głosów. Z jakiegoś powodu za każdym razem brał stronę Zendrelixa. I chociaż potwora grał po prostu człowiek w gumowym kostiumie, zdołał nadać mu osobowość.
Kiedy Oswald już leżał w łóżku, pomyślał o tym, co ma. Nie miał Bena, ale miał filmy z potworami, bibliotekę i pizzę na obiad. Lepsze to niż nic, ale nie wystarczy na całe lato.
Proszę – pomyślał, zaciskając oczy. – Proszę, niech wydarzy się coś ciekawego.
Obudził go zapach kawy i bekonu. Kawa go nie ruszała, ale bekon pachniał cudownie.
Śniadanie oznaczało czas spędzany z mamą. Często były to jedyne momenty w ciągu tygodnia, poza weekendem, gdy się widzieli. Po jednym niezbędnym przystanku pobiegł korytarzem do kuchni.
– I kogo ja widzę! Obudził się mój przyszły szóstoklasista!
Mama stała przy kuchence w puszystym różowym szlafroku. Blond włosy ściągnęła w kitkę i przewracała… czyżby to były naleśniki?
– Cześć, mamo.
Wyciągnęła do niego ręce.
– Oczekuję porannego uścisku.
Oswald westchnął, jakby go to denerwowało, ale podszedł i ją przytulił. Ojcu zawsze mówił, że jest już za stary na przytulanie, ale nigdy nie powiedział tego mamie. Może dlatego, że nie miała dla niego zbyt wiele czasu w ciągu tygodnia, podczas gdy z tatą spędzali go razem tyle, że czasami już działali sobie na nerwy.
Wiedział, że mama za nim tęskni i źle jej z tym, że musi tak długo pracować. Miał też jednak świadomość, że ojciec pracuje tylko na pół etatu i mama musi spędzać tyle czasu w pracy, by starczało im na życie. Mama zawsze mówiła, że dorosłe życie to ciągła walka pomiędzy czasem a pieniędzmi. Im więcej się zarabia, tym mniej czasu ma się dla rodziny. Trudno utrzymać równowagę.
Oswald usiadł przy kuchennym stole i podziękował mamie za sok pomarańczowy, który nalała mu do szklanki.
– Pierwszy dzień wakacji, co? – Mama podeszła do kuchenki i przerzuciła naleśnik na drugą stronę.
– Yhy. – Pewnie powinien był się postarać, żeby zabrzmiało to weselej, ale nie miał siły.
Mama zsunęła gruby naleśnik na jego talerz i dołożyła dwa kawałki bekonu.
– To nie to samo co z Benem, prawda?
Potrząsnął głową. Nie zamierzał płakać.
Mama potarmosiła mu czuprynę.
– Wiem. To okropne. Ale może do miasta niedługo wprowadzi się ktoś nowy.
Oswald spojrzał na jej pełną nadziei twarz.
– A czemu ktoś miałby się tu sprowadzić?
– No, masz trochę racji – odparła mama, dokładając kolejny naleśnik. – Ale nigdy nic nie wiadomo. Może ktoś fajny już tu mieszka. Ktoś, o czyim istnieniu nawet nie wiesz.
– Może, ale wątpię – stwierdził Oswald. – Za to naleśniki są świetne.
Mama uśmiechnęła się i znów zmierzwiła mu włosy.
– Przynajmniej tyle. Chcesz więcej bekonu? Jeśli tak, to łap szybko, bo zaraz przyjdzie tata i wszystko pożre.
– Jasne. – Oswald nigdy nie odmawiał dokładki bekonu.
Biblioteka okazała się całkiem ciekawa. Znalazł w niej najnowszą książkę z serii science fiction, którą lubił, i mangę, która wyglądała interesująco. Jak zawsze musiał czekać w nieskończoność na komputer, bo wszystkie zajęli ludzie, którzy sprawiali wrażenie, jakby nie mieli gdzie się podziać. Mężczyźni ze skołtunionymi brodami, którzy mieli na sobie po kilka warstw rozsypujących się ubrań, i zbyt chude kobiety o smutnych oczach i popsutych zębach. Czekał grzecznie na swoją kolej, wiedząc, że część z tych ludzi spędza dnie w bibliotece, a noce na ulicach.
Pizzeria Jeffa była tak dziwna, jak ją pamiętał. Duża pusta przestrzeń pomiędzy boksami i stolikami wyglądała jak parkiet, na którym nikt nie tańczył. Ściany pomalowano na bladożółto, ale albo użyto taniej farby, albo położono tylko jedną warstwę, bo wciąż dało się dostrzec zarysy tego, co znajdowało się pod spodem. Przypuszczalnie był to jakiś mural przedstawiający ludzi i zwierzęta, ale teraz spod cienkiej warstwy żółtej farby prześwitywały tylko cienie. Oswald próbował czasem ustalić, co przedstawiają te kształty, ale były zbyt niewyraźne.
No i jeszcze ta scena, której nigdy nie używano. Stała, zupełnie pusta, jakby na coś czekała. A jeszcze dziwniejsza rzecz znajdowała się w kącie po prawej stronie: duża prostokątna zagroda odgrodzona żółtą taśmą, ze znakiem zakazującym wstępu. Była wypełniona czerwonymi, niebieskimi i zielonymi kuleczkami, które pewnie kiedyś miały intensywne barwy, ale teraz wyblakły i pokryły się kurzem.
Oswald wiedział, że baseny z kulkami były bardzo popularne wśród dzieci, ale w większości zniknęły z powodu obaw o czystość – w końcu kto miał te kulki dezynfekować? Oswald był przekonany, że gdyby baseny z kulkami były popularne za jego wczesnego dzieciństwa, mama i tak nie pozwoliłaby mu się w nich bawić. Jako licencjonowana pielęgniarka uwielbiała wskazywać miejsca, w których liczba potencjalnych zarazków wykluczała zabawę. A kiedy Oswald marudził, że nigdy nie pozwala mu na nic fajnego, odpowiadała:
– Wiesz, co nie jest zabawne? Zapalenie spojówek.
Poza pustą sceną i basenem z kulkami najdziwniejszą rzeczą w pizzerii Jeffa był sam Jeff. Wyglądało na to, że tylko on tu pracuje, ponieważ sam przyjmował zamówienia i robił pizzę, ale lokalu nigdy nie nawiedzały takie tłumy, by stanowiło to problem. Tego dnia, jak zawsze zresztą, Jeff wyglądał tak, jakby nie spał od tygodnia. Ciemne włosy sterczały mu na wszystkie strony, a pod przekrwionymi oczami rysowały się cienie. Na jego fartuchu widniały stare i świeże plamy po sosie pomidorowym.
– Co ci podać? – zapytał Oswalda znudzonym głosem.
– Kawałek pizzy z serem i napój pomarańczowy poproszę – powiedział Oswald.
Jeff spojrzał gdzieś w dal, jakby musiał się zastanowić, czy to zamówienie ma sens. W końcu stwierdził:
– Dobra, trzy pięćdziesiąt.
Jedno na pewno można było powiedzieć o kawałkach pizzy Jeffa – były wielkie. Jeff podawał je na cienkich papierowych talerzykach, które szybko nasiąkały tłuszczem, a pizza zawsze wystawała poza ich krawędzie.
Oswald usiadł w boksie z pizzą i napojem. Pierwszy gryz – czubka trójkąta – zawsze był najlepszy. W tym kęsie była idealna równowaga smaków. Oswald napawał się ciepłym, ciągnącym się serem, pikantnym sosem i przyjemnie tłustym ciastem. Jedząc, zaczął się rozglądać wokół. Dwóch mechaników z warsztatu wymiany oleju złożyło swoje kawałki pepperoni i jadło je niczym kanapki. Grupa pracowników biurowych nieudolnie zaatakowała swoje kawałki plastikowymi sztućcami, pewnie żeby nie ubrudzić sobie ubrań, uznał.
Kiedy skończył jeść, pomyślał, że chętnie zjadłby jeszcze jeden kawałek, ale ponieważ nie miał więcej pieniędzy, wytarł otłuszczone palce w serwetkę i wyciągnął wypożyczoną książkę. Popijał napój i czytał. Pochłonął go świat, w którym dzieci miały tajemne moce i chodziły do specjalnej szkoły, by uczyć się, jak zwalczać zło.
– Mały! – Głos mężczyzny wyrwał Oswalda z głębi opowieści.
Uniósł wzrok i zobaczył Jeffa w fartuchu ubrudzonym sosem. Uznał, że pewnie za długo tu przebywa. Siedział w boksie przez dwie godziny, a zapłacił za posiłek niecałe cztery dolary.
– Słucham, proszę pana? – powiedział, ponieważ dobre wychowanie zawsze się opłaca.
– Zostało mi parę kawałków pizzy z serem, które nie sprzedały się w porze lunchu. Chciałbyś je?
– Yyy, nie, dziękuję. Nie mam więcej pieniędzy. – Żałował, że tak było.
– Na koszt firmy – odparł Jeff. – Inaczej będę je musiał wyrzucić.
– Och, w takim razie dobrze. Pewnie. Dziękuję.
Jeff podniósł pusty kubek Oswalda.
– Przy okazji doleję ci oranżady.
– Dziękuję.
To było zabawne. Twarz Jeffa nie zmieniła wyrazu ani na moment. Wyglądał na zmęczonego i nieszczęśliwego, nawet gdy był bardzo miły.
Jeff przyniósł dwa kawałki pizzy na jednym talerzyku i kubek oranżady.
– Masz, mały. – Postawił przed Oswaldem jedzenie.
– Dziękuję. – Przez chwilę Oswald zastanawiał się, czy Jeff mu współczuł, czy może uznał, że jest równie biedny, jak ci bezdomni ludzie, którzy spędzają cały dzień w bibliotece, a nie po prostu przeciętnie biedny, z trudem łączący koniec z końcem, jak w rzeczywistości.
Ale potem pomyślał, że jeśli dostaje się za darmo pizzę, to nie jest to odpowiedni moment na takie rozważania. Trzeba jeść.
Oswald bez problemu wciągnął dwa wielkie kawałki. Przez ostatni miesiąc miał wilczy apetyt.
Kiedy mama usmażyła mu stertę naleśników na śniadanie, stwierdziła, że to chyba jego okres gwałtownego wzrostu sprawia, iż pochłania wszystko, jakby miał żołądek bez dna.
Kiedy dopił oranżadę, w jego kieszeni zabrzęczała komórka. Spojrzał na esemes od taty:
Bede pod pizzeria za 2 min
Idealnie. To był naprawdę dobry dzień.
Mijały kolejne dni w bibliotece i pizzerii Jeffa.
Przez pierwsze dwa tygodnie było świetnie, ale teraz okazało się, że biblioteka nie kupiła kolejnego tomu czytanej przez Oswalda serii i znudziła go sieciowa gra fantasy, która miała być darmowa, ale okazało się, że nie mógł przejść dalej bez opłaty. Znudziło mu się też to, że nie miał do towarzystwa nikogo w swoim wieku. Pizza mu się jeszcze nie znudziła, ale zaczynał podejrzewać, że do tego też dojdzie.
Tego dnia wypadał „wieczór rozrywek rodzinnych”. Odbywał się raz w tygodniu, w różne dni, w zależności od grafiku mamy. Kiedy fabryka jeszcze działała, wieczór rozrywek rodzinnych oznaczał obiad w restauracji – pizzę albo kuchnię chińską czy meksykańską. Po posiłku szli razem zrobić coś fajnego. Jeśli w kinie grano coś dla dzieci, oglądali film, a jeśli nie, szli na kręgle albo do wrotkarni, gdzie mama z tatą chodzili na randki jeszcze w liceum. Obydwoje byli świetnymi wrotkarzami, a Oswald beznadziejnym, ale trzymali go za ręce i pilnowali, by się nie przewrócił. Zwykle kończyli wieczór lodami w centrum miasta. Oswald i mama zawsze śmiali się z ojca, ponieważ bez względu na to, jakie smaki były do wyboru, za każdym razem prosił o waniliowy.
Od kiedy jednak zamknięto fabrykę, wieczory rozrywek rodzinnych zamieniły się w imprezy domowe. Mama szykowała na kolację coś łatwego, ale świątecznego, jak taco z proszku albo hot dogi. Jedli posiłek, a potem grali w gry planszowe albo oglądali film z wypożyczalni.
Oczywiście wciąż było miło, ale czasami Oswald głośno narzekał, że przestali chodzić na nowe filmy do kina, a później na lody. Wtedy ojciec przypominał mu, że najważniejsze jest to, że spędzają czas wszyscy razem.
Czasami, gdy była ładna pogoda, urządzali sobie wieczór rozrywek rodzinnych na zewnątrz. Pakowali mięso na zimno i sałatki ze Snack Space i wybierali się do parku narodowego. Zjadali obiad przy drewnianym stole i obserwowali wiewiórki, ptaki i szopy pracze.
Później szli na wycieczkę którymś z wyznaczonych szlaków. Te wypady zawsze stanowiły miłą odmianę, ale Oswald wiedział, dlaczego podczas wieczorów rozrywek rodzinnych wychodzili z domu tylko na pikniki: były za darmo.
Tego wieczora zostali w domu. Mama przygotowała spaghetti i chleb czosnkowy. Zagrali w Cluedo – mama jak zwykle wygrała, po czym wszyscy razem rozsiedli się w piżamach na kanapie z olbrzymią miską popcornu i obejrzeli nową wersję starego filmu science fiction.
Kiedy film się skończył, tata stwierdził:
– To było niezłe, ale nie tak dobre jak prawdziwa wersja.
– Jak to prawdziwa? – zdziwił się Oswald. – Ta jest prawdziwa.
– Niezupełnie – odparł tata. – Ten film dzieje się w tym samym świecie co oryginał, ale to tylko tania podróbka w porównaniu z tym, co oglądałem w dzieciństwie.
Ojciec zawsze był taki zawzięty. Nie mógł po prostu obejrzeć czegoś dla przyjemności.
– Więc najlepsze filmy to zawsze te, które oglądałeś w dzieciństwie? – zapytał Oswald.
– Nie zawsze, ale w tym wypadku tak.
Oswald widział, że tata szykuje się na jedną ze swoich ulubionych rzeczy: dyskusję.
– Ale efekty specjalne w oryginalnej wersji były beznadziejne – stwierdził Oswald. – Same kukiełki i gumowe maski.
– Wolę kukiełki i modele niż efekty komputerowe – odparł ojciec, odchylając się na kanapie i kładąc nogi na stoliku do kawy. – To wszystko jest takie płytkie i sztuczne. Nie ma w tym ciepła, głębi. Poza tym lubisz stare filmy o Zendrelixie, a w nich efekty specjalne są okropne.
– Tak, ale oglądam je dla zgrywu – odparł Oswald, chociaż tak naprawdę uważał, że Zendrelix jest całkiem fajny.
Z kuchni wyszła mama z miseczkami pełnymi lodów. Nie tak dobrymi, jak w zamkniętej lodziarni, ale też nie można było na nie kręcić nosem.
– Słuchajcie, chłopaki, jeśli zaraz nie skończycie się kłócić, to następny film wybiorę ja i będzie to komedia romantyczna!
Oswald i ojciec natychmiast zamilkli.
– Tak myślałam. – Mama rozdała lody.
Oswald leżał w łóżku i rysował mechaniczne zwierzęta, gdy na stoliku nocnym zabzyczała komórka. Poza rodzicami tylko jedna osoba pisała do niego esemesy.
Czesc – napisał Ben.
Czesc – odpisał Oswald. – Jak tam lato?
Super. Wakacje w Myrtle Beach. Jest swietnie. Wszedzie minigolf i jaskinie gier.
Zazdroszcze – odpisał szczerze Oswald.
Plaża, jaskinie gier i minigolf – to brzmiało naprawdę świetnie.
Zaluje, ze cie tu nie ma – napisał Ben.
Ja tez
A jak u ciebie?
OK. – odpisał Oswald.
Przez chwilę miał ochotę napisać, że jego lato jest znacznie fajniejsze niż w rzeczywistości, ale nie mógł kłamać Benowi.
Duzo chodze do biblioteki, obiad w pizzerii Jeffa
Tylko tyle?
Rzeczywiście – w porównaniu z wyjazdem Bena nad morze wyglądało to żałośnie.
Na to wygląda
Przykro mi – odpisał Ben, po czym dodał: – Ta pizzeria przyprawia o gesia skorke
Esemesowali jeszcze przez chwilę i chociaż Oswald cieszył się, że kolega się odezwał, to smutno mu było, że Ben jest tak daleko i tak dobrze się bawi bez niego.
W poniedziałek rano Oswald był w złym humorze. Nie pomogły nawet usmażone przez mamę naleśniki. W samochodzie ojciec włączył za głośno radio. Leciała jakaś głupia piosenka o traktorze. Oswald ściszył muzykę.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki