43,99 zł
W świecie, gdzie magia była zakazana i skrywana, cztery młode kobiety – Matilde, Sayer, Æsa i Fen – odkrywają w sobie moce przypominające legendarne Fyrebirds, potężne istoty zdolne poruszać góry i rozdzielać morza. Ich zdolności, nieznane od wieków, stają się iskrą zapalną w mieście Eudea, gdzie napięcia rosną, a zakazane dotychczas czary wychodzą na światło dzienne.
Nowy przywódca Eudei dąży do zniesienia zakazu magii, co budzi sprzeciw zarówno wśród duchownych, jak i gangów czerpiących zyski z dotychczasowego porządku. Ponad to, w tle pojawia się ambitny król z odległych krain, który dostrzega w tym chaosie szansę na zdobycie władzy nad Eudeą.
W obliczu nadciągającej wojny i niepewnej przyszłości imperium, Matilde, Sayer, Æsa i Fen muszą zdecydować, jak daleko są gotowe się posunąć, by chronić siebie i tych, których kochają. Czy zjednoczą swoje siły, stając się prawdziwymi Fyrebirds, ryzykując utratę własnej tożsamości?
Fyrebirds to kontynuacja bestsellerowej powieści Nightbirds, w której Kate J. Armstrong przedstawia historię o odwadze, przyjaźni i poszukiwaniu własnej drogi w świecie pełnym niebezpieczeństw i intryg. To opowieść o młodych kobietach, które, odkrywając swoją moc, muszą stawić czoła wyzwaniom, jakie niesie ze sobą władza i odpowiedzialność.
Kate J. Armstrong (ur. 1985) – australijska pisarka i twórczyni podcastów, specjalizująca się w literaturze fantasy dla młodzieży. W swojej twórczości łączy bogatą mitologię i feministyczne wątki z dynamiczną narracją. Autorka serii Nightbirds, w tym debiutanckiej powieści o tym samym tytule (2023). Twórczyni popularnego podcastu The Exploress, poświęconego historiom kobiet na przestrzeni dziejów. Pochodzi z Wirginii, jednak obecnie mieszka w Melbourne. Interesuje się historią, mitologią i podróżami.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Dla Kaitlin, mojej ognistej ptasiej siostry
PROLOG
PRZEDSMAK TEGO, CO NADEJDZIE
PRZEZ CAŁE ŻYCIE król Joost słuchał bajań o magii. Jego ojciec snuł je w zimowe noce podczas wspólnych wypraw łowieckich w Pinelandach – i za każdym razem wzbogacał opowieści o nowe szczegóły. Rozprawiał o zaczarowanych eliksirach i sprytnych wiedźmach, lecz Joost najbardziej lubił przygody Ognistych Ptaków. „Rozkazywały żywiołom”, szeptał jego ojciec. „Rozpętywały burze, zrównywały z ziemią lasy. Kobiety, które rozbijały w pył całe armie”. Te gawędy zawsze rozgrzewały Joosta. Zafascynowany nachylał się ku ognisku.
A potem, gdy miał trzynaście lat, udali się z ojcem do Simty. Czas wypełniały im tam głównie niekończące się spotkania w niewygodnych eleganckich strojach oraz ściskanie rąk ludzi, których jego ojciec wolałby raczej zniewolić. Lecz pewnej nocy wymknęli się strażom i ruszyli na poszukiwanie magii. Joost nigdy nie zapomni jej pierwszego łyku. Słodki, opalizujący napój sprawiał, że czas zdawał się płynąć wolno niczym żywica sosny kredowej. Choć minęło dziesięć lat, wciąż czuje tamten smak i towarzyszące mu wrażenia.
Joost sączy wino, rozparty na futrach przykrywających tron ojca, który teraz należy do niego. Trunek pochodzi ze Stonefields, ma głęboki i bogaty smak, lecz go nie zadowala. Każdy kolejny napitek dzielący go od tamtych upojnych simtańskich nocy wydaje się gorszy od poprzedniego. Leśny naród Joosta cieszy się wieloma bogactwami – marmurem, drewnem, srebrem – ale nie magią, od zawsze rozkwitającą jedynie w Eudei. W przeszłości Trellianie wykradali stamtąd naznaczone magią rośliny, jednak wszystkie prędko usychały. Najwyraźniej rozwijają się tylko w eudejskiej glebie.
Ale Nocne Ptaki to inna historia: mogą okazać się bardziej wytrzymałe. Joostowi wciąż trudno uwierzyć, że te dziewczęta są prawdziwe. Wieść niesie, że czarownice znów pojawiły się w Eudei i mogą przekazywać swoją magię dzięki pocałunkowi. Cóż za kusząca obietnica! Gdy zaczynały napływać pierwsze doniesienia, wydawały się zbyt piękne, by mogły być prawdziwe, lecz emisariusz Joosta widział niektóre efekty działania magii na własne oczy. Pisał do króla o gorejących skrzydłach, burzach zrywających się wewnątrz budynków i falach podnoszących okręty wojenne. Wszystko to przywodziło Joostowi na myśl Ogniste Ptaki z opowieści ojca. Jakże pragnął zobaczyć je na własne oczy!
Król unosi dwa palce, dając znać galgrenii. Dziewczyna spuszcza wzrok i odrywa się od ściany z gobelinem przedstawiającym trelliański las. Suknia z aksamitu, którą nosi, ma ten sam kolor co jelonki, na które polował niegdyś z ojcem. W Trellane żyje wielu niewolników, a ona należy do tych najbardziej luksusowych. Gdy dziewczyna napełnia jego kielich, spojrzenie Joosta wędruje ku ankrowi, który noszą wszystkie jego galgrenie: srebrny łańcuch opasujący gardło jest spięty klamrą w kształcie łba pumy, a jego drugi koniec zwisa luźno wzdłuż kręgosłupa. Ogniwa sprawiają wrażenie delikatnych, są jednak mocne, niezniszczalne. Nie żeby dziewczyna miała czegokolwiek próbować: jego spętane piękności są słodkie niczym pączkujące kwiaty i równie potulne. Król mógłby chwycić ankier, a ona podążyłaby za nim, gdziekolwiek by sobie zażyczył.
Podczas tamtej wizyty w Simcie odpychający synalek zwierzchnika zażartował z ankra w obecności Joosta. „Podejrzewam, że w Trellane nie musicie uczyć się sztuki zalotów. Zamiast tego ciągacie wasze kobiety na smyczach”. Ciekawe, że o Dennanie Hainie mówi się teraz, jakoby trzymał przy sobie jedną z wiedźm, uwięzioną w Skrzydlatym Pałacu. Być może lepiej rozumie już znaczenie ankra. Jednym przeznaczona jest władza, a innym służba.
Za drzwiami rozlegają się kroki. Zapewne kolejna grupa rolników przyszła biadolić nad tegorocznymi mizernymi plonami. Joost nie ma ochoty ich wysłuchiwać. Odkąd wstąpił na tron, odnosi wrażenie, jakby jego królestwo tylko kurczyło się i wysychało. Zdążył się znużyć narzekaniem poddanych i zmęczyć wiszącym nad nim osądzającym duchem ojca. Lecz oto straże wprowadzają jego eudejskiego emisariusza, który zdąża ku niemu, ciągnąc związaną łańcuchem dziewczynę: bodaj szesnastoletnią, z patrzącymi nieufnie wielkimi oczami. Zaintrygowany Joost odstawia kielich z winem.
– I cóż mi przyprowadziłeś, Lleynie?
– Dar, mój królu – odpowiada emisariusz. – Nabyłem ją w Simcie. Dużo mnie kosztowało to ptaszątko, myślę jednak, że uznasz ją za wartą swojej ceny.
Ptaszątko. Joost przygląda się dziewczęciu uważniej, a jego serce przyśpiesza.
– Jak ci na imię?
Zapytana ucieka wzrokiem i nie odpowiada. Lleyn szarpie ją za łańcuch, aż wykrztusi:
– Phryne.
– Phryne... Jestem król Joosten Tharda. – Słabo włada simtańskim, ale na tyle mu wystarczy. – Witaj w Trellane.
Dziewczyna nie kłania mu się, choć powinna. Ależ chciałby ją za to wychłostać!
– Nie ma powodu do obaw – przemawia do niej łagodnie. – Jesteś tu gościem.
– Więc dlaczego skuto mnie łańcuchem? – Głos jej drży.
Joost nakazuje Lleynowi gestem, by ją oswobodził. Phryne rozciera nadgarstki, zerkając na strażników o kamiennych twarzach i niewolnice w ankrach. Wygląda na gotową rzucić się do ucieczki, najwyraźniej jednak zmienia zdanie.
– Mamy tu taki obyczaj, że goście całują władcę na powitanie – ciągnie król. – Coś mi mówi, że twój pocałunek zawiera więcej... magii niż inne.
– Nie wiem, o czym pan mówi. – Zaciska szczękę.
– Nie kłam, bo pomyślę, że jesteśmy wrogami. A wolałbym, żebyśmy się zaprzyjaźnili. Okazuję łaskę moim przyjaciołom i tym, którzy są mi posłuszni.
Przyzywa ją łagodnym gestem. Dziewczyna podaje mu rękę dopiero po dłuższej chwili. Joost spuszcza wzrok na jej szyję. Będzie pięknie wyglądać w ankrze.
– Powiedz mi, Phryne, jaką władasz magią?
Znów się waha, a on po raz kolejny zapewnia, że dobrze traktuje wiernych mu ludzi. W końcu, niemal szepcząc, dziewczyna odpowiada, jakiego rodzaju magią dysponuje. Na samą myśl o takiej mocy króla przechodzi dreszcz. Powstrzymuje chęć oblizania warg.
– Jeśli dasz mi jej skosztować, zadbam, by niczego ci tutaj nie zbrakło. Możesz prosić o wszystko.
Eudejka przełyka ślinę.
– Chcę wrócić do domu.
– Wszystko oprócz tego – precyzuje.
Po chwili Phryne kiwa głową, a Joost ją przyciąga. Dziewczyna dociska usta do jego warg powoli, z wyraźną niechęcią. Król czuje łaskotanie na języku, efekt podobny do tego, który wywołał koktajl sprzed laty, choć teraz doznanie jest słodsze, z nutą krwi albo metalu. Upajający przedsmak tego, co nadejdzie.
Gdy Phryne się od niego odrywa, Joost zgina palce, wyczuwając, jak buzuje w nim magia, intensywna i odurzająca. Sięga wolą ku jednemu ze strażników: wyczuwa w nim żyły gotowe mu się pokłonić. Serce chłopaka zdaje się drżeć przed nim jak zlęknione pisklę. Król zaciska wokół niego magiczną pięść, zatrzymując bicie. Strażnik łapie się za pierś i pada na kolana. Władca mógłby pozbawić go życia jednym pchnięciem. Zamiast tego rozluźnia chwyt. Chłopak bierze gwałtowny wdech.
Dopóki nie został królem, Joost był księciem, całował się wiele razy, ale żadna pieszczota nie zdołała stopić lodu jego serca. Tymczasem pocałunek tego dziewczęcia jest nie tylko łuną odległego pożaru, lecz także samymi płomieniami rozgrzewającymi go od wewnątrz. A to przecież ledwie jedna wiedźma. Jakich innych odmian mógłby skosztować, jakie jeszcze istnieją smaki magii? „To skarb, dla którego warto rozpętać wojnę”, myśli król. By posiąść taką moc, zapłaci każdą cenę.
Losów splot czy ucisk w skroni,
Nocny Ptak prawdę odsłoni.
Klejnot, moniak, blask wśród cieni,
Nocny Ptak twój los odmieni.
Kara, iskra, płomień, sznury,
Nocny Ptak przesunie mury.
Usta, pocałunek w cieniach,
Nocny Ptak twą duszę zmienia.
– NOWA WYLICZANKA SIMTAŃSKICH DZIECI
ROZDZIAŁ 1
TWARZE
MATILDE DINATRIS JEST dziewczyną o wielu twarzach. Żongluje nimi z podobną łatwością, z jaką mogłaby zmieniać pomadki: stosownie do okazji. Ponieważ pochodzi z długiej linii Nocnych Ptaków, wcześnie nauczyła się tej sztuki. Wychowano ją, by wiedziała, jak się ukrywać, maskować i nie rzucać w oczy. „Jako dziewczyna musisz opanować dwie wersje siebie”, powtarzała jej często babcia. „Tę, którą jesteś za zamkniętymi drzwiami, i tę, którą prezentujesz światu”. Lady Frey nigdy nie ostrzegła jednak wnuczki, jak łatwo przy okazji zatracić prawdziwą siebie. Matilde tak często przywdziewała maski, że nie wie już, która z tych twarzy jest jej własną.
Dziś krąży na przyjęciu, lawirując pomiędzy krzewami w donicach i schylając się pod pergolami ciężkimi od rozkwitających po zachodzie słońca pnączy. Ćmy płomieniste uwielbiają nektar księżycokwiatów. Matilde kazała wypuścić ich całe tysiące: przyczepiły się do płatków, jakby chowając przed bezkresnym niebem. Dach Skrzydlatego Pałacu wypełniają ludzie. Wszyscy podziwiają niezwykły ogród, o którego istnieniu wiedziało dotąd jedynie kilkoro z nich. Dennan pokazał go jej przed laty, podczas zabawy w chowanego.
Tego wieczoru Matilde prezentuje dwie twarze: Ognistego Ptaka i dziedziczki Wielkiego Rodu. Jej suknia w kolorze miedzi, elegancka jedwabna kreacja o obniżonej talii, przy każdym kroku błyszczy czerwienią i pomarańczem: barwami ognia. Dobrała do niej uśmiech zdający się mówić „nie obawiajcie się mnie”. Mimo to niektórzy goście schodzą jej z drogi, jakby zalęknieni jej obecnością. Jako Nocny Ptak zjednywała sobie ludzi z większą łatwością. Teraz, kiedy wiedzą, jaką mocą włada, wydają się mniej podatni na jej urok.
I pomyśleć, że jeszcze kilka miesięcy temu więziono ją tutaj, pojmaną na rozkaz Epinine Vesten! Dziś jest gościnią i doradczynią Dennana Haina, który teraz występuje jako Dennan Vesten. Nikt z obecnych nie odważyłby się nazwać nowego zwierzchnika Księciem Bękartem... a na pewno nie na głos. Tego wieczoru Matilde pełni również funkcję gospodyni, przyjęcie było jej pomysłem. Argumentowała, że łatwiej stworzą luźniejszą, kameralną atmosferę na dachu niż w pompatycznej, urządzonej z przepychem sali balowej. Zmiana scenerii może zresztą skłonić zaproszonych do opuszczenia gardy. Nadzorowała kompletowanie listy gości, dobierając wpływowych lordów i damy z Wielkich Rodów, zamożnych kupców i cieszących się powszechnym uznaniem kapitanów marynarki wojennej, których pragnie sobie zjednać. Odkąd wyszło na jaw, że władające magią dziewczęta nie wyginęły, mieszkańcy Simty wciąż nie mogą dojść do porozumienia, co z nimi zrobić. Niektórzy uważają je za dar Źródła, który trzeba hołubić... lub wyzyskać. Kościół wierzy, że są złem, które należy wyplenić. Wielu widzi w nich zagrożenie, mniejsze bądź większe. Matilde stawia sobie za cel przekonać ich wszystkich, że nikogo nie powinno się więzić.
Sięga po kieliszek różowego wina z jednego ze stołów z przekąskami. Odwracają się głowy, ludzie patrzą, jak sączy i przełyka trunek. Kiedyś rozkoszowała się byciem w centrum uwagi, ale teraz czuje we wwiercających się w nią spojrzeniach podejrzliwość – podobne towarzyszą jej od Krótkonocy, podczas której wraz z Sayer, Æsą i Fen dały taki pokaz magii, że wciąż się o nim szepcze na mieście. A skoro od wieków nie widziano podobnych mocy, dziewczyny zyskały dzięki nim urocze przezwiska. Pokojówka wyznała jej, krzywiąc się przy tym, że Matilde została okrzyknięta Ognistą Wiedźmą. Dziewczynie spodobała się drzemiąca w tym wyrażeniu zadziorność. Brzmiało zdecydowanie lepiej od tego, jak nazywali ją niektórzy ludzie, gdy sądzili, że ich nie słyszy. Istniało jednak określenie rezerwowane niegdyś wyłącznie dla najpotężniejszych czarownic, które łączyło całą ich czwórkę: Ogniste Ptaki. W staroeudejskim „ogniste” znaczyło „dzikie” i wielu tak właśnie je postrzegało. W ciągu paru ostatnich miesięcy Matilde zadbała, by ze swojej strony okazywać wyłącznie powściągliwość i samokontrolę.
Mimo to stało się powszechnie jasne, że odradza się pradawna magia, i niektórzy zapragnęli oddawać jej cześć. Wzniesiono kapliczki w ruinach sklepu Krastana, u stóp winorośli powołanej do życia przez Fen w Dzielnicy Feniksa i wśród trzewi wyrzuconego na brzeg mocą Æsy okrętu na Rogalu. Gwardziści zrównują je z ziemią, ale ołtarze wciąż się odradzają. Matilde słyszała, że w jej kapliczce ludzie zapalają świeczki i zostawiają prośby o ochronę, zapisane na skrawkach papieru. Przez tych kilka ostatnich miesięcy dała z siebie wszystko. Lecz ścieżki mocy okazały się bardziej splątane i wyboiste, niż to sobie wyobrażała. W dodatku mężczyźni ciągle wchodzą jej w paradę.
Skoro o wilkach mowa... Matilde toruje sobie drogę ku lordom Gilesowi Abrasii i Sandowi Deveraux, dwóm członkom simtańskiego Stołu. Kiedy podchodzi do nich, kołysząc biodrami, gwałtownie ucinają rozmowę.
– Mam nadzieję, że dobrze się bawicie, panowie.
– W rzeczy samej – odpowiada Sand, ściągając usta. – A jednak to przyjęcie wydaje się nieco zuchwałe, biorąc pod uwagę niepokoje związane z twoim aktualnym statusem. I z twoją... pogłębiającą się zażyłością z naszym zwierzchnikiem.
W istocie, są i tacy, którzy podejrzewają ją o sterowanie Dennanem. Przypadkowo usłyszała, jak nowy Pontifex sugeruje, że zwierzchnik pozostaje pod jej urokiem. Stek bzdur. Gdyby rzeczywiście tak było, kazałaby mu wyrzucić Kościół ze Stołu i sama zasiadłaby na zwolnionym krześle Pontifeksa. Lecz ci mężczyźni wciąż odmawiają jej miejsca w swoim gronie, więc Matilde musi chować się za parawanem i podsłuchiwać ich spotkania. Milczeć, gdy Dennan przemawia w jej imieniu.
– Och, doprawdy – mówi teraz dziewczyna. – W czasach zamętu tego rodzaju spotkania są tym istotniejsze. Mogą przysłużyć się naszemu zjednoczeniu.
– Nie dojdzie do niego, dopóki otwarcie łamiesz prawo.
Dinatriska stuka paznokciem o kieliszek.
– Nie znajdziesz tu niczego nielegalnego, mój panie. Chyba że to mnie uznasz za kontrabandę.
– Niektórzy tak czynią, czego jesteś doskonale świadoma – odpowiada Sand.
Matilde powstrzymuje się przed okazaniem frustracji: prohibicja wciąż obowiązuje mimo jej usilnych starań, by przekonać mężczyzn władnych ją uchylić. Nie zgodzili się nawet uczynić wyjątku dla magicznych dziewczyn. Jak można aresztować kogoś za to, co mieszka w jego wnętrzu? Jak można obwarować przepisami coś, co płynie w czyichś żyłach? A jednak wielu uważa je za przestępczynie tylko dlatego, że posiadają moc – dotyczy to zwłaszcza czwórki Ognistych Ptaków. Niektórzy mówią, że Dinatriska tylko dzięki łutowi szczęścia wciąż pozostaje na wolności. Kościół wydał list gończy za Æsą po tym, jak uciekła z Więzienia Żuchwołamaczy. Dennan odmówił wysłania okrętów na poszukiwania, lecz Gwardziści wciąż mogliby bez ceregieli aresztować jej przyjaciółkę.
– Zdumiewa mnie pan, lordzie Deveraux – mówi dziewczyna. – Magia żyje i w pańskim rodzie. Z pewnością nie postrzega jej pan jako ciężkiej zbrodni.
– Jedynie dopóki nie jest wykorzystywana do czynienia zła! – odpala rozmówca. – Nie możemy przymykać oczu na działania dziewcząt, które używają mocy do siania spustoszenia. Weźmy choćby taką Czarownicę od Burz.
Na wzmiankę o Sayer puls Matilde przyśpiesza.
– Co z nią?
Krzaczaste brwi lorda Gilesa szybują w górę.
– Twoją przyjaciółeczkę opętało, napada na ojców i zastrasza lordów, jakby nasze prawa jej nie dotyczyły. Odmawiając ujawnienia nam jej imienia, tylko ją w tym wspierasz.
– W mojej ocenie próbuje jedynie chronić magiczne dziewczyny. Gdyby prawo ją w tym wyręczało, zapewne nie czułaby takiej potrzeby.
– Widzisz chyba jednak, że jej działania utrudniają wprowadzanie zmian? Każdy jej czyn potwierdza tezę Kościoła.
„Szlag by cię, Sayer”. Dlaczego nie potrafi zrozumieć, że tylko komplikuje zadanie Matilde? Powiedziałaby jej to, gdyby wciąż utrzymywały kontakt.
– Rozumiem twoją pasję, która tak często powoduje kobietami – wtrąca Giles. – Właśnie dlatego stworzyliśmy system Nocnych Ptaków: by chronić was nie tylko przed prawem, lecz także przed wami samymi.
O nie, stworzyli ten system, by używać mocy dziewczyn wedle uznania, żeby je sobie zawłaszczyć. Lordowie jego pokroju woleliby, by wszystko zostało po staremu, zamiast iść naprzód.
– Trzymanie w klatkach nas nie chroniło, jedynie powstrzymywało. Lecz teraz fruwamy już swobodnie, moi panowie. Sądziłam, że zechcecie stanąć u naszego boku, a nie stać gdzieś z boku, gdy ktoś poluje na dziewczyny w mieście.
– Nie mam pojęcia, o czym mówisz. – Sand pociąga nosem.
– Ależ musiały dotrzeć do pana pogłoski o upiorach.
Matilde wie, że z pewnością dotarły. Podsłuchała jedną z dyskusji Stołu, na której poruszono kwestię zagadkowych indywiduów porywających magiczne dziewczyny. Nikt nie wie, kim są sprawcy ani dokąd zabierają uprowadzone. Gdy jednak Dennan przekonywał lordów o konieczności wszczęcia dochodzenia, tych dwóch tutaj nie udzieliło mu poparcia. A Pontifex wręcz zanegował istnienie problemu.
– Nie tworzymy prawa na podstawie plotek – mówi teraz Giles. – A poza tym wystarczająco zaprzątają nas inne sprawy.
Dłonie Matilde się rozgrzewają.
– Być może inaczej zapatrywałby się pan na tę sytuację, gdyby dotyczyła pańskiej córki.
Na policzki Gilesa występują barwne plamy. Sand unosi dłoń.
– Panienko Dinatris, to rozmowa na inną okazję – stwierdza. – Ciesz się przyjęciem, a politykę zostaw nam.
Te słowa, choć wypowiedziane łagodnym tonem, sprawiają, że magia w niej wzbiera wraz z pragnieniem, by mu dopiec. Już otwiera usta, by odgryźć się czymś złośliwym, gdy podchodzi do nich babcia.
– Tu jesteś, Matilde. Potrzebuję cię. Proszę nam wybaczyć, moi panowie.
Mężczyźni skłaniają głowy, lecz dziewczyna nie odwzajemnia grzeczności.
– Wdech, wydech – doradza babcia, gdy się oddalają. – Wyglądasz, jakbyś miała zaraz stanąć w płomieniach.
– I zapewne powinnam. Wtedy by mnie posłuchali.
Lady Frey poklepuje jej dłoń.
– Pamiętaj, kochanie, trzeba umieć chodzić na kompromisy. Czasami konieczne jest przegranie kilku mniejszych starć, by zwyciężyć w wojnie.
– Dobrze wiesz, jak bardzo nie cierpię przegrywać.
Matilde odnosi wrażenie, jakby ostatnio nie spotykało jej nic innego.
– Nasza rodzina jest bezpieczna, a to już coś.
Babcia włożyła dziś niebieską suknię, chociaż w domu nosi się na czerwono, w kolorze wdów. Opłakuje Krastana, swoją pierwszą miłość. Pod oczami ma cienie w kształcie półksiężyców. Niewola u Epinine Vesten odcisnęła niezatarte piętno na wszystkich członkach jej rodziny. Matilde czasami zastaje matkę wpatrującą się w swoje dłonie z udręczonym wyrazem twarzy. Samson – po tym, jak zaznał głodu – wyraźnie dąży do śmierci z przejedzenia. No i wciąż nie mogą wrócić do domu. Posiadłość rodu Dinatrisów stała się ulubioną tarczą Gwardzistów: obrzucają ją jajkami, farbą i butelkami zapalającymi. Dennan utrzymuje, że żadne z nich nie może jeszcze opuścić terenu pałacu. „Tu chroni was moja władza”, powtarza. Babcia, matka i Samson dotąd nie narzekali, ale Matilde czuje, jakby ściany na nią napierały. Na zawsze uwięziona za prętami klatki, ze związanymi skrzydłami.
Sięga do swojego medalionu. Niegdyś wypełniał go eliksir uwarzony przez Krastana. Teraz jest pusty, ale jego znajomy ciężar wciąż przynosi jej pociechę. Gdy go trzyma, jej palce ocierają się o płomienie wyszyte na staniku sukni. Wspaniała robota, wykonana przez nieco od niej młodszą krawcową. Matilde wie o tym, ponieważ matka dziewczyny nalegała na dostarczenie kreacji do rąk własnych panienki.
– Wciąż myślę o tamtej kobiecie – przyznaje teraz cicho babci. – I jej córce, Phryne.
„Zabrały moją dziewuszkę. Te straszne upiory”, powiedziała, ściskając za ręce Matilde, którą wciąż przechodzą dreszcze na wspomnienie jej znękanego spojrzenia.
Nim odeszła, kobieta zdążyła jeszcze wcisnąć jej w dłonie rysunkowy portret Phryne. Matilde ze zdumieniem rozpoznała jej twarz. Była jedną z dziewczyn mieszkających w Podziemiu, jedną z ich piskląt. Szkic tkwi teraz w kieszeni sukni, paląc ją do żywego.
– Wiem, kochanie – odpowiada babcia. – Lecz mamy już wystarczająco wiele na głowie, a ten problem nie wymaga twojego zaangażowania.
A może jednak wymaga? Przecież wraz z Sayer, Æsą i Fen skierowały powszechną uwagę na dziewczyny takie jak Phryne. Równie dobrze mogłyby wskazywać je palcami.
– Pokojówka wypaplała mi, że upiory ponoć ubierają się na buro. Na buro, babciu. – Nie przywołuje na głos En Caska Dae. Nie ma potrzeby wymieniać nazwy tego kultu religijnego, którego wyznawcy gnębili jej rodzinę, zabili Krastana i niemal unicestwili Nocne Ptaki.
– To niekoniecznie oni – szepcze lady Frey. – Nikt nie widział Czerwonej Ręki od Krótkonocy.
– Co nie oznacza...
Babcia ją ucisza.
– Nie tutaj. Może nas usłyszeć zbyt wielu ludzi. Najlepiej zrobisz, jeśli dasz sobie z tym spokój na jakiś czas.
Lecz jej wnuczka nie potrafi przestać myśleć o Phryne i zaginionych dziewczynach. Powinna była je ochronić. Czyż nie dlatego została w Pałacu? „Znajdź ją”, błagała tamta kobieta. „Znajdź moją Phryne”. Matilde czuje, że ciąży na niej odpowiedzialność za los tego pisklęcia.
– Uśmiechnij się, moja droga – nalega starsza pani. – Mamy dziś wieczór powód do radości. Niebawem nasza rodzina będzie miała co świętować.
Matilde już otwiera usta, by zapytać, co babcia ma na myśli, gdy lady Frey wskazuje dziewczynę wyłaniającą się spod pergoli.
– Czy to aby nie Petra?
To Petra we własnej osobie, idąca w towarzystwie Sive i Octavii. Jej dawne najlepsze przyjaciółki i ptasie siostry, które ostatnio jej unikają.
– Przywitaj się z przyjaciółkami – zachęca babcia. – Pewnie za nimi tęsknisz.
Matilde pociąga nosem.
– Nieszczególnie. Wolałabym, żeby czasem to do mnie wyciągano rękę.
W końcu jednak głowa rodu ją przegania i dziewczyna rusza ku dawnym towarzyszkom. Nie zauważają jej albo tylko udają. Powinna odwzajemnić się tym samym. Ma zresztą do załatwienia pilniejsze sprawy. Mimo to podąża za nimi, gdy kierują się ku okolonej żywopłotami ścieżce i dalej, wiedzione przez Petrę, ku altance w rogu dachu, gdzie znikają za cienką zasłoną. Dinatriska wchodzi za nimi.
Przez chwilę dawne przyjaciółki tylko gapią się na nią w milczeniu. Nic podobnego nie zdarzało się za czasów, gdy wszystkie były Nocnymi Ptakami. Po wyjściu ostatniego klienta gromadziły się w pokoju jednej z nich z przekąskami i winem, by komentować pocałunki wieczoru oraz nadawać gościom przezwiska w rodzaju Lord Lepki Lubieżnik, Jękliwa Jędza czy Patykowaty Paź. Rozmowy toczyły się swobodnie, niemal bez wysiłku. A teraz żadna z nich nie wie, co powiedzieć.
– Witajcie, nieznajome – odzywa się w końcu Matilde. – Zaczęłam już zapominać, jak wyglądacie.
– Tak, no cóż – mówi Petra, naciągając rękawiczkę. – Dużo się działo tego lata.
„Dużo się działo?” Religijny fanatyk zmusił Matilde do ucieczki, o mało co nie została dźgnięta sztyletem przez Pontifeksa, a jej rodzinę uprowadzono. A one nawet nie przysłały jej liściku.
– Na tyle dużo, że nie starczyło wam czasu sprawdzić, co słychać u przyjaciółki? Czy może już oficjalnie się mnie wyrzekłyście?
– Nie dramatyzuj – upomina ją Sive, krzyżując ramiona na obfitych piersiach. – To jasne, że wciąż jesteśmy twoimi przyjaciółkami.
Matilde na te słowa aż skręca w żołądku.
– Odniosłam inne wrażenie.
– To nie w porządku – obrusza się Octavia, a jej wielkie oczy błyszczą niczym klejnoty. – Sama wiesz, pod jaką presją żyjemy.
Ma na myśli presję ze strony ich mężów i rodów, które z pewnością nakazały im trzymać się od niej z daleka. Gdyby spędzały czas z Matilde, ludzie mogliby nabrać podejrzeń, że same kiedyś były Nocnymi Ptakami. A żadnemu z Wielkich Rodów nie zależy na tym, by świat dowiedział się, że to właśnie ich żony i córki władają magią. Nie chcą dzielić się tymi, które wciąż trzymają blisko.
– Nie złość się. – Petra ściska jej dłoń. – Nie mogłyśmy się doczekać, aż cię zobaczymy. Mamy tyle pytań!
– Na przykład?
Czeka, aż zapytają o Krótkonoc albo pogłoski o uprowadzeniach, albo chociaż o nowe Nocne Ptaki.
Octavia bawi się luźnym kosmykiem opadającym jej na szyję.
– Jak to zrobiłaś?
– Zrobiłam co?
– Przywołałaś ogniste skrzydła podczas Krótkonocy.
Chodzi jej o magię żywiołów. Nocnym Ptakom opowiadano, że władały nią ich przodkinie, lecz im samym ostały się jedynie marne resztki. Coś jak iskierki w porównaniu z buzującym ogniem.
– Zwyczajnie pojawiły się na żądanie. Odkryłam tę moc zupełnym przypadkiem – odpowiada wymijająco Dinatriska.
– I korzystasz ze swojego daru Nocnego Ptaka?
Matilde potakuje. Dziewczyny wyglądają na zdumione tym odkryciem. Nocne Ptaki uczono kiedyś, że nie są w stanie używać własnej magii. Jedno z wielu kłamstw, którymi je karmiono.
– Wy też możecie. Ale musiałybyście najpierw przestać oddawać go innym.
„Chodzi o coś więcej”, myśli. „By używać swojej magii, należy w pełni nią zawładnąć. Uwierzyć, że jest twoja i tylko twoja”.
Jej rozmówczynie wymieniają spojrzenia.
– Wyobrażacie sobie, jak zareagowałby Marc, gdybym go odcięła? – zastanawia się na głos Petra. – Wpadłby w szał.
Octavia kiwa głową.
– Len podobnie. Dostałby apopleksji.
– Tak, no cóż, wiecie, co mówią o mężczyznach: że są jak chłopcy w piaskownicy – dodaje Sive, uśmiechając się cierpko.
Wszystkie trzy wybuchają śmiechem – bawi je to, jakby chodziło o jakąś błahostkę. Nagle wydają się Matilde obce.
Z początku, gdy Sayer i Æsa dołączyły do Nocnych Ptaków, Matilde tęskniła za dawnymi towarzyszkami. Nie potrafiła wyobrazić sobie, że kiedykolwiek uzna nowe koleżanki za siostry. Potem jednak uciekły wspólnie do Podziemia, gdzie stworzyły wyjątkową więź. Połączyła je nie tylko magia, lecz także dzielenie się tajemnicami. Dinatriska odsłoniła się przed nimi tak, jak nigdy nie spodziewała się otworzyć przed nikim. Teraz doskwiera jej brak kąśliwych żartów Sayer, słodyczy Æsy, a nawet chłodnej arogancji Fen. Wiele by oddała, żeby mieć je obok siebie. W tej chwili tym wyraźniej czuje, że straciła je na zawsze.
– Lepiej opowiedz nam o Dennanie Hainie. – Łagodny ton Petry staje się dwuznaczny.
Matilde sztywnieje.
– To znaczy?
– Gdzie na skali Nocnych Ptaków plasują się jego pocałunki?
– Pet, daj spokój. – Sive marszczy brwi.
– No co? To diablo przystojny mężczyzna. Czemużby Tilde nie miała się trochę zabawić? – odgryza się Petra.
– Ponieważ oznacza też kłopoty – wtrąca Octavia. – Len uważa go za lekkomyślnego. A poza tym wszyscy wiedzą, że przyłożył rękę do śmierci siostry.
Lecz nie działał samodzielnie. Matilde staje przed oczami wizja: Epinine Vesten leży na podłodze, dotyka palcami ust śliskich od trucizny. Tak naprawdę zwierzchniczkę zabiła Dinatriska, zręcznie wmanewrowana w tę zbrodnię przez Dennana. Dziewczyna prędko mruga, odganiając wspomnienie.
– Nie wygaduj takich rzeczy – szepcze Sive. – W każdym razie jest teraz zwierzchnikiem, co czyni z niego partię stulecia. Zdradź nam, Tilde, czy został twoim adoratorem?
Tego określenia używała ich Madame, Leta, gdy któryś z dżentelmenów starał się o rękę Nocnego Ptaka. „Wygląda na to, że masz adoratora”. Lecz nie adorowali Matilde – pragnęli zdobyć Szczygła. Dennan nie stanowi wyjątku, bez względu na to, co twierdzi.
– Nie został.
Petra unosi brew.
– Wobec tego kim dla ciebie jest?
Na pewno nie zalotnikiem. Po tym, jak wykorzystał ją w intrydze mającej na celu zabicie siostry, trudno go też uznać za przyjaciela. Jest za to jej największą szansą na wprowadzenie zmian w Eudei. Zostając zwierzchnikiem, dołączył do najpotężniejszych ludzi w kraju: trzymanie się w pobliżu oznacza dostęp do jego ucha. Postąpiłaby niemądrze, odrzucając taką władzę. Powtarza to sobie w chwilach zwątpienia.
– A skoro o nim mowa... – szepcze Petra, szturchając Matilde.
Orkiestra przestaje grać, gdy Dennan wkracza na niewielką scenę. Dobrze się prezentuje w jasnym garniturze, podkreślającym jego opaleniznę, i złotej szarfie, którą zawsze wkłada na publiczne wystąpienia. Pierwszy zwierzchnik Simty nosił taką samą i Matilde musi przyznać, że ozdobna wstęga świetnie wygląda na Dennanie, eleganckim w każdym calu, choć wciąż mającym w sobie coś z wilka morskiego. Jego szelmowski urok stanowi jeden z powodów, dla których jest uwielbiany przez wielu simtan, i to mimo niepokojących plotek o podejrzanych okolicznościach śmierci jego siostry.
– Witajcie – odzywa się zwierzchnik. – Dziękuję, że przyjęliście zaproszenie na dzisiejszy wieczór. Nasze rozmowy toczone przy koktajlach sprawiają mi wielką przyjemność. Choć muszę przyznać, że niektórzy piją więcej, niżby wypadało.
Zgromadzeni wybuchają śmiechem. Czysty, głęboki głos Dennana niesie się po ogrodzie. Przemawia do tłumu tak, jakby zwracał się bezpośrednio do każdego z osobna. Jednej z dziewczyn stojących za plecami Matilde wyrywa się westchnięcie.
– Wiem, że wielu z was żywi obawy wobec nadchodzącej przyszłości. Oto czas zmian dla nas wszystkich. Niespokojny czas, naznaczony licznymi podziałami. Wierzę jednak w Eudeę, w jej potęgę, jak również magię, która rośnie w siłę w Simcie i całej Republice w sposób, którego nie byliśmy świadkami od wieków. To moc, której nie należy się obawiać ani poddawać ograniczeniom. Powinno się ją hołubić. Zważcie na to, jak Matilde Dinatris zdławiła w Dzielnicy Pegaza ogień, który w innym wypadku mógłby spustoszyć nasze miasto. Tym samym przetarła szlak.
Dennan wpatruje się w nią intensywnie. Matilde nie podoba się wyrachowany błysk, który dostrzega w jego spojrzeniu. Włoski na karku stają jej dęba.
– Kościół opowiada nam historie o czyniących zło Ognistych Ptakach z przeszłości. Lecz w pomroce dziejów przepadła wiedza o tym, jak wiele dobra potrafią czynić. Przywódcy i Ogniste Ptaki pracowali niegdyś ramię w ramię, budując silniejszy kraj. Lepszy świat. W związku z tym pragnę z przyjemnością ogłosić, że panienka Dinatris i ja bierzemy ślub. Ceremonia odbędzie się w ostatni dzień Górnopływu. Wszyscy jesteście na nią zaproszeni.
Rozlegają się zduszone okrzyki, kilka osób klaszcze, dobiega szeptanina. Matilde z trudem stara się opanować emocje. Sive zasłania usta dłonią obleczoną w rękawiczkę.
– Do stu piekieł, dlaczego nic nam nie wspomniałaś?!
Ponieważ sama właśnie dowiedziała się o zaręczynach.
Dennan nie spuszcza z niej wzroku. „Podejmij grę”, zdaje się prosić, czy też rozkazywać. Wzbiera w niej gniew, ale zaprzeczanie jego słowom tu i teraz podważyłoby jego autorytet, a w konsekwencji i jej umiejętności. Unosi więc kieliszek i uśmiecha się sztucznie.
Dennan w odpowiedzi podrywa swoją szklankę.
– Za pannę młodą, nasze zjednoczenie i świetlaną przyszłość.
Goście wznoszą toast. Matilde przyjmuje gratulacje od zachwyconych przyjaciółek. Lecz pod maską, w głębi serca – płonie.