Gamora i Nebula. Siostrzeństwo broni. Marvel - Lee Mackenzi - ebook

Gamora i Nebula. Siostrzeństwo broni. Marvel ebook

Mackenzi Lee

3,8

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Gamora, córka Thanosa, zostaje wysłana na Torndune, planetę niegdyś tętniącą życiem, obecnie niszczoną przez wielkie kopalnie. Ma zdobyć jej serce, choć nie do końca wie, czym ono jest. W ślad za Gamorą podąża Nebula. Chce odnaleźć serce Torndune jako pierwsza i zemścić się na siostrze za to, że niedawno z jej winy straciła rękę. Ale jak dostać się do jądra planety? Jedna z nich sprzymierza się ze zbuntowanymi górniczkami walczącymi z kopalnianą korporacją, druga współpracuje z Powszechnym Kościołem Prawdy. Im bliżej do serca Torndune, tym siostry są bliższe odkrycia prawdy o grze, w której nieświadomie uczestniczą, i tym silniejsza więź zawiązuje się między nimi. Czy jednak zdołają sobie zaufać?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 320

Oceny
3,8 (9 ocen)
3
2
3
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
jakubburdecki

Całkiem niezła

tylko dla fanów Marvela. średnia.
00
Alexa_12124678

Całkiem niezła

książka wyjaśniała niektóre z wątków Marvela
00
milulamajula

Z braku laku…

Szara czcionka strasznie przeszkadza w czytaniu, zwłaszcza na kindle
00

Popularność




Roz­dział 1

U9ODZ1213A P1223 8Z24ZĘŚ15184Ą 20W1826Z23Ą

Roz­dział 1

Trzy­dzie­ści sześć sekund po tym, jak Gamora wylą­do­wała w jedy­nym publicz­nym doku na sta­cji Rango-15, jej sta­tek już roz­bie­rano na czę­ści. Bez­domni w zaku­rzo­nych łach­ma­nach, zakry­wa­jący twa­rze sza­lami, żeby choć tro­chę ochro­nić płuca przed pyłem z crow­mi­kitu, wynu­rzyli się z kry­jó­wek i oto­czyli myśli­wiec, zanim jesz­cze pod­wo­zie wysu­nęło się w cało­ści, po czym wspięli się na dziób maszyny i zaczęli pod­wa­żać poszy­cie, żeby dostać się do bie­gną­cych pod spodem prze­wo­dów.

Gamora wes­tchnęła. Ech, dla­czego musiała wziąć robotę na tej nędz­nej pla­ne­cie… Jesz­cze nie zeszła na powierzch­nię, a miej­scowi już pró­bo­wali roze­rwać ją na strzępy. Odpięła krzy­żu­jące się na jej piersi pasy bez­pie­czeń­stwa i trą­ciła butem przy­cisk uru­cha­mia­jący właz. Roz­legł się cichy syk. Gamora wstała, wyjęła bla­ster z kabury i wyce­lo­wała w naj­bliż­szego zło­mia­rza. Usta­wiła kciu­kiem tryb ogłu­sza­nia i wystrze­liła dwa razy. Zło­miarz spadł z dziobu statku, wyma­chu­jąc bez­ład­nie rękami i nogami. Pozo­stali roz­pierz­chli się na wszyst­kie strony, wrzesz­cząc tak, jakby ich też tra­fiła. Połowa w trak­cie ucieczki porzu­ciła sfa­ty­go­wane narzę­dzia gór­ni­cze, któ­rymi pró­bo­wali roze­brać na kawałki jej sta­tek i Gamora została sama. Teren wokół niej wyglą­dał jak naj­nędz­niej­szy w galak­tyce pchli targ.

Wło­żyła bla­ster do kabury. Dobrze choć, że wystra­szył ich jeden mizerny strzał ogłu­sza­jący.

Gamora zesko­czyła na zie­mię. W sztucz­nej atmos­fe­rze sta­cji czuć było stę­chli­znę tak mocno, że nacią­gnęła szal na usta i nos. Zwią­zała włosy z tyłu w luźny węzeł i już czuła, jak osa­dza się na nich ole­iste powie­trze. Zanim wyru­szyła w drogę, utle­niła sobie koń­cówki wło­sów na biało. Wie­działa, że kiedy wróci na „Sank­tu­arium II”, będą zma­to­wiałe, a od pyłu przy­biorą kolor wymio­cin. Powinna to już dobrze wie­dzieć: do walki ni­gdy nie wolno ubie­rać się na biało. A prze­cież wszystko było walką.

Z głębi han­garu wyszła wyglą­da­jąca na znu­żoną ope­ra­torka por­towa. Dolną połowę jej twa­rzy zasła­niał apa­rat z zie­lo­nymi prze­wo­dami, mający fil­tro­wać powie­trze. Gamora posia­dała now­szy model, ale powie­dziano jej, że będzie go potrze­bo­wać dopiero na pla­ne­cie. Na sta­cjach miesz­kal­nych sztuczna atmos­fera miała wystar­cza­jący skład, żeby dało się oddy­chać bez apa­ratu chro­nią­cego przed uno­szą­cym się w powie­trzu crow­mi­ki­tem. Lekarz na „Sank­tu­arium II”, który prze­ba­dał ją przed tą wyprawą, dał jej tak długą listę skut­ków ubocz­nych wdy­cha­nia czą­ste­czek mine­rału, że przy samym czy­ta­niu Gamora o mało od razu nie się­gnęła po maskę do ple­caka.

Mecha­nicz­nemu dźwię­kowi odde­chu ope­ra­torki towa­rzy­szyło meta­liczne grze­cho­ta­nie zro­bio­nych z ele­men­tów narzę­dzi bran­so­le­tek na jej kost­kach. Prze­stę­pu­jąc z nogi na nogę, stu­kała w ekran, który przy­trzy­my­wała zgiętą ręką. Ekran był przy­mo­co­wany łań­cusz­kiem do jej nad­garstka – jako zabez­pie­cze­nie przed kra­dzieżą.

– Wita… – ode­zwała się kobieta, ale jej głos został zagłu­szony przez chra­pliwy ryk sil­nika promu, który wła­śnie wyła­niał się z mlecz­nej war­stwy atmos­fery nad ich gło­wami. Powie­trze zafa­lo­wało i spod statku wypły­nęła chmura spa­lin, spo­wi­ja­jąc plat­formę doku­jącą czar­nym dymem. Gamora jesz­cze bar­dziej poża­ło­wała, że utle­niła sobie te koń­cówki.

Pra­cow­nica portu patrzyła zmru­żo­nymi oczami, jak prom scho­dzi nie­równo na plat­formę. Jego sil­nik wydał z sie­bie ostat­nie rzę­że­nie i umilkł.

– Witamy – powtó­rzyła kobieta, prze­no­sząc wzrok na Gamorę. Szwan­ku­jący gło­śnik w jej masce znie­kształ­cał głos i nada­wał mu elek­tro­niczne brzmie­nie, więc pod­nio­sła rękę i poru­szyła pokrę­tłem znaj­du­ją­cym się z boku urzą­dze­nia. Gło­śnik zapisz­czał zgrzy­tli­wie; obie kobiety skrzy­wiły się jed­no­cze­śnie, po czym pra­cow­nica portu powie­działa (gło­śnik wcale nie zaczął pra­co­wać lepiej): – Witamy na Rango-15. Doba doko­wa­nia kosz­tuje sto jed­no­stek.

– Jestem tutaj w inte­re­sach. – Gamora poka­zała swój iden­ty­fi­ka­tor na holo­ekra­nie umiesz­czo­nym na nad­garstku. Tak wła­ści­wie nie było to zada­nie zle­cone przez jej ojca, a w prak­tyce wysko­cze­nie ze stu jed­no­stek nie sta­no­wiło dla niej wiel­kiego pro­blemu, ale cho­dziło o zasady. Córka Tha­nosa nie może pła­cić za doko­wa­nie na sta­cji zaścian­ko­wej pla­nety z odkryw­ko­wymi kopal­niami.

Ope­ra­torka zer­k­nęła prze­lot­nie na jej iden­ty­fi­ka­tor i znów utkwiła wzrok w swoim ekra­nie.

– Moja kochana, jesteś poza strefą wpły­wów Czar­nego Zakonu.

– Nie jestem twoją kochaną.

Ope­ra­torka pod­nio­sła głowę. Gamora zauwa­żyła, że wzrok kobiety padł na bla­ster w kabu­rze przy jej bio­drze.

– Lubisz strze­lać?

– Nie. – I w zasa­dzie nie skła­mała. Wolała posłu­gi­wać się mie­czem.

– Za strze­la­niny opłata pięć­dzie­siąt jed­no­stek – rze­kła ope­ra­torka. – Plus koszt pogrzebu. Ale mogę pobrać od cie­bie tylko czter­dzie­ści, jeśli zapła­cisz teraz, przed wszel­kimi incy­den­tami zwią­za­nymi z bro­nią palną, w któ­rych zamie­rzasz brać udział pod­czas pobytu na sta­cji.

– Nie lubię strze­lać. – Gamora zgrzyt­nęła zębami. – I mogę pole­cieć na inną sta­cję.

Ope­ra­torka por­towa postu­kała ener­gicz­nie w ekran, pró­bu­jąc zachę­cić popę­kaną powierzch­nię urzą­dze­nia do dzia­ła­nia.

– Opłaty wszę­dzie są takie same. Możesz zapła­cić teraz za cały pobyt albo osobno za każdy dzień, przy czym wtedy doli­cza się dzie­sięć pro­cent.

– A jeśli nie zapłacę? – zapy­tała Gamora przez zaci­śnięte zęby.

Ope­ra­torka por­towa spoj­rzała na nią tak, jakby chciała się upew­nić, czy jej roz­mów­czyni nie żar­tuje, a potem rze­kła chłodno:

– Zało­żymy ci blo­kadę.

W głębi plat­formy otwo­rzył się ze szczę­kiem właz promu, który wylą­do­wał przed chwilą, i żebracy, wcze­śniej pró­bu­jący roze­brać na kawałki sta­tek Gamory, natych­miast oto­czyli wysia­da­ją­cych pasa­że­rów, bła­ga­jąc o litość z pochy­lo­nymi gło­wami i zło­żo­nymi dłońmi.

– Ale będzie­cie trzy­mać zło­mia­rzy z daleka? – upew­niła się Gamora.

– Masz moje słowo – odparła ope­ra­torka. – Za zbie­ra­nie złomu w publicz­nym doku obo­wią­zuje opłata w wyso­ko­ści trzy­stu jed­no­stek.

Gamora zmu­siła się, żeby nie spoj­rzeć wymow­nie do tyłu, na znisz­czone poszy­cie dziobu swo­jego statku.

– W porządku. – Postu­kała w holo­ekran na nad­garstku, zatwier­dza­jąc prze­lew. Ope­ra­torka popa­trzyła na swój ekran i ski­nęła głową, potwier­dza­jąc, że został przy­jęty. Przy­kle­iła magne­tyczny kod paskowy na przed­niej czę­ści statku Gamory. Zma­to­wiała tabliczka wyglą­dała jak plama z oleju na nie­ska­zi­tel­nym, odbi­ja­ją­cym oto­cze­nie poszy­ciu.

– Witamy na Torn­dune – oznaj­miła, wyłą­cza­jąc holo­ekran. – Nie pij tutej­szej wody.

Gdy ope­ra­torka odda­liła się, Gamora pode­szła na skraj plat­formy i spoj­rzała w dół, na pla­netę.

„Kie­dyś była zie­lona” – pomy­ślała, omia­ta­jąc wzro­kiem zruj­no­waną powierzch­nię tego, co daw­niej pora­stała dżun­gla, zanim pod korze­niami drzew nie odkryto złóż crow­mi­kitu. Teraz pla­neta, poprze­ci­nana dłu­gimi kanio­nami wyro­bisk, przy­brała barwę rdzy. Głę­bo­kie kra­tery kopalni roz­cią­gały się mię­dzy wyso­kimi komi­nami i gene­ra­to­rami sztucz­nej gra­wi­ta­cji. Wzdłuż dachów rafi­ne­rii mru­gały czer­wone świa­tła, ukła­da­jąc się w krwawe kon­ste­la­cje na powierzchni pla­nety. Głu­chy chór dźwię­ków wyda­wa­nych przez maszyny był sły­szalny nawet tu, pomimo ochron­nego pola ota­cza­ją­cego sta­cję, na któ­rej miesz­kali gór­nicy; czuła w sto­pach ich dud­nie­nie. Nad pla­netą tło­czyły się setki sta­cji takich jak Rango-15 – roz­ma­zane kropki na tle ciem­nego nieba. Każdą z nich łączył z Torn­dune wie­lo­ki­lo­me­trowy szyb windy, zako­twi­cza­jąc je nad tru­jącą atmos­ferą nisz­czo­nego świata, tak wypeł­nioną opa­rami z crow­mi­kitu, że nie było tam już żad­nego zakątka, w któ­rym sam akt oddy­cha­nia nie pro­wa­dziłby do śmierci.

Gamora wyjęła lor­netkę z ple­caka i pod­nio­sła ją do oczu, aby przyj­rzeć się dokład­niej pla­ne­cie.

Przy­pa­try­wała się powierzchni Torn­dune, a na ekra­nie przed jej oczami prze­su­wały się zie­lone czcionki – dane licz­bowe – ogra­ni­cza­jąc jej widok na dłu­gie sze­regi gór­ni­ków wcho­dzą­cych po rusz­to­wa­niach, scho­dzą­cych z nich i wcią­ga­ją­cych skrzy­nie pełne suro­wego crow­mi­kitu. Liczby znik­nęły na chwilę, kiedy prze­su­nęła się za nimi jedna z ogrom­nych, spi­cza­sto zakoń­czo­nych wiert­nic. Gamora prze­nio­sła spoj­rze­nie na koniec wykopu tuż pod sta­cją, tam, gdzie pra­co­wała więk­szość gór­ni­ków miesz­ka­ją­cych na Rango-15. W soczew­kach lor­netki zami­go­tały kali­bru­jące się wymiary, w tym pro­mień pla­nety, a w końcu wyświe­tliła się odle­głość: 3897 km.

Wyłą­czyła lor­netkę i wsu­nęła ją do ple­caka.

Tylko 3897 kilo­me­trów do środka pla­nety. Łatwi­zna. Na pewno.

– Cześć i czo­łem, kochana – ode­zwał się ktoś za Gamorą. W jej stronę zmie­rzała szybko istota w goglach, z wiel­kim holo­ekra­nem, macha­jąca do niej w spo­sób, który wyda­wał się przy­ja­zny, dopóki nie powie­działa: – Dwie­ście jed­no­stek za par­ko­wa­nie w publicz­nym doku.

Gamora wes­tchnęła. Dobrze cho­ciaż, że naj­pierw dorwała ją tań­sza nacią­gaczka.

W mie­ście znaj­du­ją­cym się na sta­cji, zaku­rzo­nym i bez­barw­nym, lgnący do ubrań i butów gór­ni­ków crow­mi­kit uno­sił się w powie­trzu w mgli­stych obłocz­kach, zło­cą­cych się, kiedy padało na nie świa­tło. Wybra­ko­wane sku­tery stały przed krzy­wymi witry­nami skle­pów mię­dzy kory­tami z brudną wodą, w któ­rej myli się gór­nicy. Wię­cej tam było żywych istot niż stat­ków; na uli­cach tło­czyli się prze­chod­nie. Gór­nicy wciąż w robo­czych ubra­niach, z bled­ną­cymi śla­dami gogli i apa­ra­tów fil­tru­ją­cych na skó­rze, stali w kolej­kach pod punk­tami przy­dzia­ło­wymi i wymie­niali żetony na jedze­nie, pościel i nowe sznu­ro­wa­dła. Ambu­la­to­rium oble­gali pacjenci poka­zu­jący zakrwa­wione kolana i zmiaż­dżone ręce, bła­ga­jący o pomoc. Nie­szczę­śnicy ze sta­wami gni­ją­cymi od dłu­giego kon­taktu z crow­mi­kitem cza­ili się z tyłu. Pomimo ich sza­rych, wynisz­czo­nych ciał i skóry powle­ka­ją­cej cia­sno kości, nie zwra­cano na nich uwagi.

Nawet na tak małej sta­cji gór­nicy sta­no­wili róż­no­rodny tłum istot ze wszyst­kich stron galak­tyki. Gamora czy­tała gdzieś, że kiedy roz­po­częto wydo­by­wa­nie crow­mi­kitu, na pla­netę napły­nęli przy­by­sze z roz­ma­itych zakąt­ków kosmosu, któ­rzy – tak jak tubylcy – pozby­wali się oszczęd­no­ści całego życia w nadziei, że natra­fią tu na dobrą żyłę, którą zare­zer­wują dla sie­bie. Złoża takich nie­licz­nych szczę­ścia­rzy zostały wyku­pione przez Gil­dię Gór­ni­czą. Ci, któ­rzy oka­zali się otwarci na współ­pracę, otrzy­mali udziały w Gil­dii w zamian za swoje działki, a ci, któ­rzy się temu opie­rali, odkry­wali, że w nocy ktoś prze­ciął opony ich kopa­rek, że ukra­dziono im zapasy żyw­no­ści, a tunele, tak pra­co­wi­cie drą­żone, w tajem­ni­czy spo­sób zawa­liły się pod­czas ich snu. Kiedy w końcu kapi­tu­lo­wali, zmu­szano ich do takiej samej nie­mal nie­wol­ni­czej pracy jak innych gór­ni­ków zatrud­nia­nych przez Gil­dię i prze­no­szono na sta­cje miesz­kalne.

Na rusz­to­wa­niach wokół wypa­lo­nego szkie­letu budynku kil­koro misjo­na­rzy Powszech­nego Kościoła Prawdy śpie­wało hymny, myjąc nogi nawró­co­nych, doko­nu­jąc w ten spo­sób aktu chrztu. Misjo­narka z maki­ja­żem kapłanki stała na pustej skrzyni ozna­czo­nej sym­bo­lem „Nie­bez­pie­czeń­stwo: mate­riały wybu­chowe” i czy­tała z postrzę­pio­nej księgi.

– I tak też się stało. Zna­leźli na tej ziemi ogród i nazwali go Kybele, co ozna­cza pocho­dze­nie życia, a z jego ziemi wyro­sły wszyst­kie rze­czy w galak­tyce.

Mija­jąc wyznaw­ców Kościoła, Gamora spoj­rzała na cią­gnącą się za nimi ulicę ze slum­sami, zbu­do­wa­nymi z czę­ści i odpa­dów gór­ni­czych. Nie­które z tych dom­ków skła­dały się tylko z bla­chy poło­żo­nej na słu­pach od rusz­to­wań. Paliły się mię­dzy nimi pale­ni­ska, na któ­rych goto­wano posiłki. Na tle spo­wi­tego rudą łuną nieba jarzyły się bursz­ty­no­wym, płyn­nym świa­tłem.

Nie wszyst­kie sta­cje uno­szące się nad pla­netą tak wyglą­dały – nie wszyst­kie były pod­upa­da­ją­cymi orbi­tal­nymi osie­dlami miesz­kal­nymi, peł­nymi osób wygna­nych ze swo­ich domów; osób, które nie miały innych moż­li­wo­ści – musiały eks­plo­ato­wać i nisz­czyć wła­sną pla­netę, aby uisz­czać narzu­cony im czynsz. Lecąc do kla­stra Rango, Gamora minęła kilka sta­cji miej­skich o bia­łych murach, uno­szą­cych się wyżej nad pla­netą – do ich atmos­fer wtła­czano czy­ste powie­trze, a przed ogro­dzo­nymi domami kwi­tły kwiaty. To tam miesz­kali mene­dże­ro­wie Gil­dii Gór­ni­czej, ci, któ­rzy znisz­czyli Torn­dune, żeby pozy­ski­wać na niej nie­sły­cha­nie potężne źró­dło ener­gii, a teraz pobie­rali opłaty za pobyt na sta­cjach miesz­kal­nych pro­sto z pen­sji gór­ni­ków.

Cała ta paskudna pla­neta była prze­żarta zgni­li­zną.

Na głów­nym placu Gamora wybrała na chy­bił tra­fił bar znaj­du­jący się w wyso­kim budynku. Weszła po scho­dach, poko­nu­jąc po dwa stop­nie naraz. Musiała gdzieś usiąść, żeby przej­rzeć swoje instruk­cje, a przede wszyst­kim napić się cze­goś. Przed opusz­cze­niem doku wyjęła apa­rat fil­tru­jący, ale tak nie­wielu mija­ją­cych ją gór­ni­ków nosiło te urzą­dze­nia, że zosta­wiła go na szyi, z obawy, że jeśli go założy na twarz, będzie się za bar­dzo wyróż­niać wśród miej­sco­wych. Nie­do­sto­so­wa­nie się do lokal­nych zwy­cza­jów zwró­ci­łoby na nią więk­szą uwagę niż jej zie­lona skóra. Auto­ma­tyczne drzwi otwarły się ze skrzyp­nię­ciem i Gamora ruszyła naprzód, ale istota sto­jąca przy drzwiach zagro­dziła jej drogę musku­lar­nym ramie­niem.

– Zdać broń! – wark­nęła. Na pla­kietce przy­pię­tej do jej uni­formu gór­ni­czego wid­niał krótki komu­ni­kat: „Rób, co mówię”. Gamora nie­chęt­nie wyjęła broń z kabur, dwa skła­dane mie­cze z ple­caka, a potem się­gnęła po para­li­za­tor, pas z bom­bami bli­ste­ro­wymi oraz cztery gra­naty bły­skowe i wło­żyła wszystko do pojem­nika, który podała jej kobieta.

Straż­niczka wska­zała jesz­cze głową na jej buty.

– I noże.

– Nie mam żad­nych noży – odparła Gamora.

Kobieta unio­sła brew. Na jej twa­rzy malo­wała się nie tyle wroga obo­jęt­ność, ile aktywna wro­gość.

– Noże – powtó­rzyła. – Myślisz, że nie poznam się na butach z ostrzami Star­force? Wyj­muj albo spa­daj.

Jej mocna ręka dotknęła pałki ogłu­sza­ją­cej przy­pię­tej do piersi.

Gamora ude­rzyła obca­sem o grunt. Nóż Kor­pusu Kree wysu­nął się z kry­jówki w przed­niej czę­ści buta. Zła­pała go i podała straż­niczce ostrzem do przodu.

Straż­niczka wrzu­ciła go do pojem­nika razem z resztą arse­nału Gamory.

– A drugi?

– Nie ma dru­giego. – Gamora tup­nęła dru­gim butem o zie­mię; puste miej­sce na nóż szczęk­nęło. Kobieta zmru­żyła oczy. Cie­kawe, czy zaraz każe jej oddać buty i wejść do baru boso, by nie ryzy­ko­wać moż­li­wo­ści, że Gamora kła­mie… – To wszystko? – wark­nęła Gamora, zanim straż­niczka wpa­dła na pomysł, żeby ją obma­cać. Kobieta mruk­nęła coś, ode­rwała czer­woną ety­kietę z przodu pojem­nika i wepchnęła go tyłem na taśmę prze­no­śnika. Po chwili pojem­nik znik­nął Gamo­rze z oczu.

– Odbie­rzesz je w okienku, kiedy będziesz wycho­dzić – rze­kła straż­niczka, wrę­cza­jąc Gamo­rze ety­kietę. – I nie pij tu wody, cudzo­ziemko.

Gamora obrzu­ciła ją nie­chęt­nym spoj­rze­niem. Może jed­nak nie ma po co pró­bo­wać wta­piać się w tłum…

W barze tło­czyli się gór­nicy, któ­rzy wła­śnie skoń­czyli szychtę na pla­ne­cie. Stoły do gry w zardoka stały pod oknami, oto­czone gra­czami, obsta­wia­ją­cymi zakłady przy podzie­lo­nych na kwa­draty plan­szach. Hała­śliwa grupa przy barze oglą­dała na zaśnie­żo­nym holo­ekra­nie wyścig moto­cy­kli trans­mi­to­wany z jakiejś pla­nety ze środ­ko­wego układu. Gamora zamó­wiła coś do picia; napój, mętny i gęsty, pach­niał jak sfer­men­to­wany. Zajęła miej­sce przy sto­liku z tyłu. Kiedy usia­dła na popę­ka­nym obi­ciu krze­sła, w powie­trze wzniósł się obło­czek cuch­ną­cego pyłu crow­mi­ki­to­wego.

Otwo­rzyła plik z instruk­cjami na ekra­nie na nad­garstku. Sie­działa ple­cami do sali, tak żeby nikt nie mógł zoba­czyć jej sprzętu. Nie miała ochoty wpaść komuś w oko – o, bogata cudzo­ziemka, tę to warto napaść w zaułku i obra­bo­wać! – tylko dla­tego, że posia­dała śred­niej jako­ści holo­ekran, któ­rego i tak nie mogłaby opchnąć, by uzy­skać w sto­licy pie­nią­dze na paliwo…

Wia­do­mość była krótka, ale wyświe­tliła ją jesz­cze raz, jakby od czasu, kiedy poprzed­nio ją prze­czy­tała, mogła wzbo­ga­cić się o dodat­kową linijkę. Zawie­rała współ­rzędne Torn­dune, link do pliku z infor­ma­cjami o histo­rii prze­my­słu wydo­byw­czego i zagro­że­niach śro­do­wi­sko­wych na tej daw­nej leśnej pla­ne­cie, a do tego jesz­cze dwa zda­nia:

ZDO­BYĆ SERCE PLA­NETY. DOSTAR­CZYĆ JE DO MIEJ­SCA O NASTĘ­PU­JĄ­CYCH WSPÓŁ­RZĘD­NYCH:

Poma­ni­pu­lo­wała znowu współ­rzęd­nymi i, jak poprzed­nio, miej­sce, które miały wska­zy­wać, nie poka­zało się na żad­nej z map.

To ci dopiero cie­kawa robota. Nie­znany zle­ce­nio­dawca posłał ją po nie­znany przed­miot, który miała dostar­czyć do nie­wia­do­mego miej­sca. Kiedy prze­słała tę wia­do­mość Tha­no­sowi, mając nadzieję, że ojciec każe jej odmó­wić, bo jest potrzebna gdzie indziej, dostała w odpo­wie­dzi jedy­nie jedno słowo: „Jedź”. I tak zle­ce­nie prze­kształ­ciło się w zada­nie potwier­dzone przez ojca. A w końcu Gamora była przede wszyst­kim jego żoł­nie­rzem.

Gamora oparła łokieć o nogę, którą poło­żyła na sie­dze­niu obok i prze­łą­czyła się mię­dzy oknami na holo­ekra­nie, żeby zoba­czyć, czy ojciec pró­bo­wał się z nią z skon­tak­to­wać, kiedy jesz­cze sie­działa za ste­rami statku. Nie miała zamiaru spraw­dzać, czy napi­sała do niej Nebula. Jedyne, co by się jej wyświe­tliło, to wia­do­mość, którą sama wysłała sio­strze: „Prze­pra­szam. Pro­szę, ode­zwij się do mnie”, z adno­ta­cją, że została prze­czy­tana i usu­nięta kilka mie­sięcy temu. Jej palce same powę­dro­wały w kie­runku pustej komory w bucie, w któ­rym znaj­do­wałby się nóż Kor­pusu Kree – gdyby nie dała go Nebuli.

„Głowa do góry”. Zaci­snęła dłoń w pięść i przy­ci­snęła ją do czubka buta. „Skup się”.

To nie było zada­nie Nebuli – tylko jej, Gamory.

– Witaj, skar­bie – ode­zwał się tuż za nią słodki głos. Kiedy Gamora się odwró­ciła, oka­zało się, że o opar­cie sie­dze­nia wsparła się łok­ciami kobieta o inten­syw­nie czer­wo­nych wło­sach, z ustami i policz­kami poma­lo­wa­nymi na taki sam kolor. Jej impo­nu­jący biust znaj­do­wał się na wyso­ko­ści oczu Gamory. – Może szu­kasz przy­ja­ciółki?

– Nie, dzięki – odparła Gamora, sku­pia­jąc się z powro­tem na holo­ekra­nie.

– Nowym przy­by­szom ciężko jest na sta­cji bez zna­jo­mych. – Kobieta usia­dła obok niej. Pach­niała inten­syw­nie per­fu­mami. Spry­skała się nimi bar­dzo obfi­cie, żeby choć tro­chę ukryć, jak bar­dzo potrze­bo­wała kąpieli. Jej sztuczne rzęsy zaczy­nały się odkle­jać przy zewnętrz­nych kąci­kach oczu. Nie miała brwi, nama­lo­wała w ich miej­sce kre­ski fio­le­tową kredką, co wyglą­dało tak, jakby kosme­tyk popa­rzył jej skórę. – Jesteś mene­dżerką z kopalni? – zapy­tała uwo­dzi­ciel­skim tonem.

– Nie­zu­peł­nie – burk­nęła Gamora.

– Inwe­storką? A może łow­czy­nią nagród? – Ura­do­wana tym pomy­słem, kla­snęła w dło­nie, aż zadźwię­czała jej biżu­te­ria.

– Coś takiego.

– Ale nie jesteś stąd – cią­gnęła kobieta, tonem twier­dzą­cym, nie pyta­ją­cym.

– Nie – wes­tchnęła Gamora. – Nie jestem stąd.

– Ktoś ci już wspo­mi­nał o wodzie? – dopy­ty­wała się kobieta.

– Co kon­kret­nie?

– Żebyś jej nie piła.

Gamora par­sk­nęła.

– A tak, ktoś mi mówił.

Kobieta wycią­gnęła rękę i powio­dła pal­cem po pod­bródku Gamory. Miała poma­lo­wane dło­nie, ale skóra na kost­kach jej pal­ców zaczy­nała się psuć, nie udało się cał­ko­wi­cie zasło­nić czer­wo­nych ranek od crow­mi­kitu.

– No, jeśli nie będziesz miała ochoty spać dziś sama, to przyjdź do mnie, dobrze? – Mówiła, prze­cią­ga­jąc samo­gło­ski, jak wszy­scy inni tubylcy, z któ­rymi Gamora tu roz­ma­wiała. Mieli ten­den­cję do pomi­ja­nia z wygody form gra­ma­tycz­nych i spół­gło­sek.

Gamora już otwie­rała usta, żeby odpo­wie­dzieć, ale prze­rwał jej głu­chy huk, docho­dzący z bar­dzo daleka, praw­do­po­dob­nie z powierzchni pla­nety. Na stole zatrzę­sła się szklanka. Holo­ekran nad barem nagle zgasł, a w sali pod­niósł się krzyk tych, któ­rzy się w niego wga­piali. Gamora sko­czyła odru­chowo na nogi, się­ga­jąc po bla­stery, zanim przy­po­mniała sobie, że prze­cież zosta­wiła je u olbrzymki przy drzwiach.

– Spo­koj­nie, kochana – zagru­chała kobieta, popra­wia­jąc sobie z przodu sukienkę, która była tak cia­sna w talii, że chyba musiała prze­su­nąć na inne miej­sce wewnętrzne organy kobiety. – To tylko Grzbiet.

Więk­szość klien­tów w barze nie zwró­ciła uwagi na wybuch, ale kilka osób pode­szło jed­nak do zaj­mu­ją­cych całą ścianę brud­nych okien. Gamora prze­sko­czyła przez opar­cie sie­dze­nia i poszła za nimi. Zza skraju sta­cji wzno­sił się w górę gęsty dym – czarny falu­jący słup wędru­jący z powierzchni pla­nety, pod­szyty bia­łymi bły­ska­wi­cami, przy­po­mi­na­ją­cymi wycią­gane z gobe­linu nitki.

Gamora poczuła, że ktoś staje tuż przy niej – czer­wo­no­włosa, która ją wcze­śniej zacze­piła, przy­lgnęła do jej ramie­nia, żeby lepiej widzieć. Palce kobiety zaci­snęły się na bicep­sie Gamory.

– Och, ale jesteś silna. Pew­nie jesteś z jakie­goś woj­ska?

Tłum, który zebrał się przy oknach, powoli wra­cał do napo­jów i gry. Dym zaczy­nał się roz­wie­wać, brzegi wykopu na pla­ne­cie były czarne.

– Co to było? – zapy­tała Gamora.

Kobieta wzru­szyła ramio­nami.

– Pew­nie ktoś kopał tam, gdzie nie powi­nien, i tra­fił na żyłę crow­mi­kitu. To nie jest sta­bilna sub­stan­cja.

– A jak się nazywa ta kopal­nia? – Gamora popu­kała w zabru­dzoną szybę.

– Dia­bli Grzbiet – odparła kobieta. – To jedno z naj­więk­szych złóż, jakie zna­leźli. I jak sły­sza­łam, na­dal kopią w głąb.

– A gdzie sły­szysz takie rze­czy? – Kiedy Gamora się odwró­ciła, oka­zało się, że kobieta stoi znacz­nie bli­żej, niż sądziła. Cof­nęła się, ale ozna­czało to, że ple­cami doty­kała teraz okna.

Kobieta patrzyła na nią bez emo­cji. Nie wyglą­dała też na nie­bez­pieczną – nie na tyle, by jej bli­skość mogłaby się stać dla Gamory pro­ble­mem. Czy­ściła sobie pył pod paznok­ciem przed­nimi zębami.

– W róż­nych miej­scach sły­szy się różne rze­czy, jeśli się zara­bia na życie tak jak ja – rze­kła. – Trzy noce temu widzia­łam dziew­czynę, która się zała­mała… Pła­kała i mówiła, że to ona powie­działa Gil­dii Gór­ni­czej, że robot­nicy szy­kują się znowu do pro­te­stów.

– Są tu strajki?

– Zawsze ktoś pro­te­stuje. – Kobieta przy­nio­sła Gamo­rze jej napój ze sto­lika i upiła z niego łyk. Na jej gór­nej war­dze została szara smużka. – Chcą więk­szych płac, lep­szych warun­ków pracy i niż­szych podat­ków. Chcą, aby firma zapew­niła im apa­raty fil­tru­jące. Ha, a nie­któ­rzy chcą, by cała Gil­dia Gór­ni­cza zamknęła dzia­łal­ność, żeby mogli zabrać się do ter­ra­for­mo­wa­nia pla­nety. Aku­rat! Gil­dia w życiu nie zre­zy­gnuje z najwięk­szych złóż crow­mi­kitu w zewnętrz­nym sek­to­rze tylko dla­tego, że tubylcy wysa­dzili w powie­trze parę insta­la­cji gór­ni­czych.

– A ilu ich pro­te­stuje? – zapy­tała Gamora.

Kobieta wzru­szyła ramio­nami.

– Pew­nie wielu. Nie­któ­rzy straj­kują na sta­cjach albo robią demon­stra­cje na pla­ne­cie – póki służby bez­pie­czeń­stwa Gil­dii ich nie roz­go­nią. Nie­wiele do tego trzeba. I te pro­te­sty, moim zda­niem, nie są warte zachodu. Nic nie uzy­skają tymi trans­pa­ren­tami. Zwłasz­cza że więk­szość z nich nie umie czy­tać.

– A mają broń? – zacie­ka­wiła się Gamora. – Ata­kują insta­la­cje i maszyny?

– Nie­któ­rzy tak. Jakaś ekipa wysa­dziła w powie­trze jedną z kopalni. Za pomocą wiert­nic, któ­rymi się drąży tunele – wyja­śniła, wyła­wia­jąc jed­no­cze­śnie coś pły­wa­ją­cego po powierzchni napoju i odrzu­ca­jąc to w kie­runku ściany. – Ope­ra­tor włą­czył ich wiert­nicę i BUM! – Ude­rzyła się dło­nią w ramię. Napój zafa­lo­wał w szklance. – Mówili, że to był pro­test. Ale w prze­si­le­nie Gil­dia powiesi tych, któ­rych zła­pano w Kozim Wąwo­zie – przy­naj­mniej tak sły­sza­łam – więc pro­test raczej im nie wyszedł. Mam nadzieję, że zadbają o sztuczne cią­że­nie bar­dziej niż ostat­nio – wtedy było za słabe, by im zła­mać kark. Musie­li­śmy ich cią­gnąć za stopy, żeby potem nie wisieli jesz­cze przez parę dni… Myślisz, że będziesz tu jesz­cze na prze­si­le­nie? Pozwolę ci się na to zapro­sić, pod warun­kiem, że nie zało­żysz tej kurtki. – Pogła­dziła umię­śnione ramię Gamory. – Piękne rze­czy należy umiesz­czać na widoku. I lepiej zacznij tego uży­wać. – Kobieta wska­zała na apa­rat na szyi Gamory. – Bo ina­czej będziesz pluć pyłem z crow­mi­kitu stąd do „Sank­tu­arium II”. – Sły­sząc nazwę statku ojca, Gamora drgnęła. Kobieta zachi­cho­tała. – Nie jeste­śmy aż na takiej pro­win­cji, żeby nie docie­rały tu wia­do­mo­ści z Xan­daru. Może i trwa to parę tygo­dni, ale w końcu trans­mi­sja dociera. I naprawdę nie­trudno cię zauwa­żyć, córko Tha­nosa. Zwłasz­cza z tą twoją śliczną zie­loną skórą. – Mru­gnęła. – A teraz… Kupisz mi drinka?

– Powiesz mi, gdzie zamknęli bun­tow­ni­ków – odparła Gamora – a kupię ci cały bar.

TRANS­KRYP­CJA NAGRA­NIA Z MONI­TO­RINGU KOSMICZNY SALON GIER ARCY­MI­STRZA GODZINA 19:05 90-190-294874

[ARCY­MISTRZ WE WSPA­NIA­ŁYCH OKU­LA­RACH PRZE­CIW­SŁO­NECZ­NYCH WYCHYLA KOLEJ­NEGO DRINKA NA OCZACH GOŚCIA].

GOŚĆ: Masz to czy nie?

ARCY­MISTRZ: Daj spo­kój, złotko. Wiesz, że mam. Na pewno nie chcesz drinka? Mają nie­zno­śnie owo­cowy bukiet — praw­dziwe niebo w gębie. A twoja gęba wygląda tak, jakby zapo­mniała lata temu, co to niebo. Chęt­nie znowu włą­czę bar­mana.

GOŚĆ: Podaj cenę, a potem dobi­jemy targu, wychy­la­jąc kie­li­chy.

ARCY­MISTRZ: Ach, ale wiesz, jest z tym mały pro­blem. Taki nie­duży. Tyci, tyciutki cień pro­blemu. Zupeł­nie malusi…

GOŚĆ: Jaki pro­blem?

ARCY­MISTRZ: Nie tylko ty masz na to chrapkę.

Roz­dział 2

U9ODZ1213A P1223 13I228Z24ZĘŚ1518WĄ 20W1826Z23Ą

Roz­dział 2

Nebula widziała w życiu nie­jedną zapa­dłą dziurę, ale Rango-15 z pew­no­ścią nale­żało do tych naj­bar­dziej zapa­dłych. Patrząc przez brudny ilu­mi­na­tor na zbli­ża­jącą się sta­cję, nabrała pew­no­ści, że będzie na niej śmier­działo.

Nawet sam prom spra­wiał wra­że­nie, jakby miał się zaraz roz­paść – był to frach­to­wiec prze­ła­do­wany pasa­że­rami, z sys­te­mem sztucz­nej gra­wi­ta­cji, który co jakiś czas nawa­lał, a wtedy nogi podróż­nych zaczy­nały odry­wać się od pod­łogi i wszy­scy gorącz­kowo łapali za nie­liczne porę­cze przy ścia­nach. Nebula spę­dziła całą drogę w kącie, mię­dzy sta­rym Kree, od któ­rego potwor­nie cuch­nęło, i Kro­na­nem, z któ­rego cały czas spa­dały na nią małe lawiny kamy­ków. Z holo­ekranu nad jej głową huczały w kółko te same ostrze­że­nia doty­czące tego, jak zadbać o zdro­wie na pla­ne­cie Torn­dune. Nebula raz tra­ciła wątek, a raz uważ­nie sku­piała się na tych samych tek­stach, powta­rza­nych bez końca w trzy­dzie­stu języ­kach.

– Powie­trze nie­na­da­jące się do oddy­cha­nia… Wszy­scy huma­no­idalni przy­by­sze są zobo­wią­zani do nosze­nia apa­ra­tów z sys­te­mem fil­tru­ją­cym kate­go­rii trze­ciej… Dłuż­sza eks­po­zy­cja na nie­prze­two­rzony crow­mi­kit może powo­do­wać wypa­da­nie wło­sów, nisz­cze­nie skóry, a w końcu roz­kład tka­nek, powo­du­jący nie­wy­dol­ność narzą­dów, utratę człon­ków…

„Za późno” – pomy­ślała Nebula, spo­glą­da­jąc na swoją sztuczną lewą rękę. Sama ją zmaj­stro­wała i pro­teza nie odzna­czała się wysoką jako­ścią. Praca nad nią sta­no­wi­łaby dla Nebuli fascy­nu­jące wyzwa­nie, gdyby nie cho­dziło o stwo­rze­nie imi­ta­cji swo­jej wła­snej koń­czyny. Ból po tej stra­cie na­dal potra­fił zaćmić jej umysł i cza­sem zda­rzało się, że się­gała po narzę­dzia ręką, któ­rej już nie miała. Nie zawra­cała sobie głowy pro­sze­niem Tha­nosa o dobrą pro­tezę. Nie miała ochoty usły­szeć od niego, że utra­ciła rękę ze swo­jej winy i udo­wod­niła tym samym, że nie zasłu­guje na jego pomoc. Bo po co pod­ku­wać kula­wego wierz­chowca?

A prze­cież utra­ciła ją raczej przez Gamorę niż z wła­snej winy. A naj­więk­szą odpo­wie­dzial­ność pono­sił za to ich ojciec. I Pani Śmierć, która stała w kącie i patrzyła, jak Nebula sza­mo­cze się w pułapce z sieci elek­trycz­nej. Nebula nie widziała jej – poza ojcem nikt nie potra­fił dostrzec wyraź­nie Śmierci – ale wyczu­wała, że tam jest – cień na skraju pola widze­nia, migo­czący wraz z pul­so­wa­niem prądu elek­trycz­nego.

– Wynoś się i daj mi spo­kój – wark­nęła Nebula przez zaci­śnięte zęby, szar­piąc bez­sku­tecz­nie za sieć. Kolejny impuls gorą­cej ener­gii wstrzą­snął jej cia­łem.

Ale Pani Śmierć cze­kała dalej. Cier­pli­wie i spo­koj­nie.

Kiedy prom ze szczę­kiem wylą­do­wał na głów­nej plat­for­mie doku­ją­cej na Rango-15, Nebula nacią­gnęła apa­rat fil­tru­jący na twarz i zało­żyła ple­cak na ramiona. Trap opadł z trza­skiem i sykiem siłow­ni­ków, a do wnę­trza statku wdarło się powie­trze tak gorące, że pra­wie wyczu­wała to w ustach. Jej mecha­niczna ręka zadrgała, obwody zare­ago­wały na zmianę ciśnie­nia.

Na plat­for­mie pasa­że­rów natych­miast obsko­czyli naga­by­wa­cze, ofe­ru­jący jed­nym tchem apa­raty fil­tru­jące – na oko antyki – po cenach, za które w sto­licy można by kupić trzy nowe – i trans­port rik­szą do mia­sta. Naga­nia­cze rekla­mo­wali noc­legi, zakwa­te­ro­wa­nie i towa­rzy­stwo lub zakwa­te­ro­wa­nie, towa­rzy­stwo i bez­płatne szczo­teczki do zębów. Nebula nacią­gnęła kap­tur na ogo­loną głowę i prze­pchnęła się przez tłum w kie­runku brzegu plat­formy, skąd mogła lepiej przyj­rzeć się znisz­czo­nej powierzchni pla­nety. Idąc, zwró­ciła uwagę na sto­jący nie­da­leko czarny, smu­kły myśli­wiec Lumi­neer typu T-83 z fio­le­to­wymi pasami na sta­tecz­ni­kach. Na jego dzio­bie wid­niał przy­kle­jony kod paskowy. Przez chwilę Nebula zasta­na­wiała się, czy go sobie nie przy­własz­czyć. Odga­dłaby hasło Gamory bez więk­szych pro­ble­mów. A może prze­nie­sie sta­tek do innego han­garu, żeby wku­rzyć sio­strę? Albo przy­naj­mniej napi­sze na owiewce coś wul­gar­nego nie­zmy­walną farbą flu­ore­scen­cyjną…

Wtedy jed­nak Gamora zorien­tuje się, że ktoś tu za nią przy­le­ciał.

Nebula popra­wiła sobie na ramie­niu ple­cak, zasta­na­wia­jąc się, czy satys­fak­cja, jaką da jej to wul­garne graf­fiti, jest warta tego, żeby zwró­cić na sie­bie uwagę sio­stry. W jej pro­te­zie nagle nastą­piło zwar­cie. Dłoń zaci­snęła się mimo­wol­nie w pięść, łokieć zadrgał spa­zma­tycz­nie. Pod­nio­sła drugą rękę i poma­ni­pu­lo­wała czi­pem umiesz­czo­nym za uchem, który łączył jej układ ner­wowy z pro­tezą. Musiała sama wyciąć sobie w czaszce otwór skal­pe­lem lase­ro­wym o jako­ści zde­cy­do­wa­nie nie­me­dycz­nej – nawet znie­czu­la­jące wła­ści­wo­ści medycz­nego alko­holu z Baaka­ratu nie zła­go­dziły bólu – i teraz po raz pierw­szy uży­wała go w atmos­fe­rze nie­bę­dą­cej czy­stym, prze­fil­tro­wa­nym powie­trzem na okrę­cie jej ojca. Kil­ka­krot­nie włą­czyła i wyłą­czyła czip – tak naj­ła­twiej rese­to­wało się ten szwan­ku­jący sys­tem. Ramię szczęk­nęło, obra­ca­jąc się w sta­wie. Nebula uświa­do­miła sobie, że mecha­nizm już został zablo­ko­wany przez pył z crow­mi­kitu, uno­szący się w powie­trzu. Zaklęła pod nosem, zdjęła ple­cak i jedną ręką zaczęła szu­kać w nim narzę­dzi. Jak tak dalej pój­dzie, Gamora znaj­dzie się w domu pod gorą­cym prysz­ni­cem, zanim ona, Nebula, dosta­nie się na pla­netę – jeśli będzie musiała co pięć minut robić postój na czysz­cze­nie swo­ich nowych sta­wów.

– Sio­stro – zagad­nął ją ktoś.

Odwró­ciła się gwał­tow­nie, a jej ręka sama opa­dła na ręko­jeść noża na udzie. Stała przed nią nie­wy­soka kobieta w sza­tach ako­litki Powszech­nego Kościoła Prawdy. Rąbek szat był zabar­wiony na rudo od pyłu. Miała pra­wie cał­ko­wi­cie ogo­loną głowę, tak błysz­czącą, że Nebula nie­mal odru­chowo dotknęła wła­snej czaszki. Skóra ako­litki była poma­lo­wana na śnież­no­biało, przy czym w far­bie ryso­wały się już pęk­nię­cia, wska­zu­jące, gdzie znaj­do­wały się jej zmarszczki – zapewne już długo nosiła ten malu­nek. Od czoła do pod­bródka wędro­wały trzy czer­wone kre­ski, zupeł­nie jakby ktoś prze­cią­gnął po jej twa­rzy zakrwa­wio­nymi pal­cami. Kiedy zro­biła krok w stronę Nebuli, paciorki różańca z astra­gali, prze­ple­cio­nego mię­dzy jej pal­cami, zagrze­cho­tały o sie­bie.

– Kim jesteś? – zapy­tała Nebula.

– Misjo­narką – odparła kobieta, wycią­ga­jąc do niej otwartą dłoń, jakby pro­siła o jał­mużnę. – Potrze­bu­jesz schro­nie­nia?

Tak naprawdę to potrze­bo­wała mecha­nika. Cze­goś cie­płego do jedze­nia i lep­szych butów. Powodu, żeby tu być.

„Co tu robisz, dziew­czynko?”

Zamru­gała, odga­nia­jąc od sie­bie wize­ru­nek Pani Śmierć, maja­czą­cej na skraju pola widze­nia. „To tylko chwi­lowa usterka” – powie­działa sobie w myślach, się­ga­jąc za ucho do czipa, przy­po­mi­na­ją­cego, że jej część nie nale­żała już cał­ko­wi­cie do niej. Meta­lowa ręka znowu zadrgała, pró­bu­jąc się zgiąć.

Nebula i misjo­narka zer­k­nęły na pro­tezę. Z prze­gubu w nad­garstku wystrze­liło kilka iskier.

– Musisz to dobrze uszczel­nić – rze­kła misjo­narka. – Żeby nie dosta­wał się tam pył. Albo naoli­wić. Masz jakiś ole­jek roślinny? – Nebula pokrę­ciła głową. – Chodź ze mną. Pomogę ci z tym.

Nebula nie ruszyła z miej­sca.

– Ile mnie to będzie kosz­to­wać?

– Kosz­to­wać? – Kobieta zmarsz­czyła brwi. Miała pozba­wione rzęs oczy z zaczer­wie­nio­nymi brze­gami powiek. – Sio­stro, jeste­śmy uświę­co­nymi przed­sta­wi­cie­lami Matriar­chini Powszech­nego Kościoła Prawdy. Nie pro­simy o nic w zamian za nasze usługi. Po pro­stu pra­gniemy słu­żyć miesz­kań­com tego peł­nego cier­pie­nia świata. Chodź. Mogę ci pomóc.

Kiedy kobieta ruszyła naprzód, mecha­niczna ręka Nebuli znowu zadrgała. Pokrę­ciła nią w sta­wie, zasta­na­wia­jąc się, co jest bar­dziej praw­do­po­dobne – że kobieta spró­buje ją odu­rzyć jakimś nar­ko­ty­kiem i sprze­dać han­dla­rzom nie­wol­ni­ków czy to, że rze­czy­wi­ście jej pomoże, a potem każe zapła­cić jakąś nie­stwo­rzoną sumę za jakoby dar­mowy akt miło­sier­dzia. A czy w ogóle była misjo­narką tego Kościoła? Prze­cież mogła zerwać ubra­nie ze zwłok zabi­tej przez sie­bie osoby, żeby oszu­ki­wać nowo przy­by­łych. Pokrzy­ki­wa­nia sprze­daw­ców apa­ra­tów fil­tru­ją­cych na­dal nio­sły się po plat­for­mie doku­ją­cej… Jeśli pere­gry­na­cje Nebuli po galak­tyce cze­goś ją nauczyły, to tego, że wszystko miało swoją cenę.

W jej mecha­nicz­nych pal­cach zatrzesz­czała elek­trycz­ność. W uszach zabrzmiał jej cichy głos Pani Śmierć.

Nebula pod­nio­sła ple­cak i poszła za misjo­narką.

Sank­tu­arium Powszech­nego Kościoła Prawdy mie­ściło się w naj­wyż­szym gma­chu na Rango-15. Wysoka iglica przy głów­nym placu góro­wała nad innymi budyn­kami. U jej pod­stawy spa­ce­ro­wało kil­koro ako­li­tów w takich samych sza­tach jak prze­wod­niczka Nebuli, wycią­ga­jąc ręce do gór­ni­ków spie­szą­cych się, żeby zdą­żyć do domu przed godziną poli­cyjną.

Misjo­narka przy­sta­nęła przed drzwiami i odwró­ciła się do Nebuli.

– Odsłoń, pro­szę, głowę i zdej­mij maskę – rze­kła kobieta.

Nebula się zawa­hała. Gór­nicy pocho­dzili z róż­nych stron galak­tyki, ale jej nie­bie­ska skóra łatwo zapa­dała w pamięć. Wolała się za bar­dzo nie wysta­wiać na widok publiczny. Misjo­narka nie wyglą­dała jed­nak na osobę skłonną do kom­pro­misu, więc Nebula ścią­gnęła kap­tur i apa­rat fil­tru­jący – zawisł jej luźno na szyi – a potem weszła za misjo­narką do środka.

Świą­ty­nię przy­kry­wało strze­li­ste skle­pie­nie, na gołej posadzce przed ołta­rzem stały rzędy drew­nia­nych ławek. Misjo­narka zanu­rzyła dłoń w kro­piel­nicy z wodą świę­coną przy drzwiach i prze­su­nęła nią po twa­rzy. Prze­zro­czy­sty płyn zabar­wił się na czer­wono, kiedy tylko dotknął jej skóry. Nebula spoj­rzała nie­pew­nie na kro­piel­nicę. Dra­pało ją potwor­nie w gar­dle. Ode­tchnęła tylko kilka razy nie­prze­fil­tro­wa­nym powie­trzem i już czuła, że wszystko jej w środku wyschło. Upew­niła się, że misjo­narka nie patrzy, po czym zaczerp­nęła dło­nią wody świę­co­nej i wypiła ją.

Przy orga­nach w kącie świą­tyni sie­działa inna misjo­narka, gra­jąc – z pasją, choć w żałob­nym ryt­mie – hymn „Pani Wieczna, chwały pełna”, który Nebula sły­szała już na pla­ne­cie G5 Deneb, gdzie na uli­cach nada­wano pie­śni kościelne jak hymny naro­dowe. Gdy grano „Panią Wieczną, chwały pełną”, wszy­scy ako­lici padali na kolana, przy­ci­skali pię­ści do czoła i szep­tali modli­twy do Matriar­chini, wyzna­jąc w cia­snych sze­re­gach grze­chy, któ­rych Nebula nie odwa­ży­łaby się nikomu powie­rzyć. Przy­le­ciała na G5 Deneb z Gamorą na roz­kaz ojca i wszech­obecne pada­nie na kolana mocno utrud­niało roz­mowę z tubyl­cami. W końcu tak bar­dzo miały tego dość, że kiedy w barze w sto­licy, w któ­rym wła­śnie coś jadły, zagrzmiał hymn, Nebula się­gnęła jak gdyby ni­gdy nic po talerz kobiety modlą­cej się przy sąsied­nim stole i zamie­niła go na wła­sny. Gamora par­sk­nęła śmie­chem – praw­dziwy ewe­ne­ment, od tam­tej pory ani razu nie zaśmiała się tak swo­bod­nie. Nebula nawet nie potra­fiła sobie przy­po­mnieć, kiedy Gamora po raz ostatni się przy niej uśmiech­nęła. Dotknęła noża przy udzie, połowy kom­pletu skra­dzio­nego żoł­nie­rzowi Star­force.

„Idę po cie­bie, sio­stro”.

Misjo­narka, która z nią przy­szła, wyko­nała znak Matriar­chini, przy­kła­da­jąc pięść do ust, a potem do czoła. Następ­nie popro­wa­dziła Nebulę przez drzwi obok ołta­rza i w dół, po skrzy­pią­cych scho­dach.

– Zacze­kaj tutaj – rze­kła. Zosta­wiła Nebulę na pode­ście, a sama otwo­rzyła roz­su­wane drzwi, naci­ska­jąc przy­cisk na różańcu. W pomiesz­cze­niu, do któ­rego weszła, kłę­bił się tłum. Gwar wylał się na schody razem z powie­wem chłod­nego, prze­fil­tro­wa­nego powie­trza. Nebula pode­szła nieco bli­żej, oddy­cha­jąc głę­boko, z roz­ko­szą. Zaj­rzała do pomiesz­cze­nia. Więk­szość obec­nych wyglą­dała na gór­ni­ków, mieli twa­rze pobru­dzone sadzą i gęstą czarną farbą, którą sma­ro­wali sobie czoła i powieki, aby chro­nić się przed słoń­cem – atmos­fera pla­nety rów­nież padła ofiarą crow­mi­kitu. Dolna część ich twa­rzy, przez cały dzień zasło­nięta apa­ra­tem, kon­tra­sto­wała czy­sto­ścią z górną. Misjo­na­rze w wystrzę­pio­nych sza­tach w róż­nych odcie­niach czer­wieni, wska­zu­ją­cych na ich pozy­cję w Kościele, roz­da­wali jedze­nie i leki, zestawy wita­min, nowe fil­try do apa­ra­tów, koce, ręka­wiczki i kaski. Muzyka orga­nowa ze świą­tyni doby­wała się z trzesz­czą­cych gło­śni­ków, kil­koro misjo­na­rzy śpie­wało do niej pie­śni. W kącie na pod­wyż­sze­niu stała kobieta, czy­ta­jąc z Księgi Magusa. Kilku zasłu­cha­nych gór­ni­ków sie­działo u jej stóp. Za nią wisiał wyjąt­kowo nie­po­ko­jący por­tret Matriar­chini. Choć nie­wiele istot widziało pro­ro­ki­nię na żywo, Nebula miała wra­że­nie, że przed­sta­wiono ją bar­dzo pochleb­nie. Nawet Przed­wieczna nie mogła wyglą­dać tak dobrze po tysią­cach lat patro­no­wa­nia reli­gii.

Misjo­narka sta­nęła nagle w drzwiach. Nebula drgnęła.

– Pro­szę. – Kobieta podała Nebuli pojem­nik z napi­sem „Ole­jek z bukwicy” wraz z bute­leczką. Zakrętka zwi­sała na postrzę­pio­nym sznurku.

Nebula pową­chała bute­leczkę.

– Co to takiego?

– Coś na gar­dło – wyja­śniła misjo­narka. W jej poma­lo­wa­nych policz­kach poja­wiły się wywo­łane uśmie­chem dołeczki. – Żebyś nie musiała pić naszej wody świę­co­nej. – Kiedy Nebula nie zare­ago­wała, misjo­narka mówiła dalej: – To miej­sce miło­sier­dzia, sio­stro. Wszystko pocho­dzi z dobro­wol­nie prze­ka­zy­wa­nych darów, a my nie pro­simy o nic w zamian. Możesz się tu zatrzy­mać, jeśli potrze­bu­jesz schro­nie­nia.

– A będę musiała wysłu­chać kaza­nia? – mruk­nęła Nebula.

Misjo­narka roze­śmiała się pogod­nie.

– Tylko jeśli twoje serce jest na to otwarte.

TRANS­KRYP­CJA NAGRA­NIA Z MONI­TO­RINGU KOSMICZNY SALON GIER ARCY­MI­STRZA GODZINA 22:00 90-190-294874

[ARCY­MISTRZ PRZE­BRAŁ SIĘ. TERAZ MA NA SOBIE ZIE­LONĄ SZATĘ I CHCIAŁBY ZWRÓ­CIĆ UWAGĘ, ŻE NAPRAWDĘ POD­KRE­ŚLA ONA BLASK JEGO OCZU. OPRÓCZ GOŚCIA W SALI JEST TAKŻE INNA OSOBA — SIE­DZĄCA].

[WERY­FI­KA­CJA TOŻ­SA­MO­ŚCI: W TRAK­CIE. ROZ­PO­ZNA­WA­NIE TWA­RZY: W TRAK­CIE].

ARCY­MISTRZ: Zakła­dam, że się oboje zna­cie, ale z roz­ko­szą was sobie przed­sta­wię.

GOŚĆ: Już się znamy.

[GOŚĆ ODWRACA SIĘ OD ARCY­MI­STRZA W STRONĘ SIE­DZĄ­CEJ POSTACI I POCHYLA GŁOWĘ].

GOŚĆ: Matriar­chini. Wyglą­dasz gorzej.

MATRIAR­CHINI: A ty wyglą­dasz tak samo. Cóż za szkoda.

[WERY­FI­KA­CJA TOŻ­SA­MO­ŚCI: ZAKOŃ­CZONA. MATRIAR­CHINI POWSZECH­NEGO KOŚCIOŁA PRAWDY. DODAT­KOWE INFOR­MA­CJE DOSTĘPNE W BAZIE DANYCH SŁUŻB OCHRONY].

GOŚĆ: Co zamie­rzasz z tym zro­bić?

MATRIAR­CHINI: To samo, co ty: wszech­obecny porzą­dek.

[GOŚĆ SPO­GLĄDA NA ARCY­MI­STRZA].

GOŚĆ: Co ci zapro­po­no­wała? Cokol­wiek to jest, ja dam ci wię­cej.

MATRIAR­CHINI: On nie posza­nuje prze­zna­cze­nia tego arte­faktu tak jak ja. Bo ja wyko­rzy­stam go do wcie­le­nia w życie mojej wiel­kiej sprawy.

GOŚĆ: Wcie­lisz w życie tylko swoją wielką obrzy­dli­wość.

MATRIAR­CHINI: Nie dam ci się spro­wo­ko­wać − nie wzbu­dzisz we mnie gniewu. Popiera mnie Magus.

ARCY­MISTRZ: Dziew­częta, nie kłóć­cie się tak, obie jeste­ście śliczne. Hmm, co mam wam kazać zro­bić, żeby­ście dowie­dli, jak bar­dzo tego pra­gnie­cie? Może zapasy w bło­cie? Nago? Nie, nie, za wiele bała­ganu. Zaraz… Mam inny pomysł.

MATRIAR­CHINI: Podaj cenę, Arcy­mi­strzu.

ARCY­MISTRZ: O, nie będzie żad­nej ceny. Będzie gra.

Roz­dział 3

26G922S2WN22 N22G12CJ26CJ22

Roz­dział 3

Ciemny gmach wię­zie­nia na Rango-15 wydał się Gamo­rze zde­cy­do­wa­nie słabo obsa­dzony przez per­so­nel. Służbę peł­niły tylko dwie straż­niczki, odziane w popla­mione kom­bi­ne­zony gór­ni­cze z naszyw­kami funk­cjo­na­riu­szy na ręka­wach. Sie­działy za drzwiami wewnątrz budynku, łapiąc wątły podmuch powie­trza z urzą­dze­nia chło­dzą­cego, które wyda­wało z sie­bie dźwięki przy­po­mi­na­jące rzę­że­nie kona­ją­cego. Na odwró­co­nym do góry dnem wia­drze, posta­wio­nym mię­dzy nimi, leżały przed­mioty słu­żące do gry w zardoka. Kiedy Gamora weszła, obie pod­nio­sły głowy. Zdra­dziła ją skrzy­piąca pod­łoga.

– Czym możemy słu­żyć? – zapy­tała jedna z kobiet, opusz­cza­jąc nogi, które wcze­śniej oparła sto­pami o futrynę, i pochy­liła się, kła­dąc łok­cie na kola­nach.

Gamora poka­zała jej iden­ty­fi­ka­tor na holo­ekra­nie.

– Jestem tu w ofi­cjal­nej spra­wie. Muszę poroz­ma­wiać z oskar­żo­nymi, aresz­to­wa­nymi za wybuch w Kozim Wąwo­zie.

Straż­niczka zer­k­nęła na iden­ty­fi­ka­tor Gamory, a potem prze­nio­sła wzrok na grę i dotknęła jed­nej ze swo­ich kart.

– Nie uzna­jemy tu żad­nych ofi­cjal­nych spraw. Możesz sobie pójść gdzie indziej. Też mi coś, waż­niaczka ze sto­licy…

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki