Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Czy jesteście gotowi na kolejną dawkę strachu? Przed wami szósta część serii Fazbear Frights z uniwersum Five Nights at Freddy's, czyli trzy kolejne mrożące krew w żyłach opowiadania.
Jak to jest być ściganym przez własną przeszłość? Nole próbuje uniknąć konfrontacji z niewygodną prawdą i pada ofiarą potwora, który wymierza srogie kary za dawne przewinienia. Wyniszczony przez chorobę dziewięcioletni Jake spogląda wstecz, wspominając czasy, zanim zachorował, i wyobraża sobie, co by było, gdyby wyzdrowiał.... Toby zaś zrobi naprawdę wszystko, by udowodnić swoją wartość oschłemu ojcu i aroganckiemu bratu… co przyniesie fatalne konsekwencje.
Ten świat nie wie, co to przebaczenie.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 242
musi być krwawo.
Nole siedział okrakiem na odwróconym krześle, obejmując udami jego proste oparcie. Choć mebel był tani, wykonany z mdłobeżowego plastiku, a całe pomieszczenie – dość obskurne, chłopak nawet na tym tle wyglądał zawadiacko i emanował pewnością siebie. Siedzący obok Sam zastanawiał się, jak to możliwe, że przychodziło mu to z taką łatwością.
Chłopak przemieścił się na własnym tandetnym, plastikowym siedzisku, aby wygodniej ulokować swoje długie nogi. Czuł się przy tym pod każdym względem jak nerd, którym niewątpliwie był.
– Horror nie polega na laniu hektolitrów krwi. Chodzi o współczynnik grozy – zaoponował.
– Współczynnik grozy – powtórzył Nole.
– To specjalistyczny termin.
Nole pokiwał głową.
– Musiało mi się przysnąć, kiedy Grimmly o tym mówił.
– Raczej zagapiłeś się na Darlę Stewart.
– Możesz mieć rację.
– Nic jeszcze nie wykminiliśmy – westchnął Sam, znowu wiercąc się na krześle. W nogach czuł nieprzyjemne skurcze. Był głodny. A poza tym miał pewność, że ze wszystkich par w sali tylko oni z Nole’em jeszcze nie wpadli na żaden pomysł. Co prawda siedział tyłem do pozostałych, ale słyszał szmery ośmiu rozmów prowadzonych półgłosem w różnych miejscach pomalowanego na szaro pomieszczenia. Sala była pustawa, więc nic nie tłumiło głosów ich kolegów i koleżanek; ot, kilka składanych stolików, plastikowe krzesła, niewielka szafka, w której składowano sprzęt audio, ekran. Przez otwarte drzwi za plecami Nole’a Sam widział kolejne pomieszczenie, pokój projektowy, w którym było dużo pustego miejsca, pozwalającego na kręcenie scen filmowych, green screen i regały mieszczące jeszcze więcej sprzętu audio-wideo. Nie sposób było zbyt wiele podsłuchać z konwersacji innych studentów, bo prowadzone były ostrożnym szeptem, wręcz mamrotane z obawy przed kradzieżą jakiegoś genialnego pomysłu. Tylko od czasu do czasu ktoś ulegał nadmiernej ekscytacji i Samowi udawało się pochwycić pojedyncze, wypowiedziane głośniej słowa: seryjny morderca, zombie, wampir, demon. Jego spięte ze stresu barki nieco się rozluźniły. Jeśli to były pomysły innych drużyn, to może mieli jeszcze z Nole’em szansę. Wprawdzie do tej pory na nic nie wpadli, ale przynajmniej nie uczepili się jakiegoś do bólu oklepanego schematu.
– Musisz przyznać, że ma pupcię pierwsza klasa – stwierdził Nole.
Sam wyciągnął przed siebie prawie metrowej długości nogi i wpatrzył się w swoje wielkie stopy. Jedne i drugie znacznie przekraczały rozmiary, jakie powinny mieć, biorąc pod uwagę wzrost ich właściciela – sto dziewięćdziesiąt pięć centymetrów. Kiedyś lekarz pokazał mu tabelę, z której wynikało, że powinien mieć nogi o długości niespełna osiemdziesięciu ośmiu centymetrów. Kto by pomyślał, że dodatkowe kilka kresek na linijce może mieć tak kolosalne znaczenie – a jednak wystarczyło, żeby Sam zaczął przypominać bociana, czaplę czy żurawia (wszystkie trzy określenia zdarzyło mu się usłyszeć od tego i owego niesympatycznego kolegi z podwórka). Te kilka centymetrów wystarczyło też, aby uczynić Sama wybitnie podatnym na spektakularną niezdarność, co nie pozwoliło mu przekuć swojego wzrostu w zaletę, choćby na boisku do kosza. Jak do tej pory, nogi Sama okazywały się wyłącznie zawadą.
– Halo, Ziemia do Sama!
– Co?
– Zaspaliśmy, ziom. – Nole machnął ręką, wskazując pomieszczenie za plecami Sama. Chłopak się obejrzał. Cztery dwuosobowe zespoły właśnie wychodziły, dwa inne też się zbierały do odejścia. Poza nim i Nole’em rozmawiały jeszcze tylko dwie pary. Super.
Właściwie to naprawdę super. Samowi zawsze lepiej się myślało w ciszy. Zerknął na zegarek. Sala miała być otwarta jeszcze przez pół godziny. Mieli więc trzydzieści minut, żeby wpaść na jakiś pomysł.
– Może wstaniesz z tego krzesła? – Nole machnął nogą i kopnął w bok siedziska. – Wiercisz się jak mój bratanek, kiedy chce mu się szczać.
– Niewygodnie mi.
– Coś takiego, serce mi krwawi z żalu.
– A ty ciągle z tą krwią.
Nole wyszczerzył zęby w uśmiechu.
– Krew to podstawa, stary.
– Serio, musimy się spiąć i pomyśleć.
– Ej! – Zblazowana postawa Nole’a nagle gdzieś się ulotniła. Zerknął na pozostałe w pomieszczeniu osoby. – Serio, chłopie, złaź z tego krzesła i chodź tutaj.
Nole wstał z godną podziwu gracją i podszedł do ściany. Oparł się o nią i zsunął na podłogę, zaplatając swoje całkiem proporcjonalne nogi – idealnie dopasowane długością do jego metra osiemdziesięciu pięciu – po turecku, jakby zabierał się do medytacji. Widząc, że Sam się waha, Nole jeszcze raz zachęcił go gestem, aby poszedł w jego ślady.
Sam porzucił zatem przymałe krzesło i skrępowany umościł swoje kościste ciało na podłodze naprzeciwko kolegi. Musiał przyznać, że jego nogi odetchnęły z ulgą.
Nole nachylił się ku niemu.
– Pamiętasz Pizzerię Freddy’ego Fazbeara? – odezwał się półgłosem. Jego oddech pachniał lukrecją i Sam nieco się odsunął.
– Jasne, dlaczego pytasz?
Nole zniżył teraz głos do szeptu tak cichego, że Sam prawie go nie słyszał. Wychwycił tylko słowa: „upiorne animatroniki”. To jednak wystarczyło.
– A, to! – Sam poczuł, że jego ramiona pokrywają się gęsią skórką. Dobrze, że miał na sobie podkoszulek z długimi rękawami, dzięki któremu nie było widać, jak podziałało na niego samo wspomnienie mechanicznych zwierzaków. – Fakt, były koszmarne.
– Wpadłem na to, kiedy myślałem o pizzy – dodał Nole.
– To znaczy na co?
Nole znowu obrzucił spojrzeniem salę. Sam też się rozejrzał. Oprócz nich został już tylko jeden zespół. Składał się z niesławnej Darli, jej pupci pierwsza klasa oraz Amber, przyjaciółki Darli, tej milszej części dziewczęcego duetu. Siedziały teraz głowa przy głowie i wyglądało na to, że się szeptem sprzeczają. Na Nole’a i Sama nie zwracały uwagi.
– Żeby napisać scenariusz horroru o naszym własnym upiornym robocie – wyszeptał Nole.
Sam, którego w nerwowy nastrój wprawiała sama myśl o mechanicznych zwierzakach Freddy’ego Fazbeara, musiał przyznać, że to świetna myśl.
– Podoba mi się!
– Sztos. – Nole wyciągnął do Sama pięść, w którą tamten stuknął swoją, i zapytał: – No to co byłoby dobre?
– Mnie pytasz?
– To ty jesteś geniuszem.
Sam nie był geniuszem, ale miał dobre stopnie. Dla obiboków w stylu Nole’a znaczyło to praktycznie to samo. Odchylił się nieco do tyłu i znów zerknął na swoje stopy. Dobry robot. Jaki robot byłby dobry? Jaki robot… Sam wpatrywał się w swoje nogi. Bocian, czapla, żuraw.
– Może jakiś ptak? Oczywiście nie żadna kura. Coś, czego już na pierwszy rzut oka można się wystraszyć.
– Niezła myśl. Może gęś?
– Gęś? – powtórzył głośno Sam i się roześmiał.
– Nie śmiej się. Jak byłem mały, napadła mnie taka. Ciągle mam blizny.
– Serio?
Nole podciągnął lewą nogawkę spranych dżinsów i wskazał na białą kreskę poniżej kolana.
– Podziobała cię?
– No nie. Zaczęła gonić za moim rowerem, spadłem i rozbiłem kolano.
Sam znowu się roześmiał. Nole opuścił nogawkę.
– Sorki – rzucił Sam. – Widzę, że to dla ciebie traumatyczne wspomnienie.
Nole tępo patrzył przed siebie.
– Pojęcia nie masz. Pewnie potrzebuję psychologa.
– Chyba nie chcę kręcić horroru o mechanicznej gęsi – powiedział Sam.
– Racja. Współczynnik grozy. Jaki ptak budzi grozę?
– Kto ostatni, ten zgniłe jajo, chłopaki – zawołała Amber z drugiego końca salki.
– Ostatni będą pierwszymi – odparł Nole, unosząc nad głową dłonie splecione w geście zwycięstwa.
Amber się roześmiała.
– Kretyn z ciebie.
Darla się nie odezwała i po chwili obie wyszły, rozmawiając o poezji, którą miały przeczytać na zajęcia z literatury angielskiej.
– Podobasz się jej – oznajmił Sam.
– Nazwała mnie kretynem.
– To znaczy, że jej się podobasz i dobrze cię zna.
Nole kopnął Sama w stopę. Sam tymczasem znowu skupił się na zadaniu.
– Wiem! – Nagle się wyprostował i wyrecytował z powagą i złowieszczo: – „Raz w północnej, głuchej dobie…”1
– Hę?
– Och, daj spokój. Aż tak głupi nie jesteś.
– Może jestem.
– „Kruk mi odrzekł…” – podpowiadał dalej Sam.
– Co? A, czekaj. Wiem. To wiersz tego strasznego kolesia. Jak mu było? Poe. Aha. Kruk.
– Tak. Ale nie do końca. Kruk to banał. To samo z wroną. Przyszedł mi na myśl kos. Podobnie się kojarzy, ale jest mniejszy. To ptak śpiewający, no i jest ich w naszej okolicy więcej niż kruków czy wron.
– Skąd ty wiesz takie rzeczy?
– Jestem geniuszem, pamiętasz?
– Nie. Zapomniałem, bo jestem kretynem.
Obaj zgodnie się zaśmiali.
– No dobra. To mamy koszmarnego kosa – podsumował Nole. – Co dalej?
– Gapił się kiedyś na ciebie taki? – zapytał Sam. – Ale tak na serio?
– Widziałem ostatnio jednego na boisku. Właśnie tam sobie siedziałem i rozważałem, czy by się nie zerwać z podstaw psychologii, kiedy zjawił się ten ptak i tak się we mnie wpatrywał, że naszły mnie wyrzuty sumienia i poszedłem na wykład.
Sam pstryknął palcami.
– To może głupie, ale chyba właśnie na coś wpadłeś.
– Co takiego?
– Wyrzuty sumienia.
– Hej, ustaliliśmy, że masz do czynienia z kretynem, tak? Musisz mi to wyłożyć czarno na białym.
– Nasz robot, „Kos”… – Sam podniósł ręce i nakreślił palcami w powietrzu cudzysłów – …zmusi cię, byś wyznał mu swoje najmroczniejsze sekrety, a kiedy już to zrobisz, przybędzie, żeby wymierzyć ci karę za grzechy. Nigdy się od niego nie uwolnisz, nie będziesz mieć ani chwili odpoczynku. Nasz mechaniczny kos może zaszczuć jakiegoś biednego kolesia na śmierć.
– Będzie krew? – zapytał Nole.
– Gadasz jak wampir. – Sam przygryzł dolną wargę. – Ale trochę krwi nie zaszkodzi.
– „Ukłujcie nas – czyż nie będziemy krwawić?”2.
– Wow – skomentował Sam. – Cytujesz Szekspira? Może jednak tylko udajesz kretyna?
– Nigdy się nie przyznam, jaka jest prawda.
– Kos zmusi cię do gadania – zaśmiał się złowieszczo Sam.
Skończyli z Nole’em omawiać pomysł na film akurat w porę, żeby zdążyć na następną lekcję. Sam stwierdził, że fajnie byłoby się wcielić w rolę mechanicznego ptaka, choć oczywiście był na to zbyt wysoki. Nole jednak, który zdecydowanie nie miał ochoty na ornitologiczne przebieranki, uznał, że ze względu na wzrost kolegi postać upiornego ptaka będzie jeszcze straszniejsza. Jemu pozostała zatem rola prześladowanego nieszczęśnika.
– Potrafię sprawiać żałosne wrażenie – oznajmił z dumą, gdy później tego dnia jedli z Samem pizzę.
– Wiem o tym – zgodził się kolega.
Spałaszowali zaledwie połowę pizzy z pepperoni i ostrym jalapeño, gdy do lokalu o ścianach z cegły weszła Amber. Zaraz ich zauważyła.
– Znajdzie się u was miejsce dla jeszcze jednej osoby? – zapytała, wskazując wykładaną czarnym plastikiem kanapę, na której rozsiadł się Nole. Chłopak od razu się przesunął.
– Jasne. Ale łapy precz od naszej pizzy.
– Nie chcę waszej obleśnej pizzy – prychnęła Amber. Sam uśmiechnął się do niej szeroko, gdy podniosła rękę, żeby wezwać kelnerkę, i zamówiła gazowany napój. Potem zapytała bez ogródek: – No to o czym będzie wasz film?
– Chciałabyś wiedzieć. – Nole zerknął na nią podejrzliwie, mrużąc oczy w wąskie szparki.
Amber lekko parsknęła.
– Jeszcze czego. Po prostu zagajam rozmowę.
– A wasz o czym będzie?
– O robieniu na drutach. – Pełen satysfakcji uśmieszek dziewczyny świadczył o tym, że jest z tego pomysłu całkiem dumna.
– Poważnie? – zdziwił się Nole.
– Najzupełniej.
– Będzie krew? – zapytał Nole. Sam się roześmiał i pokręcił głową.
– Mnóstwo – potwierdziła Amber. Nole wymierzył palcem w Sama.
– Widzisz? Krew musi być.
Sam zdecydował się go zignorować.
Pizzeria była zatłoczona i panował w niej hałas. Małą przestrzeń wypełniała chmura zmieszanych aromatów pikantnej kiełbasy pepperoni i zwykłej oraz sosu pomidorowego, a nad nią unosił się pulsujący rytm klasycznego rocka, który nieustannie docierał z umieszczonych pod sufitem głośników.
Sam pomachał do kilkorga znajomych, a potem skupił się na obserwowaniu, jak Amber przygląda się Nole’owi. Nie rozumiał, dlaczego kolega po prostu się z nią nie umówi. Była ładna. Nie w typie Sama… te kilka dziewcząt, z którymi zdarzyło mu się randkować, było od Amber wyższych i poważniejszych. Ale Nole? Nole lubił dziewczyny, z którymi mógł się pośmiać, a z kolei dziewczynom podobały się jego błękitne oczy, wysportowana sylwetka i potargane blond włosy.
Amber – również jasnowłosa, niebieskooka i wysportowana – wizualnie pasowała do Nole’a. Nawet ubierali się podobnie, zwykle w sprane dżinsy, białe koszulki, a czasem, o ile pogoda była odpowiednia, czarne, skórzane kurtki.
Sam zamrugał przestraszony, gdy Amber pochyliła się nad stolikiem i dmuchnęła kawałkiem papieru z końca słomki prosto w jego twarz.
– Mówi, że wasz film będzie o ptaku. Wydaje mi się, że to ściema.
Sam się uśmiechnął.
– Akurat nie.
– To znaczy coś jak Ptaki?
Nole parsknął, żywo gestykulując dłonią, w której trzymał pizzę.
– Nie jesteśmy do tego stopnia wtórni.
– Uuu, co za wymyślne słownictwo – skomentowała Amber.
Sam się roześmiał. Przecież trochę wtórni byli, czyż nie? Podczepili się do koncepcji Pizzerii Freddy’ego Fazbeara.
Na karku poczuł dreszcz. Dlaczego działo się to za każdym razem, gdy myślał o tamtym miejscu?
Wyjął portfel i rzucił na stół kilka banknotów.
– Muszę się brać do roboty.
– Nad czym? – zainteresowała się Amber.
– To nasza tajemnica – odparł Nole. Amber pacnęła go w ramię.
A, pomyślał Sam. Prawdziwa miłość.
Wielu jego kolegów z roku sądziło, że to żałosne nadal mieszkać ze starymi, ale on to uwielbiał. Przede wszystkim świetnie się dogadywał z rodzicami, którzy byli naprawdę miłymi ludźmi i zawsze go wspierali. Poza tym w domu rodzinnym miał więcej przestrzeni i prywatności, niż mógłby mieć w akademiku; jego rodzice zamienili piwnicę w przestronne mieszkanie dla syna, zapewniając mu tam niezależny aneks kuchenny, łazienkę, sypialnię i przestrzeń, gdzie mógł pracować nad projektami filmowymi. No i dobrze było po zajęciach wyrwać się z kampusu. Nie wytrzymywał panujących tam ciągłego zgiełku, napięcia związanego z nauką i życiem towarzyskim, pośpiechu i chaosu. Nie był imprezowiczem; zamiast się upijać i zachowywać jak idiota, wolał pracować nad swoimi projektami.
Dom rodziców Sama mieścił się niespełna trzy i pół kilometra od college’u. Odległość tę można było łatwo pokonać piechotą, co podobało się Samowi, który nie miał samochodu. Lubił swoją trasę do domu. Prowadziła wzdłuż torów kolejowych biegnących szczytem stromego, zalesionego nasypu, który opadał do kamienistego rowu połączonego z przepustem, oddzielającego pola od rozległego kampusu college’u. Sam lubił udawać, że jest staroświeckim włóczęgą – niespiesznie spacerującym nasypem w oczekiwaniu na pociąg, do którego mógłby wskoczyć, żeby wyruszyć na poszukiwanie przygód w dalekich stronach. W rzeczy samej, pracował nad scenariuszem o takich właśnie podróżnikach na gapę, którego akcja miała być osadzona mniej więcej w połowie dwudziestego wieku. Wiedział, że było to pełne trudów, nieprzyjemne życie, a jednak wizja ta do niego przemawiała, może dlatego że nigdy nie czuł, aby pasował do standardowego świata.
Jego najnowszy projekt na pewno mu w tym dopasowaniu nie pomoże, ot co.
Trzy dni po tym, jak Sam i Nole podjęli decyzję co do tematu ich wspólnego filmu, Sam siedział przy wielkim stole warsztatowym w piwnicy, w wykonanym na specjalne zamówienie jego mamy biurowym fotelu. Na jasnym blacie leżały nieprzebrane stosy długich, czarnych piór. Szczęśliwie się składało, że ojciec Sama, handlowiec dysponujący rozległą siecią kontaktów, miał wyjątkowy dar znajdowania nawet najbardziej niezwykłych przedmiotów – udawało mu się zlokalizować niemal wszystko, czego Sam potrzebował do swoich rozmaitych projektów. Tego dnia zjawił się na podjeździe ich domu z kilkoma pudłami piór, które następnie pomógł synowi przetransportować po schodach do piwnicy.
– Bye, bye, blackbird – zanucił refren popularnego jazzowego utworu, zanim opuścił mieszkanko syna. „Do zobaczenia, kosie”.
– Bardzo śmieszne, tato! – zawołał za nim Sam, gdy ojciec był już w drodze na górę. Uśmiechem skwitował chichot, który mu odpowiedział, i zaczął wyciągać pióra z pudeł.
Zaplanował, że wykona kostium Kosa, wplatając długie, czarne pióra w czarną, siatkową tkaninę, którą następnie naszyje na obcisły kombinezon w tym samym kolorze, tworząc coś w rodzaju pierzastej „drugiej skóry”. To oznaczało naprawdę dużo misternej roboty – układania piór, mocowania, szycia. Sam przygotował zatem długą playlistę utworów w stylu blues i jazz i wziął się do pracy.
Gdy o wpół do dwunastej w nocy zadźwięczał telefon, chłopak wzdrygnął się przestraszony. Dzwonił Nole.
– Amber zaprosiła mnie na randkę.
– Świetnie.
– Myślałem, że to ja powinienem wyjść z inicjatywą?
– Nie słyszałeś o emancypacji kobiet?
– Coś mi się obiło o uszy. Ale pochodzę z rodu męskich szowinistów, więc mam sporo do nadrobienia.
– Co jej odpowiedziałeś? – Sam się skrzywił, bo chyba po raz setny ukłuł się w palec igłą.
– Powiedziałem „tak”. Zabrakło mi refleksu, żeby na poczekaniu wymyślić coś innego. Poza tym zdecydowałem, że ma chyba równie rewelacyjny tyłeczek jak Darla.
– A to ważne.
– Jak idzie z kostiumem?
– Raczej dobrze. Powinienem mieć go na jutro po południu, więc będziemy mogli się już zabrać do pracy nad scenografią.
– To tragedia – jęknął Nole.
– Scenografia?
– Nie, pomysł, żeby pracować nad nią jutro. Jutro jest sobota, a sobota to dzień zabawy.
– Tylko na jutro udało nam się zabukować studio – przypomniał mu Sam.
– Szkoda.
Sam zignorował go, rozłączył się i wrócił do mozolnego naszywania piór.
Kilka godzin później dopracowywał już ostatnie szczegóły przebrania: przyczepił do głowy parę paciorkowatych, czarno-żółtych oczu i mały, szpiczasty, pomarańczowy dziób. Mimo zmęczenia założył kostium i stanął przed wysokim lustrem wiszącym za drzwiami łazienki.
Na swój widok niemal wrzasnął, bo to, na co patrzył, nie było już nim. Zmiana była tak drastyczna, że natychmiast naszła go ochota, aby zedrzeć strój i znów zobaczyć siebie. Czuł się, jakby własne dzieło go pochłonęło. Przemieniło. Nie widział ani odrobiny Sama. Był tylko potwornej wielkości kos. Projekt udał się dokładnie tak, jak sobie wyobrażał – ponadwymiarowe proporcje stroju czyniły go niemal sympatycznym, czymś, co mogłyby polubić dzieci, ale szerokie, martwe oczy i czarne pióra, wyglądające jak ściekająca smoła, były wybitnie niepokojące. Sam nie miał wątpliwości, że Floyd, bohater ich filmu, będzie głęboko żałował swoich mrocznych tajemnic, kiedy stanie oko w oko z Kosem.
Dzięki temu, że ojciec przywiózł naprawdę ogromną ilość piór, Samowi udało się odtworzyć autentyczny, okrągły kształt ptasiego brzucha. Wydłużył jego bryłę tak, żeby spadała nisko, aż po kolana, tak że ptasie nogi zaczynały się dopiero w okolicy piszczeli i zachowywały realistyczne proporcje. Mama pomogła mu ze stopami. Uwielbiała rękodzieło i majsterkowanie; znalazła parę kaloszy o dopasowanych cholewkach i czarne rajstopy niestandardowego rozmiaru we wzór przypominający łuski. Pokazała Samowi, jak z czarnej gumy zrobić ptasie palce, a on wyciął w nich głębokie bruzdy. Z żywicy uformowali szpony, które następnie Sam umocował w gumowych palcach. Stopy przyczepił do kaloszy tak, że wyglądały, jakby z nich wyrastały.
Na pierwszy rzut oka Sam był ogromnym kosem, więcej niż przerażającym. Teraz potrzebowali tylko krwi.
Sam się roześmiał. Może jeśli Nole dostanie swoją krew, to się wreszcie zamknie.
Spotkali się w sobotnie popołudnie, aby pracować nad scenografią. Nole wolałby wprawdzie spędzić ten czas na siatkówce z kumplami z bractwa studenckiego, ale choć jego postawa zazwyczaj była nonszalancka, to wbrew pozorom zależało mu na zajęciach filmowych. No i był podekscytowany na myśl o ich mającym powstać dziele.
Kiedy tylko się zjawił, Sam pokazał mu zdjęcie kostiumu Kosa. Nole w duchu się ucieszył, że gdy jego spojrzenie po raz pierwszy padło na fotografię, kolega na niego nie patrzył. Mógłby przysiąc, że pobladł jak ściana. Przynajmniej tak mu się wydawało. Nagle zrobiło mu się zimno, słabo, zaczął się trząść. Co tu się, do licha, działo?
Kiedy Sam zwrócił się do Nole’a, pytając, co myśli, ten prędko się pochylił i zaczął udawać, że zawiązuje but.
– Naprawdę spoko, bracie. Pierwsza klasa.
– Tak? Dzięki. Trochę się wystraszyłem, kiedy się zobaczyłem w lustrze – przyznał Sam.
Nole podniósł się, czując, że wróciły mu kolory. Po Samie można było się spodziewać takich wynurzeń. Nie potrafił być spoko. Był zbyt szczery i otwarty i nie umiał udawać kogoś innego, niż jest, żeby mieć szansę na choćby minimalne bycie spoko.
– A zatem sypialnia, mam rację? – Sam stał na samym środku planu.
– Koszmary. Nocne zmory. Zimny pot. Paranoidalna samoobrona. Paniczne telefony. Tak. To chyba najważniejszy element filmu, którego akcja ma się rozgrywać w jednym pomieszczeniu. – Nole udawał, że mówi do megafonu. – Zapraszam, panie i panowie. Cała groza, jaka się wam zamarzy, tylko u nas. Kompleksowa obsługa.
Sam się roześmiał. Nole wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu i pomyślał, że Sam wygląda dużo lepiej, kiedy się śmieje. Problem kolegi leżał w tym, że zawsze był do bólu poważny. Grubo ciosane rysy, szerokie usta i mocna szczęka sprawiały, że Sam zwykle wyglądał na szorstkiego i rozzłoszczonego, nawet jeśli tak się nie czuł. Jego twarz przypominała oblicze wyrzeźbione na tradycyjnym indiańskim totemie. W rzeczy samej, kiedy Nole po raz pierwszy spotkał Sama, na początku semestru poprzedniego roku, zapytał, czy aby nie jest ożywionym totemem. Ten koleś był taki wysoki, a do tego ubierał się na czarno, czerwono i beżowo.
– Mam coś na twarzy? – zapytał Sam.
– Tylko swoją paskudną gębę – odparł Nole, dając Samowi przyjaznego kuksańca, aby zaznaczyć, że żartuje.
– Dawaj, stary. – Sam rzucił mu śrubokręt. – Bierzmy się do roboty.
Przez następne dwie godziny składali meble, wieszali obrazki, ścielili łóżko, sprzeczali się o przedmioty osobiste – które gdzie umieścić i dlaczego. Sam miał szczególnie zdecydowane poglądy na temat brudnych skarpet.
– Film jest dosłownie o praniu osobistych brudów i tym, co się dzieje w związku z tym procesem. Brudne skarpety powinny zajmować w naszej narracji wizualnej poczesne miejsce, a nie tylko leżeć niedbale gdzieś z boku – zauważył.
– Poddaję się. – Nole podniósł bezradnie ręce.
Po kolejnej półgodzinie zaczął się nudzić.
– Powiedz mi, Sam, jakie brudne sekrety Kos mógłby wyciągnąć z ciebie?
Sam wypuścił z rąk stos czasopism. Nole się roześmiał.
– Ktoś tu czuje się winny.
Sam pokręcił głową.
– Czysty przypadek.
– Aha. – Nole zerknął na Sama. – A zatem?
– Nie mam żadnych brudnych sekretów – podkreślił Sam.
Staranność, z jaką się zajął uprzątaniem rozrzuconych magazynów, dała Nole’owi do myślenia. Może Sam coś ukrywa?
– Dawaj, stary, kawa na ławę – roześmiał się. – Skoro już tak zrzucasz na podłogę te czasopisma, to może masz ochotę też z siebie coś wyrzucić?
Sam dokończył układanie czasopism i się wyprostował. Zerknął z góry na Nole’a.
– Nie mam nic do powiedzenia, jestem czysty. A ty?
Sam to naprawdę nerd pełną gębą, pomyślał Nole. Zazwyczaj nie zadawał się z tego typu ludźmi, ale ten chłopak był niezaprzeczalnie geniuszem, jeśli chodziło o zajęcia z filmu. „Zaprzęgnij do wozu najlepszego konia, a zajedziesz daleko”, mawiał dziadek Nole’a. Staruszek był multimilionerem. Nole uważał, że warto poważnie traktować jego rady.
– Niech będzie – ustąpił. – Powiem ci, co ja mam na sumieniu.
Rzucił się na łóżko i podłożył ramiona pod głowę.
– Hej, buty – upomniał go Sam. – Ta narzuta jest wypożyczona.
– Jasne, mamo. – Nole zrzucił buty, nie zmieniając pozycji.
Sam zignorował przytyk i zaczął rozwieszać firanki nad makietą okna.
– No więc… Nie jestem z tego dumny – uprzedził Nole.
Czy mówił prawdę? Skoro wyznawał swój brudny sekret, to może jednak w jakiś sposób się nim szczycił?
– Nie wiem, dlaczego miałbyś być dumny, skoro to brudny sekret – zauważył Sam.
– Jasne, nieważne. W każdym razie, kiedy byłem w gimnazjum… miałem może ze dwanaście lat… strasznie dokuczałem innym dzieciakom.
Sam się odwrócił i zmierzył kolegę przeciągłym spojrzeniem.
– Co masz na myśli? – zapytał.
– No wiesz, byłem trochę chuliganem – zachichotał Nole. – Muszę przyznać, że nieźle dręczyłem kolegów.
– Podaj mi jakiś przykład – zażądał Sam.
Skąd ta zmiana w jego głosie? Wypowiedziane przez niego słowa zabrzmiały dziwnie głucho.
Nole spojrzał na sufit, przez chwilę się zastanawiając.
– No wiesz, standardowo. Zależało od sytuacji.
Sam oparł się o ścianę i utkwił spojrzenie w Nole’u.
– Nadal nie rozumiem.
Nole usiadł na łóżku.
– Okej, więc przykładowo była taka naprawdę gruba, dziwna dziewczyna. Serio widać było po niej, że coś jest nie tak. Nigdy nie patrzyła nikomu w oczy, ciągle pocierała rękę o rękę, czasem nie umiała się porządnie wysłowić. Nie to, żeby się jąkała, raczej jakby nie pamiętała, co trzeba zrobić, żeby się odezwać. Po prostu dziwaczka. Stale się krzywiła, robiła miny. Do tego nosiła najgłupsze ciuchy, jakie w życiu widziałem. Jakby wszystko kupowała w szmateksach, i to nie takich modnych, że niby vintage. Każdy ciuch z innej parafii i takie tam. Zacząłem na nią mówić Szmateks i ją tym drażniłem; kiedy szła korytarzem, zaczynałem syczeć pod nosem: „szszszszsz”. Inni szybko to podchwycili i niedługo pół szkoły za nią syczało – zaśmiał się Nole. – Ale były jaja. No, takie rzeczy. Kiedyś przyszła w dziwacznych gumowych buciorach, chociaż nie padało. Serio, jak debilka. Chlusnęliśmy jej z kolegami wodą w twarz. Rozumiesz, że niby była przygotowana na powódź.
Znowu się zaśmiał.
– Do tego miała grube okulary i zawsze mrużyła oczy, żeby lepiej widzieć. Wsadziłem jej do szafki zdechłego kreta i zapytałem, czy przykro jej z powodu śmierci kolegi – rechotał Nole. Czasami rozwalał sam siebie.
Zerknął na Sama. Kolega był całkowicie poważny. Wysunął krzesło, które ustawili przy biurku w pokoju „Floyda”.
– Naprawdę śmieszy cię to wszystko? – zapytał.
– No, tak – przytaknął Nole. – A ciebie nie? Sam musisz przyznać, że pomysłowe to było. Kiedyś na przykład nazbierałem wiadro rzepów… a daję słowo, zajęło mi to całą wieczność. To nie taka prosta sprawa, nazbierać rzepów. Ale widzisz, ta dziewczyna, Christine Wilber – pamiętam to dziwaczne nazwisko – była taka paskudna i miała długie, tłuste włosy, nigdy ich nie myła. Pomyślałem kiedyś, że do takiej nawet rzep by się brzydził przyczepić, i jej tym dokuczałem. No i postanowiłem przeprowadzić eksperyment, czy faktycznie. Czy rzepy będą się czepiały takiego tłuszczu. Oczywiście musiałem mieć też grupę kontrolną, więc rzucałem w Christine i w jej koleżankę, Valerie. Ta miała kręcone włosy, wielką szopę, i było widać, że myje je aż za często. Tak jak podejrzewałem, rzepy lepiej się czepiały Valerie niż Christine. Nigdy nie zapomnę, jak stały przed szkołą i się nawzajem iskały jak para małp, tylko że zamiast pcheł były rzepy, które musiały sobie powyciągać z włosów. To dopiero było dobre.
Nole znowu się zaśmiał, a Sam pokręcił głową.
– Nieśmieszne.
Nole podniósł brew, ale nadal chichotał.
– Serio? Tylko sobie to wyobraź. Jak dwie szympansice. – Zaczął udawać małpę szukającą robactwa w futrze drugiej.
Sam zmarszczył brwi, wstał i zaczął krążyć po zainscenizowanym pokoju.
Nole znowu rozparł się na łóżku. Spod narzuty wyciągnął poduszkę i ją wytrzepał, żeby spulchnić wsad.
– Dopiero co zaścieliłem – żachnął się Sam.
– Wyluzuj. Jak wstanę, to poprawię.
Sam nadal krążył w tę i z powrotem. Wreszcie się zatrzymał.
– Jeśli nie jesteś ślepy, musiałeś zauważyć, że mój wygląd odbiega od normy, nie?
Nole przechylił głowę na bok.
– Jesteś wysoki, ale mam w bractwie wielu wysokich kumpli.
– Są wysocy i dobrze zbudowani – skorygował Sam. – Ja jestem tylko wysoki.
– Okej.
– Już kiedy byłem w gimnazjum, przerastałem wszystkie dzieciaki, a moje nogi wyglądały na jeszcze dłuższe niż teraz, bo byłem chudy jak szczapa. Zgadnij, co w związku z tym się działo?
Nole domyślał się, że Samowi dokuczano, ale postanowił poczekać i dać koledze się wypowiedzieć. Wiedział, że bywa kretynem, ale nie był głupi.
– Dręczyli mnie w zasadzie od pierwszej klasy aż do momentu, kiedy poszedłem do liceum. Tamtego roku… Cóż, tamtego roku dali spokój. Ale jedno ci powiem, te wszystkie żarty, które bawią cię do łez, wcale nie są śmieszne, kiedy jest się ich ofiarą. – Sam skrzyżował ramiona na piersi i łypnął niechętnie na Nole’a, który znowu się roześmiał.
– Stary, teraz wyglądasz zupełnie jak totem. Nie, jedna z tych drewnianych rzeźb, przedstawiających indiańskich wodzów. – Aby zademonstrować swoją wizję, usiadł po turecku, krzyżując ramiona na piersi, i zaintonował „Howgh!”. Potem upadł na łóżko, zaśmiewając się do rozpuku. Sam pokręcił głową i się odwrócił.
– A to z kolei czysty rasizm. Dobra, kończmy tę robotę, co?
Nole wstał. Ciągle szczerząc zęby, poprawił narzutę i poduszki, zaścielając łóżko może nie tak schludnie, jak zrobił to wcześniej Sam, ale kto powiedział, że Floyd, ich bohater, to pedant?
– W porządku, stary? – zagadnął. Ciągle widział tylko plecy Sama.
– Tak, jasne – potwierdził tamten, odwracając się i uważnie rozglądając po pokoju. Nie patrzył na Nole’a. – Myślę, że mamy to. Może na dziś skończymy, a jutro przyniosę z domu kostium i zaczniemy filmować?
– Nie chcesz powtórzyć tekstu?
– To ty masz tekst. Podobno już zresztą wykuty na blachę.
– Fakt.
– No to jak dla mnie koniec na dziś. – Sam podszedł do łóżka i poprawił niedbałą robotę Nole’a.
– Tak jest, kemosabe – zachichotał Nole.
Sam jeszcze raz zerknął na kolegę.
– Do jutra – rzucił i pospiesznym krokiem wyszedł ze studia.
– Chyba porządnie nastąpiłem kolesiowi na odcisk – powiedział Nole sam do siebie i znowu zachichotał. Naprawdę, sam siebie rozwalał.
Tego wieczoru, wracając z randki z Amber, Nole szedł niespiesznie korytarzem wiodącym do jednoosobowego pokoju w akademiku, lekko kiwając głową w rytm muzyki, od której aż się trzęsły ściany. Głośniki, z których dobiegała, znajdowały się na pierwszym piętrze, a on był na trzecim, ale najwyraźniej jego bractwo ostro tego wieczoru imprezowało. Budynek drżał w posadach. Do tego czuć było tu piwem, tłustymi serdelkami i brudnymi skarpetkami. Nole zmarszczył nos. Hałas mu nie przeszkadzał, ale za odorem zdecydowanie nie przepadał.
Nie przyznałby się do tego przed nikim, ale uważał, że nie nadaje się do bractwa studenckiego. Zdecydował się dołączyć, bo członkami tego konkretnego stowarzyszenia byli kiedyś jego ojciec i dziadek, więc oczekiwano, że pójdzie w ich ślady. Poza tym przynależność do bractwa świadczyła o stylu, a Nole był gotów wiele zrobić dla wizerunku. Nie narzekał więc, zwłaszcza że na początku roku akademickiego wygrał losowanie kwater i przydzielono mu najlepszą „jedynkę” w trzypiętrowej willi w stylu Tudorów, gdzie mieścił się akademik bractwa.
Drzwi, które właśnie mijał, otworzyły się z rozmachem i wychynął z nich muskularny, rozchełstany chłopak o czarnych, sterczących włosach. Podrapał się po gołym brzuchu, mrużąc oczy, aby ochronić się przed ostrym światłem lamp na korytarzu.
– Która godzina? – zapytał.
– Prawie północ – odparł Nole. – Wszystko okej, Ian?
Ian był futbolistą, takim zapalonym. Zawsze opowiadał o tym, że ciało trzeba traktować jak świątynię i takie tam. Lubił chodzić po budynku w samych bokserkach, żeby wszyscy mogli zobaczyć, jak fantastyczna jest świątynia, której on jest gospodarzem. Nole uważał Iana za nieco zarozumiałego, ale jego bokserki nieodmiennie go bawiły. Ian miał ich dziesiątki par, w różnych kolorach i wzorach. Tego wieczoru założył wprawdzie białe, ale za to w jaskrawożółte gumowe kaczuszki. Może to właśnie przez nie Nole zauważył, że Ian ma ziemistą skórę i cienie pod oczami. Po kimś, kto nosi bokserki w żółte kaczuszki, nie spodziewasz się, że będzie wyglądał jak śmiertelnie chory.
– Kiepsko ostatnio sypiam. A teraz jeszcze to. – Ian machnął ręką, co miało oznaczać, że mówi o dudniącym rytmie basów, które ciągle wprawiały w ruch ściany budynku.
– Muzyka nie daje ci spać?
– Właśnie. A ty możesz spać w tym hałasie?
– Bez problemu. Ja śpię zawsze i wszędzie.
– Serio?
– Serio. Potrafię przespać trzęsienie ziemi.
– Zazdroszczę. Ja co noc się męczę.
– Musisz mieć nieczyste sumienie – zauważył Nole. Ian zrobił wielkie oczy.
– Co?
– Luz, żartowałem – zaśmiał się Nole, wymierzając Ianowi przyjaznego kuksańca w betonowy mur, który tamten nazywał bicepsem.
Ian rzucił mu słaby uśmiech i pokuśtykał przez korytarz do łazienki. Nole potarł knykcie i skierował się do pokoju.
Następnego dnia w południe Nole ponownie zjawił się w studiu, choć była niedziela, a te zwykle spędzał na oglądaniu sportu w telewizji albo graniu w piłkę halową z innymi chłopakami z bractwa. Uznał jednak, że powinien być tam na czas, żeby załagodzić sprawy z Samem. Choć kolega nie mówił poprzedniego dnia wiele, widać było, że jest wzburzony. Nole chyba przesadził. Wiedział, że czasem mu się to zdarza.
Odkrywszy, że Sama jeszcze nie ma na miejscu, Nole wyciągnął się na łóżku i czekał. Czterdzieści pięć minut później nadal tam leżał. Zamknął oczy i musiał przysnąć, bo kiedy do pokoju wpadła Amber, tak się przestraszył, że niemal spadł.
– Słyszałeś?
– Co? – Nole usiadł na łóżku i potarł twarz. – Co takiego? Która godzina?
– Wpół do trzeciej. Słyszałeś o Samie?
– Co z Samem?
Amber objęła się ramionami, jakby chciała siebie przytulić.
– Myślą, że wpadł pod pociąg – oznajmiła, przecierając dłonią zapuchnięte oczy.
– Co?!
– Zrobił kostium do waszego filmu, taki z czarnymi piórami? Znaleźli pióra rozsypane na torach, ciągnęły się przez dobre trzy kilometry. Cała masa.
Cytaty z Kruka Edgara Allana Poe w tłumaczeniu Z. Przesmyckiego (w: E.A. Poe, Kruk. Wybór poezji), Saga Egmont 2021. [wróć]
Shakespeare W., Kupiec wenecki (tłum. S. Barańczak), akt 3, scena 1, Poznań 1992, s. 207. [wróć]
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki