Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Czy miałeś kiedyś niewytłumaczalne przeczucie, że wokół ciebie dzieje się coś dziwnego?
Caden podejrzewa, że podwodne animatroniki w parku wodnym Freddy’s Fantasy są czymś więcej niż bezmyślnymi robotami. Robbie jest pewien, że umysłami członków Fanklubu Fazbeara zawładnęła tajemnicza siła. Abe nie może oprzeć się wrażeniu, że animatroniczni asystenci z jego mieszkania w Fazplex Tower coś przed nim ukrywają…
Gdy w świecie Five Night’s at Freddy’s zorientujesz się, co jest nie tak, zwykle jest już za późno…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 270
Bam, bam, bam.
– Hej, mały, nie powinno cię tu być.
Bam, bam.
– Proszę nie stukać w szybę – zawołał Caden Wykowski ze swojego stanowiska nieopodal głównej atrakcji, zwanej przez właściciela tego miejsca Morskim Mechakwarium Freddy’ego. Tylko tu w całym parku wodnym Freddy’ego znajdowały się podwodne animatroniki. Sam Caden był zachwycony, gdy po raz pierwszy zobaczył te mechaniczne stworzenia: morskiego smoka, dwa węże morskie, kilka rekinów, różne ryby, syrenę i nurka w staroświeckim kombinezonie. W akwarium była też sztuczna podwodna sceneria – koralowce, rośliny i muszle.
Maluch pewnie chciał zobaczyć animatroniki z bliska i musiał przedostać się tu przez dział konserwacji. Mechakwarium jednak było przeznaczone do podziwiania wyłącznie z daleka, w trakcie korzystania z innych atrakcji.
– Dlaczego smok na mnie nie patrzy? – marudził dzieciak. – Popatrz na mnie, smoku!
Miał na sobie czerwone kąpielówki, żółtą koszulkę z logo parku wodnego Freddy’s Fantasy i klapki. Najprawdopodobniej urwał się swoim opiekunom.
– Nie patrzy, bo nie jest prawdziwy, młody. To animatronik, robot. Wracaj do rodziny, na pewno się już zastanawiają, gdzie się podziałeś.
– To miejsce jest do bani! – Dzieciak ponownie uderzył w szybę otwartą dłonią.
– Hej! – Caden podszedł do niego. – Dość tego.
Dzieciak wypluł gumę do żucia na szybę, obrócił się na pięcie i strzelił Cadenowi prosto w klatkę piersiową z plastikowego pistoletu na wodę – dwa razy – co zatrzymało mężczyznę w pół kroku. Potem pobiegł w stronę drzwi, przez które nie powinien był w ogóle wcześniej wejść.
Caden westchnął i wytarł dłoń w mokre robocze polo, patrząc, jak pecyna różowej, przeżutej gumy zsuwa się powoli po szybie zbiornika. Wyjął z kieszeni szmatkę, pochylił się i posprzątał. Następnie pochuchał na szkło i spróbował najlepiej, jak mógł, doczyścić zabrudzenie.
– Hej, Wykowski! Jak tam leci?
Szybko się wyprostował, usłyszawszy głos Martina Coppera. Martin, właściciel parku wodnego, był jego nowym szefem.
Caden skinął głową i odchrząknął.
– Ekhm… Dobrze, panie Copper.
Martin uśmiechnął się i machnął ręką.
– Wystarczy „szefie”, jasne?
Caden starał się nie gapić na jego szeroki uśmiech.
– Jasne, szefie.
Martin Copper był przeciętnie wyglądającym mężczyzną w średnim wieku, o średnim wzroście i takiejże wadze. Miał nieco już przerzedzone włosy. Jego jedyną przykuwającą wzrok cechą był uśmiech, na który najwyraźniej wydał sporo pieniędzy. Jego duże, idealnie proste zęby miały kolor jasnej kości słoniowej. Kiedy się uśmiechał, trudno było zignorować ich błysk.
– Za mną, Wykowski – polecił i Caden posłusznie poszedł za nim wąską ścieżką wokół okrągłego zbiornika. Węże morskie, jeden w kolorze wyblakłego fioletu, a drugi – bladego różu, prześlizgnęły się obok Martina. Ich długie, realistycznie wykonane ciała wiły się tuż przy szybie. Roy, współpracownik Cadena, nadał im przydomki Marco i Polo, ponieważ często myszkowały po zakamarkach zbiornika jak prawdziwi odkrywcy.
– Czasami potrafią być trochę przerażające, co? – powiedział Martin. Caden skinął głową z wymuszonym uśmiechem, odwracając wzrok od animatroników i rozglądając się po otaczającym ich parku wodnym.
Jak na piątek nie było wielkiego tłumu, ale park dopiero tydzień wcześniej został otwarty po przerwie. Był zbudowany na planie ogromnego koła, którego centrum stanowiło mechakwarium. Po północnej stronie znajdowało się główne wejście i biuro administracyjne parku. W zachodniej części usytuowano stawy Bonnie’s Sea Ponds z dwoma basenami dla dzieci i głównym basenem do nurkowania. Od południa zbudowano kompleks sklepowo-restauracyjny Freddy’s Treasures and Eatery, a także pomost, z którego startowały łódki – Chica’s Fairy Boats. Wschodnią część stanowiła wyspa Foxy’ego ze zjeżdżalniami wodnymi, a między przezroczystymi rurami zjeżdżalni a salonem gier upchnięto pomieszczenia dla pracowników i warsztat, gdzie dokonywano konserwacji i napraw.
Łódeczki z namalowaną Chiką płynęły małym strumieniem, który oddzielał wodne atrakcje od mechakwarium. W tej chwili było w nich kilkoro dzieci, które próbowały znaleźć się jak najbliżej animatroników. Caden wiedział, że Martinowi nie było to w smak i że chciał im to uniemożliwić. Animatroniki były mocno zużyte, miały odpryski farb, plamy rdzy, a tu i ówdzie ich części były połamane. Nie było jednak tego widać, dopóki człowiek nie znalazł się naprawdę blisko nich. Park wodny swoje lata świetności przeżywał dawno temu, potem przez długi czas pozostawał zamknięty, aż w końcu dwa miasta dalej otworzył się Mega Pizzapleks Freddy’ego Fazbeara. Martin miał nadzieję, że uda mu się wykorzystać sukces Pizzapleksu, ale nie zamierzał wkładać żadnych pieniędzy w renowację Mechakwarium. Zadaniem Cadena było utrzymanie w ruchu cennych atrakcji.
Co okazało się trudniejsze, niż się spodziewał.
Zarządzanie mechakwarium było jedyną przyzwoicie płatną pracą, jaką mógł zdobyć w miasteczku Meadow Brook bez dodatkowych szkół i kursów. A nie lubił się uczyć. Szkoły nie wspominał dobrze, zresztą najlepiej zawsze mu szło zdobywanie umiejętności w sposób praktyczny, kiedy mógł coś zrobić własnoręcznie.
Martin prychnął i złapał się za nos.
– Wiem, że już to powiedziałem, Wykowski, ale powtarzam, akwarium musi być czyste. Bez jednej plamki.
Kiedy mówił, mocno gestykulował. Podkreślając coś ważnego, dźgał palcem powietrze albo machał dłonią, jakby ciął coś przed sobą toporem. Caden nieraz zastanawiał się, czy szef wie, jakie wrażenie robi to na rozmówcach.
– To mechakwarium jest gwoździem programu, z niego żyje cały park. Musi przynieść zysk.
Obnażył zęby i wskazał miedzianego koloru kieł.
– Te zęby się same nie spłacą. Prawdziwa miedź, łapiesz?
Caden skinął głową.
– Nieźle. Tak, pa… szefie. Sprawdzam parametry wody co wieczór, żeby upewnić się, że wszystko działa bez zarzutu, podobnie jak w innych basenach.
– Dobrze, dobrze. A kiedy animatronik się zepsuje, musisz go natychmiast naprawić. Żadnego guzdrania i fuszerki. Zamknięta atrakcja to mniej ludzi i mniej pieniędzy. A mniej pieniędzy to mniej pracy. Bez pieniędzy nie będzie pracy dla nikogo. Jasne?
Caden znowu skinął głową w kierunku wycelowanego w jego twarz palca.
– Zrozumiałem, szefie. Natychmiast naprawić.
– Zatrudniłem cię, bo masz wykształcenie mechaniczne i doświadczenie. Uczyłeś się tego w szkole, prawda?
– Tak, miałem zajęcia praktyczno-techniczne, a potem w lecie pracowałem w pizzerii Penguin i obsługiwałem minianimatroniki. Dobrze sobie radzę z naprawami. Już babcia mi to zawsze powtarzała.
Caden zerknął do akwarium, szybko przeliczył w myślach pływające animatroniki i podrapał się po głowie. Zdał sobie sprawę, że nie widzi syreny. Ups.
Martin jakby czytał w jego myślach, bo zatrzymał się i też spojrzał na zbiornik.
– Chwila moment. A syrena? Gdzie syrena?
Oparł płaskie czoło o grubą szybę akwarium i spojrzał w dół. Caden podążył za jego wzrokiem. Syrena leżała na dnie mechakwarium, na skale. Ramiona miała dziwnie wykrzywione, oczy szeroko otwarte, jedno czarne jak smoła, bo brakowało w nim gałki. Usta otwierała, jakby utonęła.
– Syrena padła, Wykowski, powtarzam, syrena padła! – Martin pokręcił głową, pocierając dłonią kark. – Zamknij sklepik i zajmij się nią, do diaska.
Niemal odbiegł, zaaferowany, wymachując rękami w powietrzu.
– Im częściej to zamykam, tym więcej tracę pieniędzy – mamrotał. – Napraw ją, Wykowski!
– Jasne, szefie – odparł cicho Caden. – Żaden problem. Natychmiast.
– Dam radę – cicho mruknął do siebie, wspinając się po drabinie na zamkniętą platformę, która otaczała szczyt mechakwarium. – Jestem nieustraszony.
Jego babcia zawsze mu powtarzała, że stosowanie afirmacji może pomóc mu przetrwać trudne chwile. Działało, kiedy był nastolatkiem, ale teraz odkrywał, że słowa nie były w stanie sprostać wyzwaniom stawianym przez nową pracę.
– Jestem odważny. – Spojrzał ponad parkiem i dostrzegł Roya zamykającego łódki i oferującego gościom darmowe kupony na gry. Caden sięgnął po piankowy kombinezon wiszący na kołku i zdał sobie sprawę, że trzęsie mu się ręka. Zacisnął dłoń w pięść i otworzył ją, a następnie chwycił mokry kombinezon używany do nurkowania w mechakwarium.
Oblizał suche usta i spróbował zapanować nad oddechem. Zamknął oczy i pokręcił głową.
– Oddycham bez problemu. Dam radę. – Rozebrał się do kąpielówek, założył obcisły kombinezon i zapiął go. – Nie jestem już małym dzieckiem.
Miał dziewiętnaście lat i był samodzielny, tylko rachunki babci piętrzyły się coraz wyżej. Wychowywała go, odkąd miał sześć lat i był zobowiązany zadbać o jej dom, gdy poszła do domu opieki. Było to ostatnie, co mu powiedziała, zanim zabrała ją karetka, gdy przypadkowo zraniła się w zamroczeniu wywołanym początkowym stadium choroby Alzheimera. Zachować dom – to było dla niej ważne i nie zamierzał jej zawieść.
Potrzebował tej pracy. Musiał więc być w stanie ją wykonywać.
Podszedł do kontrolek mechakwarium i przesunął dźwignię zasilania. Kliknęło i umilkł syk elektryczności. Caden nacisnął przycisk, aby odsunąć niebieską pokrywę na górze zbiornika. Usłyszał powolny szum cofającej się mechanicznie sterowanej osłony. Spod pokrywy buchnął odór silnych chemikaliów przesycających wodę.
Caden wsunął stopy w płetwy do nurkowania, podniósł ciężką butlę z powietrzem i założył ją. Przypiął torbę z narzędziami do karabińczyka na skafandrze i wsunął maskę na głowę. Spojrzał w dół, na wodę, na cienie nieruchomych animatroników. Po plecach przebiegł mu dreszcz. Stopy miał ciężkie, jakby były przyklejone do platformy. Podniósł jedną nogę, potem drugą, żeby je rozruszać, i zatoczył kilka kółek zesztywniałymi barkami.
Kiedy wyłączał zasilanie, animatroniczne morskie stwory zamierały w różnych miejscach mechakwarium. Niektóre unosiły się blisko powierzchni, inne zawisały gdzieś pośrodku, a jeszcze inne opadały na sztuczne morskie dno.
To miało być jego drugie zejście do zbiornika. Za pierwszym razem zanurkował i pływał nad animatronikami. Za bardzo się bał, by się do nich zbliżyć. Nie miał pewności, czy uda mu się zejść głębiej na dno. Ale tym razem musiał. Musiał.
Miał nadzieję, że to tylko problem z silnikiem. Ich budowa była prosta: okablowanie i przycisk resetu, który można było wcisnąć na miejscu, pod wodą. Gdyby coś było poważnie nie tak, animatronika trzeba by wyłowić i przenieść do warsztatu. Caden był pewien, że Martin wyszedłby z siebie, gdyby ze zbiornika miał zniknąć kolejny robot.
Usiadł na krawędzi i wsunął upłetwione stopy do wody.
– Dam radę. Będzie dobrze. Niech będzie dobrze.
Nasunął maskę na oczy, wziął w zęby ustnik butli z tlenem i szybko ześlizgnął się do wody, zanim zdążył się rozmyślić. Opadając prosto w dół, poczuł chłód wody…
I wylądował dokładnie przed nosem rekina, a także przed jego szeroko rozwartą, pełną wielkich, ostrych i zardzewiałych zębów paszczą.
Otworzył szeroko oczy, czując ogarniającą go falę paniki.
Serce tłukło mu się w piersi i na chwilę zapomniał, gdzie jest. Widział tylko przerażającego mechanicznego rekina i mrok zapomnienia, czyhający w głębi jego gardzieli. Zatrzepotał ramionami w próbie ucieczki.
Obrócił się, uderzył w zabytkowego nurka i zaplątał się w jego kończynach.
Złapał go. Trzyma!
Aaaa! Caden otworzył usta, by krzyknąć, i momentalnie wypuścił ustnik. Woda zalała mu gardło. Jednym pchnięciem wystrzelił ku powierzchni, przebijając wodę i pospiesznie sunąc ku brzegowi, na który się podciągnął.
Przewrócił się na bok, krztusząc się i dławiąc wodą. Miał wrażenie, że zaraz mu pęknie klatka piersiowa. Jego ciałem wstrząsały drgawki. Zdjął maskę i dał sobie chwilę, żeby uspokoić oddech, w miarę jak spływało z niego przerażenie. Woda nalała mu się do oczu i zamrugał. Nagle zdał sobie sprawę, gdzie jest i co robi.
Był w pracy, w parku wodnym. Nurkował w mechakwarium, aby naprawić syrenę. Nie było tam nic, co mogłoby go zranić.
Był bezpieczny.
– Rany, stary – mruknął do siebie, zamykając oczy. – Ty głupku, głupi głupku.
Caden od wielu lat cierpiał na tak zwaną submechanofobię.
Był to strach przed maszynami znajdującymi się pod wodą.
Jego rodzice zaginęli na morzu podczas drugiego miesiąca miodowego. Caden trafił wówczas na terapię. Zamieszkał z babcią, wrócił do szkoły i wydawało się, że wszystko jest w najlepszym porządku. Przez jakiś czas. Powoli wracał do normalności, aż nadszedł pamiętny dzień, który zapisał się jego w pamięci pod hasłem: „Druga klasa i feralna wycieczka szkolna”.
Okazało się, że śmierć rodziców odbiła się na nim bardziej, niż myślał, i sprawiła, że w jego głowie powstał niemożliwy do przełamania lęk przed podwodnymi maszynami. Nie wiedział, co dokładnie stało się z jego rodzicami, ale jego mózg najwyraźniej zdecydował, że w grę musiała wchodzić jakaś maszyneria w głębinach, i chłopiec nigdy nie zmienił na ten temat zdania. Po incydencie na wycieczce koledzy dokuczali mu aż do końca szkoły. Bez względu na to, jak dobrze radził sobie w sporcie, czy był miły, czy opryskliwy, nie zapomnieli tamtego dnia i nie dali zapomnieć o nim również jemu.
Przez całe lata chciał wyjechać, uciec, ale nie mógł tak po prostu zostawić babci. Trwał więc przy niej i próbował sobie jakoś radzić.
Może nawet gdzieś w głębi ducha miał nadzieję, pragnął, marzył, że pewnego dnia rodzice wrócą do domu.
A do tego wciąż się bał i nie rozumiał, skąd się to bierze. Podczas napadów lęku miał wrażenie, że opuszcza go zdrowy rozsądek. Był rozedrganym, bezradnym kłębkiem nerwów. Doktor Marks, jego terapeuta, stwierdził, że prawdopodobnie tak plastycznie wyobraził sobie los, który spotkał rodziców, że spowodowało to u niego fobię. Dodał jednak, że to tylko robocza hipoteza.
Robocza hipoteza.
Trudno było wyleczyć coś, czego przyczyn się nie znało.
Chociaż terapia nie dała mu odpowiedzi, których potrzebował, nauczyła go kilku technik, dzięki którym mógł radzić sobie z fobią. Nauczył się unikać strachu.
Wiedział o tym, że unikanie nie zawsze jest najlepszym sposobem rozwiązania problemu, ale tylko to mu pomagało. Dlatego uwielbiał konstruować i naprawiać przedmioty. Kiedy zagłębiał się w projekt, absorbował on jego uwagę, skutecznie odwracając ją od trudniejszych problemów.
Caden siedział na krawędzi platformy, powoli wdychając i wydychając powietrze, dopóki się nie uspokoił. Zaplanował w myślach całą drogę do znajdującej się po drugiej stronie zbiornika syreny, tak aby ominąć wszystkie inne mechaniczne morskie stworzenia. Czyste wejście, czyste wyjście.
Tak przygotowany opanował swój strach i na powrót wślizgnął się do wody, zanim mózg miał szansę mu podpowiedzieć, by tego nie robił.
Opadając, dostrzegł nieopodal ogromnego, zielonego smoka morskiego. Był to największy z animatroników, wyposażony w przerażające metalowe kolce na grzbiecie i ogonie. Serce Cadena zatrzepotało. Zanurkował prosto w kierunku syreny. Czuł wyrzut adrenaliny, nakazujący mu się spieszyć, robić wszystko, by jak najszybciej znaleźć się z dala od animatronika.
Uspokój się – powtarzał sobie. Byle do przodu.
Nie wolno szybko nurkować. Musiał kontrolować oddech i ciśnienie. I postarać się oczyścić umysł.
Co dziwne, ilekroć schodził pod wodę, jego głowę wypełniał niepokojący statyczny szum. Można by pomyśleć, że pod wodą będzie cicho. Ten biały szum był jednak kolejną niezrozumiałą dla niego sprawą związaną z fobią.
Płynąc dalej, czuł, jak ściska mu się żołądek. Łypnął na ogoniastego węża morskiego Marco, który wpatrywał się w niego z odległości niecałych dwóch metrów. Animatronik był wyłączony, ale utkwione w Cadenie spojrzenie węża sprawiało tak niesamowite wrażenie, że chłopakowi się wydawało, że śledził go prawdziwy drapieżnik. Jakby znalazł się na celowniku.
Przez moment zdawało mu się, że w oku gada błysnęło żółte światełko.
Wyłączyłem prąd – przypomniał sobie, kiedy dotarł wreszcie do syreny, której oczu na szczęście nie widział. Odblokował pokrywę na plecach figury i poprawił obluzowany przewód. Potem pstryknął przełączniki, żeby dokonać resetu. Ramiona syreny nagle ożyły i animatronik zaczął nimi machać dookoła. Caden wzdrygnął się i odskoczył, uderzając butlą z tlenem o szklaną ścianę.
Na chwilę złapała go w swoje szpony panika.
Kiedy syrena się uspokoiła, on też zmusił się do tego samego i znowu się poruszył. Spojrzał na szkło, żeby upewnić się, że go nie uszkodził. Zamknął klapkę osłaniającą mechanizm, wsunął śrubokręt do woreczka i tak szybko, jak tylko mógł, popłynął w górę. Płynął, jakby ktoś albo coś poruszało się za nim, żeby pochwycić jego płetwę ostrymi metalowymi zębiskami. Nie mógł pozbyć się wrażenia, że smok obserwuje pilnie wszystko, co robi. Wreszcie jednym ruchem wyskoczył na brzeg platformy, zrzucił niewygodny sprzęt i ciągle ociekając wodą, podbiegł do panelu zasilania.
– No dalej, działaj.
Pociągnął dźwignię i odwrócił się, by spojrzeć na zbiornik. Oczy animatroników rozbłysły i figury powoli podjęły swój taniec w wodzie.
Caden odnalazł wzrokiem syrenę, która pływała przy samym dnie, poruszając ramionami i ogonem. Jej wyblakłe czerwone włosy falowały w wodzie.
Spięte barki chłopaka opadły z ulgą.
Udało się.
Przetarł dłonią twarz i mokre włosy. Następnie rozebrał się do kąpielówek, wysuszył i zaczął porządkować sprzęt do nurkowania.
Martin nie udzielił mu wskazówek, jak dbać o wszystko, ale Caden zawsze utrzymywał porządek w warsztacie i wokół niego. Dowiedział się, jak konserwować sprzęt do nurkowania i jak właściwie go użytkować. Każde narzędzie, każdy element wyposażenia, miały wyznaczone miejsce, więc gdy ich potrzebował, wiedział, gdzie się znajdują.
Zawsze uzupełniał zbiornik powietrza, bez względu na to, ile z niego ubyło. Zrobił to i tym razem. Wytarł maskę, po czym odwiesił płetwy i saszetkę na narzędzia na właściwe miejsce na ścianie. Ustnik butli ułożył w czystym pudełku. Kiedy już się ubrał i uporządkował wszystko, wyszedł, by powiadomić Evę, kierowniczkę biura, że mechakwarium i łodzie już działają.
Punkt dla Wykowskiego.
Był jednak tak wyczerpany, że nie czuł zbyt wielkiej radości.
– Hej, Caden!
Odwrócił się i zobaczył idącego w jego stronę Roya, kolegę z pracy. Prawie półtorej dekady starszy od niego Roy zawsze wyglądał tak, jakby dopiero co wstał z łóżka. Jego ciemne włosy sterczały na wszystkie strony. Uniform miał przyciasny i pomięty.
Wygląd mężczyzny na to nie wskazywał, ale Roy był prawdziwą gwiazdą wśród pracowników parku wodnego. Wiedział, jak uruchomić i obsługiwać każdą kabinę do gier oraz jak przygotować niesamowitego hot doga na patyku, a także pełnił obowiązki dozorcy. Kiedy Caden zapytał go, jak mu się to wszystko udaje, ten odparł, że już za dzieciaka przychodził tutaj i od zawsze uwielbiał każdy skrawek tego miejsca. To była jego wymarzona praca.
– Tak, Roy? – Caden zawirował probówką z wodą z baseników dla dzieci. Sprawdzał, czy ma odpowiedni skład chemiczny, co było konieczne, by móc dopuścić maluchy do zabawy w wodzie.
Roy wskazał kciukiem przez ramię.
– Hank chyba padł.
Caden westchnął znużony i wlał zawartość probówki z powrotem do basenu. Hank był mechanicznym rekinem z przypominającą młot plamą rdzy na ogonie. Hank Młot, tak lubił go nazywać Roy. Nazwał też pozostałe dwa rekiny: Mac Mięśniak i Sly Spryciarz – ten drugi zawsze się ukrywał wśród sztucznych skał i roślin.
Zeus to był oczywiście smok morski, syrena otrzymała imię Delilah, nurek został nazwany Frankiem, a węże to Marco i Polo.
– Jasne. Dzięki.
Roy podrapał się po zaroście na podbródku.
– Jedyna robota, do jakiej nie udało mi się tutaj załapać, to właśnie posada technika. Nie jestem najmocniejszy w łamigłówkach. I chyba bym nie mógł nurkować w akwarium.
Caden wzruszył ramionami.
– Robisz tu prawie wszystko, Roy. Zostaw trochę pracy dla innych.
Roy uśmiechnął się, pokazując żółte zęby, i parsknął charakterystycznym śmiechem.
– Taa, fakt, chyba coś ci musiałem zostawić. Ale co ja bym oddał za twoją robotę. Popływać sobie z Zeusem i Delilah. To by było niesamowite!
Caden zaśmiał się nerwowo.
– Tak…
– Dobra, kolego, rób swoje. Ja nadam komunikat, że mechakwarium i łódki będą jakiś czas nieczynne. Postaw Hanka na płetwy, niech pływa z całą resztą.
– Dzięki, już się robi.
Caden pokazał wyciągnięty w górę kciuk, odłożył zestaw do testowania wody i ruszył w kierunku mechakwarium. Po drodze minął kilku gości parku.
Dzień był nieco pochmurny, ale w porze lunchu pokazało się słońce i wypaliło resztki chmur. Dookoła biegały dzieci z jaskrawymi balonikamii. Rodzice besztali je, żeby były grzeczne. Powyżej unosiło się kilka mew, które wypatrywały porzuconych resztek jedzenia, a gołębie gruchały tak głośno, że ich głosy przebijały się przez muzykę grającą z radiowęzła.
– Ja nie mogę. Caden Wykowski, tutaj?
Caden zamarł. O nie. Niestety znał ten głos. Odwrócił się i zobaczył dawnego kolegę z klasy, Darryla Cunninghama, Yasmine Mendozę i małą dziewczynkę.
Minął rok, odkąd ukończyli szkołę, i Caden miał nadzieję, że już nigdy nie zobaczy swojej nemezis. Jednak w Meadow Brook nie sposób było kogokolwiek uniknąć.
Uśmiechnął się sztucznie i przeczesał nerwowo ręką włosy.
– Darryl. Hej, Yasmine. Jak leci?
– Cześć, Caden, nie wiedzieliśmy, że tu pracujesz – powiedziała Yasmine, odrzucając falujące czarne włosy. – Fajnie.
– Żartujesz sobie? – wypalił Darryl. – Park wodny to ostatnie miejsce, w którym spodziewałbym się Wykowskiego.
Darryl nie zmienił się ani trochę. Miodowoblond włosy, szczupły i dobrze ubrany. Na pierwszy rzut oka niestety nie było widać tego, co najważniejsze, czyli jego wrednego charakterku. Był prowodyrem wielu sesji wyzwisk, popychania i bicia, których Caden doświadczał przez lata. Wszystko z powodu głupiej fobii, która ujawniła się tylko na tej jednej wycieczce.
Dzieciaki nigdy nie zapominały takich rzeczy.
Caden spojrzał na dziewczynkę, która ssała lizaka.
– A to kto?
Yasmine położyła rękę na jej ramieniu.
– Moja młodsza siostra, Marie. Zabraliśmy ją do parku, żeby zobaczyła morskie stworzenia, ale wygląda na to, że akurat zamykacie to, co nas interesowało.
– No jasne – odparł Darryl z szyderczym uśmiechem. – To miejsce to straszna nora. Po co w ogóle je na nowo otwierali? Mega Pizzapleksy to co innego. Chodziłem do jednego przy naszej szkole… To miejsce może się schować.
Darryl charknął i splunął na ziemię.
– Tak, cóż – powiedział Caden. – Miejmy nadzieję, że to nie potrwa długo. Muszę tylko dostać się do zbiornika i zrestartować jednego z animatroników.
Spojrzał na Marie.
– Wtedy będziesz mogła zobaczyć, jak pływają, wiesz?
Oczy Darryla rozszerzyły się, a usta wykrzywiły w grymasie.
– Czekaj, co? Jesteś tutaj technikiem? Jasna cholera. Ja chyba naprawdę śnię. Słyszysz to, Yasmine? Caden wchodzi do wody, żeby naprawiać animatroniki. Czy masz już kałużę pod nogami?
Parsknął, wypinając chudą klatkę piersiową, jak wtedy, kiedy naśmiewał się z Cadena w szkole.
– Musieliśmy się dziś obudzić w alternatywnej rzeczywistości. Opowiem wszystko chłopakom!
Caden skrzyżował ramiona i z frustracji zacisnął pięści.
– Tak, cóż, ludzie się zmieniają. Trzeba jakoś zacząć zarabiać na życie. A ty, czym się teraz zajmujesz, Darryl?
Darryl wyprostował się i lekko nadął.
– Przyjechałem tu na długi weekend, mam teraz przerwę na uczelni. Dostaliśmy się z Yasmine na ten sam uniwerek. Studiujemy, żeby potem mieć prawdziwą pracę.
Caden wzruszył ramionami.
– Nie każdy chce iść na studia.
– Raczej nie każdy jest na tyle bystry. Nie, Wykowski?
Caden zmarszczył brwi.
– Słyszałam o twojej babci, Caden, przykro mi – wtrąciła się Yasmine. Spojrzenie jej brązowych oczu było szczere. Należała do garstki uczniów, którzy byli dla niego mili, ale zawsze trzymała się z Darrylem i jego grupą palantów, tak więc to Caden jej unikał.
– Dzięki, teraz ma się dobrze. Ma całodobową opiekę.
Spojrzał w dal i udał, że dostrzegł Martina.
– Oj, mój szef na horyzoncie. Muszę wracać do pracy.
– Miło było cię zobaczyć – powiedziała Yasmine, a Caden oddalił się najszybciej, jak mógł.
– Niech cię nie zeżre żaden robot! – zawołał Darryl, chichocząc. – I pamiętaj, najpierw skorzystaj z łazienki! Ha, ha, ha, ha, ha!
Caden tylko pokręcił głową, kipiąc z irytacji.
Potarł podbródek, przyglądając się mechakwarium z zewnątrz. Tak, to z Hankiem Młotem były kłopoty. Animatronik unosił się do góry brzuchem pośrodku zbiornika niczym prawdziwa martwa ryba.
Jak, do cholery, to się stało? – pomyślał. I jak ma przewrócić Hanka na brzuch?
Przetarł twarz dłonią.
Wziął kilka dużych oddechów i wspiął się po drabinie na platformę. Wdech, wydech. Rany, na myśl o ponownym wejściu do wody już czuł mdłości. Nawet zaczęły mu się pocić dłonie.
Ale to była jego praca!
Praca, której prawdopodobnie by się nie podjął, gdyby wiedział, jak często te mechaniczne stworzenia będą się psuć. Ale nie było też zbyt wielu ofert dla świeżo upieczonych mechaników w najbliższej okolicy domu babci, tak żeby mógł bez problemu każdego dnia do nich dojeżdżać. Wziął więc to, co się trafiło, i miał nadzieję, że codzienne stawianie czoła najgłębszym lękom pomoże mu w jakiś sposób przezwyciężyć fobię.
Jak dotąd jednak było coraz gorzej.
Wszedł na platformę i zbliżył się do dźwigni, aby wyłączyć główne zasilanie. Usłyszał, jak wibracje zbiornika zamierają. Gdy umilkły, nacisnął przycisk, aby otworzyć plandekę. Zaczął zakładać sprzęt do nurkowania.
Przeszedł się wokół mechakwarium, próbując znaleźć najlepszą trasę na dół, która pozwoliłaby mu uniknąć innych animatroników. Niestety, tym razem maszyny były chyba wszędzie, ustawione pod każdym możliwym kątem. Musiał opłynąć przynajmniej jedną z nich, by dostać się do Hanka.
Świetnie.
Odetchnął sfrustrowany.
– Daj spokój, dasz radę. Nie ma się czym martwić.
Uznał, że najlepiej będzie przepłynąć do Hanka trasą prowadzącą przez małą grupę przypadkowych ryb. Usiadł na krawędzi w pełnym rynsztunku, założył maskę, ustnik i zsunął się do zimnej wody. Najpierw przepłynął tuż nad pozostałymi dwoma rekinami. Mac Mięśniak był ciemnoniebieski i największy z całej trójki.
Kiedy Caden przepływał nad jego wielkim ciałem, poczuł na plecach dreszcz. Sly był jasnoniebieski i mniejszy, miał paciorkowate oczy i mały ogon. Hank był po prostu szary.
Caden wypchnął nogi energicznie do tyłu, kierując się ku ławicy i przedarł się przez nią. Za każdym razem, gdy ocierał się o rybę, czuł się, jakby raził go prąd. Wreszcie z walącym sercem podpłynął do Hanka.
Niestety rekin leżał na grzbiecie, przez co Caden nie mógł dosięgnąć panelu sterowania. Musiał podpłynąć pod animatronika, żeby go naprawić.
Raju, jakby za każdym razem, kiedy musiał się zanurzyć, specjalnie działo się coś, co mu utrudniało pracę.
Podpłynął do rekina od dołu i, jak prawdziwy tchórz, prędko się wycofał. Oddychał szybko, urywanie. Wiszący nad nim korpus mechanicznego rekina przerażał go.
Oddychaj. Wdech, wydech – powtarzał sobie w głowie, próbując się uspokoić. Wyjrzał przez szybę mechakwarium i stwierdził, że odwiedzający nie zwracają większej uwagi na zbiornik. Na szczęście. Dostrzegł coś kątem oka i prędko się odwrócił. Zobaczył Zeusa, morskiego smoka. Był o niecałe dwa metry od niego i lekko otwierał paszczę.
Skąd się tu wziął, do licha?
Smok morski był nie tylko największym, ale i najstraszniejszym z animatroników. Miał wielkie cielsko i małe, szponiaste łapy. Z boków gada wyrastały skrzydła. Wielka szczęka jeżyła się zębiskami. Wystarczyło, że Caden przyglądał mu się o moment za długo z zewnątrz akwarium, by poczuł zbliżający się atak paniki.
Nie przypominał sobie, by widział Zeusa w pobliżu Hanka. Ale był tak zaabsorbowany tym, aby dotrzeć do niego bez komplikacji, że może po prostu go nie zauważył. Kto wie? Był kompletnie rozkojarzony!
Rób swoje, i tyle.
Szybko wpłynął pod Hanka, otworzył śrubokrętem panel i skupił się na rozwiązaniu problemu.
Sprawdził przewody. Pomajstrował przy nich, upewniając się, że nic się nie poluzowało, po czym nacisnął przycisk resetu. Hank zadrżał i szarpnął ogonem. Caden cofnął się, czekając, aż rekin się uspokoi, a następnie pospiesznie zamknął i uszczelnił panel. Odwrócił się, by wypłynąć na powierzchnię, ale zamarł.
Zeus unosił się teraz w wodzie tuż przed nim.
Caden szybko odpłynął w tył, żeby uciec od animatronika, ale zderzył się z czymś twardym. Obejrzał się za siebie. Była to morska skała. Odwrócił się na powrót do Zeusa. Przerażający smok w jakiś sposób znalazł się jeszcze bliżej i Caden zadrżał na całym ciele.
Jak?
Prąd był wyłączony. Nie było możliwości, by robot poruszał się bez zasilania. Wszystko tu było z metalu. Gdyby miał się w ogóle przemieścić, to jedynie na dno, i to tylko wtedy, gdyby pękł kabel.
Jak to się stało, że jest tak blisko?
Co się tu, do cholery, dzieje?!
Caden obserwował smoka morskiego.
Ten zbliżył się jeszcze bardziej.
O nie!
Caden rozejrzał się, szukając drogi ucieczki.
Smok zatrzymał się gwałtownie tuż przy głowie chłopaka, przygważdżając go do ściany. Czubek łuskowatego pyska znalazł się o centymetry od twarzy Cadena. Ogromne, ostre zęby były wystarczająco blisko, by go ugryźć.
Caden chciał krzyczeć!
Jego klatka piersiowa unosiła się i opadała. Plecami przywarł do skalnej ściany. Próbował nie wciągać zbyt dużo tlenu naraz, żeby nie dostać zawrotów głowy.
Umrę tu!
Był całkowicie sparaliżowany strachem.
Niech ktoś mi pomoże!
Próbował spojrzeć gdziekolwiek indziej, ale jego wzrok wracał do otwartej paszczy smoka. Nie wyglądała najlepiej. Niektóre zęby były połamane. Zielona farba na łuskach pokrywających głowę starła się tu i ówdzie. Plama na jego pysku, powstała od wyciekającego przez lata czarnego oleju, w ciemności zbiornika, przypominała Cadenowi zaschniętą krew.
Nie wiedział, jak długo trwał tak sparaliżowany, przyparty do skał przez animatronika.
W końcu zauważył brudne przewody zwisające z dolnych zębów smoka.
Skup się na przewodach. Skup się na technicznych kwestiach – powtarzał sobie. – Możesz to naprawić.
Wpatrywał się w kabel, koncentrując na nim uwagę, aż przerażenie ściskające go za serce nieco zwolniło uścisk zimnych pazurów.
Jego puls jednak ciągle trzepotał, a żołądek się wywracał.
Napraw to teraz, żeby nie trzeba było tu wracać później.
Przez chwilę nie mógł się ruszyć. Zaczął więc wyobrażać sobie plastycznie mechanizm, który wprawiał w ruch animatroniki. Przekonywał siebie, że to naprawdę tylko maszyny. Bezsilne. Drżącą ręką sięgnął po zwisający, unoszony przez wodę kabel. Materiał okazał się miękki, giętki, jak… sznurek. Pociągnął mocniej, ale to coś utkwiło mocno między zębami smoka. Zamknął oczy i szarpnął z całej siły. Coś wyskoczyło z wnętrza paszczy i popłynęło w jego stronę.
Caden zdał sobie sprawę, że to, co złapał, nie było przewodem, ale sznurówką. Wyciągnął z ogromnej paszczy Zeusa pokryty czarnym olejem mały, dziecięcy but.
Tej nocy Cadenowi śniło się, że jest znowu w drugiej klasie i pojechał na wycieczkę do parku rozrywki. Przydzielono go razem z Darrylem, Peterem, Sally i Tonym do grupy pod opieką pani Thompson. Z początku, gdy dotarli do parku, było całkiem fajnie. Przejechali się na kilku karuzelach, pojeździli kolejkami, pograli w różne gry. Cadenowi spodobała się karuzela z wirującymi filiżankami. Jego kolega Darryl wolał tę z długimi łańcuchami. Wszyscy kupili sobie watę cukrową i hot dogi. Caden nie mógł się doczekać, aż opowie babci, jak dobrze się bawił.
Następnym punktem programu była przejażdżka łodzią podwodną. Tak naprawdę nie była to żadna łódź podwodna, ale zwykły jacht, gdzie schodziło się pod pokład i przez przeszklone ściany oglądało dno wielkiego stawu, po którym żeglował.
Z głośników grała muzyka w jakby blaszanej tonacji. Wchodząc na pokład, Caden czuł lekkie podenerwowanie. Przewracało mu się w żołądku, jakby czymś się struł. Gdy spojrzał na zielonkawą, mętną wodę otaczającą łódź, zaczęły mu się pocić dłonie. Nie czuł się tu dobrze, ale musiał trzymać się grupy.
Chciał do domu.
Łódź kołysała się pod jego stopami. W wodzie unosiły się fałszywe wodorosty, dryfując to tu, to tam. Toń za szklanymi ścianami nie była jednak przejrzysta, a mętna. Pływały w niej grudy ziemi.
– Ale fajnie! – zawołał Darryl, wskazując ręką dookoła. – Super, co nie?
Pozostałe dzieci zgodziły się z nim i z okrzykami zachwytu obserwowały małe rybki przepływające obok łodzi.
Caden nie widział w tym nic fajnego.
Darryl chwycił go za ramię i przyciągnął do szyby.
– Zobacz, Caden, ekstra, co nie? Jakbyśmy byli pod wodą! Kiedy dorosnę, zamieszkam w łodzi podwodnej! Będzie super. Też chcesz mieszkać w łodzi podwodnej?
– Hm… – bąknął Caden, który właśnie zauważył coś w mętnej wodzie. Zmrużył oczy. Obserwował, jak wodorosty przesuwają się tam i z powrotem. Coś się… poruszało, a łódź się do tego zbliżała.
Poczuł, że serce wali mu jak młotem. Wskazał na szybę.
– Eee… – wybełkotał.
Opuścił ręce wzdłuż ciała, a dłonie zacisnął w pięści.
Spomiędzy długich pasm wodorostów wyskoczył nagle ogromny wieloryb, otwierając szeroko paszczę. Jego zęby były brązowawoczarne, a gardło ziało ciemną czeluścią i wydawało się wystarczająco duże, by połknąć Cadena w całości.
Cadenowi aż oddech uwiązł w gardle.
Darryl pociągnął go jeszcze bliżej szyby, a on wyrwał mu się i odskoczył.
Wstrzymał oddech na tak długo, że myślał, iż zemdleje. Wypuścił go wreszcie, nabrał duży haust powietrza i wrzasnął tak głośno, jak jeszcze nigdy w życiu.
Wrzeszczał, jakby ktoś go zaatakował.
Torturował. Mordował. Pożerał żywcem.
Pani Thompson, Darryl i inne dzieci próbowali go uspokoić, ale Caden miał przed oczami tylko jedno: mechanicznego wieloryba, który tak go przeraził.
Pani Thompson chwyciła go za ramiona. Była blada i miała szeroko otwarte oczy.
– Caden! Przestań natychmiast!
Caden szarpnął się, krzycząc. Uderzył w jakiś przełącznik awaryjny na ścianie łodzi i głowy wszystkich przeszyło głośne wycie alarmu.
Dzieci pozakrywały uszy, by ochronić się przed hałasem.
Łodzią szarpnęło tak, że się zatrzymała. Wieloryb zamarł z otwartą paszczą tuż obok.
Pani Thompson ponownie chwyciła Cadena i zasłoniła mu widok na wodę.
– Caden, proszę, przestań! Nic ci nie jest! Przestań krzyczeć! Proszę, niech ktoś wyłączy ten alarm!
Caden w końcu ucichł. Całe jego ciało się trzęsło. Klatka piersiowa chłopca podnosiła się i opadała poruszana ciężkimi oddechami. Gardło paliło go od krzyku. Łzy spływały mu po twarzy, a z nosa ciekły smarki. Powoli odzyskiwał zmysły i zaczął przypominać sobie, gdzie jest i co się dzieje.
A działo się to, że Darryl wytykał go palcem.
– Patrzcie! Caden zsikał się w spodnie! Ha, ha, ha, ha, ha!
Dzieci zaczęły skandować:
– Caden zsikał się w spodnie! Caden zsikał się w spodnie!
Chłopiec spojrzał w dół i zobaczył u swoich stóp kałużę, a w uszach brzmiał mu szyderczy śmiech kolegów.
Ha, ha, ha, ha, ha!
Caden obudził się w swoim łóżku pokryty warstewką potu. Poszewka przykleiła mu się do skóry, więc odrzucił kołdrę i usiadł. Upewnił się, że nie zmoczył się naprawdę, a następnie przetarł twarz. Dzięki Bogu, im był starszy, tym lepiej kontrolował swoje funkcje fizjologiczne.
Spojrzał na zegarek. Była trzecia trzy, więc wstał, ominął stertę ubrań na podłodze i wyszedł z sypialni, kierując się wąskim korytarzem do kuchni. Wykonał parę krążeń głowy, żeby rozluźnić sztywny kark, i przeciągnął się, ziewając. Stara drewniana podłoga skrzypiała pod jego stopami. W domu babci były dwie sypialnie, a na ścianach – różowa tapeta w malutkie kwiatuszki. Meble – brązowopomarańczowa kanapa i fotel z odchylanym oparciem do kompletu – pochodziły jeszcze z lat siedemdziesiątych. Przykrywały je szydełkowe serwety. Na podłodze i stoliku do kawy piętrzyły się gazety i czasopisma. Cały salon zastawiony był koszykami z włóczką i niedokończonymi robótkami. W kuchni blaty w kolorze awokado gryzły się z żółtym linoleum podłogi. Nawet naczynia w szafkach były stare.
Czasami Caden czuł się, jakby mieszkał w muzeum.
Przyjaciele nigdy do niego nie przychodzili, więc nie musiał czuć się zakłopotany z powodu przestarzałego wystroju. Prawda była taka, że dom babci stanowił dla niego wygodną i bezpieczną przystań, gdzie mógł się schronić przed dokuczającymi mu dziećmi i gdzie nie czuł się wyrzutkiem. Kiedy wchodził do środka, świat zewnętrzny znikał. Następnego dnia jednak musiał znów wyjść na zewnątrz i zmierzyć się ze szkolną rzeczywistością.
Przez lata zawarł jakieś przyjaźnie, zawsze z nowymi uczniami w szkole, ale jeden z jego przyjaciół się wyprowadził, a drugi przeszedł w końcu na stronę oprawców.
Caden nauczył się po prostu znikać. W gimnazjum i liceum znalazł w końcu swoje bezpieczne przestrzenie w warsztacie spawalniczym i salach do zajęć technicznych. Były to miejsca, do których mógł uciec przed Darrylem i jego bandą, gdzie chował się w przerwach między lekcjami i po szkole, dopóki dzieciaki nie rozeszły się do domów.
Nigdy nie czuł się samotny.
Samotność stała się jego drugą naturą, podobnie jak naprawianie różnych urządzeń.
Otworzył drzwi lodówki i wziął schłodzoną butelkę wody. Wypił prawie połowę zawartości. Zamknął lodówkę i odwrócił się, by spojrzeć na ciemność spowijającą dom. Zabawne, że bycie samemu w ciemności nie przerażało go ani trochę, a przebywanie pod wodą z maszynami nawet w biały dzień było w stanie doprowadzić go do łez.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki