Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Drugi tom bestsellerowej powieści Srebrne Oczy! Od strasznych wydarzeń w Pizzerii Freddy’ego Fazbeara minął rok. Charlie próbuje zapomnieć o tamtych przeżyciach; teraz, w nowej szkole, chce zacząć wszystko od nowa i żyć jak normalna, wesoła nastolatka. Wciąż jednak dręczą ją koszmary o zamaskowanym mordercy i czterech makabrycznych lalkach. Mimo to ma nadzieję, że nic złego jej już nie spotka. Zmienia zdanie, gdy niedaleko jej szkoły zaczynają się pojawiać ciała, na których widnieją tak dobrze znane jej ślady. Świat przerażających tworów jej ojca znowu ją dopadł… i tym razem nie pozwoli jej tak łatwo się wymknąć.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 272
Nie wierzcie własnym oczom.
Doktor Treadwell przechadzała się w tę i z powrotem po podwyższeniu znajdującym się u szczytu sali wykładowej. Kroczyła powoli i równo, wręcz hipnotycznie.
– Oczy codziennie was oszukują, uzupełniając dla was braki w świecie przeciążeń sensorycznych. – Na płóciennym ekranie za jej plecami pojawił się przyprawiający o zawrót głowy geometryczny kształt. – A mówiąc o przeciążeniu sensorycznym, dosłownie to mam na myśli. Wasze zmysły w każdym momencie dostają znacznie więcej informacji, niż są w stanie od razu przetworzyć, a wasz umysł musi zdecydować, na których sygnałach się skupić. Robi to w oparciu o wasze doświadczenia i o to, co uważacie za normalne. Rzeczy, które są znajome, to te, które możemy zignorować, i zazwyczaj właśnie to robimy. Najlepiej widać to na przykładzie węchu. Wasz nos przestaje odczuwać dany zapach, jeśli macie z nim styczność przez jakiś czas. A biorąc pod uwagę zwyczaje niektórych z waszych współlokatorów, powinniście być mu za to wdzięczni.
Cała grupa zachichotała grzecznie, a potem ucichła, gdy na ekranie pojawił się kolejny wielokolorowy wzór. Na ustach profesor zagościł cień uśmiechu.
– Wasz umysł tworzy ruch tam, gdzie go nie ma. Uzupełnia kolory i kierunki ruchu na podstawie tego, co widział wcześniej, i oblicza, co powinniście zobaczyć teraz. – Na ekranie pojawił się kolejny obraz. – Gdyby tego nie robił, to zwykłe wyjście z domu i zobaczenie drzewa pochłonęłoby całą jego energię i nie bylibyście w stanie zrobić nic więcej. Żeby funkcjonować w świecie, wasz umysł uzupełnia elementy drzewa o liście i gałęzie – sto ołówków zaczęło pisać naraz, wypełniając aulę odgłosem przypominającym biegające myszy.
– To dlatego gdy wchodzicie do jakiegoś domu po raz pierwszy, przez moment czujecie zawrót głowy. Wasz umysł musi wchłonąć więcej informacji niż zwykle. Rozrysowuje plan mieszkania, tworzy paletę kolorów i zapisuje zestaw obrazków, z których później będzie korzystał, byście nie musieli przez cały czas przechodzić przez to męczące zbieranie danych. Następnym razem, gdy wejdziecie do tego samego domu, będziecie już wiedzieli, gdzie się znajdujecie.
– Charlie! – rozległ się gwałtowny szept kilka centymetrów od jej ucha.
Charlie pisała dalej. Wpatrywała się wprost przed siebie.
W miarę upływu wykładu doktor Treadwell przyspieszała kroku, od czasu do czasu wskazując energicznie na ekran, by podkreślić jakieś stwierdzenie. Wydawało się, że jej słowa nie nadążają za jej umysłem. Już drugiego dnia zajęć Charlie zauważyła, że wykładowczyni czasami przerywa w połowie jednego zdania, a kończy jakieś inne. Zupełnie jakby przeglądała w głowie tekst, odczytując po kilka słów to tu, to tam. Większość studentów robotyki uważała, że to wkurzające, ale Charlie się podobało. Dzięki temu wykład przypominał trochę łamigłówkę.
Na ekranie pojawił się kolejny obraz. Przedstawiał zbiór części mechanicznych i diagram oka.
– Oto, co musicie odtworzyć. – Doktor Treadwell odsunęła się od ekranu i spojrzała na grupę. – Podstawowa sztuczna inteligencja polega głównie na kontroli zmysłów. Nie będziecie mieli do czynienia z umysłem, który sam zdoła przefiltrować te rzeczy. Musicie stworzyć programy, które rozpoznają podstawowe kształty, ignorując przy tym nieważne informacje. Musicie dla swojego robota zrobić to, co wasz umysł robi dla was. Stworzyć uproszczony i zorganizowany zestaw informacji, oparty na tym, co jest istotne. Zacznijmy od kilku przykładów podstawowego rozpoznawania kształtów.
– Charlie. – Ktoś znów syknął jej do ucha, a ona machnęła zniecierpliwiona ołówkiem na postać nachylającą jej się przez ramię, jej kolegę Arty’ego, próbując go spławić.
Ten gest kosztował ją kilka cennych sekund i sprawił, że była o pół kroku za wykładowczynią. Starała się nadgonić, nie chcąc utracić ani jednego zdania.
Jej kartka była zapełniona równaniami, notatkami na marginesach, rysunkami i schematami. Starała się zapisywać wszystko naraz – nie tylko matematykę, ale i wszystko to, o czym przez nią myślała. Jeśli tylko zdoła połączyć nowe fakty z tym, co już wie, będzie jej znacznie łatwiej to wszystko zapamiętać.
Miała głód wiedzy, była czujna, wypatrywała skrawków nowych informacji niczym pies siedzący pod stołem w czasie obiadu. Jakiś chłopak z przodu sali uniósł rękę, by zadać pytanie, a Charlie ogarnęło zniecierpliwienie. Teraz cała grupa będzie musiała czekać, podczas gdy Treadwell się cofnie, by wyjaśnić coś prostego. Charlie pozwoliła swoim myślom błądzić, skrobiąc coś bezmyślnie na marginesach.
