Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
W świecie zakazanej magii ich dar jest najbardziej pożądanym skarbem.
Simta to miasto sekretów. A najpilniej strzeżonym są Nocne Ptaki – trzy dziewczyny posiadające magiczną moc, którą mogą przekazać za pomocą pocałunku. Jedni zabiliby, żeby je posiąść, inni chcą je unicestwić, są też tacy, którzy chcą je wykorzystać do własnych celów. Nocne Ptaki muszą podjąć decyzję: czy dalej będą tkwiły w „złotej klatce”, czy jednak zaryzykują wszystko, walcząc o życie na własnych zasadach.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 530
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Czas: 12 godz. 18 min
Lektor: Zuzanna BernatAgata GładyszRoksana KapturskaKinga MarszałekLena FreitagMojej mamie,
dzięki której wszystko jest magiczne
PROLOG
MAGIA W POCAŁUNKU
PANICZ TENERIFFE MAYLON całe życie słyszał plotki. Krążyły na skraju sal balowych, prześlizgiwały się w przyciszonych rozmowach przy kieliszku porto. „Nocne Ptaki odmienią twój los”, obiecywały. „Wystarczy pocałunek, a ich magia będzie twoja”.
O ile zdołasz je znaleźć, rzecz jasna, i spełnić warunki. To przywilej, za który ma teraz słono zapłacić.
W końcu wolno mu zdjąć z oczu przepaskę. Przez chwilę widzi jedynie jasne płomienie świec malujące okręgi na ścianach w kolorze intensywnego fioletu. Z mroku wyłania się kobieta: siedzi za biurkiem, ubrana w suknię z wytwornego aksamitu. Jej twarz spowija ciemna maska z piór, otwory na oczy przesłania siateczka. Tenny zna tylko pseudonim kobiety: Madame Kruk.
Madame wyciąga dłoń w rękawiczce, pozwala, by zawisła w powietrzu.
– Zapłata.
Palce trochę mu się trzęsą, gdy podaje jej sznur rubinów. Właśnie dlatego wpada w tarapaty przy stolikach do gry w krellena: drżenie rąk to oczywista wskazówka. Nawykł do tego, że pieniądze się go nie trzymają, choć zwykle rozstawał się z monetami, a nie kosztownościami, które świsnął ze szkatułki matki. Wstyd ma posmak gorzkiego osadu z dna butelki wina. Tenny jest zmęczony, ma zszargane nerwy: musi unikać bezwzględnego wierzyciela i chronić się przed wściekłością ojca, której nie da się uniknąć, gdy na jaw wyjdą coraz większe długi syna. Ostatnio po prostu nie miał szczęścia, ale dziś wieczorem to się zmieni.
Madame Kruk owija rubiny wokół palców. Ciemne klejnoty zdają się pochłaniać światło.
– A twój sekret? – domaga się.
Pot spływa mu za kołnierz.
– Klejnoty to chyba wystarczająca zapłata?
Madame unosi brew.
– Sekrety chronią moje dziewczyny lepiej niż klejnoty, choćby najpiękniejsze. Zdradzisz mi swój sekret albo nic nie dostaniesz.
Tenny wzdycha i podaje jej karteczkę, na której dziś po południu zapisał, że to on zabrał rubiny matki. Na dokładkę dorzucił też sumę swoich długów i flirt z pokojówką rodziny. Powierzanie tych tajemnic Madame Kruk to nie lada ryzyko, ale wie, że same pieniądze nie pozwolą mu przekroczyć progu tego przybytku.
Madame odczytuje jego sekrety, po czym składa karteczkę. Trzyma nad płomieniem świecy laskę fioletowego wosku, aż zrobi się płynny. Puls Tenny’ego przyśpiesza, gdy Madame kapie woskiem na złożony papier, po czym przesuwa go w jego stronę. Tenny przyciska do wosku pierścień rodu Maylonów, by potwierdzić, że zawartość jest prawdziwa. W ten sposób zapewnia, że nie zdradzi nikomu tego, co zobaczy tu dziś wieczorem.
Gdy już mają to z głowy, Madame się uśmiecha.
– Z którym Nocnym Ptakiem chcesz się widzieć?
Tenny oblizuje usta. Kilku jego przyjaciół przechwalało się mgliście wizytą u Nocnego Ptaka, ale magia, o której mówili, wydawała się tak dziwaczna, że trudno było dać temu wiarę. Szalone opowiastki mające skusić zrozpaczonych głupców, takich jak on.
Madame rozkłada na biurku trzy karty. Przypominają te do krellena, tyle że nie zdobią ich mityczne stworzenia ani królowie, ale misternie narysowane ptaki.
– Nocne Ptaki różnią się magią – wyjaśnia. – Każdy jest inny. Szczygieł pomaga zmienić upierzenie, sprawi, że będziesz wyglądać jak inna osoba. Pardwa przynosi w darze kamuflaż, a więc prawie całkowitą niewidzialność. Słowik pozwala wpływać na cudze emocje, udobruchać kogoś i pokierować wedle swego życzenia.
Tenny’emu zaschło w ustach. W Republice Eudei wszelka magia jest zakazana, a taką jak ta spotyka się niezwykle rzadko. Nieraz zasmakował magii pochodzącej z substancji alchemicznych, które dodaje się do koktajli w nielegalnych barach Simty – alchemicy ucierają je na proszek na zapleczach swoich sklepów. Dzięki takim miksturom można przez kilka minut mówić w obcym języku lub świecić w ciemności. Ale dar Nocnych Ptaków jest o wiele czystszy i znacznie cenniejszy. To właśnie jego starają się podrobić alchemicy i barmani.
– Dar wystarczy ci tylko na kilka użyć – mówi Madame. – Dlatego wybierz rozsądnie.
Kusi go Słowik, który mógłby przechylić szalę zwycięstwa na jego stronę przy stolikach do krellena, ale Tenny nie chce się wydobywać z tarapatów za pomocą oszustwa. Woli sam dopomóc szczęściu.
Wskazuje Szczygła.
Madame uśmiecha się cierpko.
– Wedle życzenia.
Wyłuszcza mu zasady: nie wolno zachowywać się lubieżnie, żądać czegokolwiek ani składać dwuznacznych propozycji. Jest zbyt zdenerwowany, by przyswoić więcej niż kilka słów. Potem przepaska wraca na oczy i ktoś prowadzi go korytarzem o zapachu lilii. Gruby dywan ustępuje pod butami, gdy czyjeś smukłe dłonie ciągną Tenny’ego za nadgarstek.
Po kilku zakrętach zatrzymują się, palce uwalniają go z uścisku. Szeleści papier: to odgłos karty wsuwanej ukradkiem pod drzwi.
Pot zwilża mankiety chłopaka.
– A... jak mam się do niej zwracać? – pyta Tenny w ciemności.
Podskakuje zaskoczony, gdy po chwili milczenia odpowiada mu szorstki męski głos:
– Używaj jej pseudonimu. Albo nie odzywaj się wcale.
Znów cisza. Poczucie winy kłuje go w kark. Ojciec popiera prohibicję i sam jest zagorzałym abstynentem. Co by powiedział, widząc, że syn kupuje sobie tego rodzaju magię i jeszcze płaci za nią skradzionymi klejnotami, które należą do rodziny?
Tenny wzdycha. Nie wie, skąd u niego aż taki pociąg do krellena. Chyba po prostu uwielbia to ekscytujące ryzyko: tu każdy gracz ma szansę stać się biedakiem lub królem, bogiem albo śmiertelnikiem. Ten wieczór też jest ryzykowny, niebezpiecznie słodki jak inne. Przestaje się skupiać na ojcu, kieruje myśli na Szczygła – tak, tylko na nią. Tajemniczą, cudowną magię, z którą za chwilę się zetknie.
Wygładza krawat, gdy drzwi otwierają się z trzaskiem. Nawet zza przepaski dostrzega migotanie światła, ciepłego i łagodnego. Ktoś popycha go do środka i zamykają się drzwi.
– Możesz patrzeć – mówi Szczygieł. – Teraz jesteśmy tu tylko we dwoje.
Jej głos jest delikatny. Nie, może raczej głęboki jak różowe wino z Farlandów, tyle że dziwnie zniekształcony. Pewnie pali tu jakąś substancję alchemiczną zmieniającą brzmienie głosu. Kolejna warstwa mistyfikacji.
Tenny zdejmuje przepaskę. Pokój jest słabo oświetlony, umeblowany z przepychem: ciemne drewno obite miękkim aksamitem i dywany w kolorze wina. Przy kominku stoją dwa krzesła, szerokie, zapraszające. Pośrodku siedzi dziewczyna w masce podobnej do maski Madame Kruk. Brązowe pióra o złotych brzegach skrywają większą część jej twarzy, odbijają światło świec stojących nad kominkiem. Siateczka przesłaniająca oczy sprawia, że dziewczyna wydaje się anonimowa, ale Tenny zgaduje, że musi mieć tyle lat co on, może mniej. Jej uśmiech świadczy o tym, że jest mądra nad wiek.
Nie jest kurtyzaną – byłby głupcem, myśląc w ten sposób – ale trudno nie gapić się na jej pełne wspaniałe wargi. Czy już je kiedyś widział? Niebezpiecznie byłoby przypisać im jakieś imię. Pseudonimy i maski są tu nie bez powodu. Niektórzy gotowi są zabić za nieograniczony dostęp do tego rodzaju magii. Kościół i wielu zagorzałych abstynentów w mieście pewnie zamordowałoby te dziewczyny na miejscu. Nie, lepiej, żeby była po prostu Szczygłem. I bez tego Tenny ma pod dostatkiem kłopotów.
Kłania się nisko.
– Miły to wieczór, panienko Szczygieł.
Jej wargi się wykrzywiają, zarazem nieśmiało i swawolnie.
– Panicz Maylon, co za niespodzianka.
Oczy Tenny’ego spoczywają na złotym łańcuszku na jej szyi, kończącym się aż w dekolcie. Głębokim dekolcie. Podnosi wzrok, licząc, że nie zauważyła. Przez tę siateczkę na oczach nie sposób tego stwierdzić.
– Napijmy się wina – proponuje Szczygieł. – Albo może czegoś mocniejszego?
Chłopak kiwa głową, choć ma ściśnięty żołądek.
– Wybór należy do damy.
Szczygieł nalewa trunków. Kiedy się porusza, migocą ciemne cekiny na jej sukni. Prawdę mówiąc, Tenny nie jest pewien, jak ma przebiegać wieczór, za który zapłacił. Od czego zaczną? Jakie to uczucie?
Podaje mu kieliszek pełen bursztynowego płynu pachnącego sosnową żywicą i nadciągającą burzą.
– Niech sprzyja ci fortuna – mówi Nocny Ptak, unosząc kieliszek.
Tenny przełyka ślinę.
– I tobie.
Piją. On opróżnia swój kieliszek jednym haustem. Siada na krześle, spodziewając się, że dziewczyna zajmie drugie. Zamiast tego mości się na jego kolanach.
– Gotowy? – mruczy.
Tenny potakuje, chciałby, żeby dłonie przestały mu drżeć.
Szczygieł wyciąga prostą czarną maskę i zakrywa mu górną połowę twarzy.
– To przywoła magię – mówi – gdy będziesz gotów jej użyć. Zawiąż ją i wyobraź sobie twarz osoby, w którą chcesz się zmienić.
Chłopak poddaje się dotykowi Szczygła, jej skóra jest miękka jak płatki kwiatów.
– Będziesz musiał mieć przy sobie coś, co należy do tej osoby. Wystarczy chustka, o ile ten ktoś dotykał jej niedawno, ale jeszcze lepsze będą włosy lub paznokcie.
On znów potakuje. Serce tłucze mu się w piersi. Tak samo jak przy stolikach do krellena, gdy ma wyłożyć karty i nie wie, czy wygra, czy przegra.
– Teraz wyobraź sobie, jak chcesz wykorzystać mój dar – zachęca dziewczyna. – Zobacz to jasno i wyraźnie.
Nie jest to wcale trudne – obrazy już tam są. Widzi siebie wchodzącego do Banku Simtańskiego pod postacią ojca: przybrał jego twarz, głos i sposób bycia, wypłaca pieniądze, których potrzebuje, by wydobyć się z mroku. Ma nabite kieszenie, znów opływa w złoto. Syn, jakiego życzyłby sobie jego ojciec.
Szczygieł unosi mu brodę, całuje go w usta.
Całował się już wcześniej z dziewczynami, właściwie z chłopakami też, ale to jakby porównać iskry z ogniem. Magia wylewa się z jej ust, przepływa przez niego, jest ciepła, uderza mu do głowy i otula kości. Upił się nią. Czuje się jak król – może nawet sam bóg.
Oplata Szczygła ramionami. Teraz już rozumie, czemu ta dziewczyna to taki sekret. Oddałby wszystko, byle jej nie puścić.
Najdroższa Matilde,
suknia może i jest stara, ale w dobrym gatunku – uważam, że będzie Ci pasować. Oddałam ją do odświeżenia zaklęcia, dzięki czemu kwiaty klejnotki znów się rozwijają tak jak wtedy, gdy byłam na Twoim miejscu, a świat stał przede mną otworem. Niech służy Ci jak miód, którym zwabisz jedynie zasługujących na niego. Ale też niech będzie Twoją tarczą.
Fruń ostrożnie.
Z wyrazami najgłębszej miłości
Babcia
– LIŚCIK LADY FREY DINATRIS DO WNUCZKI
ROZDZIAŁ 1
KLEJNOT, GWIAZDA I MORZE
MATILDE TO tysiąc warstw sekretów. Niektóre znajdują się na wierzchu, przy samej skórze, widoczne dla każdego, kto umie je odczytać. Inne wymagają znajomości ulotnego języka, którym posługuje się zaledwie kilka dziewczyn. Jeszcze inne mają skrzydła i są ukryte w środku.
Uśmiecha się do siebie pod maską.
Do sali balowej zstępuje po kręconych schodach. Kierują się na nią wszystkie spojrzenia. Właśnie dlatego kazała rodzinie czekać ponad godzinę przed wyjściem na bal, który Leta wyprawia na otwarcie Sezonu. Uważa, że wchodzić należy z przytupem albo wcale. Szczególnie w lecie, gdy Simta wypełnia się ludźmi z całej Republiki Eudei, przybywającymi do Miasta Pływów z myślą o zalotach, w interesach lub w poszukiwaniu szczęścia.
W sali jest pełno wytwornie ubranych gości, rozmawiają i kołyszą się do rytmu – przygrywa im elegancki kwartet smyczkowy. Od razu widać, że wielu z nich było u najlepszych krawców szachrajów w mieście, którzy przeszli samych siebie, zaczarowując stroje na dzisiejszy wieczór. Drobne perły wokół dekoltu jednej z dziewczyn rozwijają się w kwiaty. Wieczorowa marynarka chłopaka iskrzy się, gdy tylko ktoś jej dotknie. Maski dymią, zakwitają klapy marynarek, rękawiczki świecą. Matilde nie wątpi, że są tu też inne mikstury alchemiczne, których nie może dostrzec: ukryte w kieszonkach na zegarki i wydrążonych laskach. Leta na pewno dodała ich trochę do świec, to dlatego płoną błękitem, szmaragdem i czernią – jej rodowymi kolorami.
Stojąc tutaj, nikt by się nie domyślił, że magia jest nielegalna. W kręgach, w których obraca się Matilde, takie prawo właściwie nie obowiązuje.
Samson, jej brat, spogląda tęsknie na Æsę, śliczną dziewczynę, która z nimi mieszka, ale ona jest zajęta gapieniem się na salę oczami szeroko otwartymi ze zdumienia. Samson zerka ukradkiem na matkę, upewnia się, że nie patrzy, po czym chwyta kilka koktajli z tacy, z którą przechodzi kelner, i podaje jeden Æsie, która kręci głową. Najnowszy nabytek Nocnych Ptaków wydaje się zbyt zdenerwowany, by cieszyć się swoim pierwszym prawdziwym przyjęciem dla Wielkich Rodów. Matilde będzie musiała wziąć ją w obroty.
– Szkoda, że nie włożyłaś tego, co ci naszykowałam – mówi matka.
Sukienki z falbanami i z o wiele za ciasną górą, podobnej do tej, którą ma na sobie Æsa. Matilde wyglądała w niej jak prezent zawinięty dla kogoś innego.
– Naprawdę? – Robi obrót. – Ja tam jestem zadowolona ze swojego wyboru.
Suknia jest dopasowana, zebrana na biodrze złotą klamrą, a wyszywane koralikami kwiaty klejnotki mienią się ciemno na aksamicie w kolorze wina. Zarazem luźna i wymowna, w tym cały jej urok. Należała do babci w czasach, gdy była Nocnym Ptakiem, ale została przerobiona zgodnie z najnowszą modą. Może dlatego tak się nie podoba matce, która uważa, że przysługiwała jej, podobnie jak dar Nocnego Ptaka. Wrodzona magia płynie w żyłach większości Wielkich Rodów, przekazywana wyłącznie w linii żeńskiej, lecz niekiedy przeskakuje jedno pokolenie. Zdaniem Matilde matka nigdy się z tym nie pogodziła.
Matka wydyma wargi.
– Ten krój jest dość...
Matilde się uśmiecha.
– Zachwycający?
– Miałam raczej na myśli: wyzywający.
Babcia uśmiecha się w sposób, który Matilde ćwiczy bez końca, ale nadal nie udało jej się go opanować.
– Dobra moda nigdy nie jest wyzywająca – mówi. – Co najwyżej odważna.
Usta matki zaciskają się jeszcze bardziej.
Matilde przesuwa palcem w rękawiczce po płatku wyszywanej koralikami klejnotki. Zwinął się, szachraj zaczarował go tak, by otwierał się i zamykał przy dotknięciu. Babcia próbowała hodować w ogrodzie prawdziwe klejnotki, ale nie chcą rosnąć z dala od moczarów Callistanu. Zeszłego lata jedna w końcu zakwitła, a jej prawie czarne płatki błagały, by ich dotknąć. Babcia w porę złapała Matilde za rękę. „Piękno tego klejnotu to jego sztuczka”, ostrzegła. „Kusi swoje ofiary łagodnym wyglądem, ale kiedy są blisko...” Upuściła wstążkę, a Matilde zobaczyła, że kwiat ją połyka, i usłyszała, jak materiał skwierczy trawiony na popiół.
Często myśli o tym kwiecie, który ma swój sekret. Truciznę w przebraniu czegoś słodkiego.
– Chodźmy do stolika – zarządza matka. – Musimy ocenić, jakie są widoki na ten Sezon.
Ma na myśli kawalerów. Zastępy nudziarzy, których będzie usiłowała wcisnąć do karnecików Matilde i Æsy, aby popchnąć dziewczyny do znalezienia korzystnej partii.
– Naprawdę, matko – wzdycha Matilde. – Dopiero co przyszliśmy.
Matka zniża głos.
– Masz już za sobą zbyt wiele samotnych Sezonów. Ludzie zaczynają gadać.
Matilde wywraca oczami.
– Nie jestem kawałkiem mięsa na targu. Nie zacznę śmierdzieć, jeśli zostawisz mnie za długo na słońcu.
Nie rozumie, czemu matka tak się pieni – większość chłopaków z Rodów chętnie ożeniłaby się ze Szczygłem. Zgłaszają się do Lety, ich Madame, by zyskać ten przywilej, choć nawet nie wiedzą, z kim mieliby się zaręczyć. Z tego, co Matilde widziała, właściwie ich to nie obchodzi. Zalotnicy pochodzą z Wielkich Rodów – same brylanty. Ale wybieranie z małej szkatułki, której zawartość starannie wyselekcjonowano, to nie to samo co wolny wybór.
Podchodzi do Æsy, już ma wziąć ją pod ramię, gdy uprzedza ją matka. Dziewczyna wygląda jak ryba schwytana na wędkę. Matilde odnosi wrażenie, że matka popycha Samsona w kierunku Æsy – nie to, żeby potrzebował zachęty. Ze swoimi złotorudymi włosami i bujnymi krągłościami dziewczyna niewątpliwie budzi zachwyt. Nie ma pieniędzy, ale przynależność do Nocnych Ptaków to najlepszy posag.
Ciekawe, czy Æsa dostrzega machinacje matki. Odkąd przyjechała, tak bardzo tęskni za rodzinnymi wyspami Illish, że jest ślepa na wszystko inne.
– Pokręcę się trochę – mówi Matilde. – Sama się porozglądam.
Matka marszczy czoło.
– Tylko tego nam trzeba, żebyś zaczęła broić.
Matilde poprawia jedną z długich jedwabnych rękawiczek.
– Nie miałam takiego zamiaru.
Matka pociąga nosem.
– Nigdy nie masz.
Samson przymyka oko pod maską w kolorze umbry, jakby chciał się odgrodzić od nadciągającej kłótni.
– Moje panie, naprawdę. Czy musimy tutaj?
Jego nikt nie będzie beształ za krój stroju ani zmuszał do tańca z jakimś spoconym lordem, który ma przodozgryz. Niechęć pali Matilde w język, grozi wybuchem.
– Nie obawiaj się – uspokaja matkę. – Nie sądzę, bym złamała jakieś zasady po drodze do stolika z napojami.
Matka szykuje się do kłótni, ale wtrąca się babcia.
– Ouro, to jej pierwsze przyjęcie w tym Sezonie. Pozwólmy jej się bawić.
Matilde czeka, aż matka skończy udawać wahanie. Ale to nie ona jest głową rodu Dinatrisów.
– W porządku – godzi się w końcu. – Tylko nie za długo, Matilde. I żadnych koktajli, ja nie żartuję.
Odchodzi w stronę stolika, ciągnąc za sobą Æsę. Dziewczyna spogląda na Matilde, prosząc wzrokiem: „Nie zostawiaj mnie samej”. Jej jasne włosy skrzą się w zmieniającym się świetle. Matilde powinna uratować ją ze szponów matki i zrobi to – tyle że później. Samson podąża za matką i Æsą, chwyta kieliszek popisowego koktajlu Lety i z drwiącą miną wznosi toast w kierunku Matilde.
Babcia odwraca się do niej, a szaroniebieskie cekiny na jej prostej masce zdają się mrugać.
– Nie przejmuj się matką. Wiesz, że się martwi.
Matilde poprawia swoją maskę.
– Już zapomniałam, co mówiła.
To oczywiście nieprawda. W głowie nadal kołaczą jej się słowa, które matka wypowiedziała po południu. „Nie możesz fruwać wolno w nieskończoność. W końcu będziesz musiała się ustatkować i założyć gniazdo”. Matilde nie chce budować gniazda z kimś, kto pragnie jej wyłącznie dla magii. Chce mieć wolny wybór, sama zdecydować o swojej przyszłości.
– Ma rację – ciągnie babcia. – Wkrótce będziesz musiała kogoś wybrać.
Od Nocnych Ptaków oczekuje się małżeństwa, żeby mogły przekazać swój dar kolejnemu pokoleniu dziewcząt z Wielkich Rodów. Właściwie jest to konieczność. Matilde na samą myśl czuje ucisk w piersi.
Babcia poprawia jej bukiecik przy sukni – lilie skrzydlate, herbowe kwiaty ich rodu – po czym uśmiecha się tajemniczo.
– Przeżyłam niejedną przygodę w tej sukience. Niektórym zdawało się, że dziewczyna, która ją nosi, jest łagodna i uległa, ale to tylko złudzenie.
Usta Matilde drgają.
– Chcesz powiedzieć, że w niej broiłaś?
– Być może. – Babcia stuka dwoma palcami w wierzch dłoni. – Fruń ostrożnie, kochanie.
Matilde uśmiecha się, słysząc dewizę Nocnych Ptaków.
– Postaram się.
Kręci się po sali, zgadując, kogo już zna, a kogo warto poznać. Uwielbia sekrety i zagadki: to dlatego zamiłowanie Wielkich Rodów do wydawania latem balów maskowych sprawia jej taką frajdę. Z zamaskowanymi twarzami ludzie stają się odważniejsi – gotowi ryzykować fortunę i serce. Łatwo stwierdzić, kto nie jest stąd: przybysze są olśnieni widokiem magii, oczy świecą im się jak skrzydełka ciem płomienistych. Simta może się poszczycić najlepszymi krawcami szachrajami i alchemikami w całej Republice, a ludzie, którzy mają pieniądze i znajomości, wiedzą, gdzie można znaleźć ich zakazane mikstury. Takie proszki i eliksiry wydobywa się z ziół i z ziemi. Po starannej obróbce tworzą niezwykłe iluzje, lecz nie jest to magia, która krąży w jej żyłach. Takiej magii nie da się uwarzyć: mieszka w niej, niefiltrowana i szalenie rzadka. Matilde uwielbia być sekretem połyskującym na widoku.
Bierze głęboki wdech. Powietrze smakuje kwiatami i szampanem, i początkiem Sezonu. Matilde zna ten smak na pamięć. Jeśli po tym Sezonie ma zakończyć karierę Nocnego Ptaka, to zamierza cieszyć się każdą chwilą.
Sięga po szeroki kieliszek z sylvą, czyli marzelnicą, popisowym koktajlem Lety. Został zaczarowany tak, by miał posmak nostalgii: ulubionych łakoci z dzieciństwa, słonecznej łąki, skradzionego pocałunku. Ale gdy spływa po języku Matilde, jej myśli kierują się ku przyszłości. Za kilka godzin przywdzieje maskę Szczygła.
„Czyją klejnotką będę dziś wieczorem?”