Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
24 osoby interesują się tą książką
Siedmioro nastolatków przestaje chodzić do szkoły. Chowają się w swoich pokojach, zasłaniają szczelnie okna, nie cieszą się gorącym latem, nie rozmawiają z przyjaciółmi ani rodzicami. Pewnego dnia ich lustra zmieniają się w portale prowadzące do opuszczonego zamku.
To właśnie tam spotkają się po raz pierwszy. Ogromny zamek po drugiej stronie lustra stanie się ich bezpiecznym schronieniem. Jego strażniczka, Wilczyca, ma dla nich specjalne zadanie: muszą odnaleźć klucz ukryty gdzieś w zakamarkach twierdzy. Osoba, której się to uda, będzie mogła spełnić swoje jedno życzenie!
A ci, którzy nie zdążą wrócić przez lustro do swoich pokoi pod koniec dnia… zostaną pożarci przez Wilczycę. Kokoro, Akiko, Fuuka, Masamune, Subaru, Ureshino i Rion wspólnie zaczynają rozwiązywać zagadkę zamku, a przy okazji zaprzyjaźniają się i zapewniają sobie nawzajem wsparcie, na które nigdy wcześniej nie mogli liczyć.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 503
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału: KAGAMI NO KOJO
Copyright © 2017 MIZUKI TSUJIMURA
First published in Japan in 2017 by POPLAR Publishing Co., Ltd.
All rights reserved.
Polish translation rights arranged with POPLAR Publishing Co., Ltd.
through Japan UNI Agency, Inc. and Vicki Satlow of The Agency srl.
Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2025
Copyright © for the Polish translation by Klaudia Ciurka, 2024
Redaktor inicjujący: Łukasz Chmara
Redaktorki prowadzące: Oliwia Łuksza, Aleksandra Kotlewska
Marketing i promocja: Anna Fiałkowska, Gabriela Wójtowicz, Jakub Szulczewski
Redakcja: Katarzyna Chmielecka
Korekta: Robert Narloch, Katarzyna Chmielecka
Skład i łamanie: Stanisław Tuchołka | panbook.pl
Ilustracja na okładce: Anna Morisson
Adaptacja okładki i strony tytułowe: Magda Bloch
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki
Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.
eISBN 978-83-67974-36-3
Niniejsza praca jest dziełem fikcji. Wszelkie nazwy, postaci, miejsca i wydarzenia są wytworem wyobraźni autorki. Wszelkie podobieństwo do osób prawdziwych jest całkowicie przypadkowe i niezamierzone.
WE NEED YA
Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.
ul. Fredry 8, 61-701 Poznań
tel.: 61 853-99-10
www.weneedya.pl
Kojō
1. Zamek stojący w pojedynkę, daleko od innych.
2. Zamek otoczony siłami wroga, do którego nie może dotrzeć wsparcie z zewnątrz.
Za słownikiem Daijirin
Zdarza mi się śnić pewien sen.
Do mojej klasy dołącza nowa osoba.
Jest naprawdę niesamowita, potrafi zrobić dosłownie wszystko. Okazuje się najpogodniejszą, najmilszą, najbardziej wysportowaną i najmądrzejszą osobą w klasie. Każdy chce się z nią zaprzyjaźnić.
Jednak to właśnie mnie, nikogo innego, obdarza swoim promiennym niczym słońce uśmiechem. Podchodzi do mnie i wita się słowami:
– Kokoro-chan, dawno się nie widziałyśmy! – Dzieciaki wokół nas wstrzymują oddech, a ta osoba puszcza do mnie oko i dodaje: – Znamy się już od tak dawna, co nie?
Wszyscy są zdumieni, że się przyjaźnimy, bo ja niczym się nie wyróżniam. Nie jestem ani wysportowana, ani mądra. Nie ma we mnie nic, czego ktokolwiek mógłby mi zazdrościć. Serio.
A jednak to do mnie podeszła nowa osoba w klasie. Po prostu dlatego, że znałyśmy się wcześniej i miałyśmy okazję się zaprzyjaźnić.
Nie jestem już sama. Ani idąc do toalety, ani przechodząc między szkolnymi salami, ani w czasie wolnym.
Sanada i jej świta bardzo chciałyby zaprzyjaźnić się z tą osobą, ale ona trzyma się ze mną.
Naprawdę marzyłam, by zdarzył się taki cud.
Wiem jednak, że to niemożliwe.
Część 1
TRYMESTR PIERWSZY: OCZEKIWANIE
Maj
Zza przesłoniętego zasłoną okna dobiegała charakterystyczna melodia sygnalizująca przyjazd samochodu z lokalnego marketu.
W każdym świata zakątku
Miejsce jest na śmiech, miejsce jest na łzy,
Każdy każdemu chętnie pomoc da,
Bo malutki jest nasz świat.
Kokoro znała tę piosenkę. Słyszała ją w „It’s a Small World” – jednej z wodnych atrakcji w tokijskim Disneylandzie. Jej ulubionej.
Utwór wydobywał się z wielkich głośników umieszczonych na dachu samochodu. Piosenka obwieszczała przyjazd aut z tego marketu, odkąd Kokoro sięgała pamięcią.
Melodia urwała się gwałtownie. Zastąpił ją komunikat:
– Szanowni państwo. Zapraszamy na zakupy do mobilnego punktu sprzedaży Mikawarzywka. Oferujemy świeże owoce i warzywa, a także nabiał, pieczywo oraz ryż!
Market znajdował się kawałek dalej, przy autostradzie, przez co można było się do niego dostać tylko autem. Odkąd Kokoro pamiętała, dostawczak z Mikawarzywek przyjeżdżał w te strony raz w tygodniu i zatrzymywał się przy parku za jej domem. Słysząc charakterystyczną piosenkę, mieszkające w okolicy osoby starsze oraz matki z dziećmi wychodziły z domów i zmierzały na zakupy.
Kokoro nigdy nie kupiła niczego z tego samochodu, ale jej mama – owszem. „Pan z Mikawy jest już w podeszłym wieku, pewnie niedługo przestanie przyjeżdżać”, mawiała.
Jeszcze kilka lat wcześniej, kiedy w pobliżu nie stało tyle wielobranżowych sklepów, taka forma sprzedaży była bardzo wygodna. Wiele osób robiło zakupy w tego typu pojazdach. Teraz chętnych było znacznie mniej. Niektórzy zaczęli za to narzekać na odtwarzaną przez głośniki piosenkę, twierdząc, że generuje za dużo hałasu.
Kokoro nie miała z tym problemu. Ilekroć słyszała charakterystyczną melodię, wiedziała, że zaczął się już nowy dzień roboczy. Takiego sygnału nie mogłaby przegapić, choćby chciała.
Usłyszała śmiech dzieci.
Aż do czasu, gdy przestała chodzić do szkoły, Kokoro nie wiedziała, jak wygląda godzina jedenasta w dzień roboczy w jej okolicy. Wcześniej, odkąd zaczęła podstawówkę, widywała samochód Mikawarzywek tylko w wakacje i ferie zimowe. W tym roku szkolnym sytuacja uległa zmianie.
Teraz większość dni powszednich spędzała skulona w pokoju, przy zaciągniętych zasłonach, rzadko wyglądając na zewnątrz. Siedziała przy wyciszonym telewizorze, wstrzymując oddech i mając nadzieję, że emitowane przez ekran światło nie było widoczne z ulicy.
Na zewnątrz roiło się od młodych matek chodzących z dziećmi do parku nawet wtedy, kiedy Mikawarzywek nie było – już albo jeszcze. Jeśli zerkając ukradkiem na zewnątrz, wypatrzyła stojące przy parkowych ławkach wózki z różnokolorowymi tobołkami, wiedziała, że niebawem wybije południe. Ci rodzice z dziećmi, którzy przychodzili do parku między dziesiątą a jedenastą, zwykle opuszczali jego teren około dwunastej i szli na obiad.
Wtedy mogła lekko rozchylić wykonane z jasnopomarańczowego materiału zasłony. Dzięki nim pokój tonął w półmroku.
Z dnia na dzień czuła się coraz gorzej z faktem, że prawie w ogóle z niego nie wychodziła. Początkowo jej się to podobało, ale z czasem zmieniła zdanie. Zaczęła mieć sobie za złe własne lenistwo, mimo że nikt inny jej go nie wypominał.
Panujące na świecie zasady nie istniały bez powodu.
Na przykład: rankiem rozsuwa się zasłony.
Albo: dzieci powinny chodzić do szkoły.
Obudziła się z przeświadczeniem, że powinna dzisiaj pójść do szkoły, w której była dwa dni wcześniej z mamą. Ledwie jednak otworzyła oczy, wiedziała, że nic z tego nie będzie.
Jak zwykle bolał ją brzuch.
Nie udawała. Bolał naprawdę. Nie wiedziała dlaczego. Ostatnio każdego ranka, kiedy miała szykować się do szkoły, dopadał ją ból brzucha, czasami także ból głowy.
Mama mówiła jej wtedy, że nic na siłę.
Dlatego też, zupełnie niegotowa do wyjścia, Kokoro zeszła z piętra, gdzie znajdował się jej pokój, do jadalni na parterze.
– Mamo, boli mnie brzuch.
Przygotowująca gorące mleko i tosty mama natychmiast straciła dobry humor. Nic nie powiedziała. Nie spojrzała na córkę. Spuściła głowę i przestawiła kubek, znad którego unosiła się para, na stół w jadalni.
Dopiero wtedy zapytała:
– Jak boli? – W jej głosie pobrzmiewało zmęczenie. Z ponurą miną zdjęła czerwony fartuch z marynarki i powiesiła go na oparciu krzesła.
– Tak jak zawsze – odpowiedziała cicho Kokoro.
– „Tak jak zawsze”? Ale wczoraj było w porządku, prawda? Nowa szkoła nie jest taka jak inne. Nie masz lekcji codziennie, uczniów jest mniej, a nauczyciele wydają się sympatyczni. Przecież mówiłaś, że będziesz do niej chodzić. Dziś już zmieniłaś zdanie?
Słuchając szybko wypowiadanych przez mamę słów, Kokoro zdała sobie sprawę, że zależało jej, by córka do szkoły jednak poszła. Ale ona nie mogła. Nie dlatego, że nie chciała, że zmyśliła sobie gorsze samopoczucie. Naprawdę bolał ją brzuch.
Kokoro nie odpowiedziała. Mama rzuciła okiem na zegarek. Sprawiała wrażenie zirytowanej.
– Ach, już tak późno. – Cmoknęła z niezadowoleniem. – To co, nie idziesz?
Kokoro nie była w stanie się ruszyć, jakby jej nogi wrosły w podłogę.
– Nie. Nie dlatego, że nie chcę. Nie dam rady. – Włożyła w tych kilka słów całą swoją energię.
Mama westchnęła głośno. Wykrzywiła twarz, jakby ją samą coś bolało.
– Nie pójdziesz tylko dzisiaj czy w ogóle?
Kokoro nie potrafiła udzielić odpowiedzi na to pytanie.
Dzisiaj nie da rady, ale kto wie, jak będzie się czuć w dniu, kiedy znowu będzie musiała iść do szkoły.
Pytanie wydało jej się absurdalne. Zasmuciło ją. Przecież naprawdę czuła ból.
– Jak chcesz. – Mama wstała, nie doczekawszy się odpowiedzi. Jakby dając upust emocjom, wzięła talerz z przygotowanymi na śniadanie tostami i wrzuciła jego zawartość do trójkątnego zbieracza odpadów zamocowanego w rogu zlewozmywaka. – Mleka pewnie też nie będziesz pić, a ja je już podgrzałam… – Nie czekając na odpowiedź, wylała je do zlewu. Nad odpływem uniósł się obłok pary. Rozległ się szum bieżącej wody i obłok zniknął.
Kokoro zamierzała później zjeść posiłek, ale nie miała czasu na odpowiedź.
Mama minęła ją w progu, rzucając tylko: „Przesuń się”, po czym zniknęła w salonie w tylnej części domu. Natychmiast gdzieś zadzwoniła. Kokoro usłyszała następujące słowa:
– Dzień dobry. Anzai z tej strony. – Wcześniejsza złość jakby wyparowała. W jej miejsce pojawiła się uprzejmość. – Tak, dokładnie. Mówi, że boli ją brzuch. Najmocniej przepraszam. Kiedy u państwa byłyśmy, wydawała się chętna do uczęszczania… Tak, tak… Bardzo przepraszam za tę niedogodność.
Szkoła, do której mama zabrała Kokoro, nosiła nazwę Kokoro no Kyōshitsu, „Serce do nauki”. Nad wejściem, poza mianem, widniały słowa: „Centrum wsparcia rozwoju dzieci”.
Stary budynek kojarzył jej się ze szkołą albo szpitalem. Z pierwszego piętra dobiegały głosy dzieci. Prawdopodobnie młodszych, uczęszczających do podstawówki.
– Chodźmy, Kokoro. Na pewno się stresujesz. – Mama się zaśmiała. To ona sprawiała wrażenie bardziej zestresowanej. Lekko, zachęcająco, pchnęła córkę do przodu.
Kokoro nie podobała się nazwa tej instytucji. Zawierało się w niej jej imię: Kokoro, serce. Mama bez wątpienia też zwróciła na to uwagę. Dziewczyna miała nadzieję, że to tylko przypadkowa zbieżność, a nie celowy wybór. Poczuła ból w piersi na samą myśl o tej drugiej ewentualności.
Kokoro była zaskoczona, że dzieci na co dzień mogą spędzać czas w miejscu innym niż klasyczna szkoła. Kiedy chodziła do podstawówki, żadne z jej kolegów i koleżanek nie znikało z lekcji z dnia na dzień. Owszem, raz na jakiś czas każdemu zdarzała się krótka nieobecność, ale nikt nie rzucał szkoły, by chodzić do tego typu instytucji.
Nauczycielka, która przywitała je przy wejściu do „Serca do nauki”, nazywała to miejsce „szkołą”. Dała im obuwie na zmianę.
Kokoro czuła się nieco dziwnie w kapciach z otworem w przedniej części stopy. Siedząc w klasie, do której je zaprowadzono, cały czas podwijała i prostowała palce.
– Nazywasz się Kokoro Anzai, chodzisz do Gimnazjum numer Pięć, prawda? – Nauczycielka uśmiechnęła się delikatnie. Była młoda i miała w sobie coś kojarzącego się z paniami śpiewającymi piosenki w telewizyjnych programach dla dzieci. Na piersi nosiła plakietkę w kształcie słonecznika, na której widniały jej podobizna narysowana przez jakieś dziecko oraz nazwisko „Kitajima”.
– Tak – odpowiedziała cicho i niewyraźnie. Sama nie wiedziała, dlaczego zabrzmiała tak słabo.
Pani Kitajima uśmiechnęła się szerzej.
– Też się tam uczyłam.
– Aha.
Rozmowa się urwała.
Pani Kitajima była piękna, a krótkie włosy sprawiały, że wyglądała na bardzo energiczną. Miała też przyjazne spojrzenie. Kokoro zapałała do niej sympatią, choć zazdrościła jej, że już ukończyła naukę i nie musiała chodzić do gimnazjum.
Sama z czystym sumieniem raczej by nie powiedziała, że „chodzi” do Piątki. Owszem, w kwietniu zaczęła tam naukę. Na lekcje chodziła przez pierwszy miesiąc, a później przestała.
– Zadzwoniłam do nich – poinformowała mama, wracając do jadalni. Znów wyglądała na rozeźloną. Widząc stojącą bez ruchu Kokoro, mocniej zmarszczyła brwi. – Skoro boli cię brzuch, to idź do łóżka. Przygotowałam ci drugie śniadanie do szkoły, zjedz je sobie w domu, jak zgłodniejesz. Leży tam.
Nie patrząc córce w oczy, oddała się porannej rutynie.
Gdyby był przy tym tata, być może ochroniłby Kokoro przed gniewem matki. Dziewczynie zrobiło się smutno. Obydwoje jej rodzice pracowali, ale biuro ojca znajdowało się w większej odległości od domu, przez co musiał on zaczynać swój dzień wcześniej. Kiedy Kokoro wstawała, jego zwykle już nie było.
W obawie, że swoim bezruchem jeszcze bardziej rozgniewa mamę, dziewczyna w milczeniu weszła po schodach. Za plecami, niczym odgłos wystrzału, usłyszała głośne westchnienie.
Nim się zorientowała, była trzecia.
We włączonym telewizorze leciało jakieś popołudniowe talk show. Po plotkach ze świata celebrytów i wiadomościach nadeszła pora na blok telezakupów. Kokoro podniosła się z łóżka.
Nie rozumiała dlaczego, ale spędzając cały dzień w domu, czuła się bardziej senna niż w szkole.
Przetarła oczy, starła ślad po ślinie z policzka, wyłączyła telewizor i zeszła na parter. Gdy stanęła przy zlewie i przemyła twarz, uświadomiła sobie, jaka była głodna.
Przeszła do jadalni i otworzyła przygotowane przez mamę bento[1]. Rozwiązując kraciasty materiał otulający pudełko, pomyślała o kobiecie wiążącej ten supeł przed kilkoma godzinami. Pewnie wyobrażała sobie, że Kokoro zje to bento w szkole. Dziewczyna poczuła ukłucie w sercu. Opanowała ją chęć przeproszenia mamy za to, co wydarzyło się rankiem.
Na pudełku z bento stało jeszcze jedno, mniejsze, skrywające kiwi – ulubiony owoc Kokoro. W głównym pojemniku natomiast znalazła kolejne ukochane danie: trójkolorowe soboro[2] z mielonym mięsem kurczaka.
Wzięła kęs, przełknęła, po czym spuściła wzrok.
Nie wiedziała, dlaczego nie dała tego dnia rady pójść do szkoły, która wydała jej się tak fajna podczas pierwszej wizyty. Sądziła, że poranny ból brzucha zatrzyma ją w domu tylko dzisiaj. Teraz jednak, zmarnowawszy cały dzień, straciła ochotę na udział w zajęciach kiedykolwiek.
Do tej „innej” szkoły chodziły dzieci w wieku podstawówkowym i gimnazjalnym. Wyglądały normalnie, nie jak „wagarowicze”. Nie sprawiały wrażenia pogrążonych w depresji, chorowitych ani nie przypominały wyrzutków odtrącanych przed rówieśników.
Żadne z nich nie miało jednak na sobie mundurka.
Kokoro zwróciła uwagę na dwie dziewczyny, nieco starsze od niej samej, siedzące przy dwóch złączonych biurkach i o czymś dyskutujące. Mogłyby równie dobrze chodzić do jej szkoły. Na ich widok poczuła charakterystyczny ucisk w brzuchu, ale jednocześnie zdziwienie, że znalazły się właśnie w tej placówce.
Gdy pani Kitajima oprowadzała ją po obiekcie, podbiegł do niej chłopczyk, skarżąc się:
– Proszę pani, Masaya mnie uderzył!
Wydał się Kokoro uroczy. Zastanowiła się, czy bawiłaby się z nim i innymi, gdyby się tutaj uczyła. Po chwili namysłu uznała, że pewnie tak.
Podczas gdy ona zwiedzała szkołę, jej matka wraz z dyrektorką obiektu zostały w sali, do której zaprowadzono je na samym początku wizyty.
O ile wiedziała, mama nie zadawała nauczycielkom żadnych pytań. One same z kolei zwracały się do niej w dość charakterystyczny sposób, sugerujący, że spotkały się już kiedyś.
Kokoro pamiętała, że kiedy mama po raz pierwszy proponowała jej wyjście do tej szkoły, wyglądała bardzo nieswojo. „Kokoro-chan, możemy chwilkę porozmawiać?”, zagadnęła niezręcznie. Bez wątpienia bardzo ważyła w tamtej chwili słowa.
Gdy wracała do pomieszczenia, w którym czekała na nią mama, Kokoro usłyszała głos dyrektorki:
– Szkoły podstawowe zwykle są miejscami bardzo przyjemnymi dla dzieci, więc nic dziwnego, że wiele z nich ma problem, by odnaleźć się w mniej przyjaznym gimnazjalnym środowisku. Może to być tym trudniejsze, że Gimnazjum numer Pięć bardzo się rozrosło w ostatnim czasie wskutek zmian organizacyjnych, prawda? W porównaniu z innymi placówkami w okolicy uczy się tam bardzo dużo osób.
Kokoro wzięła głęboki wdech.
Wcale nie o to chodzi, pomyślała.
Faktycznie, ze szkoły podstawowej z dwiema klasami z każdego rocznika trafiła do gimnazjum, gdzie samych pierwszych klas było siedem. Nie umiała odnaleźć się w tych realiach. Większość jej kolegów i koleżanek z podstawówki trafiła do innych klas, przez co Kokoro otaczały głównie nowe twarze.
Ale nie o to chodziło.
To nie z tego powodu „miała problem, by się odnaleźć”. Nie przestała chodzić do szkoły z tak błahego powodu.
Dyrektorka nie ma pojęcia, co mnie spotkało.
Towarzysząca Kokoro pani Kitajima zachowała neutralny wyraz twarzy, jakby niczego nie usłyszała. Bez wahania otworzyła drzwi.
– Już jesteśmy – oznajmiła. – Czy możemy…?
Starsza nauczycielka i mama Kokoro, dotychczas zwrócone twarzami ku sobie, natychmiast odwróciły się w ich kierunku.
Dziewczyna dostrzegła w dłoni mamy chusteczkę. Miała nadzieję, że nie płakała.
Ilekroć telewizor był włączony, wcześniej czy później przed nim siadała i oglądała. Patrząc w ekran, wmawiała sobie, że przynajmniej coś robiła, choć tak naprawdę marnowała czas.
Jednak ledwie kończyła oglądać odcinek dowolnego serialu, nie potrafiła przypomnieć sobie żadnych fabularnych szczegółów, nawet jeśli na ekranie działo się coś ciekawego. Wieczorami zastanawiała się więc, na czym tak właściwie spędziła cały dzień.
Czasami trafiła w telewizji na program publicystyczny, a w nim prowadzoną wśród przechodniów sondę uliczną. Kiedy tylko wśród przepytywanych znajdowała się pani domu, która choćby mimochodem wspomniała, że wychodzi na miasto, „kiedy dzieci są w szkole”, Kokoro czuła wyrzuty sumienia. Ona nie była w stanie chodzić do szkoły.
Wychowawca Kokoro, młody pedagog o nazwisku Ida, co jakiś czas wpadał do niej w odwiedziny. Czasami dziewczynka się z nim spotykała, a czasami nie.
– Przyszedł pan Ida, porozmawiasz z nim? – pytała mama za każdym razem, gdy przychodził.
Kokoro wiedziała, że nie da rady wiecznie unikać spotkania z nim, lecz mimo to często odpowiadała:
– Nie chcę z nim rozmawiać.
Mama nie złościła się na nią z tego powodu.
– W porządku. W takim razie posiedzę z nim sama – mówiła i wracała do czekającego w salonie nauczyciela. – Proszę wybaczyć, nie czuje się dzisiaj…
– W porządku, nic się nie dzieje – odpowiadał pedagog. Również nie wydawał się rozgniewany.
To ją zaskakiwało. Nie sądziła, że tego typu zachowanie ujdzie jej na sucho. Od zawsze powtarzano jej, że powinna być posłuszna słowom nauczycieli, rodziców i osób starszych. Fakt, że nikt się nie złościł z powodu jej niesubordynacji, kazał jej podejrzewać, że traktowano jej przypadek poważnie.
Wszyscy się o mnie martwią.
Czasami z wizytą wpadały jej koleżanki z podstawówki: Satsuki-chan albo Sumida. Wprawdzie obydwie trafiły do równoległych klas, ale być może wychowawcy prosili je o tego typu odwiedziny.
Kokoro wstydziła się tak długiej nieobecności, przez co zwykle się z nimi nie spotykała. Chciała się z nimi zobaczyć, zasypać je wieloma pytaniami, ale źle czuła się ze świadomością, że ich wizyty mogłyby okazać się jedynie efektem rozkazu ze strony nauczycieli.
Gdy jadła lunch, zadzwonił telefon. Uznała, że lepiej będzie nie odbierać. Odczekała, aż włączy się poczta głosowa.
– Halo? Kokoro-chan? To ja, mama. Jeśli tam jesteś, odbierz, proszę. – Głos faktycznie należał do jej matki. Był łagodny i spokojny.
Kokoro szybko podeszła do telefonu.
– Halo.
– Ach, Kokoro? Wybacz, to ja. – Brzmiała znacznie spokojniej niż rankiem.
Kokoro miała wrażenie, że śmiała się chwilę przed tym, jak zadzwoniła. Zastanowiła się, gdzie mama mogła być. Czyżby wyszła już z pracy? Zdawała się przebywać w zaskakująco cichym miejscu.
– Zmartwiłam się, kiedy nie odebrałaś. Wszystko w porządku? Jesz lunch? Nadal boli cię brzuch?
– Jest okej.
– Na pewno? Jeśli nadal boli, może powinnyśmy się wybrać do szpitala.
– Jest okej.
– Postaram się wrócić do domu jak najszybciej. Będzie dobrze, Kokoro-chan. Wiem, że jest ciężko, ale damy sobie radę! – wykrzyknęła radośnie.
– Jasne – mruknęła Kokoro, przytakując.
Zastanawiała się, czy zmiana w nastroju mamy była efektem rozmowy z kimś. Może omówiła tę sytuację ze znajomymi w pracy? Dziewczyna miała jednak wrażenie, że kobieta po prostu raz jeszcze, na chłodno, przemyślała całe zajście.
Nie wiedziała, czy faktycznie „da sobie radę”, ale mimo wszystko skinęła głową.
Było już po czwartej. O tej porze starała się nie siedzieć na parterze.
Zasłony na piętrze znów miała szczelnie nasunięte, tak jak rankiem.
W oczekiwaniu na ten charakterystyczny dźwięk zawsze towarzyszyło jej ogromne napięcie. Bez względu na to, ile razy go słyszała, nie potrafiła do niego przywyknąć. Wprawdzie siedziała przed telewizorem nastawionym na niską głośność, ale mimo to jej myśli krążyły wokół wyczekiwanego dźwięku.
Wreszcie usłyszała brzęk towarzyszący wsuwaniu listu do znajdującej się przed domem skrzynki.
Oho, przyszła Tojo, pomyślała.
Moe Tojo, jej koleżanka z klasy. Nie pochodziła stąd. Jej ojciec dostał pracę w okolicy, więc zaczęła chodzić na lekcje nieco po rozpoczęciu roku szkolnego.
Była urocza i wysportowana, została posadzona obok Kokoro. Smukłe ramiona i nogi oraz długie rzęsy, obiekty pożądania innych dziewcząt, sprawiały, że wyglądała jak Francuzka. Choć była czystej krwi Japonką, charakterystyczne rysy twarzy nadawały jej wygląd pół-Japonki, pół-Europejki.
Wychowawca posadził ją obok Kokoro, ponieważ mieszkały bardzo blisko siebie. Dzieliły je ledwie dwa domy. Założył, że jako sąsiadki będą się dobrze dogadywać. Kokoro również uznała to za dobry pomysł. W ciągu pierwszych dwóch tygodni Tojo zapytała ją, czy może zwracać się do niej per „Kokoro-chan”, i zaproponowała, żeby wspólnie chodziły do szkoły i z niej wracały.
Zaprosiła ją też do siebie.
Ich domy zbudowano na identycznym planie, jednak wnętrza znacząco się różniły. Ściany i filary wykonano z tego samego materiału, a stropy wisiały na tej samej wysokości, ale wszystko poza tym było inne: przedmioty stojące na półce przy wejściu, obrazy na ścianach, oświetlenie, kolor dywanu i tak dalej. Różnice rzucały się w oczy tym bardziej, że układ pomieszczeń pozostawał identyczny jak w domu Kokoro.
Po przejściu przez próg uwagę zwracały ilustracje z różnych bajek, którymi pasjonował się pan domu. Ojciec Moe był profesorem uniwersyteckim, w swoich badaniach skupiał się na literaturze dziecięcej. Na ścianach wisiały ilustracje ze starych wydań bajek zakupionych przez niego w Europie. Przedstawiały powszechnie kojarzone sceny z takich bajek jak Czerwony Kapturek, Śpiąca królewna, Mała syrenka,O wilku i siedmiu koźlątkach czy Jaś i Małgosia.
– Niektóre są dość dziwaczne, nie? – zagadnęła Moe-chan. W tamtym czasie Kokoro zwracała się do niej właśnie takim zdrobnieniem. – Tato kolekcjonuje ilustracje. Szczególnie interesują go te ze starych wydań baśni Grimmów i Andersena.
Kokoro nie uważała ich za „dziwaczne”. Ilustracja z bajkiO wilku i siedmiu koźlątkach przedstawiała znaną scenę, w której wilk wpadał do domu, a koźlątka zaczynały uciekać, z kolei ta z Jasia i Małgosi – dzieci idące przez las i chłopca rzucającego okruchy chleba na ścieżkę. Nigdzie nie było widać złej czarownicy, a jednak Kokoro nie miała wątpliwości, z jakiej bajki pochodziła ta scena.
Ich domy powinny być tej samej wielkości, ale lokum rodziny Tojo wydawało się znacznie większe.
W salonie stał regał z książkami, a na nim wiele książek w różnych językach, w tym po angielsku i niemiecku.
– To jest po duńsku. – Moe-chan zdjęła z półki jeden z woluminów, by go zaprezentować.
Kokoro była pod wrażeniem.
– Niesamowite! – powiedziała szczerze. Znała podstawy angielskiego, ale duński był jej zupełnie obcy.
– W końcu Andersen był Duńczykiem, prawda? – dodała nieśmiało koleżanka. – Też nie jestem w stanie tego przeczytać, ale jeśli podobają ci się ilustracje, mogę ci pożyczyć tę książkę.
Ta propozycja bardzo ucieszyła Kokoro. Choć nie potrafiła odczytać tytułu książki, z ilustracji na okładce wywnioskowała, że trzymała w rękach Brzydkie kaczątko.
– Mamy też dużo książek po niemiecku, bo bracia Grimm byli Niemcami – ciągnęła Moe-chan, a serce Kokoro zabiło jeszcze mocniej. Znała wiele baśni Grimmów, a zagraniczne wydania ich książek wyglądały naprawdę elegancko i ślicznie.
– Też musisz mnie kiedyś odwiedzić! – powiedziała Kokoro. – Chociaż nie mamy takich…
Myślała, że do tej wizyty dojdzie w niedalekiej przyszłości. Miała na to ogromną nadzieję.
Dlaczego więc sprawy przybrały taki obrót i Tojo odwróciła się od Kokoro?
To na pewno sprawka Sanady i jej koleżanek.
Kiedy pewnego dnia w szkole Kokoro zwróciła się do Tojo słowami: „Moe-chan…”, ta podniosła ze zdziwieniem głowę.
– Co? – zapytała, a w jej głosie dało się wyczuć rozdrażnienie. Wyraźnie nie miała ochoty rozmawiać z Kokoro w obecności innych, szczególnie Sanady i jej grupki.
Miały tamtego dnia przedyskutować, na które pozalekcyjne zajęcia się zapisać.
Ale ledwie lekcje się skończyły, Tojo szybko opuściła salę wraz z Sanadą i jej świtą. Gdy były już na korytarzu, Sanada rzuciła:
– Ach, jakim luzerem trzeba być, żeby nie mieć żadnych koleżanek!
Nie kierowała tych słów bezpośrednio do Kokoro, ale dziewczyna poczuła się nimi dotknięta do żywego.
Czując na sobie spojrzenia wszystkich wokół i powoli szykując się do opuszczenia sali, zaczęła zastanawiać się nad tym, co to dla niej oznaczało. Słowo „luzer” bez ustanku krążyło jej po głowie. Wyszła ze szkoły, nie podnosząc głowy.
Odechciało jej się uczęszczania na jakiekolwiek zajęcia pozalekcyjne. Była przekonana, że gdziekolwiek by się nie zapisała, i tak utknęłaby na nich z choćby jedną z tamtych dziewczyn.
Dlaczego w ogóle się na mnie uwzięły…?
Traktowały ją jak powietrze. Obgadywały. Zniechęcały innych do przyjaźni z nią. Wyśmiewały. Śmiały się i śmiały. Z niej.
Ukryta w łazience, skręcając się z bólu brzucha, słyszała dobiegający spoza kabiny śmiech Sanady. Przerwa miała się lada moment skończyć, ale ona nie mogła wyjść, bo one wciąż tam stały… Z płaczem na końcu nosa wymknęła się z kabiny i natychmiast natknęła się na Sanadę wychodzącą z sąsiedniej.
– Ach! – Tamta spojrzała na Kokoro i wyszczerzyła zęby.
Dopiero jakiś czas później, od innej koleżanki z klasy, Kokoro dowiedziała się, że tamtego dnia Sanada podglądała ją, klęcząc na podłodze i zerkając pod dolną krawędzią ścianki dzielącej kabiny. Cała poczerwieniała ze wstydu. Świadomość, że Sanada mogła widzieć ją przykucniętą, z opuszczoną bielizną, sprawiała jej niemal fizyczny ból.
Dziewczyna, która jej o tym opowiedziała, skomentowała całe zajście krótkim: „To było okropne!”, ale zaraz potem poszła w swoją stronę, prosząc, by Kokoro nikomu nie mówiła, od kogo się dowiedziała.
Została sama, sfrustrowana i niezdolna do ruchu. Nie miała gdzie się ukryć. Tego typu sytuacje zaczęły się powtarzać.
I wtedy wydarzyło się coś, co pomogło jej podjąć decyzję o rezygnacji z chodzenia na lekcje.
Mimo że nieobecność Kokoro się przedłużała, mieszkająca po sąsiedzku Tojo przychodziła pod jej dom codziennie, by przekazać kserówki i ewentualną korespondencję ze szkoły. Zachowywała się przy tym bardzo sztywno.
Ich znajomość zapowiadała się obiecująco i Kokoro miała nadzieję, że uda im się zaprzyjaźnić, ale Tojo ograniczała się do wrzucania dokumentów do skrzynki na listy. Nigdy nie postawiła choćby jednego kroku dalej, nie zadzwoniła do drzwi. Ukryta za zasłoną Kokoro obserwowała przez okno swojego pokoju, jak koleżanka obojętnie wkłada papiery do schowka i odchodzi.
Później spojrzała pustym wzrokiem na swój szkolny mundurek z turkusowym kołnierzykiem i wsuniętą pod niego wiśniową chustą z supełkiem. Ostatni raz miała go na sobie w kwietniu.
Pocieszała się myślą, że Tojo przychodziła sama, bez koleżanek. Być może tamte mieszkały daleko.
Zakładała jednak, że wychowawca poprosił ją, żeby poza dostarczaniem dokumentów czasami wpadała do Kokoro z wizytą. Wolała nie roztrząsać, czy sąsiadka z rozmysłem ignorowała tę prośbę.
Brzęk, klapa skrzynki się zamknęła, a Moe-chan poszła do domu.
W pokoju Kokoro stało wysokie lustro.
Owalne, z różowymi kamieniami zdobiącymi ramę, towarzyszyło Kokoro od wielu lat. Odbijająca się w nim blada twarz niemal doprowadzała ją do łez. Nie mogła na siebie patrzeć.
Upewniwszy się, że Tojo odeszła, dziewczyna opuściła zasłonę i powoli wróciła do łóżka. Ekran wyciszonego telewizora zdawał się świecić dziś wyjątkowo jasno.
Niedługo po tym, jak przestała chodzić do szkoły, ojciec zabrał jej konsolę do gier.
– Jeśli nie będzie chodzić do szkoły, za to całe dnie będzie spędzać na graniu, to w ogóle niczego się nie nauczy – powiedział.
Chciał zabrać jej z pokoju także telewizor, ale matka go powstrzymała.
– Dajmy jej czas, później zobaczymy – zaproponowała.
W tamtej chwili szczerze nienawidziła ojca. Teraz… Nie była już pewna, co sądzić o jego decyzji. Czuła, że miał rację, że gdyby miała do dyspozycji gry wideo, spędzałaby przy nich całe dnie. Nie uczyła się nawet teraz, pozbawiona dostępu do konsoli.
Wiedziała, że nadrabianie materiału okaże się niełatwe. Była pewna, że nie da rady, i nie wiedziała, co robić w związku z tym.
Światło padające na jej twarz z ekranu telewizora było tym razem wyjątkowo mocne.
Podniosła głowę, zamierzając wyłączyć odbiornik, i głośniej nabrała powietrza. Urządzenie nie było włączone. Najwyraźniej wyłączyła je, choć teraz tego nie pamiętała.
W pokoju lśniło coś innego: lustro stojące przy wejściu.
– Co tu…? – Zaskoczona, bez głębszego namysłu, podeszła bliżej.
Lustro zdawało się emanować światłem, a jego blask był tak intensywny, że musiała mrużyć oczy. W jego tafli nic się nie odbijało.
Kokoro wyciągnęła rękę.
Ledwie musnęła lustro, uświadomiła sobie, że mogłoby być gorące. Jego powierzchnia okazała się jednak tak chłodna jak zwykle. Niemniej to nie temperatura stanowiła problem. Docisnęła dłoń nieco bardziej i nagle…
– Ach!
Jej dłoń została wessana do wnętrza lustra. Zwierciadło nie było tak twarde, jak powinno. Bardziej przypominało w dotyku wodę.
Straciła równowagę. Lustro zaczęło zasysać resztę jej ciała.
Ku jej przerażeniu i wbrew jej woli, w mgnieniu oka cała została zalana intensywnym blaskiem. Przymknęła oczy, nie mogąc na niego patrzeć. Począwszy od dłoni, w kolejnych fragmentach jej ciała pojawiał się dziwny chłód.
Próbowała zawołać mamę, ale nie udało jej się wydobyć głosu.
Jej ciało zmierzało gdzieś daleko, daleko. Nie była pewna, czy w górę, czy w przód.
– Hej, obudź się.
Na prawym policzku czuła chłód posadzki, z tyłu głowy przenikliwy ból, a w gardle okrutną suchość. Nie była w stanie się podnieść.
– Ocknij się! – odezwał się ponownie głos.
Należał do dziewczyny. Jego właścicielka mogła chodzić do którejś z wczesnych klas szkoły podstawowej.
Kokoro nie znała nikogo w tym wieku. Potrząsnęła głową, powoli zamrugała i usiadła. Spojrzała w kierunku, z którego dobiegał głos, i z jej ust wyrwało się sapnięcie.
Nieopodal stało jakieś dziwne dziecko.
– Kokoro Anzai, obudziłaś się wreszcie?
Twarz dziewczynki zasłaniała maska w kształcie wilczego pyska. Podobne sprzedawano na jarmarkach. To jednak nie wszystko. Nieznajoma miała na sobie jeszcze różową sukienkę z mnóstwem koronek, jakby wybierała się na recital albo wesele. Strój upodabniał ją do Riki-chan[3].
Czy ona właśnie zwróciła się do mnie…? Kokoro rozejrzała się panicznie. Co to za miejsce?
Szmaragdowozielona podłoga przywodziła jej na myśl ilustrację z bajki, choćby Czarnoksiężnika z Krainy Oz. Miała wrażenie, jakby weszła do świata anime albo sztuki teatralnej.
Zwróciwszy uwagę na padający na nią oraz okolicę cień, uniosła głowę. Po raz kolejny nabrała w płuca ogromny haust powietrza i przesłoniła usta dłonią.
Miała przed sobą zamek. Ze względu na ogromną bramę wejściową kojarzył jej się z budowlami widywanymi w zachodnich bajkach.
Ze zdumienia Kokoro otwierała oczy coraz szerzej.
– Gratulacje! – krzyknął ktoś. Najpewniej dziewczynka w wilczej masce, choć ta przesłaniała jej całą twarz łącznie z ustami, więc Kokoro nie mogła tego potwierdzić. – Kokoro Anzai. Serdecznie zapraszam cię w mury tego zamku!
Żelazna brama wiodąca do twierdzy powoli się otworzyła.
W głowie miała pustkę.
Pierwszą myślą, jaka się pojawiła, była ta o ucieczce.
Kokoro była przerażona.
Dziewczynka w wilczej masce nadal na nią patrzyła, niczego nie dając po sobie poznać. Kokoro miała nadzieję, że nieznajoma to jedynie sen lub wytwór jej wyobraźni i wystarczy na chwilę odwrócić wzrok, by zniknął. Niestety, choć zerknęła w inną stronę, dziewczynka wciąż tkwiła w tym samym miejscu.
Kokoro powoli obejrzała się za siebie. Dostrzegła lśniące lustro. Było porównywalnie wysokie do tego stojącego w jej pokoju, ale nie identyczne. Podbiegła do jego ramy – zdobionej kolorowymi, podobnymi do kropel kamieniami. Miała nadzieję, że to zwierciadło okaże się połączone z tym w jej domu, że jeśli przez nie przejdzie, wróci tam, skąd przyszła.
Odwróciła się tyłem do zamku i jak najszybciej pobiegła w kierunku lustra.
Dziewczynka w wilczej masce dopadła ją od tyłu i chwyciła w talii, przewracając.
– Nie uciekaj!
Impet ataku sprawił, że Kokoro uderzyła twarzą w szmaragdowozieloną posadzkę.
– Nie uciekaj! – powtórzyła dziewczynka. – Haruję tutaj od rana. Rozmawiałam już z sześcioma osobami, ty jesteś ostatnia. Jest już prawie czwarta, nie mam za dużo czasu.
– Nie obchodzi mnie to! – Pozwoliła sobie na tę raczej niegrzeczną odpowiedź tylko dlatego, że znajdowała się we śnie, a na dodatek miała do czynienia z młodszą od siebie osobą.
Kręciło się jej w głowie, w myślach miała chaos. Próbując pozbyć się dziewczynki w masce, obejrzała się za siebie.
Ogromny zamek zdawał się wypełniać całe jej pole widzenia. Był jak zamek Kopciuszka w Disneylandzie albo jemu podobna budowla wyjęta ze świata fantazji.
Sądziła, że to wszystko było snem, ale jak najbardziej wyczuwalny ciężar dziewczynki obejmującej ją ramionami wskazywał, że nie śniła.
Znów przeszedł ją dreszcz przerażenia. Zaczęła nieporadnie czołgać się w kierunku lśniącego lustra.
– Co ty wyprawiasz? – wrzasnęła dziewczynka w masce. – Masz przed sobą prawdziwy zamek! Nie przyszło ci do głowy, że to może być początek wspaniałej przygody albo podróży do innego świata? W ogóle cię to nie interesuje? Uruchomże tę swoją wyobraźnię!
– Nie obchodzi mnie to! – odpowiedziała płaczliwie. Nie w głowie jej były kwestie, które próbowała podsunąć jej dziewczynka.
Wierzyła, że wciąż jeszcze mogła wrócić i udawać, że to się nie wydarzyło.
Powoli zaczynała się uspokajać. Miejsce paniki zajmowało skołowanie. Czyli to jednak nie sen.
Zamaskowana dziewczynka jeszcze mocniej zacisnęła ramiona wokół talii Kokoro. Ta krzyknęła, gdyż jej brzuch został ściśnięty tak mocno, że nie mogła oddychać.
– Spełnię tu jedno twoje życzenie, słyszysz?! Cokolwiek sobie wymarzysz, choćby największą głupotę! Wysłuchaj mnie!
Kokoro nie odpowiedziała, bo wciąż nie mogła złapać tchu. Z jednej strony nie chciała zachowywać się zbyt agresywnie, bo miała do czynienia z młodszą od siebie dziewczynką, ale z drugiej – sytuacja była naprawdę nieciekawa. Zaczęła z całej siły wierzgać, odpychać napastniczkę od siebie. Jej wystające spod maski włosy wyglądały na miękkie, a jej głowa była zaskakująco mała, potwierdzając hipotezę o bardzo młodym wieku.
Z pewnym trudem Kokoro udało się zrzucić z siebie dziewczynkę i wymknąć się z jej uścisku. Przeczołgała się kawałek, po czym wstała i sięgnęła ku lśniącej powierzchni lustra. Jej dłoń bez problemu zanurzyła się w zwierciadle niczym w wodzie.
– Czekaj!
Kokoro wstrzymała oddech. Zamknęła oczy i naparła całym ciałem na lustro, dając nura w światło.
– Wróć jutro!
Jej uszu dobiegł jeszcze jeden okrzyk, po którym rozległo się łupnięcie, a później hałasy się urwały.
Kokoro otworzyła oczy i ujrzała znajome wnętrze swojego pokoju: telewizor, łóżko, ustawione wzdłuż okna maskotki, regał, biurko, krzesło, szafę.
Obejrzała się za siebie, spojrzała na lustro. Nie świeciło. Odbijały się w nim jedynie jej przerażona twarz i szeroko otwarte oczy.
Serce waliło jej szybko i mocno.
Co to było? Odruchowo zbliżyła dłoń do lustra, ale zaraz ją odsunęła.
W tej chwili zwierciadło wyglądało całkiem zwyczajnie, odbijało tylko ją oraz jej pokój, obawiała się jednak, że po drugiej stronie jego tafli ktoś stoi i ją obserwuje. Że lada moment wyłoni się zeń ręka zamaskowanej dziewczynki i spróbuje ją złapać.
Lustro pozostawało jednak nieruchome. Odbijało się w nim otoczenie – to wszystko.
Spojrzała na zegar wiszący nad telewizorem. Zaczęła się już powtórka jej ulubionego serialu. Jak długo mnie nie było? Musiało minąć więcej czasu, niż sądziła.A może to zegar się spieszy?
Włączyła telewizor, by sprawdzić, czy serial faktycznie już się zaczął. Potwierdziła, że zegar wskazywał poprawną godzinę.
I co teraz? Przygryzła wargę. Spojrzała na lustro z większej odległości. Czy to wszystko wydarzyło się naprawdę?
Wciąż miała wrażenie, jakby czyjeś ręce obejmowały ją w pasie.
Kierowana lękiem obróciła lustro, zwracając jego taflę ku ścianie, po czym szybko się od niego odsunęła. Dłonie lekko jej drżały.
– Co teraz? – zapytała, tym razem na głos.
Przypomniała sobie swój niedawny krzyk. Ostatnio rzadko miała okazję do rozmów z członkami rodziny, o obcych nawet nie wspominając, więc jeśli już wchodziła z kimś w dialog, jej głos sprawiał wrażenie zachrypniętego. Tym razem jednak rozbrzmiał czysto, ani trochę chrapliwie.
Może jednak to wszystko było snem? Spotkała się już z pojęciem „snu na jawie”, czyli śnienia za dnia, bez kładzenia się do łóżka. Jak często coś takiego mogło się dziać?
Zaraz przyszedł jej do głowy inny pomysł, równie niepokojący. Oszalałam? Co jeśli od siedzenia w domu całymi dniami zaczęłam mieć halucynacje?
W myślach z jakiegoś powodu ponownie usłyszała głos zamaskowanej dziewczynki: „Spełnię tu jedno twoje życzenie, słyszysz? Cokolwiek sobie wymarzysz, choćby największą głupotę!”. Te słowa zapisały się w jej pamięci zbyt wyraźnie, by mogły być jedynie wytworem wyobraźni.
Z wahaniem, nieco wbrew sobie, spojrzała na odwrócone tyłem lustro.
– Już jestem! – zawołała mama, wchodząc do domu.
Gdyby zobaczyła Kokoro oglądającą telewizję, na pewno by się zdenerwowała. Dziewczyna szybko znalazła więc pilota i wyłączyła odbiornik.
– Okej! – odkrzyknęła.
Podczas wcześniejszej rozmowy telefonicznej mama wspomniała, że spróbuje wrócić do domu wcześniej, i faktycznie dotrzymała słowa.
Idąc ku schodom, Kokoro raz jeszcze zerknęła na lustro. Nie świeciło.
Po powrocie do domu mama miała dobry humor.
– Kokoro, co powiesz na to, żebyśmy zrobiły dziś wspólnie twoje ulubione pierożki gyoza? – zagadnęła, kładąc torby z zakupami na posadzce nieopodal drzwi. Na wierzchu dało się dostrzec mleko do kawy, jogurt i rybną kiełbasę.
Odkąd Kokoro zaczęła spędzać całe dnie w domu, mama często narzekała, że lodówka pustoszeje znacznie szybciej.
– Mamo…
– Tak? – Ubrana w garsonkę kobieta zsunęła obuwie ze stóp i skierowała się do kuchni, po drodze zdejmując piękną srebrną spinkę trzymającą w ryzach jej włosy.
Kokoro chciała opowiedzieć jej o tym, czego doświadczyła przed chwilą, ale ostatecznie się na to nie zdecydowała. Nie chciała niszczyć mamie dobrego humoru. Poza tym prawdopodobnie by jej nie uwierzyła. Sama Kokoro, choć widziała to wszystko na własne oczy, miała z tym problem.
– Nieważne.
Mama obejrzała się na nią.
Kokoro wzięła torby i poszła z nimi do kuchni, by przełożyć zakupy do lodówki.
– No dobrze… – mruknęła mama i lekko poklepała córkę po plecach. – Nie gniewam się, że nie poszłaś dzisiaj do szkoły. – Mama najwyraźniej myślała, że Kokoro chciała ją za to przeprosić. – Chociaż to miał być twój pierwszy dzień… Jestem jednak przekonana, że to naprawdę dobra placówka, więc kiedy będziesz czuć się na siłach, żeby tam iść, daj mi znać, dobrze? Ta pani, która cię oprowadzała, pani Kitajima… pamiętasz ją? Rozmawiałam z nią dzisiaj przez telefon. Powiedziała, że możesz przyjść kiedykolwiek. Bardzo to miłe z jej strony.
– Mhm.
Wydarzenia sprzed chwili tak ją zaabsorbowały, że całkiem zapomniała o szkole. Teraz sobie o niej przypomniała i natychmiast poczuła się gorzej. Mimo usłyszanych przed chwilą zapewnień Kokoro czuła, że mamie bardzo zależało na tym, by chodziła do tej placówki. Opanowały ją silne wyrzuty sumienia.
– Zapraszała cię na zajęcia w następny piątek.
– Okej – mruknęła cicho Kokoro, przytakując.
Mama musiała w którymś momencie skontaktować się z tatą, bo on też wrócił tego dnia wcześniej z pracy. Zdążył na kolację. Nie wspominając o szkole choćby słowem, usiadł z żoną i córką do stołu.
– Och, gyoza!
– Kochanie, pamiętasz, jak Kokoro była mała? Wyjadała tylko ciasto z pierożków.
– Pamiętam, oczywiście! Wygrzebywała nadzienie i zjadała tylko to, co na zewnątrz.
– Tak właśnie. I wtedy zaczęłam robić ciasto własnoręcznie. Uznałam, że skoro nie mogę jej zmusić, żeby jadła nadzienie, to przynajmniej bardziej przyłożę się do ciasta.
Kokoro przysłuchiwała się ich rozmowie, niemrawo dłubiąc w ryżu.
– A ty to pamiętasz, Kokoro? – zapytał tata.
Była wtedy zbyt młoda, by pamiętać. Wprawdzie słyszała tę historyjkę dziesiątki razy, ilekroć na ich stole pojawiały się gyozy, ale znała ją jedynie z opowieści rodziców.
– Nie pamiętam – odpowiedziała bez wahania.
Mama zawsze nakładała jej do miseczki dużą porcję ryżu, choć Kokoro nieraz dawała znać, że nie jest w stanie tyle zjeść.
Może chcieliby, żebym cały czas była taka jak wtedy? Żebym jadła tylko ciasto z gyozy? I chodziła do szkoły?
Gdy Kokoro kładła się spać, martwiła się, czy lustro nie zacznie po raz kolejny świecić. Nic jednak nie wskazywało, by zwrócone przodem ku ścianie zwierciadło miało zacząć ponownie roztaczać jakikolwiek blask.
Ten fakt ją nieco uspokoił, chociaż obawa wciąż pozostawała gdzieś w zakamarkach umysłu. Leżąc w łóżku, kilka razy odwracała się w stronę lustra i otwierała oczy, by na nie spojrzeć.
Może jednak… trochę na to czekam?, przeszło jej przez zamglony sennością umysł.
Zamaskowana dziewczynka zapytała ją przedtem, czy nie sądzi, że to mógłby być początek jakiejś wspaniałej przygody. Prawdę mówiąc… Przemknęło jej to przez myśl. W głębi duszy miała nadzieję, że wydarzy się coś wyjątkowego.
Ta sytuacja kojarzyła jej się z Opowieściami z Narnii – popularną książką fantastyczną, w której stojąca w domu szafa okazywała się przejściem do innego świata. Jak mogłaby wobec tego nie ekscytować się odkryciem podobnego przejścia? Może nie powinna była tak szybko uciekać? Być może popełniła wielki błąd.
Ale też wolałaby, żeby w nowy, tajemniczy świat wprowadzał ją królik, jak w Alicji w Krainie Czarów, a nie wilczyca…
Faktycznie, przestraszyła się i uciekła, ale jednocześnie czuła ekscytację. Sama już nie wiedziała, co myśleć. Niemniej fakt, że lustro już nie świeciło, budził w niej smutek oraz żal, że nie postąpiła inaczej.
A gdyby…
A gdyby, zupełnie teoretycznie, lustro znowu zalśniło? Czy mogłaby jeszcze raz przez nie przejść?
Zastanawiając się nad tą kwestią, odpłynęła w sen.
Następnego ranka lustro nie świeciło.
Kokoro obudziła się z przeświadczeniem, że poprzedniego dnia spotkało ją coś wspaniałego. Zaraz jednak jej spojrzenie padło na obrócone przodem do ściany lustro.
Czując się nieco odważniej niż wczoraj, obróciła zwierciadło frontem do siebie. Ujrzała w nim jedynie swoje własne odbicie ze zmierzwionymi włosami, ubrane w pidżamę.
Jak zwykle zjadła śniadanie, pożegnała się z mamą, pozmywała i wróciła do pokoju.
Lustro zalśniło ponownie około godziny dziewiątej, kiedy ona była już ubrana i uczesana. Odkąd przestała chodzić do szkoły, często się nie przebierała i cały dzień spędzała w pidżamie. Dzisiaj jednak założyła inne ubrania i dokładnie rozczesała włosy.
Zwierciadło wyglądało dokładnie tak jak poprzedniego dnia, jakby odbijała się w nim kałuża światła słonecznego. Kokoro przełknęła ślinę i wzięła głęboki wdech. To, co spotkało ją dzień wcześniej i zdawało się jedynie wytworem jej wyobraźni, okazywało się prawdą.
Wyciągnęła rękę i szybko włożyła ją w taflę. Wkrótce zanurzyła się w niej w całości.
Wciąż czuła lekkie obawy, ale jednocześnie serce waliło jej z ekscytacji.
Świat wokół niej zalał się żółcią, później bielą, a ostatecznie utracił wyraźne kontury.
Spodziewała się zobaczyć to samo co poprzedniego dnia: szmaragdowozieloną posadzkę oraz bramę wiodącą do zamku. Jednak kiedy blask osłabł, a jej powróciła zdolność widzenia, ujrzała schody oraz wielki zegar.
Zamrugała.
Wnętrze kojarzyło jej się z widywanymi w zagranicznych serialach i filmach holami wielkich rezydencji. Z parteru na galeryjkę, gdzie znajdowało się wielkie okno, prowadziły dwa symetryczne łuki pokrytych dywanem schodów. Wyglądały niesamowicie, jakby zostały żywcem wzięte z bajki o Kopciuszku.
W przeciwieństwie do typowych wielokondygnacyjnych budynków, ten zdawał się nie mieć żadnych pomieszczeń na piętrze. Na wyższym poziomie stał jedynie stary zegar. Wewnątrz niego tam i z powrotem bujało się długie wahadło z malowidłem przedstawiającym słońce i księżyc.
Kokoro czuła, że znajdowała się we wnętrzu tego samego zamku, który widziała poprzedniego dnia z zewnątrz.
Na schodach zauważyła kilka osób. Zamrugała raz jeszcze, po czym szeroko otworzyła oczy. Tamci również spoglądali na nią ze zdziwieniem. Oszacowała, że zebrani byli mniej więcej jej rówieśnikami. Raz, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć… Razem z nią było ich siedmioro.
– Przyszłaś.
W jej polu widzenia pojawiła się podskakująca radośnie przy każdym kroku dziewczynka w wilczej masce. Miała na sobie tę samą maskę i sukienkę co poprzedniego dnia. Stanęła przed Kokoro, nie dając po sobie poznać jakichkolwiek emocji.
– Wczoraj uciekłaś, ale jednak dzisiaj wróciłaś.
– Cóż…
W towarzystwie innych, podobnych sobie dzieci nie bała się aż tak bardzo jak wczoraj. Grupa składała się zarówno z dziewczyn, jak i chłopaków. Jeden siedział ze spuszczoną głową i wydawał się zajęty trzymaną w rękach grą. Drugi miał na nosie okulary, trzeci wyróżniał się opalenizną. Czwarty opierał się o ścianę tuż pod wielkim zegarem i miał bardzo, ale to bardzo przyjemne dla oka rysy twarzy. Jego dres przywodził na myśl pidżamę, ale chłopak wyglądał w nim nad wyraz stylowo, jak celebryta.
Gapiąc się na zebranych, Kokoro poczuła, że nie powinna tego robić. Zawstydzona, odwróciła od nich wzrok.
– Cześć – odezwała się jakaś dziewczyna. Kokoro spojrzała ku uśmiechającej się do niej nastolatce. Była wysoka, wydawała się pogodna i otwarta na znajomości. Włosy miała zebrane w kucyk na czubku głowy. – Też dopiero co przyszliśmy – poinformowała skonsternowaną Kokoro. – Powiedziała nam, że wczoraj stąd uciekłaś, więc kazała nam na ciebie czekać, żebyś nie zrobiła tego samego dzisiaj.
– Ona? – Kokoro spojrzała w kierunku dziewczynki w wilczej masce.
– Mów mi „Wilczyca” – oznajmiła tamta, wypinając pierś.
– Tak, tak – podjęła uśmiechnięta dziewczyna. – Wilczyca nam powiedziała.
– Czekaliśmy na ciebie – poinformowała dziewczynka… Wilczyca. – Musieliście być tu wszyscy, cała siódemka. Uznałam, że ściąganie tu wszystkich naraz mogłoby spowodować niepotrzebne zamieszanie, więc wczoraj od samego rana zapraszałam tu kolejne osoby i wszystko wyjaśniałam. A na sam koniec przyszłaś ty… i zwiałaś. Nie każ nam tracić więcej czasu.
– No, ale… Co to za miejsce? – zapytała Kokoro, zestresowana, że skupiła na sobie uwagę wszystkich zebranych.
Wilczyca głośno wypuściła powietrze przez nos.
– Próbowałam ci to wczoraj powiedzieć, ale ty uciekłaś jak ostatnia idiotka. Mam nadzieję, że jest ci chociaż trochę głupio.
– Sami nie wiemy za dużo. Jesteśmy w tej samej sytuacji co ty – wyjaśniła spokojnie dziewczyna z kucykiem. Kokoro początkowo sądziła, że były rówieśniczkami, ale coś w tonie jej głosu kazało podejrzewać, że tamta była jednak starsza. Zachowywała się zaskakująco dojrzale.
– Ponoć ten zamek spełnia życzenia – odezwał się piskliwie ktoś inny. Ten głos wydał się Kokoro nienaturalny, jakby należał do aktora wcielającego się w jakąś postać. Nie pasował do otaczającej ich codzienności.
Spojrzała w kierunku jego źródła. Na schodach po prawej siedziała dziewczyna w okularach. Nosiła krótko ścięte włosy, miała na sobie beżową bluzę i dżinsowe spodnie nadające jej bardziej chłopięcy wygląd.
– Dokładnie! – wrzasnęła Wilczyca.
Kokoro odniosła wrażenie, jakby ten okrzyk dotarł do niej podwójnie: najpierw w postaci słów, a później wilczego wycia. Natychmiast zesztywniała. Niezdolna do najdrobniejszego choćby ruchu, wbiła w Wilczycę spojrzenie szeroko otwartych oczu.
Pozostali najwyraźniej usłyszeli to samo.
Nie zwracając uwagi na ich zdumienie, dziewczynka odezwała się:
– Wewnątrz Zamku znajduje się Pokój Życzeń, do którego na razie żadne z was nie ma dostępu. Do środka będzie mogła wejść tylko jedna osoba. I życzenie tej osoby zostanie spełnione, drogie Czerwone Kapturki.
– Czerwone Kapturki?
Co to ma znaczyć?, zastanowiła się Kokoro. Po wyciu, które przed momentem usłyszała, wspomnienie o „Czerwonych Kapturkach” zabrzmiało niemal złowieszczo.
– Wszyscy jesteście zagubionymi Czerwonymi Kapturkami – wyjaśniła dziewczynka. – Od dziś aż do końca marca macie czas, by znaleźć klucz otwierający Pokój Życzeń. Tylko ta osoba, która go odnajdzie, będzie mogła otworzyć drzwi do Pokoju i spełnić jedno swoje życzenie. Innymi słowy, macie odnaleźć Klucz Życzeń. Zrozumiałe?
Kokoro się nie odezwała.
Pozostali spojrzeli po sobie wzajemnie, ale także milczeli. Nie dlatego, że nie mieli pytań. Wręcz przeciwnie. W ich umysłach kłębiło się ich tyle, że nie wiedzieli, od którego zacząć, więc… nie zaczynali. Z ich min dało się jednak odczytać, że wszyscy intensywnie się nad czymś zastanawiali. Niepewność zdawała się wręcz wisieć w powietrzu.
– Nie gapcie się tak na siebie! – krzyknęła ponownie Wilczyca. – Nie czekajcie, aż inni odpowiedzą za was. Jeśli chcecie coś powiedzieć, to mówcie!
– Dobra, to ja mam pytanie – powiedziała dziewczyna z kucykiem na czubku głowy; ta, która jako pierwsza odezwała się do Kokoro. – Dlaczego tu jesteśmy? W jaki sposób spełniają się życzenia? Czemu zaprosiłaś tu więcej niż jedną osobę? Gdzie my w ogóle jesteśmy? Czy to dzieje się naprawdę? Kim jesteś?
– Ach… – Wilczyca zasłoniła sobie uszy, choć dopiero co sama zachęcała do zadawania pytań. Nie wilcze uszy maski, tylko swoje prawdziwe, ludzkie. – Nie, to nie jest sen. Nie możecie po prostu cieszyć się, że macie jedyną w swoim rodzaju okazję, by przeżyć przygodę godną bohatera jakiejś opowieści?
– Tu nie chodzi o to, czy się cieszymy, czy nie – odezwał się jeden z chłopców. Ten siedzący po lewej, cały czas zajęty konsolą. Mówił głośno, łypiąc przy tym wrogo ponad grubymi szkłami okularów. – Po prostu nic z tego nie rozumiem. Wczoraj, ni z tego ni z owego, lustro w moim pokoju zaczęło świecić i z jakiegoś powodu trafiłem tutaj. Cała ta sytuacja to jeden wielki chaos. Wytłumacz nam wszystko od zera.
– Fiu, fiu. Wreszcie odezwał się któryś z panów – zaśmiała się Wilczyca. – Najwyraźniej chłopcy otwierają się na obcych później niż dziewczyny. Słyszałam kiedyś, że dziewczęta względnie szybko zaczynają ze sobą rozmawiać, a chłopcy dołączają znacznie później. Zakładam, że teraz będzie już tylko lepiej.
Słysząc te docinki, chłopiec zmarszczył brwi i spojrzał gniewnie na Wilczycę. Ta zdawała się tego nie zauważać. Odchrząknęła i modulując głos tak, jakby była znacznie starszym od siebie mężczyzną, podjęła:
– To wydarzenie organizowane jest cyklicznie. Nie jesteście pierwsi ani pewnie ostatni. Od jakiegoś czasu regularnie zapraszaliśmy tu inne Czerwone Kapturki i spełnialiśmy dowolne życzenie jednego z nich. Uśmiechnęło się do was szczęście.
– Możemy już iść do domu? – Milczący dotychczas chłopak, który siedział bliżej szczytu schodów, wstał. Był wysoki i szczupły, sprawiał wrażenie cichego i spokojnego. Widoczne na jego jasnej twarzy piegi skupione wokół nosa sprawiały, że kojarzył się Kokoro z Ronem z Harry’ego Pottera.
– Jeszcze nie! – Także temu okrzykowi towarzyszyło wilcze echo. Powietrze wręcz od niego zadrgało.
Chłopak, który zadał ostatnie pytanie, oddychał ciężko, ale nie zszedł niżej. Zupełnie jakby napotkał na swojej drodze niewidzialny mur z powietrza.
– Dajcie mi wreszcie dokończyć. – Wilczyca łypnęła na zgromadzonych zza maski. – Kiedy mnie wysłuchacie, sami podejmiecie decyzję, czy chcecie tu przychodzić, czy nie. Po pierwsze, żeby dostać się do Zamku, będziecie używać luster w swoich pokojach, a żeby wrócić do domów, tych wiszących tutaj. Za pierwszym razem trafiliście na zewnątrz, ale od teraz zawsze będziecie lądować w tym holu. Tylko żeby nikomu nie przyszło do głowy znowu gdzieś uciekać. – Spojrzała znacząco na Kokoro. Dziewczynę znów opanowała chęć wzięcia nóg za pas. Nie potrafiła znieść, że wszyscy się na nią w tym momencie gapili. – Zamek pozostanie otwarty od dzisiaj do trzydziestego marca. Nawet jeśli do tej pory nie znajdziecie Klucza, dokładnie w tym dniu Zamek zniknie, a wy nie będziecie mogli już z niego korzystać.
– A jeśli ktoś go znajdzie?
Wilczyca spojrzała w kierunku pytającego. Kokoro również zwróciła się w jego stronę. Chłopak, najwyraźniej nie potrafiąc poradzić sobie ze skupioną na sobie uwagą, pisnął i schował się za balustradą. Po chwili, jakby ze strachem, wystawił ponad jej górną krawędź fragment swojej pyzatej twarzy.
– Jeśli ktoś znajdzie Klucz i jego życzenie zostanie spełnione, połączenie między naszymi lustrami i tym miejscem też zniknie? – zapytał niepewnie.
– Kiedy Pokój Życzeń zostanie otwarty, dla reszty gra się kończy. – Wilczyca skinęła głową. – W takim przypadku Zamek zostanie zamknięty przed trzydziestym marca. Swoją drogą, Zamek będzie dla was otwarty codziennie pomiędzy dziewiątą rano a piątą po południu, wedle czasu japońskiego. Zanim wybije piąta, musicie przejść przez lustra do swoich domów. Tej reguły musicie przestrzegać. Każdego, kto zostanie w Zamku po siedemnastej, spotkają straszliwe konsekwencje.
– Konsekwencje?
– Mówiąc prościej: kara. Zostaniecie zjedzeni przez wilka.
– Co?
Niemal wszyscy otworzyli usta w identycznym wyrazie zdumienia i wbili spojrzenia w Wilczycę.
Kokoro chciała zapytać, czy to jakiś żart, ale się na to nie zdecydowała. Bała się powrotu przerażającego wycia. Niby to ona nas zje?
W pomieszczeniu zapanowała cisza, nikt o nic nie pytał.
Po chwili namysłu Kokoro przyszła do głowy pewna myśl. Poprzedniego dnia Wilczyca powiedziała jej: „Jest już prawie czwarta, nie mam za dużo czasu”, a kiedy dziewczyna wróciła do domu, serial, który planowała obejrzeć, już się zaczął. Ominęło ją rozpoczęcie.
Innymi słowy, czas spędzony po drugiej stronie lustra upływał także w prawdziwym świecie.
Zamek miał być otwarty pomiędzy dziewiątą a piątą. Nie dłużej niż do trzydziestego marca. Zupełnie jak szkoła, pomyślała.
Kokoro bez słowa spojrzała na twarze zebranych osób, pomijając Wilczycę.
Było ich siedmioro. Ona. Przystojny chłopak w dresie. Elokwentna dziewczyna z kucykiem. Okularnica o piskliwym głosie. Wyglądający na cwaniaczka chłopak ciągle grający na konsoli. Podobny do Rona cichy chłopak z piegami. Niski, gruby, na pozór nieśmiały chłopak schowany za balustradą. Wydawali się od siebie zupełnie różni, ale skoro wszyscy się tutaj spotkali, a czas poza lustrem płynął normalnie…
Przypomniała sobie pytanie zadane wcześniej przez dziewczynę z kucykiem: „Dlaczego tu jesteśmy?”. Kokoro nie znała na nie odpowiedzi, ale znalazła jedną łączącą ich wszystkich cechę.
Żadne z nich nie chodziło do szkoły.
– Mam pytanie o te… konsekwencje. – Tym razem odezwała się dziewczyna z kucykiem. – O to zjedzenie przez wilka.
Wszyscy, jak na zawołanie, spojrzeli na Wilczycę.
Pytająca sprawiała wrażenie znacznie spokojniejszej od Kokoro, choć na jej twarzy również malowała się niepewność.
– To „zjedzenie”… mamy rozumieć dosłownie? – zapytała.
Wilczyca przytaknęła.
– Jak najbardziej. Zostaniecie zjedzeni, zaczynając od głów. Tyle że tutaj nie pojawi się żaden myśliwy, żeby rozciąć wilkowi brzuch i napełnić go kamieniami. Tak że uważajcie.
– To ty nas zjesz?
– Zostawię to waszej wyobraźni, ale będziecie mieć tu do czynienia z ogromnym wilkiem. Karę wymierzy wam prawdziwie potężna istota. Kiedy już się pojawi, nikt nie da rady jej powstrzymać. Nawet ja. – Wilczyca popatrzyła kolejno na zgromadzonych. – Co ważne, jeśli choćby jedno z was zasłuży sobie na karę, cała reszta również zostanie pociągnięta do odpowiedzialności. Jeśli choć jedna osoba nie wróci do domu na noc, wszyscy, którzy tego dnia byli obecni w Zamku, zostaną do niego z powrotem ściągnięci.
– I te inne osoby też zostaną zjedzone?
– Raczej, nie inaczej – odpowiedziała Wilczyca obojętnie. – Dlatego radzę, pilnujcie czasu. Nie próbujcie potajemnie kręcić się tu po godzinach i szukać Klucza Życzeń. Zrozumiałe?
Im dłużej Wilczyca mówiła, tym bardziej Kokoro wydawało się, że jej maska również poruszała ustami.
– Przecież w ogóle się nie znamy. Chcesz karać nas za to, co zrobi jakiś obcy nam człowiek? – Rozległ się piskliwy głos dziewczyny w okularach i obciętych od miski włosach. – Mamy sobie aż tak ufać, mimo że dopiero się spotkaliśmy?
– Tak. Więc lepiej się zakolegujcie. Może się sobie przedstawcie, tak na dobry początek.
Odpowiedziała jej cisza.
– Będziesz tu z nami, kiedy Zamek będzie otwarty? – Kokoro zebrała się na odwagę i zadała swoje pierwsze pytanie.
Wilczyca się odwróciła i spojrzała na nią, po czym wzruszyła ramionami.
– Będę się pojawiać i znikać. Nie zawsze będę tu obok, ale przybędę, kiedy mnie zawołacie. Powiedzmy, że będę waszą opiekunką i obserwatorką.
Bardzo arogancką opiekunką, pomyślała Kokoro.
– Mówiłaś o trzydziestym marca. Nie pomyliłaś się? Marzec ma trzydzieści jeden dni. – Tym razem odezwał się chłopak w dresie, dotychczas trzymający się na uboczu i milczący. Ten, którego Kokoro uznała za przystojnego. Miał bardzo przenikliwe spojrzenie, upodabniające go do bohaterów jej ulubionej mangi.
– Termin nie ulega zmianie. – Wilczyca pokręciła głową. – Zamek będzie otwarty do trzydziestego marca.
– Dlaczego? – zapytał. – Stoi za tym jakiś większy powód?
– Nie. Trzydziesty pierwszy marca to w tym świecie, że tak powiem, dzień wewnętrzny. Może się z czymś takim spotkaliście. Zamykanie na czas remontu i tym podobne. – Odpowiadając na to pytanie, Wilczyca zdawała się być myślami gdzieś indziej.
Przystojny chłopak nie wyglądał na przekonanego jej odpowiedzią i chyba zamierzał dodać coś jeszcze, ale ostatecznie się rozmyślił. Pokręcił głową i mruknął jedynie:
– Rozumiem.
– Naprawdę spełnisz jedno nasze życzenie? – odezwał się chłopak od konsoli. Powoli uniósł głowę znad urządzenia i spojrzał na Wilczycę. W jego głosie brzmiała jakaś prowokatorska nuta, jakby szukał powodu do zaczepki.
Kokoro nie kojarzyła trzymanego przez niego urządzenia. Zwracało ono jej uwagę, ale ze swojego miejsca nie potrafiła dostrzec szczegółów.
– Jeśli znajdę Klucz, mogę sobie zażyczyć czegokolwiek? I dostanę to dzięki tej samej tajemniczej, nadnaturalnej mocy, która sprawia, że lustra w naszych pokojach świecą i łączą się z tym miejscem? Mógłbym na przykład stać się czarodziejem albo wejść do świata jakiejś gry?
– Mógłbyś, ale byłoby z tym dużo zachodu. Poza tym na palcach jednej ręki mogłabym policzyć osoby, które życzyły sobie czegoś takiego i były potem z tego zadowolone. W świecie gry były na przykład atakowane i zabijane przez nieprzyjaciół. Ale jeślibyś chciał…
– Nie owijasz w bawełnę, co? No, ale nieważne. Gdybym wybrał na przykład Pokémony, to nie ja bym walczył, tylko moje stworki – odparł nonszalancko trzymający konsolę chłopak. Ciężko było ocenić, na ile poważnie mówił.
– Aha, jeszcze jedna uwaga. – Wilczyca popatrzyła kolejno na zgromadzonych. – Tylko wasza siódemka może tutaj wejść. Nawet jeśli chcielibyście przyprowadzić kogoś ze sobą, tej osobie nie uda się wejść. Tak że nawet nie myślcie o tym, żeby sprowadzać sobie kogoś do pomocy w poszukiwaniu Klucza.
– A jeśli komuś o tym miejscu opowiemy? – Kolejne pytanie przystojnego chłopaka.
Wilczyca zwróciła się ku niemu. Dotychczas odpowiadała na ich pytania od razu, ale tym razem upłynęła chwila, nim odparła:
– Jeśli chcecie, to opowiadajcie. – W jej głosie pobrzmiewała niepewność. – Ale tylko tym osobom, którym ufacie, które mogą wam uwierzyć. Żebyście nie zostali uznani za wariatów. Pamiętajcie, że tylko wy macie tu wstęp, więc ciężko wam będzie udowodnić, że to miejsce istnieje.
– Ale wiesz, że moglibyśmy przejść przez lustro na czyichś oczach, prawda? Gdybym zobaczył, jak mój syn wchodzi do świecącego lustra, tobym się przejął i mu uwierzył – rzucił chłopak od konsoli.
– Syn, mówisz – mruknęła Wilczyca pod nosem. – Czyli szukałbyś pomocy u rodziców? Nie u przyjaciół, tylko u osób dorosłych?
– Tak. – Pobladł lekko.
– Dorośli najpewniej rozbiją wam lustro na drobne kawałeczki, ledwie wrócicie – stwierdziła Wilczyca bez chwili zwłoki. – Albo każą wam trzymać się od niego z daleka. Nie będziecie mogli tu wrócić. Wtedy nici z szukania Klucza. Ale jeśli chcecie, to droga wolna. Niemniej wolałabym, żebyście tego nie robili. W sensie: nie przechodzili przez portal w obecności osób trzecich. Ze względów bezpieczeństwa.
– Czyli mamy nie przechodzić przez lustro, jeśli ktoś nas widzi?
– Dokładnie – potwierdziła Wilczyca, zamaszyście kiwając głową. Wielkie wilcze uszy podążyły za tym ruchem. – Tak długo, jak będziecie przestrzegać tych zasad, możecie spędzać tu tyle czasu, ile chcecie. W Zamku możecie robić, co wam się podoba, nie tylko szukać Klucza. Wspólnie spędzać czas, uczyć się, przynosić tu książki, gry, obiad czy przekąski.
– N… Nie ma tu nic do jedzenia?
Kokoro nie była zbyt zdziwiona, że tego typu pytanie padło z ust grubszego, kryjącego się za balustradą chłopaka. Wyglądał na takiego, który lubi jeść, a mimo to nie wstydził się o to zapytać. Trochę jej tym zaimponował. Gdyby ta sytuacja miała miejsce w jej klasie, chłopak stałby się obiektem żartów.
– Nie ma – odpowiedziała Wilczyca obojętnie. – Wy za to możecie stać się obiadem dla wilka. Pamiętajcie o tym. Więc jedzcie i nabierajcie ciałka. – Uniosła podbródek. – A teraz się sobie przedstawcie. Będziecie się widywać przed najbliższy rok. Może nie codziennie, ale dość często, więc dobrze by było, żebyście się poznali.
Łatwo jej mówić… Spojrzeli po sobie wzajemnie. Kokoro skuliła się w sobie w obawie, że Wilczyca znów wrzaśnie, żeby nie czekali, aż ktoś inny coś powie, i że znowu zaatakuje ich to okropne wycie. Nim jednak do tego doszło, odezwała się dziewczyna z kucykiem:
– Możesz nas na chwilę zostawić samych? Zaprzyjaźnimy się, bez obaw. Będziemy chcieli się lepiej poznać, biorąc pod uwagę, że wszyscy trafiliśmy w to dziwne miejsce. Musimy co nieco między sobą omówić. Więc proszę, żebyś sobie na chwilę poszła.
– Hmm… Dobrze. – Wilczyca nie wydawała się specjalnie urażona tą prośbą. Przekrzywiła głowę. – Nie spieszcie się. Wrócę za jakiś czas.
To powiedziawszy, zniknęła. Uniosła obydwie ręce. Trzymając je przed sobą, wykonała kilka ruchów, jakby coś głaskała, po czym w mgnieniu oka stała się niewidoczna.
Dzieciom z wrażenia zabrakło słów. Gdy pierwszy szok minął, w holu rozbrzmiały podekscytowane okrzyki:
– Widzieliście?
– Widziałam. Zniknęła…
– Co to było?
– Ale super!
Jak się okazało, gdy Wilczycy nie było w pobliżu, rozmowa z innymi przychodziła Kokoro całkiem naturalnie.
– No dobrze… Ja jestem Aki.
Siedzieli w kręgu pośrodku holu, niemal idealnie pod starym zegarem.
Jako pierwsza odezwała się dziewczyna z kucykiem.
Kokoro spojrzała na nią, lekko zaskoczona sposobem, w jaki się przedstawiła. Podała tylko imię, bez nazwiska. Nim ktokolwiek zdążył o nie dopytać, Aki podjęła energicznie:
– Chodzę do trzeciej klasy gimnazjalnej. Miło was poznać.
– Ach, wzajemnie…
– Również mi miło.
Aki okazała się starsza od Kokoro, więc zapamiętała, by zwracać się do niej z odpowiednim szacunkiem.
Po raz pierwszy brała udział w tak dziwnej sesji zapoznawczej. Zwykle takie spotkania nadzorowali nauczyciele albo inni dorośli. W kwietniu tego roku w podobny sposób zapoznawała się z nową klasą. Chłopak znajdujący się na szczycie listy obecności przedstawił się tylko z imienia i szybko zakończył prezentację. Ich wychowawca, pan Ida, rzucił wtedy: „Chwileczkę, może dodasz coś więcej? Powiedz, jak się nazywasz, z jakiej szkoły przyszedłeś. A potem kilka słów o hobby albo rzeczach, które lubisz robić”. Wszyscy mówili, że lubią baseball albo koszykówkę. Kokoro powiedziała, że przepada za karaoke. Sądziła, że jeśli wymieniłaby czytanie jako swoje hobby, zostałaby uznana za nudną. Zwróciła jednak uwagę, że kilka osób przed nią wymieniało karaoke jako swoje zainteresowanie, i nikt w żaden sposób tego nie komentował. Wierzyła, że wymieniając tę samą rzecz co inni, nie zostanie uznana za dziwną.
Pozostawieni przez Wilczycę sami sobie, nie mieli kogo prosić o wskazówki. Kokoro uznała, że rolę wychowawcy-doradcy mogłaby przejąć właśnie Aki. Skoro jednak ona sama przedstawiła się tak zwięźle, inni poszli jej śladem.
– Kokoro – powiedziała śmiało.
Od razu przyszło jej do głowy, że pewnie nie zapamięta wszystkich imion od razu. Mimo że miała do czynienia z naprawdę niedużą grupą, zaczynał ją też łapać ból brzucha. Przeszedł ją lodowaty dreszcz.
– Pierwsza klasa gimnazjum. Miło mi was poznać.
– Ja jestem Rion – przedstawił się przystojny chłopak. – Ludzie często mi mówią, że mam bardzo zagraniczne imię, ale jestem rodowitym Japończykiem. „Ri” pisze się tak jak w słowie rika, naukach przyrodniczych, a „on” tak jak znak na dźwięk. Lubię piłkę nożną i gram w nią całkiem dobrze. Jestem w pierwszej klasie gimnazjum. Miło was poznać.
Pierwszoklasista. Tak jak Kokoro.
Odpowiedziały mu pomruki składające się na: „Cześć, miło cię poznać”. Dziewczyna zwróciła uwagę, że pozostali nieco się spięli. Pewnie zastanawiali się, czy i oni będą musieli teraz mówić, jakimi znakami zapisuje się ich imiona i czym się interesują.
Aki wyraźnie nie miała zamiaru niczego dodawać do swojej prezentacji. Kokoro również. Wydawało jej się, że gdyby w tym towarzystwie wspomniała o karaoke jako swoim hobby, mogłoby jej to przynieść więcej szkód niż pożytku.
– Ja jestem Fuuka. Z drugiej gimnazjum – powiedziała dziewczyna w okularach. Kiedy już nawykło się do jej piskliwego głosu, stawał się on całkiem przyjemny dla ucha, a kolejne sylaby zdawały się niemal spływać z jej ust. Zapanowała kilkusekundowa cisza, jakby dziewczyna się nad czymś zastanawiała. – Miło was poznać.
Wrócili do wcześniejszego szablonu przedstawiania się, tego pozbawionego dodatkowych informacji.
– Masamune. Druga gimnazjum – rzucił szybko chłopak od konsoli. Unikał kontaktu wzrokowego. – Aha. Mam dość wysłuchiwania, że Masamune brzmi jak imię jakiegoś wielkiego przywódcy albo miecza, albo jak marka alkoholu. Poważnie, już się nasłuchałem, nie musicie tego powtarzać. Naprawdę tak mam na imię.
Tylko on nie dodał pod koniec grzecznościowego „Miło was poznać”. Mijały cenne sekundy, podczas których pozostali się wahali, jak zareagować na takie przedstawienie.
Siedzący obok Masamune wysoki chłopak nabrał powietrza w płuca. To on przypominał Rona z Harry’ego Pottera i zapytał, czy mogą wrócić do domów.
– Ja mam na imię Subaru. Miło was poznać. Chodzę do trzeciej klasy gimnazjum – powiedział krótko i zwięźle. Sprawiał wrażenie ceniącego sobie swoją prywatność. Otaczała go aura tajemniczości. W jego głosie pobrzmiewała też bezczelna nuta.
Kokoro jeszcze nigdy nie poznała osoby, która śmiałaby zachowywać się tak jak on.
– Ureshino – odezwał się ktoś cicho. Okazało się, że był to tamten niski, gruby chłopak, który pytał, czy nie ma tu nic do jedzenia. Pozostali spojrzeli na niego pytająco, więc powtórzył: – Ureshino. To nie moje imię, tylko nazwisko. Może nietypowe. Miło was poznać.
Wciąż wyglądał na podenerwowanego. Pod tym względem wydał się Kokoro podobny do niej samej.