Fyrebirds - Kate J Armstrong - ebook

Fyrebirds ebook

Kate J. Armstrong

0,0
43,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

W świecie, gdzie magia była zakazana i skrywana, cztery młode kobiety – Matilde, Sayer, Æsa i Fen – odkrywają w sobie moce przypominające legendarne Fyrebirds, potężne istoty zdolne poruszać góry i rozdzielać morza. Ich zdolności, nieznane od wieków, stają się iskrą zapalną w mieście Eudea, gdzie napięcia rosną, a zakazane dotychczas czary wychodzą na światło dzienne.

Nowy przywódca Eudei dąży do zniesienia zakazu magii, co budzi sprzeciw zarówno wśród duchownych, jak i gangów czerpiących zyski z dotychczasowego porządku. Ponad to, w tle pojawia się ambitny król z odległych krain, który dostrzega w tym chaosie szansę na zdobycie władzy nad Eudeą.

W obliczu nadciągającej wojny i niepewnej przyszłości imperium, Matilde, Sayer, Æsa i Fen muszą zdecydować, jak daleko są gotowe się posunąć, by chronić siebie i tych, których kochają. Czy zjednoczą swoje siły, stając się prawdziwymi Fyrebirds, ryzykując utratę własnej tożsamości?

Fyrebirds to kontynuacja bestsellerowej powieści Nightbirds, w której Kate J. Armstrong przedstawia historię o odwadze, przyjaźni i poszukiwaniu własnej drogi w świecie pełnym niebezpieczeństw i intryg. To opowieść o młodych kobietach, które, odkrywając swoją moc, muszą stawić czoła wyzwaniom, jakie niesie ze sobą władza i odpowiedzialność.

Kate J. Armstrong (ur. 1985) – australijska pisarka i twórczyni podcastów, specjalizująca się w literaturze fantasy dla młodzieży. W swojej twórczości łączy bogatą mitologię i feministyczne wątki z dynamiczną narracją. Autorka serii Nightbirds, w tym debiutanckiej powieści o tym samym tytule (2023). Twórczyni popularnego podcastu The Exploress, poświęconego historiom kobiet na przestrzeni dziejów. Pochodzi z Wirginii, jednak obecnie mieszka w Melbourne. Interesuje się historią, mitologią i podróżami.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Dla Ka­itlin, mo­jej ogni­stej pta­siej sio­stry

PRO­LOG

PRZED­SMAK TEGO, CO NA­DEJ­DZIE

PRZEZ CAŁE ŻY­CIE król Jo­ost słu­chał ba­jań o ma­gii. Jego oj­ciec snuł je w zi­mowe noce pod­czas wspól­nych wy­praw ło­wiec­kich w Pi­ne­lan­dach – i za każ­dym ra­zem wzbo­ga­cał opo­wie­ści o nowe szcze­góły. Roz­pra­wiał o za­cza­ro­wa­nych elik­si­rach i spryt­nych wiedź­mach, lecz Jo­ost naj­bar­dziej lu­bił przy­gody Ogni­stych Pta­ków. „Roz­ka­zy­wały ży­wio­łom”, szep­tał jego oj­ciec. „Roz­pę­ty­wały bu­rze, zrów­ny­wały z zie­mią lasy. Ko­biety, które roz­bi­jały w pył całe ar­mie”. Te ga­wędy za­wsze roz­grze­wały Jo­osta. Za­fa­scy­no­wany na­chy­lał się ku ogni­sku.

A po­tem, gdy miał trzy­na­ście lat, udali się z oj­cem do Simty. Czas wy­peł­niały im tam głów­nie nie­koń­czące się spo­tka­nia w nie­wy­god­nych ele­ganc­kich stro­jach oraz ści­ska­nie rąk lu­dzi, któ­rych jego oj­ciec wo­lałby ra­czej znie­wo­lić. Lecz pew­nej nocy wy­mknęli się stra­żom i ru­szyli na po­szu­ki­wa­nie ma­gii. Jo­ost ni­gdy nie za­po­mni jej pierw­szego łyku. Słodki, opa­li­zu­jący na­pój spra­wiał, że czas zda­wał się pły­nąć wolno ni­czym ży­wica so­sny kre­do­wej. Choć mi­nęło dzie­sięć lat, wciąż czuje tam­ten smak i to­wa­rzy­szące mu wra­że­nia.

Jo­ost są­czy wino, roz­party na fu­trach przy­kry­wa­ją­cych tron ojca, który te­raz na­leży do niego. Tru­nek po­cho­dzi ze Sto­ne­fields, ma głę­boki i bo­gaty smak, lecz go nie za­do­wala. Każdy ko­lejny na­pi­tek dzie­lący go od tam­tych upoj­nych sim­tań­skich nocy wy­daje się gor­szy od po­przed­niego. Le­śny na­ród Jo­osta cie­szy się wie­loma bo­gac­twami – mar­mu­rem, drew­nem, sre­brem – ale nie ma­gią, od za­wsze roz­kwi­ta­jącą je­dy­nie w Eu­dei. W prze­szło­ści Trel­lia­nie wy­kra­dali stam­tąd na­zna­czone ma­gią ro­śliny, jed­nak wszyst­kie prędko usy­chały. Naj­wy­raź­niej roz­wi­jają się tylko w eu­dej­skiej gle­bie.

Ale Nocne Ptaki to inna hi­sto­ria: mogą oka­zać się bar­dziej wy­trzy­małe. Jo­ostowi wciąż trudno uwie­rzyć, że te dziew­częta są praw­dziwe. Wieść nie­sie, że cza­row­nice znów po­ja­wiły się w Eu­dei i mogą prze­ka­zy­wać swoją ma­gię dzięki po­ca­łun­kowi. Cóż za ku­sząca obiet­nica! Gdy za­czy­nały na­pły­wać pierw­sze do­nie­sie­nia, wy­da­wały się zbyt piękne, by mo­gły być praw­dziwe, lecz emi­sa­riusz Jo­osta wi­dział nie­które efekty dzia­ła­nia ma­gii na wła­sne oczy. Pi­sał do króla o go­re­ją­cych skrzy­dłach, bu­rzach zry­wa­ją­cych się we­wnątrz bu­dyn­ków i fa­lach pod­no­szą­cych okręty wo­jenne. Wszystko to przy­wo­dziło Jo­ostowi na myśl Ogni­ste Ptaki z opo­wie­ści ojca. Jakże pra­gnął zo­ba­czyć je na wła­sne oczy!

Król unosi dwa palce, da­jąc znać gal­gre­nii. Dziew­czyna spusz­cza wzrok i od­rywa się od ściany z go­be­li­nem przed­sta­wia­ją­cym trel­liań­ski las. Suk­nia z ak­sa­mitu, którą nosi, ma ten sam ko­lor co je­lonki, na które po­lo­wał nie­gdyś z oj­cem. W Trel­lane żyje wielu nie­wol­ni­ków, a ona na­leży do tych naj­bar­dziej luk­su­so­wych. Gdy dziew­czyna na­peł­nia jego kie­lich, spoj­rze­nie Jo­osta wę­druje ku an­krowi, który no­szą wszyst­kie jego gal­gre­nie: srebrny łań­cuch opa­su­jący gar­dło jest spięty klamrą w kształ­cie łba pumy, a jego drugi ko­niec zwisa luźno wzdłuż krę­go­słupa. Ogniwa spra­wiają wra­że­nie de­li­kat­nych, są jed­nak mocne, nie­znisz­czalne. Nie żeby dziew­czyna miała cze­go­kol­wiek pró­bo­wać: jego spę­tane pięk­no­ści są słod­kie ni­czym pącz­ku­jące kwiaty i rów­nie po­tulne. Król mógłby chwy­cić an­kier, a ona po­dą­ży­łaby za nim, gdzie­kol­wiek by so­bie za­ży­czył.

Pod­czas tam­tej wi­zyty w Sim­cie od­py­cha­jący sy­na­lek zwierzch­nika za­żar­to­wał z an­kra w obec­no­ści Jo­osta. „Po­dej­rze­wam, że w Trel­lane nie mu­si­cie uczyć się sztuki za­lo­tów. Za­miast tego cią­ga­cie wa­sze ko­biety na smy­czach”. Cie­kawe, że o Den­na­nie Ha­inie mówi się te­raz, ja­koby trzy­mał przy so­bie jedną z wiedźm, uwię­zioną w Skrzy­dla­tym Pa­łacu. Być może le­piej ro­zu­mie już zna­cze­nie an­kra. Jed­nym prze­zna­czona jest wła­dza, a in­nym służba.

Za drzwiami roz­le­gają się kroki. Za­pewne ko­lejna grupa rol­ni­ków przy­szła bia­do­lić nad te­go­rocz­nymi mi­zer­nymi plo­nami. Jo­ost nie ma ochoty ich wy­słu­chi­wać. Od­kąd wstą­pił na tron, od­nosi wra­że­nie, jakby jego kró­le­stwo tylko kur­czyło się i wy­sy­chało. Zdą­żył się znu­żyć na­rze­ka­niem pod­da­nych i zmę­czyć wi­szą­cym nad nim osą­dza­ją­cym du­chem ojca. Lecz oto straże wpro­wa­dzają jego eu­dej­skiego emi­sa­riu­sza, który zdąża ku niemu, cią­gnąc zwią­zaną łań­cu­chem dziew­czynę: bo­daj szes­na­sto­let­nią, z pa­trzą­cymi nie­uf­nie wiel­kimi oczami. Za­in­try­go­wany Jo­ost od­sta­wia kie­lich z wi­nem.

– I cóż mi przy­pro­wa­dzi­łeś, Lley­nie?

– Dar, mój królu – od­po­wiada emi­sa­riusz. – Na­by­łem ją w Sim­cie. Dużo mnie kosz­to­wało to pta­szątko, my­ślę jed­nak, że uznasz ją za wartą swo­jej ceny.

Pta­szątko. Jo­ost przy­gląda się dziew­czę­ciu uważ­niej, a jego serce przy­śpie­sza.

– Jak ci na imię?

Za­py­tana ucieka wzro­kiem i nie od­po­wiada. Lleyn szar­pie ją za łań­cuch, aż wy­krztusi:

– Phryne.

– Phryne... Je­stem król Jo­osten Tharda. – Słabo włada sim­tań­skim, ale na tyle mu wy­star­czy. – Wi­taj w Trel­lane.

Dziew­czyna nie kła­nia mu się, choć po­winna. Ależ chciałby ją za to wy­chło­stać!

– Nie ma po­wodu do obaw – prze­ma­wia do niej ła­god­nie. – Je­steś tu go­ściem.

– Więc dla­czego skuto mnie łań­cu­chem? – Głos jej drży.

Jo­ost na­ka­zuje Lley­nowi ge­stem, by ją oswo­bo­dził. Phryne roz­ciera nad­garstki, zer­ka­jąc na straż­ni­ków o ka­mien­nych twa­rzach i nie­wol­nice w an­krach. Wy­gląda na go­tową rzu­cić się do ucieczki, naj­wy­raź­niej jed­nak zmie­nia zda­nie.

– Mamy tu taki oby­czaj, że go­ście ca­łują władcę na po­wi­ta­nie – cią­gnie król. – Coś mi mówi, że twój po­ca­łu­nek za­wiera wię­cej... ma­gii niż inne.

– Nie wiem, o czym pan mówi. – Za­ci­ska szczękę.

– Nie kłam, bo po­my­ślę, że je­ste­śmy wro­gami. A wo­lał­bym, że­by­śmy się za­przy­jaź­nili. Oka­zuję ła­skę moim przy­ja­cio­łom i tym, któ­rzy są mi po­słuszni.

Przy­zywa ją ła­god­nym ge­stem. Dziew­czyna po­daje mu rękę do­piero po dłuż­szej chwili. Jo­ost spusz­cza wzrok na jej szyję. Bę­dzie pięk­nie wy­glą­dać w an­krze.

– Po­wiedz mi, Phryne, jaką wła­dasz ma­gią?

Znów się waha, a on po raz ko­lejny za­pew­nia, że do­brze trak­tuje wier­nych mu lu­dzi. W końcu, nie­mal szep­cząc, dziew­czyna od­po­wiada, ja­kiego ro­dzaju ma­gią dys­po­nuje. Na samą myśl o ta­kiej mocy króla prze­cho­dzi dreszcz. Po­wstrzy­muje chęć ob­li­za­nia warg.

– Je­śli dasz mi jej skosz­to­wać, za­dbam, by ni­czego ci tu­taj nie zbra­kło. Mo­żesz pro­sić o wszystko.

Eu­dejka prze­łyka ślinę.

– Chcę wró­cić do domu.

– Wszystko oprócz tego – pre­cy­zuje.

Po chwili Phryne kiwa głową, a Jo­ost ją przy­ciąga. Dziew­czyna do­ci­ska usta do jego warg po­woli, z wy­raźną nie­chę­cią. Król czuje ła­sko­ta­nie na ję­zyku, efekt po­dobny do tego, który wy­wo­łał kok­tajl sprzed laty, choć te­raz do­zna­nie jest słod­sze, z nutą krwi albo me­talu. Upa­ja­jący przed­smak tego, co na­dej­dzie.

Gdy Phryne się od niego od­rywa, Jo­ost zgina palce, wy­czu­wa­jąc, jak bu­zuje w nim ma­gia, in­ten­sywna i odu­rza­jąca. Sięga wolą ku jed­nemu ze straż­ni­ków: wy­czuwa w nim żyły go­towe mu się po­kło­nić. Serce chło­paka zdaje się drżeć przed nim jak zlęk­nione pi­sklę. Król za­ci­ska wo­kół niego ma­giczną pięść, za­trzy­mu­jąc bi­cie. Straż­nik ła­pie się za pierś i pada na ko­lana. Władca mógłby po­zba­wić go ży­cia jed­nym pchnię­ciem. Za­miast tego roz­luź­nia chwyt. Chło­pak bie­rze gwał­towny wdech.

Do­póki nie zo­stał kró­lem, Jo­ost był księ­ciem, ca­ło­wał się wiele razy, ale żadna piesz­czota nie zdo­łała sto­pić lodu jego serca. Tym­cza­sem po­ca­łu­nek tego dziew­czę­cia jest nie tylko łuną od­le­głego po­żaru, lecz także sa­mymi pło­mie­niami roz­grze­wa­ją­cymi go od we­wnątrz. A to prze­cież le­d­wie jedna wiedźma. Ja­kich in­nych od­mian mógłby skosz­to­wać, ja­kie jesz­cze ist­nieją smaki ma­gii? „To skarb, dla któ­rego warto roz­pę­tać wojnę”, my­śli król. By po­siąść taką moc, za­płaci każdą cenę.

Lo­sów splot czy ucisk w skroni,

Nocny Ptak prawdę od­słoni.

Klej­not, mo­niak, blask wśród cieni,

Nocny Ptak twój los od­mieni.

Kara, iskra, pło­mień, sznury,

Nocny Ptak prze­su­nie mury.

Usta, po­ca­łu­nek w cie­niach,

Nocny Ptak twą du­szę zmie­nia.

– NOWA WY­LI­CZANKA SIM­TAŃ­SKICH DZIECI

ROZ­DZIAŁ 1

TWA­RZE

MATILDE DI­NA­TRIS JEST dziew­czyną o wielu twa­rzach. Żon­gluje nimi z po­dobną ła­two­ścią, z jaką mo­głaby zmie­niać po­madki: sto­sow­nie do oka­zji. Po­nie­waż po­cho­dzi z dłu­giej li­nii Noc­nych Pta­ków, wcze­śnie na­uczyła się tej sztuki. Wy­cho­wano ją, by wie­działa, jak się ukry­wać, ma­sko­wać i nie rzu­cać w oczy. „Jako dziew­czyna mu­sisz opa­no­wać dwie wer­sje sie­bie”, po­wta­rzała jej czę­sto bab­cia. „Tę, którą je­steś za za­mknię­tymi drzwiami, i tę, którą pre­zen­tu­jesz światu”. Lady Frey ni­gdy nie ostrze­gła jed­nak wnuczki, jak ła­two przy oka­zji za­tra­cić praw­dziwą sie­bie. Ma­tilde tak czę­sto przy­wdzie­wała ma­ski, że nie wie już, która z tych twa­rzy jest jej wła­sną.

Dziś krąży na przy­ję­ciu, la­wi­ru­jąc po­mię­dzy krze­wami w do­ni­cach i schy­la­jąc się pod per­go­lami cięż­kimi od roz­kwi­ta­ją­cych po za­cho­dzie słońca pną­czy. Ćmy pło­mie­ni­ste uwiel­biają nek­tar księ­ży­co­kwia­tów. Ma­tilde ka­zała wy­pu­ścić ich całe ty­siące: przy­cze­piły się do płat­ków, jakby cho­wa­jąc przed bez­kre­snym nie­bem. Dach Skrzy­dla­tego Pa­łacu wy­peł­niają lu­dzie. Wszy­scy po­dzi­wiają nie­zwy­kły ogród, o któ­rego ist­nie­niu wie­działo do­tąd je­dy­nie kil­koro z nich. Den­nan po­ka­zał go jej przed laty, pod­czas za­bawy w cho­wa­nego.

Tego wie­czoru Ma­tilde pre­zen­tuje dwie twa­rze: Ogni­stego Ptaka i dzie­dziczki Wiel­kiego Rodu. Jej suk­nia w ko­lo­rze mie­dzi, ele­gancka je­dwabna kre­acja o ob­ni­żo­nej ta­lii, przy każ­dym kroku błysz­czy czer­wie­nią i po­ma­rań­czem: bar­wami ognia. Do­brała do niej uśmiech zda­jący się mó­wić „nie oba­wiaj­cie się mnie”. Mimo to nie­któ­rzy go­ście scho­dzą jej z drogi, jakby za­lęk­nieni jej obec­no­ścią. Jako Nocny Ptak zjed­ny­wała so­bie lu­dzi z więk­szą ła­two­ścią. Te­raz, kiedy wie­dzą, jaką mocą włada, wy­dają się mniej po­datni na jej urok.

I po­my­śleć, że jesz­cze kilka mie­sięcy temu wię­ziono ją tu­taj, poj­maną na roz­kaz Epi­nine Ve­sten! Dziś jest go­ści­nią i do­rad­czy­nią Den­nana Ha­ina, który te­raz wy­stę­puje jako Den­nan Ve­sten. Nikt z obec­nych nie od­wa­żyłby się na­zwać no­wego zwierzch­nika Księ­ciem Bę­kar­tem... a na pewno nie na głos. Tego wie­czoru Ma­tilde pełni rów­nież funk­cję go­spo­dyni, przy­ję­cie było jej po­my­słem. Ar­gu­men­to­wała, że ła­twiej stwo­rzą luź­niej­szą, ka­me­ralną at­mos­ferę na da­chu niż w pom­pa­tycz­nej, urzą­dzo­nej z prze­py­chem sali ba­lo­wej. Zmiana sce­ne­rii może zresztą skło­nić za­pro­szo­nych do opusz­cze­nia gardy. Nad­zo­ro­wała kom­ple­to­wa­nie li­sty go­ści, do­bie­ra­jąc wpły­wo­wych lor­dów i damy z Wiel­kich Ro­dów, za­moż­nych kup­ców i cie­szą­cych się po­wszech­nym uzna­niem ka­pi­ta­nów ma­ry­narki wo­jen­nej, któ­rych pra­gnie so­bie zjed­nać. Od­kąd wy­szło na jaw, że wła­da­jące ma­gią dziew­częta nie wy­gi­nęły, miesz­kańcy Simty wciąż nie mogą dojść do po­ro­zu­mie­nia, co z nimi zro­bić. Nie­któ­rzy uwa­żają je za dar Źró­dła, który trzeba ho­łu­bić... lub wy­zy­skać. Ko­ściół wie­rzy, że są złem, które na­leży wy­ple­nić. Wielu wi­dzi w nich za­gro­że­nie, mniej­sze bądź więk­sze. Ma­tilde sta­wia so­bie za cel prze­ko­nać ich wszyst­kich, że ni­kogo nie po­winno się wię­zić.

Sięga po kie­li­szek ró­żo­wego wina z jed­nego ze sto­łów z prze­ką­skami. Od­wra­cają się głowy, lu­dzie pa­trzą, jak są­czy i prze­łyka tru­nek. Kie­dyś roz­ko­szo­wała się by­ciem w cen­trum uwagi, ale te­raz czuje we wwier­ca­ją­cych się w nią spoj­rze­niach po­dejrz­li­wość – po­dobne to­wa­rzy­szą jej od Krót­ko­nocy, pod­czas któ­rej wraz z Sayer, Æsą i Fen dały taki po­kaz ma­gii, że wciąż się o nim szep­cze na mie­ście. A skoro od wie­ków nie wi­dziano po­dob­nych mocy, dziew­czyny zy­skały dzięki nim uro­cze prze­zwi­ska. Po­ko­jówka wy­znała jej, krzy­wiąc się przy tym, że Ma­tilde zo­stała okrzyk­nięta Ogni­stą Wiedźmą. Dziew­czy­nie spodo­bała się drze­miąca w tym wy­ra­że­niu za­dzior­ność. Brzmiało zde­cy­do­wa­nie le­piej od tego, jak na­zy­wali ją nie­któ­rzy lu­dzie, gdy są­dzili, że ich nie sły­szy. Ist­niało jed­nak okre­śle­nie re­zer­wo­wane nie­gdyś wy­łącz­nie dla naj­po­tęż­niej­szych cza­row­nic, które łą­czyło całą ich czwórkę: Ogni­ste Ptaki. W sta­ro­eu­dej­skim „ogni­ste” zna­czyło „dzi­kie” i wielu tak wła­śnie je po­strze­gało. W ciągu paru ostat­nich mie­sięcy Ma­tilde za­dbała, by ze swo­jej strony oka­zy­wać wy­łącz­nie po­wścią­gli­wość i sa­mo­kon­trolę.

Mimo to stało się po­wszech­nie ja­sne, że od­ra­dza się pra­dawna ma­gia, i nie­któ­rzy za­pra­gnęli od­da­wać jej cześć. Wznie­siono ka­pliczki w ru­inach sklepu Kra­stana, u stóp wi­no­ro­śli po­wo­ła­nej do ży­cia przez Fen w Dziel­nicy Fe­niksa i wśród trzewi wy­rzu­co­nego na brzeg mocą Æsy okrętu na Ro­galu. Gwar­dzi­ści zrów­nują je z zie­mią, ale oł­ta­rze wciąż się od­ra­dzają. Ma­tilde sły­szała, że w jej ka­pliczce lu­dzie za­pa­lają świeczki i zo­sta­wiają prośby o ochronę, za­pi­sane na skraw­kach pa­pieru. Przez tych kilka ostat­nich mie­sięcy dała z sie­bie wszystko. Lecz ścieżki mocy oka­zały się bar­dziej splą­tane i wy­bo­iste, niż to so­bie wy­obra­żała. W do­datku męż­czyźni cią­gle wcho­dzą jej w pa­radę.

Skoro o wil­kach mowa... Ma­tilde to­ruje so­bie drogę ku lor­dom Gi­le­sowi Abra­sii i San­dowi De­ve­raux, dwóm człon­kom sim­tań­skiego Stołu. Kiedy pod­cho­dzi do nich, ko­ły­sząc bio­drami, gwał­tow­nie uci­nają roz­mowę.

– Mam na­dzieję, że do­brze się ba­wi­cie, pa­no­wie.

– W rze­czy sa­mej – od­po­wiada Sand, ścią­ga­jąc usta. – A jed­nak to przy­ję­cie wy­daje się nieco zu­chwałe, bio­rąc pod uwagę nie­po­koje zwią­zane z twoim ak­tu­al­nym sta­tu­sem. I z twoją... po­głę­bia­jącą się za­ży­ło­ścią z na­szym zwierzch­ni­kiem.

W isto­cie, są i tacy, któ­rzy po­dej­rze­wają ją o ste­ro­wa­nie Den­na­nem. Przy­pad­kowo usły­szała, jak nowy Pon­ti­fex su­ge­ruje, że zwierzch­nik po­zo­staje pod jej uro­kiem. Stek bzdur. Gdyby rze­czy­wi­ście tak było, ka­za­łaby mu wy­rzu­cić Ko­ściół ze Stołu i sama za­sia­dłaby na zwol­nio­nym krze­śle Pon­ti­feksa. Lecz ci męż­czyźni wciąż od­ma­wiają jej miej­sca w swoim gro­nie, więc Ma­tilde musi cho­wać się za pa­ra­wa­nem i pod­słu­chi­wać ich spo­tka­nia. Mil­czeć, gdy Den­nan prze­ma­wia w jej imie­niu.

– Och, do­prawdy – mówi te­raz dziew­czyna. – W cza­sach za­mętu tego ro­dzaju spo­tka­nia są tym istot­niej­sze. Mogą przy­słu­żyć się na­szemu zjed­no­cze­niu.

– Nie doj­dzie do niego, do­póki otwar­cie ła­miesz prawo.

Di­na­tri­ska stuka pa­znok­ciem o kie­li­szek.

– Nie znaj­dziesz tu ni­czego nie­le­gal­nego, mój pa­nie. Chyba że to mnie uznasz za kon­tra­bandę.

– Nie­któ­rzy tak czy­nią, czego je­steś do­sko­nale świa­doma – od­po­wiada Sand.

Ma­tilde po­wstrzy­muje się przed oka­za­niem fru­stra­cji: pro­hi­bi­cja wciąż obo­wią­zuje mimo jej usil­nych sta­rań, by prze­ko­nać męż­czyzn wład­nych ją uchy­lić. Nie zgo­dzili się na­wet uczy­nić wy­jątku dla ma­gicz­nych dziew­czyn. Jak można aresz­to­wać ko­goś za to, co mieszka w jego wnę­trzu? Jak można ob­wa­ro­wać prze­pi­sami coś, co pły­nie w czy­ichś ży­łach? A jed­nak wielu uważa je za prze­stęp­czy­nie tylko dla­tego, że po­sia­dają moc – do­ty­czy to zwłasz­cza czwórki Ogni­stych Pta­ków. Nie­któ­rzy mó­wią, że Di­na­tri­ska tylko dzięki łu­towi szczę­ścia wciąż po­zo­staje na wol­no­ści. Ko­ściół wy­dał list goń­czy za Æsą po tym, jak ucie­kła z Wię­zie­nia Żu­chwo­ła­ma­czy. Den­nan od­mó­wił wy­sła­nia okrę­tów na po­szu­ki­wa­nia, lecz Gwar­dzi­ści wciąż mo­gliby bez ce­re­gieli aresz­to­wać jej przy­ja­ciółkę.

– Zdu­miewa mnie pan, lor­dzie De­ve­raux – mówi dziew­czyna. – Ma­gia żyje i w pań­skim ro­dzie. Z pew­no­ścią nie po­strzega jej pan jako cięż­kiej zbrodni.

– Je­dy­nie do­póki nie jest wy­ko­rzy­sty­wana do czy­nie­nia zła! – od­pala roz­mówca. – Nie mo­żemy przy­my­kać oczu na dzia­ła­nia dziew­cząt, które uży­wają mocy do sia­nia spu­sto­sze­nia. Weźmy choćby taką Cza­row­nicę od Burz.

Na wzmiankę o Sayer puls Ma­tilde przy­śpie­sza.

– Co z nią?

Krza­cza­ste brwi lorda Gi­lesa szy­bują w górę.

– Twoją przy­ja­ció­łeczkę opę­tało, na­pada na oj­ców i za­stra­sza lor­dów, jakby na­sze prawa jej nie do­ty­czyły. Od­ma­wia­jąc ujaw­nie­nia nam jej imie­nia, tylko ją w tym wspie­rasz.

– W mo­jej oce­nie pró­buje je­dy­nie chro­nić ma­giczne dziew­czyny. Gdyby prawo ją w tym wy­rę­czało, za­pewne nie czu­łaby ta­kiej po­trzeby.

– Wi­dzisz chyba jed­nak, że jej dzia­ła­nia utrud­niają wpro­wa­dza­nie zmian? Każdy jej czyn po­twier­dza tezę Ko­ścioła.

„Szlag by cię, Sayer”. Dla­czego nie po­trafi zro­zu­mieć, że tylko kom­pli­kuje za­da­nie Ma­tilde? Po­wie­dzia­łaby jej to, gdyby wciąż utrzy­my­wały kon­takt.

– Ro­zu­miem twoją pa­sję, która tak czę­sto po­wo­duje ko­bie­tami – wtrąca Gi­les. – Wła­śnie dla­tego stwo­rzy­li­śmy sys­tem Noc­nych Pta­ków: by chro­nić was nie tylko przed pra­wem, lecz także przed wami sa­mymi.

O nie, stwo­rzyli ten sys­tem, by uży­wać mocy dziew­czyn we­dle uzna­nia, żeby je so­bie za­własz­czyć. Lor­do­wie jego po­kroju wo­le­liby, by wszystko zo­stało po sta­remu, za­miast iść na­przód.

– Trzy­ma­nie w klat­kach nas nie chro­niło, je­dy­nie po­wstrzy­my­wało. Lecz te­raz fru­wamy już swo­bod­nie, moi pa­no­wie. Są­dzi­łam, że ze­chce­cie sta­nąć u na­szego boku, a nie stać gdzieś z boku, gdy ktoś po­luje na dziew­czyny w mie­ście.

– Nie mam po­ję­cia, o czym mó­wisz. – Sand po­ciąga no­sem.

– Ależ mu­siały do­trzeć do pana po­gło­ski o upio­rach.

Ma­tilde wie, że z pew­no­ścią do­tarły. Pod­słu­chała jedną z dys­ku­sji Stołu, na któ­rej po­ru­szono kwe­stię za­gad­ko­wych in­dy­wi­duów po­ry­wa­ją­cych ma­giczne dziew­czyny. Nikt nie wie, kim są sprawcy ani do­kąd za­bie­rają upro­wa­dzone. Gdy jed­nak Den­nan prze­ko­ny­wał lor­dów o ko­niecz­no­ści wsz­czę­cia do­cho­dze­nia, tych dwóch tu­taj nie udzie­liło mu po­par­cia. A Pon­ti­fex wręcz za­ne­go­wał ist­nie­nie pro­blemu.

– Nie two­rzymy prawa na pod­sta­wie plo­tek – mówi te­raz Gi­les. – A poza tym wy­star­cza­jąco za­przą­tają nas inne sprawy.

Dło­nie Ma­tilde się roz­grze­wają.

– Być może ina­czej za­pa­try­wałby się pan na tę sy­tu­ację, gdyby do­ty­czyła pań­skiej córki.

Na po­liczki Gi­lesa wy­stę­pują barwne plamy. Sand unosi dłoń.

– Pa­nienko Di­na­tris, to roz­mowa na inną oka­zję – stwier­dza. – Ciesz się przy­ję­ciem, a po­li­tykę zo­staw nam.

Te słowa, choć wy­po­wie­dziane ła­god­nym to­nem, spra­wiają, że ma­gia w niej wzbiera wraz z pra­gnie­niem, by mu do­piec. Już otwiera usta, by od­gryźć się czymś zło­śli­wym, gdy pod­cho­dzi do nich bab­cia.

– Tu je­steś, Ma­tilde. Po­trze­buję cię. Pro­szę nam wy­ba­czyć, moi pa­no­wie.

Męż­czyźni skła­niają głowy, lecz dziew­czyna nie od­wza­jem­nia grzecz­no­ści.

– Wdech, wy­dech – do­ra­dza bab­cia, gdy się od­da­lają. – Wy­glą­dasz, jak­byś miała za­raz sta­nąć w pło­mie­niach.

– I za­pewne po­win­nam. Wtedy by mnie po­słu­chali.

Lady Frey po­kle­puje jej dłoń.

– Pa­mię­taj, ko­cha­nie, trzeba umieć cho­dzić na kom­pro­misy. Cza­sami ko­nieczne jest prze­gra­nie kilku mniej­szych starć, by zwy­cię­żyć w woj­nie.

– Do­brze wiesz, jak bar­dzo nie cier­pię prze­gry­wać.

Ma­tilde od­nosi wra­że­nie, jakby ostat­nio nie spo­ty­kało jej nic in­nego.

– Na­sza ro­dzina jest bez­pieczna, a to już coś.

Bab­cia wło­żyła dziś nie­bie­ską suk­nię, cho­ciaż w domu nosi się na czer­wono, w ko­lo­rze wdów. Opła­kuje Kra­stana, swoją pierw­szą mi­łość. Pod oczami ma cie­nie w kształ­cie pół­księ­ży­ców. Nie­wola u Epi­nine Ve­sten od­ci­snęła nie­za­tarte piętno na wszyst­kich człon­kach jej ro­dziny. Ma­tilde cza­sami za­staje matkę wpa­tru­jącą się w swoje dło­nie z udrę­czo­nym wy­ra­zem twa­rzy. Sam­son – po tym, jak za­znał głodu – wy­raź­nie dąży do śmierci z prze­je­dze­nia. No i wciąż nie mogą wró­cić do domu. Po­sia­dłość rodu Di­na­tri­sów stała się ulu­bioną tar­czą Gwar­dzi­stów: ob­rzu­cają ją jaj­kami, farbą i bu­tel­kami za­pa­la­ją­cymi. Den­nan utrzy­muje, że żadne z nich nie może jesz­cze opu­ścić te­renu pa­łacu. „Tu chroni was moja wła­dza”, po­wta­rza. Bab­cia, matka i Sam­son do­tąd nie na­rze­kali, ale Ma­tilde czuje, jakby ściany na nią na­pie­rały. Na za­wsze uwię­ziona za prę­tami klatki, ze zwią­za­nymi skrzy­dłami.

Sięga do swo­jego me­da­lionu. Nie­gdyś wy­peł­niał go elik­sir uwa­rzony przez Kra­stana. Te­raz jest pu­sty, ale jego zna­jomy cię­żar wciąż przy­nosi jej po­cie­chę. Gdy go trzyma, jej palce ocie­rają się o pło­mie­nie wy­szyte na sta­niku sukni. Wspa­niała ro­bota, wy­ko­nana przez nieco od niej młod­szą kraw­cową. Ma­tilde wie o tym, po­nie­waż matka dziew­czyny na­le­gała na do­star­cze­nie kre­acji do rąk wła­snych pa­nienki.

– Wciąż my­ślę o tam­tej ko­bie­cie – przy­znaje te­raz ci­cho babci. – I jej córce, Phryne.

„Za­brały moją dzie­wuszkę. Te straszne upiory”, po­wie­działa, ści­ska­jąc za ręce Ma­tilde, którą wciąż prze­cho­dzą dresz­cze na wspo­mnie­nie jej znę­ka­nego spoj­rze­nia.

Nim ode­szła, ko­bieta zdą­żyła jesz­cze wci­snąć jej w dło­nie ry­sun­kowy por­tret Phryne. Ma­tilde ze zdu­mie­niem roz­po­znała jej twarz. Była jedną z dziew­czyn miesz­ka­ją­cych w Pod­zie­miu, jedną z ich pi­skląt. Szkic tkwi te­raz w kie­szeni sukni, pa­ląc ją do ży­wego.

– Wiem, ko­cha­nie – od­po­wiada bab­cia. – Lecz mamy już wy­star­cza­jąco wiele na gło­wie, a ten pro­blem nie wy­maga two­jego za­an­ga­żo­wa­nia.

A może jed­nak wy­maga? Prze­cież wraz z Sayer, Æsą i Fen skie­ro­wały po­wszechną uwagę na dziew­czyny ta­kie jak Phryne. Rów­nie do­brze mo­głyby wska­zy­wać je pal­cami.

– Po­ko­jówka wy­pa­plała mi, że upiory po­noć ubie­rają się na buro. Na buro, bab­ciu. – Nie przy­wo­łuje na głos En Ca­ska Dae. Nie ma po­trzeby wy­mie­niać na­zwy tego kultu re­li­gij­nego, któ­rego wy­znawcy gnę­bili jej ro­dzinę, za­bili Kra­stana i nie­mal uni­ce­stwili Nocne Ptaki.

– To nie­ko­niecz­nie oni – szep­cze lady Frey. – Nikt nie wi­dział Czer­wo­nej Ręki od Krót­ko­nocy.

– Co nie ozna­cza...

Bab­cia ją uci­sza.

– Nie tu­taj. Może nas usły­szeć zbyt wielu lu­dzi. Naj­le­piej zro­bisz, je­śli dasz so­bie z tym spo­kój na ja­kiś czas.

Lecz jej wnuczka nie po­trafi prze­stać my­śleć o Phryne i za­gi­nio­nych dziew­czy­nach. Po­winna była je ochro­nić. Czyż nie dla­tego zo­stała w Pa­łacu? „Znajdź ją”, bła­gała tamta ko­bieta. „Znajdź moją Phryne”. Ma­tilde czuje, że ciąży na niej od­po­wie­dzial­ność za los tego pi­sklę­cia.

– Uśmiech­nij się, moja droga – na­lega star­sza pani. – Mamy dziś wie­czór po­wód do ra­do­ści. Nie­ba­wem na­sza ro­dzina bę­dzie miała co świę­to­wać.

Ma­tilde już otwiera usta, by za­py­tać, co bab­cia ma na my­śli, gdy lady Frey wska­zuje dziew­czynę wy­ła­nia­jącą się spod per­goli.

– Czy to aby nie Pe­tra?

To Pe­tra we wła­snej oso­bie, idąca w to­wa­rzy­stwie Sive i Octa­vii. Jej dawne naj­lep­sze przy­ja­ciółki i pta­sie sio­stry, które ostat­nio jej uni­kają.

– Przy­wi­taj się z przy­ja­ciół­kami – za­chęca bab­cia. – Pew­nie za nimi tę­sk­nisz.

Ma­tilde po­ciąga no­sem.

– Nie­szcze­gól­nie. Wo­la­ła­bym, żeby cza­sem to do mnie wy­cią­gano rękę.

W końcu jed­nak głowa rodu ją prze­ga­nia i dziew­czyna ru­sza ku daw­nym to­wa­rzysz­kom. Nie za­uwa­żają jej albo tylko udają. Po­winna od­wza­jem­nić się tym sa­mym. Ma zresztą do za­ła­twie­nia pil­niej­sze sprawy. Mimo to po­dąża za nimi, gdy kie­rują się ku oko­lo­nej ży­wo­pło­tami ścieżce i da­lej, wie­dzione przez Pe­trę, ku al­tance w rogu da­chu, gdzie zni­kają za cienką za­słoną. Di­na­tri­ska wcho­dzi za nimi.

Przez chwilę dawne przy­ja­ciółki tylko ga­pią się na nią w mil­cze­niu. Nic po­dob­nego nie zda­rzało się za cza­sów, gdy wszyst­kie były Noc­nymi Pta­kami. Po wyj­ściu ostat­niego klienta gro­ma­dziły się w po­koju jed­nej z nich z prze­ką­skami i wi­nem, by ko­men­to­wać po­ca­łunki wie­czoru oraz nada­wać go­ściom prze­zwi­ska w ro­dzaju Lord Lepki Lu­bież­nik, Ję­kliwa Ję­dza czy Pa­ty­ko­waty Paź. Roz­mowy to­czyły się swo­bod­nie, nie­mal bez wy­siłku. A te­raz żadna z nich nie wie, co po­wie­dzieć.

– Wi­taj­cie, nie­zna­jome – od­zywa się w końcu Ma­tilde. – Za­czę­łam już za­po­mi­nać, jak wy­glą­da­cie.

– Tak, no cóż – mówi Pe­tra, na­cią­ga­jąc rę­ka­wiczkę. – Dużo się działo tego lata.

„Dużo się działo?” Re­li­gijny fa­na­tyk zmu­sił Ma­tilde do ucieczki, o mało co nie zo­stała dźgnięta szty­le­tem przez Pon­ti­feksa, a jej ro­dzinę upro­wa­dzono. A one na­wet nie przy­słały jej li­ściku.

– Na tyle dużo, że nie star­czyło wam czasu spraw­dzić, co sły­chać u przy­ja­ciółki? Czy może już ofi­cjal­nie się mnie wy­rze­kły­ście?

– Nie dra­ma­ty­zuj – upo­mina ją Sive, krzy­żu­jąc ra­miona na ob­fi­tych pier­siach. – To ja­sne, że wciąż je­ste­śmy two­imi przy­ja­ciół­kami.

Ma­tilde na te słowa aż skręca w żo­łądku.

– Od­nio­słam inne wra­że­nie.

– To nie w po­rządku – ob­ru­sza się Octa­via, a jej wiel­kie oczy błysz­czą ni­czym klej­noty. – Sama wiesz, pod jaką pre­sją ży­jemy.

Ma na my­śli pre­sję ze strony ich mę­żów i ro­dów, które z pew­no­ścią na­ka­zały im trzy­mać się od niej z da­leka. Gdyby spę­dzały czas z Ma­tilde, lu­dzie mo­gliby na­brać po­dej­rzeń, że same kie­dyś były Noc­nymi Pta­kami. A żad­nemu z Wiel­kich Ro­dów nie za­leży na tym, by świat do­wie­dział się, że to wła­śnie ich żony i córki wła­dają ma­gią. Nie chcą dzie­lić się tymi, które wciąż trzy­mają bli­sko.

– Nie złość się. – Pe­tra ści­ska jej dłoń. – Nie mo­gły­śmy się do­cze­kać, aż cię zo­ba­czymy. Mamy tyle py­tań!

– Na przy­kład?

Czeka, aż za­py­tają o Krót­ko­noc albo po­gło­ski o upro­wa­dze­niach, albo cho­ciaż o nowe Nocne Ptaki.

Octa­via bawi się luź­nym ko­smy­kiem opa­da­ją­cym jej na szyję.

– Jak to zro­bi­łaś?

– Zro­bi­łam co?

– Przy­wo­ła­łaś ogni­ste skrzy­dła pod­czas Krót­ko­nocy.

Cho­dzi jej o ma­gię ży­wio­łów. Noc­nym Pta­kom opo­wia­dano, że wła­dały nią ich przod­ki­nie, lecz im sa­mym ostały się je­dy­nie marne resztki. Coś jak iskierki w po­rów­na­niu z bu­zu­ją­cym ogniem.

– Zwy­czaj­nie po­ja­wiły się na żą­da­nie. Od­kry­łam tę moc zu­peł­nym przy­pad­kiem – od­po­wiada wy­mi­ja­jąco Di­na­tri­ska.

– I ko­rzy­stasz ze swo­jego daru Noc­nego Ptaka?

Ma­tilde po­ta­kuje. Dziew­czyny wy­glą­dają na zdu­mione tym od­kry­ciem. Nocne Ptaki uczono kie­dyś, że nie są w sta­nie uży­wać wła­snej ma­gii. Jedno z wielu kłamstw, któ­rymi je kar­miono.

– Wy też mo­że­cie. Ale mu­sia­ły­by­ście naj­pierw prze­stać od­da­wać go in­nym.

„Cho­dzi o coś wię­cej”, my­śli. „By uży­wać swo­jej ma­gii, na­leży w pełni nią za­wład­nąć. Uwie­rzyć, że jest twoja i tylko twoja”.

Jej roz­mów­czy­nie wy­mie­niają spoj­rze­nia.

– Wy­obra­ża­cie so­bie, jak za­re­ago­wałby Marc, gdy­bym go od­cięła? – za­sta­na­wia się na głos Pe­tra. – Wpadłby w szał.

Octa­via kiwa głową.

– Len po­dob­nie. Do­stałby apo­plek­sji.

– Tak, no cóż, wie­cie, co mó­wią o męż­czy­znach: że są jak chłopcy w pia­skow­nicy – do­daje Sive, uśmie­cha­jąc się cierpko.

Wszyst­kie trzy wy­bu­chają śmie­chem – bawi je to, jakby cho­dziło o ja­kąś bła­hostkę. Na­gle wy­dają się Ma­tilde obce.

Z po­czątku, gdy Sayer i Æsa do­łą­czyły do Noc­nych Pta­ków, Ma­tilde tę­sk­niła za daw­nymi to­wa­rzysz­kami. Nie po­tra­fiła wy­obra­zić so­bie, że kie­dy­kol­wiek uzna nowe ko­le­żanki za sio­stry. Po­tem jed­nak ucie­kły wspól­nie do Pod­zie­mia, gdzie stwo­rzyły wy­jąt­kową więź. Po­łą­czyła je nie tylko ma­gia, lecz także dzie­le­nie się ta­jem­ni­cami. Di­na­tri­ska od­sło­niła się przed nimi tak, jak ni­gdy nie spo­dzie­wała się otwo­rzyć przed ni­kim. Te­raz do­skwiera jej brak ką­śli­wych żar­tów Sayer, sło­dy­czy Æsy, a na­wet chłod­nej aro­gan­cji Fen. Wiele by od­dała, żeby mieć je obok sie­bie. W tej chwili tym wy­raź­niej czuje, że stra­ciła je na za­wsze.

– Le­piej opo­wiedz nam o Den­na­nie Ha­inie. – Ła­godny ton Pe­try staje się dwu­znaczny.

Ma­tilde sztyw­nieje.

– To zna­czy?

– Gdzie na skali Noc­nych Pta­ków pla­sują się jego po­ca­łunki?

– Pet, daj spo­kój. – Sive marsz­czy brwi.

– No co? To dia­blo przy­stojny męż­czy­zna. Cze­mużby Tilde nie miała się tro­chę za­ba­wić? – od­gryza się Pe­tra.

– Po­nie­waż ozna­cza też kło­poty – wtrąca Octa­via. – Len uważa go za lek­ko­myśl­nego. A poza tym wszy­scy wie­dzą, że przy­ło­żył rękę do śmierci sio­stry.

Lecz nie dzia­łał sa­mo­dziel­nie. Ma­tilde staje przed oczami wi­zja: Epi­nine Ve­sten leży na pod­ło­dze, do­tyka pal­cami ust śli­skich od tru­ci­zny. Tak na­prawdę zwierzch­niczkę za­biła Di­na­tri­ska, zręcz­nie wma­new­ro­wana w tę zbrod­nię przez Den­nana. Dziew­czyna prędko mruga, od­ga­nia­jąc wspo­mnie­nie.

– Nie wy­ga­duj ta­kich rze­czy – szep­cze Sive. – W każ­dym ra­zie jest te­raz zwierzch­ni­kiem, co czyni z niego par­tię stu­le­cia. Zdradź nam, Tilde, czy zo­stał twoim ad­o­ra­to­rem?

Tego okre­śle­nia uży­wała ich Ma­dame, Leta, gdy któ­ryś z dżen­tel­me­nów sta­rał się o rękę Noc­nego Ptaka. „Wy­gląda na to, że masz ad­o­ra­tora”. Lecz nie ad­o­ro­wali Ma­tilde – pra­gnęli zdo­być Szczy­gła. Den­nan nie sta­nowi wy­jątku, bez względu na to, co twier­dzi.

– Nie zo­stał.

Pe­tra unosi brew.

– Wo­bec tego kim dla cie­bie jest?

Na pewno nie za­lot­ni­kiem. Po tym, jak wy­ko­rzy­stał ją w in­try­dze ma­ją­cej na celu za­bi­cie sio­stry, trudno go też uznać za przy­ja­ciela. Jest za to jej naj­więk­szą szansą na wpro­wa­dze­nie zmian w Eu­dei. Zo­sta­jąc zwierzch­ni­kiem, do­łą­czył do naj­po­tęż­niej­szych lu­dzi w kraju: trzy­ma­nie się w po­bliżu ozna­cza do­stęp do jego ucha. Po­stą­pi­łaby nie­mą­drze, od­rzu­ca­jąc taką wła­dzę. Po­wta­rza to so­bie w chwi­lach zwąt­pie­nia.

– A skoro o nim mowa... – szep­cze Pe­tra, sztur­cha­jąc Ma­tilde.

Or­kie­stra prze­staje grać, gdy Den­nan wkra­cza na nie­wielką scenę. Do­brze się pre­zen­tuje w ja­snym gar­ni­tu­rze, pod­kre­śla­ją­cym jego opa­le­ni­znę, i zło­tej szar­fie, którą za­wsze wkłada na pu­bliczne wy­stą­pie­nia. Pierw­szy zwierzch­nik Simty no­sił taką samą i Ma­tilde musi przy­znać, że ozdobna wstęga świet­nie wy­gląda na Den­na­nie, ele­ganc­kim w każ­dym calu, choć wciąż ma­ją­cym w so­bie coś z wilka mor­skiego. Jego szel­mow­ski urok sta­nowi je­den z po­wo­dów, dla któ­rych jest uwiel­biany przez wielu sim­tan, i to mimo nie­po­ko­ją­cych plo­tek o po­dej­rza­nych oko­licz­no­ściach śmierci jego sio­stry.

– Wi­taj­cie – od­zywa się zwierzch­nik. – Dzię­kuję, że przy­ję­li­ście za­pro­sze­nie na dzi­siej­szy wie­czór. Na­sze roz­mowy to­czone przy kok­taj­lach spra­wiają mi wielką przy­jem­ność. Choć mu­szę przy­znać, że nie­któ­rzy piją wię­cej, niżby wy­pa­dało.

Zgro­ma­dzeni wy­bu­chają śmie­chem. Czy­sty, głę­boki głos Den­nana nie­sie się po ogro­dzie. Prze­ma­wia do tłumu tak, jakby zwra­cał się bez­po­śred­nio do każ­dego z osobna. Jed­nej z dziew­czyn sto­ją­cych za ple­cami Ma­tilde wy­rywa się wes­tchnię­cie.

– Wiem, że wielu z was żywi obawy wo­bec nad­cho­dzą­cej przy­szło­ści. Oto czas zmian dla nas wszyst­kich. Nie­spo­kojny czas, na­zna­czony licz­nymi po­dzia­łami. Wie­rzę jed­nak w Eu­deę, w jej po­tęgę, jak rów­nież ma­gię, która ro­śnie w siłę w Sim­cie i ca­łej Re­pu­blice w spo­sób, któ­rego nie by­li­śmy świad­kami od wie­ków. To moc, któ­rej nie na­leży się oba­wiać ani pod­da­wać ogra­ni­cze­niom. Po­winno się ją ho­łu­bić. Zważ­cie na to, jak Ma­tilde Di­na­tris zdła­wiła w Dziel­nicy Pe­gaza ogień, który w in­nym wy­padku mógłby spu­sto­szyć na­sze mia­sto. Tym sa­mym prze­tarła szlak.

Den­nan wpa­truje się w nią in­ten­syw­nie. Ma­tilde nie po­doba się wy­ra­cho­wany błysk, który do­strzega w jego spoj­rze­niu. Wło­ski na karku stają jej dęba.

– Ko­ściół opo­wiada nam hi­sto­rie o czy­nią­cych zło Ogni­stych Pta­kach z prze­szło­ści. Lecz w po­mroce dzie­jów prze­pa­dła wie­dza o tym, jak wiele do­bra po­tra­fią czy­nić. Przy­wódcy i Ogni­ste Ptaki pra­co­wali nie­gdyś ra­mię w ra­mię, bu­du­jąc sil­niej­szy kraj. Lep­szy świat. W związku z tym pra­gnę z przy­jem­no­ścią ogło­sić, że pa­nienka Di­na­tris i ja bie­rzemy ślub. Ce­re­mo­nia od­bę­dzie się w ostatni dzień Gór­no­pływu. Wszy­scy je­ste­ście na nią za­pro­szeni.

Roz­le­gają się zdu­szone okrzyki, kilka osób klasz­cze, do­biega szep­ta­nina. Ma­tilde z tru­dem stara się opa­no­wać emo­cje. Sive za­sła­nia usta dło­nią ob­le­czoną w rę­ka­wiczkę.

– Do stu pie­kieł, dla­czego nic nam nie wspo­mnia­łaś?!

Po­nie­waż sama wła­śnie do­wie­działa się o za­rę­czy­nach.

Den­nan nie spusz­cza z niej wzroku. „Po­dej­mij grę”, zdaje się pro­sić, czy też roz­ka­zy­wać. Wzbiera w niej gniew, ale za­prze­cza­nie jego sło­wom tu i te­raz pod­wa­ży­łoby jego au­to­ry­tet, a w kon­se­kwen­cji i jej umie­jęt­no­ści. Unosi więc kie­li­szek i uśmie­cha się sztucz­nie.

Den­nan w od­po­wie­dzi pod­rywa swoją szklankę.

– Za pannę młodą, na­sze zjed­no­cze­nie i świe­tlaną przy­szłość.

Go­ście wzno­szą to­ast. Ma­tilde przyj­muje gra­tu­la­cje od za­chwy­co­nych przy­ja­ció­łek. Lecz pod ma­ską, w głębi serca – pło­nie.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki
Ty­tuł ory­gi­nałuFy­re­birds
Pro­jekt okładkiJes­sica Jen­kins
Ad­ap­ta­cja okładkiKa­ro­lina Że­la­ziń­ska-So­biech
Re­dak­tor pro­wa­dzącyBar­tło­miej Ka­ftan
Re­dak­cjaAlek­san­dra Ku­bis
Ko­rektaIda Świer­kocka Marta Stoch­mia­łek
Co­py­ri­ght © Kate Arm­strong, 2024 First pu­bli­shed in the Uni­ted Sta­tes of Ame­rica by Nancy Paul­sen Bo­oks, an im­print of Pen­guin Ran­dom Ho­use LLC, 2024 Co­py­ri­ght © for the Po­lish trans­la­tion by Na­ta­lia Szczep­kow­ska, 2025 Co­py­ri­ght © by Wielka Li­tera Sp. z o.o., 2025
ISBN 978-83-8360-193-9
Wielka Li­tera Sp. z o.o. ul. Wiert­ni­cza 36 02-952 War­szawa
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.