John będzie tu za… za godzinę. Spojrzała nerwowo na zegarek.
Powiedziałam mu, że może kiedyś znów się zobaczymy. Wygląda na to, że to „kiedyś” jest właśnie dziś.
* * *
Zadzwonił znienacka:
– Będę przejazdem – powiedział, a Charlie nie spytała go nawet, skąd wiedział, że ją tu zastanie. Oczywiście, że wiedział. Nie było powodu, by się z nim nie spotykać, a ona na zmianę czuła podniecenie i niepokój. Teraz, gdy tak rysowała z roztargnieniem nieregularne kształty u dołu strony, jej żołądek nagle skurczył się z nerwów. Miała wrażenie, że widzieli się całe wieki temu. Czasami wydawało jej się, że było to ledwie wczoraj, jakby tego ostatniego roku w ogóle nie było. Ale przecież był i dla Charlie znów wszystko się zmieniło.
Tamtego maja, w noc jej osiemnastych urodzin, zaczęły się sny. Charlie dawno przyzwyczaiła się do koszmarów, w upiorny sposób ukazujących najgorsze momenty z jej przeszłości, podchodzących do gardła niczym żółć. Rano upychała je gdzieś na dnie umysłu i odcinała się od nich, wiedząc, że wyrwą się na wolność dopiero następnej nocy.
Te sny były inne. Gdy się budziła, była fizycznie wyczerpana. Nie tylko wycieńczona, ale też obolała. Miała osłabione mięśnie, a dłonie sztywne i obolałe, jakby przez całą noc zaciskała je w pięści. Te nowe sny nie pojawiały się każdej nocy, ale gdy już się trafiały, to przerywały jej typowe koszmary i przejmowały nad nią władzę. Bez względu na to, czy uciekała z krzykiem, czy snuła się bez celu po różnych miejscach, w których była w ciągu tygodnia – nagle, ni stąd, ni zowąd, wyczuwała go. Sammy, jej dawno utracony brat bliźniak, był blisko.
Wiedziała, że tam był, tak samo jak i to, że ona sama tam była, i bez względu na to, o czym do tej pory był sen, wszystko wokół znikało – ludzie, miejsca, światło i dźwięk. Zaczynała szukać go w ciemności, wołając jego imię. Nigdy nie odpowiadał. Opadała na czworaki, wymacując drogę przed sobą, pozwalając, by jego obecność ją prowadziła, aż dochodziła do jakiejś bariery. Była z metalu, gładka i zimna. Nie widziała jej, ale uderzała w nią mocno pięścią, a ta dudniła.
– Sammy? – wołała Charlie, uderzając coraz mocniej. Wstawała, próbując dosięgnąć do górnej krawędzi gładkiej powierzchni, która jednak ciągnęła się wysoko nad jej głową. Uderzała w ścianę pięściami tak długo, aż zaczynały ją boleć. Wykrzykiwała imię brata, dopóki nie zdarła sobie gardła, a wtedy opadała na ziemię i opierała się o metal, przyciskając policzek do zimnej powierzchni z nadzieją, że usłyszy szept z drugiej strony. On tam był. Była tego tak pewna, jakby on był częścią jej samej.
W tych snach czuła jego obecność. Co gorsza, gdy się budziła, czuła, że go tam nie ma. W sierpniu po raz pierwszy pokłóciła się z ciocią Jen.
Zawsze były od siebie zbyt odległe, by mogły naprawdę się kłócić. Charlie nigdy nie czuła potrzeby buntu, bo Jen nigdy nie stanowiła prawdziwego autorytetu. A Jen nie brała do siebie tego, co robiła Charlie, nie powstrzymywała jej przed działaniem, dopóki tylko dziewczyna była bezpieczna. W dniu, kiedy siedmioletnia Charlie się do niej wprowadziła, ciocia Jen powiedziała jej wprost, że nie będzie zastępstwem jej rodziców. Teraz Charlie była już na tyle dojrzała, by zrozumieć, że Jen chciała w ten sposób okazać szacunek, zapewnić Charlie, że jej ojciec nie zostanie zapomniany, a ona zawsze będzie jego dzieckiem. Ale wtedy wydawało jej się to ostrzeżeniem. Nie oczekuj, że będę ci matkować. Nie oczekuj miłości. Więc Charlie nie oczekiwała. Jen zawsze dbała o Charlie. Nigdy nie brakowało jej jedzenia ani ubrań, a Jen nauczyła ją gotować, zajmować się domem, gospodarować pieniędzmi i naprawiać samochód.
Musisz być niezależna, Charlie. Musisz wiedzieć, jak o siebie zadbać. Musisz być silniejsza niż… – przerwała, ale Charlie wiedziała, jak kończyło się to zdanie. Niż twój ojciec.
Charlie pokręciła głową, próbując otrząsnąć się z tych myśli.
– Co się stało? – zapytał Arty.
– Nic – wyszeptała. Przesuwała ołówkiem raz za razem po tych samych liniach – w górę, w bok, w dół, w bok, a warstwa grafitu robiła się coraz grubsza i grubsza.
Charlie powiedziała Jen, że wraca do Hurricane, a ciotka zamarła i zbladła.
– Czemu chcesz to zrobić? – zapytała niepokojąco spokojnym tonem.
Serce Charlie zabiło mocniej.
Bo tam go straciłam. Bo potrzebuję go bardziej niż ciebie. Myśl o powrocie męczyła ją od miesięcy i z każdym tygodniem przybierała na sile. Pewnego dnia Charlie obudziła się i decyzja została podjęta. Była ostateczna, a ona czuła jej ciężar.
– Jessica idzie na uniwersytet w St. George – powiedziała ciotce. – Zaczyna w letnim semestrze, więc mogę się u niej zatrzymać. Chcę znów zobaczyć dom. Jeszcze tylu rzeczy nie rozumiem. Po prostu czuję, że to… ważne – dokończyła słabo. Głos jej się załamał pod wpływem kamiennego spojrzenia ciemnoniebieskich oczu Jen.
Ciotka milczała dłuższą chwilę, aż w końcu powiedziała tylko:
– Nie.
Czemu nie? – zapytałaby kiedyś Charlie. – Poprzednio mnie puściłaś.
Ale po tym, co wydarzyło się w zeszłym roku, kiedy to ona, Jessica i pozostali wrócili do Freddy’ego i odkryli upiorną prawdę o morderstwach w starej pizzerii jej ojca, między nią a ciotką coś się zmieniło. Charlie się zmieniła.
Spojrzała stanowczo w oczy Jen.
– Jadę – powiedziała, próbując zapanować nad drżeniem głosu.
I wtedy wszystko wybuchło.
Charlie nie wiedziała, która z nich pierwsza zaczęła krzyczeć, ale ona wrzeszczała, aż gardło ją piekło i bolało, wyrzucając ciotce każdy ból, jaki ta kiedykolwiek jej zadała, każde zranienie, którego nie udało jej się powstrzymać. Jen zaś krzyczała, że starała się tylko opiekować Charlie, że zawsze robiła wszystko, co w jej mocy, a rzucane przez nią uspokajające słowa z jakichś przyczyn ociekały jadem.
– Odchodzę! – krzyknęła stanowczo Charlie.
Ruszyła do drzwi, ale Jen złapała ją za rękę i brutalnie pociągnęła z powrotem. Charlie zachwiała się i prawie upadła, ale przytrzymała się kuchennego stołu, zaś Jen opuściła rękę, zszokowana. Zapadła cisza, a potem Charlie odeszła.
Spakowała torbę, czując się tak, jakby dziwnym trafem oddaliła się od rzeczywistości i trafiła do jakiegoś przedziwnego równoległego świata. A potem wsiadła do samochodu i odjechała. Nie mówiła nikomu, że odchodzi. Jej znajomi tak naprawdę nie byli przyjaciółmi. Nie miała nikogo, komu musiałaby się tłumaczyć.
Kierując się do Hurricane, zamierzała pojechać do domu swojego ojca i zostać tam przez kilka dni, do przyjazdu Jessiki do kampusu. Ale gdy dotarła na obrzeża miasta, coś ją powstrzymało.
„Nie mogę”, pomyślała. „Nie mogę tam wrócić”.
Zawróciła i pojechała prosto do St. George, gdzie przez tydzień spała w samochodzie.
Dopiero kiedy zapukała do drzwi, a Jessica otworzyła jej i zrobiła zdziwioną minę, Charlie uświadomiła sobie, że nie wspomniała o swoich planach przyjaciółce, od której przecież one zależały. Opowiedziała jej wszystko, a Jessica, z pewnym wahaniem, zaproponowała, by u niej została.
Charlie przez resztę lata spała na podłodze, a kiedy nadszedł semestr jesienny, Jessica nie kazała jej się wynosić.
– Miło jest mieć tu kogoś, kto mnie zna – powiedziała, a Charlie, wbrew swojemu zwyczajowi, uściskała ją.
Charlie nigdy nie przejmowała się specjalnie liceum. Nieszczególnie uważała na lekcjach, ale bez problemu dostawała czwórki i piątki. Nie myślała nigdy o tym, czy lubi albo nie lubi któregoś przedmiotu, aczkolwiek czasem jakiś nauczyciel sprawiał, że przez rok coś interesowało ją bardziej.
Nie myślała też za bardzo o tym, co nastąpi po lecie, ale gdy od niechcenia przeglądała katalog zajęć Jessiki, zobaczyła zaawansowane wykłady z robotyki i nagle coś zaskoczyło. St. George był na liście uniwersytetów, na które została w tym roku przyjęta, chociaż nie zamierzała się na nie wybierać. Teraz jednak poszła do dziekanatu i błagała tak długo, aż pozwolono jej się zapisać, mimo że termin upłynął już wiele miesięcy temu.
Wciąż tak niewiele rozumiem. Charlie chciała się uczyć i dokładnie wiedziała czego.
Oczywiście, było wiele rzeczy, których musiała się dowiedzieć, nim zacznie cokolwiek rozumieć z wykładów z robotyki. Matematyka zawsze była dla Charlie prosta, funkcjonalna niczym gra. Robiłeś to, co miałeś zrobić, i uzyskiwałeś odpowiedź. Ale nigdy nie była to interesująca gra. Fajnie było nauczyć się czegoś nowego, ale kiedy potem trzeba to było powtarzać tygodniami, a nawet miesiącami, można było zanudzić się na śmierć. Tak było w liceum. Ale podczas pierwszych zajęć z algebry stało się coś niesamowitego. Zupełnie jakby Charlie przez lata układała cegły, zmuszana do powolnej pracy, nie widząc nic poza zaprawą i kielnią, i nagle ktoś odsunął ją o kilka kroków i powiedział:
– Zobacz, budowałaś ten zamek. A teraz idź się pobawić w środku!
* * *
– I to wszystko na dziś – powiedziała w końcu profesor Treadwell.
Charlie spojrzała na swoją kartkę, uświadomiwszy sobie, że przez cały czas mazała ołówkiem. Przebiła się przez papier i porysowała biurko. Od niechcenia potarła kreski rękawem, a potem otworzyła segregator i schowała notatki. Arty zajrzał jej przez ramię, więc szybko zamknęła segregator, ale on już zdążył się przyjrzeć.
– Co to, jakiś tajemny kod? Abstrakcja?
– To tylko matematyka – odparła szorstko Charlie i schowała segregator do torby.
Arty był słodki na swój zabawny sposób. Miał miłą twarz, ciemne oczy i kręcone brązowe włosy, które zdawały się żyć własnym życiem. Chodził na trzy spośród jej czterech zajęć i od początku semestru łaził za nią niczym zbłąkany pies. Charlie, ku swojemu zaskoczeniu, stwierdziła, że wcale jej to nie przeszkadza.
Kiedy Charlie wyszła z sali, Arty znalazł się od razu w tradycyjnym dla niego miejscu, u jej boku.
– To co, zdecydowałaś, co z naszym zadaniem? – zapytał.
– Zadaniem? – Charlie błąkało się coś w pamięci o zadaniu, które chciał z nią robić.
Skinął głową, czekając, aż ona sobie przypomni.
– Nie pamiętasz? Musimy wymyślić eksperyment na chemię. Pomyślałem, że moglibyśmy zrobić to razem. No wiesz, z twoim mózgiem i moim wyglądem… – Zamilkł, uśmiechając się od ucha do ucha.
– Tak, to brzmi… muszę się z kimś zobaczyć. – Przerwała sama sobie.
– Nigdy się z nikim nie spotykasz – odparł zaskoczony i ledwie to powiedział, zarumienił się po czubki uszu. – To nie miało tak zabrzmieć. To nie moja sprawa, ale… kto to? – dokończył z uśmiechem.
– John – odparła krótko.
Arty przez moment wyglądał na załamanego, ale szybko się otrząsnął.
– No jasne, pewnie, John. Świetny facet – dodał zadziornie.
Uniósł brwi, czekając na szczegóły, ale Charlie nic nie odpowiedziała.
– Nie wiedziałem, że jesteście… że masz… to fajnie. – Twarz Arty’ego przybrała sztucznie neutralny wyraz.
Charlie spojrzała na niego dziwnie. Nie chciała sugerować, że chodzi z Johnem, ale nie wiedziała też, jak temu zaprzeczyć. Jak mogła Arty’emu wytłumaczyć, kim jest dla niej John, nie opowiadając mu więcej, niż chciała, by wiedział?
Minęli w ciszy główny dziedziniec – nieduży, porośnięty trawą plac, otoczony budynkami z cegły i betonu.
– Czy John jest z twojego rodzinnego miasta? – zapytał w końcu Arty.
– Moje rodzinne miasto jest pół godziny stąd. To miejsce to właściwie jego przedłużenie – odparła Charlie. – Ale tak, jest z Hurricane.
Arty zawahał się, a potem nachylił się do niej i rozejrzał się wokół, jakby się obawiał, że ktoś może ich podsłuchiwać.
– Zawsze chciałem cię o coś spytać – powiedział.
Charlie spojrzała na niego ze znużeniem. Nie pytaj o to.
– Na pewno ludzie wciąż cię o to pytają, ale słuchaj, nie możesz winić mnie za to, że jestem ciekaw. To całe gadanie o morderstwach rozrosło się już do jakiejś legendy. No wiesz, nie tylko tutaj. Wszędzie. Pizzeria Freddy’ego Fazbeara…
– Przestań. – Twarz Charlie nagle znieruchomiała.
Miała wrażenie, że poruszenie jej, przywołanie jakiegokolwiek wyrazu twarzy, wymagałoby tajemniczych umiejętności, którymi ona już nie dysponuje.
Mina Arty’ego też się zmieniła. Jego uśmiech zniknął. Chłopak wydawał się wręcz przerażony.
Charlie przygryzła wargę, próbując zmusić usta do mówienia.
– Kiedy to się działo, byłam dzieckiem – rzuciła cicho.
Arty z niepokojem skinął głową. Charlie zmusiła się do uśmiechu.
– Muszę iść się zobaczyć z Jessicą – skłamała.
Muszę się od ciebie uwolnić. Arty znów skinął głową, niczym kukiełka. Charlie odwróciła się i nie spoglądając za siebie, odeszła w stronę akademika.
Zamrugała w rażącym słońcu. Atakowały ją przebłyski tego, co wydarzyło się rok temu w pizzerii Freddy’ego. Urywki wspomnień szarpały jej ubranie niczym lodowate żelazne palce.
Hak nad jej głową, przygotowany do ataku. Nie ma ucieczki. Postać czająca się za sceną. Czerwone zmatowiałe futro, ledwie osłaniające metalowe kości morderczej istoty. Klęczy w ciemnościach na zimnej kafelkowej podłodze łazienki, a potem… to olbrzymie, zimne plastikowe oko wpatrujące się w nią przez szparę, gorący powiew bezdusznego oddechu na jej twarzy.
I inne, dawniejsze wspomnienie: ta myśl, która sprawiała, że cierpiała w sposób, jakiego nawet nie potrafiła opisać, ból wypełniający ją tak, jakby wżarł się w jej kości. Ona i Sammy, jej druga połówka, jej brat bliźniak, bawią się cicho w znajomym cieple schowka z kostiumami. A potem w drzwiach pojawia się postać i spogląda na nich. A potem Sammy znika i jej świat zawala się po raz pierwszy.
Charlie stanęła przed drzwiami swojego pokoju i nawet nie wiedziała, jak się tam znalazła. Powoli wyciągnęła z kieszeni klucze i weszła. Światło było zgaszone. Jessica była jeszcze na zajęciach. Charlie zatrzasnęła za sobą drzwi, dwa razy sprawdziła, czy są dobrze zamknięte, i oparła się o nie. Odetchnęła głęboko. Już po wszystkim. Wyprostowała się stanowczo i zapaliła górny żyrandol, który oblał pokój ostrym światłem. Zegar przy łóżku wskazywał, że do przyjazdu Johna ma jeszcze prawie godzinę – czas na pracę nad swoim projektem.
Po pierwszym tygodniu mieszkania razem Charlie i Jessica podzieliły pokój pasem taśmy maskującej. Jessica zasugerowała to żartem, mówiąc, że widziała to w jakimś filmie, ale Charlie uśmiechnęła się tylko szeroko i pomogła jej zmierzyć pokój. Wiedziała, że Jessica za wszelką cenę chce utrzymać bałagan Charlie po jej stronie. W rezultacie pokój wyglądał jak zdjęcie reklamujące „przed i po” firmy sprzątającej lub bomby atomowej, w zależności od tego, na którą stronę spojrzało się najpierw.
Na biurku Charlie leżała powłoczka na poduszkę, skrywająca dwa przedmioty o nieokreślonym kształcie. Charlie podeszła do biurka, zdjęła powłoczkę, złożyła ją starannie i położyła na krześle. Spojrzała na swój projekt.
– Cześć – powiedziała cicho.
Dwie mechaniczne twarze były ustawione na metalowych konstrukcjach, przymocowanych do deski. Miały niewyraźne rysy, jak stare posągi, wysmagane przez deszcz albo jeszcze niewykończona glina. Były zrobione z plastycznego plastiku, a tam, gdzie powinny mieć tył głowy, sterczała im plątanina kabli i mikroczipów. Charlie nachyliła się do nich, sprawdzając każdy milimetr swojego projektu, by upewnić się, że wszystko jest tak, jak to zostawiła. Przesunęła mały czarny przełącznik i zamrugały światełka. Malutkie wiatraczki zaczęły się kręcić.
Głowy nie poruszyły się od razu, ale nastąpiła jakaś zmiana. Niewyraźne rysy nabrały znaczenia. Ich niewidzące oczy nie skierowały się na Charlie. Patrzyły tylko na siebie nawzajem.
– Ty – powiedziała pierwsza głowa. Jej usta poruszyły się, tworząc sylabę, ale się nie otworzyły. Nie miały się otwierać.
– Ja – odparła druga, robiąc ten sam drobny, ograniczony ruch.
– Ty jesteś – powiedziała pierwsza.
– Ja jestem? – odpowiedziała pytaniem druga.
Charlie przyglądała się, zasłaniając dłonią usta. Wstrzymywała oddech, bojąc się, że im przeszkodzi. Czekała, ale najwyraźniej skończyły i teraz tylko patrzyły na siebie.
One nie widzą – przypomniała sama sobie Charlie.
Wyłączyła je i odwróciła deskę, by zajrzeć im do środka. Sięgnęła w głąb i poprawiła jakiś drucik.
Ktoś wsunął klucz do drzwi, a Charlie aż podskoczyła. Złapała poszewkę i zasłoniła nią twarze, nim Jessica zdążyła wejść do pokoju. Dziewczyna zatrzymała się w drzwiach. Uśmiechała się szeroko.
– Co to było? – zapytała.
– Co? – odparła niewinnie Charlie.
– No powiedz, wiem, że pracowałaś nad tym czymś, czego nie chcesz mi pokazać. – Jessica rzuciła plecak na podłogę i opadła w dramatycznej pozie na łóżko. – Poza tym, jestem wykończona.
Charlie roześmiała się, a Jessica usiadła prosto.
– Chodź i porozmawiaj ze mną – powiedziała. – O co chodzi z tobą i Johnem?
Charlie usiadła na swoim łóżku, naprzeciwko Jessiki. Chociaż miały zupełnie inny sposób bycia, lubiła mieszkać z przyjaciółką. Jessica była ciepła i inteligentna, i chociaż jej łatwość bycia wciąż trochę peszyła Charlie, teraz czuła się częścią jej świata. Może bycie przyjaciółką Jessiki oznaczało przejęcie części jej pewności siebie.
– Jeszcze się z nim nie widziałam. Muszę wyjść za… – spojrzała na zegar – piętnaście minut.
– Cieszysz się? – zapytała Jessica.
Charlie wzruszyła ramionami.
– Chyba tak.
Jessica wybuchnęła śmiechem.
– Nie jesteś pewna?
– Cieszę się – przyznała Charlie. – Po prostu minęło tyle czasu…
– Nie tak dużo – zauważyła Jessica.
A potem zamyśliła się.
– Chociaż, z drugiej strony, rzeczywiście. Wszystko tak bardzo się zmieniło, od kiedy ostatnio go widziałyśmy.
Charlie odchrząknęła.
– Naprawdę chcesz zobaczyć mój projekt? – zapytała, sama się sobie dziwiąc.
– Tak! – zawołała Jessica, podrywając się z łóżka.
Podeszła do biurka Charlie. Charlie włączyła prąd, a potem teatralnym gestem uniosła poszewkę. Jessica gwałtownie nabrała powietrza i odruchowo cofnęła się o krok.
– Co to? – zapytała niepewnie. Zanim jednak Charlie zdążyła odpowiedzieć, odezwała się pierwsza głowa.
– Ja – powiedziała.
– Ty – odparła druga i znów zamilkły.
Charlie spojrzała na Jessicę. Jej przyjaciółka miała dziwną minę, jakby próbowała coś pohamować.
– Ja – powiedziała znów pierwsza.
Charlie szybko je wyłączyła i zapytała:
– Czemu masz taką minę?
Jessica odetchnęła głęboko i uśmiechnęła się do niej.
– Po prostu jeszcze nie jadłam obiadu – odparła, ale w jej oczach coś się czaiło.
Jessica obserwowała, jak Charlie czule okrywa twarze powłoczką, zupełnie jakby układała dziecko do snu. Rozejrzała się niepewnie po pokoju. Strona Charlie wyglądała strasznie. Wszędzie leżały książki i ubrania, a także kable, części komputerowe, narzędzia, śruby oraz kawałki plastiku i metalu, których Jessica nie potrafiła nawet nazwać. To nie był zwykły bałagan. To był chaotyczny kłąb, w którym można było zgubić dosłownie wszystko. „I wszystko ukryć”, pomyślała z lekkim poczuciem winy. Skupiła się znów na Charlie.
– Na co je programujesz, co mają robić? – zapytała, a Charlie uśmiechnęła się z dumą.
– Właściwie w ogóle nie programuję ich, by coś robiły. Pomagam im uczyć się samodzielnie.
– No tak, oczywiście. Jasne – powiedziała powoli Jessica.
W tym momencie coś przykuło jej uwagę – zza sterty brudnych ubrań wystawała para lśniących plastikowych oczu i długie opadające uszy.
– Hej, nie widziałam wcześniej, że przywiozłaś tutaj swojego małego robokrólika Teodora – zawołała, zadowolona, że pamięta imię dziecięcej zabawki Charlie.
Zanim Charlie zdążyła odpowiedzieć, uniosła pluszowe zwierzątko za uszy i… zobaczyła tylko jego głowę.
Jessica krzyknęła przeraźliwie, upuściła ją i zasłoniła usta dłonią.
– Przepraszam! – powiedziała Charlie, szybko podnosząc głowę królika z podłogi. – Rozłożyłam go, by sprawdzić, jak działa. Używam niektórych jego części w swoim projekcie.
Skinęła w stronę biurka.
– Och – jęknęła Jessica, próbując ukryć szok.
Rozejrzała się po pokoju i uświadomiła sobie, że części królika są wszędzie. Jego puchaty ogonek leżał na poduszce Charlie, a noga zwisała z lampy nad biurkiem. Tułów tkwił w kącie, brutalnie rozerwany i prawie niewidoczny. Jessica spojrzała na okrągłą, pogodną twarz przyjaciółki, otoczoną kręconymi, sięgającymi ramion brązowymi włosami. Na dłuższą chwilę zamknęła oczy.
Och, Charlie, co z tobą jest nie tak?
– Jessica? – odezwała się Charlie.
Przyjaciółka miała wciąż zamknięte oczy i zbolałą minę.
– Jessica?
Tym razem otworzyła oczy i posłała Charlie nagły, wesoły uśmiech, odkręcając radość niczym kran. To było dziwne zachowanie, ale Charlie zdążyła się już do niego przyzwyczaić.
Jessica zamrugała mocno, jakby resetowała mózg.
– To co, denerwujesz się na spotkanie z Johnem? – zapytała.
Charlie zamyśliła się.
– Nie. No bo niby czemu? To przecież tylko John, prawda?
Charlie spróbowała się roześmiać, ale jej nie wyszło.
– Jessico, nie wiem, o czym mamy rozmawiać! – wybuchnęła nagle.
– Jak to?
– Nie wiem, o czym z nim rozmawiać! – powiedziała Charlie. – A jeśli nie będziemy mieli o czym rozmawiać, to zaczniemy rozmawiać o… o tym, co się wydarzyło w zeszłym roku. A ja po prostu tego nie zniosę.
– Rozumiem. – Jessica się zamyśliła. – Może on nie poruszy tego tematu?
Charlie westchnęła i spojrzała tęsknie na swój zasłonięty eksperyment.
– Oczywiście, że to zrobi. Poza tym nic nas nie łączy.
Usiadła ciężko na łóżku i opuściła ręce.
– Charlie, nie musisz z nim rozmawiać o tym, o czym nie chcesz – powiedziała spokojnie Jessica. – Możesz po prostu odwołać spotkanie. Ale nie sądzę, żeby John cię na to naraził. Zależy mu na tobie. Wątpię, żeby myślał teraz o tym, co się wydarzyło w Hurricane.
– Co masz na myśli?
– Myślę… – Jessica ostrożnie odsunęła stertę brudnych rzeczy, usiadła obok Charlie i położyła jej dłoń na kolanie. – Myślę, że może nadeszła pora, żebyście zostawili to za sobą. I wydaje mi się, że John właśnie próbuje tak zrobić.
Charlie odwróciła wzrok i zapatrzyła się na głowę Teodora, leżącą twarzą do podłogi.
Zostawić to za sobą? Jak w ogóle miałabym się do tego zabrać?
Jessica dodała delikatniejszym tonem:
– To nie może dłużej stanowić treści twojego życia.
– Wiem – westchnęła Charlie.
Postanowiła zmienić temat.
– A jak wykład? – Charlie otarła oczy, z nadzieją, że Jessica zrozumie sugestię.
– Świetnie. – Jessica wstała i wykonała skłon, dotykając palców stóp, przypadkiem dając tym samym Charlie czas na opanowanie się.
– Wiedziałaś, że zwłoki w torfowiskach konserwują się jak mumie?
Charlie zmarszczyła nos.
– Tak. Tym będziesz się zajmować, jak skończysz studia? Będziesz się włóczyć po torfowiskach i szukać zwłok?
Jessica wzruszyła ramionami.
– Może.
– Na zakończenie studiów sprawię ci kombinezon ochronny – zażartowała Charlie.
Spojrzała na zegarek.
– Pora ruszać! Życz mi szczęścia. – Zaczesała palcami włosy i spojrzała w lustro wiszące na drzwiach. – Czuję się okropnie.
– Wyglądasz świetnie. – Jessica skinęła głową zachęcająco.
– Robiłam brzuszki – powiedziała z zakłopotaniem Charlie.
– Co?
– Nieważne. – Charlie złapała plecak i ruszyła do drzwi.
– Zwalisz go z nóg! – zawołała za nią Jessica.
– Nie wiem, co to znaczy! – odkrzyknęła Charlie, zatrzaskując drzwi.
* * *
Charlie dostrzegła go, gdy zbliżała się do głównego wejścia na kampus. John opierał się o ścianę i czytał książkę. Zauważyła, że jego brązowa czupryna była potargana jak nigdy, a na sobie miał niebieską koszulkę i dżinsy. Swobodniejszy strój, niż gdy go ostatnio widziała.
– John! – zawołała, zupełnie zapominając o wcześniejszej niechęci.
Chłopak schował książkę, uśmiechnął się szeroko i ruszył do niej szybkim krokiem.
– Cześć, Charlie – powiedział.
Stali tak skrępowani, aż w końcu Charlie rozłożyła ręce, by go przytulić. Przez moment ściskał ją mocno, po czym puścił gwałtownie.
– Urosłeś! – zawołała oburzona, a on się roześmiał.
– Owszem – przyznał i przyjrzał jej się uważnie. – A ty wyglądasz dokładnie tak samo – stwierdził z uśmiechem zdziwienia.
– Obcięłam włosy! – zawołała z udawanym gniewem Charlie i dla podkreślenia tego faktu przeczesała je palcami.
– A rzeczywiście! – odparł. – Podoba mi się. Chodziło mi o to, że jesteś tą samą dziewczyną, którą pamiętam.
– Robiłam brzuszki – odezwała się Charlie w panice.
– Co? – spojrzał na nią zdziwiony.
– Nieważne. Głodny? – zapytała Charlie. – Mam jakąś godzinę do następnych zajęć. Moglibyśmy skoczyć na burgera. Niedaleko jest stołówka.
– Pewnie, świetny pomysł – odparł John.
Charlie wskazała na drugą stronę dziedzińca.
– Tędy, chodź.
– To co tutaj robisz? – zapytała Charlie, gdy usiedli z tacami z jedzeniem. – Przepraszam – dodała. – Nie chciałam, żeby to zabrzmiało niegrzecznie.
– Nie zabrzmiało, chociaż nie obraziłbym się też na „John, co sprawiło, że mam przyjemność widzieć cię tu dzisiaj?”.
– Jasne, na pewno bym tak powiedziała – prychnęła Charlie. – Ale serio, co ty tu robisz?
– Dostałem pracę.
– W St. George? – zapytała. – Czemu?
– Tak właściwie to w Hurricane – powiedział z udawaną nonszalancją.
– Nie wybrałeś się na żadne studia? – zapytała Charlie.
John zarumienił się i spuścił wzrok.
– Zamierzałem, ale… to wysoka cena za czytanie książek, a karta biblioteczna jest za darmo, wiesz? Kuzyn załatwił mi pracę na budowie, a nad pisaniem pracuję w każdej wolnej chwili. Uznałem, że nawet jeśli mam zostać artystą, to nie muszę przy tym głodować.
Dla zilustrowania tego, pochłonął kęs hamburgera, a Charlie uśmiechnęła się szeroko.
– A czemu tutaj? – dopytywała, a on uniósł palec, przeżuwając do końca.
– Tornado – powiedział.
Charlie skinęła głową. Tornado uderzyło w Hurricane, zanim Charlie przyjechała do St. George, a ludzie mówili o nim wielką literą: „Tornado”. Nie było to najgorsze tornado, jakie zaatakowało te tereny, ale niewiele mu brakowało. Pojawiło się znikąd i przetoczyło się przez całe miasta, jedne domy równając z ziemią, a drugie omijając nietknięte. W St. George nie było wielu zniszczeń, ale Hurricane mocno ucierpiało.
– Jest bardzo źle? – zapytała Charlie od niechcenia.
– Nie widziałaś? – John spojrzał na nią zaskoczony i tym razem to ona spuściła wzrok i potrząsnęła głową.
– Miejscami jest bardzo źle – powiedział. – Najgorzej na obrzeżach miasta. Charlie… myślałem, że tam byłaś. – Przygryzł wargę.
– Co? – Coś w jego minie ją zaniepokoiło.
– Dom twojego taty to jeden z tych, które oberwały najmocniej – powiedział.
– Och! – Charlie poczuła dziwny ciężar w piersi. – Nie wiedziałam.
– Nie pojechałaś nawet sprawdzić?
– Nie przyszło mi to do głowy.
Nieprawda. Myślała o powrocie do domu swojego ojca setki razy. Ale nie przyszło jej do głowy, że dom mógł ucierpieć przez tornado. Dla niej był niezniszczalny, niezmienny. Miał stać zawsze, taki, jakim zostawił go jej ojciec. Zamknęła oczy i wyobraziła go sobie. Frontowe schodki zapadały się ze starości, ale sam dom wyglądał jak forteca, chroniąca to, co w środku.
– Czy on… został całkiem zniszczony? – zapytała słabo Charlie.
– Nie – odparł szybko John. – Wciąż tam jest, tyle że uszkodzony. Nie wiem, jak bardzo. Tylko tamtędy przejeżdżałem. Uznałem, że nie powinienem tam wchodzić bez ciebie.
Charlie skinęła głową, ledwie słysząc jego słowa. Miała wrażenie, że jest bardzo daleko. Widziała i słyszała Johna, ale między nimi była jakaś warstwa, tak jak między nią a wszystkim innym, wszystkim poza samym domem.
– Sądziłem… ciotka ci nie powiedziała, co się stało? – zapytał John.
– Muszę wracać na zajęcia – stwierdziła Charlie. – Tam.
Machnęła od niechcenia ręką.
– Charlie, wszystko w porządku?
Nie patrzyła na niego. Położył dłoń na jej dłoni. Nadal nie mogła się zmusić, by na niego spojrzeć. Nie chciała, by ujrzał jej twarz.
– W porządku – powtórzyła, a potem wysunęła rękę spod jego dłoni i wzruszyła ramionami, jakby próbowała zrzucić coś z pleców. – Miałam urodziny – powiedziała i w końcu spojrzała mu w oczy.
– Przykro mi, że je przegapiłem – odparł.
– Nie, nie, to nie tak… – Kręciła głową z lewa na prawo, jakby próbowała uporządkować myśli. – Pamiętasz, że miałam brata bliźniaka?
– Co? – zdziwił się John. – Oczywiście, że tak. Przepraszam, Charlie, czy to miałaś na myśli, wspominając o urodzinach?
Zaczęła kiwać głową. John znów wyciągnął rękę, a ona ją ujęła. Czuła jego puls.
– Od kiedy opuściliśmy Hurricane… Wiesz, że podobno bliźniaki są w pewien sposób połączone, mają taką specjalną więź?
– Jasne – odparł.
– Od kiedy wyjechaliśmy, od kiedy odkryłam, że on był prawdziwy, czułam, że przy mnie jest. Wiem, że to złudzenie. On nie żyje, ale przez cały rok nie czułam się sama.
– Charlie. – John mocniej uścisnął jej rękę. – Wiesz, że nie jesteś sama.
– Nie, chodzi mi o to, że naprawdę nie czułam się sama. Jakbym miała drugie ja, kogoś, kto jest częścią mnie i zawsze jest przy mnie. Już wcześniej miałam takie uczucie, ale ono się pojawiało i znikało, a ja nie zwracałam na nie szczególnej uwagi. Nie sądziłam, że to ma znaczenie. A kiedy poznałam prawdę i zaczęły wracać do mnie te wspomnienia… John, czułam się kompletna w sposób, jakiego nawet nie potrafię opisać. – Do oczu napłynęły jej łzy, więc zabrała rękę, by je otrzeć.
– Hej – powiedział cicho. – Już dobrze. To wspaniale, Charlie. Cieszę się, że to czujesz.
– Nie. Właśnie w tym rzecz. Nie czuję! – Spojrzała mu w oczy, tak bardzo pragnąc, by zrozumiał to, co tak niezręcznie starała się mu powiedzieć. – On zniknął. To uczucie, że jestem kompletna, zniknęło.
– Jak to?
– To się stało w moje urodziny. Otworzyłam oczy i poczułam się… – Westchnęła, próbując znaleźć odpowiednie określenie, ale nie umiała.
– Samotna? – zapytał John.
– Niekompletna. – Wzięła głęboki oddech, by się opanować. – Ale rzecz w tym, że to nie jest zwykła strata. To zupełnie, jakby… jakby on był gdzieś uwięziony. Mam te sny, w których czuję go po drugiej stronie jakiejś bariery, jakby był bardzo blisko, ale gdzieś utknął. Jakby był zamknięty albo jakbym ja była zamknięta. Nie umiem tego określić.
John popatrzył na nią, nie mogąc wykrztusić słowa. Zanim wymyślił, co powiedzieć, Charlie wstała gwałtownie.
– Muszę iść.
– Jesteś pewna? Nawet nie zjadłaś – powiedział.
– Przepraszam… – przerwała. – John, tak się cieszę, że cię widzę.
Zawahała się, a potem odwróciła się, by odejść, możliwe, że na zawsze. Wiedziała, że go zawiodła.
– Charlie, chciałabyś się ze mną spotkać dziś wieczorem? – Ton Johna był nieco sztywny, ale chłopak patrzył na nią ciepło.
– Pewnie, wspaniały pomysł – odparła, posyłając mu słaby uśmiech. – Ale czy ty nie powinieneś jednak pójść jutro do pracy?
– To ledwie pół godziny stąd – odparł John i odchrząknął. – Ale pytam, czy chciałabyś się ze mną spotkać?
– Właśnie powiedziałam, że tak – odezwała się lekko poirytowana.
John westchnął.
– Mam na myśli randkę, Charlie.
– Och… – Charlie zapatrzyła się na niego przez chwilę. – Rozumiem.
Nie musisz robić nic, na co nie masz ochoty. – Przypomniała sobie słowa Jessiki. A jednak… uświadomiła sobie, że się uśmiecha.
– Em. Tak, randka. Okej, jasne. Czy w tym mieście jest kino? – zapytała, bo wydawało jej się, że chodzenie do kina to coś, co ludzie robią na randkach.
John energicznie pokiwał głową, najwyraźniej równie niepewny jak ona, kiedy już jego pytanie wybrzmiało.
– Może najpierw pójdziemy na kolację? Na końcu ulicy jest tajska knajpka. Spotkamy się tam o ósmej?
– Dobra, świetny pomysł. Pa! – Charlie złapała plecak i wybiegła ze stołówki. Dopiero wychodząc na słońce, uświadomiła sobie, że zostawiła mu uprzątnięcie stolika. Przepraszam.
Na następne zajęcia szła przez dziedziniec zdecydowanym krokiem. To były ćwiczenia z podstaw programowania. Pisanie kodów nie było tak ciekawe jak wykłady doktor Treadwell, ale mimo to Charlie je lubiła. To była wciągająca, wymagająca precyzji robota. Jeden błąd mógł wszystko popsuć.
Wszystko? Pomyślała o zbliżającej się randce. Nagle myśl, że jeden błąd może wszystko popsuć, nabrała zupełnie innego znaczenia.
Charlie zaczęła wbiegać po schodach do budynku, ale zatrzymała się gwałtownie, gdy jakiś człowiek zastąpił jej drogę.
Był to Clay Burke.
– Cześć, Charlie. – Uśmiechnął się, ale wzrok miał poważny.
Charlie nie widziała szefa policji Hurricane, ojca jej przyjaciela Carltona, od tamtej nocy, gdy razem uciekli z Freddy’ego. Widząc teraz jego ogorzałą twarz, poczuła strach.
– Panie Burke, Clay. Co tu robisz?
– Charlie, masz chwilę? – zapytał.
Serce zaczęło jej mocniej bić.
– Czy z Carltonem wszystko w porządku? – zapytała zaniepokojona.
– Tak, u niego wszystko ok – zapewnił ją Burke. – Chodź ze mną. Nie przejmuj się spóźnieniem. Wypiszę ci usprawiedliwienie. Wydaje mi się, że jako stróż prawa mogę choć tyle zrobić.
Puścił do Charlie oko, ale ona się nie uśmiechnęła. Coś było nie tak. Charlie zeszła za nim ze schodów. Kiedy odeszli kawałek od budynku, Burke zatrzymał się i spojrzał Charlie w oczy, jakby czegoś tam szukał.
– Charlie, znaleźliśmy ciało – powiedział. – Chciałbym, żebyś rzuciła na nie okiem.
– Chcesz, żebym ja na nie rzuciła okiem?
– Musisz je zobaczyć.
Ja. Powiedziała jedyną rzecz, jaką mogła.
– Czemu? Czy ma to coś wspólnego z Freddym?
– Nie chcę ci nic mówić, dopóki tego nie zobaczysz – odparł.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki