Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł
RPA znamy głównie z prospektów turystycznych reklamujących Kapsztad, południowoafrykańskie winnice i bogaty w afrykańską faunę Park Narodowy Krugera. Bajka, Eden. Właśnie tam w RPA, w raju, według danych podanych przez AfriForum w 2021 roku doszło do 415 ataków na białych rolników, 55 osób zostało zamordowanych. Tę liczbę ataków i brutalnych morderstw odnosimy do narodu liczącego około 3,7 mln osób - do Afrykanerów, białych mieszkańców Południowej Afryki, którzy zamieszkują ten skrawek afrykańskiego kontynentu od 370 lat.
Wiesz, jak oprawia się zwierzęta w rzeźni? Mojego znajomego potraktowano jak świnię. Powiesili go głową w dół, za nogi. Potem go rozcięli i wypatroszyli. Wisiał tak kilkanaście godzin, do momentu odnalezienia przez rodzinę. Ślady wskazywały, że pastwili się nad nim godzinami.
Niezwykła książka, ukazująca groźną prawdę, że wielkie, odgórne eksperymenty społeczne kończą się dla narodów tragicznie. Że wielka PR-owa narracja o sprawiedliwości społecznej skrywa tylko za swoją fasadą nienawiść, która nie ulega zmianie pomimo diametralnej poprawy warunków życiowych. Autor książki, Wojciech Rogala, często bywa w RPA. Jego trzeźwe spojrzenie, łatwość nawiązywania kontaktów z Afrykanerami i cierpliwe wysłuchiwanie ich relacji to niepowtarzalne atuty książki.
Moje pobyty w RPA, rozmowy z przyjaciółmi, którzy tam nadal mieszkają, codzienne informacje spływające do mnie poprzez internet, reakcja rządu RPA i policji południowoafrykańskiej oraz kompletny brak reakcji ze strony międzynarodowej opinii publicznej skłoniły mnie do napisania tej książki. Wojciech Rogala
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 308
Projekt graficzny okładki i książkiFahrenheit 451
Zdjęcie na okładce© East News/AFP, Phill Magakoe
O ile nie zaznaczono inaczej wszystkie zdjęcia pochodzą z archiwum Autora
Redakcja i korektaBarbara Manińska
Skład, łamanie wersji do druku, retusz zdjęć TEKST Projekt
Dyrektor wydawniczyMaciej Marchewicz
ISBN 9788368123296
© Copyright by Wojciech Rogala© Copyright for Zona Zero, Warszawa 2025
Wydawca Zona Zero Sp. z o.o.ul. Łopuszańska 3202-220 Warszawatel. 22 836 54 44, 22 877 37 35 faks 22 877 37 34 e-mail: [email protected]
Przygotowanie wersji elektronicznej
Epubeum
Ewie i Laurze
Dziękuję serdecznie moim południowoafrykańskim znajomym Chrisowi, Klaasowi, Erice, Pieterowi, Poenie, Viktorowi za pomoc w zebraniu materiałów za poświęcony mi czas i wielogodzinne rozmowy o historii i realiach współczesnego życia w RPA, za wgląd w niuanse podziałów społecznych szczególnie w obrębie białej społeczności, za przybliżenie mi ich życia i próby spojrzenia na świat z ich perspektywy. To dzięki nim i ich cyklicznymi relacjami z Południowej Afryki miałem i mam wgląd w to co dotyka białych mieszkańców tego przepięknego kraju. Chciałbym podziękować także moim polskim przyjaciołom Wojciechowi Pomorskiemu, Annie i Janowi Janus za ich cenne uwagi odnoszące się do treści książki; Monice Majerskiej za pomoc w tłumaczeniach angielskich tekstów piosenek afrykanerskich artystów. Dziękuję również mojemu wydawcy za odwagę i biznesowe ryzyko wydania mojej książki, której temat może być w opozycji do ogólnie przyjmowanych opinii.
Nic nie jest ani czarne, ani białe. Zanim ocenisz, musisz poznać sprawę ze wszystkich stron. I jedyne, czego musisz się wystrzegać, to ludzi bez wątpliwości. Wszystko jedno, po której będą stronie.
Katarzyna Grochola, Zranić marionetkę
Będziemy do nich strzelać
Z karabinu maszynowego
Będą uciekać
Ty jesteś Burem
Zamierzamy ich trafić
A ty będziesz uciekał
Zastrzel Burów
Rząd ich zastrzeli
Z karabinu maszynowego
Strzelaj do Burów
Zamierzamy ich trafić
Oni będą uciekać1
Jacob Zuma, prezydent Republiki Południowej Afryki, Bloemfontein, 8 stycznia 2012
– Wiesz, jak oprawia się zwierzęta w rzeźni? Mojego znajomego potraktowali jak świnię. Powiesili go głową w dół, za nogi. Potem go rozcięli i wypatroszyli. Wisiał tak kilkanaście godzin, do momentu odnalezienia przez rodzinę. Na podłodze były ślady krwi, widać, że pastwili się nad nim godzinami. Zmasakrowanego ciągnęli po podłodze, aż znaleźli dobre miejsce, żeby dokończyć zabawę – powiesić i wypatroszyć. Mojego znajomego, jak świnię za nogi. Rozumiesz?
– Policja interweniowała, schwytali tych morderców?
– Policja? Tu nie ma żadnej policji.
Pierwszego marca 2023 roku The South African – jeden z najważniejszych południowoafrykańskich portali internetowych – opublikował poniższą relację:
Mężczyzna z Centurion został BRUTALNIE pobity na śmierć w małym gospodarstwie.
Starszy mężczyzna z Centurionu został brutalnie pobity na śmierć, a jego żona zadźgana nożem w ich domu na małym gospodarstwie w Mnandi. Zakrwawione ciało 69-letniego Johana Mullera leżało twarzą w dół w pobliżu drzwi kuchennych. Jego 65-letnia żona Kitty Muller została znaleziona w sypialni ze związanymi rękami. Została pchnięta nożem i doznała poważnych uszkodzeń płuc i innych narządów. Ian Cameron z Action Society 2 powiedział, że morderstwo i napaść na parę z Centurion w małym gospodarstwie w Mnandi miało miejsce w poniedziałek wieczorem, 27 lutego 2023 roku. Cameron, rzecznik rodziny, mówi, że Johan został uderzony w głowę ostrym przedmiotem. Był również wielokrotnie bity tępym przedmiotem w twarz i głowę. Ian Cameron twierdzi, że Johan zginął kilka metrów od miejsca, w którym jego córka Arina Muller została zamordowana w 2012 roku w tym samym domu. Miała 29 lat. Arina została dwukrotnie postrzelona. Na kilka godzin przed jej zabójstwem podejrzani próbowali obezwładnić jej rodziców i zastrzelili jednego z ich psów”.3
Takie informacje to codzienność w Republice Południowej Afryki. Według danych podanych przez AfriForum4 w 2021 roku doszło do 415 ataków na rolników, 55 osób zostało zamordowanych, w 2022 roku liczba ataków wynosiła 333 i aż 50 zamordowanych osób. Skala przerażająca, szczególnie gdy weźmie się pod uwagę fakt, że tę liczbę ataków i brutalnych morderstw odnosimy do narodu liczącego około 3,7 mln osób – do Afrykanerów, białych mieszkańców Południowej Afryki, którzy zamieszkują ten skrawek afrykańskiego kontynentu od 370 lat. Moja rodzina mieszka we Wrocławiu i jego okolicach od 1945 roku – niespełna 80 lat. Mieszkańcy Wrocławia i Dolnego Śląska, w tym i ja, są głęboko przekonani, że to nasza, polska ziemia.
Siedzimy wygodnie w naszych fotelach lub leżymy na sofach, pijemy herbatę, oglądamy telewizję, wokół nas biegają dzieci. Narzekamy na rząd lub opozycję, ale czujemy się bezpiecznie. Nie mamy pod łóżkiem naładowanej broni, nie otaczamy domów wysokimi płotami z drutami kolczastymi pod napięciem, nie zwołujemy straży sąsiedzkiej do patrolowania okolicy, nie boimy się o swoich bliskich i o siebie samych. Jesteśmy bezpieczni. Teraz wyobraźmy sobie, że przenosimy się do Południowej Afryki. Tam wszystko wygląda inaczej. Tam małe dzieci uczą się obsługi broni, każda kobieta wie, jak załadować pistolet i jak z niego korzystać. Każdy mężczyzna ma kilka rodzajów broni palnej do obrony siebie i swojej rodziny. Nikt nie zna dnia ani godziny, kiedy może zostać napadnięty, pobity, okradziony, zmaltretowany czy zabity. Od 1994 roku, od czasu gdy upadł apartheid, a do władzy doszli przedstawiciele Narodowego Kongresu Afrykańskiego (ANC) – w większości reprezentanci czarnych narodów zamieszkujących Afrykę Południową, kilka tysięcy białych obywateli RPA zostało zamordowanych przeważnie w bestialski sposób. Kilka tysięcy. Około miliona białych przeważnie anglojęzycznych uciekło z kraju w obawie przed utratą bezpieczeństwa, stabilizacji gospodarczej i politycznej. To realia życia białej mniejszości w Republice Południowej Afryki. Natychmiast nasuwa się pytanie – jeżeli to prawda, to dlaczego nikt o tym nie mówi, dlaczego nie jest to temat medialny? Dlaczego śmierć jednego Afroamerykanina w USA zatrzymuje świat, burzy pomniki, usuwa bohaterów narodowych, zmienia spisy lektur, kolory flag. A śmierć tysięcy białych mieszkańców Afryki, ucieczka jednej piątej białej społeczności jest zamiatana pod dywan? Dlaczego toleruje się rządy w Arabii Saudyjskiej, o której trudno mówić, że respektuje prawa człowieka, której rządzący wysyłają do kraju trzeciego swoich siepaczy, aby ci zamordowali niewygodnego dziennikarza? Dlaczego akceptujemy dyktatorskie rządy w wielu państwach subsaharyjskiej Afryki i Ameryki Łacińskiej? Dlaczego, aby nie szukać mało znaczących z punktu widzenia globalnego państw, większość rządów nadal współpracuje z Rosją, z Chinami łamiącymi nagminnie zapisy Karty Praw Podstawowych Unii Europejskiej oraz Międzynarodowych paktów praw człowieka ONZ z 1966 roku. Odpowiedź jest prosta – polityka i ekonomia. Akceptujemy i wspieramy tych, z którymi nam „po drodze”. Wytykamy palcem i nakładamy sankcje na tych, którzy z jakichś względów nam nie pasują. Jeden z wielkich amerykańskich prezydentów, Franklin Delano Roosevelt, dowiadując się o planowanym spotkaniu z ówczesnym prezydentem Nikaragui – zbrodniarzem i dyktatorem Anastasio Somozą Garcí powiedział:
Somoza może jest sk...synem, ale to nasz sk...syn.5
To była i chyba nadal jest doktryna polityczna nie tylko USA, ale także wielu innych państw na świecie.
O czym jest ta książka? O zabijaniu, o cierpieniu, o karze lub wystawieniu na próbę (zależnie od interpretacji) – tak. Czy jest ona obiektywna – nie, nie jest. Nie pokazuje obrazu dwóch stron, a tylko jednej. Dlaczego? A czy każdy musi zajmować się najważniejszymi problemami świata, czy wszyscy naukowcy muszą pracować nad szczepionką na raka? Czy nie ma miejsca na badania nad wypadaniem włosów? Ja chcę pokazać jeden mały fragment naszej rzeczywistości. Tylko tyle i aż tyle, i nic więcej. Nie oceniam, czy obecne mordy na białej ludności RPA, głównie na afrykanerskich farmerach, są karą za lata poniżania czarnej większości kraju. Nie jest moim zamiarem stawać w obronie utraconej pozycji białej mniejszości. Chcę pokazać to, z czym zmagają się biali obywatele Południowej Afryki trzydzieści lat po pokojowym przekazaniu władzy w ręce czarnej większości kraju. Nie będzie to książka naukowa, nie będę zagłębiał się w każdy możliwy aspekt sprawy i analizował go pod każdym możliwym kątem. Od tego są historycy, politolodzy, ekonomiści. Chciałbym, aby lektura książki była interesująca sama w sobie dla większości czytelników, a jeżeli dla niektórych będzie przyczynkiem do zagłębienia się w temat – będzie to dla mnie największa radość. Długo zbierałem się do napisania tej książki, bo nie jest to dla mnie łatwy i przyjemny temat. To nie jest opis życia białej mniejszości w Namibii, którą opisałem w książce Witamy w białej Afryce. Tam poziom bezpieczeństwa jest o wiele większy aniżeli bezpieczeństwo osób mieszkających w RPA. Mimo że każdy mój rozmówca mieszkający w Namibii spotkał się z bezpośrednim atakiem ze strony czarnych współobywateli, to jednak poziom agresji jest tam nieporównywalnie niższy aniżeli w RPA. Kradzieże, wymuszenia się zdarzają, ale brutalne morderstwa rzadko. W Afryce Południowej sytuacja wygląda inaczej. Tam możliwość utraty życia, zwłaszcza w wypadku żyjącej na odosobnionych farmach ludności wiejskiej, jest bardzo wysoka i praktycznie codzienna. Moje pobyty w RPA, rozmowy ze znajomymi, którzy tam nadal mieszkają, i z tymi, którzy już wyjechali, książki, które przeczytałem, codzienne informacje spływające do mnie poprzez internet, reakcja rządu RPA, policji południowoafrykańskiej oraz brak reakcji ze strony międzynarodowej opinii publicznej skłoniły mnie do napisania tej książki. Z góry przepraszam, jeżeli forma wypowiedzi, jaką stosuję, może wydać się nieprofesjonalna, może lakoniczna. Nie zajmuję się profesjonalnie pisaniem. To tylko wewnętrzna potrzeba przekazania innym tego, co wiem, tego, o co poprosili mnie moi znajomi. Zdaję sobie również doskonale sprawę z tego, że temat tej książki nie jest i długo nie będzie tematem wiodącym w Polsce. Nasza opinia publiczna jest teraz skierowana, i słusznie, na tragedię narodu ukraińskiego, na zbrodnie, jakich w Ukrainie dopuszczają się Rosjanie. Dla mnie śmierć niewinnych osób zawsze jest wielką tragedią. Takie nieszczęścia mają miejsca na całym świecie. Warto mieć tego świadomość. Nie mam dokładnej wiedzy na temat każdego zakątka świata, mam natomiast dużo informacji z Afryki Południowej i tym chcę się z Państwem podzielić. Chciałbym, aby ta książka była jednym ze źródeł informacji dla polskich czytelników o tym, jak wygląda codzienność życia w jednym z najpiękniejszych państw, które większości znane jest obecnie z prospektów turystycznych reklamujących Kapsztad, południowoafrykańskie winnice i bogaty w afrykańską faunę Park Narodowy Krugera. Książkę zacząłem pisać w pierwszych dniach marca 2023.
Pieter, masz chwilę, chciałbym pogadać. Mam problem, przelałem jednej firmie sporo gotówki, coś mi się wydaje, że umoczyłem. Mógłbyś jakoś sprawdzić, co to za firma i ten gościu, z którym negocjowałem? Rozmawiałem z moim bankiem tu w Polsce. Powiedzieli, że oni są „czyści” i jedyne, co mogę spróbować zrobić, to kontakt bezpośredni na miejscu w RPA. Inaczej oni nie zwrócą mi pieniędzy. Zwróciłem się też do banku w Johannesburgu. Odpisali, że według nich transakcja była prawidłowa i nie ma podstaw do reklamacji. Kurczę, Pieter, wiem, to moja wina, zaufałem obcej firmie, ale wiesz, oni są z RPA, nie sądziłem, że mogą mnie oszukać.
– Oczywiście, podeślij mi wszystko, co masz. Niczego nie obiecuję, ale rozejrzę się i popytam.
Minął tydzień. Jak każdego dnia „wszedłem do banku”, aby zrobić płatności. Nie mogłem uwierzyć, na moim koncie widniał przelew z Południowej Afryki. Kwota dokładnie taka sama, jaką kilka tygodni wcześniej wysłałem. Natychmiast zadzwoniłem do Pietera.
– Cześć, Pieter – kurczę, nie uwierzysz, bo sam w to nie wierzę, do tej pory się trzęsę z emocji. Bank zwrócił mi całą gotówkę, jaką przelałem temu złodziejowi. Kurde, mów, jak to zrobiłeś. Pieter, jak ci się to udało? Dlaczego nic nie mówiłeś?
– Ha, ha, ha. Nie wiedziałem do końca, czy się uda, ale cieszę się, że odzyskałeś kasę. Ten gościu i jego firma to lewizna. W podanym jako siedziba miejscu niczego nie ma. Naciąłeś się na jednego z „obrotnych” Nigeryjczyków. Pełno ich tutaj i w ten sposób okradają wielu naiwnych takich jak ty.
– OK, wiem, moja naiwność i głupota. Dobra lekcja na przyszłość. Ale powiedz, jak ci się udało to ogarnąć tak, że bank oddał mi całą kasę? Przecież odpisali mi, że według ich procedur transakcja była prawidłowa i nie ma podstaw do reklamacji.
– Wojtek, ważne, że odzyskałeś pieniądze. To najważniejsze. Mam swoich znajomych, jeszcze z armii. Popytałem, pokazałem im dokumenty, które mi wysłałeś. Na szczęście to wystarczyło. Na przyszłość bądź bardziej ostrożny. I gdybyś chciał coś tu robić, daj mi wcześniej znać. Lepiej wszystko sprawdzić wcześniej. Sam już widzisz, jak to działa.
Są miejsca na ziemi, gdzie czas spędzony w armii, to czas chluby i dumy. Młodzi ludzie zostają oderwani od swoich rodzin, domów i przyjaciół. Stają twarzą w twarz w nową rzeczywistością. Z dnia na dzień z wczorajszych jeszcze chłopców i dziewczyn stają się mężczyznami i kobietami. Niekiedy płacą za to najwyższą cenę – cenę swojego młodego życia. Nie zmienia to jednak opinii większości, która akceptuje ten stan rzeczy. Są też miejsca na ziemi, gdzie obecność w armii uważana jest za czas wyrwany i stracony z życia młodego człowieka. Gdzie opinia o świecie, w którym wojna to już przeżytek i historia, jest fundamentem politycznym, gospodarczym i społecznym. Istnieje nierozerwalna zależność – im większe zagrożenie „mojego kraju”, tym większy szacunek dla armii. Im mniejsze realne zagrożenie lub im silniejsze przekonanie opinii publicznej podbudowane przez lokalnych polityków o braku zagrożeń, tym więcej poglądów pacyfistycznych i polityki „pokoju”. Pamiętam, w połowie lat dziewięćdziesiątych, w ostatnim roku toczącej się wojny w byłej Jugosławii, postanowiłem pojechać tam na wakacje. Do tej pory wstydzę się niektórych moich decyzji. Ta związana z wyjazdem na wakacje do kraju, w którym toczy się wojna, należy do jednych z moich najgłupszych. Cóż, nawet młodość nie może tu być moim usprawiedliwieniem. Jeśli dodam jeszcze, że podróżowałem autostopem, to dopełni się obraz mojej głupoty. Nie wyobrażam sobie, aby teraz jakaś para młodych ludzi pojechała autostopem na wakacje nad Morze Azowskie, myśląc, że skoro wojna, to nie będzie tam turystów i będzie taniej. Dlaczego o tym piszę? Bo właśnie wtedy zetknąłem się z dwoma jakże sprzecznymi obrazami. W Polsce właśnie zastanawiano się nad rezygnacją z obowiązkowej służby w armii, a młodzi ludzie woleli zarabiać pieniądze niż „tracić” czas w wojsku. W Chorwacji i Bośni młodzi ludzie wstępowali do armii, aby walczyć o swoją ojczyznę. Kto nas zabierał na autostopie? Właśnie żołnierze. Nigdy wcześniej ani nigdy później nie zdarzyło mi się już jechać wojskowym pojazdem opancerzonym. Wielu młodych żołnierzy chorwackich było nawet młodszych ode mnie. Ja, „turysta” z bezpiecznego państwa, jadący na wakacje nad Adriatyk, oni – prawdziwi żołnierze jadący nad Adriatyk, aby zasilić oddziały walczące w Krajinie. Byliśmy prawie rówieśnikami, mówiliśmy podobnym językiem, ale między nami była przepaść. Nikt, kto nie był w armii, w stałym zagrożeniu utraty życia, na wojnie, nie zrozumie więzi, jakie budują się pomiędzy żołnierzami służącymi razem. Taka więź jest nierozerwalna. To często coś więcej niż rodzina. Żona jest, ale może odejść. Kolega z armii pozostanie zawsze. Aby daleko nie szukać, popatrzmy na morale żołnierzy ukraińskich. Wiele mówi się teraz o wyposażeniu armii ukraińskiej, ale to nie sprzęt, tylko ludzie wygrywają lub przegrywają wojny. To postawa żołnierzy ukraińskich obroniła Kijów i inne miasta Ukrainy. Wszyscy znający realia Izraela wiedzą, że to armia buduje pozycję w życiu zawodowym. Znajomości, przyjaźnie zawarte w wojsku przenoszone są na życie zawodowe. Niechęć, wykręcanie się z obowiązku służby w armii są traktowane w Izraelu z bardzo dużym niezrozumieniem, a osoby, które starają się unikać poboru, traktowane są przez resztę społeczeństwa z nieukrywanym odrzuceniem. Bardzo podobnie było w Afryce Południowej jeszcze za czasów apartheidu. Do armii byli wzywani młodzi, osiemnastoletni biali chłopcy. Działo się to w sytuacji, kiedy kraj prowadził działania wojenne na granicy obecnej Namibii i Angoli. Młodzi ludzie po niedługim okresie szkolenia wysyłani byli bezpośrednio na front. Gdy opinia świata skupiona była na wojnie wietnamskiej, młodzi Południowoafrykanie wszystkich ras – biali, czarni, Koloredzi – ginęli na swojej wojnie6. Ci, którzy wrócili do domów, stali się jedną wielką rodziną. Biali żołnierze wrócili do swoich domów, miast i farm. Czarni żołnierze nie mieli już tyle szczęścia w nowych realiach Afryki Południowej. Przez nowy rząd byli traktowani jak zdrajcy. Wyrzucano ich z pracy, napiętnowano. Wielu z nich uciekło na prowincję. Tam zamieszkali razem, będąc wyrzutkami społeczeństwa. Biali i czarni byli żołnierze pomagają sobie, wspierają się wzajemnie. Łączy ich duma udziału w zwycięskiej wojnie i smutek z przegranego pokoju. Ich świat upadł, wszystko, w co wierzyli, wywróciło się do góry nogami. Jedyne, co im zostało, to przyjaźń i wspólnota przelanej krwi. To dzięki tej więzi i wzajemnemu wsparciu naiwny Polak odzyskał swoje beztrosko zainwestowane pieniądze.
Oto wiadomość od Joe Slovo,
Towarzysze przetrwają,
Komitety uliczne przetrwają,
Komitety klasowe przetrwają,
Zabij Burów – naszych ojców,
Zabij Burów młody człowieku,
Partia komunistyczna – zwycięstwo...
Zabić Bura. Kogo? Bura? Kto to taki? I kim jest/był Joe Slovo? Słowem Bur określa się białą osobę w Afryce Południowej, będącą potomkiem holenderskich osadników przybyłych w rejon obecnego Kapsztadu w 1652 roku. W języku afrikaans słowo bur oznacza rolnika. Burowie posługują się własnym, odrębnym językiem, który powstał w Afryce Południowej, bazując głównie na języku holenderskim z naleciałościami języka niemieckiego i francuskiego. Z reguły są bardzo religijni, co oznacza, że nie tylko uczestniczą w nabożeństwach, ale również w ich codziennych rozmowach, komunikacji Słowo Boże jest cytowane codziennie. To ich realny drogowskaz życiowy, którego się nie wstydzą i mówią o tym w sposób zupełnie naturalny. Ich doktryną religijną jest ortodoksyjny protestantyzm, a Kościołem – Holenderski Kościół Reformowany „Nederduitsche Gereformeed Kerk”. Równorzędnym określeniem tego narodu jest słowo Afrykaner, Afrykanerzy (o tym, że nie wszyscy tak sądzą, wspomniałem w dalszej części książki). To tyle tytułem wstępu o tym, kto to jest Bur/Afrykaner. Wiemy już, kogo treść pieśni wyznacza jako cel zabójstwa. A kim jest Joe Slovo?
Joe Slovo to jedna z najważniejszych postaci południowoafrykańskiego panteonu bojowników z rządem białej mniejszości, który był odpowiedzialny za wprowadzenie i realizację polityki apartheidu w Afryce Południowej w latach od 1948 do 1994. Slovo był litewskim Żydem, który razem z rodzicami przybył do Afryki Południowej w 1935 roku. Mając 16 lat, wstąpił do Południowoafrykańskiej Partii Komunistycznej, by później zostać jej sekretarzem generalnym. Studiował na wielorasowym Uniwersytecie Witwatersrand, na którym poznał Nelsona Mandelę, późniejszego więźnia politycznego i pierwszego czarnego prezydenta RPA. Był także współzałożycielem i dowódcą Włóczni Narodu (Umkhonto we Sizwe) – organizacji paramilitarnej i terrorystycznej, stanowiącej zbrojne skrzydło Afrykańskiego Kongresu Narodowego (ANC – partia rządząca w RPA bez przerwy od 1994 r.) do wykonywania aktów sabotażu na organach rządowych i obrony ludności represjonowanej w czasie apartheidu. Swoją polityczną karierę zakończył na stanowisku ministra gospodarki. Joe Slovo, biały imigrant ze wschodniej Europy o żydowskich korzeniach, za cel swojego życia obrał walkę z dyskryminacją rasową, z dyktaturą imperializmu, którą w Afryce Południowej wyznaczała jedna grupa ludności – biali. Oczywiście nic nie jest proste. Biali nie byli w Afryce Południowej jednorodną grupą narodowościową. Stanowiły ją dwie grupy i to bardzo agresywnie do siebie nastawione. Pierwszą byli wspomniani wyżej Burowie/Afrykanerzy, drugą osoby pochodzenia brytyjskiego posługujące się językiem angielskim i mające silne więzy z Koroną. Obie grupy były nastawione do siebie tak antagonistycznie, że doprowadziło to do dwóch wojen stoczonych między tymi grupami, tzw. wojen burskich7, których konsekwencją była utrata niepodległości przez dwie republiki burskie – Transwal i Wolne Państwo Orania, co finalnie przyczyniło się do powstania Związku Południowej Afryki jako dominium Wielkiej Brytanii. Nie wchodząc w szczegóły, bo nie jest to książka o historii RPA, dodam, że od 1948 roku władzę w kraju, w którym prawo wyborcze zgodnie z decyzją ówczesnych władz, posiadali jedynie biali, przejęli na drodze demokratycznych wyborów Burowie i nie oddali jej aż do 1994 roku. Tym samym to właśnie Burowie stali się ikoną wprowadzonego w kraju apartheidu i celem ataków polityków reprezentujących ruchy wyzwoleńcze czarnej większości, skupione głównie wokół ANC i Południowoafrykańskiej Partii Komunistycznej. Aby zdobyć władzę i obalić rząd białej mniejszości, należało naciskać na negocjacje i rozmowy dwustronne lub w wypadku ich niepowodzenia na formę zbrojną. Za taką koncepcją opowiadali się zarówno Nelson Mandela, jak i Joe Slovo. Pierwszy właśnie za swoją działalność zbrojną został aresztowany i skazany wyrokiem sądu na karę więzienia, w którym łącznie spędził ponad 27 lat – od 1962 do 1990 roku. Drugi uniknął aresztowania i wyemigrował za granicę, skąd kontynuował swoją walkę polityczną i zbrojną. Zgodnie z wizją partii komunistycznych przejęcie władzy musi nastąpić na skutek rewolucji wznieconej przez ruch robotniczy skupiony wokół wielkich ośrodków przemysłowych i politycznych kraju. RPA nadawała się do tego wprost idealnie. Wielki przemysł ciężki, głównie wydobywczy (kopalnie) i przetwórczy (maszynowy) był skupiony przeważnie w obrębie Johannesburga. Klasę robotniczą stanowili Afrykanie, zdecydowana większość mieszkańców Afryki Południowej. Od właścicieli przemysłowych różnili się wszystkim: rasą, wierzeniami, kulturą, językiem, wizją przyszłości. Dla afrykańskich elit politycznych był to wymarzony grunt pod przyszłą rewoltę. Problemem pozostawała jednak prowincja, ogromna powierzchnia kraju, której gospodarka opierała się na bardzo rozdrobnionym rolnictwie, będącym przeważnie w rękach Burów/Afrykanerów. Jak zdobyć władzę na terenach rolniczych? Jedynym rozwiązaniem wydawało się przejęcie farm należących do Burów i przekazanie ich czarnym rolnikom. Przejęcie farm miało się odbywać na drodze „pokojowego” procesu redystrybucji, bądź na drodze fizycznego przymusu niewykluczającego fizycznej eliminacji białych farmerów.
To jest przekaz od Joe Slovo – ojcowie zabijajcie Burów, młodzi zabijajcie Burów…
Gdy Pan, Bóg twój, wprowadzi cię do ziemi, do której idziesz, aby ją posiąść, usunie liczne narody przed tobą. Pan, Bóg twój, odda je tobie, a ty je wytępisz, obłożysz je klątwą, nie zawrzesz z nimi przymierza i nie okażesz im litości. Nie będziesz z nimi zawierał małżeństw: ich synowi nie oddasz za małżonkę swojej córki ani nie weźmiesz od nich córki dla swojego syna. Ty bowiem jesteś narodem poświęconym Panu, Bogu twojemu. Ciebie wybrał Pan, Bóg twój, byś spośród wszystkich narodów, które są na powierzchni ziemi, był ludem będącym Jego szczególną własnością. Pan wybrał was i znalazł upodobanie w was nie dlatego, że liczebnie przewyższacie wszystkie narody, gdyż ze wszystkich narodów jesteście najmniejszym.8
Nie można mówić o Burach, o tym, co ich teraz spotyka, nie mając choćby powierzchownej wiedzy, kim są, skąd pochodzą i co ich ukształtowało. Co sprawiło, że tak silnie związani są z ziemią, na której gospodarzą w niektórych wypadkach od setek lat. Burowie przybyli do Afryki, do jej południowego zakątka, już w 1652 roku. Wtedy to Holenderska Kompania Wschodnioindyjska wysłała ekspedycję kierowaną przez Jana van Riebeecka, który wybudował fort i założył w rejonie dzisiejszego Kapsztadu pierwszą stację zaopatrzeniową. Jej celem było zaopatrywanie statków Kompanii płynących do i z Indii. Już w 1657 roku Riebeeck wyznaczył dwa tereny – Groeneveld i Ogród Holenderski w pobliżu rzeki Liesbeek (Amstel River) z przeznaczeniem na produkcję rolniczą. Gospodarowali na niej wolni, niezależni od Kompanii osadnicy. Kilka lat później, w 1671 roku, Kompania po raz pierwszy zakupiła ziemię od ludności tubylczej Khoisan. To pozwoliło na ściągnięcie do nowej kolonii kolejnych osadników, którymi byli przede wszystkim pracownicy Kompanii. Po zakończonym kontrakcie otrzymywali od władz kolonii ziemię i wsparcie w postaci pożyczek finansowych, narzędzi, a nawet nasion. W kolejnych latach Kompania zachęcała drobnych rolników z Holandii i innych państw Europy do migracji do południowoafrykańskiej kolonii. Niestety dla Kompanii, nie było wielu chętnych do podjęcia tak wielkiego ryzyka, jakim była w ówczesnych czasach myśl o opuszczeniu Europy i zamieszkaniu na końcu świata, w dzikiej Afryce. Zasadnicza zmiana nastąpiła dopiero za sprawą francuskich hugenotów, którzy byli typowymi uchodźcami politycznymi, jak dzisiaj byśmy ich nazwali. Hugenoci byli protestantami i od czasu wejścia w życie Edyktu nantejskiego9 cieszyli się wolnością religijną, polityczną i pełnym równouprawnieniem z katolikami. W październiku 1685 roku Ludwik XIV, edyktem z Fontainebleau odwołał Edykt nantejski. Organizacja kościelna hugenotów i ich siła polityczna zostały złamane. Wydany przez Ludwika edykt stał się przyczyną masowej emigracji francuskich protestantów. Szacuje się, że z Francji wyjechało wówczas ponad 200 tys. osób, głównie do Prus, Szwajcarii, Holandii i Anglii. W grupie tej znalazły się również rodziny, które za cel migracji obrały odległą kolonię w Afryce Południowej. Była to zaledwie około dwustuosobowa grupa o bardzo silnej więzi i tożsamości religijnej. Osiedlili się głównie w miejscowościach Stellenbosch, Drakenstein, Franschhoek i Paarl. Ich przybycie do kolonii wpłynęło zasadniczo na całokształt ówczesnego społeczeństwa i miało wpływ na to, kim są obecni Afrykanerzy. Przybycie dwustu francuskich hugenotów w naszym odczuciu nie powinno mieć wpływu na kolonię, w której znaleźli swoją bezpieczną przystań, a jednak było inaczej. Władze kolonii bały się utraty tożsamości i wpływu na ludność lokalną. W 1701 roku wydano zarządzenie, aby w szkołach nauczano wyłącznie języka niderlandzkiego. Hugenoci się temu podporządkowali, co doprowadziło do ich asymilacji w społeczeństwie kolonii. Przestali używać języka francuskiego, ale w sposób naturalny ich słownictwo na stałe połączyło się z językiem niderlandzkim pierwszych kolonistów, kładąc podwaliny pod narodziny nowego, języka, pierwszego europejskiego języka, który powstał na innym kontynencie. Tym językiem stał się afrikaans. Język, który oprócz ortodoksyjnie interpretowanej Biblii stał się fundamentem tożsamości i odrębności narodowej jedynego białego afrykańskiego narodu – Burów/Afrykanerów. Przez długi czas, de facto do dwudziestego wieku, afrikaans był uważany za język prymitywny, którym posługują się biedacy, niewykształcona część populacji kolonii. Językiem urzędowym pozostawał cały czas niderlandzki. Nawet pierwsze niepodległe państwa burskie (Republika Południowoafrykańska zwana potocznie Transwalem powstała w 1856 r. i Wolne Państwo Orania powstałe w 1854 r.) jako język urzędowy przyjęły język niderlandzki. Afrikaans po raz pierwszy uzyskał miano języka urzędowego w 1925 roku (równolegle oprócz języka angielskiego i niderlandzkiego), by ostatecznie zdominować, zdetronizować i całkowicie wyprzeć język niderlandzki.
Wracając do kolonii skupionej wokół Kapsztadu. Życie pierwszych osadników/rolników było spokojne i dostatnie. Kompania zapewniała im stały zbyt produktów rolnych. Rolnicy nabywali niewolników, uprawiali zboże, a dzięki ludności pochodzenia francuskiego zaczęli uprawiać winorośl i produkować wino. Hodowali bydło na olbrzymich terenach. Wydawało się, że życie Burów, tej małej białej populacji na skraju Afryki, będzie toczyło się spokojnie i szczęśliwie. Nic z tego. Tam, gdzie pojawiają się pieniądze, tam pojawiają się ci, którzy te pieniądze chcą przejąć. W drugiej połowie XVII i przez cały XVIII wiek między kolonistami a rządem kolonii pojawiały się problemy. Zarząd Kompanii nastawiony był na wzrost zysku, a nie na rozwój kolonii. Kompania, wbrew wszelkiej logice, zamknęła dostęp do kolonii dla imigrantów i de facto uczyniła z kolonii swoją własność, tworząc jakby jeden wielki obóz pracy, w którym pełnię władzy sprawowali delegaci Kompanii. Wolność farmerów/Burów stała się jedynie formalna. Kompania trzymała w swoich rękach cały handel, pełnię władzy administracyjnej, ustawodawczej i sądowniczej. Rolnikom Kompania z góry narzucała rodzaj i ilość poszczególnych upraw, a dodatkowo znaczna ich część była pobierana w formie podatku. Co więcej, Kompania wprowadziła prawo do ponownego wcielania do pracy w Kompanii wolnych byłych kontraktowych jej pracowników, osób, które w jakiś sposób naraziły się Kompanii, a także ich dzieci. Tego dla ludzi kochających wolność i uciekających przed tyranią było zdecydowanie zbyt wiele. Przybyli wszak do kolonii jako wolni ludzie. Gospodarowali swobodnie na swoich farmach, żyli w pokoju zgodnie ze Słowem Bożym. Nie mogli zaakceptować faktu, że stali się więźniami w ich idyllicznym ofiarowanym im przez Boga miejscu na ziemi. Nie oni, którzy przybyli do Afryki, aby być wolnymi. To właśnie umiłowanie wolności, samodzielności, życia według własnych zasad, ale zawsze w oparciu o rodzinę i Boga, skłoniło wielu z nich do ucieczki.
Rozpoczęły się pierwsze wędrówki Wielkiego Treku. Burskie rodziny pakowały swój dobytek na wozy ciągnięte przez woły. Zostawiali swoje domostwa i ruszali przed siebie na wschód i północny wschód, byle dalej od wszechwładnej władzy Kompanii. Po drodze ustanawiali lokalne ośrodki władzy – w Swellendam w 1745 roku i Graaff Reinet w 1786 roku. Wkrótce przekroczyli rzekę Great Fish River, stanowiącą umowną granicę wpływów dzielącą tereny pod kontrolą holenderską od tych pod kontrolą plemion Bantu10 (czarni Afrykanie). To dało początek pierwszym potyczkom i starciom zbrojnym z przedstawicielami plemion Bantu. Po obu stronach padały pierwsze ofiary walki o ziemię, którą każda strona uważała za swoją własność. Migrujący Burowie byli przeważnie prostymi, biednymi rolnikami. Ci, którym się udało i dorobili się majątków, pozostali w granicach należących do Kompanii i mimo niekorzystnych przepisów byli w stanie dobrze prosperować. Jak zawsze ci, którzy mieli najmniej, cierpieli najwięcej. To oni byli głównym celem Kompanii rekrutującej poprzez przymus nowych pracowników. Dlatego też w przeważającej masie to właśnie ci biedni rolnicy stanowili główną siłę treku. Nie mieli środków pieniężnych, nie mieli narzędzi rolniczych. Brali ze sobą to, co mogli załadować na wozy, oraz stada bydła, które były ich głównym majątkiem. W swoim marszu na wschód przypominali raczej dzikich nomadów aniżeli forpocztę cywilizowanej kultury europejskiej. Pastwisko za pastwiskiem, łąka za łąką i rzeka, która była wodopojem, wyznaczała miejsce na obozowisko. Ich celem była samodzielność i wolność. Nie szukali dostatku, pieniędzy, złota. Uciekali przed zniewoleniem i życiem w rygorach nakładanych na nich bez żadnej kontroli. Uciekali razem ze swoimi niewolnikami i nie widzieli w tym nic dziwnego, nic sprzecznego ze swoimi przekonaniami.
1803 rok to kolejny punkt zwrotny w historii kolonii i jej mieszkańców. Władzę nad całym terytorium Holenderskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej, a de facto terytorium będącym kolonią holenderską, przejmują Brytyjczycy. Był to obszar około 100 tys. kilometrów kwadratowych, zamieszkany przez około 25 tys. osób pochodzenia europejskiego, 20 tys. Hotentotów (tubylcza ludność tego regionu) i około 30 tys. niewolników pochodzenia azjatyckiego i afrykańskiego. Była to biedna pod względem gospodarczym kolonia, opierająca się głównie na rolnictwie, ono zaś opierało się na pracy niewolniczej. Anglicy rozpoczęli swoje rządy od decyzji, które nie podobały się Burom. Wprowadzono język angielski jako urzędowy, a w 1834 roku zniesiono niewolnictwo bez wypłaty odpowiednich odszkodowań dla posiadaczy niewolników. Teoretycznie odszkodowania przyznano, ale kwota wynosiła 1250 tysięcy funtów przy szacowanej wówczas wartości niewolnika liczonej na około trzy miliony funtów. Dodatkowo wypłata odszkodowań mogła się odbyć jedynie w Londynie, co stanowiło przeszkodę dla licznych biednych Burów, których nie stać było na podróż do Europy. Jednak nie utrata niepodległości, nie utrata języka, a nawet nie utrata majątku, jaki stanowili niewolnicy, była największą raną zadaną Burom przez Anglików. Największym ciosem dla ortodoksyjnie religijnych Burów było zrównanie z nimi ich byłych niewolników. Było to wbrew ich religii i prawu Bożemu, które stanowiło dla nich najważniejszą i de facto jedyną wskazówkę w życiu:
Co się tyczy tych nikczemnych i niedobrych ludzi, których Bóg jako sprawiedliwy sędzia za dawne grzechy oślepił i oszpecił, to nie tylko odebrał im swą łaskę, lecz też często i zdolności, które posiadali, a wystawił ich na takie cierpienia, bo ich zepsucie tworzy okazje do grzechu […], a ponadto oddał ich władzy żądz, namiętnościom świata i sile szatana.11
Aby jeszcze lepiej zrozumieć podporządkowanie się Burów słowu Bożemu, zacytujmy:
Wola Boga jest do tego stopnia najwyższą miarą słuszności, że czegokolwiek sobie życzy, przez sam akt wyrażenia jego woli, musi być uważane za sprawiedliwe.12
Decyzja o kolejnej ucieczce w poszukiwaniu ziemi, wolności i zachowania tradycyjnych praw, jakimi rządzili się Burowie, musiała wybuchnąć w ich społeczności. Zmiany, jakie wprowadzili Anglicy, były dla nich absolutnie nie do przyjęcia i nie do pogodzenia z ich wizją świata. Burowie zapakowali swój dobytek na wozy, podpięli do nich woły i wyruszyli w nieznane. Był to wielki ruch migracyjny – prawie połowa Burów (12 tys.–14 tys. osób) zdecydowała się opuścić swoje domy i gospodarstwa rolne i wyruszyć w poszukiwaniu nowych ziem i nowych możliwości zasiedlenia. W historii ruch ten znany jest pod nazwą Wielkiego Treku. To historyczne wydarzenie stanowi fundament narodu burskiego. Wszystko, co dzieje się teraz, jest pokłosiem tego wielkiego społecznego ruchu, decyzji budującego się narodu. Nie był to jednak ruch nieprzygotowany, instynktowny. Wszystko było zaplanowane, zwiadowcy wyjeżdżali pierwsi, a za nimi dopiero ruszały rodziny. Przyjmuje się, że cały proces rozpoczął się w 1835 roku i trwał pięć lat. Było kilka fal migracyjnych, każda pod przywództwem jednego lidera. 22 stycznia 1837 roku jeden z burskich liderów, Piet Retief, skierował list adresowany do brytyjskiego administratora kolonii, w którym napisał:
Opuszczamy tę kolonię z pełnym przekonaniem, że rząd angielski nie może już nic więcej od nas oczekiwać i pozwoli nam się rządzić bez jego ingerencji w przyszłości.13
Dom burskich osadników w Oranii z początku XIX wieku.
„Dom” czarnych niewolników burskich farmerów z początku XIX wieku.
Podstawowe wyposażenie burskich osadników – Biblia i karabin.
Burowie mieli świadomość, że tym razem wkraczają na ziemie, na których spotkają przedstawicieli Bantu – czarnych mieszkańców Afryki. Wiedzieli, że zdobycie nowej ziemi będzie się wiązało z ogromnym kosztem krwi, jaki będą musieli zapłacić. Burowie wiedzieli jedno – tę ziemię dał im Bóg, oni są nowym narodem wybranym, a życzenie Boga jest dla nich prawem, któremu muszą się podporządkować. W drodze do Natalu, Transwalu, wszędzie tam, gdzie udało się im zająć określony obszar, zakładali swoje republiki. Pragnienie wolności, umiłowanie swojej ziemi, na której mogą się rządzić według własnych praw, były niezachwiane. Nie zachwiała ich również masakra współuczestników treku. Jedną z nich była masakra jednego z przywódców treku, Pietera Mauritza Retiefa. Retief wskazał Natal jako idealne miejsce pod osadnictwo burskie. Niestety dla Burów, obszar ten był już zamieszkany przez ludność Bantu – Zulusów. Nie było możliwości, aby móc utworzyć jakąkolwiek państwowość Burów bez konfliktu z Zulusami. Retief zdawał sobie sprawę, że Burowie nie są w stanie stawić czoła silnej i zmotywowanej armii zuluskiej, uważanej za najsilniejszą w tym obszarze Afryki. Postanowił więc spróbować drogi pokojowej. Udał się do króla Zulusów Dingane’a, aby wynegocjować zgodę Zulusów na osadnictwo Burów na określonym obszarze (region Tugela-Umzimvubu). Rozmowy wydawały się owocne. Burowie zaoferowali swoją pomoc w odzyskaniu skradzionego bydła należącego do Zulusów. W zamian Dingane zgodził się na ich osadnictwo. Stosowny akt obie strony podpisały 6 lutego 1838 roku. Po jego przyjęciu Dingane zaprosił Retiefa na celebrację tego wydarzenia, której główną atrakcją miał być występ przygotowany przez jego żołnierzy. Retief, pomimo ostrzeżeń i własnych wątpliwości, udał się na spotkanie z Dingane’em. Bardzo szybko się zorientował, że była to zdrada i zasadzka przygotowana przez króla Zulusów. Burowie zostali pojmani i wyprowadzeni na pobliskie wzgórze. Tam w bestialski sposób, uderzając pałkami, Zulusi zabili wszystkich, włącznie z synem Retiefa. Jego samego zabili jako ostatniego, tak aby mógł być świadkiem cierpień i śmierci swoich towarzyszy i swojego syna. Po jego śmierci Zulusi wycięli jego serce i przynieśli je jako dar swojemu królowi. Ciała zamordowanych pozostawili na wzgórzu na pożarcie dzikim zwierzętom, co nie było czymś wyjątkowym. Była to tradycja Zulusów stosowana wobec ich wrogów. Dingane postanowił pójść krok dalej. Wyeliminowawszy przywódcę, skierował swoich żołnierzy do obozu, gdzie na powrót Retiefa oczekiwali pozostali Burowie. Zulusi wymordowali niczego niespodziewających się 543 osadników – rodziny burskie, mężczyzn, kobiety i dzieci. Burowie uznali, że nie mają gdzie się cofnąć. Z tyłu mieli Anglików, którzy zajęli ich kraj i z powodu których udali się w trek w poszukiwaniu swojego miejsca na ziemi. Teraz stanęli przed kolejnym niebezpieczeństwem, jakim byli Zulusi. Musieli podjąć decyzję: wracać pod władzę Anglików czy walczyć z Zulusami o ziemię i swoją wolność. Wybrali to drugie. Pod dowództwem Andriesa Pretoriusa podjęli odwetową wyprawę przeciw Dingane i Zulusom. 16 grudnia 1838 roku stoczono bitwę nad Krwawą Rzeką, która przyniosła zwycięstwo Burom, a śmierć trzem tysiącom zuluskich wojowników. W bitwie nie zginął ani jeden Bur. Jedni powiedzą, że wszystko to dzięki taktyce, jaką zastosowali, drudzy jako sprawcę tego zwycięstwa wskażą Boga. Burowie z wykorzystaniem wozów, którymi podróżowali, zbudowali okrąg pełniący funkcję obronnej palisady. Wewnątrz zgromadzili konie, bydło i swoje rodziny. Atakujący Zulusi musieli podejść bardzo blisko, aby móc dorzucić dzidą lub zaatakować bezpośrednio. Burowie zaś wykorzystali wozy jako doskonałą pozycję dla swoich strzelców, których dystans rażenia był większy aniżeli możliwości rzutu dzidą Zulusów. Ta taktyka sprawdziła się doskonale. Są jednak i tacy, którzy twierdzą, że to nie taktyka i karabiny były główną przyczyną zwycięstwa. Dzień przed bitwą Pretorius powierzył swoich ludzi Bogu, prosząc o zwycięstwo i składając obietnicę, że jeżeli tak się stanie, ten dzień będzie dniem chwały Boga. Wielkie zwycięstwo, jakie odnieśli Burowie, stało się jednym z najważniejszych momentów w historii nowego narodu i po dziś dzień jest celebrowane jako najważniejsze święto dla białej, burskiej społeczności Południowej Afryki.
Te dwa wydarzenia doskonale opisują stan ducha i świadomość ówczesnych i współczesnych Burów/Afrykanerów. Przywiązanie i pełne zaufanie Bogu, poczucie braku innego miejsca na ziemi, gdzie mogliby się skryć, dokąd mogliby powrócić, poczucie zdrady i życia w otoczeniu wrogów, czego symbolem jest „laager” – obóz-plac otoczony wozami, pełniący funkcję obronną przed zagrażającym światem na zewnątrz. Jesteśmy otoczeni, nie mamy gdzie pójść, wszyscy dokoła nas to nasi wrogowie, możemy liczyć tylko na Boga i na siebie nawzajem – oto, kim jesteśmy. Jesteśmy małym, chrześcijańskim, europejskim białym narodem rzuconym na wielki, czarny afrykański kontynent, gdzie wszyscy są naszymi wrogami – oto jak Afrykanerzy postrzegają siebie i otaczający ich świat. „My jesteśmy tutaj (w południowej Afryce) z woli Boga, który dał nam tę ziemię, chcemy tu żyć według naszych praw, nikt nas nie rozumie, wszyscy są przeciw nam”…
Burowie w swoim Wielkim Treku posuwali się na wschód dalej i dalej od terenów zarządzanych przez Anglików. Gdy tylko udało się im zająć i zagospodarować w minimalnym nawet stopniu dany obszar, natychmiast zakładali minipaństwo – swoją burską republikę. Większości znane są dwa państwa burskie – Wolne Państwo Orania i Republika Południowej Afryki, potocznie zwana Transwalem. Było tych republik jednak o wiele więcej. Naliczyłem w sumie aż szesnaście. Niektóre z nich cieszyły się swoją niezależnością zaledwie rok, te dwie najbardziej znane trwały około pięćdziesięciu lat. W drugiej połowie XIX wieku wydawało się, że w południowej Afryce jest miejsce dla kolonii brytyjskiej (Kraj Przylądkowy), jak i dla niepodległych państw burskich (Orania i Transwal). Wszystko się zmieniło w 1886 roku, kiedy w Oranii odkryto wielkie pokłady diamentów, a w Transwalu złoża złota. Tysiące osadników, głównie z Wielkiej Brytanii, przybyło do obu burskich republik. Prawdziwa „gorączka złota”, jaką znamy z kart historii myśląc o Stanach Zjednoczonych czy Australii. Dokładnie to samo zjawisko spotkało dwie niezamożne burskie republiki, których gospodarka bazowała na rolnictwie. Dla Burów uprawa ziemi i hodowla były podstawą dobrobytu. Nie mieli uczelni, które kształciłyby inżynierów i kadrę techniczną, ich miasta były nieduże, a ich główną rolą była funkcja polityczna i sądowa. De facto oba państwa to luźne skupiska ludności wiejskiej, dla której ziemia i gospodarstwa rolne były podstawą tożsamości i przynależności państwowej – „moja ziemia, moje gospodarstwo i mój kościół są tutaj, zatem jestem obywatelem Wolnego Państwa Oranii, kupiłem farmę w Transwalu, staję się obywatelem Transwalu”. To ziemia była wyznacznikiem obywatelstwa i przynależności państwowej, a nie język czy historia. Zupełnie odwrotnie było w ówczesnej Wielkiej Brytanii. To państwo było na etapie swojego gospodarczego rozwoju opartego na ciężkim przemyśle i kapitale. Świadomość tego, że tuż za miedzą, w biednych rolniczych państwach, odkryto diamenty i złoto, nie mogła pozostać obojętna Brytyjczykom. Już w 1895 roku Brytyjska Kompania Południowoafrykańska podjęła próbę ich podbicia. Niebagatelną rolę odgrywał w tym czasie Cecil Rhodes, jeden z najbogatszych przedsiębiorców ówczesnego świata, którego marzeniem i wizją było połączenie wszystkich brytyjskich kolonii w Afryce w jeden organizm podległy Londynowi – od Egiptu na północy, przez Kenię, do Kraju Przylądkowego w południowej Afryce. Na drodze do realizacji tych marzeń stanęły nie afrykańskie państwa, ale państwa białych Burów. Pierwsza próba zagarnięcia burskich terytoriów spaliła na panewce. Burowie obronili swoją niezależność. Brytyjczycy nie odpuścili i w 1899 roku rozpoczęli drugą wojnę. Już sam wybuch wojny był wielkim medialnym wydarzeniem głośno komentowanym w całej Europie. Pierwszy raz złamano umowę o nieatakowaniu białych terytoriów w Afryce przez armię innego europejskiego państwa. Po konferencji berlińskiej w 1885 roku, podczas której ustalono podział Afryki i wskazano konkretne terytoria, mające być wyłączną strefą wpływów danego europejskiego państwa, wydawało się, że sytuacja polityczna, mapa polityczna Afryki została uzgodniona i utwierdzona.
Tym samym fakt, że wcześniejsze ustalenia zostały złamane i że białe państwo zaatakowało inne białe państwo w Afryce, był przedmiotem ogromnej krytyki wszędzie, poza, co oczywiste, Wielką Brytanią. Burowie również nie mogli się z tym pogodzić. Byli rolnikami, znali doskonale swój teren. Rozpoczęli wojnę partyzancką. Brytyjczycy nie mogli sobie poradzić z licznymi partyzanckimi oddziałami atakującymi ich znienacka w różnych rejonach kraju.
Nawet potężna jak na ówczesne czasy armia, licząca według różnych źródeł od 550 tys. do 600 tys. żołnierzy nie była w stanie stłumić woli walki burskich oddziałów. Jak wielka była to siła zbrojna, niech pokaże statystyka. Społeczność Afrykanerów w obu państwach burskich liczyła w tym czasie około 300 tys. Siły zbrojne zaangażowane przez Wielką Brytanię wynosiły zatem dwa razy więcej niż cała biała ludność burskich republik. Do walki z najeźdźcą Burowie wystawili około 55 tys. żołnierzy wspieranych przez 5500 zagranicznych ochotników. I tutaj mała dygresja – po stronie Burów walczyli również polscy ochotnicy. Ilu ich było, trudno jednoznacznie ocenić, gdyż polskie nazwiska trafiają na listy ochotników z niemieckich i rosyjskich list, ponieważ w okresie drugiej wojny burskiej Polska nie istniała jako niepodległe państwo. Znalazłem dwa nazwiska: Robert Jutrzenka i Ludwik Zalewski, obaj brali udział w wojnie po stronie burskiej jako żołnierze korpusu niemieckiego. Druga wojna burska, ta, która przypieczętowała koniec niepodległości burskich państw, wybuchła w 1899 roku i trwała trzy lata. Armia brytyjska, mimo kolosalnej przewagi liczebnej oraz w sprzęcie, w początkowym etapie wojny nie potrafiła pokonać Burów, którzy rozumiejąc swoje ciężkie położenie, przeszli do walk partyzanckich. Brytyjczycy chwytali się wielu sposobów, aby złamać ich opór. Ściągali posiłki ze wszystkich swoich kolonii: z Kanady, Australii, Nowej Zelandii, Indii.
W celu pokonania Burów nie wahali się użyć nawet drastycznych metod. Wybito miliony sztuk bydła i owiec, izolowano poszczególne miasta i osady. W końcu sięgnęli po najbardziej okrutny oręż – założyli obozy koncentracyjne. Zamknęli w nich ponad 117 tysięcy Burów, głównie kobiet i dzieci, zginęło ich około 27 tysięcy, w tym 22 tysiące dzieci do lat 15. Burowie się poddali, ale nie dlatego, że przegrali na polu walki, tylko dlatego, że Brytyjczycy zabijali ich kobiety i dzieci.
Wojna była katastrofą narodową dla Burów pod każdym względem. Ich dwa państwa przestały istnieć, straty ludnościowe były przerażające – w walkach zbrojnych i obozach koncentracyjnych zginęło około 33 tysięcy osób, kolejne 24 tysiące (głównie mężczyźni) zostały wywiezione do odległych brytyjskich kolonii. Łączne straty ludnościowe to około 17 proc. ludności obu państw burskich (dane dotyczą narodowości burskiej). Z czym to można porównać – procentowo to prawie dokładnie tyle samo, ilu obywateli naszego kraju zginęło podczas drugiej wojny światowej. Jak krótko podsumował tę wojnę i jej skutki burski polityk Henning Klopper, przewodniczący parlamentu południowoafrykańskiego w latach 1961–1974:
To nie była wojna, to było celowe morderstwo.14
Szukając informacji i relacji z wojen burskich, niekoniecznie musimy sięgać po źródła obcojęzyczne. Warto sięgnąć do książki Kazimierza Nowaka, naszego wielkiego afrykańskiego podróżnika, który w latach 1931–1936 samotnie przemierzył całą Afrykę z północy na południe i z powrotem. Po trzech latach podróży przez czarny kontynent, pieszo i na swoim rowerze dotarł do obecnej RPA, a ówczesnej Unii Południowej Afryki – brytyjskiego dominium. Jego opis kraju i spotkanych tam ludzi pozwala na uchwycenie zmian, jakie zaszły (lub nie zaszły) w tym kraju. Nowak swobodnie i bezpośrednio pisze o tym, co usłyszał i jak ocenia realia Unii.
Nie poświęcił jej wielu stron, zaledwie dwa krótkie rozdziały z całej obszernej książki. Z przyjemnością zacytuję kilka fragmentów jego zapisków, bo stanowią genialny materiał do pokazania, kim byli mieszkańcy Afryki Południowej prawie sto lat temu, jak żyli i jak ten widziany oczami polskiego podróżnika obraz wygląda teraz, po 90 latach. Kazimierz Nowak w swojej podróży poznał burskich rolników – uczestników wojen burskich, którzy opowiadali mu o tym, czego sami doświadczyli trzydzieści lat wcześniej podczas walk z Brytyjczykami:
– Ot! Widzisz to wzniesienie – mówił jeden z nich. – Tam straciłem swoją rękę. Anglików było bodaj pięć tysięcy, ich konie silne, żołnierz doskonały. Nas było ledwie stu, trzymaliśmy się trzy dni. Kupa robactwa leżała… i koni i Jimów (Anglików), a gdy nas zaczęli otaczać, hen za wzgórza trzeba było uchodzić.
– A potem, oj, potem wieść nas doszła, że Anglicy żony nasze zagnali do obozów koncentracyjnych – dodawał drugi. – Wytruli jak myszy bezdomne, w obozie wybuchły epidemie i to właśnie pomogło im zwyciężyć. Inaczej nigdy by nie opanowali tych ziem! – Bur kocha bezgranicznie swoją ziemię i dzieci. To była potworna walka z Jimami, a nade wszystko z własnym sercem.
– A potem, oj, potem wieźli nas niby bandytów pod bagnetami hen, aż tam, gdzie umarł Napoleon. I tam przeżywaliśmy piekło na tej przeklętej skalistej Świętej Helenie, piekło było długie i straszne, bo w międzyczasie potruli nasze żony i dzieci. Kafrzy15 podpalili farmy i zrabowali bydło.16
Pomnik ku czci Burów zamordowanych w angielskim obozie koncentracyjnym.
Nagrobki burskich ofiar poległych w angielskim obozie koncentracyjnym.
Jak silne było wówczas poczucie przegranej, poczucie wielkiego gwałtu, jakiego Burowie doświadczyli od Brytyjczyków, niech świadczy fakt, że Nowak swój pierwszy rozdział, w którym opisywał ówczesną RPA, zatytułował Wśród Burów z Transwalu, weteranów wojny z 1902 roku. Nowak miał tę przyjemność, że mógł usłyszeć i przekazać nam relacje z pierwszej ręki – od uczestników tej wojny. To nie są suche dane statystyczne, ale opowiadania tych, którzy zaznali piekła wojny i cierpienia. Zauważmy, że autor użył sformułowania „obóz koncentracyjny” – nazwa, która w Polsce zmaterializowała się niewiele lat później – podczas niemieckiej okupacji. W książce Witamy w białej Afryce, którą poświęciłem białej mniejszości w Namibii, pisałem o tym, że Niemcy, prowadząc swoją wojnę przeciw tubylczym plemionom Afryki Południowo-Zachodniej (Namibia), również zakładali obozy koncentracyjne. Wzorowali się na planach i organizacji obozów zakładanych przez Anglików właśnie w Afryce Południowej. Polacy mają jednoznaczną konotację: obóz koncentracyjny – Niemcy, Burowie mają podobną: obóz koncentracyjny – Anglicy. Kazimierz Nowak sam podsumował tragedię wojny burskiej:
Rozmawiając z weteranami trwającej latami wojny angielsko-burskiej, mogłem ją sobie odtworzyć w wyobraźni. Anglicy zwyciężyli. Nie było to jednak wcale zwycięstwo oręża angielskiego, ale pospolity mord.17
Ta wojna zmieniła wszystko w postrzeganiu Burów. Kwestią zasadniczą stało się dla nich „przetrwanie”. Kolejny raz w swojej historii ich państwo zostało zajęte i okupowane przez Anglików. Tragedia całego narodu, jaka ich spotkała kolejny raz, wpłynęła na poczucie izolacji, odosobnienia, zagrożenia egzystencjalnego całego narodu. Mało kto ma świadomość tego, że największym zagrożeniem w oczach Burów nie byli czarni Afrykańczycy, ale ich europejscy, chrześcijańscy, biali współobywatele pochodzenia brytyjskiego mówiący po angielsku. Ciekawie opowiadał o tym John Carlin w swojej książce Invictus; Igrając z wrogiem:
Kiedy Pienaar wszedł w wiek dojrzewania, myśl, że czarni mogą się zorganizować we „wrogą” siłę, wydawała się mocno naciągana. Wrogiem dla Pienaara, kibica rugby, byli „Anglicy”. Oni także grali w rugby, ale nie tak dobrze jak Afrykanerzy, których ci mówiący po angielsku nazywali „Holendrami”.18
Kim był Pienaar? To dla wielu Afrykanerów postać-ikona. Jego pełne nazwisko to Jacobus François Pienaar, urodzony w 1967 roku legendarny kapitan południowoafrykańskiej reprezentacji rugby, która w 1995 roku zdobyła mistrzostwo w rozgrywanym pierwszy raz po upadku apartheidu Pucharze Świata w RPA. Bolesna historia Burów/Afrykanerów naznaczyła gorącym piętnem również współczesne pokolenie.
Stoję teraz w ogniu i krwi
Jak każdy Bur, dziecko i kobieta
Wielka siła pożera wzrokiem nasz kraj,
Więc stań uzbrojony po zęby
Jej cień spada jak ciemna chmura
Nad przyszłością naszego narodu
A jeśli nie będziemy walczyć, znikniemy.
W Magersfontein, w Magersfontein,
w Magersfontein wyznaczamy granicę
Chodźcie burscy wojownicy, bądźcie teraz bohaterami
Nadszedł dzień rozliczenia
Wróg biegnie przez nasze pola
Stań na ziemi przed ogniem armatnim
Khaki chcą pokonać nasz naród
Obiecują ból i smutek
Ale jeśli strzelisz, zastrzel mnie
Ale jeśli strzelisz, przestrzel mnie na wylot
Ale jeśli strzelisz, strzel w moje afrykanerskie serce
Jak głęboko sięgają korzenie mego serca
Jeśli mnie zapytasz, pokażę ci
To jest moja ziemia, tutaj w mojej pięści
Chodźcie burscy wojownicy, bądźcie teraz bohaterami
Nadszedł dzień rozliczenia
Wróg biegnie przez nasze pola
Stań na ziemi przed ogniem armatnim
Khaki chcą pokonać nasz naród
Obiecują ból i smutek
Ale jeśli strzelisz, zastrzel mnie
Ale jeśli strzelisz, przestrzel mnie na wylot
Ale jeśli strzelisz, strzel w moje afrykanerskie serce
Nawet jeśli za nami rozpęta się piekło
I nawet jeśli niebo spadnie na nas
Trzymać linię i stać na swoim miejscu
To tutaj możemy ich powstrzymać
Stój mocno, stój mocno (Południowa Afryka)
Stań twardo, stań twardo (Południowa Afryka)
Burscy wojownicy, bądźcie teraz bohaterami
Nadszedł dzień rozliczenia
Wróg biegnie przez nasze pola
Stań na ziemi przed ogniem armatnim
Khaki chcą pokonać nasz naród
Obiecują ból i smutek
Ale jeśli strzelisz, zastrzel mnie
Ale jeśli strzelisz, przestrzel mnie na wylot
Ale jeśli strzelisz, przestrzel moje afrykanerskie serce
Ale jeśli strzelisz, przestrzel mnie na wylot
Ale jeśli strzelisz, strzel do mnie przez moje
afrykanerskie serce”.19
„Jeśli strzelasz, to strzelaj celnie prosto w moje afrykanerskie serce” – te słowa wyśpiewał afrykanerski piosenkarz Bok van Blerk, bardzo popularny wśród białej afrykanerskiej społeczności. Po 1948 roku, kiedy Burowie na drodze demokratycznej przejęli władzę w kraju, (o czym napiszę w kolejnych rozdziałach), wprowadzili politykę apartheidu – rozdzielenia poszczególnych ras. To, co może zaskakiwać osoby nieznające realiów tego kraju, to że rozdzielili w obszarze szkolnictwa również białą społeczność. Burskie i białe angielskojęzyczne dzieci chodziły do odrębnych szkół. Awersja, wręcz nienawiść do potomków angielskich kolonistów trwała bardzo długo. Nawet obecnie wśród najbardziej radykalnych odłamów afrykanerskiego (burskiego) społeczeństwa pamięć o zbrodniach Anglików jest bardzo silna i negatywnie wpływa na relacje z białymi anglojęzycznymi współobywatelami kraju. Po wygranej wojnie i zajęciu obu burskich republik Brytyjczycy zainwestowali znaczne środki w budowę przemysłu ciężkiego, głównie wydobywczego. Burowie nie mieli porównywalnego kapitału. Johannesburg i wiele innych przemysłowych miast, mimo że położonych na terenie byłych burskich państw, stały się centrami gospodarczymi anglojęzycznej białej społeczności. Burowie zostali zepchnięci na margines społeczeństwa. W wielu wypadkach żyli w nędzy równej nędzy czarnej większości. Zasiedlali przedmieścia miast, stawiali małe lepianki, identyczne z tymi, w jakich mieszkali czarni robotnicy. Ci Burowie, którzy mieli swoje farmy, żyli w izolacji od miast, od dominacji brytyjskiej. Farma była ich jedyną ostoją wolności, ich ziemia, którą gospodarowali, była ich jedyną namiastką państwowości.
Związek Burów z ziemią, z własną farmą jest związkiem tak silnym, jak więzy rodzinne, a może i wiele silniejszym. Małżeństwo może się rozwieść, ale ziemi oddać, opuścić nie można. Muszę to podkreślić raz jeszcze, bo bez zrozumienia tej silnej więzi nie sposób zrozumieć procesów, które mają miejsce obecnie. Słabo wykształcona społeczność białych protestantów, mieszkająca w izolacji na krańcu Afryki, otoczona przez czarną ludność tubylczą, jakże od nich różną pod każdym względem. Burowie, których jedynym wyznacznikiem była ortodoksyjnie pojmowana Biblia, mówiąca, że ta ziemia została im podarowana przez Boga, aby nią zarządzali. Wola, życzenie Boga było dla nich prawem. Nadal nim jest.
Do tej pory siła wiary Afrykanerów jest nieporównywalnie większa od naszej. Mam wrażenie, że w Europie, ale i w Polsce, wiele osób chodzących do kościołów robi to, bo tak zostali wychowani, bo taka jest tradycja, a raczej już zwyczaj. W wielu wypadkach dzieje się to jedynie na pokaz, a w głębi serca wiary w Boga i Jego słowo już nie ma. Wszyscy Afrykanerzy, których znam, żyją Słowem Bożym na co dzień. Nie wstydzą się mówić i pisać o Bogu jak o kimś, kto realnie istnieje, tak bliskim, jak członek rodziny. Bóg dał im tę właśnie ziemię, nie mają innej (jak biali anglojęzyczni, którzy teoretycznie mogą wrócić do Wielkiej Brytanii) i tej ziemi będą bronić do samego końca. Kazimierz Nowak tak opisał swoje spotkanie z Burami:
Burowie, potomkowie pierwszych kolonistów holenderskich, których dziadowie, a nawet pradziadowie, zrodzili się pod afrykańskim niebem, kochają się w wolnym podróżowaniu wozami zaprzężonymi w woły czy osły. […] Wóz kryty pełen jest koców i pierzyn. Wędzony prosiak, trochę czosnku, cebuli i worek mąki kukurydzianej wypełniają skrzynię. Czasem cała rodzina jedzie na takim olbrzymim wozie, a obsługa czarna prowadzi bydlęta. Na przedzie siedzi stary, właśnie na skrzyni z wędzonym, i jak jego dziad czy pradziad czyta Biblię, dopóki go sen nie zmorzy.20
Jeden z pierwszych protestanckich (burskich) kościołów w Wolnym Państwie Orania
Kościół protestancki burskiej społeczności
Mała społeczność będąca mieszanką narodowości holenderskiej, niemieckiej i francuskiej, kształtowała swój byt tysiące kilometrów od Europy. Nie była zasilana wielkimi falami migracji, jak miało to miejsce w wypadku obu Ameryk czy Australii.
Naród burski rodził się powoli, przez 350 lat, dochodząc do zaledwie 3,7 miliona osób. Naród rolników, który ponad wszystko ukochał wolność i ziemię, który całkowicie zawierzył Bogu i żyje w absolutnym przekonaniu, że ta afrykańska ziemia została mu podarowana przez Boga. Po zajęciu ich państwa przez Brytyjczyków uciekli na swoich wozach w poszukiwaniu własnej ziemi, ginęli z rąk czarnych wojowników, z którymi przychodziło im nieraz walczyć.
Ginęli w angielskich obozach koncentracyjnych, umierali w brytyjskich koloniach zsyłani po przegranej wojnie, ginęli na niebie walczącej Warszawy, gdy południowoafrykańscy piloci dokonywali zrzutów dla naszych powstańców. Teraz Burowie, Afrykanerzy giną zabijani bestialsko na swoich farmach przez czarnych mieszkańców kraju.
Dean Chancy
On jest Burem
Pracował rok w Joburgu,
Ojciec zadzwonił do niego do domu,
Powiedział: Synu, jestem za stary,
żeby samemu pracować na tej farmie.
Ma brata w Houston.
Siostrę w radiu
Gdyby farma nie była taka mała
Oboje byliby tutaj w domu
On jest Burem, on jest wojownikiem,
On jest farmerem, on jest miejskim Afrykanerem,
I jeśli powiedzieć prawdę,
On jest kimś więcej
On jest synem, on jest ojcem,
Mężem i kochankiem,
Nie trzeba mu przypominać
Co sobą reprezentuje,
On jest Burem,
Buduje samochody wyścigowe w Houston,
Mówią, że jest najlepszy,
Ale jego marzenia prowadzą go z powrotem
Na farmę na północnym zachodzie,
Zastanawia się, czy są bezpieczni,
Wróciłby tam, gdyby mógł
Ale po prostu nie może znaleźć drogi,
On jest Burem, on jest wojownikiem,
On jest farmerem, on jest miejskim Afrykanerem,
A jeśli powiedzieć prawdę,
On jest kimś więcej,
On jest synem,
On Jest ojcem,
Mężem i kochankiem,
Nie potrzebuje przypominania
Co sobą reprezentuje,
Ona jest w radiu,
Ale rzuciłaby to wszystko
Aby wrócić do domu
Do jej brata i jej ojca
Do jego miłości i objęć
Nieważne dokąd pójdzie,
Jej domem wciąż jest ta farma,
Ona jest Burem,
Ona jest wojowniczką, ona jest farmerką
Ona jest miejską Afrykanerką,
I jeśli prawdę powiedzieć, prawdę,
Ona jest kimś więcej,
Ona jest córką, ona jest matką,
Żoną i kochanką,
i nie potrzebuje przypominania,
Co sobą reprezentuje,
Ona jest Burem,
Oni są wojownikami, oni są farmerami,
Oni są miejskimi Afrykanerami,
I jeśli powiedzieć prawdę, oni są kimś więcej.
Oni są synami i córkami, matkami i ojcami,
I nie trzeba im przypominać
Co sobą reprezentują,
Oni są Burami.
Chris Harmse z krzyżem upamiętniającym 53 letniego Hiltona Dowdalla, zadźganego na śmierć przez pięciu napastników na swojej farmie w 2020 roku
Biali Afrykanie
Biali Afrykanie
Biali Afrykanie
1https://www.dailymotion.com/video/xzo4kk.
2 Action Society to organizacja non-profit z siedzibą w Kapsztadzie w RPA, zajmująca się prawami obywatelskimi, bezpieczeństwem społeczności i zapobieganiem przestępczości.
3https://www.thesouthafrican.com/news/ian-cameron-centurion-murder-man-was-beaten-to-death-1-march-2023/.
4 AfriForum to południowoafrykańska organizacja pozarządowa założona w 2006 r., która koncentruje się głównie na interesach Afrykanerów, podgrupy białej ludności kraju; https://www.thesouthafrican.com/news/farm-attacks-most-murder-victims-are-above-60-and-vulnerable-28-february-2028/.
5https://forsal.pl/swiat/artykuly/8300716,cena-despoty-ile-kosztuje-wspolpraca-z-dyktatorem.html).
6 Pobór powszechny w RPA dotyczył jedynie białych obywateli. Czarni, Koloredzi i Azjaci służyli w armii dobrowolnie. Koloredzi – grupa ludności zamieszkująca Republikę Południowej Afryki i Namibię o mieszanym pochodzeniu rasowym, powstała z przemieszania się ludów Khoisan, Burów oraz Malajów w Kolonii Przylądkowej, posługuje się językiem afrikaans.
7 Wojny burskie – pierwsza 1880–1881, druga 1899–1902.
8 Stary Testament, Pwt 7,22; por. 2 Krl 17,25; https://biblia.deon.pl/rozdzial.php?id=220.
9 Edykt nantejski – akt prawny wydany 30 kwietnia 1598 r. w Nantes przez króla Francji Henryka IV Burbona.
10 Bantu – opis w rozdziale Bantu.
11 Daniel Grinberg, Geneza apartheidu, Wrocław-Warszawa-Kraków-Gdańsk 1980.
12 Tamże.
13https://en.wikipedia.org/wiki/Boer_republics.
14 David Harrison, The White Tribe of Africa; South Africa in perspective, University of California 1981.
15 Kaffir (inaczej: niewierny) – w islamie: pogardliwe określenie niemuzułmanina albo „tego, kto ukrywa prawdę lub jej zaprzecza”. Pogardliwe określenie osoby czarnoskórej używane w Afryce Południowej.
16 Nowak Kazimierz, Rowerem i pieszo przez Czarny Ląd, Poznań 2012.
17 Nowak Kazimierz, Rowerem i pieszo przez Czarny Ląd, Poznań 2012.
18 Carlin John, Invictus; Igrając z wrogiem, Warszawa 2010.
19 Bok van Blerk, Afikanerheart.
20 Nowak Kazimierz, Rowerem i pieszo przez Czarny Ląd, Poznań 2012.